Archiwa tagu: Zwiastowanie

Bóg staje się człowiekiem – tajemnica dwóch serc

Ethiopian - Leaf from Gunda Gunde Gospels - Walters W8502V - Open Group.jpg, źródło: Wikimedia commons
Ethiopian – Leaf from Gunda Gunde Gospels – Walters W8502V – Open Group.jpg, źródło: Wikimedia commons

Nie byłoby Wcielenia, gdyby nie fiat Maryi płynące z Jej serca. Z kolei Matka Boża nie wyraziłaby swojej zgody na poczęcie, gdyby Bóg nie okazał Jej serca i nie obdarzył pełnią łaski. Bóg, żeby kochać nas nie tylko „po Bosku”, ale i ludzkim sercem, stał się człowiekiem. W tej perspektywie na Narodzenie Pańskie wolno patrzeć jak na tajemnicę dwóch serc, Jezusa i Maryi.

Serce człowieka

Z nieba na ziemię przybywa Boży wysłannik. Już w tym posłaniu anioła należy widzieć zapowiedź wydarzenia największej wagi – w chwili, w której niebo łączy się z ziemią, również istoty nieziemskie mają przywilej wzięcia w nim udziału. Bezcielesnymi ustami Gabriela zostaje złożona propozycja nie mieszcząca się w głowie, ale w sercu Maryi, do którego wszedł anioł – owszem (por. Łk 1,28). Potrzeba zgody ze strony człowieka, inaczej Bóg nie stanie się jednym z nas; można by rzec: nic o nas bez nas, reprezentowanych przez Nią.

Wszystko zostało już przygotowane wcześniej, a nawet odwiecznie. Jak głosi dogmat o Niepokalanym Poczęciu, Bóg „od początku i przed wiekami wybrał matkę dla swego Jednorodzonego Syna i przeznaczył Ją, aby w błogosławionej pełni czasów stał się w Niej ciałem”. Jednym z „zakulisowych” działań Trójcy podjętych dla naszego zbawienia było zachowanie Niewiasty od grzechu pierworodnego – niejako „na kredyt”, zanim Odkupiciel dokonał swojego dzieła, aby kandydatka na Matkę Boga mogła w wolności wypowiedzieć życiowo ważną dla nas wszystkich zgodę.

Przy czym, co ważne, wyświadczona łaska nie „zaprogramowuje” Maryi na świętość, lecz uzdalnia Ją do współpracy z Bogiem. A zatem od Jej ludzkiej reakcji na Boską akcję zależy powodzenie dokonującego się dramatu. Co bodaj najbardziej emocjonalnie przedstawił w jednym ze swoich kazań św. Bernard z Clairvaux, do którego odwołał się z kolei Benedykt XVI w książce poświęconej dzieciństwu Jezusa – oto cały świat, niebo i ziemia, wstrzymują oddech i wyczekują odpowiedzi ze strony Niepokalanej:

„Czy powie «tak»? Ona zwleka z odpowiedzią… Może powstrzymuje ją Jej pokora? Ten jeden raz – tak mówi Jej Bernard – nie bądź pokorna, lecz wielkoduszna! Daj nam swoje »tak«! Jest to moment decydujący, w którym z Jej ust, z Jej serca wychodzi odpowiedź: «Niech mi się stanie według słowa twego»”.

Serce Boga

W sposób doskonały to, o co prosimy w modlitwie „Ojcze Nasz”, wypełniło się właśnie w sercu Maryi: jako w niebie, tak i na ziemi stała się wola Boża. Bo temu momentowi historii ziemskiej, w którym Dziewica wyraziła zgodę na to, żeby stać się Matką Boga, odpowiada w wieczności „chwila”, w której Syn Boży decyduje się zostać człowiekiem. Ziemskiemu fiat Maryi odpowiada fiat Chrystusa; zgoda „tu”, i zgoda „tam”, na to samo wydarzenie, które tylko dzięki owej zgodności będzie mogło się dokonać.

Już Psalmista zrozumiał, że Bóg nie chce ofiary krwawej ani obiaty, lecz otwiera uszy (por. Ps 40,7). Słowa tej modlitwy autor natchniony wkłada w usta przychodzącego na świat Syna Bożego, tyle że znacząco je modyfikuje: „Ofiary ani daru nie chciałeś, ale Mi utworzyłeś ciało” (Hbr 10,5). Nie chodzi o narząd słuchu, ale o doskonałe posłuszeństwo „całym sobą”. Słowo, które staje się ciałem (por. J 1,14), staje się całe „uchem” dającym w ziemskiej historii posłuch Ojcu niebieskiemu. Podobnie Dziewica poczęła Go, jak mawiali Ojcowie Kościoła, za pośrednictwem ucha, przez słuchanie.

Duch Święty, jak przy stwarzaniu świata unosił się nad wodami (por. Rdz 1,2), tak teraz, przy „nowym stworzeniu” unosi się nad wodami płodowymi. Stwarza ludzką naturę Słowu – formuje Jego ludzkie serce, którym Wcielony będzie nas kochał. W sercu Tego, w którym „mieszka cała Pełnia: Bóstwo na sposób ciała” (Kol 2,9), mieści się cała Boska miłość „na sposób ciała”, czyli wcielona w uczucia ludzkie. Doskonała miłość Chrystusa – Boga i człowieka – jednoczą się, umożliwiając ludziom miłowanie Boga: serce za serce, wzorem Maryi odpowiadającej na wybranie przez Boga.

Zjednoczenie serc

Maica Domnului.JPG, źródło: Wikimedia commons
Maica Domnului.JPG, źródło: Wikimedia commons

Matka Boża nie była kimś w rodzaju „surogatki” wynajętej przez Boga i odstawionej potem „za kulisy”; Jej rola nie skończyła się w momencie poczęcia, owszem współpracowała Ona z Bogiem również w narodzeniu Chrystusa. „Wieczne dziewictwo” właśnie w tym odsłania swój najgłębszy sens, że stanowi znak oddania się Maryi „całą sobą” Osobie i dziełu Boga, który stał się człowiekiem; tylko totalnie oddana sercem Dziewica mogła zostać Matką Boga, a zgoda w decydującym momencie została wyrażona dlatego, że całe życie Jej upływało pod znakiem fiat.

Rozciągnięty w czasie (bo wieczny wkracza w historię) proces przyjścia Boga na świat, jak wynika z Ewangelii, trzeba by widzieć jako wydarzenie Bosko-ludzkie. Z jednej strony mamy do czynienia z wydarzeniem „ludzkim” (Bóg nie „spada” z nieba, rodzi się na ziemi), ale z drugiej z „Boskim” (dziewicze narodzenie, a wcześniej poczęcie, jak to wyrazili Ojcowie Soboru Laterańskiego, „bez nasienia męskiego”). Od momentu złożenia Dziecięcia w żłobie (por. Łk 2,7) rozpoczyna się ziemskie życie Jezusa, ukryte przed naszymi oczami, i skrywające się w rozpamiętującym sercu Bożej Rodzicielki (por. Łk 2,19.51).

Właśnie od Matki Boga i naszej trzeba by się uczyć rozważania misterium Narodzenia Pańskiego. Jak to możliwe, że Bóg stał się człowiekiem, choć nie przestał być Bogiem? W głowie się nie mieści, że nic nie tracąc z Boskości, narodził się jako Dziecię! Bazyli z Selekcji (†459) w Homilii o Theotokos sugerował „rozdwojenie” serca Maryi: „Czy będę karmić Cię mlekiem, czy czcić Ciebie jako Boga? Czy będę troszczyć się o Ciebie jako matka, czy adorować Ciebie jako służebnica?”. A jednak w tym sercu zmieściła się jednoczesna adoracja Syna Bożego i ludzka miłość do syna.

A przede wszystkim nastąpiło zjednoczenie serc: serca ludzkiej Matki Boga z ludzkim sercem Boga, który stał się człowiekiem.

Sławomir Zatwardnicki

Tekst ukazał się w czasopiśmie „Communicantes”

Deifikator – purgator

Ewangelia w pigułce humoru. Grupa ludzi wokół nierządnicy, w rękach narzędzia sprawiedliwości. A Miłosierny do nich: „Kto bez grzechu – rzuca pierwszy”. W regule kamieni wypadających z rąk pojawia się jednak wyjątek – i leci w kierunku cudzołożnicy. A Jezus niezmieszany: „Ile razy mam powtarzać, żeby się Mamusia nie mieszała?”. Czytaj dalej Deifikator – purgator

Szczere udawanie

Simone Martini 078.jpg, źródło: Wikimedia commons
Simone Martini 078.jpg, źródło: Wikimedia commons

Jak w tytule. Niezbędne, przynajmniej dla tych, którzy stracili już dziewiczo-pogańskie rozumienie wieczności jako ciągnącego się w nieskończoność czasu, ale jeszcze nie porzucili niechrześcijańskiego pojmowania wieczności jako „czasu przed czasem”. Być może potrzebne i tym, co przyjęli już byli błogosławioną i wyzwalającą prawdę o misteryjnym splataniu się wieczności i czasu. I o tym, że ślubny warkocz Oblubienicy został ufryzowany jeszcze „przed wiecznymi czasami” (2Tm 1,9) czy „przed założeniem świata” (Ef 1,4), jak nieporadnie, choć w Duchu Świętym, wyraził był autor natchniony plan matrymonialny Boskiego Oblubieńca powzięty względem ludzkości nie w czasie zaprzeszłym, lecz w wieczności (rym niezamierzony, ale „na miejscu”).

[Na marginesie, odrobinę „dialogowo-międzyreligijnie niepoprawnie”: czy jest coś piękniejszego od warkocza i od Boga-Fryzjera damskiego? Która religia ma wiecznie młodego Pana Młodego, i która może pościć po tym, jak odszedł on przygotować swojej – na razie pomarszczonej, ale dzięki miłosnemu liftingowi już młodniejącej – Oblubienicy niebiańskie „M-∞”?].

Simone Martini 079.jpg, źródło: Wikimedia commons
Simone Martini 079.jpg, źródło: Wikimedia commons

Szczerze powiedziawszy, nie mamy rozumowego pojęcia o wieczności, ale za to mamy przez wiarę przyjęte objawienie tej tajemniczej syntezy czasu i wieczności. Wiemy „już”, że zostaliśmy przewidziani przez Ojca „równocześnie” (nieortodoksyjnie plączę czas z wiecznością, ale nie sposób tego uniknąć, gdy pisze się z „wnętrza czasu”) z odwiecznym zrodzeniem Syna; ani na „moment” później. „Zrodzeni” z Ojca – co z tego, że inaczej niż Syn, jeśli ze względu na tę samą przyszłość? – jako wolni i zarazem „zbawialni”, a zatem koniecznie żyjący w czasie, który stanowi nic mniej niż łaskę realizowania wolności i przyjmowania zbawienia, gdyby została ona źle wykorzystana. A skoro tak, to „zachodzi ścisła odpowiedniość – cytuję jeden z dokumentów Międzynarodowej Komisji Teologicznej – między aktem, jakim Ojciec przekazuje Synowi Boskość, i aktem, którym Ojciec wydaje swojego Syna w opuszczeniu na krzyżu”.

Spoglądając „z góry” wieczności na łez padół, wolno więc powiedzieć, że wszystko jest już pewne. Nawet jeśli zaraz trzeba z poziomu ziemskiej depresji dodać, że w czasie nic jeszcze nie zostało przesądzone z tego, co w niebie „już” postanowione. Ot, kolejny paradoks (i rym), kamień potknięcia dla wielu. Puka Bóg do Jakuba, a ten nieboraczek zmuszony jest udawać zdziwienie; że niby jak to, taki Wielki Jakub do takiego malutkiego Kubusia się pochyla, i że kielich goryczy wychyla do dna, aż po krzyż? Że może nie godzi się, żeby Bóg był tak bardzo miłością, jakby był Bogiem. I że jak to, jest więc wariant „B”, gdy „A” nie wypalił? A przecież co Kubuś się nauczył, to Jakub umie: że żadnej „opcji B” nie było, nawet jeśli w czasie alternatywa „A” spaliła na panewce; wie z objawienia, że – raz jeszcze zacytuję maksymę Wyznawcy – już „samo stworzenie ma swój przedwieczny początek w Baranku zabitym przed stworzeniem świata”.

Simone Martini 080.jpg, źródło: Wikimedia commons
Simone Martini 080.jpg, źródło: Wikimedia commons

A jednak nie należy odrzucać tej niezbędnej „dozy sztuczności” w relacji człowieka z Bogiem. W ogóle warto byłoby przywrócić do łask słowo „konwenans”, a kindersztubę przejawiać także w życiu duchowym. Bycie sobą kończy się wyborem Pepsi, a poddanie się pewnej „pozorowanej grze” paradoksalnie przywraca człowiekowi naturalność. Człowiek niby to odgrywa przewidzianą w wieczności rolę, a w realu staje się sobą. Przy okazji stawiam więc, zgodnie z prawem felietonisty, niedowodliwą ale zarazem nieobalalną tezę, że trendy dzisiejszej pobożności zanadto bazują na naturalności kosztem sztuczności, skutkiem czego w modzie jest egzaltacja, a prostolinijność – nie jest trendy.

Praktycznie: należałoby zacząć od zaaranżowania spotkania z Bogiem. Wyuczone pozy będą jak najbardziej na miejscu, a wyszukane sposoby medytowania nad Pismem Świętym – pozwolą wiać Duchowi, kędy chce. Zero spontaniczności, by mogła realizować się Bosko-ludzka wolność. Ale przede wszystkim chodzi o szczerą nieszczerość serca; oczekiwanie na łaskę, jakby się nie tylko nie należała (co jest prawdą), ale i jakby Bóg nie czuł się „zmuszony” swoją miłością, by w sposób wolny ją darowywać. Nie spodziewanie się tego, co zapowiedziane; dziękczynienie, gdy obiecanka okazuje się nie być cacanką. Szczerze udawane zdziwienie, gdy odwieczna miłość iskrzy w czasie w wyszukanych aranżacjach darowanej łaski.

I koniecznie dużo niedomówień. Z obu stron, Boskiej i ludzkiej. Wszak i pogańscy małżonkowie planujący nocną konsumpcję wzajemnej miłości, potrafią nie wprost komunikować swoje zamiary, a nawet odgrywać romantyczną komedię pt. „Niby nic, a tak to się zaczyna”. Swego rodzaju gra wstępna, może najbardziej skuteczna. Podobnie Bóg i człowiek umawiający się na duchowe tête-à-tête – potrzebują wielu niedopowiedzeń, zanim wypowiedzą: „ad rem”.

Tak, szczere udawanie jest dla dusz początkujących nieodzowne. Im więcej autentyzmu w tej sztuczności, tym szybciej osiągnie się wyżyny świętości. A tam, być może, zaświta w końcu w uświęconej głowie, że jest możliwe – i odtąd już nieodzowne – szczere nieudawanie. Bo od szczerości wszystko się zaczęło – to dzięki świętym tajemnica Bożego planu odsłoniła się przed grzesznymi i zaprosiła do szczerego udawania. Potrzeba było Niepokalanego Kopciuszka, by pokalańcy pojęli, że Bóg spotyka się z człowiekiem, a czas zespala z wiecznością. Musiał ktoś żyć „całkiem w czasie”, by stać się „pełnym łaski” odwiecznej. Nie ma Boga bez człowieka, a Bogarodzicy bez Boga.

Przy czym, co ważne, również w stosunku do Niewiasty, Boski Książe zachował się kurtuazyjnie. Ten, który już w Niej mieszkał, przybył do Niej z poselstwem w osobowej „karecie anioła” (korzystam z ilustracji o. Piotra Kurkiewicza), a ten, przynajmniej na niektórych ikonach Zwiastowania, nie pojawił się bez kwiata w ręce, jak przystało na wizytę u kobiety. Póty ludzkie rekwizyty, póki człowiek żyje w czasie.

Sławomir Zatwardnicki