A zatem jeśli ktoś będzie liczył czas pobytu w sercu [ziemi] od czasu złożenia ofiary Bogu przez Arcykapłana, który w sposób niewypowiedziany i niewidzialny poświęcił na ofiarę samego siebie jako baranka za wspólny grzech, nie minie się z prawdą. Był już bowiem wieczór, gdy to boskie i święte Ciało zostało spożyte, a po wieczorze nastała noc poprzedzająca piątek. Następnie piątek liczy się jako jedna noc i dwa dni, ponieważ został podzielony przez niespodziewaną noc; skoro bowiem Bóg nazywa mrok nocą (Rdz 1, 5), a mrok ogarniał całą ziemię przez trzy godziny (Mt 27, 45), to to jest właśnie noc, która nastała niespodziewanie w środku dnia, dzieląc go sobą na dwa dni: jeden od świtu do godziny szóstej, a drugi od godziny dziewiątej do wieczora. Tak więc mamy teraz dwie noce i dwa dni. Dalej następuje noc przed sobotą i po niej dzień sobotni; masz więc trzy dni i trzy noce. […]
Jeśli zatem tak się rzeczy mają, mamy przedział czasu od czwartku wieczorem do soboty wieczorem, licząc w tym dodatkową noc, która – jak mówiłem – podzieliła piątek na dwa dni i jedną noc. Wypadało bowiem, by dzieła Tego, który panuje nad wiekami, nie rozgrywały się z konieczności w ustanowionych miarach czasu, ale na potrzeby tych dzieł powstały nowe miary czasu; skoro więc boska moc szybciej dokonuje dobra, skróciły się także miary czasu, żeby czas został tak policzony, by z jednej strony nie było mniej niż trzy dni i trzy noce, bo takiej liczby wymaga mistyczna i niewypowiedziana zasada, a z drugiej strony by czekanie na ustalone podziały dni i nocy nie opóźniło szybkości działania boskiej mocy. Ten bowiem, który ma władzę oddać swoje życie i je odzyskać, kiedy chciał miał także władzę, by jako Stwórca czasu nie podlegać w swoich dziełach czasowi, ale stworzyć czas stosowny do dzieł.
Grzegorz z Nyssy, O trzech dniach między śmiercią a zmartwychwstaniem Pana naszego Jezusach Chrystusa, GNO 9, 288-289, tł. M. Przyszychowska