Afera „Golgota picnic”

O co chodzi w sztuce Rodriga Garcii „Golgota picnic”? Zadałam sobie trud przeczytania jego tekstu w Gazecie Wyborczej. Jest to dzieło literackie słabe, nieprzekonujące, często niezrozumiałe. Argumenty pisarza łatwo obalić, łatwo się z nimi kłócić. Garcia pomyślał z pewnością przez chwilę o Jezusie, jakiego przedstawia nam chrześcijaństwo, ale jego wnioski są mało przekonujące, nieprzemyślane i chaotyczne. W każdej beznadziei uda się znaleźć jakieś ciekawsze kawałki, więc i tutaj coś się znajdzie. Garcia mówi, że jego dzieło to fikcja literacka, jak gdyby dystansując się do poglądów wyrażonych w sztuce. Jednak nie do końca można oddzielić autora od jego dzieła. Dzieło przeniknięte jest myśleniem i odczuwaniem pisarza. Wszyscy wiedzą, że powieści Dostojewskiego czy Tołstoja to fikcja literacka, ale przez tą fikcję prześwieca jasno przesłanie samych autorów. Tak więc traktować będę tekst Garcii jak jego własne poglądy i przemyślenia.

Czy jest ta sztuka bluźnierstwem? Co to jest bluźnierstwo? Definicja: „Znieważenie mową lub czynem kogoś lub czegoś uznanego przez daną religię za święte”. Słowo to pochodzi z greckiego „blasfemeo”, co znaczy szargać reputację. Czy mówienie rzeczy złych i nieprawdziwych o Jezusie to szarganie Jego reputacji? Tak. Kwestia tylko jest taka, że reputacja w czyichś oczach to zawsze kwestia subiektywna. Jeśli ktoś ma mocne i uzasadnione przekonania o Jezusie, to szarganie Jego reputacji nie na wiele się zda. Można sobie szargać, ale osoba o mocno ugruntowanych poglądach nie da wpłynąć na swój ogląd rzeczywistości myślom chaotycznym, jeśli nie po prostu głupim. Natomiast jeśli ktoś ma marne pojęcie o Jezusie, to owszem, sztuka, która zdobyła jaki taki rozgłos, kwestie wypowiadane w majestacie Sztuki ze sceny, mają moc wpływania na myślenie takiego człowieka. W moim osobistym odczuciu argumenty Garcii są słabe i nie mają mocy zszargania opinii o Jezusie w moim wnętrzu. Mimo to, czytając słowa Garcii poczułam, jak zabolało mnie serce, że ktoś może tak myśleć o Jezusie.

Nie będę się tu wypowiadać o stronie wizualnej tego przedstawienia, ponieważ obejrzałam tylko parę minut spektaklu na YouTube. To, co zobaczyłam, raczej odstręczyłoby mnie od pójścia do teatru. Scena pokryta jest bułkami od hamburgerów, po których tarza się kobieta w bieliźnie, spryskiwana przez kogoś niebieskim płynem. Zjada ona bułki z podłogi, więc domyślam się, że ma to związek a tytułem „piknik”. Chodzi o zjadanie bułek na Golgocie. Być może też aktorzy konsumują mięso (moje przypuszczenie, tego nie widziałam), które jest mielone w maszynce na scenie. Taki to piknik. Aktorzy występują nago lub prawie nago, pokryci jakąś cieczą. Tyle udało mi się zaobserwować jeśli chodzi o estetykę tego spektaklu. W sumie scena wygląda obrzydliwie i może przyprawiać o mdłości. Ale być może takie jest założenie autora, aby te właśnie odczucia wywoływać. Sztuka ma wszak poruszać widza. Nie wiem niestety, w jaki sposób obraz jest tu skorelowany z treścią. Zdaje się, że fabuły jako takiej nie ma. Są monologi wygłaszane przez kilku aktorów. Przejdźmy zatem do treści tych monologów.

Narrator jest człowiekiem rozgoryczonym, rozczarowanym, zawiedzionym swoją egzystencją. Pozostaje w nastroju gniewu bądź depresji, prowadzącej go do prób samobójczych. Kilka razy próbował zabić się powodując wypadek samochodowy i był zły na ratowników, którzy ocalają mu życie. Bohater sztuki nie ma złudzeń, uważa, że świat jest zły, życie jest złe. Podoba mu się muzyka klasyczna, zwłaszcza Bach i Haendel, nie lubi natomiast rytmicznego popu. Krytykuje konsumpcjonizm, co znajduje chyba odzwierciedlenie w stercie bułek na scenie. Natomiast lubi bogaczy. Uważa za żałosne próby odchudzania się. Ma jeszcze wiele innych poglądów, które niestety są dla mnie niezbyt zrozumiałe. Przejdźmy do tych, które odnoszą się do religii i Jezusa. Wszystkie cytaty są to słowa włożone przez Garcię w usta Jezusa.

„Naśladujcie mnie w mym upadku, róbcie to, co ja. Skoczcie w otchłań ciszy i samotności i cieszcie się z odosobnienia. Oddajcie się ekstazie samotności.

Jest nadzieja, że demon pod postacią upadłego anioła dotrze na Ziemię, aby dalej mącić ludziom w głowach, i wiedzcie, że niedaleko nam do tego.

Nie mówię wam, byście rzucali się z okna. Mówię wam, byście skoczyli wewnątrz was samych, cieszcie się upadkiem, nie pozwólcie, by ktokolwiek wam w tym przeszkadzał.

Jedyną pewną rzeczą, jaką posiadacie, jest wasza samotność. Miłość na nic się wam nie zdała, służyła zamaskowaniu poważnych występków, powiadam wam: uciekajcie jedni przed drugimi.

Mówię to z mojego niekończącego się upadku, który jest moim miejscem w świecie i moim stanem łaski, moją pełnią”.

Jest tu uchwycenie jakiejś części nauczania Jezusa, mianowicie tej o roli samotności w modlitwie, w kontakcie ze swoją duszą, w dążeniu do ekstazy. Dlaczego jednak Garcia utożsamia upadek z samotnością? Być może chodzi mu o upadek w sensie śmierci krzyżowej i samotność Jezusa w tej śmierci. Nie jest to jednak jasne. Kim miałby być demon pod postacią upadłego anioła, który mąci ludziom w głowach? Brak odpowiedzi. Skoczyć do wnętrza nas samych w samotności  to rzeczywiście mogłoby być autentyczne przesłanie Jezusa. Jednak znów: dlaczego miłość ma się na nic nie zdać, dlaczego ma służyć maskowaniu występków? Jezus raczej uważał, że we wnętrzu swoim człowiek odnajdzie miłość, która go wyzwoli. Kolejna idea: upadek jako pełnia i łaska. Niestety nie mogę pojąć tej koncepcji, ale być może tkwią tam mądrości przeze mnie niedoceniane.

Chrystus z „Golgota picnic” nie lubi swoich portretów namalowanych przez uznanych mistrzów średniowiecza lub renesansu. „Z nikim się nie zgadza. Denerwują go wszystkie ilustracje, na których widnieje. Jest próżny. Owszem, aprobował ogólny ton tych obrazów i fresków – udało im się oddać przerażenie, które, o ironio, pochodzi od słowa „miłość””.

Po hiszpańsku przerażenie to „terror”, a miłość to „amor”. Rzeczywiście, słowa te się rymują, ale powiedzieć, że terror pochodzi od amor to chyba za wiele. Garcia ma na myśli obrazy męki, ukrzyżowania Jezusa. Jest to dla niego „koszmar na płótnach”. Tak, sztuka ma przerażać. Garcia z łatwością wywołuje mdłości u widza, ale nie przyjmuje do wiadomości, że jakiś malarz chciał swą sztuką wywołać przerażenie złem. Zadziwiające.

Ponadto, co jest już wielkim przegięciem, Garcia obarcza tych malarzy i ich dzieła odpowiedzialnością za całe zło i zepsucie świata: „Spadkobierców takiego dobytku ikonograficznego nie powinno dziwić, że ludzie wypychają się z okna albo bzykają dzieci, albo że są tacy, którym nie wystarczy wbić nóż 50 razy w to samo ciało, albo ludzie, którzy lubią kręcić filmy snuff, i ludzie, którzy wysyłają wojska w różne zakątki świata, i tacy, co za jednym razem potrafią zeżreć dziesiątki big maców zalanych litrami czarnego napoju.

Muzeum Prado, Luwr, Muzeum Sztuk Pięknych w Brukseli i w Antwerpii, Galeria Uffizi, Galeria Albertyńska, Akademia, Stara Pinakoteka, Muzeum Historyczne w Wiedniu, wszystkie te piękne budynki muszą stać się pożywką dla ognia.

Nikt nigdy nie powinien był dawać przyzwolenia na te przerażające drogi krzyżowe, krzyże i łzy, otwarte rany i palce, które w nich grzebią, propagandę perwersji, udręki i okrucieństwa stworzonych wyrafinowanymi technikami”.

Uważać, że sztuka ma tak wielki wpływ na zachowanie ludzi to błąd. Ludzie chodzą owszem do Luwru lub Galerii Uffizi, ale wystawiane tam dzieła nie robią na nich dużego wrażenia. Chodzą tam, bo nie wypada jechać do Florencji i nie zwiedzić Uffizi. Zresztą posądzać o taki snobizm twórców filmów snuff lub zjadaczy hamburgerów w McDonaldzie to czysta naiwność pana Garcii. Być może chrześcijaństwo rzeczywiście zbyt wielki nacisk położyło na mękę i śmierć Jezusa, ale przedstawianie tragedii ludzkiej na obrazach ma swoje uzasadnienie filozoficzne i artystyczne. Czy malarze powinni malować kwiatki i słońce jedynie? Piękne ciała i ludzi sukcesu? Cóż to byłaby za sztuka ignorująca pozostałą część rzeczywistości? Byłaby to sztuka pozbawiona współczucia i zrozumienia kondycji ludzkiej.

Garcia ma ambiwalentny stosunek do pracy. Z jednej strony widzi ją jako wielką uciążliwość ludzkości, ale z drugiej potępia Jezusa, który jakoby nie pracował przez całe swe życie (nieprawda, przez wiele lat był cieślą), a cud rozmnożenia chleba uważa za perwersyjny, bo Jezus powinien pomagać ludziom w pracy zamiast czynić cuda. „Praca jest czymś tak strasznym, że doprowadziła ludzi do wymyślenia następującego zdania: „Mam szczęście, bo robię to, co lubię” – tylko po to, by móc ją znieść”. Ale zaraz potem pisze: „Był też pierwszym demagogiem (Jezus): rozmnożył ludziom jedzenie zamiast wspólnie z nimi pracować”. Demagogia znana już była w starożytnej Grecji, więc Jezus nie mógł być pierwszym demagogiem. Ponadto cud rozmnożenia chleba można traktować dosłownie, ale można też zobaczyć jego sens symboliczny, to znaczy sprzeciw wobec niewoli natury, ciała i głodu. Podobnie można też rozważać opowieść o przeklętym drzewie figowym, jako gniew na uzależnienie człowieka od pracy, jedzenia, biologii.

Dalsze wywody Garcii: „Nie, nie był w stanie żyć w zgodzie z samym sobą. Nie znał zwykłych doświadczeń, ponieważ nakazał sobie nie dzielić z nikim życia codziennego. Mówił, że jest Synem Bożym, a to sytuowało go w innym wymiarze i co noc przeklinał samotnie po kątach, słuchając echa własnych słów wypowiadanych niczym kazania z wysokości, nikogo nie przytuliwszy i nikogo nie wysłuchawszy.

Nie umiał się cieszyć nawet z loda czekoladowego. Codzienność nie była mu dana. Jej dobre i złe strony. Nigdy nie wyznał, że marzył o tym, by marnować czas jak każdy inny człowiek w okolicy, ale zabawa nie lgnęła do niego. Nie umiał rozmawiać o piłce nożnej, wypić kilku browarów, porozmawiać z kolegą o kobietach i nie zdążyć na ostatni autobus.

Nie znosił, gdy ludzie gorączkowali się z radości albo gdy bolało ich serce z powodu rozczarowania albo jakiejś błahostki. Dziwił się, jak w ciągu jednego dnia człowiek z tłumu mógł od wesołego szczebiotania przejść do samobójstwa. Dziwiły go te zmiany nastroju u ludzi, te powszednie cuda.

Za cholerę nie chciał przyznać, że jedynie jemu nigdy nie leciały łzy, że nigdy nie śmiał się szczerze. Zazdrosny o innych, o tych, co spędzali swe życie na niczym, na nicości, która mimo wszystko sprawiała, że byli namiętni i przyziemni, kipiał z zazdrości i nienawiści i chciał podkładać ogień na prawo i lewo. Był piromanem, nosił w kieszeniach zapałki i potrafił spalić las w wietrzne i ciepłe dni, kiedy na niebie nie zapowiadało się na burzę”.

Nie wiem, jakimi drogami kroczył umysł pana Garcii wymyślając takie słowa. Skąd takie pomysły? Czy jest tu jakieś ziarnko prawdy? Jezus jakoby sytuował się ponad zwykłym człowiekiem uważając się za Syna Bożego i nie miał kontaktu z rzeczywistością i codziennością. Nikogo nie przytulił? Skąd ta wiedza? Brał dzieci w objęcia. Nikogo nie wysłuchał? Ależ On zawsze miał ucho i serce dla każdego. Nie cieszył się z loda czekoladowego? Wiadomo, że brał udział w ucztach, jadł i pił wino. Nie bawił się? Ależ jak najbardziej. Nie umiał pogadać o sprawach codziennych? Skąd to przypuszczenie?  Ludzie do Niego lgnęli, otwierali się przed Nim, a w Ewangelii nie jest spisane każde Jego słowo, a z pewnością nie to, co mówił do sprzedawcy lub przechodnia o pogodzie. Nie znosił emocji ludzi? Denerwował Go ich ekscytacja? Nigdy się nie śmiał ani nie płakał? Kipiał z zazdrości i nienawiści? Był piromanem? Panie Garcia, skąd u pana takie osądy? Proszę mi powiedzieć, jak ze słów Ewangelii doszedł pan do takich wniosków? Czy może jakiś anioł upadły się panu ukazał i pomieszał panu w głowie? Ten, o którym pan pisał na początku tekstu. Te słowa o Jezusie nie mają dla mnie żadnego uzasadnienia. Ani szczypty prawdy.

Kontunuuje Garcia: „Chciał być panem grupki szaleńców – nazwał ich ludem wybranym, aby wprowadzić szowinizm – chciał poprowadzić ten lud szaleńców na wojnę przeciw wszystkim. Przestudiował nazwy bojówek, które miały powstać później: Świetlisty Szlak. Front Wyzwolenia Narodowego. ETA. I wybrał dla swojego wojska słowo MIŁOŚĆ.

Powiedział nawet: „Nie myślcie, że przyszedłem, by zaprowadzić na Ziemi pokój; nie przyszedłem, by zaprowadzić pokój, tylko niezgodę. Przyszedłem bowiem rozdzielić synów od matek. Ten, który kocha swoją matkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien. Ten, kto chce zachować życie, straci je. A ten, kto umrze za mnie, zachowa je”.

Te i inne mądrości rozpowiadał ten szaleniec nawet wtedy, kiedy wisiał na krzyżu. Ludziom, którzy myśleli inaczej niż on, życzył źle, i sprawił, że drzewo figowe uschło, ponieważ nie miało owoców, kiedy był głodny. Posiadał niemal boską umiejętność zadawania bólu i czynienia zła. Lubił napawać strachem obecnych za pomocą perwersyjnych cudów, takich jak przyklejenie odciętego mieczem ucha biedakowi, co wdał się w bójkę, leczenie trędowatych czy chodzenie po oceanie”.

Lud wybrany istniał na całe wieki przed Chrystusem. Prowadzenie ludzi na wojnę było czymś, o czym Jezus absolutnie nie myślał. Słowa o niezgodzie i rozdzieleniu, utracie życia i zachowaniu go dotyczą życia duchowego, a nie walki politycznej. Zadawał ból, czynił zło ludziom? Gdzie, kiedy? Źle życzył tym, co myśleli inaczej? Lubił napawać strachem przy pomocy cudów? Jakież to beznadziejne bzdury, panie Garcia. Pytam raz jeszcze: skąd pan wziął te pomysły, na czym pan oparł te idee? Na swojej intuicji, na snach, na prywatnych objawieniach? Bo z pewnością nie na treści Ewangelii.

Dalsze światłe myśli Garcii: „I nauczył ludzi być posłusznymi jak baranki. Kazał Francisco de Zurbaránowi namalować związanego i martwego baranka leżącego na warstwie farby – nigdy wcześniej nie widziano nic podobnego, biały baranek na ciemnym tle. Sam o sobie powiedział, że jest barankiem. Ale był cholernym demonem”. Jezus był cholernym demonem? Straciłam tu już zupełnie kontakt z pokrętnym umysłem pana Garcii. Czy warto jeszcze z nim dyskutować? Tracę cierpliwość do głupoty.

Dalsza lawina głupot: „I groził dżumą i wszelkiego typu chorobami, był Mesjaszem AIDS.

Zniszczył świątynię z zazdrości o cudze bogactwo, wiedział, że ktoś bez pieniędzy i pochodzenia jak on nic nie znaczy i że daleko nie zajdzie, więc chciał przywłaszczyć sobie bogactwa tych, którzy wiernie za nim podążali.

Niewielu za nim poszło – jedynie dwunastu mężczyzn spośród milionów, które go słuchały, dwunastu roztrzepańców spośród milionów to wynik, który nakazywałby człowiekowi wycofać się z niepewnej sztuki polityki, ale on wytrzymał wartko aż do samego końca.

Skończył na krzyżu, na co sobie zasłużył, ponieważ każdy tyran zasługuje na karę lub – jak to mówią w mojej dzielnicy – kto zawinił, musi za to zapłacić. I żeby w końcu się zamknął, przybili mu gwoźdźmi ręce i stopy. A ten dalej gadał jak gdyby nigdy nic. Przeszedł Drogę Krzyżową, która nie była bardziej bolesna od tej, którą przebywa pracownik poczty – drogi krzyżowej życia pozbawionej sensu, jak każde życie, dokładnie takie jak twoje. I twoje”.

Jezus groził ludziom chorobami? Gdzie i kiedy? Zniszczył świątynię? Czy to ja nie znam historii? Miał tylko 12 uczniów? Trzeba się wczytać w ewangelie, zanim się coś takiego napisze. Czy chciał uprawiać politykę? Przecież to brednie. Był tyranem? Przecież On walczył przeciw wszelkiej tyranii. Jezus w wydaniu Garcii nie widzi sensu w życiu. Jest godny pogardy i zasłużył na swoją śmierć. Ciężko mi czytać te pozbawione głębszego sensu wywody, które nie są ani przenikliwe ani przekonujące. Przyznaję, że niektórzy ludzie, innego pokroju niż ja i z dużą ilością czasu wolnego mogą czuć się zranieni i sprowokowani do wyjścia na ulicę i protestowania. Ja nie czuję się zraniona. Jestem zniecierpliwiona, zagniewana  i zdołowana faktem, że wyglądający na intelektualistę Rodrigo Garcia wypisuje w swojej uznanej za dobrą, sztuce, tego typu kalumnie.

Dalsza część myśli pana Garcii: „Było to w miejscu o nazwie Golgota, ziemi czaszek, odkryto tam wszystkie jego kłamstwa – poległ jako strateg wojskowy i lider społeczny. Był tak beznadziejny, że zamiast podpisać rozejm czy wbić białą flagę, kiedy było już po wszystkim, powiedział jedynie nocą do gwiazd w Ogrójcu: „Odsuń ode mnie ten kielich. Ojcze, odsuń ode mnie ten kielich”. Mówił to w powietrze, czekał na ocalenie z powietrza, stracił rozum. Tak tchórze rozmawiają z bogami, którzy nie chcą słuchać, rzeźnicy rozmawiają z ostrzem, a murarze rozmawiają z piwem, a marynarze z krabami, a ja żrę soczystego, miękkiego i ogolonego kutasa”.

Jezus kłamał, poniósł porażkę jako polityk i lider społeczny. Był beznadziejny, stracił rozum, gadał z pustką. A narrator „żre ogolonego kutasa”. Proszę mi powiedzieć, czy ja już do szczętu nie rozumiem sztuki, poezji, metafory? Czy może pisarzyna pisze tak durnie, że nic z tego nie wynika, kutas nic nie znaczy i nie ma z niczym żadnego związku oprócz chęci zrobienia wrażenia? Czy w tych słowach kryje się jakiś sens, mnie niedostępny? Podejrzewam głupotę, niestety.

Na koniec daje nam pisarz pochwałę bogaczy: „Nagromadzone bogactwo utrzymuje człowieka w okrutnym i ostrym kontakcie ze światem.

Lepiej zna zawiłości duszy ludzkiej Amancio Ortega, właściciel Zary, niż sam Sigmund Freud.

Myśli skąpca są głębsze od myśli mnicha. Jeżeli chcesz dowiedzieć się czegoś o sensie życia, nie trać czasu ani pieniędzy na bilet do Indii, aby odwiedzić Dalajlamę. Lepiej będzie spędzić pięć minut z członkiem zarządu Coca-Coli w Madrycie, o ile uda się z nim umówić.

Im więcej wpływów i korzyści, tym większa wiedza.

Właściciel Ikei wie lepiej niż ktokolwiek inny, z czego zbudowana jest Ziemia oraz co rośnie i buduje się na Ziemi – o skórach, które szybko się starzeją, o nagromadzonych godzinach wyczerpującej pracy. Wie również lepiej niż ktokolwiek inny, z czego składają się marzenia ludzkie.

Mądrzy są bogacze, dlatego są celem naszego gniewu”.

A więc to nie Jezus ma kontakt z rzeczywistością, ale bogacze? Jeśli chcecie się państwo przekonać o głębi myśli skąpca i bogacza to przeczytajcie „Wilka z Wall Street”. Myśli głównego bohatera są tak głębokie, że wiele można się nauczyć życiowej mądrości…. Jego nauki o życiu można streścić w kilku zdaniach: „Myśl nieustannie o pieniądzach, przyjemnościach. Zapomnij o uczuciach i położeniu innych ludzi. Nie miej wątpliwości, idź prosto do celu, jakim jest bogactwo”. Tyle mądrości bogaczy. Idea Garcii o mądrości bogaczy świadczy o jego wielkiej głupocie.

Niestety, sztuka „Golgota picnic” to wielka, przerażająca, nic niewarta głupota. Snobi intelektualni będą nam wmawiać, że się nie znamy na wielkiej sztuce, ale nie dajmy się nabrać.

 

 

 

 

 

 

 

27 myśli nt. „Afera „Golgota picnic””

  1. Bardzo dziękuję za ten wpis, gdyż nie miałem okazji kupić wydania gazety z tekstem sztuki, też może się tego obawiałem. Z Pani komentarza wyjawia się jednak jakiś sens sztuki – zanegowanie Jezusa takiego jakim Go postrzegają chrześcijanie. Nic nowego, nie specjalnego – tyle że forma szokuje, wzbudza emocje, przekraczane są kolejne bariery wolnośi słowa, więc przedstawienie nastawione na formę niż na treść. Tyle mogę wynieść z Pani relacji, myślę że taki jest przekaz tekstu sztuki.
    Pozdrawiam

  2. Ale żeby coś umiejętnie zanegować, trzeba mieć argumenty, umieć przekonać do swoich racji. Tego niestety Garcia nie umie. Nie tylko szokuje forma, ale i treść, której autor nie umie uzasadnić. Cała treść sztuki jest na stronie Gazety Wyborczej.

  3. Ja też dziękuję i podziwiam, że zdołała Pani przez to przebrnąć. Ja zaczęłam i musiałam się w pewnym momencie poddać. Być może sztuka (?) wystawiona jest bardziej zrozumiała, w wersji pisanej jednak nie bardzo wiadomo, kto się wypowiada. Awangardowość zazwyczaj cenię, ale tutaj brak skonkretyzowanych postaci wypowiadających dane kwestie jest męczący. A gdyby reżyser te słowa o samotności i o tym, że ludzi niczego złego nie można już nauczyć, kazał wypowiedzieć „demonowi pod postacią upadłego anioła”? Wtedy nie byłoby to szokujące. Nie wiem też, kim jest postać wypowiadająca się w formach żeńskich? Końcowe fragmenty, owszem, można przypisać Jezusowi, ale ten cały środkowy komentarz (tylko omiotłam go wzrokiem) do kogo należy? Przecież w ewangeliach tez pojawiają się wypowiedzi oponentów Jezusa, oskarżenia o działanie mocą Belzebula, w innym miejscu oskarżenia o szaleństwo. Jak wiadomo, kto to wypowiada – wszystko jest jasne i mieści się w konwencji. Jak nie wiadomo (a z tekstu tego nie potrafię wywnioskować) albo gdyby to mówił sam Jezus, to… ręce opadają 🙂

  4. Ja też nie mogłam się zorientować, kto co mówi. Ale GW dała tytuł „Co mówi Chrystus w spektaklu „Golgota picnic”?”, więc doszłam do wniosku, że te kwestie albo mówi Chrystus albo mówią o Nim. Co do rodzaju żeńskiego, to chyba pewne role są dla aktorek. Jest ponoć 5 aktorów (aktorek), które mówią po kolei te monologi.

  5. Znacznie ciekawszym przedsięwzięciem byłoby wystawienie sztuki pt. „Mekka i Medyna picnic” poświęconej ucieczce „proroka” Mohameta i wystawic to na początek w Londynie i Paryżu zastanawiam się ile prywatnych teatrów biłoby się o taką „sztukę”.

  6. [komentarz wklejam z fb, dlatego w 3. osobie o Autorce] Po przeczytaniu tego tekstu wiem jedno: autorka chyba niewiele wie na temat tego, czym jest sarkazm… Nie jestem fanką tego typu sztuk, sceneria również mnie odrzuca, nie zgadzam się ze wszystkimi tezami, ale jak już się podejmuje interpretacji tekstu, to warto trochę więcej nad nim pomyśleć… Po pierwsze: „Golgota…” przeznaczona jest dla widzów dorosłych, którzy posiadają zdolność myślenia, nie są przedszkolakami, którym trzeba mówić, że białe jest białe. Sztuka (w ogóle) nie jest łopatologicznym przekazem rzeczywistości – ona MUSI zaskakiwać, pobudzać do dyskusji, myślenia, do niezgody właśnie. Taki jest jej cel. I myślę, że Garcia w dużej mierze to osiągnął – dał nam możliwość przemyślenia spraw, które są bardzo istotne. Zupełnie nie rozumiem, jak teksty, które – poprzez sarkazm i ironię – są krytyką konsumpcjonizmu można odebrać dosłownie, jako pochwałę bogactwa… A błędy w faktach z życia Jezusa? Raczej wątpię, żeby reżyser chciał napisać Jego biografię – chodzi o pokazanie, jak bardzo nieraz my – chrześcijanie – nie wstydzimy się popełniać czynów, które z chrześcijaństwem i Chrystusem nie mają nic wspólnego. To nie jest spektakl o pierwszych wiekach, ale o współczesności. Jeśli my jesteśmy próżni, leniwi, separujemy się od tych „innych” itd., a jednocześnie dumnie nazywamy się naśladowcami Chrystusa, to pokazujemy światu, jakoby sam Chrystus taki właśnie był. Gdyby dano możliwość, aby spektakl się jednak odbył,mielibyśmy okazję podyskutować, pokazać, że chrześcijaństwo to rzeczywiście Miłość. Ale nie ta fałszywa, o której w spektaklu, ale Miłość Boża. Niestety – nasza „chrześcijańskość” okazuje się być dokładnie taka, jaką pokazuje Garcia – obłudna, obrzydliwa i niewiele mająca wspólnego z Synem Bożym…

  7. To jeszcze dokleję to, co na fb (bo tym razem zaczęłam od Kleofasa) – próba wytropienia herezji w Golgocie. Do pytania o to, kto wypowiada pierwszą kwestię i kim są postaci kobiece, dochodzą następne wątpliwości.

    „Teologiczne” komentarze w – mniej więcej – środkowej części na temat m.in. wiedzy Jezusa o przyszłości i (nie)możliwości ingerowania w nią (to chyba aspekt boskości) oraz o oderwaniu od codzienności (to być może aspekt człowieczeństwa) mają na celu podważenie dogmatu teandrycznego? Nie był Bogiem ani nie był człowiekiem to był nikim? No cóż, byli tacy, którzy w bardziej inteligentny sposób wyrażali swoje wątpliwości chrystologiczne. Przy czytaniu Golgoty wciąż powraca pytanie, kto wygłasza wszystkie te komentarze? Jest jakiś klucz do postaci? Może jedna ciekawsza (prawdziwsza chyba przez przypadek) myśl to ta o różnicy pomiędzy wydarzeniem/wypowiedzianym słowem a utrwaleniem tego na piśmie oraz – nieortodoksyjna, ale wyrażona, o dziwo, mniej bełkotliwie, hamartiologia: grzechem nazwane są „zachowania społeczne” ludzi. Ale dalsze określenie zachowań „prawdą” już się nie klei. Jak większość treści. Acha, o awangardzie tekstu mają chyba świadczyć wulgaryzmy – nagromadzone zresztą pod koniec, jakby nagle sobie przypomniano, że taki element we współczesnej sztuce być musi. I moje podsumowanie – o herezji dyskutować można by było, to jest zwykle rozwijające, ale tu nawet „prawdziwej herezji” nie ma.

  8. Pani Joanno,
    Przeczytałam tekst Garcii trzy razy i nie widzę w nim cech opisanych przez Panią, tzn krytyki konsumpcjonizmu, ciekawych kwestii do przemyślenia. Myślałam o tym tekście całą sobotę, myślałam w kolejce do kasy, na placu zabaw, przy gotowaniu obiadu, podczas oglądania Mundialu i w czasie pomiędzy tymi wydarzeniami. Myślałam do tego stopnia, że wymyśliłam wierszyk podsumowujący moje przemyślenia. Brzmi on: „Lepiej oglądać gole Brazylii niż czytać myśli pana Garcii”. Ten niespodziewany rym przywiódł mi na myśl teorie Garcii: jeśli terror pochodzi od amor, to może Brazylia pochodzi od Garcia (lub odwrotnie), wszak dwie ostatnie litery są te same (-ia). Tak widzi więc Pani, że wiem co to ironia. Jednak ironia w tekście Garcii nie jest oczywista. Czy według Pani cały tekst jest ironią i sarkazmem? Jeśli nie, to które jego części i po czym Pani to rozpoznaje?

  9. Jeszcze jedno: pisze Pani, że sztuka musi pobudzać do myślenia, do sprzeciwu. Owszem. Jednak nie każdy sprzeciw jest sztuką. Sprzeciw może być mądry lub głupi. Jeśli chce Pani przeczytać mądry sprzeciw wobec chrześcijaństwa to proszę poczytać Nietzschego. Sprzeciw głupi nie pobudza do myślenia, ale zniecierpliwia i odrzuca.

  10. Pani Kalino,
    Chodzi Pani o cytat: „Istnieje przepaść pomiędzy „tak się rzekło” i „tak zostało spisane””. Więc ludzie nie mają dostępu do prawdy. No coś w tym jest, choć mało odkrywcze. Wiadomo, że czytając Ewangelie dajmy na to, nigdy nie dojdzie się, jak było naprawdę. Nie ma czegoś takiego jak „jak było naprawdę”. Prawda jest subiektywna. Jednak można dojść do jakiegoś przybliżenia, jakiegoś prawdopodobieństwa, w to nie wątpię.
    Drugi cytat, o którym Pani wspomina: „Najczęściej powtarzane ziemskie czyny zostaną nazwane grzechami, zostaną nazwane grzechami zachowania społeczne, które powtarzają się od wieków, to znaczy będzie się nazywać grzechem prawdę”. Ze słowem grzech jest pewien kłopot. Po grecku hamartia to błądzenie. Grzech brzmi mocniej i negatywniej. Grzech to jakby coś nie do odwrócenia, podczas gdy można pobłądzić i znaleźć drogę. Tak, jest prawdą że błądzimy i że czynimy rzeczy złe. Ale jest to tylko częśc prawdy. Garcia naprawdę nie odkrywa Ameryki. Co do cytatu o boskości, to który ma Pani na myśli?

  11. Pani Anno, tekst sztuki rzeczywiście (co zresztą sama Pani przyznaje) jest dość trudny do zrozumienia bez zobaczenia go w naturalnym dla niego środowisku. Jest w końcu przeznaczony do zagrania na scenie i z założenia nie może być w pełni odczytany tylko poprzez sam tekst pisany. Ten zaś – i tu się zgadzamy – jest miejscami po prostu słaby literacko. Jednak jeśli chodzi o użyte środki wyrazu (odnoszę się tu głównie do tekstu, czyli do niepełnej treści sztuki – w teatrze treścią jest przecież także wszystko to, co „obok” tekstu, a więc scenografia, ruch, dźwięk itd.), to „Golgota Picnic” jest dość reprezentatywna w swojej grupie – jest typową sztuką nowoczesną, interdyscyplinarną, która swoją formą zbliża się do stylu performance, obfitującą w sprzeczności, absurdy, kontrowersje, sztuką meta-, inter- i hipertekstualną… Prawdopodobnie przeszłaby bez echa, gdyby nie sprzyjające jej protesty, które uczyniły z niej pewnego rodzaju manifest współczesnego ateisty. Ale wracając do treści: cała pierwsza część jest w dużej mierze jedną wielką ironią, a już na pewno pierwsze słowa, nawiązujące do przykazań:
    „Siać zamętu nie chcę: już wy to uczyniliście. Rozmieszczać broni na Ziemi nie mogę: już wy to uczyniliście. Nauczyć was ruchać dzieci nie mogę: już wy to uczyniliście. Nauczyć was zabijać z głodu nie mogę: już wy to uczyniliście…” – moim zdaniem dość łatwo tutaj zauważyć, że mówiący te słowa b/Bóg chce w ten sposób pokazać zło, które człowiek jest w stanie uczynić drugiemu człowiekowi, zło tak wielkie, że nawet wszechwiedzącemu Bogu nie mogłoby przyjść na myśl. Pojawia się także – znany już od samego początku chrześcijaństwa – zarzut radykalizmu Ewangelii, której nikt nie jest w stanie wypełnić, co czyni jej treść sadystyczną. Podkreślenie, że to MIŁOŚĆ ma być znakiem rozpoznawalnym naśladowców Chrystusa, w zderzeniu z ohydztwami, które ci sami dokonują – kolejna ironia, pokazująca obłudę wielu „chrześcijan”. Podobnie zresztą jak następujący fragment:
    „Czarni: macie morze i miłość. Otacza was mizeria, ale macie tę zaletę, że wiecie, co robić z morzem i z miłością.
    Inni mają samochody i dwudrzwiowe lodówki z kostkarką do lodu i z ozdobnymi magnesami, magnesami ze słowem: zobowiązania.
    Wy za to macie zobowiązania względem morza i miłości. Jesteście sprawą niczyją. Jakkolwiek by było – jesteście wolni”.
    Trudno nie odnaleźć tu polemiki ze współczesnym, tzw. zachodnioeuropejskim stylem życia, który ma monopol na wolność, pieniądze i prawdę (słowo „ma” oczywiście należy rozumieć ironicznie). Przykładów mogłabym podać jeszcze całkiem sporo, co nie powoduje jednak, żeby „Golgota Picnic” pretendowała, moim zdaniem, do jakiejś wybitnej nagrody. Jest dość tendencyjna i raczej z niższej półki – co wszyscy mogliby zauważyć, gdyby tylko dana nam była taka możliwość. Niestety… idealnie pasuje tutaj powiedzenie: „Nadgorliwość gorsza od faszyzmu”, bo dzięki zmasowanemu atakowi na coś, czego właściwie 100% atakujących nie zna (bo sztuki nikt nie miał szansy zobaczyć, ewentualnie ktoś widział ją we Francji bądź Hiszpanii, ale szczerze w to wątpię) – zrobiliśmy (jako społeczeństwo) genialną reklamę, a co gorsza – uczyniliśmy z tego kwestię ideową, uniemożliwiając tym samym drugiej stronie przyznać, że sztuka jest marna…

  12. Zgadzam się. Ale nazywanie wszystkiego „głupotą”, tylko dlatego, że ktoś być może nie zrozumiał wspaniałości przesłania Chrystusa, wskazuje tylko na to, że sami możemy mieć z tym problem… W ten sposób na samym początku odrzucamy możliwość dialogu, a tym samym – możliwość świadczenia o Chrystusie. Dlaczego nie gorszy mnie spektakl Garcii, a gorszy nienawiść do niego ze strony „katolików”? Bo ci drudzy zarzekają się, że znają Chrystusa, a „komu więcej dano, od tego więcej też będzie się wymagać”. Na youtube można obejrzeć film pokazujący protest we Wrocławiu. Przeraża mnie, że wielu z obecnych tam nie widzi sprzeczności między uwielbianiem Chrystusa w modlitwie i jednoczesnym poniżaniu drugiego człowieka – który, niezależnie od poglądów – jest tak samo dzieckiem Bożym oraz stawianiu się ponad tymi „innymi”, „nienormalnymi”, ergo gorszymi od nas, takich cudownych, wspaniałych, wierzących, miłujących…

  13. I jeszcze jedno. Grzech też odrzuca – na szczęście Bóg prawdziwie jest MIŁOŚCIĄ. Inaczej nie miałybyśmy szansy toczyć tej dyskusji…

  14. Pani Joanno,
    Może rzeczywiście sens jakiś wyłoniłby się z całości przedstawienia, w połączeniu z obrazem. Jednak wątpię. Treść jest napisana źle. Nie przekonuje. Treść sztuki to co innego niż treść pracy naukowej, nie może być zrozumiana jedynie przez elitę, która zresztą za często udaje, że coś rozumie. Nazywam to głupotą, ponieważ to jest naprawdę głupie, płytkie i banalne, jakby ktoś wsypał wszystkie swoje chaotyczne myśli w ten tekst bez żadnego zastanowienia. Co do sztuki performance to mam do niej taki stosunek jak twórcy genialnego filmu „Wielkie piękno”. Pani Joanno, ja naprawdę czasem widzę geniusz w sztuce i umiem odróżnić mądrość od głupoty. Tutaj jasne jest dla mnie, że występuje przypadek z baśni Andersena „Nowe szaty cesarza”. Nie ma komu krzyknąć „Król jest nagi”. Garcia robi spektakl w teatrze, a protestujący robią swój spektakl przed teatrem. Każdy chce widzów.

  15. Mnie się tekst sztuki bardzo spodobał. Dajmy na przykład fragment, gdzie mowa jest o pięknych obrazach, które pokazały śmierć, zdjęcie z krzyża, utrwalały cierpienie i grymasy bólu. To jest sprzeciw wobec kultury, która zadowala się śmiercią, wobec religii skupionej wokół męki. Oczywiście sprzeciw ten wydobywa się z gardła jakiegoś współczesnego, szczerego człowieka, może nawet kilku osób, które w swym zagubieniu stają się wulgarne i groteskowe, po to, żeby nie stały się płaskie, żeby nie mówiły chórem. Anno, czy ty nie o tym pisałaś książkę, zupełnie innym jezykiem, ale jednak wyrażając podobny sprzeciw?

    Tutaj cały czas trzeba brać pod uwagę kto opowiada. To jest jakaś grupa współczesnych, którzy są zanurzeni w absurdach życia. Upadają, goni ich nicość, pustka ich otacza, ale cały czas są szczęśliwymi posiadaczami biletu ze zniżką, albo karty z punktami. Niektórzy z nich walą się pałami na głowie na kortach tenisowych, wybudowanych na ruinach, na zwłokach, z braku pomysłu na życie. No bo wyobraźmy sobie tego nieszczęsnego ochroniarza po kursach. Co on ma tam robić innego w tej księżycowej pustce nocą? W tym bezsensie, w którym utknął razem z resztką życia, które mu zostało i ucieka? Z rozpaczy wali się po głowie, w oczach zrozpaczonego obserwatora aż na śmierć. Nawet pod wodą, byle już nie musiał więcej żyć. Lepiej widowiskowo umrzeć, niż normalnie żyć.

    Unikałbym w interpretacji tej sztuki klisz antykonsumpcyjnych. To jest po pierwsze nudne, po drugie chodzi tu według mnie, jak czuję, nie tyle o sprzeciw wobec zakupów :), ale o ukazanie bezsensu wygodnego życia uprzywilejowanego mieszkańca jakiejś Hiszpanii, czy innych Niemiec. O gigantyczny deficyt sensu. Ten brak, ta pustka mobilizują opowiadających do złośliwości, do groteskowego wykrzywiania rzeczywistości, do sięgania w przeszłość do postaci Jezsa, do stawiania się na Jego miejscu, do zniekształcania Jego przesłania.

    Ja tu nie widzę żadnej złośliwości autora sztuki. Nie widzę i nie czuję chęci do obrażania uczuć religijnych. Trzeba to jednak trochę chociaż spróbować zrozumieć. Ubolewam, że jacyś ludzie, nie próbując się zaznajomić z sensem sztuki i jej przesłaniem, nawołują innych ludzi do sprzeciwu w obronie szargania świętego imienia Jezusa. Ubolewam podwójnie, że wśród tych ludzi nawołujących są pasterze Kościoła. Po drugiej stronie znajdują się ludzie prości, skłonni do prostego oburzenia, do nienawiści. W tej niedobrej prostackiej nagonce uczestniczą nawet kibice. Czy to jest chrześcijańskie, żeby wykorzystywać bojówkarzy i żeby szczuć jednym na drugich to mnie się nie wydaje.

    Purpureus czy inny Puryperus nieco wyżej zaznaczył, że szkoda, że sztuka nie traktuje o Mahomecie. Zastanawiał się, czy wtedy teatry we Francji biłby się o sztukę. Panie Puryperus! Niskie pobudki. To bycie chrześcijaninem nie zobowiązuje do głębszego myślenia? Nie wstyd panu?

  16. W sprawie bogactwa jest tu przecież podobnie przewrotnie. Ja tu nie czuję pochwały bogactwa, ponieważ pochwałę sposobu myślenia właściciela Zary, czy członka zarządu Coca Coli wypowiada człowiek zrozpaczony, który nie odnalazł nawet okruszynki sensu życia. Taki człowiek skłonny jest to rozdawania razów na lewo i prawo. Jest w stanie zatłuc nawet siebie. Im gorzej tym lepiej. Nie tylko rzuca się na Sloterdijka, Žiżka, Dalajlamę, ale dowala też wszystkim, którzy nienawidzą bogaczy, których przecież nie brakuje, którzy się przez wyrażanie tak powszechnej nienawiści powszechnością jej usprawiedliwiają. Wyrzuca wszysktim wszystko – intelektualistom ich znikomy wpływ na rzeczywistość, Dalajlamie – kto wie, może nieuchwytność mądrości, którą dysponuje, i z głębi jałowości życia, z wszechogarniającej pustki wygłasza przewrotna pochwałę prostej żądzy zysku. Swoją drogą z tej samej głębi pojawiają się też oskarżenia Jezusa o to, że nigdy nie zmarnował jakiegoś wieczoru na rozmowę z kolegą o kobietach, że nie uciekł mu ostatni autobus, albo, że nie żył zwyczajnie niczym, jak niemal wszyscy. Co by nie powiedzieć o bliżej nieokreślonym bohaterze sztuki (albo o bohaterach) to jest człowiek świadomy i przerażony. Tyle ja. Może ktoś zechce trochę jeszcze napisać. Przyjemnego dnia.

  17. Tomku, rzeczywiście nie dotarło do mnie, że to jest o bezsensie życia. Jednak ta dawka rozgoryczenia światem, narzekań na nudę i zło świata to strasznie jednostronne. Dajmy na to strażnik znudzony bije sam siebie, aż kończy na dnie basenu „z pałką wsadzoną w dupę aż do rękojeści”. Ale dlaczego wsadził sobie tą pałkę w d..? Nie rozumiem. I dlaczego pod tymi basenami jest porażka i ignorancja? Dlaczego autor wszędzie widzi nieczyste intencje, nieczyste pragnienia, egoistyczne marzenia? Dlaczego tylko to uznaje za prawdę? Jest to bardzo tendencyjne i jednostronne, zgodziłby się chyba tu Garcia paradoksalnie z JPII i jego cywilizacją śmierci. Ten cały negatywizm mnie nie przekonuje. On krytykuje całą religię, nie tak jak ja, cierpiętnictwo. On uważa, że cierpienie jest sednem religii, więc ja się tu nie zgadzam z nim. Pisze takie niezrozumiałe kawałki jak:
    „Technologia usiłuje ukryć zniszczone budynki. Ale nie opowiadajcie mi tu bajek: wieże na Manhattanie sa zrobione z krwi swiata hellenistycznego. Ruiny dotarly tak daleko, drodzy koledzy”

  18. Mogłabym się długo pastwić nad tym tekstem, ale mi się nie chce. Nie uważam, że jest wart takiej mojej uwagi.

  19. Wydaje mi się, że to nie autor patrzy w ten sposób na świat Anno. On tworzy postacie, które znajdują się właśnie w tym miejscu i które wypowiadają się w taki sposób. Trzeba je spróbować zrozumieć, dać im szansę. Dla mnie to są barwne postacie i prawdziwe. Rozumiem kontekst. To jest sztuka. To nie jest wypowiedź komentatora, publicysty. Co do ignorancji i porażki – przeczytaj wiersz Szymborskiej „Rzeczywistość wymaga”. Wydaje mi się, że to jest ten problem. Poruszony inaczej, ale to podobna myśl.

    Myślę też, że apropos wypowiedzi Purpureusa można napisać inaczej. Dlaczego ta wypowiedź jest zła? Bo zakłada nieczyste intencje autora sztuki. Z tego już wyłania się lawina innych problemów. Ile z tego bije ignorancji już nie powiem. Wystarczy chyba takiego sposobu myślenia. Wcale on nas nie zbliża do drugiego człowieka. Ja wiem dlaczego sztuka uwzględnia Jezusa, a nie uwzględnia Mahometa. Nie z tchórzostwa. Z tego powodu, że dla nas europejczyków ważna jest postać Jezusa, dla bohaterów sztuki też. Do kogo mamy się odwoływać, do czyjej wrażliwości, do jakiego depozytu mądrości? Do Mahometa?

  20. Dzieki za Szymborska, choc niestety ja z poezja nie jestem na ty. Ten jednak wiersz rozumiem. Ten wiersz ma w sobie gorycz i melancholie, ten wiersz jest dobry. A to co pisze Garcia jest zle (zle napisane). Ale dzieki Szymborskiej zrozumialam Garcie.
    Odwoluje sie Garcia do Jezusa i nie mam nic przeciw temu. Tylko skad te kalumnie i czemu sluza? Dlaczego np nazywa Jezusa cholernym demonem? Piromanem? Czy moze to rozumiesz?

  21. Pełno w tekście goryczy i przewrotności, oskarżeń i niesprawiedliwości. Ale w pewnym sensie nawet bluźnierstwo może być pochwałą jak to wyraził jeden z mistyków. Zakłada pewną orientację i stosunek. Może lepszy jest taki sposób wyrażania się niż letni? Który głos jest ważniejszy, rozpaczliwy, ale własny, czy potulny, ale nie swój? Może tu jest uchwycony tylko pewien moment zwrotny w życiu tych ludzi? Sytuacja bohaterów jest nie do pozazdroszczenia. To jest balansowanie nad przepaścią. Te postacie są na drodze może do mądrości. Przedzierają się do niej. One są w stadium buntu i niezgody. Bunt zakłada złość. Język? Cóż, to ma być głos prawdziwy. Tacy bywamy. Jesteśmy tylko ludźmi. Takie są czasy, że przekleństwa upowszechniają się. Można to potraktować jako wewnętrzny monolog i znaleźć dla niego usprawiedliwienie.

  22. Tomku, właśnie wyjeżdżam poza zasięg internetu. Będę kontynuować dyskusję po niedzieli. Pozdrawiam.

  23. Tak, może jako głos zrozpaczonego człowieka to ciekawe i autentyczne. Ja takiej osoby nie chciałabym spotkać, do tego stopnia zionącej jadem i zdołowanej, obwiniającej cały świat i przeklinającej. Ja osobiście nie cierpię przekleństw w języku, sama przeklinam w ostatecznej ostateczności. Wiem, że robi się z tego język potoczny (patrz: afera podsłuchowa, przeklina prezes Orlenu i minister spraw zagranicznych). Razi mnie i odrzuca wulgarny język, który dostaje się dziś na tytuły książek nawet. Garcia jest marnym pisarzyną i sfrustrowanym zgorzkniałym człowiekiem, który nie ma mi nic ciekawego do powiedzenia. To nie jest dobra sztuka. Czy to w ogóle sztuka? Wątpię i wolno mi wątpić.

  24. ? Może on nie jest sfrustrowanym, zgorzkniałym człowiekiem. Przecież napisał tylko tekst o współczesnych, którzy przeżywają kryzys. Ach, zresztą pal licho. Nie będę adwokatem Garcii, chociaż mnie się ten tekst podobał. Uważam, że jest dobry ponieważ jest dowcipny i autentyczny. Miesza niskie z wysokim, tak jak się ono miesza w życiu, w życiu współczesnych zwłaszcza. Utrwala jakiś fragment współczesności w postaci kilku odważnych głosów.

    Takiej osoby raczej nie spotkasz. Wydaje mi się, że te osoby są zwykle skryte, niechętne do dzielenia się wrażeniami. Takie postawy są bardzo nietrwałe. To są monologi.

    A jak ci si podoba histeryczna reakcja obrońców uczuć religijnych włącznie z nawoływaniem do wykorzystania siły fizycznej patriotycznych kibiców, którzy po przybyciu na miejsce zdaje się zwyzywali innych od pederastów? To jest dla mnie kosmos. A to jest postawa dużej grupy katolików w Polsce. Gdzie jest odważny głos kościoła w tej sprawie? Gdzie pouczenie? Ja go nie słyszałem. Jak kościół może pouczać to niestety tego nie robi. Szkoda!

  25. Zgadzam się że te wybryki i wyzwiska są taką samą żenadą jak sztuka Garcii. Gwałt się gwałtem odciska? Myślę, że większość katolikow pozostaje obojętna wobec tej afery. To są jakieś grupy ekstremalne. Kościól się niestety gubi i traci poparcie. Nie widzi priorytetów duchowych wspolczesności. Traci energię na niepotrzebne walki wiodące donikąd, a ignoruje sprawy wielkiej wagi. Kościól pogrąża się niestety. Coz zrobić? Franciszek jakoś przełomu nie czyni, mimo wielkich nadziei z nim związanych. Ja nie jestem wyznawczynią Kościoła na szczeście. Nie wierzę w Kościół w taki sposób jak w Boga.

  26. „Wracając do spektaklu [Golgota Picnic], wydaje mi się, że jest o czym myśleć. Jak to możliwe, że religia nadziei i radości, która daje perspektywę zmartwychwstania, wytworzyła najbardziej traumatyczną kulturę śmierci, apoteozę cierpienia i śmiertelności? Dla mnie to niepojęte. Chrześcijanie, jak mówi Nietzsche, na bardziej radosnych powinni mi wyglądać, żebym w ich zbawiciela uwierzyć zdołał.

    I to jest problem, o którym się powinno rozmawiać w kontekście tego spektaklu”.

    Myślę, że tekst prof. Tadeusza Gadacza, z którym się zgadzam, można potraktować jako uzupełnienie tej dyskusji:

    http://wyborcza.pl/magazyn/1,139949,16415122,W_kogo_trafi_twoj_kamien.html

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *