„Wszyscy wrzucali na ofiarę Bogu z tego, co im zbywało; ta zaś z niedostatku swego wrzuciła wszystko, co miała na utrzymanie” Łk 21, 1-4
Prawdziwa ofiara dokonuje się z niedostatku, a nie z naddatku, dobrobytu.
Dlaczego wydaje się więc naturalne, że muszę posiadać coś w nadmiarze, żeby móc z tego cokolwiek ofiarować?
Kiedy doświadczam braku, niedostatku, mam wtedy tendencje do oddania wszystkiego. Bo i cóż mi wtedy za różnica?
To ofiarowanie wcale nie musi być wtedy wzniosłym aktem zaufania Bożej Opatrzności. Może być gestem rozpaczy kogoś, kto nie może sobie poradzić z palącym brakiem nadziei.
Czy postawa ufności serca jest nieodwołalnie wymagana do złożenia ofiary? Czy ofiarowanie nie mogłoby dokonać się w rzeczywistym oddaniu, a nawet rzuceniu ofiary w stronę Przyjmującego ją?
Zasadność wielkości Majestatu, z którym ma się tu do czynienia każe nam stwierdzić konieczność obecności serca ufnego…
Majestat ten podejmuje jednak, zupełnie dla nas niezrozumiałą decyzję o sobie samym: poprzez Objawienie obserwujemy Jego eks-tatyczność – wyjście ku drugiemu, nieporadnemu, wygłodniałemu przekraczającej go litości.
Pomimo nawet i tej obserwacji Boga objawiającego się, nie znika napięcie związane ze wspomnianym brakiem ufności w składaniu ofiary. Istotnie kwestia ta ma niemałe znaczenie, gdyż oprócz samego aktu którego dokonujemy, a który można utożsamić z formą, pojawia się nie mniej ważne zagadnienie wymaganej treści. Są nią właśnie owe cordis intima – wnętrzności serca, do których należy ufność[1]. Aby zaistniał akt prawdziwie ludzki potrzebne jest to połączenie formy z odpowiednią treścią. Odpowiadając więc na pytanie o konieczność obecności ufności w akcie ofiarowania, można ostatecznie powiedzieć: ufność konieczna jest subiektywnie – tzn. ze strony składającego ofiarę, niezależnie od Przyjmującego ją (oczywiście tylko w kwestii napięcia subiektywne-obiektywne).
Kontynuując rozważanie, można zadać pytanie o miejsce wystąpienia zaufania. Czy ma ono pojawić się przed dokonaniem aktu ofiarowania, czy też może pojawić się w jakimś innym momencie? Czy w ogóle na miejscu jest tutaj rozpatrywanie zagadnienia ufności w porządku chronologicznym? Otóż biorąc pod uwagę koncepcję Karola Wojtyły in statu fieri[2], widzimy że wewnętrzna przemiana człowieka dokonuje się na konkretnej drodze, a czynnikiem wyznaczającym kierunek, ku któremu ta droga zmierza są ludzkie decyzje i ich realizacja[3].
W tym kontekście pojawienie się zaufania może stanowić także swego rodzaju zaskoczenie. Ufność zasadza się nierzadko na końcu tej drogi ofiarowania, aby nas zaskoczyć swoją obecnością.
Gdy bowiem doświadczamy wyzucia ze wszystkiego (a najpełniej: nieintencjonalnego wyzucia z siebie), spotykamy Niespodziewane.
[1] Oczywiście pojawia się tutaj pytanie, czy należy rozpatrywać brak ufności (czyli beznadzieję) w kategoriach jakiegoś bytu. Jeśli mówimy o braku czegoś, to ów deficyt jest tylko jakością, opisującą właściwy przedmiot. Jeśli chcemy odpowiedzieć na to zagadnienie, musimy dotknąć kwestii zła, tj. braku dobra. Orygenes w swoim Komentarzu do Księgi Ezechiela, komentując fragment czternastego rozdziału księgi Izajasza, traktujący o jaśniejącym synu Jutrzenki (Iz 14, 12-15) powie, że szatan jest konkretnym bytem, który pierwotnie był dobry, a za jego wybór zła odpowiedzialny jest on sam, kierujący się własną wolą. Podsumowując: w sensie pełnym i właściwym znaczeniu tego słowa istnieje to, co dobre. Zło jest w tej perspektywie zawsze jakościowym brakiem, rodzącym napięcie, które redukowalne jest tylko w przypadku pojawienia się właściwego dobra.
[2] A. Jastrzębki, Kardynała Karola Wojtyły koncepcja człowieka, Teologia i Człowiek 12 (2008), s. 132.
[3] K. Wojtyła, Osoba i czyn, w : Tenże, Osoba i czym oraz inne studia antropologiczne, Lublin 1994, s. 120.