Miłość bliźniego

Miłowanie swojego bliźniego, to przykazanie nieodłącznie kojarzone jest z Jezusem i chrześcijaństwem. Narosło jednak wobec tego zalecenia wiele mitów i stereotypów, które pokrótce omówię w ramach tego eseju. Myślę, że może się to okazać bardzo pomocne w postrzeganiu, jak i w praktycznym zastosowaniu tego przykazania w codziennym życiu. Warto skupić się też na krytyce samego zalecenia miłości bliźniego. Bez wyraźnego wyróżniania jakiegoś poszczególnego krytyka, uważam, że praca dr. Jacka Sieradzana Narcystyczny charakter nakazu miłości bliźniego zapewni nam sprawne narzędzie pedagogiczne oraz heurystyczne dla zrozumienia podstaw krytyki tego przykazania przez jego oponentów. Odnośnie do oczyszczenia narosłych wokół tego przykazania stereotypów i mitów, najbardziej pomocne będzie studium, które przeprowadził członek Brytyjskiej Akademii Nauk oraz doktor honoris causa Uniwersytetów w Oksfordzie i Helsinkach prof. Ed P. Sanders ( The Question of Uniqueness in the Teaching of Jesus ).

Mit pierwszy. Judaizm czasów Jezusa przeciwny miłości wroga

Uważa się, że judaizm w początkach pierwszego wieku nie był zdolny do wprowadzenia nakazu miłości bliźniego; bliźniego rozumianego w sensie przeciwnika lub wroga. Wciąż w poszczególnych pracach odnoszących się do tego właśnie zagadnienia podkreśla się, że Żydzi bliźniego swego dostrzegali jedynie w swoim rodaku, a swoich nieprzyjaciół nienawidzili. Judaizm czasów Jezusa nie był jednak monolitem: jak dowiadujemy się z Talmudu, tuż przed zburzeniem świątyni w 70 r., był on podzielony na co najmniej dwadzieścia parę ugrupowań (sekt). Gmina w Qumran istotnie nawoływała do tego, by kochać wszystkich Synów Światłości i nienawidzić wszystkich Synów Ciemności (1QS kol. 1, 3 – 4; por. 1QS kol. 9, 21 – 22). Jak jednak wiemy nie była ona reprezentatywna dla całego żydowskiego spectrum religijnego. W diasporze żydowskiej w pierwszym wieku napisano romans Józef i Asenet. Na jego kartach, Żyd zadaje rany poganinowi, synowi faraona, gdy przygotowuje się on do zadania mu śmiertelnego ciosu, jego przyjaciel mówi mu:

W żadnym wypadku bracie nie powinieneś tego robić, ponieważ jesteśmy ludźmi, którzy czczą Boga i nie przystoi człowiekowi, który Go wielbi, by odpłacać złem za zło ani gnębić wroga, aż do jego śmierci. A teraz umieść swój miecz z powrotem, tam gdzie jego miejsce, i pomóż mi, a będziemy razem leczyć jego rany (29, 3 n).

Podejście autora tego tekstu, jak to każdy może zauważyć, jest więc zupełnie inne niż to, które znamy z Qumran: nie tylko zabrania on zabicia wroga, ale także nakazuje swojemu przyjacielowi udzielić mu pomocy. W tekście tym wielokrotnie spotykamy się z ostrzeżeniem przed odpłatą złem za złe (por. 28, 14; 23, 9). Jak ujął to Józef Flawiusz:

[Mojżesz] wydał jeszcze inne przepisy, o których należy koniecznie wspomnieć, mianowicie, by wszystkim, którzy o to proszą, dostarczać ognia, wody i żywności, wskazywać drogę, nie pozostawiać ciała nie pogrzebanego, być pobłażliwym nawet względem zdeklarowanych wrogów. Nie pozwala bowiem niszczyć ich kraju ogniem ani ścinać drzew owocowych, a nawet zabrania ograbiania żołnierzy poległych w walce. Pomyślał też o jeńcach, aby nie czyniono im, a zwłaszcza kobietom, gwałtu ( Apion 2, 212 ).

W Prawie Mojżeszowym nie ma zakazu palenia ogniem kraju wroga, ale żydowski historyk, zakaz ten wywiódł zapewne z interpretacji samego ducha Tory. Jakby to podsumować: kwintesencją tego kierunku rozumowania w żydowskiej myśli religijnej są słowa Hillela z traktatu Pirke Avot:

Bądź [jak jeden] z uczniów Aharona – kochaj pokój i podążaj za pokojem, kochaj ludzi i przybliżaj ich do Tory ( 1, 12 ).

Jeszcze bardziej dobitnie wyrażała to złota zasada: Nie czyń bliźniemu, co tobie niemiłe, będąca czymś powszechnym w judaizmie ( zob. Tb 4, 15; Filon, Hypothetica 7, 6; TB, Shabbat 31a ).

Podstawę do takiej interpretacji Żydzi odnajdywali w starożytnych tekstach hebrajskich. Księga Przysłów zalecała litość nad wrogiem:

Gdy wróg twój łaknie, nakarm go chlebem, a kiedy pragnie, napój go wodą; bo tak czyniąc węgle rozpalone gromadzisz na jego głowie ( Prz 25, 21n ).

Syrach, z kolei, wzywał do zaprzestania nienawiści i wybaczenia obrazy (zob. Syr 28, 6n).

Testament Józefa w swoim radykalizmie idzie jeszcze dalej:

A kiedy ktoś chce wam wyrządzić zło, módlcie się za niego i czyńcie mu dobro. Pan wyzwoli was wtedy od wszelkiego zła (18, 2).

Skoro w żydowskiej myśli religijnej było miejsce na przykazanie miłości i jego rozwój to dlaczego, ostatecznie, niektórzy badacze są skłonni przeciwstawiać Jezusowy nakaz miłowania judaizmowi. „Cel zostaje osiągnięty poprzez kontrastowanie jednego powiedzenia Jezusa z średnią z innych materiałów. Schrage zwraca uwagę, że istnieje wiele podobieństw do «traktowania wroga z dobrocią» w literaturze żydowskiej. Następnie stwierdza, że niektóre pisma żydowskie mają inny stosunek do wrogów, ponieważ – według nich – powinni oni zostać zabici (2 Mch 15, 16 – odzwierciedla powstanie przeciwko Seleucydom). Teraz następuje niezrozumiały wniosek Schrage’a: te dwa motywy – dobroć wobec wrogów i fizyczna obrona przed nimi – wzajemnie się wykluczają. «Te późniejsze fragmenty, zneutralizowały dobre początki». Ten kontrast pomiędzy dobrymi początkami, a późniejszymi, które są gorsze, opiera się na powszechnym przekonaniu dotyczącym judaizmu, ale całkowicie nieprawdziwym: wczesny judaizm – w czasach Izajasza, Jeremiasza, a nawet autora Księgi Przysłów – był dobrą religią; następnie było już tylko gorzej, a w czasach Jezusa to już była prawdziwa tragedia. Dopiero On nawiązał do wielkich proroków, którzy byli przed Nim, a byli oni we wszystkim lepsi, od Jemu współczesnych w judaizmie oraz od tych co nastąpili potem. Schrage napisał to, chyba, powodowany – swego rodzaju – odruchem uczonego. Wybrane przez niego «dobre» fragmenty, w których mówi się o łagodnym traktowaniu przeciwników, nie są w rzeczywistości wcześniejsze niż te, które sprzyjają ich zabijaniu. Oba rodzaje tekstów spotyka się we wszystkich okresach i to, co można w nich przeczytać, jest zależne od temperamentu autora i okoliczności konkretnej pracy. Namawianie do zabijania nieprzyjaciół w czasie wojny, zwłaszcza wojny mającej na celu wywalczenie prawa Izraela do oddawania czci Panu – tak jak u redaktora 2 Księgi Machabejskiej – nie jest zaskakujące.

Tak czy inaczej, Schrage posiadał przed sobą dwa rodzaje oświadczeń, jak należy postępować z wrogami. Stwierdził, że neutralizują się one wzajemnie. Przedstawił judaizm jako religię stojącą na martwym poziomie: ani za, ani przeciw czynieniu dobra dla nieprzyjaciół. Gdy Jezus nawoływał do miłości nieprzyjaciół, stał się unikalny vis a vis judaizmu… Judaizm stał się ahistorycznym abstraktem, sprowadzonym do średniej. Można by się zastanowić: jak wypadłoby chrześcijaństwo, jeśli potraktowano by je w taki sam sposób? Schrage miał do swojej dyspozycji Biblię, apokryfy i pseudoepigrafy oraz podręczniki, które zawierają pozostałości kolejnych tysięcy lat literatury żydowskiej – echo dwóch tysięcy lat. A co stałoby się, gdybyśmy to my wzięli pod uwagę tysiąc lub więcej lat historii chrześcijaństwa? Zsumowalibyśmy razem aprobatę na śmierć męczenników w trzecim wieku z przemocą, do której doszło w trakcie krucjat. Następnie, odjęlibyśmy te dwie aprobaty od siebie, i uzyskali wynik zero, co miałoby dowodzić, że abstrakcja zwana chrześcijaństwem jest neutralna na zło i zabijanie innych ludzi. Jeśli istniałby Kościół Flawiuszowy, apologeta mógłby zauważyć, że Józef Flawiusz był przeciwnikiem palenia kraju wroga, a następnie skonstatować, iż był on wyjątkowy na tle chrześcijaństwa – oczywiście chrześcijaństwa będącego średnią z jego zachowania w trakcie tysiąca lat” ( Sanders 1990: s.16 – 17 ).

W ten sposób zostaje ukształtowany mit o bezprecedensowym nakazie miłości Jezusa. Warto zatrzymać się tutaj nad tym problemem troszkę dłużej. Już Erich Fromm zwracał uwagę na doniosłą rolę jaką pełnił w judaizmie nakaz miłości. Według niego radość, miłość, sprawiedliwość, wolność i prawda, jako wartości nie występują nigdy oddzielnie, lecz stanowią nierozerwalną całość (zob. Erich Fromm, Halacha.”Wiez” 4/84, s. 64-72 ). To samo można dostrzec w pierwszym wieku. Starano się rekapitulować Torę do jakiegoś swoistego rodzaju kompendium, tzn. zamknąć ją w summarium oddającym jej głównego ducha. Filon wyraził to następująco:

Istnieją, by tak rzec, dwie podstawowe nauki, którym podporządkowane są niezliczone szczegółowe zdania: w odniesieniu do Boga nakaz oddawania czci Bogu i pobożności, w odniesieniu do ludzi nakaz życzliwości dla ludzi i sprawiedliwości ( De special. Legibus 2, 63 ).

To połączenie tych dwóch nakazów odnajdujemy również w TestIss 5, 2:

Miłujcie Pana i bliźniego, bądźcie miłosierni dla słabego i ubogiego.

Według Łukasza, uczony w Piśmie uznał połączenie Pwt 6, 5 (Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoja duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą) oraz Kpł 19, 18 (Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego) za największe przykazanie, a Jezus się z nim zgodził (por. Łk 10, 25 – 28). Według Marka, to Jezus połączył te przykazania, a soferim się z nim zgodził (por. Mk 12, 28 – 31). Co chcą nam przez to powiedzieć ewangeliści? Każdy Żyd w ówczesnym świecie zgodziłby się z tym, że te dwa przykazania są w jakiś sposób najlepsze, by oddać przez nie Torę. Co na to niektórzy uczeni? Ich pomysłowości wszak nie można nie doceniać. Najpierw posłuchajmy prof. J. Gnilki: Właśnie to połączenie obu przykazań w jedno główne, przewyższające wszystkie inne, jest czymś specyficznym (Gnilka 1997: s. 293). A teraz G. Lohfink: Ostatecznym powodem zaistnienia tego połączenia była głęboka wnikliwość Jezusa (Lohfink 2012: s. 313). Niestety to połączenie przykazań nie jest czymś specyficznym ani nie jest też dowodem na głęboką wnikliwość Jezusa. Pierwsze przykazanie Szema recytowano codziennie rano i wieczorem; umieszczano go na drzwiach, przywiązywano do czoła, a uczono go na pamięć już małe dzieci. Gdybyśmy zapytali jakiegoś Żyda w pierwszym wieku o największe przykazanie, to większość z nich wskazałaby na Szema. Odnosząc się do drugiego z tych przykazań prof. Sanders stwierdził: „ Ogólnie Żydzi pojmują Torę jako zbiór podzielony na dwie części: na przykazania, które regulują stosunek pomiędzy ludźmi a Bogiem oraz na te, które odpowiadają za stosunki między ludźmi. Te dwa przykazania, cytowane przez Jezusa, są więc najbardziej oczywistymi streszczeniami dwóch części Tory: miłości do Boga i miłości do ludzi. Filon również powołał się na dwa biblijne fragmenty wybrane przez Jezusa, by podsumować prawo, i to w każdej jego kategorii. Bóg nie żąda od ciebie, czegoś co jest ciężkie, skomplikowane i trudne, ale tylko tego co jest łatwe i proste. Aby Go po prostu kochać…, aby Mu służyć…z całej duszy swojej…i przylgnąć do Jego przykazań… (Spec. Leg. 1. 299 – 300). Tutaj zostaje użytkowane Szema. Następnie spotykamy kolejne podsumowanie: Prawo przoduje w zaleceniach miłości do człowieka ( koinōnia i philanthropia ) (Spec. Leg. 1. 324), oświadczenie zawiera frazy paralelne do Kpł 19, 18. 34. Korzystanie z tych dwóch części Tory, w tym wielbieniu Boga oraz miłości ludzkości (philantropia), jest bardzo powszechne. Często słowo eusebeia stoi w miejscu «miłości Boga», możemy jednak przypuszczać, że pomysł, jakoby Żydzi wykluczali «miłość Boga» z eusebeia, jest w swojej istocie perwersyjny, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę ile razy dziennie oni odmawiali Szema. Połączenie Pwt 6, 5 i Kpł 19, 18. 34 stanowi część powszechnego nauczania żydowskiego” (Sanders 1990: s. 19). Całkowity klops. Jezus – jeśli to On wypowiedział te słowa, a nie uczony w Piśmie – podkreślił jedynie coś, co było wtedy czymś powszechnym, ale, według Niego, było warto to zrobić. Gdybyśmy mieli mierzyć podsumowania Tory miarą oryginalności i specyficzności, to raczej przyznałbym ją Ben Azajowi, a nie Jezusowi: „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego”. Rzecze Rabbi Akiwa: To wielka zasada Tory. Ben Azaj powiada: Oto księga dziejów Adama. Stworzył go na podobieństwo Boga. To zasada większa od tamtej (Sifre Kedoszim; Z mądrości Talmudu: s. 171).

Założenia tych, którzy poszukują w połączeniu dwóch przykazań oryginalności i czegoś specyficznego są, według Sandersa, wynikiem konfesyjnych założeń. Wszak – jak zauważa – w przewodniku dla pielgrzymów do Mekki napisano: Do pielgrzyma! Meczet w Medynie żyje z wiary i każdy, który uważa się za muzułmanina powinien tu być, ponieważ tu po raz pierwszy rozkwitły cnoty: dobroci, braterstwa, bezinteresowności i miłości. Każdy chrześcijanin zaprotestuje, ponieważ Jezus żył na kilka stuleci przed Mahometem to – według nich – On był tym pierwszym, który zwrócił uwagę na przykazanie miłości.  Żydzi, z kolei,  wyśmieją roszczenia, jakoby Jezus przyniósł na świat miłość, ponieważ Księga Powtórzonego Prawa i Kapłańska poprzedzają Jezusa o kilka stuleci (zob. Sanders 1990: s. 21 – 22).

Reasumując: nie powinno się podkreślać wyjątkowości „Jezusowych” dwóch przykazań miłości Boga i bliźniego na tle judaizmu. Trop ten zaprowadzi nas na bezdroża. Zamiast poszukiwać pierwszeństwa, należy wcielać te zalecenia w swoje życie.

Mit drugi. Antytezy jako sprzeciw wobec Prawa Mojżeszowego

Na obecny etapie egzegezy niezwykle rzadko już jakiś biblista twierdzi, że antytezy są skierowane przeciw Mojżeszowi i Torze. Nawet Lohfink zauważa: Cóż zatem uczynił Jezus za pomocą antytezy w omawianym fragmencie Ewangelii wg św. Mateusza ( 5, 21 – 22 )? Czyżby zniósł Torę bądź piąte przykazanie Dekalogu? W żadnym razie! Czy zastąpił Torę nowym przykazaniem? Również nie! (Lohfink 2012: s. 326). Sam niemiecki teolog, podtrzymuje jedynie szeroko rozpowszechniony mit, mówiący; a zresztą oddajmy głos samemu Lohfinkowi: A teraz następuje antyteza: „A Ja wam powiadam”. Owo stwierdzenie „A Ja…” jest niesamowite. Albowiem jeśli wcześniej przemawiał Bóg, to „A Ja…” może oznaczać jedynie: „Mówię teraz z tym samym autorytetem, z jakim wówczas przemawiał sam Bóg. Mówię zamiast Boga” (Lohfink 2012: s. 324 – 325). Potężny pakiet dezinformacyjny, w kilku zdaniach. Powróćmy do formuły wprowadzającej w tzw. antytezy: Słyszeliście, iż powiedziano przodkom. Należy stwierdzić, że wyrażenie to, nie jest tym samym co wyrażenie „słowo Boga” (por. Mk 7, 13), lub fraza „powiedział Mojżesz” (por. Mk 7, 10), czy też „napisał Mojżesz” (por. Mk 10, 3 – 5), która powinna nastąpić w omawianym fragmencie, gdyby Jezus rzeczywiście wynosił się nad Mojżesza lub Boga (kwestionowanie Praw Bożych oznaczałoby, że Jezus stałby się nie równy YHWH, jak chce Lohfink, ale od Niego ważniejszy! ).

W jaki sposób Żydzi modyfikowali Torę, nie chcąc wchodzić w kolizję z samym Bogiem lub Mojżeszem? Punkt ten musimy za wszelką cenę uściślić, chcąc wywieść prawidłowe wnioski.

Starsi (faryzeusze?) dopuszczali kapłana w stanie nieczystości do ofiary z czerwonej jałówki. Mówili wtedy, co potwierdza Miszna, iż „saduceusze twierdzili”, że kapłan nie powinien tego dokonywać, przed zachodem słońca, ponieważ jest nieczysty. W rzeczywistości to sama Biblia stwierdza, że słońce musi zajść: Także ten, który ją spalił, wypierze swoje szaty i obmyje wodą swoje ciało, i będzie nieczysty do wieczora (Lb 19, 8). Gdy faryzeusze/starsi/rabini chcieli zmienić prawo, to po prostu przypisywali go innym, a nie Mojżeszowi. Ta sama technika została wykorzystana w Mt 5.

Należy zauważyć, że kapłan, który stosował się do tych zaleceń, przekraczał przykazanie wynikające z Lb 19, 8. Natomiast, w przypadku antytez Jezusa, ich zastosowanie nie powodowało konfliktu z Torą. Jeśli nie będziesz się gniewał, to i zapewne nie zabijesz; jeśli nie będziesz patrzył pożądliwie, to i zapewne nie będziesz cudzołożył. Jezus potęguje przykazania; żąda jeszcze większego wysiłku. Zupełnie inaczej niż w omawianym powyżej przypadku faryzeuszy, którzy przekraczali przykazania, by ułatwić sobie życie, a dokładnie czynności kultowe.

Terminologia stosowana przez Mateusza jest stricte żydowska. Ja wam powiadam, to wręcz odwzorowanie qumrańskiego a w sprawie [tego] powiadamy (ve‘al [zeh] ‘anahnû‘ômerîm) z 4QMMT lub jak „rabin X powiada”.

„Podsumowując: Prawo jest modyfikowane poprzez jego zaostrzenie, i nikt, kto przestrzega zaleceń Mt 5, 21 – 48 nie łamie prawa. Uwzględniając kontekst, „antytezy” nie są przeciwstawieniem się prawu. Zastosowane słownictwo wskazuje, że jest to debata nad interpretacją, która unika bezpośredniej krytyki Mojżesza za jego pobłażliwość. Inni tłumacze żydowscy byli odważniejsi, vis a vis Mojżesza, a fragment nie stanowi przykładu na niespotykane roszczenie do władzy” (Sanders 1990: s. 10 – 11).

Mit trzeci. Jezusowy nakaz miłości był tymczasowy

Po odmitologizowaniu pewnych aksjomatów, niepotrzebnie „zaciemniających” sytuację, odnoszących się do przykazania miłości Boga i bliźniego oraz antytez, możemy zastanowić się co, tak naprawdę, dla Jezusa historycznego i Jego uczniów oznaczało przykazanie miłości, a zwłaszcza nakaz miłowania swoich wrogów. Najpierw jednak musimy ustalić, co rozumiemy przez pojęcie oddawane terminem «nauki historycznego Jezusa». Jak wiemy, zostały nam one przekazane za pomocą czterech Ewangelii, które weszły w skład Nowego Testamentu. Mamy także kilka poza kanonem, z których jedynie Ewangelia Tomasza przechowała garść logiów, które możemy przypisać Nazarejczykowi. Nasze ustalenia muszą więc bazować na przekazie kanonicznym. Spośród tych czterech Ewangelii, ostatnia z nich Jana, jest istotna z punktu widzenia teologicznego, wykazując małe zainteresowanie Jezusem historii. Jezus w niej to Logos przybyły z niebios, który przemawia do Żydów długimi monologami pełnymi metafor. Nie jest egzorcystą, ponieważ, według Janowego Jezusa, ojcem Żydów jest diabeł, a więc wyrzucanie z nich złych demonów jest bezsensem. Janowy Jezus nie mógł zaprzeczyć samemu sobie, dlatego zaprzeczył Jezusowi synoptyków, czyli trzech pierwszych ewangelistów. Nie naucza w przypowieściach, a otaczają go tłumy wrogich mu Żydów, którzy nie są w stanie pojąć Jego nauczania. Ten smutny Logos, przebywający na ziemskim wygnaniu, po spełnieniu swojej misji (polegającej na śmierci na Krzyżu i zmartwychwstaniu), powrócił do mieszkania w niebie, gdzie oczekuje na swoich uczniów. Zupełnie inaczej odmalowali portret Jezusa pozostali trzej ewangeliści: Jezus jest przede wszystkim egzorcystą, w Galilei otaczają Go przyjazne tłumy, które naucza za pomocą krótkich przypowieści i urywanych sentencji. Przed śmiercią modli się o jej oddalenie, a na Krzyżu czuje się całkowicie opuszczony. Ich relacje są na tyle zgodne, że można porównywać ich w równoległych kolumnach, tzw. synopsach. Z powodu tych, oraz wielu innych, niezgodności, badacze katoliccy, w celu odtworzenia nauk historycznego Jezusa, opierają się głównie na najstarszym synoptyku, czyli Marku oraz na Q, czyli materiale wspólnym Mateusza i Łukasza, który jest niezależny od Mk, a którego tworzywem było najprawdopodobniej jakieś zaginione źródło mów Pana. Według uczonych, Łukasz poddał Q najmniejszym zabiegom redakcyjnym, dlatego też kolejność perykop Q ustala się na jego podstawie.
Ustalenie źródeł nie jest jedynym elementem mogącym pomóc w dotarciu do historycznego Jezusa, ale jest elementem na tyle ważnym, że musiałem się pokusić o ten wstęp, który – z czego zdaje sobie sprawę – jest jedynie szkicem, a każdy wiedzę w tym zakresie musi poszerzyć na własną rękę.

W Chalcedonie w 451 roku orzeczono, że Jezus jest w pełni Człowiekiem i w pełni Bogiem. Zatwierdzona tam doktryna stała się ortodoksyjna dla całego chrześcijaństwa. Po tym, jak ustalono te prawowierne przekonania, większość chrześcijan czytała Nowy Testament poprzez ich pryzmat i wierzyli oni, że takie same przekonania żywili ich autorzy: święci Paweł, Mateusz, Marek, Łukasz, Jan i inni. Dziś wiemy, że to nie jest zgodne z prawdą. Chrześcijaństwo bardzo się różniło w pierwszym wieku, a każdy z ewangelistów pozostawił swój specyficzny obraz Jezusa (pomimo pewnych zgodności).

Przez setki lat prowadzono badania, których wynik był z góry ustalony. Każdy badacz wiedział, że na końcu badania MUSI stwierdzić, iż Jezus ogłosił się Bogiem, wskrzeszał zmarłych i unieważnił Torę, inaczej mówiąc: był pierwszym i największym chrześcijaninem. Ustalenia te jednak były duszne, przytłaczające i tak obciążone kwestiami metafizycznymi, że zasłoniły one głos żywego człowieka z Galilei. Stąd obudziła się chęć dotarcia do realnej postaci i rozpoczął się pierwszy etap poszukiwania Jezusa historycznego, który wydał swoje dwie wielkie osobowości: R. Bultmanna i A. Schweitzera. Wcześniejsi autorzy starali się dopasować Jezusa do swoich ideałów albo nawet swoich celów. „Nie można jednak powiedzieć, że wszyscy byli jednakowo winni ulegając pokusie, by dopasować Jezusa dla swojego planu i swoich potrzeb. Albert Schweitzer był chlubnym wyjątkiem od reguły. Opisał Jezusa historycznego w kategorii apokaliptycznego wizjonera, który błędnie spodziewał się nadejścia Królestwa Bożego za swojego życia. Schweitzer stwierdził, że postać historycznego Jezusa jest bezużyteczna dla nowoczesnego chrześcijaństwa, początków dwudziestego wieku. Uważał jednak, że Duch Jezusa, w tajemniczy sposób zstępuje na naszą epokę; działając w tym Duchu – niehistorycznego Jezusa – Schweitzer rozpoczął pracę jako misjonarz medyczny w Lambaréné (Gabon, w tym czasie Francuska Afryka Równikowa). Od czasów Schweitzera sprzeczność – między właściwymi inspiracjami czerpanymi od Jezusa a Jezusem, dla którego były one nieistotne, ponieważ był On starożytnym Żydem – jest kontynuowana. Niewielu jednak przyjęło radykalne rozwiązanie Schweitzera” (Sanders 2001: s. 1). Nie będę opisywał szczegółowo kolejnych etapów poszukiwań. W tym miejscu, bo będzie to ważne dla naszych dalszych rozważań odnoszących się do przykazania miłości, przypomnę, jakie są kluczowe elementy współczesnego „głównego nurtu”, odnoszące się do nauczania Jezusa:

  1. Jezus był do „gruntu” żydowski, o doskonałej znajomości Pism Hebrajskich i był zanurzony w kwestiach, które wynikają z tych Pism, a także zaangażowany, przynajmniej w niektóre, wynikające z nich codzienne problemy. Pismo wydaje się być Jego najważniejszym odniesieniem dla aktualnych wydarzeń. Oznacza to, że myślał On bardziej nad tym jak lud Izraela powinien się zachowywać oraz o tym, jak i kiedy Bóg wyzwoli go od obecnej trudnej sytuacji, niż o szczegółach dotyczących żydowskiej niezawisłości terytorialnej.
  2. Nie sprzeciwiał się w celowy sposób Prawu Mojżeszowemu; ani nie odrzucił poglądu Izraela na to, że jest jeden Bóg, który wybrał Żydów w szczególny sposób. Jezus przyjął podstawy żydowskiego przymierza i prawa, chociaż mógł On debatować i spierać się nad niektórymi jego aspektami, zwłaszcza tymi, które miały rzeczywisty wpływ na codzienność.
  3. Jezus był prorokiem, który głosił rychłe nadejście Królestwa Bożego. To oczekiwanie dramatycznego końca obecnego wieku nazywa się „eschatologicznym” lub „apokaliptycznym”. „Koniec” w pierwszym wieku – w judaizmie – nie oznaczał rozpadu wszechświata, ale jego decydującą zmianę: zapoczątkowanie nowe ery i ustanowienie Królestwa Bożego i pokoju na całym świecie, z mnóstwem jedzenia i picia – dla wszystkich.
  4. Jezus nauczał etycznego perfekcjonizmu, to jest zachowania, które było odpowiednie dla Królestwa Bożego.
  5. Nie nauczał o sobie, swoich tytułach oraz swoim związku z Ojcem, tak jak czyni to na kartach Ewangelii Jana. ( Efekt połączenia pkt. 3, 4 i 5 jest taki, że uczeni przypisują Jezusowi znaczną część materiału z Ewangelii synoptycznych, którego nie zawierają pouczenia pojawiające się tylko w Ewangelii Jana. )
  6. Pod względem stylu nauczania korzystał z aforyzmów („nadstaw drugi policzek”), przypowieści; przypowieści rozumianej jako porównanie (Królestwo Boże jest jak). Ta cecha stoi w sprzeczności z długimi metaforycznymi przemówieniami u Jana.
  7. Był uzdrowicielem i cudotwórcą w rodzaju innych tego typu postaci znanych w judaizmie (w związku z cudotwórcami w innych kulturach). Najczęstszym rodzajem uzdrowienia przypisywanego Jezusowi jest egzorcyzm; u Jana brakuje egzorcyzmów.
  8. Wykorzystywał nie tylko słowa, ale i gesty, tak jak wszyscy prorocy, by przekazać głębszy sens. Jednym z nich było, przewrócenie stołów w obrębie kompleksu świątynnego, które przyjmuje się jako zapowiedź jego nadchodzącego zniszczenia, by przygotować miejsce do jego odbudowy, przez samego Boga.
  9. Został ukrzyżowany na rozkaz Poncjusza Piłata, rzymskiego prefekta Judei, wkrótce po Pesach (choć Jan umieszcza egzekucję dzień wcześniej; część uczonych idzie za tym wariantem ).
  10. Uczniowie Jezusa wierzyli, że Bóg wskrzesił Go z martwych i rozpoczęli organizować się w nowy ruch, oparty na oczekiwaniu Jego przyjścia. Ruch ten rozprzestrzenił się na pogan (Sanders 1991: s. 2).

Po wprowadzeniu tych ustaleń zasadne staje się rozważenie kwestii, jak bardzo w Jezusowej tymczasowości trwania tego eonu, nakaz miłości, zwłaszcza swoich nieprzyjaciół, wydaje się być jedynie zrozumiały w perspektywie oczekiwania bliskiego końca. W tym okresie nie należało sprzeciwiać się złu, ponieważ w niedługim czasie pierwsi mieli stać się ostatnimi, a ostatni pierwszymi. Pewien duch Kazania na Górze (Mateusz), czy też Kazania na Równinie (Łukasz) rzeczywiście bardziej pasuje do zdyscyplinowanej społeczności (niepozbawionej jednak eschatologicznej perspektywy). Ich perfekcjonizm nie odpowiada jednak wyczekiwaniu nowego początku, powrotu do pierwotnego porządku (zob. Mk 10, 6 – 9; Mt 19,), które charakteryzowało Jezusa.

Za Albertem Schweitzerem uważam, że Jezus nauczał „etyki przejściowej” (ad interim). Dlatego niektóre Jego wskazania są czymś iluzorycznym, utopijnym, czymś, co znamionuje człowieka oczekującego kataklizmu, który da Nowe Niebo i Nową Ziemię. Uważam jednak, że spod tej tymczasowości należy wyłączyć przykazanie miłości. Dlaczego? Otóż Jezus wielokrotnie mówił, że miłość jest czymś, co charakteryzuje Jego Ojca i, co jest tutaj najważniejsze, że będzie ona kontynuowana w Królestwie Bożym. Miłość jest wieczna i nieprzemijająca, a ma ona charakteryzować obydwie epoki, z tym że w całej swojej pełni i majestacie będzie ona wszechobejmująca dopiero na końcu dziejów. „Głównym jednak elementem – stwierdza przekonująco Sanders – nauczania Jezusa było głoszenie wszystko przebaczającej miłości Bożej, motywującej i inspirującej każdego, kto został nią obdarowany. Możemy więc, mimo wszystko, odnaleźć w Kazaniu na Górze ducha nauczania etycznego Jezusa: Miłujcie waszych nieprzyjaciół […]. Tak będziecie synami waszego Ojca, który jest w niebie (Mt 5, 44 – 45). Doskonałość ludzi opiera się na tym, że Bóg umiłował wszystkich, zarówno dobrych, jak i złych” Sanders 2013: s. 127 ). Należy jednak pamiętać, że Jezus nie był nauczycielem, albo lepiej: nie była to jego rola pierwszoplanowa. Owszem jest On, gdzieniegdzie, nazywany „rabbim” (Mk 9, 5; 14, 15) bądź nauczycielem (Mt 9, 19), często wspomina się nawet, że „nauczał” (Mk 1, 21; 2, 13). Odbiór tych obrazów spowodował ferment wśród niektórych uczonych, którzy zaczęli przedstawiać Jezusa jako nauczyciela otoczonego tłumem uczniów i wyznawców, który miał im tłumaczyć, przy różnych okazjach, jakieś biblijne perykopy. Jezus jest jednak tego przeciwieństwem: w typowym dla siebie stylu opowiada On w przypowieściach o Królestwie Bożym, czasem dorzuca krótki aforyzm. Opowiada o miłosiernym Bogu i o tym, jak On wkrótce odmieni panujące w tym eonie warunki. Nie odnajdziemy, w tym, co po Nim pozostało, jakiegoś skomplikowanego systemu religijnego, który przypominałby współczesne chrześcijańskie kalambury teologiczne. Nie tworzył dla swojej osoby również jakiś skomplikowanych konstrukcji chrystologicznych. Kochaj Boga i bliźniego i z radością głoś bliskie już Królestwo Pana: to religia słynnego proroka z Nazaretu, a nie późniejsze mętne i dalekie od prostoty początków, dywagacje ojców Kościoła, które w większości wykrzywiły i wprowadziły niepotrzebne zamieszanie do ewangelii miłości.

Mit czwarty. Miłość bliźniego to ewangeliczny narcyzm

Taką tezę w swojej pracy badawczej postawił dr Jacek Sieradzan. Zreferowanie jej jednak w całości, zajęłoby zbyt dużo miejsca, dlatego też proszę czytelnika, by na własna rękę zaznajomił się z tekstem, a dla naszych celów wyszczególnimy z niej, za pomocą cytatów, jedynie jej najbardziej istotne założenia (zob. Narcyzm).

  •  Freud uznał ten judeochrześcijański nakaz za lekkomyślny, gdyż nie bierze on pod uwagę ani tego, że miłość wiąże się z obowiązkami, ani tego, że miłość ma sens tylko wtedy, gdy ktoś na nią zasługuje. Nakaz ten jest też niestosowny i niewłaściwy, gdyż nakazuje faworyzować ludzi obcych (którzy być może na miłość nie zasługują) kosztem ludzi sobie znanych.
  • Judeochrześcijańska otwartość na Innego („kochaj bliźniego swego”) jest zupełnie odmienna od pogańskiej gościnności plemiennej. Jeśli pogańska gościnność opiera się na jasnej opozycji między zamkniętą w sobie dziedziną mojej wspólnoty a zewnętrznym Innym, w judeochrześcijańskiej otwartości pobrzmiewa reakcja na traumatyczne rozpoznanie bliźniego jako niezgłębionej otchłannej Rzeczy – najbliższym moim sąsiadem jest Obca Rzecz, a nie odwiedzający mój dom cudzoziemiec. Mówiąc językiem Hegla, judeochrześcijańska otwartość implikuje logikę „ustanawiania swoich założeń”: skłania nas do pozostawania otwartymi na Inność, której doświadcza się jako takiej tylko w jej horyzoncie.
  • Paradoks polega na tym, że Kazaniu na Górze Jezus odrzuca nakaz nienawiści wobec wrogów, sformułowany w Księdze Kapłańskiej (19.18), ale w Ewangelii Łukasza akceptuje go, ograniczając do własnej rodziny! Literacki Jezus częściej zmienia poglądy, niż wielu jego chrześcijańskich naśladowców. W tym kontekście nie od rzeczy jest wspomnieć, że buddyjska Metta Sutta (7-8) wyraźnie zakazuje nienawiści: „Niech jego myśli o bezinteresownej miłości napełnią cały świat, bez przeszkód, bez nienawiści, bez żadnej wrogości”
  • Nakaz miłości bliźniego jest nierealistyczny, gdyż jego przestrzeganie doprowadziłoby społeczeństwa do upadku.
  • Eugen Drewermann (2002), niemiecki teolog i psycholog, były ksiądz katolicki, po przeprowadzeniu gruntownej psychoanalizy kleru doszedł do wniosku, że ludzie żyjący w celibacie nie są zdolni do miłości. Mogą tylko snuć onanistyczne, nie wolne od sadyzmu, fantazje na temat miłości, gdyż bez seksualizmu nie ma miłości (s. 419- 422, 451-465). Jak wyraził to Léon Bloy: „Oni nikogo nie kochają, sądzą więc, że kochają Boga”.
  • Nawet Tomasz z Akwinu (1967:81), filar katolickiej ortodoksji, zrelatywizował biblijny nakaz miłości bliźniego. Zdając sobie sprawę z tego, że własne ego jest człowiekowi bliższe niż ego wszystkich innych ludzi, stwierdził, że „człowiek powinien bardziej kochać siebie samego aniżeli bliźniego” (qu. 26, art. 4, § 3). Bardziej, a nie jak siebie samego!
  • Chrześcijaństwo zastąpiło greckie pojęcie wielkoduszności (megalopsychia) koncepcją pokory. Ta jednak jest tylko skrywanym poczuciem wyższości. Zmuszając chrześcijanina do pokory, robi się z niego hipokrytę, bo nie wszyscy ludzie chcą zaakceptować niski status, jaki oferuje im ta religia i na jakie, w swoim mniemaniu, zasługują (por. Zieliński 1921:29). Z drugiej strony chrześcijanin przez sam fakt bycia chrześcijaninem czuje przynależność do ludu wybranego i jest przekonany o wyższości nad tymi, którzy chrześcijanami nie są, a więc do wybranych nie należą (jako pierwsi pisali o tym Paweł i Tertulian). Nie dość, że jest skażony grzechem pierworodnym, to jeszcze jest hipokrytą z kompleksem niższości łagodzonym poczuciem wyższości wynikającym z przynależności do wybranych.
  • Psychiatra Antoni Kępiński (1977:230-231) pisał, że życie samą tylko miłością to choroba psychiczna, która może doprowadzić do śmierci, a wcześniej do unicestwienia ludzkiej osoby. Ani miłości, ani pokory, ani wybaczania nie można się nauczyć na rozkaz. Uczucia rodzą się spontanicznie i nie mają nic wspólnego z nakazem miłości, który jest elementem chrześcijańskiej nauki społecznej, a ta jest częścią ideologii władzy Kościoła katolickiego.
  • Zwracając się do chrześcijan Czogiam Trungpa (2000:93) mówi: Być może wkładacie wiele wysiłku w to, by wzbudzić w sobie miłość i spokój, walczycie, by je osiągnąć: „Uda nam się, wydamy tysiące dolarów, by głosić doktrynę miłości, dotrzemy z nią wszędzie”. W porządku, głoście ją, zróbcie to, wydajcie pieniądze, ale co ze ślepym pędem i agresją, które to działanie nakręcają? Dlaczego chcecie zmusić nas do zaakceptowania waszej miłości? Skąd w tym tyle zaślepienia i przemocy? Jeśli wasza miłość działa z takim samym impetem, z taką samą siłą, co nienawiść innych ludzi, to chyba coś tu nie jest w porządku. To tak, jakby ciemność nazwać światłością. W takim postępowaniu jest bardzo duża ambicji, gorliwości neofity. Nie jest to otwarte wchodzenie w kontakt z rzeczywistością taką, jaka jest.
  • Psycholodzy od Freuda do Lowena są zgodni, że chrześcijańskie nakazy miłości i pokory są abstrakcyjne i nierealistyczne. Wprowadzenie ich w życie codzienne doprowadziłaby do rozpadu społeczeństw. Ich źródłem jest narcystyczne uwielbienie własnej osoby. Miłość, jeśli się już komuś przydarza, nie poddaje się jakimkolwiek próbom racjonalizacji, ideologizacji czy instytucjonalizacji, gdyż jest szaleństwem… Zbudowane na chrześcijańskiej wizji społeczeństwa Zachodu stały się monstrualną kulturą narcystyczną.

W celu uzyskania większej przejrzystości oraz dla lepszego odbioru mojej odpowiedzi, odniosę się do tych zarzutów Sieradzana za pomocą trzech tez.

Teza pierwsza. Nakaz miłości bliźniego nie doprowadziłby społeczeństw do upadku. Trudno znaleźć uzasadnienie dla wniosku Sieradzana, że skutkiem zastosowania zasad miłości bliźniego byłby rozkład społeczeństwa! Oczywiście czymś niemożliwym byłoby zastosowanie wybaczania przestępstw w przepisach państwowego prawa karnego, ale zastosowanie tego przykazania przez ludzi w etyce, w żaden sposób nie mogłoby prowadzić do ich degeneracji. Należy wziąć pod uwagę, że cywilizacja zachodnia, w swoich przepisach prawa karnego, zrezygnowała z kary śmierci; obojętne jak bardzo byłyby ohydne czyny zbrodniarza. Sam zbrodniarz przez okres odbywania kary przechodzi proces resocjalizacji, który – jeśli ukończy się on pozytywnie – skutkuje warunkowym zwolnieniem. Społeczeństwo wybacza przewinienie mordercy i może on, choć nie musi, rozpocząć nowe życie. Pomimo iż prawodawstwo to nie odwołuje się wprost do etyki chrześcijańskiej, a większość chrześcijan wydaje się wspierać karę śmierci, jest ono przykładem na to, że stosowanie przebaczenia i kary rozumianej w sposób terapeutyczny, nie powoduje rozpadu cywilizacji zachodniej; ja przynajmniej takich symptomów nie rozpoznaje.

Teza druga. Jezus nie wspierał nienawiści wobec rodziny. Sieradzan twierdzi, że Jezus odrzucił przykazanie nienawiści zawarte (jakoby) w Kpł 19, 18. Zanim przejdziemy do stosunku Jezusa do rodziny, sprawdźmy czy rzeczywiście w wymienionym przez doktora fragmencie Księgi Kapłańskiej napotkamy, jakieś zaginione i nieznane biblistom, przykazanie nienawiści. Sprawdzam:

Nie będziesz szukał pomsty, nie będziesz żywił urazy do synów twego ludu, ale będziesz miłował bliźniego jak siebie samego. Ja jestem Pan! ( Kpł 19, 18 ).

Warto robiąc odnośnik do Biblii, przeczytać, co tak naprawdę się tam znajduje. Jezus nie odrzucił przykazania nienawiści z Kpł 19, 18, ponieważ najzwyczajniej w świecie go tam nie ma.

Teraz spróbujemy zastanowić się nad poważniejszą kwestią, czyli wezwaniem Nazarejczyka do nienawiści rodziny. Oto ten kontrowersyjny fragment:

Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem (Łk 14,26).

Pozwoliłem sobie zaznaczyć w tym logionie bardzo ważny fragment. Jak pamiętamy, Jezus przykazał miłować swojego bliźniego jak siebie samego. Tutaj, z kolei, zaleca nienawiść do siebie samego w połączeniu z nienawiścią do rodziny; rodziny w bardzo szerokim aspekcie. W chrześcijańskiej egzegezie osłabia się wymowę tego fragmentu, mówiąc i przekonując, że Jezus skorzystał tutaj z semickiej tendencji do przesady, a więc logion ten nie powinien być odbierany dosłownie. Nie zgadzam się z tą argumentacją. Dlaczego zalecenie miłości ma być odbierane dosłownie, a nie metaforycznie? Dlaczego zalecenie nienawiści ma być odbierane metaforycznie, a nie dosłownie? Ktoś, kto uzna ten sposób dowodzenia, wpadnie w pułapkę, z której nie znajdzie już wyjścia, albowiem w jaki sposób uzyska on pewność, w którym momencie Jezus zaleca coś metaforycznie, a w którym nakazuje coś dosłownie. Korzystając z takiego toku rozumowania jestem w stanie podważyć każde zalecenie Jezusa – jest to droga na bezdroża.

Jednym z kryteriów autentyczności logiów Jezusa jest ich zgodność z Jego czynami. Jak wiadomo tradycja synoptyczna, Janowa, a także protognostyczna informuje nas o konflikcie Jezusa z rodziną. Pomimo tego konfliktu Jezus kontynuuje swoją działalność, nie zważając, jak sam mówi, na to, że prorok został odrzucony w swoim własnym domu. Każdy Jego uczeń, który będzie chciał iść za Nim, korzystając z przykładu swojego Mistrza, gdy napotka opór, musi dokonać wyboru: Jezus albo rodzina. Jezus postawił sprawę jasno: w sytuacji takiego, a nie innego wyboru, należy wybrać Mnie. To w zupełności wystarczy, by prawidłowo zrozumieć przykazanie nienawiści Jezusa. Nie jest ono wymierzone w rodzinę; jest ono wymierzone w wybór pomiędzy rodziną, która stoi jako przeszkoda w powołaniu do tego, by być uczniem Jezusa. Na tej drodze należy także pokonać swoje własne wątpliwości. Jest to zatem wypowiedź sytuacyjna; Jezus nie mówi o nienawiści permanentnej, lecz czasowo związanej z wyborem. Wiemy o tym, że sam wybór Jezusa, który na początku doprowadził do konfliktu pomiędzy Nim a Matką i braćmi, w końcu doprowadził do ich nawrócenia i dołączyli oni do społeczności chrześcijan w Jerozolimie. Jezusowe zalecenie nienawiści rodziny jest zaleceniem sytuacyjnym, którego zastosowanie nie narusza przykazania miłości Boga i bliźniego.

Teza trzecia. Miłość nie jest chorobą psychiczną, a nakaz miłości, nie jest abstraktem. Trudno polemizować ze stwierdzeniem jakoby miłość była chorobą psychiczną, skoro jest ona czymś, co towarzyszy człowiekowi od zarania dziejów. Czy to jest uczucie pomiędzy mężczyzną a kobietą; czy to jest uczucie pomiędzy rodzicem a dzieckiem; czy to jest uczucie pomiędzy królem i jego narodem; czy to jest uczucie pomiędzy człowiekiem a ludzkością, do opisu tego stanu uciekamy się, oddając go przez słowo „miłość”. Nie jest ona w żadnym stopniu chorobą psychiczną, ja przynajmniej nie znam lekarza – psychiatry, który leczyłby matkę z jej uczuć do dziecka. Taki jest po prostu człowiek i dr. Sieradzan powinien się z tym pogodzić. Jedni potrafią kochać tylko swoich najbliższych, innym udaje się miłować obcych – w zasadzie, by być zdrowym, należy kochać i być kochanym.

Podsumowaniem naszych rozważań będą wnioski prof. Joachima Gnilki:

«Trzeba przyznać, że 99, 99% chrześcijan nie realizowało dosłownie w swoim życiu tych radykalnych wskazań Jezusa… Świadkiem wiarygodności tych radykalnych wymagań jest wyłącznie Jezus. To On praktykował rezygnację z przemocy, zdawał się przez to na łaskę ludzi i bez ograniczenia udzielał innym ze swego. Dlatego w ogóle sformułował te wskazania, że odpowiadały one Jego życiowej praktyce. Zgodność słów i czynów nie tylko stwarza wiarygodność, ale poręcza też autentyczność tych wskazań jak słów Jezusa, i to w całkiem ścisłym sensie. Słowa te są do pomyślenia tylko jako Jego słowa.

Dla uczniów, dla nas pozostają one kłującym kolcem. Nie możemy ich już usunąć. Nie możemy ich też zneutralizować, odnosząc je – według dobrej katolickiej tradycji – tylko do jakiegoś określonego stanu, do tych, którzy dążą do doskonałości, do żyjących w zakonie, albo wprowadzając – według dobrej luterańskiej tradycji – zgodnie z nauką o dwóch królestwach rozróżnienie miedzy człowiekiem jako osobą prywatną a osobą urzędową i dyspensując od tego wskazania osobę urzędową. Wskazanie to ustawia ucznia na pewnej drodze, w którą powinien on się wdrażać i na której widzi przed sobą wytyczony cel. Jeśli nawet celu tego nie osiąga, to nie ma powodu popadać w zwątpienie czy rezygnować ze statusu ucznia. Status ten stanąłby natomiast pod znakiem zapytania, gdyby wytyczony cel znikł z pola widzenia» ( Gnilka 1997: s. 281 – 282 ).

Bibliografia:

Gnilka, Joachim, Jezus z Nazaretu. Orędzie i dzieje, Kraków 1997.

Lohfink, Gerhard, Jezus z Nazaretu. Czego chciał. Kim był, Poznań 2012.

Narcyzm, red. Jacek Sieradzan, Białystok 2011.

Sanders, Ed, Życie Jezusa, w: Chrześcijaństwo a judaizm rabiniczny, red. Herschel Shanks, s. 89 – 147, Warszawa 2013.

Tenże, The Question of Uniqueness in the Teaching of Jesus, The Etel M. Wood Lecture 15 February 1990. London: The University of London, 1990.

Tenże, In Quest of the Historical Jesus, The New York Review of Books, 2001.

Z mądrości Talmudu, przeł. Szymon Datner i Anna Kamieńska, Warszawa 1988.

 

 

 

30 myśli nt. „Miłość bliźniego”

  1. Szanowny Panie Andrzeju,

    chcę skomentować fragment Pańskiego eseju, który nijak do mnie nie przemawia, ale że przebywam poza domem, raczej krótko i zwięźle. Pisze Pan:

    „Spośród tych czterech Ewangelii, ostatnia z nich Jana, jest istotna z punktu widzenia teologicznego, wykazując małe zainteresowanie Jezusem historii. Jezus w niej to Logos przybyły z niebios, który przemawia do Żydów długimi monologami pełnymi metafor. Nie jest egzorcystą, ponieważ, według Janowego Jezusa, ojcem Żydów jest diabeł, a więc wyrzucanie z nich złych demonów jest bezsensem. Janowy Jezus nie mógł zaprzeczyć samemu sobie, dlatego zaprzeczył Jezusowi synoptyków, czyli trzech pierwszych ewangelistów. Nie naucza w przypowieściach, a otaczają go tłumy wrogich mu Żydów, którzy nie są w stanie pojąć Jego nauczania. Ten smutny Logos, przebywający na ziemskim wygnaniu, po spełnieniu swojej misji ( polegającej na śmierci na Krzyżu i zmartwychwstaniu ), powrócił do mieszkania w niebie, gdzie oczekuje na swoich uczniów. Zupełnie inaczej odmalowali portret Jezusa pozostali trzej ewangeliści: Jezus jest przede wszystkim egzorcystą, w Galilei otaczają Go przyjazne tłumy, które naucza za pomocą, krótkich przypowieści i urywanych sentencji”.

    Ten „smutny Logos” nasuwa mi na myśl raczej „unidentified flying object” niż Syna Bożego, Słowo, świadectwo wiary zakotwiczone w historii! Jak pogodzić „ ten smutny Logos przebywający na ziemskim wygnaniu” ze słowami ap. Pawła:

    „On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci i to śmierci krzyżowej . Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich i podziemnych. 1 I aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest PANEM _ ku chwale Boga Ojca” ( wczorajsze II czytanie w kościele).
    Słowa te dyktował św. Paweł w więzieniu; niedługo potem za nie oddał życie.

    Nieco dalej w Pańskim eseju odnajduję takie słowa:
    „W Chalcedonie w 451 roku orzeczono, że Jezus jest w pełni człowiekiem i w pełni Bogiem. Zatwierdzona tam doktryna stała się ortodoksyjna dla całego chrześcijaństwa. Po tym, jak ustalono te prawowierne przekonania, większość chrześcijan czytała Nowy Testament poprzez ich pryzmat, i wierzyli oni, że takie same przekonania żywili ich autorzy: święci Paweł, Mateusz, Marek, Łukasz, Jan i inni. Dziś wiemy, że to nie jest zgodne z prawdą.

    Przesłanki dla tego aksjomatu są właśnie w Ewangelii Jana i choćby w tym fragmencie listu do Galatów.

    Pozwolę sobie poniżej zacytować fragment wywiadu z prof. Kaliną Wojciechowską, zamieszczonego na stronie Kościoła Ewangelicko – Augsburskiego w RP, także na stronie „Mała Ekumenia” w Internecie. Mam nadzieję, że Pani Profesor wybaczy mi samowolę w wykorzystaniu tego materiału. Usprawiedliwiam się ekumenicznym wymiarem Kościoła jak i tym, że w pełni zgadzam się z Pani wypowiedzią. Cytuję:

    „Czy biblista musi wierzyć?
    To jest dobre pytanie i ono się czasami pojawia w dyskusjach teologicznych. Moim zdaniem – na pewnym etapie nie może nie wierzyć. Powiem o konkretnym przykładzie, który mocno mnie poruszył i utwierdził w wierze. Weźmy dwie – wydawałoby się – tak nieprzystające do siebie i odległe perspektywy jak, a ściślej –dialogi Jezusa z indywidualnymi rozmówcami przedstawione w Ewangelii Jana oraz językoznawstwo kognitywne i badanie modalności, czyli stosunku mówiącego do rzeczywistości, o której się wypowiada. Najprościej rzecz ujmując – mówiący może traktować przedstawiane sytuacje czy wydarzenia jako prawdziwe lub jako hipotetyczne o różnym stopniu prawdopodobieństwa. Zaczynamy zatem pod kątem modalności analizować wypowiedzi Jezusa. I co się okazuje? Że kiedy Jezus mówi o sobie, to Jego wypowiedzi nigdy nie są nacechowane modalnie! Są to więc wypowiedzi mające tzw. modalność prawdziwościową, zwaną też faktyczną. Innymi słowy – gdy Jezus mówi o sobie, to jest przekonany, że stwierdza fakty. Natomiast gdy Jezus zwraca się do swoich rozmówców, to niemal natychmiast modalność – zwana niefaktyczną – się pojawia np. jako pytanie, czy jako wypowiedź warunkowa, czy poprzez zastosowanie czasownika modalnego, czy też odniesienie do przyszłości… Najlepiej pokazać to na konkretnym tekście. Weźmy rozmowę Jezusa z Nikodemem z 3. rozdziału Ewangelii Jana. Jezus stwierdza m.in.: Nikt nie wstąpił do nieba oprócz Tego, który z nieba przybył – Syna Człowieczego (J 3,13) Wypowiedź ta jest nienacechowana modalnie, nie posiada bowiem żadnych wykładników modalności, o których wspomniałam. Jest to orzeczenie faktu. Przypomnę, że Jezus mówi to o Bogu Ojcu i o sobie i rozpoczyna w ten sposób całą sekwencję wypowiedzi informujących o tym, w jakim celu pojawił się na świecie.
    Tymczasem nieco wcześniej, kiedy Jezus zwraca się bezpośrednio do Nikodema, padają słowa: Jeśli ktoś się nie narodzi z wody i Ducha (J 3,5) albo Trzeba, abyście się na nowo narodzili (J 3,7). Obie wypowiedzi są modalnie nacechowane, a wykładnikiem modalności w pierwszej jest warunek (jeśli) w drugiej czasownik modalny (trzeba – gr. dei oznaczające właśnie konieczność). Podobną prawidłowość można zaobserwować też w rozmowie Jezusa z Samarytanką. Nie jest to więc, według mnie, czysty przypadek. Oczywiście taką prawidłowość łatwiej jest zauważyć w tekście greckim niż w przekładach, ale i one dają wyobrażenie o różnicach w wypowiedziach Jezusa o sobie i o rozmówcach. Oznacza to przede wszystkim, że o człowieku nie da się mówić czy orzekać w taki sam sposób jak o Bogu. To, co dotyczy Boga, jest dla Jezusa jako wypowiadającego się podmiotu, rzeczywistością i prawdą. To zaś, co dotyczy człowieka, jest skierowanym do niego wezwaniem, na które trzeba odpowiedzieć. Czy i jak człowiek odpowie – nie do końca wiadomo, więc nie da się zastosować tu modalności prawdziwościowej. Biorąc pod uwagę dystans, jaki dzieli czas powstania Ewangelii Jana (koniec I w.), i przykładowej metody wykorzystanej do jej analizy (XX w.), trudno przypuszczać, że hagiograf w pełni świadomie stosował wypowiedzi modalnie nacechowane i nienacechowane w zależności od tego, do kogo się odnoszą. Jeśli i na tym poziomie okazuje się, że wszystko, co Jezus mówi o sobie, jest prawdą, więcej nawet – On sam jest Prawdą, to obok czynnika ludzkiego, wniesionego tu akurat przez autora Ewangelii Jana, musiał zadziałać i boski.”

    Pozdrawiam i dołączam słowa staropolskiego przysłowia ”Kto się lubi ten się czubi” – R

  2. Szanowny Panie Robercie!

    Wniosek Pani Kaliny opiera się na przyjęciu trzech założeń:
    1. Jan użył w swojej Ewangelii autentycznych słów Jezusa.
    2. Jan nie mógł w sposób świadomy stosować wypowiedzi wkładanych w usta Jezusa modalnie nacechowanych i nienacechowanych w zależności od tego, do kogo się odnoszą.
    3. Janowy Jezus mówił prawdę.

    Proszę zauważyć, że wniosek trzeci, by został uznany musi zostać poprzedzony wiarą; ktoś musi wierzyć Jezusowi, aby uznawać Jego roszczenia ( nawet jeśli są one tylko literackie ). Historycznie możemy potwierdzić lub nie, że Mahomet uznawał się za ostatniego proroka. Z samego roszczenia, historycznie prawdopodobnego, nie wynika jednak, że jest to prawdą. Wiara to nie jest suma świadectw historycznych; poprzez samo roszczenie do władzy, wiedzy i boskości nie tworzymy prawdy historycznej. Uważam, co staram się czasami wykazać, że pytanie o wyjątkowość Jezusa jest bardzo rzadko wynikiem bezstronnego badania występujących podobieństw i różnic. Drogi Panie Robercie, gdyby przeczytał Pan Nowy Testament „oczami” np. Pauli Fredriksen ( Jesus of Nazareth, King of the Jews ), to zobaczyłby Pan ( co mogłoby zdziwić ), że roszczenia Jezusa nie wymagają – ani też bezpośrednio nie tworzą – doktryny chrześcijańskiej. Bardzo często, choć obecnie nie jest już to zasadą – badacz chrześcijański – w swoich analizach „udaje”, że nie wie nic o Nicei i Chalcedonie; stara się niby odczytać teksty bez perspektywy „niewinnej przyszłości”, jak nazywa to Paula Fredriksen, która tak naprawdę, jest jedynie udawaniem nieznajomości późniejszych wierzeń.

    W komentarzu powraca Pan do dwóch spraw: Pawła i tradycji Janowej.

    Paweł w swojej chrystologii oparł się na komunikatach z niebiańskich wizji i odwrócił się plecami do historycznego Jezusa. Skupił się w zasadniczy sposób na Krzyżu i zmartwychwstaniu. Charakterystyczną cechą Pawłowego mistycyzmu jest śmierć Chrystusa, opisana w kategorii ofiary przebłagalnej, która miała stanowić okazję dla wierzącego, by uczestniczyć w jej mistycznym udziale i ona miała również dostarczyć mu jakby „przepustki” do możliwości uczestnictwa w ostatecznym i rzeczywistym zmartwychwstaniu. Jak się to ma do historycznego Jezusa? Sam Pan zauważa, że jesteśmy już gdzieś bardzo daleko. Paweł mówi, że jeśli znaliśmy Jezusa według ciała, to teraz już Go takiego nie musimy znać. Kim jednak był Ten Jezus z Ciała? Posłużmy się podsumowaniem Vermesa ( The Changing Faces of Jesus ). Był On, napisał Vermes, Galilejczykiem „chasydem” – lecz nie był to tylko kolejny chasyd: „Jezus górował nad nimi wszystkimi”. Był pod pewnymi względami, tak wielki jak prorok Amos „ale On przewyższył proroków”. A przede wszystkim, najbardziej odróżnia Go Jego nauczanie. „Ewangelia głoszona przez Niego, to ogień, moc i poezja, jeden z najwyższych szczytów w religijnej kreatywności ludu Izraela” – tak pisze Vermes, i cytuje Martina Bubera i Josepha Klausnera w tym samym celu. Bardzo dobrze, że w pewnym momencie chrześcijaństwo, to wczesne Markowe, uratowało i przechowało opowiadania o Jezusie według ciała, w przeciwnym razie pozostałyby nam po Nim jedynie hymny, z których jeden był Pan łaskaw zacytować.

    Mistycyzm Jana, z kolei, opiera się na związku Boga, Chrystusa i ich wyznawców, a nie na posiadaniu tożsamej istoty. Boskość Chrystusa, stwierdzana przez Jana, czasami jako „jedno” z Ojcem ( J 10, 30 ), w innych miejscach jest modyfikowana przez oświadczenia wskazujące, że jest niższy i zależny od Ojca ( np. J 8, 28; 14, 28 ). Ponadto, na podobieństwo Chrystusowego zjednoczenia z Ojcem – u Jana – także wierzący są z Nim zjednoczeni. Czy oni też są bogami? Wielu czytelników Jana przeoczyło zupełnie tę zależność. Ojciec miłuje Jezusa– Oni miłują swoich uczniów, którzy, z kolei, ich miłują i wszyscy oni trwają w tej miłości, a nie zamieszkują jeden w drugim. To jest coś zupełnie innego od twierdzenia z Chalcedonu: że Jezus ma dwie natury – jedną ludzką a drugą boską. To głównie prolog Jana, poprzez porównanie Jezusa do preegzystującego boskiego bytu ( „Na początku było Słowo” ), popchnął interpretację w stronę definicji z Chalcedonu ( E. Sanders, W poszukiwaniu historycznego Jezusa, s. 17 ).

    Pozdrawiam Panie Robercie. Do usłyszenia.

  3. Panie Andrzeju, niestety nic nie rozumiem z tej modalności. Ale zgadzam się, że Jezus z ewangelii Jana to Jezus mistyczny, opowiada o sprawach duchowych tak jakby to mówił w rzeczywistości, ale w rzeczywistości ziemskiej posługiwał się językiem z synoptyków. To są sprawy czysto duchowe, ponad nami jakby wiszące. Tego nie mówił Jezus historyczny z krwi i kości.
    Ale mam przy okazji inne pytanie, nie za bardzo związane z tematem, chociaż w teologii wszystko się jakoś łączy. No więc: jeśli św. Paweł odrzucił Prawo, to dlaczego księgi ST z Prawem (Wyjścia, Kapł, Liczb i Pwt Prawa) są w kanonie chrześcijańskim? Czy nie wie Pan, czy była jakaś dyskusja na temat ujęcia tych ksiąg w kanonie, czy komuś przyszło do głowy to pytanie? Czy nie powinien być albo Paweł albo Prawo? Bo inaczej trochę sprzeczność wychodzi?

  4. Panie Robercie, jeszcze tak na marginesie Pana przykładu z Ewangelii wg świętego Jana: spróbujmy odnieść tekst Pani Kaliny do zupełnie innej postaci, ale, dla zachowania kontekstu, niech to będzie również przywódca żydowskiego ruchu religijnego z czasów drugiej Świątyni.

    Czy człowiek czytający manuskrypty z Qumran musi wierzyć?

    To jest dobre pytanie i ono się czasami pojawia w dyskusjach teologicznych. Moim zdaniem – na pewnym etapie nie może nie wierzyć. Powiem o konkretnym przykładzie, który mocno mnie poruszył i utwierdził w wierze. Weźmy dwie – wydawałoby się – tak nieprzystające do siebie i odległe perspektywy jak, ściślej –Hymny Dziękczynne, które są napisane w pierwszej osobie liczby pojedynczej, ponieważ są one prawdopodobnie autentycznymi wspomnieniami Nauczyciela Sprawiedliwości oraz zalecenia Nauczyciela kierowane do indywidualnego odbiorcy oraz językoznawstwo kognitywne i badanie modalności, czyli stosunku mówiącego do rzeczywistości, o której się wypowiada. Zaczynamy zatem pod kątem modalności analizować wypowiedzi Nauczyciela. I co się okazuje? Że kiedy Nauczyciel mówi o sobie, to jego wypowiedzi nigdy nie są nacechowane modalnie! Są to więc wypowiedzi mające tzw. modalność prawdziwościową, zwaną też faktyczną. Innymi słowy – gdy Nauczyciel mówi o sobie, to jest przekonany, że stwierdza fakty (Nauczyciel Sprawiedliwości był przekonany, że głosi prawdę i zarzucił swoim przeciwnikom: „Powiedzieli, bowiem odnośnie wiedzy: To nie jest pewne! I odnośnie drogi twego serca: To nie jest ta!„[1QH kol. 12, 17 – 18]). Natomiast gdy Nauczyciel zwraca się do swoich wyznawców, to niemal natychmiast modalność – zwana niefaktyczną – się pojawia np. jako pytanie, czy jako wypowiedź warunkowa, czy poprzez zastosowanie czasownika modalnego, czy też odniesienie do przyszłości…Najlepiej pokazać to na konkretnym tekście. Weźmy stwierdzenie Nauczyciela z 1QH kol. 9. Nauczyciel stwierdza: Okazujesz swą moc przeze mnie i objawiasz się w swojej sile, by ich oświecić[…]umocniłeś me stanowisko, dokonując cudu przed społecznością, dla twej chwały. Wypowiedź ta jest nienacechowana modalnie, nie posiada bowiem żadnych wykładników modalności, o których wspomniałem. Jest to orzeczenie faktu. Przypomnę, że Nauczyciel mówi to o YHWH i o sobie i rozpoczyna w ten sposób całą sekwencję wypowiedzi informujących o tym, w jakim celu pojawił się na świecie. Tymczasem w innym miejscu, kiedy qumrański skryba zwraca się bezpośrednio do uczniów, padają słowa: Dobrze, jeśli jesteś sługą w duchu i darmo służysz swym gnębicielom ( 4Q416 frag. 2 kol. 2, 17 ). Wypowiedź jest modalnie nacechowana, a wykładnikiem modalności jest warunek (jeśli)… To, co dotyczy Boga, jest dla Nauczyciela jako wypowiadającego się podmiotu, rzeczywistością i prawdą. To zaś, co dotyczy człowieka, jest skierowanym do niego wezwaniem, na które trzeba odpowiedzieć. Czy i jak człowiek odpowie – nie do końca wiadomo, więc nie da się zastosować tu modalności prawdziwościowej. Biorąc pod uwagę dystans, jaki dzieli czas powstania Hymnów Dziękczynnych ( II w. przed Chr.), i przykładowej metody wykorzystanej do jej analizy (XX w.), trudno przypuszczać, że pisarz w pełni świadomie stosował wypowiedzi modalnie nacechowane i nienacechowane w zależności od tego, do kogo się odnoszą. Jeśli i na tym poziomie okazuje się, że wszystko, co Nauczyciel mówi o sobie, jest prawdą, więcej nawet – on sam jest prawdą, to obok czynnika ludzkiego, wniesionego tu akurat przez autora, musiał zadziałać i boski.

    Myślącym pod rozwagę.

  5. Pani Anno, w tych wszystkich dyskursach, m.in. i w tych dotyczących modalności, chodzi o jedno: za wszelką cenę, jej wysokość nie gra tu żadnej roli, udowodnić istnienie ponadnaturalnego, wyjątkowego i jedynego w swoim rodzaju (a najlepiej jeszcze bez precedensu) wymiaru struktury wypowiedzi Jezusa. Ludzie chcą poczuć coś transcendentnego na podobieństwo Janowego Tomasza – dopiero jak zobaczę, to uwierzę. Bibliści czy teolodzy starają się wyjść na przeciw oczekiwaniom tłumów i odnajdują cudowność tam gdzie jej nie powinni szukać. Nie bez znaczenia jest również fakt, że niektórzy z nich także potrzebują potwierdzenia dla swojej wiary. Wiara jednak powinna pozostać wiarą, nawet jeżeli, a może przede wszystkim, wciąż ją trzeba pielęgnować. Nie da się uzyskać pewności, a tworzenie, przepraszam za to słowo, dyrdymałów – szkoda na nie czasu.

    Pani Anno, Paweł rzeczywiście stwierdził, że śmierć Chrystusa jest końcem Tory. W zdecydowany sposób potępił on postawę Kefasa i Barnaby, którzy pod wpływem Jakuba odsunęli się od wspólnego stołu z gojami. Jednak wielokrotnie cytował on Pięcioksiąg i podkreślał, że został on dany do momentu przyjścia, a dokładniej śmierci Jezusa. Wpisał go więc w naturalny rozwój religijny i dlatego pozostawienie samej Tory w obrębie kanonu natchnionego nie stanowi sprzeczności z nauczaniem Pawła.
    Marcjon był tym, który uznał, że dla chrześcijaństwa pismami autorytatywnymi powinny być jedynie listy Pawła i Ewangelia Łukasza. W dziele Sprzeczności, wyszczególnił on przeciwieństwa między Biblią Hebrajską a Nowym Przymierzem i odrzucił Stary Testament. Wybitny znawca wczesnego chrześcijaństwa James H. Charlesworth informuje: „«Ortodoksyjny» Justyn twierdził, że przymierze Boga z Żydami przestało już obowiązywać, gdyż miejsce Żydów zajęli dawni poganie. Marcjon uważał, że kanon powinien wyzbyć się wszystkiego, co «żydowskie», i twierdził, iż Bóg Prawa Starego Przymierza nie ma nic wspólnego z Bogiem miłości, objawionym w Jezusie Chrystusie. Zarówno Justyn, jak i Marcjon, odrzucili rozwiązanie przedłożone przez Pawła (zob. Rz 9 – 11). Znamienne jednak, że listy Pawłowe zostały włączone do kanonu, natomiast dzieła Justyna i Marcjona – nie. Chrześcijaństwo wyraźnie potrzebowało normatywnego samookreślenia, zaś niektóre decyzje, jak widzieliśmy, szczęśliwie chroniły nową religię przed jej całkowitą separacją od judaizmu” ( Chrześcijaństwo a judaizm rabiniczny, red. H. Shanks, Warszawa 2013, s. 517 ). Separacja ta nie była tak głęboka jak przedstawia się ją obecnie, skoro jeszcze w 386 roku święty Jan Chryzostom, wygłasza serię kazań przeciwko chrześcijanom uczęszczającym do synagogi: Kiedy widzą oni was, czcicieli Chrystusa, który został przez nich ukrzyżowany, przestrzegających żydowskich obyczajów i szanujących żydowski styl życia, jakże mają nie myśleć, że wszystko co czynią, jest najlepsze? ( Jan Chryzostom, Homilia przeciw Żydom 48, 851 ). Chrześcijaństwo jednak się radykalizuje w swojej antyżydowskiej postawie. Już w dwa lata po wygłoszeniu żydożerczej homilii Chryzostoma, pod wodzą biskupa chrześcijanie demolują żydowską synagogę w Callinicum pod Eufratem. Oburzony cesarz Teodozjusz chciał, by wandale odbudowali synagogę. Ambroży, biskup Mediolanu w zdecydowany sposób sprzeciwił się temu i cesarz musiał unieważnić dekret; Żyd nie był bliźnim, przed którym należało nadstawić drugi policzek. „Pragnienie zanegowania prawa Żydów – wyjaśnia Charlesworth – do Starego Testamentu i ziemi Izraela leży u podstaw ogromnej liczby polemicznych oraz wyraźnie negatywnych odniesień do Żydów i judaizmu w pismach Cyryla z Aleksandrii (412 – 444). Zjadliwy antysemityzm Cyryla i antyjudaizm współczesnych mu teologów chrześcijańskich rozgorzał, jak się wydaje, na skutek lęku przed uzasadnionym roszczeniem judaizmu do tego, że stanowi kontynuację biblijnego Izraela” ( Chrześcijaństwo a…, s. 482). Chrześcijaństwo zaakceptowało Stary Testament, uważając, że niektóre jego przepisy na skutek ofiary Jezusa przestały obowiązywać, a on sam miał tylko wskazywać na przyjście tego Jednego. To było to dawne uzasadnienie, dla wytłumaczenia faktu pozostawienia w kanonie Biblii Hebrajskiej.

  6. Dziękuję za odpowiedź. Ale chyba jednak nigdy nie sprecyzowano w chrześcijaństwie, które to przepisy przestały obowiązywać? Chyba chodzi o przepisy ofiarne, ale też czystości/nieczystości. Czyli wg Pawła Prawo było konieczne do momentu przyjścia Chrystusa? A może bez Prawa zrozumienie Chrystusa byłoby po prostu niemożliwe, nie tylko tego Chrystusa mistycznego św. Pawła czy Jana, ale Jezusa z krwi i kości.

  7. Ciekawe zagadnienie. Naprawdę…Mam na myśli drugą część Pani komentarza. W pierwszej chwili moja myśl jest taka: skoro Paweł mówi, że Jezus podlegał Torze i był sługą jedynie obrzezanych, to próba zrozumienia Chrystusa musi zacząć się od refleksji nad Torą i jej interpretacją w I wieku. Gdy ktoś chce zbliżyć się do Niego, to zaznajomienie się z problematyką Prawa Mojżeszowego wydaje się czymś nieodzownym. Nie jest to jednak zadanie łatwe, poświęciłem mu wiele lat mojego życia i wciąż czuję, jak dużo jeszcze mam do zrobienia, by przejść w tym temacie do jakiejkolwiek, nawet schematycznej i niepełnej, syntezy.

  8. Czasem długie myślenie nic nie daje. Na przykład Reza Aslan twierdzi, że badał Jezusa historycznego przez 20 lat, a co z tego wyszło? No jakieś nieporozumienie. Może lepiej czasem myśleć spontanicznie i nie obawiać się że coś się pominie, pomiesza.. Zresztą życia nam nie starczy na te wszystkie badania. Myślę właśnie, że na pewno Pan potrafi dokonać jakiejś syntezy, ale musiałby Pan przestać się martwić, że będzie w niej jakiś błąd, bo na pewno będzie. Ale trudno. Ja tak sobie myślę, że trzeba pisać, co się czuje i myśli, bo nie wiadomo, czy jutro będzie okazja do zrobienia czegokolwiek..

  9. Szanowny Panie Andrzeju,

    Przysłuchuję się Pańskiej rozmowie z panią Anną o możliwości stworzenia wielkiej syntezy i zastanawiam się, jakie miałaby ona znaczenie dla mnie jak i dla nas rozmawiających w drodze do Emaus. Poszukiwanie historycznego Jezusa trwa już co najmniej od dwóch wieków i to z miernym skutkiem.

    Badania religijności XIX wieku wykazuje, że przenika je pewien sentymentalizm. Przebudzenie adwentowe wówczas w Ameryce prowadzi do fanatycznego naśladowania Jezusa historycznego. Chrystus uchodzi tam za model ludzkiego zachowania aż do absurdu. Także w Europie kwitnie wtedy pietyzm, a jednocześnie pisze się posępne podręczniki o naśladowaniu Chrystusa. Wszystko to stanowi radykalne zubożenie tradycji chrześcijańskiej.

    Postawa ta stała się z czasem obiektem krytyki katolickich modernistów, jak i trochę później protestanckiej teologii dialektycznej.Historia bowiem ma przede wszystkim do czynienia z prawdami względnymi. Jakie zatem mogą one mieć znaczenie uniwersalne? Dla wczesnochrześcijańskich teologów dwa rodzaje prawdy, historyczny i symboliczny ( lub duchowy) były tak ściśle ze sobą splątane, że odbiorcy nie potrafili ich rozplątać. Ale osiemnastowieczne oświecenie rozdzieliło literalne znaczenie samej Biblii od jej znaczenia duchowego. Resztę dokonał Strauss, Bultmann i inni. Głoszono, że prawdziwa „dziejowa postać” to ta osoba, która wywarła wpływ na kształtowanie całych pokoleń, osoba, która nadal żyje w swym dziele. W tym sensie dziejowy, realny Chrystus jest Zmartwychwstałym Chrystusem, który wywarł wpływ na historię, z którym miliony ludzi obcowało w dziecięcej wierze i z którym pozostali w styczności wielcy świadkowie wiary – dążąc, pojmując, obwieszczając i głosząc Go aż po dziś.

    Można zatem postawić pytanie:
    Czy poszukiwanie historycznego Jezusa jest konieczne i pożądane?
    Czy istnieje możliwość usunięcia nawarstwień czasu i odsłonięcia autentycznego życia i nauki Jezusa z Nazaretu?

    Niewątpliwie w Ewangeliach istnieje pewien wątek biograficzny. Zwiazek pomiędzy Jezusem ziemskim a Chrystusem Zmartwychwstałym jest konieczny. Ale ograniczać swoje badania do informacji, jakie można z Ewangelii wydobyć o rzeczywistych słowach i czynach Jezusa, znaczy to ignorować ich prawdziwe posłannictwo. Pierwszym zamiarem ewangelistów nie było udzielanie informacji ani też dostarczanie materiału późniejszym historykom. U podstaw inspiracji Ewangelii było doświadczenie zmartwychwstania. Próba wyodrębnienia historycznego gruntu kryjącego się pod orędziem ewangelistów podobna jest do próby wydobycia cukru z miodu. Ewangelie są świadectwami wiary na podłożu historycznym, są pisane „z wiary dla wiary”( św. Paweł).

    Po co zostały napisane? Aby wzbudzić i podtrzymać wiarę, nie zaś po to, aby nakreślić portret człowieka dla naszego podziwu i naśladownictwa.
    Pozdrawiam, R

  10. Szanowny Panie Robercie,

    po kolei. Czy efekty badań nad Jezusem historycznym okazały się mizerne? To pierwsze pytanie, które pozwolił Pan sobie zadać i na nie odpowiedzieć; znam na nie jednak zupełnie inną refleksję, refleksję ks. Józefa Kudasiewicza, w której odniósł się on do pracy prof. Joachima Gnilki Jezus z Nazaretu (Kraków 1997): „Wyniki jego badań są nader pozytywne. Wykazał, że drogą naukową można dotrzeć do istoty orędzia Jezusa historycznego […], do świadomości Jego posłannictwa oraz do najważniejszych wydarzeń Jego ziemskiego życia […]. Gdy się wyniki badań prof. J. Gnilki nad historycznością Jezusa i Jego orędzia porówna z rezultatami, do jakich dochodzą istniejący tu i ówdzie uczniowie lub uczennice R. Bultmanna, widać jak wielka przemiana zaszła w badaniach nad historycznością Jezusa z Nazaretu i Jego orędzia w ostatnim siedemdziesięcioleciu. Zamykanie oczu na te przemiany świadczy o ignorancji lub złej woli” ( Gnilka 1997: s. 8 ).

    Drugie pytanie, które pojawiło się w Pana komentarzu, było następujące: Czy poszukiwanie historycznego Jezusa jest konieczne i pożądane? „Badania historyczne – wyjaśnia, m.in. i takim osobom jak Pan, ks. Kudasiewicz – wspierają jednak wiarygodność ewangelii, a szczególnie wskazują na związek między Jezusem historycznym, a świadectwem wiary Nowego Testamentu […]. Wprawdzie rezultaty badań egzegetyczno – historycznych nie są źródłem wiary, ale ułatwiają wiarę rozumną, szczególnie w okresach zamętu ideologicznego” (Tamże: s. 9).

    Trzecie Pana pytanie: Czy istnieje możliwość usunięcia nawarstwień czasu i odsłonięcia autentycznego życia i nauki Jezusa z Nazaretu? Ks. Kudasiewicz i w tej kwestii rozwiewa Pana obawy: „Ewangelie nie są wprawdzie wyłącznie tworami pierwotnej wspólnoty, ale również nie są kronikami życia Jezusa; mają charakter kerygmatyczny; można by je określić jako «fakt plus interpretacja»: fakt Jezusa, Jego słowa i czyny, plus interpretacja apostołów, ewangelistów-redaktorów i pierwotnej wspólnoty.[…] Między dzisiejszym czytelnikiem ewangelii a Jezusem historycznym istnieje potrójna instancja hermeneutyczna […]. Żeby więc dziś dotrzeć do oryginalnych słów i czynów Jezusa, należy odjąć od nich elementy redakcyjno-interpretacyjne. Nie jest to zadanie łatwe. Wielką pomocą jest tu znajomość środowiska, w którym żył i działał Jezus ( stąd moje zainteresowanie Torą i jej wykładnią w czasach I wieku – przyp. AJN ),[…] znajomość języka, terminologii i teologii poszczególnych ewangelistów, czyli znajomość tego, co należy odjąć od autentycznych słów i czynów Jezusa; na koniec wreszcie porównanie ewangelii ze sobą. Współczesna egzegeza wypracowała szereg kryteriów, które stosowane łącznie pomagają dotrzeć do Jezusa historycznego, Jego słów i czynów. Prof Gnilka nazywa je bardzo trafnie «instrumentarium metodologicznym […] Wyniki jego badań są nader pozytywne” ( Tamże: s. 8 ).

    Nie rozumiem, w zupełności tego nie rozumiem, co ma moje zainteresowanie interpretacją Prawa Mojżeszowego w pierwszym wieku, z drogą do Emaus. Interesuje mnie też sport, muzyka i szeroko rozumiana publicystyka, a nawet architektura; pozornie nie mają one nic wspólnego z Pana przenośnią: czy wobec tego mam z nich zrezygnować? Zupełnie inną sprawą, w tym wszystkim jest, że akurat ta kwestia wiąże się jakoś z Jezusem, ponieważ żył On w pierwszym wieku i przestrzegał Tory; jednak musi się Pan liczyć z tym, iż nie wszystkich interesuje sama metafizyka. Nigdy jednak nie twierdziłem, że mnie ona nie obchodzi i nie próbowałem wywierać nacisku, poprzez historyczność na tych, którzy nawet w zbyt przesadny sposób ją akcentują, by ją wyeliminowali. Jestem przeciwny czemuś zupełnie innemu; i już śpieszę, w wyjaśnieniu, czemu jestem przeciwny. Pozwolił Pan, za pomocą obszernego cytatu z wywodu P. Kaliny Wojciechowskiej, zaznajomić się mi z „dowodem” na możliwość zauważenia poprzez Ewangelię Jana czynnika boskiego. Nie zgodziłem się z tym i uważam, że właściwie każdy przywódca religijny wypowiada się w ten sposób, który dla Pani Kaliny jest dowodem boskiej inspiracji. Jak to jest „na innym podwórku”? Apologeci islamu także zwracają uwagę na boskie pochodzenie Koranu. Przybliżę ich argumentację. Skoro od samego początku w literaturze arabskiej istniała tylko poezja (z czasów przedmuzułmańskich brak śladów prozy), to pojawienie się nowego rodzaju literackiego, który – według tych apologetów – ma już formę idealną, bez wcześniejszych precedensów, to musi, z akcentem na musi, być to cud. „Dodają jeszcze – stwierdza prof. Maxime Rodinson (wybitny badacz historycznego Mahometa) – że nic w Mahomecie-człowieku nie wskazywało na jakiekolwiek uzdolnienie literackie. Argument ten wysuwany jest z tym większą wiarą w jego nieodpartą słuszność – co często zdarza się w wypadku ideologii zarówno religijnych, jak i świeckich – im łatwiej go obalić. Wszędzie poezja była wcześniejsza od prozy i Arabia nie jest tu wyjątkiem” (M. Rodinson, Mahomet, Warszawa 1994, s. 94). Nie wierzę wszystkim, którzy twierdzą, że istnienie Boga, cudu czy czegokolwiek nadnaturalnego jest możliwe, w sposób bezsprzeczny, do wydedukowania z jakichkolwiek dostępnych nam materiałów piśmienniczych, jeśli nie poprzedzi tego wiara.

    Pozdrawiam Panie Robercie. Do usłyszenia.

  11. Panie Andrzeju,

    nie kwestionuję znaczenia poszukiwań Jezusa historycznego. Odrzucam jednak niektóre wyniki na tym polu. Przyzna Pan, że interpretację Ewangelii Jana jaką był Pan łaskaw dać w swym eseju „Miłość bliźniego” jest dla chrześcijaństwa wszystkich odcieni nie do przyjęcia. Zawarty tam obraz Jezusa nie może wzbudzać sympatii ani uznania współczesnego odbiorcy zainteresowanego objawieniem.

    Moje dociekania nie dotyczą samej postaci Jezusa historycznego ale całego chrześcijańskiego objawienia, a one kończy się nie ze śmiercią Chrystusa, ale ze śmiercią ostatniego apostoła. Tu gdzie piszę te słowa mam bardzo ograniczony dostęp do literatury. Spróbuję jednak nakreślić wielkość Ewangelii Jana, w której dostrzegam nie tylko teologię objawienia, ale zawartą w niej teologię Ducha, a to dopiero daje możliwość dokonania wielkiej syntezy między religiami.

    Nie jest prawdą, że Jan nie był zainteresowany historycznym Jezusem (pogląd Bultmanna i jego uczniów). Pomimo, że mniej interesował się faktami, postanowił jednak napisać Ewangelię. Treść jej tkwi w historii, tyle, że nadaje jej szczególne znaczenie. Bez tego szczególnego „kodowania” ostałby się jedynie zapis naocznego świadka. Bez historii pozostałyby jedynie pojęcia i idee. W istocie Jan nie interesuje się ani Jezusem historii, ani Bultmanna Jezusem wiary, lecz Jezusem Chrystusem. Cel swój Jan osiąga działając na dwóch płaszczyznach percepcji. Mamy jeden pułap – płaszczyzna fabuły, wydarzeń, i drugi pułap – dostępny jedynie wierzącemu, rozpatrującego te wydarzenia w świetle Zmartwychwstania. Na tej drugiej płaszczyźnie przeszłość jest uobecniana przez Ducha. I to jest klucz do zrozumienia Ewangelii Jana.

    Gdy Marek pisał o tajemnicy mesjańskiej, zakładał, iż za życia Jezusa dużo spraw musiało pozostać w ukryciu i że czas pełnego objawienia przyjdzie dopiero później po Jego śmierci. Ten proces widoczny jest już u Jana. „ A Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem” (J 14, 25 n.). Bardzo wyraźnym przykładem tych dwóch płaszczyzn w czwartej Ewangelii jest puenta historii o wypędzeniu przekupniów ze świątyni. „Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo”. Na pierwszym pułapie uczniowie nie odgadli sensu tych słów. Dopiero na drugim etapie objawienia uczniowie rozumieją ich sens, gdy sobie p r z y p o m i n a j ą w świetle Zmartwychwstania ( Ducha). „Gdy więc zmartwychwstał, przypomnieli sobie uczniowie Jego, że to powiedział i uwierzyli Pismu i słowu, które wyrzekł Jezus ( J 2, 19 – 22). Tymi dwuznacznościami jest usiana cała Ewangelia Jana. Gdy Jezus odejdzie z tego świata, będzie nadal nauczał, lecz nie będzie już obecny fizycznie. Będzie obecny duchowo i osobiście, gdzie bowiem jest Duch Pana, tam także jest Pan.

    Objawienie nie skończyło się na przeżyciach faktu Zmartwychwstania. Słowa i czyny Chrystusa, utrwalone zapewne nie tylko w przekazie ustnym, miały stać zwierciadłem i probierzem pierwszych wspólnot. W Janowej teologii objawienia wydają owoce aluzje i domysły rozrzucone po wszystkich pozostałych trzech Ewangeliach. Ewangelie synoptyczne przedstawiają naukę Jezusa o Królestwie Bożym . Pojęcie to w czwartej Ewangelii ustępuje miejsca tajemnicy samego Objawienia. Objawieniem zaś jest sam Chrystus, Syn Ojca, posłany przez Niego na świat, aby dać świadectwo prawdzie. I odwrotnie – prawda ta jest samym Chrystusem.

    To nie jest tak, jak chciał Bultmann, że Chrystus jest jedynie Objawicielem, a wiara zredukowana jedynie do spotkania z Nim w słowie. W koncepcji Janowej Chrystus jest Słowem, ale i światłem, żywą wodą, drogą wiodącą do Ojca itp. Chrystusa nie można więc odróżnić od Jego słowa („Jam jest prawda”). Nasz Bóg jest Bogiem, który się objawia, a Chrystus zarówno obrazem Ojca jak i pełnią objawienia. Chrystus jest Słowem, które stało się ciałem; a życie ducha, w jakie nas wprowadza, jest życiem jego własnego Ducha.

    Dla mnie Kościół to wspólnota wierzących, którą prowadzi Duch Chrystusa. Kościół to coś więcej, coś, co wykracza poza instytucję Kościoła: istnieje od początku świata; należą do niego wszyscy, którzy godzą się na to, aby w wierze, nadziei i miłości kierował nimi Duch. Ale aby przetrwał on do zwycięskiego końca musi pozostawać w związku z Jezusem.

  12. Panie Robercie,

    nie było moim celem wchodzenie w aspekty chrystologiczne Ewangelii wg św. Jana, lecz stricte historyczne. Stwierdza Pan, że „moja” interpretacja tego dokumentu, jest nie do przyjęcia przez jakiekolwiek zorganizowane chrześcijaństwo. To Pana mocno subiektywne stwierdzenie, albowiem nie jest to moja interpretacja, a zaczerpnąłem ją właśnie od nowotestamentalistów chrześcijańskich – tak właśnie. Nie jestem jednak „papugą” i zgodziłem się z tymi refleksjami po długich wahaniach, gdy poprzez swoje osobiste studium mogłem stwierdzić, że mówią oni prawdę. Za tradycją Janową też stoją przekazy; nie jest ona do końca ahistoryczna. Niemniej jednak jej relacja pozostaje w dużym napięciu w stosunku do tradycji synoptycznej. Zauważają to protestanci (Jana należy raczej odczytać jako serię medytacji nad teologicznym znaczeniem przyjścia Jezusa, które autor zdecydował się utrwalić na piśmie w pierwszej osobie, tak jakby wypowiadał je sam Jezus. Od połowy XIX w. Ewangelia Jana jest w większości przypadków pomijana w poszukiwaniach historycznego Jezusa – E. P. Sanders), katolicy (Ewangelia Jana przedstawia prozę o ściśle określonej i skrupulatnie przestrzeganej rytmice, przy czym daje się zauważyć upodobanie Autora do podejmowanie coraz to na nowo poszczególnych terminów lub całych zwrotów po to, by nad nimi długo medytować i odkrywać w nich prawdy wyższego rzędu [„Ewangelia duchowa”]. Czwarta Ewangelia zawiera wiele różnic w zestawieniu z Ewangeliami synoptycznymi. Inne jest u Jana samo rozmieszczenie materiału związanego z życiem i działalnością Jezusa, inne są również środki literackie, którymi posługuje się Autor tej Ewangelii – BT), Żydzi ( Ewangelia Jana opowiada nie dzieje charyzmatycznego galilejskiego proroka, ale Przybysza z Nieba, wiecznego twórczego Słowa [Logos] Bożego, które na krótko wcieliło się w człowieka, by odkupić ludzkość, zanim wróciło z ziemskiego wygnania do swego Ojca w niebiańskim domu – G. Vermes) i inni.

    Jest to więc „moja” interpretacja tylko w tym sensie, że zgadzam się z wnioskami badaczy różnych orientacji religijnych. Bardzo ciężko jest niektórym zaakceptować coś, co narusza ich dotychczasowe poglądy; większość chrześcijan, jedyny obraz Jezusa, jaki posiada, to właśnie obraz Janowy. Gdy zapytamy się o cuda Jezusa, to najpierw przypomną sobie oni cuda Janowe: zamianę wody w wino oraz wskrzeszenie Łazarza. Janowy Jezus to Jezus wiernych; synoptyczny Jezus to Jezus historyczny. Czy zatem należy burzyć obraz, który większość chrześcijan posiada? Nie! Ponieważ oba obrazy są, w pewnym sensie, prawdziwe. Marek i Q to w dużej mierze ten realny Jezus; Janowy Jezus to ten, który przemówił po wydarzeniu paschalnym – to Jego daleko idąca interpretacja (mit+mistyka+metafizyka+symbolika+liturgia+dramat). Potwierdza się to, co powiedział św. Paweł, że jeśli On nie zmartwychwstał – powiedzmy szczerze: zmarnowaliśmy mnóstwo cennego czasu, może nawet nie tylko swojego, ale i innych.

    Co mogę Panu odpowiedzieć, by lepiej mnie Pan rozumiał. Zadedykuje Panu pewną myśl genialnego badacza J. J. Bachofena (Myth, Religion and Mother Right), którego głównym dokonaniem było odkrycie matriarchatu, jako formy religii i organizacji społeczeństwa poprzedzającej patriarchat. To jedne z najpiękniejszych i najprawdziwszych słów, które można sformułować na wyzwolenie postawy, by coś spróbować odkryć lub zrozumieć:

    „Uczony musi umieć całkowicie odrzucić idee i wierzenia własnej epoki, które wypełniają jego ducha, i przenieść się w zupełnie odmienny świat myśli. Bez takiej autonegacji trudno myśleć o rzeczywistym sukcesie w badaniu starożytności. Uczony, który za punkt wyjścia przyjmuje postawę późniejszych pokoleń, nieuchronnie uniemożliwia sobie rozumienie najdawniejszych czasów. Mnożą się sprzeczności; gdy wyjaśnienie jakiegoś zjawiska wydaje się niemożliwe, podaje się je w wątpliwość, a na koniec przeczy jego istnieniu. Oto dlaczego uczoność i krytycyzm naszej epoki przynoszą tak niewiele znaczących i trwałych rezultatów. Prawdziwy krytycyzm tkwi w samym materiale i nie zna innego kryterium niż jego obiektywne prawo, innego celu niż rozumienie odmiennego systemu, innego sprawdzianu niż liczba zjawisk, które wyjaśnia jego podstawowa zasada. Gdzie uczoność widzi deformacje, tam zafałszowanie jest dziełem uczonego, a nie źródeł, którym w swej ignorancji, arogancji i niedbałości chce on przypisać własne braki. Poważny uczony musi stale pamiętać, że świat, którym się zajmuje, jest nieskończenie różny od znanej mu rzeczywistości i że jego wiedza o nim, choć znaczna, zawsze musi być ograniczona; że jego doświadczenie życiowe zwykle jest niedojrzałe, gdyż opiera się na obserwacji niewielkiego wycinka czasu, a materiał, którym dysponuje, to zbieranina oderwanych okruchów i fragmentów, które często, jeśli patrzeć na nie z jednego punktu widzenia, wydają się nieautentyczne, ale jeśli umieścić je w ich prawdziwym kontekście, demaskują tak pochopny osąd”.

    Pozdrawiam.

  13. Panie Robercie, chciałem, niejako już na marginesie naszej dyskusji, odnieść się do końcówki Pana artykułu: Więzi rodzinne po śmierci w świetle filozofii indyjskiej.

    Stwierdza Pan, co zasadniczo jest prawdą, że w buddyzmie kobieta osiąga nirwanę, dopiero po jej możliwym odrodzeniu jako mężczyzna. Następnie przechodzi Pan do Jezusa: Jezus, według Pana, dał kobiecie pełne prawa, a we wczesnym chrześcijaństwie nie odnajduje Pan śladów dyskryminacji płci, odnajduje je Pan dopiero w późniejszej tradycji Kościoła. Św. Paweł w 1 Kor 14, 34 – 35 stwierdza: Niech niewiasty na zgromadzeniach milczą, bo nie pozwala się im mówić; lecz niech będą poddane, jak im zakon mówi. A jeśli chcą się czegoś dowiedzieć (dlaczego miałyby nie chcieć – przyp AJN), niech pytają w domu swoich mężów, bo nie przystoi kobiecie w zborze mówić. Myśl ta była już od samego początku rozwijana w chrześcijaństwie, stąd deuteropaweł, będąc konsekwentny wobec swojego mentora, mógł zalecić: Żony, bądźcie uległe mężom swoim jak Panu […] jak Kościół podlega Chrystusowi, tak i żony mężom swoim we wszystkim ( Ef 5, 22. 24 ). Teraz – kilku wczesnych ojców:

    U kobiety sama świadomość jej istnienia powinna wywoływać wstyd – św. Klemens Aleksandryjski.

    Istnieje przecież wiele okazji w świecie, które osłabiają sumienność duszy. Należy do nich nade wszystko obcowanie z kobietami. Sprawując pieczę nad rodzajem męskim, zwierzchnik nie powinien zapominać o niewieścim, który właśnie z powodu swej większej skłonności do grzechu wymaga też większej troski (O kapłaństwie VI, rozdz. 8) – św. Jan Chryzostom.

    Nie wiem, do jakiej pomocy mężczyźnie została stworzona kobieta, jeśli wykluczymy cel prokreacji. Dlaczego mimo to cel ten się wyklucza, nie rozumiem. Jeśli kobieta nie została dana mężczyźnie do pomocy w rodzeniu dzieci, w takim razie do czego? Może do tego, by razem uprawiali ziemię? W takim razie lepszą pomocą dla mężczyzny byłby mężczyzna. To samo tyczy się pociechy w samotności. O ileż przyjemniejsze jest życie i rozmowa, gdy mieszkają ze sobą dwaj przyjaciele niż mężczyzna i kobieta (De Gen. ad litt. 9,5-9) – św. Augustyn.

    Wystarczy. Problem ten szeroko omawia Franciszkanska3.pl ( zob. Kobieta w chrześcijaństwie ).

    Rzeczywiście Jezus był Żydem, który akceptował równość w dostępie do wiedzy religijnej. Kobiety miały w tym – według Niego – takie same prawa, jak i mężczyźni (Łk 10, 38 – 42). Możemy założyć, że Jezus wychodził, w tej interpretacji, od słów z pierwszej księgi Tory: I stworzył Bóg człowieka na obraz swój. Na obraz Boga stworzył go. Jako mężczyznę i niewiastę stworzył ich (Rdz 1, 27). Większość Żydów, tak jak np. św. Paweł, niższość kobiet uzasadniało drugim opisem stworzenia ( najpierw mężczyzna – potem kobieta), niektórzy z kolei, jak np. rabbi Ben Azaj, uważali, że kobietę należy nauczać Tory (zob. Talmud Babiloński, Sotta 20). Jezus poszedł troszkę dalej, ponieważ część niewiast była Jego uczennicami, choć nigdy ich tak żaden z ewangelistów wprost nie nazywa (zob. Łk 8, 2. 3; Mk 15, 40). Nie przyznał On, co jest istotne, żadnej z nich władzy sądowniczej w przyszłym Królestwie Bożym, którą miało reprezentować wybrane grono dwunastu uczniów; wśród nich nie powołał ani jednej kobiety. Kościół, który akurat w tej sprawie namyślił naśladować dosłownie Chrystusa, nadal utrzymuje, że kobieta jest uboższa o jeden sakrament.

    Jak wygląda ta sprawa z Buddą historycznym? Czy dyskryminował on w jakiś sposób kobiety? Sprawę naświetla Max Weber: Tak ujmuje to wyraźna koncepcja późniejszych mnichów-moralistów. Jak się wydaje, sam mistrz tak tego nie ujmował. Przeciwnie, w jego otoczeniu, podobnie jak we wszystkich sektach intelektualistów tamtej epoki, pod każdym względem znacznie mniej skrepowanej jeszcze konwencjami, można znaleźć wiele niewiast również takich, które wędrując, głosiły naukę mistrza. Dlatego podrzędna pozycja zakonu mniszek buddyjskich, całkowicie podporządkowanego mnichom, będzie owocem późniejszej, specyficznie klasztornej ewolucji ( M. Weber, Hinduzim i buddyzm, Kraków 2000, s. 207 ). Co prawda we wczesnym źródle Czullawagga, odnajdujemy słowa przypisywane mistrzowi, w których miałby on w jakiś sposób deprecjonować kobiety, to sugestię tą, trudno zharmonizować z innymi źródłami; w wypadku zakonu mnichów bardziej prawdopodobna niż coś przeciwnego byłaby teza, że z czasem zatuszował on swobodę (relatywną) interseksualną dawnych dostojnych «salonów» kszatrijskich (Tamże). Biorąc pod uwagę, że Budda działał w otoczeniu, o czym często się zapomina, kastowym, z niezmiernie tłamszoną kobietą, to jego równouprawnienie było daleko bardziej wymowne i przełamujące tabu, niż było to w przypadku Jezusa. Zarówno w jednym, jak i drugim przypadku ich następcy odwrócili się do nauk swoich protagonistów plecami ( wywiad z Stephenem Batchelorem, który przybliży niezorientowanym czytelnikom stan aktualnych badań nad Buddą historycznym, zob. Twórcy kanonu zignorowali historyczną chronologię http://sasana.wikidot.com/tworcy-kanonu-zignorowali-historyczna-chronologie).

    Pozdrawiam

  14. Panie Andrzeju,
    nie odpowiem Panu, jakie było stanowisko Buddy historycznego w kwestii przez Pana poruszanej. Z dwóch powodów:
    – Jestem zdania, że życie Buddy obrosło o wiele bardziej legendą, niż życie Jezusa
    – Jestem obecnie z dala od dostępnych mi materiałów źródłowych.
    Nie zgadzam się jednak z Pana zdaniem , że:

    „Św. Paweł w 1 Kor 14, 34 – 35 stwierdza: Niech niewiasty na zgromadzeniach milczą, bo nie pozwala się im mówić; lecz niech będą poddane, jak im zakon mówi. A jeśli chcą się czegoś dowiedzieć (dlaczego miałyby nie chcieć – przyp. AJN), niech pytają w domu swoich mężów, bo nie przystoi kobiecie w zborze mówić. Myśl ta była już od samego początku rozwijana w chrześcijaństwie…”

    Przytoczę tutaj fragment słynnego artykułu zamieszczonego w Tygodniku Powszechnym w 2009 r. mojego profesora, ks. Alfonsa Skowronka, ucznia K.Rahnera, b. kierownika Katedry Teologii Ekumenicznej ATK:

    „ Nie ma mężczyzny ani kobiety —

    Od Soboru Watykańskiego II datuje się zwrot w dyskusji o podmiocie kapłaństwa, które zarezerwowane jest wyłącznie dla mężczyzny. Nowsze badania biblistyczne wskazują na Marię Magdalenę jako „Apostołkę wszystkich apostołów” (Apostola apostolorum). Ojcowie Kościoła podnoszą moment, że kapłaństwo przysługuje w najprzedniejszy sposób Maryi (eminentiori modo). W Litanii Loretańskiej dodaje się wezwanie „Królowo Kapłanów”…

    … teraz wyczuwamy, na czym polega istota sytuacji braku księży. Nie jest to niedostatek jakichkolwiek kierowników i kościelnych funkcjonariuszy w parafialnych gminach. Tam, gdzie już nie ma kapłanów, tam też nie ma już więcej posługi Dobrego Pasterza. I do tego sprowadza się porażająca sytuacja krytyczna.
    W tym momencie powraca na plan kwestia kobiet. Sięgnijmy do prostego porównania: żaden pracodawca nie mógłby się ostać przed sądem pracy, gdyby odmówił zatrudnienia kobiecie tylko dlatego, że jest kobietą. Zatrważające manko kapłańskich powołań jest, ogólnie biorąc, problemem wyprodukowanym przez sam Kościół i dlatego nie pomogą tu żadne formy ubolewania. Ale – nawet gdy warunki dopuszczenia do kapłaństwa zostałyby zmodyfikowane, problem braku kapłanów rozwiązany byłby dopiero w połowie. Druga połowa może okazać się jeszcze bardziej skomplikowana.

    Kapłańska samoświadomość staje dzisiaj w obliczu decydujących przemian:
    1) tradycyjnie autorytarnie i hierarchicznie ukonstytuowany urząd rozumieć należy w jeszcze większym stopniu jako braterskie posługiwanie, względnie jako „kościelny urząd posługi” (ministerium ecclesiasticum; KK 28);
    2) nałożony całemu stanowi duchownemu obowiązek celibatu mierzyć musi się dzisiaj z obowiązkiem posługi zbawienia szerokich mas, w obliczu wręcz dramatycznego braku kapłańskich powołań;
    3) powstrzymywanie kobiet od dostępu do tej służby nie da się utrzymać na dłuższą metę, ponieważ nie liczy się z godnością kobiety, a ponadto nie daje się przekonywająco uzasadnić danymi biblijnymi.
    Zacytujmy jeden tylko koronny biblijny przekaz z Listu św. Pawła do Galatów o równouprawnieniu kobiet: „Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie” (3, 28). Nad tym słowem warto się zamyślić. Albowiem nie ma ani jednego przekonującego argumentu przeciwko równouprawnieniu kobiety w Kościele. Św. Edyta Stein, karmelitanka zamęczona w Oświęcimiu, kanonizowana przez Jana Pawła II, oświadcza w dłuższym wywodzie, że nic nie stoi na przeszkodzie, by zrealizować kapłańską ordynację kobiet”.

    I jeszcze istotny wywiad z ks. Profesorem w Gazecie Wyborczej również z 2009 roku:
    „Kiedy wybije godzina kobiet w Kościele?
    Aleksandra Klich
    11.10.2009 , aktualizacja: 11.10.2009 16:27

    W dzisiejszych czasach zakazu wyświęcania kobiet nie da się utrzymać, bo nie licuje nie tylko z zasadą równości kobiet, ale też z ich godnością i wrażliwością – mówi w poniedziałkowej „Gazecie Wyborczej” ks. prof. Alfons Józef Skowronek, jeden z najwybitniejszych polskich teologów.

    Według niego najlepszą lekcją feminizmu są: biblijna Księga Rodzaju oraz nauczanie Chrystusa. Na dowód przywołuje zdanie: „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży stworzył go: stworzył mężczyznę i niewiastę.” – To oznacza, że kobieta i mężczyzna są inni, ale sobie równi. Wzajemnie się uzupełniają, są niejako na siebie „skazani”, ponieważ każde z nich ma w sobie boską cząstkę – tłumaczy ks. prof. Skowronek.

    Jego zdaniem to kultura judaistyczna – jak wszystkie wysokie cywilizacje – wykluczyła kobietę, zdegradowała do roli gorszej istoty, podległej mężczyźnie.

    Ten paternalistyczny porządek rozbił Chrystus. To on był pierwszym feministą z prawdziwego zdarzenia. Skończył z uległością kobiet wobec mężczyzn i otwarł przed nimi świat. Kobiety – matka, Maria Magdalena, Marta, Weronika – towarzyszyły Chrystusowi na każdym kroku, aż do końca, pod krzyż. Maria Magdalena była jedną z jego najbliższych współpracownic.

    Dlaczego więc nie zrobił kobiet apostołkami? – Ze względów kulturowych i społecznych. Gdyby w tamtym czasie, w patriarchalnej i paternalistycznej Judei, to zrobił, własnymi rękami położyłby całe dzieło zbawienia. Skompromitowałby się. Nikt by mu nie zaufał – tłumaczy ks. prof. Skowronek.

    Jednak po śmierci Chrystusa, w pierwszych gminach chrześcijańskich kobiety były równie ważne jak mężczyźni. Nauczały, głosiły ewangelię, były diakonisami.

    Skąd więc w nowotestamentowych listach uwłaczające kobietom uwagi, że nie powinny odzywać się podczas spotkań w zborach albo antyfeministyczne wypowiedzi św. Tomasza z Akwinu?

    – Takie uwagi są sprzeczne z równością płci opartej na fundamencie Księgi Rodzaju i nauczania Chrystusa. Czytając Biblię trzeba pamiętać o kontekstach historycznych, czy obyczajowych, w których powstawały różne jej części. Oparcie się o jeden tekst może wprowadzić na ścieżkę fundamentalizmu – mówi ks. prof. Skowronek i tłumaczy, że zdania uwłaczające kobietom zostały dopisane później i wynikały z nowej sytuacji w gminach np. ze sporów między kobietami i mężczyznami.

    I dodaje, że „za nami są jakieś trzy-cztery tysiące lat dominacji mężczyzny nad kobietą”. – Przez wieki kobietę wychowywano na niewolnicę. Było to tak skuteczne, że kobiety same pogodziły się z tym, że są grzesznymi Ewami, że mogą tylko realizować się w gospodarstwie domowym – mówi ks. prof. Skowronek.

    Jego zdaniem z tego, jak Kościół traktuje kobiety, wynika odpowiedź na pytanie, czy poważnie traktuje zasady głoszonej przez siebie nauki społecznej o równouprawnieniu mężczyzn i kobiet.

    Sądzi, że gdyby Chrystus dziś się urodził, to nie widziałby niczego złego w wyświęcaniu kobiet na księży. – W wizji Nowego Testamentu kapłanem mógł zostać ktoś, kto się do tego nadawał, a nie ktoś, kto spełniał kryteria płci, wymogi narodowe czy społeczne. Jako jedyne kryteria wymieniano: wiarę, nadzieję i miłość. W dzisiejszych czasach zakazu wyświęcania kobiet nie da się utrzymać, bo nie licuje nie tylko z zasadą równości kobiet, ale też z ich godnością i wrażliwością – mówi ks. prof. Skowronek. I apeluje, by w Kościele zaczęto o tym poważnie rozmawiać.

    Watykan pozwolił już kobietom, by były ministrantkami, szafarkami Eucharystii, lektorkami. Jednak w polskich świątyniach ich role ograniczają się do sprzątania i gotowania.

    Dlaczego? – W Polsce proboszczowie uważają, że dopuszczenie kobiet do pełnienia takich funkcji to rewolucja, do znudzenia mówią: „jeszcze nie przyszedł czas”. A ja pytam: kiedy przyjdzie ten czas? To wykroczenie przeciwko równości kobiet i mężczyzn oraz godności kobiety – zauważa ks. prof. Skowronek.

    Dodatkowym problemem jest – zdaniem teologa – że kobiety same nie domagają się respektowania ich praw. Taka postawa wynika z tradycji, mentalności, ale i „smutnego faktu, że wiele kobiet nie czuje się jakoś specjalnie poszkodowana. Wystarczy im, że są w kościele”. – Marzyłbym właśnie o tym, żeby wszyscy ludzie, mężczyźni i kobiety uwierzyli w wolność swych sumień – mówi i przywołuje słowa papieża Benedykta XVI: „Wierzę, że kobiety z ich witalną dynamiką, liczebną przewagą i potencjałem niespożytej energii, same odnajdą swe miejsce w Kościele, czerpiąc moc ze wzoru Matki Bożej i Marii Magdaleny”. – Powinny się tym przejąć kobiety i nasze zmaskulinizowane Kościoły – komentuje ks. prof. Skowronek”.

    Pozdrawiam, R

  15. Zgadzam się:

    1. „Od Soboru Watykańskiego II datuje się zwrot w dyskusji o podmiocie kapłaństwa”.
    2. „Sądzi, że gdyby Chrystus dziś się urodził, to nie widziałby niczego złego w wyświęcaniu kobiet na księży”.

    Przyznaje jakieś prawdopodobieństwo tym tezom:

    1. [Chrystus] „Skończył z uległością kobiet wobec mężczyzn i otwarł przed nimi świat” (Tu trzeba wskazać bezwzględnie, że uległość kobiet wobec mężczyzn nie skończyła się z Chrystusem, a ruch feministyczny, który wywalczył równouprawnienie, nie odwoływał się do haseł z I wieku z Galilei. )
    2.Dlaczego więc nie zrobił kobiet apostołkami? – Ze względów kulturowych i społecznych. Gdyby w tamtym czasie, w patriarchalnej i paternalistycznej Judei, to zrobił, własnymi rękami położyłby całe dzieło zbawienia. Skompromitowałby się. Nikt by mu nie zaufał” ( Uważam, że jest to teza prawidłowa, ale trzeba zauważyć fakt, iż wśród Żydówek w owym czasie było wiele kobiet wyzwolonych. Nowotestamentowa Maria z Magdali była kobietą niezamężną, zainteresowaną kwestiami religijnymi i podążyła ona za Jezusem. Nie napotkała społecznego napiętnowania. Tradycja donosi jedynie o konflikcie z Piotrem [ETom 112]. Berenika, znana ze swej swobody seksualnej, była osoba drobiazgowo przestrzegającą żydowskich praktyk religijnych. Wychodziła za mąż trzy razy. Jednak jej największym sukcesem miłosnym było zdobycie względów Tytusa, syna Wespezjana. W 60 roku, jak wspominają Dzieje Apostolskie, w Cezarei spotkała ona św. Pawła, kiedy wykładał swoje ekscentryczne poglądy religijne Agryppie II, który był jej bratem [ Dz 25, 13. 23; 26, 30; Józef Flawiusz „Wojna” 2; „Dawne dzieje” 18 – 20; Tacyt „Dzieje” 2, 2]).

    Nie zgadzam się:

    1. „że życie Buddy obrosło o wiele bardziej legendą, niż życie Jezusa”.
    2. „Według niego najlepszą lekcją feminizmu są: biblijna Księga Rodzaju”.
    3. „Jego zdaniem to kultura judaistyczna – jak wszystkie wysokie cywilizacje – wykluczyła kobietę, zdegradowała do roli gorszej istoty, podległej mężczyźnie”.

    Gdy tylko dotrze Pan do źródeł, to – jeśli mógłbym oczywiście prosić – chciałbym, by rozwinął Pan te punkty, w których się rozchodzimy.

    Pozdrawiam.

  16. P. Andrzeju,
    Tezę pierwszą uzasadnię po powrocie z sanatorium. Natomiast cytowane przez Pana wypowiedzi ks. Profesora dla Gazety prawdopodobnie nie są autoryzowane. Nie zgadzam się w pełni z nimi również. W starożytnych Indiach bywało, że kobiety z wyższych kast cieszyły się znacznym prestiżem ( vide Kamasutra), podobnie w Egipcie i Izraelu ( królowa Jezebel i kapłanki Baala i Asztarte). Są to jednak wyjątki potwierdzające regułę. Generalnie los kobiet był bardzo ciężki.
    Ja natomiast mam do pana inną prośbę. Czy historyk dzisiaj zna odpowiedź na następujące pytanie: W jaki sposób Żydzi doszli do tak wysublimowanego pojęcia jakim jest YHWH? Pamiętam stary akademicki podręcznik J. Wolskiego, „Starożytność”, w którym autor (ateista) przyznaje, że historycy nie potrafią tego fenomenu wytłumaczyć.
    Pozdrawiam, R

  17. P. Robercie,
    co było najciekawsze w religii – a może ściślej: w pojmowaniu Boga – zdarzyło się o wiele wcześniej; jednak europejski etnocentryzm – wynikający, w pewnym sensie, z przejęcia wyobrażeń Boga z mitologii żydowskiej – doprowadził do sztucznie skonstruowanej ewolucji, mam tu na myśli jej schemat, oraz do zbytniej koncentracji na kwestii przechodzenia z politeizmu w monoteizm; przy czym, ten ostatni, uznaje się za wyższy stopień religijności. Nie dostarczono jednak jakiegokolwiek empirycznego dowodu na to, że jest to coś bardziej złożonego lub też doskonalszego od politeizmu, fetyszyzmu, animizmu, manizmu, totemizmu, magii czy szamanizmu. Nie można jednak – trafnie zauważa Kamil Kaczmarek – sprowadzić procesu ewolucji tylko do tendencji monoteistycznej, bowiem konfrontacja z rzeczywistością empiryczną ujawnia również tendencję przeciwstawną ( K. Kaczmarek, Herbert Spencer a problem socjologii religii, Poznań 2007, s. 150 ). Pomimo odziedziczenia przez chrześcijan ścisłego monoteizmu plemiennego Żydów, nastąpiły, w stosunkowo krótkim czasie, spekulacje na temat wielości osób w Bóstwie, a po pewnym okresie nastąpiła deifikacja – jak nazywa ten proces ks. G. Strzelczyk – Maryi, Matki Jezusa, która, pomimo koncentracji na ekumenizmie, właśnie teraz nabrała niezwykłej dynamiki (1854 – Niepokalana, 1950 – Wniebowzięta, ? – Współodkupicielka, Pośredniczka, Orędowniczka http://www.p-w-n.de/dogmat.htm)

    Wracając jednak do Pana pytania: Całkiem niedawno ukazała się praca prof. André Lémaire Narodziny monoteizmu. Nie zaznajomiłem się z jej treścią, ale jej recenzję przedstawił Dariusz Długosz – wydaje się, że autor odpowiedział na wiele pytań, które nurtują religioznawców czy też badaczy wczesnego judaizmu:

    Dariusz DŁUGOSZ

    Narodziny biblijnego monoteizmu

    «André Lémaire jest profesorem w paryskiej École Pratique des Hautes Études, gdzie od lat prowadzi wykłady w sekcji studiów filologicznych i historycznych. Jest niewątpliwie jednym z najbardziej renomowanych specjalistów w zakresie epigrafii biblijnej (zachodniosemickiej) i historii starożytnego Izraela. Jest autorem kilkuset publikacji dotyczących biblistyki, między innymi „Monde de la Bible” (Éditions des Arenes, 1999), „Les routes du Proche-Orient” (Desclée de Brouver, 2000), „Histoire du peuple hébreu” (PUF, 2001) oraz „Nouvelle inscriptions araméennes d’Idumée II” (Paris, 2002). W październiku 2002 opublikował swoje sensacyjne odkrycie, tak zwane inskrypcje z ossuarium Jakuba, co do dzisiaj prowokuje liczne dyskusje na temat owego fundamentalnego źródła dla dziejów pierwotnego chrześcijaństwa. Obecnie paryska oficyna Bayard opublikowała kolejne monumentalne dzieło uczonego-biblisty „Naissance du monothéisme” (Narodziny monoteizmu”), będące punktem widzenia historyka odnośnie początków biblijnego monoteizmu w świetle jego historycznej ewolucji, pośród cywilizacji, które miały wpływ na starożytny Izrael.
    Jeśli chodzi o początki kultu Jahwe (YHWH), Boga Izraela, autor doszukuje się jego źródeł na pustyni Synaju w kontekście politeizmu, gdyż religia jahwistyczna w swoim pierwotnym kontekście dopuszczała istnienie innych bóstw czczonych przez inne narody, jak na przykład Kamosz wśród Moabitow, Dagon u Filistynów, czy Baal pośród Fenicjan. Kult YHWH mający charakter narodowy dla „ludu wybranego” potwierdzałby fakt, że właśnie dzięki temu Mojżesz mógł dać początek państwu narodowemu, skupionemu wokół kultu jedynego Boga. André Lémaire broni w swojej pracy punktu widzenia historyka, utrzymując, że monoteizm biblijny ma kompleksowy charakter i przechodził historyczną ewolucję. Okres niewoli i deportacji żydów w Mezopotamii w VI wieku p.n.Ch. stanowi moment przełomowy w krystalizacji monoteizmu biblijnego. W tym to czasie kult YHWH, Boga czczonego wyłącznie w Izraelu, ustępuje miejsca religii Boga uniwersalnego, w Biblii występującego pod terminem hebrajskim EL (Bóg). On to stanie się Bogiem wszystkich ludów na ziemi. W tym kontekście EL (liczba mnoga Elohim) stanowi kres egzystencji dla innych bóstw, gdyż dla biblijnego Izraela może istnieć tylko jeden Bóg. Uczony twierdzi więc, że właśnie epoka wygnania żydów stanowi właściwy moment narodzin monoteizmu.
    Słusznie André Lémaire dowodzi, że biblijny monoteizm był duchową konsekwencja dramatycznej ewolucji historycznej „narodu wybranego”. Francuski badacz ukazuje w swojej monografii wielkie etapy rozwoju biblijnego monoteizmu w oparciu o bogaty zakres źródeł, którymi dysponuje współczesna biblistyka. W pierwszym rzędzie dotyczy to tekstu Pisma Świętego, którego analizie krytycznej i literackiej autor poświecą od kilku lat swoje seminarium w Ecole Pratique des Hautes Etudes, broniąc między innymi historycznych walorów Ksiąg Królewskich. Następnie jego studium obejmuje olbrzymią ilość inskrypcji zachodniosemickich, współczesnych Staremu Testamentowi, których jest renomowanym w świecie ekspertem oraz wyniki aktualnych odkryć archeologii biblijnej. Szczególnym walorem analizy tej monografii jest jej klarowny i jednocześnie precyzyjny charakter, co udaje się niewielu badaczom tekstu biblijnego.
    W konkluzji uczony wskazuje na specyficzny kontekst chronologiczny biblijnego monoteizmu wyróżniając dwa zasadnicze jego etapy: monolatrii izraelskiej, czyli ekskluzywnym kultem YHWH, zakończonym reformą króla Jozjasza w końcu VII wieku p.n.Ch. i następnie w okresie wygnania babilońskiego żydów narodziny monoteizmu uniwersalnego w połowie VI wieku. W aneksie profesor Lémaire zajmuje się niezwykle ważnym problemem wymowy Tetragramu, czyli czterech spółgłosek, którymi zapisywano imię Boga Izraela – YHWH . Najstarszy zapis Tetragramu znajduje się na Steli Meszy (Muzeum Luwru, kolekcja sztuki Bliskiego Wschodu, skrzydło Sully, parter, sala D) datowanej na koniec IX wieku p.n.Ch. Późniejsze źródła, aramejskie teksty z egipskiej Elefantyny z V wieku p.n.Ch. zawierają formę skrócona Tetragramu (YHW). Forma właściwej wymowy tych spółgłosek (bez samogłosek) nie jest dziś znana, chociaż najczęściej spotyka się Jahweh. Wszyscy zainteresowani problematyką znajdą spory wybór nowej literatury dotyczący wielu aspektów monoteizmu i studiów biblijnych (s. 179-190 ), stąd dzieło André Lémaire’a to podstawa dla badań nad Biblią!»

    Zdrowia w tym sanatorium. Pozdrawiam.

  18. P. Andrzeju,
    dziękuję za ciekawy materiał do przemyśleń, szczególnie za jego część I. Prof. Andre Lemaire potwierdza jedynie to, co można znaleźć w Biblii. Nie daje jednak odpowiedzi, w jaki sposób mały lud na pustyni, nie dysponujący żadnymi filozoficznymi pojęciami, dysponujący niewielkim zasobem słownictwa, doszedł do tak szczególnej idei YHWH. I nie wiadomo dokładnie co ten tetragram oznacza.Czy zatem nie jest rozsądną rzeczą przyjąć , że Bóg Izraela objawił się mu?

    Pisze Pan: „Nie można jednak – trafnie zauważa Kamil Kaczmarek – sprowadzić procesu ewolucji tylko do tendencji monoteistycznej, bowiem konfrontacja z rzeczywistością empiryczną ujawnia również tendencję przeciwstawną ( K. Kaczmarek, Herbert Spencer a problem socjologii religii, Poznań 2007, s. 150 ). Pomimo odziedziczenia przez chrześcijan ścisłego monoteizmu plemiennego Żydów…”

    Tu widzę sprzeczność, nie był to bowiem ścisły monoteizm. Mojżesz nakazuje: Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną. To „przede mną” oznacza, że są inni bogowie, ale pośledniejsi. Mamy wpierw henoteizm, z którym walczył jeszcze w VII wieku Izajasz. Czy zatem nie należy przyjąć, że Bóg objawia się w historii stopniowo?
    Jeśli tak nie jest, to może racje ma buddyzm i niektórzy myśliciele hinduscy. Dla filozofii indyjskiej są to jedynie słowa: YHWH, Jezus, Duch, jako pomyślane, mogą jedynie być znakiem, symbolem, sakramentem tego, co jest Podstawą wszystkiego, Otchłanią Bóstwa, Wielkim Nic z wiersza Jonasza Kofty.

    I trzeba wybierać pomiędzy Bogiem Abrahama, Izaaka, Jakuba a Bogiem filozofów i uczonych. Historyk może w wyniku swych dociekań odrzucić objawienie. Albo inaczej; czy je przyjmie czy odrzuci pozostanie historykiem. Teolog, który odrzuca objawienie, przestaje być teologiem, co najwyżej heretykiem czy herezjarchą. Apologetyk miał analizować krytycznie objawienie. Ale apologetyka jako samodzielna nauka, zachowująca dystans wobec teologii jak i filozofii została na UKSW zlikwidowana. Tak to stałem się teologiem, czasem na krawędzi apologii, czasem herezji.

    Dziękuje za życzenia powrotu do zdrowia
    Pozdrawiam, R

  19. Odwołuje się Pan do rozsądku: Czy zatem nie jest rozsądną rzeczą przyjąć, że Bóg Izraela objawił się mu (Żydom – przyp. AJN)? Jednak, aby do tego rozsądnego wniosku dojść, trzeba przyjąć prawidłowe założenia; tymczasem te, które Pan przedstawił, nie są prawidłowe. Biblijne miasto Abrahama Ur było zasiedlone już przez cztery tysiąclecia, od co najmniej V tys. p. n. e. W rejonie tym istniała bardzo wysoko rozwinięta cywilizacja o ogromnym bogactwie idei religijnych. Plemiona Habiru pozostawały pod przemożnym wpływem Egiptu; potwierdzają to liczne świadectwa: tabliczka w pałacu z Mari, Pryzma z Tikunani i inskrypcja z Idrimi z Mittanni. Mamy dowody, że faraon Echnaton był twórcą ruchu religijnego wynoszącego spośród wielu bóstw tylko jednego: Atona. Późniejsza historia Izraela to przecież zmagania z tak rozwiniętymi kulturami, jak Babilon czy Asyria. Pełny monoteizm Żydów krystalizuje się dopiero w VI w. p. n. e. Żydzi znaleźli się pod wpływem Persów i, co przecież podkreślają rabini, zaczerpnęli oni od nich wiele idei religijnych. W tamtym czasie dominującą religią Persów był kierunek religijny zapoczątkowany przez Zaratusztrę kapłana i proroka: Pan Mądrości i jego przeciwieństwo Zły Duch toczą nieustanną, kosmiczną rywalizację, która zakończy się na końcu dziejów zwycięstwem sił dobra. Persowie oczekiwali Mesjasza, który przed nadejściem Sądu Ostatecznego, miał narodzić się z Dziewicy zapłodnionej nasieniem Zaratusztry, by poprowadzić zastępy ożywionych zmarłych do walki z siłami zła. Coś to Panu przypomina? Skoro zoroastryzm uznaje się za najstarszy przykład monoteizmu, to: czy zatem nie jest rozsądną rzeczą przyjąć, że Bóg objawił się perskiemu kapłanowi?

    Oryginalność i bezprecedensowość – te dwa terminy są najczęściej nadużywane, gdy chodzi o dowodzenia, że Bóg w cudowny sposób, widoczny dla wszystkich, zainterweniował, czy to w historię Izraela, czy to w tworzenie niepowtarzalnych ksiąg (Biblii, Koranu itd.), czy to w historię Arabii. Apologeci tworzą opasłe tomiska, które tak naprawdę, niczego nie dowodzą. Nie jest to przypadłość tylko i wyłącznie chrześcijańska – jednak ze względu kulturowych jest nam ona najbardziej znana – gdy jednak przyjrzymy się «dowodom», to szybko okazuje się, że takowych nie ma. Prawdą jest, że Mahometa otaczały plemiona wyznające politeizm, ale prawdą też jest, że sam Mahomet miał w swoim otoczeniu osadników żydowskich i chrześcijan, którzy mogli wywrzeć na niego wpływ i przybliżyć mu idee monoteizmu, w sposób równie klarowny, jak i pewien anioł z jaskini, zwany Gabrielem (tak też w rzeczywistości było). Przestrzegam wszystkich i odwołuje się właśnie do zdrowego rozsądku, by nie tworzyć mitów oryginalności i bezprecedensowości.

    Panie Robercie, przeprowadźmy pewien eksperyment. Chciałbym zaprezentować Panu coś naprawdę oryginalnego i bezprecedensowego: system religijny i społeczny mieszkańców wysp Dobu. W ich społeczeństwie nie ma centralnej organizacji, a organizują się oni w koncentrycznych kręgach. W relacjach międzyosobowych obowiązuje zasada nieufania nikomu. Małżeństwo nie jest powodem do zaniku wrogości i braku zaufania. Kobieta zakłada zdradę mężczyzny już z góry i jedynym antidotum na jej brak, jest doprowadzenie mężczyzny do wyczerpania seksualnego; wtedy istnieje prawdopodobieństwo, iż się on tej zdrady nie dopuści. Żaden Dobu nie przyzna, że mężczyzna i kobieta bywają w ogóle razem, nawet na ten krótki czas, jaki jest potrzebny do spłodzenia dziecka. Dwie cechy stanowią dominantę charakterystyki tego systemu – waga przypisywana własności prywatnej i złośliwe czary. Wyłączność posiadania wśród Dobu cechuje się zapalczywością i brutalnością, której Benedict podaje liczne przykłady. Posiadany ogród i jego prywatność respektowane są do tego stopnia, że zwyczajowo mężczyzna odbywa w nim stosunki seksualne ze swoją żoną. Nikomu nie wolno znać rozmiarów własności, jaką danemu człowiekowi udało się zgromadzić. Jest to tak sekretna kwestia, jakby bogactwo pochodziło z kradzieży. […] Dobu znają „czary sprowadzające chorobę”, którymi wywołują i leczą choroby, każdej chorobie zaś odpowiada specjalny czar. […] Ideałem dobrego, odnoszącego sukcesy człowieka jest ktoś, kto podstępem pozbawił drugiego jego domostwa. […] Sztuką jest zdobycie korzyści własnych w sytuacji, w której inni okażą się ofiarami. […] Jeżeli chcemy zabić człowieka, zbliżamy się do niego, jemy, pijemy, śpimy, pracujemy i odpoczywamy razem z nim, a może to tak trwać przez szereg miesięcy. Czekamy na swój czas. Nazywamy go przyjacielem. W rezultacie, w nierzadkim przypadku morderstwa podejrzenie pada najczęściej na tych, którzy próbowali być przyjaciółmi ofiary. […] Benedict donosi o mężczyźnie, którego spotkała przykucniętego na skraju wioski innego plemienia, gdzie ludzie tańczyli – z obrazą zareagował na sugestię, że mógłby się do nich przyłączyć:„Moja żona powiedziałaby, że byłem szczęśliwy”. Szczęście jest dla nich najważniejszym tabu (Erich Fromm, Anatomia ludzkiej destrukcyjności, Poznań 1999, s. 191 – 193).
    Teraz Pana słowa w mojej oprawie: W jaki sposób, ten szczególny lud, doszedł do takiej formy organizacji społecznej i religijnej? Wydaje mi się, że stoi za tym Bóg, w przeciwnym razie nie jestem w stanie pojąć, jak mogłoby dojść do powstania czegoś tak specyficznego, a przede wszystkim: bezprecedensowego. Refleksja, głęboka refleksja, wszystkich ludzi pozwala oddać nam hołd Bogu, który wybrał ten mały i szczególny lud, by poprowadził on nas na drodze ku świetlanej przyszłości…

    BRAK PRECEDENSU NIE MOŻE STANOWIĆ DOWODU INTERWENCJI BOGA! BRAK PRECEDENSU TO DOWÓD TWÓRCZEGO DZIAŁANIA CZŁOWIEKA, KTÓRE, CO KAŻDY WIE, NIE ZAWSZE Z BOGIEM MA COKOLWIEK WSPÓLNEGO. PRZYKŁAD DOBU JEST PRZESTROGĄ: TO, CO ORYGINALNE, NIE ZAWSZE JEST DOBRE.

  20. Abraham wyszedł z Ur, porzucając wysoką cywilizację, nie kierując się rozsądkiem, ale intuicją. Oczywiście racjonalista temu zaprzeczy. Będzie starał się przekonać, że wyszedł z Ur na skutek jakiejś klęski egzystencjalnej. Ja pozostanę przy przekonaniu, że to intuicja a nie rozum podpowiada, że Bóg istnieje. Objawienie jest dla naukowca nie do przyjęcia dlatego, że nie można go dowieść czy wyjaśnić, a tym bardziej, gdy stanowi niepowtarzalne zdarzenie. W nauce uważa się, że pewny precedens, jeśli już raz zaszedł, musi powtarzać się ciągle. Tymczasem Objawienie jest zdarzeniem, które nie ma precedensu. Bóg w szczególnym czasie, w wyjątkowej chwili, „przemówił” do Abrahama, a później do Mojżesza na Synaju. Niestety, nie mogę szerzej rozwinąć tej myśli. Ale to miałem na myśli, gdy pisałem, iż rozsądną rzeczą jest przyjąć, że Bóg objawił się pewnemu, małemu biblijnemu ludowi na pustyni.

    System religijny mieszkańców Dobu jest mało czytelny i nie przemawia do mnie. Religia bowiem to dla mnie wyrażający się w formach społecznych egzystencjalny stosunek do Absolutu, w który człowiek wierzy, czci, i w którym szuka zbawienia. Natomiast jest prawdą, że w społecznościach prymitywnych znalezienie się jednostki poza kręgiem kulturowym ( jakim może być na przykład osada), jest dla danego osobnika największym nieszczęściem.

    W wielu punktach ostatniej wypowiedzi nie zgadzam się z Panem. Wyjeżdżam jednak z żoną wprost z sanatorium na mały objazd po kraju, zawiesić zatem muszę naszą rozmowę na jakiś czas.
    Pozdrawiam, R

  21. Zanim powróci Pan do dyskusji.

    Przykład Dobu nie został przeze mnie załączony w celu tego, aby on do kogokolwiek przemówił: moją intencją było wskazanie, że nie zawsze to, co oryginalne musi mieć cokolwiek wspólnego z Bogiem.

    Czym innym jest odwołanie się do intuicji, a czym innym jest odwołanie się do rozsądku. Intuicja Pana Roberta «Apologetyka» skłania go do przyjęcia, iż Bóg objawił się Mojżeszowi na Synaju; intuicja Pana «X» skłania go do przyjęcia, iż Bóg (poprzez Gabriela) objawił się Mahometowi w Arabii; intuicja Pani «Y» skłania ją do przyjęcia, iż Bóg objawił się Josephowi Smithowi na górze Cumorach; intuicja Pana «XY», z kolei mówi, że Bóg nie ukazał się żadnej z tych postaci – możliwość objawienia to nie konkurs intuicji! (Warto dodać, że czasami ta intuicja[?], to efekt wychowania w takiej, a nie innej rodzinie, społeczeństwie i kulturze, a nie efekt w pełni świadomego wyboru.)
    Jaki Bóg objawił się Mojżeszowi? Tedy zwiedli bitwę z Madyjanitami, jako rozkazał Pan Mojżeszowi, i pobili wszystkie mężczyzny. I mówił do nich Mojżesz: Przeczżeście żywo zachowali wszystkie niewiasty? Gdyż te są, które synom Izraelskim za radą Balaamową dały przyczynę do przestępstwa przeciw Panu przy bałwanie Fegor, skąd była przyszła plaga na zgromadzenie Pańskie. Przetoż teraz pozabijajcie wszystkie mężczyzny z dzieci, i każdą niewiastę, która poznała męża, obcując z nim, zabijcie. A wszystkie dzieweczki z białych głów, które nie poznały łoża męskiego, żywo zachowajcie dla siebie (Lb 31, 7. 15 – 18). Taki dość męski Bóg: wszystkich zabić, a zostawić sobie dziewice. Bóg Mojżesza sprzyja Żydom, bo to nie jest ten Bóg, w którego my wierzymy. Prawo Mojżeszowe nie jest Prawem Boga, lecz prawem, które stworzyli ludzie i przypisali go Bogu. Nie chcę wchodzić tutaj w poszczególne jego aspekty – choć może powinienem to zrobić – jednak nawet słabo zorientowany czytelnik w kontekście historycznym i kulturowym, odnajdzie jedynie w nim etap poszukiwania Boga. Myślę, że warto byłoby przy innej okazji rozwinąć właśnie ten temat: Prawo Mojżeszowe a Bóg.

    Rozmowa z Panem przypomina dialogi, które często przeprowadzałem z osobami uważającymi się za ludzi wierzących, zgodnie z rozsądkiem. Gdy w toku dyskusji wskazywałem, że nie można udowodnić cudu Biblii – takie przekonanie wydaje się, że przeniknęło do katolicyzmu od fundamentalistów protestanckich – przytłoczeni masą argumentów odwoływali się prawie zawsze do intuicji. Kiedy nadmieniałem o różnych intuicjach, różnych ludzi, zaczynałem dostrzegać u rozmówców pierwsze objawy paniki; okazywało się bowiem, że ich wiara nie jest wcale bardziej racjonalna od wiary w «Zbawiciela» Izajasza Szembe, który zmartwychwstał i poprowadził Zulusów, już duchowo (i cieleśnie!), do walki z apartheidem.

    Powróćmy do nieszczęsnych czasowników modalnych z Ewangelii Jana. Ich użytkowanie przekonuje Pana, że Bóg natchnął autora do ich zastosowania w odpowiednich układach. Przyznam, że jest to dla mnie dość dziwny dowód cudu, ale nie jestem nim zaskoczony, ponieważ rozpatruje takie quasi-dowody w znacznie szerszym aspekcie religijnym, społecznym i właśnie kulturowym. Podobne «dowody» posiadają i muzułmanie – oto mała próbka:

    Cud 1. Koran przekazuje wiedzę na temat pochodzenia żelaza na Ziemi.
    W surze Żelazo ( 57:25) napisane jest : „i zesłaliśmy żelazo”. Arabski odpowiednik słowa „zesłaliśmy” użyty w tym miejscu jest wyrazem, który nie ma symbolicznego znaczenia i nie można go interpretować w znaczeniu „daliśmy”. Słowo użyte w oryginale jest tym samym, którego używają Arabowie mówiąc o śniegu czy deszczu spadającym z nieba.
    Współczesne badania dowiodły, że żelazo znajdujące się na Ziemi i żelazo całego Układu Słonecznego pochodzi od gwiazd olbrzymów, bowiem wysokość temperatury Słońca nie wystarcza na powstanie tego pierwiastka.
    Cud 2. W Koranie napisane jest o czarnych dziurach.
    W wieku XX astronomowie odkryli pojęcie „Czarnych Dziur” – ciał powstałych po zapadnięciu się gwiazd i obdarzonych ogromną gęstością i bardzo silnym polem magnetycznym. Zjawisko to zostało już jednak opisane w Koranie i zesłane Mahometowi w VII w. n.e. W surze Wydarzenie ( 56:75-76) napisane zostało: „ Ależ nie! Przysięgam na miejsca zapadania gwiazd! A to zaprawdę jest wielka przysięga – żebyście tylko mogli wiedzieć”.
    Cud 3. W Świętej Księdze islamu opisane zostało prawo o niełączeniu się dwóch mórz będących obok siebie.
    Całkiem niedawno odkryto, że morza otwarte na siebie nigdy się nie wymieszają za sprawą siły zwanej napięciem powierzchniowym i różnicy gęstości wód w obu morzach. Zupełnie jak zostało napisane w surze Miłosierny (55:19-20): „On puścił wolno dwa morza, aby mogły się spotkać; Między nimi jest przegroda, której nie przekraczają.”
    Cud 4. Koran zawiera szczegółowe informacje dotyczące kobiecej budowy.
    W surze Grzmot (13:8) napisane zostało: „Bóg wie, co nosi każda żeńska istota i o ile kurczą się łona i o ile powiększają”, co odpowiada sytuacji z cykl miesiączkowego każdej kobiety, kiedy to śluzówka macicy zmienia rozmiar z 0,5 mm nawet do 5-6 cm.
    Cud 5. W Koranie napisane zostało o wyjątkowości odcisków palców każdego z nas.
    W surze Zmartwychwstanie(75:4) napisane zostało: „Ależ tak! My mamy moc Ponownie ułożyć nawet jego palec!” co definitywnie oznacza, że taka czynność jest wręcz niemożliwa do zrobienia, a jednak nie jest niemożliwa dla Allah .
    Cud 6. Opis dotyczące rozkładania przez mikroorganizmy ciał zmarłych istot żywych zawarty w jednej z sur.
    Jak powszechnie wiadomo w dzisiejszych czasach, i o czym nikt nie słyszał przeszło 1300 lat temu, obumierające tkanki poddawane są przetworzeniu przez mikroorganizmy, a następnie wnikają w glebę i stają się podstawą żywienia roślin i w ten sposób rozpoczynają łańcuch pokarmowy, kończąc go jednocześnie.
    Tak też napisano w surze Trzody (6 :95) „Zaprawdę, Bóg sprawia, iż pęka ziarno i pestka. On wyprowadza żywe z martwego i On wyprowadza martwe z żywego. Oto wasz Bóg! Jakże możecie być odwróceni?!”
    Cud 7. W Świętej księdze problemy z oddychaniem podczas przebywania na dużej wysokości n.p.m.
    W surze Trzody (6:125) napisano: „Kogo Bóg chce prowadzić drogą prostą, rozszerza jego pierś dla islamu, a kogo chce sprowadzić z drogi, czyni jego pierś ciasną, udręczoną, jak gdyby on chciał wznieść się do nieba. W ten sposób Bóg daje odczuć swój gniew tym, którzy nie wierzą.” Jak wiadomo dzisiaj, im wyżej się znajdujemy tym mniejsza jest zawartość tlenu w powietrzu i niższe ciśnienie atmosferyczne, stąd u osób, które znajdują się na dużej wysokości występują problemy z oddychaniem i muszą one być wyposażone w specjalny sprzęt ułatwiający swobodny przepływ tlenu (Cuda Koranu).

    Takie same cuda w Biblii, odnajduje radosna twórczość fundamentalistów-protestantów, zwłaszcza tych od J. McDowella (zob. Wiarygodność Pisma św). Wierzą oni, że bóg słusznie nakazał mordowanie innych narodów Izraelitom, ponieważ jest to bóg, który może robić ze swoim stworzeniem, co zechce. (Protestant dr A. Wójcik eksterminację usprawiedliwia w następujący sposób: Bóg wytracił narody z Ziemi Kanaan, aby udowodnić, że jest jedynym Bogiem i poza Nim nie ma żadnego innego. Na końcu, uzasadniając swój punkt widzenia, skonstatował: Każdy, kto oskarża Boga o to, że wytracił narody z Ziemi Kanaan, broni istnienia bogów innych niż Bóg Jahwe, a tym samym broni fałszu! zob. Czy Bóg Starego Testamentu jest okrutny?) Nie zgadzam się z tym, lecz nie będę tego tutaj szerzej uzasadniał.

    Jestem też przeciwny wskazywaniu, za wszelką cenę, na wyjątkowość przesłania i cudów Jezusa. Chciałem zwrócić przez to uwagę na zasadniczy problem, a związany jest on z pytaniem: Czy synkretyzm nie może być czymś oryginalnym? Warto na to pytanie poszukać odpowiedzi, ale każdy powinien najpierw, na tę refleksję, odpowiedzieć sobie samemu. Do tej pory wielu utrzymuje, że przypowieści Jezusa były czymś wyjątkowym. W badaniach, zwłaszcza Jeremiasa, podkreślano, że synoptyczne przypowieści odzwierciedlają autentyczne przemawianie Jezusa. […] Zdaniem tego autora nic nie może być porównywane z przypowieściami Jezusa ani w judaizmie, ani w pismach esseńskich, ani u Pawła lub w literaturze rabinackiej. […] Przypowieści – uspokaja wyolbrzymione nadzieje ks. prof. Paciorek – zawarte w Q nie potwierdzają takiego stanowiska. Ani ich obrazowy język, ani ich treść nie jest pod względem literackim czymś wyjątkowym (A. Paciorek, Q – Ewangelia Galilejska, Lublin 2001, s. 47). Wyjątkowość większość buduje w ten sposób, że oczyszcza się przedpole przed Jezusem i czyni się z Niego wyobcowaną postać, bez tła; gdy usuniemy tło, każdy stanie się wyjątkowy. Dlaczego nie informuje się chrześcijan, że, poprzedzający Jezusa, Hillel był uznawany za mistrza tej formy nauczania. Wystarczy przysłuchać się jednej z takich przypowieści, a mit wyjątkowości upada w przedbiegach. Jezus był inny i Hillel był inny: nie ma dwóch takich samych ludzi. Czy jednak przypowieści są czymś wyjątkowym? Tylko Jezus mógł je wymyślić? Nie sądzę.

    Kiedy Hilel stwierdził, że wśród uczonych w Piśmie są tacy, co żywią pogardę dla prostaków, zwanych „am – haarec”, dlatego, że ci ciężko pracują na kawałek chleba i nie zajmują się studiowaniem Tory, wygłosił taką przypowieść:
    – Góry zwróciły się do dolin tymi słowy: jakie wy, doliny, jesteście małe i niewiele znaczące. Jakże wielki jest świat, który widzimy, i jak zły i marny jest wasz los! Wasze oczy nie widzą pól i ogrodów, miast i wsi. Nie korzystacie z pierwszych promieni słońca, które wschodzi po to, aby oświetlać ziemię.
    Na to odpowiedziały doliny:
    – Gdybyście nam zwróciły ziemię i piasek, które od nas zabrałyście podczas stawania się górami, to byśmy były na równi z wami.
    Uczeni w Piśmie, wysłuchawszy przypowieści, poprosili Hilela o dokładne wyjaśnienie jej sensu. Hilel tak ją skomentował:
    – Gdyby wasi bracia nie uprawiali pól i nie wydobywali z ziemi chleba dla wyżywienia ludzi, to byśmy wszyscy zginęli z głodu. Dlatego też boski mąż, Mojżesz, pobłogosławił Zewulona tymi słowy: „Raduj się Zewulonie, kiedy wychodzisz do pracy na polu, i ciesz się, Issacharze w namiocie Boga, albowiem kiedy nie ma chleba, nie ma też Tory”.
    Uczeni wyciągnęli ze słów Hilela właściwą naukę. Przestali się wywyższać nad swoimi braćmi, którzy życie spędzali na uprawianiu ziemi.
    („Z badań nad Biblią”, red. ks. Tomasz Jelonek, [w:] „Hillel Starszy”, s. 101 – 131; Kraków 2008; s. 108 – 109).

    Takie sofizmaty: „nie można znaleźć do tego paraleli”; „było to nie do wyobrażenia dla mentalności żydowskiej”; „obserwujemy to tylko u Jezusa”; „przełamało to wszelkie precedensy”; „niespotykane roszczenia”, są pobożnymi życzeniami, i dlatego można je w ogóle usprawiedliwić, lecz niewiele one mają wspólnego z próbą uczciwego i bezstronnego zrozumienia fenomenu Jezusa zwanego Chrystusem.

    Pozdrawiam.

  22. W odpowiedzi panu AJN

    Pisze Pan: „Intuicja Pana Roberta «Apologetyka» skłania go do przyjęcia, iż Bóg objawił się Mojżeszowi na Synaju; intuicja Pana «X» skłania go do przyjęcia, iż Bóg (poprzez Gabriela) objawił się Mahometowi w Arabii; intuicja Pani «Y» skłania ją do przyjęcia, iż Bóg objawił się Josephowi Smithowi na górze Cumorach; intuicja Pana «XY», z kolei mówi, że Bóg nie ukazał się, żadnej z tych postaci – możliwość objawienia to nie konkurs intuicji!”

    Od.1 – Intuicja dla mnie to szczególny zmysł religijny,( wstęp do wiary) który posiadał Abram porzucając wysoką cywilizację Ur i wychodząc na pustynię.

    Od.2 – Czy zastanowił się Pan dlaczego brak wpisów na „Kleofasie” odnośnie „Więzów rodzinnych po śmierci ”? Bo chrześcijaństwo opiera się na biblijnym objawieniu a nie na Koranie. Objawienie zakończyło się w I wieku, jednak we wspólnocie eklezjalnej trwa żywy proces jego przekazu i interpretacji. Natomiast to, co jest spisane w Koranie, jest dosłownie natchnione przez Boga i stanowi treść ostatecznego objawienia. W chrześcijaństwie Słowo stało Się ciałem, zaś w islamie Słowo stało się Księgą! Czytamy w niej:

    „Kiedy człowiek umiera, Anioł Śmierci przybywa, by zabrać jego duszę. Jeśli była to dusza dobra, pobożna i ma zmarłych krewnych należących do Ludzi Raju, to wychodzą jej oni na spotkanie stęsknieni i radośni. Pytają ją o tych, którzy wciąż żyją. Zmarłemu zaś pokazane zostanie jego miejsce w Raju/http://www.missionislam.com/knowledge/Soul.htm/”

    Od.3 – Objawienie Josepha Smitha , Ellen White, Matki Bożej w Medjugorie , siostry Faustyny i wiele innych objawień prywatnych, mogą się wiązać z religią chrześcijańską co najwyżej przygodnie, nie są jednak związane z chrześcijaństwem w sposób istotny.

    Od.4 – „Warto dodać, że czasami ta intuicja[?], to efekt wychowania w takiej, a nie innej rodzinie, społeczeństwie i kulturze, a nie efekt w pełni świadomego wyboru”.
    I tu się pan myli. Ja wychowywany byłem z dala od kościoła w rodzinie ateistycznej. Boga zacząłem szukać późno. Dziś może rzeczywiście należę do „ostatnich Mohikanów”, prostaczków w których tli się jeszcze wiara. Nie można szukać całe życie… Trzeba dokonać wyboru.

    Od. 5- „ Jak Bóg objawił się Mojżeszowi?” Proszę posłuchać:
    „Odkąd głos Boga przytłoczył nas na Synaju nigdy już nie byliśmy tacy sami. Powrót do ery poprzedzającej Synaj jest już dla nas na zawsze zamknięty. Zdarzyło się coś b e z p r e c e d e n s o w e g o . Bóg objawił nam swoje imię i nosimy imię po Nim . „Wszyscy ludzie na ziemi zobaczą, że jesteś wezwany w imię Pana”(Powt.28,10). Istnieją dwie hebrajskie nazwy na określenie Żydów: Yehudi, którym pierwsze trzy litery to trzy pierwsze litery Niewysłowionego Imienia i Izrael, którego końcówka, El oznacza po hebrajsku Boga” ( A. J. Heschel, Bóg szuka człowieka, s.131).
    ” W judaizmie ten „ głos z Synaju” jest fundamentalny, a proces objawienia prorockiego został zakończony wraz ze śmiercią ostatnich proroków” ( Andrzej Jan Kłoczowski, Objawienie, enc.Religia).

    To, co Heschel i Kłoczowski nazywa „głosem ” dla mnie jest niezwykłym religijnym przeświadczeniem, zmysłem, intuicją, bo przecież Bóg ani się nie pokazał Mojżeszowi ani nie szeptał mu do ucha. Jak pan wytłumaczy niezwykły fakt ciągłości wiary Izraela pośród jej rozwoju? Objawienie biblijne wypełnia się stopniowo, w następujących po sobie wydarzeniach. Wpływy ościenne zostały wprzężone w te procesy rozwoju i przyczyniają się do pogłębienia wiary Izraela. Nie ma mowy tu o jakimś synkretyzmie ale o zadziwiającej asymilacji.

    Nota bene – Czy nie jest zastanawiające, że inne ludy biblijne Kanaanu wyginęły a Żydzi ciągle trwają? Polecam poważniejszą książkę niż A.Wojcika ; — Dzieje Ludów Biblijnych ks. Alfreda Tschirschnitza (CHAT Warszawa 1978). Nie można z przesłanki, że Mojżesz był pierwszym inkwizytorem a Izraelici dzicy i okrutni tworzyć tezy, że Bóg jest dziki i okrutny. Dzieje Izraela odsłaniają stopniową desakralizację świata, który przestaje być postrzegany jak dominanta bóstw dobrych i złych ( hinduizm, zoroastryzm i inne). A ten rozwój wiary Izraela, od srogiego oblicza nie tyle Boga co człowieka z księgi Liczb, był ukierunkowany ku Chrystusowi. Świat zaczął mówić o Bogu i jego miłości.

    ad6. „Powróćmy do nieszczęsnych czasowników modalnych z Ewangelii Jana. Ich użytkowanie przekonuje Pana, że Bóg natchnął autora do ich zastosowania w odpowiednich układach”…

    Panie Andrzeju, ja nie jestem biblistą. Pan podważa opinię znanej polskiej biblistki i do niej powinien Pan kierować swe końcowe krytyczne uwagi. Dodam jedynie, że Pani prof. K. Wojciechowska buduje fenomen Jezusa na źródłach biblijnych, a Pan na czym ?

    Pozdrawiam , R

  23. Panie Robercie,
    zacznę od końca. Zastosowanie czasowników modalnych w Ewangelii Jana nie jest dowodem cudu. Nie można za pomocą racjonalnych metod, na podobieństwo wzoru Einsteina E=mc2, udowodnić cudu. Gdyby było to możliwe, wtedy mielibyśmy tylko ludzi wierzących, i to nie tylko wierzących w Boga, ale także w natchnienie Nowego Testamentu.

    Kanon oraz natchnienie tekstów określa Kościół, a nie krytyka tekstu. Dla katolika nie jest ważne czy zakończenie Mk jest autentyczne; ważne jest to, że Kościół uznaje dłuższe zakończenie za natchnione. Dla protestanta, właściwie każdej orientacji, natchnione jest tylko to, co wyszło spod pióra Marka. Różnica znaczna. Katolik może analizować pierwotną myśl autora, bez późniejszego dodatku, ale musi pamiętać, że teolog ma prawo, i często z niego korzysta, do budowania swoich wniosków na czymś, co pierwotnie nie było częścią Ewangelii, ponieważ natchnienie, dla nas, nie jest jednoznaczne z tekstem pierwotnym. Dla katolika cud w Biblii nie musi być widoczny explicite, dla protestanta dobrze byłoby, aby był on widoczny, ponieważ jest to im bardzo potrzebne (Sola Scriptura), tak samo jak muzułmanom cud w Koranie. Co z tego wynika? Proszę pomyśleć? Dlaczego wywody muzułmanów i protestantów są takie analogiczne? Dlaczego jest położony tak ogromny nacisk na dosłowne odczytywanie fragmentów Biblii? Dlaczego spośród protestantów wyłoniło się tak wiele grup religijnych, które przeczą ewolucji i głoszą historyczność biblijnego potopu? Zjawiska te, zwłaszcza na poziomach uniwersyteckich, są w katolicyzmie na marginesie. Takie grupy nie mają u nas żadnego wpływu na nauczanie Kościoła, oficjalne. Dlaczego? Postaram się odpowiedzieć Panu na te pytania, ponieważ najwyraźniej dochodzi do sporu, który nie dotyczy, i to w zupełności, katolików. Zaczynając od końca, postaram się w miarę sprawnie dotrzeć do Pana początku komentarza, ponieważ wydaje się, że w kilku punktach niezgodność jest spowodowana tylko nieporozumieniem. Tak, zaznaczę to już na wstępie, odbieram odniesienie w odpowiedzi czwartej, intuicji do swojej własnej osoby. Tymczasem zaznaczyłem, że w niektórych wypadkach, ludzie mówią, że intuicyjnie wybrali islam czy też buddyzm, a w rzeczywistości uczynili to, ponieważ „tatuś i mamusia zaprowadzili ich za rączkę do meczetu czy klasztoru”. Tutaj zazwyczaj kończy się już refleksja krytyczna, a zaczyna apologetyka. Nie miało to nic wspólnego z Pana drogą do wiary. Przyjął Pan jednak religię najpopularniejszą w otoczeniu, to znaczy: katolicyzm. Nie przełamał Pan żadnego tabu społecznego i kulturowego.

    W mojej rodzinie ojciec, mogę tak powiedzieć, był ateistą, ale kwestię mojego wychowania religijnego zostawił mojej mamie, fanatycznej zwolenniczce katolicyzmu ludowego (objawienia, cuda-niewidy,różańce, bezkrytycyzm), która, z kolei, wywodziła się z rodziny bardzo aktywnej religijnie, a wielu z jej familii, zajmowało poważne stanowiska kościelne i uniwersyteckie. Byli oni bożyszczami (są) mojej matki. Czy, w takim razie, czymś dziwnym jest, że niejaki Andrzej Jan Nowicki, dorosłą karierę próbował rozpocząć od Papieskiej Akademii Teologicznej? Czy nie miał on łatwiejszej drogi do zdobycia wiedzy i rozpoznania „kulisów” pewnych spraw, ponieważ znajdował się blisko centrum? Czy wychowanie ma wpływ na człowieka? Kim bym był w innych układach rodzinnych i społecznych? Czy gdybym dorastał w Indiach byłbym dobrym buddystą, czy męczyłbym mnichów pytaniem: dlaczego odeszli od nauk historycznego Buddy?

    Panie Robercie wydaje się, to moje subiektywne odczucie, że strasznie uprościł Pan sprawę odpowiedzi. Nie spodziewałem się tyle riposty, w postaci odpowiedzi na poszczególne punkty, lecz czegoś bardziej prawdziwego, świadectwa wiary, a nie znanych praktycznie wszystkim komunałów. Niemniej jednak odniosę się do nich, ponieważ bardzo Pana lubię i szanuję; jestem niezmiernie wdzięczny, że pojawił się ktoś, kto na religię i poglądy, potrafi spoglądać tak szeroko jak Pan – i zna się na tym (religie wschodu).

  24. Szanowny Panie Robercie,

    Pana odpowiedź drugą można bezproblemowo połączyć z czwartą, co też niniejszym czynię.
    Poprzez cytat z J. Heschela, do cytatu z A. Kołakowskiego, do cytatu w Pana odpowiedzi drugiej: Objawienie zakończyło się w I wieku. Otóż skąd Pan wie kiedy zakończyło się objawienie? Przecież sam Pan cytuje Kołakowskiego jakoby objawienie zakończyło się wraz ze śmiercią ostatniego z proroków. Judaizm zamknął możliwość objawienia na Malachiaszu (Po śmierci Chagaja, Zachariasza i Malachiasza znikł Duch Proroczy w Izraelu; Sotah 45, 2). Ani Jan Chrzciciel, ani Jezus z Nazaretu – według uczonych w Piśmie – nie mogli być prorokami (zob. Miszna, Sotah 9, 12). «Mędrcy – wyjaśnia prof. James Charlesworth – na ogół podkreślali koncepcję, że Duch Święty opuścił Izraela wraz z ustaniem proroctwa. Nie do przyjęcia więc było twierdzenie, że Hillel został wyposażony w obecność Ducha Świętego. Jednak można było twierdzić, i rzeczywiście twierdzono, że z całego swego pokolenia tylko Hillel był godny otrzymać Ducha Świętego. Ponieważ judaizm i chrześcijaństwo rozwijały się, znając siebie nawzajem, rabini mogli w delikatny sposób odrzucić triumfalistyczne twierdzenia chrześcijan, że Jezus (współczesny Hillelowi) otrzymał „Ducha Świętego”, oraz że wyłącznie chrześcijanie są prowadzenie przez Ducha Świętego». Zatrzymajmy się tutaj na chwilę. Rabini korzystając ze starszej tradycji, którą zapewne wyolbrzymili, zablokowali możliwość dalszego objawienia. Ostatnim prorokiem miał być Malachiasz, a – przecież tak bardzo szanowany – Hillel miał być osobą mogącą go jedynie otrzymać. Chrześcijanie, z kolei, legitymizowali swoje roszczenia tym, że ich założyciel miał otrzymać Ducha Świętego w trakcie obrzędu chrztu z rąk dzikiego proroka znad Jordanu. Podsumujmy: Według Żydów, Duch Proroczy zakończył się w V wieku przed Chr. Według chrześcijan, Duch Proroczy, rozumiany jako pełnia objawienia, zakończył się w I wielu po Chr.

    Gdyby ktoś, nieznający judaizmu i chrześcijaństwa, miał rozstrzygnąć ten spór, to czym miałby się on kierować? Intuicją, a może starszeństwem wierzenia, czy też jego nowym ujęciem. Mahomet rozstrzygnął ten problem zupełnie inaczej: objawienie nie zakończyło się w V wieku przed Chr., ani też w I wieku po Chr., lecz w VII. Wtedy to Kurajszyta słyszy zdumiewające słowa Wszechmocnego: Ja wybrałem ciebie ponad wszystkich ludzi dla przekazania Moich posłań i dla Mojego słowa (Koran, VII, 144). Islam rodzi się bardzo podobnie jak chrześcijaństwo: zanegowało ono przekonanie o końcu proroctwa w V wieku przed Chr., tak samo jak Mahomet (a ściślej głos, który on słyszał) zanegował poprzedzające go dwa przekonania. Bóg potwierdził roszczenia Mahometa, powierzając mu swoje Słowo, które z czasem zostanie spisane: Koran. On jest Tym, który zesłał tobie Księgę, w niej są znaki solidne – one stanowią istotę Księgi – i inne, dwuznaczne. Ci, co w sercach mają skłonność do zwątpienia – postępują za tym, co w niej jest wieloznaczne, poszukując niezgody i dążąc do wyjaśnienia tego, co niejasne; lecz nikt nie zna tego wyjaśnienia tylko Bóg! (Koran, III, 7). Czyż dla jego początkowych i późniejszych zwolenników poręczeniem szczególnej opieki Boga nie było starcie z powierzchni ziemi takich potęg jak Persja i Bizancjum? Zapewne postrzegają to bardzo podobnie, jak Pan Robert Apologetyk zniknięcie państw i narodów, przeciwstawiających się Izraelitom. Moim skromnym zdaniem: ani w wypadku Islamu, ani w wypadku Izraela, nie miałbym śmiałości powołać się w destrukcji jakichkolwiek narodów na Boga, a już zwłaszcza sugerować, że miał On coś z tym wspólnego. Wróćmy jednak jeszcze na chwilę do Mahometa (historycznego). Jego roszczenia przybliży nam wybitny orientalista M. Gaudefroy-Demombynes: «Pewien werset pod koniec objawienia mekkańskiego (objawienie Mahometa dzieli się na dwa okresy – przyp. AJN) przynosi formułę ostateczną: „Wierzcie więc w Boga i w Jego Posłańca”. Żydzi protestują: nie ma żadnego Wysłannika po Mojżeszu ani Pisma po Torze. Koran odpowiada: „My tobie również zesłaliśmy Księgę z prawdą, potwierdzając prawdziwość Księgi, która była przed nią i chroniąc ją”. (V, 48) Mahomet jest odtąd nazywany Rasul Allah, a imię jego zawsze jest złączone z imieniem Pana. „Słuchajcie Boga i słuchajcie Posłańca! (V, 92). „…dla tego, kto się sprzeciwia Bogu i Jego Posłańcowi – będzie przygotowany ogień Gehenny, w którym on będzie przebywał na wieki”. (IX, 63) W najbardziej chrystologicznych częściach Ewangelii Jezus nie zjednoczył się z Ojcem tak całkowicie (M. Gaudefroy-Demombynes, Narodziny Islamu, Warszawa 1988, s. 62). Skoro chrześcijanie zanegowali ograniczenia prorocze judaizmu, to kto inny zanegował ograniczenia prorocze chrześcijaństwa: c’est la vie. Jeśli przyznaje Pan, że Duch Proroczy mógł spocząć na Jezusie, to nie zgadza się Pan z judaizmem, czyli, cokolwiek by nie mówić, z czymś, co poprzedza Pana religię. Po co więc wyznacza Pan kres dla islamu? Oni postąpili tak samo. Oj, nie tędy droga, nie tędy.

    Myślę, że w najbliższym czasie odpowiem na inne Pana wątpliwości. Pozdrawiam.

  25. Na początku chrześcijaństwa, wokół Jakuba, brata Pańskiego skupiła się pierwsza wspólnota; po pewnym czasie dołączył do niej św. Paweł. Głosił on, że – co także miało być skutkiem objawienia – Chrystus nakazał mu głosić Dobrą Nowinę poganom. Apostołowie pamiętający słowa Jezusa, by nie nauczać gojów i Samarytan sprzeciwili się byłemu faryzeuszowi z Tarsu ( zob. Mt 10, 5 – 6; Ga 2, 11 – 14). Paweł, chcąc pokonać swoich antagonistów, stwierdził, że Chrystusa według ciała nie musimy już znać, a sam Zmartwychwstały Jezus ukazał się jemu jako ostatniemu, kończąc na nim objawienie (zob. 1 Kor 15, 8; 2 Kor 5, 16). Jak Pan zatem widzi, aby dać wiarę Pawłowi trzeba zaakceptować prawdziwość jego objawienia. Judeochrześcijanie uważali, że herezja Pawła stała się podstawą katolickiej ortodoksji.

    Z objawieniami sprawa nie wygląda bynajmniej tak prosto, jak Pan to przedstawił. To co dla Pana jest oczywiste, dla kogoś innego już takie oczywiste nie jest. Kiedy definitywnie objawienie się zakończyło? Na Dwunastu, na Pawle, na Mahomecie, na Księdze Mormona: dostajemy różne odpowiedzi. Czy Pan zna najlepszą, czy może ktoś inny zna lepszą? Dzieci w piaskownicy najczęściej wykłócają się w podobny sposób: mój tatuś jest najlepszy, bo… Jakie jest zatem wyjście z tej sytuacji? W szacunku dla wszystkich innych opcji, w miłości i zrozumieniu, bez skostniałego dogmatyzmu przekonywać, że Jezus zmartwychwstał. Ten zmartwychwstały Jezus jest Tym, który przemówił do Pawła, ten zmartwychwstały Chrystus jest Tym, który mówi do nas w Ewangelii Jana oraz w Kościele. Materiałem dowodowym nie są czasowniki modalne, nie są nimi Ewangelie, ale autentyczne przeżycia czegoś przełamującego wszystkie znane nam granice: ktoś martwy przemówił i dał się poznać. Nic nie pisał: ani w trakcie ziemskiego życia, ani tym bardziej po nim. Zostawił po sobie żywych ludzi, którzy utworzyli wspólnotę (Kościół). Chce Pan, a mam już trochę siwych włosów, abym uwierzył, że brak warunku „jeśli” w przypadku Jezusa Janowego jest dowodem cudu? W takim razie Markowy Jezus modlący się, aby, jeśli to możliwe, ominęła go ta godzina (Mk 14, 35), cudem nie jest. Warto wierząc zachować chociaż odrobinę zdrowego rozsądku.

    Dla mnie słowa Pawła, że jeśli Jezus nie zmartwychwstał, to daremna jest nasza wiara, są czymś na czym buduję fenomen Jezusa i rzeczywiście źródła biblijne niewiele mówią o tym wydarzeniu. Ma ono dla mnie jednak o wiele większe znaczenie niż Pismo Święte, bez którego i tak bym się o tym dowiedział, tak jak dowiedzieli się o tym zdarzeniu – bez Nowego Testamentu, ponieważ jeszcze on wtedy nie istniał ani też nie powstał on jeszcze długo po tych wypadkach – pewni poganie żyjąc w basenie Morza Śródziemnego, którzy rozszerzyli ją na cały świat. Czy w rozumieniu mojej wiary jestem daleko od Pana? Zapewne tak, ponieważ nie wypatruję cudów, przedziwnych zdarzeń, układów i fraz, dziwacznych przepowiedni, znikających narodów, bogów rozmawiających z ludźmi po to, aby nie przesłaniać sobie najważniejszego cudu: Bóg w Chrystusie pojednał ze sobą cały świat. To moja wiara, i nie jest ona sprzeczna z wiarą Kościoła, ani nie zaprzecza czemuś do czego Pan się na początku odwołał, chodzi tu o zdrowy rozsądek.
    Pozdrawiam.

  26. Wcześniej napisał Pan do mnie te słowa: „Nie zgadzam się: ‘że życie Buddy obrosło o wiele bardziej legendą, niż życie Jezusa’ ”.
    Niech pan posłucha: „Gautama Budda narodził się około r. 567 przed Chr…Jeśli uprzytomnimy sobie, że pisma buddyjskie, opisujące życie swego założyciela, powstały w 200 lat po opisanych wydarzeniach, nie zdziwi nas fakt, że zawierają one wiele legend, przeplecionych wieloma faktami autentycznymi. Bogata wyobraźnia jego wyznawców wzbogaciła dzieje jegfo życia licznymi legendami… Według teorii Senerta, ostatnio rozwiniętej przez innych, cała historia Buddy jest po prostu mitem, dodanym w późniejszej epoce do religii, która się rozwinęła w sposób naturalny”( S. Radhakrishnan, filozofia indyjska, t.1, s.338 n).

    „Jeśli chodzi o znajomość wczesnego buddyzmu, to zmuszeni jesteśmy polegać na Pitakach, czyli ‘koszach kanonow’… Były one prawdopodobnie zebrane i ukończone 241 przed Chr… Przez długi czas nauka Buddy przekazywana była przez kolejnych nauczycieli i uczniów, a została spisana dopiero w r. 80 przed Chr.” ( tamże s.335).
    A zatem pierwsze źródła o Buddzie datowane są na 300 lat po jego śmierci, a spisana nauka bez mała 500 lat!
    „Poczęcie, narodziny i żywot Buddy są pełne cudownych znaków i wydarzeń… Doktryna buddyzmu wzbogaciła się o zhierarchizowany panteon, na którego szczycie stanął ‘Budda pierwotny’. Pojawiła się skomplikowana teoria trzech ciał Buddy. ‘Ciało Prawa/ Nauki’, ciało ‘wysublimowanej rozkoszy’ i ‘ciało fikcyjne’. (Budda, Encyklopedia Religia, PWN).

    W porównaniu ze „ świętymi księgami” buddyzmu, teksty nowotestamentowe górują nad nimi swoją starożytnością. Rękopisy są bardzo liczne. Zgodność ich między sobą jest znacznie większa niż w wypadku jakiegokolwiek innego działa starożytności.

    Tyle w obronie mej tezy, z którą Pan się nie zgadza. Jeszcze parę osobistych słów. Panie Andrzeju, ja nie mam ani czasu, ani warunków, ani zdrowia na codzienne spotkania z Panem. Pisze pan, że oczekiwał ode mnie świadectwa wiary a otrzymywał „ znane praktycznie wszystkim komunały”. Ja odnosiłem wrażenie, że Panu nieznane względnie zapoznane. Niech pan moje wypowiedzi , przecież zupełnie bezinteresowne, potraktuje jako swoiste świadectwo wiary. Odbierając niegdyś dyplom ukończenia ATK przyrzekałem, ze nie będę w przyszłości głosił herezji. Starałem się na katolickim blogu teologicznym przypomnieć sobie i zachować ortodoksję. Tego i panu życzę. A Pana Roberta Rynkowskiego proszę o zwolnienie mnie z obowiązku stałego bloggera. Pozdrawiam całą redakcję R.K.

  27. Dziękuję za bezinteresowne świadectwo wiary oraz za życzenia. Jest dla mnie zrozumiałe również to, że nie ma Pan czasu, zdrowia i warunków na rozmowę ze mną. Przypominam jednak, że to nie kto inny jak Pan, postanowił – co zupełnie mi nie przeszkadzało, a jest to chyba logiczne z jakichś względów – „przysłuchując się” mojej rozmowie z P. Anną, „wrzucić” swój komentarz. Pomimo że obecnie już nie spodziewam się odpowiedzi, ponieważ zrezygnował Pan z funkcji stałego blogera, postanowiłem jednak w jakiś sposób odnieść się do niego.

    Nie zgadza się Pan z czymś, co określa się nazwą „Budda historyczny”. Ale Pan nie tylko, że nie zgadza się z poszukiwaniami naukowców, historyków i religioznawców – o których wspomnę coś więcej później – Pan znów zaczął uprawiać ogródek pod tytułem: „góruje” i „dołuje”. Literatura chrześcijańska – według Pana – „góruje” w starożytności i w zgodności nad buddyjskim zabytkami piśmiennictwa. Tak jakby nie można było rozmawiać o buddyzmie bez porównywania go z chrześcijaństwem; tak jakby każde spotkanie z inną religią, filozofią miało zawsze prowadzić do porównania z chrześcijaństwem, po to, by konstatować, że jest ono czymś najlepszym, z przyczyn nieobiektywnych i tendencyjnych. A co by Pan powiedział, gdyby ktoś – znów parafrazując Pana zdanie – stwierdził: W porównaniu ze „ świętymi księgami” chrześcijaństwa, Koran góruje nad nimi, ponieważ jego zręby były już spisywane za życia Mahometa. Rękopisy są bardzo liczne. Zgodność ich między sobą jest znacznie większa niż w wypadku jakiegokolwiek innego działa starożytności. Czy fakt, że teksty dotyczące Abrahama czy Mojżesza zredagowano wiele set lat później, od momentu zaistnienia relacjonowanych zdarzeń, pozbawia je w całości realizmu i rysów historycznych? Talmud Babiloński powstał w V wieku; w jednym z jego traktatów, jest opisana modlitwa żydowskiego cudotwórcy Choniego Zakreślającego Koła o deszcz. Czy sam cudotwórca i jego zdolność zaklinania deszczów są legendą? Otóż nie, ponieważ właśnie tego cudotwórcę wspomina, niezależnie, historyk żydowski Flawiusz piszący swoje Dawne dzieje Izraela w pierwszym wieku naszej ery. Pomiędzy relacją talmudyczną, a rzeczywista postacią Oniasza/Choniego istnieje przepaść sześciuset lat.

    Czy zastanowił się Pan, dlaczego dzieje Buddy nie były spisywane w początkowym okresie buddyzmu? Cytuje Pan publikację, która stwierdza, że Budda być może nie istniał. E. Senart, którego Pan wspomina, jest badaczem z dziewiętnastego wieku! Do takich wniosków doszło w wieku dziewiętnastym i na początku dwudziestego, wielu uczonych, ponieważ racjonalistyczna krytyka religii, specyficzna zwłaszcza dla jej początków, zanegowała historyczność postaci takich jak Jezus czy Budda, z przyczyn nie zawsze biorących pod uwagę całą złożoność problemu. Zatem Budda istniał czy nie? Buddyzm, sam w sobie, stałby się trudno wytłumaczalny, gdyby u jego podstawy nie było postaci historycznej. Wsparciem dla tych słusznych wniosków okazały się sensacyjne odkrycia archeologiczne: kolumna Asioki w Lumbini, odkrycia w Tilaurakot oraz odsłonięcie relikwiarza z inskrypcją w Piprahwa. Tak więc na pierwszym ze znalezisk odkryto napis o następującej treści:

    Miły Bogom Król Pijadassin, gdy upłynęło dwadzieścia lat od jego namaszczenia, osobiście przybył i uczcił to miejsce, gdyż tu się urodził Budda, Mędrzec-asceta z rodu Siakjów. Z rozkazu króla zostało tu zbudowane obmurowanie i wzniesiona kolumna kamienna -gdyż tu się narodził Pan.

    Kiedy urodził się Budda? „Przed dziesięcioma laty odbyło się w Getyndze sympozjum naukowe poświęcone w całości datowaniu historycznego Buddy. W przedstawionych na sympozjum referatach najwybitniejsi specjaliści z całego świata poddali krytycznej ocenie dotychczasowe próby datowania Buddy i na nowo podjęli wysiłek interpretacji wszelkich dostępnych źródeł. Materiały z tego sympozjum wypełnią cztery duże tomy. W latach 1991-1992 opublikowano tom pierwszy i drugi: Die Datierung des historischen Buddha. Dotychczas najpoważniejszym przedstawieniem tej problematyki jest rozdział pt. „La Date du Buddha” w Histoire du bouddhisme in-dieii Etienne’a Lamotte’a, monumentalnym dziele współczesnej buddologii…Lamotte przyjął, jako hipotezę roboczą, że Budda urodził się w 566 roku przed Chr. i zmarł, tj. osiągnął nirwanę, w 486 roku przed Chr. Obecnie jednak uczeni (i sam Lamotte w swoich ostatnich wypowiedziach) skłonni są raczej przesunąć datę nirwany Buddy bliżej daty koronacji Asioki (ale to nie oznacza, by tym samym akceptował chronologię krótką). Wedle tej hipotezy Budda miałby żyć mniej więcej w latach 490 — 410 przed Chr.” ( Marek Mejor, Buddyzm, Warszawa 2001, s. 60 – 61 ).

    Jak przedstawia się sytuacja z zabytkami piśmienniczymi? Tak jak i w chrześcijaństwie, liczne apokryfy, powstające jako przejawy radosnej twórczości pobożnego ludu, nie są rozsądnym źródłem historycznym. Z wiadomych względów, historycy bezwzględnie odrzucają przekazy, jakoby Budda miał, zanim się narodził, istnieć w niebie (Tuszita) jako bodhisattwa, a jego matka Mahamaja miała go porodzić, pozostając dziewicą, gdyż również poczęcie było niepokalane. Tego typu opowieści powstają we wszystkich kulturach i religiach, by w jakiś sposób już na tym wczesnym etapie deifikować ludzkie postacie, co w zasadzie prawie zawsze prowadzi do antropolatrii. Tak jak w przypadku Ewangelii Dzieciństwa u Mateusza i Łukasza (nie wspominając już o Protoewangelii Jakuba lub innych opisów dzieciństwa Jezusa), dzieciństwa Aleksandra Macedońskiego, dzieciństwa kapłana Melchizedeka z Księgi Rodzaju (Księga Henocha Słowiańska) czy posiadania szczególnego światła, przed poczęciem Mahometa, przez jego ojca – historycy nie szukają w tych przekazach autentycznych relacji, lecz raczej zdumiewa naukowców ich paralelność, ponieważ wiele z nich powstawało w rejonach bardzo odległych od siebie, geograficznie i kulturowo.

    Kiedy zostały spisane pierwsze pisma dotyczące nauk Buddy? Max Weber wyraźnie wskazuje tutaj na zapobiegliwość króla Asioki (304-232 p.n.e.) Budda zmarł, według najnowszych ustaleń, ok. 410 p.n.e. (Pan Robert Apologetyk: A zatem pierwsze źródła o Buddzie datowane są na 300 lat po jego śmierci, a spisana nauka bez mała 500 lat!). „Ale formalnie największą innowacją, najprawdopodobniej wywodzącą się od Asioki, który zapewne jako pierwszy wyprowadził systematyczne zarządzenie krajem przez skrybów, i soboru, jaki się dobył za jego panowania (rzekomo jako trzeci), było pisemne utrwalenia tradycji, którą do tej pory, przekazywano tylko ustnie” (Max Weber, Hinduizm i Buddyzm, Kraków 2000, s. 235). Do wyodrębnienia prawdy historycznej z tych pism zastosowano analogiczne metody, jak i w przypadku prac historyczno-krytycznych Biblii. Przyniosły one zdumiewający efekt i dziś, bez większego sprzeciwu, możemy mówić o wkroczeniu buddologii na nowe tory. Niestety (albo stety), tak jak w przypadku Jezusa historycznego, okazało się, że Budda z ołtarza niewiele ma wspólnego z Buddą rzeczywistym. Nie wchodząc w masę fascynujących szczegółów, naukę Buddy historycznego można podsumować następująco: ” Wczesny buddyzm w bez mała wszystkich praktycznie istotnych punktach stanowi znamienne przeciwieństwo zarówno konfucjanizmu, jak i na przykład islamu. Jest on specyficznie apolityczną i antypolityczną religią stanową czy, ściślej biorąc: kunsztowną doktryną religijną wędrownych mnichów żebrzących, o intelektualnym wykształceniu. Jak wszelka indyjska filozofia i hierurgia, oznacza religię wybawienia, jeśli termin religia zastosujemy do etyki, która pozostaje absolutnie obojętna wobec pytania, czy istnieją „bogowie” i w jaki sposób istnieją. Z punktu widzenia pytań w rodzaju: „jak dochodzi do wybawienia?”, „od czego jest ono wybawieniem?”, „ku czemu jest on wybawieniem?”, buddyzm oznacza najbardziej radykalna formę dążeń soteriologicznych w ogóle. Buddyjskie wybawienie jest najbardziej indywidualnym czynem jednostki. Nie pomaga jej w nim jakikolwiek bóg, ani jakikolwiek zbawiciel. Nie słyszymy o modlitwach samego założyciela buddyzmu. Albowiem nie ma czegoś takiego jak religijna łaska. Nie ma również czegoś takiego jak predestynacja.[…] Mistrz drwi z mnicha Malakuji, który chce wiedzieć, czy świat jest wieczny i nieskończony, a także czy Budda będzie nadal żyć po śmierci: tego rodzaju pytania niewybawionego wyglądają tak, jakby ktoś, kto jest śmiertelnie ranny, pragnął się dowiedzieć od lekarza, czy jest szlachetny i od kogo pochodzi owa rana? W oczach wzorowego buddysty dociekania nad istotą nirwany uchodziły wręcz za herezję” (Weber 2000, s. 200 – 201, 203). Historyczny Budda odrzucił wiarę w wiecznego Boga i został, jakbyśmy to mogli dzisiaj określić, konsekwentnym empirykiem. „Milcząc wytrwale na temat Boga i odmawiając odpowiedzi na pytania z zakresu teologii, Budda głosił, że każda istota żyjąca jest przemijającym połączeniem różnych elementów czy też czynników bytu nazwanego przez niego dharma. Rzeczywistością zaś jest nie istnienie, lecz stawanie się i przemijanie” (Witold Tyloch, Bogowie czterech stron świata, Łódź 1988, s. 189).

  28. Napisał Pan że w Księdze Kapłańskiej w rozdziale 19 werst 8 Tora mówi o nienawiści wrogów, jednak nic tam takiego nie znalazłam.
    „Paradoks polega na tym, że Kazaniu na Górze Jezus odrzuca nakaz nienawiści wobec wrogów, sformułowany w Księdze Kapłańskiej (19.18)”
    Nie ma ani słowa o nienawidzeniu wroga, werset brzmi: „Nie będziesz się mścił i nie będziesz chował urazy do synów twego ludu, lecz będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego. Jam jest Pan”
    Skąd ten błąd w Biblii?

  29. Nic takiego nie napisałem. W życiu bym czegoś takiego nie napisał! Oto dokładny cytat:

    „Sieradzan twierdzi, że Jezus odrzucił przykazanie nienawiści zawarte (jakoby) w Kpł 19, 18. Zanim przejdziemy do stosunku Jezusa do rodziny, sprawdźmy czy rzeczywiście w wymienionym przez doktora fragmencie Księgi Kapłańskiej, napotkamy jakieś zaginione i nieznane biblistom przykazanie nienawiści. Sprawdzam:

    Nie będziesz szukał pomsty, nie będziesz żywił urazy do synów twego ludu, ale będziesz miłował bliźniego jak siebie samego. Ja jestem Pan! (Kpł 19, 18).

    Warto, robiąc odnośnik do Biblii, przeczytać, co tak naprawdę tam pisze. Jezus nie odrzucił przykazania nienawiści z Kpł 19, 18, ponieważ najzwyczajniej w świecie go tam nie ma”.

    W Biblii nie ma błędu. Dr Jacek Sieradzan robiąc odnośnik do Kpł 19, 18 pomylił się, ponieważ w tym fragmencie nie ma zachęty do nienawiści nieprzyjaciół. Pani przywołuje mój cytat z pracy dr. Sieradzana, z którym się nie zgadzam. W Torze nie ma błędu, błąd przydarzył się doktorowi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *