Archiwa tagu: Mojżesz

Palec wskazujący do tyłu

Moses-icon.jpg, źródło: Wikimedia Commons

Warto wydrukować sobie poniższe proroctwo Mojżesza i przywiesić na lodówce serca:

„Oto miejsce przy Mnie, stań obok skały. Gdy przechodzić będzie moja chwała, postawię cię w rozpadlinie skały i położę dłoń moją na tobie, aż przejdę. A gdy cofnę dłoń, ujrzysz Mnie z tyłu, lecz oblicza mojego nie ukażę tobie” (Wj 33, 21b-23).

Prorok Mojżesz objawił pewien paradygmat obowiązujący w relacji z Bogiem oraz w kontakcie z tajemnicami wiary. Nie widzimy oblicza Bożego i światła tajemnicy wprost, ale niejako „od tyłu”, co zwykle oznacza, że dopiero z perspektywy czasu – a najpełniej: z perspektywy eschatologicznego spełnienia – zostają ukazane. Przy okazji zaś zrelatywizował był Mojżesz również wagę proroctw, których używają ewangelizatorzy i nadużywają apologeci. Otóż również proroctwo staje się jasne dopiero po spełnieniu, a przed nim raczej wzbudza odpowiednie nastawienie, niezbędne do późniejszego przyjęcia objawienia przekraczającego to, czego się spodziewano. Konsekwentnie, można przeoczyć wypełnienie się proroctw dotyczących samego Mesjasza! Jak to kiedyś obrazowo ujął Joseph Ratzinger: „cały Stary Testament można czytać z pominięciem Chrystusa – palec, który na Niego wskazuje, nie czyni tego aż tak jednoznacznie”.

Nie jest to może Dobra Nowina dla apologetów, ale z kolei również demitologizatorom chrześcijaństwa wypada z ręki ten oręż, którym nadszermują. Okazuje się bowiem, że to, co krytykują, pasuje do owego „ujrzysz Mnie z tyłu”. Znaczenie Ukrzyżowania odsłoniło się przed uczniami dopiero po Zmartwychwstaniu, nie ma co więc oskarżać pierwotny Kościół o to, że po fakcie wymyślił sobie piękną legendę. A również odwieczna tożsamość Wcielonego ukazać się mogła w pełni dopiero w świetle Jego wywyższenia i ustanowienia Panem, nie ma się co gorszyć zatem, że pierwszorzędną troską Jezusa z Nazaretu nie było dowodzenie wszem wobec, że jest Synem Bożym. Podobnie nie trzeba z egzegetyczną lupą śledzić bezpośredniego wskazania przez Jezusa woli i momentu założenia Kościoła, bowiem dopiero po dokonaniu się „wydarzenia Chrystusa”, gdy cofnął swoją dłoń z czasu do wieczności, oblicze Kościoła, Jego Oblubienicy, odkryć się mogło przed wierzącymi jako realizacja odwiecznego zamysłu Bożego.

Tortosa catedral Huguet Transfiguracio 0020.jpg, źródło: Wikipedia

Przy czym oczywiście również Eklezję widzimy z tej samej perspektywy: nie bezpośrednio, ale spoglądając w tył. Stąd Jej oblicze pozostaje zakryte dla niewierzących, i choćby nie wiem jakie zabiegi apologetyczne stosować wobec niewierzącego delikwenta, póki ten nie stanie obok Skały Chrystusa, nie rozpozna Jego chwały w Kościele. Potrzeba bowiem wiary, żeby ujrzeć niewidzialne w widzialnym, wiara zaś rodzi się z ewangelizacji, czyli z głoszenia a nie dowodzenia Chrystusa (por. Rz 10, 17). „Kiedyś”, w wieczności, objawi się w pełni piękno i nieskalanie Chrystusowej Oblubienicy, teraz przykryte zmarszczkami niedoskonałości i szpecone grzechem. A przede wszystkim: dostępne jedynie w misterium.

Królestwo, które rośnie, póki w czasie się dzieje, póty nie przekracza formy zakwasu. Nie należy mieszać Kościoła ze światem i widzieć wzrostu Królestwa na rzecz dostrzegalnego inaczej niż przez wiarę postępu. Jakby eschatologiczny przeskok miał być jedynie kropką nad „i” do tego, co udało się osiągnąć w historii. Owszem można sobie wyobrazić, że tam, gdzie Kościół staje się rzeczywiście tym, kim Pan go uczynił, tam też rodzi sprzeciw. Wierności towarzyszyć musi nie co innego jak Pascha. Im więc lepiej, tym gorzej, a jeśli nie jest gorzej, należałoby się nawrócić i zacząć żyć eschatologicznym Królestwem Bożym. To zaś w czasie, który odrzuca panowanie Boga, jest obecne w Kościele na sposób tajemniczy.

Podobno, jeśli wierzyć Słownikowi wiedzy biblijnej, w kulturze hebrajskiej „przeszłość jest czymś, co znajduje się jakby z przodu”, z kolei „przyszłość nie jest znana i znajduje się niby z tyłu”. Dlatego widzenie tego, co przyszłe, wymaga nawrócenia. Nawrócenie zaś oznacza odwrócenie, ale nie bezpośrednie, lecz przez wiarę, tak żeby ujrzeć Jego chwałę w wierzących „od tyłu”, bo wprost ukaże się ona dopiero, kiedy ukaże się Chrystus (por. Kol 3, 3). Ale już przechodzi w Kościele Jego chwała, o czym zaświadcza wiara, która „jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy” (Hbr 11, 1).

Dla Izraelitów rozumienie teraźniejszości i przyszłości było możliwe jedynie dzięki spoglądaniu w przód, czyli w przeszłość, a ściślej rzecz biorąc, na akt stworzenia człowieka na obraz Boży. Jednak dla chrześcijan również ten początek widziany musi być w perspektywie tego, co wydarzyło się potem i co dopełni się w eschatologicznym nadpotem. Tak więc stworzenia nie można zrozumieć bez Chrystusowego odkupienia, które jest „nowym stworzeniem”, dzięki któremu człowiek upodabnia się do Chrystusa – ikony Ojca. Z kolei zarówno to, co było na początku, jak i pełnię czasu, w pełni pojmiemy dopiero z perspektywy końca. Tak więc protologia przeglądnie się w eschatologii, która z kolei działa już w tej „rozpadlinie skały”, w której jesteśmy postawieni.

Jeśli jest w tym wszystkim jakaś Dobra Nowina dla apologetów, to chyba jedynie taka, że w przyszłości zostanie doceniona ich przeszła praca, która w przeszłości nie mogła zostać uznana przez tych, dla których była wykonywana. Oznacza to ni mniej ni więcej, że dopiero w wieczności okaże się, iż działalność ad extra była w swojej istocie działalnością ad intra. Wszelkie bowiem uzasadnianie nadziei (1 P 3,15), nawet to, które wydawało się kierować względem tych „spoza” Kościoła, służyło w gruncie rzeczy Ciału, do którego oni już należeli, ale co miało się objawić dopiero „od tyłu”. Kto bowiem pyta o uzasadnienie nadziei chrześcijańskiej, ten już nie błądzi. Próg nadziei został przekroczony. Kto rozmawia z apologetą, ten musi stać już obok skały niewidzialnego Ewangelizatora.

 

A przy okazji: jeśli palec Chrystusa wskazuje, że wielkość proroka Mojżesza urosła wraz z przyjściem Drugiego Mojżesza, to z kolei palec Mojżesza wskazuje na nas, którzy jesteśmy więksi niż myślimy o sobie teraz i nie mniejsi, niż pomyślimy o sobie w wieczności, patrząc „w tył”. W górę serca!

 

Sławomir Zatwardnicki

Od Mojżesza do Kleofasa

(Łk 24,13-35)

…Zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego…

Jedna z najbardziej poruszających, najpiękniejszych scen Nowego Testamentu. Dwóch uczniów, przerażonych tym, co stało się z ich Mistrzem – ucieka z miasta, tego samego dnia, którego zmartwychwstał. Oni jednak o tym nie wiedzą . Maja ciągle przed oczami tą straszna katorgę, którą przeszedł. Mają ciągle przed oczami jego śmierć. I z tą śmiercią przed oczami uciekają jak najdalej. Docierają do Emaus w towarzystwie kogoś, kto postanowił wytłumaczyć im w drodze, kim naprawdę jest Mesjasz.

Bibliści są w stanie wyliczyć przynajmniej pięćdziesiąt cztery miejsca, pięćdziesiąt cztery fragmenty Starego Testamentu, które z tej nasze chrześcijańskiej perspektywy moglibyśmy uznać za zapowiadające Jezusa i jego życiorys, a także to, jak umarł i to,  jak zmartwychwstał. Zastanawiające jest, że Ewangelista pisze, iż Jezus wyjaśnia im pisma Starego Testamentu zaczynając właśnie od Mojżesza. Tymczasem w tym samym tekście ukrywa delikatnie fakt, że pomiędzy uczniami znajduje się ktoś będący przeciwieństwem Mojżesza, ktoś  zupełnie do Mojżesza niepodobny. Otóż, jak pamiętamy, Mojżesz to w języku oryginalnym „mzes” – słowo oznacza kogoś, kto niewiadomo jakiego ma ojca. Na przykład Ra-mzes to syn Boga Ra, mzes – to pół imienia – syn kogoś, o kim nic nie wiadomo. Natomiast Kleofas – tak ma na imię jeden z uczniów udających się do Emaus – w języku greckim oznacza kogoś, kto ma bardzo sławnego ojca, kogoś, kogo ojciec jest celebrytą. A więc te dwie postacie to dwa skrajne przypadki tego samego problemu, od którego Jezus zaczyna wyliczanie wszystkich momentów zbieżnych między jego życiem, a zapowiedziami w Starym.

Tak jak Mojżesz przekonał się o sile Pana Boga wtedy, gdy ten rozdzielił Morze Czerwone na dwie części, i ten podział Morza Czerwonego pozwolił im przejść do Ziemi obiecanej, tak i Kleofas rozpoznał Boga i uwierzył wtedy, gdy ten rozdzielił dwa kawałki chleba i pozwolił mu przejść między tym rozdzielonym życiem, przejść ten cud podziału, rozdzielenia, do Ziemi Obiecanej,  do ziemi rozpoznawania Chrystusa, do miejsca, w którym zasłona spadła z ich oczu i zrozumieli, ze rozmawiają z Panem. Mojżesz i Kleofas. Ten o którego ojcu nic niewiadomo i ten, który miał słynnego ojca. Obydwaj, co ważne, rozpoznają Boga w tym, co jest rozdzielaniem, co jest odłączaniem jednego od drugiego. Jezus zrobił dokładnie to, co jego Ojciec –  Bóg Wszechmogący. Rozdzielił dobro, piękno i prawdę od tego, co jest brzydotą, fałszem, kłamstwem i pozwolił przejść miedzy tymi dwoma podzielonymi ekstremami tym, którzy chcą w niego uwierzyć.

W tej pięknej Ewangelii nadchodzi wieczór. Wieczór podczas którego Bóg spotyka się z człowiekiem. Bardzo podobnie było w raju, gdy Bóg podczas wieczornego delikatnego wiatru przechadzał się z Adamem. Tutaj Jezus podczas wieczornej bryzy przechodzi się z Kleofasem i jego towarzyszem. Raj powrócił w Zmartwychwstaniu Pana.