Cytować czy nie cytować?

W XX wieku i w tym wycinku wieku XXI, o którym mówić możemy, ojcowie Kościoła na brak zainteresowania teologów narzekać nie mogą. Na pewno do wzmocnienia tego zainteresowania przyczyniły się dokumenty soborowe (Konstytucja Dei verbum i dekret o formacji kapłańskiej Optatam totius), w których wskazana zostaje konieczność powrotu do Pisma Świętego i Tradycji.

Warto zaytać, dlaczego powrót do patrystycznych źródeł był dla zgromadzonych na soborze w Watykanie tak istotny? Wśród wielu określeń i funkcji, które dokumenty Magisterium przypisują ojcom, na pierwszy plan wysuwa się tytuł uprzywilejowanych świadków Tradycji; świadków będących jednocześnie twórcami.

Od Ojców mamy więc czerpać nie tylko treść Tradycji, badać i przekazywać ich interpretację Objawienia, ale także ducha Tradycji, czy inaczej: sposób uprawiania teologii. W dokumentach odnajdujemy przekonanie, że studia patrystyczne stanowią jeden z głównych elementów pobudzających studia teologiczne. Pobudzających, a nie pomnażających ilościowo.

Jako patrolog ze zadziwieniem, a często złością obserwuję dziwną tendencję. Wiele (lub większość) współczesnych studiów teologicznych zawiera liczne odniesienia do ojców Kościoła, a często wręcz obowiązkowy pierwszy rozdział o biblijnych i patrystycznych źródłach tematu. Każdego tematu. Niezależnie, czy ojcowie w danej sprawie wnoszą cokolwiek czy nie. Ojców cytować trzeba, bo trzeba. Taka konwencja. I pozostaje mi odetchnąć z ulgą, że w konwencji tego działu nie ma przypisów, bo musiałabym się narazić temu i owemu. Temu, który w pierwszym rozdziale pracy (habilitacyjnej?) podaje zbiór ogólnych myśli niczym z podręcznika dla pierwszego roku teologii oraz owemu, który wyrywa myśl pisarza z kontekstu, byle tylko znaleźć potwierdzenie dla swych poglądów w źródłach patrystycznych, a także onemu, który okrasza swoje przemyślenia gustownym cytatem z szanowanego świadka Tradycji, aby własna refleksja brzmiała poważniej. I wielu tych i owych musiałabym wymieniać, bo ciężko się z ojcami współpracuje. Okazuje się, że same dobre chęci i ambicja „czerpania ze źródeł” nie wystarczą. Żeby jednak usprawiedliwić choć trochę tych, którzy ojców nadużywają i wykorzystują dla własnych naukowych celów, wspomnę, że problem ten zaczyna się już na etapie wykładów z patrologii na studiach teologicznych. Fałszywe ścieżki celnie wypunktował kiedyś w jednym ze swych artykułów ks. prof. Marek Starowieyski. A są to następujące grzechy wobec ojców: uczynienie z patrologii katalogu pisarzy, ich życiorysów i dzieł; zrobienie z patrologii zbioru anegdot i opowiadań; zredukowanie jej do listy problemów teologicznych z pominięciem elementu biograficznego; ograniczenie patrologii do pewnej bazy cytatów stanowiących potwierdzenie prawd wiary czy stawianych tez.  Trudno się dziwić, że w swym dorosłym naukowym życiu wielu teologów traktuje ojców dokładnie tak samo.

Jestem pewna, że czerpanie z dziedzictwa ojców ma polegać na czymś zupełnie innym. Dla teologa ojcowie mają stać się nie zbiorem złotych myśli, lecz mistrzami i przewodnikami w uprawianiu teologii. To nie konkretne zdania, ale cała metoda uprawnia teologii ma stać inspiracją dla współczesnych badaczy. Jest to zadanie dużo bardziej wymagające. Sami najpierw musimy tych odległych świadków i twórców Tradycji jakoś zrozumieć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *