Spotyka się czasem ludzi, którzy wolą, by nazywać ich drugim imieniem, ponieważ to pierwsze nieszczególnie im odpowiada. Uprzejmość wymaga, by spełniać ich oczekiwanie, nawet jeśli ciekawość skłania ku temu, by poznać tej zamiany imion przyczynę. Nie byłoby grzecznie nazywać apostoła Szymonem, skoro sam Pan nazwał go Piotrem. Nie mniej nietaktowne – a zdarza się zwłaszcza chrześcijanom – jest uporczywe uciekanie od tego terminu, który sam Pan wybrał dla siebie. I kiedy On z lubością nazywa się „Synem Człowieczym”, apologeci i ewangelizatorzy wracają do pierwszego: „Syn Boży”. Ryzykując w ten sposób, że rozminą się z Tym, którego spotyka się właśnie w człowieczeństwie, a nigdy poza nim.
To zresztą jest „bardzo być może” jeden z kluczowych – choć oczywiście nie najważniejszych – powodów nieskuteczności podejmowanych ewangelizacji: już w punkcie wyjścia wierzący rozmija się – z powodu nierozpoznania znaków czasu – z tym wzrastającym zainteresowaniem człowiekiem, jakie cechuje współczesnych. Oczywiście, sam „Syn Boży” stający się „Synem Człowieczym” nie ułatwił swoim uczniom zadania: zjednoczenie Logosu z „ciałem” jest tajemnicą, a „jak to się dokonało – pisał Cyryl Aleksandryjski – „pozostaje niezgłębione dla naszego umysłu i niewymowne dla języka; należy to czcić w milczeniu i wierze przewyższającej wszelkie pojęcia”. A jednak wiara nie rodzi się z milczenia, lecz z przepowiadania.
O ileż łatwiej byłoby synom ludzkim głosić Boga po prostu, a nie dowodzić Boga w człowieku Jezusie. Tyle że bez Boga-Człowieka nie ma Boga: nie ma dla nas, ludzi, i nie ma w ogóle Boga poza „Bogiem z nami”. Tajemnica Bogoczłowieka ortodoksyjnie czczona w milczeniu, przez wieki wyraża się w mniej lub bardziej heterodoksyjnych ujęciach. Spokojnie można by, gdyby się tylko chciało, u największych pisarzy chrześcijańskich dopatrzeć się przeakcentowania Boskiej natury Jezusa kosztem ludzkiej; wiecznie żywy„monofizytyzm” (jako „subtelniej” nieortodoksyjny od doketyzmu, staje się tym większą pokusą dla chrześcijan), tyle że w coraz nowych mutacjach. Ale nie należy się zżymać, raczej należałoby potraktować tę predylekcję jako wyraz słabości ludzkiego pojmowania, którego właściwością jest patrzeć na wszystko aspektowo. Dziś wahadło wydaje się wychylać w drugą stronę – człowieczeństwa Boga – na co należy pozwolić, jeśli tylko nie będzie to oznaczało odstępstwa od wiary, a więc także jej dogmatycznego wyrazu.
Rzeczywiście ten „Syn Człowieczy” jest „Synem Bożym”, Chalcedon rules po wsze czasy, choć warto pamiętać, że definicja z 451 roku, która tak pięknie w treści i kompozycji jednoczyła doskonałe Bóstwo z doskonałym człowieczeństwem, paradoksalnie podzieliła ówczesny Kościół. Dokładnie z tego samego powodu, dla którego została zdefiniowana: z powodu misteryjnego zjednoczenia natur, którego nie da się opisać, ale którego należy bronić przed wyjaśnieniami niezgodnymi z Dobrą Nowiną. Otóż jeśli jednym odpowiadało właśnie owo chalcedońskie „symetryczne” w kompozycji przedstawienie Chrystusa jako prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka zarazem, innym z kolei brakowało „asymetrii” – zaakcentowania pierwszeństwa Logosu, który przyjął ludzką naturę, dlatego tak uparcie wracali do „niesymetrycznie symetrycznych” sformułowań cytowanego wyżej patriarchy Aleksandrii.
Z dwojga złego – choć może lepiej byłoby napisać: z dwojga dobrych, choć siłą natury ludzkiej bezsilnych interpretacji Bosko-ludzkiej tajemnicy – lepiej mimo wszystko trzymać się dogmatu, bowiem bliżej mu do owego radykalizmu Ewangelii. Ale proszę zauważyć, że także ta „symetryczna symetryczność” sprawia, że uwagi czytelnika Nowego Testamentu umykają te fragmenty, w których Bosko-ludzki autor (Duch i pisarze natchnieni, „bez zmieszania i bez rozdzielania”) akcentuje nie przypadkiem – owszem, „dla naszego zbawienia” – właśnie ludzki wymiar Chrystusa. Jeśli przyjęcie dogmatu wolno porównać do przejścia granicznego, które pozwala wierzącemu opuścić krainę błędnych interpretacji, to należy dobrze korzystać z otrzymanej „wizy w jedną stronę”: bez nostalgii za heteroksyjną ziemią, z której się wyszło, ale też nie bez dalszej wędrówki ku ziemi obiecanej Tajemnicy, której kierunek wyznacza ortodoksja.
Jako synowie ewolucji przyjmujemy wizję postępu również w sprawach ducha; wydajemy się lepsi od naszych poprzedników o dogmat, a tymczasem dogmat broni „lepszej sprawy” Ewangelii, do której nic nie dodaje. Patrzymy z góry na olbrzymów, którymi w rzeczywistości są świadkowie i pierwsi chrześcijanie. A oni nie dlatego, że jeszcze „naiwni” czy nieuformowani teologicznie, głosili nie tyle Boga, ile „Boga z nami”; oznajmiali, na co kładzie nacisk św. Jan na samym początku swojego listu, to, „co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce” (1J 1,1). Zanim inne ręce zajęły się bronieniem i wyjaśnianiem otrzymanej wiary.
Znamienne, że właśnie w dzień Pięćdziesiątnicy, a zatem, jak można sądzić, w szczególnej, bo z napełnienia Duchem Świętym, wynikającej zdolności do rozumienia zbawczych tajemnic, apostoł Piotr (nie nazywać Szymonem) głosi właśnie „tego Jezusa”, znanego ówczesnym, który dał się poznać w ciele, a potem nawet ukrzyżować. To Jezus Nazarejczyk (Ten sam, którego się wyparli, ale nie mogą się wyprzeć, że Go znali), Syn Człowieczy (choć przez chwilę zapomnieć o pierwszym Jego imieniu!), który z lubością i radością przebywał wśród synów ludzkich, jadał, pijał i na poważnie żartował z nimi, „wyniesiony na prawicę Boga, otrzymał od Ojca obietnicę Ducha Świętego i zesłał Go” (Dz 2,32), i nie kogo innego, ale Jego „uczynił Bóg i Panem, i Mesjaszem” (Dz 2,36). Jest to kazanie „niesymetrycznie symetryczne”, nie przypadkiem – w Duchu! – z akcentem na człowieka, który staje się Bogiem. Piotr – Skała nie gorszy się Jezusem – „skałą zgorszenia”.
Gdyby do tej mowy „dla naszego zbawienia” przyłożyć miarę późniejszej ortodoksji, mogłaby się nie ostać – niebezpiecznie, choć tylko pozornie, zbliża się ona do adopcjanizmu, według którego Jezus nie był naturalnym, ale adoptowanym Synem Bożym. Szczęśliwie nie tylko dla apostoła, ale przede wszystkim dla jego ówczesnych i dzisiejszych słuchaczy – znalazła się ona w kanonicznej księdze. Gdyby teologiczny „wykształciuch” zechciał poprawić speech tego „niewykształconego i z małego ośrodka” pochodzącego rybaka, to tylko ze szkodą dla łowienia ludzi. Jeśli adopcjanizm jest herezją, to jest ortodoksją adopcja człowieka przez Boga, która, jeśli może się wydarzyć, to tylko na fundamencie ortodoksyjnej „adopcji” Syna Człowieczego.
Tylko wtedy można być zaliczonym do „synów ludzkich”, gdy się ową ludzkość zaakceptuje; gdy się kielich człowieczeństwa wychyli do końca, śladem Syna Człowieczego. Wśród wielu znamion pogodzenia się ze swoją ludzką kondycją nie najważniejszą, choć akurat w duszpasterstwie na pewno, a być może i w teologii, kluczową, jest właśnie owa wspomniana wyżej aspektowość w dostrzeganiu tajemnicy. Lepszy kaznodzieja, który w jedną niedzielę zachwyci siebie i słuchaczy (w tej kolejności, najpierw siebie, potem słuchaczy!) Synem Człowieczym, by drugiej niedzieli zdumieć się nad Synem Bożym (być może w takiej „historiozbawczej” sekwencji: pierwsze człowieczeństwo, drugie Bóstwo), od takiego głoszącego, który zapoznaje słuchacza z Synem Człowieczym jednocześnie „kontrolując” Boga, ludzi i siebie (w tym chyba porządku), że chodzi o Syna Bożego. U odbiorcy pojawić się w tym ostatnim przypadku musi „ortodoksyjne zgorszenie” Bogiem, który jawić się mu będzie jakimś zmutowaniem Boga i człowieka („ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra”).
Wiecznie aktualny news o Bogu wychodzącym z nieba i powracającym do Niego nie przebiłby się przez szum religijnych poglądów, gdyby nie Dobra Nowina o człowieku Jezusie „ustanowionym według Ducha Świętości przez powstanie z martwych pełnym mocy Synem Bożym” (Rz 1,4). Jak podkreślał Ignacy Antiocheński, Chrystus „»został ustanowiony Bogiem« jako człowiek”, oczywiście nie dlatego, że nie był Bogiem wcześniej, „ale w tym sensie, że »staje się« tym, czym już »był«, lecz w swym ciele, poprzez zmartwychwstanie”. Nie słyszę jednak, by apologeci i ewangelizatorzy pałali pragnieniem głoszenia takiej nowiny. Powodują „wiele hałasu o nic” i na nic, gdy nie pozwalają współczesnym poznać „Syna Człowieczego”, owszem nazbyt szybko, by nie podejrzewać ich o zgorszenie człowieczeństwem Boga, uciekają ku Jego boskości. Jak „na złodzieju czapka gore”, tak na karłowatym człowieku, który nie pozwala Bogu być człowiekiem – i paradoksalnie przez to broni Boga przed byciem Bogiem – Dobra Nowina „także się kurczy, jak filcowy kapelusz” (kradnę metaforę o. Krzysztofowi Mądelowi).
Człowiek Jezus – Bogiem. Bracia idą do Ziemi Obiecanej przebóstwienia za Tym, który jest ich „pierwocinami”. Gdzie Syn Człowieczy, tam synowie ludzcy. Nazwani swoim drugim imieniem.
Sławomir Zatwardnicki
Szacunek dla autora wpisu, że podjął się tak trudnego tematu. Słowa o Synu Człowieczym są bowiem jednym z najtrudniejszych problemów Nowego Testamentu. Chciałbym zwrócić uwagę na jeden tylko aspekt tego zagadnienia.
Imię (łac. nomen) to osobista nazwa n a d a w a n a osobie przez rodzinę lub inną grupę społeczną. Nazywanie „Syna Człowieczego” drugim imieniem Jezusa Chrystusa wydaje się niefortunne. Jest to wyrażenie, którego w Ewangeliach używa wyłącznie Jezus i to w trzech różnych znaczeniach. Z ziemskim życiem Jezusa są spójne te słowa, które mówią o aktualnym działaniu Syna Człowieczego: o odpuszczeniu grzechów / Mk 2,10/, o naruszeniu szabatu / Mk 2,28/ i in. W tej grupie Syn Człowieczy doświadcza losu ludzkiej egzystencji, ale jednocześnie jest znakiem Boga, odrzuconym mimo wszystko przez ludzi.
W innym znaczeniu Jezus powiązał słowa o Synu Człowieczym z tradycją o cierpiącym i i wywyższonym Sprawiedliwym, rozpowszechnioną w późniejszym judaizmie / Mk 14,62; J 3,14; 8,28,13,31 i in./ Tu już jest zarodek schematu o poniżeniu i wywyższeniu tak ważny dla chrystologii.
Do tej grupy przylegają słowa futurystyczno-apokaliptyczne, mówiące o Synu Człowieczym, który u kresu czasów przybędzie z wielką chwałą i mocą / Mk 13,26 par; 14,62 par. i in./ Za autentyczny uważany jest logion: „ kto się bowiem mnie i słów moich zawstydzi… tego Syn Człowieczy wstydzić się będzie w chwale Ojca swojego…” /Mk 8,38/.
Warto o tym wszystkim pamiętać wobec zbliżającej się dyskusji na temat: „ Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę … w cywilizacji informatycznej?” Syn Człowieczy to jakby s z y f r określający eschatologicznie sens słów Jezusa , Jego wystąpienia oraz ostateczną decyzję wiary. Trudno zatem mówić o imiennym i osobowym ale raczej funkcjonalnym zrównaniu Jezusa z nadchodzącym Synem Człowieczym. Słowo to jest wielowarstwowe i tajemnicze. Całą tajemnicę Jego osoby ukazuje w pełni najwyższy tytuł, który odegrał jednak największą rolę w późniejszym rozwoju formuły wiary: Syn lub Syn Boży.
Pozdrawiam
Do Pana Sławomira Zatwardnickiego.
W nawiązaniu do słów
„Tylko wtedy można być zaliczonym do „synów ludzkich”, gdy się ową ludzkość zaakceptuje; gdy się kielich człowieczeństwa wychyli do końca, śladem Syna Człowieczego. ”
pragnę przytoczyć trzy fragmenty z „Nowego Testamentu. Wprowadzenia do literatury wczesnochrześcijańskiej” Barta Ehrmana, W-wa, 2014:
1. Współczesny sposób rozumienia określeń „Syn Boży” i „Syn Człowieczy” różni się od tego, jak rozumiała je większość Żydów w I w. n.e. Dla nas „Syn Boży” odnosi się do boga (lub Boga), a „Syn Człowieczy” do człowieka. W przypadku Jezusa „Syn Boży” ma być znakiem jego boskości, a „Syn Człowieczy” – człowieczeństwa. Żydzi z czasów Jezusa interpretowali je przeciwnie – „Syn Boży” odnosił się do człowieka (np. Prz; por. 1 Sm 7, 14), a „Syn Człowieczy” do istoty boskiej (por. Dn 7, 13-14).
Sam Jezus w Ewangeliach nowotestamentowych używa określenia „Syn Człowieczy” w trzech różnych znaczeniach. Gdy mówi pośrednio o sobie jako „Syny Człowieczym” (np. Mt 8, 20), gdy mówi o swojej nachodzącej męce (Mk 8, 31), a wreszcie tymi słowami określa kosmiczną istotę, która odbędzie sąd boży nad ziemią u końca świata (Mk 8, 38), czyli wg Ewangelii Marka całkiem już niedługo (9, 1; 13, 30). Marek rzecz jasna uważa, że wypowiedzi Jezusa o nadchodzącym Synu Człowieczym odnoszą się do niego samego, ponieważ to on niedługo powróci na ziemię jako sędzia. Badacze spierają się o to, którym z powyższych znaczeń operował historyczny Jezus. (str. 123)
2. Jezus w zakończeniu przypowieści o uczniach łuskających kłosy w szabat (Mk 2, 23-28) wypowiada słynne zdanie: „To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu. Zatem Syn Człowieczy jest panem także szabatu.” Trudno jednak pojąć, dlaczego Jezus mówi „zatem”. Dlaczego z faktu, że Bóg stworzył szabat dla ludzi, miałoby wynikać, że Jezus – Syn Człowieczy – jest Panem Szabatu?
Łatwiej zrozumieć powyższą wypowiedź w j. aramejskim, ponieważ greckie słowa „człowiek” i „syn człowieczy” są przekładem tego samego aramejskiego „bar nasz(a). W aramejskim wypowiedź Jezusa brzmiałaby: „To szabat został ustanowiony dla bar nasz(a), a nie bar nasz(a) dla szabatu. Zatem bar nasz(a) jest panem szabatu.” Teraz funkcja „zatem” jest oczywista. Szabat został stworzony dla ludzi, a nie odwrotnie, więc to ludzie są ważniejsi. Chrześcijanie, którzy dokonali przekładu tego zdania na grekę – był to Marek lub autor jednego z jego źródeł – dwukrotnie słowo bar nasz(a) oddali jako „człowiek”, a za trzecim razem użyli określenia „syn człowieczy”, co skomplikowało całe zdanie. (str. 319)
3. W Ewangelii Marka opis procesu Jezusa przed Sanhedrynem jest tyleż przejmujący, co niezrozumiały. Arcykapłan pyta Jezusa: „Czy ty jesteś Mesjasz, Syn Błogosławionego?” Ten odpowiada: Ja jestem. Ujrzycie Syna Człowieczego, siedzącego po prawicy Wszechmocnego i nadchodzącego z obłokami niebieskimi ” (14, 61-62). Najwyższy kapłan niezwłocznie wykrzykuje – „słyszeliście bluźnierstwo!” – a cały Sanhedryn mu wtóruje. Ale jakie konkretnie bluźnierstwo?
Ogłoszenie się mesjaszem nie mogło być bluźnierstwem. Przed i po Jezusie czynili to też inni. Niemal wiek po Jezusie jeden z najważniejszych ówczesnych rabinów (rabbi Akiba) ogłosił, że długo oczekiwanym mesjaszem jest żydowski generał (Szymon bar Kochba), i nie oskarżono go o bluźnierstwo. (…) Nie było też bluźnierstwem oczekiwanie przyjścia Syna Człowieczego na obłokach z nieba. Prorokowała to Księga Daniela i było wieku żydowskich kaznodziejów, którzy głosili, że Syn Człowieczy niedługo zjawi się na ziemi.
W którym momencie zatem Jezus popełnił przestępstwo, skoro widać, że nie popełnił żadnego bluźnierstwa? Otóż możliwe, iż Marek uznał, że Jezus istotnie bluźnił przed obliczem najwyższego kapłana. Pamiętajmy, że Marek uważał Jezusa za Syna Człowieczego. Jeżeli przeniósł to swoje chrześcijańskie rozumienie w przeszłość, to gdy Jezus mówił o Synu Człowieczym siedzącym po prawicy Wszechmocnego, wtedy najwyższy kapłan „zdał sobie sprawę” ( w co wierzył Marek), że Jezus mówił o sobie. Jeżeli tak było, to przywódca Sanhedrynu mógł uznać, że oskarżony rości sobie pretensje do boskości (przypominam, że mówimy o tekście Marka, anie o realnych wydarzeniach). Taka deklaracja byłaby już dla Żyda bluźnierstwem. Dlatego najwyższy kapłan w Ewangelii Marka uznaje słowa Jezusa za bluźnierstwo, chociaż formalnie rzecz biorąc nie były nim. (str. 125)
Skoro więc wg Żydów zwrot „Syn Człowieczy” oznaczał Boga, a zwrot „Syn Boży” oznaczał człowieka, jak doszło do odwrócenia tego rozumienia przez chrześcijan? I dlaczego Boga określano „Synem Człowieczym”?
Wg relacji prof. Ehrmana Marek jako chrześcijanin rozumie „Syna Człowieczego” jako „Boga”. Czy ma rację prof. Ehrman?
Czy może Pan przytoczyć definicję natury Jezusa z Chalcedonu z 451 roku – „piękną”, jak Pan pisze?
Czy w przekładzie fragmentu Marka o łuskaniu kłosów w szabat istotnie jest błąd za trzecim razem?
Takie spostrzeżenia nasunęły mi się podczas lektury Pana artykułu.
Pani Anno (K),
aramejski idiom „syn człowieczy” (בר נשא: [bar nasha’]) jest przekładem hebrajskiego wyrażenia ben-‚adam (בן-אדם:). W środowisku żydowskim był on użytkowany, by przeciwstawić ludzkość (słabość) – Bogu (por. Hi 25, 6; Ps 8, 4; 144, 3; 146, 3; Iz 51, 2). Szczególnie jest to widoczne w Księdze Ezechiela (zob. Ez 2, 1. 2. 6. 8; 3, 1. 3. 4. 10. 17. 25 itd.). Spotykamy to określenie również w pismach qumrańskich (koniecznie zob. 1QapGen 21, 13; 11QtgJob 9, 9; 26, 2-3).
Czymś ważnym jest zrozumienie tego, iż Żydzi w czasach Jezusa nie rozumieli tego idiomu jako ekwiwalentu słowa „Bóg” (co wydaje się Pani sugerować); a przekonuje nas do tego tradycja hebrajska oraz ta z czasów Nazarejczyka: 11QtgJob 9, 9: [b]r `nsz twl`[t`], [s]yn człowieczy, ( który jest ) roba[kiem].
Wyrażenie „syn człowieczy” używano w Erec Izrael na przełomie er, zarówno w znaczeniu nieokreślonym: „ktoś”, jak i ogólnym: „istota ludzka”. Taki tryb użycia potwierdza wybitny arameista i qumranolog, Joseph Fitzmyer SJ (101 pytań o Qumran, Kraków 1997, s. 130-132).
Kwestią sporną pozostaje czy stosowano ten idiom jako substytut „ja” lub „mnie”, jak to jest w przypadku Targumów: Neofiti1 i Kairskiego Targumu B do Rdz 4, 14.
Ewangelie synoptyczne wydają się potwierdzać taka ewentualność:
Za kogo mnie ludzie uważają (Mk 8, 27)=Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego (Mt 16, 13)
Prof. Geza Vermes wskazał, że czy to przez skromność, czy też w sytuacjach, kiedy stało się coś nieprzyjemnego – lub też gdy chciano wypowiedzieć jakąś groźbę, lub coś niestosownego – uciekano się do formy omownej bar nasha’ (syn człowieczy).
«Powiada się, że Rabbi [Juda] został pogrzebany owinięty w jedno prześcieradło, powiadał bowiem: „Nie w ten sposób bar nasha’ [=syn człowieczy] chodzi, w jaki przyjdzie ponownie”. Rabbiowie jednak mówią: „Jak bar nash’ [=syn człowieczy] chodzi, tak i przyjdzie ponownie”» (jKet. 35a).
To dobry przykład podwójnego zastosowania określenia „syn człowieczy”: jest nim tu i Rabbi Juda, jak i każdy człowiek. Cytując Rabbiego Judę, użyto idiomu określonego (ten syn człowieczy –bar nasha’) i w ten sposób wskazano, że chodzi o pojedynczą osobę – Judę, a w cytacie z Rabbiów użyto określenia ogólnego (jakiś syn człowieczy –bar nash’), aby podkreślić, że ich interpretacja dotyczy każdego człowieka. Tekst pochodzi z końca II w. po Chr. z Galilei.
Innymi słowy, skromniej jest powiedzieć: „syn człowieczy” odpuszcza ci grzechy, niż: „ja” odpuszczam ci grzechy.
Jezus nie wzbudzał zainteresowania, gdy używał na określenie swojej osoby wyrażenia bar nasha (syn człowieczy), ponieważ było to wyrażenie będące w Palestynie w I w. po Chr. jednym ze sposobów na oznaczenie człowieka zarówno w znaczeniu nieokreślonym: „ktoś”, jak i ogólnym: „istota ludzka”. Stosowano go też jako formę omowną i jako okrężne wskazanie na samego siebie.
Pozdrawiam.
W związku z tym, że przywołała Pani pracę Barta D. Ehrmana, coś mi się przypomniało… Z mojej strony więc taka wstawka-ciekawostka, bo nie wszystkim to wiadome, z innej jego książki: „Przeinaczanie Jezusa. Kto i dlaczego zmieniał Biblię” (Wydawnictwo CiS, 2009):
„Otóż w dawnych wiekach nie stosowano żadnych znaków interpunkcyjnych, rozróżniania dużych i małych liter ani – co może najbardziej szokować współczesnych czytelników – odstępów oddzielających słowa. Taki rodzaj ciągłego zapisu zwany jest scriptuo (scriptio) continua i oczywiście sprawiał trudności już przy czytaniu tekstu, a co dopiero jego rozumieniu”.
Przykład tekstu łacińskiego „scriptio continua”: NEQVEPORROQVISQVAMESTQVIDOLOREMIPSVMQVIAORSITAMETCONSECTETVRADIPISCIVELIT
Zapis nowoczesny:
„Neque porro quisquam est qui dolorem ipsum quia dolor sit amet, consectetur, adipisci velit…”.
(„Nie ma nikogo, kto lubiłby ból dla samego bólu, szukał go tylko po to, by go poczuć, po prostu dlatego, że to ból…”.)
[NIEMANIKOGOKTOLUBILBYBOLDLASAMEGOBOLUSZUALGOTYLKOPOTOBYGOPOCZUCPOPROSTUDLATEGOZTL]
Pozdrawiam wszystkich (ostatnio jakby nieco mniej 🙂 teologizujących !
Coś mi pozjadało niektóre drukowane litery łacińskie i polskie 🙂
NEQVEPORROQVISQVAMESTQVIDOLOREMIPSVMQVIADOLORSITAMETCONSECTETVRADIPISCIVELIT
NIEMANIKOGOKTOLUBILBYBOLDLASAMEGOBOLUSZUKALGOTYLKOPOTOBYGOPOCZUCPOPROSTUDLATEGOZETOBOL
Pani Anno,
To nie takie proste, że Syn Człowieczy z Daniela jest boską istotą. To jest coś bardziej skomplikowanego i interesującego w kontekście Ewangelii. Syn Człowieczy w Ks. Daniela jest figurą reprezentującą „lud świętych najwyższego”, który dręczony przez 4 Bestie/Królestwa zostaje ostatecznie zrehabilitowany i wyniesiony do godności prawej ręki Boga, ustanowiony uniwersalnym władcą Królestwa Bożego ponad wszystkimi królestwami. Takie nadzieje żywili Żydzi odnośnie swego narodu i tę nadzieję, przybierając miano Syna Człowieczego, odnosi Jezus do siebie samego. Tym samym „syn człowieczy” przywołuje narrację o kimś, kto należy do Boga, jest dręczony przez bezbożników, ale zostaje ocalony i wywyższony.
W związku z tym to też nie jest do końca tak, że „syn człowieczy” odnosi się po prostu do człowieczeństwa Jezusa jak zdaje się sugerować komentowany wpis. W wizji z Dan. mamy właściwie człowieka/ludzi dostępujących swego rodzaju przebóstwienia. Jeśli „syn człowieczy” z Ewangelii nawiązuje do Ks. Daniela, to zyskuje znaczenie dynamiczne (udręczony człowiek dostępuje boskiej chwały) zamiast statycznego (posiadanie ludzkiej natury). Ale jest to też coś wychodzące poza zakres zainteresowań i wyobrażeń Chalcedonu (samych w sobie słusznych, trafnych i prawdziwych). „Syn człowieczy” to tutaj element przywołujący pewną opowieść, narrację, nie zaś odnoszący się do filozoficzno-teologicznych propozycji. Więcej mają z nim ginący przez wieki i w ostatnich miesiącach i latach męczennicy, niż uczone dyskusje.
Swego czasu na swoim blogu popełniłem krótki wpis z tego zakresu tematycznego może kogoś zainteresuje: http://nasyjon.pl/2011/12/12/syn-czlowieczy-i-swieci-najwyzszego/
Pozdrawiam,
Kamil Mańka
Właśnie, Panie Kamilu, warto zauważyć, że w Księdze Daniela „podobny do syna człowieczego” nie jest tytułem, ale figurą wyobrażającą wskrzeszony Lud Izraela, który ma zastąpić inne mocarstwa: „podobne do lwa”, „podobne do niedźwiedzia”, „podobne do pantery” i „inne aniżeli wszystkie poprzednie zwierzęta” (Dn 7, 3nn).
W Księdze Henocha „syn człowieczy” to Henoch, do którego należy sprawiedliwość i wszelkie tajemnice. Sam „syn człowieczy”, czyli „człowiek”, patriarcha Henoch będzie światłem narodów i nadzieją dla świętych. Sprowadzi on pokój i pojedna świat ze sobą (HenEt 71, 14-17).
Sekciarskie ugrupowanie henochitów wywyższyło patriarchę, którego w legendach żydowskich miał zabrać Bóg, by uchronić go przed śmiercią. W czasach końca miał on powrócić jako człowiek (syn człowieczy) z nieba, by dokonać eschatologicznego Sądu. Syn człowieczy nie był w Księdze Przypowieści tytułem mesjasza.
Stajemy przed nie lada problemem, ponieważ nowotestamentalny sens tytularny tego wyrażenia pozostaje na tle żydowskim czymś unikalnym. To osobliwe greckie wyrażenie ho hyios tou anthrōpou przekładane jako „syn człowieczy” powinno być tłumaczone – według prof. J. Fitzmyera SJ – the son of the man ([ten] syn [tego] człowieka) lub the man’s son ([ten] syn człowieka). Najczęściej forma ta występuje z determinacją rodzajnikową (np. Mk 2, 10; Mt 9, 6; Łk 5, 24; Mk 2, 28; Mt 12, 8; Łk 6, 51;Q: Mt 8, 20; Łk 9, 58; Mt 11, 19; Łk 7, 34).
Spotykamy też użytkowanie bez rodzajnika (zob.Ap 1, 13; 14, 14; Hbr 2, 6 =Ps 8, 5; J 12, 34 a, b), co nie powinno zaskakiwać, ponieważ forma ta jest semityzmem pochodzącym od hebrajskiego ben-‚adam (בן-אדם) albo aramejskiego bar nasha’ (בר נשא). Zatem – jak zwróciła na to uwagę Pani Anna (K) – niektóre ustępy synoptyczne zdają się odzwierciedlać jego pierwotne brzmienie, a nie sens tytularny, który – o czym warto jeszcze raz przypomnieć – nie jest poświadczony w judaizmie sprzed roku 70. Jest to m.in.:
Sabat jest ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla sabatu. Tak więc człowiek (syn człowieczy) jest panem również i sabatu (Mk 2, 27-28).
Człowiek (syn człowieczy) ma moc na ziemi odpuszczać grzechy… tłumy… uwielbiły Boga, który dał ludziom taką moc (Mt 9, 6. 8).
Eliasz wprawdzie przyjdzie najpierw i wszystko naprawi; ale jak napisano o człowieku (synu człowieczym)? Musi wiele ucierpieć i za nic być poczytanym. Ale powiadam wam, że i Eliasz przyszedł, i uczynił mu, co chcieli, jak o nim jest napisane (Mk 9, 12-13; przez oddanie przekładu jako „Syn Człowieczy” [wielką literą], czytelnik zastanawia się gdzie Eliasza nazwano „Synem Człowieczym”, z którym uczyniono to, co zapisano w proroctwach?!).
W jednym ze swoich listów Paweł z Tarsu gdy opisywał swoje metafizyczne przeżycia – usunął się na drugi plan:
Znałem człowieka (ανθρωπον (anthrōpon)=Ja) w Chrystusie, który przed czternastu laty – czy to w ciele było, nie wiem, czy poza ciałem, nie wiem, Bóg wie – został uniesiony w zachwyceniu aż do trzeciego nieba (2 Kor 12, 2).
Nie jest to oczywiście zastosowanie użycia formy omownej „syn człowieczy”, lecz jest to przykład tego, że żydowska skromność piszącego (nawet po grecku) dopuszczała formę mówienia o sobie w trzeciej osobie.
Jak wyjaśnia prof. Geza Vermes: «są jednak także okoliczności, w których unikanie użycia formy pierwszej osoby wynika z powściągliwości i skromności. Z drugiej strony, „ten człowiek” może oznaczać albo „ja”, albo „ty”, natomiast wszystkie dotychczas przebadane wypowiedzi zawierające określenie „syn człowieczy” odnoszą się wyłącznie do samego mówiącego (w literaturze nowotestamentalnej i rabinicznej – przyp. AJN)…
W galilejskim dialekcie aramejskiego, tj. w języku Jezusa i jego pierwszych zwolenników, wyrażenie „syn człowieczy” przynajmniej od czasu do czasu stosowano jako omówienie. Nie przetrwał natomiast żaden ślad wykorzystywania go jako tytułu, z czego należy wnosić, że nic nie przemawia na rzecz teorii, jakoby pod ogólnie znanym mianem „syna człowieczego” występował nosiciel jakiejś eschatologicznej lub mesjańskiej funkcji» (Geza Vermes, Jezus Żyd, Kraków 2003, s. 222-223).
Nieliczne ślady w tradycji synoptycznej, które wydają się nawiązywać do „jakby syna człowieczego” z Dn, wydają się być popaschalną wstawką, której trajektorii nie da się w prostej drodze poprowadzić do historycznego Jezusa.
W moim odczuciu Pana artykuł na blogu (do którego Pan odsyła), pomijając złożona problematykę „syna człowieczego”, podjętą w ostatnim czasie przez uczonych biblistów, wprowadza więcej zamieszania niż uporządkowania, które, wydaje się, wreszcie „zagościło” wśród egzegetów po wielu latach zajadłych sporów.
Pozdrawiam.
Pamiętajmy jednak, że rys mesjański istnieje w pismach niekanonicznych np. Księga Henocha (między 40 a 70), gdzie jest także mowa o preegzystencji S. Cz.. Co więcej – obejmie władzę nad światem. Czwarta Księga Ezdrasza (koniec I w) wskazuje, że S. Cz. to syn Boga, który przywróci pierwotną doskonałość stworzenia.
W Ewangeliach S. Cz. występuje 51 razy. Potem tylko w Dz i nigdzie indziej, więc to chyba nie twór wspólnoty popaschalnej?
Dlaczego tej zwykłej formy nie używają wobec siebie inni np. św. Piotr? Dlaczego też przechowuje się tę autodesygnację po Wielkanocy, gdy mowa jest już o Kyriosie?
@Robert Koss
Oczywiście niefortunność, bo blog i styl felietonowy.
Jestem jednak ciekawy, czy zrozumiał Pan to, co chciałem w tekście przekazać?
Pozdrawiam.
@Kamil Mańka
Dziękuję za komentarz. Proszę odczytywać tekst po uwzględnieniu gatunku, w którym został napisany.
Oczywiście że „Syn Człowieczy” to coś więcej niż sugeruję. Jednak mieści się w nim to, co umyka komentatorom: właśnie fakt, że Syn Boży po prostu lubi być człowiekiem, lubi też tak się nazywać.
Chalcedon jakoś wyrasta i z tego „S.Czł”. Gdy się wmedytować, daje się wyczytać, że właśnie dlatego, że należy on do Drugiej Osoby, może być użyty – z czego wynika, że nie da się być człowiekiem nie będąc Bogiem:) A więc przebóstwienie!
Pani Anno, a czy odczytała Pani intencje autora tekstu? Co ważnego chciałem przekazać? Bo mam wrażenie, że komentujący nadmiernie upodabniają się do piranii: wrzucono mięsko tytułu, i wszyscy się na niego rzucili. Generalnie nie o tym jest felieton. Więc o czym?
Pozdrawiam.
Dokładnie z tego samego powodu, dla którego została zdefiniowana: z powodu misteryjnego zjednoczenia natur, którego nie da się opisać, ale którego należy bronić przed wyjaśnieniami niezgodnymi z Dobrą Nowiną. Solar