Szeptuchy, znachorzy… i tym podobne cholery

Jest jedną z oczywistości (taką bardzo oczywistą), że jeżeli ktoś pisze o zagrożeniach duchowych, to natychmiast zostanie zakwalifikowany jako oszołom i zwolennik inkwizycji. Pisać o zagrożeniach można gdy wskazujemy na szowinizm, brak tolerancji czy obskurantyzm. I nie umiem zaprzeczyć, często gęsto rozmaite teksty o zagrożeniach jakie niosą bajki o syrenkach mogą nieco deprymować. Nieco inaczej jest z książką Mileny Wróbel – Żółty piach na uroki. Bezdroża medycyny naturalnej.

Jest to książka, która podejmuje temat w sposób usystematyzowany – nie ma w niej „tak mi się zdaje”, „jak wszyscy doskonale wiedzą”, czy „jest absolutnie oczywistym”…, autorka – wręcz odwrotnie – podjęła się namysłu nad zjawiskiem, które wymagało znajomości rzeczy. I trzeba od razu zaznaczyć, że nie twierdzi, że stosowanie medycyny naturalnej jest grzechem i wciąga nas w szatańską pułapkę. Nie zaprzecza bynajmniej faktom, że znachorzy i zielarki potrafili uleczyć, że medycyna naturalna może zadziałać tam, gdzie konwencjonalna zawodzi.

Mimo, że medycyna ludowa opierała się głównie na leczeniu objawowym, niektóre jej zalecenia są nadal aktualne. Ludowe, określane jako „domowe”, sposoby radzenia sobie z dolegliwościami do dnia dzisiejszego uważa się powszechnie – za wiedzę typu medycznego, mimo braku ich usystematyzowania, a często i rzeczowej weryfikacji. Trzeba jednak zaznaczyć, że coraz większe obszary medycyny ludowej zyskują uzasadnienie dzięki współczesnej nauce, poddającej szczegółowym badaniom zwłaszcza ziołolecznictwo. (s.19)

Należy jednak zwrócić uwagę, że możemy niejednokrotnie wyczytać w prasie czy usłyszeć w telewizji o prawdziwych tragediach spowodowanych ślepemu zaufaniu wobec znachorów. Potrafią oni na tyle mocno manipulować swymi podopiecznymi, że godzą się oni na każdy – nawet najbardziej niebezpieczny czy dziwaczny – sposób leczenia. Może nawet im dziwaczniejszy tym chętniej go będziemy stosować.

Niech zabrzmią głosy oburzonych ale postawię mocną tezę, że zagrożenia duchowe opisywane przez Panią Wróbel wywodzą się z tego samego źródła co owe fizyczne, niszczące – jakże często – nasze zdrowie. Chodzi bowiem o wiarę w magiczne siły.

Najlepiej tłumaczy to ksiądz Jan Kracik w swojej książce Chrześcijaństwo kontra magia.

… magia ogranicza się do relacji usługowej, a cele jej praktyk są doczesne i doraźne. Religia jest prospołeczna, wymaga moralności i czynów nie tylko zewnętrznych, ale i postaw wewnętrznych; magia to indywidualizm, amoralność i automatyzm skutków przypisanych obrzędowi. Kulturotwórczemu charakterowi religii i jawności jej rytów magia przeciwstawia skrytość i swe kulturowe zaniedbanie. (s. 11)

Tak to właśnie jest: chodzenie na skróty – nierzadko bazujące na dobrych intencjach – niekoniecznie prowadzi nas do dobrego celu. Może zniszczyć nam zdrowie, ale równie często może zniszczyć duszę. A tutaj już nie ma żartów.

Dlatego też warto poczytać książkę Żółty piach… pamiętając jednak, że jest ona ostrzeżeniem przed ryzykiem a nie twardym potępieniem jakiejkolwiek medycyny domowej czy naturalnej. Czym innym jest bowiem picie naparu podbiału (nawet jeżeli zaszkodzi nam na żołądek), a czym innym noszenie talizmanów, wymawianie zaklęć czy wzywanie duchów. Jeżeli nie wierzymy w świat duchowy, to nie warto się tak bawić. A jeżeli wierzymy to zastanówmy się kogo wzywamy. Podstawowym zagrożeniem, jakie wskazuje autorka jest bowiem chęć łatwych rozwiązań, które dają nam błyskawiczne i nie wymagające wysiłku wyniki. Po co się leczyć, być na diecie czy odbywać rehabilitację, skoro można pójść do szeptuchy?

Ale należy zwrócić uwagę, na dwa zupełnie współczesne zjawiska, które starają się wpisać w tradycję medycyny naturalnej, ale chyba bez jakiegokolwiek uzasadnienia. Bioenergoterapia i homeopatia. Nie ukrywam, że nie mam zdania na ten temat – ale skoro już pisze o książce Pani Wróbel, to warto jednak o nich wspomnieć. Są to – zdaniem autorki – działania, które nie mają uzasadnienia w nauce i medycynie, oraz zdrowym rozsądku. A skoro nie wiemy jak działają to może lepiej je ominąć.

Na zakończenie muszę wyrazić jedno zastrzeżenie – autorka miesza medycynę naturalną z przejawami kultury popularnej. Manowce współczesności (tytuł jednego z rozdziałów) niekoniecznie są przejawem medycyny tradycyjnej. Czym innym są trendy lansowane przez media i niosące za sobą głupotę i banalizację zła, a czym innym pierwsze kroki w świat magii. Co nie znaczy, że należy je absolutnie banalizować.

 

 

Milena Wróbel, Żółty piach na uroki. Bezdroża medycyny naturalnej, Warszawa 2015, Wydawnictwo Magdalenium

2 myśli nt. „Szeptuchy, znachorzy… i tym podobne cholery”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *