Archiwa tagu: kontemplacja

Brat Boga i ludzi wypalonych płomieniem

Moja  p o w o l n a „odnowa” w duchu, a raczej wewnętrzne odrodzenie, to odkrywanie duchowości Tomasza Mertona. Dobrze pamiętam ów zimowy wieczór z końca lat siedemdziesiątych, gdy jeszcze w depresji, ( byłem w toksycznym związku) ale już ze światełkiem nadziei, wychodziłem z gabinetu księdza Prof. Czesława Cekiery z książką    „Nikt nie jest samotną wyspą”. A później następne spotkania z Księdzem Czesławem i kolejne cuda : „ Posiew kontemplacji”, „Znak Jonasza” , „ Chleb żywy”. Każda z tych lektur była wstrząsem duchowym, stopniowym jednaniem się z Kościołem i rozstaniem z ateizmem.

Dzięki książkom  Mortona  zrozumiałem wówczas, czym jest miłość fałszywa, zaborcza i nietolerancyjna. Miłość zła, która nie szanuje czyjejś osobowości, pragnie ją przerobić na swój obraz, uczynić swym więźniem i niewolnikiem. Przeciwnie, miłość prawdziwa ma na uwadze czyjeś dobro. Nie koncentruje się na własnym „ego”, nie dąży do unieszczęśliwienia innych przez podporządkowanie ich sobie. To co kocham, mówi mi, jakim jestem . Tego nauczyłem się od Mertona.

Podobnie jak ten trapista, Ojciec Ludwik, całe swoje chrześcijańskie życie szukałem Boga. Wybrałem Kościół świadomie tak jak on. I podobnie t r w a m w Kościele nie z tego powodu, że czuję się w nim spełniony, wręcz przeciwnie, lecz dlatego, że wlekę się w nim dalej w poszukiwaniach siebie i Chrystusa.
Merton wybrał życie samotne, ale przecież nie odgrodził się od świata. Był prekursorem ekumenizmu i zbliżenia między religiami. Wyjeżdżał na Daleki Wschód nie po to, żeby nawracać, ale żeby wraz z mnichami buddyjskimi medytować. Pisał:

Siedzenie w domu i medytacja nad boską obecnością na nasze czasy nie wystarczy. Musimy się wybrać w długą podróż i przekonać się, że obcy, którego tam spotkamy, nie jest inny od nas – co jest równoznaczne ze stwierdzeniem, że znajdziemy w nim Chrystusa…. Wierzę, że otwierając się na buddyzm, na hinduizm i na te wspaniałe tradycje Azji, zdobywamy cudowną szansę dowiedzenia się czegoś więcej o możliwościach tkwiących w naszych własnych tradycjach, ponieważ tamte religie dotarły, z punktu widzenia natury, o wiele głębiej niż my.( Dziennik azjatycki, Znak, Kraków 1993).

„Wobec tego znikam”- podobno to były ostatnie słowa Thomasa Mertona do uczestników konferencji w Bangkoku w dniu 10.grudnia 1968. Zginął porażony prądem w swym pokoju hotelowym. (Były  domysły, że został zamordowany przez fanatycznego Azjatę ). Ale nie znikł, wręcz przeciwnie, myśl jego ciągle pulsuje życiem i aktualnością.

Merton jest przede wszystkim mistrzem życia kontemplacyjnego. Modlitwa jest dla niego „upodobaniem sobie pustyni, pustki, ubóstwa. Gdy człowiek zaczął już poznawać sens kontemplacji, intuicyjnie i spontanicznie poszukuje ciemności, nieznanej ścieżki ogołocenia, którą przedkłada ponad każdą inną drogę”. A co jest sensem kontemplacji? Pisarz odkrywa go nieznacznie na ostatnich stronach swej autobiografii. To szukanie nie siebie, ale Boga i rozważanie nie tego kim jestem, ale kim jest Bóg. To trwanie całym sobą przed Bogiem. I wyniesienie na wyżynę ponad poziom myślenia.

Modlitwę Mertona można przyrównać do najpiękniejszych psalmów, a jeszcze bardziej do „Wyznań” Augustyna. Ma poczucie przepaści między sobą a Bogiem. I dlatego pragnie samotności – zniknięcia z oczu wszelkim rzeczom, które zasłaniają mu Boga. Wie bowiem, że tylko w wewnętrznej pustce będzie mógł dojść do Niego. Wcześniej czuł się nieszczęśliwy wśród zgiełku rzeczy. Teraz przychodzi moment, kiedy przestaje się o to troszczyć. Już go nie ranią ani nie dotykają. Ogarnia Go mistyczna radość płynąca z najgłębszego cierpienia. To już jest najczystsza mistyka; pieśń płynąca z wewnętrznego zjednoczenia z Panem.

Słyszę Cię, mówiącego do mnie: „Dam ci wszystko, czego pragniesz. Poprowadzę cię w samotność, poprowadzę cię drogą, której nie potrafisz absolutnie zrozumieć, bo chcę, żeby to była droga najkrótsza. Wszystkie rzeczy wokoło ciebie uzbroją się przeciwko tobie, aby się wyrzec ciebie, aby cię ranić, aby ci sprawić ból, a przez to doprowadzić cię do osamotnienia. Ich wrogość sprawi, że pozostaniesz wkrótce sam… Nie pytaj, kiedy ani gdzie, ani jak się to stanie. Czy na jakiejś górze, czy w więzieniu, czy na pustyni, czy w obozie koncentracyjnym, czy w szpitalu… Zakosztujesz prawdziwej samotności mojej męki i mojego ubóstwa i poprowadzę cię na wyżyny mojej radości; umrzesz we Mnie i odnajdziesz wszystkie rzeczy w głębi Mojego Miłosierdzia, które stworzyło cię w tym celu i prowadziło cię …abyś mógł stać się bratem Boga i nauczyć się poznawać Chrystusa ludzi wypalonych płomieniem”. ( Siedmiopiętrowa Góra).
The rest is silence

Mało cielesne Boże Ciało

474_images_aktualnosci_thumb_medium675_380.jpg, źródło: Parafia Matki Bożej Królowej Aniołów na Bemowie
474_images_aktualnosci_thumb_medium675_380.jpg, źródło: Parafia Matki Bożej Królowej Aniołów na Bemowie

O prawdziwości powiedzenia „O Maryi nigdy dość” przekonałem się w czasie pisania książki poświęconej Matce Bożej; jakiegokolwiek aspektu Jej tajemnicy dotknąć, można pisać bez końca. Maryja jest jak rzeka, u której kresu znajduje się ocean boskości stający się Jej wiecznym źródłem (w Boskich prawidłach wywróconych na właściwą stronę źródłem jest cel). Dzięki temu Maryja staje się Bogiem, choć nie przestaje być człowiekiem. Bo przecież jeśli Atanazy miał rację, że „Syn Boży stał się człowiekiem, aby uczynić nas Bogiem”, to symetryczność tej akcji-reakcji najdoskonalszy wyraz znajduje w Niej. Ale nie z powodu Jej przebóstwienia, lecz raczej ze względu na ową nieutracalną „ludzkość” Wniebowziętej, z której Wcielony wziął to, co ludzkie, ludzkie słowa nie nadążają w pochwałach (uwielbieniach, jak chciałby św. Alfons Maria de Liguori) Matki Bożej, które cisną się na usta i klawiaturę Jej czcicielom. Czytaj dalej Mało cielesne Boże Ciało