Archiwa tagu: królestwo Boże

„Pomieszanie z poplątaniem” czasu i wieczności

Czyż Zwyczajny.JPG, źródło: Wikimedia commons
Czyż Zwyczajny.JPG, źródło: Wikimedia commons

„Ptaszki w klatce”, tyle że otwartej przez Objawienie. Stary czyżyk do młodego, że ten ma teraz lepsze w klatce czasu widoki na wieczność. Na co zasmarkany młody, że zrodzony w niewoli wiecznego czasu nie musiał łamać sobie czyżykowej głowy nadzieją lepszej przyszłości. A dzięki wolności – poznał co to wolność i teraz musi w czasie wybierać wieczność, czyż nie?

Po to wolność nieabsolutna człowiekowi zostaje dana, żeby mogła zostać wybrana wolność absolutna, bo Boska. Dar łaski uprzedzającej podarowuje Bóg w czasie, aby łaskę pozaczasowego przebóstwienia człowiek był w mocy przyjąć. I czas tik-tak-tyka jedynie w tym celu, żeby wieczność mogła zostać przyjęta. Być może czas to po prostu „wieczność rozciągnięta”, odpowiednia dla tego, który z natury Bogiem nie jest, ale ma się Nim stać z łaski. Dzięki której dorośnie do tego, aby stać się Dzieckiem Boga. Którego Ojciec zradza, by dokonał się exodus człowieka z tego czasu w łono Odwiecznego.

Rodzimy się w klatce, którą Objawienie otworzyło; czas przestał się „po pogańsku” ciągnąć niemiłosiernie wiecznie, a z miłosierdzia Bożego nie tylko kończy się wiecznością, ale łączy z nią już teraz. Dzięki Wcieleniu, a więc i wczasowieniu Odwiecznego Syna w ludzkie koleje. Odtąd w historię świecką wkracza historia zbawienia, która obejmuje cały czas: bo jeśli Chrystus „staje się” w konkretnym czasie, to dlatego, żeby całe dzieje objąć swoim oddziaływaniem. Po to stworzony został „czas naturalny”, żeby „nadprzyrodzona wieczność” mogła w nim zostać przyjęta. Ponieważ historia świecka była „łaską uprzedzającą” dla historii zbawienia, odtąd nie ma już historii świeckiej: są za to historia zbawienia przyjęta albo odrzucona.

Drzwiczki otwarte „po chrześcijańsku” na wieczność nie dają się już zamknąć. Jedyną ucieczką przed nadzieją eschatologiczną – okazuje się oczekiwanie „eschatologii immanentnej”, sprowadzanie spełnienia dostępnego w „przyszłej” wieczności do czasu „teraz”. Młody czyżyk na razie płacze, ale zaraz odtworzy w czasie ponadczasowy grzech praczyża Adama Rajskiego. Zechce sięgnąć po owoc dorastający w czasie – przed czasem; w ten sposób spróbuje wieczność zerwać dla czasu, zamiast dać się porwać wieczności w czasie. Jak w Drugim Adamie wieczność i czas jednoczą się „bez zmieszania i bez rozdzielania”, tak Adam Pierwszy uprawia „pomieszanie z poplątaniem”.

Kosciol sw. Stanislawa Biskupa Meczennika w Warszawie - zegar na wiezy.jpg, źródło: Wikimedia commons
Kosciol sw. Stanislawa Biskupa Meczennika w Warszawie – zegar na wiezy.jpg, źródło: Wikimedia commons

Wieża Babel to również pomieszanie języka czasu i wieczności. To początek końca, a zarazem koniec początku. Jakub ma rację, „oto nawet okrętom, choć tak są potężne i tak silnymi wichrami miotane, niepozorny ster nadaje taki kierunek, jak odpowiada woli sternika”, i tak samo jest z językiem, który „mimo że jest małym członkiem, (…) sam trawiony ogniem piekielnym rozpala krąg życia”. Tak właśnie ci, którym wydaje się, że wieczne Królestwo Niebieskie sprowadzą do historii ziemskiej, w historii gotują piekło sobie i innym. Nie przypadkiem to ci sami, którzy sterują również słownictwem religijnym, sekularyzując je.

Być może gdyby nie pierwszy grzech pomylenia czasu z wiecznością, postęp duchowy odbywałby się ewolucyjnie w czasie, aż Adam niesiony łaską Odwiecznego dojrzałby do wiecznego dziecięctwa-adasiostwa, a zatem zostałby w niebo wzięty z ziemi. Po grzechu jednak realizacji zbawienia eschatologicznego nie wolno utożsamiać z postępem w historii świeckiej. Jak to czynią potomkowie Adama, którzy nadprzyrodzone zbawienie „zeświecczają” przez sprowadzenie go do poziomu „mesjanizmów doczesnych”. W odwrocie przed wyzwalającą nowiną o rozróżnieniu czasu i wieczności, przed którą ucieczki nie ma – bo czasu nie da się cofnąć.

Dobrze byłoby, gdyby czyżyk chrześcijański zachował rozróżnienie między wzrostem Królestwa Bożego a postępem ludzkim, czyli inaczej: między dziełem przebóstwienia a humanizacji. Nie wolno ulegać „optymizmowi ewolucjonistycznemu” co do historii ziemskiej, rzekomo tylko „świeckiej”, skoro w niej właśnie dokonuje się odrzucenie historii zbawienia. Owszem chrześcijaninowi, mówiąc Kisielewskim, „zawsze lepiej być na zapas pesymistą”, byleby był to „pesymizm konstruktywny”, który według felietonisty polega na „pełnej świadomości wszelkich niepowodzeń i goryczy, które zgotować może nam życie”.

Paradoksalnie właśnie zajęcie się sprawami wieczności będzie „dopalaczem” zaangażowania chrześcijan w sprawy tego świata; jednak działalność „tu” nie zrealizuje się kosztem oczekiwania na pełne spełnienie „tam”. „Chrześcijaństwo cieszy się pewnością nadziei teologalnej, nie jeśli chodzi o rzeczywistości «przed-ostatnie», to znaczy rzeczy tego świata, ale rzeczy ostateczne” (Międzynarodowa Komisja Teologiczna). Paradoks do potęgi polega na tym, że właśnie zaangażowanie chrześcijanina na rzecz postępu ludzkiego w tym świecie – może zaowocować krzyżem, dzięki któremu z kolei – a nie poza nim – Królestwo Boże będzie obecne już na tej ziemi, a wieczność w czasie, tyle że „w misterium”.

W takim razie rewolucja wieczności dokonująca się w czasie odbywa się – nie zawsze, ale nie przypadkiem często – „pod prąd” postępu ludzkiego. Odkąd w czasie rodzi się antymesjasz doczesny, odtąd prawdziwy Mesjasz musi cierpieć odrzucenie. Eschaton, który zstąpił w czas przez Wcielenie, zbawia czas przez Paschę. Dzięki niej następuje exodus czasu, przejście do wieczności, w której czas zostanie uwielbiony, na modłę Zmartwychwstałego. Może czas zatem na męczenników.

Czyż nie tak?

Sławomir Zatwardnicki

Płacz czy zgrzyt?

Impacted wisdom teeth.jpg, źródło: Wikimedia commons
Impacted wisdom teeth.jpg, źródło: Wikimedia commons

Nie opowiedział Jezus następującej przypowieści:

Pewien człowiek wyprawił niewielkie przyjęcie i zaprosił wielu wierzących, jak mniemał – przyjaciół. Zanim nadszedł czas, wysłał zaproszenia: komu esemesem, komu mailem; do mało kogo zadzwonił, a nikogo nie odwiedził osobiście, żeby nie wywierać w najmniejszym choćby stopniu presji na zaproszonych. Kiedy usłyszeli „Czekam, tego i tego dnia będzie ciasteczko z dużą ilością białej śmierci, pogaduchy do kawuchy, i wszystkie ludzkie składniki do budowy Królestwa Bożego”, wtedy zaczęli się wszyscy jednomyślnie wymawiać.

Pierwszy mu odpowiedział: „Muszę wyjechać na rekolekcje, żeby Pan Bóg mógł dotykać przeze mnie wielu, uważam się za usprawiedliwionego”. Drugi rzekł: „Prowadzę małą grupę dla pięciu par małżeńskich, sam rozumiesz…”. Jeszcze inny rzekł: „Zostałem proboszczem i obowiązki wzywają”. Ci, który pościli, zlekceważyli nie tylko zaproszenie, ale i dobry obyczaj podziękowania za niego, a modlący się wzruszyliby ramionami, gdyby nie to, że akurat ręce mieli uniesione w uwielbieniu. (Nie przyszło góra do nich, sami wspinali się w górę).

Wine Decanters (13925503319).jpg, źródło: Wikimedia commons
Wine Decanters (13925503319).jpg, źródło: Wikimedia commons

Organizator party nie miał serca papieża Franciszka i nie wyszedł na ulice i zaułki, by otworzyć drzwi swojego domu dla alkoholików, trwale bezrobotnych i tak zwanych „twarzowców”, których pełno w jego mieście. Kołatało mu w głowie słowo, że czegokolwiek nie uczyni jednemu z tych najmniejszych nieświętych bohaterów i samozwańczych ratowników dusz – nie uczyni tego samemu Chrystusowi. A ponieważ Ten był w nich chory i w więzieniu nałogowej posługi – gospodarz odwiedził wszystkich zaproszonych posługoholików i zrobił im interwencję.

Był płacz wylewany za kołnierz czy zgrzytanie zębów?

Sławomir Zatwardnicki

Królestwo Boże czy panowanie Boga?

Jedyna modlitwa, którą mamy od samego Jezusa Chrystusa, mówi o królestwie Boga, o którego nadejście mamy się modlić. Na dodatek modlić się w pierwszym rzędzie, przede wszystkim, bo dopiero potem o chleb powszedni i przebaczenie grzechów (Łk 11, 2-4). Królestwo Boże jest zatem czymś niesłychanie istotnym, właściwie czymś podstawowym w nauczaniu Jezusa.

Skoro tak, a na dodatek Mateusz często mówił o królestwie niebieskim, łatwo wyciągnąć wniosek, że chodzi tu tylko i wyłącznie o królestwo eschatyczne mające nadejść w przyszłości. Mamy się modlić, by kiedyś nadeszło jakieś królestwo. Można jednak sądzić, że przyszłość ta, zgodnie z pojawiającą się w biblistyce hipotezą apokaliptyczną, miałaby nadejść właściwie za czasów Jezusa lub jego uczniów. Wówczas można mówić, że Jezus był prorokiem apokaliptycznym i wierzył w rychły koniec świata, a głoszona przez Niego radykalna etyka była na krótki okres przejściowy, w którym nie mogą już obowiązywać normalne zasady życia społecznego. Można też przyjmować, że Jezusa, a za nim jego uczniów, w ogóle nie interesował świat doczesny i tak naprawdę wszystko, co robili, robili dla mającego nadejść po śmierci królestwa Bożego. Wtedy tylko krok, by chrześcijaństwo traktować jako religię nieinteresującą się doczesnością, wpatrzoną w zaświaty, co czyni i czyniło wielu przeciwników chrześcijaństwa.

Jednak Gerhard Lohfink w książce Jezus z Nazaretu. Czego chciał. Kim był pokazuje, że greckie słowo basileia, występujące w Łk 11, 2, należy tłumaczyć raczej jako panowanie, nie zaś królestwo (jako królestwo tłumaczone jest chyba we wszystkich polskich przekładach). A konsekwencje takiego tłumaczenia są znaczące, bo zupełnie inną wymowę niż słowa:  „Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!” mają słowa: „Czas się wypełnił i przybliżyło się panowanie Boga, [dlatego] nawróćcie się i uwierzcie w radosną nowinę!” (Mk 1, 15, s. 56). Właściwie cała książka Lohfinka (licząca 580 stron!) poświęcona jest analizie konsekwencji takiego rozumienia słowo basileia i opiera się analizie filologicznej tego pojęcia. Pokazuje ona, że Jezus nie mówił o królestwie Bożym mającym nadejść w bliżej nieokreślonej przyszłości eschatologicznej, ale o panowaniu Boga, które już nadeszło, i o tym, że od człowieka zależy, czy da na nie odpowiedź swoim nawróceniem. To nie oczekujące na człowieka w zaświatach „królestwo niebieskie” (słowo „Bóg” było zastępowane słowem „niebo”, zatem królestwo niebieskie to to samo, co królestwo Boże), ale dokonujące się tu i teraz panowanie Boga. Dokonujące się „już”, bo działanie Boga ma miejsce teraz, i „jeszcze nie”, bo od człowieka zależy, czy odpowie na to działanie.

Nadejście panowania Boga według Jezusa nie dokonuje się w dalekiej czy bliskiej przyszłości, ale wydarza się w tej właśnie godzinie. Ocalenie uwolnienie, zbawienie – wszystko to w rozumieniu Jezusa nieodwołalnie się rozpoczęło. Jednak uczniowie powinni modlić się o przyjście tego panowania, gdyż nie zostało ono wszędzie przyjęte, nawet przez samych uczniów, którzy ciągle marzą o własnym panowaniu. Panowanie to ma więc własny czas i własne miejsce, którym jest Lud Boży. Jak przekonująco wykazuje Lohfink, Jezus nie jest więc utopistą (utopista mówi o kraju nieistniejącym i nie zakłada jego istnienia).

Zatem królestwo Boże w nauczaniu Jezusa nie jest więc czymś, co ma przyjść w odległej przyszłości, w przyszłym świecie. Ono realizuje się tutaj i teraz, w konkretnym czasie i w konkretnym ludzie. Już dzisiaj…