Archiwa tagu: zmieszanie

Zawrót głowy eucharystanta

Czym się różnią współcześni od ówczesnych Jezusowi? Może niepoważnym traktowaniem złożonej przez Niego propozycji matrymonialno-eucharystycznej. Tamci się gorszyli, nas już na to nie stać. Nawet podwórkowy ateizm nie wydaje się na serio podnosić zarzutów o kanibalizm, jakby przeczuwając że chodzi o coś innego niż cywilizowaną degustację ciała mężczyzny w wieku około lat trzydziestu, bez nałogów, może z wyjątkiem „przymusu miłości” dokonującej wszystkiego „dla naszego zbawienia”.

Malczewski Jacek Chrystus w Emaus, źródło: Wikimedia Commons
Malczewski Jacek Chrystus w Emaus, źródło: Wikimedia Commons

Nie potknie się o mięso z kością popijane płynami ustrojowymi ten, kto w Ciele i Krwi Pańskiej widzi jedynie symbol rzeczywistości duchowej. A przecież – oddalmy już tę nieco niesmaczną metaforykę sarkastyczno-gastronomiczną – jeśli chodzi o spotkanie z Panem, który rzeczywiście jest Duchem, to jako taki pozostaje poza naszym zasięgiem, chyba że zechce wyjść nam naprzeciw w swoim człowieczeństwie. Jak to właśnie był uczynił ustanawiając „last Supper” – w obcym języku brzmi to bardziej „po ludzku” od, cóż z tego że uroczystego, jeśli archaicznie nieludzkiego „Ostatnia Wieczerza”.

Przyjmowanie Eucharystii oznacza, że nie spożywa się tu „rzeczowego” daru (ciała i krwi), lecz że dokonuje się tu wejście Osoby w osobę. Żywy Pan ofiarowuje się mi, wkracza we mnie i zaprasza mnie, bym się Mu oddał tak, aby wypełniły się słowa: „Teraz zaś już nie ja żyję, lec żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). Tylko w ten sposób przyjmowanie Komunii jest aktem prawdziwie ludzkim, aktem wywyższającym i przemieniającym człowieka (Joseph Ratzinger).

Dopiero teraz, kiedy Pana już się po barbarzyńsku nie reifikuje, ale przyjmuje Go na sposób personalistyczny, można podkreślić „ucywilizowanie” tej eucharystycznej perychorezy osobowej. Właśnie chleb i wino sprawiają, że wszystko odbywa się bez tej wulgarnej inwazyjności charakteryzującej dzisiejsze formy obcowania międzyosobowego, którego przykładem niech będzie tytuł jednego ze spektakli teatralnych – „Liżę twoje serce” (świeża bułeczka, wczoraj widziałem – nie sztukę na szczęście, lecz zapraszający odstręczającym tytułem plakat – w mieście-europejskiej stolicy kultury 2016).

Zatem nie „liżemy” Bóstwa Chrystusowego, do którego dostępu nie mamy zresztą inną drogą niż przez Jego człowieczeństwo, owszem właśnie pokornie i w sposób jak najdalszy od barbarzyńskiej dosłowności konsumujemy chleb popijany winem, w które „wciela” się Jego Ciało i Krew. A dzięki człowieczeństwu Boga nasza miłość cywilizuje się, staje się bardziej ludzka przez to, że przemieniona miłością Wcielonego uzdalniającego nas – na zasadzie reakcji na Jego akcję – do zjednoczenia. A Ten, z którym się łączymy, jest przecież Słowem Bożym, w którym łączą się Bóstwo i człowieczeństwo.

Cyryl Aleksandryjski (zm. 444) ustawiał złączenie człowieka z Ciałem Chrystusa w paraleli do „niewysłowionego zjednoczenia” dokonującego się we Wcieleniu. Nie do wysłowienia zespolenie Pana z przyjmującym Komunię Świętą polega konsekwentnie na tym, że „święty komunista” łącząc się z człowieczeństwem, jednoczy się również z Bóstwem. „Ma” więc całego Chrystusa, albo raczej jest przez Niego posiadany, zgodnie ze słowami umarłego, a przez to żywego apostoła (por. raz jeszcze Ga 2, 20). Ostatecznie dochodzi do tego, że ten, „kto się łączy z Panem, jest z Nim jednym duchem” (1 Kor 6, 17).  Wszystko mają wspólne – zresztą nie tylko z Chrystusem Głową, ale i z braćmi stanowiącymi Jego mistyczne Ciało.

Jednak nie oznacza to komunistycznego rozpuszczenia się człowieka w masie ludzi czy w Bogu. Nie jest jak w „kultowej” (oddającej cześć wiecznie żywemu) frazie Włodzimierza Majakowskiego. Wspomnianemu przed chwilą, a właściwie przed dwoma chwilami biskupowi Aleksandrii (Cyrylowi, nie Włodzimierzowi) zwidziało się w celu wypowiedzenia tego nie do wypowiedzenia zespolenia człowieka z Bogiem użyć obrazu dwóch kawałków wosku, które, gdy się je stopi, znajdą się jeden w drugim. Podobnie eucharystant miałby stać się jedno z Chrystusem, „tak z Nim zlany i złączony przez to uczestnictwo, że sam będzie w Chrystusie, a Chrystus będzie w nim”.

Niech współcześni przejawiający tendencję do rozdzielania Chrystusowego człowieczeństwa od Bóstwa wybaczą Cyrylowi skłonności do mieszania. W zetknięciu z misterium rozum ludzki doznaje zawrotu głowy. Rosjanie powiadają „Biez wodki nie razbieriosz”, chrześcijanie mogliby powiedzieć, że bez napicia się wina, które stało się Krwią, nie ma przystępu do tajemnicy, a zatem również do prób jej zrozumienia: „dociekanie nie może poprzedzać wiary”, by raz jeszcze przywołać patriarchę. Zauważmy jednak przynajmniej tyle, że cyryliańska ilustracja sugeruje eucharystyczne „zlanie” się, w którym to stanie człowiek byłby zerem, a Bóg bzdurą. A przecież, wiemy to z Boya powieści psychologicznej z kajetu pensjonarki, „z tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz”. Stopione w jedno tożsamości Boga i komunikanta sprawiłyby, że nie można by już komunikować wzajemnej miłości.

Aby uniknąć eucharystycznego zawrotu głowy, trzeba przygotować się przez post, który według świętego Ambrożego (zm. 397) „upija trzeźwością”.

Sławomir Zatwardnicki

Kościół a świat – prawo wahadła?

Mirrored Foucault Pendulum.jpg, źródło: Wikimedia Commons
Mirrored Foucault Pendulum.jpg, źródło: Wikimedia Commons

„W odpowiedzi na religię bez świata ludzie sformułowali ideał świata bez religii”. Być może słowa Yves’a Congara należałoby posądzić o nadmierny optymizm w ocenie postaw ludzkich, a nawet wykazać w cytowanych słowach pewną wewnętrzną sprzeczność. Bo „prawo wahadła”, żywcem wzięte z „tego” świata, zostało przyłożone do świata, który nigdy nie jest jedynie „ten”, owszem jest zawsze również „tamten”, nawet gdy „tamto” pozostaje odrzucone. Wychyleniem się wahadła – zresztą w obie strony – rządzą przecież również siły ciemności, którym nie trzeba było ulegać (prawo wolności). Nawet jeśli Kościół rzeczywiście zabarykadował się był przed światem, świat nie musiał przecież ryglować się przed Bogiem.

Z kolei zburzenie wałów obronnych wokół Kościoła (by użyć metafory Hansa Ursa von Balthasara) nie oznaczało automatycznego rozbicia murów budowanych przez świat. Nie chciał Mahomet świata do góry, to góra Kościoła się zmahometanizowała. W odpowiedzi na religię Kościoła wychylającego się ku światu, to nie świat sformułował religię świata w Kościele, lecz uczynili to sami wierzący „nawróceni na świat” (raz jeszcze Bazylejczyk). Sobór Watykański II chciał jedynie i aż wyeliminowania szkodliwego dualizmu, co bardziej soborowi od Soboru przepoczwarzyli „w pewność doskonałej jedności ze współczesnym światem i w odurzenie dostosowywaniem się, po którym prędzej lub później musiało przyjść otrzeźwienie” (Joseph Ratzinger).

Foucault's Pendulum.jpg, źródło: Wikimedia Commons
Foucault’s Pendulum.jpg, źródło: Wikimedia Commons

W trudnych i mających przecież swoją historię, a zatem i przyszłość niełatwą, relacjach na linii Kościół-świat, wolno być może widzieć właśnie wahadłowe „oscylowanie” między skrajnościami. Ale, znów: nie wynikają one jedynie z naturalnych prawidłowości, lecz znaczone są również ciemnością grzechu oraz cieniem słabości ludzkiego rozumu wobec tajemnicy. Sam Pan zwracał uwagę na konieczną dialektykę: ten sam Kościół, który nie jest z tego świata, jest jednak na świecie, do którego jest posłany (J 17, 11. 14. 18). Należałoby widzieć i jedno, i drugie, ale w taki sposób, żeby nie powstawało przez ich zmieszanie coś trzeciego. Szkopuł w tym, że z samej natury czasu wynika niemożliwość widzenia „jednoczesnego” tego i tamtego – nawet bezgrzeszna Głowa Kościoła nie wypowiada jednocześnie i tego, i tamtego, ale jedno po drugim. Ambaras grzechu polega zaś na tym, że grzeszni członkowie Ciała Chrystusa rozciągają tę niejednoczesność w czasie.

A czas biegnie szybko. Pięć dekad temu pisane dokumenty wymagają interpretacji w duchu wskazanej przez Benedykta XVI „hermeneutyki reformy” (nie mylić z „hermeneutyką ciągłości”). Soborowy optymizm dziś jawi się jako naiwny, ale przecież istota rewelacji pozostaje ciągle aktualna (nie podlega reformie), nawet jeśli wymagałaby, by użyć frazy Kisielewskiego, „pesymizmu konstruktywnego” (nie mylić z konserwatywnym). Dlatego reinterpretacja dziedzictwa Vaticanum Secundum nie ma oznaczać tradycjonalistycznego „pacyfikowania” wcześniejszymi wypowiedziami Magisterium (trudno skrywane przekonanie, że dokonało się coś, co nie powinno się było zdarzyć), ale właśnie musi iść po linii wytyczonej przez Ojców Soboru. Jeśli wskazali oni relację Kościoła ze światem, to właśnie dzisiejszy świat wylewa kubeł zimnej wody na Kościół, w czym wolno może widzieć perwersyjne proroctwo wzywające do przemiany myślenia w temacie wzajemnej więzi.

Otóż chrześcijańskie rozumienie jedności Kościoła ze światem każe uznać, że relacja między nimi jest bardzo „rozciągliwa”: może wyrażać się zarówno w harmonii, jak i w przeciwstawieniu, które nigdy nie zrywa jedności. Jeśli wcześniejsze wychylenie wahadła bazowało na nieortodoksyjnym oddzieleniu od siebie dwóch porządków, natury i nadprzyrodzoności, skutkiem czego Kościół jawił się jak cytadela (określenie papieża Franciszka), to późniejsze „odbicie” napędzane było siłą heterodoksyjnie naiwnego optymizmu, że oto teraz natura spotka się z łaską, a świat wpadnie w objęcia Kościoła. A przecież, jeśli natury nie daje się nigdy oddzielić od nadprzyrodzoności, to znaczy że świat bez Boga nie może być światem dziewiczo-bezbożnym, lecz raczej wychylonym albo ku Bogu, albo przeciw Niemu. To raczej Kościół wpadnie w łapy takiego świata, a jeśli ten da się objąć Kościołowi, to może nie inaczej niż ramionami wyciągniętymi na krzyżu.

Jedność Kościoła ze światem najwyraźniej ukazała się w Ukrzyżowanej przez świat Głowie Kościoła. Jak to szło? „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał…” (J 3, 16). Z kolei zjednoczenie Głowy z Ciałem, a zarazem miłość do świata, nie objawi się zatem inaczej niż w Passze Kościoła. Dopiero taka miłość może spowodować wychylenie się wahadła i nawrócenie świata na Kościół.

Sławomir Zatwardnicki

Koalicja w opozycji, opozycja w koalicji

Fallen statue of Lenin.JPG, źródło: Wikimedia commons
Fallen statue of Lenin.JPG, źródło: Wikimedia commons

Jak zauważał Johann Adam Möhler, z rozważań nad Trójcą Świętą wynika, że prawdziwe różnice mogą istnieć dopiero w jedności, a gdzie nie ma jedności – nie ma różnicy. Brzmi paradoksalnie, ale „paradoks wcielony” lepiej tłumaczy rzeczywistość stworzoną przez Trójjedynego niż „paradoks sprowadzony na ziemię” autonomicznego rozumu, który utożsamia różnicę z rozdzieleniem. Jeśli jednak szukamy jedności tylko z tym, co podobne, cóż szczególnego dokonujemy? „Czyż i poganie tego nie czynią?”.

Kto ma uszy do słuchania, ten usłyszy Dobrą Nowinę o jedności właśnie i dopiero tego, czego nie można do siebie sprowadzić. Albo, mówiąc rewersem: gdyby nie owa różnica, zamiast jedności otrzymalibyśmy mieszaninę – tertium quid powstałe kosztem zlania się za cenę unicestwienia jednego i drugiego. Przykład „pierwszy z brzegu”, choć ostatecznego: eschatologiczne zjednoczenie człowieka z Bogiem dokonuje się „bez zmieszania i bez rozdzielania”. Jedność „zmieszania”, jak w innych religiach, prowadzić musi do likwidacji człowieka i przemiany Boga. Cóż jednak po Bogu, który nie jest już Bogiem, człowiekowi, który właśnie przestał istnieć?; co nikomu po nikim?

Jeśli „herezja w pierwotnym sensie oznacza – jak przypominał swego czasu w Radio Wolna Europa Leszek Kołakowski – «wybór», zarówno akt wybierania, jak przedmiot wyboru”, to w takim razie herezja dokonuje się kosztem tego „przedmiotu”, którego „sito heretyka” nie przepuściło. Ale w takim razie herezja uznaje tę odcedzoną, zwykle przez zbyt „rozumowy rozum”, część za całość. W ten sposób krzewią się herezje, jeśli można tak rzec, nieortodoksyjne. Najtrudniejsze do wyplenienia są jednak „herezje ortodoksyjne”, uprawiane w „dobrej wierze” również przez samych wierzących, co to po tuwimowsku „zapięci szczelnie, patrzą na prawo, patrzą na lewo, a patrząc – widzą wszystko oddzielnie”. Wszyscy jesteśmy heretykami, bo wszyscy zgrzeszyliśmy.

„Herezją herezji” jest właśnie widzenie jedności tak „szczelnej”, że nie dopuszcza ona różnicy; to od strony „prawej”, bo od „lewej” z kolei każda różnica staje się „widzeniem wszystkiego oddzielnie”. Huśtawka nie emocji, a chłodnego rozumu: heterodoksyjne albo to, albo tamto, ewentualnie raz to, a raz tamto, zamiast ortodoksyjnego: i to, i tamto jednocześnie. Gdyby chcieć się dokopać do korzenia wszelkiej herezji, odsłoniłyby się dwa korzenie: wiary i rozumu, których rozróżnienie zamieniło się w rozdzielenie. Wiara stała się fideistyczna, a rozum racjonalistyczny, skutkiem czego rzeczywistość z tajemniczego paradoksu zamieniła się w zagadkę nie do rozwikłania.

Liberty-statue-from-behind.jpg, źródło: Wikimedia commons
Liberty-statue-from-behind.jpg, źródło: Wikimedia commons

Jeśli grzech każe widzieć w każdej różnicy opozycję, to z kolei Chrystus przychodzi uwolnić z tych kazamat pokawałkowanej rzeczywistości. Dlatego odkupienie będzie przebiegało drogą odwrotną niż rozbicie, przy czym ze względu na grzech ku zjednoczeniu będzie wiodła droga krzyżowa. Rozróżnienie, które zamieniło się we fragmentaryzujące wszystko różnice, nie może być „anihilowane” ot tak, po prostu, ale jeśli ma się na powrót stać „różnicą jednoczącą”, to wymaga rodzącej się w bólach i pocie postawy nawrócenia z „różnicy rozdzielającej”. Chodzi o jedność, a nie kompromisową koalicję.

Ostateczne zjednoczenie ludzi ze sobą oraz ludzkości z Bogiem dokona się oczywiście w chwale, ale już teraz „eschatologiczne moce” sięgają ku doczesnej rzeczywistości i pozwalają przeżywać, choć w misterium, ową perychorezę na wzór tej istniejącej w Trójcy. Właśnie Kościół, który jest Ciałem Chrystusa, otrzymuje w Zesłaniu Ducha Świętego potencję, „by wypełnić to pragnienie tak głęboko zakorzenione w istotach ludzkich, czyli najbardziej radykalną jedność w najbardziej radykalnym szacunku dla różnorodności” (Międzynarodowa Komisja Teologiczna).

Impotencja świata bez Boga przynosi jedynie „herezje”: indywidualizmu lub kolektywizmu – albo kolektyw jest wszystkim, a jednostka niczym, albo vice versa. Próby pogodzenia można by nazwać „opozycją w koalicji” czy odwrotnie, „koalicją w opozycji”. Ale inna możliwość wyboru – zarówno jeśli chodzi o sam akt, jak i o przedmiot – została również dana. W nadziei już jesteśmy ortodoksami.

Sławomir Zatwardnicki

Od odbóstwienia do ubóstwienia

Być może nie wszyscy ludzie, jednak wszystkich zapewne epok pytali o pochodzenie świata, w słusznej intuicji, że w początku tkwić musi ziarno prawdy o końcu – celu stworzenia. Wszystkie udzielane odpowiedzi obarczone były mniejszymi lub większymi (raczej to drugie) błędami: czy to panteizmu mieszającego Boga i świat, czy manichejsko-gnostycznego dualizmu rozdzielającego złą materię od dobrego ducha, czy w końcu materializmu nie widzącego potrzeby istnienia przyczyny „spoza świata” dla powstania świata. Czytaj dalej Od odbóstwienia do ubóstwienia