Archiwa tagu: zjednoczenie

Eucharystyczna inwolucja wszystkiego

UrbanowiczChrystus.JPG, źródło: Wikimedia Commons
UrbanowiczChrystus.JPG, źródło: Wikimedia Commons

Nosimy we własnym ciele ładunek wybuchowy. Eksploduje on co prawda ex opere operato, ale przecież razi jedynie tych, którzy z otwartym sercem przyjmują Ukrzyżowanego a Zmartwychwstałego „zamachowca”. Wcielonego „Ciało i Krew”, które znalazły „miejsce” i „czas” w wieczności, kiedy przyjmuje się je w czasie, dokonują nowego stworzenia do życia w wieczności. Stare stworzenie ranione odłamkiem umiera w agonii, która trwa przez całe chrześcijańskie życie.

Syn Boży, który kiedyś stał się człowiekiem-sobą, teraz dokonuje drugiego – będącego w istocie tym samym Misterium – Wcielenia w karmiącego się Jego Ciałem i Krwią, staje się więc człowiekiem-mną. Dzięki temu „ciało i krew” eucharystanta zostają wszczepione w człowieczeństwo Chrystusa, a zatem na mocy „niewysłowionego zjednoczenia” (Cyryl Aleksandryjski) spotykają również Jego Bóstwo. W ten sposób, „wcieleni” we Wcielonego Syna Bożego, mają „synowie w Synu” udział w wewnętrznym życiu Boga Trójjedynego, a w ten sposób dokonuje się ich Wbóstwienie.

Kazał był – uwaga na nieco archaiczne tłumaczenie – papież Leon Wielki: „Boć nie co innego sprawia przystępowanie do Stołu Pańskiego, jeno to, że przemieniamy się w Tego, którego pożywamy”. Inaczej jest bowiem w przypadku ziemskiego pożywienia, a inaczej mają się sprawy z chlebem niebieskim. Św. Augustyn wyobrażał sobie, że słyszy słowa: „Jam pokarm dorosłych, dorośnij, a będziesz mnie pożywał i nie wchłoniesz mnie w siebie, jak się wchłania cielesny pokarm, lecz ty się we mnie przemienisz”. I jeszcze Cyryl Jerozolimski:

Ołtarz-tabernakulum Gwiazda Kazachstanu autorstwa Mariusza Drapikowskiego(Aw58).JPG, źródło: Wikimedia Commons
Ołtarz-tabernakulum Gwiazda Kazachstanu autorstwa Mariusza Drapikowskiego(Aw58).JPG, źródło: Wikimedia Commons

Pod postacią chleba dane ci jest Ciało, pod postacią wina dana ci jest Krew. Gdy tedy przyjmujesz Ciało i Krew Chrystusa, w Ciele i Krwi Jego uczestniczysz. Stajemy się nosicielami Chrystusa, gdyż Jego Ciało i Krew są dane naszym członkom. Według błogosławionego Piotra: „Uczestniczymy w naturze Bożej” (2 P 1, 4).

Przeprowadzone we wnętrzu człowieka „nuklearne rozszczepienie”, by przywołać metaforę Benedykta XVI, prowadzi do radykalnej przemiany całej rzeczywistości. Zbawienia której nie wolno bowiem widzieć – niech pokutują z niewiary w Stwórcę ci, którzy nie pojmują związku stworzenia za zbawieniem – oddzielonej od człowieka. Dawne „zbaw swoją duszę” należy zreinterpretować na eschatologiczne „zbaw cały kosmos”. Nic nie zostanie nie przemienione do stanu, w którym Bóg będzie wszystkim we wszystkich (por. 1 Kor 15, 28).

Eucharystia to broń masowego rażenia, tyle że prowadzi nie do zniszczenia, a do uwolnienia Boskiej miłości rozbrajającej wszystko to, co walczy w człowieku, a przez niego w całym świecie, z Bogiem. Ale, prawem „niepodobnego podobieństwa” między światem naturalnym a nadprzyrodzonym, detonacja nie tyle rozprzestrzenia się na zewnątrz, ale odwrotnie, przyciąga wszystko w siebie. Nic, co przez grzech zostało rozproszone, nie może nie zostać znów zebrane w jedno (por. J 11, 52). Zgodnie z obietnicą: „A Ja, gdy zostaną nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie” (J 12, 32).

Eucharystia to swego rodzaju „Big Bang”, od którego rozpoczyna się wszystko, tyle że zamiast ewolucji – dokonuje się inwolucja. Ten sakrament ma więc „w sobie dynamizm zmierzający do przemiany ludzkości i świata w nowe niebo i w nową ziemię, zmierzający do jedności zmartwychwstałego Ciała Chrystusa” (Joseph Ratzinger). Przy okazji: angielskie „bang” oznacza raczej dźwięk niż eksplozję, tak więc chodzi nie tyle o „wybuch”, ile o „huk”. Zaś eucharystyczny „Big bang” na opak, dokonuje się w „wielkiej ciszy” zmysłów.

Łaski Bożej nie daje się przyłapać na działaniu inaczej niż przez wiarę. A jednak ten cichy wybuch, który nastąpił gdzieś przy balaskach w prowincjonalnym kościółku, okazuje się mieć powszechny zasięg, gdy poddać go dochodzeniu z perspektywy eschatologicznej.

Sławomir Zatwardnicki

Zawrót głowy eucharystanta

Czym się różnią współcześni od ówczesnych Jezusowi? Może niepoważnym traktowaniem złożonej przez Niego propozycji matrymonialno-eucharystycznej. Tamci się gorszyli, nas już na to nie stać. Nawet podwórkowy ateizm nie wydaje się na serio podnosić zarzutów o kanibalizm, jakby przeczuwając że chodzi o coś innego niż cywilizowaną degustację ciała mężczyzny w wieku około lat trzydziestu, bez nałogów, może z wyjątkiem „przymusu miłości” dokonującej wszystkiego „dla naszego zbawienia”.

Malczewski Jacek Chrystus w Emaus, źródło: Wikimedia Commons
Malczewski Jacek Chrystus w Emaus, źródło: Wikimedia Commons

Nie potknie się o mięso z kością popijane płynami ustrojowymi ten, kto w Ciele i Krwi Pańskiej widzi jedynie symbol rzeczywistości duchowej. A przecież – oddalmy już tę nieco niesmaczną metaforykę sarkastyczno-gastronomiczną – jeśli chodzi o spotkanie z Panem, który rzeczywiście jest Duchem, to jako taki pozostaje poza naszym zasięgiem, chyba że zechce wyjść nam naprzeciw w swoim człowieczeństwie. Jak to właśnie był uczynił ustanawiając „last Supper” – w obcym języku brzmi to bardziej „po ludzku” od, cóż z tego że uroczystego, jeśli archaicznie nieludzkiego „Ostatnia Wieczerza”.

Przyjmowanie Eucharystii oznacza, że nie spożywa się tu „rzeczowego” daru (ciała i krwi), lecz że dokonuje się tu wejście Osoby w osobę. Żywy Pan ofiarowuje się mi, wkracza we mnie i zaprasza mnie, bym się Mu oddał tak, aby wypełniły się słowa: „Teraz zaś już nie ja żyję, lec żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). Tylko w ten sposób przyjmowanie Komunii jest aktem prawdziwie ludzkim, aktem wywyższającym i przemieniającym człowieka (Joseph Ratzinger).

Dopiero teraz, kiedy Pana już się po barbarzyńsku nie reifikuje, ale przyjmuje Go na sposób personalistyczny, można podkreślić „ucywilizowanie” tej eucharystycznej perychorezy osobowej. Właśnie chleb i wino sprawiają, że wszystko odbywa się bez tej wulgarnej inwazyjności charakteryzującej dzisiejsze formy obcowania międzyosobowego, którego przykładem niech będzie tytuł jednego ze spektakli teatralnych – „Liżę twoje serce” (świeża bułeczka, wczoraj widziałem – nie sztukę na szczęście, lecz zapraszający odstręczającym tytułem plakat – w mieście-europejskiej stolicy kultury 2016).

Zatem nie „liżemy” Bóstwa Chrystusowego, do którego dostępu nie mamy zresztą inną drogą niż przez Jego człowieczeństwo, owszem właśnie pokornie i w sposób jak najdalszy od barbarzyńskiej dosłowności konsumujemy chleb popijany winem, w które „wciela” się Jego Ciało i Krew. A dzięki człowieczeństwu Boga nasza miłość cywilizuje się, staje się bardziej ludzka przez to, że przemieniona miłością Wcielonego uzdalniającego nas – na zasadzie reakcji na Jego akcję – do zjednoczenia. A Ten, z którym się łączymy, jest przecież Słowem Bożym, w którym łączą się Bóstwo i człowieczeństwo.

Cyryl Aleksandryjski (zm. 444) ustawiał złączenie człowieka z Ciałem Chrystusa w paraleli do „niewysłowionego zjednoczenia” dokonującego się we Wcieleniu. Nie do wysłowienia zespolenie Pana z przyjmującym Komunię Świętą polega konsekwentnie na tym, że „święty komunista” łącząc się z człowieczeństwem, jednoczy się również z Bóstwem. „Ma” więc całego Chrystusa, albo raczej jest przez Niego posiadany, zgodnie ze słowami umarłego, a przez to żywego apostoła (por. raz jeszcze Ga 2, 20). Ostatecznie dochodzi do tego, że ten, „kto się łączy z Panem, jest z Nim jednym duchem” (1 Kor 6, 17).  Wszystko mają wspólne – zresztą nie tylko z Chrystusem Głową, ale i z braćmi stanowiącymi Jego mistyczne Ciało.

Jednak nie oznacza to komunistycznego rozpuszczenia się człowieka w masie ludzi czy w Bogu. Nie jest jak w „kultowej” (oddającej cześć wiecznie żywemu) frazie Włodzimierza Majakowskiego. Wspomnianemu przed chwilą, a właściwie przed dwoma chwilami biskupowi Aleksandrii (Cyrylowi, nie Włodzimierzowi) zwidziało się w celu wypowiedzenia tego nie do wypowiedzenia zespolenia człowieka z Bogiem użyć obrazu dwóch kawałków wosku, które, gdy się je stopi, znajdą się jeden w drugim. Podobnie eucharystant miałby stać się jedno z Chrystusem, „tak z Nim zlany i złączony przez to uczestnictwo, że sam będzie w Chrystusie, a Chrystus będzie w nim”.

Niech współcześni przejawiający tendencję do rozdzielania Chrystusowego człowieczeństwa od Bóstwa wybaczą Cyrylowi skłonności do mieszania. W zetknięciu z misterium rozum ludzki doznaje zawrotu głowy. Rosjanie powiadają „Biez wodki nie razbieriosz”, chrześcijanie mogliby powiedzieć, że bez napicia się wina, które stało się Krwią, nie ma przystępu do tajemnicy, a zatem również do prób jej zrozumienia: „dociekanie nie może poprzedzać wiary”, by raz jeszcze przywołać patriarchę. Zauważmy jednak przynajmniej tyle, że cyryliańska ilustracja sugeruje eucharystyczne „zlanie” się, w którym to stanie człowiek byłby zerem, a Bóg bzdurą. A przecież, wiemy to z Boya powieści psychologicznej z kajetu pensjonarki, „z tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz”. Stopione w jedno tożsamości Boga i komunikanta sprawiłyby, że nie można by już komunikować wzajemnej miłości.

Aby uniknąć eucharystycznego zawrotu głowy, trzeba przygotować się przez post, który według świętego Ambrożego (zm. 397) „upija trzeźwością”.

Sławomir Zatwardnicki

Koalicja w opozycji, opozycja w koalicji

Fallen statue of Lenin.JPG, źródło: Wikimedia commons
Fallen statue of Lenin.JPG, źródło: Wikimedia commons

Jak zauważał Johann Adam Möhler, z rozważań nad Trójcą Świętą wynika, że prawdziwe różnice mogą istnieć dopiero w jedności, a gdzie nie ma jedności – nie ma różnicy. Brzmi paradoksalnie, ale „paradoks wcielony” lepiej tłumaczy rzeczywistość stworzoną przez Trójjedynego niż „paradoks sprowadzony na ziemię” autonomicznego rozumu, który utożsamia różnicę z rozdzieleniem. Jeśli jednak szukamy jedności tylko z tym, co podobne, cóż szczególnego dokonujemy? „Czyż i poganie tego nie czynią?”.

Kto ma uszy do słuchania, ten usłyszy Dobrą Nowinę o jedności właśnie i dopiero tego, czego nie można do siebie sprowadzić. Albo, mówiąc rewersem: gdyby nie owa różnica, zamiast jedności otrzymalibyśmy mieszaninę – tertium quid powstałe kosztem zlania się za cenę unicestwienia jednego i drugiego. Przykład „pierwszy z brzegu”, choć ostatecznego: eschatologiczne zjednoczenie człowieka z Bogiem dokonuje się „bez zmieszania i bez rozdzielania”. Jedność „zmieszania”, jak w innych religiach, prowadzić musi do likwidacji człowieka i przemiany Boga. Cóż jednak po Bogu, który nie jest już Bogiem, człowiekowi, który właśnie przestał istnieć?; co nikomu po nikim?

Jeśli „herezja w pierwotnym sensie oznacza – jak przypominał swego czasu w Radio Wolna Europa Leszek Kołakowski – «wybór», zarówno akt wybierania, jak przedmiot wyboru”, to w takim razie herezja dokonuje się kosztem tego „przedmiotu”, którego „sito heretyka” nie przepuściło. Ale w takim razie herezja uznaje tę odcedzoną, zwykle przez zbyt „rozumowy rozum”, część za całość. W ten sposób krzewią się herezje, jeśli można tak rzec, nieortodoksyjne. Najtrudniejsze do wyplenienia są jednak „herezje ortodoksyjne”, uprawiane w „dobrej wierze” również przez samych wierzących, co to po tuwimowsku „zapięci szczelnie, patrzą na prawo, patrzą na lewo, a patrząc – widzą wszystko oddzielnie”. Wszyscy jesteśmy heretykami, bo wszyscy zgrzeszyliśmy.

„Herezją herezji” jest właśnie widzenie jedności tak „szczelnej”, że nie dopuszcza ona różnicy; to od strony „prawej”, bo od „lewej” z kolei każda różnica staje się „widzeniem wszystkiego oddzielnie”. Huśtawka nie emocji, a chłodnego rozumu: heterodoksyjne albo to, albo tamto, ewentualnie raz to, a raz tamto, zamiast ortodoksyjnego: i to, i tamto jednocześnie. Gdyby chcieć się dokopać do korzenia wszelkiej herezji, odsłoniłyby się dwa korzenie: wiary i rozumu, których rozróżnienie zamieniło się w rozdzielenie. Wiara stała się fideistyczna, a rozum racjonalistyczny, skutkiem czego rzeczywistość z tajemniczego paradoksu zamieniła się w zagadkę nie do rozwikłania.

Liberty-statue-from-behind.jpg, źródło: Wikimedia commons
Liberty-statue-from-behind.jpg, źródło: Wikimedia commons

Jeśli grzech każe widzieć w każdej różnicy opozycję, to z kolei Chrystus przychodzi uwolnić z tych kazamat pokawałkowanej rzeczywistości. Dlatego odkupienie będzie przebiegało drogą odwrotną niż rozbicie, przy czym ze względu na grzech ku zjednoczeniu będzie wiodła droga krzyżowa. Rozróżnienie, które zamieniło się we fragmentaryzujące wszystko różnice, nie może być „anihilowane” ot tak, po prostu, ale jeśli ma się na powrót stać „różnicą jednoczącą”, to wymaga rodzącej się w bólach i pocie postawy nawrócenia z „różnicy rozdzielającej”. Chodzi o jedność, a nie kompromisową koalicję.

Ostateczne zjednoczenie ludzi ze sobą oraz ludzkości z Bogiem dokona się oczywiście w chwale, ale już teraz „eschatologiczne moce” sięgają ku doczesnej rzeczywistości i pozwalają przeżywać, choć w misterium, ową perychorezę na wzór tej istniejącej w Trójcy. Właśnie Kościół, który jest Ciałem Chrystusa, otrzymuje w Zesłaniu Ducha Świętego potencję, „by wypełnić to pragnienie tak głęboko zakorzenione w istotach ludzkich, czyli najbardziej radykalną jedność w najbardziej radykalnym szacunku dla różnorodności” (Międzynarodowa Komisja Teologiczna).

Impotencja świata bez Boga przynosi jedynie „herezje”: indywidualizmu lub kolektywizmu – albo kolektyw jest wszystkim, a jednostka niczym, albo vice versa. Próby pogodzenia można by nazwać „opozycją w koalicji” czy odwrotnie, „koalicją w opozycji”. Ale inna możliwość wyboru – zarówno jeśli chodzi o sam akt, jak i o przedmiot – została również dana. W nadziei już jesteśmy ortodoksami.

Sławomir Zatwardnicki

Przypowieść o trzeźwieniu

Wine Decanters (13925503319).jpg, źródło: Wikimedia commons
Wine Decanters (13925503319).jpg, źródło: Wikimedia commons

Trend ściągania wszystkiego, co duchowe, na poziom psychiki, czyli „ciała i krwi”, wolno odwrócić. Można by to zrobić w duchu quasistarotestamentowym: oko za oko, ząb stały za mleczaka, konfesjonał za kozetkę. Bez naruszania tajemnicy spowiedzi powiedzmy, że chodziłoby o śmiertelny grzech psychologizowania tego, co duchowe. Ale, w ramach nowotestamentowego miłosierdzia chrześcijańskiego wobec innych a sprawiedliwego rachunku sumienia swojego, można by psychologiczne obserwacje wykorzystać do budowy przypowieści. Na przykład: odnosząc perypetie chorych związków międzyludzkich do relacji człowieka z Bogiem, której proces zdrowienia dokonuje się w zbawczej historii.

Gdyby komuś się chciało, mógłby w ten sposób pisać całe księgi, a nawet dokonać interpretacji Księgi Ksiąg pod tym kątem. Tu niech wystarczy mały przykład, zaczerpnięty z toksycznych układów osób współuzależnionych. Osoby takie mają problemy z zachowaniem równowagi między zależnością a niezależnością, i dlatego miotają się od uzależnienia do skrajnej niezależności. Jednak „przeciwieństwem współuzależnienia jest współzależność”, czyli dar „znajdowania zdrowej równowagi pomiędzy zależnością a niezależnością” (R. Hemfelt, F. Minirth, P. Meier), a nie anarchiczna niezależność.

Tej zrównoważonej postawy zabrakło Adamowi i Ewie, którzy pomylili wolność z totalną autonomią od Boga, w efekcie czego wpadli w sidła nałogowego grzechu. Jako Dorosłe Dzieci Adama, pisałem już o tym kiedyś, ponosimy konsekwencje wyboru prarodziców. Jak oni nie potrafimy „iść prosto”, lecz poruszamy się od latarni do latarni, od bezwolności w relacji z Bogiem (kompulsywna religijność naturalna), aż do destrukcyjnej emancypacji od wszelkiego wpływu Boga (ateistyczne trendy).

Akt stwórczy w naszej przypowieści, tłumaczę na osobności, po odprawieniu tłumów przypadkowych czytelników, należy widzieć właśnie jako „dobry start” do osiągnięcia celu: zdrowej na wieczność relacji człowieka z Bogiem. Stworzenie otrzymuje dar niezależności w takim stopniu, by móc w wolności budować swoją zależność od Boga. Na tyle jest sobą, żeby móc się ofiarować drugiemu, a właściwie „Drugiemu Jednemu w Trzech”, i jednocześnie by móc przyjmować miłość od Trójjedynego. Zbawienie, jeśli jego rozumienia nie będziemy zawężać do wyzwolenia od nałogu grzechowego, należy widzieć jako przebóstwienie, czyli ostateczne „skonsumowanie” tej miłości, która została zainicjowana przez Boga już w akcie stwórczym, a która dopełni się w ostatecznym podarowaniu się Boga nam, a nas Bogu. Jednak nasza z Trójcą wieczna perychoreza dokonać się może jedynie wtedy, gdy zostaniemy uwolnieni wcześniej od poadamowego problemu.

Flaming cocktails.jpg, źródło: Wikimedia Commons
Flaming cocktails.jpg, źródło: Wikimedia Commons

Na razie pozostawaliśmy bezsilni, i nawet pojęcie stworzenia zostało wykrzywione w krzywym lustrze butelki współuzależnienia. A zatem proces zbawczego trzeźwienia musi oznaczać również sięgnięcie w przeszłość. Z perspektywy czasu widać, jak wielkiego wysiłku Siła Większa od nas samych musiała dokonać, żeby doprowadzić nas do przytomności, a zatem do samych siebie i do Boga, który jest tak inny od nas, że aż możemy być na Jego obraz i podobieństwo. Do tej pory cechował nas bowiem sposób myślenia, który przedstawiam za autorami książki Miłość to wybór. O terapii współuzależnień: „Jeśli przerywana linia mojego okręgu pokryje przerywaną linię twojego, to razem stworzymy ciągłą linię okręgu. Moja półosoba potrzebuje twojej półosoby po to, by utworzyć całość”.

Nie tak jest jednak w Trójcy, nie tak: ani Ojciec nie jest trzecią częścią osoby, ani Syn, ani Duchowi też nie brakuje dwóch trzecich, a razem są Jednym. Podobnie Bóg, który odwiecznie przewidział nasz udział w życiu Trójjedynego, musi być „kompletny” sam w sobie, żeby nie szukając spełnienia samego siebie – móc wejść w relację z ludźmi, którzy nie są nim. Potrzeba było także całkowitej transcendencji, żeby można było pozwolić sobie na immanencję bez ryzyka „zlania” się ze światem. Dlatego Objawienie przypomniało o nieskończonej różnicy między Stwórcą a stworzeniem, a ponieważ ono próbowało „rozpuszczać” Boga w świecie, a siebie w Bogu (panteizm), teraz potrzeba było terapeutycznej separacji, zanim miało się dokonać zdrowe zjednoczenie.

Jeśli współuzależniony szuka własnej tożsamości w związku z innym poszukującym własnej tożsamości współuzależnionym, każdy z nich zostaje wchłonięty przez tożsamość drugiego. Z kolei współzależność człowieka z Bogiem jest możliwa tylko wtedy, gdy ten pierwszy zostaje wyrwany z pułapki współuzależnienia, a Drugi pozostaje rozpoznany jako szczęśliwy sam w sobie, nieskończenie trzeźwy, bo wolny od jakiegokolwiek poszukiwania potwierdzenia w człowieku. Dopiero relacja człowieka z chrześcijańskim Bogiem Trójjedynym prowadzić może do totalnego zjednoczenia na wieczność, z jednoczesnym poszanowaniem autonomii obu stron, Boskiej i ludzkiej.

Dlatego, jak wskazuje jeden z dokumentów Kongregacji Nauki Wiary, należy pamiętać, że „człowiek w swojej istocie jest stworzeniem i stworzeniem pozostanie na wieki, nigdy więc nie będzie możliwe wchłonięcie ludzkiego «ja» przez «Ja» Boskie, nawet w najwyższych stanach łaski”. A jednak człowiek pozostający człowiekiem stanie się Bogiem, bo „Chrystus daje nam siebie, czyniąc nas uczestnikami swojej Boskiej natury, bez naruszania natury stworzenia, w której On sam uczestniczy przez Wcielenie”. Dlatego jedynie „w chrześcijaństwie ponad wszelką miarę, bez unicestwiania w morzu Absolutu osobowego «ja», z zachowaniem statusu stworzenia, spełniają się wszystkie pragnienia zawarte w modlitwie innych religii” (Orationis formas). Tęsknoty pozachrześcijańskie to wyraz typowego dla współuzależnionych „myślenia życzeniowego”.

A teraz, jeśli to nie duchowość ma zostać wchłonięta przez psychologię, ale psychologia z zachowaniem jej tożsamości ma zostać przyjęta przez duchowość, należałoby dokonać reinterpretacji powyższej przypowieści i wskazać na niewystarczalność użytych psychologicznych obrazków z życia wziętych. Pozostawiam to już czytelnikom, podpowiadając jedynie, że relacja człowieka z Bogiem zakłada jednak niedostępną psychologii różnicę między „partnerami”. Trzeba bowiem pamiętać, że „gdy wskazujemy na podobieństwo między Stwórcą i stworzeniem, to zawsze niepodobieństwo między nimi jest jeszcze większe” (Sobór Laterański IV). Świadomość podobnego, bo pochodnego „niepodobnego podobieństwa” należy zachować w przechodzeniu od przypowieści psychologicznej do rzeczywistości duchowej.

Sławomir Zatwardnicki

Od odbóstwienia do ubóstwienia

Być może nie wszyscy ludzie, jednak wszystkich zapewne epok pytali o pochodzenie świata, w słusznej intuicji, że w początku tkwić musi ziarno prawdy o końcu – celu stworzenia. Wszystkie udzielane odpowiedzi obarczone były mniejszymi lub większymi (raczej to drugie) błędami: czy to panteizmu mieszającego Boga i świat, czy manichejsko-gnostycznego dualizmu rozdzielającego złą materię od dobrego ducha, czy w końcu materializmu nie widzącego potrzeby istnienia przyczyny „spoza świata” dla powstania świata. Czytaj dalej Od odbóstwienia do ubóstwienia

Na „zajączka”: Bóg w lustrze

Mirror.jpg, źródło: Wikimedia commons
Mirror.jpg, źródło: Wikimedia commons

Jeśli Syn jest obrazem Ojca, musi być od Niego mniejszy; obraz przecież nie dorównuje swojemu wzorcowi – rozumował Ariusz. W każdym z nas siedzi taki mały „ariuszek”, który na Boga przerzuca obrazy wzięte ze świata stworzonego. Ba! W ten sposób stworzony człowiek – obraz niestworzonego Boga rzeczywiście różniący się od pierwowzoru – rzutuje swoje wyobrażenia na obraz doskonały, którym jest niestworzony Syn. Samo w sobie byłoby to doskonałym żartem, gdyby nie powaga, jaka towarzyszy popełniającym ten błąd. Dlatego musi znaleźć się wewnątrz człowieka jakiś mały atanazy, który wzorem Wielkiego Atanazego wyda arianizmowi walkę „na śmierć i życie”, by można było cieszyć się „Bogiem z nami”. Czytaj dalej Na „zajączka”: Bóg w lustrze