Upór ludzki, nieludzki opór

Juancito.jpg, źródło: Wikimedia commons
Juancito.jpg, źródło: Wikimedia commons

Człowiek, nawet po tym jak upadł, nie staje się nie-człowiekiem. Choć jego wola została zniewolona, to nie na tyle, żeby Bóg nie mógł od niej wymagać posłuchu. Ten o twardym karku niełatwo skłania się do posłuszeństwa, a w swoim oporze przed Bogiem przypomina osła z jego uporem. Ale przecież jeśli jest ssakiem z rodziny koniowatych, to bardziej mułem, hybrydą człowieka i osła, którego wędzidłem „posłuszeństwa krzyża” (© Christoph Schönborn) i uzdą łaski Bożej daje się okiełznać (por. Ps 32, 9). Jak Bóg staje się człowiekiem, a nie przestaje być Bogiem, tak człowiek, choć zezwierzęcył się, pozostaje jednak człowiekiem.

Zbawienie człowieka, jeśli miało sięgnąć jego upadłej woli, musiało dokonać się przez wolę człowieka, którym stał się Bóg. Tym, który „ukazał istotną rolę odegraną przez ludzką wolność Chrystusa w dziele naszego zbawienia” był św. Maksym Wyznawca. Tym samym ukazał on, że „nasze zbawienie było chciane przez Boską Osobę za pośrednictwem ludzkiej woli” (Międzynarodowa Komisja Teologiczna). Dzięki temu wyzwoleniu ludzkiej woli w Chrystusie człowiek otrzymał szansę na zamianę nieludzkiego oporu przed Bogiem w ludzki upór podążania za wolą Bożą.

Rembrandt Harmensz. van Rijn 122.jpg, źródło: Wikimedia commons
Rembrandt Harmensz. van Rijn 122.jpg, źródło: Wikimedia commons

Przy czym, co oczywiste, również to nagłe – bo nawet jeśli rozciągnięte w czasie, to rozpoczęte we chrzcie – nawrócenie woli w Chrystusie, nie dokonuje się bez woli człowieka. Jak Balaamowa oślica, tak muł ludzkiej woli rozpoznaje odtąd Pana, nastawia długich uszu i uporczywie uczy się zginać swoją krótką szyję. Można powiedzieć, że Osoba Chrystusa nie może zbawić człowieka inaczej jak za pośrednictwem jego woli, którą zbawiła dzięki woli człowieka Chrystusa. Biada temu, kto chciałby ujarzmić ten narowisty paradoks Bosko-ludzkiej współpracy. Człowiek ssak odzyskuje swoją wolę – rezygnując z niej w tym sensie, że zaczyna ssać wolę Bożą.

Definicja chrystologiczna sformułowana w Chalcedonie rozróżniła natury Boską i ludzką w Chrystusie, dzięki czemu afirmowany został właśnie ten „ludzki komponent”, najpierw w Chrystusie, a wtórnie i w braciach Pierworodnego (por. Rz 8, 29). Wymowne jest, że samo sformułowanie dogmatyczne powstało nie tylko dzięki Boskiej opatrzności, ale i ludzkiemu uporowi delegatów papieskich. Ci nie popuścili w „sporze o przyimek” i w końcu stanęło na określeniu papieża Leona Wielkiego: Chrystusa należy wyznawać nie „z” dwóch natur, ale „w” dwóch naturach. Ta chrystologia „diofizycka” budziła opór wśród zgromadzonych w Chalcedonie, ale zrodzona w bólach – karmi do dziś ortodoksyjną interpretację misterium Boga-Człowieka, w którym z kolei rozświetla się tajemnica człowieka (por. Gaudium et spes). W tym również niezbędności jego uporu w miejsce oporu.

A teraz „uszy do góry” (© Jerzy Waldorff)! Jeśli natury ludzka i Boska jednoczą się w Osobie Chrystusa, a dopiero dzięki temu (nie czyt.: pomimo tego) zachowują swoje właściwości, to w takim razie dopóty człowiek nie stanie się sobą, dopóki nie zjednoczy się z Chrystusem („bez zmieszania i bez rozdzielania”, jak każe Chalcedon). Nie bądź więc mułem i się nie opieraj, człowieku.

Sławomir Zatwardnicki

3 myśli nt. „Upór ludzki, nieludzki opór”

  1. Drogi Panie Sławomirze

    Pisze Pan: „… A teraz „uszy do góry” (© Jerzy Waldorff)! Jeśli natury ludzka i Boska jednoczą się w Osobie Chrystusa, a dopiero dzięki temu (nie czyt.: pomimo tego) zachowują swoje właściwości, to w takim razie dopóty człowiek nie stanie się sobą, dopóki nie zjednoczy się z Chrystusem („bez zmieszania i bez rozdzielania”, jak każe Chalcedon). Nie bądź więc mułem i się nie opieraj, człowieku”.

    Podziwiam generalnie cały wywód. Aliści Jerzego Waldorffa dobrze pamiętam i podejrzewam, ze niewiele by z tej argumentacji zrozumiał. Sam określał innych „ stadem osłów”, szczególnie w stanie wskazującym na spożycie szklaneczki wstrząśniętej ale nie zmieszanej, bo przecież magnateria nie pijała byle czego.. Zacytuję parę jego wypowiedzi osobistych i innych o nim samym:
    „Mój stosunek do Pana Boga jest taki jak Rubinsteina Artura, który mówił do mnie: „Panie Jerzy, ja w Pana Boga nie wierzę, ale jeżeli po śmierci okaże się, że on istnieje – jaką rozkoszną sprawi mi niespodziankę”.
    „Któregoś razu Fidrek niebacznie nazywa jedną ze studenckich korporacji „stadem osłów”. Zostaje wyzwany. Na szable! Sześć tygodni gorączkowej nauki fechtunku dało ten skutek, że Fidrek ranił przeciwnika – do krwi, czym ostatecznie upokorzył korporację. Jednym z sekundantów Fidrka był Isio. Chcąc uniknąć zemsty korporantów, obaj chłopcy udają się w fundowaną przez matkę niezapomnianą podróż do Włoch. Fidrek wynajmuje pokój w młynie nad brzegiem morza, Isio mieszka w willi u zamożnej ciotki. Spędzają ze sobą całe dnie.
    W nagranej dwa lata temu audycji ‘Życie z muzyką w tle’ Waldorff wspomina: – Isio to jest moja pierwsza miłość w życiu. I nie ma co ukrywać, że to była miłość do pięknego chłopca…”
    „Ale choć trudno wyobrazić sobie bardziej szczytny cel niż ratowanie Powązek, Komitet z początku nie spotykał się z entuzjazmem ani ze strony Kościoła, ani władz. Kuria patrzyła z ukosa na „komunizowanie” cmentarza, a komuna z kolei uważała, że Waldorff odnawia jedynie pomniki ziemian i najzamożniejszych mieszczan… Do ostatniej chwili był instytucją, kołem ratunkowym dla kultury. Jak komuś obcięli dotację – zaraz dzwonił do Waldorffa. A to zespół muzyczny, a to fundusz na instrumenty dla orkiestry kameralnej. I on, ledwo już żywy, chwytał za słuchawkę i załatwiał sprawę. Jedno miał tylko kategoryczne życzenie. Chciał być chowany przy dźwiękach muzyki Szymanowskiego…”
    „Waldorff był jak stary, niewymiarowy kontrabas. Nie mieścił się w żadnym futerale. Ani za życia, ani po śmierci. Na trzy dni przed pogrzebem telewizyjna ‘Dwójka’ wyemitowała program, w którym wyznawał przewrotnie – jak to Waldorff – że Boga nie ma. Scenariusz żałobnej ceremonii trzeba było zmienić. Warszawska Kuria Metropolitalna nie wyraziła zgody na mszę w kościele św. Krzyża. Msza odbyła się w kościele św. Boromeusza na Powązkach. Na jego ukochanych Powązkach, gdzie już wiele lat temu upatrzył sobie miejsce – północną stronę Katakumb. I tam został pochowany. /Fragmenty tekstu J. Kurskiego ‘ Aliści Waldorff w ‘Gazecie Świątecznej 22 stycznia 2000/.” Koniec cytatów.

    Natura ludzka Waldorffa była unikatowa, krnąbrna, złośliwa i niebywale inteligentna. Na pewno był niepowtarzalnym oryginałem i chyba pozostał nim do końca swoich dni. Gdzie jest teraz? Czy jest (będzie) zbawiony? A któż to wie?
    Pozdrawiam 🙂

  2. @Robert Koss
    Szanowny Panie Robercie, dziękuję za te, jednak smutne, informacje o JW. Oczywiście ja cytuję nieco „perwersyjnie” felietonowe wypowiedzi różnych osób nie bacząc na ich wiarę/niewiarę. Nie wiem, czy Pana komentarz jest jednak subtelną aluzją, że to niepotrzebne „zmieszanie”?:)
    Wstrząśnięte, ale nie zmieszane – dobre:)
    Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.

  3. Panie Sławomirze!
    Pamiętam dobrze JW. Miał nieprzeciętne poczucie humoru i za porównanie do „ muła” nie wyzwałby Pana na pojedynek ( aczkolwiek w młodości ponoć pojedynkował się o jakieś głupstwo). Był to niezły raptus i pieniacz, kompan i do ( szabli) szklanki S. Kisielewskiego. Oczywiście ową „wstrząśniętą ale nie zmieszaną” proszę interpretować jako żartobliwą grę słów.
    Pozdrawiam, RK 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *