Wyjątkowość Jezusa

Z pytań, które otrzymuje od czytelników, przebija się jeden zasadniczy problem, najczęściej poruszany, niezrozumiały również do końca w trakcie dyskusji pod podjętymi przeze mnie kwestiami. Dotyczy on – w głównej mierze – dwóch spraw: W jaki sposób godzę dociekania historyczno – krytyczne z moim katolicyzmem? W jaki sposób odbierany przeze mnie Jezus może być jeszcze kimś wyjątkowym? Odpowiedź na pytanie drugie, będzie jednocześnie odpowiedzią na pierwsze.

Wyjątkowość Jezusa – co to tak naprawdę znaczy? W czym Jezus jest dla mnie wyjątkowy? Nie buduje pozycji Jezusa, ustosunkowując Go antagonistycznie do judaizmu. Jezus historyczny jest, dla mnie, Żydem z pierwszego wieku naszej ery. Żydem żyjącym w polifonicznym judaizmie, który znacznie się różni od tego z okresu po 70 r. Duża część badaczy Jezusa historycznego próbuje, poprzez porównywanie Go do innych Żydów z Jego epoki, dowieść, że był On inny. Co znaczy w tym wypadku inny? Inny oznacza lepszy, mądrzejszy i oryginalniejszy. Nie przeszkadza mi, że ktoś widzi w Jezusie kogoś różnego od Jana Chrzciciela, Chaniny ben Dosy, Teudasa czy też Egipcjanina ( zob. Józef Flawiusz, Dawne dzieje Izraela, 18, 116 – 119; 20, 97 – 98; 20, 171; Tenże, Wojna żydowska 2, 261; Talmud Babiloński, Berakot 34b; 61b; Taanit 24b ). Na pewno był inny – nie ma dwóch takich samych ludzi. Prof. Sanders ujął to następująco:

Widzimy tutaj wyraźnie, że w dyskusjach na temat wyjątkowości Jezusa, „wyjątkowy” oznacza lepszy, a nie – jak to powinno w takim wypadku być – po prostu inny. Schrage twierdzi, że nie zamierza, udowadniać wyższości Jezusa, ale wydaje się to być przecież, siłą przewodnią dyskursów dotyczących wyjątkowości. Cały sens uśredniania judaizmu zmierza do tego, by Jezus został uznany za tego, który przyszedł jako ktoś lepszy ( E. P. Sanders, The Question of Uniqueness in the Teaching of Jesus. The Etel M. Wood Lecture 15 February 1990. London: The University of London, 1990, s. 17 ).

W jaki sposób jest robione, to kuriozalne połączenie historii i teologii? Spójrzmy na Gerharda Lohfinka. Postaram się bezsprzecznie wykazać, że rozminął się on znacząco z prawdą, tworząc bazę porównawczą dla Jezusa. W rozdziale zatytułowanym Rabini i ich uczniowie ( G. Lohfink, Jezus z Nazaretu. Czego chciał. Kim był, Poznań 2012 ), stara się on wychwycić różnice pomiędzy stosunkiem rabinów a uczniami, a stosunkiem Jezusa do swoich uczniów. Najpierw zacznijmy od tego: czy takie porównanie jest konieczne? Jak stwierdza sam autor, wzorów dla Jezusa należałoby szukać gdzie indziej ( s. 133 ). Skoro Jezus nie był rabinem, to po co porównywać Go do nich? Należałoby bardziej precyzyjnie poszukiwać analogii. Skoro kojarzymy Go z nurtem charyzmatycznym, to najbliższym wzorcem do porównania powinien być Nauczyciel Sprawiedliwości. Lohfink stwierdza: Jezus wzywa do naśladowania. U rabinów nie znajdujemy ani jednego opowiadania, w którym jakiś rabin powołałby jakiegoś ucznia, by ten go naśladował ( s. 124 ). To oczywiście opinia Lohfinka. Nie wnikajmy na razie w to jego nigdy – przyjdzie i na to czas. Spójrzmy jednak, jak to było, z poprzedzającym Jezusa charyzmatykiem:

Wtedy pojęli swe przewinienie i uświadomili sobie, że byli ludźmi winnymi. Byli jak ślepi i jak ci, którzy mylili drogę przez dwadzieścia lat. Bóg śledził ich czyny. Ponieważ szukali go z doskonałym sercem, wzbudził im Nauczyciela Sprawiedliwości, by wiódł ich drogą jego serca. I oznajmił ostatniemu pokoleniu to, co uczyni ostatniemu pokoleniu, zgromadzeniu zdrajców, to jest tym, którzy zeszli z drogi ( CD – A kol. 1, 8 – 13 ).

Nauczyciel Sprawiedliwości pomógł szukającej Boga grupie odnaleźć Go, a ona podążyła śladami jego serca. Bardzo podobnie jak w przypadku Jezusa. Lohfink próbuje wskazać drugą różnicę: u rabinów uczeń mógł zmienić swojego nauczyciela; w przypadku Nauczyciela z Nazaretu było to niemożliwe ( s. 125 ). Czy było to jednak możliwe w przypadku Nauczyciela Sprawiedliwości?

Wyjaśnienie tego słowa odnosi się do zdrajców będących z Człowiekiem Kłamstwa, którzy nie słuchali słów Nauczyciela Sprawiedliwości z ust Bożych, i do zdrajców nowego przymierza, którzy nie uwierzyli w przymierze Boże i znieważyli jego święte imię ( 1QpHab kol. 2, 1 – 4 ).

Zarówno Nauczyciel Sprawiedliwości, jak i Nauczyciel z Nazaretu, uważali, że ich uczniowie nie mogą poszukiwać już innych nauczycieli. Odpowiednia baza porównawcza niweluje przepaść, którą chciał sztucznie wytworzyć Lohfink. Zachowanie Jezusa wpisuje się w żydowski kontekst, jeśli oczywiście będziemy chcieli go poszukać.
Duże „ale” – Lohfink w sposób skandalicznie niedokładny, obserwuje żydowskich rabinów czasów Jezusa. Wyjaśnię tu czytelnikowi parę oczywistości, które celowo ( drugim wyjściem jest niewiedza ) przemilczał niemiecki badacz. Tytuł rabbi w owym okresie nie był używany jeszcze oficjalnie, jako coś przynależnego uczonemu w Piśmie. Ten zwyczaj ustali się pod koniec pierwszego stulecia. Tuż przed końcem pierwszego wieku przed Chrystusem, powstaną dwie akademie rabiniczne, kierowane przez Hillela i Szammaja. Ruch faryzejski w czasach Jezusa rozpadł się na dwa zwalczające się obozy. Czy uczniowie Bet Hillel mogli przejść po nauki do szkoły prawnej Szammaja? Na pewno takie wypadki się zdarzały, ale nie były one mile widziane:

Gdy przybywało uczniów Szammaja i Hillela niedostatecznie przygotowanych w nauce, wzrosły waśnie w Izraelu i zamiast jednej powstały jakby dwie Tory ( Talmud Babiloński, Sotta 472; Sanhedrin88,2 ).

Spór po śmierci mędrców zaostrzył się, a według legend, rozstrzygnął go – na korzyść Hillela – dopiero głos Boga ( TB, Eruwin 13 ). Hillel zmarł, prawdopodobnie, tuż przed początkiem publicznej działalności Jezusa, a więc Nazarejczyk nauczał w okresie nasilonych faryzejskich dysput pomiędzy wrogimi szkołami.
Lohfink w rozpatrywanym przeze mnie rozdziale stwierdza: Druga różnica: uczniom rabinów nieustannie wpaja się, że mają oni „służyć” swym nauczycielom…Zatem uczeń myje rabbiemu stopy. Podaje do stołu. Sprząta dom i obejście. Idzie na targ czynić sprawunki…U Jezusa wszystko to wyglądało inaczej – w sposób w ówczesnym świecie niesłychany…Nie pozwala się obsługiwać, lecz sam jest pośród swych uczniów tym, który usługuje im przy stole ( s. 25 – 26 ). W przypadku Jezusa Lohfink, przekazuje prawdę; jednak czy przekazuje nam prawdziwy obraz rabinów? Niewątpliwie część z nich wspierała ten przesadny szacunek, o którym pisze Lohfink, ale czy wszyscy? Czy postawa uniżania się przez nauczyciela była wtedy aż tak niesłychana?

A tak mawiał Hillel: Moje poniżenie jest moim wywyższeniem. Moje wywyższenie jest moim poniżeniem ( Midrasz Rabba, Wajikra 1, 5 ).

Przechowała się również ciekawa anegdota związana z tym wybitnym znawcą Tory:

Opowiadano o Hillelu, że kupił dla pewnego biedaka, pochodzącego z dobrego domu, konia wierzchowego i niewolnika, żeby biegł przed nim. Pewnego razu, kiedy nie mógł znaleźć niewolnika, sam biegł przed nim przez trzy mile ( TB, Ketuwot 67, 2 ).

Najważniejszy faryzejski rabbi w roli niewolnika; najważniejszy faryzejski rabbi chętny do poniżeń. Co, w takim razie, z „prawdą” Lohfinka, o braku chęci rabinów do obsługiwania przy stole swoich uczniów.

Pewnego razu Rabbi Eliezer, Rabbi Jehoszua i Rabbi Cadok biesiadowali w domu syna Rabbana Gamaliela. Rabban Gamaliel stojąc nalewał im wino. Podał kielich Rabbiemu Eliezerowi, a ten odmówił przyjęcia go. Podał więc Rabbiemu Jehoszui, a ten go przyjął.
Rzekła Rabbi Eliezer: Jakże to, Jehoszua? My sobie siedzimy, a Rabban Gamaliel stoi i nalewa nam wino?
Odrzekł mu: Wiem o kimś większym od niego, kto także, usługiwał innym. Był to Abraham…
Rzekł też Rabban Cadok: Dokądże pomijać będziecie cześć należną Stwórcy, zajmując się wyłącznie godnością ludzi? Oto sam Święty Błogosławiony, który odwraca wichry, gromadzi chmury, spuszcza ulewne deszcze, okrywa roślinnością ziemię – nakrywa przed każdym z osobna stół z jadłem, czemuż by więc Rabban Gamaliel, syn Rabbiego, nie miał stać i nalewać wina ( Kidduszin 32, 2; Sifri Dewarim Ekew ).

Nie można w taki sposób uprawiać czegoś, co ma być połączeniem historii i teologii: jest to historia nieprawdziwa i zła chrystologia, a ja sam, nie sądzę, by Jezus musiał być wywyższany za pomocą takiej haniebnej praktyki. Większość egzegetów chrześcijańskich ma problem z odbiorem całkowicie żydowskiego Jezusa. Za wszelką cenę starają się oni wykazać Jego oryginalność poprzez przeciwstawienie Go, wydumanemu, ahistorycznemu judaizmowi, bowiem dopiero na jego tle, Nazarejczyk ma wyrosnąć na giganta. Nigdy jednak Jezus nie mówił, że przyszedł On po to, by przeciwstawić się swoim współbraciom. Jezus odniósł zwycięstwo poprzez Krzyż i zmartwychwstanie. Zupełnie niepotrzebne są apologetyczne wstawki, które czynią z Niego kogoś, kto musi mówić i czynić rzeczy, niemające swojego precedensu. Doprawdy, nie wiem, skąd wziął się tak dziwny sposób uprawiania chrystologii: uwłaczanie – w pewnym sensie – judaizmowi czasów Jezusa, po to, by następnie, tworzyć peany pochwalne na cześć Jego geniuszu. Tymczasem, by kochać Jezusa i uznawać w Nim Syna Bożego, wcale nie trzeba iść tą drogą. Ja jestem przynajmniej temu przeciwny.
„Co w nauczaniu Jezusa było wyjątkowe? Historyk, który będzie badał ten problem szczegółowo, odpowie: gdzieniegdzie jest ono równoległe do judaizmu, ale i charakterystyczne; niewiele jest rzeczywistych wyjątków – nie było ono bez precedensu. Uważam, że eksperci mogą potwierdzić ten ostatni wniosek, gdy odniosą go do Newtona, Darwina, Marksa czy też Freuda. Czy to oznacza, że oni byli unikalni, a Jezus nie był wyjątkowy? Bynajmniej. Czy przesłanie nie było Jego własnym komunikatem? Czy Jego misja nie była Jego własną drogą? Jej efekty były większe, niż można by się spodziewać, a zostały one osiągnięte, poprzez dodanie do siebie różnych odrębnych części. Co w Nim było wyjątkowe? Wszystko. On sam” ( Sanders: s. 25 ). Amen.

14 myśli nt. „Wyjątkowość Jezusa”

  1. W związku z tym, co Pan napisał, zdobędę się na osobiste wyznanie. Dla mnie – jako dla katolika – wyjątkowość Jezusa nie polega na Jego rzekomej nieprzystawalności do ówczesnej kultury judaistycznej, ale na aurze Bożego autorytetu, jaką ewidentnie rozpoznali w Nim uczniowie (nawet jeżeli potrzeba było czasu, aby jednoznacznie to orzec). Inaczej mówiąc: teksty nowotestamentowe wskazują na to, iż w relacji do Jezusa zachodziło zawsze coś więcej niż w relacji do rabina czy nauczyciela mądrości. Polegano na Nim jako na kimś nie narażonym na zwykłą ludzką omylność („przenikającym aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolnym osądzić zamiary i myśli serc”, zupełnie jak w pochwale Słowa Bożego w Hbr 4, 12), godnym takiej formy zaufania, jakiej w Pismach wymagał dla siebie sam Bóg, przeciwstawiając cnotę złożenia ufności w Nim – niewłaściwemu złożeniu ufności w ludziach. „Otóż Ja, Ja jestem twoim pocieszycielem, ty zaś kim jesteś, że miałbyś się lękać człowieka śmiertelnego i syna człowieczego, którego los jest taki jak i polnej trawy” (Iz 51, 12). „Lepiej się uciec do Pana, niż pokładać ufność w człowieku” (Ps 118, 8).

    A zatem, wyjątkowość Jezusa odnajduję w relacji. Od samego początku widziano w Nim osobę, na której można polegać bardziej niż na zwykłym człowieku, mędrcu czy rabinie, w Jego pocieszenia ufano bardziej niż w pocieszenia wszystkich innych ludzi, a Jego postanowienia odnośnie życia każdego z uczniów posiadały znaczenie większe, a nawet jakościowo inne od postanowień omylnego człowieka. To, co mam na myśli dobrze oddaje J 1, 43-51 wraz z tajemniczym: „Zanim zawołał cię Filip, widziałem cię, jak siedziałeś pod drzewem figowym” (J 1, 48). Bo czy te słowa są odpowiedzią na pytanie Nathanaela: „Skąd mnie znasz?” (J 1, 48), kiedy Jezus powiedział o nim: „Oto prawdziwy Izraelita! Nie ma w nim żadnego podstępu” (J 1, 47)? Sądzę, że ten dialog ma doniosłe znaczenie teologiczne.

  2. Ciekawe wnioski. To jak odczytali samego Jezusa jego pierwsi uczniowie, jest tematem wielu debat i związanych z nimi sprzecznych opinii. Niemniej jednak wspólny consensus uczonych zupełnie pokrywa się z Pana opinią: uczniowie od początku widzieli w Nim kogoś z autorytetem, za którym stoi sam Bóg. Dla mnie jednak najważniejszą sprawą jest zmartwychwstanie Jezusa. Całkiem słusznie zauważa ks. Strzelczyk, że jeśli nie odbyłoby się ono w rzeczywistości, to musielibyśmy mówić o tym, iż Jego uczniowie zafałszowali nauczanie swojego Mistrza. Nurt przeciwstawiający Jezusa judaizmowi, któremu – jak Pan pisze – Pan nie ulega, jest jednak silny. Bardzo trudno jest niektórym teologom wykonać kurs wsteczny. Cała wcześniejsza tradycyjna eklezjologia budowała wizerunek Jezusa na zasadzie przeciwstawiania Go religii żydowskiej. Współczesny obraz Jezusa okazuje się jednak na wskroś żydowski. Nikt temu nie przeczy. Od czasów pracy Sandersa (Jesus and Judaism) nawet już z czystej przyzwoitości nie wolno tak robić. Demony jednak będą powracać… Serdecznie dziękuję za osobiste refleksje. Bardzo je sobie cenię. Pozdrawiam.

  3. Panie Andrzeju, dziękuję za odpowiedź. Trochę obawiałem się, że pomyśli Pan, że przechodzę ponad kontrowersjami wokół wyciągania wniosków o Bożym autorytecie Jezusa z faktu wypędzania przez Niego demonów, albo wikłam się w dywagacje na temat wszechwiedzy Syna Człowieczego… Ale dobrze odczytał Pan moje intencje. Swoją drogą, pamiętam wywiad z księdzem Strzelczykiem, w którym padł następujący wniosek: jedną z niewielu pewnych rzeczy, jakie może mieć chrześcijanin to fakt jakiegoś fundamentalnego, wstrząsającego, niebywałego wydarzenia (osoba wierząca dodałaby: spotkania z Innym), które miało miejsce na linii Chrystus-uczeń. Wówczas cała reszta może okazać się narracją teologiczną, a i tak nie traci na znaczeniu i doniosłości. Wydaje mi się, że wspomniana relacja-wydarzenie to trzeci po śmierci krzyżowej i zmartwychwstaniu (w ciele) ważny element, który decyduje o wyjątkowości Jezusa. Dlatego też – jak sądzę – nie ma dostatecznej racji, aby Jego nauczanie musiało nosić znamiona odrębności względem teologii żydowskiej tej epoki; wręcz przeciwnie – Pan zauważa, że wyraźne zbieżności teologii judaistycznej z konkretnymi aspektami nauczania Jezusa z Ewangelii mogą prowadzić do wniosku, iż zbawczy przekaz wychodził z samego wnętrza tradycji Ludu Wybranego. Nie z zewnątrz, ale z serca judaizmu. Ja zaś dodałbym: owa odrębność Chrystusa realizowała się w sferze relacji międzyosobowej, toteż Jezus nigdy nie mylił się co do osób, które spotykał (zupełnie inaczej niż ludzie wokół, nawet najmądrzejsi), był kimś ponad widzącymi i niewidomymi (por. J 9, 39), nie osądzał wedle ludzkiego osądu, patrzył głębiej, lepiej, bezgranicznie, na Nim opierali się ci, którzy przekreśleni byli przez największe autorytety religijno-moralne. „Lepiej jest szukać schronienia u Pana niż budować tylko na ludziach” (Ps 118, 8). Jezus dawał takie nie-ludzkie schronienie. Pozdrawiam Pana serdecznie.

  4. Witam. Proszę wybaczyć być może naiwne pytanie, ale co konkretnie Panowie mają na myśli mówiąc, że jeśli nie było zmartwychwstania, to uczniowie musieli sfałszować nauczanie Jezusa?

  5. Myślę, że najlepiej na Pana zapytanie odpowie źródło, na które się powołałem, czyli, w tym konkretnym przypadku, ks. Strzelczyk:

    Za pierwszy i bodaj najważniejszy pożytek uznaję ponowne postawienie w centrum chrześcijańskiej refleksji (a z czasem może też i życia, i duchowości) kwestii zmartwychwstania Chrystusa. W świetle historycznych ustaleń jest rzeczą wręcz oczywistą, że pomiędzy nauczaniem przedpaschalnego Jezusa a najwcześniejszym nawet kerygmatem istnieją poważne różnice, które wyjaśnić można wyłącznie intensywnością doświadczeń paschalnych i popaschalnych. Gdyby Chrystus nie zmartwychwstał, uczniów powinno się rzeczywiście obarczyć odpowiedzialnością za zafałszowanie oryginalnego orędzia Jezusa. Chrystologia chrześcijańska – na skutek koncentracji rozważań dogmatycznych na kwestiach metafizycznych – miała przez wieki całe tendencję jeśli nie do ignorowania, to przynajmniej niedoceniania roli zmartwychwstania. W teologii łacińskiej zostało to dodatkowo wzmocnione przez jednostronne wiązanie skuteczności zbawczej ofiary Chrystusa ze śmiercią krzyżową, datujące się co najmniej od Anzelma z Canterbury. Z perspektywy historycznej nie ulega wątpliwości, że to właśnie zmartwychwstanie umożliwiło i zdeterminowało we wspólnocie wierzących proces reinterpretacji tożsamości Chrystusa, którego kulminację stanowiły orzeczenia dogmatyczne soborów IV i V wieku. Tego faktu niepodobna lekceważyć. Moim zdaniem, będzie miał on ożywczy wpływ na chrystologię najbliższych dziesięcioleci ( ks. G. Strzelczyk, „Jezus historyczny w perspektywie dogmatycznej” ).

  6. Na odtrutkę umysły wobec niektórych autorów z lubością przez p. Nowickiego cytowanych polecam P. Lisicki „Czy Jezus jest Bogiem? Od judaizmu do chrześcijaństwa”, Kraków 2014. Vermese i inne typy precyzyjnie, logicznie i metodologicznie miażdżone.

  7. Istnieje też możliwość innego spojrzenia na działalność Lisickiego:

    Niektórym spośród katolików czytających Lisickiego (osobom, które prawdopodobnie mają niewiele czasu na czytanie teologii) zadam proste pytanie: komu ufają – Magisterium Kościoła katolickiego, niezwykle wrażliwemu na kwestie interpretacji Pisma Świętego, ale także wiary, czy redaktorowi gazety niezdradzającemu żadnego wykształcenia teologicznego? Niezwykła jest arogancka duma tego autora, który − bez głębszego namysłu − przyznaje sobie umiejętność oceniania, czy nie tylko papieże, ale i wybitni egzegeci naszej epoki mają rację, czy też są w błędzie. Jak astronom amator analizujący myśl Einsteina, Lisicki pozwala sobie oceniać jednego z najznakomitszych znawców Biblii, ks. Raymonda Browna: „pisze słusznie Brown”, „Brown ma rację”, „Brown słusznie zauważył”.
    Podsumowując, w tej książce dostajemy fałszywe nauki przebrane na poważną naukowość, a ich autor nie tylko przeczy wykładni Kościoła w imię jego obrony, ale wydaje się tejże wykładni w ogóle nie znać. Z tego, co może wywnioskować czytelnik, Lisicki nie słyszał o II Soborze Watykańskim. Czy te braki w wiedzy mogą być przypisane długofalowym skutkom politycznej izolacji Polski podczas zimnej wojny albo ograniczaniu katechezy przez polskie władze komunistyczne? To prawda, że siostry Służebnice Niepokalanego Serca Maryi nie mogły pracować w szkołach Polski Ludowej. Jeszcze bardziej zagadkowe jest jednak, że ci, którzy powinni Lisickiemu tłumaczyć to, czego naucza Kościół – wiodące katolickie autorytety, jak choćby kierownik Katedry Teologii Biblijnej Instytutu Nauk Biblijnych KUL ks. prof. Henryk Witczyk czy ks. prof. Waldemar Chrostowski z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego – pokazują, iż to oni uczą się od niego, teologa hobbysty. Książka Lisickiego pozostawi czytelników z tymi i wieloma innymi pytaniami do rozważenia. Ale przynajmniej sprawi też, że odbiorcy staną się niezwykle wdzięczni za istnienie Urzędu Nauczycielskiego jednego, świętego, powszechnego i apostolskiego Kościoła.

    John Connelly, Duma i uprzedzenie. Kilka uwag o książce Lisickiego «Kto zabił Jezusa?», Znak, październik 2013.

  8. Jeszcze chciałbym P.”deff” zwrócić na dwie rzeczy uwagę: pierwsza z nich, to komunistyczna retoryka, która przebija z Pana wpisów (wrzucanie różnych autorów do jednego koszyka); druga z nich, to przeciwstawianie publikacji – być może ciekawej, być może nie – autorowi, który jako pierwszy przetłumaczył zwoje z Qumran na język angielski, doktorowi honoris causa uniwersytetów w Edynburgu, Durham i Sheffield; człowieka, który należał do Akademii Brytyjskiej oraz Europejskiej Akademii Sztuk, Nauk i Nauk Humanistycznych; człowieka, który znał w stopniu zaawansowanym grekę, hebrajski i aramejski; człowieka, który opracował wiele dzieł dotyczących Targumów, i który książką „Jezus Żyd” przeszedł do historii, osobie, której dossier wygląda nadzwyczaj skromnie.

    Z całościową perspektywą Vermesa nie trzeba się zgadzać, uczony nie tworzył dogmatów, ale przecież to chrześcijańscy teolodzy najbardziej docenili profesora, to dzięki nim stał się on postacią niezwykle cenioną. Ks. prof. Rosik, pomimo w wysokim stopniu krytycznej oceny „Twarzy Jezusa,” skonstatował: Geza Vermes jest z pewnością znakomitym naukowcem. Faktem jest natomiast, że Twarze Jezusa napisane zostały celnym językiem. Czyta się je niekiedy niczym kryminał (w którym – po uproszczeniach stosowanych przez autora – łatwo się domyślić finału). Książka skłania do pytań i dyskusji, zachęca do refleksji i budzi sprzeciw. I może właśnie dlatego warto ją przeczytać (ks. Mariusz Rosik, «Twarze Jezusa w krzywym zwierciadle Gezy Vermesa»). Pozycja, o której wspominałem „Jezus Żyd”, jest zalecana do czytania przez Kościół; i w istocie ciężko sobie wyobrazić, żeby ktoś obecnie – ktoś, kto chce tak naprawdę dowiedzieć się, czym jest tzw. „Jezus historyczny” – pominął to dzieło lub nie miał go w swojej podręcznej bibliotece. Rozwój nauk historycznych pozwolił włączyć Jezusa do kręgu kultury żydowskiej, a dzięki pracom niedawno zmarłego profesora, sam Nauczyciel z Nazaretu zajął istotne miejsce w dyskusji nad żydowską tożsamością.

    Vermes odnosi się z niezwykłym szacunkiem do postaci Jezusa i nigdy nie jest umiarkowany w pochwałach dla Niego. Jest On dla profesora kimś więcej niż prorokiem, ponieważ „On ich wszystkich przewyższył”. „Ewangelia głoszona przez Niego, to ogień, moc i poezja, jeden z najwyższych szczytów w religijnej kreatywności ludu Izraela” – tak pisał Vermes, i cytował Martina Bubera i Josepha Klausnera w tym samym celu. Wśród autorów o żydowskiej proweniencji w Vermesie Jezus zyskał jednego ze swoich największych apologetów. Jego mistrzowskie analizy pochodzenia tytułów Jezusa (syn człowieczy, Pan, Syn Boży) – tak dokładne i przenikliwe, że ci, którzy chcą je poznać powinni zaznajomić się z „Jezus Żyd” – którym profesor poświęcił całe dziesięciolecia, są uważane za unikatowe, a ich racjonalna argumentacja jest niezwykle spokojna, czytelna i podparta masą materiału źródłowego, bardzo często w jego własnym przekładzie. Trudno sobie wyobrazić, by ktoś mógł prosić profesora o coś więcej.

    Pokój jego duszy.

  9. To już jest jednak przesada. Zarzucanie, że P. Lisicki nie jest profesjonalnym teologiem i dlatego nie ma prawa do oceny prac „wybitnych egzegetów”, a przede wszystkim przeciwwstawianie jego prac Magisterium Kościoła zakrawa o śmieszność.

    To właśnie Paweł Lisicki w swoich książkach broni tradycyjnego i zgodnego z nauczaniem Kościoła Katolickiego, spojrzenia historycznego na życie i dzialalność Jezusa. Z kolei to „wybitni katoliccy egzegeci” tacy jak ks. (!) John P. Meier wprost przeczą w niemal każdym punkcie swojej pracy chrześcijańskiemu spojrzeniu na Jezusa z Nazaretu, gdyż wedle ich prac – chrześcijaństwo jest jedną, wielką, czy wręcz kolosalną pomyłką. Wynikiem błędnej interpretacji i celowych manipulacji. Chrześcijaństwo zafałszowało kompletnie życie prawdziwego Jezusa – od narodzin, gdzie Jezus miał się wychowywać z przynajmniej 6 osobowym rodzeństwm, a potem być niczym nie wyróżniającym się żydem, który się pomylił, bo uważał, że koniec świata nastąpi za moment, nie przypisywał sobie żadnego większego autorytetu, a wszystkie spory z faryzeuszami, były po prostu później dodane, a moralność którą głosil Jezus miała być jedynie niczym nie wyróźniającą się mieszaniną wcześniej już głoszonych tez. Ani nie chciał zakładać Kościoła, ani nie chciał wyjścia do pogan, nie zapowiadał niczego konkretnego.

    Krótko mówiąc wg takich ludzi jak ks. Meier w ocenie historii chrześcijaństwo po prostu zafałszowało prawdziwego Jezusa. Najsmieszniejsze jest mowienie, że zostawia się pole do interpretacji teologicznej. Co za bzdura. Nie chcę osądzać człowieka, ale już na marginesie mówiąc uważam, że ks. Meier już od dawna nie jest wierzącym chrześcijaninem. Na pewno nim nie jest, jeśli uważa, że tezy historyczne, które sam głosi są prawdziwe.

    No i właśnie a propos Lisickiego,
    Jak on śmiał skrytykować „katolickich” badaczy i wybitnych historyków, którzy w swych obiektywnych badaniach doszli do wniosku, że chrześcijaństwo to pomyłka. Jak on, który nie jest teologiem może im coś zarzucać? To zapewne zagrożenie dla katolików czytać Lisickiego. Powinni czytać Meiera – ich wiara na pewno urośnie od tej lektury, bo przecież to jego twierdzenia tak bardzo korespondują z Magisterium Kościoła.

    A poważnie, to Lisicki w świetny sposób wytknął uprzedzenia „wybitnych”, współczesnych uczonych w Piśmie, że zwyczajnie dopasowują wyniki swoich badań do wcześniej ustalonej tezy. Odrzucają te fragmenty, które nie odpowiadają ich założeniom uznając je za późniejszy dodatek, czasem bez nawet jakichkolwiek argumentów jak to robił chociażby Vermes. Czy chociażby kwestia metody Meiera wg której słowa, które były kłopotliwe dla wspólnoty chrześcijan są z całą pewnością wiarygodne, a te, które zgadzały się z chrześcijańskim spojrzeniem na osobę Jezusa na pewno – wg Meiera – są późniejszym chrześcijańskim dodatkiem, nadinterpretacją. Jezus przepowiada coś co się spełniło? To na pewno dodatek chrześcijan. Ta metoda od razu nastawiona jest ofensywnie na chrześcijaństwo. Postawiona została teza – Jezus prosty żyd, niczym nie wyróżniający się, a resztę dopasujemy. Uznamy za niewiarygodne to co nie pasuje do tezy.

    To tyle a propos Lisickiego. To on odwalił kawał dobrej roboty jako amator, a tacy księża jak Meier nie jednego człowieka od wiary zdążyli już odwieść.

  10. Obiecałem sobie jedno: że nie będę odpowiadał na komentarze, w których ktoś odmawia komuś prawa do bycia chrześcijaninem. Krytykuję nieraz chrześcijan-fundamentalistów, ale są to dla mnie chrześcijanie. To moja, bardzo krótka, odpowiedź.

    Być może Jezus potępi człowieka, który poświęcił całe swoje życie na badanie Jego osoby i próby osadzenia jej w historii, ponieważ – według Pana – popełnił on w tych badaniach same błędy. Ale może być też zupełnie inaczej: Nazarejczyk skrytykuje tych, którzy po prostu nie zrobili nic, albo potępiali i poprawiali wszystkich dookoła, oprócz samych siebie.

    Z Bogiem bracie.

  11. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie odmawiam Meierowi prawa do bycia chrześcijaninem. Uważam jedynie, że nie można pogodzić wiary w Jezus Chrystusa – Boga prawdziwego, który stał się człowiekiem, narodził z Maryi zawsze dziewicy, umarł i zmartwychwstał z jednoczesnym głoszeniem zdecydowanych twierdzeń jakoby z historycznego punktu widzenia prawdziwość chrześcijaństwa była czymś mniej, albo najmniej prawdopodobnym.

  12. Przeczytałam prawie całą książkę P. Lisickiego „Czy Jezus jest Bogiem” i tak: czasem się z nim absolutnie nie zgadzam, a czasem zgadzam! te same myśli nachodzą mnie czasem przy czytaniu historyków wypowiadających się o Jezusie. Nie można nie zauważać wyjątkowości Jezusa! Czy tak samo zwykłym człowiekiem był Budda czy Mahomet? Nie, nie, nie, oni wszyscy musieli być wyjątkowi. Czy jakiś inny żydowski nauczyciel, rabbi złożył nową religię? No dobrze, może Jezus nie do końca założył chrześcijaństwo, ale powstało ono niezaprzeczalnie na podstawie Jego nauk! Nie zgadzam się na określanie Jezusa „marginal Jew”, zdaje się że już kiedyś pisałam, albo może tylko pomyślałam. Nie zgadzam sie, że trzeba Go zrównywać do najniższego mianownika, a wszystko co poza to wykracza odrzucać jako nieautentyczne. Lisicki mnie w wielu miejscach przekonał. Co do niektórych jego wniosków nie mogę się wypowiadać, bo nie mam takiej wiedzy. Ale w wielu rzeczach się z nim zgadzam. Poza tym: historia to tylko historia, kieruje się zasadami nauki. Religia ponad to wykracza, więc są to dwa różne światy. Tam gdzie kończy się historia tam zaczyna się religia. To tak samo, jakby mówić, że Einstein musiał być taki sam jak wiekszość fizyków jego czasów, wiec nie mógł wymyślić teorii względności.

  13. Panie Pawle, Prosi Pan, by Pana źle nie zrozumieć. Postaram się, nie obiecuję. Stwierdza Pan, że ksiądz Meier nie jest wierzącym chrześcijaninem, podkreślając, co zauważam, że jest to Pana opinia. Jakie jednak ma Pan podstawy do tego, żeby księdza, czynnego w swoich obowiązkach, oskarżyć o taką blasfemię? Czy – historycznie uzasadniona – teza księdza Meiera, do której Pan w komentarzu nawiązuje, o wychowaniu się Jezusa w towarzystwie sześcioosobowego rodzeństwa, może taki wniosek uzasadniać? Podzielają ten pogląd przecież prawosławni (bracia przyrodni) i protestanci (bracia rodzeni), a nikomu nie przychodzi do głowy, aby pozbawiać ich miana chrześcijan. Sam Pan przyzna, że to olbrzymie nadużycie.

    Komentuje Pan również obronę pewnych założeń i hipotez, które broni niejaki Paweł Lisicki. Według Pana, to on, bo przecież któż by inny, pozostaje w zgodzie z Magisterium Kościoła, a nie „bluźnierca” ksiądz Meier. Otóż, jak Pan wie, papież Benedykt XVI, obecny emeryt, w książce „Jezus z Nazaretu”, stwierdził, że ewangeliści przypisali winę Żydom za śmierć Chrystusa z przyczyn ideologicznych, politycznych i religijnych, i nie należy winić wszystkich żyjących wtedy Żydów za śmierć Pana. Benedykt XVI nawiązuje tym samym do chlubnej tradycji Soboru Watykańskiego II. Lisicki w książce „Kto jest winien śmierci Chrystusa?” broni tezy przeciwnej, dlatego, właśnie, został skrytykowany przez Johna Connelly i księdza Johna Pawlikowskiego. O to chodzi w odejściu od nauk Magisterium przez Lisickiego. Gdy popatrzymy natomiast na wypowiedź Benedykta XVI o księdzu Meierze, to musimy stwierdzić, że była ona bardzo pozytywna. Według emeryta, praca Meiera – to wzór dla egzegetów stosujących metodę historyczno-krytyczną. Czy nie jest Pan zatem bardziej papieski od papieża? Po co to Panu?

    Należy pamiętać, że Lisicki, to znany awanturnik, który próbuje ubrać się w szaty rycerza broniącego Kościół przed jego własnymi sługami. Krytykuje księdza Paczosa; kiedyś awanturował się o piekło, z łagodnym jak baranek księdzem Hryniewiczem, od którego zresztą otrzymał cudowną ripostę, dziś próbuje przemeblowywać wiedzę o historycznym Jezusie, broniąc Kościół przed księdzem, o którym ciepło wyraża się sam papież. Kto jednak, znając Lisickiego, może się z nim zgadzać?

  14. Panie Andrzeju, a mnie interesują pewne kwestie:
    1. Jaki status badawczy przypisuje Pan swoim wypowiedziom na blogu? Zgodzi się Pan, że w wielu miejscach idą one jednokierunkowo, schodząc na poziom kilku ulubionych autorów z nurtu Third Quest i okolic… Czy podjął Pan się misji popularyzowania ich dorobku?
    2. Czy zna Pan krytyczne względem Sandersa, Vermesa, Ehrmanna i spółki opracowania, których w różnych językach jest sporo? Ja znam te Segalli, Barbaglio i Penny. Wydaje mi się, że druzgoczą wnioski, a zwłaszcza metodologię Pańskich ulubieńców.
    Z poważaniem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *