Piekielny dramat Faustyny

Moje wątpliwości co do autentyczności objawień św. Faustyny zaczęły się wtedy, kiedy bez powodzenia próbowałam przebrnąć przez jej Dzienniczek. Lektura ta była dla mnie przerażająca. Jezus objawiający się Faustynie ma niewiele wspólnego z Jezusem Ewangelii, a teologia Faustyny nie zawsze zgadza się z chrześcijaństwem. Ogólne przesłanie o miłosierdziu jest ze wszech miar słuszne, choć można mieć wątpliwości co do jakości tego miłosierdzia. Postać Faustyny wyłaniająca się z Dzienniczka to osobowość niedojrzała, żyjąca na dwóch przeciwstawnych biegunach: wielkości i nicości. Spróbuję to zjawisko wyjaśnić odwołując się do argumentów psychologicznych i teologicznych.

Nasze prawdziwe „ja”

Jedynie człowiek mający kontakt ze swoim prawdziwym „ja” może się rozwijać, żyć w pełni. Autentyczne „ja” jest żywotnym, niepowtarzalnym jądrem nas samych. Jeśli z jakichś powodów człowiek porzuca swą autentyczna osobowość, skazuje się na wwenętrzny konflikt i nieustającą walkę. Jakie mogą być przyczyny takiego odsunięcia się od samego siebie? Psychologowie szukają ich w doświadczeniach dzieciństwa, które musiało obfitować w negatywne przeżycia, które nie zostały w wystarczającym stopniu skompensowane przez pozytywne. Wrażliwe dziecko, doświadczając brutalności, upokorzeń, drwin, zaniedbań i chcąc to jakoś przetrwać, „utwardzało” swe serce, nie pozwalając mu na żadne „miękkie” uczucia.  Jeśli jego wysiłki w celu zapewnienia sobie komfortu psychicznego wielokrotnie spełzały na niczym, dziecko tłumiło w sobie wszelkie emocjonalne potrzeby. Zaczynało myśleć, że nie zdoła zaskarbić sobie nigdy przyjaznego uczucia i przestawało go pragnąć. Traciło nadzieję na szczęście bycia kochanym. Męka niezasługiwania na miłość jest ogromna. Dlatego człowiek próbuje stworzyć w sobie zafałszowane, nieautentyczne dumne „ja”, kwintesencję swoich aspiracji, wyraz zupełnej doskonałości i wielkości. To prosta droga do neurotycznego konfliktu, który ma dla człowieka tragiczne konsekwencje.

Co wiemy o dzieciństwie i młodości Faustyny? Z jej Dzienniczka niewiele. Zajrzyjmy zatem do jej biografii pióra Ewy Czaczkowskiej. Faustyna (naprawdę Helenka) jako dziecko żyła na wsi w wielkiej biedzie. Ukończywszy trzy klasy szkoły podstawowej pomagała rodzicom w gospodarstwie. Miała kilkoro rodzeństwa. Dzieliła z siostrami  jedną sukienkę nadającą się do pójścia w niedzielę do kościoła. W szkole dzieci wyśmiewały się z jej lichego przyodziewku. Była zdolną uczennicą. W domu chętnie czytała pobożne książki i lubiła opowiadać. Była wrażliwa na cierpienie zwierząt. Ojciec był srogi, bezwzględny i wymagający – tak zapamiętali go synowie. Nie liczył się z innymi – wyśpiewywał od świtu Godzinki nie zważając na to, że inni członkowie rodziny chcieli odpoczywać. Był pobożny (w sensie rytualnym), co nie przeszkadzało mu zachowywać się egocentrycznie. Kiedy pewnego wieczoru Helenka z siostrą wróciły późno z potańcówki, dostały mocną reprymendę. Ojciec twierdził, że córki przyniosły mu wstyd i hańbę. Musiało być naprawdę gorąco, skoro Helenka od tamtej pory postanawia, że „ojcu wstydu nie przyniesie, ale sławę i pociechę”. Dzieci chyba bały się ojca, zwłaszcza że nie stronił od bicia. Helenka chciała zadowolić ojca, zwłaszcza że była jego ulubienicą, najgrzeczniejszym dzieckiem. Rodzeństwo biło ją i dręczyło, „że ma łaskę u tatusia i mamusi”. Helenka radziła dzieciom, by były posłuszne, to i je tak samo ojciec będzie kochał. Posłuszeństwo pełniło w życiu Heleny ogromną rolę jako sposób na zdobycie miłości. Raz pokonała swe nadmierne skłonności do posłuszeństwa: poszła do zakonu wbrew woli rodziców. Na tym etapie nie do końca była jeszcze niewolnicą posłuszeństwa. Dopiero w zakonie jej wewnętrzne konflikty rozwinęły się na podatnym gruncie.

Wrażliwe i uzdolnione dziecko nie miało łatwego życia w takich warunkach. Przeciążona pracą od najmłodszych lat Helena pragnęła jakiejś ucieczki, jasnego punktu w swoim życiu. Być może gdyby dano jej takie możliwości, uczyłaby się dalej, studiowałaby Pismo Święte, zdobyła jakiś zawód. Niestety, te czasy były okrutne dla uzdolnionych dzieci z nizin społecznych. Helena mogła liczyć tylko na zawód służącej, piastunki do dzieci, źle opłacany i nie spełniający jej ambicji. Taką też pracę podjęła, gdy w wieku 16 lat opuściła dom rodzinny. Pracowała ciężko. Zawsze pociągały ją sprawy duchowe, myślała, że w zakonie będzie miała więcej czasu na poświęcanie się modlitwie i kontemplacji. Jednak jako siostra tzw. drugiego chóru większość dnia poświęcała na pracę fizyczną, a jej potrzeby duchowe pozostawały niezaspokojone. Nie stała się w życiu tym, czym mogła się stać. Czuła, że ma jakiś potencjał, ale nie umiała go zrealizować. Możemy przypuszczać, że miała w sobie na początku dużo wesołości i fantazji, współczucia i ciekawości świata. Dobrze pokierowana mogłaby stać się pisarką, wychowawcą. Kilka lektur i trzy klasy, a napisała jednak Dzienniczek, świadectwo o wielkiej sile wyrazu. Jedni widzą w Dzienniczku obraz świętości, inni obraz tragicznego konfliktu wewnętrznego, ale nie można mu odmówić wyrazistości.

Biorąc pod uwagę jej doświadczenia z dzieciństwa i młodości, jest możliwe, że Helena porzuciła swe autentyczne „ja” i całe życie zmagała się z tragicznymi konsekwencjami tego kroku.

Pogoń za wielkością

Osoby, które z różnorakich powodów nie mogą uzyskać pewności siebie oraz brak im poczucia własnej tożsamości, zaczynają tworzyć w wyobraźni wyidealizowany obraz samych siebie. Będą mogły wtedy być kimś znaczącym dla siebie samych i pomimo wewnętrznej słabości uzyskają poczucie siły i znaczenia. „W procesie tym (idealizacji) jednostka wyposaża siebie w nieograniczone moce i wybitne uzdolnienia. Staje się istotą bohaterską, geniuszem, najwspanialszym dawcą miłości, osobą świętą, bogiem. Idealizacja samego siebie zawsze pociąga za sobą samogloryfikację, dając jednostce bardzo jej potrzebne poczucie własnego znaczenia i wyższości nad innymi” (Karen Horney, Nerwica a rozwój człowieka[i], s. 16-17)

„Samoidealizacja gwarantuje nie tylko uwolnienie się od bolesnych i nieznośnych uczuć (od uczucia zagubienia, niepokoju, od poczucia mniejszej wartości i od wewnętrznego rozdwojenia), ale na dodatek oznacza w cudowny sposób osiągnięte poczucie spełnienia, obejmujące ją samą i jej życie”. (Horney, s. 19)

„Samoidealizacja nieuchronnie rozwija się w zespół dążeń o szerokim zakresie, co proponuję nazwać terminem dostosowanym do ich natury i rozmiaru – pogoń za wielkością”. (Horney, s. 20)

Wielkość tę można pragnąć osiągnąć w wielu dziedzinach, na przykład w sporcie, polityce, biznesie czy na polu religijnym. Pragnienie osiągania perfekcji równa się ambicji zostania wielkim świętym. Tragizm pogoni za wielkością tkwi w tym, że idealna postać, do której człowiek aspiruje, jest tworem jego wyobraźni. Neurotyk traci kontakt ze swoim prawdziwym „ja”, dąży do wielkości nie bacząc na własne dobro i interes. Droga do perfekcji skazana jest  z góry na porażkę, a pogoń za wielkością łączy się z ogromnymi kosztami psychicznymi. Jakże trudno bowiem utrzymać o sobie mniemanie, że jest się „osobistością o boskiej wszechmocy i wszechświatowym znaczeniu”.

„Cechą charakteryzującą wszelkie aspekty pogoni za wielkością jest wybitna i specyficzna rola wyobraźni, która jest ważnym narzędziem w procesie samoidealizacji”. (Horney, s. 28) Osoba goniąca za wielkością używa wyobraźni na każdym kroku, traktuje urojenia jak rzeczy realne. Niekiedy wyobrażenia te przyjmują formę wyimaginowanych rozmów z innymi osobami. „Najbardziej uderzającą cechą pogoni za wielkością jest to, że operuje ona w kategoriach fantastyki i nieograniczonych możliwości”. (Horney, s. 33)

„Wszelkiego rodzaju dążenia do gloryfikacji samego siebie odznaczają się wspólnym rysem sięgania po większą wiedzę, cnotę lub władzę, niż to bywa udziałem ludzkich istot. Są to dążenia do wartości absolutnych, nieograniczonych, nieskończonych. To, co byłoby poniżej absolutnej odwagi, mistrzostwa czy świętości, nie może pociągnąć neurotyka powodowanego obsesją pogoni za wielkością. Jest on tedy przeciwieństwem człowieka prawdziwie religijnego, dla którego tylko Bóg dysponuje nieograniczonymi możliwościami. Wersja neurotyka zaś brzmi: dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. Jego siła woli osiąga rozmiary magiczne” (Horney, s. 33)

Pokusa wielkości wynika z dążenia człowieka do tego co nieograniczone, najwyższe, a z drugiej strony z poszukiwania łatwego wyjścia z trudnej sytuacji. Karen Horney pisze, że Jezus i Budda doświadczali takich pokus, ale będąc silni duchowo, potrafili je odrzucić.

Czy mamy jakieś podstawy sądzić, że Faustyna cierpiała na pogoń za wielkością?

Faustyna fantazjuje na temat swej rzekomej wielkości. Czuje się wyróżniona przez jakąś tajemnicę, która ją „łączy z Panem”. Nie wie o niej nikt, nawet aniołowie. „Ta tajemnica wyróżnia mnie od innych dusz tu na ziemi i w wieczności” pisze Faustyna. Umie ona także wielbić Boga najlepiej na świecie: „wielbię Boga Ojca naszego tak, jak Go jeszcze żadna dusza nie wielbiła”. Na jej skromnych barkach spoczywa los świata: „w tych chwilach zdaje mi się, że cały świat ode mnie zależy”. Uważa się Faustyna za Hostię miłą Ojcu, która jest „ochłodą dla udręczonego serca” Jezusa. Jest pewna, że osiągnie świętość, a raczej już ją osiągnęła. Jezus zapewnia ją, że „ma wyłączne prawo do Jego miłosierdzia”. Ponadto Faustyna to władczyni świata: „są chwile, kiedy wszystko, cokolwiek istnieje na ziemi jest mi na usługi”, „wszystko, czy chce czy nie chce, służyć mi musi”. Faustyna potrafi również z pomocą koroneczki uciszyć burzę.

Jest także poetką, niemal wieszczką. Oto próbka jej poezji wychwalającej samą siebie (Dz 1735):

O dziewico, śliczny kwiecie,

Już niedługo pozostaniesz na tym świecie,

O, jak piękna śliczność twoja,

Ty – czysta oblubienico Moja.

 

Żadna liczba cię nie zliczy,

Jak jest drogi twój kwiat dziewiczy.

Twoja jasność niczym nieprzyćmiona,

Jest odważna, silna, niczym niezwyciężona.

 

Sam blask słońca południowego

Gaśnie i ciemnieje wobec serca dziewiczego.

Ponad dziewiczość nie widzę nic wielkiego,

Jest to kwiat wyjęty z Serca Bożego.

 

O, cicha dziewico, wonna różo,

Choć na ziemi krzyżów dużo,

Ani oko nie widziało, ani wstąpiło w myśl człowieka,

Co dziewicę w niebie czeka.

 

O dziewico, śnieżna lilio biała,

Ty żyjesz tylko dla Jezusa cała,

A w czystym kielichu serca twego

Jest przyjemne mieszkanie dla Boga samego.

 

O dziewico, hymnu twego nikt nie zaśpiewa,

W pieśni twojej miłość Boża się ukrywa,

Sami aniołowie nie pojmują,

Co dziewice Bogu wyśpiewują.

 

O dziewico, twój kwiat rajski

Przyćmiewa wszystkie tego świata blaski,

A choć cię świat pojąć nie może,

Jednak chyli swe czoło przed tobą w pokorze.

 

Choć droga dziewicy usłana cierniami,

A życie jej najeżone różnymi krzyżami,

Lecz któż tak mężny jak ona?

Nic jej nie złamie, jest niezwyciężona.

 

O dziewico, ziemski aniele,

Wielkość twa słynie w całym Kościele

Ty przed tabrnakulum trzymasz straż

I jak Serafin cała w miłość się zmieniasz.

 

Wiele tutaj mamy odniesień do rzekomej wielkości Faustyny. Jest ona piękną dziewicą, nieskończenie cenną z powodu swego dziewictwa. Jej dziewicze serce przyćmiewa blask słońca. Dziewiczość to coś najlepszego, poza nią nie ma nic wielkiego. Dziewicę w niebie będzie czekało coś wspaniałego. Czy Faustyna sugeruje tutaj, że nie-dziewice aż takich wspaniałości nie zaznają? Hymnu dziewicy nie mogą pojąć ani zaśpiewać nawet aniołowie, ponieważ tylko ona tak pięknie chwali Boga. Cały świat chyli przed nią czoło, choć pojąć jej nie może (prawdopodobnie dlatego, że takiej wielkości pojąć śmiertelnikom nie sposób). Mimo cierpień jest mężna, odważna, silna, niezwyciężona, nic jej nie złamie. Wielkość jej słynie w całym Kościele. Hymn ten jest chyba kwintesencją pogoni za wielkością i samogloryfikacji. Faustyna jest tutaj przedstawiona jako osoba stojąca znacznie powyżej ludzi i aniołów. Mówiąc, że zamienia się w miłość, porównuje się do Boga, który wszak jest miłością. Faustyna wywyższa się, aby się pocieszyć, aby nie załamywać się swoim prawdziwym „ja”, gdy nie dorasta do swego ideału: „O mój Jezu, Ty wiesz, że są chwile, gdzie nie mam ani myśli wzniosłych, ani polotu ducha; znoszę cierpliwie samą siebie i przyznaję, że to właśnie ja jestem, bo wszystko, co piękne jest łaską Bożą. Wtenczas upokarzam się głęboko i wzywam Twojej pomocy, a łaska nawiedzenia nie ociąga się z przyjściem do serca pokornego”. (Dz 1734)

Faustyna charakteryzuje się też wielką siłą duchową, ma moc krępowania karzących rąk Jezusa! Ona zatrzymuje Go w wymierzaniu kar i oto bezsilny Jezus „nie może już dochodzić sprawiedliwości”. Faustyna to prawdziwa siłaczka. Sam Jezus jej ulega.  Faustyna słyszy takie oto słowa Jezusa: „Gdybyś nie krępowała rąk moich, wiele kar spuściłbym na ziemię; córko moja, spojrzenie twoje rozbraja mój gniew; choć usta twoje milczą, wołasz do mnie tak potężnie, że jest poruszone niebo całe. Nie mogę uciec przed prośbą twoją, gdyż mnie nie ścigasz dalekiego, ale we własnym sercu swoim” (Dz 1722) Zatem Faustyna jest przekonana, że to jej zasługą jest miłosierdzie Jezusa dla biednych grzeszników.

Faustyna świadomie dąży do bycia wielką świętą „na ołtarzach”. Śni jej się św. Teresa z Lisieux, która mówi jej, że będzie w niebie. Faustyna dalej pyta, czy będzie świętą. Teresa potwierdza. Faustyna drąży dalej: ale czy taką świętą jak ona, na ołtarzach. Teresa potwierdza. W ten sposób Faustyna potwierdza słuszność obranej przez siebie strategii dążenia do wielkości.

Faustyna czerpała też poczucie wyższości z faktu bycia zakonnicą. Jej wizje świadczyły o wyższym statusie duchowieństwa w porównaniu z osobami świeckimi. Jezus mówi jej, że dusze zakonne są jak księżyc, a dusze wiernych chrześcijan jak gwiazdy. (Dz 424) Teraz musimy się zastanowić, czy Jezus miał na myśli wielkość księżyca i gwiazd widoczną z ziemi, czy też rzeczywistą. Jezus prawdziwy z pewnością wie, że gwiazdy są większe niż księżyc okrążający Ziemię. Ale Jezus Faustyny każe jej patrzeć w niebo i porównywać, co widzi. Faustyna nie miała chyba pojęcia o astronomii, więc zrozumiała, że porównanie do księżyca jest korzystne dla stanu duchownego.

Jezus traktuje Faustynę wyjątkowo. Dla niej błogosławi ziemi. (Dz 431). Dla niej chce stworzyć nowy świat, piękniejszy od tego istniejącego, w którym mogłaby zamieszkać. (Dz 587) Jezus z miłości ku niej zstąpił z nieba, dla niej żył, umarł i stworzył niebiosa! (Dz 853) A więc wcielenie, odkupienie i stworzenie nieba cały świat zawdzięcza Faustynie! Doprawdy fantazja przeogromna i irytująca.

Jezus mówi Faustynie, że jest świętą, kiedy tą ogarnia ją rozpacz i łka z powodu braku świętych w jej zgromadzeniu. (Dz 1650) Jezus chce poślubić Faustynę. (Dz 911) Czy lepszy narzeczony mógłby się jej przytrafić? Nie tylko Jezus ją wielbi, ale cała Trójca Święta ma w niej szczególne upodobanie. (Dz 955) Dalej zobaczymy, że z Trójcy wyłamuje się jednak Ojciec, przeciwko gniewowi którego walczy Faustyna. Chyba, że Ojciec upodobał sobie walkę z Faustyną, co jest bardzo prawdopodobne biorąc pod uwagę Jego skłonność do agresji.

W całym Dzienniczku są dziesiątki fragmentów świadczących o wielkim poczuciu wyższości siostry Faustyny nad całym światem oraz o jej samogloryfikacji. Zachęcam do lektury. Zapewniam, że jej fantazje o wielkości są nie do przebicia.

Konflikt między idealnym obrazem siebie a własną „nędzą”

Nieuniknione doświadczenie niedorastania do narzuconego sobie wyśrubowanego ideału jest przyczyną wewnętrznego rozdarcia i konfliktu. W którymś momencie człowiek rozpoznaje, że jego realne odbicie w lustrze nie jest takie, o jakim zwykle fantazjuje. Ta sprzeczność jest źródłem nieustających cierpień, napięć i frustracji.

Po pierwszym roku nowicjatu Faustyna zaczyna przeżywać wewnętrzne konflikty, które nazywa ciemnością duszy. Te cierpienia będą trwać przez półtora roku. Faustynie wydawało się, że w zakonie jej kontakt z Bogiem ulegnie pogłębieniu, że będzie tam naprawdę szczęśliwa. Tymczasem jej oczekiwania nie spełniły się W zakonie pracowała tak samo ciężko, jak w życiu świeckim. Miała mało czasu na zagłębianie się w modlitwie. Myślała, że potrzebny jest jej zakon bardziej kontemplacyjny. Ogarniał ją niepokój, że dokonała niewłaściwego wyboru. Nie miała odwagi sama podjąć decyzji. Bolesne oblicze Jezusa, które pojawiło się na firance, stało się dla niej odpowiedzią. Jezus stwierdził, że będzie bardzo cierpiał, jeśli Faustyna odejdzie z zakonu. Tę samą myśl potwierdził jej spowiednik. Faustyna była zadowolona, że to nie ona musiała podejmować decyzje, ale ktoś zrobił to za nią. Jest to typowe neurotyczne unikanie wysiłku i odpowiedzialności. Gdyby poszła za swoją intuicją, musiałaby stanąć twarzą w twarz ze swoim dlaszym życiem, podjąć trudne decyzje, skonfrontować się z wątpliwościami. Wolała złożyć odpowiedzialność na innych: Jezusa i spowiednika. Faustyna twierdzi, że od momentu podjęcia decyzji o zostaniu w zakonie czuła się zawsze szczęśliwa i zadowolona (Dz 18). Z dalszych jej notatek wiemy, jak bardzo była to nieprawda.

Czas ciemności duchowych był czasem szansy danej Faustynie na to, by nawiązała kontakt z samą sobą, spróbowała odnaleźć właściwe proporcje w swym życiu i przejąć za siebie odpowiedzialność. Tej szansy nie wykorzystała. Kto odmawia poznania siebie, skazany jest na cierpienie. I właśnie na cierpienie skazała samą siebie Faustyna. Nie chcąc jednak przyjąć tego do wiadomości, uznała, że to cierpienie jest czymś wielkim, jej wzniosłą misją, darem od Boga. Na czym polegały te ciemności duszy? Modlitwa nie dawała jej pociechy, ćwiczenia duchowe były dla niej wysiłkiem, ogarniał ją lęk. Zaczęła widzieć siebie jako „wielką nędzę”, co było powodem ogromnej frustracji, gdyż porównywała siebie do świętości Boga. Bała się perspektywy złożenia ślubów. Nie mogła skupić się na lekturze. Czuła się odrzucona od Boga. Przychodziły jej myśli o tym, że umartwienia i staranie o cnoty są bezużyteczne. Ogarniała ją rozpacz i śmiertelny lęk. Siły fizyczne opuszczały ją. Przeżywała męki na podobieństwo mąk piekielnych.

Przełożeni nie byli całkiem bez winy w utrzymywaniu złudnych przekonań Faustyny. Oto odpowiedzią przełożonej na te wszystkie cierpienia biednej mniszki było pocieszenie, że „Bóg przeznacza siostrę do wielkiej świętości. Jest to znak, że Bóg chce mieć siostrę w niebie bardzo blisko siebie” (Dz 23) Takie pocieszenie zaowocowało przekonaniem, że cierpienie jest planem Boga wobec Faustyny.

Udręki duchowe Faustyny były wielkie. Taka jest cena neurotycznego dążenia do wielkości. Faustyna czuje, że jej dusza kona, a Bóg sprawuje nad nią sąd sprawiedliwy, czuje, że jest ona „przedmiotem jego zapalczywości” (Dz 24) Za cóż to Bóg gniewa się na nią? Za to, że w swoich oczach nie dorasta do ideału świętości. Wszak w zakonie powinna czuć obecność Boga, powinna stawać się wzorem świętości. A tu nic – mroki i pokusy, poczucie niegodności i braku wartości. Zarówno jednak przekonanie Faustyny o swej wielkości, jak i o rzekomej nędzy, nie są prawdziwe. Faustyna po prostu nie dała sobie szansy znalezienia prawdziwej siebie. Dlatego przez całe życie przeżywała boleśnie obsesyjny konflikt między dwiema imaginacjami: wielkością i nędzą. „Piekło jakoby sprzysięgło się przeciwko mnie. Nienawiść straszna zaczęła wdzierać się do mojej duszy, nienawiść do wszystkiego, co święte i Boże. Zdawało mi się, że te udręki duszy mają być stałym udziałem mojego istnienia”. (Dz 25) I tak się stało. Udręki duszy i ciała towarzyszyły Faustynie do końca życia.

„Kiedy człowiek zawiera pakt z diabłem obiecującym mu wielkość i chwałę, musi się godzić na piekło – piekło we własnym wnętrzu”. (Horney, s. 197)

Oto dobitny przykład, jak przejawiał się ten konflikt w życiu Faustyny: oto przygotowuje się ona do odnowienia ślubów. „Nagle dusza moja została wtrącona w tak wielką ciemność wewnętrzną. Zamiast radości dusza moja napełniła się goryczą, a serce przebił mi ostry ból. Czułam się tak nędzną i niegodną tej łaski, i w uczuciu tej nędzy i niegodności nie ośmieliłabym się zbliżyć do stóp nawet najmłodszej postulantki, aby je ucałować. Widziałam je w duchu piękne i miłe Bogu, a siebie widziałam jako otchłań nędzy. Po skończonej nauce rzuciłam się do stóp Boga utajonego – wśród łez i bólu; rzuciłam się w morze miłosierdzia Bożego i tu dopiero doznałam ulgi i czułam, że cała wszechmoc Jego miłosierdzia ogarnęła mnie”. (Dz 1108)

Poczucie nędzy, niegodności, bycia kimś gorszym od innych powoduje u Faustyny chęć upokarzania się, łzy i ból. Ona po prostu nie dorasta (bo nie może) do swego ideału świętości. Ratuje ją przeczucie Bożej miłości ku niej. Jednak nigdy nie porzuci swej podwójnej osobowości i będzie na przemian raz świętą i doskonałą, a raz grzesznicą zasługującą na upokorzenia i karę.

Faustyna jest przewrażliwiona do granic możliwości na punkcie swej niedoskonałości. Oto dostrzega w sobie cień samowoli, rzuca się więc w proch przed majestatem Jezusa i sercem rozdartym przeprasza Go. (Dz 560) Nawet niewielkie uchybienia, cienie niedoskonałości rozdzierają jej serce i musi rzucać się i kajać straszliwie przed Jezusem. Ileż On musiał mieć do niej cierpliwości! Chodziła do Niego z każdym najmniejszym drobiazgiem, sama z siebie nic nie umiała załatwić, żadnej podjąć decyzji. Poczytywała to sobie za zasługę, gdyż uważała, że w ten sposób wyzbywa się swojej woli, a dzieje się tylko wola nieba.

Sam Jezus utwierdza ją w przekonaniu, że jest słabością i nicością. Jezus mówi do Faustyny: „Powiedz, że dałem mu poznać (spowiednikowi) słabość twoją w spowiedzi, czym jesteś sama z siebie”. (Dz 498) „Miłość wyrównuje przepaść, jaka jest między wielkością moją a nicością twoją”. (Dz 512) Jezus z Nazaretu nie był takim zarozumiałym bufonem, który zrównywał ludzi z błotem wywyższając siebie. Nie poniżał nikogo.

Tymczasem Faustynę poniża notorycznie: „Widzisz, czym jesteś sama z siebie, ale nie przerażaj sie tym. Gdybym ci odsłonił całą nędzę, jaką jesteś, umarłabyś z przerażenia. Jednak wiedz o tym, czym jesteś. Dlatego, że tak wielką nędzą jesteś, odsłoniłem ci całe morze miłosierdzia mego”. (Dz 718)

Faustyna umarłaby z przerażenia, gdyby dowiedziała się, kim jest. Tak naprawdę jest to jej głos wewnętrzny, który odzwierciedla jej lęk przez tym, kim w istocie jest. Boi się, że jest nikim. Nie ma odwagi zaprzestać gry w świętą Faustynę i spojrzeć na siebie relaną.  Ten lęk przed poznaniem siebie jest śmiertelny. Trzymał ją będzie w swych objęciach przez całe życie. Jakże Jezus mógłby uważać za nicość i nędzę dzieło Boga, jakim jest człowiek? Wszak jesteśmy Bożym stworzeniem, w które sam Bóg tchnął życie. Jesteśmy warci dla Boga nieskończenie wiele, skoro z miłości ku nam posłał na ziemię Syna swego. Faustyna jak zwykle ze strachu unika zastanawiania się nad sprzecznościami teologicznymi. Analiza jest niebezpieczna: „Matka Najświętsza mówiła mi, żebym wszystkie żądania Boże przyjmowała jak dziecko małe, bez żadnych dociekań, inaczej nie podoba się to Bogu”. (Dz 529)

Nienawiść i pogarda dla siebie

„Łatwa droga do supremalnej gloryfikacji prowadzi zarazem nieuchronnie do piekła pogardy dla samego siebie i do samoudręki”. (Horney, s. 39)

Fałszywa idealna tożsamość staje się dla neurotyka miarą oceny własnej osobowości. „Ale właśnie owo „ja” realnie funkcjonujące, gdy się nań spogląda z perspektywy absolutnej perfekcji, jest czymś tak żenującym, że jednostka musi nim gardzić.  … „ja” prawdziwe nieustannie przeszkadza, i to poważnie, pogoni za samogloryfikacją. Stąd jednostka musi nienawidzić swoje „ja” prawdziwe, czyli musi nienawidzić samą siebie”. (Horney, s. 135)

„Nienawiść do samego siebie ujawnia pęknięcie osobowości spowodowane powołaniem do życia wyidealizowanego obrazu własnej osoby. Jest sygnałem toczącej się wojny. W istocie stan wojny z samym sobą to podstawowa cecha charakterystyczna każdego neurotyka”. (Horney, s. 137)

Jakież podobieństwo mamy tutaj z Klimakiem i jego obsesją wojny z ciałem i demonami. Faustyna również doświadczała życia jako wojny. Żadne trudności nie przerażają duszy, „jak rycerza, który jest ustawicznie w boju, nie przeraża huk armat” (Dz 145) Faustyna zachowuje czujność, nadsłuchuje, skąd idzie atak nieprzyjaciela. Czasem dusza musi walczyć na śmierć i życie, wtedy pomocą jest zwrócenie się do rany Serca Jezusa. W czasie pokoju dusza robi wysiłki takie, jak w walce. Musi się ćwiczyć, aby odnieść zwycięstwo. Widać tu więc, jak słownictwo wojenne jest przydatne do określenia walki duchowej, która toczy się nieustannie i bez wytchnienia. Obrazuje to dobrze wysiłek wewnętrzny, jaki Faustyna i Klimak wkładali w podtrzymanie swego dobrego mniemania o sobie. Konflikt bowiem trwa nieprzerwanie. Walka polega na czujności, czy dość skrupulatnie wypełnia się wewnętrzne nakazy oraz na tym, aby nie dać się skusić, nie dać się przywieść do sytuacji, w której na jaw mogłyby wyjść nasza niedoskonałość i mitomania.

Pomocne mogą wtedy być metody takie jak „Karta wewnętrznej kontroli duszy”, jaką stosowała Faustyna w ramach czujności. Karta taka miała wygląd tabelki, w której zanotowane były w kolumnach w podziale na miesiące, ilości zwycięstw i upadków, a w wierszach poszczególne cnoty, takie jak: ubóstwo, czystość, posłuszeństwo, miłość bliźniego, pokora, cierpliwość, cichość itp. Najwięcej upadków zanotowała Faustyna w wierszu „pokora” – 13. Generalnie jednak na ogólną roczną liczbę zwycięstw wynoszącą 1105, Faustyna upadła tylko 45 razy. Średnio odniosła ona 3 zwycięstwa na dzień, a mniej niż jedną klęskę na tydzień. Czy jest to wynik godny świętej i wielkiego wojownika? Statystycznie chyba tak. Tylko czy miłosierny Bóg tak nas buchaltersko podlicza?

Okrutna i mordercza walka, na jaką skazany jest neurotyk wynika z rozdźwieku pomiędzy tym, kim chciałoby się być, a tym, kim się jest. „Zdumiewająca jest siła i uporczywość nienawiści do samego siebie. … musimy zdać sobie sprawę z oszalałej wściekłości dumnego „ja”, które na każdym kroku czuje się upokorzone i poniżone przez aktualnie funkcjonującą realną osobowość”. (Horney, s. 140)

Nienawiść do siebie jest możliwa tylko wtedy, jeśli nie będziemy odczuwać swych własnych autentycznych uczuć. Nazywa się to w psychologii samoalienacją, brakiem poczucia autentycznego „ja”. Nienawiść do samego siebie jest przeważnie nieuświadomiona. Innymi słowy, nawet jeśli neurotyk zdaje sobie sprawę z efektów nienawiści samego siebie, takich jak poczucie winy, niskiej wartości, cierpienie, to nie jest świadomy, że sam na siebie sprowadził te doświadczenia. Niemal całość nieuświadomionej nienawiści wobec siebie ulega uzewnętrznieniu. Może to być bądź uzewnętrznienie czynne, bądź bierne. W czynnym nienawiść skierowana jest na zewnątrz, przeciw życiu, losowi, ludziom lub instytucjom. Jeśli jest to uzewnętrznienie bierne – neurotyk sam jest obiektem nienawiści, ale jej źródła odczuwa jako zewnętrzne. Zdaje się, że Faustyna tak właśnie traktowała odczuwane przez siebie cierpienie – jako pochodzące z zewnątrz, to znaczy bądź to jako rezultaty grzechów innych ludzi, bądź to jako cierpienie nałożone jej przez Jezusa. W przypadku cierpień otrzymanych od Jezusa dodatkową pociechą (oprócz pociechy, że sama nie spowodowała swoich cierpień) było to, że ich cel jest wzniosły i pochodzą one od doskonałej osoby, do jakiej sama Faustyna aspiruje. Cierpienie to miało uczynić ją świętą – przemienić całkowiecie w Jezusa, wprowadzić na ołtarze.

Odczuwane przez Faustynę pragnienie wywyższenia siebie, a z drugiej strony nienawiść do samej siebie traktowaną jako pochodzącą od ludzi dobrze ilustruje pewna wizja Faustyny. Faustyna przedziera się przez wrogo nastawiony do niej tłum zgromadzony przed kaplicą. Ma zająć miejsce w ołtarzu. Ludzie rzucają w nią czym popadnie: błotem, kamieniami, piaskiem. Faustyna jednak kroczy dzielnie za głosem każącym jej wejść na ołtarz. W tym gniewnym tłumie znaleźli się jej rodzice, siostry, przełożeni, wychowanki. Kiedy tylko Faustyna usiadła na ołtarzu, tłum zaczął błagać ją o łaski i usłyszała takie oto słowa: „Czyń, co chcesz, rozdawaj łaski, jak chcesz, komu chcesz i kiedy chcesz” (Dz 31). Widać tutaj pragnienie osiągnięcia doskonałej świętości i boskiej wszechmocy. Faustyna rozdaje łaski, staje się ważna, znacząca, silna, dobra. Osiąga swój ideał. Koszt osiągnięcia tego ideału to nienawiść i pogarda do samej siebie, uzewnętrzniona w reakcji tłumu, który ją poniża i zadaje jej ból.

Jezus występuje w Dzienniczku jako dawca cierpienia oraz ten, kto daje jej siłę wytrwania.  Faustyna nie może przyznać, że cierpienie jest wywołane jej neurotycznym konfliktem. Zatem zrzuca za nie odpowiedzailność na innych, najchętniej na Jezusa, a pośrednio na Boga, który rzekomo potrzebuje tego cierpienia dla zbawienia dusz.

„Podczas pewnej adoracji Pan zażądał ode mnie, abym Mu się oddała jako ofiara na pewne cierpienie, które sprawie Bożej będzie czynić zadość”. (Dz 190)

Jezus mówi: „Dziecię moje, najwięcej mi się podobasz przez cierpienie. W cierpieniach swoich fizycznych czy też moralnych – córko moja, nie szukaj współczucia u stworzeń. Chcę, aby woń cierpień twoich była czysta, bez żadnych przymieszek. Żądam, abyś się nie tylko oderwała od stworzeń, ale i sama od siebie. Córko moja, chcę się napawać miłością serca twego – miłością czystą, dziewiczą, nieskalaną, bez żadnego przyćmienia. Córko moja, im więcej ukochasz cierpienie, tym miłość twoja ku mnie będzie czystsza”. (Dz 279)

Cierpienie musi być czyste, bez przymieszek pocieszenia ze strony „stworzeń”. Miłość musi być czysta, to znaczy skierowana wyłącznie do Jezusa, bez „przyćmienia” jej miłością do stworzeń. Takie słowa miałyby rzekomo wyjść z ust Jezusa! Czy tak przemawiałby Jezus z Nazaretu, którego znamy z Ewangelii? Jezus wszak widział podobieństwo miłości Boga i bliźniego, nigdy nie nakazywał kochać tylko Boga, ale zarówno Boga, jak i bliźniego. Nigdy by mu nie przyszło do głowy uznać, że miłość do „stworzeń” zanieczyszcza miłość do Boga.

„Dziś powiedział mi Pan: Potrzeba mi cierpień twoich dla ratowania dusz” (Dz 1612)

Faustyna przyjmowała cierpienie jako pochodzące od Boga. Wyłaniała jej się tutaj pewna sprzeczność: dlaczego Bóg, który wszak powinien ją kochać, obarcza ją cierpieniem? Zatem postanowiła usprawiedliwić Boga twierdząc, że to cierpienie ma wartość, jest wzniosłe i koniecznie Bogu potrzebne dla realizacji światowego zbawienia. Oto Bóg tak ceni Faustynę, że robi jej ten zaszczyt, że może ona cierpieć dla Niego i ratować dusze przed piekłem. Bóg potrzebuje Faustyny, bez niej nie radzi sobie ze zbawianiem ludzi. Zatem cierpienie to nie oznaka nienawiści Boga, ale wielkiego wybrania, szacunku i miłości. Bóg daje jej cierpienie, bo tak ją kocha, tak ją docenia. Cierpienie zaczęła traktować Faustyna jako przejaw Bożej miłości do siebie, a więc coś cennego, czego bardzo pragnęła. Pozwoliło jej to uwierzyć w siebie, choć nie zdawała sobie sprawy, że wierzyła nie w prawdziwe „ja”, ale w to fałszywe, doskonałe i na pokaz.

„Powiedział mi Pan: Zabieram cię na cały Post do twojej szkoły, chcę cię nauczyć cierpieć. – Odpowiedziałam: Z Tobą, Panie, jestem gotowa na wszystko, i usłyszałam głos: Wolno ci pić z kielicha, z którego ja piję; ten wyłączny zaszczyt daję ci dziś”. (Dz 1626)

„Wtem mi powiedział Pan: Oblubienica musi być podobna do Oblubieńca swego”. (Dz 268)

Zatem Faustyna zaczyna zbawiać świat swoim cierpieniem. Czuje się z tym o wiele lepiej, niż gdyby całe to cierpienie było bezużyteczne. Cierpienie stanowi o jej poczuciu własnej wartości. Jest pożyteczna.

„Pragnę się wysilać, pracować, wyniszczać za dzieło nasze – ratowania dusz nieśmiertelnych. Mniejsza o to, jeżeli te wysiłki skrócą moje życie, przecież ono już do mnie nie należy, ale jest własnością Zgromadzenia. Pragnę być pożyteczna całemu Kościołowi przez wierność Zgromadzeniu”. (Dz 194)

Centrum życia Faustyny staje się zatem cenne cierpienie, wyniszczanie się niezbędne w jej misji zbawiania świata. Swą wyjątkową wartość upatruje ona w tym, że Bóg nakłada na nią wielkie cierpienia, a ona je przyjmuje i przetwarza na zbawienie grzeszników. W tej właśnie umiejętności przetwarzania cierpienia na zbawienie tkwi jej „wielkość”, oznaka szczególnego wybrania przez Boga. Im więcej cierpi, tym większe ma zasługi, tym lepsze ma o sobie mniemanie. Ponieważ tak naprawdę nie znała siebie, wydawało jej się, że cierpienie to jedyna wartość, jaką miała. Chciała za nie kupić swoje zbawienie (a tak naprawdę miłość). A przecież św. Paweł nauczał, że „łaską jesteśmy zbawieni przez wiarę”. Łaską daną darmo, nie za zasługi, nie za uczynki, a już na pewno nie za cierpienie.

„Szalone i niedościgłe są pragnienia moje. Pragnę zataić przed Tobą, że cierpię. Pragnę za swoje wysiłki i dobre uczynki nigdy nie być wynagradzana. O Jezu, Ty sam mi jesteś nagrodą, Ty mi wystarczasz, skarbie serca mego. Pragnę współczuć z cierpieniem bliźnich, swoje cierpienia taić w sercu, nie tylko przed bliźnimi, ale i przed Tobą, Jezu. Cierpienie jest wielką łaską. Przez cierpienie dusza upodabnia się do Zbawiciela, w cierpieniu krystalizuje się miłość. Im większe cierpienie, tym miłość staje się czystsza”. (Dz 57)

Dlaczego Faustyna chce taić przed Jezusem swe cierpienia? I czy to możliwe zataić coś przed Bogiem? Pisze, że nie chce być wynagradzana za wysiłki, ale przeczy temu wielokrotnie licząc na rajską nagrodę, jaką osiągnie krocząc wąską ścieżką.

Jezus jest bezlitosny w żadaniu ofiar. Oto jego przerażające słowa skierowane do Faustyny: „Chcę cię widzieć jako ofiarę żywej miłości … musisz być unicestwiona, zniszczona, żyjąca jakoby umarła … musisz być zniszczona w tej tajni, gdzie oko ludzkie nigdy nie sięga, a wtenczas będziesz mi ofiarą miłą, całopalną, pełną słodyczy i woni. Wszystkie cierpienia przyjmiesz z miłością”.  Faustyna dąży do samozagłady. Chce się wyniszczyć aż do śmierci. Znosi niebywałe cierpienia płynące z jej podstawowego wewnętrznego konfliktu, tłumacząc je sobie na swoją korzyść. Nigdy nie będzie w stanie spojrzeć prawdzie w oczy, aby zrozumieć jakie są rzeczywiste przyczyny jej cierpień. Wszak wzniosłe przyczyny lepsze są od przyziemnych. Faustyna jest w potrzasku. Będąc zakonnicą zmuszoną do posłuszeństwa, budując chwiejny system fantazji na swój temat, nie mając kontaktu z samą sobą, nie biorąc odpowiedzialności za swoje życie, nie spotkawszy nikogo, kto mógłby jej wytłumaczyć sprawy psychologii, jest skazana na pozostawanie w systemie ułudy i imaginacji. Znikąd nie może nadejść impuls do uznania przez nią prawdy o sobie.

Jezus nakłania Faustynę do podejmowania cierpienia lub też rozważania Jego męki. „Jedna godzina rozważania mojej bolesnej męki większą zasługę ma aniżeli cały rok biczowania się aż do krwi; rozważanie moich bolesnych ran jest dla ciebie z wielkim pożytkiem, a mnie sprawia wielką radość”. (Dz 369) Jeśli rozważanie męki takie jest bezcenne, to dlaczego jeszcze w ogóle trzeba się biczować do krwi? Biczowanie się, jak wynika z powyższego zdania Jezusa, także ma swe pożytki. Generalnie Jezus mógłby zaproponować Faustynie zamianę paru godzin cierpień na minutę rozważań męki, ale znając Jego (i jej) entuzjazm, prawdopodobnie żądał obydwu. Nigdy dość, zważywszy na nikłą liczbę dusz czystych w porównaniu z tłumami idącym szeroką ścieżką do piekieł.

Jezus nie zawsze wygrywa z przełożonymi. Proponuje na przykład Faustynie noszenie włosienicy przez siedem dni. Gdy ta nie uzyskuje zgody przełożonej, Jezus uznaje, że posłuszeństwo jest ważniejsze od umartwień. Tak, posłuszeństwo jest najważniejsze, Faustyna nie mogłaby się zgodzić bardziej w tej kwestii z Jezusem.

Jezus mówi do Faustyny: „Staraj się, aby serce twoje upodobniło się do pokornego i cichego serca mojego. Nie upominaj się nigdy o swoje prawa. Wszystko, co cię spotyka znoś z wielkim pokojem i cierpliwością, nie broń się, gdy całe zawstydzenie będzie spadać na ciebie niewinnie; pozwól triumfować innym. Nie przestań być dobrą, gdy spostrzeżesz, że nadużywają dobroci twojej; gdy będzie potrzeba, ja sam się upomnę za tobą”. (Dz 1701) Widać tu dokładnie, do jakiego sposobu postępowania zachęca Jezus. Zaleca zdusić w sobie wszelkie agresywne, gniewne, ekspansywne reakcje na doznawane krzywdy i upokorzenia. Zawsze przegrywać, zawsze dawać się wykorzystywać. Stłumienie ekspansywnej strony osobowości i uległość na ciosy jest neurotycznym sposobem radzenia sobie z wewnętrznym konfliktem. Każdy człowiek ma w życiu pewne granice psychiczne, których przekroczenie przez innych rodzi zdrowe poczucie gniewu i chęć samoobrony. Nasuwa się tu porównanie ze słowami Jezusa o nadstawianiu drugiego policzka, oddawaniu płaszcza itp. Czy ma to oznaczać rezygnację z granic i asertywności? Jezusowi chodziło o wyraziste przekazanie nakazu nieszkodzenia innemu człowiekowi, siły wybaczenia oraz hojności. Co innego, jeśli te zasady są owocem duchowej dojrzałości i oświecenia, a co innego jeśli wynikają z wewnętrznych dyktatów.

 

Wewnętrzna dyktatura

Ponieważ neurotyk nie ma kontaktu ze swoim autentycznym „ja”, nie reaguje na swoje prawdziwe uczucia i potrzeby. Nie umie zachowywać się autentycznie, „być sobą”. Musi jednak jakoś odnajdywać się w świecie i nań reagować. Ustala sobie zatem system wewnętrznych nakazów, które mają charakter przymusu i tyranii. Ta wewnętrzna dyktatura pozwala człowiekowi zachować jakąś (pozorną) równowagę między idealnym obrazem siebie a „skrzeczącą rzeczywistością” swego nędznego „ja”. Nakazy wewnętrzne „zabezpieczają” człowieka przed doznaniem spontanicznych uczuć.  Z drugiej strony, uzmysłowienie sobie swojej niezdolności do sprostania tym nakazom wywołuje akty nienawiści pod własnym adresem. „Wszelkie formy samonienawiści są w pewnym sensie sankcjami z tytułu niespełnionych powinności. Można powiedzieć, że jednostka nie znienawidziałaby siebie, gdyby umiała być istotą ponadludzką”. (Horney, s. 153)

Oto jakimi wewnętrznymi dyktatami rządziła się Faustyna (na podst. jej modlitwy, Dz 163):

  • aby nigdy nie podejrzewawać i nie sądzić według zewnętrznych pozorów
  • upatrywać to co piękne w duszach bliźnich
  • przychodzić im z pomocą
  • by uszy jej nie były obojętne na bóle i jęki bliźnich
  • by nigdy nie mówić ujemnie o bliźnich
  • dla każdego mieć słowo pociechy i przebaczenia
  • by tylko umiała czynić dobrze bliźniemu
  • na siebie przyjmować cięższe, mozolniejsze prace
  • zawsze śpieszyć z pomocą bliźnim
  • opanowywać własne znużenie i zmęczenie
  • współczuć wszystkim cierpieniom bliźnich
  • nikomu nie odmówić serca swego
  • obcować szczerze nawet z tymi, którzy nadużywać będą dobroci jej
  • milczeć o własnych cierpieniach

 

Na koniec Faustyna prosi Jezusa o przemienienie jej w Niego. Faustyna przedstawia tutaj swe ambicje bardzo wzniośle jako ideały miłości bliźniego. Widać od razu, że takiej idealnej osoby nie ma na świecie. Dobrze, jeśli traktujemy to jako modlitwę, a nie jako plan nakazowy wobec siebie. Wtedy bowiem ginie w tych nakazach nasza prawdziwa osobowość. Zostaje ona stłumiona, nie ma prawa objawić się żadne spontaniczne uczucie, jak zmęczenie, poczucie krzywdy, wykorzystania, gniew, sympatia itp. Faustyna widzi, że jej już tu nie ma, ona tak naprawdę nie żyje, dlatego potrzebuje identyfikacji zastępczej. Zatem chce zamienić się w Jezusa, który posiada wszystkie te przymioty, do których ona aspiruje. Faustyna nie chce być sobą, ponieważ uznała za siebie tą słabą, marną istotę, która nie jest w stanie spełnić wszystkich wymagań.

A oto kolejny opis wielkiego dyktatu:

„Unikać pozwoleń domyślnych. Opowiadać się przełożonym w drobnych rzeczach, o ile możliwe szczegółowo; wierność w ćwiczeniach; nie z łatwością biegać po zwolnienie z ćwiczeń; milczeć poza rekreacją; unkać żartów i słów dowcipnych, które prowadzą do rozśmieszenia innych i przerywania milczenia; cenić niezmiernie najdrobniejsze przepisy; nie dać się pochłonąć wirowi pracy; przerwać na chwilę, aby spojrzeć w niebo; mało mówić z ludźmi, ale wiele z Bogiem; unikać poufałości; mało zważać na to, kto za mną, a kto przeciw; nie zwierzać się ze swoich przeżyć; unikać głośnego porozumiewania się przy obowiązkach; w cierpieniach zachowywać spokój i równowagę; w chwilach ciężkich uciekać się do ran Jezusa – w ranach Jezusa szukać pociechy, ulgi światła, umocnienia” (Dz 226) Jest to tylko fragment wielu, wielu nakazów wypisanych przez Faustynę w Dzienniczku. Faustyna musi cierpieć, to przede wszystkim, cierpieć bez skarżenia się. Pocieszać innych. Zapomnieć o sobie, wyniszczać się, na spowiedzi upokarzać się, ćwiczyć się w żalu doskonałym, nie przerywać milczenia, nie wtrącać się do cudzych obowiązków, unikać szemrzących sióstr, uważać na swoje sumienie.

Niespełnienie tych oczekiwań grozi karą Bożą, pod postacią której ukryta jest nienawiść Faustyny do samej siebie. Oto Faustyna staje w swej wizji przed sądem Bożym. „Natychmiast ujrzałam cały stan duszy mojej, tak jak Bóg na nią patrzy. Jasno ujrzałam wszystko, co się Bogu nie podoba. Nie wiedziałam, że nawet z takich cieni drobnych trzeba zdawać rachunek przed Panem” (Dz 36) Jezus oświadcza jej, że winna jest jednego dnia ognia czyśćcowego. Daje jej do wyboru: czy cierpieć teraz jeden dzień w czyśćcu, czy przez krótki czas na ziemi. Faustyna rzecze z entuzjazmem i nadgorliwością: „Jezu, chcę cierpieć w czyśćcu i chcę cierpieć na ziemi, chociażby do końca świata największe męki” (Dz 36) Na to Jezus łaskawie zezwala jej cierpieć na ziemi krótko, lecz dotkliwie. Każe jej zaczerpnąć siły od Niego samego na te męki straszne.

Jak Bóg patrzy na Faustynę (a raczej jak Faustyna myśli, że jest postrzegana przez Boga)? Bóg widzi ze szczegółami jej grzeszność i nędzę, zasługujące na karę ognia czyśćcowego. A tak naprawdę to nie Bóg, ale Faustyna sama tak widzi swoje nędzne, godne pogardy „ja”.

Lęk przed karą i zakaz przyjemności (jako kara, którą sama na siebie nakłada za bycie niedoskonałą) manifestuje się także w innych wizjach Faustyny. „W pewnym dniu ujrzałam dwie drogi: jedna droga szeroka, wysypana piaskiem i kwiatami, pełna radości i muzyki, i różnych przyjemności. Ludzie idą tą drogą, tańcząc i bawiąc się – dochodzili do końca nie spostrzegając, że już koniec. A na końcu tej drogi była straszna przepaść, czyli otchłań piekielna. Dusze te na oślep wpadały w tę przepaść: jak szły, tak i wpadały. A była ich tak wielka liczba, że nie można było ich zliczyć. I widziałam drugą drogę, a raczej ścieżkę, bo była wąska i zasłana cierniami i kamieniami, a ludzie, którzy nią szli ze łzami w oczach i różne boleści były ich udziałem. Jedni padali na te kamienie, ale zaraz powstawali i szli dalej. A w końcu drogi był wspaniały ogród, przepełniony wszelkim rodzajem szczęścia, i wchodziły tam te wszystkie dusze. Zaraz w pierwszym momencie zapominały o swych cierpieniach”. (Dz 153)

Swą nadzieję na szczęście przenosi Faustyna w przyszłość i w zaświaty, bowiem wie, że teraz szczęścia osiągnąć nie może, nawet wiecej, przekonała siebie samą, że jest to dla niej szkodliwe. Natomiast cierpienie jest pożyteczne i warto cierpieć dla przyszłej nagrody. Ponadto widzimy pesymistyczne podejście Faustyny co do proporcji między potępionymi a zbawionymi. Potępionych zliczyć nie można. Wysiłki Faustyny podejmowane w celu zbawienia grzeszników jednak nie osiągają wielkiego sukcesu na skalę światową. Jednak Faustyna tego nie zauważa. Wie natomiast, że ona z pewnością idzie po wąskiej ścieżce, ponieważ bardzo cierpi i rozpacza. Przyjemności, taniec i zabawa są dla niej nieosiągalne. Uważa, że na nie nie zasługuje, nędzna grzesznica. Neurotykom, mimo ich samoalienacji, nie do końca odebrana jest możliwość przeżywania pozytywnych uczuć. Czasem pojawia się tęsknota za nimi, która jednak natychmiast jest odrzucana z powodu poczucia niegodności, niezasłużenia. Priorytetem staje się karanie siebie, nawet przy pomocy Boga. Karząca sprawiedliwość Boga jest uzewnętrznieniem nienawiści Faustyny do samej siebie.

„Samooskarżenia ogłaszają wyrok potępiający, uznając całą osobowość jako taką za nic nie wartą” (Horney, s. 164) „Fromm przeciwstawia sumieniu zdrowej jednostki sumienie „autorytarne”, które określa jako „zinternalizowany strach przed władzą” (Horney, s. 165)

Pocieszenia Faustyny

„Konsekwencją pogardy dla siebie jest potrzeba złagodzenia tego uczucia lub skompensowania go tym, że inni zauważają ją, szanują, doceniają, podziwiają lub kochają”. (Horney, s. 172)

Oczywiście Faustyna poszukiwała tych wszystkich pocieszeń w Jezusie.

Jezus traktuje Faustynę wyjątkowo, jak najdroższą sobie osobę, wybrankę swego serca, o którą jest zazdrosny. Nie może bez niej żyć. „Napawa się jej miłością”, „jest spragniony jej miłości”, „łączy się z nią ściślej niż z kimkolwiek innym”. Jest opiekuńczy: po nałożeniu jej odpowiednich cierpień, pociesza ją i ociera łzy. Przytula ją do serca mówiąc jednocześnie: „dam ci cząstkę męki mojej, nie szukaj ulgi, ale przyjmuj wszystko z poddaniem się woli mojej”. Miłość Jezusa wyraża się zadawanym przez Niego cierpieniem.

Jezus ukazuje się Faustynie tak często, że można odnieść wrażenie, że chce ją na każdym kroku kontrolować, nakazywać jej coś bądź zakazywać. Jezus przemawia do Faustyny nawet w kwestii tak banalnej, jak jej dieta: rozwiewa jej wątpliwości, czy zjeść pomarańczkę, czy też nie zjeść. Ewentualnie radzi jej, czy dobry to aby moment, żeby wrócić ze spaceru. Po prostu jest zastępczym towarzyszem życia. Faustyna nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo potrzebuje zwykłej ludzkiej obecności, przyjaźni, zwierzeń. Wszystko to odnajduje w Jezusie. Jeśli sama nie umie podjąć pewnych, nawet błahych decyzji, zrobi to za nią Jezus.

Jezus upodobał sobie najwyraźniej jedynie Faustynę. Inne dusze nie są mu tak miłe, napawają go często wstrętem. Jezus Faustyny mówi: „Jestem święty po trzykroć i brzydzę się najmniejszym grzechem. Nie mogę kochać duszy, którą plami grzech”. To pierwsze zdanie jakby żywcem wzięte ze Starego Testamentu. Natomiast drugie nie wzięte z żadnego Testamentu, ale nie wiadomo skąd. Przecież Jezus przyszedł do grzeszników, ich właśnie kochał.  Ojciec nigdy nie przestał kochać syna marnotrawnego, ale oczekiwał z niecierpliwością jego powrotu. Poza tym, jeśli św. Paweł ma rację, że wszyscy zgrzeszyli, że nie ma sprawiedliwego, to Jezus Faustyny nie miałby w takim razie kogo kochać! Dusza idealnie czysta nie istnieje. Ale widzimy tu, jak bardzo Faustyna chce przekonać siebie samą co do swojej czystości i doskonałości. Skoro sam Jezus ją wybrał, z pewnością jest czysta i święta. Inni,  grzesznicy, nigdy tak blisko Jezusa nie będą przebywać. Ta własna wyjątkowość w oczach Jezusa daje Faustynie fałszywą pewność siebie.

Jezus mówi do Faustyny: „Twoje serce jest mi niebem” (Dz 238) Faustyna widzi „jakoby Jezus nie mógł być szczęśliwy bez niej, a ona bez Niego”. (Dz 244) Jezus wzrusza się widząc Faustynę „w strzępy poszarpaną od wielkiej boleści” (Dz 282). Daje jej pierwszeństwo między dziewicami. Jest ona chwałą i zaszczytem Jego męki. (Dz 282) Jej serce jest odpocznieniem i upodobaniem Jezusa. (Dz 339)

 

Jezus potrzebuje Faustyny, kocha ją, podziwia, podtrzymuje na duchu, szanuje, pociesza. Daje jej wszystko to, co mogła mieć na tym świecie od ludzi, ale co odrzuciła. Faustyna wierzy, że można kochać tylko istotę doskonałą. Nigdy nie uwierzyłaby, że mogłaby być kochana za to, kim jest naprawdę. Jezus bowiem kocha ją za bycie czystą dziewicą, posłuszną i pokorną, za cierpienie. To Faustynę wstrętem napawają grzesznicy, nie Boga.  Jaka Faustyna była naprawdę pod maskami wielkości i samopotępienia nie będziemy już wiedzieli. Wie to Bóg kochający jej prawdziwe „ja”, którego ona nie miała nigdy śmiałości odkryć.

Ograniczone miłosierdzie Boga

Faustyna nie mogłaby żyć z takim lękiem i obarczona takim cierpieniem gdyby nie jakaś ulga. Tą ulgą była myśl o szczególnych własnościach zbawczych znoszonego cierpienia oraz poczucie Bożego miłosierdzia. Jednakże miłosierdzie to w odczuciu Faustyny miało swe granice. Faustyna czuła się zawsze pomiędzy groźbą kary a nadzieją miłosierdzia. Jezus motywuje ją metodą kija i marchewki. Dlatego Faustyna skrupulatnie notuje w swoich rachunkach sumienia wszystkie swe zwycięstwa i upadki. Miłosierdzie nigdy naprawdę w niej nie zwycięża do końca.

Miłosierdzie z objawień Faustyny jest samo w sobie miłosierdziem bezsilnym. Może być zasilane jedynie modlitwą i poświęceniem, cierpieniem i pokorą. Bez tego „paliwa” mechanizm miłosierdzia nie będzie działał. Silniejsza jest bowiem sprawiedliwość.

Anioł Stróż zabrał Faustynę pewnego dnia do czyśćca – miejsca mglistego, napełnionego ogniem, pełnego dusz cierpiących. Płomienie paliły te dusze. Dusze modlą się o uwolnienie, ale bezskutecznie. Matka Boża je czasem odwiedza i przynosi ochłodę od żaru płomieni. Faustyna słyszy głos wewnętrzny, który mówi: „Miłosierdzie moje tego nie chce, ale sprawiedliwość każe”. (Dz 20) Jezus nie chce, ale musi! Zupełnie jak Faustyna.

Ta wizja przekonuje Faustynę, że tylko jej modlitwa i ofiara może pomóc biednym duszom. Wydaje się, że śmierć jest tą granicą, za którą człowiek zdziałać już nic nie może, nawet jeśli jest tylko w czyśćcu, a nie w piekle. Bóg pozostaje głuchy na modlitwy dusz czyśćcowych. Na szczęście wysłuchuje modlitw ludzi jeszcze żyjących i chętnie przyjmuje ich ofiary. Wtedy, gdy zbierze odpowiednią ilość modlitw i ofiar, wypuszcza z czyśćca duszyczki, za które ktoś złożył ofiarę lub odmówił „modlitewkę”. Po śmierci miłosierdzie już nie działa. Należy zatem sprawy takie jak nawrócenie i rozgrzeszenie załatwić choćby na minutę przed śmiercią. Śmierć to pierwsza granica, jaką Faustyna stawia Bożemu miłosierdziu. Drugą jest sprawiedliwość. Sprawiedliwość rozumiana jako nieograniczone kary (piekło) za ograniczone grzechy lub też jako niewysłuchiwanie modlitw cierpiących katusze ludzi (czyściec). Czy to jest Bóg chrześcijan?

Oczywiście Faustyna nie przyjmuje do wiadomości, że miłosierdzie, które wysławia jako niezgłębione, ma jednak w jej wizjach pewne granice. Jest ślepa na tego rodzaju sprzeczności, ponieważ gdyby się nad nimi zastanowiła, jej konstrukcja własnej wielkości duchowej runęłaby niechybnie. Analiza sprzeczności jest bardzo przydatna w rozwiązywaniu konfliktów neurotycznych. Jednak neurotycy bardzo się przed nią bronią z obawy przed wynikającą z nich koniecznością bolesnej przemiany swego życia i wyjścia ze świata ułudy.

Jaki jest obraz Boga Ojca w wizjach Faustyny? Wszak Faustyna przekonuje, że jest to Bóg miłosierdzia, że miłosierdzie jest najwyższym przymiotem Boga. Spójrzmy zatem na mnożące się w opowieściach Faustyny sprzeczności.

O Bogu Ojcu Faustyna nie ma do powiedzenia żadnego ciepłego słowa. Jest to Bóg mściwy, bezustannie grożący grzesznikom, zsyłający kary, kipiący gniewem. Sam z siebie nie czuje współczucia do biednej ludzkości, chyba że Go ktoś ubłaga. Musi to być dusza czysta i cierpiąca. Cierpienie jest tym, co Bogu podoba się najbardziej i co ceni ponad wszystko.  Cierpienie ludzi potrafi sprawić, że Bóg zaczyna czuć miłość do swoich stworzeń. Ale przede wszystkim cierpienie uśmierza Boży gniew. Przed tym słusznym gniewem zasłania nas Matka Boża bądź ewentualnie Faustyna, koniecznie z pomocą „koroneczki”. Męki piekielne są okrutne i nie ma im końca. Bóg będzie nimi karał przez wieczność, ale teraz daje nam jednak w swej łaskawości jakiś czas miłosierdzia, żebyśmy się zreflektowali i przestali marudzić, że nie możemy pokochać tego straszliwego Boga. Zaufajmy Mu! Bo jeśli nie…. otchłanie piekielne już buchają wielkim żarem przygotowanym dla takich grzeszników, którzy odrzucają Boże miłosierdzie.

Jezus mówi Faustynie: „Modlitwa duszy pokornej i miłującej rozbraja zagniewanie Ojca mego i ściąga błogosławieństw morze”. (Dz 319)

Uśmierzanie gniewu Boga lub Jezusa jest głównym celem modlitw Faustyny. Jezus nakazuje jej odmawiać koronkę do miłosierdzia za każdym razem, gdy wejdzie do kaplicy: „Modlitwa ta jest na uśmierzenie gniewu mojego.” (Dz 476) Dalej następują instrukcje co do tego, w jaki sposób ją odmawiać. Koronka ta składa się ze wstępu oraz wielokrotnie powtarzanych zawołań. Wstęp odmawiany na dużych paciorkach różańca: „Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa, na przebłaganie za grzechy nasze i całego świata”. Zawołanie na małych paciorkach: „Dla Jego bolesnej męki miej miłosierdzie dla nas i świata całego”. Modląca się osoba ofiarowuje Jezusa Bogu na przebłaganie za grzechy. Spodziewa się, że z powodu Jego bolesnej męki Bóg będzie miał miłosierdzie dla świata.  Ceną zbawienia jest męka i cierpienie. Dotykamy tutaj ważkiego problemu odkupienia ludzkości dokonanego przez Chrystusa. Dla Faustyny jedynym elementem odkupienia istotnym dla zbawienia jest cierpienie. Sprawą odkupienia i ofiary Chrystusa zajmiemy się później. Na razie powiem, że aspekt cierpienia nie jest jedynym, ani nawet najważniejszym aspektem odkupienia.

Na świecie jest niewiele dusz prawdziwie kochających Boga. „One są na obronę przed sprawiedliwością Ojca niebieskiego i na wypraszanie miłosierdzia dla świata. Miłość tych dusz i ofiara podtrzymują istnienie świata” (Dz 367)

Bóg Faustyny żyje w świecie walki, podobnie jak ona. Walka toczy się między sprawiedliwością a miłosierdziem. Jezus mówi o Ojcu jako kimś odmiennym od Niego, będącym daleko od Niego. Ojciec jest dalej od swego Syna niż Faustyna. Na Ojca zrzuca Jezus przeważnie odpowiedzialność za „sprawiedliwe” karanie ludzi. Faustyna, kilka dobrych dusz i Jezus są jakby w „drużynie miłosierdzia”, natomiast Ojciec gra w „drużynie sprawiedliwości”. Walka trwa na śmierć i życie, a raczej na niebo i piekło.

Inna kwestia to idea Faustyny, że świat podtrzymuje niewielka ilość czystych dusz. A ja myślałam, że to sam Bóg podtrzymuje świat mocą swej opatrzności. Nawet i tą funkcję Boga Faustyna bierze na siebie. Cóż zostaje do roboty Bogu? Rozliczanie grzeszników, sąd i potępienie. Zbawianiem zajmie się drużyna Faustyny. Co do utrzymywania świata, to zajmują się tym także dzieci cierpiące głód i zimno. Jezus odmawia Faustynie ze łzami w oczach pomocy dla takich dzieci, ponieważ są Mu one konieczne do utrzymywania świata. (Dz 286)

Bóg w swej łaskawości daje duszom ostatnią szansę: święto Miłosierdzia. „Dusze giną mimo mojej gorzkiej męki. Daję im ostatnią deskę ratunku, to jest święto Miłosierdzia mojego. Jeżeli nie uwielbią miłosierdzia mojego, zginą na wieki. Sekretarko mojego miłosierdzia, pisz, mów duszom o tym wielkim miłosierdziu moim, bo blisko jest dzień straszliwy, dzień mojej sprawiedliwości”. (Dz 965)

Zatem lęk przed „dniem straszliwym” ma skłonić ludzi do zawierzenia miłosierdziu? Tak, zapewne lęk jest wielką motywacją dla dusz neurotycznych. Natomiast miłość dla dojrzałego psychicznie człowieka nie kojarzy się nigdy z lękiem. Miłość leczy lęk. W świecie Faustyny sprawiedliwość walczy z miłosierdziem, lęk z miłością. Miłosierdzie teoretycznie wygrywa z lękiem, jest przecież święto Miłosierdzia, ale jest to jednak miłosierdzie ograniczone, niepewne i zagrożone.

 

Promienie wychodzące z serca Jezusa oznaczają krew i wodę, życie i usprawiedliwienie dusz. „Te promienie osłaniają dusze przed zagniewaniem Ojca mojego”. (Dz 299) „O, jak bardzo mnie rani niedowierzanie duszy. Taka dusza wyznaje, że jestem święty i sprawiedliwy, a nie wierzy, że jestem miłosierdziem, nie dowierza dobroci mojej. I szatani wielbią sprawiedliwość moją, ale nie wierzą w dobroć moją. Raduje się serce moje tym tytułem miłosierdzia. Powiedz, że miłosierdzie jest największym przymiotem Boga. Wszystkie dzieła rąk moich są ukoronowane miłosierdziem”. (Dz 300-301)

 

Dusze jednak mają powody do niedowierzania. Wszak Ojciec czyha tylko na grzesznika, który musi się chronić przed Jego zagniewaniem. Tak naprawdę Faustyna nie dowierzała temu miłosierdziu, ponieważ bardziej lękała się srogiego, oddalonego Boga, który był ciągle dla niej zagrożeniem. Szatani ponoć wielbią sprawiedliwość Bożą. Dlaczego? Może ma to oznaczać, że szatani cieszą się z nieudanych zbawczych wysiłków Boga. Sprawiedliwość zatem utożsamiana jest tu z piekłem. Czy o to naprawdę chodzi sprawiedliwemu Bogu chrześcijan?

 

Bóg Faustyny potrzebuje ofiar dla zaspokojenia swej sprawiedliwości, i to ofiar złączonych z ofiarą Jego Syna. „Moja ofiara jest niczym sama z siebie, ale kiedy ją łączę z ofiarą Jezusa Chrystusa, to staje się wszechmocną i ma moc przebłagania gniewu Bożego. Bóg nas miłuje w Synu swoim, bolesna męka Syna Bożego jest ustawicznym łagodzeniem gniewu Boga”. (Dz 482) Bóg jest ustawicznie zagniewany i ustawicznie należy Jego gniew łagodzić. Zdaje się, że bolesna męka Jezusa nigdy nie dobiega końca, gdyż nigdy nie zdołała do końca przebłagać zagniewanego Boga. Faustyna notorycznie nie pamięta o zmartwychwstaniu Syna Bożego. Jego męka jest najważniejsza i nieustanna. Faustyna nigdzie prawie w Dzienniczku nie wspomina też o życiu Jezusa, Jego nauczaniu. Całe swoje przemyślenia koncentruje wokół męki. Daje to w rezultacie bardzo wypaczony i okaleczony obraz chrześcijaństwa.

 

Oto jak „drużyna Jezusa” walczy z Bożym gniewem: „Celem twoim i twoich towarzyszek jest łączyć się ze mną jak najściślej przez miłość, jednać będziesz ziemię z niebem, łagodzić słuszny gniew Boży, a wypraszać będziesz miłosierdzie dla świata. Oddaję ci w opiekę dwie perły drogocenne sercu mojemu, a są to dusze kapłanów i dusze zakonne, za nich szczególnie modlić się bedziesz, ich moc będzie w wyniszczeniu waszym. Modlitwy, posty, umartwienia, prace i wszystkie cierpienia łączyć będziesz z modlitwą, postem, umartwieniem, pracą, cierpieniem moim, a wtenczas będą miały moc przed Ojcem moim”. (Dz 531)

 

Zatem te wyniszczenia działają tylko na mocy ich zjednoczenia z Jezusem. Jak należy jednak osiągnąć to zjednoczenie – Jezus milczy. Widocznie dla mistyczki Faustyny było to oczywiste. Wygląda na to, jakby Bóg nie miał zasobów energii, które mogłyby posłużyć wzmacnianiu mocy kapłanów i zakonników. Dlatego potrzebuje, żeby ktoś mu te zasoby oddał, a wtedy On je przydzieli innym. Taka zamiana. Bóg jest tu pośrednikiem: Faustyna zrzeka się swego szczęścia, łączy się jakoś tajemniczo z Jezusem, a wtedy Bóg zabiera jej szczęście i daje je komuś innemu. Tak to praktycznie wygląda. Faustyna nie zastanawia się, jak to możliwe, by Bogu wszechmocnemu, stworzycielowi świata nagle zabrakło energii na pomoc kapłanom. Bóg co jednym zabiera, to drugim daje. Taki z niego Janosik.

 

Bezradność i bezsilność Boga widać także w „smutku śmiertelnym” Jezusa, który boleje, że „nic pomóc nie może, choć Bogiem jest” (Dz 580) na to, że ludzie gardzą Jego łaskami i idą w przepaść piekielną. Bóg Ojciec triumfuje (może skutecznie okazywać swój gniew), a Syn boleje nad tym. Jezus używa tu znanego argumentu o rzekomej wolnej woli człowieka, na którą nie ma rady. Nawet sam Bóg nic nie może, jeśli człowiek się uprze i sam się z własnej woli rzuca w czeluście piekielne. Tak, Bóg jednak całkiem wszechmocny nie jest. Zaledwie jednak stronę dalej, Jezus mówi Faustynie coś zgoła przeciwnego: „Wiedz jeszcze o tym, córko moja, że wszystkie stworzenia, czy wiedzą, czy bezwiednie, czy chcą, czy nie chcą, zawsze pełnią wolę moją”. (Dz 586) Gdzie tu wolna wola jeśli czy chcą, czy nie chcą, pełnią wolę Boga? Czy zatem wolą Boga jest ich marsz ku piekielnej przepaści? Faustyna nie zastanawia się naprawdę nad wolną wolą i ignoruje (nie po raz pierwszy) sprzeczności, które słyszy od Jezusa.

 

W uśmierzaniu Bożego gniewu największe sukcesy (oprócz Faustyny) odnosi Matka Boża. Zdaje się, że jest ona silniejsza od samego Boga! „Wieczorem ujrzałam Matkę Bożą z obnażoną piersią i zatkniętym mieczem, rzewnym łzami płaczącą, i zasłaniała nas przed straszną karą Bożą. Bóg chce nas dotknąć straszną karą, ale nie może, bo nas zasłania Matka Boża”. (Dz 686) Obnażona pierś Maryi – może symbol kobiecości? Kobieta wygrywa z mężczyzną – Bogiem. Ma zatknięty miecz – czyżby Matka Boża walczyła z Bogiem? Myślałam, że mają wspólne interesy, ale widocznie są po innej stronie barykady. Dlaczego Maryja płacze? Bo nie może uchronić od kary tyle dusz, ile by chciała i wzywa pomocy Faustyny? Zaiste, objawienia Faustyny są zagadkowe.

 

Dopełnieniem obrazu Boga Faustyny musi być opis mąk piekielnych, na które sprawiedliwy Bóg skazuje grzeszników: „Dziś byłam w przepaściach piekła, wprowadzona przez anioła. Jest to miejsce wielkiej kaźni, jakiż jest obszar jego strasznie wielki. Rodzaje mąk, które widziałam: pierwszą męką, którą stanowi piekło jest utrata Boga; drugie: ustawiczny wyrzut sumienia; trzecie: nigdy się już ten los nie zmieni; czwarta męka – jest ogień, który będzie przenikał duszę, ale nie zniszczy jej, jest to straszna męka, jest to ogień czysto duchowy, zapalony gniewem Bozym; piąta męka – jest ustawiczna ciemność, straszny zapach duszący, a chociaż jest ciemność, widzą się wzajemnie szatani i potępione dusze, i widzą wszystko zło innych i swoje; szósta męka – jest ustawiczne towarzystwo szatana; siódma męka – jest straszna rozpacz, nienawiść Boga, złorzeczneia, przekleństwa, bluźnierstwa. Są to męki, które wszyscy potępieni cierpią razem, ale to nie jest koniec mąk. Są męki dla dusz poszczególne, które są mękami zmysłów: każda dusza czym grzeszyła, tym jest dręczona w straszny i nie do opisania sposób. Są straszne lochy, otchłanie kaźni, gdzie jedna męka odróżnia się od drugiej; umarłabym na ten widok strasznych mąk, gdyby mnie nie utrzymywała wszechmoc Boża. Niech grzesznik wie: jakim zmysłem grzeszy, takim dręczony będzie przez wieczność całą. Piszę o tym z rozkazu Bożego, aby żadna dusza nie wymawiała się, że nie ma piekła, albo tym, że nikt tam nie był i nie wie, jako tam jest”. (Dz 741)

 

Czy piekło jest obrazem tego, jak Faustyna faktycznie się czuje, czego się lęka? Wieczność piekła jest dowodem na Bożą niemoc oraz ograniczenie Jego miłosierdzia, które nie ma wstępu za bramy piekielne. Faustyna, jak większość katolików do dziś, wierzyła niestety w Boga, który ogromnej części swych stworzeń zgotował katusze piekielne na całą wieczność. Bóg strachu wygrywa w tej wizji ostatecznie z Bogiem miłości.

 

Do Faustyny przebija się inna, pełniejsza wizja miłosierdzia, dlatego w wielu miejscach Dzienniczka mowa jest o miłosierdziu nieograniczonym, wiecznym: „Miłosierdzie moje jest tak wielkie, że przez całą wieczność nie zgłębi go żaden umysł, ani ludzki, ani anielski”. (Dz 699) Faustyna jednak nigdy nie pyta Jezusa, dlaczego daje jej sprzeczne wiadomości: raz – że ma wieczne, niezgłębione miłosierdzie dla grzeszników, a innym razem, że tylko ograniczoną jego ilość, której moc kończy się na granicy piekła. Faustyna nie mogła uwierzyć w ostateczne zwycięstwo Boga nad szatanem, ponieważ ta walka trwała w jej wnętrzu. Tak jak Bóg nie pokonuje szatana, tak jej „wielkość” nigdy nie pokona „nędzy” i „nicości”. Tylko osoba, która zna i akceptuje swe prawdziwe, acz ułomne „ja”, może uwierzyć w nieskończone miłosierdzie Boga. Dla Faustyny niestety Bóg pozostaje miłosierny tylko do śmierci, później już „na darmo będziecie wołać, ale będzie już za późno”. (Dz 1448)

 

Identyfikacja z pokonanym, słabym „ja”

Tendencja do minimalizownania własnej osoby jest jedną z metod rozwiązywania neurotycznego konfliktu. Człowiek identyfikuje się ze swoim słabym, niedoskonałym „ja”, pielęgnuje  w sobie bezradność i cierpienie, zaczyna uważać, że inni czują do niego pogardę i oskarżają go. Tłumi przy tym wszelkie postawy ekspansywne, zarozumiałość, agresję, egoizm. „Osoba z tendencją do pomniejszania własnej wartości, mimo że zakazuje sobie jakichkolwiek poczynań podejmowanych z myślą o własnej korzyści – ma pełną swobodę działania na rzecz innych, zgodnie zaś z wewnętrznymi nakazami powinna być właśnie wzorem uczynności, wspaniałomyślności, liczenia się z cudzymi uczuciami, ideałem zrozumienia, współczucia, miłości i poświęcenia. Miłość i poświęcenie są w jej odczuciu nierozerwalnie ze sobą związane. Uważa, że wszystko powinna poświęcić w imię miłości bliźniego, w jej bowiem pojęciu miłość to poświęcenie”. (Horney, s. 288)

Miłość to poświęcenie, ofiara. „Jądro miłości – jest ofiara i cierpienie”. (Dz 1103) Faustyna poświęca się miłości na ofiarę całopalną. Bezbronność, cierpienie i męczeństwo to cechy poszukiwane i dozwolone. Identyfikuje się z osobami podeptanymi i skrzywdzonymi.

„Za każde upokorzenie podziękuję Panu Jezusowi, szczególnie pomodlę się za osobę, która dała mi sposobność upokorzenia. Wyniszczać się będę na korzyść dusz. Nie liczyć się z żadną ofiarą, ścieląc się pod stopy sióstr jako dywanik, po którym nie tylko mogą chodzić, ale i swoje stopy mogą obcierać. Pod stopami sióstr jest dla mnie miejsce. Będę się o nie starać w praktyce w sposób niedostrzegalny dla oka ludzkiego. Wystarcza, że Bóg widzi”. (Dz 234)

Samoponiżenie. Pragnienie upokorzeń. Postrzeganie siebie jako „nędzy”. Ponieważ Faustyna utożsamia te uczucia z miłością, sprawiają jej one satysfakcję. „W tej chwili pogrążyłam się w wielkim upokorzeniu przed majestatem Bożym. Jednak im więcej się upokarzałam, tym więcej przenikała mnie obecność Boża”. (Dz 1605)

„Ja jestem nie tylko niedołężnym dzieckiem, ale nagromadzeniem nędzy i nicości” (Dz 298)

Faustyna cierpi z powodu sióstr, a w szczególności z powodu ich wątpliwości na temat faktycznego jej obcowania z Jezusem. Siostry zaczęły nazywać Faustynę histeryczką i fantastyczką po tym, jak oznajmiła im o poleceniu namalowania obrazu. Kiedy starała się milczeć, siostry dokuczały jej tym bardziej. Ona cierpiała „jak gołębica” i znosiła to ze spokojem. Przełożeni często upokarzali Faustynę i „napełniali ją wątpliwościami”. Jedna z matek wyzywała ją gniewnie od dziwaczek, histeryczek, wizjonerek. Faustyna załamuje się pod ciężarem tej pogardy, ale pociesza ją głos wewnętrzny, że Jezus jest z nią. Podnosi się „z nową odwagą do cierpień”. (Dz 129)

„Cierpienie wyrasta jakby spod ziemi” dziwi się jedna z matek. (Dz 138) Szczególnie detalicznie podchodzą przełożeni do uchybień Faustyny, nic jej nie ujdzie na sucho. Jest często upominana, że jest nieobowiązkowa, obojętna na wszystko. Faustyna jest traktowana gorzej niż inne siostry. Kiedy leżała w infirmerii z drugą siostrą, nikt nie przychodził jej odwiedzać (a drugą siostrę odwiedzali). Druga siostra miała do dyspozycji światło i słuchawki radiowe, a Faustyna leżała w ciemności i samotności. Dlaczego siostry tak się zachowywały wobec niej? Może z zazdrości o niezwykłe wizje, ale może też Faustyna sama nie była zbyt sympatyczna, może małomówna, chłodna? Nie wiadomo. W zakonie istniały praktyki oskarżania się z przewinień przed przełożonymi. Pewnego razu jakaś siostra kazała Faustynie czekać na matkę przełożoną na korytarzu i oskarżać się z pewnych rzeczy, których nie popełniła. Faustyna będąc posłuszną to właśnie zrobiła – skłamała. Konflikt między posłuszeństwem a prawdomównością rozwiązała na korzyść posłuszeństwa. Być posłuszną jest lepiej niż mówić prawdę – zdecydowła Faustyna.

 

Faustyna czuje się skrzywdzona: przez nieczułe siostry, surowe przełożone, księży dających sprzeczne sygnały (jedni nakzują jej wierzyć w wizje, inni je odrzucić). „Poczucie doznanej krzywdy ma dla tego człowieka (neurotyka) jakiś szczególny sens, spełnia jakąś funkcję. … Umożliwia mu bowiem hodowanie u siebie skrycie uczucia wyższości w stosunku do innych – dzięki męczeńskiej koronie” (Horney, s. 304) Utrzymujące się poczucie krzywdy wywołuje wrogą agresję, która nie zostaje jednak uświadomiona, ponieważ zagraża wyidealizowanemu wizerunkowi neurotyka. Ten stłumiony gniew wyraża się najczęściej jako cierpienie. Znajduje wyraz we wzmożonych dolegliwościach, przybiera formę objawów psychosomatycznych. U Faustyny widzimy zatem ciągłe pogarszanie się jej zdrowia, co należy też przypisać męczącej pracy fizycznej, brakowi odpoczynku, umartwieniom. Niemniej czynniki psychiczne mogły tu także odegrać wielką rolę. Gdy ktoś chce cierpieć, wyniszczać się, umierać, to w pewnym momencie to osiąga.

 

Tłumiony gniew i agresja mogły się także wyrażać u Faustyny w jej dziwacznych wizjach, tak jak u innych ludzi w snach. Faustyna miała kilkakrotnie wizję Dzieciątka Jezus łamanego na ołtarzu i zjadanego przez księdza:

 

„Wtem ujrzałam Matkę Bożą z Dzieciątkiem Jezus. Dziecię Jezus trzymało się ręki Matki Bożej; w jednej chwili Dziecię Jezus pobiegło na środek ołtarza z radością, a matka Boża rzekła do mnie: Patrz, z jakim spokojem powierzam Jezusa w jego ręce, tak i ty masz powierzać swoją duszę i być wobec niego dzieckiem. Po tych słowach dusza moja została napełniona dziwną ufnością. Matka Boża była ubrana w białą suknię, dziwnie białą, przezroczystą, na ramionach miała przezroczystą  niebieską, czyli jak błękit, zarzutkę, z odkrytą głową, włosy rozpuszczone; śliczna i  niepojęcie piękna. Matka Boża patrzyła z wielką łaskawością na ojca, jednak po chwili ojciec złamał to śliczne Dziecię i wyszła prawdziwie krew żywa; ojciec pochylił się i wniknął w siebie tego żywego i prawdziwego Jezusa; czy Go zjadł, nie wiem, jak się to dzieje. Jezu, Jezu, nie mogę podążyć za Tobą, gdyż Ty mi się stajesz w jednym momencie niepojęty”. (Dz 677)

 

Faustyna nie rozumiała tej wizji. Matka Boża każe jej zaufać księdzu. Faustyna ufa. Nagle staje się coś nieoczekiwanego i strasznego: ksiądz zjada dziecko, leje się krew. Jakże tu ufać komuś, kto zjada śliczne dzieciątko? Faustyna ma wątpliwościu co do tej całej ufności. Jezus jest przełamany, zjedzony, pochłonięty. Czyżby Faustyna tak naprawdę nieświadomie pragnęła, aby coś pochłonęło, unicestwiło Jezusa, przyczynę jej cierpień? Czy miała wobec niego skryty gniew, jak wobec kogoś, kto ją krzywdził? Myślę, że możliwa jest taka interpretacja tej wizji.

 

A oto kolejna dająca do myślenia wizja:

 

„Chwilę przed podniesieniem ujrzałam Matkę i małego Jezunia i starego Dziadunia. Matka Najświętsza rzekła do mnie te słowa: Córko moja, Faustyno, masz ten Skarb najdroższy – i podała mi maleńkiego Jezusa. Kiedy wzięłam Jezusa w ręce, dusza moja doznawała tak niepojętej radości, że nie jestem w stanie tego opisać. Ale dziwna rzecz: po chwili Jezus stał się straszny, okropny, duży, cierpiący – i znikło widzenie i był czas niedługo, aby iść do Komunii świętej”. (Dz 846)

 

Podobny wątek: najpierw radość z trzymania skarbu, potem nagle przerażenie. Jezus staje się straszny, okropny, duży i cierpiący. Faustyna czuje lęk, bo to co miłe i cenne zamienia się w straszne i przerażające. Faustyna bała się Jezusa nakładającego na nią cierpienia, uważała go podświadomie za strasznego i okropnego za to, co jej czynił. Ale to nie mogło przeniknąć do jej świadomości, więc tylko wyrażało się w wizjach. Nie chciała trzymać w rękach dużego, cierpiącego, strasznego i okropnego Jezusa. Chciała mieć tylko miłe przeżycia ze ślicznym Dzieciątkiem. Jednak jak zwykle widziała dwie strony medalu, jedną akceptowała, drugą chowała w podświadomości.

 

A oto kolejny przykład na to, jak uczucia wrogości, chęci zemsty, które nie przedostają się do świadomości Faustyny, przejawiają się w jej wizji. Faustyna ma wizję, że podczas nabożeństwa nad pewnymi siostrami zawisa miecz gniewu Pańskiego.

 

Identyfikacja z Jezusem

 

„Dla osobowości typowo zależnej, takiej, u której zdecydowanie przeważają tendencje do tłumienia własnego „ja” – kochać jest czyms równie cudownym, jak być kochanym. Kochać – oznacza dla takiej osoby zapamiętanie sie, utonięcie w uczuciach mniej lub bardziej ekstatycznych, zespolenie z drugą istotą, stanie się jednym sercem i jednym ciałem, znalezienie uczucia załkowitej jedności, jakiego próżno w sobie sukała. Tęsknota do miłości wypływa więc u niej z głębokich, potężnych źródeł: z marzenia o całkowitym poddaniu się i zespoleniu w jedności. … Poszukiwanie i dążenie do jedności jest jedną z najpotężniejszych sprężyn motywacyjnych kształtujących postawy ludzkich jednostek, u neurotyków zaś jest to jeszcze silniejsze ze względu na ich wewnętrzną dezintegracje. Potrzeba oddania się jakiejś istocie potężniejszej od nas jest wszak istotnym pierwiastkiem rozmaitych form religii.” (Horney, s. 316-317)

 

„Fascynująca siła pociągająca miłości nie ogranicza się do nadziei znalezienia satysfakcji, spokoju, zespolenia w jedność, ale polega również na tym, że wydaje się takiej osobie jedynym sposobem urzeczywistnienia idealnego obrazu swego „ja”. Kochając – może dać w pełni wyraz wszystkim cechom swego wyidealizowanego „ja”, które muszą jej zjednywać czyjeś uczucie. Będąc kochaną – uzyskuje najwyższe samopotwierdzenie”. (Horney, s. 317)

 

„Kochać kogoś mocnego, zespolić się z nim w jedno, prowadzić niejako życie zastępcze poprzez jego zycie – oznacza uczestnictwo we władaniu życiem bez obowiązku własnej do tego zdolności”. (Horney, s. 322)

 

Faustyna wielokrotnie podkreśla w Dzienniczku swe pragnienie całkowitej identyfikacji z Jezusem, swe całkowite zanurzenie swej małości w Jego wielkości i miłości.

 

„I wprowadził mnie w tak ścisłą łączność z sobą, i zaślubiło się serce moje z Jego Sercem w sposób miłosny, i odczułam Jego najlżejsze drgnienia, a On moje. Ogień mojej miłości, stworzony, został złączony z żarem wiekuistej miłości Jego. Wszystkie łaski ta jedna przewyższa swym ogromem. Troistość Jego ogarnęła mnie całą i jestem cała zanurzona w Nim, mocuje się niejako moja maleńkość z tym Mocarzem nieśmiertelnym. Jestem zanurzona w niepojętej miłości i niepojętej męczarni z powodu Jego męki. Wszystko, co się dotyczy Jego Istoty, i mnie się udziela”. (Dz 1056)

 

„Najsłodszy Jezu, rozpal moją miłość ku sobie i przemień mnie w siebie, przebóstwij mnie, aby czyny moje miłe ci były; niech to sprawi moc Komunii Świętej, którą codziennie przyjmuję. Jak bardzo pragnę być przeistoczona całkowicie w Ciebie, o Panie”. (Dz 1289)

 

„Pragnę, o Jezu mój, cierpieć i płonąć ogniem miłości przez wszystkie wydarzenia życia. Twoją jestem cała, pragnę się zaprzepaścić w tobie, o Jezu, pragnę się zagubić w Twej Boskiej piękności. Ścigasz mnie, o Panie, swą miłością, jak promień słońca przenikasz wnętrze moje i przemieniasz ciemność mej duszy w jasność swoją. Czuję dobrze, że żyję w Tobie jako jedna mała iskierka, pochłonięta przez żar niepojęty, w którym płoniesz, o Trójco niepojęta” (Dz 507)

 

„Ja chcę być podobna do Ciebie, Jezu, do Ciebie ukrzyżowanego, umęczonego, upokorzonego. Jezu, odbij na duszy i sercu moim swoją pokorę. Kocham Cię, Jezu, do szaleństwa. Ciebie wyniszczonego, takiego jak Cię wskazuje prorok, jakby nie mógł w Tobie dostrzec postaci ludzkiej dla wielkich boleści”. (Dz 267)

 

Ponieważ Faustyna czuła się nicością, szukała dla siebie jakiejś, najlepiej wyjątkowej, tożsamości. Chciała zamienić się w Jezusa. Niepojęta miłość i niepojęta męczarnia są z sobą całkowicie zespolone w przeżyciach Faustyny. Ponieważ Jezus kojarzy jej się przede wszystkim z męką – i ona się męczy. Nie ma ekstazy bez męki – taki jest mistycyzm Faustyny. Czy wszyscy mistycy płacili cenę męki za swoje ekstazy zjednoczenia z Bogiem? Nie wiem. Faustyna nigdy nie pisze, że łączy się z Jezusem w chwale jego zmartwychwstania, ani w chwilach Jego ziemskiego życia. Zjednoczenie jest wybiórcze – w męce. Im więcej cierpienia, tym więcej miłości, bo jak wcześniej pisałam, cierpienie jest utożsamiane przez Faustynę z miłością.

 

W ten sposób małe, mizerne i niedoskonałe „ja” Faustyny zostawało unicestwione przez ogień Boskiej miłości. Pozostawało tylko dumne „ja”, doskonałe, spełniające wolę Boga, święte, identyczne z Bogiem. Nadal jednak nie ma śladu prawdziwego „ja” Faustyny. Gra w wyobraźni Faustyny toczy się już na takich wysokościach, że zaprzeczenie jej realności spowodowałoby bolesny i być może śmierteny upadek. Mimo walki i cierpień, Faustyna nigdy nie podda w wątpliwość realności tej cudownej boskiej rzeczywistości, w której żyje. Za dużo ma do stracenia.

 

Odkupienie mocą cierpienia. Zbawcza moc cierpienia.

 

Św. Paweł, a za nim całe chrześcijaństwo wierzy, że dzięki Chrystusowi Bóg zgładził nasze grzechy, anulował je, odwołał ich konsekwencje. Sprawiedliwością Bożą nazywa Paweł usprawiedliwienie ludzi przez wiarę. Jest to nowa interpretacja sprawiedliwości, na której opiera się cała Dobra Nowina. Na tym polega Boża sprawiedliwość, żeby zapomnieć nasze winy, zmazać grzechy i o nich nie pamiętać. Usprawiedliwić, to znaczy też zrozumieć i wybaczyć. Zatem Paweł pojmuje sprawiedliwość nie jako karę, ale jako usprawiedliwienie i przebaczenie, które mamy przez wiarę w Jezusa Chrystusa.

 

Inaczej sprawę widzi Faustyna: „Zrozumiałam wielką sprawiedliwość Bożą, jako każdy musi się wypłacić aż do ostatniego szelążka” (Dz 1375). Odkupienie dokonało się według Faustyny jedynie przez mękę i śmierć Jezusa. Tymczasem św. Paweł pisze, że gdyby Chrystus nie zmartwychwastał, nasz wiara byłaby próżna. Zatem Paweł czyni zmartwychwstanie istotą odkupienia. Zmartwychwstanie oznacza przebaczenie, zmycie grzechów, które umożliwia naszą przemianę, przebóstwienie. Faustyna zapomina o zmartwychwstaniu, gdyż za bardzo pochłonięta jest walką. Ona nigdy nie uwierzy w ostateczny happy end. Ona pozostanie wiecznym wojownikiem, dla którego walka toczy się na krzyżu nieustannie, a zmartwychwstanie nie następuje nigdy. Tymczasem cierpienie Jezusa na krzyżu trwa wiecznie. Gdyby zmartwychwstał – nastąpiłby koniec walki. To było dla niej nie do pomyślenia. Dlatego Jezus Faustyny musi pozostawać na wieki na krzyżu i cierpień i umierać. Zmartwychwstanie oznaczałoby porzucenie konfliktu wewnętrznego i odnalezienie i zaakceptowanie prawdziwego „ja”. Taki jest sens psychologiczny zmartwychwstania.

 

Odkupienie w pojęciu Faustyny rozgrywa się nadal. Następuje ono za sprawą męki i śmierci Chrystusa, do której to męki ludzie mogą dobrowolnie się dołączać.

 

„Także w tej samej chwili widziałam pewną osobę, i w części stan jego duszy i wielkie doświadczenia, jakie Bóg zsyła na tę duszę; cierpienia te dotyczyły umysłu jego i w tak ostrej formie, że żal mi się zrobiło i rzekłam do Pana: Czemu tak z nim postępujesz? I odpowiedział mi Pan: Dla jego potrójnej korony – ale i dał mi Pan poznać, jak niepojęta chwała czeka duszę, która jest podobna do Jezusa cierpiącego tu na ziemi: będzie dusza taka miała podobieństwo do Jezusa w Jego chwale. Ojciec niebieski o tyle dusze nasze uwielbi i uzna je, o ile będzie w nas widział podobieństwo do Syna swego. Zrozumiałam to, że to upodobnienie się do Jezusa jest nam dane tu na ziemi. Widzę dusze czyste i niewinne, na które Bóg wywiera swą sprawiedliwość, i dusze te są ofiarami, które podtrzymują świat i uzupełniają to, co nie dostawało męce Jezusa; takich dusz jest niewiele” (Dz 604)

 

W innej konwersacji z Jezusem na podobny temat okazuje się, że potrójna korona, dla której pewien kapłan musi cierpieć oznacza dziewictwo, kapłaństwo i męczeństwo. Właśnie taką koroną chwały będzie on nagrodzony w niebie za dziewictwo – wyrzekł się seksu, za kapłaństwo – pełnił najbardziej zaszczytną rolę „zastepcy Jezusa”, męczeństwo – znosił cierpienia. Widzimy więc dobrze, jakie przymioty w pojęciu Faustyny wynagradza Bóg. Pojenie spragnionych? Karmienie głodnych? Odwiedzanie uwięzionych i chorych? Pocieszanie smutnych? Kochanie bliźniego? Powstrzymanie się od osądzania? Przebaczanie? Nie. Według Faustyny nagrodę osiąga się za dziewictwo, kapłaństwo i męczeństwo!

 

Faustyna uważała także, że tutaj na ziemi możemy upodobnić się do Chrystusa tylko przez cierpienie. Miała bowiem tak niskie poczucie własnej wartości, że nie przychodziło jej do głowy, że ktoś może być podobny do Jezusa w Jego zrozumieniu człowieka, przebaczeniu, uzdrawianiu, kochaniu. W Jego mądrości, umiejętności nauczania duchowego, w Jego modlitwie. Na to Faustyna czuła się za mała i za nędzna, ponieważ utożsamiała się tym razem ze swoim zdegradowanym, pogardzanym „ja”.

 

Jezus mówi do Faustyny: „Sam kieruję twoim życiem i wszystko tak urządzam, abyś mi była ustawiczną ofiarą, i czynić będziesz zawsze wolę moją, a dla dopełnienia tej ofiary łączyć się będziesz ze mną na krzyżu”. (Dz 923) „Każde nawrócenie grzesznej duszy wymaga ofiary” (Dz 961)

 

Ofiarę tę rozumie Faustyna jako znoszenie cierpień. Dlatego często „wije się w strasznych boleściach i łzach na korzyść grzeszników”. (Dz 1428)

 

„O Jezu, pragnę zbawienia dusz, dusz nieśmiertelnych. W ofierze dam upust sercu swojemu – w ofierze, której się nikt ani domyśli, będę się wyniszczać i spalać niepostrzeżenie świętym żarem miłości Boga”. (Dz 235)

 

Tak naprawdę Faustyna chciała, aby święty żar miłości Boga spalił jej nędzne „ja”, a dał jej w zamian „ja” chwalebne. Spalanie siebie w ofierze służyło też utrzymaniu idealnego obrazu swego wielkiego „ja”. A zatem konflikt się rozwiązywał: nędzne „ja” zostało spalone, unicestwione w ofierze i na korzyść wielkiego „ja”. Wielkie „ja” szczyciło się niebywałą zasługą ratowania grzeszników ze szponów Boskiej sprawiedliwości. Jeszcze jedno: gdyby Bóg nie czyhał tak ze swoim gniewem na grzeszników, ale okazałby im trochę więcej współczucia i cierpliwości, ofiary Faustyny straciłyby swą przydatność. Elementy układanki zatem bardzo dobrze do siebie pasują. Faustyna ma rozwiązany konflikt wewnętrzny, a Bóg musi zionąć gniewem, aby wielkość świętej była naprawdę wielka. Bóg nie może być nieskończenie miłosierny w fantazjach Faustyny, bo jej misternie skonstruowany system przekonań rozpadłby się z hukiem. Każdy element jest konieczny, bo na nim opiera się inny, i tak dalej.

 

 

Cierpienie to miłość

 

Jezus mówi Faustynie, że „innej drogi nie ma do nieba, prócz drogi krzyżowej” oraz „dusza cierpiąca jest najbliższa mojego serca”. „Bóg obarcza cierpieniem tych, których szczególnie miłuje”. „Cierpienie jest skarbem największym na ziemi – oczyszcza duszę…. Prawdziwą miłość mierzy się termometrem cierpień” (Dz 342). Jest to zachęta do poddania się cierpieniu, a wręcz do poszukiwania cierpień. Jezus z Nazaretu nie pochwalał takiej postawy. Przeciwnie, chciał zdejmować z ludzi ciężary cierpień, uzdrawiał, wskrzeszał, wypędzał demony, ocalał od potępienia społecznego. Gdyby myślał, że cierpienie służy zbawieniu, być może zachęcałby ludzi do znoszenia go ku chwale Boga. Nic takiego nie robił. Głosił Królestwo Boże, będące uwolnieniem od ziemskich cierpień, od zła dręczącego ludzkość. Współczuł i płakał nad niedolą ludzi. Pomagał im. Potępiał zadawanie cierpień. Owszem, sam poddał się złu tego świata, ale wcale tego nie pragnął. Bał się i unikał cierpienia, tak jak każdy zdrowy psychicznie człowiek.

Jednakże Faustyna utożsamia miłość z cierpieniem.  Czuje się szczęśliwa cierpiąc, im bardziej cierpi, tym bardziej jest w ekstazie.

 

„O Jezu mój, nie ma nic lepszego dla duszy jak upokorzenia. We wzgardzie jest tajemnica szczęścia; kiedy dusza poznaje, że jest nicością i nędzą sama z siebie, a wszystko, co ma dobrego w sobie, jest tylko darem Bożym, kiedy dusza widzi w sobie wszystko darmo dane, a jej własnością jest tylko nędza, to ją utrzymuje w ustawicznym korzeniu się przed majestatem Bożym, a Bóg widząc duszę w takim usposobieniu, ściga ją swymi łaskami. Kiedy dusza zagłębia się w przepaść swojej nędzy, Bóg używa swej wszechmocy, aby ją wywyższyć” (Dz 593)

 

Gardząc sobą, Faustyna czuje się sprawiedliwie ukarana za swe grzechy. Im bardziej karze siebie, im bardziej swój gniew skieruje porzecieko sobie, tym czuje się lepiej, lżej, swobodniej, tym czuje, że zasłużyła na miłość. Miłość, której może doświadczać tylko jako osoba doskonała. Zatem tylko cierpienie jest dla niej okazją do zaznania miłości. Pogarda siebie sprawia jej satysfakcję. Poniża sie, aby zostać wywyższoną. Dar Boży w interpretacji Faustyny nie jest dany całkiem darmo – wszak ceną jego jest cierpienie i upokorzenie.

 

Faustynę ogrania niepojęta tęsknota za Jezusem. Nie chce żyć już na tym świecie. Tą tęsknotę odczuwa jako ogrome cierpienie. Jej egzystencja na ziemi jest już tylko cierpieniem. „Miłość i cierpienie są razem, jednak nie zamieniłabym tej boleści spowodowanej przez Ciebie za żadne skarby, gdyż to jest boleść niepojętych rozkoszy, a zadaje te rany ręka miłująca”. (Dz 843) Ręka miłująca zadaje cierpienie – kto zrozumie takie podejście do miłości? Tylko ktoś, dla którego przejawem, istotą miłości jest cierpienie. Dlaczego nic nam nie wiadomo o rozkoszach męki przeżywanych przez Jezusa na krzyżu? Dlaczego Jezus po zmartwychwstaniu nie opowiadał o tym uczniom? Czy nie byłaby to istotna informacja? Powiedziałby: „Jestem wybrańcem Boga, który gładzi grzechy świata. Tak Bóg mnie kocha, że kazał mi cierpieć na krzyżu. Ale tak cierpiąc, doświadczyłem naprawdę niepojętych rozkoszy. Po cóż właściwie zmartwychwstałem, skoro na krzyżu było mi tak rozkosznie? Bóg zabrał cierpienie, zabrał i rozkosze… Nie rozumiem Go …” Takiego czegoś Jezus nie powiedział. Męka to męka, śmierć to śmierć. Czy naprawdę miłość Ojca przejawiła się w męce Jezusa, czy raczej w Jego zmartwychwstaniu? Czy gdyby Jezus opowiadał o sobie w zarozumiałym, egzaltowanym  i wyniosłym stylu Faustyny, ktokolwiek o zdrowych zmysłach uznałby Go za prawdziwego Syna Bożego?

„O, gdyby dusza cierpiąca wiedziała, jak ją Bóg miłuje, skonałaby z radości i nadmiaru szczęścia; poznamy kiedyś, czym jest cierpienie, ale już będziemy w niemożności cierpienia. Chwila obecna jest nasza”. (Dz 963)

To jak to właściwie jest: w piekle będziemy wiecznie cierpieć, czy nie? Kiedy ma nastąpić ten czas „niemożności cierpienia”?

Faustyna wie naprawdę, co wycierpiał Jezus. Świat tego jeszcze nie wie. Ona to bowiem „przeżywała z Nim w sposób szczególny wszystkie rodzaje mąk” (Dz 1054): w Ogrójcu, na krzyżu. Zaraz po tych bolesnych mękach Faustyna doświadcza ekstazy, zaślubienia z Jezusem. Jest najpierw zanurzona w Jego męce, by potem dostąpić Jego nieśmiertelnej miłości. Znów ceną miłości jest cierpienie. Dlaczego nigdy nie uczestniczy z Nim w zmartwychwstaniu?

Faustyna czuła się szczególnie umiłowana przez Boga dzięki swym cierpieniom. Wiedziała bowiem, że dusza ukrzyżowana wielkorakimi cierpieniami to dusza, która została nimi obarczona przez Boga, który chce w ten sposób okazać jej swą miłość. (Dz 1253) Bóg jest sprawcą cierpień ludzi i robi to z miłości.

Odrzucenie świata i małość stworzeń

Istotnym elementem taktyki Faustyny było unikanie kontaktu z ludźmi, do czego zresztą zachęcał ją zazdrosny Jezus. Dla neurotyka bliski kontakt z człowiekiem jest niebezpieczny. Po pierwsze może doprowadzić do zdemaskowania fałszywego wielkiego „ja”. Po drugie, może uświadomić neurotykowi, co naprawdę traci unikając ludzi i bliższych z nim związków. To byłoby zbyt bolesne. Dlatego Faustyna robi, co może, aby się odseparować. Naczelną zasadą, którą wyznaje jest zachowanie milczenia, nierozmawianie na tematy błahe. Po wtóre nakazuje sobie: „nie mieć z nikim poufałości”. (Dz 861) Faustyna chce tylko odczuwać Jezusa w swoim sercu, a „stworzenia kocham o tyle, o ile mi pomagają do zjednoczenia się z Bogiem. Wszystkich ludzi kocham dlatego, bo widzę w nich obraz Boży”. (Dz 373) Trochę jest Faustyna interesowna w tym podejściu do ludzi. A przecież tak cierpi dla ich zbawienia. Z jednej strony nie przypisuje im wartości dla nich samych, z drugiej tak ich wielce ceni, że poświęca im całe swoje szczęście. Kocha zatem wszystkich, bo jest w nich obraz Boży. Dlaczego zatem ci wszyscy ludzie z obrazem Bożym w sobie idą szeroką ścieżką na zatracenie?

 

Faustyna robi sobie wyrzuty, że za wiele myśli o ludziach. Wtedy ukazuje jej się strażnik Jezus przypominając, że to do niego należy się przytulać, a nie fantazjować bezproduktywnie i zdradziecko o „stworzeniach”. (Dz 960) Albowiem „Bóg jest zazdrosny o nasze serce i chce, abyśmy Jego tylko kochali”. (Dz 337) Jak przystało na prawdziwie oddaną Oblubienicę, Faustyna ma całe serce tylko dla jednego zaborczego wybranka – Jezusa: „Wiedz o tym, córko moja, że jedno spojrzenie twoje na kogoś innego zraniłoby mnie więcej niż wiele grzechów przez duszę inną popełnionych”. (Dz 588) Ależ ta Faustyna musi się pilnować nawet ze wzrokiem, nie tylko z mową. Chodzić ze spuszczoną głową i nie odzywać się do nikogo – tego pragnie jej Jezus. Czy dziwi nas zatem, że siostry nie pałały do Faustyny wielką sympatią?  Kto lubi gburów i odludków, którzy na dodatek wywyższają się opowieściami o mistycznych doznaniach?

 

Przebywanie ze „stworzeniami” to dla świętej prawdziwe męczeństwo: „W rannym rozmyślaniu odczułam niechęć i odrazę do wszystkiego, co stworzone. Wszytko jest blade w oczach moich, duch mój jest oderwany od wszystkiego, pragnę tylko Boga samego, a jednak żyć muszę. Jest to męczeństwo nie do opisania”. (Dz 856) Tak, ludzie ją męczą, ponieważ każdy z nimi kontakt uświadamia jej, jak daleko odeszła od rzeczywistości, jak boi się stawić jej czoła, jak bardzo nie chce żyć, jak bardzo jest nieszczęśliwa i spragniona czułości, kontaktu z życiem prawdziwym.

 

„Od stworzeń nie żądam niczego; o tyle z nimi obcuję, o ile konieczność tego wymaga. Zwierzać się nie będę – chyba wtenczas, że to bedzie konieczne dla chwały Bożej. Obcowanie moje jest z aniołami”. (Dz 1200) A więc Faustyna jest zbyt duchowa, aby obcować z ludźmi. Ona jest tak duchowa, jak anioły, z nimi tylko ma wspólny język. Ludzi toleruje z konieczności. Ten marny świat nic nie może jej dać. Dzieło Boga – stworzenie świata i „stworzeń” nie wprawia Faustyny w zachwyt, nie robi na niej wrażenia. A przecież wmawia sobie, że tak kocha dusze, że za nie cierpi i umiera w mękach. Czyli kocha dusze, ale już „stworzeń” nie bardzo? Dla Faustyny „dusza” i „stworzenie” to jakby pojęcia rozdzielne. Duszę można kochać, jest obrazem Boga. Natomiast stworzenia są raczej marne i niegodne miłości. Czyżby Faustyna czytała Platona?

Magiczne modlitewki

I na koniec sprawa modlitw, litanii, „koroneczki”, magicznej godziny trzeciej…. Zdaje się, że Bóg uzależnia udzielenie zbawienia od wypowiedzenia pewnych słów (jakoby zaklęć) w ściśle określonym czasie. Na przykład tuż przed śmiercią grzesznika. Bo zapewne „koroneczka” już po jego śmierci straciłaby swą moc. Także godzina trzecia wydaje się tu niezmiernie istotna. Wygląda to bardzo rytualistycznie, jak pogańska magia. Wystarczy o trzeciej wypowiedzieć określona liczbę słów, nie ważne czy ze zrozumieniem, z jakimś uczuciem, byle powiedzieć. I rezultat w postaci zbawienia dusz gotowy. Tymczasem wiemy, jak Jezus z Nazaretu sprzeciwiał się takiemu zafiksowaniu na rytuale. Wielokrotnie beształ faryzeuszy za poprzestawanie na zachowaniu formy, gdy potrzebna była miłość i współczucie.

Jezus daje często Faustynie szczegółowe instrukcje, jakie „modlitewki”, kiedy i w jakiej ilości należy odmówić, aby odniosły określony skutek. „Odpraw nowennę w intencji Ojca św., która ma się składać z 33 aktów, czyli powtórzenie tyle razy tej modlitewki, której cię nauczyłem do Miłosierdzia”. (Dz 341) „Odmawiaj nieustannie tę koronkę, której cię nauczyłem. Ktokolwiek będzie ją odmawiał, dostąpi wielkiego miłosierdzia w godzinę śmierci. Kapłani będą podawać grzesznikom jako ostatnią deskę ratunku; chociażby grzesznik był najzatwardzialszy, jeżeli raz tylko zmówi tę koronkę, dostąpi łaski z nieskończonego miłosierdzia mojego”. (Dz 687) Bóg mówi Faustynie: „Kiedy przy konającym odmawiają tę koronkę, uśmierza się gniew Boży, a miłosierdzie niezgłębione ogarnia duszę, i poruszą się wnętrzności miłosierdzia mojego, dla bolesnej męki Syna mojego” (Dz 811)

Magiczna godzina trzecia jest godziną miłosierdzia. To znaczy właśnie o trzeciej trzeba o nie błagać i zagłębiać się w męce Jezusa. Jeśli dusza o trzeciej prosi o coś „przez mękę” Jezusa, On jej niczego nie odmówi. (Dz 1320) A jeśli dusza zrobi to o czwartej? No tu już widzimy pewne trudności ze spełnianiem życzeń takiej niepunktualnej duszy.

Widzimy tu wielką magiczną wartość jaką dostrzega Faustyna w rytuale.

Czy jest to wiara w modlitewki czy w Boga?

Szersze konsekewncje przyjęcia mentalności Faustyny

System Faustyny składa się z wielu powiązanych wzajemnie elementów. Te elementy to:

  • życie w dwóch osobowościach
  • walka dumnego „ja” z nędznym „ja”
  • nienawiść do siebie
  • uzewnętrznianie tej nienawiści jako pochodzącego z zewnątrz cierpienia
  • pragnienie poniżeń i pogardy
  • utożsamianie cierpienia z miłością
  • traktowanie cierpienia jako zasługi dla zbawienia
  • obraz groźnego „sprawiedliwego” Boga i walczącego z Nim miłosierdzia

 

Podstawą tej konstrukcji jest lęk. Lęk przed Bożym sądem, przed potępieniem, przed grzesznością, przed byciem niedoskonałym, przed poznaniem swego prawdziwego „ja”, przed karą, przed cierpieniem, przed ludźmi, przed wysiłkiem wewnętrznym, przed wzięciem odpowiedzialności za własne życie. Miłosierdzie proklamowane przez Faustynę musi mieć charakter ograniczony, aby pasowało do jej układanki. To ograniczone miłosierdzie wyrażające się wiecznością piekła, masą potępionych, niekończącymi się karami jest ważnym i niezbędnym elementem neurotycznej układanki. Jeśli zniknie lęk – na czym neurotyk oprze swe życie, jak wybierze zasady, którymi będzie się kierował? Bez sankcji wiecznej kary neurotyk będzie zagubiony w świecie, ponieważ nie mając kontaktu z samym sobą, nie ma on do kogo zwrócić się z pytaniem jak postępować, co myśleć. Dlatego zakazy i nakazy traktuje jako jedyne życiowe wskazówki.

Chrześcijaństwo ustanowione na neurotycznej podstawie lęku i kary musi się kurczyć wraz z rozwojem psychicznym społeczeństw.

Dlaczego jednak system Faustyny wydaje się dobrze działać? Miliony ludzi odmawiają koronkę, powtarzają o trzeciej „Jezu, ufam Tobie”, wpatrzeni w obraz Jezusa miłosiernego. Główne hasło jest chwytliwe. Mało kto wie, co się kryje w Dzienniczku. System ten jest do pewnego stopnia spójny, przynajmniej powierzchownie. Jeśli nie mamy tendencji do zbyt głębokiej analizy, nie znajdziemy tu niezgodności. Jednak jako system oparty na lęku, nie może mieć nic wspólnego z Dobrą Nowiną. Dopóki chrześcijanie naprawdę nie uwierzą, że w Bogu nie ma nic, czego należałoby się lękać, że jest On lekarzem, a nie oprawcą, system Faustyny będzie się dobrze trzymał.

 



[i] Karen Horney „Nerwica a rozwój człowieka”, Dom Wydawniczy Rebis, 2011, tłum. Zofia Doroszowa

 

211 myśli nt. „Piekielny dramat Faustyny”

  1. Bardzo podobał mi się ten artykuł. Dlaczego Watykan nie zauważył takich nieścisłości między Ewangelią, a tym co mówiła Faustyna?

  2. Właśnie tego nie rozumiem. Chciałabym dotrzeć do jakichś dokumentów zatwierdzających kanonizację Faustyny, ale nie wiem jak. Podobno papież Jan Paweł II gdzieś mówił, że nie czytał „Dzienniczka”. Jeśli czytał tylko wybrane urywki, to mógł zatwierdzić. Wszystko zależało od tego, kto mu to wszystko opisał i przedstawił. Zresztą może nawet jakby przeczytał dzieło Faustyny to by mu się spodobało, ponieważ papież wierzył w zbawczą moc cierpień ludzkich.

  3. Artykuł strasznie obszerny, więc na moment obecny jeszcze się z nim nie zapoznałem. Przejrzałem jedynie pobieżnie i to co zauważyłem, na gorąco komentuję:

    1. Bibliografia: proszę wybaczyć, ale odwoływanie się do jednej pozycji „krytycznej” (nie znam tego, więc stąd ten cudzysłów) i cytowaniem wyrwanych z kontekstu, bądź pomijając kontekst fragmentów Dzienniczka, wszystko trąci to raczej pewną dozą uprzedzenia, ubrania w wygodne ubranka teorii, którą się ukuło.
    2. Czy Szanowna Pani zapoznała się choćby pobieżnie z zagadnieniem mistycyzmu? Ton, jaki daje się zauważyć w Pani wypowiedzi zdaje się sugerować wiele niezrozumienia, trudności w przebiciu się przez słowa oraz wydarzenia. Widzi Pani, jest coś takiego, że w wielkich osobowościach mistycznych, po ludzku mówiąc, można dostrzec coś z szaleństwa; oni są przez większość nierozumiani. Jeśli jednak ci nierozumiani pociągają za sobą następców, jeśli to, co niezrozumiani zainicjowali – trwa nadal, i jeśli na to wszystko nakładamy „schemat” Ofiary Chrystusa, to nie pozostaje nam nic innego, jak się określić jako Chrystusowi, albo jako Jemu przeciwni. On bowiem też, po ludzku biorąc, był szalony: sam, dobrowolnie poddał się cierpieniu i śmierci, jakich nie życzy się najgorszym wrogom chyba…

    Postaram się w innym czasie nieco podyskutować z Pani przemyśleniami i podzielić się swoimi. Cieszę się, że są ludzie, którzy nie marnują czasu lecz wykorzystują go na wchodzenie w przestrzeń miłosierdzia Bożego. Bo wg mnie, nawet takie „po omacku” zmaganie się z treściami przekazanymi przez Św. Faustynę Kowalską, to na pewien sposób też czas miłosierdzia. (BTW: godzina 3, [w kulturze żydowskiej godzina 9.00] czyli 15.00 to godzina Miłosierdzia. O tej godzinie Chrystus umarł na krzyżu. Pogląd, iż jest to szczególna pora dnia, zwłaszcza w piątek, jest obecny w kościele katolickim od dawna. Jeszcze sprzed czasu Faustyny. Apostołowie już modlili się o 15.00…

  4. Ten artykuł to rezultat moich prób zrozumienia Faustyny i Dzienniczka. Wydaje mi się, że ją do pewnego stopnia zrozumiałam. Może rzeczywiście nie rozumiem mistycyzmu, więc będę wdzięczna, jeśli ktoś mi go wytłumaczy na przykładzie s. Faustyny. Wiara w objawienia prywatne nie jest obowiązkowa w naszym Kościele, więc chyba mam prawo pozostać przy swojej opinii. Bardzo chętnie jednak, powtarzam, przeczytam kontrargumenty i wezmę je pod uwagę. Takowych jednak na razie brak. Liczę zatem na Księdza pomoc, mówię całkiem serio, bo naprawdę jeśli chodzi o „noce ciemne”, „mistyczne zaślubiny” etc to sprawy dla mnie zbyt wzniosłe i niepojęte. Jeśli Ksiądz będzie miał cierpliwość przeczytać mój artykuł w całości, chętnie podyskutuję.

  5. Proszę Pani – z największą przyjemnością postaram się przekazać Pani to, co uważam za najistotniejsze w dziedzinie teologii mistycznej. Jednak proszę o wyrozumiałość i o cierpliwość. Tekstu jest wiele, tym samym też i mnogość wątków nie pozwala na szybkie odniesienie się.
    Dziś chcę tylko Pani jedno posunąć pod myśl: Ma Pani rację, że objawienia prywatne nie są nam do zbawienia koniecznie potrzebne lecz mają rolę swoistej podpowiedzi, wskazówki ale też i wypełnienia Bożego Planu zbawienia. To jedno. Drugie zaś to fakt, iż kanonizowani w Kościele Katolickim to już nie jest kwestia subiektywizmu: przyjmuję bądź nie przyjmuję, że ta, czy ów zostali wyniesieni na ołtarze. To jest nauczanie nieomylne, zobowiązujące w sumieniu każdego wierzącego. Tak więc wątpliwości w tej materii należałoby poddać sakramentalnemu wzmocnieniu i oczyszczeniu. Faustyna nie wyjaśnia Boga – ona Jemu wierzy, w Niego wierzy. Daje nam tym samym drogowskaz: nie wyjaśniaj sobie Boga, lecz daj Mu dostęp do siebie, daj Mu się zaskoczyć.
    I jeszcze jedno, pewna podpowiedź do rozumienia Św. Faustyny: jak Pani znajdzie czas, to zachęcam do lektury Ćwiczeń Duchownych, Ignacego Loyoli, takoż samo jak i Faustyna, wyniesionego na ołtarze.

  6. Jestem pod wrażeniem śmiałości i wręcz zuchwałości Pani dociekań. „Dzienniczek” czytałem tylko na wyrywki, ale moje odczucia są zbliżone. Jeśli chodzi o objawienia prywatne, to są one „tylko” i „aż” objawieniami prywatnymi. „Tylko”, bo osobiście nie musimy w nie wierzyć. „Aż”, bo jednak wiele z tych objawień powszechnie się przyjmuje i wywierają one duży wpływ na codzienną praktykę i przekaz Kościoła. Chylę czoło przed Pani trudem szukania większego rozumienia! Bo nasza wiara byłaby martwa nie tylko bez uczynków, lecz także bez odważnych pytań i ciągłych poszukiwań. Wierzę, iż rozum, intelekt to wielkie Boże dary dla człowieka, a więc, że wszelkie myśli nawiedzające nasze umysły, także największe wątpliwości, nie obrażają naszego Stwórcy. Osobiście bliżej mi do ludzi wątpiących a wrażliwych niż do „wszem i wobec” pewnych, ale zablokowanych na inne, nowe intuicje. Światło na drogę naszego życia Bóg może nam przekazywać przez kogo chce i jak chce, przez wszystkich. Jeśli naprawdę szukam Boga, to nie brzydzę się i nie boję zapoznać i zmierzyć z żadną ludzką refleksją.
    Czy zna Pani książkę „Mój Chrystus. Rozmowy z Jerzym Nowosielskim”? Jeśli nie – polecam.

  7. Dziękuję za słowa poparcia i zrozumienia. Jerzy Nowosielski jest mi bardzo bliski jako teolog i malarz ikon. Nie mogłam znaleźć książki „Mój Chrystus”, ale wiele z niej było chyba przedrukowane w rozmowach ze Zbigniewem Podgórzcem wydanych w Znaku. Nowosielski jest świetny. Jego ikony są niedościgłe. Co do Faustyny to po prostu u mnie w głowie i sercu musi się wszystko w miarę zgadzać, tzn w tym przypadku objawienia świętych z Biblią i dogmatami chrześcijaństwa. Może to nawyk zawodowy, bo byłam kiedyś audytorem, tzn sprawdzałam czy sprawozdania finansowe zgadzają się z ustawą o rachunkowości. Więc może stąd to krytyczne podejście. Ale też z mojej intuicji oraz mąk wewnętrznych, które przeżywałam czytając „Dzienniczek”.

  8. Odpowiedź dla ks. Radomskiego:

    Jeśli orzekanie o świętości jest nieomylne, to ja nie mam nic przeciwko temu żeby uznać Faustynę za świętą czyli zbawioną. Mam co prawda kłopot z nieomylnością, ale nie twierdzę w tekście, że Faustyna nie jest zbawiona. Nie dyskutuję z kwestią jej zbawienia przez Boga. Dyskutuję z kwestiami niezgodności jej Dzienniczka z teologią chrześcijańską.
    Właśnie niedawno sobie kupiłam „Ćwiczenia duchowe” św. Ignacego, ale jeszcze nie przeczytałam. Czekam cierpliwie na Księdza argumenty.

  9. Ja należę do osób, u których treść Dzienniczka wywołuje przerażenie. Bywam czasem w Łagiewnikach, widzę co dzieje się na świecie w związku z kultem obrazu i koronką. Moje przerażenie, czy strach wynikający z tych objawień cały czas jest w konflikcie z tym, że miliony ludzi odnajdują się w tym, to chyba nie przynosi złych owoców. A przecież jest powiedziane w Ewangelii, że „poznamy po owocach”.

  10. Właśnie też tego nie rozumiem. Ale my tak naprawdę tych owoców nie widzimy chyba. Kult się szerzy, ludzie modlą się koronką etc. Gdyby sądzić owoce po znakach zewnętrznych to na przykład w Argentynie szerzą się ogromnie kulty tzw santos populares – świętych otoczonych kultem przez zwykłych ludzi, ale nieuznanych przez Kościół: kowbojów, bohaterskich kobiet. Nawet bez uznania Kościoła są wobec tego owoce w postaci zwiększenia gorliwości modlitewnej? Czym są prawdziwe owoce? I czy naprawdę można je poznać po tłumach w sanktuariach? Mam wątpliwości. Wydaje mi się raczej, że owoce można tylko poznać w bezpośrednim kontakcie z osobą, która temu kultowi się oddaje. Owoce nie są takie widoczne dla oczu i nieoczywiste chyba. Ci wszyscy ludzie odmawiający koronki, a przynajmniej większość z nich nigdy nie czytała Dzienniczka. Skoro nawet Jan Paweł II przyznał się, że nie czytał! Dla mnie Dzienniczek pozostaje lekturą przerażającą, a obrazy Boga i Jezusa wyłaniające się z niego – nie do zaakceptowania.

  11. Wielu znakomicie odnajduje się w kulcie, czy podziwie dla świętych, którzy gloryfikowali cierpienie( Faustyna, o.Pio i wiele wiele innych). Czasami jako katoliczka czuję się dziwnie, tak jakbym nie rozumiała jakiś spraw oczywistych dla ludzi, którzy w postawach mistyków i świętych, którzy uprawiali doloryzm widzą szczyt chrześcijaństwa i wielkie piękno. Nie uważam, że należy mieć jakieś nerwicowe podejście do cierpienia, udawać że go nie ma i uciekać przed nim nie wiadomo gdzie. Jednak kwestia nakładania przez Boga na ludzi cierpienia w postaci np. stygmatów wywołuje we mnie ogromny lęk. Jest w tym coś, co mnie przeraża, a z drugiej strony widzę choćby w sąsiedniej parafii wielki kult o.Pio i ludzie na prawdę nie mają takich wątpliwości jak ja…

  12. Mój sprzeciw budzi teza zawarta na samym wstępie Pani artykułu: „Jedynie człowiek mający kontakt ze swoim prawdziwym „ja” może się rozwijać, żyć w pełni”. A nawet nie z samym tym zdaniem, tylko z zastosowaniem go jako narzędzia weryfikującego wartość (prawdziwość?) tego, co przekazała św. Faustyna. Proszę zrozumieć mnie dobrze, jestem bardzo za rozwojem, także na poziomie psychologicznym. Moja duchowość i rozwój „samoświadomości” także jakoś idą w parze. Ale gdyby przyjąć, że Bóg może posługiwać się wyłącznie w pełni dobrze funkcjonującymi na jakimkolwiek poziomie osobami, to możemy wykreślić praktycznie całą Biblię i Tradycję i historię Kościoła, bo nawet o wcielonym Synu Bożym możemy wierzyć, że rozwijał się jako człowiek. Mnie także Faustyna nieraz złości, nieraz mi jej żal, jest, jaka jest, i właśnie taką, jak wierzę wraz z Kościołem, „użył” Bóg, aby nam pokazać coś o sobie. Na szczęście centrum wiary zawsze pozostaje Objawienie w Jezusie Chrystusie, ono weryfikuje inne formy „objawień”. Ale nie mogę zgodzić się z podejściem sprowadzającym dzieło Faustyny do tylko i wyłącznie jej niedojrzałej osobowości (jak zrozumiałam Pani tekst) i przez to zaprzeczające możliwości autentyczności objawień Jezusa.

  13. Dodam jeszcze, że sama bardzo długo trzymałam się od Faustyny, Dzienniczka i Koronki z daleka. Jestem przekonana, że nie wszystko jest dla każdego i nie dla każdego być musi. Ale nie negowałabym dzieł Bożych, które mogą być komu innemu potrzebne. Swoją drogą mi lektura Czaczkowskiej akurat pomogła z większą sympatią spojrzeć na Faustynę i od tamtej pory odmawiam Koronkę. Dzienniczka całego nie zmęczyłam dalej, ale fragmenty znam. Co do godziny 15 i tym podobnych quasi-magicznych praktyk, o których pisze Pani na końcu. Jeśli patrzeć taką optyką, to każda modlitwa (prócz kontemplacji wlanej) ma w sobie coś z magii: czemu te słowa, czemu ta pozycja ciała, to miejsce, ten czas. Ludźmi jednak jesteśmy, mamy ciało i funkcjonujemy w czasoprzestrzeni. Wiadomo, że Bóg nie jest związany niczym, prócz własnych obietnic:) I że nie chodzi o zwiększanie skuteczności przez modlitwę punkt o 15 (jeśli ktoś tak to widzi, to zgadzam się, że błądzi). To my, ludzie, potrzebujemy wspomnień, zdjęć, powracania do słów ukochanej osoby. Takich namacalnych znaków i godzinę 15 odczytywałabym w tym kluczu.

  14. ” „użył” Bóg, aby nam pokazać coś o sobie”. Tylko to co pokazuje Faustyna prowadzi niektórych wprost do nerwicy eklezjogennej. Czytając Ewangelię człowiek unosi głowę do góry, wzrasta na każdym poziomie, a czytając Dzienniczek niekiedy trzęsie się ze strachu przed tak wizją Boga (prócz miłosierdzia jest tam sporo o samounicestwieniu, umiłowaniu cierpienie itd.) Jezus z Ewangelii na nikogo nie nakładał takich obciążeń, uzdrawiał ludzi mentalnie i fizycznie. Dla mnie obraz Jezusa z ewangelii i ten z Dzienniczka nie jest tym samym obrazem 🙁

  15. Do Agnieszki: no tak właśnie uważam, że człowiek musi mieć kontakt ze swoim prawdziwym „ja”. Nie twierdzę przy tym, że dla każdego jest to zawsze możliwe i że jest to sytuacja idealna, bo zawsze bedzie jakiś element neurotyczny w każdym cżłowieku. tak więc nie ma idealnie pozbawionego neurozy człowieka, ale czasem wyraźnie widać, że jakieś normy są przekroczone i tak jest w przypadku Faustyny. Co do innych bohaterów Biblii to trudno mi powiedzieć, czy np prorocy byli neurotykami etc. ponieważ nie pisali oni takich wyznań psychologicznych jak Faustyna albo np św. Augustyn, którego można nazwać pierwszym chrześcijańskim neurotykiem, który maczał palce w kulcie cierpienia.
    Zresztą oprócz argumentów psychologicznych dałam też całą masę argumentów teologicznych pokazując gdzie tkwią niezgodności wizji Faustyny z NT. Tak jak i Estel widzę, że obraz Jezusa i Ojca jest niezgodny z chrześcijaństwem.
    Do Estel: tak, bardzo mnie męczy chrześcijańskie cierpiętnictwo. Starałam się zidentyfikować jego przyczyny i doszłam do następujacych wniosków (wielki skrót): chrześcijaństwo zaczęto już w starożytności interpretować w zgodności z filozofią grecką, zwłaszcza Platonem i neoplatonizmem. Platon oddzielił duszę od ciała, a neoplatonicy, jak Plotyn, zaczęli gardzić ciałem i je odrzucać szukając ekstazy dla swej zniewolonej duszy. Odtąd zaczęto gardzić ciałem w chrześcijaństwie. Nastepny krok: św. Augustyn, znany neurotyk pełen wstydu i winy miał specyficzną, zupełnie niezgodną z Ewangelią wizję Boga: karzącego, pałającego gniewem, zbawiającego tylko garstkę. Stąd wział się lęk w chrzescijaństwie. Następnie doszła interpretacja ofiary Chrystusa jako przebłaganie gniewnego Boga. Połączmy elementy: nienawiść do ciała i spraw jego, lęk przed karą, chęć bycia ofiarą całopalną na ołtarzu dla gniewnego Boga – oto źródła cierpiętnictwa. Tak jak ty, Estel (możemy być na ty, również z Agnieszką?) widzę, że ludzie przyjmują to jak jakiś aksjomat chrześcijański i nie widzą w tym nic strasznego. Ja przeciwnie – drżę z trwogi nie przed gniewem Boga, którego się nie boję, ale przed tekstami takimi jak Dzienniczek, Naśladowanie Chrystusa, dzieła Małgorzaty Marii Alacoque czy słowami ojca Pio i innych stygmatyków. Może napiszę coś więcej jak będę miała czas później. Agnieszko, proszę przeczytaj też moj tekst o porównaniu Faustyny z objawieniami założycielki mariawitów – Feliksy Kozłowskiej. Czy nie wydaje ci się dziwna taka zbieżność objawień?

  16. Agnieszko! Co do magicznej godziny i słów mam to zastrzeżenie, że wmawiają ludziom, że jeśli to będzie inna godzina, inne słowa to Bóg tego nie przyjmie tak chętnie. Tak wcale nie jest że Bóg oczekuje od nas najdrobniejszej wierności szczegółom, jak np w ST opisane jest, że dwaj synowie Aarona, który podłożyli niewłaściwy ogień pod stos ofiarny zostali zabici przez Boga. Koncepcja Boga się od ST zmieniła. Zwłaszcza u Jezusa, który nie dawał szczegółowych zaleceń oprócz „Ojcze nasz”. Nie kazał jej odmawiać o określonej porze, nie stawiał formalnych wymagań. Przeciwnie, krytykował za przedkładanie formy nad treść, rytuału ponad miłosierdzie. Ojcze nasz pełne jest ufności, koronka – strachu i cierpienia: podkreśla bolesną mękę i przywodzi na myśl groźnego Boga, ktoremu trzeba wynagradzać cierpieniem.

  17. Oczywiście nie ma potrzeby pisania „pani” 🙂
    Odnośnie tematu. Wiele osób, które stykają się w Kościele z kultem świętych z tego „rodzaju” (cierpienie, stygmaty, zadośćuczynienie, wynagradzanie, przebłaganie, zastępcza ofiara) po prostu boją się na prawdę zbliżyć do Boga, uważając, że kogo Bóg miłuje, tego krzyżuje, a na dowód i świadectwo mają życiorysy świętych. Im bardziej kochasz Boga i zawierzasz mu siebie tym bardziej należy spodziewać się chorób, broczących krwią ran itd? W tych objawieniach często występuje motyw wybrania danej duszy na szczególnie Bogu miłą ofiarę. Ja nie umiem tego pogodzić z chrześcijaństwem. Jednak jak już wiele razy tu pisałam, są rzesze, którzy nie mają z tym najmniejszego kłopotu. Może to ja czegoś nie rozumiem…

  18. Tak, masz rację, ja nie pomyślałam, że konsekwencją kultu cierpienia jest strach ludzi przed zbliżeniem się do Boga. To ważna rzecz.
    Druga sprawa to jak ludzie to gładko przełykają, że Faustyna będąc wybraną przez Boga, ulubioną dziewicą i oblubienicą była tak dręczona przez Jezusa cierpieniem? Albo ojciec Pio, który cierpiał niepomiernie? Oni chyba nie myślą, że sami są takimi wybrańcami i że coś takiego może ich spotkać. Uważają się za gorszych od Faustyny i ojca Pio, niegodnych. Czy chcieliby być wybrańcami Boga, jeśli Bóg wymagałby od nich cierpień? Nie wiem, czy myślą w ten sposób. Ale jest też część ludzi, którzy tak cierpią w życiu przez różne zrządzenia losu czy własne błędy i dla tych ludzi musi być coś pocieszającego w myśleniu, że przez te cierpienia upodobniają się do Jezusa, są wybranymi Boga, przyłączają się do zbawienia świata. Tylko wtedy jest niebezpieczeństwo, że wolą cierpieć przez resztę życia niż popracować nad tym, aby cierpienie zmniejszać.

  19. Dziękuję za odpowiedzi. Co do teologicznych aspektów porównań „Dzienniczka” z Biblią nie mam czasu mocno się wgryźć, przepraszam. Nie jest to mój temat aż tak. Jednakże trzeba pamiętać, że cierpienie jest obecne w Biblii, łącznie z cierpieniem Boga-Człowieka i tych, którzy jak Paweł dopełniają cierpieniem „braków” owej Męki. Tego się nie da wykasować. W chrześcijaństwo jest wpisany krzyż, a wiadomo, boimy się krzyża. Czy jednak można go rugować, żeby ludzie się nie zniechęcili? Jezus tak nie robił. Do Piotra powiedział: „Idź precz, Szatanie”, gdy ten chciał zagadać pustymi słowami zapowiedź Męki.

  20. W chrześcijaństwo jest wpisany Krzyż jako znak zwycięstwa, zwyciężenie świata i pojednania ostatecznego Boga z człowiekiem. Cierpienie samo w sobie jako akt nie ma chyba wartości zbawczej. Miała ją śmierć Chrystusa, która przemieniona została w Życie.
    Ponadto należy zauważyć, iż męka Jezusa trwała jeden dzień, wiadomo miała ona wymiar „kosmiczny”, człowiek zabijał Boga i nie da się tego przyrównać nawet z milionami przypadków stygmatów na świecie. Tu nie ma skali porównawczej! Jednak męka jako taka trwała jeden dzień, po 3 dniach nastąpiła eksplozja chwały i radości. Święci cierpiący, cierpią niekiedy całe życie. Tak jakby „pomijali” fakt, że nastąpiło Zmartwychwstanie i że Bóg odkupił człowieka raz na zawsze. Cierpienie należy przeżywać w sposób chrześcijański, oddawać je Bogu, aby przemienił je tak jak to zrobił na Krzyżu w jakieś dobro dla człowieka, jakąś lekcję, czy szansę na nawrócenie, albo zrewidowanie swojego życia. Samo w sobie jednak jest złem. Z opowieści świętych cierpiących wysnuwa się obraz Jezusa, który w niebie nie jest szczęśliwy razem z rzeszą zbawionych, tylko szuka na ziemi dusz, które oddałyby mu się w niewyobrażalnych cierpieniach. Czy nie może wystąpić lęk przed takim niebem? Gdzie cały czas jeszcze trwa męka?

  21. Oczywiście cierpienie jest obecne w Biblii ale jako zło konieczne. Cytat z Pawła o dopełnianiu cierpień jest naprawdę wyjątkowy i w zasadzie tylko on daje jakiekolwiek (marne) podstawy do przyjęcia koncepcji zbawczego cierpienia. Paweł cierpiał na jakąś chorobę, poza tym widział prześladowania członków swoich gmin i chciał ich jakoś podtrzymać na duchu. Generalny wydźwięk jego słów to pocieszenie i zachęta do wytrwania, bo wyzwoliciel jest blisko. Jego przesłanie całościowo ma na celu ukazanie krzyża jako symbolu zwycięstwa,jak pisze Estel. Krzyż u Pawła jest symbolem przemiany i przejścia, paschy ze śmierci do życia.
    Co do słów Jezusa „Idź precz szatanie” to wcale nie jest to nawoływanie do cierpienia. Chodzi tu o to, że Jezus wyrzekł się walki ze złem w postaci używania przemocy. Tymczasem jego uczniowie chętnie porwaliby za miecze, żeby ochronić swego mistrza. Jezus w tym sensie chce odeprzeć tą pokusę, żeby użyć broni i skrzywdzić kogoś. Także na przesłanie Jezusa trzeba spojrzeć całościowo, a nie na wyrwane słowa z kontekstu. Trzeba cytaty interpretować zgodnie z przesłaniem całościowym, a nie wyciągać parę małych fragmentów i na nich budować teorie o zbawczym cierpieniu. Trzeba przeczytać po pierwsze księgę Hioba i się nią zszokować. Po drugie zobaczyć., że Jezus w Ewangelii głównie uzdrawia, pociesza etc, czyli zajmuje się rugowaniem cierpienia z ziemi.

    Estel: ta wieczna męka kosmiczna mnie nie przekonuje, ponieważ jest powiedziane w NT, że Jezus raz umarł i jedna ofiara wystarczy. Jezusa cierpienie nie było tak istotne, jak Jego poddanie się światu i śmierć, które wprowadziły Go do nieba. Tymczasem świętym mistykom wydaje się, że odkupienie się jeszcze nie dokonało, tak jak mówisz. W tym są niestety niezgodni z NT, ale daje im to szansę być nowymi zbawcami, którzy pomagają Jezusowi. Zupełnie się z tobą zgadzam i cieszę się, że ktoś jeszcze tak samo myśli.

  22. To jest temat rzeka, przynajmniej dla mnie, bo jest to dla mnie bardzo istotny dylemat wiary. Spotkać katolika z podobnymi poglądami na te kwestie jest bardzo ciężko. Latami pozostawałam w poczuciu, że z moją wiarą, czy raczej rozumieniem pewnych spraw jest coś nie tak. Skoro tyle osób nie widzi żadnych wątpliwości, a stygmaty są wyrazem największego wybrania przez Boga i wierni podążają tym tokiem, czułam się bardzo „outsajdersko” z moimi intuicjami, bo przecież pewności w tych sprawach nigdy nie ma.

  23. Przypomina mi sie fragment wspomnien z powstania warszawskiego. Okrutna jadka: mordowanie rannych w szpitalu powstanczym (oszczedze szczegolow). Autorka konczy slowami: czy jest za to jakas kara ?
    Jest wiele zbrodnie po dzis dzien. Czy jest za to jakas kara ? Czy jest jakas sprawiedliwosc po smierci zbrodniarzy ?
    To jest pytanie o ostateczna sprawiedliwosc boza.

    Wazna uwaga: to nie Bog karze; On wypowiada wyrok, ktory zredagowala rada przysieglych. Lawa przysieglych sa nasze ofiary.
    Kare wymierza nie Bog Ojciec tylko my sami.
    Dziedziczymy konsekwencje naszych uczynkow.
    (JP II Dives in misericordia)

    Jesli jest milosierdzie to tylko przez Syna, ktory sam doswiadczyl cierpienia – mrokow tego swiata. On jest najlepszym specjalista i rzecznikiem cierpiacych.

    1. Zly swiat (zadna z pan nie podwazy, ze wiekszosc ludzi na swiecie zyje w nedzy i cierpi)
    2. Kara za wykorzystywanie czy nie pomaganie biednym jest w drodze
    3. przez zaslugi jedynego, rany Posrednika J.CH. niech nastapi zmilowanie

    To jest przeslanie wszystkich objawien (La Salette, Lourdes, Fatima, Faustyna-Kozlowska, Medugorie).
    Co w tym strasznego ?
    Obraz Boga nie jest tu straszny.
    Straszniejsze sa zle uczynki ludzie i ich wew. slepota.
    Na miejscu Boga sam bym sie „wkurzyl” widzac co sie na tym swiecie wyprawia.

    Sadze tez, ze wszelki psychologizm jest nieadekwatny do teologicznych rozwazan.
    Sigmund Freud uwazal generalnie religijne zachowania za rodzaj neurozy.
    W ten sposob mozna cale objawienie zanegowac i uznac za ogolna histerie, niedojrzalej, zakompleksionej osobowosci.
    Kazdy z nas moze miec wizje, objawienia.
    Kto moze ocenic ich autentycznosc ?

    Zjawiskiem typowym dla pierwotnego chrzescijanstwa byli tzw. widzacy, majacy dar glosolalli-dar jezykow.

    Dlatego konieczny byl rozwoj monarchicznego episkopatu (nastepcy apostolow – sucessio apostolica), ktory ten organizacyjny bezlad uporzadkowal.

    Rytualizm ?
    Nie ma zycia bez rytualow !
    Kazda religia jest rytualem.
    Krytyka rytualizmu nie jest rownoznaczna z jego obaleniem.
    Dla Zydow wypelnianie przepisow Tory jest uswiecaniem.
    Jezus nie zniosl rytualow !
    Kazal je wypelniac sercem.
    S.Carlo Borromeo poucza w tym duchu: jesli spiewasz w chorze, wiec co wypowiadasz ustami.

    Czesto mowimy: kocham cie, chociaz druga strona nie wie czy jest to teraz z serca, czy tylko bezmyslnie, z biegu. Zawsze maja jednak te slowa ta sama tresc i wartosc.

  24. Karę można rozumieć jako wyrok nie Boga, tylko własnego sumienia, które doznało takiego olśnienia, że nas oskarża za zło, któreśmy czynili. Kara ta jednak nie ma celu po prostu odpłacić nam za grzechy w sensie skoro ja krzywdziłem, to ja będę teraz krzywdzony. Do czego taka kara miałaby prowadzić? Wiemy, ze Bóg chce, żebyśmy się stali dobrymi, żebyśmy sie stali szczęśliwymi. Kara, której będziemy doznawać za nasze grzechy musi być bolesnym procesem przemieniającym zło w dobro, upodabniającym nas do Boga. Że będzie bolesna to pewne, skoro uświadomimy sobie cierpienie, które zadaliśmy. Ale też to, które nam zadano. Będzie to więc pojednanie z tymi, który ból nam zadali i tymi, którym ból zadaliśmy.
    Przemiana nie następuje bezboleśnie, ponieważ niełatwo dowiedzieć się prawdy o sobie. Jednak pomocą nam daną będzie przebaczająca miłość Boga, która nam pomoże i otoczy opieką.
    Oczywiście można to tak ująć ja pan, czyli zło, kara w drodze, zmiłowanie od Syna (ale nie od Ojca?), i dlaczego przez rany? Nie tylko przez rany. Podkreślam, nie chodziło o cierpienie Jezusa, tylko o poddanie się światu nawet gdyby miało dojść do cierpienia (i doszło).
    Nie znam tych objawień, o których Pan pisze (Lourdes, La Salette etc) oprócz Faustyny i Kozłowskiej rzecz jasna, więc nie mogę się o nich wypowiadać. Co jest straszne, to nie objawienie o przebaczającej miłości, ale domaganie się przez Boga ofiarowania się ludzi na ofiarę Jemu w postaci przyjmowania cierpień, które On narzuca! Bóg obarcza wybrańców cierpieniem! Przecież Bóg wyzwala z cierpień, ZBAWIA!
    Co do psychologii, to jak najbardziej trzeba ją włączać do teologii, ponieważ jest to nauka o człowieku. Żeby zrozumieć człowieka, potrzebna jest psychologia. Co do Freuda to rzeczywiście był krytykiem religii, ale to wcale nie znaczy, że jego tezy trzeba ignorować. Przeciwnie, trzeba się z nimi zapoznać.
    Oczywiście nie można w 100% ocenić, które objawienia są autentyczne, ale można stwierdzić, które są niezgodne z objawieniem biblijnym.
    Zresztą nie wiem po co szukać objawień, skoro Ewangelia jest taka pełna objawień i nikt się w nią nie zagłębia. Wolą chodzić na pielgrzymki do Lourdes etc. To łatwiejsze, przesłania pewnie prostsze i zgodne z wcześniejszymi mniemaniami..
    Religia nie jest rytuałem. Rytuał wyraża w pewien sposób religię. Religia jest przede wszystkim wiarą Bogu i systemem wierzeń.

    Estel: Ja przez długi czas starałam się przekonać do Faustyny. Nie mogłam znaleźć odpowiedzi na jej chęć cierpiętnictwa. Bardzo mnie to dręczyło. Wreszcie pewna pani teolożka z KULu przysłała mi swoje przemyślenia na temat DZienniczka i wszystko zrozumiałam, całą tą mistyfikację. Doznałam wielkiej ulgi. Pociesz się Estel, ze jest parę osób które myślą jak ty: ta pani z KULu, ja, Andrzej Michniewicz (wcześniej pisał komentarz). Na pewno jeszcze ktoś. Nie musimy wszyscy myśleć tak samo. Może w skrytości ducha myśli tak wielu, tylko boją się wystąpić przeciw autorytetowi zatwierdzającemu Faustynę na świętą? Zwłaszcza, ze kanonizował ją JPII. A czytałam, że Wyszyński był przeciwny.

  25. Dzięki takim artykułom jak Twój, można odnaleźć inne spojrzenie, również pochodzące od katolika. Ja na swoje wątpliwości zawsze dostawałam odpowiedź”jak to nie widzisz ile uzdrowień, cudów za wstawiennictwem np.o.Pio). Jakby te uzdrowienia miały zaświadczyć o autentyczności objawień. Z resztą takie kryteria bierze się w kościele pod uwagę przy ogłaszaniu kogoś świętym (cud). Nie wiem, mój umysł jest za słaby na to wszystko. Wiem jedno-intuicyjnie od tego rodzaju objawień odrzuca mnie na niezliczoną ilość kilometrów. Nie umiem tego zmienić, i chyba nie chcę, po co walczyć z własną intuicją. Jak napisałaś, życia nie starczy na zgłębienie Ewangelii, która jest i powinna być chyba jedynym źródłem. Tradycja powinna wzmacniać to, co tam jest napisane. Czytając Ewangelię człowiek staje się człowiekiem, a czytając np Dzienniczek, ja osobiście kurczę się ze strachu przed takim obrazem Chrystusa.

  26. Objawienia terazniejczosci (Fatima/Lourdes) sa mistycznym tzn. pochodzacym od Boga darem, aktualizacja, dopelnieniem Ewangelii. To jest teolog. refleksja jak nasza dyskusja.

    Vat. II w Gaudium et Spes 16. glosi, ze sumienie jest glosem Boga, ktory krzyczy w naszym sercu, mowiac co dobre a co zle.
    Zawsze mozemy jednak zagluszyc ten glos. Mamy wolna wole, ktora Bog szanuje.
    Dlatego mozemy opowiedziec sie przeciw Bogu i czynic zlo.
    To jest zrodlem cierpienia. Cierpienia i kary.
    Grzech ma bowiem zawsze wymiar spoleczny. Nie grzesze dla siebie. Zawsze wciagam innych, takze Boga.

    Ktos moglby zapytac: co obchodzi Boga, gdy zdradzam zone/meza ? Dlaczego ma On sie tym przejmowac ?
    Modlimy sie: badz wola twoja.
    To jest ekosystem naczyn polaczonych.
    Ojciec cierpi gdy dzieci schodza na zla droge.
    W tym wypadku grzech cudzolostwa nie jest wola boza. w ten sposob obrazam Go, duchowo krzyzuje na nowo.
    Wtedy Bog cierpi. Ojciec i Syn cierpia. Ojciec cierpi w Synu, bowiem to Syn stal sie cialem.

    To nie ma nic wspolnego z pani sformuowaniem: „ofarowanie sie ludzi Bogu na ofiare Jemu w postaci przyjmowania cierpien, ktore On narzuca”.
    Kto cos komus narzuca ?
    Jesli przez moja wyplywajaca z wolnej woli decyzje jak np. zdrada malzenska, uczynilem duzo zlo, zranilem innych to ponosze konsekwencje swoich uczynkow w postaci kary (klotnia, rozwod).

    Np. wyzysk ekonomiczny w swiecie, ewidentne zlo.
    Bog nie jest sprawca tego cierpienia, tylko ludzie.
    Jesli mowi sie tu o krzyzu, to nie w sensie sadomacho tylko zla koniecznego, zadanego przez innych ludzi (nie przez Boga !).
    Jesli znowu utonela lodz przepelniona nielegalnymi uchodzcami, pisze latynomaerykanski teolog J. Sobrino, to nie sprawil tego Bog tylko my ktorzy zamykamy nasze granice albo jestesmy obojetni na los sasiada.
    Bog dal nam wolna wole i powierzy ten swiat.
    My karamy i wydajemy wyroki an innych i na siebie.

  27. Droga pani Anno !
    Jeszcze jedna uwaga.
    Napisala pani cyt. „Bog zbawia”.
    Chcalbym uscislic i uporzadkowac:
    REDEMPTIO – odkupienie
    SALVATIO – zbawienie

    REDEMPTIO: Chrystus czlowieka odkupil (umarl za nasze grzechy – gdysmy byli jeszcze grzesznikami / sw. Pawel).

    SALVATIO: Czlowiel zbawia sie sam (przyjmujac objawienie i/lub zyjac dobrze, sprawiedliwie, uczciwie wg. przykazan)

  28. Zgodnie z chrześcijaństwem to Bóg zbawia, a nie my się sami zbawiamy. Np w buddyzmie każdy zbawia się sam swoim wysiłkiem, a u nas jest łatwiej, bo Bóg nas zbawia. Imię Jezus znaczy właśnie „Bóg zbawia”.

    Przejrzałam objawienia z La Salette. Toż to jakaś apokalipsa czy księga gróźb! Same wojny, katastrofy, klęski, nieurodzaj, nadejście szatana. Myśl przewodnia to postraszyć ludzi. Szczegółowy opis kar dla niewiernej ludzkości. Konkretnie czym ta ludzkość grzeszy? Przeklinają, kiedy jest nieurodzaj ziemniaków, pracują w niedziele, nie poszczą w wielki post. Takie to grzechy sprowadzą na ziemię zagładę. Bóg oczywiście potrzebuje ofiary nieskalanej, która by Mu wynagrodziła za grzechy. Ile można powtarzać ten wytarty schemat? Księża są dołami nieczystości! Skłonni do zaszczytów i przyjemności. „Bóg będzie karcił w bezprzykładny sposób”. Na szczęście Maryja bezustannie się za nas modli, aby powstrzymać karzące ramię Syna. No tak, teraz Maryja jest miłościwsza niż sam Bóg! Generalnie Maryja w tym przesłaniu ciągle straszy, wyrzuca nam niewdzięczność i żąda ofiary. Przepowiada, że w roku 1864 wypuszczony będzie z piekła lucyfer z demonami. Te demony będą przenosić ludzi z miejsca na miejsce. Dokona się zmartwychwstanie zmarłych w bardzo dziwny sposób: zmarli przyjmą postać dusz sprawiedliwych, aby pod taką postacią ukryć diabła! Biada światu: „Za pierwszym zamachem Jego błyskawicznego miecza góry i cała natura zadrżą z przerażenia. Paryż będzie spalony, Marsylia pochłonięta.”Jezus rozkaże aniołom aby zabiły wszystkich Jego przeciwników (to ciekawe, bo za życia nikogo nie kazał zabijać). Narodzi się antychryst z zakonnicy hebrajskiej, rodząc się będzie pluł bluźnierstwa, urodzi się z zębami, czyli będzie to diabeł wcielony! A, na dodatek będzie wydawał straszliwe okrzyki, karmił się nieczystościami, ale dla równowagi uczyni trochę niezwykłych zjawisk. Będzie padał grad ze zwierząt! „Już czas: otchłań się otwiera!” Pozostaje nam tylko zmiękczyć Ojca przez ofiarę.
    Czy naprawdę ktoś może się zachwycić takim przesłaniem? Wszak to stek najzwyklejszych bredni!
    Proszę powiedzieć, czy ja mam dobrą wersję tych objawien? (strona http://www.zaufaj.com)

    Estel, możesz jeszcze przeczytać na Kleofasie moją całą serię cierpiętniczą: Tomasz a Kempis, Teresa z Lisieux oraz Drabina raju. Jeśli masz czas, bo dość długie artykuły. I nie, twój umysł nie jest za słaby na to wszystko! Te objawienia są słabe.

  29. Drogi panie Jacku !
    Napisał Pan powyżej:
    „REDEMPTIO: Chrystus czlowieka odkupil (umarl za nasze grzechy – gdysmy byli jeszcze grzesznikami / sw. Pawel).
    SALVATIO: Czlowiel zbawia sie sam (przyjmujac objawienie i/lub zyjac dobrze, sprawiedliwie, uczciwie wg. przykazan)”.

    A powinno być:
    „SALVATIO: Człowiek zbawia się sam (przyjmując objawienie i/lub żyjąc dobrze, sprawiedliwie, uczciwie wg przykazań / Jacek Artur Wesoły)” 🙂

    Salvator (łac.) – zbawca, zbawiciel
    Jezus (grec. Jesous, hebr. Jeszua) – Jahwe jest zbawieniem, Bóg zbawia

  30. Jeśli chodzi o Medjugorie, to jest masa wątpliwości czy to dzieło boskie czy szatańskie, czy po prostu ktoś się na tym dobrze wzbogacił. Przesłania „Gospy” banalne i mało przekonujące, nudne i powtarzają się.
    Lourdes i Fatima: wezwanie do modlitwy, pokuty, ofiarowania cierpień za grzeszników. Nie widzę tu nic ciekawego, moje serce nie jest poruszone. Teologicznie to mało inspirujące. Ale może na innych to działa. Mnie takie objawienia nie są potrzebne. Ludzie powinni zacząć czytać Biblię, a nie zachwycać się zachętami do różańca i postów i cierpień.

  31. Kochani !
    Rzeczywiscie mozna sie przestraszyc apokaliptycznych wizji !
    Szczegolnie tych zawartych w pierwowzorze jakim jest Apokalipsa sw. Jana. Tam tez katastroficzne wydarzenia i zionie smocza siarka.
    Rowniez w ewangeliach spotykamy podobne proroctwa , przestrogi Jezusa mowiacego o przyszlosci Jerozolim czy tego pokolenia.
    Dlaczego natchniony autor uzyl takiego jezyka ?
    Niewiedzial, ze bede to czytac pacyfistyczni, oswieceni Ludzie naszego wieku, ktorzy nie wierza w bajki i legendy (to slowo oznacza cos polecanego do czytnia – nie tresc mityczna!), ktorym te teksty nie pasuja di ich wizji historii i swiata.
    Dlaczego powstaly te teksty ?

    Natchniony autor chcal dodac przesladowanym, dyskriminowanym wspolwyznawcom otuchy. Miejcie nadzieje ten swiat nie bedzie trwal dlugo.

    Dokladnie tak samo jest z apokaliptycznym jezykiem objawien. Sczegolnie trudno jest o dokladna wykladnie (mowil Jezus o zburzeniu Jerozlimy w 70 r? Czy spalenie Paryza wg. La salette to robota prusakow czy komuny paryskiej w 1870?).
    Jest to nie istotne (tak jak niesitone jest czy pierwsze rozdzialy Genesis -prahistoria biblijna jest prawda historyczna).
    Nie o fakty i nie doslowna wykladnie bowiem tutaj chodzi !
    Chodzi o ducha przeslania. Jest to zawsze gleboko biblijne wolanie do nawrocenia !!!

    Zreszta:
    Poznacie ich po owocach.
    Jakie sa owoce La Salette, Medjguorie ?
    Pielgrzymki, modlitwa, spowiedzi (nawrocenia).
    I oczywiscie kalumnie.
    Co jest prawda ?

  32. Winny jestem panstwu wyjasnienia :
    celowo pokazalem rozroznienie miedzy redemptio i salvatio.
    Zbawienie jest celem. Rzeczywistoscia wtorna po odkupieniu. Owocem odkupienia.
    Zeby Bog mogl kogos zbawic, musial najpierw odkupic (w biblijnym sensie grzech zerwanego I przymierza; cien naduzytego zaufania ) – stac sie w Synu odkupicielem.
    Prosze zajrzec do koscielnej dogmatyki: mowi sie o tajemnicy odkupienia.
    Nawet JP II napisal encyklike Redemptor hominis w krorej jeden z pierwszych rozdzialow poswieca „tajemnicy odkupienia”.
    Zbawienie jest pojeciem zbiorczym (katechizmowa historia zbawienia).
    Kluczem jest odkupienie.

    Tak zgadzam sie pani Anno, to nie jest buddystyczne samozbawienie tylko przyjecie zbawienia od Boga, ktore przez odkupienie na krzyzu stalo sie faktem.

  33. Panie Jacku! Apokalipsa św. Jana była wizją mistyczną, którą przeżył i opisał Jan, natomiast w przypadku La Salette Maryja podyktowała komuś te słowa. To inna sprawa. Poza tym Apokalipsa kończy się szczęśliwie, natomiast w La Salette takiego happy endu nie widzę.

  34. Pani Anno, nie rozumiem roznicy, ktora pani widzi miedzy wizja na Patmos a La Salette.

    Widzacy z la Salette, tak jak Jan przezywaja wizje mistyczna.
    To jest ten sam apokaliptyczny (straszacy) jezyk.
    Zapisz co mowi duch do kosciolow. Placzaca Pani tez kazala dzieciom je dalej przekazac.

    La Salette jedank, to prawda, jest czasowo ograniczona i nie rosci sobie jak Apolkalipsa Jana przedstawienia wydarzen do konca swiata (z Happy endem).

    Takimi samymi wizjami sa np. prorostwa o papierzach Malachiasza (XII w.) czy Nostardamus (XVI w.).
    Niektorzy dopatruja sie ich spelnienia.
    Wierzcie, niewierzcie…

    „Nasze” objawienia (Biblia, La Salette, Fatima etc.) prowadza do przezycia wiary w kosciele i co najwazniejsze zostaly przez kosciol mniej czy wiecej autoryzowane !

    Powiem wiecej.
    Kazdy z nas ma czy moglby miec podobne wizje, gdyby sie zaglebil sie w intensywny dialog z Bogiem

  35. Droga pani Anno !
    Jeszcze o chrzescij. faust-kat-protest. cierpiennictwie.

    Sadze, ze jest ono nie przypadkowe i wbrew temu co pani mowi gleboko biblijne.

    Prosze przeczytac lekcje Izajasza czytanego w wlk. piatek (piesn o cierpiacym sludze Jahwe: Jes 52,13-53,12). Najwazniejszy Tekst ST dla chrzescijan !
    Przeciez to historia pasji Jezusa.

    On sam wielokrotnie mowil o tym, ze bedzie wydany na smierc, zeby sie wypelnilo pismo (Lk 18, 31-34).

    Podsumowuje przeslanie Jezusa:
    swoje zycie na tym swiecie trzeba rozdac innym; stracic J 12,24-26

    i chyba najwazniejsza jego wypowiedz, gdzie On przyrownuje swoj los do naszego:

    kto chce isc ze mna musi sie siebie wyrzec, wziasc swoj krzyz i pojsc za mna (Mk 8, 34-36)

    do tego wystrzegajac sie grzechu:
    Jesli twoja reka, oko prowadzi ci do rzechu utnij, wylup je (Mk 9, 43n).
    Tamze tekst o niekonczacych mekach i ogniu piekielnym !!!

    Dalsza kontynuacje tego przeslania znajdujemy u wiekszosci mystykow.

    Czy sa to dla pani Anny niewygodne ewangelie ?

  36. Nie, nie są to niewygodne ewangelie. Te cytaty można jednak interpretować inaczej, niekoniecznie jako zachętę do cierpień. W moich artykułach pokazałam alternatywne interpretacje wielu z nich, w tym o niesieniu krzyża, zaparciu się siebie, straceniu życia etc. Nie będę tu teraz powtarzać, ale w skrócie Jezusowi chodzi o to, żeby nie uciekać przez życiem i tym, co ono niesie, stawiać czoła przeciwnościom, przeżywać codzienność, koncentrować się na chwili obecnej, starać się wyjść poza rzeczywistość czysto biologiczną, uwierzyć w istnienie rzeczywistości duchowej oraz w tajemniczy rozwój królestwa w nas i wokół nas. Natomiast teksty o wyłupianiu oka są to hiperbole, chętnie używane w tamtej kulturze, polegające na przesadzie w celu zwiększenia wrażenia. Jak poeci barokowi przesadzali z określeniami, tak i ludzie czasów Jezusa też lubili przesadzać, aby coś podkreślić i uwypuklić.

  37. Jan widział te rzeczy w wizji, natomiat płacząca Maryja je podyktowała dzieciom. Dzieci spisywały jej słowa, a nie wizje, których same doświadczyły. To jest różnica.

  38. Droga pani Anno !
    Ma pani racje z hiperbolami.
    Nie sa one tam bez powodu.
    Maja one role przestrogi przed grzechem.
    Ale dlaczego mamy wystrzegac sie grzechu/zlego ?
    Czasem jest ono bardziej przyjemne od przestzegania przykazan dekalogu.

    Czym jest dla Pani grzech ?
    Czy i w jaki sposob czlowiek grzeszy ?
    Czy Bog przejmuje sie naszymi grzechami ?

  39. Slowa „nie wodz nas na pokuszenie i zbaw nas od zlego”, chyba najlepiej oddaja co chcialbym w pytaniu o grzech wyrazic.
    Sa bowiem przeciwienstwem „badz wola Twoja”.

    W konfrontacji z diabolos jest ucieczka (przed/od swiata – w rozumieniu janowym swiata, jako stojacego w mocy zlego !) uzasadniona ?

    Pytanie o grzech jest pytaniem o odkupienie/w konsekwencji zbawienie/ i rozgrzeszenie (przez Kogo i po co ?)

    Salvifici doloris JP II interpretuje rozne teksty cierpientnicze Biblii pod katem winy, kary, proby – bez jednoznacznego wypowiadania sie po ktorejs z interpretacji.
    misterium iniquitatis pozostaje tajemnica (nie, ze nie ma odpowiedzi – nie ma jednoznacznej odpowiedzi).
    Chrystus jednak przez swoje nie przypadkowe cierpienie uswiecil.
    Nie zaakceptowl czy pochwalil tylko wywyzszyl.
    To jest w kosciele jedna z prawd wiary !

  40. Wiadomo jednak, że człowiek rzadko kieruje się natychmiastową przyjemnością, ponieważ jest istotą myślącą i wie o ich konsekwencji. Mówiąc o grzechu i czym on jest wkraczamy na całe wielkie nowe obszary. Nie wiem, do czego pan zmierza z tym grzechem. Grzech dla mnie to zło, które człowiek wyrządza innym i sobie. Dlaczego mamy się go wystrzegać? Ponieważ ma on dla nas samych złe konsekwencje, odbiera nam bożą łaskę, stan szczęścia którego możemy doświadczyć, jeśli czynimy dobro, a nie zło. Zło nas dołuje, prowadzi w zasadzki, zabija. Oczywiście, że człowiek grzeszy. Jezus przyszedł do grzeszników i mówił, że Bóg jest dla nich dobry. Od grzechu nie ma ucieczki, bo jesteśmy ułomni i dalecy od doskonałości. Nawet święci są grzesznikami. Bóg jednak mówi: nie martwcie się swą grzesznością, kocham was tak samo grzesznikow jak i sprawiedliwych. Zawsze tak samo. Moja miłość nie zależy od tego, czy grzeszycie. Bóg przejmuje się naszymi grzechami i chce, żebyśmy porzucili zło, bo dobro jest takie piękne i dające szczęście i radość. Bóg się smuci, że ludzie tego nie rozumieją.

  41. To znaczy uważa Pan, że prawdą wiary jest to, że Chrystus uświęcił cierpienie? Co to znaczy? Ja nie znam takiej prawdy wiary, ze cierpienie jest święte czyli ma atrybut sacrum.

  42. Pani Anno
    Dziwie sie, ze pisze pani o grzech jako o objawie zla.
    Dla wielu ludzi zdrada malzenska albo oszukanie kogos jest zrodlem wielkiej przyjemnosci i zadowolenia.

    Dlaczego grzech ma byc grzechem, czyms zlym.
    Wielu – postepujac wedlu swojego sumienia (!) nie widzi w tym czegos zlego.
    Ulubiony temat Benedykta: relatywizm moralny.
    W wielu panstwach aborcja, eutanzaja (dla nas chrzescijan objektywne zlo) sa dozwolone w majestacie prawa panstwowego; staly sie obowiazujaca norma moralna – nie sa przestepstwem tylko prawem czlowieka (!) tak jak wczesniej przez chrzescijan kontestowane sluby cywilne czy rozwody.

    Pisze o tym grzechu, bo swiadomosc jego wiaze sie ze swiadomoscia leku albo kary za grzech.
    i tu ladujemy juz w calej problematyce cierpietnictwa (znam wasz blog dopiero od 2 Tyg. – fajnie – choc sie nie zgadzam – to pani opisala w Imitatio Christi a Kempisa, Dzeienniku duszy Lisieux i Faustyny).

    Jesli dopuszczamy istnienie grzechu jako czegos zlego i przeciwnego woli bozej to musimy wystrzegasc sie/bac sie grzechu (dlatego Jezus uzyl tych hiperboli).
    Czyzby obawy i patologiczny lek przed swiatem a kempisa, malej Teresy , Faustyny i Klimaka byly uzasadnione ?
    U Mistyczki z Norwich (tak jak u Adreinne v Speyer!!!) pieklo jest puste.
    Origenes uwaza w swojej apokatakstazie calkowitej, ze i tak wszyscy zostali juz odkupieni i zbawieni (Hitler, Pol Pot, Stalin i jakis dusiciel-pedofil w niebie?).
    Dlatego nie potrzebne jest cale koscielne moralizowanie/straszenie.
    Rubta co chceta ???

  43. Chrystus uswiecil cierpienie.
    W salvifici doloris JP II czytamy, ze cierpienie ma sens zbawczy.
    W tekscie rytualu sakramentu malzenstwa czytamy, ze Jezus przez swoja obecnosc na weselu w Kanie Gal. uswiecil malzenstwo i podnosl do rangi sakramentu.

    W Salvifici doloris czytamy, ze przez krzyz tzn. przez cierpienie dokonalo sie zbawienie.
    Jezus uswiecil wiec ta droge.
    Jest to tajemnica milosci.
    Z milosci jestesmy gotowi cierpiec dla innych.

    Nie jest to bowiem cierpiennictwo: cierpienie dla samego cierpienia, tylko cierpienie dla kogos w imie czegos. To ma calkiem inny sens.
    Cierpienie zostaje bowiem przezwyciezone przez milosc, wypala sie, niejako zatrzymuje sie na cierpiacym
    Np. sw. Masksymiliam M. Kolbe.
    „Jestem kaplanem katolickim , chcem przyjac kare( cierpienie) za tego czlowieka (ojca rodziny Franc. Gajown.) Chcesz za niego umrzec ? – zapytal zdziwiony ss-man.
    Czy jest dla pani postawa Maksymiliana pustym cierpiennictwem (Bog chce bysmy nie umartwiali lecz zyli i ratowali swoje zycie) ???
    Martyrologium 7 braci z ich matki z 7. rozdzialu 2. ksiegi machabejskiej ?
    Fundamentalistyczny fanatyzm ? Przyczynek do bestialskiej teologii cierpienia ?
    JP II powiedzal, ze jesli ktos gotowy jest umrzec za wiare to zmusza to do zastanowienia.
    Krew meczennikow, nasieniem wiary ? Janowe ziarno musi obumrzec by wydac plon ?
    Jak pani zinterpretuje cierpietnnictwo pierwszych meczennikow ?
    Czy tzw. lapsi (ci korzy poszli na kompromis) postapili lepiej, wedlug V. przykazania ?

  44. Panie Jacku,
    Pisze Pan na każdy temat, więc nie ogarniam już wątków, które Pan porusza. Bardzo proszę skoncentrować się na jednej dyskusji i wyrażać swe myśli w sposób bardziej staranny, ponieważ nie wiem już zupełnie, do czego Pan zmierza. W dyskusji musi być jakiś temat przewodni, a Pan skacze z kwiatka na kwiatek bez wyjaśnień. Jest mi trudno dyskutować z takim nieuporządkowanym nadmiarem myśli.

  45. Pani Anno caly czas pisze o sensie cierpiena.
    Tylko to mnie interesuje.
    Cierpienie moze miec sens.
    (JP II Sal. doloris szeroko to naswietla)

    Papiez Franciszek napisal, jeszcze jako Kardynal (ksiazka wywiad z S. Rubin i F. Ambrogettii 2009 – nie wiem czy jest po polsku) , ze „cierpienie nie jest wartoscia w sobie, ale moze byc cnota (zasluga) w rzeczywistosci, ktorej doswiadczamy. Naszym powolaniem jest pelnia szczescie, ktorego granice stanowi cierpienie. Dlatego trzeba zrozumiec sens cierpienia”.

    Podalem wczesniej kilku swietych ktorzy stali sie przez cierpienie.

    Dla pani, jak zrozumialem, cierpienie jest pozbawione sensu. Nawet pasja Chrystusa byla dla pani – jak zrozumialem – niekoniecznym przypadkiem.
    Franciszek pisze, ze „pelny sens cierpienia mozna zrozumiec tylko przez cierpienie Chrystusa”.

  46. Estel, dzięki Twoim tropom rozszerzyłam swoją listę przyczyn mistycznych aberracji. Do przyczyn psychologicznych i ideologicznych należy też dodać przyczyny fizyczne, takie jak choroby somatyczne bądź psychiczne. Św. Teresa z Avila i Katarzyna ze Sieny miały anoreksję. Być może też św. Teresa z Lisieux. Św. Faustyna i Teresa z Lisieux miały gruźlicę. Gruźlicę miał także Chopin. Oto co pisze o gruźlicy Adam Zamoyski w biografii Chopina: „Suchoty są chorobą fascynującą, dlatego że całkiem niezależnie od objawów fizycznych ma ona głęboki wpływ na charakter i zachowanie tych, których atakuje i wiadomo, że po pewnym czasie potrafi zmienić ich osobowość. Przede wszystkim skłania ich do odizolowania się i czyni z nich egocentryków, często w stopniu paranoicznym. Wyostrza wrażliwosć, a czasem apetyt i świadomość seksualną. Zaburza równowagę umysłową, prowadząc do przywidzeń i gwałtownych huśtawek nastroju, od depresji do euforii, od apatii do podniecenia, od lenistwa do gorączkowych ataków pracowitości. Symptomami zewnętrznymi są także nerwowość, niepokój, szaleństwo i napady wściekłości. Choroba wynagradza też czasem spustoszenia, które czyni, wywołując stan halucynacyjnego upojenia w okresie wielkich cierpień fizycznych i intensywne wybuchy energii twórczej w momentach, gdy pacjent zbliża się do śmierci”. Faustyna właśnie po okresach najwyższego cierpienia doznawała rozkoszy zjednoczenia z Jezusem. Św. Teresa na przemian noce ciemne pocieszenia. Jest to ogromny materiał do analizy.

  47. Bóg może wykorzystać i chorobę człowieka, by głosić swoją chwałę, mówi się, że św. Paweł cierpiał na epilepsję (nie wiem jednak czy jest w tym jakaś część prawdy, czy można to orzec na pewno).
    Kryterium tego, czy tak się dzieję powinna być chyba zgodność wizji, przeżyć z Ewangelią. Jeśli ciągłym motywem jest ukazywanie Jezusa skrajnie innego niż w Ewangelii, to można mieć poważne wątpliwości. Wiem, że każda epoka, wychowanie, kultura ma swój język, znam te argumenty. Ale nawet prostym, czy też egzaltowanym językiem można mówić prawdy, które nie są sprzeczne z tym co mówi Pismo Św.

  48. Bardzo ciekawy tekst. Mam identycznie wątpiwości i rozterki jak Autorka tej interesującej analizy. Problemu by nie było, albo byłby mały, gdyby to był jakiś tam lokalny kult, ale sprawa s. Faustyny (Heleny Kowalskiej) stała się już potężna i rozlała na cały Kościół. Niemal w każdym kościele obraz „Jezusa miłosiernego”. Problem: albo coś jest prawdą, albo nie jest. Jeśli to wymysły (bądź zwidy spowodowane chorobą), to… no właśnie, co z tym zrobić? Przecież sprawa nabrała wielkiej wagi i s. Faustyna stała się jedną z najbardziej znanych postaci. Chciałbym w Kościele tylko prawdyt…

  49. Danielu, mnie też to niepokoi. Ludzie traktują kult Faustyny bardzo powierzchownie, nikt się nie wczytuje w Dzienniczek. Ale czy całej naszej religii nie traktują powierzchownie? To jedna sprawa. Dlaczego Faustyna tak się spopularyzowała w Kościele? Bo główne hasło: miłosierdzie, jest bardzo potrzebne w Kościele, który głosił raczej karę i sprawiedliwość. Ten brak trzeba było jakoś załatać, tą dziurę win i grzechów zalać miłosierdziem. Dlatego przesłanie miłosierdzia tak się rozlało. Tak myślę. Co to miłosierdzie jednak znaczy na głębszym poziomie dla człowieka, tego wielu nie analizuje. A może dobrze, że ta idea miłosierdzia oderwała się niejako od samej osoby Faustyny i jako „osobna” może nabierać lepszych kolorów?

  50. Kurcze, może tak być. Są też podejrzenia, że cały kult miłosierdzia włącznie z Dzienniczkiem zostały sfabrykowane przez Kościół po wojnie w jakichś politycznych celach, potem celowo zakazano, a potem przywrócono. pisze o tym wojciechowska na blogu „manipulacje religijne”. np. scena z Piłsudskim który o mało co skończyłby w samym piekle mogła posłużyć komunistom do tego, żeby zdyskredytować całe rządy międzywojennej sanacji, a tym samym wylegitymizować powojenny nowy ład polityczno-społeczny w PRL, itd.

  51. Czytam i nie wierzę. Po prostu nie wierzę. Po pierwsze w to, że dążenie do samodoskonalenia może mieć „tragiczne konsekwencje”. To, o czym piszesz, to nic innego jak superego. Dążenia i ideały, którymi człowiek pragnie się kierować w życiu. Jak chęć urzeczywistnienia tego, choćby w niepełnym stopniu miała być zła?
    Po drugie zaś w to, że można spierać się z faktami dokonanymi. Siostra Faustyna Kowalska została już uznana za świętą. Oznacza to, że jej poglądy, pisma i mowy zostały prześwietlone tak dogłębnie, jak rzadko ma to miejsce w normalnym życiu. Poza tym analiza ta nie została dokonana przez „fachowców” skrzykniętych na ulicy, lecz przez autorytety Kościoła.
    Możesz więc dalej uważać objawienia Faustyny za „piekielne”-pamiętaj tylko, że w ten sposób sprzeciwiasz się już uznanej prawdzie.

  52. Nie należy z góry akceptować autorytetów, ale myśleć samodzielnie. Ci, którzy potrafią i są zdolni do myślenia samodzielnego tworzą coś nowego i są wierni sobie. Czy z tego, że lubię filozofię i że np. Platona wychwalają za bycie wielkim filozofem oznacza, że ja mam się z Platonem zgadzać? Nie. Czy to, że jacyś ludzie przekopali się przez sterty dokumentów o Faustynie oznacza, że muszę się z nimi zgadzać? Nie. To nie jest matematyka ani nauki ścisłe. To moje osobiste zdanie, poparte argumentami. Więc jeśli masz coś ciekawego do powiedzenia w sprawie obalenia moich argumentów to zapraszam do podzielenia się swoimi przemyśleniami.

  53. Warto też zapoznać się z uwagi o. Augustyna, co do oceny „O naśladowaniu Chrystusa”. Ja też uważam, że uwagi p. Anny więcej mówią o jej osobistym poszukiwaniach i wątpliwościach, niż o mistyce oblubieńczej, która trzeba interpretować, ze stosowną hermeneutyką.

    „Przy lekturze Tomasza a Kempis czytelnicy popełniają często dwa błędy. Pierwszy to zarzucanie Tomaszowi promocji cierpiętnictwa. Anna Connolly, publicystka zainteresowana duchowością, bardzo surowo ocenia O naśladowaniu Chrystusa. Uważa, że „jest ono jednym z najbardziej dominujących świadectw cierpiętnictwa w chrześcijaństwie”, które wiąże się z „zanegowaniem wartości człowieka oraz świata doczesnego, skrajnym odsunięciem się od ludzi i spraw «tego świata»”.

    Connolly w swym opracowaniu przytacza najpierw fragment książeczki, a następnie opatruje go własnym komentarzem. Oto przykład: „Wszystko masz znosić chętnie dla miłości Boga – i trudy, i bóle, i pokusy, i udręki, niepokoje, niedostatki, choroby, krzywdy, obmowy, zarzuty, poniżenia, upokorzenia, kary, lekceważenie. Wszystko to umacnia dzielność, wszystko to czyni żołnierzem Chrystusa, wszystko to splata dla ciebie wieniec zbawienia”11. „Jak by wyglądało nasze społeczeństwo zdominowane przez fanów Tomasza? – pyta Anna Connolly. – Dla chwały wiecznej chorzy umieraliby nieleczeni, smutni popadaliby w depresję, głodujący gniliby na ulicach Kalkuty, niesprawiedliwie oskarżani cierpieliby w więzieniu. Co by było, gdyby społeczności nie przeciwstawiały się cierpieniu? Wyginęłyby zapewne, osiągnąwszy po śmierci życie wieczne. Czy o to chodziło Jezusowi? Czy przechodził obojętnie wobec cierpiących?”.

    Tego typu komentarze dawane do wyrwanych z kontekstu zdań nie są tak naprawdę interpretowaniem tekstu, a raczej bezpodstawnym przypisywaniem autorowi własnych myśli, obaw i niepokojów. Gdy w duchowości lekceważy się wymiar wertykalny, czyli odniesienie do Boga, na rzecz wymiaru horyzontalnego, czyli odniesienia do bliźnich i rzeczywistości ziemskiej, książeczka De imitatione Christi staje się lekturą nie tylko zacofaną, lecz wręcz niebezpieczną i szkodliwą dla ludzkiego szczęścia na ziemi.

    O naśladowaniu Chrystusa to lektura mistyczna, która wzywa ucznia Jezusa do całkowitego oddania Mu wszystkiego. Jednak nie tylko nie odwodzi go to od bliźnich i rzeczywistości ziemskiej, ale wręcz przeciwnie – prowadzi go do nich. Wielcy mistycy, jak chociażby z ostatnich wieków: Mała Teresa od Dzieciątka Jezus, Ojciec Pio, Matka Teresa z Kalkuty, Siostra Faustyna Kowalska, Marta Robin, byli ludźmi wielkiego apostolskiego czynu. Uczeń naśladujący wiernie Chrystusa dostrzega Go bowiem spontanicznie w każdym człowieku ubogim, wykluczonym, głodnym, spragnionym, nagim. Miłość do Chrystusa nie gasi, ale potęguje i rozwija miłość do bliźnich. Ubodzy i odrzuceni stają się dla ucznia Jezusa Jego wcieleniem”.

    http://www.zycie-duchowe.pl/art-7536.de-imitatione-christi-tomasza-kempis.htm

  54. Tertium datur…

    Braki w refleksji p. Connolly to zresztą nie tylko nieobecność właściwego klucza hermeneutycznego i nieznajomość mistyki oblubieńczej, ale też redukcjonizm – próbuje kreślić integralną sylwetkę św. Faustyny na podstawie cytatów z dzienniczka. Tymczasem, choćby w procesie beatyfikacyjnym, zebrano mnóstwo świadectw towarzyszy jej życia, które rozwiewają wątpliwości i zarzuty p. Connolly. Nie była Faustyna taką, jak chce ją widzieć Autorka.

    Całość wywodu p. Anny przypomina analizę śp. prof. Strojnowskiego. Pamiętam, gdy ukazał się jego kontrowersyjny artykuł. Byłem wtedy nim poruszony, bo też źle mi się czytało dzienniczek, a moje ówczesne myśli oscylowały wokół tez stawianych przez p. Connolly. Dopiero całościowa i integralna lektura, bez przed-założeń w którąkolwiek ze stron, pozwoliła na przełom i zaprzyjaźnienie się z Faustyną. Tam znalazłem też niesamowitą teologię nadziei: „Dusza będzie potępiona tylko ta, która sama chce, bo Bóg nikogo nie potępia” (Dz 1452).

    Wracając jednak do Strojnowskiego… i posiłkując się książką Czaczkowskiej (s. 279 n.) Profesor postawił tezę o cyklofrenii Faustyny. Nawet to było jej zarzucane. Mimo tego, że badania psychiatryczne za jej życia wykazywały „doskonały stan zdrowia psychicznego”. Słynny francuski grafolog Trillat w 1966 opiniował: „Pracowita, z uśmiechem…. Uczuciowość znaczna, ale wielkie wyrównanie duchowe….. Wniosek: głębokie natchnienie, które przerasta rozum i zrozumienie ludzkie”. Strojnowski umarł tuż po publikacji artykułu i nie miał szans na polemikę, w którą wkroczyła doktor Henryka Machej, wieloletni pracownik krakowskiej kliniki psychiatrycznej, specjalista od cyklofrenii. Pani Machej stanowczo utrzymywała: „ani w piśmiennictwie, ani w linii życiowej Siostry Faustyny nie znajduję podstaw do przypisywania jej jakiejkolwiek psychopatologii, nie tylko ciężkiej. […] Była osobowością psychologicznie spójną”.

    Od strony naukowej polecam opracowanie:
    Doświadczenie mistyczne a norma psychiczna na przykładzie świętej siostry Faustyny Kowalskiej / Anna Maria Nicola Tokarska ; Katolicki Uniwersytet Lubelski Jana Pawła II.

    http://gloria24.pl/doswiadczenie-mistyczne-a-norma-psychiczna

  55. Czy ma Pan jakieś streszczenie tej książki „Doświadczenie mistyczne a norma psychiczna”? Albo artykuł na ten temat? Na temat artykułu o. Augustyna wypowiem się wkrótce.

  56. Tak to już jest ze specjalistami, dwóch lekarzy siądzie przy stole, każdy mówi co innego i skąd wiedzieć który ma rację. Ja się przy ocenie św.Faustyny a raczej jej dzieła nie kierowałam nigdy opiniami kogokolwiek, sama treść koronki kłóci się całkowicie z moim pojmowaniem chrześcijaństwa i idei ofiary Chrystusa, zwyczajnie przeszywa mnie coś niedobrego jak mam w koronce przebłagiwać Boga za pomocą ciała i krwi jego Syna. Faustyna cierpiała i taką drogą szła do Boga, ktoś kto mało cierpi i fizycznie i psychicznie będzie szedł do Boga drogą afirmacji i radości, a cierpienie uzna za przeszkodę w relacjach z Bogiem. Moim zdaniem Anna napisała to tak jak ona CZUJE i wytykanie czy był klucz hermeneutyczny czy nie wręcz nie pasuje do artykułu który głównie bazuje na własnych odczuciach a co za tym idzie ocenach dzieła Faustyny. Ja to tak przynajmniej rozumiem.

  57. Tak, dzięki, Estel. Nie interesował mnie klucz hermeneutyczny. Można by przyjąć, że mam osobisty klucz hermeneutyczny, a jest nim mój rozum i serce. Taki oto dziwny klucz. Moja praca opiera się głównie na Dzienniczku, ponieważ jest to jedyne dzieło, jakie zostawiła po sobie Faustyna. Książkę Czaczkowskiej czytałam również, ale Czaczkowska nie zajmuje się w ogóle teologią Dzienniczka. Czytając Dzienniczek czułam całą sobą wewnętrzny sprzeciw wobec zawartych tam myśli. Ale nie mam nic przeciwko temu, żeby inni stosowali swoje własne klucze hermeneutyczne. Każdy człowiek przepuszcza dany tekst przez własną wrażliwość i albo może go znieść, albo nie. Dzienniczka znieść nie mogę, nie chcę i jest on szkodliwy dla mojej duszy. O tym jestem przekonana.

  58. Daję tutaj swój wpis, ponieważ pod tym tekstem toczy się dyskusja, ale mój komentarz dotyczy Naśladowania Chrystusa.

    Polemika z artykułem o. Augustyna z „Życia duchowego”:

    o.Augustyn: „Tomaszowi a Kempis obca jest jakakolwiek przemoc. Autor szanuje wolność czytelnika, odwołuje się nie do jego lęków, a do miłości, jaką Chrystus go kocha i tej, którą on sam winien Go pokochać, by móc Go naśladować”

    Ja uważam, że Tomasz odwołuje się do lęków, przynajmniej czasami:
    „Grzmią nade mną Twoje wyroki, Panie, aż moje kości drżą ze strachu i lęka się we mnie bardzo dusza. Stoję struchlały i myślę, że nawet niebiosa nie są w Twoich oczach bez skazy”.

    o.A: „Wielu niesłusznie oskarża Tomasza a Kempis, że posługuje się stylem imperatywnym, który nie znosi sprzeciwu, stąd też budzi poczucie winy i naciska na ludzkie sumienia”.
    Ależ właśnie budzi poczucie winy: weźmy takie cytaty: „Nauczę cię – mówi Prawda – co jest słuszne i dobre w moich oczach. Uprzytomnij sobie swoje winy z wstrętem i żalem i nigdy nie dopuść myśli, że jesteś kimś przez to, co zdarza ci się uczynić dobrego. W istocie jesteś grzeszny, podległy namiętnościom i uwikłany w sobie.
    Sam z siebie nie osiągasz niczego, od razu się chwiejesz, od razu upadasz, od razu wpadasz w rozterkę, od razu rezygnujesz. Nie ma w tobie nic, czym mógłbyś się chlubić, jest natomiast wiele tego, co czyni cię nędznikiem, bo jesteś słabszy niż sam o sobie mniemasz”.

    o.A: „Tomaszowi a Kempis nie chodzi o gloryfikowanie cierpienia, poniżenia i trudu. Nie promuje on także pogardy dla ciała i codziennych radości życia, ale podaje mistrzowską receptę – jak podkreśla już sam tytuł – na wierne „naśladowanie Jezusa”, w centrum którego jest miłość”.
    Jakże to nie gloryfikuje cierpienia? Jakże nie promuje pogardy dla ciała i radości? Weźmy następujące cytaty:
    „Żal otwiera nas ku dobremu, co tracimy zwykle przez zobojętnienie. To dziwne, że człowiek może się tutaj tak świetnie weselić, skoro już zna i rozumie swoje wygnanie i wszystkie niebezpieczeństwa grożące duszy”.
    „Tylko przez wielkie cierpienie można wejść do Królestwa niebieskiego”.

    „Nic nie jest milsze Bogu i nic dla ciebie bardziej zbawienne na świecie niż chętne znoszenie cierpienia dla Chrystusa. A nawet gdybyś mógł wybrać, powinieneś pragnąć raczej cierpieć dla Chrystusa niż cieszyć się i radować, bo przez to upodobnisz się bardziej do Niego i do wszystkich Jego świętych. Nasze zasługi i doskonałość nie zależą od szczęścia i radości, ale raczej od umiejętności przyjmowania ciężarów i nieszczęść.
    Gdyby była jaka lepsza i skuteczniejsza droga dla człowieka niż cierpienie, Chrystus ukazałby nam ją słowem lub przykładem. A przecież idących za nim uczniów i wszystkich, którzy chcieli postępować za nim, wyraźnie zachęca do niesienia krzyża”.

    o. A: „Przy lekturze Tomasza a Kempis czytelnicy popełniają często dwa błędy. Pierwszy to zarzucanie Tomaszowi promocji cierpiętnictwa. Anna Connolly, publicystka zainteresowana duchowością, bardzo surowo ocenia O naśladowaniu Chrystusa. Uważa, że „jest ono jednym z najbardziej dominujących świadectw cierpiętnictwa w chrześcijaństwie”, które wiąże się z „zanegowaniem wartości człowieka oraz świata doczesnego, skrajnym odsunięciem się od ludzi i spraw «tego świata»”.
    Connolly w swym opracowaniu przytacza najpierw fragment książeczki, a następnie opatruje go własnym komentarzem. Oto przykład: „Wszystko masz znosić chętnie dla miłości Boga – i trudy, i bóle, i pokusy, i udręki, niepokoje, niedostatki, choroby, krzywdy, obmowy, zarzuty, poniżenia, upokorzenia, kary, lekceważenie. Wszystko to umacnia dzielność, wszystko to czyni żołnierzem Chrystusa, wszystko to splata dla ciebie wieniec zbawienia”11. „Jak by wyglądało nasze społeczeństwo zdominowane przez fanów Tomasza? – pyta Anna Connolly. – Dla chwały wiecznej chorzy umieraliby nieleczeni, smutni popadaliby w depresję, głodujący gniliby na ulicach Kalkuty, niesprawiedliwie oskarżani cierpieliby w więzieniu. Co by było, gdyby społeczności nie przeciwstawiały się cierpieniu? Wyginęłyby zapewne, osiągnąwszy po śmierci życie wieczne. Czy o to chodziło Jezusowi? Czy przechodził obojętnie wobec cierpiących?”.
    Tego typu komentarze dawane do wyrwanych z kontekstu zdań nie są tak naprawdę interpretowaniem tekstu, a raczej bezpodstawnym przypisywaniem autorowi własnych myśli, obaw i niepokojów. Gdy w duchowości lekceważy się wymiar wertykalny, czyli odniesienie do Boga, na rzecz wymiaru horyzontalnego, czyli odniesienia do bliźnich i rzeczywistości ziemskiej, książeczkaDe imitatione Christi staje się lekturą nie tylko zacofaną, lecz wręcz niebezpieczną i szkodliwą dla ludzkiego szczęścia na ziemi”

    Według mnie o. Augustyn nie zauważa, że sam podał tu wyrwany z kontekstu cytat, a przecież mój artykuł był podzielony na podrozdziały, z których jasno wyłaniała się moja interpretacja. Bezpodstawnie przypisuję autorowi własne myśli, obawy i niepokoje? W którym miejscu, proszę o przykład. Wydaje mi się, że każde moje zdanie ma swoją podstawę w tekście Tomasza. J. Augustyn zdaje się sugerować, że ignoruję wymiar wertykalny na rzecz horyzontalnego. Absolutnie się z tym nie zgadzam, natomiast uważam, że Tomasz ignoruje wymiar horyzontalny i to nagminnie. Czy występuje sprzeczność między wymiarem horyzontalnym a wertykalnym? W najgłębszym sensie duchowym chyba nie, ponieważ Tomasz jako mistyk powinien wiedzieć, że Bóg ma mieszkanie w sercu człowieka. Serce człowieka godzi sprzeczności.
    I zgadzam się ze stwierdzeniem, że książeczka De imitatione Christi jest „lekturą nie tylko zacofaną, lecz wręcz niebezpieczną i szkodliwą dla ludzkiego szczęścia na ziemi”. Chrześcijaństwo w wielu przypadkach winne jest takiej anty-ziemskiej, anty-ludzkiej perspektywy. Co nie znaczy, że błędów nie można naprawić.

    o. A: „O naśladowaniu Chrystusa to lektura mistyczna, która wzywa ucznia Jezusa do całkowitego oddania Mu wszystkiego. Jednak nie tylko nie odwodzi go to od bliźnich i rzeczywistości ziemskiej, ale wręcz przeciwnie – prowadzi go do nich”

    Jak to prowadzi do bliźnich i rzeczywistości ziemskiej? Proszę przeczytać poniższe cytaty!
    „Ci, którzy dla Twojej miłości wyrzekną się miłości ziemskiej, odnajdą dogłębną pociechę Ducha Świętego”
    „Uważaj za marność pociechę, która pochodzi od ludzi. Dusza miłująca Boga nie ceni tego, co mniejsze od Boga”.
    „Nic tak nie plami i nie oplątuje serca ludzkiego, jak niedobra miłość ziemska. Jeśli odejdziesz od zewnętrznych radości, będziesz mógł myśleć o rzeczach Bożych i cieszyć się szczęściem wewnętrznym”.
    „Szczęściem będzie ci porzucenie wszystkiego, co daje świat i odmowa wszystkich niskich zaspokojeń; a w zamian otrzymasz szczęście głębokie. A im bardziej odsuniesz się od radości, jakie dać mogą ci inni, tym potężniejsze szczęście odnajdziesz we mnie”.

    Gdyby o. Augustyn odniósł się do w.w. cytatów i wyjaśnił swoje stanowisko wobec siły argumentów Tomasza… Przecież ewidentnie Tomasz i o. Augustyn pozostają tu w sprzeczności!

  59. Nie uczciwiej będzie najpierw p. Anno przestudiować doktorat Tokarskiej, który koncentruje się na sprawie i obala kontrowersyjne tezy? Nie lepiej najpierw podjąć polemikę Henryki Machej, niż kurczowo trzymać się Strojnowskiego?

    Wywód śp. Profesora, jak i Pani, naukowo mają nikłą wartość, bo bazują na poważnym błędzie redukcji do wypowiedzi dzienniczka.

    W wolnej chwili postaram się odnieść do Pani interpretacji słów Faustyny, bo i ta jest niesprawiedliwa.

  60. Nie trzymam się kurczowo. Pokazuję tylko, że pewien profesor psychiatrii uważał, że Faustyna miała zaburzenia psychiczne.
    Książkę Tokarskiej dopiero sobie kupiłam, dzięki Panu. I jak ją przestudiuję to będę mogła coś napisać. Trochę to musi potrwać, bo ma 300 stron.
    I sprawa zasadnicza – ja nie pretenduję do naukowości.

  61. Ja wcale nie zakładam, że w dziele Faustyny nie ma bożej „ręki”, przecież z tych morderczych zmagań wewnętrznych w końcu wyłania się obraz Jezusa miłosiernego i ogrom ludzi zna tylko ten obraz i stwierdzenie, że Bóg wybacza ludziom wszystko, przecież w Dzienniczek wczytuje się niewiele osób, co może i dobrze bo pewnie sporo osób by się wystraszyło i dostrzegło, że spojrzenie miłości z obrazu zbytnio nie pasuje do opowieści Jezusa (z wizji ) jak to chciał wielokrotnie karać świat, ale dzięki jednej wybranej siostrze tego nie robi…Myślę, że jest tyle typów religijności, że dla wielu z nich treść Dzienniczka jest oczywistością i wyobraża to czego naucza KrK, dla wielu jednak te treści wieją grozą i nie zgadzają się z fundamentami postrzegania wiary i relacji z Bogiem. Bóg mógł działać przez Faustynę-dlaczego nie? Przecież nie każdy chrześcijanin wie co to klucz hermeneutyczny, czy redukcja do wypowiedzi Dzienniczka i mnóstwo wiernych nie zastanawia się nad treścią dzieła Faustyny bo albo go nie zna i znać nie potrzebuje albo zna i uważa, że przecież tak właśnie kropka w kropkę wygląda relacja Boga do człowieka. Uważam, że głosy takie jak Anny są potrzebne, żeby człowiek zastanowił się nad tym, że rzeczywistość wiary może być dużo bardziej złożona niż klękanie o 15 do wynagradzania Bogu za grzechy świata.

  62. Może są dwa rodzaje wiary: pierwsza typu „nie wdaję się w szczegóły, nie zadaję pytań i to mi wystarcza, co mówi autorytet Kościoła”, a druga typu „szukam dziury w całym, badam szczegóły, tropię niespójności”. Mnie dano ten drugi rodzaj wiary.

  63. Zaczęłam lekturę Tokarskiej. Praca ta wydaje się kompilacją cytatów z ponad 300 źródeł podanych w bibliografii na 16 stronach! Razi od początku ciężkim językiem żargonu naukowego, na razie nie budzi mojego zainteresowania. Ale brnę dalej…

  64. Oczywiście, że ta praca ma charakter naukowy Pani Anno, ale może trzeba wyrzec się przed-założeń, a w metodologii naukowej zobaczyć szansę na ewentualną weryfikację własnych poglądów? Zawsze istnieje ryzyko projekcji własnych „wizji” na wizję Boga czy świętych. Stąd warto dyskutować.

    Bardzo ważną jest deklaracja o statusie metodologicznym Pani wypowiedzi.

    Estel – dzięki za mądry głos.

    Powodzenia w lekturze Pani Anno.

  65. PS. Mankament jedyny Pani Anno, że choć nie pretenduje Pani do naukowości, to jednak tworzy takie wrażenie, choćby na zestawianie Faustyny z książką wielkiej Horney. Co bezpieczniejsze, która droga – przyłożenie jednej linijki czy konfrontacja z 300 pozycjami naukowymi :-)? Raczej to drugie.

  66. Pani Henryka Machaj zrobiła na mnie lepsze wrażenie niż s. Tokarska, pisze lepiej i przejrzyściej, mówi od siebie. Jednak nie zgadzam się z nią w wielu sprawach. Tu link do jej artykułu:
    http://spch-krakow.pl/text/h_machej_mistyka.pdf

    Rozśmieszyło mnie, że można mieć „ruchy zakonne”! Czy ktoś mnie może oświecić, co to znaczy? Ale poważniejsze sprawy:
    1. Czy opieranie się na Janie od Krzyża jest „naukowe”? Czy był on psychiatrą?
    2. Pani Machej twierdzi, że „jedynym honorowym wyjściem dla psychiatry czy psychologa jest przyznanie przeżyciom mistycznym statusu wyjątkowości i zaniechanie zwykle stosowanych kategorii opisowych, diagnostycznych”. Dlaczego wobec tego i jej i siostrze Tokarskiej tak bardzo zależy na udowodnieniu dojrzałości psychicznej Faustyny w oparciu o te kryteria? Jak naukowiec może twierdzić coś takiego???
    3. H.M. twierdzi, że mistycy „dalecy są od przypisywania sobie nadzwyczajności”. W moim artykule udowodniłam, że Faustyna to właśnie robiła!
    4. Dalej pisze, że warunkiem uznania prawdziwości przeżyć mistycznych jest ich zgodność z nauką Kościoła – i jak powyżej z mojego opracowania wynika, że nauka Faustyny w wielu miejscach jest sprzeczna z nauką Kościoła.
    5. Kolejne kryterium – owocność dla dusz i wpływ pozytywny na innych – tu mnie Faustyna zawiodła na całej linni, od czytania jej Dzienniczka moja dusza umiera w mękach.

  67. Ad. 1. i ad. 2. Dobry naukowiec Pani Anno przykłada właściwą miarę metodologii. Pani tego nie robi, a oczywistym jest w wypadku mistyki klucz poprawnej interdyscyplinarności. Mistyką zajmuje się nauka, która nazywa się teologią duchowości i opiera się o słuszny rygor badawczy. No, chyba, że uznaje Pani jedynie scjentystyczne paradygmaty nauki. Tyle, że moim zdaniem nie jest Pani konsekwentna: nie pretendując do naukowości, zabiera się za jej ocenę.
    Ad. 3. Chciałbym napisać może jeszcze kiedyś o tym szerzej, ale klucz w tym, że wiele cytatów, którymi Pani się posługuje w argumentacji wcale, moim skromnym zdaniem, nie wzmacnia Pani tez. Personalistyczna duchowość, ba – dar chrztu świętego, bycie znanym po imieniu, dar Bożej Opatrzności („u was zaś nawet włosy na głowie są policzone”) sprawia, że każdy z nas w Bogu jest wyjątkowy, nadzwyczajny i cała rzeczywistość łaski oraz dzieł Bożych jest jemu darowana i dedykowana. Proszę wierzyć, ja – jak ośmielam się mniemać – stabilny duchowo i psychicznie, w prostej i w niczym nienadzwyczajnej duchowości, moją relację opisałbym takimi właśnie jej słowami. Jedną tylko (póki co) próbę przywołam: w każdym i dla każdego, kto kocha, Bóg błogosławi ziemi. (Dz 431). Dla każdego z nas miłujących chce stworzyć nowy świat, piękniejszy od tego istniejącego, w którym mogłaby zamieszkać. (Dz 587) Z miłości ku mnie zstąpił z nieba, dla niej żył, umarł i stworzył niebiosa! (Dz 853). To są cytaty, które Pani wybrała, a które każdy ochrzczony i kochający Boga człowiek może śmiało powtórzyć.
    Ad. 4. Upsss… Wie Pani, „z mojego opracowania wynika…”. Oczywiście z szacunkiem dla Pani zainteresować teologicznych. Znów musiałbym się jednak rozpisywać, a zaglądam tu ad hoc, ale proszę o uznanie prostego faktu, że teologię Faustynu badali wybitni ludzie, poczynając od śp. prof. Ignacego Różyckiego. Bp prof. Wejman zrobił habilitację, ks. prof. Andrzej Witko przed laty swój doktorat. Mnóstwo opracowań w innych językach. Ma oczywiście prawo Pani się z nimi nie zgadzać…
    Ad. 5 Owocność dla dusz. Ruch milionów ludzi na ziemi, których pobożność ożywił ten kult. Ciągłe znaki i cuda – odeślę do świadectw z książki „Cuda świętej Faustyny”. Mój przyjaciel pracuje w hospicjum, znam też tamtejszych wolontariuszy i słuchałem wiele świadectw o owocności koronki w godzinie śmierci, według złożonej obietnicy. Ośmielę się powiedzieć, że przełom w mojej duchowości osobistej zawdzięczam również Faustynie.

  68. Moja też umiera od czytania Dzienniczka, ale uwielbiam obraz Jezusa miłosiernego, stąd przyjęłam sobie założenie że może jej „objawienia” mogą w jakiś sposób prowadzić do Boga, ale nie każdego w ten sam sposób. Ktoś będzie się przerażał opisami domagającego się różnych duchowych ekwilibrystyk Jezusa, ktoś zatopi się w Dzienniczku i uzna że to co tam napisane to duchowa uczta, inny uzna, że Faustyna jednak miała jakiś rodzaj zaburzeń, który UWAGA! Bóg wykorzystał aby szerzyć w końcu potrzebną światu wieść o nieskończonym miłosierdziu. Ja sobie przyjęłam, że Faustyna bardzo dziwnie pisała i często przeszkadza mi pomieszanie uznania swojej wielkości z nędzą, od tego dosłownie mam duchowe mdłości- taka karuzela- jak ona mogła to wytrzymać?!, ale w efekcie powstał piękny obraz i to jest dobry owoc jej „misji”.

  69. Estel, mnie uznawanie wielkości i nędzy duchowo niesie. To prawda już Pawłowa o ciągłym napięciu między pneuma i sarks, między ciałem i duchem. Wszelka (prosta i codzienna) wielkość we mnie rodzi się z łaski, budzi nadzieję, umacnia optymizm, stymuluje do walki. Nędza w postaci grzechu, słabości, niewiedzy, broni przed pychą, uwrażliwia na tak samo słabych jak ja, każe schodzić z piedestału, uczy pokory, ale też stymuluje do walki i współpracy z łaską. To prawda o życiu.

  70. Ja to doskonale rozumiem aczkolwiek Pana opis daleki jest od przemyśleń czy doznań Faustyny, myślę że jeśli jednego dnia zasiada się na ołtarzach a innego czuje jak ścierka do zmywania brudnych podłóg, to wydaje się co najmniej ogromnym przejaskrawieniem. Chodzi mi o ekstremalny brak równowagi emocjonalnej który wręcz wylewa się z kart Dzienniczka. Jednak podkreślę raz jeszcze- jestem w stanie uwierzyć, że potencjał Faustyny choćby intelektualny (Dzienniczek napisany jest pięknym językiem) mógł wykorzystać Bóg, żeby to podstawowe przesłanie o miłosierdziu poszło w świat. I nie miałabym raczej wątpliwości gdyby nie odrzucała mnie treść koronki, która kłóci się z moim pojmowaniem Odkupienia.

  71. Estel – tej wskazywanej nierównowagi emocjonalnej w życiu codziennym nie odnotował z tego co wiem żaden ze świadków jej życia. Więc stany te mierzyć trzeba nie psychologią, a kategoriami mistyki.
    Treści teologiczne koronki i wątpliwości co do nich wyjaśniono w sporze wielkich dogmatyków: polemizował ks. prof. Granat, odpowiadał (kiedyś też przeciwnik Faustyny) ks. prof. Różycki. Myślę, że jest sporo opracowań na ten temat. Warto wspomnieć, że treść wezwania „Ojcze przedwieczny” (co odkryto po latach) była tożsama z modlitwą, którą podał do odmawiania dzieciom w Fatimie nawiedzający je anioł.

  72. Dla mnie nie jest to żaden argument „za”, że anioł coś podobnego rzekomo mówił dzieciom, zważywszy na to że objawień maryjnych raczej nie uznaję, poza tym sam Kościół zaleca ostrożność w pokładaniu wiary w tego typu zjawiskach i sam się wewnętrznie spiera/spierał co do uznania niektórych. Ja inaczej pojmuję ofiarę Chrystusa niż wynika z treści koronki i już. W ogóle w sumie to z modlitw „gotowych” uznaję jedynie „Ojcze nasz” i pozdrowienie anielskie, więcej mi jakoś nie trzeba i wolę modlić się własnymi słowami, w ogóle nie podchodzi mi też powtarzanie formułek bo nie widzę w tym sensu.

  73. Niestety książka s. Tokarskiej nie spełnia wymogów naukowości. Po pierwsze teza, którą ma udowodnić jest jasna od początku: Faustyna była chodzącym ideałem cnót. Inny wniosek nie wchodzi w grę, ponieważ wtedy nikt by pracy s. Tokarskiej nie zaakceptował i nie wydrukował. Po drugie, s. Tokarska nie ma do powiedzenia od siebie nic. Kompiluje teksty z wielu wielu źródeł, czasem mam wątpliwości, czy sama rozumie to, co pisze. Jest to panegiryk, a nie rzetelna analiza. Wszystkie wątpliwości są umniejszane, pokryte drętwą mową pochwalną. Tylko w przypisach dowiaduję się, jaki był powód zakazu kultu miłosierdzia przez poprzednich papieży. Ponoć było to złe tłumaczenie, z którego wynikało, że Faustyna żąda kultu swojego własnego serca! Ale s. Tokarska nie przytacza żadnych szczegółow tego błędnego tłumaczenia. Jakie części Dzienniczka były tak przetłumaczone? Czy był to jedyny powód zakazu? Brak argumentacji i dokumentacji! Książka ta jest drętwa i nudna. Nie polecam.

  74. Faustyna, żyła na „dwóch przeciwstawnych biegunach nicości i wielkości” ponieważ takie są uwarunkowania ludzkiego bytu. Człowiek powołany do istnienia „z nicości” jest „niczym” wobec absolutnego, doskonałego Bytu jakim jest pan Bóg. Tu nie chodzi nawet o moralną grzeszność. Wszyscy św. mistycy (Jan od Krzyża, Paweł od Krzyża) kontemplując Boga odkrywali tę prawdę. Z drugiej jednak strony odsłania się tajemnica Bożej Łaski – Bożego Miłosierdzia, wynosząca człowieka i udzielająca mu życia Trójcy Przenajświętszej. To również tajemnica uniżenia się Boga w Jezusie Chrystusie – Jego zejścia do człowieka. Wewnętrznej spójności ludzkiego „ja” nie szukajmy w psychologizowaniu. Przecież w Ogrójcu nawet to „Ja” Syna Bożego „chwiało się” kiedy Jego ludzka wola doznawała tajemniczego oddalenia od Woli Ojca od własnej Boskiej Woli Odwiecznego Słowa. Jesteśmy wewnętrznie rozbici i poranieni, taka też była Helena Kowalska. Jednak Bóg zna nasze prawdziwe „ja” lepiej niż my samych siebie. Jego Miłosierdzie jest podstawą naszej nadziei. Św. Faustyna po Niepokalanej Dziewicy jest moją najukochańszą świętą a jej Dzienniczek najpiękniejszą duchową lekturą.

  75. Czytałam ten tekst i częściowo znałam te które nie znałam zaskoczyły mnie. Te słowa o wielkim cierpieniu św. faustyny to z pewnością nic innego jak kara za własne grzechy pychy o swojej wyniosłości, wielkości to tagże przeciesz jest grzechem. Oczywiście można ubłagać za grzechy innych Boga, Dobry Bóg jest miłosierny i wszystko jest możliwe dla Boga dlatego też te cierpienia które znosiła św faustyna równie z pokorą za swoje grzechy chciała wyprosić o przebaczenie innych. Ja tagże nie raz tak się czuję uważam że z miłości do rodziny, znajomych zwykły człowiek ma takie pragnienia jeśli żyje i pragnie żyć w Bogu i łasce uświęcającej. św. Faustyna wiele chciała przekazać ale nie wszystko tak doskonale, myślę że i tak bardzo ładnie napisała dziennczek. Napewno nie jest wyjątkowa jak opisała. Napewno chodziło jej tylko o wyjątkowość duszy w stanie łaski wyzbycia się grzechu. To i wiele innych dobrych czynów jest oznaką pragnienia i bycie godnym świętości. Najidealniejszą dla mnie osobą jest Jezus i jego Najświętsza Matka wszystkich darzy miłością Jezus i Maryja i napewno nigdy nie odrzuci żadnego grzesznika. Bóg jest wielki, wszechmogący, najukochańszy Ojciec, gniewa się na grzechy które człowiek popełnia bo pragnie zbawienia najgorszego grzesznika i jego nawrócenia i przeproszenia za złe czyny które są sprzeczne z wolą i miłością najukochańszego Boga Ojca.

  76. Pani Agnieszko, po pierwsze uwaga na ortografię! Także, przecież, na pewno – tak się pisze!
    Jakże to Bóg wielki najmiłosierniejszy i najidealniejszy się może tak okropnie gniewać? A Faustyna była według Pani taka pyszna, że Bóg miłosierny tak ją ukarał tym cierpieniem? Więc potem jak zrozumiała swą pychę i już z pokorą prosiła o innych? I skąd ma Pani pewność, że na pewno nie chodziło jej o to, jaka jest wyjątkowa? Przecież tak sama pisze!! Ładnie napisała Dzienniczek? Co to znaczy ładnie? Według mnie w ogóle nie napisała go ładnie. Jest to dokument przerażający.

  77. Kiedy czytałam pierwszy raz Dzienniczek św. siostry Faustyny miałam wrażenie , że jej myśli i duchowość jest bardzo podobna do św. Teresy od Dzieciątka Jezus ( o której też wspomina w swoim dziele). To co jest zawarte w Dzienniczku – to wszystko co czuje i przeżywa w swoim sercu i swoim życiem Faustyna, to jej duchowość. Tą drogą zechciał ją poprowadzić Jezus do Siebie, a ona była Mu posłuszna. Podejrzewam, że i wten sam sposób w jaki tu przedstawiono portret psychologiczny siostry Faustyny, przedstawić można by też naszego Pana Jezusa:). Też pochodził z biednej rodziny, a Jego Matka Poczęła z Ducha Świętego o czym nie raczyła poinformować Józefa…. i ogólnie całą historię Jezusa można by tak prześwietlić. A Apostołowie???? Aż się boję pomyśleć, co by można było napisać o św. Piotrze, św. Janie i całej reszcie. Więc o co w tym wszystkim chodzi????? Kocham Świętych Kościoła, chociaż nie znam ich wszystkich, wierzę w Świętych obcowanie. Boli mnie tylko fakt, że są oni później, tzn. kiedy zostaną ogłoszeni już świętymi, dla nas śmiertelników nie do naśladowania czasami… Usuwa się jakby ich słabości z ich cudownych życiorysów, a w końcu to przecież MOC w nich się doskonali. Niech Jezus będzie uwielbiony w Swoim Miłosierdziu♥( z góry przepraszam za jakiekolwiek błędy)

  78. Tak przeczytałam swoją powyższą wypowiedź i drugie zdanie: „To co jest zawarte w Dzienniczku…. to moja nowa myśl i powinna być od akapitu… wydajemi się, że wtedy będzie bardziej zrozumiałe co chciałam napisać…

  79. Zacznijmy od tego, że biblia o piekle nie naucza. Każdy uczciwy czytelnik, nie patrzący przez religijne okulary, bez problemu powinien to zrozumieć

  80. jakieś wyjątkowe czepianie się, Faustyna ze swoim „portretem psychologicznym” na pewno nie była wyjątkowa w swoich czasach, raczej z dziećmi na wsiach ogólnie się nie cackano, dziś też chyba zdarzają się dzieci podobnie zaniedbane emocjonalnie, może podobne przeżycia pozwoliły jej lepiej zrozumieć przesłanie, Jezus też przeszedł doświadczenia odrzucenia od ludzi, którym wszystko ofiarował, czy też pani psycholog stwierdzi, że go to mogło nieodwracalnie straumatyzować?; po lekturze dzienniczka raczej nie wydaje się osobą oderwaną od „swojego ja” a nie trudno znaleźć osoby zbyt mocno przywiązane do „swojego ja” i negatywne tego skutki

  81. Niezależnie od wszelkich dywagacji, faktem jest,że Watykan przez długi czas nie uznawał objawień siostry Faustyny i jasno to określił DWA RAZY. Dzienniczek zaś umieszczono na Indeksie ksiąg zakazanych.

  82. Pani Anno Connolly! Dużo lepsi od pani psychiatrzy badali siostrę Faustynę i nie stwierdzili neurozy. Myślę że po prostu cały artykuł powodowany jest zazdrością. Niestety, w odróżnieniu od zazdrości lepszego samochodu czy faceta, zazdrość o Łaskę Boga to jeden z grzechów przeciwko Duchowi Świętemu.
    I wbrew temu co pani pisze:
    „Zatem postanowiła usprawiedliwić Boga twierdząc, że to cierpienie ma wartość, jest wzniosłe i koniecznie Bogu potrzebne dla realizacji światowego zbawienia.”
    „Czuje się z tym o wiele lepiej, niż gdyby całe to cierpienie było bezużyteczne”
    Cierpienie MA naprawdę sens.

  83. Witam serdecznie,

    Po przeczytaniu Pani artykułu, pragnę zauważyć, że problem jaki Pani dostrzega w świętości siostry Faustyny, oraz jej Objawień, które zresztą poparte są „owocami”, dodam niemałymi.. Problem, tkwi w Pani. Problem z jakim się Pani boryka to ten sam problem, z jakim spotykał się Jezus ponad 2 tys. lat temu, gdy głosił Ewangelię i potwierdzał ją znakami. Wielu faryzeuszy i uczonych w Piśmie nie uwierzyło Jezusowi. Uwierzyły prostytutki, celnicy, łotrzy, złodzieje, poganie, gdyż ich serce było pełne pokory i mieli oni świadomość swojej grzeszności, czego brakowało faryzeuszom – wielkim, nauczycielom i uczonym w Piśmie. Jezus już w czasie Swojej ziemskiej misji Zbawienia człowieka, przestrzegał przed niedowiarstwem i doszukiwaniem się działania Demona w czynionych przez Niego cudach. Ostrzegał, iż taką samą drogą przejdzie każdy kto należeć będzie do Niego, drogą wyśmiania, oplucia, odrzucenia, niedowiarstwa, podejrzewania o opętanie diabelskie. Dodam, święty nie jest człowiekiem bez leków, bez emocji, bez walk wewnętrznych, bez konfliktów, gdyż musiałby być „robotem”, jeśli uważa Pani, że Jezus Bóg, w postaci ludzkiej zstępujący na ziemię, nie czuł, nie walczył, był wyzbyty wszelkich emocji, to nie zna Pani Pisma Świętego. Ponadto, łaska Boża wieje gdzie chce i kiedy chce, nie nam oceniać dlaczego Bóg wybrał do Swojej misji Zbawienia człowieka, tego a nie innego człowieka..Nikt sobie na to nie zasłużył, gdyż Łaską jesteśmy Zbawieni. Siostra Faustyna pomimo licznych wad jakie Pani u niej dostrzega, jest święta, gdyż uwierzyła, pokochała i wytrwała. Siostra Faustyna jest święta gdyż jako narzędzie Boże, pomimo trudności, walk i natarć szatańskich wytrwała w wierności i zaufaniu Bogu. I tego od niej się uczmy.

  84. Cierpienie: Przecież to wybór tych osób – jak św Faustyna, św O. Pio … Chcą oni się solidaryzować z cierpiącym Zbawicielem, którego przecież kochają!
    Osobiście cierpiałem (i jeszcze trochę cierpię) z powodu dawnych grzechów (mimo przemiany życia ciągną się ich skutki) ale gdy ofiaruję je Bogu (zwykle mija ileś godzin lub dni zanim na to wpadnę):
    1. Odczuwam niemal natychmiastową ulgę (problem trwa nadal ale sił przybywa, zmienia się perspektywa, mogę podnieść głowę do góry bo jestem już wyzwolony od starych przywar);
    2. Czasem doznaję niespodziewanych pocieszeń, które są tak zaskakujące i zachwycające, że uznaję je za pocieszenia od samego Ducha świętego. To taka czysta i wielka miłość, jakiej kilkukrotnie doznałem!
    3. (Ad 2) Raz nawet miałem wewnętrzne widzenie wielkiego bezpieczeństwa i miłości Boga – zachwyt niebywały i szczęście niepojęte. Gdy o tym opowiadam, cytuję słowa pror. Izajasza powtórzone przez św Pawła „ani oko nie widziało …”. Uważam to za realizację obietnicy św Faustyny „o dusze wątpiące […] uchylę wam rąbek zasłony nieba aby was przekonać o wielkim Bożym Miłosierdziu” (cytaty z pamięci).

    Wiele lat temu, wskutek przeszłej apostazji i błędnych poszukiwań oraz wskutek trwania w pospolitych grzechach śmiertelnych, miałem ciężkie przejście wewnętrzne: udrękę w takich głębinach duszy, jakich wcześniej ne znałem. I nikt pomóc nie zdołał a nawet pojąć co przechodzę. I po miesiącach bezskutecznych poszukiwań skutecznym ratunkiem okazała się nowenna do Miłosierdzia Bożego.

    Kolejne lata doprowadziły do wyplenienia chwastów (trwania w ww grzechach śmiertelnych oraz wreszcie do zupełnego wyplenienia tych grzechów śmiertelnych). A obecnie wyżej wspomnianą głębię duszy (którą poznałem jako siedlisko ciernia), dziś zamieszkuje radość z Najwięszego Skarbu – Boga i nadzieja życia wiecznego (nie tylko dla siebie ale i najbliższych oraz dla innych osób).

    Czy (subiektywnie oczywiście) wobec powyższych owoców mojej wiary mogę wątpić w posłannictwo świętej Faustyny?
    Czy nie zgrzeszył bym przeciw Duchowi świętemu gdy widząc co Bóg uczynił w moim życiu nazwał bym to wszystko błędem, lub jak chcą niektórzy – demonem? (spotkałem się z takim twierdzeniem u ŚJ na ulicy)

    Co do godziny 15-tej – zdaje się, że Pan Jezus wyrażał wolę aby św Faustyna odprawiała o tej godzinie Drogę krzyżową a nie koronkę. A o tej godzinie wg przeliczenia czasów dnia nasz Zbawiciel za nas skonał.

    PS Proszę nie mniemać, iż uważam się za już doskonałego. Wyżej mówiąc o grzechach mam na myśli określone pospolite i oczywiste grzechy, w których twałem. Nadal chodzę do spowiedzi św. Nadal miewam sobie to i owo do zarzucenia. Nadal walczę z pewnymi swoimi cechami.

  85. Oceniam, że napisała Pani taką samą prawdę, jak streszczenie historii II wojny światowej w jednym zdaniu: „biedni Niemcy, zginęło ich 7 milionów”. Prawda? Prawda, tyle że fałszująca Prawdę. Oczywiście, że Dzienniczek ma wiele ułomności. Ale Pani się koncentruje przede wszystkim na nich dobierając ich zestaw pod z góry założoną tezę. Jeżeli przeciętny człowiek poznaje Boga w 1%, a Faustyna poznała w 2%, to Pani wydziwia, że 98% to pomyłka. Chwała Panu, że tylko tyle! Zrozummy, że Faustyna była prostą dziewczyną, która o swoich przeżyciach mówiła językiem Kościoła ludowego lat 20. XX wieku, bo innego nie znała. Nie potrafiła lepiej oddać tego, co niewypowiadalne. A Pani czyni jej z tego zarzut. Znam angielski nie najgorzej, ale gdy raz przyszło mi powiedzieć do drugiego człowieka po angielsku o swoim przeżyciu, wyszedł bełkot. Całe szczęście, że ten drugi miał podobne przeżycia i zrozumiał jak lud Zachariasza, a nie jak Pani, pastwił się nade mną. Taka „dekonstrukcja” mogłaby zniszczyć każdego świętego, nawet Jezusa, gdyby Pani miała ku temu źródła, których można by się czepiać. Pani głos odbieram jako faktyczny, może nawet nieuświadomiony glos protestu przeciw temu, że Bóg może się obawiając ludziom prostym. Jak nie potrafisz estetycznie opowiedzieć o swoim przeżyciu, to znaczy, że go nie miałeś.

  86. Nie mogę zrozumieć, jak na blogu katolickim może pisać osoba tak wrogo nastawiona do św. Faustyny. To już jest drugi artykuł, który obraża św. Faustynę, jaki tu znalazłam i obydwa autorstwa tej samej osoby.
    Ja czytałam Dzienniczek św. Faustyny i to jest moja ulubiona książka – cudowna, dająca obraz Boga pełnego Miłosierdzia. Jeżeli Pani nie pasuje, to proszę chociaż publicznie nie obrażać św. Faustyny. Niech Pani lepiej pomyśli o swoim dążeniu do świętości, zamiast mącić.

  87. Ja też nie zgadzam się z artykułem. Przeczytałam i przerobilam życiem Dzienniczek. Nie jestem mistyczką ani dewotką. Pani uprzedzenie jest tu bardzo wyraźne. Pomogło to pani w życiu? Zniszczyć to, ile dobra wnioslo w zycia wielu ludzi? Pozdrawiam, z modlitwą

  88. Bardzo dziękuję, że podzieliła się Pani swoimi przemyśleniami. Moje w wielu punktach są podobne. Czytałam „Dzienniczek” w bardzo trudnym momencie mojego życia i muszę wprost to napisać – to jedna z najbardziej traumatycznych lektur, z jakimi się zetknęłam. Dla mnie również z zapisków s. Faustyny wyłania się niespójny obraz Boga. Z jednej strony pała On do ludzi ogromną miłością, z drugiej jest bardzo zagniewany i sam z siebie nie jest w stanie okazać nam litości, współczucia i czułości. Przed wymierzeniem ciosu ochrania nas Matka Boska bądź inni ludzie, tacy jak np. s. Faustyna. Trudno ufać takiemu Bogu, który nie wiadomo, czy ogarnie nas swoim miłosierdziem, czy wymierzy cios. No i to cierpienie tak bliskie i miłe Bogu, o którym pisze siostra. Dużo by pisać.
    Jedyne co mi trochę przeszkadza w Pani tekście, to pewna nuta pogardy dla s. Faustyny, o której zresztą Pani pisze, jako o osobie z zaburzeniami. Nie orzekam, czy była chora czy nie. Dla mnie nie ulega wątpliwości, że Helena Kowalska była osobą o delikatnej konstrukcji psychicznej, była krucha i bezbronna. W myśl, która Pani przyświeca, należałoby ją ogarnąć miłością i współczuciem.

  89. Przypadek siostry Faustyny Kowalskiej, dziś już świętej, należy rozpatrywać w nieco innym świetle. Otóż jej personalia były zbieżne z arcybiskupem Kowalskim od Mariawitów w Felicjanowie niedaleko Płocka, gdy święta siostra miała wizje w Płocku – tym samym mieście gdzie swoje wizje miała mariawicka mateczka Kozłowska. Będąc kardynałem w Rzymie też miałbym wątpliwości czy nie zachodziła tutaj jakaś zależność katolicko-mariawicka z Płocka w kontekście objawień. Dlatego też ks. kardynał Karol Wojtyła w 1967 r, złożył u Mariawitów w Płocku poufną wizytę, a po upewnieniu się w sprawie, był w 100% przekonany o świętości Faustyny. Pamiętajmy, że był to okres, gdy wejście katolika do świątyni innego wyznania było karane kościelną ekskomuniką, która jak widać nie działała na kardynałów, tylko raczej była straszakiem dla szaraków. Pamiętać też należy, że ówczesne świeckie władze bardzo interesowały się dokumentacją arcybiskupa Kowalskiego w Felicjanowie, lecz raczej niczego na miejscu nie znaleziono, gdyż sprawa mogła być wyczyszczona przez Mariawitów, jak i stronę katolicką ze względu na rozliczne delikatne sprawy sięgające także tajnego archiwum w Watykanie. Mnie najbardziej w tej całej sprawie zainteresowała Maria Ziegler lub Maria Cychlarz, lub Maria z Pragi, Czeska z domieszką polskości, uznana za austriackiego szpiega w rosyjskim zaborze Królestwa Polskiego, gdy była związana z ks. Wacławem Żebrowskim. Byli oni w tym momencie Mariawitami. Ów ksiądz był związany z willą Betel w warszawskiej Radości, która obecnie należy do Baptystów. Rzecz w tym, że w willi w Radości działał Mojżesz Gitlin związany z Ewangeliczymi Chrześcijanami jak i Baptystami w okresie przebywania w tym miejscu amerykańskiej misjonarki Grace Mott, co opisał na „Tajny Detektyw”, ale to już zupełnie inne zagadnienie, które jest poza zasięgiem objawień świętej siostry Faustyny Kowalskiej. Doszukiwanie się obecnie jakiś dziwolągów w Dzienniczku siostry Faustyny uważam za idiotyzm a to dlatego, że skoro papież oficjalnie uznał osobę za świętą, to nasze prywatne poglądy niech pozostaną prywatnymi, by nie podważać zaufania do instytucji papiestwa. Gdyby zwykli wierni byli mądrzejsi od papieża, to papież byłby nam do niczego nie potrzebny, a tak przecież nie jest. Owszem każdy ma prawo do swoich poglądów zgodnie z zasadami demokracji, ale dla dobra świętej sprawy postawmy sobie pewne granice. Ja też interesuję się wieloma sprawami, lecz ostateczną ocenę tego co jest dobre, czy złe pozostawiam mądrzejszym od siebie.

  90. Piekielny dramat Faustyny – ciekawe ujęcie tematu! Problem piekła zastanowił mnie jednak nad innym zupełnie problemem. Otóż będąc kiedyś w Licheniu dowiedziałem się, że Niemka Berta Bauer zniszczyła krzyż, co zostało jednoznacznie potraktowane za świętokradztwo. Zapewne papież za taki czyn dał człowiekowi kościelną ekskomunikę – i słusznie!!! W kazaniach licheńskich podkreślano, że Pan Bóg nie rychliwy, ale sprawiedliwy wymierzył Bercie Bauer sprawiedliwą karę. Uciekając z Lichenia zginęła będąc na wozie gdy polskiemu woźnicy nic się na szczęście nie stało. Zastanowiło mnie jednak skąd-dokąd leciał ów samolot, czy był on rosyjski, czy niemiecki, czy był on wojskowy?… Tego zapewne się już nigdy nie dowiemy, jak i informacji szczegółowych z życia Berty Bauer, jak i nazwiska owego polskiego woźnicy, gdy front od Lichenia był jeszcze dość daleko. Ale to jest dzisiaj tylko szczegół dość smutny związany niestety z rzeczami karygodnymi. Obecnie jakże często wandale niszczą krzyże w różnych miejscach tego katolickiego kraju. Gdyby to zrobił Niemiec – powiedziałbyś, że „nie będzie gnębił nas germański wróg”. A jak takie szatańskie czyny robią Polacy niszcząc swoje własne świętości przed którymi każdy żołnierz ma wręcz obowiązek zasalutować?… Podczas II wojny światowej o takich Polakach-wandalach niszczących krzyże Niemiec by powiedział: „polnische Schwein”, czyli po prostu „polska świnia” i z pewnością miałby 100% rację, gdyż nawet zwierzę miałoby szacunek do świętości! Można by o ludziach-wandalach, którzy niszczą krzyże tylko dopowiedzieć: „świnię chociaż się umyje, świnia zawsze pozostanie świnią”. Przykre to jest, ale prawdziwe, gdy dla innych ważniejszym problemem jest zastanawianie się jedynie nad literackimi szczegółami tego co jest naprawdę nie wiele ważne.

  91. W dotychczasowej dyskusji zapomniano poruszyć pewnego teologicznego problemu. Jezus, także w Dzienniczku siostry Faustyny, przemawiał do konkretnego człowieka, a nie do całych państw czy społeczeństw. Najpierw idąc nad Jordan poprosił o chrzest św. Jana Chrzciciela. Następnie w rozmowie z Nikodemem powiedział, że kto nie narodzi się z wody i z Ducha św. ten nie wejdzie do Królestwa Bożego. A Polacy od 1966 r. słyszą, że odbył się chrzest Polski, gdy tak naprawdę to tylko książę Mieszko przyjął chrzest w wierze katolickiej według ówczesnego kalendarza juliańskiego. Dalej, jeszcze za pontyfikatu świętego już papieża Jana Pawła II podkreślano co Francja zrobiła ze swoim chrztem. Każdy czytelnik musi zauważyć tutaj błąd merytoryczny. To nie państwa przyjmują chrzest, czy całe narody, tylko konkretny człowiek i tylko ten człowiek jako dziecko Boże będzie ze swojego życia duchowego rozliczony w dniu Sądu Ostatecznego z duszą i ciałem. Nikt nie będzie rozliczać jakiś państw takich czy innych, gdyż niby za co miałyby być one rozliczane, gdy nasza Ojczyzna jest przecież w niebie! Dodajmy może jeszcze jeden szczegół. Każde wyznanie ma swoje miejsca na tej polskiej ziemi, kiedy po raz pierwszy wyznawcy zetknęli się z nauką Chrystusa. Przykładem niech będą polscy Baptyści, którzy w dawnej Kongresówce odnotowali działalność Gustawa Alfa w Adamowie. Czy dla tej grupy wiernych będzie ważny chrzest Polski z 966 r.?… Wątpię! Tak samo dla jednych bardzo ważnym miejscem jest Święta Góra Grabarka, dla innych Częstochowa. Czy nadal można więc ciągnąć temat o chrzcie Polski z 966 r.?… Rozumiem doniosłość religijnego czynu Mieszka I, lecz był to jego osobisty czyn, gdy co innego był interes państwa związany z cywilizacją chrześcijańską. Nie wolno nam mieszać sakramentu chrztu do spraw pozareligijnych, gdyż to jest po prostu nadużycie. Tak samo w „Vita sancti Adalberti” odnotowano słowo: „tui confidentia” w kontekście męczeńskiej śmierci św. Wojciecha w Prusach [kontekst doniosłości śmierci w ówczesnej Europie]. Gdyby ten fakt miał miejsce dzisiaj wielu by powiedziało, że zginął zwykły konfident, gdy rozsądny człowiek dobrze wie, że św. Wojciech, choć może i był stronnikiem Bolesława Chrobrego, to jednak nie był niczyim konfidentem, a jego męczeńska śmierć została doceniona bardzo szybko przez ówczesnego papieża, który zauważył nie tyle działalność na rzecz państwa, tylko duchowy wymiar śmierci konkretnego kandydata na ołtarze – i ten wątek jest tutaj najważniejszy, a nie jakieś tam profesorskiej teoryjki o chrzcie Polski z 966 r. Rozumiem, że wielu chce zarobić duże pieniądze przy okazji robiąc studentów na zwykłych tumanów, lecz zastanówmy się najpierw: co to są sakramenty Kościoła, a co to jest zwykła polityka. Nie mieszajmy świętości z diabelstwem!

  92. Wyobraźmy sobie sytuację z II wojny światowej. Oto na przeciw siebie staje dwóch żołnierzy: jeden Polak – podobno katolik, drugi Niemiec – nie możemy wykluczyć, że także katolik. Obydwoje byli uczeni na lekcji religii, że zabójstwo człowieka jest grzechem śmiertelnym. Ale równocześnie mówiło się na tej samej lekcji religii, że mamy walczyć w obronie swojej ukochanej Ojczyzny. Nikt w tym momencie nie powiedział jakie ziemskie granice ma mieć ta moja ukochana Ojczyzna, z której na przykład wypędzono Niemców tylko dlatego, że byli Niemcami, gdy kazano pisać w 1945 r. słowo „niemiec” z małej litery [dzisiaj nazwano by to poniżaniem!]. Do tego odbywały się egzekucje na szubienicy gestapowców po 1945 r. na widoku publicznym, także w obecności dzieci [dzisiaj byłoby to niedopuszczalne!]. A przecież zawsze tłumaczono nam w Szkołach, że żołnierzy, nawet tych najgorszych, nie powinno się wysyłać na szubienicę, tylko powinna być jak już to egzekucja przed wojskowym plutonem… Gdy Niemiec zabijał Polaka, mówiono, że to nie robili ludzie, tylko zwykli zwyrodnialcy. Polak zabijając Niemca nie pomyślał, że mógł być on tak samo ojcem rodziny, katolikiem z tej samej może parafii, po prostu dobrym człowiekiem. Dzisiaj mówi się o drugiej Norymberdze dla wielu zwyrodnialców jacy jeszcze może pozostali z różnych narodowości. Czy Polacy także nie zasłużyli na to, by za okres II wojny światowej ocenić ich nieco surowiej?… Podobno na Westerplatte polscy żołnierze czwórkami do nieba szli, gdy nie tak dawno mówiono o filmie, który miał ukazywać tych ludzi w zupełnie nowym świetle. Tylko ci nielicznie, którzy byli w obozach koncentracyjnych opisali różne wstydliwe sprawy [szmuglerstwo, także zwykłe bycie nygusem, seks i kapownictwo], których, tylko przez grzeczność nie wypada nam szczegółowo omawiać. A przecież nie tak dawno mówiono, że w obozach koncentracyjnych wszystko było radykalnie biało-czarne, czyli święty Polak przeciwstawiony był wręcz diabelskiemu Niemcowi. Dziś dowiadujemy się, że wiele scen było w obozach szare z wieloma niedomówieniami, gdy także wielu więźniów wymierzać miało między sobą sprawiedliwość po latach… Może i dobrze, że świętość Kościoła jest w stanie wyciszyć sprawę i może lepiej by wiele szczegółów poszło po prostu w niepamięć. Gdy wybuchła II wojna światowa niejeden ratował się wpisując się niemiecką Volksliste, gdy po jej zakończeniu słychać było ilu to Polaków było maltretowanych przez reżim nazistowski, nie ukazując także tego, że niejeden Niemiec także wobec wrogów, czyli Polaków okazał się po prostu człowiekiem, gdyż był wierzący. Dlatego dobrze, że święta już siostra Faustyna spisała swój Dzienniczek Bożego Miłosierdzia, gdyż w takim świetle tylko Bóg może ukoić nasze duchowe rany, wiedząc także po ludzku o tym, że czas robienia ludzi na głupich się po prostu się skończył, gdyż nawet w Szkole Podstawowej ludzie umieją już czytać i pisać, a nawet dzieci znają się już na internecie…

  93. Mistrzowski tekst. Jedna sprawa: autorka sama twierdzi, że nie przeczytała całego tekstu Faustyny. Analiza zatem de facto nie jest pełna. Osobiście uważam, że co prawda Faustyna cierpiała na rodzaj schizofrenii, ale to nie przekreśla możliwości autentycznych przeżyć psychicznych, a nawet duchowych. Sama pisała, że to jest jej droga. Nie zmuszała nikogo do naśladowania. Kiedy opisała „noc ciemną”, czyli depresję religijną, pocieszała potencjalnych Czytelników, że Bóg każdego prowadzi inną drogą. Cierpienie jest powszechne i odwieczne, jak uczy Księga Rodzaju. Nawet teoria ewolucji uznaje mutacje genetyczne, dające czasem potworne cierpienia, za konieczne dla postępu.
    Generalnie jednak tekst jest świetny. Rzuca wiele szczegółowych uwag na pojedyncze przeżycia Faustyny. Miała omamy i halucynacje. Kiedy pytano jej współsiostrę, czy w garnku, w którym rzekomo pojawiły się w zimie róże, czy tak było, zakonnica zeznała, że niestety ona widziała tylko ziemniaki…Co nie przekreśla możliwości, że jej główna wizja, doznana w Płocku w 1931 jako „obraz Jezusa Miłosiernego” mogła nie być urojeniem. Pozostałe kwestie są niestety materiałem na solidną terapię. Poza tym ówcześnie psycholodzy i psychiatrzy bali się Kościoła i pewnie dlatego uznawali zgodnie, że Faustyna była zdrowa na umyśle. Nie było też leków. Jerzy Strojnowski, autor recenzji na potrzeby beatyfikacji, słusznie zapytał, czy wizje i urojenia znikłyby, gdyby poddać siostrę standardowemu leczeniu np. neuroleptykami. I pozostaje pytanie najgorsze: dlaczego od czasu, gdy wynaleziono leki psychotropowe, usuwające omamy i urojenia, nie ma już w Kościele takich przypadków? Jest to niepokojące, bo dotyczy być albo nie być osobą wierzącą w ogóle, nie tylko w omawianym kontekście. Pozdrawiam serdecznie!

  94. Dziękuję za wyjątkowo miły wpis! Na te negatywne nie chce mi się już odpowiadać, bo to nie robi żadnej różnicy, ja się męczę z argumentami, a druga strona w kółko jedno i to samo. Panie Rafale, rzeczywiście całego Dzienniczka ciurkiem nie przeczytałam, przekraczało to moje możliwości psychiczne, dlatego nie wiem, jak można znajdować pocieszenie w tym tekście. Na przykład Szymon Hołownia pisał, że przeczytał Dzienniczek kilka razy! Dla mnie to tortura! Ale jednak każdą stronę obejrzałam, rzuciłam okiem, przeleciałam wzrokiem, a z pewnością wszystkie teksty Jezusa przeczytałam. Myślę, że całe 100 początkowych stron dokładnie przeczytałam. Może się jeszcze kiedyś zmobilizuję. Ciekawi mnie, skąd Pan wziął tą recenzję Strojnowskiego, o której Pan pisze. Chciałabym dotrzeć do dokumentacji kanonizacyjnej Faustyny, ale jak to zrobić? Może zaciekawi też Pana mój inny tekst na blogu o bliźniaczych objawieniach Faustyny i Mateczki Kozłowskiej. Pozdrawiam!

  95. Dziękuję Pani Anno za tekst. Po moim nawróceniu jedną z pierwszych lektur był Dzienniczek. Uwierzyłam, próbowałam tak żyć, mój obraz Boga został poraniony, zneurotyzowany i kilka lat trwało zanim odcięłam się od treści Dzienniczka itp dzieł. Być może jestem zbyt wrażliwa ( mimo kilkuletniej posługi przy egzorcyzmach) ale jedyne co mi pozostało po tamtym „starotestamentowym okresie życia duchowego” to ogromne współczócie dla życia Heleny Kowalskiej. Serdecznie pozdrawiam.

  96. Pani Doroto, ja też jej współczuję, tej biednej zakonnicy, lekceważonej przez siostry, na którą spadało tyle ciężkiej pracy pomimo jej choroby. Uciekła z trudnej rzeczywistości w ramiona Jezusa. Tyle przynajmniej miała z życia. Jednak te straszliwe wizje boskiej kary, gniewu i zacietrzewienia pogłębiają neurozy katolików. Cieszę się, że Pani skorzystała z mojego tekstu. To miło, że nie piszę na marne.

  97. @Anna Conolly pisze
    ‚ Miłość musi być czysta, to znaczy skierowana wyłącznie do Jezusa, bez „przyćmienia” jej miłością do stworzeń. Takie słowa miałyby rzekomo wyjść z ust Jezusa! Czy tak przemawiałby Jezus z Nazaretu, którego znamy z Ewangelii? ‚

    Mk 12,30n „[…] Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Drugie jest to: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. […]”.
    Na pierwszy rzut oka widać, że bardziej masz miłować Boga niż bliźniego (całym sercem, duszą, umysłem i mocą) a stworzenie „tylko” jak siebie samego.
    Gdybym zrównał w swoim sercu bliźniego z Bogiem, kogo miałbym słuchać, gdy zachodzi konflikt? Mógłbym równie dobrze posłuchać bliźniego zamiast Boga.
    Autorkce niestety brak wyczucia podstawowych spraw wiary, nie mówiąc już o jakimkolwiek przygotowaniu teologicznym.

  98. @Anna Conolly pisze
    „Jezus prawdziwy z pewnością wie, że gwiazdy są większe niż księżyc okrążający Ziemię. Ale Jezus Faustyny każe jej patrzeć w niebo i porównywać, co widzi. Faustyna nie miała chyba pojęcia o astronomii, więc zrozumiała, że porównanie do księżyca jest korzystne dla stanu duchownego.”

    Dla tych, co nie czytali Dzienniczka wyjaśniam, że Księżyc symbolizuje wielkość duszy zakonnych a gwiazdy – dusz świeckich.
    Większość ludzi intuicyjnie mniema, że Księżyc jest większy od gwiazd. Wynika to z tego, że nasze zmysły nie są przystosowane do obserwacji astronomicznych (stąd kiedyś wymyślono „firmament”). Mniemanie to jest prawdziwe jedynie dla wielkości kątowych.

    Dlaczego Pan Jezus nie objawił się Annie Conolly a s. Faustynie?
    Zapewne powodów jest wiele ale przypuszczam, że jednym z nich (zapewne nie najistotniejszym) jest fakt, że Pani Anna Conolly zdaje sobie sprawę, że każda gwiazda jest znacznie większa niż Księżyc. Pan Jezus musiałby zatem dodać wykład z podstaw astronomii aby czytelnik niedysponujący wiedzą, jaką dysponuje AC mógł zrozumieć analogię w sposób właściwy. Jednakże wprowadziłoby to komplikacje w umyśle prostej osoby (czy dziecka) gdzie zamiast w lot chwytać prosty przekaz (porównanie rozwoju duchowego zakonników/zakonnic ze świeckimi) czyteknik/słuchacz musiaby przeprowadzać pewne „konwersje” pojęciowe. A przecież ten sam Pan Jezus mówi na kartach Ewangelii wg św Łukasza:
    „10,21 W tej właśnie chwili Jezus rozradował się w Duchu Świętym i rzekł: Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie.”

    I uwaga!!!
    1KOR „08,01 […] wiedza wbija w pychę, miłość zaś buduje.”
    Chodziło o pokarmy rytualne ale twierdzenie ws wiedzy wydaje mi się uniwersalne.
    I prosze nie mniemać, że sam się uniewinniam. Nie – walczę ze swoją pychą na co dzień często z opłakanym skutkiem. Tylko chciałem zwrócić na to uwagę.

  99. Zakony to tylko początek drogi. Małżeństwo to tylko początek drogi. Samotność dla królestwa Bożego to tylko początek drogi. „Dusza zakonna”…że co? Wchodzę do zakonu i jestem księżycowa? Wszystko jest w sercu a nie w zakonie, małżeństwie itp. Pewien zakonnik powiedział, że trudniejsza jest decyzja o wstąpiewniu do zakonu niż decyzja o zawarciu małżeństwa ale łatwiejsze jest życie zakonne niż małżeńskie. Z szacunkiem dla Faustyny, Teres, o.Pio ale małżeństwo i macieżyństwo to jest zakon nad zakony.

  100. Uważam, że Pani Anna C. nie rozumie zbawczej roli cierpienia.
    Chrystus cierpiał na Krzyżu dla zbawienia świata.
    Jezus powołuje też niektóre osoby do ekspiacji, czyli do cierpienia wynagradzającego za grzechy innych ludzi.
    Dla przeciętnego śmiertelnika może to być bardzo przerażające, takie zderzenie dobroci Boga z narzucanym cierpieniem.
    Niemniej święci są osobami bardzo oczyszczonymi duchowo i bardzo zjednoczonymi z Bogiem, którzy nie lekają się cierpieć jak Jezus dla zbawienia dusz.
    Bóg jest miłosierny, ale też sprawiedliwy. W swej sprawiedliwości musiałby potępić wiele dusz, które Boga nie szukają i nie chcą się nawrócić. Czasem Bóg w swym miłosierdziu powołuje jakąś dobrą duszą do modlitwy i cierpienia i ofiary za nawrócenie grzeszników, którzy bez tej ofiary nie zostaliby zbawieni. Na tym polega wielkoduszność dusz świętych, że przyjmują te cierpienie dla dobra grzesznych dusz i żeby zadowolić Boga, gdyż Bóg nie chce śmierci grzesznika, ale żeby się nawrócił i żył. Z tej przyczyny Bóg daje szansę powołania dobrym duszom, ale wymodliły nawrócenie dla grzeszników.
    Biblia mówi, żeby nie rozważać tematyki, która jest za trudna dla duszy.
    Co mogę Pani polecić, żeby trochę pomóc? Niech Pani częściej rozważa Mękę Pańską, Różaniec Część Bolesną, Różaniec do Siedmiu Boleści Matki Bożej oraz Drogę Krzyżową. Myślę, że te nabożeństwa pomogą Pani wniknąć w tajemnicę cierpienia i krzyża, gdyż cierpienie i krzyż to są tajemnice, niekoniecznie zrozumiałe dla każdego, ale zawsze można starać się zrobić coś, aby to lepiej zrozumieć.
    Biblia mówi, żeby unikać tych, którzy chorują na słowne utarczki. W wierze nie chodzi tylko o spory słowne, o przeciwstawianie pewnych cytatów. Chodzi raczej o to, żeby poprzez sakramenty, modlitwę i lekturę Świętych Ksiąg (nie tylko Biblii, ale także innych religijnych dzieł) dojść do poznania Boga. Te poznanie nie polega jednak tylko na dywagacjach, ono naprawdę wymaga wiele wysiłku i trudu i wielu praktyk religijnych. Już św. Jan od Krzyża zauważył, że rozwój duchowy wymaga naprawdę wielu praktyk religijnych. Same refleksje i dyskusje tu niestety wcale nie wystarczą.

  101. Dla Pani Doroty powiem: czy nie jest potrzebny zarówno księżyc, jak i gwiazdy? Wszystko jest potrzebne, i księżyc, i gwiazdy. Bóg stwarza wszystko jak chce. A dla tych, którzy są w małżeństwie i chorują na to, że będą zaledwie gwiazdką, a nie księżycem jak Faustyna, to powiem na pociechę: lepiej Wam być gwiazdami, niż wielką ciemnością. Bycie gwiazdą nie jest według mnie takie złe. Gorzej, jeśli taka gwiazdka próbuje na siłę być Księżycem i okazuje sie, że nie ma siły, aby świecić tak jasno i tylko się męczy sama ze sobą i z innymi.

  102. Pani Anno Jezus( ten historyczny) cierpiał 3 dni a wielu ” naśladujących Go” cierpi całe życie..uczniowie wychodzą przed Mistrza?
    Pisze Pani ” Już św.Jan od Krzyża zauważył” Przypomnę, że ów święty pisał by nie słuchać żadnych głosów, wizji -choćby były od Boga samego, czyli żadnych objawień Faustyny a i różaniec jest z objawienia. Święci to święci, może fajni ale omylni a nawet sobie na wzajem zaprzeczający…życzę rozwoju w życiu duchowym i w miłości.

  103. Pani Doroto,
    głosi Pani herezje. Uczniowie nigdy nie wyjdą przed Mistrza. Komentuje Pani wszystko, a brak Pani podstawowej wiedzy religijnej. Nikt z nas nie będzie lepszy od Jezusa, gdyż Jezus był ofiarą miłą Bogu ze względu na Jego bezgrzeszność. Jezus nie miał grzechu, a my mamy ich wiele. Innymi słowy – choćby ktoś cierpiał kilkadziesiąt lat, dalej nie przeskoczy Jezusa, tym bardziej że On jest Bogiem. Pani Bogiem nie jest. Ja też nie jestem Bogiem, a więc Boga nie przeskoczę w żaden sposób. Żaden święty Boga nie jest Bogiem.
    Nie interpretuje też Pani właściwie dzieł św. Jana od Krzyża. Ma Pani istotne braki w edukacji i piszę to z miłością, żeby uniemożliwić Pani wprowadzenie ludzi naiwnych w błąd.
    Po drugie nauczanie Jezusa i Kościoła należy interpretować całościowo. Gdyby to, co pisze Pani Dorota było prawdą, to Kościół by nie uznał objawień w Fatimie ani wielu innych objawień. Pani Doroto – czy Pani uważa, że jest Pani mądrzejsza od Papieża?
    Życzę Pani pokory, a najlepiej niech Pani się douczy, zanim zacznie Pani głosić w niekompetentny sposób całkowicie fałszywą naukę.

  104. Dalej do Pani Doroty – małżeństwo to nie jest zakon nad zakony.
    W zakonie ślubuje się czystość, ubóstwo i posłuszeństwo, a w małżeństwie nie ma takich wymagań. Niech Pani bardziej szanuje ludzi w zakonach, gdyż oni oddali wszystko dla Chrystusa. Nie wie Pani i nie rozumie, jak ciężko jest wyrzec się posiadania potomstwa w sensie biologicznym. A to, że życie zakonne jest łatwiejsze od małżeńskiego to chyba jakiś żart. Dużo zależy od typu zakonu. Wielu świętych bardzo cierpiało.
    Po drugie w zakonie musisz zrezygnować z własnych marzeń i ambicji i pełnić jedynie Wolę Boga, pozostając jako sługa do kompletnej dyspozycji Boga.
    Nie znaczy to, że powołanie małżeńskie jest gorsze, bo ludzie muszą się rozmnażać, żeby nie wymarli na planecie. Ale mówienie, że to jest łatwiejsze od życia zakonnego to już przesada. Lepiej nie roztrząsać za bardzo takich spraw. To Bóg daje powołania i On wie kogo powołuje do jakiego stanu.

  105. Każdy kto idzie za Jezusem rezygnuje z własnych marzeń- w małżeństwie czy gdziekolwiek by nie był W CHWILI ŻYWEGO SPOTKANIA Z JEZUSEM. Jestem w małżeństwie, mam tylko jedno dziecko i choć pragnęłam więcej dzieci to właśnie dla Pana zrezygnowałam z własnych marzeń. Zawsze decyzje poprzedzane były rozmowami w kierownictwie duchowym. Mam bliskie relacje z osobami zakonnymi i z rodzinami wielodzietnymi, idącymi za Jezusem i na podstawie obserwacji i rozmów postrzegam,iż zewnętrzna droga łatwiejsza jest w zakonie. Nie mogę oceniać wnętrza ludzi i wiem też, że od wszystkiego są wyjątki. Generalnie wszystko jest w sercu a ostatnie zdanie z Pani wypowiedzi jak najbardziej trafione. Pozdrawiam serdecznie.

  106. Pani Doroto, mam nadzieję, że ma Pani dobrych kierowników duchowych. Jeden z ważniejszych świętych pisał, że spośród kierowników duchowych jeden jest dobry na 10000. Z tymi marzeniami to różnie bywa. Były postacie z Biblii, którym Bóg nie chciał czegoś dać, a jednak wyprosiły, wymogły coś na Bogu i wcale nie obróciło się to im na nieszczęście. Nie chcę Pani do czegoś namawiać, ale czasem warto wejść w osobisty kontakt z Bogiem nawet bez pośrednika. Jezus powiedział do Faustyny, że On sam jest najlepszym kierownikiem duchowym i że może ją pouczyć tak, jak nie wyczyta w żadnej mądrej książce. Jest to droga trochę ryzykowna, ale może czasem potrzebna. Warto być wiernym Bogu, ale też i szczerym wobec siebie. Czasem jak człowiek stłumi za dużo marzeń to też niedobrze. Może czasem warto z Bogiem trochę podyskutować. Niemniej nie chcę Pani zwodzić ani robić jakiegoś zamętu. Też pozdrawiam. Miłej niedzieli!

  107. To nie jest grochem o ścianę – Pani tylko nie chce zrozumieć niczego, co nie zgadza się z Pani bardzo prostą wizją świata i wymaga trochę samodzielnego myślenia. Za nasze decyzje życiowe odpowiadamy my, a nie kierownik duchowy. Kierownik duchowy nie jest Bogiem i może się mylić. To Pani odpowiada za swoje decyzje i swoje życie. Nie znam szczegółowo Pani życiowej sytuacji, więc nie mogę się wypowiadać, ale jeśli kierownik duchowy młodej zdrowej kobiecie nakazuje rezygnację z pragnienia posiadania potomstwa z powodu Królewstwa Bożego, to jest tu coś nie tak. Współcześnie jest wielu świeckich ewangelizatorów w małżeństwach, którzy ewangelizują, zamiast rodzić i wychowywać dzieci. To nie jest normalne i przeczy też temu, czym jest powołanie małżeńskie. Ja takiego kierownika duchowego przegoniłabym czym prędzej, zanim zdoła rozwalić mi relacje rodzinne.
    Religia bez odwagi myślenia to tylko fundamentalizm i chodzenie często niestety za fałszywymi prorokami. Bóg jest mądrością, a więc nie wymaga od nas zaprzestania samodzielnego myślenia.

  108. Proszę wybaczyć to co napisze, ale jak czytałem pobieżnie pani analizę to mi się niedobrze robiło…

    Pani kompletnie nie ma pojęcia o duchowości i mistycyzmie. Próbuje pani wszystko wytłumaczyć na sposób ludzki między innymi używając psychologii czy psychiatrii. Chciałem pani zakomunikować że ani psychologia ani psychiatria nigdy nie wytłumaczą „rzeczy Bożych”. Poza tym nie uznaje psychologii czy psychiatrii za naukę. Te dwie dziedziny to tak na prawdę pseudonauka. W psychologii nic do końca się nie zgadza. Jej celem jest dopasowanie tej nauki do człowieka – co w gruncie rzeczy musi zakończyć się porażką. Jest to nauka w której mało kto jest fachowcem.

    W pani analizie rozbiera pani każde słowo na najmniejsze części. Na dodatek rozumie je pani błędnie. W tym miejscu mógłbym się odwołać do psychiatrii czy psychologii patrząc jak błędnie pani interpretuje jasno napisane zdania.

    Ma pani bardzo błędne pojecie o miłosierdziu i sprawiedliwości. Otóż BÓG JEST SPRAWIEDLIWY i niech pani to zapamięta. Bo dopiero potem jest miłosierny. Miłosierdzie jest największym jego przymiotem jednak samo miłosierdzie bez sprawiedliwość nie ma znaczenia. Nie ma miłosierdzia bez uprzedniej sprawiedliwości. Zatem najpierw jest sprawiedliwość, a dopiero miłosierdzie. Ludzie są Bogu niewierni i za to należy im się kara. Ale Pan jest dobry i łaskawy i nie wtrąca wszystkich poklei do piekła.

    Siostra Faustyna w tym co piszę ma rację – to pani się myli.

    cytuje:
    „Faustyna zrzeka się swego szczęścia, łączy się jakoś tajemniczo z Jezusem, a wtedy Bóg zabiera jej szczęście i daje je komuś innemu. Tak to praktycznie wygląda.”

    Tego typu zdań nie da się nawet skomentować. Czy pani ma ze sobą jakiś bardzo poważny problem? Bo ja go dostrzegam.

    „Tak to praktycznie wygląda”. Ocena pani jest chora i to poważnie. Otóż tak to praktycznie nie wygląda. To pani ma problem z postrzeganiem rzeczywistości. Tak zwany skrzywiony obraz postrzegania rzeczywistości. Takich „kwiatków” w tym tekście jest mnóstwo. To co Faustyna pisze w wielu miejscach to zwykłe sprawy ludzkie, tyle że odnoszące się do Boga. Pani z tego zrobiła historyjkę jak z bajki. Ma pani bardzo dziecinny i naiwny sposób myślenia. Osoba dojrzała nie formułuje tak daleko odbiegających od rzeczywistości sądów.

    Każde zdanie tłumaczy pani po swojemu – mimo że widać że zdanie to ma zupełnie inny sens. Ciężko mówić tutaj o rzetelnej analizie.

  109. dziekuje pani ani za artykul, wlasne glebokie przemyslenia.serdecznie sie usmialam, a poniewaz nie lubie objawien, nigdy do dzienniczka s.Faustyny nie siegalam. ja tez niejestem ekspertem od mistycyzmu, ale znam osobiscie osobe, ktòra jest mistyczka. o tych nocach ciemnych mòwila.. te cudowne noce…osoba ogromnie zròwnowazona , spontaniczna, sedeczna, dowcipna, serdecznie pozdrawiam p. Anie.

  110. Mk 4
    10 A gdy był sam, pytali Go ci, którzy przy Nim byli, razem z Dwunastoma, o przypowieść. 11 On im odrzekł: «Wam dana jest tajemnica3 królestwa Bożego, dla tych zaś, którzy są poza wami, wszystko dzieje się w przypowieściach,
    12 aby
    patrzyli oczami, a nie widzieli,
    słuchali uszami, a nie rozumieli,
    żeby się nie nawrócili i nie była im wydana
    [tajemnica4]».
    13 I mówił im: «Nie rozumiecie tej przypowieści? Jakże zrozumiecie inne przypowieści?

    Aby rozumieć to, co mówi Bóg, trzeba należeć do królestwa Bożego. Trzeba żyć w stanie łaski. Trzeba często się spowiadać i codziennie przyjmować Komunię. Trzeba służyć innym.
    Tym, co żyją poza królestwem, tłumaczy szatan. On tego języka nie rozumie. Ludzie żądni władzy, zadufani w swojej wiedzy i mądrości nigdy nie zrozumieją tego, co mówi Bóg. To taki archetyp uczonego w piśmie i faryzeusza. Dlatego mało jest tych, co rozumieją siostrę Faustynę. Jezusa też posądzano, że zwariował, że ma konszachty z diabłem. Ośmieszyli Go i odrzucili. Ukrzyżowali niewinnego.

  111. Tym tokiem myślenia idą Świadkowie Jehowy uważając, że są odrzucani jak Jezus. Mogą tak samo myśleć różni ” prorocy” odrzucani przez Kościół a co do Faustyny to w Polskim Kościele jest bardzo popularna i ” rozumiana” a ci, którzy nie są jej „fanami” są posądzani o konszachty z diabłem. Aby znaleźć się w królestwie Bożym niewątpliwie należy mieć usposobienie do dobrze pojętej służby bliźnim ale nie trzeba codziennie przystępować do Komunii Swiętej. Gdyby codzienna Eucharystia była warunkiem zbawienia Kościół dał by nam takie przykazanie. To ty utrudniasz maluczkim wejście do królestwa wymyślając warunki.

  112. 53 Rzekł do nich Jezus: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. 54 Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. 55 Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem.

    Właśnie na Golgocie Chrystus otworzył nam swoje królestwo.
    Karmiąc nas swoim Ciałem i Krwią, napełnia nas swoim Życiem. Ten, który ma w sobie Życie, należy do królestwa i rozumie, co Bóg do niego mówi. Trzeba tylko chcieć czerpać z Winnego Krzewu. Kto wypadnie z królestwa jest trupem i nic z tego, co mówi Bóg, nie rozumie. Aby służyć Bogu, to trzeba słyszeć i rozumieć, co mówi Bóg. W innym przypadku, to człowiek pełni tylko swoją wolę, podążając za innymi bogami. tak jak uczeni w piśmie i faryzeusze. Oni Bardzo dobrze znali pisma i byli wypełnieni „mądrością” po brzegi ale Bogu nie uwierzyli. Nie zrozumieli nic z tego, co mówił Bóg.

    Co do codziennej Komunii – to jest zachęta, a nie prawo.

  113. Są wyznania chrześcijańskie ,gdzie wyznawcy spożywanie wspólnej wieczerzy traktują jedynie jako pamiątkę, karmią się słowami Chrystusa i wiarą w Jego Bóstwo. Kochają Go w prostocie serca służąc innym, oddając swe życie za braci. Ich Jezus potępia? Zamyka im bramę do królestwa? A ” katolik” który żyje źle , wchodzi do królestwa bo uczestniczył we Mszy? Nie każdy kto mi mówi Panie Panie…nie zrozum mnie źle. Nie jestem przeciw Eucharystii ale jestem przeciw tym co to mają pewność co do tego kto wchodzi do królestwa itp. Pozdrawiam.

  114. Anno; Przeczytałem z uwagą to, co napisałaś o Faustynie. Tak po ludzku patrząc, to sporo racji w tym jest. Tyle, że na siostrę Faustynę nie można patrzeć od ludzkiej logiki.
    Jezus nauczał trzy lata, a uwierzyła garstka ludzi. Jak Piłat się pytał – kogo wam uwolnić, to wszyscy odpowiedzieli Barabasza.
    Przecież większość tych ludzi chodziła za Jezusem, oglądała cuda, a jednak Jezusa odrzucili. Oni też się kierowali ludzką logiką. Przeczytaj Faustynę jeszcze raz. Zobacz ile razy pisze o przeżywaniu Komunii. To Komunia przeżywana ze skruchą z powodu własnych grzechów jest źródłem intymnego kontaktu z Bogiem. W dzienniczku nie chodzi o nauczanie ale o przedstawienie właśnie takiego żywego i intymnego kontaktu duszy ludzkiej z Bogiem. Ja wierzę w przekaz siostry Faustyny.
    Każdy, kogo Bóg dotknie, zdaje sobie sprawę z niezwykłości tej sytuacji. Ona zdawała sobie sprawę z tego, że jest niezwykła ale tylko dlatego, że to ją Bóg dotknął. Zdawała sobie też sprawę, że sama z siebie jest nicością i bez tego dotknięcia Boga, nie różni się niczym od innych. Po prostu, Bóg ją poprowadził za rękę żeby innym opowiedziała jak to jest i żeby odsłoniła rąbek tajemnicy Bożego miłosierdzia.

  115. Nawet nie wie pani jak bardzo pomogl mi ten artykul. Juz od jakiegos czasu watpilam w rozne objawienia w tym w objawienia Faustyny. Mialam po prostu dosyc Boga ktory non stop placze nad swiatem, pokazuje tylko te zle strony a nigdy dobrych. Czulam sie winna Bozego smutku, ze za malo oddaje siebie innym, ze Pan Bog nie jest zadowolony ze mnie, ze swiat idzie na zaglade i jestem wspolwinna itp. To ciagle poczucie winy spowodowalo ze powoli zaczelam odchodzic od Boga i nawet watpic w Jego istnienie.
    Pochodze z trudnej rodziny i od malego ‚chowalam’ sie w religii i Panu Jezusie. Jako nastolatka wstapilam (i po niecalym roku wystapilam) do zakonu Siostr Matki Bozej Milosierdzia wiec Faustyna i Milosierdzie Boze byly mi zawsze bardzo bliskie.
    Pani artykul pokazal mi strone medalu ktorej do tej pory nie widzialam. Zauwazylam w niektoryh (nie wszystkich napewno!) neurotycznych zachowaniach Faustyny swoje zachowania z przeszlosci jak np unikanie ludzi bo Jezus sam wystarczy, lek przed intymnoscia , uczucie wybrania przez Jezusa a zarazem uczucie odrzucenia przez niego i ciagly lek przed Bogiem. Wszystko to bylo odzwierciedleniem stanu mojego poranionego wnetrza i pani artykul dal mi wreszcie wieksze zrozumienie tego czego do tej pory nie rozumialam. Pokazal mi ze to nie Bog jest zly tylko to jak go takim widze poprzez pryzmat swoich zranien.
    Mysle ze droga do poznania prawdziwego Boga wiedzie wlasnie poprzez poznanie siebie, swojego ‚ja’ jak to Pani nazwala, byciu w prawdzie przed samym soba i w stosunku do innych ludzi. Bog Jest i zawsze bedzie Istota ‚niewidoczna’ ‚nieuchwytna’ i zycie z mysla ze Go znamy poprzez przezycia mistyczne lub byciu z Nim sam na sam, jak w przypadku Faustyny, wydaje mi sie niebezpieczne. Boga nie da sie zaszuflatkowac, wsadzic do pudelka, a chyba nasze ludzkie umysly maja ku temu tendencje.
    Jeszcze raz dziekuje za ten tekst! Czy moze ma pani tlumaczenie tego artykulu na jezyk angielski?

  116. Mnie też pomógł Pani komentarz. To miło po wielu krytycznych słowach usłyszeć, że nie pisałam na marne, ale że do kogoś to przemawia. Cieszę się, że wychodzi Pani z psychicznych uwikłań, bo to wcale nie jest łatwe. Nie ma po co marnować życia na zmuszanie się do czegoś, wmawianie sobie czegoś, próbowanie zadowalania kogoś, dostosowania się itp. Oczywiście nie da się do końca od tego być wolnym, ale na ile można trzeba być wiernym sobie, słuchać siebie, wierzyć swoim intuicjom bardziej niż wszelkim autorytetom. Pozdrawiam serdecznie. Niestety nie mam tego po angielsku.

  117. Zastanawiające jest to, że „fani” Faustyny i ogólnie rzecz biorąc różnorakich objawień prywatnych atakują tych, którzy w to nie wierzą i oskarżają ich o pychę, dumę, brak pokory i zgięcia karku przed tajemnicą. Brak jednak u nich samych tej pokory, bo nie dają innym prawa do odmiennej oceny zjawiska bez wytaczania dział najcięższych ocen takiej postawy. Co zadziwiające najzagorzalej bronią objawień osoby będące członkami KrK, który to nigdzie nie nakazuje ani nie namawia nawet do wiary w tego typu zjawiska pozostawiając je ocenie indywidulanej, ale u nas tak często ważniejsze jest to co powiedział Jezus do zakonnicy niż to co napisane jest w Ewangelii. Ja nikogo nie oceniam ani nie oskarżam o nic dlatego, że wierzy w wizje Faustyny, ale na Annę autorkę tekstu wylało się tu wiadro pomyj i oskarżeń, bo ośmiela się mieć SWOJE zdanie…
    „Ludzie żądni władzy, zadufani w swojej wiedzy i mądrości nigdy nie zrozumieją tego, co mówi Bóg. To taki archetyp uczonego w piśmie i faryzeusza. Dlatego mało jest tych, co rozumieją siostrę Faustynę” – jak ktoś nie rozumie siostry Faustyny to oznacza, że jest faryzeuszem i zadufanym w sobie. To ciekawa jakże pełna miłości bliźniego ocena, a podobno mamy stosować się do zasady ” nie sądźcie żebyście nie byli sądzeni”…
    Z góry proszę nie toczyć ze mną polemiki, bo ja już dyskusje na ten temat na tym blogu mam za sobą i nie mam zamiaru odpierać ew. kolejnych ataków 🙂 Pozdrawiam Autorkę.

  118. Estel: odczuwam, że to jest reakcja na moje posty. Widzisz – tytuł artykułu Anny był mocno prowokujący, a kto prowokuje, to musi się liczyć z reakcją opozycji adekwatną do prowokacji. Nie odnosiłem się personalnie do Anny ale przedstawiałem, jak ja widzę Faustynę i jej objawienia. Twoja prośba jest zabawna, bo sama polemizujesz, a nie chcesz żeby z Tobą polemizowano. Na to jest tylko jedna rada. nie chcesz polemiki, to nie polemizuj, no chyba że masz status dyktatora i możesz uciszyć opozycję.

  119. Pani Estel, mam nadzieję, że moje słowa nie zostaną odebrane jako atak.

    „Dzienniczka” s. Faustyny nie czytałam, więc się nie wypowiadam na temat trafności komentarzy p. Connolly, ale chętnie odmawiam koronkę do Miłosierdzia Bożego.
    Rzecz w tym, że Kościół Katolicki uznał prawdziwość objawień s. Faustyny, zaleca nowennę i koronkę do Miłosierdzia Bożego, a także ustanowił Święto Miłosierdzia w niedzielę przewodnią. Zatem nie można twierdzić, że Kościół Rzymskokatolicki „nigdzie nie nakazuje ani nie namawia nawet do wiary w tego typu zjawiska pozostawiając je ocenie indywidulanej”. Tak mi się wydaje. Owszem, nie są to praktyki kanonicznie obowiązujące, ale gdy regularnie odbywają się nabożeństwa, peregrynacje figur, publikuje się treści objawień, ogłasza kanonizacje wizjonerów, spowiednik zleca jako pokutę modlitwy powstałe pod ich wpływem, to coś jest na rzeczy.

  120. Panie krzysiekniepieklo, moja wypowiedź nie jest reakcją na żaden konkretny komentarz a ogólne ataki na treść artykułu i autorkę, które tutaj miały miejsce. Odnośnie polemiki- chodziło mi o to, że nie chcę polemizować nt. treści artykułu, wniosków i ocen, bo na te tematy już się tutaj dawno temu wypowiedziałam i nie uważam za sensowne powtarzać się, gdyby ktoś ew. chciał pisać do mnie odnośnie samego tekstu, a nie mojej oceny tego jaka reakcja na ten tekst była. Przyznaję, że nie wyraziłam się w tym zakresie precyzyjnie stąd moja prośba mogła wydać się zabawna. Nie wiem jaka była intencja Anny, czy chciała prowokować swoim artykułem, czy nie ale dla mnie on prowokacyjny nie był, bo nie ubliżał nikomu a jedynie stanowił zbiór przemyśleń i wniosków własnych.

    Pani Katarzyno, KrK nie obliguje wiernych do wiary w objawienia prywatne ,nawet te , które uznał za niebędące w sprzeczności z nauką ewangeliczną. To że jakiś kult się rozwija, a kościół go podtrzymuje nie oznacza, że nie można jako katolik oficjalnie takiego kultu nie praktykować a objawień nie uznawać. To jest pozostawione wiernym do osobistej oceny.
    Także całkowicie „legalnie” będąc członkiem KrK można wszem i wobec ogłaszać, że się w dane objawienie nie wierzy i nadal oficjalnie pozostawać w kościele. W tym zakresie jest wolność.

  121. Droga Estel! Musimy uznać, że jesteśmy w mniejszości z naszym podejściem i nikogo raczej nie przekonamy. Dlatego cieszę się z takiego głosu, jak głos Uli, która skorzystała z mojego krytycznego podejścia. Przyznaję się do tego, że mam często krytyczne podejście, ale takie mam prawo, jest to prawo istoty myślącej samodzielnie. A inni mają prawo moje tezy krytykować i się nie zgadzać. Wydaje im się, że szargam ich świętości. Ale jednak nie wystarczy mi powiedzieć tylko: „przestań, bo szargasz świętości”. Trzeba mieć jakieś argumenty poza tym, że Kościół uczynił z Faustyny świętą. Dzięki Estel za wsparcie psychiczne, bo może to dziwne, ale po tak wielu komentarzach, które przeczytałam, nadal mnie bolą pewne słowa. Ale cóż, jak napisał krzysiekniepiekło mój artykuł był prowokujący. Mam, co chciałam. A może tylko to jest coś warte, co wywołuje reakcje emocjonalne? Nawet złość?

  122. Anno; Ja nie traktuję Twojego artykułu jako prowokujący ale tylko sam tytuł jest prowokujący ( zachęca do przeczytania) Uważam, że myślenie ma bardzo dużą przyszłość. Ty czytałaś dzienniczek pod kątem krytycznym, a ja dość bezkrytycznie. Na pewne rzeczy otworzyłaś mi oczy. Tyle, że Boga nie można znaleźć szukając tylko rozumowo. Do tego trzeba trochę szaleństwa wiary. Bez tej odrobiny szaleństwa człowiek nie ma szans uwierzyć. Po prostu Bóg w naszej głowie nie może się zmieścić. Mnie siostra Faustyna bardziej pasuje do nauczania Jezusa z Ewangelii, jak nauczanie KK. z jednego powodu.
    KK realizuje władzę na sposób światowy, a Jezus mówił o służeniu. Najczystszym źródłem prawdy jest to, co mówił Jezus. Kolejne konfabulacje, na temat tego, co mówił Jezus, kolejnych uczonych w piśmie i faryzeuszów, tylko utrudniają zrozumienie Ewangelii. Aby zrozumieć Ewangelię, to potrzebna jest częsta Komunia, a siostra Faustyna przyjmowała Komunię z wielką wiarą i ze skruchą z powodu swoich grzechów i dlatego jej wierzę.

  123. Anno, ja uważam że jeśli coś skłania do myślenia i wywołuje jakieś reakcje a nie tylko obojętne wzruszenie ramion, a przy tym nie jest tanią prowokacją to właśnie w tym objawia się wartość.

    Ja na Dzienniczek nie patrzyłam krytycznie, a jednak nie przekonał mnie i nie wierzę w te objawienia. Nie oznacza to jednak, iż rzucam się do gardeł wyznawcom kultu miłosierdzia i oskarżam ich o pychę albo inne dziwne intencje. Ot, różnorodność, tyle dróg do Boga ile serc ludzkich, myślę że za łatwo ferujemy wyroki odnośnie czyichś intencji i przemyśleń, najśmieszniejsze jest to, że padały tu oskarżenia o pychę, a czy pychą nie są właśnie m.in przekonania, że to tylko jedna strona ma rację?

  124. Estel; Właśnie Kościół z tym ma największy problem, bo dogmatami narzuca wszystkim, jak mają wierzyć. Tutaj zostawia wiernym niewiele swobody. Wiara, to jest wolny wybór człowieka i nie można człowieka zmuszać żeby wierzył w to, co dla niego nie jest godne wiary. Każdy tak jak wybierze, tak będzie miał. W innym przypadku, ten który narzuca jak mają wierzyć, bierze na siebie odpowiedzialność za błędy. Ci, którzy tak chętnie biorą taką odpowiedzialność, to na ogół są z innego królestwa i nie chodzi im o wiarę. Tacy ludzie proponują pewność. Jezus pewności nie dawał.

    Znak Jonasza13

    Mt 12
    38 Wówczas rzekli do Niego niektórzy z uczonych w Piśmie i faryzeuszów: «Nauczycielu, chcielibyśmy jakiś znak widzieć od Ciebie». 39 Lecz On im odpowiedział: «Plemię przewrotne i wiarołomne żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku proroka Jonasza. 40 Albowiem jak Jonasz był trzy dni i trzy noce we wnętrznościach wielkiej ryby14, tak Syn Człowieczy będzie trzy dni i trzy noce w łonie ziemi. 41 Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni wskutek nawoływania Jonasza się nawrócili15, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz. 42 Królowa z Południa16 powstanie na sądzie przeciw temu plemieniu i potępi je; ponieważ ona z krańców ziemi przybyła słuchać mądrości Salomona, a oto tu jest coś więcej niż Salomon.

    Tylko ten jeden dowód przedstawił Jezus, a i tak nie uwierzyli.

  125. krzysiekniepeikło, zależy, czy jesteśmy bezrefleksyjnie wszystko przyjmującymi „owcami”, czy myślimy samodzielnie. Anna tym artykułem pokazała, że nie boi się myśleć po swojemu, wbrew całemu „lobby” jakie panuje w kościele odnośnie szerzenia kultu miłosierdzia, tudzież Faustyny a kult trochę obok kultu jej osoby. Szczerze mówiąc moje kilka wizyt w Łagiewnikach utwierdziło mnie, że tam ma miejsce kult Faustyny i obrazu, a wszędzie unosi się wizja Boga, którego trzeba koronką przebłagiwać, nieustannie. Jak pisałam nie mam ochoty pisać o samych kontrowersjach kultu i tych objawień więc nie będę się na ten temat rozpisywać. Całe szczęście, że KrK jeszcze nie narzuca obligatoryjnego uznawania objawień prywatnych, bo wtedy to już byłby gwałt na umysłach.

  126. Pani Anno, Pani Estelo
    Po owocach ich poznacie. Zaczęły Panie od przekonywania o swojej wierze w objawienie zawarte w Ewangelii, a nie w prywatne objawienia, o swoim katolicyzmie, a kończą na zakwestionowaniu autorytetu Kościoła i jego dogmatów. Pomijam podeptanie po drodze mistycyzmu, teologii cierpienia czy też własną interpretację Pisma Świętego. Zamęt, zamęt i jeszcze raz zamęt.

  127. Panie Piotrze M, nikogo ani niczego nie deptałam, nie mam takiej intencji wobec czegokolwiek. Poza tym po co Pan się tym przejmuje co piszą jakieś kobiety w internecie, nie jesteśmy żadnymi autorytetami, nie jesteśmy Magisterium, jak ktoś wierzy „prawidłowo” jak uważa to zamęt nie powstaje po tym, że ktoś inny coś napisał od siebie w internecie. Tu każdy może napisać co uważa za stosowne, a jak coś się nie podoba należy to zwyczajnie zignorować.

  128. Grzechy Kościoła urosły do nieba. Nikt się nimi nie przejmuje, a kościół od wieków ukrywa swoje grzechy i nie chce się z tych grzechów obmyć. Objawienie s. Faustyny, to jest preludium do żebrania o Boże miłosierdzie aby Boga przebłagać za grzechy Kościoła. Każdy grzech członka Kościoła obciąża cały kościół.
    W spowiedzi obmywamy się ze swoich grzechów. Kościół z grzechów się nie obmywa. Gorzej, bo wypiera się swoich grzechów, a te grzechy rzutują na każdego z nas. Cały Sobór Trydencki, to jest jeden wielki grzech, gdzie przykazanie miłości zastąpiono batem. Skoro kościół nie chce przyznać się do swoich grzechów, to pozostaje nam jedno. Sami musimy żebrać o Boże miłosierdzie aby Bóg nam przebaczył to wszystko, co nas obciąża z powodów grzechów kościoła.

  129. Ap 18

    Nakaz ucieczki

    4 I usłyszałem inny głos z nieba mówiący:
    «Ludu mój, wyjdźcie z niej2,
    byście nie mieli udziału w jej grzechach
    i żadnej z jej plag nie ponieśli:
    5 bo grzechy jej narosły – aż do nieba,
    i wspomniał Bóg na jej zbrodnie.
    6 Odpłaćcie jej tak, jak ona odpłacała,
    i za jej czyny oddajcie podwójnie:
    w kielichu, w którym przyrządzała wino, podwójny dział dla niej przyrządźcie!
    7 Ile się wsławiła i osiągnęła przepychu,
    tyle jej zadajcie katuszy i smutku!
    Ponieważ mówi w swym sercu:
    „Zasiadam jak królowa
    i nie jestem wdową3,
    i z pewnością nie zaznam żałoby”,
    8 dlatego w jednym dniu nadejdą jej plagi:
    śmierć i smutek, i głód;
    i będzie ogniem spalona,
    bo mocny jest Pan Bóg, który ją osądził.

    Skoro Kościoły nie chcą się obmywać ze swoich grzechów, to pozostaje nam tylko jedno. Tak jak jest napisane w Apokalipsie – trzeba się samemu obmyć aby nie mieć swojego udziału w grzechach kościoła. Po to właśnie jest koronka do Bożego miłosierdzia. Mamy żebrać o Boże miłosierdzie żeby Bóg obmył nas z tych grzechów abyśmy nie mieli udziału w nierządzie.

  130. Niech pani zamilknie i się więcej nie pogrąża. To co reprezentuje pani to zwykła zazdrość wobec Faustyny. Czym innym jest zazdrość z powodu pieniędzy, chłopa, dziecka, chałupy a czym innym zazdrość innym Łaski Bożej.

  131. Święty Paweł pisał aby kobiety nie wypowiadały się o sprawach o których nie mają pojęcia. Nie tylko autorka, ale też kobiety które to popierają i uważają za „odważne”. Ciekawy który święty był „nietoksyczny”, może Michnik? 😉

  132. Panie Wohlfriedzie, nie zakłamuj pan historii, Kto na kogo napadł i kto kogo mordował? Nie uprawiajmy relatywizmu.

  133. To ciekawy temat mnie zawsze fascynowala człowiecze ucieczka od rzeczywistości a niektórzy tak bardzo uciekają w baśnie zwidy ze żyją w części poza realnym światem szkoda mi tej siostry ale i nie dziwie się ze instytucja kościoła postanowiła wykorzystać te fantazje do swych celów to ich biznes tylko jak słaba świadomością życia mają ci co w to wierzą

  134. Pani Anno bardzo pięknie i mądrze jest to opisane moja mama wierząca próbowała dzienniczek przeczytać ale nie mogła coś było w nim czego nie wytłumaczy ona a co ja zaczymywalo ja po paru wyrywkach odłożylem by rozkoszować się Lema pismem przydało by się w katolicyzm ie trochę więcej z chrześcijaństwa

  135. Z artykułu wynika odrzucenie , objawień prywatnych,tajemnicy Krzyża a nie jedynie Św.Faustyny.Może po prostu Autorka tylko formalnie jest katoliczką .

  136. Dzien dobry Anno Connolly,
    Pisze z Australii, nazywam sie Agnieszka.

    Bedac w Polsce kupilam w Krakowie Twoja ksiazke Toksyczni Swieci. Bardzo, bardzo ciekawa. Zobaczylabys jakie mam notatki na marginecie: tak, no nie.. to trzeba przemyslec, celnie itp.

    Chcialam sie skomunikowac ale nie znalazlam bezposredniego adresu mejlowego.

    Co chcialabym powiedziec ujmuje w dwoch punktach:
    1) Odnosnie Faustyny: kiedy czytalam Dzienniczek nie podobal mi sie ten ‚Jezus’: wlasnie nie-Ewangeliczny. Odnosnie Faustyny; uwazalam ze ona byla w porzadku, nie wyksztalcona, miala tylko tego ‚Jezusa’ za przewodnika, wiec wcale jej nie krytykuje.
    Swoja droga, Ty sie doczytalas kilka jej niefajnych zachowan: to wywyzszanie sie (ja tego jakos nie czytalam).

    2) Moje glowne zainteresowanie to sprawa cierpienia. Podejrzewam, ze jest cos w Cierpieniu tajemniczego, czego jeszcze nikt nie wyjasnil. Wez np Budde: wg niego cierpienie trzeba przeskoczyc, unicestwic, poprzez rozne cwiczenia. Ale same te cwiczenia tez powoduja cierpienia, innego typu.

    No a matczyna milosc: tak zwiazana z cierpieniem: dziecku trzeba DAWAC, WSTAWAC do niego, miec cierpliwosc kiedy juz wytrzymalosc matki konczy sie itd.

    Ale w teologicznym znaczeniu: stale rozne pomysly na funckcje cierpienia i zla pojawiaja sie: ze wzgledu na wartosc wolnosci ludzkiej czy ze wzgledu na rozwoj duchowy (tzn w szczesliwosci czlowiek czesto gnusnieje, nie szuka prawdy, zyje zyciem doczesnym tylko, trudno mu zdobyc sie na gest, ktory pociaga mozliwosc kary itd). Apostolowie mieli bardzo trudne zycie i musieli sie zgodzic na rozne cierpienia ktore na nich spadaly..

    Anno, pozwole sobie zostawic Ci moj adres mejlowy. Chetnie napisalabym wiecej, jesli sie zainteresujesz, na powyzszy temat. Moze nawiaze sie miedzy nami dialog…??
    [email protected]
    Agnieszka

  137. Próbowałem młodzież skłonić do Dzienniczka – jest nie do strawienia. Jeszcze kobiety próbują, ale chłopcy ….Chyba do tego trzeba dojrzeć, albo mamy takie czasy, że cierpiętnictwo nie jest wysoko cenione.

  138. Przykro czytać takie artykuły, przykro, że ktoś może nie móc przebrnąć przez mistykę chrześcijańską. Autorka z pewnością wie, co robi, oczerniając świętą Faustynę. No cóż, ludzi można zwodzić, ale Pana Boga nie oszuka. Szkoda tylko tych naiwnych ludzi, którzy wierzą w to, co mówi autorka zamiast świętej Faustyny oraz tych, którzy prowadzili zarówno proces beatyfikacyjny jak i kanonizacyjny. A że takie „coś” jest publikowane na portalu chrześcijańskim, to też daje do myślenia.

  139. Bardzo dobry tekst. Ładnie uargumentowany a poszczególne analizy i interpretacje są głębokie i przekonywające. Nie rozumiem tego zarzutu, jaki pojawiał się na początku komentarzy o nie-hermeneutycznym rzekomo podejściu – kontekst psychoanalityczny (Horney) jest tutaj tak sam dobry, jak kontekst teologiczny; ten pierwszy wcale nie zawiera więcej przedsądów, niż ten drugi. Ja jako dziecko czytałem fragmenty „Dzienniczka” u babci i już wtedy nie mogłem się zgodzić na pewną wizję Boga i świata tam zawartą: Bóg który karze ludzkość zsyłając na nią II wojnę i hołdujący tym samym jakiejś dziwnej odpowiedzialności zbiorowej? To pisanie historii od strony teologicznej nie przekonuje mnie: jest jakąś dziwną racjonalizacją przykrojoną na doczesne potrzeby…

  140. Nie wiem Karolu, dlaczego nie rozumiesz „tej dziwnej odpowiedzialności zbiorowej”
    Jeżeli ludzie zaczynają grzeszyć i to przekłada się na całą społeczność, to konsekwencje tego są społeczne. Jeśli ludzie odchodzą od Boga i idą za swoimi królami, to po prostu ponoszą konsekwencje swoich wyborów. Bóg pozwala ludziom wybrać. Druga wojna światowa była konsekwencją tego, że ludzie poszli za zbrodniczymi ideologiami i porzucili Boga. To nie była kara ale konsekwencja wyborów ludzi. Te 123 lata naszej niewoli, to też była konsekwencja odejścia od Boga i upadek moralności. Bóg posyła proroków i przestrzega ludzi, jakie mogą być konsekwencje ich wyborów. Mało jest tych, którzy wyciągają wnioski z historii.

  141. @krzysiekniepieklo. Jak wg Ciebie 123 lata zaborów były konsekwencją odejścia od Boga, skoro zarówno zwolennicy, jak przeciwnicy choćby Konstytucji 3 Maja odwoływali się do Boga? Historia Europy pełna jest wojen, który to stan nie zależy od dominującej religii: chrześcijańscy władcy, królowie, narody czy republiki tak samo między sobą wojowali, jak uprzednio poganie. Jaki wniosek z tych dziejów?

  142. Sądzić nie równa się osądzać, a każdy z nas przemyśli ten wywód po swojemu. Przekonania jak prawdę każdy ma swoje przecież 🙂

  143. Jezus mówił tak —(piszę z pamięci) , ten lud czci Mnie wargami ale w swoim sercu daleko jest Ode Mnie. Żydzi ukrzyżowali Boga z Bogiem na ustach. Dzisiaj niewiele się zmieniło. Też przybijają do krzyża z Bogiem na ustach. Bóg jest tylko na wargach.
    Nasza niewola była konsekwencją tego, że upadło poczucie wspólnoty. Każdy sam chciał królować( to o magnatach)
    Podziały w kościele nastąpiły na tej samej zasadzie.
    Szatan niszczy poczucie wspólnoty i dzieli. Później starczy rzucić kość i wojna gotowa. Dzisiaj szatan działa w ten sam sposób. Stara się tak wymieszać ludzi żeby jeden bał się drugiego. Wtedy wystarczy mała iskra i wybuch gotowy. Nie da się stworzyć silnej społeczności, jeśli każdy będzie wyznawał zupełnie inne zasady. Jest to możliwe tylko wtedy, kiedy będą mieli jeden wspólny najważniejszy cel.
    Jeśli każdy ma swój własny cel i do tego ma swoje własne zasady, to kończy się to zniewoleniem słabszego przez silniejszego.

  144. Doceniając nakład pracy autorki niestety tekst należy ocenić raczej krytycznie.
    1. Nie znam autorki, nie znam jej innych tekstów, z nazwiskiem spotkam się po raz pierwszy, jednak po zapoznaniu tekstu bardzo łatwo jest stwierdzić, że jest częścią środowiska Tygodnika Powszechnego. Nie jest oczywiście zarzut w jakikolwiek sposób dyskredytujący, jednakże popełniając tekst paranaukowy warto byłoby wskazać do jakiej „teologii” autor się odwołuje.

    2. Sam tekst nosi cechy tekstu naukowego (trzeba wskazać niskiej jakości ze względu na niewielką ilość źródeł), a w zamyśle autorki miał raczej stanowić chyba formę teologicznej publicystyki z elementami popularnonaukowymi. Każdy ma prawo do pisania felietonów i bardzo dobrze, że osoby, które mają taką potrzebę z prawa tego korzystają. Nie mniej uprawiając jakąkolwiek pracę intelektualną warto trzymać się faktów. A faktów w tym felietonie zabrakło.

    3. Teza jaką stara się udowodnić autorka jest taka, że objawienie prywatne Faustyny Kowalskiej jest wynikiem jej „osobowości neurotycznej” w rozumieniu Karen Horney, słowem Faustyna Kowalska była osobą zaburzoną psychicznie.

    4. Teza powyższa jest nie do obrony. Przede wszystkim Faustyna Kowalska była w swoim życiu badana przez psychiatrów i na żadnym etapie jej życia, żaden psychiatra nie dopatrzył się u niej psychozy i innych zaburzeń psychicznych, nawet jeżeli był to okres, w którym doznawała ona swoich widzeń. Tym samym bajki o „osobowości neurotycznej” Faustyny Kowalskiej można odłożyć na regał obok opowieści o smoku wawelskim.

    5. Ewentualne odwołanie się do prof. Strojanowskiego jest w tym zakresie bez większego znaczenia. Pierwsza i podstawowa sprawa prof. Strojanowski nie widział pacjenta, co już każe podchodzić do jego wypowiedzi z dużym dystansem i w zasadzie zamyka dyskusję, wobec istnienia jednoznacznych diagnoz lekarskich opartych zarówno na badaniu przedmiotowym i podmiotowym sformułowanych za życia Faustyny Kowalskiej.

    6. Teoria Karen Horney jest raczej mocno dyskusyjna, jak zresztą cała psychoanaliza. Dość powiedzieć, że niejaki Eysencka jej pisarstwo (jak i całą psychoanalizę) uznał za pseudonaukę i zasadniczo ta tendencja się utrzymuje. Nie kwestionując zatem trafności niektórych jej spostrzeżeń ogólną koncepcję Karnej Horney (jak zresztą i każda inną koncepcję psychoanalityczną) uznać należy raczej za rodzaj filozofii niż za naukę. Dość powiedzieć, że Karnen Horney jest twórcą również takich koncepcji jak schizofernogenna matka itp. tworów intelektualnych;

    7. Koncepcje Karen Horney tworzyły się w oparciu o doświadczenie autorki budowane jedynie w gronie pacjentów bezwarunkowo akceptujących jej teorie (wada psychoanalityków), co ma swoje wady i swoje zalety. Z pewnością książki Horney pozwalają na dość dobry opis pewnej grupy osób z określonymi zaburzeniami leczonymi przez Horney, jednak nie dają one podstaw do tak dalekich uogólnień jakich dokonała ta autorka.

    8. Konsekwencją powyższych zastrzeżeń jest konieczność bardzo zdystansowanego podchodzenia do wywodów Horney i prób ich stosowania. Tu autorka analizowanego tekstu popełnia szkolny błąd stając się „niewolnikiem jednego podręcznika”.

    9. Tendencja do psychologizowania autorki prowadzi ją do oczywiście nieprawdziwych wniosków. I tak autorka pisze: ” Utrzymujące się poczucie krzywdy wywołuje wrogą agresję, która nie zostaje jednak uświadomiona, ponieważ zagraża wyidealizowanemu wizerunkowi neurotyka. Ten stłumiony gniew wyraża się najczęściej jako cierpienie. Znajduje wyraz we wzmożonych dolegliwościach, przybiera formę objawów psychosomatycznych. U Faustyny widzimy zatem ciągłe pogarszanie się jej zdrowia, co należy też przypisać męczącej pracy fizycznej, brakowi odpoczynku, umartwieniom. Niemniej czynniki psychiczne mogły tu także odegrać wielką rolę. Gdy ktoś chce cierpieć, wyniszczać się, umierać, to w pewnym momencie to osiąga.” – Rozumiem, że rzekome tłumione konflikty Faustyny Kowalskiej były przyczyną tego, że przez wiele wiele lat cierpiała na nierozpoznaną gruźlicę. Tylko szanowna autorko gruźlicy nie wywołują konflikty wewnętrzne ale prątki gruźlicy.

    10. Szanowna autorka zabiera się za interpretację Dzienniczka Faustyny Kowalskiej nie przeczytawszy go do końca. Więc na jakim materiale empirycznym dokonuje tej analizy? Choć trzeba podziękować autorce za uczciwość, że się przyznała, że nie zna tekstu, o którym pisze.

    Poniżej kilka uwag dotyczących interpretacji tekstu Faustyny:

    1. Szanowna autorka pisze krytykując wizję Faustyny: Jezus używa tu znanego argumentu o rzekomej wolnej woli człowieka, na którą nie ma rady. – TO PRZECIEŻ ISTOTA WIARY KATOLICKIEJ. CZŁOWIEK MA WOLNĄ WOLĘ I BÓG SAM SIĘ OGRANICZYŁ W SWOJEJ WSZECHMOCY SZANUJĄC TĘ WOLĘ. Z polskiego na nasze – Bóg może każdemu „narzucić zbawienie” ale tego nie robi pozostawiając decyzję człowiekowi. Właśnie brak zrozumienia tej prawdy jest charakterystyczny dla osób tworzących obecnie środowisko Tygodnika Powszechnego (przynajmniej w moim odbiorze).

    2. Autorka pisze: „Tymczasem św. Paweł pisze, że gdyby Chrystus nie zmartwychwastał, nasz wiara byłaby próżna. Zatem Paweł czyni zmartwychwstanie istotą odkupienia. Zmartwychwstanie oznacza przebaczenie, zmycie grzechów, które umożliwia naszą przemianę, przebóstwienie. Faustyna zapomina o zmartwychwstaniu, gdyż za bardzo pochłonięta jest walką. Ona nigdy nie uwierzy w ostateczny happy end. Ona pozostanie wiecznym wojownikiem, dla którego walka toczy się na krzyżu nieustannie, a zmartwychwstanie nie następuje nigdy. Tymczasem cierpienie Jezusa na krzyżu trwa wiecznie. Gdyby zmartwychwstał – nastąpiłby koniec walki. To było dla niej nie do pomyślenia. Dlatego Jezus Faustyny musi pozostawać na wieki na krzyżu i cierpień i umierać. Zmartwychwstanie oznaczałoby porzucenie konfliktu wewnętrznego i odnalezienie i zaakceptowanie prawdziwego „ja”. Taki jest sens psychologiczny zmartwychwstania.”

    Pięknie, poetycko, tylko, że całkowicie błędnie. Zmartwychwstanie ma sens teologiczny, a nie psychologiczny. Całkowite pomieszanie pojęć.

    3. Teraz pozwolę sobie zastosować metodę autorki dokonując pseudoanalizy. Autorka pisze: „Czy naprawdę miłość Ojca przejawiła się w męce Jezusa, czy raczej w Jego zmartwychwstaniu? Czy gdyby Jezus opowiadał o sobie w zarozumiałym, egzaltowanym i wyniosłym stylu Faustyny, ktokolwiek o zdrowych zmysłach uznałby Go za prawdziwego Syna Bożego?”

    Jak bardzo autorka musi bać się śmierci i tego co po śmierci, skoro nie dostrzega tej oczywistej rzeczy, że w chwili umierania cierpimy i jesteśmy bardzo samotni. Owładnięta swoim lękiem przed umieraniem i cierpieniem nie dostrzega, że chwila śmierci to ból totalny. I Bóg, który nie musiał dać się ukrzyżować (tak tak Bóg, bo szanowna Autorko Jezus Chrystus jest dla katolika Bogiem), mógł zbawić świat na 1000000 innych sposobów ale wybrał akurat ten związany z cierpieniem. Pewnie dlatego, że towarzyszenie człowiekowi w cierpieniu jest wyrazem miłości Boga, czego autorka w swoim nieuświadomionym lęku przed cierpieniem i śmiercią nie chce sobie uświadomić, odrzucając na poziomie cierpień biologicznych każdy tekst, który o tym przypomina.

  145. Pani Aniu, bardzo dziękuję za napisanie i opublikowanie tego artykułu, myślę, że uratuje Pani tym wielu ludzi od wewnętrznych tortur wiary w archaicznego, średniowiecznego, groźnego i mściwego boga, ktory nie jest Bogiem oświeconego i chcącego wyrażać siebie poprzez miłość czlowieka. Tak jak wiele osób włącznie z Panią, mam dokładnie takie same odczucia po przeczytaniu tylko kilku pierwszych stron z Dzienniczka. Pierwsze wrażenie, że coś tu jest nie tak, że czytając to zaczynam sie coraz gorzej czuć, niedowierzanie, że Jezus – Posłaniec Światła mógłby się w taki sposób zachowywać i tak mówić. Dalej narastajacy szok i ból, gdybym miala przyjąć to za prawdę. W końcu myśl, że to mistyfikacja. Potem zaczęło bolec mnie serce. Na drugi dzień znalazlam Pani artykuł i z ulgą go przeczytalam. Ból serca od razu znikl. Myślę, że jesli reagujemy negatywnie na jakiś tekst i czujemy to sercem, to autor raczej nie pochodzi z boskiego planu bezinteresownej miłości, światła, współczucia i prawdziwej duchowej wiedzy. Przeraża jeszcze to, ilu ludzi bezkrytycznie przełyka to jak bułkę z masłem i ile szkody wyrzadza w psychice taki przekaz. Nasz rozwój duchowy powinniśmy budowac nie na lęku i strachu jak ludy pierwotne, lecz na bezinteresownej siostrzanej i braterskiej miłości służąc sobie nawzajem i budując atmosferę wewnetrznego spokoju i harmonii. W dziele Faustyny wyziera rozchwiana do granic możliwości osobowość i totalny brak stabilności emocjonalnej. Brak wewnetrznej integracji stwarza wypaczony obraz Boga. I zdziwienie, że jeszcze Kościół dopuścił to do obrotu na masową skalę. Można tylko ubolewać. Pozdrawiam Panią i doceniam umiejętność posługiwania się własną intuicją i rozumem.

  146. Chcialabym dodac od siebie pare slow. Kosciol przedsoborowy nie uznal objawien siostry Faustyny, a Najwyzsza Kongregacja Swietego Oficjum zakazala rozpowszechniania pism i obrazow, ktore przedstawiaja nabozenstwo Milosierdzia Bozego przedstawionego przez siostre Faustyne. Zakazanie szerzenia nowego kultu poparl kardynal August Hlond. W 1958 roku Watykan zupelnie zamknal sprawe decydujacym Dekretem. Jezeli chodzi o nieomylnosc Kosciola w kanonizowaniu swietych to jest to prawda pod warunkiem, ze caly prosces jest zgodny z wymagana procedura. Niestety w Kosciele posoborowym ta procedura nie jest przestrzegana i dokonuje sie niemalze ekspresowych kanonizacji. Milosierdzie Pana Boga to jest danie nam czasu tu na ziemi. Polega to na tym, ze mamy zawsze mozliwosc wyspowiadania sie i wowczas Bog Milosierny grzechy nam odpuszcza, a po drugiej stronie Bog jest juz tylko Sedzia Sprawiedliwym.

  147. Jedno co nas łączy to fakt, że wierzymy w Boga. To już sukces.
    Nie ma niczego złego w tym, że niektórzy szukają Go gdzieś poza cierpieniem.
    Podoba mi się, że ludzie zadają sobie pytania. Dzięki temu żyjemy coraz bardziej świadomie. Dzięki temu możemy bardziej wierzyć.
    Przeczytałem Dzienniczek kilka lat temu. Nic nie dzieje się przypadkowo. Doświadczenie niesamowite. Przeważające uczucie to zdecydowanie strach. Niestety odniosłem wrażenie, że ten strach to przed Bogiem który karze, żąda, wymaga. Poza tym odczucie, że mimo dobrego, prawego życia można nie wejść do Jego Królestwa mimo, że jest nieskończenie miłosierny…
    Po lekturze nie było we mnie spokoju. Umysł nie dawał mi spokoju. Czy nie powinno być tak, że jako wierzący powinniśmy chodzić szczerze uśmiechnięci, pomagać sobie wzajemnie, nie być zaborczymi, robić wiele rzeczy bezinteresownie, starać się być tym kto nadaje kierunek działania w swoim życiu, być cierpliwym i nie oceniać innych?
    Bóg dał nam PEŁNĄ wolną wolę a tego w ogóle nie wykorzystujemy dbając tylko o to żeby było wygodnie i ładnie. Doświadczaj. Idź do przodu z głową wysoko podniesioną. Nie zatrzymuj się. Nie patrz się za siebie. Cierpienie jest wpisane w nasze życie, ale zawsze jest „po coś”. Cóż ciężko jest chociaż na chwilę porzucić nasz wyuczony umysł, nasze ego, ale głębiej w nas jest coś więcej.

    P.S. Artykuł dobry.

  148. Mistyki nie da się sprowadzić do psychologii; albo się to uznaje albo nie. Tylko że jak ktoś tego nie uznaje, trudno mu chyba nazywać się katolikiem.

    A „Dzienniczek” jest dziełem literackim — osobistym, ale literackim. Nie da się postawić rzetelnej diagnozy psychiatrycznej, czy nawet psychologicznej, na podstawie dzieła literackiego.

    A jeśli chodzi o resztę, to cóż: jeśli chce się analizować problemy teologiczne, to można by się oprzeć na jakimkolwiek dziele teologicznym, choćby na „Katechizmie”, jeśli się nie ma ciągot naukowych (a teologia bywa męcząca; niemniej jeśli ktoś pisze, ze „teologia jest jego pasją”, to chyba czegoś można wymagać). Inaczej pozostaje się na poziomie opinii, do której każdy ma prawo, ale która w rzetelnej analizie problemu właściwie nic nie wnosi. Może za to ujawniać skądinąd osobliwe przekonanie, że z niewiadomych powodów jest się autorytetem w spawach wiary, kiedy się nim dość ewidentnie… nie jest. I to jest chyba najlepsze, co można o tym tekście, i jego właściwych celach, napisać.

  149. A być może (taki mały appendix) w poprawnym rozumieniu dzienniczka pomogłyby nieco: 1. Zdrowy rozsądek (czyli rozumienie, że każdy tekst ma ograniczenia, których geneza w tym wypadku jest oczywista), 2. np. lektura Pisma Świętego, takiego św. Pawła chociażby, kolejnego pomyleńca, który pisał, że „we własnym ciele dopełnia braki udręk Chrystusa” (Kol 1,24), czy że człowiekowi wierzącemu „dane jest z łaski” nie tylko wierzyć Chrystusowi, ale i „dla niego cierpieć” (Flp 1,29), już pomijając wątki mniej oczywiste, np. z Listu do Rzymian, których tutaj przywoływał nie będę. Pomny zalecenia ewangelicznego, zupełnie szczerze piszę: proszę zejść z tej drogi, którą teraz Pani podąża, bo ona do niczego dobrego nie prowadzi.

  150. Powiem tak: autorka ma rację i zarazem nie ma. Faustyna była zaburzona – to nie ulega wątpliwości. Ale tylko tacy „zaburzeni” zmieniają świat, jak Abraham, Mojżesz, Jezus, Franciszek i papież Franciszek, jak ojciec Pio, jak brat Albert, który cierpiał na „schizofrenię społecznie pożyteczną” (schisophrenia paradoxalis socialiter fausta). Tylko załamanie nerwowe albo psychotyczne, odpowiednio przeżyte, prowadzi do Boga. Oczywiście, nie znaczy to, że należy szukać chorobę, ale że niebo pełne jest umysłowo i afektywnie chorych. A co do wpisu mojego przedmówcy, drogi panie, czy droga pani „a” – straszyć to możesz swoje dzieci, ale nie Autorkę, która szuka szczerze prawdy i ją znajdzie właśnie na tej drodze, którą podąża.

  151. Macieju:
    „””Poza tym odczucie, że mimo dobrego, prawego życia można nie wejść do Jego Królestwa mimo, że jest nieskończenie miłosierny…””””

    Królestwo Boże jest tu na ziemi i tutaj do niego wchodzimy spożywając Ciało i Krew Chrystusa ze skruchą z powodu własnych grzechów. To Jezus otworzył Swoje królestwo, a klucze dał Piotrowi. Szczęśliwy sługa to ten, który karmi braci Ciałem i Krwią Chrystusa i wprowadza ich w ten sposób do królestwa Bożego, Kto codziennie przystępuje do Komunii ten trwa w Chrystusie i jest uczestnikiem Jego królestwa. Faustyna setki razy pisała o swoich przeżyciach związanych z Komunią.

  152. Jak to pokazuje historia świata zawsze będą ludzie jedni za drudzy przeciw. Prawda jest taka że nikt tego nie zmieni, jedni wierzą Siostrze Faustynie drudzy nie, jedni wierzą w Boga drudzy nie ……
    itp… Zależy to od różnych czynników itd… Ja jestem wierzący i nie widzę tam nic złego co by miało gorszyć, a wręcz przeciwnie, raczej skłania mnie ku refleksji nad jakością życia i samej wiary.

  153. Zgadzam się zupełnie z wypowiedzą Ewy JW. Zastanawiam się jednocześnie czy słowa ,,ofiarowuję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twego może wypowiadać każdy człowiek. Jeżeli wypowiada to duchowny, to zgoda. Jest specjalnie predysponowany do składania tego typu ofiary. Zwyczajnie człowiek może ofiarować to co jest jego własnością. Chrystus jest wartością zewnętrzną.

  154. Umieszczenie na indeksie ksiąg zakazanych przez Święte Oficjum Dzienniczka Faustyny, a potem kanonizowanie jej przez Kościół po SWII w oparciu o ten Dzienniczek wprowadza dezorientację wiernych. I komu tu wierzyć ! Niektóre sformułowania w Dzienniczku świadczą o tym jakoby to ona była główną osobą Bożego Miłosierdzia. A przecież ratunek dla grzesznego świata już został zapowiedziany w Księdze Rodzaju jako wybraństwo Niepokalanej i Jej Boskie Macierzyństwo. Współczesny kult św. Faustyny zostaje w Kościele niemal zrównany z kultem Matki Bożej, albo niewiele mu ustępuje. W modlitwie Zdrowaś Maryjo mówimy ,,módl się za nami grzesznym,, a w Koronce nie ma mowy o Miłosierdziu dla grzesznego świata, a owa grzeszność jest głównym powodem konieczności błagania o Boże Miłosierdzie, przy czym efekt Bożego Miłosierdzia współistnieje jedynie w powiązaniu ze skruchą i żalem za grzechy. Dziwią mnie ponadto ciągłe intencje w Kościele, jak nieustanne modlitwy o pokój, podczas gdy ani mru, mru o nawróceniu z obecnego chaosu w dziedzinie moralności i nie tylko. Czyżby odmawianie Koronki i ustanowienie nowego Święta Miłosierdzia było remedium i nic już nam więcej nie potrzeba, o nic nie musimy się starać, bo jakoś na to to wygląda. Zgadzam się z osobą, która stwierdziła, że Dzienniczek można potraktować jako utwór literacki i zapis duchowych aspiracji, ale dalsza część sprawy to decyzje władz Kościoła przedsoborowego i posoborowego, jakże diametralnie różne.

  155. Pragne zauwazyc, ze zacytowany wierszyk Sw.Faustynki nie jest o Niej tylko o Maryi! Skad taki wniosek? Mam wrazenie, ze autorka na sile probuje umniejszyc swietosc naszej Rodaczki! Nie wszystko, czego sie nie rozumie nalezy umniejszac i krytykowac doszukujac sie drugiego dna. Proponuje pomodlic sie do Ducha Sw o dary chocby pokory lub madrosci…Z Bogiem

  156. Artykuł bardzo dobry, ponadczasowy skoro w 7 lat po opublikowaniu ciągle ma żywy odzew. Nie znoszę katolików wypowiadających się ex cathedra a mnóstwo dziś takich. „Wszystko badajcie, a co szlachetne – zachowujcie!” mówi Biblia i jest to dla mnie oczywista zachętą do osobistych poszukiwań.Nie muszę się zgadzać z Autorką ale rozważam jej argumenty bo jak inaczej będę gotowa ” do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest” . Grożąc jej wiecznym potępieniem ??? Takie są zwykle argumenty wysuwane przez „praworządnych ” chrześcijan w dyskusjach. Bóg nie potrzebuje adwokatów. A co do artykułu- temat jest zbyt szeroki bym mogła go ująć w kilku zdaniach, skłaniam się jednak ku uwierzeniu Faustynie i „Dzienniczek” nie budzi mojego przerażenia. Ktoś tu pytał w komentarzach czy radosny i nie cierpiący człowiek nie może podążać za Bogiem radosną ścieżką afirmacji tylko zawsze to okropne cierpiętnictwo? Myślę, że nie bardzo może. Skoro bowiem jesteśmy jednym ciałem w Chrystusie musimy patrzeć szerzej- nie tylko na siebie, trzeba nam współodczuwać ze światem na którym aż nadto jest cierpienia. Prawdziwa empatia to czysty ból, który dźwigam i ofiarowuje tak jak Faustyna dla dobra innych i świata,wierząc, że dzięki temu przyczyniam się również do zachowania równowagi pomiędzy Dobrem a Złem w skali kosmicznej. I wierzcie mi, można od tego ” oszaleć ” , zupełnie tak jak Faustyna 🙂

  157. „naszej Rodaczki”
    A po cóż wielka litera?
    „skłaniam się jednak ku uwierzeniu Faustynie”
    Choćby anioł głosił jakąś inną Ewangelię niech …. (tu pomijam)
    jak oznajmia Pismo.

  158. Witam, chcialam uzupełnić mój wcześniejszy komentarz tym, że mimo, iż zupełnie nie przemawia do mnie wizja duchowości z Dzienniczka, nie znaczy to, że kogokolwiek krytykuję lub potępiam, wręcz przeciwnie, uważam, że każdy z nas ma swoją drogę duchowego rozwoju i dla każdego jest ona inna. Dla Faustyny była właśnie taka i to jej prawo i jej indywidualna ścieżka. Z poważaniem dla wszystkich istot, moje wyrazy miłości 🙂

  159. Straszne pierdy.
    np.
    Bóg Faustyny potrzebuje ofiar dla zaspokojenia swej sprawiedliwości, i to ofiar złączonych z ofiarą Jego Syna. „Moja ofiara jest niczym sama z siebie, ale kiedy ją łączę z ofiarą Jezusa Chrystusa, to staje się wszechmocną i ma moc przebłagania gniewu Bożego. Bóg nas miłuje w Synu swoim, bolesna męka Syna Bożego jest ustawicznym łagodzeniem gniewu Boga”. (Dz 482) Bóg jest ustawicznie zagniewany i ustawicznie należy Jego gniew łagodzić. Zdaje się, że bolesna męka Jezusa nigdy nie dobiega końca, gdyż nigdy nie zdołała do końca przebłagać zagniewanego Boga. Faustyna notorycznie nie pamięta o zmartwychwstaniu Syna Bożego. Jego męka jest najważniejsza i nieustanna. Faustyna nigdzie prawie w Dzienniczku nie wspomina też o życiu Jezusa, Jego nauczaniu. Całe swoje przemyślenia koncentruje wokół męki. Daje to w rezultacie bardzo wypaczony i okaleczony obraz chrześcijaństwa.

    Wcale nie jest to wypaczenie. Właśnie męka jest szczytem i tym co najważniejsze – to cena jaką Bóg – Syn Boży „płaci” za zbawienie człowieka. On te grzech bierze na siebie a one posyłają Go na krzyż. Dokładnie tak. Bolesna męka Jezusa nigdy się nie kończy bo ludzie „mają Go w nosie” i grzeszą dalej (dla Boga niema czasu. Dla Niego zawsze jest teraz. Wszystkie wydarzenia dzieją się równocześnie ). Kiedy grzeszą Chrystus realnie cierpi. A Faustyna chce mu towarzyszyć w cierpieniu. Brać na siebie chociaż odrobinę tego cierpienia, dlatego się umartwia. Jednocześnie wie, że sama z siebie nic nie może i pragnie, aby sam Chrystus uzdolnił ją i udoskonalił jej ofiarę.
    Bóg się gniewa, ooohhhoooo jaki straszny ten zagniewany Bóg. Pewnie, że się gniewa, który normalny ojciec by się nie gniewał, gdyby tak katowali mu syna.
    Pisze Pani że stara się zrozumieć. Moim skromnym zdaniem trzeba być psychologiem lub kimś w tym guście, aby tego nie rozumieć.

    np.2
    …Daje to w rezultacie bardzo wypaczony i okaleczony obraz chrześcijaństwa.
    Jakiego chrześcijaństwa? Chyba Pani prywatnego. W KK są dwa tak samo ważnie źródła objawienia (naszej wiedzy o Bogu) Pismo Święte i Tradycja. Najkrócej mówiąc ” jedno pilnuje drugiego”. Pani powoływanie się na Pismo Święte, że coś tam nie pasuje, jest słabe. Pismo jest Święte, ale Pani interpretacje już nie.
    Pozdrowionka

  160. @Anna Connolly – Dziękuję! Zupełnie przypadkiem, a w zasadzie to może i nie przypadkiem odkryłam tę stronę, poszukując opinii na temat uznania świętości Faustyny. Od niedawna jestem na emeryturze i mam nieco więcej czasu na – powiedzmy – rozwój duchowy. Jestem ochrzczoną katoliczką, ale czuję się raczej chrześcijanką, i to z tych dociekliwych, czepiających się szczegółów, co znają Ewangelię, czytają Stary Testament i np Dzienniczek Faustyny. Zawsze miałam problem z wszelkimi świętymi, z pobożnością maryjną, z mantrycznymi modlitwami, znaczenia których nie pojmuję. Nigdy nie rozumiałam koronki do Bożego Miłosierdzia, zaś Dzienniczek, przez który z trudem przebrnęłam, jest według mnie do bólu egzaltowany i bluźnierczy! Trudno mi z kimś porozmawiać na ten temat, mieszkam na wsi, gdzie ludzie modlą się do wszystkich, tylko nie do Boga, gdzie od ewangelicznej nauki Chrystusa i wiary ważniejsze są rytuały. Serdecznie pozdrawiam

  161. Proszę Pani. Przeczytałem kilkanaście „stron”, wykryłem wiele błędów, nie mam czasu przeczytać tego, aktualnie, w całości. Chciałem tylko Pani powiedzieć, że nic nie zagłuszy w Pani pragnienia poznania Boga i ukrytą chęć odwzajemnienia Jego miłości. I żadne mądre słowa, ani racjonalne, psychologiczne wywody nie są w stanie opisać do końca tego: na czym dokładnie ta miłość polega. Faustyna miała chwile wielkości i małości, ale nigdy nie dążyła do bycia wielką tego świata. Ta prosta dziewczyna chciała tylko podobać się Panu Bogu. I Pani również polecam głębiej się zastanowić nad sprzecznościami związanymi z Bogiem, wiarą, Jego zmieniającymi się na przestrzeni czasów słowami, i Jego wymaganiami, które wzorowo wypełniała św. Faustyna. I Pani jest również wezwana do świętości. Proszę spróbować pójść tą drogą, pomodlić się o łaskę głębszej wiary. No a ta wiara ma to do siebie, że choćby o niej pisać przez wiele tysiącleci, to i tak tematu się nie wypełni. A drogi różnych Świętych do Boga, ich doświadczenia i modlitwy są najróżniejsze. Bóg dla Pani też ma Plan 🙂 POZDRAWIAM,

  162. Mam wrażenie, że jest pani po prostu żydowską przechrztą. Nienawiść do KK często mocno skrywaną wysysacie z mlekiem matki, obrzydliwe nauki Talmudu, tej najbardziej rasistowskiej i plugawej księgi świata, macie mocno wryte w komórki waszych mózgów. Modlę się codziennie o wasze nawrócenie, choć osobiście w to nie wierzę ale dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Po tym jak odwróciliście się od Boga bo przysłał nie takiego Mesjasza jakiego się spodziewaliście, i stworzyliście nową religię w postaci judaizmu talmudycznego, który wbrew pozorom ma niewiele wspólnego z mozaizmem, wasze elity poświęciły cały naród waszemu nowemu Bogu – Szatanowi. Służycie mu bardzo rzetelnie, niszcząc porządek tego świata. Bo oczywiście to zupełny przypadek, że Beria (główny architekt ludobójstwa w Katyniu), Lenin, Hitler, Marks, profesorowie szkoły frankfurckiej, założyciele Hollywoodu (tego najbardziej deprawującego narzędzia kultury), kaci ocalałych po wojnie resztek polskiej elity i wielu, wielu innych złych ludzi byli żydami. Czysty przypadek, prawda?

  163. Miło widzieć, że blog Kleofas, na którego kiedyś lubiłem często zaglądać, jeszcze żyje (a sądząc po tym wątku, który dalej się ciągnie), nawet ma się nie najgorzej 🙂 Powrócę z komentarzem do tekstu wkrótce.

  164. Dzień dobry. Nie ukrywam, że jestem przerażona tym, co tu wyczytałam (a chciałam poczytać więcej o Faustynie), aż musiałam sprawdzić, czy to na pewno blog katolicki. Jedynym usprawiedliwieniem jest poszukiwanie Prawdy i to potrafię jeszcze zrozumieć. Pan Bóg różnie działa w historii, dostosowując się do sytuacji i do ludzi, ma czasami oryginalne metody działania. Ale zawsze proponuje drogę Krzyża i ciasną bramę. Innej nie ma, bo sam taką przeszedł. Na całą historię zbawienia trzeba patrzeć całościowo, a nie wyrywkowo szukać potwierdzeń jakichś teorii. My nic nie mamy,żeby popisać się jakimiś zasługami, a w Koronce przed oblicze Boga zanosimy Zasługi Chrystusa- Jego Mękę ( św. Paweł mówi, że chlubi się tylko Krzyżem Chrystusa). Boska sprawiedliwość miałaby za co karać, bo ciągle nasze serca są zatwardziałe. Modlitwa też jest przede wszystkim w Bożej ekonomii dla nas, abyśmy sobie pewne rzeczy uświadomili, np. bezgraniczne Miłosierdzie Boże, jeżeli człowiek chce z niego w swej wolnej woli skorzystać. Myślę, że warto więcej być z Bogiem na modlitwie, czytać Słowo Boże, prowadzić życie sakramentalne i mieć kontakt z rozmodlonymi księżmi/autorytetami/ książkami itp. Zastanawiam się, czy te dywagacje więcej nie szkodzą, niż pomagają. Lepiej czasem pokornie pobyć przed Bogiem i oddać się w swoim niezrozumieniu różnych spraw Jego prowadzeniu. Życzę wielu łask Bożych i pozdrawiam. 🙂

  165. Witam wszystkich, trafiłam tu, bo tez mam mieszane uczucia względem Dzienniczka. Podczas czytania były momenty, ze byłam bardzo napełniona nadzieja i wdzięcznością, ze Bóg daje tak dokładne wskazówki, obietnice i ze Jego niezgłębiona miłość wylewa się na nas przez takie narzędzia jak obraz czy konkretna modlitwa. Uważam, ze jest to piękne. Jednak tez niejednokrotnie uderzała mnie postać Jezusa, który często mówił do Faustyny ostro, surowo, wymagał cierpień. Rozumiem wymiar cierpienia w chrześcijaństwie i dla tej tez szalonej miłości Boga do człowieka, która sprawiła ze za nas umarł, zostałam katoliczka. Jednak, bardzo dużo jest tam o tym cierpieniu i przeblagiwaniu sprawiedliwości Bożej za grzechy. Nie podobało mi się i wydało mi się to mało miłosierne, ze Bóg ma dusze które kocha bardziej, a do niektórych jak to jest napisane nawet przychodzi w komunii niechętnie. Gdzie tu logika?Bog umiera z miłości za nas, a do takiego grzesznika, co w końcu się przemoże i pójdzie do komunii Bóg może przychodzić niechętnie? Te kilka zdań całkowicie mnie zniechęciło do dalszej lektury. Od razu wyobraziłam sobie ze do mnie Bóg napewno przychodzi niechętnie bo na wszystko jestem taka oporną kozą i tak mnie to zablokowało na Boga, rozmawianie z Nim i modlitwę, ze szczerze mówiąc nie wiem jak to w swojej głowie odkręcić. Rozumiem mistyków jako poszczególne indywidualności, tak jak indywidualny jest każdy z nas i wydaje mi się ze poszczególny święty nie reprezentuje całości obrazu Boga, ale jakiś Jego przymiot, tym było w przypadku Faustyny miłosierdzie. Dla równowagi możemy znaleźć świętych którzy byli znani z tego ze są cały czas radośni, jak na przykład Filippo Neri i radością świadczą o Bogu. Tak jakby człowiek blyszczal odbitym blaskiem danego przymiotu boskiego, ale nie wbrew sobie ale w zgodzie ze SWOJĄ NATURĄ i tym do czego jest powołany. Dlatego niektórzy święci są nam bardziej bliscy, inny nie, tak jak ludzie których spotykamy. Tak to rozumiem. Niemniej jednak te kilka zdań w Dzienniczku sprawiły, ze naprawdę nie wiem co mam myśleć. Pozdrawiam wszystkich serdecznie i dziękuje autorce artykułu za podjęcie takiego tematu.

  166. Kasia „Mam wrażenie, że jest pani po prostu żydowską przechrztą.”

    Nie tylko Apostołowie byli „żydowskimi przechrztami” ale i sam Pan Jezus został ochrzczony (chociaż tego nie potrzebował).

    Pani Kasia należy do Deutsche Christen?

  167. Serdecznie dziękuję za ten tekst o Faustynie. Mam dokładnie te same odczucia jak Autorka. Nie jestem teologiem, ale jestem filologiem, więc analiza tekstów wszelakich jest mi nieobca.

    Czytałam „Dzienniczek”. Czytałam Biblię. Osobiście uważam, że Bóg z „Dzienniczka” w zestawieniu z Bogiem Starego Testamentu jest straszny. On nie tyle jest sprawiedliwy, on żywi się cierpieniem i destrukcją. Miłosierdzie miesza się z karą, miłość podejrzanie przejawia się masochizmem.
    Jego wymagania są zgoła odmienne od wymagań Boga Biblii. Przeczy sam sobie. Posłuszeństwo Jemu skutkuje cierpieniem, nieposłuszeństwo też. Ów Bóg jest jak krwiożercze fatum z dramatu antycznego.

    Bóg ST jest zarówno sprawiedliwy jak i miłosierny. Nawet swoich wrogów traktuje z litością, jeśli Ci są skłonni się nawrócić. Jezus w NT wyraźnie mówi, ze czyni to samo, co I Ojciec. Czego zatem chce Ojciec (a zarazem Syn i Duch)? Chce tego, co czyni… uzdrawia, uwalnia, naucza, inspiruje, w końcu zbawia od wiecznego odłączenia tych, którzy chcą z Nim być na zawsze. Jest stanowczy, ale i wspaniale hojny.

    Jezus wyraźnie naucza: „Idźcie i starajcie się zrozumieć co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. … Bo nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, lecz grzeszników” (Mt 9,13) Niestety, w wizji s.Faustyny nawet „idealna” Faustyna jest „niczym”. Jezus traktuje ją pogardliwie.

    Tymczasem prawdziwy Jezus do złoczyńcy na krzyżu, który zdobył się na prosty akt skruchy mówi : „Jeszcze dziś będziesz ze mną w raju”.

    Jezus z NT (ale i Bóg w ST, kiedy mówi do proroków), mówi do ludzi, żeby się nie lękali. Apostołowie uczą też, że prawdziwa miłość usuwa wszelki lęk. „Dzienniczek” mnie przeraża. Jest to moje subiektywne odczucie. Rozumiem, że każdy ma prawo do własnych odczuć, stąd szanuję przekonania oponentów.

    Gdyby „Dzienniczek” był dziełem w 100% będącym fikcją literacką, to powiedziałabym, że opisuje przeżycia osoby dotkniętej chorobą psychiczną z fiksacją na tle religijnym lub osoby spędzającej czas na fantazjowaniu, które miało charakter psychologicznej projekcji.

    Tak jeszcze z życia wzięte – znam pewną osobę, która, choć cierpi na schizofrenię paranoidalną z omamami, przez lekarzy jest diagnozowana jako „zdrowa”, a to tylko dlatego, że żaden z nich nie spędził z nią na tyle dużo czasu, żeby być świadkiem jej odmiennych stanów świadomości. A mamy XXI wiek… . Stąd też to, czy s. Faustyna była zdrowa psychicznie czy nie – tego nie możemy być pewni. To wie tylko Bóg.

    Wierzę, że szukała relacji z Bogiem. Nie oceniam jej jako osoby, ponieważ żeby znać odpowiedź na wiele pytań, trzeba by było ją znać osobiście, a to niemożliwe. Jeśli była chora psychicznie, to jej mogę tylko bardzo współczuć. Skoro czytanie „Dzienniczka” przyprawiło mnie o lęk, to ta biedna kobieta musiała naprawdę żyć w strasznej rzeczywistości, pełnej duchowej grozy.

    Dla mnie, jako osoby wierzącej liczy się wyłącznie Biblia jako tekst natchniony, bo tylko tego tekstu jestem pewna.

    Co do o.Pio… o. Pio wiele się modlił o chorych i cierpiących ludzi, dużo też ludziom pomagał w trudnych sytuacjach. Czytałam jego listy i nie ma w nich tendencji masochistycznych. Jego cierpienie miało nieco inny wymiar.

    Nie wiem, jaka jest prawda o s. Faustynie. Wiem jedno – jej tekst jest dla mnie straszny i niepokojący. Dlatego zresztą szukałam w internecie jakiś analiz krytycznych i cieszę się, że taką znalazłam.

  168. Z pełnym szcunkiem dla rzetelnej pracy SzPani Anny. Jest to bardzo dobre opracowanie, które prowadzi do poszukiwania prawdy. Wielkie dzięki Pani Anno.
    Nigdy nie miałem przekonania do Dzienniczka – niemniej jest tam bardzo dużo odniesień do wiary i Chrystusa. Jest to jak najbardziej pozytywne dla wiary. Wolę jednak studiować Pismo Św. Ciągle mam wątpliwości co do przekazu Siostry Faustyny.
    O Siostrze Faustynie dowiedziałem się nagle pod koniec lat 80-tych. Wcześniej nic – ani z Kościoła, ani od księży, ani od poszukujących wiary i prawdy. A jak się okazało, że jej tak ważne i natchnione przekazy od Pana Jezusa zostały uznane w 1959 roku za herezje, to dopiero wzbudziło to moje podejrzenia. Wtedy to już był Jan XXIII, ale jeszcze przed soborem SWII. Dopiero Paweł VI « odblokowal » dzieło w 1978. Dziwne, że niby ważne przesłania, a nikt wcześniej o nich nie słyszał.
    Jeszcze raz dziękuję za rzetelne rozpracowanie tematu.
    Następna wątpliwość (poza artykułem). To modlitwy do Miłosierdzia Bożego « autorstwa » św. Faustyny. Według wytłumaczeń, treść koronki podyktował św. Faustynie sam Pan Jezus. Podobną modlitwę znajdujemy u pastuszków z Fatimy, której nauczył ich ŚwAnioł. Jest to modlitwa do Trójcy Św., w której słowa są podobne z prośbą o nawrócenie nędznych grzeszników. Nie ma tam prośby o miłosierdzie dla wszystkich na całym świecie- tj. także dla ateistów, bezbożników i wrogów Kościoła. Jest pewna różnica – dla mnie znacząca. A więc mamy dwie modlitwy, niemal identyczne, podane najpierw przez ŚwAnioła, a kilkanaście lat później przez samego Jezusa Chrystusa. Ta druga modlitwa jest bardziej miękka – współczesna. Nie jest to dla mnie jednoznaczny i jasny przekaz dla Kościoła i wiernych. Czyżby jedna forma dla Polaków i druga dla reszty świata?
    I jeszcze jedno. Orędownikiem i promotorem Bożego Miłosierdzia był kard Macharski. Ten sam, który wraz z nagonką niewierzących wypędził z Oswiecimia klasztor klauzurowy Karmelitanek. Jak tu pogodzić « milosierdzie » z aktem wandalizmu antykatolickiego. I znowu kreują się podejrzenia o jakąś podłość. W związku z tym, rzetelne uzasadnienia Pani Anny jak najbardziej naprowadzają nas do prawdziwej rzeczywistości.
    PS: miło jest przeczytać argumenty za i przeciw, bo to prowadzi do szukania prawdy. Szkoda, że pojawiło się parę osób rzucających obelgi na lewo i prawo bez odnoszenia się do meritum sprawy. Być może im by się przydało trochę ogłady i wiedzy z psychologii, o której jest mowa w artykule.

  169. Na stronie Teolog katolicki odpowiada księdza doktora teologii są opracowania nt. problemu teologicznego związanego z Koronką, mianowicie Ofiarowanie Bóstwa. Warto się zapoznać.

  170. „Biorąc pod uwagę jej doświadczenia z dzieciństwa i młodości, jest możliwe, że Helena porzuciła swe autentyczne „ja” i całe życie zmagała się z tragicznymi konsekwencjami tego kroku.”
    Wszystko od początku do końca oparte na prawdopodobieństwie. Zależy Pani na prawdzie czy na wrzuceniu kamyka do wody.

  171. Jestem co prawda dopiero w trakcie słuchania „Dzienniczka” (ta forma w tym przypadku jest dla mnie bardziej przyswajalna), ale mam za sobą już ponad połowę treści. To co do tej pory zwróciło moją szczególną uwagę, to swego rodzaju zafiksowanie Faustyny na swoim cierpieniu, które sama wielokrotnie podkreśla. W ogóle klasztor jest ukazany jako jakiś dziwny, sztuczny świat, gdzie kwestie porozmawiania z drugim człowiekiem urastają do rangi decyzji o przyszłości świata, a kwestia budowania relacji jest przygnieciona wewnętrznymi ustaleniami.

    Dziwne dla mnie jest to, że Faustyna z jednej strony oddaje się woli Jezusa, a z drugiej oddaje się woli swoich przełożonych oraz spowiedników, co często rodzi wewnętrzny konflikt, przy czym albo postępuje według decyzji ludzkich, albo podważa zdolność tych ludzi do odpowiednich decyzji, czyli wewnętrznie wypowiada im posłuszeństwo, które przecież sama uznaje za jedną z podstaw pójścia właściwą drogą. Dziwne jest to wszystko.

    Przyznam, że w całym tym dziwnym połączeniu wizji, posłuszeństwa, życia zakonnego, cierpień i oskarżeń, pojawia się wyjątkowo „przystępny” i bardzo życiowy fragment o spowiedzi, w którym Faustyna ma naprawdę ciekawe wnioski. Problem w tym, że tych kluczowych wg niej kwestii nijak nie da się wdrożyć w przypadku dzisiejszego zwykłego katolika (chociażby stały spowiednik znający problemy i postępy swoich penitentów), co sprawia, że rzeczywiście spowiedź nie dość, że niczego nie zmienia w życiu człowieka, to czasem powoduje więcej szkody niż korzyści.

    Czy objawienia były prawdziwe? Nie wiem. Wg mnie treść „Dzienniczka” jest co najmniej dziwna, rzeczywistość tam ukazana jest kompletnie nierealna, a problemy i cierpienia są jakieś wydumane. Wydaje mi się, że polecanie tych treści jako swego rodzaju wzoru wcale nie musi przynieść dobrych efektów, bo treść odnosi się do jakiegoś zamkniętego świata. Gdybym musiał się określić, to na podstawie tego co wysłuchałem do tej pory orzekłbym, że wizja wiary, Kościoła, Jezusa, którą Faustyna otrzymała w młodości, a która ma ogromny wpływ na jej postrzeganie świata, nie zgadza się z tym jak ja rozumiem wiarę.

  172. Chcem sa poďakovať za Vášu analýzu. Už najmenej 20 rokov trpím vnútornou samotou a nepochopením. Denniček som čítal aspoň raz a vždy som od neho odchádzal znechutený a zmätený.
    Sviatok Božieho milosrdenstva prežívam ako trápenie. Prostredie, v ktorom žijem ospevuje sv. sestru Faustínu a praktizuje kult Božieho milosrdenstva ale takmer nikdo nečítal jej denník a tak mi nikdo nerozumie. Bal som sa, že sa poliaci dali unies túžbou, za každú cenu mať mystika, ale vidím, že ešte existuje normálne veriace Polsko, ako napr. už zosnulý otec Blachnický, ktorému za mnoho vďačím.

  173. Ojcze Bernardinie, dziękuję za komentarz. Niech Ojciec nie czuje się już tak osamotniony. Takich jak my jest sporo, choć nie mówimy zbyt głośno. Też czuję się wyobcowana z moimi odczuciami i przemyśleniami na temat objawienia s. Faustyny. Zastrzeżenia teologiczne zgłaszali także niektórzy wybitni polscy teolodzy, np. ks. Wincenty Granat czy ks. Wacław Hryniewicz. Wypowiedź tego ostatniego można znaleźć w książce „Wiara w oczekiwaniu” (dostępna w books.google.pl). Ksiądz Hryniewicz jest dla mnie największym i najodważniejszym orędownikiem Bożego Miłosierdzia (dla wyjaśnienia nie w wersji Faustynowskiej).

  174. Ďakujem za reakciu. Ja tiež nepochybujem o nesmiernom Božom milosrdenstve, ale sa búrim voči tomu na papieri malovanom . Nestačí, že už máme Božské srdce zo sádry, ešte nám treba malované papierové milosrdenstvo.? Je to urážka Božieho majestátu. A potom , tak isto vnímam vo viziách sestry veľa rozporov. Obraz má slúžiť tomu, aby sme od vecí viditeľných postupovali k láske k veciam neviditeľným a nie naopak. U sestry Faustíny je zvláštne, že podla jej slov má osobný vzťah „mystický” s Kristom a pri tom konštatuje: „Kážeš mi uctievať svoj obraz.! ” Obraz, ktorý mala malovať štetcom a svojimi rukami a taký nikde neexistuje. Načo je dobré uctievať obraz, keď už mám živý vzťah s Kristom? Tých rozporov je tak veľa v denníčku, žeby to zabralo celú knihu. Ale som rád, že môžem o tom s niekým hovoriť

  175. Do Ojca Bernardina: Czytałam „Dzienniczek” przeszło dziesięć lat temu. To była jedna z najbardziej traumatyzujących lektur. Mam w sobie dość silny pierwiastek neurotyzmu i czytałam te zapiski w bardzo trudnym momencie. Liczyłam, że mi pomogą, a stało się wręcz przeciwnie. Właściwie do tej pory nie mogę się otrząsnąć z wielu treści. Bardzo mi przeszkodziły i nadal przeszkadzają, jeśli chodzi o spokojne zaufanie do Boga, bywa, że jest to po prostu walka. Gdyby wybrać pojedyncze zdania, to można znaleźć w nich nawet coś bardzo inspirującego i pocieszającego. Niestety w zderzeniu z pozostałą treścią, to wszystko nie trzyma się kupy i wręcz budzi lęk zamiast zaufania. Tak, jak Ojciec napisał, jest tu sporo sprzeczności. Sama postać Jezusa jest bardzo nieprzewidywalna i w sumie nie wiadomo, czy nas bardzo kocha i jest czuły, czy jest wściekły i chce nas ukarać (tylko s. Faustyna, ewentualnie Maryja, nas chroni). O Bogu Ojcu już nie wspomnę, mam wrażenie, że w Jego przedstawieniu, po trosze odbija się obraz ziemskiego ojca s. Faustyny. Powstał nawet tekst psychiatry prof. Jerzego Strojnowskiego, dotyczący zdrowia psychicznego wizjonerki. Autor stwierdza przy całej delikatności i z ostrożnością (wszak nie znał jej osobiście), że s. Faustyna była chora na cyklofrenię. W konkluzji, napisał, że choroba nie koliduje z tym, że zakonnica ta nie mogła stać się święta. Jak to kiedyś ujął dk. Marcin Gajda (zajmujący się m.in. terapią nerwic religijnych), każde objawienie przechodzi przez ego wizjonera. Niestety u nas w Polsce rzadko zwraca się uwagę na kontekst kulturowy, religijny, rodzinny, psychiczny osoby, która doświadcza objawień. Kiedyś trafiłam w Internecie na wypowiedź byłego seminarzysty, który też bardzo źle zniósł kontakt z „Dzienniczkiem”. Postanowił porozmawiać o tym z przełożonym, który mu odpowiedział, żeby dał sobie spokój z tym tekstem i dodał, „wiesz, ile było z tym problemów?”. Uważam, że s. Faustyna miała duży potencjał i była bardzo wrażliwa, niestety wyrosła w dość opresyjnym środowisku i weszła także w środowisko o szczególnie opresyjnym charakterze (jej uwagi na temat życia w zakonie wiele na ten temat mówią). Właściwie to ona była dość samotna z tym, co się jej przytrafiło. Mam wrażenie, że nawet ks. Sopoćko, choć jej uwierzył i nie zlekceważył, to zostawił ją z tym wszystkim samą.

  176. Łaska wiary rozwiewa ludzkie wątpliwości,banał dla świata, ale póki jej nie otrzymasz będziesz po ludzku kombinować. Droga pani „Dzienniczek „pod względem teologicznym jest przebadany przez wybitnych specjalistów, którzy początkowo z dużym dystansem podchodzili do sprawy.Życzę Światła Ducha Świętego.

  177. A wiecie co? Ja doświadczyłam bezpośrednio cudu poprzez koronkę – pacjentka wyzdrowiała z raka, nie miała szans. Demony zawsze będą próbowały przemawiać poprzez ludzi którzy im pozwolą na to… przecież każdy ŚWIĘTY łącznie z apostołami by podchodzili pod choroby psychiczne. Czuję to mnóstwo ŻYDÓW pośród postów… nie dajcie się nabrać. Siostra Faustyna przyniosła nam oręże do walki… i jest solą w oku wszelkiemu złu

  178. Szanowna Pani,
    na powyższy artykuł trafiłem przypadkiem.
    Jest on obszerny i dość zawiły, dlatego, dwukrotnie go przeczytałem i muszę stwierdzić, że jest pod ogromnym wrażeniem Pani pracy i argumentacji.
    Jestem sceptycznie nastawiony do objawień, stygmatyków i wizji. Dlatego jeszcze chętniej wczytywałem się w artykuł.
    Uważam je za wymysły „widzących” spowodowane m. in. fobią religijną.
    Uważam, że Faustyna Kowalska miała problemy psychiczne, które wynikały z jej osobowości, dzieciństwa, izolacji oraz statusu w zakonie. Myślę, że gdyby była dzisiaj przebada psychiatrycznie, diagnoza byłaby przeciwna do wcześniejszej.
    Być może rzeczywiście s. Faustyna zainspirowała się, w realizacji swojego religijnego posłannictwa, pracą Matki Felicji Kozłowskiej. Jest to ciekawy i warty zgłębienia wątek.
    Pozdrawiam serdecznie.
    PS Polecam książkę Bernharda Groma SJ pt. „Psychologia religii. Ujęcie systematyczne”, Wydawnictwo WAM, Kraków, 2009.

  179. O mój Jezu ufam Tobie ❤
    O Maryjo Królowo Polski módl się za nami❤
    Święta siostro Faustyno wstawiaj się za nami ❤

  180. Dziękuję autorce za świetny tekst. Doskonale wypunktowała wątpliwości co do Dzienniczka Św. Faustyny, które są coraz częściej podnoszone w dyskusjach osób wierzących ale też jako argumenty ateistów i agnostyków. Spędziłem bardzo owocny czas czytając artykuł i muszę przyznać, że ogrom pracy został w niego włożony. Swoje przemyślenia i opinię pozwolę zachować dla siebie, z uwagi, iż nie przywykłem do dyskusji w internecie oraz jej po prostu nie lubię.
    Natomiast chciałem tylko nadmienić, iż takie krytyczne analizy świętych i ich dokonań będą coraz częstsze, ku irytacji niektórych.
    I to mnie bardzo cieszy.
    Pozdrawiam serdecznie.

  181. Może i Faustyna była chora psychicznie, ale faktem jest, że gdyby zastosować kryteria dzisiejszej psychologii i psychiatrii do analizy życia różnych świętych z dawnych epok, to chyba większość z nich, albo przynajmniej całkiem sporą liczbę można by zaklasyfikować jako osoby chore psychicznie lub co najmniej mocno zaburzone.
    Dzienniczek Faustyny jest akurat modny i dlatego wiele się o nim pisze, ale jest całe mnóstwo różnych nabożnych książeczek, biografii świętych itp. które odeszły w zapomnienie i nikt ich nie analizuje, a zwierają teksty od których współczesnemu czytelnikowi włosy jeżą się głowie . Sama Biblia zawiera opisy scen strasznych i przerażających, budzących niesmak i zmieszanie delikatnie mówiąc i wówczas uczeni teolodzy przekonują, że trzeba je interpretować w kontekście epoki, w której powstawały. No dobrze, ale jeśli tak wszystko będziemy interpretować w kontekście epoki to powstaje pytanie, czy w ogóle istnieje jakiś obraz Boga, Prawdy, dobra, zła, normy, szaleństwa itp. który byłby ponadczasowy i niezależny od kontekstu epoki? Osobiście uważam, że robienie takich analiz nie ma sensu, bo nic konkretnego z tego nie wynika, a prowadzi tylko do zamętu w duszy i umyśle. Ostatecznie katolik nie ma obowiązku wierzyć w objawienia prywatne, więc jeżeli ktoś ma wątpliwości co do Faustyny i jej objawień może po prostu dać sobie z tym spokój i ograniczyć się do tego, co jest do zbawienia koniecznie potrzebne.

  182. Anno, dziękuję za tekst.
    Trafiłam tu, ponieważ uczestniczę w rekolekcjach prowadzonych przez księdza Teodora a on cytuje dzienniczek. Pewne słowa-wizje mnie przeraziły, czuję wprost fizyczny ból i dlatego zaczęłam czytać o świętej Faustynie.
    Jeśli chodzi o mnie to obraz Jezusa Miłosiernego trzyma mnie przy życiu. Tak samo Koronka (nie analizowałam słowa po słowie jak uczestnicy forum).
    Tak, wiem, że wybieram z religii to co dla mnie korzystne, no cóż, jestem tylko cierpiącym człowiekiem.
    Ale kocham Boga całym sercem.
    Argumenty, że tak uznał papież który jest nieomylny – to chyba trzeba przedstawiać niektórym biskupom którzy nie słuchają obecnego papieża.
    Jest mi bardzo smutno, że niektórzy z dyskutantów nie posługują się argumentami tylko krytykują bezpośrednio osoby mające odmienne zdanie.

  183. Czytanie Dzienniczka św. Faustyny bez przygotowania i odpowiedniego zrozumienia drogi którą ją Bóg prowadził prawdopodobnie skończy się klęską rozumu. Trudno bowiem pojąć to patrząc tylko po ludzku i wyłącznie z własnego doświadczenia.
    Można jednak zauważyć że przez XX wieków chrześcijaństwa podobną drogą szło wielu mistyków i mimo że się nie znali, i nie znali swoich pism bo internetu nie było, doświadczali rzeczy podobnych.
    Czytający Dzienniczek powinien więc wpierw przyjąć postawę pokory, że być może nie zrozumie tego co jest tam napisane, a z drugiej strony nie czynić sobie gwałtu w postaci próby nałożenia życia i doświadczeń Św. Faustyny na swoje życie. Bóg różnych ludzi prowadzi różnymi drogami. I być może to co dla autorki artykułu jest dziwne, niezrozumiałe i przerażające dla innej osoby będzie zrozumiałe, mądre i krzepiące.
    Porównałabym to do lektury książek akademickich. Matematyk gdy ujrzy książkę do statystyki lub wyższej analizy matematycznej będzie czuł się jak ryba w wodzie. Dać podobną książkę uczniowi 8 klasy podstawówki, wzbudziłaby ona przerażenie.
    Zatem, zamiast kontestować życie św. Faustyny, bo tym jest wzbudzanie wątpliwości co do treści Dzienniczka, jeżeli zależy nam na chrześcijańskim życiu, lepiej dobrać lekturę na swoim poziomie, którą się pojmie, przyjmie, która da duchowy wzrost i pokrzepienie. Zamiast czytać coś czego się nie rozumie, z czego opacznie wyciąga wnioski, i ani sobie ani innym niczego poza wątpliwościami nic nie dodaje, lepiej znaleźć coś dobrego na swoim poziomie, zgodnego ze swoimi potrzebami.

  184. Artykuł Pani Anny bardzo mi pomógł. Modliłem się do Boga JHWH, i znalazłem trafną odpowiedź że „objawienia” Faustyny są omylne i niezgodne z Biblią. Bardzo dziękuję.:)

  185. Dobry artykuł. Niestety lektura chaotycznego „Dzienniczka” nie dostarcza żadnej, solidnej podbudowy teologicznej. Oczywiście dzieje się tak zapewne z tego powodu, iż zrozumieć go są w stanie jedynie „wybrańcy”, obdarzeni odpowiednią „łaską”. Pomimo tego jednak, tych wysokich lotów rozmyślań, zrozumiałych jedynie dla nielicznych, nową teologię Faustyny Kowalskiej narzuca się dziś odgórnie praktycznie wszystkim wiernym, bez względu na ich indywidualny „poziom wtajemniczenia”. Ciekawy gnostycyzujący trend i wysoce szkodliwe dla Kościoła zjawisko. Rzucił mi się w oczy wyraźny lęk niektórych czytelników przed konkretnymi cytatami, jak i niemożność poradzenia sobie z argumentami autorki na drodze innej niż patronizujące narzucenie odgórnej narracji i gołosłownych formułek-warunków, o konieczności nabycia odpowiedniego „poziomiu”, „przygotowania”, o „różnych” drogach do świętości. Pani Anno, dziękuję za konkrety.

  186. Melania, przestudiowałam wszystko o zaburzeniu narcystycznym, co było dostępne. Od 10 lat o tym się dokształcam i powiem ci, że nie ma takiej możliwości aby osoba z zaburzeniem narcystycznym była świętą, ponieważ zaburzenie narcystyczne pochodzi od złego ducha.
    Zaburzenie narcystyczne jest ZŁEM, egoizmem, pychą, zawiera w sobie wszystkie grzechy główne.
    Jest niedorozwojem duszy.
    Terapeuci twierdzą, że nie są w stanie wyleczyć narcyza.
    Komentatorzy pod filmami terapeutów o narcyzmie nie raz dochodzą do wniosku, że upadłe anioły mają narcyzm.

    Bóg dał nam rozum. Chory psychicznie = brak rozumowania. Święci nie są naćpanymi hipisami.

  187. Piszcie co chcecie, ale uważajcie, bo z każdego slowa będziemy rozliczani indywidualnie. Więcej, szczególnie jeśli słowo rozejdzie się po świecie i zniszczy Boże Słowo. Jeśli nie jesteś pewien 100% objawień, to moja ręka zadrżałaby przed opublikowaniem takiego artykułu. Zwłaszcza jeśli wiele niewytłumaczonych zjawisk (również cudów) za tym przemawia. U mnie był jeden,. I więcej, jeśli jest wiele nawróceń – przecież tego chce nasz Pan! Z kim walczysz?

  188. Przeciez dzienniczek niszczy Słowo Boże.
    Piszesz nam, że z każdego słowa będziemy rozliczani, ale nie pozwalasz abyśmy rozliczyli Faustynę z każdego słowa dzienniczka.
    Największym niewytłumaczonym zjawiskiem jest egoizm i egocentryzm.
    Poznajcie prawdę, a prawda was wyzwoli.

  189. A co myślicie o Pawle z Tarsu? To można chyba tak samo zakwalifikować jako objawienie prywatne?
    Jezus przestrzegał przed naukami faryzeuszy. Czy jest możliwe żeby później posłał faryzeusza, który będzie objaśniał Jego Objawienie?

  190. Moje bezgraniczne zaufanie do tego, co głosili świeci KK legło w gruzach, po wejściu na droge Opus Dei. Skończyło się na głębokiej depresji i wielu zmarnowanych latach wychodzenia ze wszystkich manipulacji, pseudo-ewangelicznych naukach, chorych założeń założyciela etc. Ludzie MYŚLCIE krytycznie !!

  191. krzysiekniepieklo – no jak najbardziej Paweł miał objawienie prywatne w drodze do Damaszku i o ile powołuje się na nie w nauczaniu to nauczanie takie nie należy do ewangelii
    Ale też dopiero po tym objawieniu został ochrzczony a nauczać zaczął jeszcze później.
    W każdym razie nie jest i nie był jednym z 12 .

    Odnośnie Faustyny – cóż niewątpliwie jej wizje stoją w sprzeczności z ewangelią.
    W drastycznej wręcz sprzeczności.
    Począwszy od samej wizji Boga jako oprawcy a skończywszy na modlitwie.
    Ewangeliczny wzór modlitwy nic nie ma wspólnego z dewocyjnym zwyczajem praktykowanym w różnych odłamach chrześcijaństwa.
    Modlitwa Pańska to ani litania, ani koronka, ani hezychazm, ani też żadne glossalie.
    Nie zawiera elementów magicznych po prostu.
    Zasadniczo celem istnienia kościoła jest głoszenie ewangelii jednak nie sposób nie zauważyć że cel ten umykał zawsze faktycznej działalności kościoła jako ludzkiej instytucji.
    Istniały też właściwie zawsze nurty które zastępowały przekaz ewangelii czymś innym – już to gnozą już to mistycyzmem który zresztą zasadniczo od gnozy nie odbiega.
    Jezus Faustyny niewątpliwie nie jest tym z Ewangelii i to w najmniejszym nawet stopniu.
    Nie zmieniają tego najwymyślniejsze teologiczne fikołki.

    Jednak cóż tu ukrywać gnoza czy magia jest po prostu atrakcyjna dla ludzi – stąd zawsze ma grono wielbicieli.
    Ma też czego też nie trzeba ukrywać wymiar czysto finansowy – dobrze się sprzedaje zwyczajnie.
    Wizja tego że fik mik odmówimy koronkę o 15 i mamy z głowy temat jest dla ludzi równie atrakcyjna jak niegdyś wykupienie odpustu a do tego mamy ładny obrazek który się równie dobrze sprzedaje.

    Odnośnie samej Kowalskiej – cóż pomóc medycznie się jej już nie da. Gdyby żyła dziś to pewnie dałoby się ją zwyczajnie leczyć – lepiej lub gorzej.
    Moim zdaniem byłoby to ze wszech miar uzasadnione.
    Bo była po prostu osobą ciężko chorą.

    Od innej jednak strony patrząc – cóż Bóg mówi wszystkimi językami – językami osób chorych również
    pzdr

  192. Witam wszystkich szukających prawdy. Czytając Dzienniczek, uderzyło mnie to, jak dobrze pisze o sobie Faustyna. Czytam o. Pio, o. Dolindo, urzekł mnie żywot św. z Ars ale żaden z nich, nigdy tak dobrze o sobie nie pisał: nikt się tak gorliwie nie modli jak ja. A już tekst o tym , że to Ona będzie rozdawała łaski jakie chce, komu chce i kiedy chce naprawdę zmusza do nieufności. Nawet Matka Najświętsza nie ma takiego daru. Ona łaski wyjednuje nam u Swego Syna i Ona je nam przynosi, ale to Jezus decyduje komu, kiedy i jakie. Reasumując, z całą pewnością niejeden morderca, po uznaniu swego grzechu i oczyszczeniu, jest już w niebie ale to nie oznacza, że to co robił jest godne naśladowania a to co mówił jest godne wiary. A my musimy być czujni aby się nie dać zwieść. Ufajmy Bogu , czytajmy Ewangelię, często się módlmy i spowiadajmy aby być nieustannie w stanie łaski a rzadziej będziemy błądzić. Czego wszystkim życzę.

  193. Droga Pani, to ze Pani szuka, analizuje i pyta oraz ma swoje przemyslenia, jest godne pochwaly i tak z rozumu powinien korzystac czlowiek, na ktorego drodze, lektura rzeczy duchowych stawia mu rozne pytania. Jak pisal Sw. Augustyn – nalezy niezadowalac sie tym, co sie o Bogu wie, lecz pragnac tego, czego sie nie wie, a szukajac znajdzie sie go (przypominam, ze potwierdzil tymi slowami, przekaz ktory jest w CALEJ Biblii – ksiega Jeremiasza, slowa Jezusa -„Kto szuka znajduje…” i Psalmach oraz innych Ksiegach.
    Jednak musze powiedziec, ze nie rozumie Pani, tak wynika z zapisanych przez Pania zarzutow, watpliwosci, czym jest mistycyzm chrzescijanski, ktory teologia, w tym mądrzejsi rozumem i Boza Laska ode mnie i od Pani, badaja od zarania dziejow chrzescijanstwa.
    A sprawa jest taka – Bog stwarzajac ludzi obdarza kazdego czlowieka i jego dusze, a takze psychike i caly konstrukt osoby roznym poziomem poznania Boga i „poczucia” Jego obecnosci na tym swiecie. Wiekszosc ludzi nie doswiadcza obecnosci Boga „zmyslowo” na tym swiecie – tylko tak, jak sama Pani opisala, wierzy na tyle, na ile ich rozum pozwala, w Jezusa, przekaz z Ewangelii i podchodzi to tego przekazu z zamiarem zrealizowania Jego sposobu na zycie – dopelniajac przykazania, przechodzac jakies tam cierpienie, ktore w zyciu ma,jednak glownie z powodu, zeby jakos przezyc, a nie z zamiarem duchowego doswiadzczrnia lacznosci z Chrustusem orzez stan cierpienia, ktorego doswiadczaja niekore dusze mistykow. Jednak, jesli poswieci Pani chwile i sprawdzi, ile bylo w historii osob szczegolnie doswiadczonych przez bliska obecnosc Boga i spojrzenie na Niego prawie „twarza w twarz” ( bo jadno kazdy madry i wielki Kosciola, w tym wielki mistyk Sw. Jan od Krzyza, karmelita, mowil – to ze dusza Boga bardziej czuje lub przeciwnie, jest w ciemnosci i wydaje mu sie ze Boga nie ma i watpi w Niego, w zaden sposob nie pwooduje ze Bog przez te doznania duchowe jest blizej lub dalej od tejze duszy i mniej mu ona jest droga, jesli chodzi o milosc do niej i zbawienie) – jesli Pani na to spojrzy, odkryje Pani, ze osoby te doswiadczaly rzeczy, ktorych Pani byc moze nigdy, a nawet i z duzym prawdopodobienstwem, bo malo jest dusz majacych taka Laske mistycyzmu, nie poczuje „na wlasnej skorze” a w konsekwencji trudno bedzie je pani zrozumiec i w nie uwierzyc. Jednak tego wymaga od nas pokora, o ktorej mowi Jezus, zwracajas sie na koncu Ewangelii do apostola, ktory zapytal Go o losy tego innego ucznia – to jest Jana, a Jezus odpowiedzial mu, zeby sie tym nie zajmowal, bo Bog dla kazdego ma osobiste powolanie w tym zyciu. Prosze wiec przyjac do wiadomosci i uwierzyc (tak, to jest kwestia wiary, a nie wyboru, co jest prawda a co nie! Dokladnie tak jak z wiara w zyciorys Chrystusa, ze nie wybiera sie sobie samemu, co z Ewangeli wg kogos jest prawda, tylko przyjmuje calosc albo nie przyjmuje w ogole) ze faktycznie stany opisane na kartach dzienniczka zupelnie prawidlowo pasuja do stanow mistycznych, ktorych doswiadczali ludzie przed Faustyna i po. Kazda osoba dopuszczona przez Kosciol do statusu Swietego lub Bł czy objawienia, ktore Kosciol uznaje, i swiadectwa o tej osobie, jaka ona byla – weryfikowane sa przez zespol skladajacy sie z naukowcow i paychiatrow, psychologiw takze, ktorzy sa w stanie ocenic czy „widzenia”, doswiadczenia Boga, glosy, sa patologia i choroba (ktorych w psychiatrii jest kilka rodzajow) czy nimi nie sa. Dodam, ze nie jest dla doswiadczonego lekarza ktory ma troche fachu w reku, bardzo trudna rzecz, na miare odkrycia uranu, lecz rzecz, ktora gdy sie pobedzie z pacjenami chory i psychicznie i majacymi halucynacje, widzenia, slyszenia i objawy emocjonale wynikajace z choroby, dosc latwa do rozroznienia. W przypadku Faustyny nie tyle zostala ona zbadana w 1933 roku przez psychiatre Helena Maciejewska, ktora orzekla calkowicie stabilny stan psychiczny (uwaga – sam argument tez na poczatku do mnie nie trafial, kiedy mialam watpliwosci co do prawdziwosci Dzienniczka talk samo, jak Pani, pare lat temu. Nie trafial dlatego ze psychiatria byla troche na innym poziomie) – nie tyle w 1933 roku, co pozniej przed kanonizacja, opierajac sie na opisach i swiadectwach osob i siostr, ktore z Faustyna zyly w klasztorze i znaly ja – weryfikacja przez pozniejszych lekarzy wykluczyla stany schozofrenii, choroby dwubiegunowej, psychoz, nerwic, czy zaburzen osobowosci, w ktorych znajduja sie tez podane przez Pania argumenty za brakiem poznania swojego „ja” i niestabilnosci czy podatnosci emocjonalnej. Co wiecej, nie wiem, jak moze Pani mowic w ten sposob – czy uwarza Pani slowa Ewangelii za prawde? Slowa Jezusa, ktory mowi „ w owym dniu poznacie ze Ja trwam w Ojcu, Ojciec we mnie i ja w Was”, parafrazujac? Przekaz wiary jest taki – nie ma zadnego „ja” czlowieka bez Boga. Bez Niego, nie istniejemy, bo nas stworzyl i obecny jest w kazdym czlowieku i zywym stworzeniu oraz w calej materii – a dusza czlowieka jest szczegolnie uprzywilejowana bo stworzyl ja na Swoj obraz! Nie ma zadnego psychologicznego „ja” odizolowanego od kontaktu z Bogiem, niezalenie czy ktos w Niego osobiscie wierzy czy nie, dla czlowieka, ktory okresla siebie jako prawdziwie wierzacego. Nie neguje zdobyczy psychologii – sama studiuje medycyne i psychoterapia pozwolila mi odkryc mechanizmy w ludzkiej psychice – natomiast rzucenie osobie – poznaj sama siebie! jest slowami osoby, ktora nie uznaje istanienia Boga w takim ksztalcie, w jakim przedstawia go Biblia. Czlowiek ma psychike, nad ktora moze pracowac i po ludzku okrywac pewne prawdy o niej i o tym jak mozna ja dostepnymi narzedziami naprawic – ale psychika to element czlowieka, stworzony wedlug zamyslu Boga, przez Niego i z Milosci do czlowieka, aby zyl i istnial. Jesli wiec istota ludzka stworzona jest przez Stworce – jak mozna odrzucic koncepcje, ze dusza szczegolnie uprzywilejowana do „czucia” go bardziej niz inne dusze, juz tu na ziemi, bedzie go doswiadczac calym soba, calymi oczami, uszami, myslami, stanami emocjonalnymi, ktore przeciez On sam stworzyl! Nie jest to kwestia swojego wyboru, tylko zwyklej logiki – jesli wierze w Biblie, to wierze tez w istnienie opisanych wyzej stanow miatycznych, ze one faktycznie istnieja i obraz ich mize tak wygladac. Sprawe czy ktos udaje takie stany i jest falszywym prorokiem, czy robi to z kazdego innego powodu, bo wlasnie udaje po cos lub jest to psychopatologa – pozostawmy do rozwazenia lekarzom i osoba ktore znaja konkretny przypadek ludzki. Jednak nie moza wierzac w Tego Boga i Chrustusa negowac tego zjawiska – bo mozliwosc jego istnienia wynika samo przez sie z tego, co mowil Jezus i co jest o Nim zapisane. A takze z tego, co zweryfikowali pojawiajacy sie stopniowo od kilkudziesieciu lat po nim mistycy – osoby, ktory doswiadczaly Boga w podobny sposob, co Faustyna.

  194. Jeszcze jedno – powoluje sie Pani na rzekome okropnosci i to ze Jezus z Dzienniczka stoi w sprzecznosci z Jezusem w Ewangelii – coz to? Czy ocenia pani zlo, ktorego nie widac na zewnatrz u ludzi, a ktore, niejednokrotnie dzieje sie w ich sercach – zycie w niepokazywanej nienawisci, brak przebaczenia komus, brak wyrozumialosci dla kogos, czy inne grzechy powtarzane tak powszechnie i czesto – jako blahe? Chyba nie wie Pani i nie obserwuje Pani, co dzialo sie i dzieje na swiecie – ile jest zla, ktore moze nie dzieje sie na akurat na Pani podworku. Ludzie sa zabijani, torturowani, szkalowani, gwalceni, ranieni w sposoby fizyczne i psyhiczne, w wojnach, konfliktach, rodzinach, grupach spokecznych i na rozne inne sposoby. Czy Jezus w Ewangelii nie powiedzial – „a tam bedzie placz i zgrzytanie zebow”? Powiedzial, ze to on w jednosci z Bogiem bedzie sadzic – wiec nie nam sadzic kazdego czy za cos zaluje czy nie, nawet za najwiekszy szkarlat grzechu – ale prosze mi wierzyc i wierzyc Ewangelii (i tez obrazie i slowom Ojca Jezusa z ST. ) i dokladnie sie w nia wczytac – zagrozenie potepieniem jest realne i jest wieczym trwaniem w cierpieniu, ktore mozna by opisac nieskonczenie razy bardziej brutalnie, niz, to ze Jezus z Dzienniczka nazywa dusze – ale dusze BEZ BOGA – nicoscia i jak to pani powiedziala „poniza ja” i gniewa sie na nia za brak przylgniecia do Niego samego. On mowi te sama prawde, ktora mowi w Ewangelii. Z punktu widzenia zgodnosci z nauka kosciola i doktryna chrzescijanska nie ma w tym nic rozbieznego.

  195. Ja polecam Bóg Ojciec mówi do Swoich dzieci , ktore przekazala Eugenia Elisabetta Ravasio.

  196. Karolino, objawienie, o którym piszesz, jest jedynym znanym mi, które mnie nie przeraża.

  197. Unit Czloax XVIII
    „Dlaczego Pan Jezus nie objawił się Annie Conolly a s. Faustynie?”
    A skąd wiadomo, czy Helena Kowalska w ogóle coś miała „objawione” ? (cokolwiek miało by to znaczyć)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *