Archiwum kategorii: Autorzy

Dwóch Franciszków i Bóg uśmiechu

Nie mam na tyle umysłu analitycznego aby posługiwać się językiem technicznym wielkich teologów w przybliżaniu treści Objawienia. W mych osobistych refleksjach operuję językiem egzystencjalnym, bardziej zrozumiałym dla dzisiejszego odbiorcy. W tym duchu spróbuję zarysować sylwetki moich bohaterów wiary, a w tym szkicu fakt doświadczenia Boga radości przez Św. Franciszka z Asyżu i obecnego papieża. Podobizn między nimi jest wiele. Pomimo upływu 800 lat historii, jaka ich dzieli, ich niezwykle intensywne życie opromieniało i nadal opromienia świat.

***
W bazylice Św. Franciszka freski Giotto ilustrują niezwykłe życie Biedaczyny. Wśród nich Podarowanie płaszcza ubogiemu rycerzowi i Ucałowanie trędowatego. Współczucie dla ubogich i cierpiących jest wspólną cechą św. Franciszka i obecnego papieża.

„Wszyscy bracia niech wdziewają odzież lichą, i mogą ją z błogosławieństwem Bożym, łatać kawałkami z worków i innymi łatami” (Pisma św. Franciszka z Asyżu).

Czy obecny biskup Rzymu nie postępuje podobnie ? Czy nie gromi kler za przepych? I czy nie nachyla się nad biednymi, bezdomnymi i chorymi umywając im nogi? A przy tym jakże obaj są podobni w radosnej afirmacji życia i całej stworzonej rzeczywistości!

„Pochwalony bądź, Panie mój,
ze wszystkimi Twymi stworzeniami (por. Tb 8, 7),
szczególnie z panem bratem słońcem,
przez które staje się dzień i nas przez nie oświecasz.
I ono jest piękne i świecące wielkim blaskiem:
Twoim, Najwyższy jest wyobrażeniem” (Pieśń słoneczna)

Słoneczny uśmiech św. Franciszka; i radość papieża, miłośnika footballu, który chce zorganizować olimpijski turniej piłkarski 2024 roku na Watykanie.

„Pewnego razu mąż Boży, Franciszek, szedł przez las i radośnie śpiewał pieśń na cześć Pana. Nagle z kryjówki napadli na niego bandyci. Gdy z dziką natarczywością pytali, kim on jest, mąż Boży z całym spokojem proroczym głosem odpowiedział: „ Jestem heroldem wielkiego króla!”. Wtedy zbili go i wrzucili do dołu zasypanego śniegiem, mówiąc: „ Leż tutaj, prostaku, heroldzie Boży!” On zaś, po odejściu, wyszedł z dołu, bardzo uradowany i ucieszony, jeszcze głośniej zaczął wśród lasów wyśpiewywać pochwały Stwórcy wszystkiego”.( Św. Bonawentura, życiorys większy).

Jak podają źródła franciszkańskie, Biedaczyna wygłaszał kazania nawet do ptaków. W trosce o przyrodę Papież zaś napisał bardzo ważną encyklikę ekologiczną:

„ Pochwalony bądź, mój Panie, przez siostrę naszą, matkę ziemię, która nas żywi i chowa, wydaje różne owoce z barwnymi kwiatami i trawami… Ta siostra protestuje z powodu zła, jakie jej wyrządzamy nieodpowiedzialnym wykorzystywaniem i rabunkową eksploatacją dóbr, które Bóg w niej umieścił…” ( enc. ‘Laudato si’ pkt. 1,2).

Św. Franciszek chciał reformować od wewnątrz Kościół, w którym dostrzegał oznaki kryzysu. Papież Franciszek od trzech lat reformuje nie tylko kurię rzymską. „Synodalność jest drogą, której Bóg oczekuje od Kościoła trzeciego tysiąclecia” – powiedział Franciszek we wrześniu ubiegłego roku na spotkaniu poświęconym upamiętnieniu 50 rocznicy utworzenia Synodu Biskupów. Przypomniał, że „synod” znaczy po grecku „wspólna droga”. Jest to pielgrzymowanie razem wiernych świeckich, pasterzy Kościoła i Biskupa Rzymu. Dla obu Franciszków cały Lud Boży jest nieomylny w wierze.

U św. Franciszka nie było żadnego uprzedzenia do muzułmanów. Sam wybrał się do Egiptu, gdzie uzyskał przychylność sułtana. Jest coś komicznego w tych usiłowaniach Biedaczyny nawrócenia wielkiego Meleka-el-Kamela. Wcale nie zdziwiłbym się, gdyby i papież wraz z duchownymi i świeckimi teologami wybrał się na Bliski Wschód przywrócić tam pokój i radość. Miłość do Boga i świata, jaka cechuje obu Franciszków, jest radością z tego, ze świat istnieje, pomimo całej jego grozy i niedoskonałości.Giotto_-_Sen Inocenta III

Upór ludzki, nieludzki opór

Juancito.jpg, źródło: Wikimedia commons
Juancito.jpg, źródło: Wikimedia commons

Człowiek, nawet po tym jak upadł, nie staje się nie-człowiekiem. Choć jego wola została zniewolona, to nie na tyle, żeby Bóg nie mógł od niej wymagać posłuchu. Ten o twardym karku niełatwo skłania się do posłuszeństwa, a w swoim oporze przed Bogiem przypomina osła z jego uporem. Ale przecież jeśli jest ssakiem z rodziny koniowatych, to bardziej mułem, hybrydą człowieka i osła, którego wędzidłem „posłuszeństwa krzyża” (© Christoph Schönborn) i uzdą łaski Bożej daje się okiełznać (por. Ps 32, 9). Jak Bóg staje się człowiekiem, a nie przestaje być Bogiem, tak człowiek, choć zezwierzęcył się, pozostaje jednak człowiekiem.

Zbawienie człowieka, jeśli miało sięgnąć jego upadłej woli, musiało dokonać się przez wolę człowieka, którym stał się Bóg. Tym, który „ukazał istotną rolę odegraną przez ludzką wolność Chrystusa w dziele naszego zbawienia” był św. Maksym Wyznawca. Tym samym ukazał on, że „nasze zbawienie było chciane przez Boską Osobę za pośrednictwem ludzkiej woli” (Międzynarodowa Komisja Teologiczna). Dzięki temu wyzwoleniu ludzkiej woli w Chrystusie człowiek otrzymał szansę na zamianę nieludzkiego oporu przed Bogiem w ludzki upór podążania za wolą Bożą.

Rembrandt Harmensz. van Rijn 122.jpg, źródło: Wikimedia commons
Rembrandt Harmensz. van Rijn 122.jpg, źródło: Wikimedia commons

Przy czym, co oczywiste, również to nagłe – bo nawet jeśli rozciągnięte w czasie, to rozpoczęte we chrzcie – nawrócenie woli w Chrystusie, nie dokonuje się bez woli człowieka. Jak Balaamowa oślica, tak muł ludzkiej woli rozpoznaje odtąd Pana, nastawia długich uszu i uporczywie uczy się zginać swoją krótką szyję. Można powiedzieć, że Osoba Chrystusa nie może zbawić człowieka inaczej jak za pośrednictwem jego woli, którą zbawiła dzięki woli człowieka Chrystusa. Biada temu, kto chciałby ujarzmić ten narowisty paradoks Bosko-ludzkiej współpracy. Człowiek ssak odzyskuje swoją wolę – rezygnując z niej w tym sensie, że zaczyna ssać wolę Bożą.

Definicja chrystologiczna sformułowana w Chalcedonie rozróżniła natury Boską i ludzką w Chrystusie, dzięki czemu afirmowany został właśnie ten „ludzki komponent”, najpierw w Chrystusie, a wtórnie i w braciach Pierworodnego (por. Rz 8, 29). Wymowne jest, że samo sformułowanie dogmatyczne powstało nie tylko dzięki Boskiej opatrzności, ale i ludzkiemu uporowi delegatów papieskich. Ci nie popuścili w „sporze o przyimek” i w końcu stanęło na określeniu papieża Leona Wielkiego: Chrystusa należy wyznawać nie „z” dwóch natur, ale „w” dwóch naturach. Ta chrystologia „diofizycka” budziła opór wśród zgromadzonych w Chalcedonie, ale zrodzona w bólach – karmi do dziś ortodoksyjną interpretację misterium Boga-Człowieka, w którym z kolei rozświetla się tajemnica człowieka (por. Gaudium et spes). W tym również niezbędności jego uporu w miejsce oporu.

A teraz „uszy do góry” (© Jerzy Waldorff)! Jeśli natury ludzka i Boska jednoczą się w Osobie Chrystusa, a dopiero dzięki temu (nie czyt.: pomimo tego) zachowują swoje właściwości, to w takim razie dopóty człowiek nie stanie się sobą, dopóki nie zjednoczy się z Chrystusem („bez zmieszania i bez rozdzielania”, jak każe Chalcedon). Nie bądź więc mułem i się nie opieraj, człowieku.

Sławomir Zatwardnicki

Bóg melancholii

W Kościele oktawa Zmartwychwstania Pańskiego. To nie jest czas rozpaczy, ale nadziei. A jeśli na chrześcijańskim blogu teologicznym panuje jednak smutek, żal?

Rozpacz pochodzi od złego i dlatego nie można paktować ze złem. Mam nadzieje, że personifikacja, którą tu świadomie wyraziłem, nie będzie źle odebrana. Jeśli dobre jest to co Boskie, to według Biblii dobre jest wszystko, bo wszystko od Boga pochodzi. Zło jest wtórne w stosunku do dobra. Wiara w zmartwychwstanie zawiera w sobie wezwanie do absolutnej wierności dobru. W jej świetle nic nie upoważnia chrześcijanina do paktowania ze złem.

Ktoś powie, że człowiek może znajdować się w sytuacji rozpaczy. Może ona przejawiać się w poczuciu kompletnego bezsensu. Znałem człowieka, który wiedział, że Chrystus zmartwychwstał. Ale jego siły witalne były tak słabe, ze nie potrafił myślami sięgnąć poza grób. Nie mógł sobie wyobraził miłosiernego Boga, który byłby tak niemiłosierny, by wyrwać go ze stanu śmiertelnego zmęczenia, chorego, który chciał jedynie spać u jego stóp.

Często doświadczamy, że wszystko, czego się dotkniemy, natychmiast się rozpada. Nie znajdujemy Boga ani w naszej duszy, an w naszych miłościach. Bóg pozostaje ukryty za swoim dziełem, daleki i nieobecny. Jak pomóc zrozpaczonemu człowiekowi? Może jedynie przez cichą rozmowę? Może spróbować wytłumaczyć, że Bóg, w którego wątpi, naprawdę jest blisko niego. Może trzeba ostrożnie powiedzieć o Jezusie Chrystusie, którego ziemskie życie i nauka i los kończy się wołaniem: „ Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” Powiedzieć jak najdelikatniej, że przez ten okrzyk opuszczenia Jezus obdarzył nas wszystkich swoją bliskością. Chciał się z nami zjednoczyć i dlatego wszedł do najgłębszego smutku ludzkiego życia. I teraz oręduje u Ojca za nami: Ja również to przeżyłem i  wiem  że  Bóg jest jeszcze bliżej nas, bliżej, niż my siebie samych.

Jeśli ten ktoś to zrozumie, to znaczy, że znalazł Boga , Boga melancholii, do którego może się modlić i którego może doświadczyć swą egzystencją. A wtedy przez nadzieję zmartwychwstania może rozpacz pokonać.

Boże zabierz ode mnie

Boże, do Ciebie wznoszą ręce i proszą zabierz ode mnie:

Słowa mojego ojca, że jestem nieudacznikiem,

Obojętność matki,

Pogardę męża, który uważa mnie za idiotkę,

Piwo, które mój mąż pije od rana jak wodę,

Szefa ze złotym łańcuchem, który kilka razy dziennie udowadnia mi, że jestem niczym,

Upalne tygodnie w Hiszpanii spędzane w kabinie mojego tira,

Dodatkowy chromosom w ciele mojego dziecka,

Portale randkowe, gdzie moja żona szuka sobie kolejnych kochanków,

Gorzkie godziny samotności w oczekiwaniu na telefon od kogokolwiek,

Przekonanie, że nawet gdybyś chciał, Boże, to nie możesz ingerować w naturalny bieg rzeczy, bo jesteś zależny od konieczności, bo jak mówi ksiądz profesor Heller, sam jesteś Koniecznością.

Boli mnie serce, że to równanie musi być prawdziwe: Bóg równa się Konieczność. Boli mnie serce – jest to konieczność biologiczna.

Nie po to Boże tworzyłeś prawa, by się potem z nich wycofywać, gdy są zbyt twarde.

Nie po to zaginałeś przestrzeń, żeby teraz ją odginać jeśli ktoś zwisa nad przepaścią lub rzuca się z mostu.

Po to uczyniłeś stół twardym, żeby człowiek zawsze mógł walnąć w niego pięścią bez zastanawiania się, czy ręka nie wejdzie w niego jak w wodę.

Nie po to wynalazłeś mitozę i mejozę, żeby z byle powodu kwestionować rezultat ich wysiłków, statystycznie zadowalających.

Po to uczyniłeś prawa nieubłaganymi, byśmy my, ludzie, oparli się w życiu na jakimś porządku, byśmy nie tkwili w chaosie jak liście na wietrze.

Po to dałeś nam świadomość, abyśmy odkryli wielki paradoks, a mianowicie, że porządek natury wymaga, abyśmy byli jak liście targane wiatrem, jak część tej machiny przyrody, która jest koniecznością.

Konieczność wymogła na Tobie, żebyś nie odpowiedział na błaganie Jezusa – Ojcze, jeśli to możliwe, zabierz ode mnie ten kielich. Twoje milczenie takie samo teraz jak i dwa tysiące lat temu. I na wieki wieków amen?

 

Metoda „kija i marchewki” w przekazie wiary ?

Nauczyciel akademicki zajmujący się teologią mediów i teologią środków masowego przekazu wykłada dziennikarzom elementarne podstawy wiary. To brzmi jak dowcip ale jest prawdą. Bóg nie tylko na Kleofasie ale i wśród studentów teologii jest postrzegany jako surowy sędzia, który za dobro wynagradza a za zło karze. Inaczej — „BAT na człowieka stosując „ argument kija i marchewki…” ( p. Grażyna, komentarz z dnia 22/ 03/ 16 i następne/. Czy chrześcijaństwo jest religią zakazów i nakazów , religią kija i marchewki?

Sobór Watykański II wziął rozbrat z teologią kazuistyczno-jurydyczną. Jeśli takowa jest jeszcze gdzieś wykładana to czy nie należy się z nią definitywnie rozstać?  Dla mnie Bóg jest  (s)twórczą absolutną wolnością. Bóg jest Duchem bez granic. Tym samym świat staje się możliwą przestrzenią wolności dla mnie. Bóg nie ogranicza mojej wolności, lecz jest dla niej ostateczną podstawą. Dla mnie Bóg nie umarł ( ateizm) lecz jest żywym Bogiem historii. Dlatego Jezusa Chrystusa nie wpycham w jakąś historię ewolucji.

Na czym zatem polega pragrzech? Przecież nie na tym , ze Ewa zerwała jabłko, dała je Adamowi a tym samym złamała przykazanie. Nieposłuszeństwo wobec Boga  byłoby  brakiem  uległości dziecka wobec rodzica,  albo złamaniem  zakazu przełożonego?

„Pragrzech to raczej odrzucenie naturalnej samotranscendencji stworzonej woli ukierunkowanej na jedność z Bogiem. ..Pragrzech jest wewnętrznym duchowym czynem człowieka, który wiedząc o ukierunkowaniu stworzenia na Boga, wyraża wobec niego radykalny sprzeciw, odrzuca naturalną samotranscendencję wolności i tym samym odmawia przyjęcia oddania się Bogu. Dlatego grzesznik staje tu w opozycji nie tylko do Boga , ale również w opozycji do siebie samego. Odwrócenie się od Boga czyni człowieka grzesznikiem i poddaje go               ‘ marności w niewolę zepsucia” ( Rz. 8, 19-21 i śmierci, która jest „zapłatą za grzech” ( Rz. 6,23). Jest poddany „prawu grzechu i śmierci” (Gerhard Müller ).

Wypędzenie z raju to wolny wybór człowieka i utrata relacji bliskości z Bogiem ( por. Rdz.3, 23). Człowiek, który był przyjacielem i synem, stał się nieprzyjacielem Boga ( Rz. 5, 10). Pierwotna wolność i chwała dzieci Bożych stała się zepsuciem i zniewoleniem. Bóg nie stosuje jakiś mściwych kar, ale pozwala ponosić wewnętrzne negatywne konsekwencje grzechu.

„Bóg nie postępuje z człowiekiem na zasadzie kija i marchewki. On nie kusi niebem, by zaraz potem postraszyć piekłem. Stwórca nie uczynił dwóch światów: złego i dobrego. Wszystko, co stworzył Bóg, było dobre. Piekło nie jest Jego dziełem i dlatego mają rację ci, którzy w piekło nie wierzą…/ Dariusz Kowalczyk SJ, piekło, wpis z dnia 2/06/2013r/.”

Chrystus pojednał nas z Bogiem . Byliśmy potępieni, a zostaliśmy pojednani. Tak jak Chrystus pojednał nas z Bogiem tak i my powinniśmy pojednać się ze sobą. Zostaliśmy usprawiedliwieni z łaski przez ( wiarę w) Jezusa. Zbawienie – Jezus Chrystus jest spełnieniem wszystkiego ( życiem wiecznym) i nie da się wtłoczyć w jakąś historię ewolucji. Zrozumienie tego było dla mnie równoznaczne z rezygnacji z dalszej dyskusji z D. Kotem o (nie)wolnej woli.

Chrystus zmartwychwstał!

Pan przyoblekł się w człowieka
i cierpiał dla tego, który cierpi,
i dał się związać dla tego, który jest w więzach,
i był sądzony dla tego, który jest winien,
i został pogrzebany dla tego, który jest pogrzebany,
a powstawszy z martwych zakrzyknął wielkim głosem:
„Kto się odważy ze mną spór toczyć?
Niech stanie przede mną!
To ja uwolniłem skazańca,
ja ożywiłem umarłego,
ja wskrzesiłem pogrzebanego,
Kto przeciw mnie wystąpi?
To ja, mówi On, jestem Chrystusem;
to ja śmierć zniszczyłem,
odniosłem tryumf nad wrogiem,
zdeptałem piekło,
związałem mocarza,
i wyniosłem człowieka
na wyżyny niebieskie.
To ja, mówi On, jestem Chrystusem”.
Meliton z Sardes (II w.), Homilia paschalna, tł. Anna Świderkówna

Trzy dni i trzy noce między śmiercią i zmartwychwstaniem Chrystusa

A zatem jeśli ktoś będzie liczył czas pobytu w sercu [ziemi] od czasu złożenia ofiary Bogu przez Arcykapłana, który w sposób niewypowiedziany i niewidzialny poświęcił na ofiarę samego siebie jako baranka za wspólny grzech, nie minie się z prawdą. Był już bowiem wieczór, gdy to boskie i święte Ciało zostało spożyte, a po wieczorze nastała noc poprzedzająca piątek. Następnie piątek liczy się jako jedna noc i dwa dni, ponieważ został podzielony przez niespodziewaną noc; skoro bowiem Bóg nazywa mrok nocą (Rdz 1, 5), a mrok ogarniał całą ziemię przez trzy godziny (Mt 27, 45), to to jest właśnie noc, która nastała niespodziewanie w środku dnia, dzieląc go sobą na dwa dni: jeden od świtu do godziny szóstej, a drugi od godziny dziewiątej do wieczora. Tak więc mamy teraz dwie noce i dwa dni. Dalej następuje noc przed sobotą i po niej dzień sobotni; masz więc trzy dni i trzy noce. […]

Jeśli zatem tak się rzeczy mają, mamy przedział czasu od czwartku wieczorem do soboty wieczorem, licząc w tym dodatkową noc, która – jak mówiłem – podzieliła piątek na dwa dni i jedną noc. Wypadało bowiem, by dzieła Tego, który panuje nad wiekami, nie rozgrywały się z konieczności w ustanowionych miarach czasu, ale na potrzeby tych dzieł powstały nowe miary czasu; skoro więc boska moc szybciej dokonuje dobra, skróciły się także miary czasu, żeby czas został tak policzony, by z jednej strony nie było mniej niż trzy dni i trzy noce, bo takiej liczby wymaga mistyczna i niewypowiedziana zasada, a z drugiej strony by czekanie na ustalone podziały dni i nocy nie opóźniło szybkości działania boskiej mocy. Ten bowiem, który ma władzę oddać swoje życie i je odzyskać, kiedy chciał miał także władzę, by jako Stwórca czasu nie podlegać w swoich dziełach czasowi, ale stworzyć czas stosowny do dzieł.

Grzegorz z Nyssy, O trzech dniach między śmiercią a zmartwychwstaniem Pana naszego Jezusach Chrystusa, GNO 9, 288-289, tł. M. Przyszychowska

Chrystus – drugi Adam

Pan ukazał siebie i Ojca nie tylko przez to, co zostało przepowiedziane, lecz także przez samą mękę. Niwecząc to nieposłuszeństwo człowieka, które na początku dokonało się na drzewie, stał się posłusznym aż do śmierci i to śmierci na krzyżu (Flp 2, 8): uzdrowił dokonanym na drzewie posłuszeństwem nieposłuszeństwo, które zostało dokonane na drzewie. Nie przyszedłby zniszczyć nieposłuszeństwa względem naszego Stwórcy przy pomocy tego samego środka, gdyby głosił innego Ojca. Lecz przez to właśnie, przez co nie usłuchaliśmy Boga i nie uwierzyliśmy Jego słowu, przez to samo wprowadził posłuszeństwo i uległość Jego słowu; przez to właśnie otwarcie ukazał tego samego Boga, którego obraziliśmy w pierwszym Adamie przez niewypełnienie Jego przykazania; w drugim zaś Adamie zostaliśmy pojednani, bo staliśmy się posłuszni aż do śmierci. Staliśmy się dłużnikami nie kogo innego, lecz tego samego, którego przykazanie przekroczyliśmy na początku.

Ireneusz z Lyonu, Przeciwko herezjom V, 16, 3, tł. M. Przyszychowska

Obraz Boga w negatywie

William Blake 008.jpg, źródło: Wikimedia commons
William Blake 008.jpg, źródło: Wikimedia commons

Paradoksalnie w poznawaniu Boskiej prostoty nie obowiązuje zasada, że im prostsze wyjaśnienie, tym lepsze. Konsekwentnie interpretacja człowieka – stworzonego, jak w zgodzie z Objawieniem utrzymuje Kościół, na obraz Boży – nie może być tak „prosta, łatwa i przyjemna” jak chcieliby ateiści. Michael Novak pisał, że dzięki fechtowaniu „brzytwą Ockhama” tak zwani „nowi ateiści” sprawiają, przynajmniej w ich mniemaniu, że „do wiadra pod gilotyną spada głowa Boga”. Jednak mnożenie bytów jest koniecznością: bez Boga nie da się zrozumieć człowieka, z kolei majstrujący brzytwą obrazie Boga ryzykują koniecznością podstawienia drugiego wiadra na ludzką tym razem głowę.

Nie taki człowiek prosty, jak go się maluje. Jako obraz Boga, jest człowiek podobnym do Niego; albo, żeby nie było tak prosto – był taki przed upadkiem: świeżutki, ogolony, podobny Bogu (Rdz 1,26-27). Należy uważać, by nie przyłożyć do tego obrazu Bożego brzytwy po tym, jak człowiek utracił podobieństwo: teraz należy dostrzec zarówno obraz, którym człowiek pozostaje na zawsze, jak i podobieństwo, które zostało utracone. Jak muzyka powstaje, mawiał ponoć Jerzy Wasowski, przy pomocy rozróżniania klawiszy czarnych od białych, tak natura ludzka „gra” dopiero dla tego, kto nauczy się rozróżniać „obraz” od „podobieństwa”. Znamienne, że rozwój teologicznej refleksji nastąpił właśnie wtedy, gdy Tertulian zwrócił na to rozróżnienie uwagę. Kto chce widzieć w tych terminach synonimy, ten zamyka oczy na rzeczywistość stworzenia czasu, innymi słowy miesza czas z wiecznością, jakby człowiek był już „dokończony”, a nie dopiero malowany (przy swojej współpracy) i znów golony (by odzyskać podobieństwo utracone przez grzech).

13th-century painters - Bible moralisée - WGA15847.jpg, źródło: Wikimedia commons
13th-century painters – Bible moralisée – WGA15847.jpg, źródło: Wikimedia commons

Paradoksów nie wolno omijać, owszem należy dać się potknąć o nie, żeby nie stracić równowagi w poruszaniu się po Bosko-ludzkich tajemnicach. Kto chciałby paradoks ominąć, ten upaść musi, jak to się było stało udziałem ateistów w rodzaju Ludwiga Feuerbacha, który, przypomnijmy, tradycyjne „człowiek stworzony na obraz Boga” radził odczytywać na abarot: „Bóg stworzony na obraz człowieka”. Oczywiście towarzyszyło temu założenie, które zresztą do dziś nie jest nam obce, że człowiek sam siebie konstytuuje – nie potrzebuje Boga, żeby być człowiekiem. A właściwie Bogiem, skoro jako człowiek tworzył sobie obraz Boga na swoje podobieństwo.

W tym „wykręcaniu Boga człowiekiem” kryje się jednak obraz całkiem ortodoksyjny, tyle że jest to „negatyw”. Wydawałoby się bowiem, że człowiek stworzony na obraz Boży nie jest sobą, dopóki nie stanie się podobny Bogu. A więc jest kimś mniej niż człowiekiem, po to żeby stał się dopiero człowiekiem. A jednak – po raz kolejny daje o sobie znać konieczność nieupraszczania paradoksów – człowiek stworzony jest właśnie dlatego człowiekiem, żeby mógł stać się Bogiem, a przez to człowiekiem. Natura ludzka została stworzona na obraz Boży, a więc odzwierciedla w sobie przymioty Boskie o tyle, żeby człowiek mógł rzeczywiście stać się „stroną przymierza” z Bogiem.

Na tyle ma więc człowiek wolności, żeby mógł się dobrowolnie zdecydować na życie z Bogiem; na tyle cieszy się autonomią, na ile potrzeba jej, żeby móc odpowiedzieć na propozycję sojuszu z Bogiem. Przy czym autonomia ta, choć względna, to jednak na tyle jest rzeczywista, że musi dawać człowiekowi realną możliwość „prowadzenia się samemu”, bez Boga; inaczej ten „sobieradzik” (© Roman Dziewoński) byłby przymuszony do radzenia się Boga. I z tego faktu korzystają właśnie ateiści. Ze słusznego rozróżnienia pomiędzy człowiekiem a Bogiem czynią sobie rozdzielenie, ale w ten sposób zatrzymują się na obrazie odrzucając podobieństwo. Sam obraz pozostaje jednak, i nie przestaje wskazywać na Boga, choć człowiek traci z kolei podobieństwo do siebie samego przez to, że rezygnuje z upodobnienia do Boga.

Zauważmy jednak, jaki w tym wszystkim rysuje się obraz natury ludzkiej. Jak bardzo człowiek jest rzeczywiście obrazem Boga, skoro może Go odrzucić, a Ten nawet nie zagrzmi. A im dalej człowiek odchodzi od Boga, tym mocniej, choć w sposób pokrętny to przecież faktyczny, błyska wielkość Stwórcy. Im większe rozróżnienie między człowiekiem a Bogiem w miejsce wcześniejszego ich zmieszania, tym bardziej wolna wolność – aż po realność ostatecznego rozdzielenia. Zaprawdę, musi być człowiek obrazem Boga, skoro wolno mu odrzucić wszelkie do Niego podobieństwo. Aż po ostateczne krańcowe oddzielenie, w którym najbardziej wyraźnie się obraz Boży zarysuje, tyle że w negatywie. Naprzeciw Boga staje jakiś antybóg, plus nieskończoności odpowiada minus nieskończoność.

Wyżej napisałem byłem, że człowiek utracił podobieństwo przez grzech. Ale teraz czas na skomplikowanie tego, bo również wiara nie może być „prosta, łatwa i przyjemna”. Nawet gdyby nie upadek, człowiek jako imago Dei potrzebował dopiero stać się podobnym Bogu; po to został stworzony na obraz Boży, żeby mógł stać się na obraz Syna. Dynamiczne ujęcie natury ludzkiej związane jest nie tylko i nawet nie przede wszystkim z grzechem, ale z naturą czasu, który po to został dany, żeby obraz Boży w człowieku został przyjęty w pełni. Wolno może napisać, że imago Christi jest odwieczną Bożą wolą podjętą względem człowieka powołanego do stania się synem Boga (synem w Synu), a podobieństwo jest przyjęciem tej odwiecznej Bożej woli przez człowieka.

Czas to drugie imię wolności. Przy czym nie oznacza to, że czas i wolność to synonimy. Bo, jak pamiętamy, nie należy upraszczać tego, co stworzone. Tylko Bóg jest prosty. Wracając do antyobrazu Bożego: szydło prawdy w końcu przebija worek; ateiści popełniają właśnie ten błąd, że to co czasowe mieszają z wiecznością. W końcu należy jednak dorosnąć do bycia Bogiem, nie można być na wieki człowiekiem, który uznaje się za Boga. Bo „człowiek” to jedynie czasowe imię syna Bożego. Nie może istnieć dwóch Bogów w wieczności.

Sławomir Zatwardnicki

Ciało i Krew Chrystusa

„W nocy, w której został zdradzony wziął Pan Jezus chleb, a dzięki uczyniwszy łamał go, dał uczniom swoim i rzekł: Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje. Wziąwszy też kielich, dzięki uczyniwszy powiedział: Bierzcie i pijcie to jest Krew moja” (1Kor 11, 23-25). Skoro wyraził się o chlebie: „To jest Ciało moje”, któż będzie się wahał? „To jest krew moja”, któż zwątpi i powie, że to nie jest Krew Jego? W Kanie Galilejskiej przemienił Chrystus wodę w wino; czyż więc nie będziemy wierzyć, iż wino w Krew przemienił? Cudu tego dokonał na doczesnych godach; czyż więc nie przyjmiemy, iż tym hardziej synom duchowego łoża swe Ciało i Krew dał na pożywienie? A zatem z całym przekonaniem uważajmy to za Ciało i Krew Chrystusa! Pod postacią chleba dane ci jest Ciało, pod postacią wina dana ci jest Krew. Gdy tedy przyjmujesz Ciało i Krew Chrystusa, w Ciele i Krwi Jego uczestniczysz. Stajemy się nosicielami Chrystusa, gdyż Jego Ciało i Krew są dane naszym członkom. Według błogosławionego Piotra „uczestniczymy w naturze Bożej” (2P 1, 4).
Cyryl Jerozolimski (IV w.), Katecheza 22, tł. W. Kania