Nie ma się co oszukiwać, że podręcznik do dogmatyki katolickiej może stać się bestsellerem, nawet jeśli jego autorem jest obecny prefekt Kongregacji Nauki Wiary, kard. Gerhard Müller. Zwłaszcza w sytuacji, gdy oszałamiające nakłady osiągają książki typu „relacja z nieba” albo o wątpliwej wartości objawieniach prywatnych. A jednak właśnie ze względu na tę sytuację warto na ten podręcznik zwrócić uwagę. Jego pojawienie się w ofercie wydawniczej daje bowiem nadzieję, że intelektualna strona wiary nie stoi na straconej pozycji. Czytaj dalej Nie tylko dla studentów
Archiwum kategorii: Autorzy
Deifikator – purgator
Ewangelia w pigułce humoru. Grupa ludzi wokół nierządnicy, w rękach narzędzia sprawiedliwości. A Miłosierny do nich: „Kto bez grzechu – rzuca pierwszy”. W regule kamieni wypadających z rąk pojawia się jednak wyjątek – i leci w kierunku cudzołożnicy. A Jezus niezmieszany: „Ile razy mam powtarzać, żeby się Mamusia nie mieszała?”. Czytaj dalej Deifikator – purgator
Pastores nr 69 – czyli o pogoni za horyzontem
Redaktor naczelny Pastores, ksiądz Mirosław Cholewa, wskazuje we wstępie do kolejnego numeru kwartalnika, że jedność uczniów jest najgłębszym pragnieniem Chrystusa. Czy zatem wiernym wypada się temu pragnieniu przeciwstawiać? A czasami można odnieść wrażenie, że uważamy, że jest to jedynie zachcianka, kaprys, naszego Nauczyciela, a sami wiemy o wiele lepiej jak powinny układać się relacje chrześcijanin-chrześcijanin.
Na szczęście kolejny (niemalże jubileuszowy numer) pisma daje nam mocną dawkę leku przeciwko takim urojeniom. Bowiem lekarstwem na brak jedności jest sam Jezus Chrystus – nie chodzi o tłumne, bądź kameralne, konferencje, nie chodzi o książki, referaty czy jeszcze inne narzędzia. Chodzi o to by dążyć do Tego, który jest Prawda i Jednością.
Ciekawą propozycja jest kilka tekstów dających czytelnikowi perspektywę teologiczną. Peter Kreeft, katolicki teolog, wskazuje że jak do tej pory wskazywano szereg sposobów na zjednoczenie chrześcijan, które niestety nie przyniosły oczekiwanych rezultatów:
„a) rozsądne kompromisy; b) zrozumienie i edukacja: nadzieja na odkrycie, że w rzeczywistości nie ma między nami niezgody, że tak naprawdę mówimy to samo innymi słowami i po prostu źle się rozumiemy; c) przeżycie mistyczne: jeśli będziemy je mieli, zrozumiemy, że poprzedni punkt jest prawdziwy; d) tolerancja: jakby dwustronny pakt o nieagresji. Dlaczego nie może my po prostu żyć ze sobą w zgodzie?; e) subiektywizm: zredukowanie Prawdy do „mojej prawdy”, „twojej prawdy” albo „naszej prawdy”; f) sceptycyzm: przecież prawdy i tak nikt nie zna; g) racjonalna dyskusja: może potrafimy przekonać się nawzajem jak w naukowym laboratorium; h) mglisty optymizm: jak Micawber u Dickensa2: „Coś się nadarzy!”; i) tymczasowe, taktyczne i pragmatyczne przymierze w walce ze wspólnym wrogiem: ekumeniczny dżihad – dobry, ale niewystarczający” (s. 7-8)
Ten brak powodzenia wskazuje, że wciąż niemożliwa jest jedność chrześcijan i autor stawia podstawowe pytanie: dlaczego? Dlaczego Bóg nie powoduje owej wymarzonej przez Swego Syna Jedności. Otóż – najkrócej ujmując, mając jednocześnie świadomość, ze skróty myślowe mogą mylić – dialog ekumeniczny jest szansą na nawrócenie. On może na przykład doprowadzić protestantów do życia sakramentalnego, ale nasz katolików do Ewangelii.
„Wydaje mi się, że ta ekumeniczna jedność musi zaczekać, dopóki Chrystus obecny w protestantach i Chrystus obecny w katolikach nie spotkają się ze sobą. To znaczy, dopóki jedni i drudzy nie zobaczą tego samego Chrystusa, dopóki nie osiągną czegoś, co można by nazwać „ewangeliczną bliskością”. I dopóki nie zaczną wyraźniej dostrzegać Chrystusa w sobie nawzajem. To samo dotyczy Cerkwi prawosławnych. Muszą zobaczyć piękno i uwielbienie Chrystusa w nas, jeśli zjednoczenie nie ma być jakimś rozwodnieniem chrześcijaństwa.” (s. 17)
Z nieco innej perspektywy pisze do na biskup Zbigniew Kiernikowski, autor proponuje nam spojrzenie na kwestię jedności z perspektywy paschalnej. Historia ludzkości jest historią podziału i prób jego przezwyciężenia. Doskonałym przykładem jest próba zbudowania wieży Babel opisanej księdze Genesis. Jednakże wszelkie próby odbudowania jedności oparte jedynie na ludzkich siłach nie maja szans powodzenia. Dojście do pełnej jedności jest możliwe jedynie na dorsze paschalnej. Bowiem tylko ofiara Chrystusa przełamała pierwszy i podstawowy rozdział jakim jest spowodowane przez grzech pierworodny oddzielnie stworzenia od Stwórcy. Zatem nasze ekumeniczne wysiłki muszą być – tak jak cała chrześcijańska droga – oparte na naśladownictwie Mesjasza.
Jeszcze inne ujęcie problemu proponuje nam wybitny patrolog, ksiądz Edward Staniek.
Geniusze kolejnych wieków na swój sposób ujmują jedność Kościoła, zawsze pochylając się nad nią jako nad wielką tajemnicą i cudem, który jest dziełem Boga i istot wolnych. Kto zacieśnia Kościół jedynie do samych ludzi i widzi tylko jego ziemską historię, liczącą zaledwie dwa tysiące lat, ten niewiele o jego jedności wie. Jezus wyraźnie oddał jedność Kościoła w dłonie swego Ojca i prosił, aby ta jedność była taką, jaka istnieje między Nim i Ojcem. On zatem sam potraktował ją jako cud, który jest dziełem Ojca niebieskiego. (s. 43)
Historia Kościoła jest tak naprawdę historią nieustannego rozrywania jedności chrześcijan i walki o jej przywrócenie. Rozkład i rozejście powodowane są poprzez odejście od Objawienia i przekazywanej przez nie prawdy. Dlatego też walka o jedność musi być walka o prawdę.
Z kolei ksiądz Piotr Mazurkiewicz, podejmuje ciekawy i trudny temat problemu rozwoju doktryny. Kiedy mamy do czynienia z autentycznym rozpoznaniem prawdy ujawnionej w kontekście zmieniających się czasów, a kiedy jest to zwykłe nowinkarstwo.
Są sprawy, które wymagają zmiany. Aby zaś do niej się zabrać, konieczna jest diagnoza. Nieskuteczność bowiem może być skutkiem zarówno nadmiernego dogmatyzmu w podejściu do tradycyjnych metod duszpasterskich, jak i niewystarczającej konsekwencji w ich realizacji. Mówiąc inaczej, błąd w duszpasterstwie może polegać zarówno na nadmiernym rygoryzmie, jak i na nadmiernym laksyzmie. (s. 45)
Z kolei ksiądz Mirosław Cholewa wskazuje na problem swoistej „duchowej ekologii”, grzechy jednostek powodują rozpad jedności. Możemy także rozpoznać grzechy, które skierowane są wprost przeciwko budowie wspólnoty. Pierwszym – i chyba podstawowym – jest pragnienie nawracania innych, z pominięciem siebie.
Chrześcijaństwo ma „duchowość wcielenia” – Pan Bóg daje nam żyć z tymi braćmi i tymi przełożonymi, w tym konkretnym miejscu, abyśmy mogli dojrzewać w świętości. Faktycznie jednak, gdy brakuje jedności z Jezusem, będzie brakowało jedności z braćmi. (s.53)
Autor wskazuje szereg innych grzechów przeciwko jedności we wspólnocie: zacięta rywalizacja, nieszczerość, obmowa czy bark przebaczenia, to tylko niektóre z nich. Tekst ciekawy i dający ciekawe pole do przemyśleń w skali zarówno mikro jak i makro. Od wspólnoty rodzinnej, poprzez zakonna czy diecezjalna poprzez oikumene chrześcijan całego świata.
Ksiądz Robert Skrzypczak stawia nas wobec kolejnej arcyciekawej zagadki, czyli zagadnienia czy spontaniczność jest gwarancją autentyczności. Sposobem na jej rozwiązanie jest powrót do tekstów Karola Wojtyły. Włączając się w spory wokół soborowe dał zapowiedź swojej późniejszej, już papieskiej, metody duszpasterstwa młodych. Zasadnicza odpowiedzią jaką stara się nam przekazać biskup krakowski, a następnie biskup rzymski, jest świadectwo życia, które jest syntezą autentyczności i prawdy.
Jest to postawa przeciwstawiająca się powszechnemu mniemaniu oraz częstej wśród psychologów i filozofów opinii, ze autentyczność musi pochodzić z wnętrza. Wszelka zewnętrzna presja jest zaprzeczeniem autentyczności i gwałtem na woli ludzkiej.
Z psychologicznego punktu widzenia człowiek jest autentyczny nie tylko w momencie osiągnięcia wewnętrznego zintegrowania zamiarów i postaw, ale również w samym szczerym dążeniu do tego. Authentes w języku greckim oznacza sprawcę, władcę, działającego własnoręcznie. Chodzi więc o pewną oryginalność i szczerość w postępowaniu, której zagraża i sprzeniewierza się zakłamanie, odgrywanie cudzej roli bądź przypisywanie sobie nie swoich zasług (jak i defektów). W starożytnym rozumieniu autentyczności zawierało się bycie mistrzem, autorem, bądź podążanie za nim. Stąd św. Klemens Aleksandryjski mówił o „autentycznej drodze chrześcijanina idącego za Chrystusem”, przy założeniu, że chodzi o Chrystusa żyjącego w chrześcijaninie, o zinterioryzowany model życia. (s.67-66)
Warto zatem, za autorem artykułu wskazać, że warunkiem autentyczności nie jest bynajmniej spontaniczność i wolność od wszelakiego zewnętrznego wpływu. Jest nim zgodność postawy ludzkiej z prawdą. A tylko taka postawa może stanowić świadectwo.
Bardzo ciekawą propozycją ze strony redakcji kwartalnika jest próba odpowiedzi na zgorszenie podziału. Podawane w poszczególnych tekstach możliwości wskazują, że działanie na rzezc jedności nie polega jedynie, ani przede wszystkim, na konferencjach i publikacjach. Wywiad z Etienne i Estelle Hebert, małżeństwem misjonarzy z Rwandy, ukazuje nam jak jeszcze wiele my chrześcijanie mamy do zrobienia na całym świecie. Udział świeckich w misji Kościoła na całym świecie jest wciąż wielkim wyzwaniem.
Z kolei tekst Siostry Edith, Krzysztofa Wonsa SDS, oraz Stanisława Przepierskiego OP, poświęcone modlitwie wskazują jak bardzo ważnym elementem naszego życia eklezjalnego jest duchowość. Nie są to wszystkie teksty sześćdziesiątego dziewiątego numeru Pastores, i te pominięte nie są bynajmniej nieistotne i nieciekawe. Brak czasu i miejsca jedynie stoją na Dorze ich omówienia i wymienienia.
Na zakończenie omawiania tego numeru chciałbym wskazać ciekawy i ważny tekst Grzegorza Gregera, biskupa pomocniczego diecezji bielsko-żywieckiej. Coraz powszechniejszy obyczaj kremacji stawia nas wobec pytania o posługę sakramentaliów pogrzebowych. Okazuje się, że dokumenty nie dają kapłanom i wiernym jasnej i jednoznacznej odpowiedzi tego obyczaju. A cała sytuacja jest bardzo trudna i delikatna. Z jednej strony mamy nauczenie Kościoła i tradycję, z drugiej strony stykamy się z bólem wiernych. Dodajmy także że nie tylko z bólem ale i brakiem podstawowej wiedzy o przepisach kościelnych, także bardzo często brakiem wiary lub wiara mało pogłębioną. Tekst biskupa Gregera może być doskonałą pomocą dla księży w tej – niełatwej sprawie.
Objawienie, Objawiony
Słowo Boże nazywa bogami tych, do których zostało skierowane słowo Boże (por. J 10,34-35). Nie jest to górnolotna przesadnia, raczej sprowadzenie Dobrej Nowiny do sedna.
Czym jest Objawienie? „Spodobało się Bogu w swej dobroci i mądrości objawić samego siebie i ukazać tajemnicę swej woli – cytuję Dei verbum, soborową konstytucję o Objawieniu Bożym – dzięki której ludzie przez Chrystusa, Słowo, które stało się ciałem, mają dostęp do Ojca w Duchu Świętym i stają się współuczestnikami Bożej natury”. Objawienie jest naszym, ludzi, zbawieniem; przy czym zbawieniem chrześcijańskim, a więc przebóstwieniem, staniem się Bogiem, choć człowiekiem.
„Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was” (J 15,3). Bóg wysławia się „po ludzku”, żeby człowiek mógł usłyszeć, ale również by miał możliwość nie posłuchać. Gdy Bóg się wypowiada, a człowiek daje posłuch, wtedy wydarza się zbawienna komunikacja. Gdy Słowo Boże staje się człowiekiem, wtedy objawienie osiąga swoją pełnię, jest tożsame z samym Bogiem. Można powiedzieć, że Objawienie to Bóg „dla nas ludzi i dla naszego zbawienia”.
Nie wolno sprowadzać objawienia do prawd wiary, które zostały przed człowiekiem odkryte. Jeśli Bóg opowiada o tym, co kryje się w Jego sercu, albo milczy o tym, co mu leży na wątrobie – dzieli się z człowiekiem sobą samym. Dla zrozumienia tego wystarczy ilustracja „z ziemi wzięta”. Oto gdy jeden małżonek odkrywa swoje wnętrze dla drugiego – podarowuje mu nie tylko słowa, ale samego siebie, ergo: może zostać przyjęty albo odrzucony. W tej perspektywie niebiańskie Objawienie to Bóg, Bóg dla ziemian, Bóg-człowiek, albo nawet: człowiek, a przecież Bóg.
Dlatego „wiara jest najpierw osobowym przylgnięciem człowieka do Boga”. Jednak – ! – „równocześnie i w sposób nierozdzielny jest ona dobrowolnym uznaniem całej prawdy, którą Bóg objawił” (KKK 150). Jak słychać, „najpierw” i „równocześnie” nie kłócą się, podobnie jak przylgnięcie do Kogoś oraz do czegoś pozostają w harmonijnej zgodzie (pleonazm niemaślany). Gdy Bóg dokonuje swojej autoprezentacji, przedstawia zarazem również prawdy wiary. Nie ma jednego bez drugiego; nie ma Jednego bez prawdy wiary o Trójcy.
A skoro nie ma Boga Objawienia bez objawionej treści, nie ma też chrześcijanina – nawet jeśli jest w swoim mniemaniu – który wierzyłby Komuś, lecz już nie czemuś. Konsekwentnie, również nieprzyjęcie prawd objawionych – jest odrzuceniem Boga. Nie chcieć wysłuchać tego, co Bóg wypowiada – jest czymś więcej niż towarzyskim faux pas. To policzek dany Bogu, który ukazując tajemnicę swojej woli – a tym w istocie są prawdy wiary – objawił w ten sposób samego siebie.
Podałem grzbiet mój bijącym
i policzki moje rwącym Mi brodę.
Nie zasłoniłem mojej twarzy
przed zniewagami i opluciem (Iz 50,6)
O czym i o Kim informuje nas Objawienie, przecież że w swojej zbawiennej treści, a nigdy bez niej.
Sławomir Zatwardnicki
Kościół otwarty: utopia czy wyzwanie?
Głośny „coming out” księdza Charamsy spowodował nie tylko spadek wiarygodności samego duchownego. W kilku konserwatywno-kościelnych środowiskach cała sprawa stała się także „ostateczną kompromitacją” idei Kościoła otwartego. Oto bowiem „Tygodnik Powszechny” udostępnił swoje łamy „zdrajcy” i „agentowi homolobby”, zaś tłumaczenie samej redakcji, że nic o zamiarach i życiu prywatnym autora nie wiedziała, nie znalazło wiary wśród „prawdziwych katolików”. Czy faktycznie Kościół otwarty to utopia? I czy istnieje jakaś alternatywa?
Na początek należałoby wrócić do podstawowych pojęć. Jednym z najważniejszych określeń Kościoła, użytym w Credo, jest słowo „powszechny”. Oznacza ono: „dotyczący wszystkich rzeczy, osób, spraw” (cyt. za: Słownik PWN). W myśl Soboru Watykańskiego Drugiego Kościół to Lud Boży, tworzony przez wszystkich ludzi poprzez kręgi, które rozrastają się od środka (Chrystus, potem katolicy ochrzczeni), ku najdalszym obszarom. W praktyce można powiedzieć, gdzie Kościół jest, lecz nie da się stwierdzić, gdzie go nie ma. Wydzielenie bowiem granicy ostatniego kręgu staje się niemożliwe.
Jeśli zatem uczestnictwo w Kościele (nie rozumiane na zasadzie zapisania się do widzialnej instytucji) jest powszechne, katolicy są posłani, by funkcjonować wśród wszystkich ludzi, niezależnie od ich przekonań religijnych czy politycznych. Nie na zasadzie budowania wokół siebie okopów, szukania i zwalczania wrogów (coraz częstszego w polskich warunkach), lecz w akcie ogólnoludzkiej solidarności. Jeśli wierzymy, że Bóg jest Ojcem WSZYSTKICH ludzi, to każdy człowiek jest bliźnim. Jeśli faktycznie uznajemy, że Chrystus umarł za WSZYSTKICH, to każdy człowiek jest tak samo ważny w planie zbawienia. Drzwi Kościoła powinny być zatem otwarte jak najszerzej. Zresztą, jego struktura przypomina konstrukcję placu św. Piotra w Rzymie: obejmuje nie tylko samą bazylikę, lecz również przedsionek, plac i balustradę.
Myślę, że trzeba napisać to otwarcie: niebezpieczną formą parodii katolicyzmu jest utożsamienie go z jedną opcją polityczną. Nieszczęsna zbitka „Polak katolik” straciła na znaczeniu, ale wciąż funkcjonuje. Kościół natomiast nie może być „przybudówką” jednej partii, nie powinien być więźniem prawicy (duża pokusa w Polsce), lewicy bądź nacjonalizmów. Musi pozostać wolnym od wpływów różnego rodzaju ideologii (od faszyzmu, aż po radykalny libertynizm obyczajowy). Powinien raczej być miejscem spotkania ludzi różnych przekonań, sympatii, charakterów. Wspólnotą, która nie zna terminu „wykluczenie”. Miejscem, może ostatnim takim na świecie, gdzie można zostać cierpliwie wysłuchanym, bez względu na taki czy inny „życiorys” (temu też służy piękna idea Dziedzińca Dialogu, którego kolejna edycja odbyła się w październiku w Warszawie).
Często można usłyszeć zarzut, że idea Kościoła otwartego służy jedynie temu, by z tego Kościoła wyjść. Oczywiste jest to, że otwartość, życzliwość, łagodność wiąże się z ryzykiem (nie tylko zresztą na polu chrześcijańskim). Z ryzykiem oszukania, wykorzystania, wyśmiania. Jednak cena za te cechy nie powinna zwalniać z ich okazywania. Człowiek posiada wolną wolę i może z niej zrobić dobry lub zły użytek, zaś jedna z podstawowych zasad chrześcijaństwa brzmi: „Do wiary nie można nikogo zmuszać” (Tertulian). Chrześcijaństwo musi pozostać propozycją, zaproszeniem do duchowej przygody, nigdy zaś przymusem! Jeśli otworzymy szeroko drzwi, musimy się liczyć z tym, że ktoś odejdzie. Może jednak nasza otwartość zachęci kogoś innego do przekroczenia progu lub choćby do stanięcia w przedsionku.
Nie chodzi o to, by wyjść do świata zupełnie bezideowo, niczego nie głosząc. Benedykt XVI (to jego inicjatywą był Dziedziniec Dialogu), podczas swojego pontyfikatu wzywał katolików do ortodoksji afirmującej. Chodzi o zachowanie wierności własnym przekonaniom, przy otwartości na postawy innych oraz z akcentem na pozytywny przekaz wiary. Chodzi o postawę dialogu, kulturę spotkania, wreszcie- o zgodę na świat (pojęcie ks. Twardowskiego). Wówczas katolik nie musi lękać się otoczenia. Szukając inspiracji może nie tylko przywoływać piękną postawę ofiarnej śmierci o. Kolbego, ale także sięgać po życiorysy postaci spoza katolickich świętych, np. Mahatmy Gandhiego, Daga Hammarskjölda, Simone Weil czy Janusza Korczaka.
To prawda, że Kościół jest wezwany do głoszenia wszystkim narodom Ewangelii. Jednak wiara w to, że cała ludzkość stanie się praktykującymi katolikami to iluzja. Należałoby się zastanowić, na ile chrześcijaństwo jest już wyryte w ludzkich sercach. Na ile, jak wyzna św. Augustyn, „to Bóg szuka człowieka, a nie człowiek Boga”. Wielki teolog XX wieku, Karl Rahner, odwołując się do sceny ewangelicznego sądu Jezusa nad ludźmi, sformułował pojęcie „anonimowego chrześcijanina”. Według niemieckiego myśliciela, osoba, która widzi w drugim bliźniego i go miłuje, spełnia nakaz Chrystusa i nieświadomie jest już jego uczniem, dostępuje zbawienia. Cała więc ewangelizacja powinna zmierzać do uświadomienia człowiekowi, który nie utożsamia się z widzialnymi strukturami Kościoła, że poprzez swoją dobroć może uważać siebie za chrześcijanina. Koncepcja ta nie znalazła uznania w oficjalnym nurcie katolickiej teologii, niemniej stanowi ciekawe spojrzenie na relacje Bóg-osoba niewierząca.
Kościół otwarty to nie pomysł elitarnego grona intelektualistów czy wąska wizja ideologiczna. Katolicyzm jest otwarty i powszechny niejako ze swojej natury. Jaka miałaby być alternatywa? Kościół jako sekta? Klub wzajemnej adoracji? Zamknięta twierdza? Getto? Tego typu koncepcje także pojawiają się wśród katolików i nie wolno ich bagatelizować. Miłość Boga do człowieka nie ulega jednak żadnym ograniczeniom. O byciu chrześcijaninem decydują chyba tylko dwa wyróżniki: wiara w zmartwychwstanie (Chrystusa, a po nim wszystkich ludzi) oraz miłość do bliźniego. Wszystko inne stanowi ważny , lecz nie najistotniejszy składnik katolicyzmu.
Camino de Santiago – kiedy droga staje się modlitwą
Długodystansowy marsz z progu własnego domu do katedry w Santiago de Compostela w Hiszpanii stawia współczesnego człowieka, który średniowiecznym zwyczajem, podejmuje się tego pielgrzymiego trudu, przed nowymi wyzwaniami, tak przecież obcymi współczesnej zakrzyczanej kulturze. Moje sto dziesięć dni spędzone w drodze naznaczone było samotnością przeżywaną w ciszy, obcowaniem z naturą, sporadycznym kontaktem z drugim człowiekiem, przełamywaniem własnych ograniczeń, oraz bardzo mocno odczuwaną obecnością Boga.
Nie było łatwo. Pierwsze tygodnie to walka z własnym ciałem i jego ograniczeniami. Na nowo uczyłem się chodzić, gospodarować swoimi siłami oraz planować każdy kolejny dzień. Były momenty, kiedy docierałem do granic swoich możliwości, które – by w ogóle móc iść dalej – należało po prostu złamać. Złamać własne ciało, złamać psychikę, złamać siebie. Najtrudniej było się wtedy modlić. To właśnie ona – modlitwa – była czynnikiem, który spajał ze sobą niczym w różańcu kolejne dni, przeżywane na pielgrzymim szlaku. Codzienna lektura Słowa Bożego, różaniec, koronka, akty strzeliste, śpiew, umartwienia, zmagania, pragnie i głód, krzyk oraz płacz… wszystko to z każdym kilometrem stawało się konstytutywnym elementem życia modlitewnego. Słowo Boże dawało codzienne wytchnienie w przeciwnościach, wszczepiało nadzieję, rozpalało miłość i pobudzało do wzrostu wiarę. Różaniec stawał się lekarstwem na monotonię codzienności, pomagał w chwilach, kiedy każdy kolejny krok poprzedzony był ogromną walką. Koronka do Bożego Miłosierdzia dawała ukojenie w czasie kiedy dopadała przeszłość, gdy w ciszy drogi z głębi serca dobiegał zagłuszany dotąd krzyk braku przebaczenia samemu sobie, drugiemu człowiekowi oraz… Bogu.
Najtrudniejszym wyzwaniem było jednak zacząć modlić się ciszą, która mnie otaczała. Życie codzienne bombarduje nas dźwiękami, żyjemy w chaosie i hałasie mniej lub bardziej uczestnicząc w wyścigu szczurów, starając się zdobyć kolejne dobra. Camino jest zupełnym przeciwieństwem tego. Cały swój dobytek, całe swoje utrzymanie, ów wdowi grosz, nosisz na swoich plecach, a panująca dookoła cisza staje się najpierw czymś bardzo nieznośnym, ponieważ to w ciszy, z serca człowieka wychodzi wszystko to, co było do tej pory zagłuszane, by później stać się upragnionym i pożądanym miejscem, w którym pragnie się stale przebywać. W końcu przychodzi oświecenie: modlitwa też jest darem. Po nim pojawia się prośba o ten dar. Prośba wysłuchana. W całej fizycznej niemocy, którą starałem się przełamywać z rozwagą, wewnętrznie byłem bardzo spokojny. Serce i umysł się uspokajają, cichną krzyki niedokończonych spraw z przeszłości i troska o przyszłość. Istotne staje się to co jest tu i teraz. Po prostu idę. Nad niczym się nie zastanawiam, nic mnie nie zajmuje ani niepokoi. Wtedy modlitwa dojrzewa, staje się inna niż zwykle… jakby nie potrzebowała słów. Wchodzi się w nowe, niezbadane, nieprzeżyte doświadczenie szczególnej adoracji. Po prostu człowiek jest i maszerując w ciszy, tą ciszą się modli… swoją obecnością.
Pod prąd czasu, z prądem wieczności
Chrystus wyzwala z wszelkiej niewoli, również z myślenia uwięzionego w czasie. Przy czym wszystko odbywa się zgodnie z Boską pedagogią, a zatem również z uwzględnieniem reguł czasu, nawet jeśli „nawrócenie czasu” skutkować będzie z kolei wywróceniem tych reguł na „Boską stronę”. Można by, prostując nieco drogi historii zbawienia, rozróżnić trzy etapy, których z kolei nie wolno rozdzielać.
Boże Objawienie dokonało po pierwsze uwolnienia z uwięzienia w rzekomo wiecznym czasie – ukazując cel całej rzeczywistości, która w czasie zmierza do wypełnienia odwiecznego Bożego planu. W ten sposób stworzone świat i czas okazały się pierwszą łaską niezbędną do zrealizowania „pełni łaski”, kiedy to Bóg stanie się „wszystkim we wszystkich” (1Kor 15,28). Czas jest drogą, po której pielgrzymujemy jako ludzie, a z nami cały świat, przestrzeń w której realizuje się łaska „dla naszego zbawienia”.
Drugi etap wiąże się z wejściem Boga na świat i w ludzką historię, które z kolei staje się wyjściem Wcielonego (wświatowionego, wczasowionego), otwarciem możliwości działania „pod prąd” czasu oraz z eschatycznym „prądem”. Gdyby nie to, co stało się „w pełni czasu”, Syn Boży nie mógłby „powrócić do przyszłości” oraz przywrócić przeszłości przyszłość; a tak Chrystus działa „przed i po Chrystusie”. Zjednoczenie czasu i wieczności w Osobie Wcielonego powoduje perychorezę ziemskiej historii i niebieskiego szabatu, która mimo że ujawni się w pełni dopiero w wieczności, to już teraz sprawia, że „historia ludzkości nie jest całkowicie doczesna, lecz związana ściśle z wiecznością” (Piotr Liszka).
Czy w takim razie Syn Boży stałby się człowiekiem również, gdyby Adamowie i ich potomstwo nie zgrzeszyli? Kto gdyba, ten babcię z wąsami myli z dziadkiem. Zastanawianie się, jak Bóg działałby, gdyby – jest postrzeganiem wieczności z wnętrza czasu; domalowywaniem lub goleniem Bogu wąsów. Nie było wariantu B, panaceum aplikowanego, gdy pomysł A spalił na panewce, od początku Bóg realizował plan B, bowiem, jak to wyznał, maksymalnie skupiając historię stworzenia i zbawienia w soczewce wieczności, św. Maksym Wyznawca: „zostaliśmy stworzeni w Baranku zabitym przed stworzeniem świata”.
W każdym razie właśnie w sposobie wyzwolenia z grzechu odkrywa się algorytm działania Odwiecznego w czasie, Boga w człowieku. „O, szczęśliwa wina, skoro ją zgładził tak wielki Odkupiciel” w tak Bosko-ludzki, odwieczno-historyczny sposób. Zbawienie w „pełni czasu” umożliwia Bogu zbawienie czasu i człowieka w czasie. Owocami Paschy karmią się owce, w tym najpiękniejsza z nich, Maryja. „Łaski pełna”, bo odkupiona ze względu na przyszłe zasługi Syna, może stać się Matką Zbawiciela przez swoje fiat, bez którego Zbawca nie dokonałby naszego i Jej odkupienia.
Stworzenie jest pierwszym aktem zbawienia, a zbawienie nowym stworzeniem. Adam znajduje swoje zbawienie w Nowym Adamie, z kolei na obraz Drugiego Adama i w Nim został stworzony pierwszy człowiek (por. Kol 1,15-17). Ze względu na przyszłe Nowe Przymierze, związek „jednego ciała” pomiędzy Chrystusem a Kościołem, Bóg może zawiązywać przymierze przeszłe, z narodem wybranym. Ponieważ Zbawca Oblubieniec złączy się ze swoją odkupioną Oblubienicą, Stwórca odbija obraz tej przyszłej tajemnicy już w stworzeniu męża i mężatki. Stworzone małżeństwo potrzebuje zbawienia, i zostaje podniesione do godności sakramentu „Nowego Przymierza, ponieważ oznacza jego łaskę i jej udziela” (KKK 1617).
Kto ma uszy nie z tego świata, niech słucha o sprawach przekraczających ten świat; kto ma oczy nie z tego czasu, niech widzi wieczność która była wkroczyła (czas zaprzeszły) w czas. Przy czym właśnie to wkroczenie zostanie dopełnione w „czasie zaprzyszłym”. Trzeci bowiem etap (czy jeszcze w czasie, czy już w wieczności?) polega na wejściu czasu i stworzenia do wieczności Stwórcy, czyli na exodusie ze starego czasu i pierwszego stworzenia. Ze względu na tę eschatyczną rzeczywistość, która z perspektywy czasu jest jeszcze przed nami, a z wnętrza wieczności działa w czasie, wiara już teraz może być jej poręką i dowodem (por. Hbr 11,1).
Bóg działa „pod prąd” czasu, bo „z prądem” wieczności. Stworzenie czasu to pewnego rodzaju „rozciągnięcie” wieczności, żeby odwieczna Boża decyzja usynowienia człowieka mogła się zrealizować za zgodą i we współpracy z tym, który powinien być tym najbardziej zainteresowany. A jeśli okazuje się zainteresowany mniej niż stworzenie, które „z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych” (Rz 8,19), wtedy ze względu na Boże miłosierdzie czas wydaje się niemiłosiernie dłużyć. Inaczej syn marnotrawny „nie mógłby zapewne znaleźć litosierdzia” (Michał Bałucki).
Sławomir Zatwardnicki
Czyściec
Msza Święta sprawowana jest w intencji zmarłego Jana Kowalskiego w dziesiątą rocznicę śmierci – tego rodzaju słowa najczęściej słyszymy na początku liturgii. Należałoby więc sądzić, że czyściec – bo do niego odwołuje się modlitwa za zmarłych – jest jedną z najlepiej poznanych i najsilniej oddziałujących na praktykę prawd wiary. Dziwić może zatem opinia Zbigniewa Mikołejki, że wiara w czyściec ani nie pobudza […] do dyskusji, ani nie nasyca nowymi treściami religijnych wierzeń i praktyk katolickiego ogółu. Nikt już nie atakuje jej tak gwałtownie, jak średniowieczni heretycy i reformatorzy XVI stulecia, nikt też jej specjalnie nie broni[1]. Nie jest to przy tym opinia odosobniona, bo po części tego samego zdania jest na przykład Joseph Ratzinger[2]. Czy więc ciągle jeszcze dajemy na Mszę po to, by publicznie pokazać pamięć o swoich bliskich albo żeby była okazja do ich wspominania? Nie można wykluczyć, że tak. Ale prawdopodobnie nie bez znaczenia są też wpajane nam przez długie wieki wyobrażenia czyśćca jako piekła, tyle że niewiecznego, z którego można zmarłego „wykupić” dzięki modlitwie. Czytaj dalej Czyściec
Jakuba Lubelskiego poszukiwane sacrum
Seria wydawnicza „Czwarta fala” zapowiada się naprawdę interesująco, drugi tom wydany przez wydawnictwo Teologii Politycznej w ramach prezentacji młodszego pokolenia publicystów i autorów to kolejny trafny strzał. Owszem można mieć do Ssania (bo chodzi o książkę Jakuba Lubelskiego o tym tytule) szereg uwag. Poczynając od językowych po pewne niedopowiedzenia merytoryczne lub wręcz wyrażanie stanowczej niezgody. Ale cóż… autor nie pisze z pozycji krytyka, lecz autora, który pisze o swoich mistrzach i fascynacjach. Czytaj dalej Jakuba Lubelskiego poszukiwane sacrum
Dar czyśćca
Dla katolika modlitwa za zmarłych stanowi oczywisty postulat, wypływający z prawdy o świętych obcowaniu. Jeśli Bogu podoba się to, że my, żyjący na tej ziemi, modlimy się za siebie wzajemnie, to jakże mogłoby Mu się nie podobać to, że modlimy się za umarłych, aby mogli jak najszybciej dostąpić pełnej z Nim jedności? Czytaj dalej Dar czyśćca