Archiwum kategorii: Autorzy

Kim jest ta Kościół?

Eglise du Saint-Sauveur, transept sud les noces de Cana, fragment. Géorgie, Tsalendjikha.jpg, źródło: Wikimedia commons
Eglise du Saint-Sauveur, transept sud les noces de Cana, fragment. Géorgie, Tsalendjikha.jpg, źródło: Wikimedia commons

Stopniowo odsłania się przed wierzącym, że to, co widzialne, nie oznacza pełni Kościoła, nawet jeśli ona zaznacza się w tym, co widzialne; że najważniejsze jest to, co zasłonięte. Tajemnica Kościoła, bardzo być może tajniejsza niż misterium Słowa stającego się człowiekiem.

Bo w istocie chodzi może nie o dwa różne tajniki wiary, ale właśnie o jeden. Wcielenie Syna Bożego, jeśli ma być przeżyte do końca, nie kończy się przecież nigdy – urodzony, ukrzyżowany, zmartwychwstały, zsyłający Ducha, zjednoczony z Kościołem, swoim Ciałem, na wieczność – a wszystko to, jak wyznajemy co niedziela czy od święta, „dla naszego zbawienia”.

Ujawnia się z wolna, ale nieubłaganie, że nie tylko Bóg rodzi, ale i Kościół; albo, więcej jeszcze prorokując Czytelnika i samego siebie: nie tyle Bóg, co właśnie Bóg przez Kościół. Nie to, co Boskie może zrodzić człowieka do życia w Bogu, ale to, co ludzkie a przebóstwione, bo poślubione Panu.

Jak Matka Boża powiła nam Boga uczłowieczonego, tak Kościół Matka rodzi nas uchrystusowionych. Nie Oblubieniec wydaje na świat nadprzyrodzony, ale Jego płodna dzięki Niemu Oblubienica. Gdyby nie Kościół Matka, misja Chrystusa skończyłaby się fiaskiem. Pan młody pozostałby sam, nie miałby kto pić wina czynionego z wody. Dlatego konieczna jest obecność Niewiasty u Jego boku, w Kanie ziemskiej i niebieskiej.

Nie należy jednak w poszukiwaniu Eklezji ulegać pokusie ucieczki w stronę Niewiasty obecnej na weselu i już wierzącej, gdy uczniowie byli uczniami dopiero „na kredyt”. Nie ułatwiajmy sobie zadania, nie przecinajmy węzła tajemnicy tylko dlatego, że niełatwo poddaje się rozwiązaniu. Nie Matka Boża – w każdym razie nie tylko Ona – jest ową Matką Kościołem. Bez skazy Oblubienicą Oblubieńca.

Giusto de' menabuoi, nozze di cana, 1376-78, battistero di Padova.jpg, źródło: Wikimedia commons
Giusto de’ menabuoi, nozze di cana, 1376-78, battistero di Padova.jpg, źródło: Wikimedia commons

Owszem jest Maryja Matką Kościoła, i w tym sensie porodziła również nas. A jednak wydaje nas Bogu również Matka Kościół. I w tym słychać echo Wcielonego Słowa, które daje się słyszeć dwa razy (Ps 62,12): zarówno w Niepokalanej Maryi, jak i w Kościele świętym, choć złożonym z grzeszników. Gdzie szukać Tej nieskalanej Niewiasty, by dała się znaleźć?

Chyba nie w kościele parafialnym, nie w tych wszystkich praktykach pobożnościowych nazbyt chyba męskich, skoro nie prowadzą ku kobiecej uległości poślubionemu Chrystusowi? A choć to, co niewidzialne – zgodnie z przyjętymi przez Pana regułami – musi nierozdzielnie pozostawać złączone z widzialnym, to przecież nasza Pani Kościół daje się jednak rozróżnić w swojej istocie od przygodnych form, w jakie się ją ubiera nie pytając o zdanie.

Kim więc jest Kościół? Ta – rodzaj żeński, tylko język polski genderyzuje – Kościół, ta Oblubienica, która staje się Matką? Czy może jest Ona tą pełnią, którą osiągnie w chwale niebieskiej, a która w łonie Ojca niebieskiego zrodzona została odwiecznie? I teraz Ona, z przyszłości, zaczynem samej siebie zaczynia eklezjalne ciasto, aby rosło w czasie? Podobnie jak my we chrzcie, dzięki Matce Eklezji, otrzymujemy całego Chrystusa, żeby do Niego dorosnąć?

W tym sensie cel uświęca środek: eschatologia i protologia, nasz koniec i początek wyłaniające się z odwiecznej Bożej woli, zapewniają „sterylną świętość”, warunek naszego powicia. Sam Kościół Matka, poczęty i już znajdujący się w Trójcy, akuszeruje naszemu – w bólach pogrzechowych się dokonującemu – porodowi. W czasie dokonuje się dorastanie do niemowlęctwa w Bogu.

Również w czasie dojrzewa refleksja o Rodzicielce Eklezji. Śmieszno i znacząco, gdy piszę te słowa, krzyżują się drogi moje i osoby, u której zauważam takie same buty jak moje, po pięć dych za parę. Jakbym spotkał siebie przyszłego. Schodzę z drogi starszemu, który poprzedził mnie w czasie. Ustępuję miejsca Pierwszej, która wyprzedza mnie w wieczności.

Kim jesteś ty, wsparta na oblubieńcu swoim (por. PnP 8,5)? Oblubienico, która weselisz się w eschatologicznej Kanie, tam i wtedy gdy Wcielenie dopełniło się w końcu. Czy można z tobą rozmawiać, jak rozmawia się z Panem? W każdym razie, o Pani, wolno chyba wyznać swoją miłość do ciebie, niemal poetycko, gdy prozie słów nie starcza? A eschatologiczne wino szumi w głowie? O, tajemnicza Kościele!

Sławomir Zatwardnicki

Papież i teologia

Jeśli było („jeśli”, bo niektórzy twierdzą, że jest z nim jak z potworem z Loch Ness – wszyscy o nim mówią, ale nikt go nie widział) pokolenie JPII, to na pewno w teologii. Dla niektórych promotorów i studentów teologii wręcz obowiązkiem było napisanie pracy na temat jakiegoś aspektu nauczania Jana Pawła II. Efekt? Zarzuty wtórności i dworskości wobec polskiej teologii, niepodejmowania przez nią tematów ważnych w światowej teologii. Pokolenie BXVI nie powstało, bo Benedykt był papieżem za krótko, choć przyznać trzeba, że i jego nauczanie dość mocno eksploatowano (ale Benedykt XVI był teologiem).

Gdy więc teraz słyszę gdzieniegdzie, że teologowie powinni zająć się propagowaniem, analizą nauczania Franciszka, to włos mi się jeży na głowie. Owszem, nauczanie papieża w żadnym razie nie powinno być lekceważone. Jak jednak teolog ma służyć papieżowi pomocą w formułowaniu nauki, gdy zajmuje się komentowaniem papieskich encyklik? Cisną się na usta słowa klasyka: polski teologu, nie idź tą drogą!

Grzegorz z Nyssy o chrzcie

Królowie tej ziemi, ilekroć formułują prawa, dobrze regulujące życie ludzi, powierzają je urzędnikom i nakazują upublicznić je za ich pośrednictwem, aby w ten sposób ich nakazy były skrzętnie przestrzegane. I Bóg dał przywódcom Kościołów prawa, które przedstawiamy co roku w stosownym czasie, po kolei wam odczytujemy i polecamy wam strzec tych nakazów stosownie do waszych możliwości. Oto więc dobry zarządca wszystkiego, który obraca kolejne lata i steruje porami roku, sprowadził ów zbawienny dzień, w którym zwykliśmy przywoływać obcych, by stali się synami, biedaków, by uczestniczyli w łasce, splamionych występkami, by oczyścili się z grzechów. To jest właśnie owo dawne wezwanie, które poprzedziło pojawienie się Zbawiciela: Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego. Chociaż nie jestem Janem ani Dawidem, jednak niech mizerność sługi nie umniejsza siły Pańskiego prawa! Nawet jeśli nie szanujemy tych, którzy spisują prawa, jesteśmy posłuszni nakazom, bo lękając się władzy Prawodawcy, poddajemy się [jego] zarządzeniom. Nastała królewska łaska, przynosząc wytchnienie uciśnionym: uwolnienie więźniom i darowanie długów dłużnikom. Dlatego i ja w dwóch zarządzeniach obwieszczam stosowne lekarstwa i z wielką ufnością obiecuję, że to leczenie przyniesie wam ulgę. Czytaj dalej Grzegorz z Nyssy o chrzcie

Bóg historii

W kościołach mego miasta w tych dniach  czytana jest cała Biblia od pierwszych liter po ostatnie. Według naszych braci protestantów pierwsze księgi zawdzięczamy Mojżeszowi. Jak niewiele jednak o nim wiemy! Michał Wojciechowski w encyklopedii PWN Religia pisze o nim dwukrotnie mniej niż parę stron dalej Tadeusz Gadacz o Emanuelu Mounierze. Moim bohaterem wiary nie jest jednak Mounier , ale właśnie Mojżesz. I wcale nie chodzi mi o Dekalog, co do którego można mieć wiele zastrzeżeń. Interesuje mnie c z ł o w i e k     ( tutaj zgoda z Mounierem), który urodził się jako wolny i bogaty, wychowywany na dworze faraona przez księżniczkę egipską. Jednak ów  człowiek któregoś dnia  zabił nadzorcę niewolników, gdy ten katował niewolnika.  Ucieka przez pustynię. Tam objawia mu się JHWH.

Potem następuje wyprowadzenie Izraelitów z Egiptu. Długa wędrówka po pustyni, zawarcie przymierza, dalsze kluczenie po Synaju. Czy musiało wymrzeć całe pokolenie, aby lud był godny wejścia do Ziemi Obiecanej?
W każdym razie Mojżesz do ziemi Kanaan nie wszedł. Umierający, jedynie z daleka oglądał tę  ziemię ze szczytu góry Nebo. Czy nie był godny, ponieważ raz tylko zwątpił ? A może patrzył na nią jak na przyszłość, która jest nieznana?

Dla mnie Mojżesz jest postacią tragiczną. Czy był pierwszym inkwizytorem? Czy dla czystości kultu rzeczywiście wyciął kilka tysięcy ludzi? Tego nie wiemy. Musiał mieć silną depresję. Gdy tylko przychodziły sukcesy, zaraz po nich niepowodzenia. Ciągle musiał borykać się z ludem o mentalności niewolniczej, chętniej czczącym złotego cielca niż JHWH, którego imię do dziś nie wiadomo, co dokładnie oznacza. Ktoś zauważył, że tzw. II Mojżeszowa nie powinna nazywać się Księgą Wyjścia, ale błądzenia po pustyni. Czy był dobrym pasterzem i dobrym treserem?

R. Rynkowski w dzisiejszym wpisie wskazuje na nowy przekład przypowieści o pasterzu ( J 10,1-5):

Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto nie wchodzi do owczarni przez bramę, ale wdziera się inną drogą, ten jest złodziejem i rozbójnikiem. (2) Kto jednak wchodzi przez bramę, jest treserem owiec. (3) Temu otwiera odźwierny, a owce muszą słuchać jego głosu; woła on do swoich owiec „ty” i wyprowadza je, a wobec każdej stosuje te same procedury. (4) A kiedy wszystkie wyprowadzi, staje na ich czele, a owce postępują za nim, ponieważ zostały dobrze wytresowane. (5) Natomiast za obcym nie pójdą, lecz będą uciekać od niego, bo nie znają tresury obcych.

Na pewno  koczujący lud  wymagał silnej tresury. Biblia podaje, że za każdym razem, gdy Mojżesz borykał się z ludem, i ten go przygniatał, do akcji wkraczał Bóg, by krnąbrny lud ukarać.
Prowadził go jednak Bóg przez znaki, cuda i wojny ręką mocną i wyciągniętym ramieniem. Mojżesz wydaje się być pokonany. Jednak jego dzieło przetrwa, choć  będzie skazane na ciągłe niepowodzenia i porażki, wierności i odstępstwa, nie pozbawione jednak nadziei… Bóg ukazuje się nam jako Pan historii.

Tydzień Biblijny

Warto odnotować na blogu teologicznym Tydzień Biblijny, który rozpoczął się w Kościołach wczoraj. Być może warto wyciągnąć Biblię i poczytać. A jeśli nie, to może sięgnąć do jednej z najsłynniejszych apologii chrześcijaństwa, tj. do ‘ Myśli’ B. Pascala. Tam Pascal jeden z rozdziałów  poświęcił proroctwom. Chciałbym tu przytoczyć myśl 710 i 727 w tłumaczeniu Boya-Żeleńskiego.
Oddaję głos Pascalowi:

Gdyby jeden człowiek napisał księgę przepowiedni Chrystusa co do czasu i sposobu i gdyby Chrystus przyszedł zgodnie z tymi proroctwami, byłaby to siła nieskończona. Ale tu jest o wiele więcej. To cały szereg ludzi , którzy przez …tysiące lat, stale i niezmiennie, zjawiają się jeden po drugim, aby przepowiedzieć to samo wydarzenie (Myśli 710).

Urodzi się dziecko. Iz 9,6.
Urodzi się w mieście Betlejem. Mi 5,2. Pojawi się głównie w Jerozolimie i urodzi się z pokolenia Judy i Dawida.
Ma oślepić uczonych i mędrców Iz 6,10; 8, 14, 15; 19,10 i zwiastować Ewangelię ubogim i maluczkim. Iz 19, 18, 19; otworzyć oczy ślepym i i wrócić zdrowie kalekom, i zawieść do światła tych, którzy schną w ciemnościach . Iz 61,1.
Ma uczyć drogi doskonałej i być nauczycielem narodów.
Proroctwa mają być niezrozumiałe przez bezbożników, Dn12,10; Ozeasz 10…
Proroctwa, które Go przedstawiają ubogim, przedstawiają Go panem narodów. Iz 52, 14; 53,2,3; Za 9,9…
Iż ma być ofiarą za grzechy świata. Iz 39,53.
Ma być szacownym kamienieniem węgielnym. Iz 28, 16.
Ma być kamieniem obrazy i zgorszenia. Iz 8. Budowniczowie mają odrzucić ten kamień. Ps 117. Bóg ma uczynić z tego kamienia węgieł narożny…
Że tak ma być odrzucony, zapoznany, zdradzony, Ps 108,8, sprzedany, Za 9,12, opluty, spoliczkowany, wyszydzony, udręczony na wszelki możliwy sposób, napojony żółcią, Ps 68,22, przeszyty, Za 7,19, z nogami i rękami przekłutymi, zabity, a szaty Jego na los rzucone.
Iż zmartwychwstanie, Ps 15,10, trzeciego dnia. Ozeasz 4,3.
Iż wstąpi do nieba, aby usiąść po prawicy. Ps 109,1…
Iż królowie ziemi i wszystkie ludy ubóstwią Go. Iz 60,14.
Iż Żydzi przetrwają jako naród. Jr,31,36.
Iż będą się błąkali, bez króla Oz 3,4, bez proroków, Amos 8,12, czekając zbawienia, a nie znajdując go, Iz 59,9.( Myśl 727).

***
Fakt występowania w historii Izraela proroków na przestrzeni jedenastu wieków głoszących nadejście Jezusa z Nazaretu  jest niezwykły. Pochylił się nad tymi proroctwami Pascal-wielki matematyk i fizyk, i pochylają się nad nimi nadal ludzie szukający Boga.

Recepta Piotra Sikory na religijne rozczarowanie

Co nam pozostaje po wielkim religijnym rozczarowaniu, które Piotr Sikora opisuje tak: „W życiu duchowym przychodzi jednak czas, gdy to wszystko, cała bogata religijna symbolika, rytuały i doktryny, a także wzbudzane przez nie religijne przeżycia – muszą zostać za nami. Czasami „odpadają” od nas same. Symbole przestają poruszać i przemawiać, doktrynalne twierdzenia ukazują się jako banalnie fałszywe lub całkowicie niezrozumiałe, modlitewne formuły zmianiają się w śmieszne, puste słowa, jakiekolwiek użycie wyobraźnie w modlitwie rodzi poczucie zapadania się w dziwaczne złudzenia. Nastaje religijna cisza i pustka. Religijny sens konkretnych wydarzeń przestaje być dostrzegalny. Budzi się ostra świadomość niemoty Boga, a nawet beztreściowości tego imienia”. (art. „Cisza zmartwychwstania”, TP 13, 2016).

Piotr Sikora radzi, żeby się z tą gorzką utratą pogodzić, bo „żaden symbol, żadna doktryna ani żaden rytuał nie jest tym, o co w wierze chodzi”. Wiara dotyczy Ostatecznej Rzeczywistości, jak naucza św. Tomasz z Akwinu, a doktryny i symbole to tylko drogowskaz. Ale jeśli podważamy ten drogowskaz, jeśli on wydaje nam się pustką i kłamstwem, to na co on jeszcze wskazuje? Albo inaczej, czy wierzymy jeszcze, że on na coś wskazywał? Złamiemy drogowskaz, uznamy go za puste, śmieszne słowa, znajdziemy się w pustce duchowej, w otchłani, jak pisze metaforycznie Piotr Sikora. W otchłani tej, porównywanej do ciszy Wielkiej Soboty, religia nie przynosi juz pocieszenia. Sikora przytacza tu cytat z Simone Weil: „Religia jako źródło pociechy jest przeszkodą do prawdziwej wiary: w tym sensie ateizm jest oczyszczeniem”. Ta pustka i religijne rozczarowanie oczyszcza według Sikory „wiarę z religii jako źródła pociechy”. Cisza Wielkiej Soboty pochłania interesowność naszej wiary. Wydaje mi się, że jeśli religia nie jest już dla nas źródłem pociechy, jeśli ją z tego „oczyścimy”, to pozostaje nam, przyznajmy się do tego, ateizm. Nie ma już po co mówić o religii, wierze, jeśli ewidentnie tym, co pozostaje w nas jest pustka i niewiara, brak nadziei i brak Boga w sercu. Po co ta hipokryzja? Matka Teresa z Kalkuty wiele razy pisała, że czuje się hipokrytką, bo nie czuje Bożej miłości w sercu, bo myśli, że Boga i nieba nie ma. Nazwijmy to po imieniu: to jest ateizm. Tak jak nazwała to Simone Weil. Ale nie można mówić, że ateizm jest oczyszczeniem wiary, on jest po prostu jej zanikiem, zagładą. Jak można wierzyć w Boga bezinteresownie? Taki Bóg byłby przecież tym samym, co drzewo w ogrodzie, co krowa na pastwisku, co słońce wschodzące, po prostu częścią natury, raz dla nas dobrą, raz złą. Istotą Boga musi być dobroć dla człowieka. Inna koncepcja Boga jest owszem możliwa, ale to jest już Bóg filozofów takich jak ks. Heller, Bóg który ogarnia całość świata sobą, ale osobiście się w nim nie zjawia, ale osobiście wcale nie wciela się w Jezusa z Nazaretu, osobiście nie odkupia grzechów i nie umiera na krzyżu i nie zmartwychwstaje.

Jednak Sikora pisze, że zmartwychwstanie może się w nas urzeczywistnić pod pewnymi warunkami: zanurz się w ciszy, nie myśl, bądź świadom prostych rzeczy, wiatru na policzku, śpiewu ptaków, bębnienia deszczu o parapet, łez płynących od tarcia chrzanu, ruchu miotły, którą zamiatasz. Ciekawa jestem, dlaczego ci wszyscy adepci mindfulness nie piszą nigdy, żeby być świadomym np. ruchu ścierki czyszczącej sedesy, albo zapachu niewywiezionego szamba na spacerze, albo słów dziecka, że jest prześladowane w szkole, albo gorączki i wymiotów, albo całej masy niemiłych rzeczy, które nas spotykają. Oczywiście, jeśli jestem w dobrym humorze i nic mnie nie martwi, to mogę słuchać śpiewu ptaków i kropel deszczu, ale przyznajmy to: w ciągu dnia cały czas musimy gdzieś gnać, coś załatwiać, dzwonić do urzędów, wypełniać druczki, tabelki i PITy, wrzucać rzeczy do pralki, prasować, robić swoją nudną robotę. Sprzątając łazienkę naprawdę robię wszystko, żeby się właśnie na tym nie koncentrować, bo tego nie znoszę! Ja się mogę skoncentrować na jakiejś fajnej książce albo rozmowie albo tańczeniu rumby. Życie codzienne nie ma w sobie dla mnie żadnego mistycyzmu, który równoważyłby utratę religijnych symboli. Między czyszczeniem sedesów i krojeniem cebuli a Bogiem i transcendencją ciągną się całe przestrzenie. Jeśli takie krojenie przydarza się od święta, to można je celebrować, napawać się nim niemalże jak jurorzy Masterchefa. Można przygotowywać na patelni żabie udka, nerki i żołądki, smażyć wątróbki i mieszać gulasze, ale … moje natrętne ale: wyobraźmy sobie najpierw te żabki i krówki i świnki skaczące po łące i co się z nimi musiało stać, zanim trafiły na nasz talerz i dały się nam kontemplować na patelniach i deskach do krojenia. Oczywiście mówiąc o chrzanie nie ma tego efektu, ale nasza dieta to nie wyłącznie chrzan… Zbawienia nie ma w tej rzeczywistości, w kontemplacji codzienności, która umiałaby jakoby wyłączyć krytyczny namysł umysłu. Zbawienie, o ile jest, jest gdzieś indziej, w utraconym świecie religii i Boga. Więcej racji miał według mnie Marks traktując religię jako opium ludu, przydając jej funkcję pocieszycielską, od której chce nas odzwyczaić Piotr Sikora. Religia była westchnieniem uciśnionego ludu, ulgą od udręki i nudy codziennej egzystencji. Robotnik, o którym myślał Marks, harujący 12 lub więcej godzin na dobę w fabryce, nie miał żadnej szansy na to, że znajdzie wytchnienie i ukojenie kontemplując śrubki, z których przez te godziny składał maszyny i statki. O takim ukojeniu mógł myśleć tylko ktoś, kto w życiu swoim nie harował za bardzo. Na przykład co powiedziałyby obieraczki cebuli (patrz GW 31.03.16, Już nie czuję, że śmierdzę. Obieranie cebuli na czarno w Wielkopolsce) na propozycję, że zamiast opowieści Wielkanocnych i rezurekcji, zamiast kadzideł i komunii, zamiast „Alleluja! Chrystus zmarytwychwstał!” mają w czasie swoich codziennych 10 godzin koncentrować się na cebuli? Albo jak tu trzeć chrzan i o niczym nie myśleć, jeśli liczy się resztki pieniędzy w portfelu i myśli, jak tu wykarmić rodzinę przez kolejnych kilka dni miesiąca? Są to wszystko pomysły pisarzy i poetów, którzy w życiu się nie napracowali, a chwila z chrzanem czy cebulą to dla nich wyjątkowy moment wytchnienia; za chwilę wrócą do swoich książek, a sprawy miotły i chrzanu przekażą swoim żonom. Tu się ujmuję za Marksem i św. Faustyną, którzy lepiej pojęli duszę uciśnionego ludu. Religia musi być pocieszeniem. A jeśli tego pocieszenia i nadziei wyzwolenia nie daje – to nie jest już religią. Bóg „niemy” i „beztreściowy” – to nie jest Bóg chrześcijaństwa. Dlatego też Faustyna, biedna dziewczyna, harująca w kuchni i ogrodzie od świtu do nocy zakonnica drugiego chóru, miała wizje róż w garze ziemniaków. Bóg jako ta róża piękna i czerwona, pachnąca i wyrazista, stoi w jawnym kontraście do wielkiego gara pospolitych kartofli, którego biedaczka nie była w stanie odcedzić, taki był ciężki. A teraz co nam mówią mądrzy ludzie od religii? Bóg to nie róża, Jezus nie zmartwychwstał, no przynajmniej nie tak dosłownie, ale jakoś tak metaforycznie, że naprawdę nie wiadomo jak, ewangeliści pisali nie zawsze prawdę, co nam pozostaje? Surowa rzeczywistość, gary kartofli, tarcie chrzanu, a dla zamożniejszych zawijanie ryżu w glony do sushi. Nie możemy pozwolić, żeby nas, ludzi religijnych, obrażali tym, że religia to opium, że oddala nas od prawdziwej rzeczywistości, od realności kartofli, garnków i mioteł.

W artykule Sikory brak jakby zakończenia. Ostatnie zdanie to: „Istnieć cicho i doświadczać życia, które w każdej chwili mija i powstaje”. Ale czy udało mu się urzeczywistnić w swojej otchłani zmartwychwstanie poprzez kontemplację tych codziennych doświadczeń? Nie wiadomo. Mnie w każdym razie nigdy nic nie olśniło przy miotle i chrzanie.

Bóg dobry i cierpliwy

Fakt podjęcia przez ks. Prof. W. Myszora prac nad przekładem całości Adversus haereses św. Ireneusza jest bardzo dobrą wiadomością dla tych, którzy chcieliby wykuwać przyszłość teologii w Polsce. Pierwsze, wstępne tłumaczenie dwóch pierwszych ksiąg ukazało się w tych dniach jako wydanie studyjne . Niestety, lektura ta jest dość trudna, tym bardziej, że naukowy komentarz zawiera jedynie uwagi filologiczne i terminologiczne, co nie ułatwia czytania. Niemniej można zorientować się w poglądach gnostyków II wieku z którymi polemizował Ireneusz z Lyonu.

Mnie zainteresowała myśl teologiczna biskupa Lyonu, a zwłaszcza jego wiara. Według tego teologa i filozofa, człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boże  j e d y n i e  w Bożych planach. Takiego człowieka dziś jeszcze nie ma. Objawienie i dzieło stworzenia ciągle jeszcze trwa. W raju „ człowiek był jeszcze dzieckiem i miał niedojrzałą wolę, dlatego łatwo został zwiedziony przez uwodziciela” . „Wypędzenie” z raju i śmierć nie jest zatem karą, tylko aktem Bożej litości (!). „ Bóg z miłosierdzia oddalił człowieka od drzewa życia… po to, aby człowiek nie pozostał grzesznikiem na zawsze i by grzech nie był nieśmiertelny, a zło – nieskończone i nieuleczalne… Przez rozkład ciała w ziemi, położył więc kres grzechowi, aby człowiek przestał być grzesznym, a umierając zaczął żyć dla Boga” ( III 23;6).

Dla przyszłej antropologii teologicznej to myślenie Ireneusza może mieć duże znaczenie. Tu nie ma mowy ani o grzechu pierworodnym ani o wieczności mąk piekielnych, ale o dobroci i cierpliwości Boga.
Historia człowieka według Ireneusza to szczególne wznoszenie się od pierwszego stanu istnienia do punktu szczytowego stania się doskonałym w Bogu. Czy Biskup intuicyjnie odgadł teorię ewolucji? Raczej miał na myśli dojrzewanie i rozwój naszej wolności w dojściu do kresu historii. Wydaje się, że pierwszy pogląd nie musi przeczyć drugiemu, ale go uzupełniać. I pokazuje, że ludzkie uczenie się Boga nigdy nie ustanie, nawet w niebie.

 Ze spraw, które dotyczą Pisma Świętego – a wszystkie Pisma maja znaczenie duchowe – rozwiązujemy z pomocą łaski Bożej, a tylko niektóre inne pozostajemy Bogu, i to nie tylko na tym świecie, ale także w świecie przyszłym, tak żeby Bóg sam tylko pouczał, a człowiek zawsze był pouczany przez Boga. Tak jak Apostoł powiedział: Nawet gdy znikną inne sprawy to przetrwają tylko ‘wiara, nadzieja i miłość ’ . Wiara sama wobec naszego Nauczyciela zostanie zawsze mocna i ona upewni nas, że jedynie on sam jest Bogiem prawdziwie, tak że go zawsze miłujemy, gdyż On sam jest Ojcem i mamy nadzieje, że stale jeszcze więcej otrzymamy i więcej nauczymy się od niego, ponieważ jest dobry ( II 28;3).

Bóg Ireneusza jest dobry i cierpliwy. Duch Chrystusa porusza „Wielki Kościół” na drodze do kresu, kiedy Ojciec ostatecznie pociągnie go do siebie. To bardzo optymistyczna teologia.
Co to znaczy dla mnie? Przecież często nie widzę związku między życiem i wiarą w Chrystusa. Czy Biskup Lyonu chce mi powiedzieć, że wszystko, czego doświadczam, prowadzi do doskonałości? Czy w zalewie katastrofalnych „ newsów” można ten świat postrzegać jeszcze jako „ miejsce święte?”

Jest to wizja świata nastawionego na wieczne doskonalenie, które w nas, ludziach wiary, przemienia się w niebo. Jest to wizja świata mimo wszystko otwartego na Boga. Działa w tym świecie tajemnicza siła, która prowadzi nas do doskonałości. Gloria Dei vivens homo.

Paradoksy altruizmu

Tak pisze Nietzsche w „Ludzkie, arcyludzkie”: „Nigdy człowiek nie zdziałał nic, co by było zrobione wyłącznie dla innych i bez żadnej pobudki osobistej; bo i jakżeby mógł coś zrobić, co by było bez związku z nim, więc bez przymusu wewnętrznego (którego by przyczyna musiała przecież tkwić w potrzebie osobistej)? Jakżeby ego mogło działać bez ego? – Bóg, który, przeciwnie, jest samą miłością, jak się w tym wypadku przypuszcza, nie byłby zdolen ani do jednego postępku nieegoistycznego. …. Gdyby jednak człowiek chciał być, jak ów Bóg, samą miłością, czynić wszystko i pragnąć wszystkiego dla innych, nic dla siebie, byłoby to już dlatego niemożliwe, że musi uczynić bardzo wiele dla siebie, żeby w ogóle móc zrobić cokolwiek dla miłości innych. Następnie każe to przypuszczać, że ów inny jest egoistą na tyle, że owe ofiary, owo życie dla niego, stale będzie przyjmować: że przeto ludzie miłosierni i ofiarni są zainteresowani w dalszym istnieniu egoistów, niezdolnych do miłości i poświęcenia, i że najwyższa moralność, żeby istnieć, musiałaby formalnie wywołać istnienie niemoralności (przez co by sama siebie, co prawda, skasowała).”

Jak tu się nie zgodzić z tym, że człowiek robi wszystko dla siebie? Przecież nawet ten, kto dokonuje czynów bohaterskich poświecając się dla innych na tym świecie, czyni to aby dostać się do nieba i zasłużyć na zbawienie, więc robi to wszystko dla siebie czy też dla swojej duszy. Sprawa absolutnego altruizmu: gdybyśmy oddawali swoje odzienie, jak chce tego Jezus, każdemu, kto nas prosi lub też pożyczali pieniądze lub szli wiele mil, aby coś temu proszącemu załatwić, sami wkrótce zostalibyśmy z niczym i to my z kolei prosilibyśmy tych zasobniejszych o pomoc. Udzielanie pomocy wymaga istnienia tych, którzy tej pomocy potrzebują. Jezus kazał bogatemu młodzieńcowi sprzedać swoje posiadłości. To z pewnością wymaga, aby istniał jakiś kupiec, który z kolei czerpałby profity z zakupionych biznesów. Pomagający potrzebuje potrzebującego. Pomagać można tylko wtedy, jeśli czymś się dysponuje: środkami pomocy takimi jak pieniądze, płaszcze, czas i zdrowie na podróże wielomilowe. Miłosierny Samarytanin nic by nie zrobił dobrego, gdyby sam nie miał zasobów pozwalających mu na przetransportowanie rannego do gospody i zapłacenie za jego pobyt. Pozbyć się zasobów na rzecz kogoś innego oznacza w pierwszym rzędzie samemu je zdobyć. Aby żebracze zakony miały z czego żyć, muszą istnieć ci, którzy je dokarmiają. A dokarmiający muszą dbać o własne interesy. Gdybyśmy wszyscy zastosowali się do wskazówek Jezusa, aby nie orać i nie siać, a czekać aż Bóg się o nas zatroszczy, to z pewnością inni ludzie, którzy sieją i orzą, musieliby nas wspomagać w imieniu Boga. Kwiaty i roślinki rzeczywiście nie sieją i nie orzą, a żyją, ale to nie znaczy że nie dbają o siebie. Przecież same sobie wytwarzają pokarm ze słońca, wody i czego tam jeszcze, i wkładają w to wiele wysiłku. Nie mówiąc o zwierzętach, które wiele się muszą napracować (polować, szukać gałązek i trawek), aby przeżyć. Życie musi działać we własnym interesie, inaczej zginie. Szlachetny altruizm nie istniałby bez ubogich, ułomnych, chorych i prześladowanych, słowem, bez zła. Miłość nie byłaby miłością, gdyby nie miała kogo nią obdarzyć, w co się wlać.

Lektury religijne w Tygodniku Powszechnym

Wielkanocny numer Tygodnika Powszechnego. Rozmowa dwóch Strzelczyków: księdza Grzegorza oraz redaktora Błażeja nosi tytuł „Przez dotyk”. Red. Błażej zastanawia się, dlaczego Jezus się stresował w Ogrodzie Oliwnym i pocił się krwawym potem. Ks. Strzelczyk odpowiada, że stresował się decyzją, którą musiał podjąć i wziął to „na klatę”. Czy mógł postąpić inaczej? – pyta red. Błażej. Ks. Grzegorz zmienia temat na kwestię grzeszności Jezusa, zastanawiam się dlaczego… Mówi tak: „To jest zgryz, który dogmatyka ma w kwestii bezgrzeszności Jezusa. Pytanie brzmi: „czy Jezus mógł”, czyli czy jego ludzka wola była zdolna do podejmowania autonomicznych decyzji?”. Czy ks. Grzegorz sugeruje, że Jezus postępując inaczej, na przykład uciekając od kaźni, zgrzeszyłby? Trudno mi coś tu wywnioskować. W każdym razie ks. Strzelczyk kontynuuje swoje rozważania w ten sposób: Jezusa wola ludzka była wolą Syna Bożego, nieautonomiczną. Czyli, trzeba by według mnie przyznać, Jezus nie miał ludzkiej woli na podobieństwo każdego przypadkowego człowieka, jak ja i ty. A tymczasem ks. Strzelczyk dalej mówi, że wola Jezusa jest wolą prawdziwego człowieka! „Ale ten człowiek nie jest kimś innym niż Drugi z Trójcy”. Tak, tak, prawdziwy człowiek, ale jednak wyjątkowy w całym wszechświecie, bo nikt inny nie jest „Drugim z Trójcy”. Niezrozumiałe dla mnie są dalsze wywody księdza: „…grzech dotyczy osoby, a nie tylko woli. Wobec tego pytanie brzmi: ‘Do kogo należy wola Jezusa?’. Raczej więc trzeba czytać to tak, że to, co się dzieje w ludzkiej woli Jezusa, jest wynikiem przekładu z boskości na człowieczeństwo tego, ku czemu dąży Syn. On nie zgrzeszy”. Na te słowa red. Błażej reaguje pytaniem: „To dlaczego się stresował?”. Ośmielę się tutaj zauważyć, że w czasie, kiedy pisano Ewangelie, Jezusa nie uznawano jeszcze za Boga, czyli za tego Drugiego w Trójcy. Gdybyśmy patrzyli z punktu widzenia ewangelistów i ludzi tamtych czasów, pytanie o przyczynę stresu Jezusa by nie powstało w naszych głowach! To było oczywiste – Syn Boży to był człowiek umiłowany przez Boga, ale nie sam Bóg! To dopiero nauczeni teologii chrześcijańskiej powstałej kilkaset lat po ewangelistach, możemy się zastanawiać, jak to możliwe, że Jezus – przecież Bóg, się stresował i czy miał wolę ludzką czy boską, czy może raczej „wolę przełożoną z boskości na człowieczeństwo”.

Dalej drążona kwestia stresującego się Jezusa znajduje następujące, zdumiewająco nie na temat, wyjaśnienie ks. Strzelczyka: „Bo jeśli nawet Syn jest niezdolny do grzechu „ontologicznie”, to niekoniecznie w ludzkiej świadomości było to wyraźne. Myślę, że w niej dominowało raczej ‘nie chcę zgrzeszyć’, a nie ‘nie jestem w stanie zgrzeszyć’. Zresztą biblijne opisy wyraźnie wskazują, że ludzka świadomość Jezusa jest świadomością synowską – jest odbiciem Osoby, bo to Syn się wcielił, a nie boskość po prostu (natura)”. Czyli ks. Strzelczyk myśli, że stresowanie się było grzechem? O co chodzi z tą grzesznością? Jaki jest związek stresowania się z grzesznością? Gdzie jest mowa w ewangeliach, że Jezus mógłby zgrzeszyć w Ogrodzie Oliwnym? Czym? Może tym, że kazał zabrać uczniom jakieś tam noże czy miecze i  mógłby rozkazać im się za niego bić? Czy ktoś rozumie, o jaki to grzech (niedokonany, ale możliwy do dokonania) podejrzewają Jezusa rozmówcy?

Potem w rozmowie ks. Grzegorz przyznaje się, że nie przywiązuje szczególnej wagi do emocji. Mogą się pojawiać, a wtedy się klnie albo idzie rąbać drzewo. Ale się ich zasadniczo nie roztrząsa. Ks. Grzegorz mówi tak: „Być może jestem dzieckiem kultury, która zakłada, że w uczuciach wielkiej magii nie ma”. Jest w nich za to fizjologia. Kochać to znaczy według ks. Grzegorza „być gotowym podejmować takie decyzje, w którym dobro drugiego jest nad moim”. Zastanawiam się, co to znaczy, że w uczuciach nie ma magii? Nie pojawiają się za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, to pewne. Co to znaczy, że jest w nich fizjologia? Że wynikają z działania naszego organizmu, jak ból, odżywianie, życie komórek ciała, krążenie krwi. No więc raczej nie można nie przywiązywać do nich wagi, bo są związane z życiem naszego organizmu. Magii nie ma, są przyczyny, które powodują, że raz nam wesoło, raz smutno, raz się stresujemy, a raz czujemy gniew, bo ktoś nas wykorzystał. Myślę sobie, że nieprzywiązywanie wagi do emocji to błąd! Emocje są wskazówką, drogowskazem, abyśmy się nie pogubili, abyśmy jakoś przeżyli, aby nie dać się wykorzystać i aby zdobyć konieczną dla życia miłość. Jak można tak na chłodno być altruistą? Dla mnie to niemożliwe. Pomagam komuś, bo mam do niego ciepłe uczucia, a z pewnością nie zawsze stawiam dobro drugiego ponad moim własnym. Przecież byłaby to zgubna strategia życiowa! Nie zawsze można być altruistą. Nawet więcej: czasem trzeba być egoistą!

Składać Bogu ofiarę z samego siebie

Wpatruj się w tego, który już osiągnął cel, odważnie wypłyń w dobrą podróż, w czasie której wiatrem będzie Duch Święty, a sternikiem Chrystus, i weź kurs prosto ku obyczajności. Ci bowiem, którzy wyruszają statkami w morze i handlują na rozległych wodach (por. Ps 107 (106),23), nie tracą nadziei z powodu katastrofy, która przytrafiła się komuś innemu, ale pełni dobrej nadziei starają się ukończyć swoje przedsięwzięcie. Czy nie jest czymś najbardziej absurdalnym ze wszystkiego uznawać za zło, że upadł ktoś prowadzący życie doskonałe, a jednocześnie uważać, że ci, którzy aż do starości żyją w grzechach, dokonują lepszego wyboru? Jeśli straszne jest jednokrotne zbliżenie się do grzechu, to czemu ty z tego właśnie powodu uznajesz za bezpieczniejsze, by w ogóle nie zmierzać do wznioślejszego celu? Czyż nie jest o wiele gorsze popełnianie grzechu przez całe życie i w ogóle nie mieć udziału w czystszym sposobie życia? Jak ty, żywy, możesz słuchać ukrzyżowanego; oddany grzechowi Tego, który umarł dla grzechu? Ty, który nie jesteś ukrzyżowany dla świata i nie przyjmujesz śmierci ciała, jak możesz słuchać Tego, który nakazuje się naśladować i który niesie krzyż na swoim ciele jako znak triumfu nad wrogiem? Jak możesz być posłuszny Pawłowi, który wzywa cię do oddania swojego ciała na ofiarę żywą, świętą, przyjemną Bogu (Rz 12,1), ty, który dostosowujesz się do tego świata, nie przemieniasz się przez odnawianie swojego umysłu (Rz 12,2) i nie zachowujesz się zgodnie z nowością tego życia (Rz 6,4), ale ciągle podążasz za wzorem życia starego człowieka? Jak możesz być kapłanem Boga? A przecież właśnie w tym celu zostałeś namaszczony, aby składać ofiarę Bogu, ofiarę nie jakąś obcą ani podrobioną z czegoś zewnętrznego, ale coś naprawdę twojego, a tym jest twój wewnętrzny człowiek, który powinien być doskonały i nienaganny, wolny od skazy czy wady, zgodnie z zarządzeniem na temat baranka (por Kpł 22,19). Jak złożysz Bogu taką ofiarę, skoro nie słuchasz Prawa, które zabrania spełniać posługę kapłańską człowiekowi nieczystemu (por. Lb 8,6)? A jeśli pragniesz, by i tobie ukazał się Bóg, czemu nie słuchasz, gdy Mojżesz nakazuje ludowi być wolnym od małżeństwa (por. Wj 19,15), aby mogli przyjąć objawienie się Boga? Jeśli uważasz za mało wartościowe ukrzyżowanie razem z Chrystusem, złożenie siebie samego na ofiarę Bogu, stanie się kapłanem Boga najwyższego, bycie godnym objawienia się wielkiego Boga, to co wznioślejszego moglibyśmy ci wymyślić, skoro i te rzeczy, i to, co z nich wynika, wydaje ci się nieistotne? Z ukrzyżowaniem łączy się życie, chwała i panowanie, a dzięki złożeniu siebie Bogu w ofierze następuje przejście od natury i godności ludzkiej do anielskiej. To właśnie miał na myśli Daniel mówiąc, że tysiące tysięcy stoi przy Nim (por. Dn 7,10). Ten, kto posiadł prawdziwe kapłaństwo i złączył się z wielkim arcykapłanem, niewątpliwie także sam pozostaje kapłanem na wieki i śmierć nie przeszkadza mu trwać nieprzerwanie. Owocem uznania kogoś za godnego oglądania Boga jest samo uznanie za godnego oglądania Boga. Zwieńczeniem wszelkiej nadziei, spełnieniem każdego pragnienia, kresem i szczytem Bożego błogosławieństwa, każdej obietnicy i niewypowiedzianych dóbr, które, jak wierzymy, przekraczają poznanie i wiedzę, jest to, co pragnął zobaczyć Mojżesz, czego pożądali liczni prorocy i królowie; godni są tego tylko ludzie czyści sercem, którzy dlatego naprawdę są błogosławieni i błogosławionymi są nazywani, bo oni zobaczą Boga (Mt 5,8). Chcemy, byś i ty stał się jednym z nich dzięki ukrzyżowaniu z Chrystusem, dzięki stanięciu przy Bogu jako święty kapłan, dzięki staniu się czystą ofiarą we wszelkiej czystości, dzięki przygotowaniu się przez świętość na przyjście Boga, abyś i ty mógł zobaczyć Boga w czystym sercu zgodnie z obietnicą Boga i Zbawcy naszego Jezusa Chrystusa, któremu chwała i panowanie na wieki wieków. Amen.

Grzegorz z Nyssy, O dziewictwie, rozdział 24, tł. M. Przyszychowska