Archiwum kategorii: Dyskusje „miesiąca”

W poszukiwaniu personalistycznego wzorca uprawiania teologii. Koncepcja metodologii teologicznej według Cz. S. Bartnika

1. Ku ujęciom personalistycznym w teologii

Przywilejem, a jednoczenie specyfiką poznania teologicznego, jest możliwość czerpania ze źródeł Mądrości Bożej, wyrażonej w nadprzyrodzonym Objawieniu[1]. Zatem jest uprawnione i zgodne ze statusem metodologicznym wszystkich dziedzin teologicznych postępowanie teologa, który wizję człowieka i całej rzeczywistości ziemskiej kształtuje w oparciu o Słowo Boże – i w sposób sobie właściwy – je interpretuje, a później konfrontuje z wiedzą uzyskaną na drodze poznania naturalnego. Poznanie teologiczne uzyskuje w ten sposób jedyną, niepowtarzalną i nieosiągalną gdzie indziej wiedzę. Dzięki temu zachodzi trudna do przeprowadzenia zbieżność i harmonia: rozumu i wiary (poznania naturalnego i nadprzyrodzonego w wierze, z inspiracji Ducha Świętego), teorii i życiowej praktyki (wiedzy i działania), nauki i mądrości, a wreszcie rozmaitych dziedzin teologicznych, np. antropologii teologicznej i chrystologii[2]. Z tego właśnie względu we współczesnych charakterystykach poznania teologicznego podnosi się szczególnie dwie kwestie: ubogacenie jego problematyki pod względem personalistycznym i humanistycznym oraz jego złożoność przy zachowaniu integralności i jedności. Przy czym, owa integracja czy unifikacja teologii dotyczy nie tyle systematyzacji, ile tworzenia wiedzy teologicznej – eine Einheit der Teologie im Werden.

Obie tendencje znajdują swoje odzwierciedlenie w twórczości teologicznej Ks. Prof. Czesława S. Bartnika. Powie on: „ściśle biorąc, dla nauki teologicznej istnieje tylko jeden przedmiot; człowiek. Niewątpliwie istnieją tutaj różne treści, które nazywamy rzeczywistością, światem itd., ale są to jedynie pewne relacje, pewne odniesienia, czy ukierunkowania myślne, zresztą wtórne i pochodne, dokonujące się dzięki „rozciągłości personalnej” człowieka. (…) Wszędzie zasadą organizacji przedmiotu jest człowiek, nawet w odniesieniu do przedmiotu <<Bóg>>”[3]. Oznacza to, że zawarta w Objawieniu treść nie dotyczy wyłącznie natury objawiającego się Boga i Jego działania, ale wiąże się z człowiekiem i jego odpowiedzią na owo Słowo. Objawienie nie jest jedynie zakomunikowaniem pewnej sumy prawd, ale przede wszystkim historyczną rzeczywistością zbawienia[4]. Każda wypowiedź Objawienia związana jest z człowiekiem, nawet gdyby nie mówiła o nim wprost, jest przeznaczona dla niego i jego dotyczy, a także funkcjonuje w jego życiu. Nawet przy założeniu, że Objawienie będzie rozumiane jako dialog między Bogiem i człowiekiem, nie może być uważane za jedyne źródło teologii, ani też nie może stanowić całej racji formalnej obiektu teologii, tzn. wyłącznego punktu patrzenia na jej przedmiot materialny. Obok racji wewnętrznych, płynących z koncepcji jej przedmiotu dociekań, można przytoczyć zewnętrzne, które przemawiają za ujęciem teologii w aspekcie personalistycznym.

Główną z nich jest to, że naukowa wiedza realna dąży do postaci teorii wyjaśniających dane aposterioryczne. Teologia może to osiągnąć wyjaśniając nie Boga, którego nie można poznać doświadczalnie, ale danego w doświadczeniu człowieka, a ściślej sprawy jego zbawienia[5]. Natura Boża może być poznana jako racja tego, co dzieje się w człowieku w aspekcie zbawczym. Kolejny powód zewnętrzny kryje w sobie ogromny walor adaptacji treści Objawienia dla życia współczesnego człowieka[6]. W świetle powyższego, można mówić o potrzebie uwzględniania w pracy teologa tematu osoby ludzkiej tj. człowieka dzisiejszego, który w konkretnej sytuacji kulturowej i egzystencjalnej bada Objawienie, stawia mu własne pytania i oczekuje odpowiedzi dla siebie[7]. Powyższy postulat domaga się wypracowania odpowiednich reguł i czynności badawczych, umożliwiających osiągnięcia zamierzonego celu. „Tymczasem dopiero metoda – powie Ks. Bartnik – daje teologii rangę nauki, tworząc ze zdań homogeniczną holostrukturę, całościowy system spójny, sprawdzalny choćby w pewnych fragmentach, przekładalny na praktykę sterowaną i kontrolowaną przez rozum […]. Metoda musi być odpowiednio rozpoznana, skonstruowana i zastosowana do procesu poznawczego, weryfikującego i prakseologicznego”[8]. Lubelski Teolog całą problematykę metodologiczną ujmuje z pozycji personalizmu realistycznego. Powie: „Personalizm jest najnowszą metodą teologiczną, weryfikującą się efektami zbliżenia prawd wiary do konkretnego człowieka, do jego umysłu, serca, najgłębszych potrzeb życia. […] Stąd z pojęcia osoby wywodzi się teologiczna kategoria osoby, która służy jako narzędzie do wznoszenia budowli teologii”[9]. Z oczywistych względów nie sposób omówić w tym miejscu wszystkich elementów metody teologicznej, której to implikacje dla konstruowania refleksji teologicznej miałyby swoją podstawę w pojęciu osoby ludzkiej. Przy założeniu, że dla owocności każdego zabiegu metodologicznego konieczne jest przeanalizowanie kwestii: opisu, wzorca wszystkich czynności metodologicznych, hermeneutycznego rozumienia przedmiotu, w niniejszej pracy zostaną podjęte trzy szczegółowe zagadnienia: 1/ przejście od opisu historycznego do teologicznego 2/ osoba jako podstawowy wzorzec czynności, 3/ personalistyczny horyzont rozumienia.

2. Od opisu historycznego do teologicznego

Wraz z nową orientacją Soboru Watykańskiego II nastąpiło także przeorientowanie samej teologii. Sobór domaga się wypracowania nowych metod teologicznych, zwłaszcza biblijno-hermeneutycznej oraz historiozbawczej (OT 16). Tym samym zgłasza postulat, aby odejść od (neo)scholastyczno–spekulatywnego paradygmatu uprawiania teologii. Jej zasadnicze zadanie nie ma polegać na uniesprzecznianiu prawd zawartych w Objawieniu i budowaniu racjonalnego sytemu twierdzeń teologicznych w oparciu o jedną zasadę myśli[10], ale chodzi już o ukazanie jednego planu zbawienia, który Bóg urzeczywistnia w historii „poprzez czyny i słowa wewnętrznie z sobą powiązane” (KO 2). Dlatego teologia – zwłaszcza dogmatyczna – formułując prawdy wiary ma dawać wyraz historycznemu wydarzeniu, a zarazem stanowić dla człowieka zapowiedź zbawienia. Jedną z istotniejszych inspiracji Vaticanum II było przywrócenie w teologii myślenia historycznego. Na szczególną uwagę zasługują dwie sugestie Soboru: że w toku historii rozwija się poznanie teologiczne, zgłębiające objawienie dokonane w przeszłości, oraz że historia z biegiem czasu dostarcza nowych treści poznawczych mających istotne znaczenie dla teologii (GS 4 i 44; KO 8). Ażeby jednak właściwie ująć wzajemną relację między teologią a historią należy prawidłowo rozumieć samą historię. Musi być ona pewnym wymiarem ludzkiego stawania się. Najpierw należy ją widzieć w powiązaniu z temporalnością, przenikającą wszelki byt (w tym sensie wszelki byt stanowi część historii), a następnie historia to nie tylko przeszłość, ale pełny wymiar stawania się rzeczy, sięgający w teraźniejszość, a przede wszystkim w przyszłość[11]. Człowiek, chcąc zrozumieć swoją „dziejowość”, natrafia na rzeczywistość, która nieustannie przekracza jego aktualną wiedzę i rozumienie. Każde wydarzenie jest przepojone sensem wykraczającym poza jego doraźność. W każdym wydarzeniu „coś się dzieje”, ale istnieje także to, co dopiero nadejdzie<[12]. Tak więc, wydarzenie zawsze wykracza poza nasze ujęcie i je nieznacznie niweczy[13]. Czasujące rozumienie historii jest zatem bliskie strukturze narracji, jeśli rozpatruje się ją od wewnątrz, czyli z punktu widzenia kogoś, kto, jako bohater opowieści, znajduje się w określonej fazie przebiegu sekwencji zdarzeń, planuje dalszy jej rozwój, możliwy ze względu na to, co się zdarzyło. Rozumienie to jest przede wszystkim samorozumieniem. Cz. Bartnik powie, ze poznanie historyczne posiada wymiar egzystencjalny, w którym dzięki następczości faktów, znaków, dochodzi do samopoznania się w roli bytowania[14]. Towarzysząca ludzkiemu działaniu refleksja pełni podobną rolę, co narrator w opowieści; różnica między nimi jest taka, że narrator zna zakończenie, a działający je sobie wyobraża. Działający musi refleksyjnie uchwycić związki między odległymi czasowo wydarzeniami; konfiguracja ta jest konstruowana przez działającego jako tematyczna całość i interpretowana w toku działania.

W jaki sposób realizuje się przejście od opisu historycznego do teologicznego? Teolo­gia, która posługuje się narracją, dowartościowuje historyczność objawienia biblijnego oraz wydarzeń zbawczych. Cechą charakterystyczną objawienia chrześcijańskiego jest jego zanurzenie w wydarzeniach hi­storii[15]. Objawienie nie tylko występuje w szacie historycznej, lecz samo jest faktem historycznym. Stanowi jądro historii zbawienia, która jest stawaniem się zbawienia w czasie. Stąd całościowym przedmiotem i zarazem źródłem teologii są dzieje zbawienia dokonujące się w głębi różnych form życia ludzkiego i dające podstawę do swoistego poznania teologicznego. Objawienie Jezusowe odsłania tajemnicę dziejów zbawienia, a dzieje ilustrują oraz wyjaśniają ową tajemnicę. Historia zbawienia nie tylko przedstawia, opowiada naukę Jezusa, ale ją wyjaśnia, eksplikuje. Dlatego Objawienie – w przekonaniu Bartnika – domaga się rozpiętości czasu dla swojego rozwoju oraz manifestacji[16]. Korelatem dziejów zbawienia jest historia rozumiana jako subiektywne ich ujęcie, czyli historia w rozumieniu podmiotowym. Ów odniesienie pełni rolę hermeneutyczną w stosunku do zdań o znakach objawienia nadprzyrodzonego. W takim ujęciu teologii, życie przenosi się do treści, ale i treści mają wpływ na wydarzenia, a historia jawi się jako myśl i jako działanie[17]. Wynika z tego nieoczekiwany wniosek, że zdarzenie świata dopełnia sensu słów biblijnych, w pewien sposób je weryfikuje, manifestuje, stawia pod ich adresem pytania[18]. „Historia świata – powie Bartnik – okazuje się twórczą hermeneutyką Biblii. Staje się jakby koniecznym korelatem Biblii”[19]. Ostatecznie, każde słowo i zdarzenie stanowiące historię zbawienia nie występuje samo dla siebie, ale jest korelatem osoby. Słowa i zdarzenia w tej historii są przede wszystkim znakami Boga, który je tworzy, zapewnia im trwanie i troszczy się o ich percepcję przez człowieka. Ten z kolei tworzy swoje własne słowa i wydarzenia w oparciu o tamte, realizując, naśladując i odpowiadając na tamte. Zachodzi tutaj percepcja zdarzenia oraz świadectwo tej percepcji. Tak więc, sens słów i zdarzeń w historii zbawienia znajduje swoje dopełnienie w osobie ludzkiej. Tym samym zamyka krąg hermeneutyczny, w którym rozumienie historyczne (w historii i poprzez historie) dzięki podmiotowi osobowemu stanowi naczelną strukturę teologii Ks. Prof. Bartnika.

3. Osoba jako podstawowy wzorzec czynności

W systemie personalizmu uniwersalistycznego, który porządkuje myślenie teologiczne Ks. Prof. Bartnika, rzeczywistość osoby bierze się jako proste, bezpośrednio dane i wyjściowe „zjawisko”, pierwszą rzeczywistość, jako punkt „alfa” całego dalszego procesu poznawczego i metodologicznego. Dla systemu personalistycznego kategoria „osoba” staje się swoistym kluczem hermeneutycznym[20], modelem po­znawczym i metodą, czyli sposobem konstruowania wiedzy o niej, ponieważ jest „sednem rzeczywistości”, „najpierwszym i najwyższym bytem w sensie treści, głębi i celu”, mieści ona w sobie „konstrukcję” bytu w ogóle, „rekapituluje” go w sobie oraz określa sposób poznawania[21]. Ogólnym założeniem tej metody jest wykorzystanie wypracowanych metod i kategorii poznaw­czych, logicznych oraz kategoria diadyczności między osobą a światem, gdzie osoba i świat tworzą jedną całość o dwóch centrach, które jak w elipsie nie schodzą się w jedno i nie są rozdzielone, ale jedno centrum warunkuje drugie. Podstawą poznania jest doświadczenie wszelkiej rzeczywistości ca­łym fenomenem osoby i pełne korelowanie siebie z sobą, z innymi osobami, ze światem i z całością bytu. Korelowanie to posiada przede wszystkim charakter umysłowy, ale nie odbywa się bez udziału woli, uczuć, czynu, twórczości, czyli na obszarze całego fenomenu ludzkiego[22].

Należy nadmienić, że metoda personalistyczna winna kształtować wielostronny, żywy i pełny stosu­nek człowieka do całej rzeczywistości badanej i do każdego jej aspektu. Wolno wtedy i należy uprawiać każdą metodę szczegółową, byle w odniesieniu do całości osobowej. U podstaw zatem musi być jakaś „metoda – prosopon”, jakaś „osobowość metodologiczna”. Osoba sama w sobie, w swych strukturach, w odwzorowaniu świata, stanowi swoisty „paradygmat metodologiczny”, który emanuje z siebie ową metodyczność prozopoiczną na całą rzeczywistość; jest to – w przekonaniu Ks. Profesora Bartnika – zdolność wrodzona osoby, będącej „pramodelem bytu i działania”[23].

Metoda personalistyczna jest zbudowana na dialektycznej zasadzie związania ana­lizy i syntezy w jedną diadyczną całość. Oznacza to z jednej strony, że personalizm jako cały system dopuszcza operowanie wszelkimi możliwymi metodami szczegóło­wymi: intuicyjną, indukcyjną, metafizyczną, hermeneutyczną, a z drugiej strony, że wszystkie te metody szczegółowe nie mogą pozostawać do końca rozstrzelone w dowolności. Wywodzi się to z dwu przesłanek: 1) że rzeczywistość osobowa jest niewyczerpalna w swej tajemnicy, treściach i zmienności, a więc trzeba ją badać najrozmaitszymi drogami, oraz 2) że ostatecznie rzeczywistość jest jednocześnie jedna: Rzeczywistość, Bóg, człowiek, świat są w głębi czymś jednym, choć mają tylko analogiczne istotności. A zatem nie może być tak, że jedną cząstkę bytu poznajemy do końca, a drugiej cząstki nie poznajemy w ogóle i w żaden sposób, choć nic nas od niej nie oddziela. Nie ma wielu rzeczywistości, jest ona jedna i tylko jedna, jakkolwiek jest nią przede wszystkim Niestworzona, a ta stwo­rzona istnieje niejako wtórnie i jako cień[24].

Przyjęcie metody personalistycznej jako normatywnego wzorca konstruowania myśli teologicznej, pozwala na pojmowanie całej rzeczywistości – jak powie R. Guardini – w „całokształcie istnienia”[25]. W ten sposób kategoria osoby wprowadza w myślenie teologiczne niezbędny porządek metodologiczny, a mianowicie w całej rzeczywistości religijnej zachodzi całoosobowy kontakt między osobą (indywidualną i społeczną), a Osobami Boskimi. W osobie  wszystkie elementy: umysł, wola, serce, praxis, twórczość, stanowią jedną integralną całość. Ponadto wszelkie wartości poznawcze mogą być przekładane na inne: miłościwe, praktyczne itp. Osoba jednak musi posiadać – stwierdza Profesor – wypracowany zmysł teologiczny, odpowiednią perspektywę Bożą oraz zdolność chwytania wątków teistycznych[26].

Teologia staje się wtedy próbą dotarcia do takiego widzenia Boga, siebie i rzeczywistości, jakie miał Jezus Chrystus, czyli będzie to zasadniczo widzenie jednej Prawdy, jaką jest Jezus Chrystus.

4. Personalistyczny horyzont rozumienia

Konstytutywnym elementem każdej metodologii, także teologicznej, jest problem rozumienia z uwzględnieniem jego horyzontu. Przy całej wieloznaczności słowa „rozumienie” i trudności określenia, czym ono jest w swej istocie, można powiedzieć, że rozumienie jest projektowaniem sensu (tekstu, rzeczy, dziejów) przez wykorzystanie dotychczasowego rozumienia (przedrozumienia). Sens ten w miarę rozwoju rozumienia może podlegać rewizji oraz korekcie, interpretacji, prowadzącym do zaprojektowania nowego sensu. Dlatego rozumienie jest zachowaniem dynamicznym i twórczym[27]. Spośród różnych rodzajów rozumień należy wymienić rozumienie o charakterze personalnym; mamy z nim do czynienia wtedy, gdy jego właściwym przedmiotem jest nie rzecz, ale osoba[28]. Według Cz. Bartnika, ten rodzaj rozumienia jest aktem szczególnej samorealizacji osoby w obliczu misterium bytu w jego istnieniu, formie, treści, i relacji ku-personalnej. Istnieje sens głębi oraz liczne sensy wstępne i zewnętrzne, które mogą zostać odczytane dzięki osobie; w procesie tym towarzyszy umysł, ale także – jak wspomniano wcześniej – inne elementy świata osobowego. Rozumienie to jest ujęciem rzeczy i jej podstawowych relacji, na czele z relacją ku-osobową. Jest to przeniknięcie rzeczy i jej relacji przez osobę na sposób poznawczo-asymilacyjny, a także odniesienie świata rzeczy przez osobę do swego świata[29]. Rozumienie to posiada strukturę dialektyczną w dwojakim sensie: 1/ dialogu podmiot-podmiot oraz 2/ sprzężenia zwrotnego między przedmiotem i podmiotem.

Według naszego Personalisty, ów związek realizuje się między dwiema strefami rzeczywistości: podmiotowością i przedmiotowością, bez zlewania się ich w coś trzeciego, pochodnego. Dlatego wzorem pozostaje tutaj formuła chalcedońska – dwie strefy: przedmiotowa i podmiotowa, niezmieszane, nieutożsamione, a zespolone w absolutną jedność w osobie. „Podmiotowość i przedmiotowość rozumienia – napisze Ks. Bartnik – spełniają się w matasyntezie osoby”[30]. Jego zdaniem, trzeba dokonywać jedynej w swoim rodzaju nadsyntezy świata obiektywnego i subiektywnego, materialnego i duchowego, empirycznego i transempirycznego[31]. Powyższa zasada dialektyczności (diadyczności) wyznacza cały horyzont rozumienia teologicznego, które Profesor określa rozumieniem transcendującym oraz immanentnym[32]. Rozumienie transcendujace polega na odnoszeniu sensów, treści i rozumienia immanentnego do transcendencji jako „radykalnej inności”. W przekonaniu Lubelskiego Teologa, osoba posiada nieopisaną możność uchwycenia „super-sensów” oddalonych od sensów empirycznych na mocy via eminentiae. Sensy te są zaznaczone w immanencji tylko wektorowo, kierunkowo i analogicznie. Sens transcendujący oraz immanentny tworzą swoistą dialektykę, w której dokonuje się przechodniość i ciągłość, a zarazem nieprzechodniość i nieciągłość, ale to osoba ludzka posiada zdolność przerzucenia łuku sensowego nad ową dialektyczną relacją.

Czynnikiem decydującym w rozumieniu transcendującym – według Bartnika – jest bezpośrednia descendencja Boga w świat stworzony: objawienie, cud, łaska, Słowo Boże. Tu rozumienie oznacza otwarcie się osoby poprzez umysł na żywe uobecnienie się Boga albo immanentyzację. Uobecnienie to jest ontycznie bezpośrednie, ale dla percepcji człowieka może dokonać się wyłącznie w znakach. Rozumienie w tym aspekcie sprowadza się do stwierdzenia faktu, realności i istnienia owej obecności, zatem jest to rozumienie egzystencjalne, ujmujące „Boże Jest”. Rozumienie to polega przede wszystkim na rozjaśnieniu się ludzkiego „ja”, dla którego Bóg staje się dostępny bezpośrednio, choć poznawczo przez znaki. Jest to więc „nad-rozumienie”, posiadające charakter pozatematyczny. Obok egzystencjalnej „obecności” Transcendencji występuje tu także Immanentyzacja tematyczna, czyli odsłanianie się Boga jako Prawdy, mowa Boga do człowieka. Jest to rodzaj rozumienia wierzeniowego (pistycznego), metaforycznego, które nie jest poznaniem naocznym ani bezpośrednim, lecz spotkaniem osoby (duszy, umysłu) z Transcendencją przez znak wiary, która jest faktem i treścią. Poznawane treści ujmowane są tutaj na sposób metafory. W rozumieniu tym, będącym najgłębszym, ukrytym w sercu osoby ludzkiej, zasadniczą rolę odgrywa nie tyle rozumienie rzeczowe, przedmiotowe, ile osobowe; „rzecz” wiary jest zrozumiała dla człowieka o tyle, o ile on siebie rozumie w odniesieniu do Osoby Boga. W rozumieniu tym mamy tu do czynienia z językiem nie tyle o rzeczach, co międzyosobowym. Rzecz staje się wyłącznie znakiem personacji, czyli ukazywania się osobowego i wchodzenia Boga w osobę ludzką, zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz. Zdaniem Ks. Profesora, Osoba Boga streszcza się i usensawnia w różnych znakach dla nas, zwłaszcza w znakach wiary. Dlatego w powyższy proces metodologiczny włącza się element rozumienia wstępującego, czyli odkrywania sensów Bożych w oparciu o poznanie naturalne. Wtedy rzeczywistość jest znakiem teofanijnym, wskazującym na Osobę Boga. Horyzont rozumienia oznacza tutaj sytuację rozumieniową, określoną przez „gramatykę” epifanii świata: świat rzeczy zjawisk, a nade wszystko świat osobowy[33].

Horyzont rozumienia transcendującego zostaje określony także przez sytuację zbawczą, dokonująca się w osobie ludzkiej poprzez Boże interwencje, jak i czynny udział człowieka. Sytuacje te (pozytywne i negatywne) układają się w pewien ciąg historyczny. Stad mamy do czynienia – zdaniem Profesora – z doczesnym jak i soteryjnym horyzontem rozumienia. W jednym i drugim znaczeniu – przy założeniu pozytywnego finału – musi dojść do interwencji absolutnej zasady – Ducha Świętego, który daje pełne rozumienia Bożej prawdy. Oczywiście, nie można zapominać o jeszcze jednym horyzoncie rozumienia społecznego w postaci Kościoła jako wspólnoty znaków i rozumień.

Podsumowując, należy powiedzieć, że horyzont rozumienia transcendującego stanowi szczególnie beztematyczny, formalny, ale jakże inspirujący i twórczy metodologicznie sposób poznania teologicznego. Wzajemne korelowanie subiektywności i obiektywności, rzeczywistości podmiotowej i przedmiotowej, naturalnej i nadnaturalnej, wyrażanej językiem świeckim, jak i metaforycznym, zostają ujęte ostatecznie w osobie. W rezultacie, występuje tu rozumienie doczesne, polegające na ujęciu sensu immanentnego oraz rozumienie końcowe (mata-rozumienie), mające punkt wyjścia w tamtym, a zmierzające do ujęcia sensów transcendujacych granice rzeczywistości materialno-empirycznej. Meta-rozumienie – powie Prof. Bartnik – jest już alfalnie w rozumieniu immanentnym, w nim ma swój początek i swój kod „wzwyż”[34]. Rozumienie w poznaniu teologicznym posiada charakter przede wszystkim pomocniczy. Jest światłem przychodzącym z zewnątrz duszy, jak i wzbudzającym wewnątrz umysłu ludzkiego. Występuje tu łaska rozumienia posiadająca charakter intelektualny i pełną osobową „wspólnaturalność”; w ten sposób umysł ludzki zostaje umocniony, i podniesiony do horyzontu najwyższego. Jest to szczególna personalizacja poznawcza, polegająca na pełni zapodmiotowania treści chrześcijańskich w umyśle ludzkim. Stanowi finalny etap poznania naukowego, polegającego na nadawaniu rozumieniom zwykłym charakteru oficjalnego, intersubiektywnego, społecznego, na przechodzeniu chrześcijaństwa od stanu rzeczowego do osobowego.

Podsumowanie

Pierwsza część tytuł niniejszego opracowania brzmi: „W poszukiwaniu personalistycznego wzorca uprawiania teologii”; tytuł ten sugeruje, że badaniom naukowym Ks. Profesora Czesława Bartnika towarzyszy ciągłe poszukiwanie czegoś stałego, jakiegoś fundamentu, naukowego paradygmatu. W świetle powyższej refleksji, która tylko w sposób skrócony i ogólny starała się wskazać kierunek tego poszukiwania, bez żadnej egzageracji, można powiedzieć, że cała działalność teologiczna Ks. Prof. Czesława Bartnika jest swoistą metodą, to znaczy drogą dochodzenia do prawdy o rzeczywistości. Jest drogą, na której konsekwentnie, ale ciągle od nowa, szuka coraz bardziej adekwatnego modelu, wzorca uprawiania teologii żywej, bliskiej człowiekowi, a zarazem wiernej Bogu. Droga ta jest długa: najpierw jest to patrzenie na całą rzeczywistość z perspektywy Boga i Jego objawienia; jest to także próba uchwycenia rzeczywistości poprzez osobę Jezusa Chrystusa. Metoda teologiczna Profesora zakłada też interpretację rzeczywistości z punktu odbicia, jakie zostawiają po sobie ingerencje Boga w świat, to znaczy historyczne znaki i wydarzenia „teofanijne”, przede wszystkim Jezus Chrystus, a następnie Kościół. Wszystkie te sensy, znaczenia, rozumienia i interpretacje tworzone są przez osobę ludzką. Osoba staje się swoistym kluczem hermeneutycznym, modelem po­znawczym i metodą, czyli sposobem konstruowania wiedzy teologicznej. Sprawia, że refleksja teologiczna zyskuje nowe wartości poznawcze i werytatywne. Ona te wartości syntetyzuje i porządkuje. Osoba stanowi podstawowy wzorzec czynności polegający na przezwyciężeniu opozycji obiectum – subiectum. Dzięki temu udaje się przezwyciężyć w teologii dualizm myśli i rzeczy, rozumu i miłości, łaski i świata doczesnego, natury i historii. Osoba jest tajemniczą syntezą ponad światem materii i ducha, bios i psyche, skończoności i nieskończoności, bez negacji któregoś z tych światów, ale i bez mieszania ich w jedno, przez co osiąga chrystologiczny ideał, ukazany w formule chalcedońskiej. Model uprawiania teologii Cz. Bartnika jest niezwykle oryginalny, spójny, przejrzysty, czytelny, metodologicznie przemyślany, a przy tym nie redukuje tajemnicy, doświadczenia religijnego, aksjologii, a nawet mistyki. Jest to model doskonale odpowiadający wymogom formalnym i merytorycznym myślenia teologicznego, a zarazem wyrażający najgłębsze potrzeby dzisiejszego człowieka poszukującego Prawdy. W drodze tej – jak zaznacza sam Profesor – nie można ustać w poczuciu zadowolenia, że wszystko już osiągnięto; przeciwnie, ciągle na nowo należy podejmować trud odkrywania coraz to doskonalszego wzorca pracy badawczej, który otworzy nowe perspektywy i możliwości dla teologii. Drodze (metodzie) tej musi zawsze towarzyszyć świadomość celu: spotkania osoby ludzkiej z osobą Chrystusa niejako „twarzą w twarz”. Bez tego teologia staje się reistyczna, mitologiczna, czyli ostatecznie nie istnieje. „Stad też osoba, osoba człowieka i Boga – powie Czesław Bartnik – jest i musi być podstawowym tematem wszelkiej teologii, a także duszą każdej metody teologicznej”[35]. 



[1] Niewątpliwie jawi się tutaj kluczowa, ale i złożona rola Objawienia w poznaniu teologicznym. Stanowi ono przede wszystkim źródło – podstawę (choć nie jedyne) poznania teologicznego. Ten właśnie czynnik decyduje o nie dającej się zignorować specyfice teologii.


[2] Por. J. Thornhill, Towards an Integral Theology, ThS 24 (1963), s. 264-277.


[3] Objawienie człowieka, SThV 12 (1974), nr 1. s. 194.


[4] E. Schillebeeckx powie: „przedmiotem objawienia jest miłość Boga do świata. Biblia nie naucza ani antropologii, ani kosmologii. Mówi nam ona po prostu, że człowiek – w – świecie jest po bożemu miłowany przez Boga. To, czym jest człowiek w świecie, musi zostać wyjaśnione przez doświadczenie ludzkie, a więc przez historię… Chrześcijaństwo nie uczy nas niczego szczegółowego z dziedziny antropologii, jak tylko tego, że człowiek został wprowadzony w tajemnice łaski Bożej, lub raczej, że tajemnica człowieka jest w najgłębszych swych pokładach tajemnicą samego Boga. W toku historii człowiek odkrywa zwolna wymiary swojej egzystencji”. La mission de l’Eglise (Approches théologiques IV), Bruxelles 1969, s. 72.


[5] Przedmiotem tak zbudowanej teorii teologicznej, wyjaśniającej zdarzenie chrześcijańskie jest Bóg, nie sam w sobie, nie jako byt zupełnie transcendujący świat, lecz jako działający w świecie i człowieku jako Sprawca zbawienia. Objawienie przecież ukazuje Boga – Zbawiciela i jednocześnie zbawionego człowieka.


[6] Por. S. Kamiński, Czy teologiczna antropologia?, w: W nurcie zagadnień posoborowych, t. 2, s. 41-49.


[7] Por. A. Zuberbier, Hermeneutyka antropologii teologicznej, SThV 12 (1974), nr 1, s. 159.


[8] Metodologia teologiczna, Lublin 1998, s. 14.


[9] Tamże, s. 98-99.


[10] Na przestrzeni dziejów teologii próbowano przeciwstawić – w sposób nieuzasadniony – poznanie z rozumu (kategoryczne) poznaniu historycznemu. Por. Cz. Bartnik, Poznanie historyczne w teologii, „Roczniki Teologiczno-Kanoniczne” 19(1972), z. 2, s. 155.


[11] Człowiek jako podmiot sam jest przeniknięty historią, w swoim bytowaniu jest „dziejowy”. Dlatego może on nadać określone znaczenie własnej i cudzej przeszłości, teraźniejszości oraz przyszłości. Por. J. Tischner, Rozumienie-dziejowość-prawda, w: Filozofia współczesna, red. J. Tischner, Kraków 1989, s. 175.


[12] Por. A. N. Whitehead, Nauka i świat współczesny, Warszawa 1988, s. 184.


[13] Por. A. Gesché, Chrystus, Poznań 2005, s. 71.


[14] Por. Poznanie historyczne w teologii, s. 154.


[15] Por. K. Guzowski, Symbolika trynitarna Brunona Fortego, Lublin 2004, s. 393.


[16] Por. Cz. S. Bartnik, Poznanie historyczne w teologii, s. 154.


[17] Por. K. Guzowski, dz. cyt. s. 173.


[18] W tym względzie niezwykle ciekawa i inspirująca wydaje się być koncepcja tożsamości narracyjnej zaprezentowana przez P. Ricoeura.


[19] Metodologia teologiczna, s. 353.


[20] Komunikacja rozumieniowa między osobami dokonuje się dzięki zdolności osoby do transcendowania świata znaków, rozumień, pojmowań i interpretacji. Stoi ona „ponad bytem” i zakresem sensów. Jako duchowa posiada odpowiednią perspektywę dla dostrzeżenia wielu sensów. Osoba posiada misteryjną moc sądu nad sensem i znaczeniem, a więc wnikania i ujmowania samej rzeczywistości. Por. Hermeneutyka personalistyczna, Lublin 1994, s. 112.


[21] Por. Metodologia teologiczna, s. 476.


[22] Por. Hermeneutyka personalistyczna, s. 177.


[23] Metodologia teologiczna, s. 477.


[24] Por. tamże, s. 475.


[25] Zob. Koniec czasów nowożytnych. Świat i osoba. Wolność, łaska, los, Kraków 1969.


[26] Por. Metodologia teologiczna, s. 36.


[27] Zob. A. Bronk, Rozumienie, dzieje, język. Filozoficzna hermeneutyka H. G. Gadamera, Lublin 1982, s. 156.


[28] Jest to więc rodzaj rozumienia skierowanego ku czemuś, a konkretnie ku drugiej osobie. Posiada ono podwójny charakter: a/ „skrócony”, bezpośredni, intuicyjny, kiedy ja rozumiem kogoś bez werbalnego wyrazu; b/ pośredniczony przez język, czyli za pośrednictwem wypowiedzi człowieka o sobie. Istnieje ponadto rozumienie – także o charakterze ściśle personalnym – a mianowicie skierowane ku sobie. Jest to rozumienie siebie i posiada ono także dwa elementy: a/ rozumienie swojego świata wewnętrznego, swoich dawnych wypowiedzi oraz b/ zdolność ciągłego „pogłębiania” samorozumienia. Zob. Hermeneutyka personalistyczna, s. 181.


[29] Metodologia teologiczna, s. 435.


[30] Hermeneutyka personalistyczna, s. 198.


[31] Por. Szkice do systemu personalistycznego, Lublin 2006, s. 56.


[32] Por. Hermeneutyka personalistyczna, s. 201.


[33] Por. tamże, s. 201-203.


[34] Por. tamże, s. 204.


[35] Szkice do systemu personalistycznego, s. 122.

Teologia personalistyczna

Dokument[1] Międzynarodowej Komisji Teologicznej Teologia dzisiaj[2] podjął ważne i trudne zagadnienie tożsamości teologii (notabene próby jego opracowania dokonali wcześniej polscy teologowie[3]). Mam do niego następujące zastrzeżenia: jest zbyt ogólny, restrykcyjny, traktuje teologię jako naukę wyłącznie o Bogu, posługuje się intelektualistyczną koncepcją Objawienia i jego wiarygodności oraz wiary (por. nr 59), nie analizuje błędów dawniejszej teologii, nie wymienia głównych osiągnięć współczesnej teologii (ani jej mistrzów), ani ,,zwrotów”, ani nurtów, ani konkretnych wyzwań czy szans, nie sytuuje teologii w kontekście innych nauk, zbyt kurczowo wiąże teologię z filozofią oraz nie uwzględniając ogromnego zróżnicowania przedmiotowo-metodologicznego współczesnej teologii snuje – jeśli dobrze zrozumiałem – mało realistyczną wizję powrotu do jednej teologii. Ponadto zawiera zbyt dużo zdanio-cytatów.

Ponieważ dokument nie wspomina o teologii personalistycznej ani ,,zwrocie personalistycznym” czy personalizmie, tym bardziej warto tej tematyce – choć niełatwej i stosunkowo nowej – poświęcić artykuł. Będzie się on składać z następujących części: hiper-reistyczna współczesność (1), chrześcijaństwo religią personalistyczną i personalizującą (2), osoba – personalizm – teologia personalistyczna (3), personalizm w polskiej teologii (4), personalistyczna teologia fundamentalna (5), jedność i tożsamość teologii w perspektywie personalistycznej (6).

1. Hiper-reistyczna współczesność

Język współczesny, który wyrasta z przemian zachodzących realnie, zdominowany został przez słowa w rodzaju: towar, asortyment, produkt, wyposażenie, rynek, popyt, podaż, wzrost gospodarczy, zysk, sukces ekonomiczny, biznesplan, bilans, nowa generacja, najwyższa jakość, HD, CD, DVD, inteligentny dom, smart tv, promocja, reklama, usługi, konkurencja, globalizacja, uniformizacja, infrastruktura, gwarancja, prawo, ustawa, rozporządzenie, zarządzenie, standard, procedury, technika, system, schemat, audyt, monitoring, skuteczność, mobilność, wielofunkcyjność itd. Coraz rzadziej występuje dziś słowo ,,człowiek” (nie mówiąc o ,,osobie”), a zamiast niego: kapitał ludzki, statystyczny obywatel, nip, pesel, pin, login, użytkownik, konsument, beneficjent, pracownik, płatnik, ubezpieczony, kredytobiorca itd.

Można powiedzieć za Janem Pawłem II, że dziś Europa polityki i ekonomii intensywnie wypiera Europę kultury i ducha[4], oraz że faktem stał się prymat rzeczy nad osobą, techniki nad etyką, materii nad duchem. Otaczanie się coraz większą liczbą przedmiotów i niedające się nasycić coraz większe ich pragnienie można nazwać współczesnym hiper-reizmem wypierającym z pola widzenia człowieka jako byt nieporównywalny z rzeczami, których przecież jest twórcą.

W życiu akademickim, uniwersyteckim, jest coraz mniej czasu na badania naukowe (zwłaszcza podejmowane przez większe zespoły), wielowymiarowe kształtowanie osób, dojrzewanie, wymianę myśli, dyskusje, rozwój nauki, osobowy rozwój naukowców, środowisk naukowych, szkół, kierunków badań, za to pochłania go niemal całkowicie sprawozdawczość, biurokracja, rozrost komisji, sporządzanie indeksów cytowań, konieczność dostosowywania się do rozporządzeń ministerialnych, rynku i innych. O ocenie poziomu nauki decydują algorytmy, średnie, punkty, prawidłowość strony formalnej prac naukowych, a nie merytorycznej. Także polska teologia akademicka siłą rzeczy jest coraz bardziej wchłaniana przez te procesy.

Ogólnie można powiedzieć, że hiper-reizm współczesny, z natury swej apersonalny, staje się dziś wrogiem człowieka-osoby – wprost anty-personalny, jakby dążył do zniszczenia osoby, zamiany jej w rzecz czy element enigmatycznego systemu.

2. Chrześcijaństwo religią personalistyczną i personalizującą

W tym kontekście kulturowym tym dobitniej trzeba powiedzieć, że najważniejszą cechą chrześcijaństwa, które je wyróżnia od pozostałych religii i kultur, jest charakter personalistyczny. Reizowanie tej religii, to znaczy redukowanie jej do faktografii, doktryny, moralności, zasad kultu czy organizacji, jest jej niezrozumieniem i de facto wypaczeniem. Dlatego dobrze postawione pytanie nie powinno brzmieć ,,co to jest chrześcijaństwo?”, lecz ,,kim jest chrześcijaństwo?”[5].

Jezus Chrystus – Postać w tej religii najważniejsza – jest Boską Osobą, jednorodzonym Synem Osoby Boga Ojca. Syn zrodzony został z Ojca – Osoba Syna z Osoby Ojca. Z Osób Ojca i Syna pochodzi Osoba Ducha Świętego. Wszystkie Osoby Trójcy Świętej, choć są odrębnymi Osobami, Podmiotami, to są doskonale zjednoczone i stanowią Communio Personarum. Bóg jako ta Communio stwarza świat, a na jego szczycie osoby ,,na obraz i podobieństwo” swej personalności. Od początku z tymi osobami nawiązuje On więź, współ-bycie osobowe, które jest możliwe – wywodząc się z Jego planu stworzenia i zbawienia – dzięki właściwościom osoby stworzonej: realności istnienia cielesno-duchowego, podmiotowości, świadomości, rozumności, wolności i potrzebie relacji z innymi osobami. Gdy osoby duchowe i cielesno-duchowe odrzucają tę więź, wówczas Bóg inicjuje historię zbawienia w celu jej przywrócenia, a nawet rozszerzenia o ogromną liczbę osób ludzkich.

W jej punkcie kulminacyjnym w świecie osób ludzkich zrodził się z Osoby Dziewicy za sprawą Osoby Ducha Świętego Syn Boży Jezus Chrystus wcielając się w ludzką naturę, czyli stając się Osobą duchowo-cielesną. Nawoływał On ludzi do nawrócenia i wiary w Osobę Ojca, a także do wiary w siebie jako Jego Syna i odnowiciela Królestwa Bożego. Zwracał się do pozbawionych podmiotowości i wolności wskutek grzechów, niewiary, egoizmu lub chorób, ubóstwa czy znikomego statusu społecznego (kobiety, dzieci). Budził ich podmiotowość i godność osobową, czyli podobieństwo do Boga osobowego, wiedząc, że to jest najgłębsza tajemnica człowieka i jego największe pragnienie (,,sam bowiem wiedział, co w człowieku się kryje” – J 2, 25). Zwoływał wokół siebie uczniów, których czynił nowymi osobami (osobami na nowo), będącymi w nowej, bliskiej relacji do Osoby Ojca poprzez relację miłości do Osoby Syna, i do Ducha Świętego. Uczynił to zwłaszcza na Krzyżu w całkowitym darze z siebie (tylko osoba może uczynić siebie darem dla innych, proegzystencją) za zbawienie świata, wszystkich ludzi, na jaki stać tylko Osobę doskonałą w proegzystencji. Zawarł w swej Osobie Nowe Przymierze Boga z osobami ludzkimi. W Zmartwychwstaniu na nowo zjednoczył się z Osobą Ojca w chwale.

Wiara w Niego zainicjowała Kościół jako Wspólnotę osób: Osób boskich i osób ludzkich, której rozwój dokonuje się nie tylko poprzez liczebny wzrost, lecz głównie poprzez rozwój – w konkretnych dziejach osób, pokoleń, społeczności i narodów – owych relacji międzyosobowych w kierunku wertykalnym i horyzontalnym. Kościół Chrystusowy to Wspólnota Wspólnot osób (lokalnych, rodzinnych, innych) i znak Wspólnoty Osób Bożych. Kościół drogą tego rozwoju zdąża do obiecanej pełni więzi osobowej z Bogiem w Eschatonie, do spotkania z Jednością Osób Bożych ,,twarzą w twarz”, ,,Osoba w Osobę” (Cz. S. Bartnik), do pełnej Communio Personarum ogromnej liczby osób, w którym podmiotowość każdej osoby nie będzie zniwelowana, lecz dopełniona do granic możliwości rozwoju osoby, czyli zbawienia.

Chrześcijaństwo od początku jest religią personalistyczną i personalizującą[6], i ta jej właściwość – choć oczywiście niewyrażana takim językiem i być może nie do końca reflektowana – decydowała o jej wiarygodności i zapewniała dynamiczny rozwój. Osoby włączane do Kościoła poprzez indywidualny (dotykający całej osoby, jej statusu ontycznego i egzystencji) Chrzest stawały się nowymi osobami wszczepionymi w doskonałą Osobę Jezusa Chrystusa oraz były zobowiązane do miłości (nowego przykazania), czyli proegzystencji dynamizującej osobę, także względem nieprzyjaciół. Chrześcijanie traktują każdego człowieka, w tym szczególnie ,,najmniejszych”, jako osoby, w których w misteryjny i realny sposób bytuje Osoba Jezusa Chrystusa (por. Mt 25, 31-46). Kościół był personalizowany dzięki Eucharystii (która była sprawowana jako pamiątka Pana od początku Eklezji) wprowadzającej Chrystusa do centrum jego życia jako Osobę najważniejszą, Fundament (Głowę, Kamień Węgielny, Skałę), dlatego Kościół rozumie siebie jako Ciało Osoby Chrystusa, całkowicie zależny od Niego i w Niego wrośnięty, wcielony[7].

Domy chrześcijan stawały się środowiskami właściwego rozwoju osobowego i wspólnotowego, miłości, wzajemnego szacunku, pomocy, harmonii rodzinnej i braterskiej (radykalnej nowości wzajemnych odniesień ,,panów” do niewolników, mężów do żon, rodziców do dzieci, sprawujących urzędy w Kościele do pozostałych). Personalizujące było też głoszenie Ewangelii, a także odważna postawa wobec prześladowań i męczeństwo, które było ofiarowaniem swego życia i całej swej osoby Chrystusowi w Jego Kościele. Personalistyczna i personalizująca była pierwotna teologia charyzmatów. Nakładała obowiązek rozwijania własnych darów i powołania nie dla siebie, lecz dla całej Wspólnoty lokalnej, a tym samym całego Kościoła stanowiącego Świątynię Ducha Świętego – ,,Dawcy darów mnogich”.

Dzięki temu chrześcijaństwo dokonało radykalnej przemiany starożytnego świata (analogicznie przemieniało w przeszłości każdą kulturę, w której zaczęło być obecne). Zdetronizowało politeizm osadzony na mitach o bóstwach (których nikt nie widział, więc ich realność była fikcyjna, a przypisywane im czyny często naganne, niegodne cnotliwych osób) oraz religię państwową narzucającą oddawanie boskiej czci władcom często okrutnym, niemoralnym. Chrześcijaństwo wyzwoliło od lęku przed niepewnością losu (fatum), kapryśnych planów bogów, odkryło wolność jako jedną z podstawowych właściwości człowieka, konieczną do personalizującej odpowiedzialności za siebie, innych i świat. Wyakcentowało nieutracalną i nadprzyrodzoną godność każdej osoby oraz sumienie jako zdolność dokonywania osobotwórczych moralnych osądów i jako konstytutywną własność osoby. Na tych personalistycznych podstawach zbudowało cywilizację chrześcijańską jako nowy w dziejach świata model życia, antropologii, kultury, społeczeństwa, narodu, państwa i wielkiej Wspólnoty chrześcijańskiej (Kościoła) – model, który był w starożytności wprawdzie oczekiwany, lecz którego ona nie mogła wytworzyć[8].

Ojcowie Kościoła zgłębiając chrystologiczne i trynitologiczne prawdy chrześcijańskiej wiary zbliżali się do wydobycia fenomenu i wzniosłości bytu osobowego, odnosząc go przede wszystkim do Osób Bożych. Nie było to jednak łatwe z powodu kontekstu filozoficznego: platońskiego idealizmu, arystotelizmu, materializmu i stoicyzmu szukającego wyższego porządku ponad osobami.

Chrześcijańska myśl średniowieczna wprawdzie rozwijała się niekiedy w stronę personalizmu (św. Tomasz z Akwinu, Jan Duns Szkot), lecz jednocześnie dokonywała się w niej coraz większa reizacja przedmiotu teologii i filozofii (priorytet problematyki bytu, natury, esencji), a tym samym życia religijnego. Systemy filozoficzno-teologiczne, nawet jeśli wbrew esencjalizmowi głosiły nadrzędność aktu istnienia, cechowała abstrakcyjność i ahistoryczność. Ogólnie w teologii dominowało reistyczne rozumienie sakramentów,  instytucjonalno-jurydyczna (wysoce reistyczna) koncepcja Kościoła, reizująca fizykalizacja cudu oraz intelektualistyczna koncepcja Objawienia i wiary. Następowało odejście od teologii biblijnej i patrystycznej.

Teologia przed II Soborem Watykańskim również charakteryzowała się apersonalizmem wyraźnie widocznym zwłaszcza w neoscholastyce. Przed Vaticanum II, na nim i w dalszym okresie dzięki niemu zaczęła dokonywać się przemiana teologii w postaci licznych ,,zwrotów”: ku pierwotnym źródłom (Biblii, Ojcom Kościoła), realizmowi, historii, światu, zwrotu antropologicznego i personalistycznego, którego korzeniom trzeba poświęcić więcej miejsca w kolejnym punkcie artykułu.

3. Osoba – personalizm – teologia personalistyczna

Ten punkt rozważań będzie najpierw poświęcony rozumieniu pojęć ,,osoba” i ,,personalizm”, a następnie znaczeniu terminu ,,teologia personalistyczna”, centralnego dla niniejszego artykułu.

a) Osoba[9]

Osoba to określenie odnoszące się do samoistnych Podmiotów Bożych, ludzkich i aniołów, którego treścią jest w pierwszej kolejności radykalnie wyróżniający się od bytów nieosobowych oryginalny sposób bytowania, a w dalszej – specyficzne jego własności[10].

Dokonując skrótowej syntezy, pomijającej zagadnienia ewolucji tego pojęcia, wielości płaszczyzn, na których ono funkcjonuje (filozoficzna, etyczna, teologiczna, psychologiczna, socjologiczna, pedagogiczna, prawna) oraz jego przeogromnego bogactwa, trzeba powiedzieć, że określenie ,,osoba ludzka” oznacza konkretny substancjalny byt będący jednością cielesno-duchową, posiadający indywidualną i nieprzekazywalną tożsamość, świadomość, samoświadomość, jaźń, duszę, rozum, wolę, uczucia, będący podmiotem aktów (myślenia, wyborów, odczuć i działania), świadomy swej jedności wewnętrznej i konstytutywnej relacyjności zewnętrznej (z Bogiem, światem, dziejami, materią, innymi osobami), dzięki której osoby ludzkie mają zdolność wchodzenia w ścisłe więzy, międzyosobową perychorezę, będące podstawą społecznych bytów o charakterze osobowym: rodziny, wspólnoty, narodu, Kościoła. ,,Osoba ludzka” to byt nie statyczny lecz dynamiczny, niedokończony, stający się oraz rozwijający zarówno ,,w głąb” (w samą siebie, w stronę odkrycia swej tajemnicy – m.in. tego, że bycie osobą wyraża się w samodecydowaniu o sobie i samodarowaniu innym osobom co jest podstawą wolności i moralności, oraz że bycie osobą jest darem i zadaniem), jak i ku innym osobom, społecznościom, przyszłości oraz finalnemu spełnieniu się w spotkaniu z Osobami Bożymi. Osoba więc to bytowość misteryjna, przewyższająca byty materialne i idealne, i dlatego posiada najwyższą wartość (jest wartością sama w sobie) i nieutracalną godność, oraz trudno definiowalna. Wprawdzie każdy ludzki byt osobowy doświadcza swej osobowości w sposób bezpośredni, niezapośredniczony, to jednak doświadczenie to jest niezwykle pojemne i nieustannie ubogaca się (lub słabnie), dlatego trudno je tematyzować, a proces jego tematyzacji z konieczności naznaczony jest subiektywizmem. Z tej racji niektórzy personaliści z góry rezygnują z definiowania pojęcia osoby i budowania personalizmu jako systemu.

W celu uzupełnienia należy dodać, że termin ,,osoba” powstał w starożytności w obrębie chrześcijaństwa w wyniku debat chrystologicznych i trynitologicznych (pierwsze sobory: Nicejski – 325 r., I Konstantynopolitański – 381 r., Efeski – 431 r. i Chalcedoński – 451 r.). Pierwotnie odnosił się do Osób Bożych wyrażając ich podmiotową odrębność, samoistność, realne własne istnienie i konstytutywną relacyjność. Jego podstawą były greckie pojęcia: hypostasis, subsistentia i prosopon, które po łacinie wyrażono słowem persona. Jedność i współistotność Osób Bożych określono pojęciem ,,natura” (gr. physis, ousia, substantia). Naukę o jedyności Boga, jedności i zarazem odrębności trzech Osób – oprócz pierwszych soborów – formułowali wybitni Ojcowie Kościoła: Orygenes, Ojcowie Kapadoccy (św. Bazyli Wielki, św. Grzegorz z Nyssy, św. Grzegorz z Nazjanzu), Tertulian, Pseudo-Cyryl, Jan Damasceński, św. Augustyn i Boecjusz[11].

b) Personalizm

Ogólnie rzecz ujmując personalizm to kierunek myślowy występujący zwłaszcza w naukach humanistycznych (filozofii, teologii, pedagogice, socjologii, politologii, krytyce literackiej), który sytuuje w swym centrum – jako punkt wyjścia, główny przedmiot oraz cel – osobę, widząc w niej najważniejszą zasadę i naczelną, wyjątkową kategorię bytu[12]. Mówiąc precyzyjniej, personalizmemem można nazwać taki nurt, który uznaje osobowy byt człowieka, materialny i duchowy wymiar jego natury, rozumność i wrażliwość na wartości wyższe oraz nadrzędność osoby wobec rzeczy, struktur ekonomiczno-społecznych i politycznych[13].  Cz. S. Bartnik – najwybitniejszy znawca problematyki – pojęciem ,,personalizm” określa różne szkoły myśli koncentrującej się na osobie i  posiadające różny stopień systematyzacji[14]. Większość autorów widzi początki personalizmu w 2. połowie XIX w., zaś jego rozkwit w 1. połowie wieku XX. Nieliczni, jak M. Rusecki, opowiadają się za wczesnochrześcijańską – biblijno-patrystyczną – jego genezą.

Typologie personalizmu są bardzo różne. Oprócz wyróżnika dziedzinowego (personalizm filozoficzny, teologiczny, pedagogiczny, krytycznoliteracki) i ,,narodowo-kulturowego” (pozwalającego wyróżnić personalizm amerykański – pragmatyczny, francuski – egzystencjalizmu chrześcijańskiego, niemiecki – psychologiczno-pedagogiczny, polski – z głównymi przedstawicielami w osobach W. Granata, K. Wojtyły i Cz. S. Bartnika, hiszpański, włoski[15]), można wyróżnić – za A. Rogalskim i W. Granatem – personalizm idealistyczny, panpsychiczny, dualistyczny, relatywistyczny, absolutystyczny, ateistyczny, metafizyczny, etyczny, moralno-społeczny, religijny[16]. Bartnik w swej książce Personalizm z 1995 r. wymienił następujące rodzaje i nurty personalizmu: fenomenologiczny i historyczny, egzystencjalistyczny, neotomistyczny, filozoficzno-religijny, psychosocjologia personalistyczna, absolutystyczny i panpsychistyczny[17].

Interesująco personalizm typologizują I. Dec i S. Kowalczyk. I. Dec, zajmując się tylko personalizmem filozoficznym, wyróżnił personalizmy horyzontalne (ściśle mówiąc humanizmy o proweniencji ateistycznej, których – według niego – nie można uznać za personalizmy), personalizmy teistyczne (dzielą się na pozatomistyczne i tomistyczne; pozatomistyczne to moralno-społeczny E. Mouniera, G. Madiniera i M. Blondela, fenomenologiczno-aksjologiczny M. Schelera i R. Ingardena, egzystencjalistyczno-dialogiczny K. Jaspersa i G. Marcela oraz ewolucyjno-kosmiczny P. Teilharda de Chardina, zaś tomistyczne to personalizm chrześcijański J. Maritaina i lubelskiej szkoły filozofii klasycznej z prekursorami w osobach M. A. Krąpca i K. Wojtyły)[18]. S. Kowalczyk we współczesnym personalizmie polskim wyróżnił następujące nurty: fenomenologiczny (R. Ingarden, J. Tischner), tomistyczno-fenomenologiczny (K. Wojtyła, M. Jaworski), tomistyczno-egzystencjalny (S. Swieżawski, M. A. Krąpiec, M. Gogacz), tomistyczno-augustyński (F. Sawicki, J. Pastuszka, S. Kowalczyk), syntetyczno-empityzujący (L. Wciórka) oraz będący unikatowym fenomenem w skali światowej system personalizmu uniwersalistycznego Cz. S. Bartnika, któremu trzeba poświęcić więcej miejsca[19].

 Według K. Góździa[20] – pierwszego ucznia Bartnika jako twórcy odrębnej szkoły personalizmu[21] – Mistrz odróżnia personalizm od personologii i antropologii personalistycznej. Personologia i antropologia personalistyczna to nauki o człowieku jako osobie, zaś personalizm to system ujmujący całą rzeczywistość (byt, dzieje, kulturę, społeczeństwo, sztukę, prakseologię) przez pryzmat osoby ludzkiej. Personalizm Bartnika to świadomie tworzony integralny system filozoficzno-teologiczny obejmujący ontologię, epistemologię, etykę, prakseologię, historię, filozofię kultury i społeczeństwa. Początkowo Bartnik określał swój system mianem personalizmu realistycznego (by odróżnić go od filozoficznego idealizmu), zaś obecnie nazywa go uniwersalistycznym, ponieważ prześwietla on całe universum przez pryzmat osoby. Osoba jest podstawą tego systemu, a także tworzonej przezeń metodologii, epistemologii i hermeneutyki. Osoba u Bartnika jest punktem wyjścia, a właściwie jest nim pierwotne i bezpośrednie doświadczenie każdej osoby bycia osobą w świecie, zaś definicja osoby jest punktem dojścia. W ujęciu Bartnika osoba to absolutna i najwyższa kategoria bytu. Poznającym bytem jest jedynie osoba i w niej dokonuje się poznawcze zespolenie świata somatycznego i pneumatologicznego oraz konstruowanie wiedzy. Osoba jest zatem modelem poznania i wyznacza jego metodę. Od strony ontologicznej ona rekapituluje w sobie całą rzeczywistość i wszystkie jej wymiary, a całe universum ma sens tylko w relacji do osoby, zaś osoba stworzona tylko w relacji do Osoby Niestworzonej. Tylko osoba usensownia i uwiarygadnia całą rzeczywistość. Notabene na kanwie tego Bartnik zbudował argument personalistyczny (z fenomenu osoby) na istnienie Boga. W ujęciu metasystemowym personalizm Bartnika nie jest ani idealizmem (subiektywizmem) ani monizmem, gdyż zakłada dualizm materii i ducha w osobie jako ich syntezie oraz faktyczny pluralizm osób w świecie.

c) Teologia personalistyczna

W świetle powyższych uwag nietrudno określić znaczenie pojęcia ,,teologia personalistyczna”. Oznacza ono taki sposób uprawiania teologii, w którym stosuje się przede wszystkim zasady i metody poznania właściwego osobie oraz zmierza do ujęcia przedmiotu głównie w relacji do osoby i świata osobowego. Teologia ta może być zarówno całodziedzinowa, wielodyscyplinowa, jak i jednodyscyplinowa, np. personalistyczna teologia dogmatyczna, moralna, fundamentalna itd. Czym innym jest natomiast personalizm teologiczny – to, jak już mówiono, jeden z rodzajów personalizmu, a mianowicie personalizm o podłożu teologicznym i teologicznej treści, analogiczny do np. personalizmu filozoficznego czy pedagogicznego.

Jednak bliższe zapoznanie się z personalizmem w teologii skłania do wprowadzenia stopni zarówno teologii personalistycznej, jak i personalizmu teologicznego, czemu będzie poświęcony kolejny punkt niniejszych rozważań dotyczących naszej, polskiej teologii.

4. Personalizm w polskiej teologii

W tym punkcie rozważań zostanie ukazana obecność personalizmu w dorobku naukowym teologów działających w KUL oraz podstawy systemowej teologii personalistycznej proponowanej przez ks. prof. Mariana Ruseckiego, co pozwoli w zakończeniu tego punktu wyciągnąć ważne wnioski.

a) Personalizm w dorobku teologii w KUL

Wnikliwej analizy obecności personalizmu zwłaszcza w dorobku naukowym Wydziału Teologii KUL dokonał ks. Marian Rusecki[22]. Ta analiza uczy metody poszukiwania personalizmu, która może być aplikowana do innych środowisk akademickich. Według Ruseckiego personalizm jest jednym z najbardziej charakterystycznych cech KUL jako środowiska myśli naukowej i wyróżnia go w Polsce. Wyrasta on z personalizmu kultury polskiej, która eksponowała osobę ludzką, jej godność, prawa i wolność. Ks. Rusecki jako pionierów wymienił Wincentego Kadłubka, Jana Kantego, Mateusza z Krakowa, Adama Gosłowskiego, Hieronima Powodowskiego, Teofila Rutkę, Andrzeja Frycza Modrzewskiego, Jana Kantego Podoleckiego, Piotra Skargę, Bronisława F. Trentowskiego, Karola Libelta i klasycznych poetów romantyzmu[23]. Według lubelskiego teologa fundamentalnego, personalizm w teologii KUL został zainspirowany najnowszą polską myślą filozoficzną (personalizm tomistyczny M. A. Krąpca, S. Swieżawskiego, J. Kalinowskiego, S. Wielgusa i Z. Zdybickiej oraz personalizm tomistyczno-fenomenologiczny K. Wojtyły, T. Stycznia i A. Szostka), wyrastał z szerszej tradycji (św. Tomasz z Akwinu, św. Augustyn, B. Pascal i J. H. Newman) i bardziej bezpośrednio z dokonań personalistów zagranicznych (E. Mounier, J. Maritain, R. Guardini, J. Guitton, J. Mouroux, A. Brunner, B. P. Bowne, P. Deats i R. T. Flewelling)[24].

Zdaniem ks. Ruseckiego personalizm w myśli teologicznej pracowników KUL pojawił się w latach 60-tych minionego wieku i przejawiał się w nowym, personalistycznym rozumieniu Objawienia Bożego, wiary i człowieka jako osoby personalizowanej dzięki Objawieniu. Zaczął być wprowadzany do tradycyjnych traktatów teologicznych, podlegających wcześniej reifikacji: sakramentologii, nauki o łasce i eschatologii[25]. Ks. Rusecki wydobył nowe, personalistyczne zagadnienia podjęte w pracach badawczych przez pracowników KUL w ramach poszczególnych dyscyplin teologicznych. Moraliści dokonywali metodologicznej i treściowej reorientacji teologii moralnej wskazując, że jej celem jest wszechstronny rozwój osoby ludzkiej w jej odniesieniach do Boga, świata, drugiej osoby i wspólnoty ludzkiej, odwoływali się głównie do idei powołania i przymierza (S. Witek, S. Rosik, F. Greniuk, J. Nagórny). Pastoraliści rozwijali personalizm pedagogiczny akcentując osobowe potrzeby dziecka od poczęcia i personalizujący potencjał rodziny (P. Poręba, J. Wilk), personalizm kerygmatyczny eksponujący egzystencjalną i antropotwórczą moc słowa Bożego przepowiadanego w Kościele, które jest adresowane do całej ludzkiej osoby i przemienia ją w egzystencję zbawczą (A. L. Szafrański[26], J. Kudasiewicz, M. Brzozowski, J. Grześkowiak), personalizm w katechetyce głównie dzięki tzw. katechezie integralnej ukierunkowanej na rozwój całej osoby ludzkiej (M. Majewski), personalizm w liturgice, który uwypuklał wspólnototwórczą i antropotwórczą funkcję życia sakramentalno-liturgicznego Kościoła, które powinno aktywizować ludzi, zwłaszcza młodych, do czynnego uczestnictwa i odpowiedzialności za Kościół (W. Schenk, F. Blachnicki, W. Danielski, J. Kopeć) Teologowie duchowości ukazywali świętość chrześcijańską jako owoc osobowego zaangażowania poprzez miłość w obowiązki w relacjach z Bogiem, ,,drugim”, społecznością, światem, naturą, kosmosem (W. Słomka, A. J. Nowak, J. Misiurek). Historycy Kościoła akcentowali rolę chrześcijaństwa i struktur eklezjalnych w przemianę osób, narodów, kultur i cywilizacji, co nie odbywało się bez zakłóceń i win ze strony tych struktur (B. Kumor, Z. Zieliński)[27].

b) Podstawy systemowej teologii personalistycznej[28]

We wspomnianym artykule ks. Rusecki napisał, że personalistyczne ukierunkowanie prac badawczych teologów KUL nie przerodziło się jeszcze w ujęcie systemowe, obejmujące wszystkie zagadnienia teologiczne, dla którego punktem wyjścia powinien być wspomniany w poprzednim punkcie rozważań system personalizmu uniwersalistycznego Cz. S. Bartnika[29]. Poszedł jednak w tym kierunku i nie tylko opracował personalistyczną koncepcję teologii fundamentalnej, o której będzie mowa kolejnym punkcie artykułu, lecz także zapoczątkował budowę bardziej systemowej teologii personalistycznej.

Według M. Ruseckiego to systemowe ujęcie wychodzi od osoby ludzkiej jako najdoskonalszego sposobu bytowania w świecie stworzonym, najwierniejszego odbicia i obrazu osobowej natury Boga. Czyni osobę nie tylko głównym przedmiotem refleksji teologicznej, lecz także przez jej pryzmat interpretuje wszystkie obszary rzeczywistości oraz zawartość i znaczenie Bożego Objawienia. W takim personalizmie fenomen osoby, o którym mówiono w poprzednim punkcie artykułu, wyznacza metody refleksji naukowej[30] i w efekcie pozwala ująć personalistycznie główne traktaty teologiczne, co doprowadza do ich ściślejszego powiązania. M. Rusecki naszkicował główne linie personalistycznie ujętej trynitologii, chrystologii, eklezjologii, sakramentologii, charytologii, nauki o Objawieniu, wierze i eschatologii[31].

Jeśli idzie o personalistyczne rozumienie dziejów, to M. Rusecki uważa, że osoba (indywidualna i społeczna) jest ich współpodmiotem, a nie tylko przedmiotem lub tłem, gdyż dzieje zależą od decyzji i działań ludzi, dobrych lub złych, zgodnych z wolą Bożą lub nie. Osoba spina w sobie jako podmiocie dzieje, w których uczestniczy, przeszłość, teraźniejszość, a także otwartość na przyszłość, także eschatologiczną, finalizującą całe dzieje i każdą osobę. W tym kontekście autor ten pisze o wiarygodności chrześcijańskiej wizji dziejów, która zapowiada ich pozytywny kres – zwycięstwo dobra, zbawienie, finalną personalizację. Wizje immanentne lub wprost nihilistyczne oznaczają bezsens dziejów, a tym samym bezsens osoby ludzkiej[32]. Jeśli idzie o personalistyczne rozumienie kultury, to – według M. Ruseckiego – należy wyraźnie widzieć osobę ludzką jako jej twórcę i objawiciela oraz akcentować epifanijność kultury względem osoby. Kultura odsłania osobę, jest też środowiskiem jej rozwoju i najważniejszym zadaniem twórczym. W kulturze osoba wyraża swą podmiotowość, wielkość, aspiracje, a zarazem jest kształtowana przez idee wyższe. W kulturze materialnej i duchowej schodzą się wartości wyższe, uniwersalne i podstawowe, jak prawda, dobro, piękno, wolność, z wartościami objawionymi, Boskimi, dlatego osoba dzięki kulturze może wzrastać[33].

Do personalistycznych dokonań omawianego autora trzeba też zaliczyć próbę opracowania zagadnienia personalizmu w kulturze polskiej wyróżniającej się traktowaniem osoby jako głównego podmiotu dziejów narodu i jego kultury. M.  Rusecki do realizacji tego projektu badawczego zaprosił wielu znakomitych naukowców-humanistów z całego kraju (historyków, literaturoznawców, filmoznawców, filozofów, teologów). Efektem ich pracy była ogólnopolska konferencja[34] i publikacja[35].

Obecność elementów personalizmu teologicznego i teologii personalistycznej w polskiej teologii poza KUL jest kwestią samooceny poszczególnych środowisk naukowych. Można je dostrzec w dorobku teologów dogmatyków i fundamentalnych – bliskich współpracowników i uczniów Cz. S. Bartnika oraz M. Ruseckiego. W UKSW od 2003 r. działa pierwsza na świecie Katedra Personalizmu Chrześcijańskiego kierowana przez ks. B. Gackę – ucznia ks. Cz. S. Bartnika, a w 2005 r. powstała katedra o tej samej nazwie w KUL kierowana przez ks. K. Guzowskiego. Innych przedstawicieli personalizmu nie potrafię tu wymienić z powodu małej orientacji w dyscyplinach teologicznych poza teologią fundamentalną. Jakieś elementy personalizmu pojawiły się na VIII Kongresie Teologów Polskich w Poznaniu. W referatach przeważały treści antropologiczne, choć trzeba przyznać, że szeroko rozbudowane[36].

Z powyższych uwag wynika, że w teologii występuje zjawisko wprowadzania zagadnień personalizmu do różnych dyscyplin, a także – o wiele rzadziej – personalizm teologiczny oraz teologia personalistyczna. Intensywność tych nurtów jest stopniowalna – uzależniona od wyrazistości świadomości ich rozwijania oraz efektów: które elementy naukotwórcze zostały personalistycznie przepracowane? Jak dojrzałe są wnioski i ich uzasadnienie? Na ile są one powiązane z wynikami dyscyplin sąsiedzkich?

5. Personalistyczna teologia fundamentalna

Przykładem ku-personalistycznej przemiany w teologii posoborowej jest teologia fundamentalna zwana dawniej apologetyką. Jej metodologiczna transformacja dokonała się najpierw za granicą dzięki pracom takich autorów, jak: J. Mouroux, K. Adam, R. Guardini, A. Brunner, C. Cirne-Lima, W. Bulst, E. Masure, A. Liégé, R. Latourelle, R. Aubert, L. Monden, J. Guitton[37], a potem w Polsce. Pionierem u nas był ks. E. Kopeć[38], a głównym twórcą jej personalistycznej koncepcji jest ks. M. Rusecki.

  Opracował on personalistyczne rozumienie przedmiotu teologii fundamentalnej, jej celu i metod[39] oraz argument personalistyczny jako jeden z wielu nowatorskich argumentów na wiarygodność chrześcijaństwa.

Ujmując rzecz nieco skrótowo, według M. Ruseckiego przedmiotem teologii fundamentalnej jest fakt zaistnienia Objawienia Bożego i jego trwania w Kościele Chrystusowym, nieprzerwanej aktualności. Nie można Objawienia rozumieć intelektualistycznie, jak w apologetyce tradycyjnej, jako zbiór przekazanych przez Boga prawd przekraczających ludzkie zdolności poznawcze. Podmiotem i zarazem głównym przedmiotem Objawienia jest osobowy Bóg, który w historii wychodzi ku człowiekowi manifestując siebie jako Osobę i pragnąc nawiązać z osobami ludzkimi międzyosobowy zbawczy dialog. Objawienie prowadzi do spotkania Boga i człowieka na płaszczyźnie osobowej. Środki realizacji tego Objawienia także są personalistyczne, najbardziej właściwe osobie – zarówno podmiotowi jak i adresatowi Objawienia. Są nimi słowa i czyny, obietnice i ich wypełnienie zapewniające o wierności osobowego i wciąż działającego Boga, a także teofanie, czyli ukazywanie się Boga jako Osoby ludziom. Najważniejszą z nich jest bezpośrednia teofania w Osobie Jezusa Chrystusa, Jednorodzonego Syna Bożego. W Nim dokonała się pełnia Bożego Objawienia, bowiem – jak pisze Rusecki – nic bardziej nie może przekonać człowieka niż bezpośrednia, widzialna obecność drugiej osoby i możliwość jej poznania dzięki jej otwarciu się na drugiego[40]. Ta bezpośrednia teofania nadal trwa, choć w sposób pośredni i znakowy, w Kościele Chrystusowym, który jest przez omawianego autora – jak przez zdecydowaną większość teologów posoborowych – rozumiany zdecydowanie personalistycznie[41]. Korelatem pojęcia Objawienia Bożego jest wiara jako odpowiedź ze strony człowieka. Także ją M. Rusecki ujmuje personalistycznie w odróżnieniu od jej koncepcji intelektualistycznej i woluntarystycznej w dawniejszej apologetyce. Podmiotem wiary bowiem nie jest tylko ludzki rozum ani wola, lecz cały człowiek jako byt osobowy, czyli podmiot, w którym współistnieją rozum, wola i uczucia, samoświadomość, intuicja, potencjał nawiązywania międzyosobowych relacji oraz pragnienie finalnego spełnienia własnego bytu. Właściwie tylko myślenie personalistyczne daje możliwość pełnej harmonizacji Objawienia Bożego i wiary.

Z tego myślenia wypływa personalistyczna koncepcja wiarygodności Objawienia Bożego, której badanie i uzasadnianie jest celem teologii fundamentalnej w ujęciu M. Ruseckiego[42]. Wiarygodności Objawienia nie można rozumieć ani intelektualistycznie, ani woluntarystycznie, lecz personalistycznie. Przynależy ona Bogu jako osobowemu podmiotowi Objawienia. Najpierw człowiek-osoba rozpoznaje dzięki Objawieniu osobowe cechy Boga, takie jak realne istnienie osobowe, doskonałość osobową, miłość, proegzystencję, dobro, wierność, zbawczą otwartość na ludzi, które przekonują o wiarygodności Boga i Jego Objawienia. Konsekwencją jest (powinna być – wiara jest aktem wolnym) wiara jako odpowiedź człowieka – osobowe otwarcie się całej osoby na Boga, zawiązanie międzyosobowej więzi oraz realizacja w życiu wskazań płynących z Objawienia, przez co dokonuje się personalizacja ludzkiej osoby. Teologia fundamentalna nie dowodzi wiarygodności Objawienia, lecz ją uzasadnia (argumentuje, motywuje), ponieważ nie można dowieść wnętrza osoby[43]. Dowodzi się apersonalne zdania lub teorie oraz pojedyncze fakty, zdarzenia czy właściwości przedmiotów. Z tej racji M. Rusecki opowiada się za metodą personalistyczną w teologii fundamentalnej jako najbardziej właściwą. Odwołuje się ona do sposobu poznania interpersonalnego, dzięki któremu jedna osoba – poprzez bezpośrednie spotkanie, współ-bycie, słowa i czyny, znaki – poznaje wnętrze drugiej, wnika w jej tajemnicę, głębię, całą prawdę o niej. Tak był rozpoznawany Jezus Chrystus jako Osoba przez uczniów i naocznych świadków Jego życia, zaś obecnie jest rozpoznawany dzięki uznaniu wiarygodności ich świadectw oraz pośrednim znakom Jego osobowej obecności w Kościele, świecie i dziejach[44].

Powyżej przedstawione treści zostały przez omawianego autora ubogacone i opracował on ostatnio argument personalistyczny jako jeden z wielu swych nowatorskich argumentów na wiarygodność chrześcijaństwa. Sprowadza się on do ukazania tej religii jako jedynego w czasach obecnych, a także w przeszłości, konsekwentnego obrońcy i promotora osobowej godności każdego człowieka, jako jedyną drogę do odkrycia najważniejszej i najgłębszej prawdy o człowieku oraz jego nadprzyrodzonym powołaniu, a także jako religię posiadającą największą siłę personalizującą[45]. Walorem tego argumentu jest jego uniwersalność i niedający się obalić punkt wyjścia, gdyż jego podstawą jest fakt osobowego charakteru ludzkiej osoby doświadczany w sposób bezpośredni przez każdego bez wyjątku człowieka.

Należy dodać, że personalistyczną koncepcję teologii fundamentalnej starali się rozwijać uczniowie M. Ruseckiego – twórcy tzw. lubelskiej szkoły teologii fundamentalnej – czego efekty widać zwłaszcza w ich dysertacjach doktorskich oraz innych publikacjach naukowych: I.S. Ledwoń[46], J. Mastej[47] i K. Kaucha[48].

6. Jedność i tożsamość teologii w perspektywie personalistycznej

Zagadnienie jedności i tożsamości teologii jest bardzo złożone i wielorako uwarunkowane[49]. Z jednej strony teologia to jedna dziedzina, a z drugiej – obejmuje wiele coraz bardziej specjalizujących się dyscyplin i subdyscyplin, które są pozbawione łączności. Teologowie nie znają dorobku kolegów. W efekcie teologia niby się rozwija, lecz jako całość słabnie[50]. Nie wiem czy właśnie o ten problem chodzi w dokumencie Teologia dzisiaj. Jeśli tak, to został on słusznie postawiony.

Nie będzie się weń jednak tu wchodzić. Jeśli idzie o sposoby rozwiązania go, to przede wszystkim potrzebna jest większa znajomość dyscyplin sąsiedzkich, czego notabene wymaga profesja naukowca, oraz większa metodologiczna zwartość poszczególnych dyscyplin. Można to osiągnąć poprzez doprecyzowanie teorii (metodologii) dyscyplin, a także – co bardzo ważne – czynioną co jakiś czas syntezę wyników badań i komunikowanie ich środowisku teologów. Wysoce pożądana byłaby praca zespołowa oraz tworzenie szkół myśli teologicznej. Zespoły naukowe mają większy potencjał niż suma indywidualnych potencjałów pracujących w nich osób.

Dążyć do zwartości teologii można także poprzez szersze wprowadzanie do niej zagadnień personalizmu i personalizmu teologicznego. Na tej drodze można dochodzić do teologii personalistycznej najpierw w obrębie poszczególnych dyscyplin, a potem całej dziedziny. Niewykluczone, że otworzy to drogę do skonstruowania nowych metod naukowych, co byłoby bardzo cenne. Warunkiem jest znajomość personalizmu, najlepiej – jego systemowych ujęć, które w niniejszym artykule zostały skrótowo przedstawione.

Nie jest to postulat oryginalny. Zgłaszali go wielcy nasi mistrzowie personalizmu – Cz. S. Bartnik i M. Rusecki – a także ich uczniowie, jak np. K. Góźdź. Jego zdaniem cała teologia wymaga personalistycznej reinterpretacji. Personalistycznego ujęcia wymagają takie centralne pojęcia, jak: Bóg, Objawienie, Kościół, Pismo Święte, łaska, sakramenty, słowa, cuda, zmartwychwstanie Jezusa, historia zbawienia, czas i przestrzeń, eschatologia, etyka, moralność, odkupienie, zbawienie, życie wieczne[51]. Dodać do tego można, że wiele z nich już zostało opracowanych w duchu personalizmu w teologii fundamentalnej i dogmatycznej, co nie zmienia faktu, że kierunek tej propozycji jest jak najbardziej słuszny.

 *****

Głównym przedmiotem niniejszego artykułu jest teologia personalistyczna jako jeden z nurtów posoborowej teologii katolickiej. Ukazano jej dalsze i bliższe podłoże, rozumienie, przedstawicieli zwłaszcza w Polsce, możliwości rozwoju i szanse jakie daje na pogłębienie jedności i tożsamości teologii.

 Bibliografia

Bartnik Cz. S.: Osoba. II. W teologii. W: Encyklopedia katolicka. T. 14. Red. E. Gigilewicz. Lublin: TN KUL 2010 kol. 904-906.

Bartnik Cz. S.: Personalizm. Lublin: Oficyna Wydawnicza ,,Czas” 1995.

Bartnik Cz.S.: Szkice do systemu personalizmu (Kolekcja Katedry Personalizmu Chrześcijańskiego KUL. Red. K. Guzowski). Lublin: Wydawnictwo KUL 2006. Dec I.: Personalizm w filozofii (próba systematyzacji). W: Personalizm polski. Red. M. Rusecki (w serii Biblioteka Teologii Fundamentalnej t. 3). Lublin: Wydawnictwo KUL 2008 s. 301-313.

Dola T.: Personalistyczna koncepcja teologii fundamentalnej ks. Mariana Ruseckiego. W: Personalizm polski. Red. M. Rusecki (w serii Biblioteka Teologii Fundamentalnej t. 3). Lublin: Wydawnictwo KUL 2008 s. 415-427.

Góźdź K.: Personalizm systemowy ks. Stanisława Czesława Bartnika. W: Personalizm polski. Red. M. Rusecki (w serii Biblioteka Teologii Fundamentalnej t. 3). Lublin: Wydawnictwo KUL 2008 s. 403-414.

Granat W.: Personalizm chrześcijański. Teologia osoby ludzkiej. Poznań: Księgarnia św. Wojciecha 1985.

Guz T.: Personalizm. I. W filozofii. Encyklopedia katolicka. T. 15. Red. E. Gigilewicz. Lublin: TN KUL 2011 kol. 337-338.

Guzowski K.: Personalizm polski na tle personalizmu europejskiego. W: Personalizm polski. Red. M. Rusecki (w serii Biblioteka Teologii Fundamentalnej t. 3). Lublin: Wydawnictwo KUL 2008 s. 441-468.

Guzowski K.: Personalizm Objawienia i wiary w ujęciu ks. prof. Mariana Ruseckiego. W: Scio cui credidi. Księga pamiątkowa ku czci Księdza Profesora Mariana Ruseckiego w 65. rocznicę urodzin. Red. I.S. Ledwoń, K. Kaucha, Z. Krzyszowski, J. Mastej, A. Pietrzak. Lublin: Wydawnictwo KUL 2007 s. 75-81.

Kaucha K.: Miłość za miłość. Wiarygodność chrześcijaństwa według Battisty Mondina. Lublin: RW KUL 2000.

Kaucha K.: Wiarygodność Kościoła i jej uzasadnianie w twórczości naukowej M. Ruseckiego. W: Scio cui credidi. Księga pamiątkowa ku czci Księdza Profesora Mariana Ruseckiego w 65. rocznicę urodzin. Red. I.S. Ledwoń, K. Kaucha, Z. Krzyszowski, J. Mastej, A. Pietrzak. Lublin: Wydawnictwo KUL 2007 s. 133-145.

Kaucha K.: Wiarygodność Kościoła w kontekście wyzwań współczesności europejskiej w świetle nauczania Jana Pawła II. Lublin: Wydawnictwo KUL 2008 s. 41-63.

Kijewska A.: Boecjusz i patrystyczne źródła koncepcji osoby. W: Personalizm polski. Red. M. Rusecki (w serii Biblioteka Teologii Fundamentalnej t. 3). Lublin: Wydawnictwo KUL 2008 s. 21-52.

Kowalczyk S.: Polski personalizm współczesny. W: Personalizm polski. Red. M. Rusecki (w serii Biblioteka Teologii Fundamentalnej t. 3). Lublin: Wydawnictwo KUL 2008 s. 315.

Krajewski R., Kowalczyk S.: Osoba. I. W filozofii. W: Encyklopedia katolicka. T. 14. Red. E. Gigilewicz. Lublin: TN KUL 2010 kol. 900-904.

Ledwoń I. S.: Objawienie chrześcijańskie i jego wiarygodność według René Latourelle’a. Lublin: Polihymnia 1996.

Mastej J.: Od Objawienia do wiary. Personalistyczna koncepcja aktu wiary chrześcijańskiej. Lublin: RW KUL 2001.

Między sensem a bezsensem ludzkiej egzystencji. Teologiczna odpowiedź na fundamentalne pytania współczesnego człowieka. Materiały z VIII Kongresu Teologów Polskich (13-16 IX 2010). Red. D. Bryl, B. Kochaniewicz, J. Nawrot, E. Kotkowska. Poznań: Wydział Teologiczny Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza 2012.

Międzynarodowa Komisja Teologiczna: Teologia dzisiaj. Perspektywy, zasady i kryteria. Kraków: Wydawnictwo Księży Sercanów 2012.

Rusecki M.: Elementy personalistycznej teologii fundamentalnej w ujęciu Edwarda Kopcia. ,,Roczniki Teologiczno-Kanoniczne KUL” 33:1985 z. 2 s. 23-37. Rusecki M.: Łączność chrystologii z eklezjologią w teologii fundamentalnej w aspekcie metodologicznym. W: Świadek Chrystusowych cierpień (1 P 5, 1). Prace dedykowane Księdzu Profesorowi Adamowi Kubisiowi. Kraków: Wydawnictwo Naukowe Papieskiej Akademii Teologicznej 2004 s. 669-688.

Rusecki M.: Personalizm. II. W teologii. W: Encyklopedia katolicka. T. 15. Red. E. Gigilewicz. Lublin: TN KUL 2011 kol. 338-341.

Rusecki M.: Problematyka metody w teologii. W: Tożsamość teologii. Red. A. Anderwald, T. Dola, M. Rusecki. Opole: Redakcja Wydawnictw Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Opolskiego 2010 s. 43-83.

Rusecki M.: Traktat o wiarygodności chrześcijaństwa. Dlaczego wierzyć Chrystusowi? Lublin: TN KUL 2010 s. 27-47, 332-354.

Rusecki M.: Zagadnienie personalizmu w pracach badawczych Wydziału Teologii KUL (1968-1993). ,,Roczniki Teologiczne KUL” 43:1996 z. 4 s. 249-263.

,,Studia Nauk Teologicznych PAN” (Metodologia teologii) 2:2007.

Tożsamość teologii. Red. A. Anderwald, T. Dola, M. Rusecki. Opole: Redakcja Wydawnictw Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Opolskiego 2010.

Wójcik E.: Personalizacja. I. W Teologii. Encyklopedia katolicka. T. 15. Red. E. Gigilewicz. Lublin: TN KUL 2011 kol. 333-335.



[1] Artykuł ten ukończyłem pisać 14 grudnia 2012 r., dzień przed śmiercią Ks. Profesora dr. hab. Mariana Ruseckiego – Osoby, której myśl i twórczość są w nim wiodące. Nie wiedziałem, że piszę jedno z pierwszych podsumowań Jego życiowego dorobku.


[2] Międzynarodowa Komisja Teologiczna. Teologia dzisiaj. Perspektywy, zasady i kryteria. Kraków: Wydawnictwo Księży Sercanów 2012.


[3] ,,Studia Nauk Teologicznych PAN” (Metodologia teologii) 2:2007; Tożsamość teologii. Red. A. Anderwald, T. Dola, M. Rusecki. Opole: Redakcja Wydawnictw Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Opolskiego 2010.


[4] Jan Paweł II. Encyklika ,,Dives in misericordia” nr 11; tenże. Przemówienie Ewangelizacja kultur (do uczestników przedsynodalnego sympozjum ,,Chrześcijaństwo i kultura w Europie: pamięć, świadomość, wizja”) (31 X 1991). ,,L’Osservatore Romano” (wyd. pol.) 13:1992 nr 1 s. 58-60.


[5] M. Rusecki. Traktat o wiarygodności chrześcijaństwa. Dlaczego wierzyć Chrystusowi? Lublin: TN KUL 2010 s. 27-47.


[6] E. Wójcik. Personalizacja. I. W Teologii. Encyklopedia katolicka. T. 15. Red. E. Gigilewicz. Lublin: TN KUL 2011 kol. 333-335.


[7] Ta myśl daje podstawy do ubogacenia inkarnacyjnej koncepcji Kościoła – Jezus Chrystus nie tylko wciela się w ludzką naturę społeczną, lecz jednocześnie Kościół wciela się w Niego i w ten sposób rozwija.


[8] K. Kaucha. Wiarygodność Kościoła w kontekście wyzwań współczesności europejskiej w świetle nauczania Jana Pawła II. Lublin: Wydawnictwo KUL 2008 s. 41-63.


[9] Dla personalistów definicja osoby jest punktem dojścia. W tym artykule jest z konieczności punktem wyjścia, od którego trzeba zacząć by dojść do definicji personalizmu i teologii personalistycznej, co jest jego celem.


[10] Podaję tylko kilka źródeł traktujących o pojęciu ,,osoba”: R. Krajewski, S. Kowalczyk. Osoba. I. W filozofii. W: Encyklopedia katolicka. T. 14. Red. E. Gigilewicz. Lublin: TN KUL 2010 kol. 900-904;  Cz.S. Bartnik. Osoba. II. W teologii. W: tamże kol. 904-906; tenże. Personalizm. Lublin: Oficyna Wydawnicza ,,Czas” 1995; tenże. Szkice do systemu personalizmu (Kolekcja Katedry Personalizmu Chrześcijańskiego KUL. Red. K. Guzowski). Lublin: Wydawnictwo KUL 2006; K. Góźdź. Personalizm systemowy ks. Stanisława Czesława Bartnika. W: Personalizm polski. Red. M. Rusecki (w serii Biblioteka Teologii Fundamentalnej t. 3). Lublin: Wydawnictwo KUL 2008 s. 403-414; M. Rusecki. Zagadnienie personalizmu w pracach badawczych Wydziału Teologii KUL (1968-1993). ,,Roczniki Teologiczne KUL” 43:1996 z. 4 s. 258-259.


[11] Więcej o genezie i ewolucji pojęcia ,,osoba” zob.: R. Krajewski, S. Kowalczyk. Osoba. I. W filozofii; Cz.S. Bartnik. Personalizm.s. 55-123; A. Kijewska. Boecjusz i patrystyczne źródła koncepcji osoby. W: Personalizm polski s. 21-52.


[12] T. Guz. Personalizm. I. W filozofii. Encyklopedia katolicka. T. 15. Red. E. Gigilewicz. Lublin: TN KUL 2011 kol. 337-338.


[13] S. Kowalczyk. Polski personalizm współczesny. W: Personalizm polski s. 315.


[14] Bartnik. Personalizm s. 125.


[15] Tamże s. 125-156; K. Guzowski. Personalizm polski na tle personalizmu europejskiego. W: Personalizm polski s. 441-468.


[16] W. Granat. Personalizm chrześcijański. Teologia osoby ludzkiej. Poznań: Księgarnia św. Wojciecha 1985 s. 76.


[17] Tamże s. 153-155.


[18] I. Dec. Personalizm w filozofii (próba systematyzacji). W: Personalizm polski s. 301-313.


[19] Kowalczyk. Polski personalizm współczesny.


[20] Góźdź. Personalizm systemowy ks. Czesława Stanisława Bartnika.


[21] Trudno wymienić wszystkich jej przedstawicieli. Z pewnością jej trzon stanowią – oprócz twórcy – K. Góźdź, M. Kowalczyk i K. Guzowski. Jej dorobek jest ogromny ze względu na liczbę publikacji jej założyciela.


[22] Rusecki. Zagadnienie personalizmu s. 249-263.


[23] Tamże s. 251-252.

<
[24] Tamże s. 252.


[25] Tamże s. 254-255.


[26] Jeśli się nie mylę, to właśnie on w wykładach zwracał uwagę na paradoks w praktyce kościelnej: szafarzem Chrztu dziecka może być każdy, nawet niewierzący, natomist by poświęcić dzwon potrzebny jest biskup.


[27] Tamże s. 255- 257.


[28] Trudno w publikacjach M. Ruseckiego odróżnić systemową teologię personalistyczną od systemowego personalizmu teologicznego, gdyż zajmuje się on i tym, i tym. W niniejszym artykule koncentruję się na jego systemowej teologii personalistycznej.


[29] Tamże s. 257-258.


[30] Tamże.


[31] M. Rusecki. Personalizm. II. W teologii. W: Encyklopedia katolicka. T. 15. Red. E. Gigilewicz. Lublin: TN KUL 2011 kol. 338-341.


[32] Tamże s. 260-261.


[33] Tamże s. 261-262.


[34] Odbyła się ona  w ramach zjazdu Stowarzyszenia Teologów Fundamentalnych w Polsce w dniach 26-27 IX 2007 r. w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana Pawła II


[35] Personalizm polski.


[36] Między sensem a bezsensem ludzkiej egzystencji. Teologiczna odpowiedź na fundamentalne pytania współczesnego człowieka. Materiały z VIII Kongresu Teologów Polskich (13-16 IX 2010). Red. D. Bryl, B. Kochaniewicz, J. Nawrot, E. Kotkowska. Poznań: Wydział Teologiczny Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza 2012. Personalistyczny na tym kogresie był sam fakt spotkania szerokiej rzeszy osób – teologów polskich reprezentujących wszystkie dyscypliny teologiczne.


[37] M. Rusecki. Elementy personalistycznej teologii fundamentalnej w ujęciu Edwarda Kopcia. ,,Roczniki Teologiczno-Kanoniczne KUL” 33:1985 z. 2 s. 27.


[38] Tamże s. 23-37.


[39] T. Dola. Personalistyczna koncepcja teologii fundamentalnej ks. Mariana Ruseckiego. W: Personalizm polski s. 415-427; K. Guzowski. Personalizm Objawienia i wiary w ujęciu ks. prof. Mariana Ruseckiego. W: Scio cui credidi. Księga pamiątkowa ku czci Księdza Profesora Mariana Ruseckiego w 65. rocznicę urodzin. Red. I.S. Ledwoń, K. Kaucha, Z. Krzyszowski, J. Mastej, A. Pietrzak. Lublin: Wydawnictwo KUL 2007 s. 75-81.


[40] Rusecki. Personalizm kol. 339-340.


[41] Dola. Personalistyczna koncepcja teologii fundamentalnej s. 423-424; K. Kaucha. Wiarygodność Kościoła i jej uzasadnianie w twórczości naukowej M. Ruseckiego. W: Scio cui credidi s. 133-145. Należy dodać, że M. Rusecki postuluje harmonizację przedmiotu teologii fundamentalanej, czyli traktatu chrystologicznego z eklezjologicznym, widząc w jej braku metodologiczną słabość dyscypliny. Uważa, że trzeba tego dokonać m.in. dzięki myśleniu personalistycznemu i personalistycznej koncepcji Objawienia oraz Kościoła. Zob. M. Rusecki. Łączność chrystologii z eklezjologią w teologii fundamentalnej w aspekcie metodologicznym. W: Świadek Chrystusowych cierpień (1 P 5, 1).Prace dedykowane Księdzu Profesorowi Adamowi Kubisiowi. Kraków:  Wydawnictwo Naukowe Papieskiej Akademii Teologicznej 2004 s. 669-688.


[42] Dola. Personalistyczna koncepcja teologii fundamentalnej s. 415-420.


[43] Rusecki. Traktat o wiarygodności chrześcijaństwa.


[44] Dola. Personalistyczna koncepcja teologii fundamentalnej s. 424-427.


[45] Rusecki. Traktat o wiarygodności chrześcijaństwa s. 331-354.


[46] Objawienie chrześcijańskie i jego wiarygodność według René Latourelle’a. Lublin: Polihymnia 1996.


[47] Od Objawienia do wiary. Personalistyczna koncepcja aktu wiary chrześcijańskiej. Lublin: RW KUL 2001.


[48] Miłość za miłość. Wiarygodność chrześcijaństwa według Battisty Mondina. Lublin: RW KUL 2000.


[49] Na ten temat zob. opracowanie M. Ruseckiego: Problematyka metody w teologii. W: Tożsamość teologii s. 43-83.


[50] Tamże s. 44-47.


[51] Góżdź. Personalizm systemowy ks. Czesława Stanisława Bartnika s. 414.

Testament na początek

Gdyby nawet nie było już żadnych konkretnych decyzji papieża Franciszka, to dziedzictwo pierwszych dni jego pontyfikatu niesie w sobie ogromne bogactwo do przemyślenia. Jest testamentem napisanym na początku drogi.

Niedawno rozpoczęty pontyfikat papieża Franciszka skupia na sobie wiele uwagi i zainteresowania społecznego, które wykracza daleko poza krąg osób przynależących do Kościoła katolickiego. To skupienie, które niektórych (zarówno wśród liberałów, jak i konserwatystów) irytuje, skłania do próby odnalezienia najistotniejszych wątków, które, jak się wydaje, naznaczą całą działalność papieża z Argentyny.

Wśród nich na pierwszym miejscu znajduje się wątek wybitnie kościelny, związany z rozumieniem miejsca papieskiego urzędu w całej hierarchicznej strukturze Kościoła. Otóż od samego początku, od pierwszego błogosławieństwa Urbi et Orbi udzielonego zaraz po zakończonym konklawe, Franciszek podkreśla, iż jest biskupem Rzymu. Odwołania do tej funkcji pojawiają się od tego czasu z dużą częstotliwością i zdają się odzwierciedlać papieskie rozumienie własnej misji. Bez negacji jej powszechnego charakteru, Franciszek podkreśla zatem jej związek z tą konkretną, szczególną wspólnota kościelną, jaka zamieszkuje Rzym. Na uwagę zasługuje tu przede wszystkim to, że papież nie podkreśla powszechności swojej misji, a z wielką emfazą uwypukla swój związek z „Kościołem, który przewodzi w miłości”. Powszechność i prymat rzymskiej stolicy związane są z jej lokalnością.

Postawa taka wyraźnie kontrastuje z tendencją, która w chrześcijaństwie zachodnim zagościła co najmniej od czasu reformy gregoriańskiej, a której ideowych początków upatrywać należy już w papiestwie późnoantycznym. Chodzi o proces instytucjonalizacji Kościoła, któremu towarzyszy postępujący wzrost nacisku na urząd papieski. Te dwa procesy stanowiły jedną organiczną całość. Budowanie coraz silniejszego, powszechniejszego modelu papieskiej posługi wyraźnie umacniało instytucjonalną stronę (skądinąd konieczną, nieodzowną) ewangelicznego przesłania o Kościele i jego misji. Omawiany proces osiągnął swój kulminacyjny moment w doktrynalnych wypowiedziach Soboru Watykańskiego I, których bezpośrednim powodem była chęć odparcia modernistycznych interpretacji chrześcijaństwa. Vaticanum I z wielką emfazą stawia wyraźny akcent na powszechność, bezpośredniość i suwerenność papieskiej władzy jurysdykcyjnej w Kościele Chrystusowym [1].

Opisany powyżej skrótowo proces doprowadził do znaczącego skoncentrowania eklezjologicznego opisu widzialnej struktury Kościoła na urzędzie papieskim. W tej perspektywie papieski nacisk na rozumienie papiestwa pierwszorzędnie jako posługi biskupa Rzymu wydaje się historycznie znaczący. Odbarcza on niejako w tym samym geście nadmiar instytucjonalizacji eklezjologii i jednocześnie jej uwypuklenie papieskiego superurzędu. To, że Franciszek rozumie swoją misję jako genetycznie związaną z lokalną wspólnotą Kościoła rzymskiego, może oznaczać, iż powszechność papieskiej władzy będzie zawsze zapośredniczona w posłudze lokalnej i z niej będzie wypływała. Powrót papieża Franciszka do koncentracji idei prymatu powszechnego w posłudze lokalnej może okazać się istotnym krokiem pozwalającym odzyskać kształt papiestwa takim, jakim ono było w pierwszym tysiącleciu bez jednoczesnego unieważnienia późniejszych dziejów rozwoju jego rozumienia.

Nie trzeba tu podkreślać, iż ma to wybitne znaczenie dla ruchu ekumenicznego. Bez obrania prostszej drogi – wszak Franciszkowa koncentracja na związku papiestwa i rzymskiej stolicy nie przynosi rezygnacji z idei prymatu, chociaż inaczej ją oddaje – taka opcja otwiera nowe możliwości w dialogu ekumenicznym, szczególnie z prawosławnymi. Dotychczasowa postawa Franciszka oznacza również pewne nowe akcenty w życiu Kościoła rzymskiego: zdaje się przekonywać, iż Rzym nie jest jego bezwzględnym centrum, iż Kościoły lokalne, każdy z osobna w całej swojej biedzie i całym bogactwie, tworzą powszechną wspólnotę eklezjalną zbudowaną na wierze Piotra, której widzialną ikoną obecności jest papież. Kościelność nie wyczerpuje się w rzymskości. Kościoły lokalne są prawdziwymi Kościołami (są jednym i jedynym Kościołem Chrystusowym) nie mniej niż ten w Rzymie, chociaż to właśnie jemu zostało powierzone zadanie przewodzenia wszystkim innym w wierze i miłości.

Drugą rzeczą, na którą chciałbym zwrócić uwagę, jest papieski nacisk na ubóstwo. Wszyscy pamiętamy ze wzruszeniem wypowiedziane słowa „jakże bardzo chciałbym Kościoła ubogiego dla ubogich”. Wydaje się, że Franciszek będzie odważnym realizatorem ‘opcji na rzecz ubogich’, tak bardzo uprzywilejowanej przez Jana Pawła II. Papieskie wezwanie do bycia Kościołem ubogim i dla ubogich oznacza, moim zdaniem, radykalne postawienie na jego emancypację od wszelkich układów polityczno-ekonomicznych. Innymi słowy, jest ono przypomnieniem, że misją Kościoła nigdy nie może być jakikolwiek przymierze z władzą doczesną, szukanie jej względów, szukanie spokojnego miejsca w strukturach ‘obecnego wieku’. Kościół ubogi to taki, który za największe swoje bogactwo uważa łaskę spotkania z Bogiem, które odnawia człowieka. I właśnie z tego powodu rozdaje siebie każdemu ubogiemu, spragnionemu Boga, bez szukania czegokolwiek w strukturach właściwych światu. Papieski ‘dream’ przypomina nam wszystkim nie tylko cel, sens istnienia Kościoła, ale także ów pierwszy moment, który zdecydował o tym, że każdy z nas wypowiedział swoje Credo w objęciach Credo Kościoła, moment naszego powołania i jego przyjęcia. Nigdzie bardziej niż właśnie w owym momencie nie można doświadczyć przebłysku owego bogatego Bogiem nędznego ubóstwa człowieka włączonego w obieg życia większego niż to, które stanowi rdzeń zwyczajnego doświadczenia człowieka. Papieskie wezwanie do ubóstwa jest w istocie niczym innym jak wspomnieniem owego momentu, wezwaniem do powrotu do pierwotnej miłości, która na zawsze ma w sobie siłę kształtować doczesne dzieje Kościoła. Ubóstwo, do którego wzywa papież, to istotny wymiar spotkania z Chrystusem, w którym pierwotnie nie chodzi o to, co mamy i co osiągnęliśmy, ale o samo spotkanie.

Jest jeszcze trzecia sprawa, bardzo istotna: liturgia. Ostatnio mówi się o tym, że papież Franciszek przeżywa liturgię zupełnie inaczej niż Benedykt XVI. Niektóre środowiska związane z rytem nadzwyczajnym wyrażają swoje zaniepokojenie zubażaniem i skracaniem liturgii papieskiej. To wszystko prawda: papież używa tylko jednej mitry i ornatu, powrócił do pastorału Pawła VI, czasami przerywa organiście grę. Franciszek chce liturgii prostej i zarazem pięknej: prostej pięknem i pięknej prostotą. Ostatnie świętą wielkanocne spędziłem w Rzymie, uczestnicząc w papieskich liturgiach wielkotygodniowych. Świadectwo papieskiego zanurzenia w liturgiczną modlitwę pozostawiło we mnie potężne doświadczenie spotkania nieba i ziemi. Papież był niewzruszony w swoim zwróceniu ku Bogu, skromności gestów zdradzających wewnętrzne przeżycie świata liturgicznych znaków bliskości.

Połączenie uproszczenia formalnej strony kultycznej akcji i jej interioryzacji skłaniają do zadumy nad istotą liturgii. Moim zdaniem nie jest tak, że papież upraszczając, wyłącza się z dyskusji zapoczątkowanej na szerszą skalę przez pontyfikat swojego poprzednika. Jego decyzje są konkretnym słowem w tej dyskusji. W tym względzie Franciszek przypomina, że między formą liturgii a jej najgłębszą treścią teologiczną i duchową nie może istnieć przepaść, która de facto powstaje, gdy podkreśla się jeden z tych wymiarów. Liturgia jest światem znaków i gestów, ale jeszcze bardziej jest mikrokosmosem rzeczywistego spotkania z Ojcem, Synem i Duchem Świętym w ‘przestrzeni’ i ‘czasie’ ich osobowego podarowania się człowiekowi. Między formą a res liturgii istnieje pewien porządek i przyporządkowanie: znaki istnieją dla rzeczywistości spotkania i nigdy na odwrót. Właśnie dlatego jednym z istotnych teologicznie pojęć, które powinny kształtować liturgię, jest prostota. Bogactwo liturgicznych znaków musi odpowiadać prostocie trynitarnego aktu podarowania się Boga człowiekowi i światu. Wszelki przepych w tym względzie może – paradoksalnie – bardziej niż boskiej chwale służyć pewnej egzaltowanej wizji Kościoła celebrującego samego siebie. Przesadny akcent na formę liturgii może zawierać w sobie pokusę skoncentrowania na sobie całości liturgicznego uniwersum. W tej koncentracji można popełnić dokładnie ten sam błąd co w przypadku niedoceniana wagi samej formy, swoistego rodzaju liturgicznej formlosigkeit (bez-formia, bezkształtności) [2]. Okazuje się, że liturgii nie służy ani barokowe (szlachetnie kontreformacyjne) skupienie na formie, ani anarchistycznie negujący jej rolę liturgiczny liberalizm. W sporze między konserwatywną barokizacją i liberalizującą postmodernizacją, w który wikłają liturgię nasze egocentryczne popędy, właściwie odczytany w duchu prawdziwej hermeneutyki ciągłości postulat prostoty może pomóc znaleźć właściwą drogę pozwalającą na odnalezienie ‘złotej reguły’ celebracji.

Powyższe uwagi nie roszczą sobie pretensji do bycia proroctwami. Nie wiem, jakimi drogami pójdzie pontyfikat Franciszka, jakie będą jego konkretne, szczegółowe decyzje. Wiem natomiast, że gdyby nawet nie było już żadnych, to dziedzictwo pierwszych dni pontyfikatu niesie w sobie ogromne bogactwo do przemyślenia. Jest testamentem napisanym na początku drogi.



[1] Zob. Breviarium Fidei 658-675, red. I. Bokwa, Wydawnictwo św. Wojciecha, Poznań 2007, 266-271.


[2] M. Mosebach, Häresie der Formlosigkeit: Die römische Liturgie und ihr Feind, Carl Hanser Verlag, München 2007.

Moje marzenia dotyczące wyboru nowego papieża i jego posługi

Marzy mi się więc, że nowy biskup Rzymu weźmie Ewangelię na poważnie, czyli nie tak, że już ją zgłębił, zrozumiał i właściwie realizuje, ale że uzna siebie za permanentnego „ucznia wśród uczniów” i skonfrontuje w prawdzie  przesłanie Nauczyciela – Chrystusa z prawdą o obliczu dzisiejszego Kościoła, któremu przewodzi.

Pierwszą część tego tekstu napisałem dwa dni przed konklawe, które rozpoczęło się we wtorek 12 marca 2013 roku. Dalszą, znikomą treść, dodałem już po wybraniu nowego biskupa Rzymu. Granica będzie dla Czytelników klarowna.

Bardzo bliska jest mi myśl, którą wyraził na dzień przed swoją śmiercią z ręki zamachowca prawosławny ksiądz Aleksander Mień: „Chrystus wzywa ludzi do realizacji boskiego ideału. Tylko ludzie ograniczeni mogą wyobrażać sobie, że chrześcijaństwo urzeczywistniło się, że w pełni się ukonstytuowało – według jednych w IV wieku, a wedle drugich w XIII wieku lub w innym momencie. W rzeczywistości chrześcijaństwo poczyniło zaledwie swoje pierwsze kroki, kroki nieśmiałe, w dziejach ludzkości. Wiele słów Chrystusa jest dla nas jeszcze niezrozumiałych… Historia chrześcijaństwa dopiero się zaczyna. Wszystko to, czego dokonano w przeszłości, wszystko to, co nazywamy obecnie historią chrześcijaństwa, jest zaledwie sumą prób, jedne z nich były niezręczne, a inne nieudane w realizacji” [cytat za: Wacław Hryniewicz OMI, Chrześcijaństwo nadziei, Kraków 2002, s. 8].

Kiedy na kilka lat przed śmiercią Jana Pawła II, w związku z jego postępującą i nie dającą się ukryć chorobą, zaczęto mówić o zrezygnowaniu przez niego z pełnienia papieskiej posługi, w licznych kręgach podniosły się głosy wielkiego oburzenia. Tych, którzy dopuszczali taką możliwość, uważano wręcz za niegodziwców i odstępców. Należałem do ich grona i na własnej skórze doświadczyłem braku chęci zrozumienia, a także bezmyślnego osądzania. Jakże inaczej komentuje się teraz ustąpienie Benedykta XVI! Z jednej strony niby ogromne zaskoczenie, z drugiej – szacunek i aprobata. Ba, niektórzy uznali jego abdykację za wielki, pokorny i historyczny czyn, rekompensujący wszystkie niedociągnięcia. Po śmierci Karola Wojtyły napisałem „do szuflady” tekst pożegnalny, w którym zawarłem takie słowa: „Szkoda, że nie zdecydowałeś się umrzeć na emeryturze w Wadowicach”. Dzisiaj je upubliczniam, bo słowa te podtrzymuję. Taki gest byłby symboliczną i wymowną puentą jego długiego pontyfikatu, podczas którego – pomimo wszelkich „uświęconych tradycją”, skostniałych, kuri(oz)alnych ograniczeń  – starał się być „człowiekiem pośród innych ludzi”, zachowującym poczucie humoru oraz dystans do pełnionego urzędu i samego siebie. U Benedykta XVI postrzegam ten gest jak przyszywanie łaty z nowego sukna do starego ubrania, albo wlewanie młodego wina do starych bukłaków… (por. np. Mt 9,16-17). Zaraz po wyborze kardynała Ratzingera na biskupa Rzymu, przez blisko 24 lata „pancernego” prefekta Kongregacji Nauki Wiary, zanotowałem: „Będzie to pontyfikat przejściowy, pasywny, eklektyczny, bezbarwny, monotonny, po prostu nudny”. Swoje prognozy uważam za trafione. Jedynym „rodzynkiem” było właśnie to, co zrobił na pożegnanie. Na starość opuściły go nie tylko siły fizyczne, ale i duchowe, do czego w zasadzie sam się przyznał.

Za niewłaściwą uważam decyzję przechodzącego na emeryturę papieża, iż za dwa miesiące, po powrocie z Castel Gandolfo, zamieszka w byłym klasztorze na terenie ogrodów watykańskich. Po pierwsze, podważa tym wolę swojego poprzednika, który chciał, by wśród watykańskiego zgiełku było miejsce wyciszenia, gdzie nieustannie modlą się  mniszki z zakonów kontemplacyjnych. Benedykt postanowił je eksmitować, bo upatrzył sobie w ich budynku zaciszną rezydencję, w której ma zamiar dopełnić żywota jakoby odseparowany od świata. Po drugie, choć niedawno w obecności kardynałów przyrzekł nowemu papieżowi „swoją bezwarunkową cześć i posłuszeństwo”, decyzją o pozostaniu w Watykanie pokazał, że nie liczy się z wolą swojego następcy, który może by nie chciał tak bliskiego sąsiedztwa seniora, by nie czuć się skrępowanym i – chcąc nie chcąc –  nie być posądzanym o zależność. Czy Benedykt XVI nie dostrzega, że dla następcy będzie to jakoś niezręczne i niewygodne? A może świadomie chce zachować tę „smycz”, bo nie potrafi do końca zaufać Opatrzności? Przecież nowy papież może mieć inną wizję dla Kościoła XXI wieku! Jakże wspaniałym świadectwem byłoby, gdyby Joseph Ratzinger po prostu zamieszkał na emeryturze w „ukochanej Bawarii” albo nawet u rodzonego brata Georga, też księdza!

Przechodzący na emeryturę biskup Rzymu powiedział do kardynałów: „Pośród was, w gronie Kolegium Kardynalskiego, jest także nowy papież”. Czy tym stwierdzeniem zbytnio się nie wychylił? Jeżeli jest coś na rzeczy, że kardynałowie są podzieleni i w istotnych sprawach nie mogą się porozumieć, to może jednak wybiorą kogoś spoza swojego grona? Może jakiegoś biskupa bądź nawet prezbitera! Taką opcję dopuszcza przecież Kodeks Prawa Kanonicznego (vide: Kan. 332 § 1. oraz Kan. 355 § 1.). Mało prawdopodobne? Owszem, ale mimo to nie wyznaczajmy granic Duchowi Świętemu, jeśli rzeczywiście wierzymy w jakąś Jego asystencję! [„Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami” (Iz 55,8)].

Pora wyjawić pierwsze moje marzenie, dość prozaiczne, dotyczące wyboru nowego papieża. Chciałbym, aby biskupem Rzymu został wreszcie ktoś spoza Europy. Wiek biologiczny nie jest istotny. Bardzo ważne, by był to człowiek otwarty, nieschematyczny, młody duchem, zdolny do usłyszenia i zrozumienia, „co mówi Duch do [siedmiu!] Kościołów” (Ap 2, 7.11.17.29; 3, 6.13.22). Człowiek gotowy do podjęcia nowych wyzwań – nowych czasów! W ostateczności jednak niech to będzie nawet Włoch, byle pokroju Angelo Giuseppe Roncallego, Jana XXIII… Niech nowy biskup Rzymu przyjmie „nowe” imię papieskie, np. Andrzej albo Franciszek. Byłoby to symboliczne zerwanie z tym, co niechlubne i równocześnie otworzenie się na „nowe” oraz inną jakość (bardziej ewangeliczną) pełnienia tej posługi.

Marzy mi się również, by przyszły papież pogodził się wreszcie ze świadomością, że nie jest jakimś „nadczłowiekiem”, Wikariuszem – Zastępcą Chrystusa na Ziemi, dzierżącym nieomylność i duchową władzę nad ludźmi. Jakże to… heretyckie! Chrystus nie ma i nie może mieć żadnych „zastępców”, bo wierzymy Jego zapewnieniu, że nieustannie jest z nami „przez wszystkie dni aż do końca świata” (Mt 28, 20b). Chrystus pragnie jedynie mieć swoich uczniów wśród wszystkich narodów (por. Mt 28, 19), by nieśli wszelkiemu stworzeniu Ewangelię – Dobrą (radosną, optymistyczną, a nie fatalną!) Nowinę (por. Mk 16, 15). To nie apostoł Piotr czy kolejni papieże mają być punktami odniesienia dla biskupa Rzymu, ale sam Jezus Chrystus! To Jego Ewangelią – Dobrą Nowiną ma on żyć na co dzień, to do niej, Ewangelii – Dobrej Nowiny, ma sam nieustannie się nawracać i to ją, Ewangelię – Dobrą Nowinę, ma głosić, a nie „ewangelię” wielowiekowej papieskiej tradycji (zdarzało się – zbyt często – niechlubnej). Żeby być biskupem (gr. episkopos – nadzorujący, czuwający, strażnik ) dla innych, trzeba nim być najpierw dla samego siebie. Najpierw stróżem wierności Ewangelii w sobie i swoim codziennym życiu. Tylko tak można zyskiwać wiarygodność. Upieranie się i trwanie przy obciążonych historycznie, niekiedy przedziwnych instytucjonalnych i formalnych rozwiązaniach, w gruncie rzeczy jest antyświadectwem, zaprzeczeniem postawy ucznia Chrystusa, którym ma starać się być, jak każdy chrześcijanin, także papież.

Marzy mi się więc, że nowy biskup Rzymu weźmie Ewangelię na poważnie, czyli nie tak, że już ją zgłębił, zrozumiał i właściwie realizuje, ale że uzna siebie za permanentnego „ucznia wśród uczniów” i skonfrontuje w prawdzie  przesłanie Nauczyciela – Chrystusa z prawdą o obliczu dzisiejszego Kościoła, któremu przewodzi.

17 marca na Facebooku napisałem m.in.: „Wzruszyłem się słysząc słowa ogłaszające wybór nowego papieża… Dzień dobry, Franciszku i odwagi! Odmień ten kuri(oz)alny teatr! Zwołaj nowy sobór, prawdziwie ekumeniczny! Niech Duch dojdzie wreszcie do głosu!”.

Mój znajomy, Mariusz, dodał komentarz: „Zanim nastąpi Sobór Watykański III, należałoby najpierw doprowadzić do pełnej recepcji Soboru Watykańskiego II – szczególnie w Polsce, gdzie recepcja soborowych dokumentów do tej pory praktycznie nie zaistniała, nie mówiąc już o wdrożeniu postanowień zawartych w owych dokumentach w codzienne życie wspólnot kościelnych”. Odpowiedziałem mu na to: „Na pełną recepcję Vaticanum Secundum nie ma co czekać, bo za naszego życia się nie doczekamy… Zresztą wielu traktuje ten sobór pasywnie, jako punkt dojścia, a nie otwarcia się na kolejne i stale pojawiające się wyzwania. A tych przez 50 lat nazbierało się już wystarczająco dużo. Myśląc o potrzebie zwołania nowego soboru powszechnego, myślę też o jego nowej jakości. O dopuszczeniu do głosu chrześcijan różnych wyznań, a nawet przedstawicieli innych religii i niewierzących, osób świeckich, kobiet. I wcale nie musi to być Sobór Watykański III… Jego kolejne sesje mogą odbywać się w różnych miejscach, na różnych kontynentach. A sam Watykan mógłby przestać być wreszcie tym, czym jest i zostać po prostu dzielnicą Rzymu…”.  Ponownie Mariusz: „Obawiam się, że za naszego życia nie doczekamy się ani jednego, ani drugiego J”. I znowu ja: „Życie staje się znośniejsze także dzięki marzeniom…”.

I na tym na razie poprzestanę. Liczę na to, iż na rozwijanie moich marzeń pojawi się  sposobność w debacie na „kleofasowym” blogu.

Franciszek teolog?

Pisanie o nowym papieżu Franciszku jako teologu i wyzwaniach teologicznych, przed którymi stanie, jest dość ryzykowne, bo ciągle jeszcze mało wiemy o jego dotychczasowej działalności teologicznej. Trudność wynika przede wszystkim z tego, że nie są powszechnie znane jego poglądy teologiczne, jego duchowość, jego książki (żadna nie jest przetłumaczona na polski). Takiej trudności nie było w przypadku Benedykta XVI, z którego poglądami teologicznymi dosyć łatwo było się zapoznać. Co ciekawe, w zasadzie w żadnych informacjach nie mówi się o jego działalności jako wykładowcy, jego sylwetce duchowo-teologicznej, studiach teologicznych, wyjazdach naukowych do Europy.

Papież dogmatyk?

Dlatego w sporym kłopocie jest ktoś, kto chce sobie zadać pytanie o stanowisko papieża w kwestiach dogmatycznych. Jaki jest stosunek nowego papieża do poglądów Augustyna z Hippony, Anzelma czy Tomasza z Akwinu? Czy jeśli chodzi o Wcielenie, to zgadza się z Tomaszem, że nie nastąpiłoby ono, gdyby nie było grzechu pierworodnego, czy raczej bliżej mu do Jana Dunsa Szkota, który sądził odwrotnie? A czy jeśli chodzi o rozumienie Trójcy Świętej, to jest on raczej po stronie tych, którzy uważają, że trzeba trzymać się terminologii wypracowanej na pierwszych soborach, czy raczej po stronie swojego współbrata Karla Rahnera, który chciał mówić o trzech „różnych sposobach subsystencji”? Czy jako ten, który widział i widzi zło, śmierć w swoim kraju i na swoim kontynencie, byłby skłonny podzielać przekonanie Hansa Ursa von Balthasara (też jezuity przez 20 lat), że można mieć nadzieję na zabawienie wszystkich?

Owszem, można powiedzieć, że nie każdy biskup musi „znać się” na tych kwestiach teologicznych, bo może skupiać się bardziej na działalności duszpasterskiej i sprawach społecznych. Słusznie jednak papież Franciszek powiedział w homilii 14 marca 2013 r. podczas Mszy św., którą po raz pierwszy odprawił jako biskup Rzymu: „jeśli nie wyznajemy Jezusa Chrystusa, to dzieje się źle. Staniemy się pozarządową organizacją pomocową, ale nie Kościołem, Oblubienicą Pana”. I dalej: „Chciałbym, aby wszyscy po tych dniach łaski mieli odwagę, właśnie odwagę, by kroczyć w obecności Bożej, z krzyżem Pana; by budować Kościół na Krwi Pana, którą przelał On na krzyżu, i wyznawali jedyną chwałę: Chrystusa Ukrzyżowanego”. Jezusa Chrystusa wyznaje się umysłem i sercem, a wydarzenia paschalne (męka, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa), o których wspomina papież, są istotą chrześcijaństwa (chociażby pytanie, czy centrum tych wydarzeń był Krzyż czy Zmartwychwstanie). Papież nie może więc nie być teologiem, tym bardziej że nieraz będzie musiał zająć stanowisko w skomplikowanych kwestiach teologicznych.

Jak zatem nowy papież wyznawał i wyznaje Jezusa Chrystusa? Pierwsze wystąpienia papieża dają nadzieję, że nie pozwoli on swojej roli sprowadzić do szefa pomocowo-terapeutycznej organizacji pozarządowej mało zainteresowanego treścią wiary, że sposób tego wyznawania będzie miał dla niego istotne znaczenie.

Papież „niesoborowy”?

Wydaje się, że pewne znaczenie dla postawy teologicznej może mieć to, że Franciszek jest pierwszym papieżem od zakończenia Soboru Watykańskiego II, który w nim nie uczestniczył. Ciekawe może być więc pytanie, jak będzie on rozumiał ten sobór, czy jego spojrzenie na to najważniejsze w Kościele wydarzenie dwudziestego stulecia będzie jakoś się różniło od spojrzenia jego poprzedników. Czy będzie on w stanie odczytać i zrealizować przesłanie tego soboru, o co apelował Benedykt XVI? Niewykluczone, że jako człowiekowi niezaangażowanemu w obrady będzie łatwiej mu to zrobić. A kwestii doktrynalnych podjętych przez sobór, uznawany za duszpasterski, jest całkiem sporo, chociażby kwestia wartości zbawczej innych religii i związany z nią problem pluralistycznej teologii religii i teologii azjatyckiej (por. dyskusję na blogu Kleofas). W tym zakresie pozostajemy jednak głównie w sferze domysłów.

Papież demonolog?

Zwraca uwagę to, że w dwóch pierwszych swoich wystąpieniach papież Franciszek wspomniał o diable. Najpierw, 14 marca 2013 r., w pierwszej papieskiej, poniekąd programowej, homilii w kontekście tego, że bez wyznawania Jezusa Chrystusa Kościół staje się pozarządową organizacją pomocową, powiedział: „Kiedy nie wyznaje się Jezusa Chrystusa, przypominają mi się słowa Léona Bloy: Kto nie modli się do Boga, modli się do diabła. Kiedy nie wyznajemy Jezusa Chrystusa, to wyznajmy doczesność diabła, doczesność szatana”. Dzień potem, 15 marca 2013 r., w przemówieniu do kardynałów powiedział:

Drodzy bracia, nigdy nie ulegajmy pesymizmowi i temu zgorzknieniu, jakie każdego dnia proponuje nam diabeł. Nie ulegajmy pesymizmowi i zniechęceniu: mamy mocną pewność, że Duch Święty daje Kościołowi, wraz ze swym potężnym tchnieniem, odwagę by wytrwać, a także poszukiwać nowych metod ewangelizacji, aby nieść Ewangelię aż po krańce ziemi (por. Dz 1, 8).

Czyżby papież Franciszek miał jakieś szczególne upodobanie do demonologii? Warto zwrócić uwagę na to, na czym jego zdaniem polega to działanie szatańskie. Wygląda na to, że chodzi tu w głównej mierze o działanie przeciw Kościołowi, o zachęcenie go do rezygnacji z wyznawania Jezusa Chrystusa, zwątpienia w działanie Ducha Świętego. O wsączanie pesymizmu, że w dzisiejszym świecie taka wiara nie ma sensu, że trzeba raczej skupić się na doczesności, na świadczeniu pomocy na wzór organizacji pozarządowych i dać sobie spokój z głoszeniem Ewangelii. Zarażenie się tym pesymizmem sprawia, że zamiast Chrystusa wyznaje się doczesność, na dodatek nie doczesność przepełnioną Bogiem, ale uformowaną przez szatana. Ubóstwienie tej doczesności prowadzi do modlitwy do jej twórcy, nie zaś do Boga.

Po papieżu, który widział w swoim kraju piekło na ziemi, zło w czystej postaci, można by się spodziewać, że zwróci uwagę właśnie na ten aspekt diabelskości. A jednak wskazuje na działanie dużo bardziej subtelne, wymierzone w samo sedno wiary chrześcijańskiej i podważające samą jej istotę. To jego zdaniem jest dzisiaj najważniejsze zagrożenie, bez usunięcia którego nie za bardzo ma sens jakakolwiek działalność dobroczynna. Mówiąc więc o diable, mówi w istocie o wierze w Jezusa Chrystusa. Papież Franciszek wie, że w przypadku Kościoła nie ma sensu budowanie zamków na piasku, zwłaszcza gdy jest to piasek przesiany przez ojca kłamstwa. W zalewie nie zawsze najwyższych lotów literatury demonologicznej tego rodzaju trzeźwe spojrzenie jest bezcenne.

Papież ekolog człowieka?

W homilii wygłoszonej w czasie Mszy św. inaugurującej pontyfikat (19 marca 2013 r.) papież powiedział:

A kiedy człowiekowi brakuje tej odpowiedzialności [polegającej na opiece nad stworzeniem – R.M.R.], kiedy nie troszczymy się o stworzenie i o braci, wówczas jest miejsce na zniszczenie, a serce staje się nieczułe. Niestety w każdej epoce dziejów są „Herodowie”, którzy knują plany śmierci, niszczą, oszpecają oblicze mężczyzny i kobiety.

Wcześniej Franciszek wskazał, że nie strzeżemy dzieła stworzenia wtedy, gdy nie strzeżemy Chrystusa: „Widzimy też jednak, co stanowi centrum powołania chrześcijańskiego: Chrystus! Strzeżemy Chrystusa w naszym życiu, aby strzec innych, strzec dzieło stworzenia!”. Papież wraca tu więc do podstawowej myśli ze swojej pierwszej papieskiej homilii: „jeśli nie wyznajemy Jezusa Chrystusa, to dzieje się źle. Staniemy się pozarządową organizacją pomocową, ale nie Kościołem, Oblubienicą Pana” (14 marca 2013 r.). Można by więc dopowiedzieć, że bez wyznawania Chrystusa Kościół stanie się jedną z wielu pozarządowych organizacji ekologicznych. Ci, którzy nie są chrześcijanami (chociaż jest to też wyzwanie skierowane do chrześcijan), powinni z kolei czuwać nad swoimi uczuciami, swoim sercem, „gdyż z niego wychodzą intencje dobre i złe: te, które budują i te, które niszczą”. Zatem warunkiem strzeżenia stworzenia jest strzeżenie Chrystusa i samych siebie.

Co się dzieje, gdy tego nie robimy? Naszemu światu towarzyszą „znaki zniszczenia i śmierci”. Ale papież wskazuje tu głównie destrukcyjną działalność człowieka skierowaną przeciw człowiekowi, skoro mówi o herodach knujących plany śmierci. Chociaż więc można przewidywać wrażliwość ekologiczną papieża Franciszka, trzeba raczej zakładać, że będzie głównie się skupiał na – można powiedzieć – ekologii człowieka. Można przypuszczać, że będzie w przeważającej mierze będzie zachęcał do walki z „nieekologicznymi” krainami śmierci, piekłem na ziemi, które jedni ludzi przygotowują innym.

Tak więc głównym zadaniem chrześcijan i wszystkich ludzi dobrej woli jest strzeżenie człowieka przed krainami śmierci i zniszczenia. To zadanie wymaga jednak podbudowy poważną refleksją teologiczną i trzeba mieć nadzieję, że taka refleksja będzie się pojawiać w wystąpieniach Franciszka.

Czy papież Franciszek przybliży Kościół do świata?

Papież Franciszek zaskakuje prostotą i zwyczajnością. Jeśli jakiś przedstawiciel duchowieństwa, zwłaszcza ten wysoko postawiony w hierarchii, prowadzi w miarę normalne życie, to jest to dla szarych katolików szok, niemal cud. Jeśli papież zachowuje się jak normalny człowiek, to znaczy rozśmieszają go starodawne stroje, które każe mu się nosić, jeśli płaci za hotel, jedzie autobusem, mówi „Dobry wieczór!”, umie zrobić zakupy, coś ugotować i wystarczają mu dwa pokoje – to doprawdy nie może nam się taka kenoza pomieścić w głowach! Jesteśmy wzruszeni i poruszeni. Papież normalnym człowiekiem! Papież schodzi z piedestału. Papież mówi językiem, który każdy rozumie. Gdyby jeszcze zakazał zwracać się do siebie per „Ojcze Święty”, „Wasza Eminencjo” czy coś w tym stylu…

Papież chce przekroczyć barierę, jaką przez setki lat duchowieństwo oddzielało się od świeckich. Przynajmniej tak wynika z jego gestów. Chce zejść ze swojej duchowej góry w ten świat, zobaczyć, jak tu naprawdę się żyje, poznać prawdziwego człowieka. Nie dlatego, że duchowny to nie jest prawdziwy człowiek, ale jest to człowiek, który „odszedł od tego świata” i często tak o nim zapomniał, że wydaje mu się, że świat prawdziwy to księża, zakonnicy, albo nawet jedynie sama kuria watykańska.

Czy coś wyniknie z takiej postawy dla teologii? Obecnie jest tak, że teologią zajmują się ci na górze, duchowni, mający kontakt z Duchem. Świeccy, ci na dole, mający kontakt z przyziemnością, nie mają nic do powiedzenia. Jeśli by tak góra spuściła trochę z tonu, spojrzała na dół i postarała się zrozumieć, czym żyje duchowość świecka, teologia uległaby zbawczej przemianie. Bowiem sprawy duchowe, do których dojrzał „dół” są nadal odległe od pojęć „góry” teologicznej. Będę zadowolona jeśli z tego pontyfikatu wyniknie choćby niewielkie zniwelowanie wysokości, na jakiej mieszkają pasterze w porównaniu z owieczkami, nauczyciele w porównaniu z uczniami, ojcowie w porównaniu z dziećmi, duchowni w porównaniu ze świeckimi, ci, co mówią w porównaniu z tymi, co słuchają, władcy w porównaniu z poddanymi, and last but not least, mężczyźni w porównaniu z kobietami.

Sedno mojej teologicznej nadziei streszcza ten oto cytat z ostatniej książki ks. Hryniewicza „Oczekuję życia w przyszłym świecie”: „W dziejach wiary trwa ustawiczny proces korygowania i poszukiwania nowych form myślenia, bardziej zgodnych z duchem Ewangelii. Teologia nie powinna pozostać w tyle przemian zachodzących w umysłach i sercach ludzi wierzących. Powinna być raczej sojuszniczką i promotorką dobrych przemian, które otwierają oczy na całość dziejów Bożego stworzenia i pomagają zrozumieć, że Bóg prawdziwie jest miłością”.

Papieżu Franciszku, nie pozostawaj w tyle za sercami i potrzebami ludzi wierzących! Wiele masz już do nadgonienia. Coś jednak nie pozwala mi zbyt optymistycznie patrzeć w przyszłość…

Eko-wyzwania dla papieża Franciszka

Inauguracja pontyfikatu przyniosła papieski program troski o stworzenie, o środowisko, o bliźniego i nas samych. Obejmuje on integralnie: ekologię przyrodniczą, ekologię człowieka i ekologię duchową.

Gdy prezentuję tematy typu „Problematyka ekologiczna w nauczeniu Kościoła” czy „Eko-tematy w perspektywie chrześcijańskiej” zwykle na końcu pojawia się pytanie: jakiej mierze chrześcijańskie propozycje może odegrać znaczącą rolę pośród wielu współczesnych systemów, prądów, nurtów myślowych, które często całkowicie odmiennie mówią o Bogu, człowieku i przyrodzie?

grafika-inauguracja-hom1Teraz mam dodatkowy argument w postaci nauczania Papieża Franciszka.  Oto bowiem ekolodzy i chrześcijańscy ekolodzy usłyszeli z jego ust ważne słowa. Już inauguracja jego pontyfikatu przyniosła nam papieski program troski o stworzenie, o środowisko, o bliźniego i nas samych. Zadanie „powołania strzeżenia stworzenia”, o jakim mówił, jest trudne i wymagające. Tym bardziej, że obejmuje również ekologię człowieka, zwłaszcza najuboższych i tych najbardziej narażonych na zło zniszczenia. A jej bazą jest ekologia duchowa, troska o nasze serca, aby nienawiść, zazdrość, pycha nie zanieczyszczały naszego życie! Zatem integralnie: ekologia przyrodnicza, ekologia człowieka i ekologia duchowa!

Oczywiście wiemy, że to jedynie uzupełnia dotychczasowe nauczanie Kościoła. Tym bardziej, że za nami pontyfikaty dwóch wielkich Papieży, którzy mocno angażowali się w ekologię świata…

Bł. Jan Paweł II głosił cywilizację miłości opartej na prymacie osoby nad rzeczą, etyki nad techniką, opcji, aby „bardziej być” przed „więcej mieć”. Mocno angażował się w nauczanie o moralnym wymiarze kryzysów świata, również kryzysu ekologicznego i wspólnie z Patriarchą Bartłomiejem podpisał historyczną deklarację „O obowiązku szanowania świata stworzonego”. Ogłosił św. Franciszka z Asyżu patronem ekologów a podróżując po świecie ze czcią całował Matkę Ziemię. Do Polaków w Zamościu wołał z zaangażowaniem: Piękno tej ziemi skłania mnie do wołania o jej zachowanie dla przyszłych pokoleń. Jeśli kochacie tę ojczystą ziemię, niech to wołanie nie pozostanie bez odpowiedzi! Jego myśl w tych tematach można opisać poprzez koncepcję ecologia humana, gdzie troska o przyrodę i ochronę środowiska jest też troską o stworzenie i łączy się z ochroną przestrzeni socjalnej, kulturowej, duchowej, ze środowiskiem wartości, gdzie sens, prawda, dobro, piękno wyznaczają środowisko i przestrzeń autentycznego rozwoju.

Benedykt XVI uznał ruch ekologiczny za „wołanie o świeże powietrze” i pytał o „współczesne arki Noego” czyli jakiś rodzaj wysp, oaz do których człowiek będzie mógł uciec „w których w kontraście do całego zniszczenia wokół nas znowu staje się widoczne piękno świata i piękno życia”. Nie bał się mówić o poważnych tematach ekologicznych, o wykorzystaniu zasobów energetycznych planety, zmianach klimatycznych, zanieczyszczeniu rzek i warstw wodonośnych, zanikaniu różnorodności biologicznej, deforestacji. Głosił potrzebę „solidarności międzypokoleniowej i wewnątrzpokoleniowej” oraz wołał „Jeśli chcesz krzewić pokój, strzeż dzieła stworzenia”. Treść orędzia z 1 stycznia 2010 r. skłoniła znawców Kościoła do okrzyknięcia go najbardziej „zielonym” papieżem w historii. Pozostaje też po nim 2400 ogniw fotowoltaicznych na dachu auli Pawła VI zapewniających tani, czysty prąd dla Watykanu.

grafika-inauguracja-hom2Jednak początek pontyfikatu papieża Franciszka według mnie przynosi pewną „wartość dodaną”. Jest nim coś, co my franciszkanie, nazywany „kazaniem św. Franciszka” – nawiązując do historii, gdy to Francesco razem z bratem Ginepro szli przez miasto modląc się w ciszy, życzliwie traktując wszystkich napotkanych, pomagając potrzebującym i tak głosili swe kazanie.

Również papież Franciszek swe słowa mocno uzupełnia ważnymi gestami, prostotą i pokorą w relacjach z innymi. I to, jak widać, jest odbierane z dużą sympatią i akceptacją.

Czy papieski język dobrych gestów i życzliwości dla innego ma szanse na upowszechnienie? – pytają niektórzy zwłaszcza w Polsce, we Włoszech, i wszędzie tam, gdzie hierarchia kościelna wybiera inny styl. Czy dzięki papieżowi Franciszkowi upowszechni się nauczenie społeczne Kościoła w tematyce ekologicznej?

Paradoksalnie bowiem w ojczyźnie Jana Pawła II jego bogate nauczanie w tych tematach i jego teologia stworzenia jest prawie nieznane, a nawet pomijane w omówieniach poszczególnych dokumentów.  Sama zaś ekologia i działalność ekologiczna jest często uważana za lewacką i „mało katolicką”.

Święty Franciszek z Asyżu kiedyś przypomniał Kościołowi „zakurzone karty Ewangelii” dając wyjątkowe świadectwo prawdy o świecie zapisanej zarówno w i Księdze Objawienia, jak i Księdze Przyrody.  Oby świadectwo Ojca Świętego Franciszka pomogło nam dziś zmierzyć się z kryzysami naszych czasów.

„Zstąpił do piekieł”, czyli dokąd i po co?

Zawarta w Apostolskim Wyznaniu Wiary, odnosząca się do Chrystusa, formuła „zstąpił do piekieł” wskazuje dość tajemniczy moment Paschy Chrystusa. Co konkretnie ona oznacza? Do jakich piekieł zstąpił Jezus w Wielką Sobotę i co takie zstąpienie miało na celu? Aby odpowiedzieć na te pytania, warto najpierw zastanowić się, jaka jest podstawa biblijna tego zstąpienia i jak mogło być ono rozumiane w czasach Chrystusa.

Od Biblii do Credo

Podstawa biblijna nie jest zbyt obszerna, bo są nią jedynie dość enigmatyczne teksty z listów św. Pawła i św. Piotra: Rz 10, 7; Ef 4, 8–10; 1P 3, 19–20, 1P 4, 6. W przypadku św. Pawła jest to o tyle ciekawe, że teksty o tym zstąpieniu to jedyne wzmianki o zaświatach, jakie znajdujemy u niego. Teksty te zdają się oznaczać pójście Jezusa do świata zmarłych pomiędzy Wielkim Piątkiem i Niedzielą Wielkanocną w celu obdarzenia ich owocami zbawienia, które wysłużył przez swoje życie, śmierć i zmartwychwstanie. Są to jednak wypowiedzi dość wieloznaczne, a sam wyraz „piekło” nie zostaje w nich użyty (użyte słowa greckie to abussos – otchłań, katotera mere tes ges – niższe części ziemi, phulake – więzienie). Nic więc dziwnego, że jako oficjalna formuła określająca ten aspekt dzieła Chrystusa, wyrażenie „zstąpienie do piekieł” przyjęło się w nauce Kościoła dopiero w roku 359. Pojawiło się mianowicie w czwartej formule z Sirmium, zredagowanej przez Marka z Aretuzy, i w V w. weszło na stałe do Apostolskiego Wyznania Wiary (Zdzisław Kijas, Niebo, czyściec, piekło, s. 535).

Warto jednak zastanowić się, czym był ten świat zmarłych. Problem w tym, że pojawiające się w greckiej wersji wyznania wiary greckie wyrażenie katelthonta eis ta katotata niekoniecznie oznacza zstąpienie do piekieł. Tak naprawdę chodzi tu o dół, a słowo katotata koresponduje z katotera (niższe) z Ef 4, 9. Przyjęte w tłumaczeniu łacińskim wyrażenie descendit ad infernos (Sobór Laterański IV, 1215 r.) sugeruje piekło. W tekście greckim chodzi jednak o starotestamentowy Szeol (gr. Hades), nie zaś piekło we właściwym sensie, takim, w jakim dzisiaj jest rozumiane.

Kraina zmarłych u Izraelitów

Czy jednak ta różnica terminologiczna jest istotna? Czy nie chodzi tu w gruncie rzeczy o to samo? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba poświęcić trochę uwagi poglądom Izraelitów, zwłaszcza tych współczesnych Jezusowi, na los człowieka po śmierci.

Generalnie wiara ta sprowadzała się do przekonania, że zmarli trafiają do Szeolu, krainy umarłych. Był on rozumiany jako jednakowo smutny i jednakowo beznadziejny dla wszystkich, dla dobrych, mniej dobrych i złych. Wieczność dla każdego była tak samo przygnębiająca, mroczna i nudna. Wszystkich pozbawiał on nadziei i wykluczał możliwość poprawy (Kijas, s. 488). W Szeolu nie było już wyraźnych podziałów na dobrych czy złych, lepszych czy gorszych. Literatura kanoniczna nie odważyła się dzielić ludzi w zaświatach, nie nagradzała dobrych i nie karciła złych. Uczyła raczej, że przeznaczenie jednych i drugich jest identyczne (Kijas, s. 485). Dość ogólna idea Bożej kary spotykającej niegodziwców pojawia się we wczesnych tekstach Starego Testamentu (zob. Pwt 32, 22; Iz 33, 14). Wyraźna koncepcja piekła jako jeziora czy otchłani ognia, gehenny zarysowała się stosunkowo późno, w grecko-rzymskim okresie historii Izraela. Wtedy też pojawiła się koncepcja łona Abrahama jako miejsca, gdzie prawi czekali na dzień sądu. Do tej właśnie idei mógł się odwoływać Jezus w przypowieści o bogaczu i Łazarzu (Łk 16, 19–31), choć trzeba brać pod uwagę, że mogło tu chodzić o odwołanie się do popularnych wśród słuchaczy poglądów, by przekazać naukę o konsekwencjach złego używania bogactwa, nie zaś opis zaświatów.

Konsekwencje zstąpienia do Szeolu

Oszczędne i dość nieprecyzyjne wypowiedzi Biblii, a także grecka wersja wyznania wiary wskazują zatem, że Jezus zstąpił do Szeolu, krainy zmarłych, nie zaś do miejsca kary, piekła. Jednak to miejsce, do którego zstąpił, to miejsce beznadziei i odcięcia od Boga. Ciekawe jest to, co w tym kontekście mówi Gisbert Greshake (Życie silniejsze niż śmierć, s. 145n). Zdaniem tego teologa zstąpienie Jezusa do piekieł oznacza doświadczenie przez Niego Szeolu. A Szeol to królestwo zmarłych, strefa totalnej pustki, opuszczenia przez Boga. Jest to kraina, w której człowiek przestał chwalić Boga, a Bóg zapomniał o człowieku, a zatem taka, w której nie ma żadnej komunikacji między Bogiem a człowiekiem.

Jezus swoim zstąpieniem pokonał Szeol. Poszedł do świata zmarłych, aby obdarzyć ich owocami zbawienia, które wysłużył przez swoje życie, śmierć i zmartwychwstanie. Zdaje się jednak, że najistotniejsze jest tutaj przywrócenie Szeolu Bogu, doprowadzenie do tego, że przywrócona została komunikacja między Bogiem a ludźmi. Oto sam Bóg pojawia się tam, w miejscu największego oddalenia od Boga, by wyprowadzić z niego ludzi do Boga. Triumfowi Szeolu nad życiem przeciwdziała miłość (mocniejsza niż śmierć), której najwyższą manifestacją jest dzieło Syna. Przywraca ona też komunikację z Bogiem. Nie bez powodu zatem Jezus dał swoim uczniom nowe przykazanie: „abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem” (J 13, 34).

Szeol na ziemi

Ciekawe jest to, co o rozumieniu śmierci i Szeolu mówi Gerhard von Rad: „Izrael był w posiadaniu jakiegoś znacznie bardziej wszechstronnego i bardziej kompleksowego wyobrażenia o śmierci, które nie jest bynajmniej łatwe do opisania. Nasze wyobrażenie, w przeciwieństwie do tamtego, jest niezwykle proste: stan śmierci rozpoczyna się z chwilą wygaśnięcia życia psychicznego. Zdaniem Izraela jednak domena śmierci sięgała znacznie głębiej w sferę życia. Słabość, choroba, niewola, zagrożenie ze strony wrogów już są pewnym rodzajem śmierci. Kto jest chory do tego stopnia, że jego ważne funkcje życiowe znacznie zostają ograniczone, ten już znajduje się w stanie śmierci. Zrozumiałe więc stają się liczne wypowiedzi psalmów, w których modlący się poświadczają, iż umarli już byli w Szeolu, ale zostali stamtąd «wyrwani» przez Jahwe. Szeol ma jednak również pewien aspekt ofensywny; wciska się wszędzie na obszar życia” (cyt. za Kijas, s. 484). Czy w tej sytuacji może dziwić, że Jezus na krzyżu przeżywał Szeol jako doświadczenie oddzielenia od Ojca: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” (Mk 15, 34)?

Myślę, że w tej sytuacji można jednak przyjąć, że człowiek może także niejako dobrowolnie oddać się temu Szeolowi na ziemi, uczynić go niejako swoją wizję świata, pragnąć i przyczyniać się do rozszerzenia Szeolu. Ogarnia on tych, którzy sami oddają się śmierci, zrywając komunikację z Bogiem i ludźmi. Szaleńcze szerzenie śmierci to przypadek nie tylko zbrodniarzy dawnych i współczesnych, ale i zwykła pogarda dla innych, brak miłości, a wręcz chęć zniszczenia innych. Wtedy również o komunikacji z Bogiem nie może być mowy, bo „jeśliby ktoś mówił: Miłuję Boga, a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1J 4, 20). Człowiek może być w Szeolu już na ziemi.

Bóg w ciemnej dolinie śmierci

Czy jednak człowiek, zwłaszcza po zstąpieniu Jezusa Chrystusa do Szeolu, jest w stanie odciąć się od Boga? Czy jest w stanie stworzyć sobie Szeol, w którym Boga by nie było? Ciekawy jest w tym aspekcie znany Psalm 23. Warto go przytoczyć.

(1) Psalm. Dawidowy.
Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego.
(2) Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach.
Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć:
(3) orzeźwia moją duszę.
Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach
przez wzgląd na swoje imię.
(4) Chociażbym chodził ciemną doliną,
zła się nie ulęknę,
bo Ty jesteś ze mną.
Twój kij i Twoja laska
są tym, co mnie pociesza.
(5) Stół dla mnie zastawiasz
wobec mych przeciwników;
namaszczasz mi głowę olejkiem;
mój kielich jest przeobfity.
(6) Tak, dobroć i łaska pójdą w ślad za mną
przez wszystkie dni mego życia
i zamieszkam w domu Pańskim
po najdłuższe czasy.

Wiadomo, że jest to psalm ufności, który wyraża radość z niezmiennej opieki, troski i dobrobytu, jakiego doświadczamy od Boga. Wiemy również, że wyraża on ufność w opiekę Boga w najtrudniejszych doświadczeniach życiowych, gdyż „chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną” (Ps 23, 4). Zazwyczaj ten wers interpretuje się tak, że tą ciemną doliną są dla człowieka wszystkie trudne sytuacje życiowe, zwłaszcza te sprowadzające się do przemocy zewnętrznej, gdyż w w. 5 jest mowa o przeciwnikach.

Jest to słuszna interpretacja. Michał Wilk wskazuje, że psalm dzieli się na dwie części, wersy 1–3, wersy 4–5, oraz podsumowanie (w. 6). Początek pierwszej części wskazuje, że Bóg troszczy się o człowieka, opiekuje się nim, wskazuje najlepsze drogi i nigdy nie pozostawia go samego; przeciwnie – podąża za nim i chroni przed niebezpieczeństwami. Początek drugiej części wskazuje na to samo: Bóg gwarantuje bezpieczeństwo stworzeniu i podąża tam, gdzie idzie człowiek.

Czy jednak ciemną dolinę należy rozumieć jako wyłącznie trudności życiowe czy zagrożenie ze strony wrogów? Jak zwraca uwagę Albert Gorzkowski, występujący tu rzeczownik złożony należy tłumaczyć jako „ciemna dolina śmierci” lub „najciemniejsza dolina” (Cóż stanie się, Panie, jeśli spytam?, s. 60n). Z kolei Michał Wilk proponuje tłumaczenie „dolina cieni śmierci”. Tak czy inaczej może tu chodzić, jak wskazuje Zdzisław Kijas (Niebo, czyściec, piekło, s. 19), o biblijny Szeol, który dla ludzi tamtych czasów był krajem ciemności i cienia śmierci.

Jednak psalm wskazuje, że Bóg nie pozostawia człowieka w Szeolu. W. 4 mówi o tym, że Bóg podąża za człowiekiem również do Szeolu (potwierdzeniem tego jest zstąpienie Jezusa do piekieł). Psalm wyrażałby więc przekonanie, że Bóg towarzyszy jako pasterz człowiekowi (kij jako narzędzie obronne, laska jako narzędzie pozwalające na kierowanie stadem) we wszystkich sytuacjach życiowych, które można nazwać Szeolem, wtedy, gdy pogrąża on się w ciemnej dolinie śmierci, gdy swoją wolnością niejako buduje piekło na ziemi. Bóg jest z człowiekiem, by ustrzec go przed ulęknięciem się zła. Jeśli z kolei wspomniany w w. 6 dom Pana miałby oznaczać świątynię czy ziemię Izraela, to i tak są to miejsca obecności Boga.

Psalm 23 można więc odczytywać jako wyrażający ufność w wyprowadzenie przez Boga z Szeolu, krainy śmierci, krainy braku komunikacji z Bogiem do krainy życia, krainy obecności Boga. Wyprowadzenie to może dokonać się w tym życiu we wszelkich sytuacjach, gdy znajdujemy się w ciemnej dolinie śmierci, ale być może również poza granicą doczesności. Nadzieję na to daje zstąpienie Chrystusa do otchłani. Ponieważ Jezus zstąpił do Szeolu, nawiązał komunikację z Bogiem. Jest więc nadzieja, że w sytuacji, gdy człowiek wybierze stan bez komunikacji z Bogiem, w swoim piekle spotka jednak Boga, który być może będzie w stanie go z niego wyprowadzić.

Jak rozumieć ofiarę Chrystusa

Ofiara Chrystusa jest jedną z najbardziej kluczowych kwestii chrześcijaństwa. W zależności od tego jak ją interpretujemy, podpisujemy się pod określonym obrazem Boga. Albo też być może w zależności od obrazu Boga, jaki nosimy w sobie, różnie interpretujemy ofiarę Chrystusa. Według mnie ofiara Chrystusa nie polega na zadowoleniu Ojca ze śmierci Syna. Jej istotą nie jest cierpienie, męka i śmierć. Bóg chrześcijan nie łaknie krwawych ofiar, aby darować ludziom winy i dać im zbawienie. Bóg chrześcijan nie pragnie też cierpienia swoich stworzeń. Jego celem jest uwolnienie świata od cierpień. Niestety ofiara Chrystusa była przez wieki rozumiana jako pełna analogia do Starotestamentowych ofiar rytualnych, polegających na zabijaniu zwierząt ofiarowanych Jahwe. Nie świadczy to najlepiej o obrazie Boga, jaki mają niektórzy chrześcijanie. Dobra nowina chrześcijaństwa gdzieś się w tym podejściu zagubiła. Należy zatem na nowo zanalizować i zinterpretować koncepcję ofiary Chrystusa.

Dla zrozumienia idei ofiary w chrześcijaństwie konieczne jest zapoznanie się z kultami ofiarniczymi innych religii, w których istotnym elementem kultu było składanie ofiary. Weźmiemy tu pod uwagę religie Indii, Ameryki prekolumbijskiej oraz  rozmaitych ludów europejskich i azjatyckich.

Obraz boga w religiach ofiarniczych

Ofiarami składanymi bóstwom były zabijane i spalane zwierzęta, czasem ludzie, pokarmy, napoje, w tym napoje odurzające. Ofiary miały trzy podstawowe cele: przebłaganie za złe uczynki (prośba o przebaczenie), prośba o spełnienie życzeń ludzkich oraz dziękczynienie za otrzymane dobra. W jaki sposób zabijanie, unicestwianie ofiar miało zapewnić satysfakcję bogów? Uważano, że bogowie potrzebują ofiar w postaci pożywienia dla wzmocnienia ich sił witalnych, dla podtrzymania bądź uprzyjemniania ich życia. Byli to bogowie, którzy bywali głodni, spragnieni, znudzeni (dlatego potrzebowali rozrywek lub alkoholu). Bogowie byli łasi na komplementy i chętnie słuchali pochwał na swój temat. Jeśli człowiek chciał dostać cokolwiek od boga, musiał mu za to w jakiś sposób zapłacić. Tą zapłatą była ofiara. Bogowie bowiem nie byli bezinteresowni, nie zależało im na szczęściu ludzi. Zależało im na własnym szczęściu i sytości. Nie współczuli ludziom z powodu ich ofiar w postaci zabijanych dzieci, z powodu ich cierpień. Cierpienie ludzkie nie liczyło się dla bogów. Było konieczną ceną ofiary. Bogowie udzielali ludziom swej mocy za odpowiednią zapłatą. Zapłatą tą często było ludzkie życie. Uśmiercony człowiek lub zwierzę stawali się pokarmem boga. Układ człowieka z bogami polegał na wymianie świadczeń. Bóstwa nie przejawiały miłości do człowieka i nie zależało im na ludziach. Ludzie byli środkami do zaspokojenia ich własnych potrzeb. Nie były to bóstwa całkiem wszechmogące i czysto duchowe. Żywiły się materią, a ich moc zależała w pewnej mierze od człowieka.

Uświęcający sens rytuałów ofiarnych

Na pewno nie rozumiemy dzisiaj do końca sensu ofiar rytualnych. Odkrywczą interpretację kultów ofiarniczych przedstawiają Henri Hubert i Marcel Mauss w Eseju o naturze i funkcji ofiary.

Główna ich teza polega na tym, że ofiara jest rozwiniętą formą podstawowego aktu religijnego – konsekracji. Postawą religii jest podział na rzeczy świeckie i święte, profanum i sacrum, a ofiara jest środkiem komunikacji między tymi dwoma światami. Ta komunikacja zachodzi za pośrednictwem żertwy, czyli rzeczy niszczonej w czasie ceremonii.

Ofiary pokutne, ekspiacyjne, błagalne przywracają utracony związek między bogiem a człowiekiem, przywracają zerwane przymierze. Przymierze jest zrywane przez grzechy, a zatem potrzebna staje się ofiara przebłagalna, aby grzechy zostały przebaczone i bóg znów sprzyjał człowiekowi.

Ofiara (sacrifice) zawsze sugeruje konsekrację. W każdym obrzędzie ofiarnym przedmiot przechodzi z dziedziny świeckiej do religijnej, jest konsekrowany, poświęcony. Żertwa (victim) jest czymś innym na końcu obrzędu niż na początku. Jest uświęcona: wchodzi do stanu łaski, wychodzi ze stanu grzechu.

Ofiarujący – ten, kto doznaje korzyści ze złożenia ofiary, nie ma bezpośredniego kontaktu z bogiem, potrzebuje zatem żertwy, która nabrawszy cech świętości ma dostęp do bóstwa. Żertwa jest pośrednikiem w kontakcie człowieka z bóstwem.

Cechą każdej ofiary jest wyrzeczenie się czegoś, aby coś uzyskać. Ofiara nie jest bezinteresowna. Dwie strony wymieniają wzajemne usługi. Bogowie potrzebowali świeckich, jak i na odwrót. Świeckość podtrzymywała świętość.

Ofiara Chrystusa także jest środkiem komunikacji między dwoma światami: ludzkim i boskim. Ma ten sam cel, co ofiary z zabijanych rytualnie zwierząt: uzyskać kontakt z sacrum, uświęcić siebie. Jednak sposób osiągnięcia tego celu jest w chrześcijaństwie inny. To Bóg wykazuje inicjatywę, Bóg ofiaruje dar ludziom.

Rozumienie ofiary Chrystusa w chrześcijaństwie

Powszechnie podzielany pogląd co do ofiary Chrystusa wygląda następująco: Bóg Ojciec nie był zadowolony z ofiar, jakie składali Mu Izraelici w postaci zwierząt. Dla Jego przebłagania za grzechy potrzebna była inna ofiara: nieskalana i święta. Taką charakterystykę posiadał tylko Chrystus, Syn Boży. Ludzie zabijając Go złożyli Ojcu ofiarę z Syna. Ojciec był nią usatysfakcjonowany i odtąd nie chciał już więcej ofiar, bo otrzymał ofiarę doskonałą – życie Swego Syna. Odtąd Syn siedzi po prawicy Ojca i jest na wieki źródłem przebłagania, a co za tym idzie zbawienia ludzi. Pogląd ten jest wielkim uproszczeniem i zafałszowaniem przesłania chrześcijaństwa. Bóg Ojciec jawi się tu jako ktoś odrębny od postaci Syna, ponieważ Syn musi złożyć Mu siebie w ofierze. Ojciec i Syn są w chrześcijaństwie jednością, czyli mają wspólne interesy i nie rozdzielają się na darczyńcę i darobiorcę. Takie oddzielenie dwóch postaci Boskich skutkuje w teologii poglądami jakoby miłosierny Syn chronił wiernych przed gniewem sprawiedliwego Ojca. A przecież Syn jest „w drużynie” Ojca, mają jeden cel: zbawienie ludzi.

Takie „tradycyjne” podejście do ofiary Chrystusa prowadzi do wniosku, że Ojciec pragnął śmierci Syna i ta śmierć dała Mu satysfakcję. Bez tej śmierci nie przebaczyłby ludziom. Dochodzimy do kuriozalnych wniosków, że posłał Syna, aby Go otrzymać zabitego przez ludzi w ofierze. Nawet zaczyna nam się wydawać, że Bóg pragnął męczeńskiej śmierci Syna i że bez cierpień ofiara nie byłaby ważna. Tymczasem św. Paweł wyraźnie mówi, że gdybyśmy znali Pana chwały, nie zabilibyśmy Jego Syna. Zabiliśmy Go przez to, że Go nie rozpoznaliśmy.

Bóg Izraela miał dość ofiar ze zwierząt. Kazał ludziom zastanowić się, jaki miałby mianowicie odnosić z nich pożytek. Bóg Izraela nie chciał, żeby myślano o Nim jako o Bogu, który jest głodny krwi i ciała ofiar. On chciał, żeby ludzie zmienili o Nim zdanie. Żeby myśleli, że On pragnie tylko ich miłosierdzia. Dlatego to On dał ludziom dar (ofiarę) w postaci Syna, który przyszedł nam obwieścić, jaki jest nasz Bóg Ojciec. Ludzie jednak odrzucili ten dar, nie chcieli słyszeć, że Bóg ma wobec nich większe wymagania niż przestrzeganie rytuałów. Woleli iść na łatwiznę, dalej zabijać owieczki i mieć resztę z głowy. Dlatego droga Jezusa nie odpowiadała im, wymagała za dużo pracy wewnętrznej.

To nie myśmy złożyli dar (ofiarę) Bogu, ani Bóg nie złożył daru sam sobie, ale Bóg złożył dar nam w ofierze. Tym darem był On sam. Na tym polega ofiara Chrystusa.

Jednak zabiliśmy Bożego wysłannika, odrzucając Boży dar. Nie rozpoznaliśmy w Nim świętego Pańskiego, samego Boga. Bóg się jednak nie poddawał. Nie zraziło Go odrzucenie Jego daru przez ludzi. Pokazał nam przez zmartwychwstanie Jezusa, że ten Jego dar ciągle żyje, ciągle jest aktualny, ciągle jest dla nas źródłem łaski. Możemy Boga zabić, a On w nas będzie wierzył, On nas nie porzuci – na tym polega wieczne przymierze, „łaska na wieki”. Tak jak Hiob zaręczał, że nawet jeśli Bóg go zabije, On nie przestanie Mu wierzyć, tak teraz Bóg nas zapewnia, że nie przestanie nam pomagać nawet, jeśli będziemy Go odrzucać, nawet jeśli Go zabijemy. Bo Bóg chce, żebyśmy mieli o Nim dobre mniemanie: że jest cierpliwy, wyrozumiały, współczujący, dobrze nam życzy, nigdy nas nie opuści. Bóg nie chce, żebyśmy o Nim myśleli jak o bogach żądających ofiar na przebłaganie, ofiar za pomyślne załatwienie naszych spraw, ofiar na podziękowanie. On jest Ojcem bezinteresownym. Chce tylko nas, naszych serc pełnych miłosierdzia. Miłosierdzie czyni warunkiem kontaktu z sobą, nie ofiarę.

Bóg nie potrzebuje od ludzi ofiar, to raczej On nas obdarza. Św. Paweł mówi tak na Areopagu: „On, który jest Panem nieba i ziemi, nie mieszka w świątyniach zbudowanych ręką ludzką i nie odbiera posługi z rąk ludzkich, jak gdyby czegoś potrzebował, bo sam daje wszystkim życie i oddech, i wszystko”. (Dz 17, 24-25) To Bóg jest dawcą. My możemy dać Mu jedynie to, że Jego dary przyjmiemy. On tylko tego pragnie.

Znaczenie Zmartwychwstania dla chrześcijaństwa i ludzkości

Zmartwychwstanie Jezusa ma znaczenie uniwersalne, gdyż pokonał On w nim śmierć, największego wroga życia, a każdy człowiek został powołany do życia i chce żyć. W zmartwychwstaniu pojednał On ziemię z Niebem i Niebo z ziemią. Pokonał istniejącą przepaść między tymi rzeczywistościami, czego nikt inny nie mógł dokonać.

Fragmenty rozdziału pochodzą z książki: ks. Marian Rusecki, Pan zmartwychwstał i żyje . Zarys teologii rezurekcyjnej, IW PAX, Warszawa 2006.

V. ZNACZENIE ZMARTWYCHWSTANIA DLA CHRZEŚCIJAŃSTWA I LUDZKOŚCI

Zmartwychwstanie Jezusa ma znaczenie uniwersalne, gdyż pokonał On w nim śmierć, największego wroga życia, a każdy człowiek został powołany do życia i chce żyć. W zmartwychwstaniu pojednał On ziemię z Niebem i Niebo z ziemią. Pokonał istniejącą przepaść między tymi rzeczywistościami, czego nikt inny nie mógł dokonać. Tylko On jako Wcielony Syn Boży, który oddał swoje życie w ofierze za nas, mógł dokonać takiego dzieła, gdyż w rezurekcji wstępuje do Nieba, otwiera niejako jego Wrota. On jako pierwszy „Ziemianin”, Historyczny Człowiek wkracza w nową rzeczywistość, będącą celem powołania każdego człowieka.

Zmartwychwstanie Jezusa posiada szczególne znaczenie dla chrześcijaństwa, które powstało na mocy tego aktu, i to ono stanowi osnowę jego trwania i działania. Zmartwychwstania Jezusa nie można rozpatrywać tylko w kategoriach „dowodu” Jego Bóstwa i mesjańskiego posłannictwa, choć i taki charakter posiada, ani też w wymiarze „nagrody” za wypełnienie funkcji Sługi Jahwe, za kenozę, przykład proegzystencjalnej postawy wobec ludzi tamtego czasu czy idealnego życia, posłuszeństwa Bogu Ojcu i spełnianie Jego woli (czego się nie neguje).

To wydarzenie, kulminacyjne w historii zbawienia, kryje w sobie dwojakie znaczenie: Jezus swoim życiem, działalnością, ofiarniczą śmiercią oraz zmartwychwstaniem wypełnił obietnice mesjańskie dotyczące ludzi nie tylko tamtych czasów, ale przyszłych, oraz iż staje się jedynym i uniwersalnym pośrednikiem zbawienia.

W tej perspektywie konsekwencje rezurekcji Jezusa muszą być pokazane w sposób uszczegółowiony, by nie pozostać na poziomie ogólnikowych stwierdzeń. W tym celu ukażę najważniejsze implikacje Zmartwychwstania dla powstania chrześcijaństwa i jego funkcjonowania w dziejach, w których partycypuje Zmartwychwstały w religii przezeń założonej i promieniuje w sposób objawieniowozbawczy na całe dzieje. Odnosi się to nie tylko do tych, którzy już w Niego uwierzyli, ale też tych, którzy poszukując Prawdy, sensu życia, finalnego spełnienia się, mogą uwierzyć, by posiąść życie wieczne.

Bardzo ważną konsekwencją Zmartwychwstania jest uzasadniona wiara w powszechne zmartwychwstanie i udział w życiu wiecznym. W świetle Zmartwychwstania niejako rodzi się nowe spojrzenie na człowieka, którego można nazwać homo paschalis, człowiek paschalny. Stanowi to podstawę do swoistej antropologii paschalnej ukazującej nowy aspekt bytowania człowieka. Zmartwychwstanie Chrystusa otwiera nadto możliwość finalnego spełnienia się historii i dziejów. Bez tej perspektywy, którą otworzył Zmartwychwstały, dzieje byłyby zamknięte w immanencji świata, w jakimś sensie nie spełnione, a nawet bezsensowne. Chrystus zmartwychwstały przełamał bowiem barierę między tym a tamtym światem i zbudował most umożliwiający przejście z tej rzeczywistości do innej. Wreszcie w chwale Zmartwychwstania będzie uczestniczyć cały świat, całe stworzenie, cały kosmos. Syn Boży poprzez Wcielenie włączył bowiem świat materialny w proces zbawczy. W Zmartwychwstaniu ciało Jezusa Zostało przebóstwione. Na tej podstawie można wnosić, że świat materialny będzie również uczestniczyć w finalnej odnowie.

1. WIARA PASCHALNA I NOWE ODKRYCIE HISTORII JEZUSA

Zagadnieniu wiary paschalnej oraz historii Jezusa trzeba jeszcze poświęcić trochę uwagi, wobec utrzymywania się jednostronnych poglądów na ten temat. Wprawdzie wiele zagadnień z tej dziedziny podejmowałem przy omawianiu różnych teorii i hipotez związanych z problematyką zmartwychwstania, ale były one rozproszone. Dlatego istnieje potrzeba ich zsyntetyzowania, które umożliwi bardziej całościowe ich widzenie.

A) KWESTIA WIARY PASCHALNEJ

Wbrew poglądom R. Bultmanna, W. Marxsena i ich zwolenników, że wiara w Chrystusa pierwszych gmin chrześcijańskich powstała dopiero na skutek refleksji nad zbawczym znaczeniem Krzyża, trzeba stwierdzić, że powstała ona jeszcze przed wydarzeniami Paschy. W Ewangeliach wyraźnie stwierdza się, że wiele osób nie tylko szło za Nim, ale i uwierzyło w Jego misję, choćby na przykładzie taumaturgicznych realizacji Królestwa Bożego; To dlatego był obdarowywany różnymi tytułami chrystologicznymi, np.: Nauczyciel, Prorok, Syn Dawida, Syn Boży, Mesjasz, Syn Człowieczy, które miały znaczenie transcendentne. Gdy do tego dodać wiarę apostołów, którzy byli świadkami całej publicznej działalności Jezusa, wyznanie Piotra w imieniu uczniów Jezusa, to ten wniosek wydaje się całkowicie uprawniony.

Twierdzenia wielu autorów protestanckich, że Ewangelie nie zawierają prawdy historycznej, bo są jedynie świadectwami wiary anonimowych gmin chrześcijańskich, są bezpodstawne. W ich optyce, pierwotne chrześcijaństwo tworzyło dopiero „historię Jezusa”, która nie ma podstaw w rzeczywistości. To ewangeliści, będący kompilatorami różnych tradycji, w gruncie rzeczy by ją dopiero tworzyli, co przeczy relacjom naoczności owych świadków życia i działalności Jezusa. Czy byli oni fantastami, kłamcami? Tego rodzaju poglądy zrywają całkowicie więź między historią a wiarą. Ta ostania stałaby się utopią bez historycznych podstaw.

Trzeba stwierdzić, że przedwielkanocna wiara uczniów nie była jeszcze w pełni dojrzała i przeszła kryzys w czasie męki i śmierci Jezusa. Może niektórzy z uczniów zwątpili w Mistrza, może zlękli się represji tych, którzy po to skazali na śmierć Nazarejczyka, by zamknąć ostatecznie „sprawę Jezusa” uważającego się za Chrystusa. Jednakże zamierzenie Sanhedrynu (jak i zwątpienie uczniów) okazało się całkowicie bezpodstawne.

Po Zmartwychwstaniu następuje eksplozja wiary w Chrystusa. Jednakże nie dokonało się to automatycznie.

Fakt zmartwychwstania nawet dla najbliższych uczniów Jezusa był zaskoczeniem (widać tu kryzys wiary paschalnej). Przewyższał ich wyobrażenie o możliwości zmartwychwstania Jezusa, mimo Jego staurologicznych i rezurekcjonistycznych zapowiedzi, iż umrze i zmartwychwstanie. Nie rozumieli też w pełni Pism dotyczących Mesjasza, chociaż je znali. Dopiero odkrycie pustego grobu i spotkania z Nim naprowadziły ich na myśl, że On znów żyje, tak jak mówiły o tym Pisma, i tak jak On sam to przepowiadał.

Na skutek chrystofanii – z uczniów zalęknionych, załamanych stają się nagle świadkami rzeczywistego Zmartwychwstałego. Nastąpiła w nich niesamowita metamorfoza, co może jedynie tłumaczyć rezurekcją Chrystusa. Odtąd zdolni są do wszystkiego, nawet oddania życia za wiarę w Niego. Odtąd widzą w Nim Mesjasza, Pana, Zbawiciela, Pantokratora. Od tego momentu oni już w pełni iw w sposób bezgraniczny uwierzyli. I to właśnie nazywamy wiarą paschalną, chociaż ma ona szersze odniesienie – nie tylko dla dziejów chrześcijaństwa (o czym będzie mowa), ale i relektury historii Jezusa.

Konkludując ten wątek rozważań trzeba stwierdzić, że bez Jezusa historii nie byłoby Chrystusa wiary.

B) ZBAWCZA RELEKTURA HISTORII JEZUSA

Fakt, że Jezus historycznie istniał nie stanowi żadnego problemu dla Jego zwolenników, uczniów oraz przeciwników, których w owym czasie było więcej, a rekrutowali się oni z tzw. starszyzny żydowskiej. Zasadnicze zarzuty przeciw Jezusowi dotyczyły Jego świadomości mesjańskiej, która wyrażała się w tym, że jest równy Bogu, przypisuje sobie Boskie prerogatywy, czyni dzieła, które może czynić tylko Bóg.

Apostołowie i inni uczniowie, którzy niejako wstępnie zawierzyli Jezusowi, nie do końca jeszcze rozumieli głębię posłannictwa Jezusa. Czasami byli niepojętni i Jezus wyjaśniał im powtórnie sens swojego nauczania i działania. Nie do końca pojmowali sens błogosławieństw, rozmnożenia chleba, wskrzeszenia Łazarza, znaku w Kanie, znaku Jonasza oraz zapowiedzi śmierci i zmartwychwstania – a nawet Tym się gorszyli, np. Piotr.

Dopiero po Zmartwychwstaniu i Zesłaniu Ducha Świętego zaczęli sobie przypominać to wszystko, co słyszeli i widzieli, gdy byli z Nim. Ta anamneza dotyczyła nie tylko przypomnienia sobie wydarzeń przedpaschalnych, ale i głębszego rozumienia ich sensu; idzie tu o ich zbawcze zinterpretowanie. Dokonało się to dopiero w świetle Zmartwychwstania, wypełnienia się Pism w Jego Osobie, przy pomocy Ducha Świętego, który został im zesłany.

Oznacza to, że nie tworzyli oni historii Jezusa, lecz ją w sposób zbawczy zinterpretowali. Co nie znaczy, że dokonali tego w sposób nieumotywowany. Interpretacja nie musi oznaczać deformacji.

Jako przykład można tu podać fakt śmierci Jezusa na krzyżu. Jest to fakt historyczny, ale bez podania jego zbawczej interpretacji, oczywiście w świetle wielu przesłanek biblijnych, nauki samego Jezusa, śmierć ta byłaby tylko informacją bez większego znaczenia.

W świetle Zmartwychwstania odżyła cała historia Jezusa, a więc Jego nauczanie jako Boskiego Emisariusza, oraz dzieła przezeń dokonane. Historia Jezusa staje się wiarygodna w sensie objawieniowozbawczym. Jezus historii i Chrystus wiary to Jedno łączące się w Osobie Jezusa Chrystusa. On istnieje nadal dzięki Zmartwychwstaniu a Jego dzieło trwa w Kościele.

2. POWSTANIE KOŚCIOŁA

W tradycyjnej eklezjologii apologetycznej przyjmowano tezę, ze Jezus Chrystus założył Kościół, ale był on ujmowany przede wszystkim w kategoriach społeczno-jurydycznych, w związku z czym eksponowano te inicjatywy i czynności Jezusa, które prowadziły do ustanowienia instytucjonalnych struktur Kościoła, a więc prymatu i apostolatu. Takie ujęcie było jednak zbyt wąskie i nie odpowiadało całej naturze Kościoła jako pochodzącego od Chrystusa. Było jednak reakcją na protestanckie, liberalne i modernistyczne kwestionowanie widzialnych struktur Kościoła.

Zauważmy także, że wyrażenia, iż Jezus założył czy zbudował Kościół, nie są precyzyjne. Były one oczywiście adekwatne przy rozumieniu Kościoła jako instytucji, bo tę można założyć, powołać do istnienia czy konstytuować, jednak gdy Kościół rozumiany jest jako wspólnota Boga z ludźmi, którzy uwierzyli Bogu w Jezusie Chrystusie, to jego genezę trzeba widzieć w powoływaniu, zapraszaniu do wiary i pozytywnej odpowiedzi ludzi na apel Wcielonego Słowa. W wyniku tego zaczęła się rodzić wspólnota interpersonalna (komunia wiary, nadziei i miłości) o podwójnym powiązaniu: Boga z wierzącymi w Niego (wymiar wertykalny Kościoła) oraz braci w wierze między sobą (wymiar horyzontalny), przy czym inicjatywa zawsze należy do Chrystusa. Stąd Kościół rodzi się i powstaje na drodze wiary, czyli świadomego i dobrowolnego zawierzenia Bogu w Jezusie Chrystusie. Kościół rodzi się stale w ciągu wieków, gdy idzie o nowych jego członków (permanentna eklezjogeneza), ale to nie oznacza, że w Kościele nie ma struktur instytucjonalnych ustanowionych przez Chrystusa. To dzięki nim bowiem owa eklezjogeneza może się dokonywać ciągle i Kościół może zachować swoją tożsamość, choć oczywiście nie tylko dzięki nim.

Mówiąc o inicjatywach i działaniach Chrystusa zmierzających do powstania Kościoła, trzeba mieć stale na uwadze dwuwymiarową działalność Jezusa, zmierzającą równocześnie do budowania Kościoła widzialnego, historycznego i zarazem nadprzyrodzonego. Gdyby Chrystus zmierzał tylko do ustanowienia instytucji, wówczas Kościół byłby strukturą społeczno-prawną. Natomiast gdyby tworzył rzeczywistość tylko niewidzialną, nie byłaby ona uchwytna historycznie, stanowiąc bliżej nieokreślone, mistyczne, a nawet mityczne „zjawisko”.

W myśli teologicznej powstało wiele poglądów na genezę Kościoła. Wśród nich dadzą się wyróżnić rozwiązania zawężone i jednostronne oraz integralne (pomijam tu poglądy naturalistyczne, które negują Chrystusową genezę Kościoła).

W opinii niektórych teologów średniowiecznych (np. Duns Szkot) i współczesnych (np. J. A. Möhler, G. Braun) Kościół zaistniał, podobnie jak zbawienie, już w momencie inkarnacji Słowa. Wtedy powstała już Bosko-ludzka rzeczywistość będąca „miejscem” zbawienia, którym jest zarówno osoba Jezusa Chrystusa, jak i Jego dzieło – Kościół. Ostatecznie Jezus inkorporował się w Kościół po swoim zmartwychwstaniu, tworząc społeczne Ciało Chrystusa. Podczas inkarnacji Syna Bożego, mocą Ducha Świętego, wcielił się w jednostkową naturę ludzką, a po zmartwychwstaniu – w społeczną naturę ludzką. Teoria ta jednak w zbyt małym stopniu uwzględnia znaczenie całokształtu życia i działalności Jezusa dla powstania Kościoła.

Według poglądów niektórych teologów protestanckich i katolickich, przyjmowanych głównie w teologii dogmatycznej, podkreślano, że Kościół powstał na Krzyżu. Za św. Ambrożym i innymi utrzymywano, iż Kościół niejako wypłynął z przebitego boku Jezusa (wydaje się jednak, że na metaforze trudno budować teorię eklezjogenetyczną).

Dzisiaj zagadnienie to ujmuje się szerzej i mówi się o paschalnej genezie Kościoła, co jest słuszne o tyle, że wydarzenia paschalne mają decydujące znaczenie dla jego powstania. Jednakże ten pogląd w zbyt małym stopniu uwzględnia przedwielkanocną eklezjotwórczą działalność Jezusa Chrystusa.

We współczesnej teologii fundamentalnej mówi się o integralnej (syntetycznej) teorii genezy Kościoła[1], która uwzględnia także Wcielenie i Krzyż, ale obejmuje całe życie i działalność Jezusa, od Wcielenia do Zesłania Ducha Świętego. Pamiętać przy tym trzeba, że cała działalność Jezusa zmierzała do wydarzeń paschalnych, które są jej ukoronowaniem. Nadają jej też ostateczny sens.

W tej perspektywie można powiedzieć, że całe życie Jezusa zmierzało do ustanowienia Kościoła, który ostatecznie powstał na skutek wydarzeń paschalnych.

W koncepcji tej wychodzi się od Wcielenia, w którym nastąpiło połączenie Boskiej i ludzkiej natury, warunkujące pełnię objawienia i zbawienia w Jezusie Chrystusie, trwającym i aktualizującym się w dziejach Kościoła i poprzez Kościół. Natura Wcielenia określa też naturę Kościoła, jest on bowiem rzeczywistością Bosko-ludzką.

Kolejnym punktem eklezjogenezy było nauczanie Jezusa rozumiane jako zwoływanie (ekklesia). Jezus na początku swojej publicznej działalności jawił się przede wszystkim jako Nauczyciel, Zwiastun Dobrej Nowiny, Jako Słowo Wcielone, przekazywał On słowo, które miało moc skutecznego apelu, wezwania, zaproszenia, zwoływania wspólnoty słuchaczy, uczniów, apostołów. We wszystkich Ewangeliach wyraźnie widać, że w efekcie nauczania Jezusa powstawała wspólnota wiary, czyli tych, którzy w Niego uwierzyli, zwłaszcza grupa apostołów, stanowiąca jakby przedpaschalny zaczyn Kościoła. Słowo Jezusa miało niewątpliwie wymiar wspólnototwórczy, eklezjotwórczy, związany z łaską, a nie czysto naturalny, co zresztą wynika z osoby Boga-Człowieka. Już na tej podstawie można stwierdzić, że owocem działania Słowa było powstanie wspólnoty nie tylko naturalnej, ale i religijnej, zbawczej.

Podobny charakter mają również dzieła Jezusa, które trzeba rozumieć szeroko i ujmować jako eklezjalną proegzystencję Jezusa. Najpierw należy wymienić te, które na kartach Ewangelii wysuwają się na plan pierwszy i wyrażają się w postawie Jezusa. Chodzi tu o Jego stosunek do wszystkich ludzi z Jego otoczenia, objawiający się w słowach i czynach Jezusa. Jest On miłosierny i łaskawy wobec słabych i grzeszników, przebaczający, zjednujący ich dla Królestwa Bożego, jest przyjacielem biednych, chorych, cierpiących i skrzywdzonych, ale bywa też surowy wobec obłudników, faryzeuszy, niesprawiedliwych oraz krzywdzicieli ludzi, zwolenników czystego formalizmu religijnego. Postawa Jezusa wobec ludzi i świata ma również charakter wspólnototwórczy, czyli eklezjotwórczy. W Jezusie rozpoznają ludzie bliskość Boga i tworzą z Nim wspólnotę. W Jego nauczaniu i postawie spełniają się proroctwa mesjańskie, zwłaszcza proroka Izajasza. Z Nim i w Nim realizuje się Królestwo Boże.

Jedną z pierwszych kościołotwórczych inicjatyw Jezusa było realizowanie obietnic Bożych dotyczących Królestwa Bożego na ziemi. Idea Królestwa Bożego była znana już w Starym Testamencie i stanowiła ona rzeczywiste zapoczątkowanie Kościoła, była prekościołem i zapowiedzią mesjańskiego królestwa. Już na etapie Starego Testamentu, u podstaw formowania się najpierw Ludu Bożego, a potem Królestwa Jahwe, legły liczne wydarzenia mocy Bożej (cuda). Słowo Jahwe i Jego potężne czyny dokonywane w historii narodu wybranego, zwłaszcza w okresie wyjścia z niewoli egipskiej, przejścia przez pustynię i wej­ścia do Kanaanu, stanowiły wezwanie do wiary i tworzenia wspólnoty religijnej związanej z Jahwe, przyczyniały się też do powstawania wiary o wymiarze społecznym i były oparciem dla niej w okresie późniejszym. W zebraniach liturgicznych opowiadano i wspominano (anamneza uobecniająca) nie tylko cudowne dzieło stworzenia, ale także zbawcze czyny Jahwe, w których w sposób niezwykły przychodził On z pomocą, ratował, ocalał, zbawiał. Były więc niejako stałym fundamentem wspólnotowej wiary. Królestwo Boże Starego Przymierza nie miało charakteru definitywnego, dlatego Jezus już na początku swojej pub­licznej działalności głosił jego nadejście i w czynach mocy Bożej zaczynał je realizować. Właściwe Królestwo Boże nadeszło wraz z Nim, a w pełni urzeczywistniło się w Jego męce, śmierci i zmartwychwstaniu, jednakże Jezus zaczął je urzeczywistniać już w cudownych czynach, które były zarazem jego znakami rozpoznawczymi. Ekspresywną odmianą tych znaków były cuda-egzorcyzmy i cuda-uzdrowienia. W nich też zostało przezwyciężone królestwo szatana. W tym też duchu Jezus interpretował swoje cudowne czyny. Królestwo Boże zakresowo jest szersze od Kościoła, gdyż obejmuje ono także eschatyczną sferę zbawienia, niemniej otrzymało ono pewien kształt doczesny i historyczny, i w tym znaczeniu Kościół stanowi ziemską fazę tego Królestwa jako jego początek. Budowanie Królestwa Bożego na ziemi, czyli Kościoła, jest jedną z pierwszych inicjatyw eklezjotwórczych Jezusa.

Ekezjotwórczy charakter miało też powołanie przez Jezusa Chrystusa grupy uczniów, zwłaszcza apostołów. Ich osobiście wybrał: wyjaśniał im głoszone prawdy oraz objaśniał znaczenie dokonywanych dzieł. Ustanowił Dwunastu, udzielił im misji nauczania, uświęcania i pasterzowania. Z grona Dwunastu w sposób szczególny wyróżnił Szymona Piotra, którego uczynił swoim widzialnym zastępcą na ziemi. Jemu dał obietnicę prymacjalną, zmienił mu imię z Szymona na Piotr – oznaczające opokę, fundament widzialnej budowli, modlił się o jego wytrwanie w wierze, a po swoim zmartwychwstaniu przekazał mu władzę prymacjalną. Fakt przekazania urzędu prymacjalnego Piotrowi i misyjnego mandatu apostołom po zmartwychwstaniu świadczy, że otrzymana przez nich od uwielbionego Chrystusa władza, czy raczej misja, nie ma charakteru wyłącznie jurydycznego, ale w jakimś sensie nadprzyrodzony i zbawczy, co wynika z faktu, że w Zmartwychwstaniu dokonała się pełnia objawienia i zbawienia[2]. Oznacza to również, że posługa apostołów i Piotra będzie zbawczo skuteczna. Powołanie Dwunastu z Piotrem na czele, nadanie im mandatu misyjnego oraz sukcesja w apostolacie i prymacie, a także gwarancja istnienia Kościoła do końca świata ma charakter eklezjotwórczy.

Również Ostatnia Wieczerza, mająca ścisły związek z wydarzeniami paschalnymi, odgrywa znaczącą rolę w genezie Kościoła. W jej trakcie zostało zawarte Nowe Przymierze, co Jezus wyraźnie stwierdza po konsekracji wina: „To jest Krew nowego i wiecznego przymierza”. Swoją śmierć określił On jako ofiarę ekspiacyjną za wszystkich: „To jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana” (Mk 14, 24). Ustanowiona Eucharystia staje się centrum życia Kościoła, a Dwunastu zostaje dopuszczonych do udziału w Nowym Przymierzu. Równocześnie Jezus ustanawia sakrament kapłaństwa: „To czyńcie na moją pamiątkę” (Łk 22, 19). Kapłani Chrystusa będą kontynuować dzieło Chrystusa i aktualizować je w dziejach, a właściwie poprzez nich i ich posługę będzie działać nadal sam Chrystus.

Eklezjotwórczą rolę posiada również Krzyż. Jezus Chrystus jako Wcielony Syn Boży był świadomy, że miał dokonać dzieła pojednania człowieka (ludzkości) z Bogiem, o czym wyraźnie świadczy Jego staurologiczna świadomość. W śmierci na krzyżu Jezus złożył ofiarę przebłagalną i dokonał dzieła odkupienia. Na Krzyżu zostało zawarte ostatecznie Nowe Przymierze i powstało Królestwo Boże – elementy na wskroś eklezjorodne. Odkupiona ludzkość staje się zatem nowym Ludem Bożym – Kościołem. Z Krzyża czerpią zbawczą moc sakramenty św. Dzięki Krzyżowi i aplikacji jego skutków, zwłaszcza w chrzcie i Eucharystii, człowiek uzyskuje nową jakość ontyczną, bowiem jest nie tylko stworzony, ale i odkupiony. Owoce Krzyża i Zmartwychwstania są podstawą przemiany człowieka, jego przebóstwienia i permanentnej eklezjogenezy.

Finalnym faktem eklezjogenezy jest zmartwychwstanie Jezusa, w którym sfinalizowało się dzieło zbawienia, polegające na możliwości uczestnictwa każdego człowieka w życiu Bożym i zjednoczeniu z Bogiem. A stało się to za sprawstwem Chrystusa w Zmartwychwstaniu. Dzięki niemu powstała też ugruntowana wiara paschalna, ożyła historia Jezusa przedpaschalnego, (o czym mówiłem wyżej) głębsze stało się jej rozumienie w perspektywie Paschy i historii zbawienia, której Jezus jest centrum. On jest pełnią czasów, Panem dziejów, Pantokratorem, do Niego zmierzały wszystkie czasy i Nim żyją czasy późniejsze aż do paruzji. On jest osnową dziejów.

Kościół rzeczywiście jawi się jako ostatni etap historii zbawienia, a Chrystus uwielbiony jest w nim obecny w sposób duchowy, a jako Głowa Mistycznego Ciała – współkonstytuuje go. Oczywiście Kościół powstał ostatecznie z wydarzenia Krzyża i Zmartwychwstania, w rezultacie czego może skutecznie działać zbawczo w dziejach aż do skończenia świata. Ta eklezjorodna anamneza dokonuje się jednak zawsze przy aktywnym udziale Ducha Świętego, którego Chrystus obiecał posłać Kościołowi. To zagadnienie rozwinę w następnych partiach pracy.

3. PEŁNIA OBJAWIENIA DUCHA ŚWIĘTEGO

Duch Święty, trzecia Osoba Trójcy Świętej, jest równy w istocie i istnieniu z Bogiem Ojcem i Bogiem Synem. Jednakże Jego obecność w historii zbawienia była objawiana stopniowo, chociaż uczestniczył w realizacji zbawczego planu od samego początku. Jego działanie manifestuje się już przy stworzeniu świata (Ruah Jahwe) i człowieka. W Starym Testamencie inspiruje słowo Boże kierowane do synów Izraela, dynamizuje je i pomaga – by było przyjęte jako słowo pochodzące od Boga. On mówił przez proroków, jak wyznajemy to w Credo. Izajasz zapowiada siedem darów Ducha Świętego oraz że na Mesjaszu spocznie Duch Pański (Iz 11, 1–3; 61, 1n). Namaszczenie Jezusa Duchem w synagodze nazaretańskiej nawiązuje do proroctwa Izajasza, że jest Namaszczonym, czyli Mesjaszem, w którym mieszka Duch. Wcielenie Syna Bożego dokonało się mocą Ducha.

Duch manifestuje także swoją obecność przy chrzcie Jezusa w Jordanie, kiedy rozpoczyna się publiczne działanie Mistrza z Nazaretu. Jezus naucza mocą Ducha. Jednakże Duch nie jest jeszcze w pełni rozpoznawany jako trzecia Osoba Trójcy Świętej.

Pełne Jego objawienie i przyjście zapowiada Jezus w mowie wieczernikowej. Zapowiada Jego „zstąpienie na ziemię” w dniu Pięćdziesiątnicy. Wskazuje też na Jego rolę: On będzie pomagać i prowadzić do poznania całej Prawdy oraz aktualizować zbawcze dzieło Jezusa. Dokona się to po zmartwychwstaniu Jezusa. To uwielbiony Chrystus posyła Ducha do swego Kościoła i świata.

Tradycyjna eklezjologia apologetyczna i dogmatyczna ujmowała Kościół i udział w nim Ducha w sposób raczej statyczny, określając bardziej jego struktury niż dynamizm działania w świecie, w różnych kulturach i czasoprzestrzeni. Jan Paweł II w encyklice Dominum et Vivificantem zdaje się przezwyciężać owe wiekowe nawyki i łączy eklezjologię statyczno-strukturalną z dynamiczno-otwartą·

W Dominum et Vivificantem Papież nie poświęca zbyt wiele uwagi widzialnym strukturom Kościoła, słusznie suponując, iż problematyka ta jest znana powszechnie, co nie oznacza, że je całkowicie pomija (por. DeV nr 25). Jednak o wiele większy nacisk kładzie na dynamiczny wymiar Kościoła, który nie tylko kiedyś powstał, ale się rodzi w nowych członkach poprzez wiarę i chrzest, stale się rozwija i wzrasta, utrwala się w dziejach i w kulturach poprzez inkulturację, wnosząc odwieczne i ciągle nowe wartości objawieniozbawcze.

W dalszych rozważaniach uwzględnię obecność Parakleta, Zbawcy, w Kościele aż do jego wypełnienia się w Eschatosie, zwłaszcza w słowie Bożym, w sprawowaniu sakramentów św., kiedy dokonuje się aktualizacja i aplikacja zbawczych dzieł Boga dokonanych w Jezusie Chrystusie, a następnie dążenie do pełnej jedności chrześcijan, dialogiczne otwarcie Kościoła na świat oraz eschatyczny wymiar Kościoła Chrystusowego. Jak się wydaje, są to najważniejsze elementy historycznej i współczesnej eklezjogenezy, choć nie wszystkie, gdyż o niektórych Papież mówi tylko pośrednio[3].

A) DZIAŁANIE DUCHA ŚWIĘTEGO W KOŚCIELE

Obecność Ducha Świętego w Kościele Jan Paweł II wiąże z zesłaniem Go na apostołów. Jego zesłanie i stała obecność w Kościele implikowana i uwarunkowana była – jak często podkreśla Ojciec Święty – „odejściem” Jezusa w śmierci i zmartwychwstaniu (DeV nr 13; 14 i inne). W Pięćdziesiątnicę drzwi Wieczernika zostały otwarte i apostołowie wychodzą, by dawać świadectwo o zbawczym działaniu Boga w Jezusie Chrystusie (nr 25). Świadek w znaczeniu biblijnym to osoba, która nie tylko słyszała i widziała jakieś zdarzenie i może je w miarę dokładnie zrelacjonować, ale która pozostaje w wewnętrznej łączności z zaświadczanym przedmiotem (w naszym wypadku z Jezusem Chrystusem), co łączy się z pełnym zrozumieniem jego istoty, a nie z mało znaczącymi szczegółami.

Wyjście apostołów z Wieczernika oznacza, że nastał czas Kościoła i czas Ducha Świętego, który będzie się teraz w sposób szczególny udzielać (DeV nr 25). On ma permanentnie przypominać to, czego Jezus Chrystus nauczał, i prowadzić Kościół do poznania pełnej prawdy (DeV nr 4, 6, 22). Skoncentrujemy się teraz tylko na tych dwóch zadaniach Parakletosa w Kościele.

Przypomnienie tego, czego Chrystus nauczał, to anamneza. Anamneza w znaczeniu biblijnoteologicznym to nie tylko przypomnienie czy wspomnienie o zdarzeniach przeszłych, co też oczywiście ma miejsce, ale przede wszystkim to aktualizacja, zwłaszcza w zebraniach liturgicznych, tychże wydarzeń. W ten sposób nauczanie Jezusa jest ciągle aktualne. Jego słowa nie przemijają, zachowują walor uniwersalny i ponadczasowy. Są zawsze aktualne i skutkują zbawczo.

Jest to widoczne w nauce Soboru Watykańskiego II, zwłaszcza w Konstytucji o liturgii i w Konstytucji o Objawieniu Bożym. Według nauki tego soboru, wszędzie tam, gdzie czytane lub głoszone jest słowo Boże, tam od wewnątrz działa łaska Ducha, pozwalająca nam zrozumieć sens nauki Chrystusa.

Równocześnie Duch Ojca i Chrystusa prowadzi do poznania pełni Prawdy, zwłaszcza zbawczej (DeV nr 22, 6). Oznacza to z jednej strony, że nasze ludzkie poznanie jest zawsze aspektowe. Mysterium salutis, w tym i Kościół, jest dane tylko w częściowym poznaniu, ale stale się pogłębiającym dzięki światłu Ducha Świętego. Poznawanie więc tej dziejowej Prawdy zawartej w Bogu, od Niego pochodzącej i Jej aplikacja do życia wszystkich ludzi, choćby implikacyjnie przynależnych do Kościoła, jest procesem (DeV nr 62, 64). Ułatwić ma nam to Duch Prawdy. On ma nas doprowadzić do poznania pełni zbawczej Prawdy. Jest to jednak proces, być może trwający do końca dziejów.

Z tego wynika, że nie znamy w pełni tej prawdy ani w odniesieniu do Kościoła, ani poszczególnych religii i narodów, ani historii i dziejów. Dlatego Jan Paweł II podkreśla, że winniśmy się poddawać inspiracjom Ducha, by dochodzić stopniowo – wbrew myślicielom i ideologiom relatywizującym prawdę w ogóle – do poznania całej Prawdy, której źródłem i normą jest sam Bóg, ujawniający ją w ekonomii i historii zbawienia (DeV nr 6,  22, 64).

Duch Święty jest obecny w słowie Bożym głoszonym w Kościele. Jego działanie powoduje rozliczne skutki egzystencjalne w życiu osoby ludzkiej (przezwyciężanie kryzysów egzystencjalnych, odnajdywanie sensu życia, przemianę egzystencji osobowej, jej ukierunkowanie ku finalnemu spełnieniu się, uświęcenie) oraz w życiu społecznym (kościelnym). Duch jest źródłem (fons vivus) i dawcą życia (DeV nr 10). On ubogaca Kościół swoimi darami, odnawia go, czyni zawsze młodym, wyposaża w dary hierarchiczne i charyzmatyczne. Głoszone słowo Boże, któremu towarzyszy łaska, rodzi wiarę i gromadzi wspólnotę wierzących (DeV nr 25, 26, 51). Jest to ważny składnik eklezjogenezy.

Duch Święty jest obecny i działa zarówno w sakramencie Kościoła, jak i w pozostałych sakramentach. Te dwa rodzaje sakramentalności trzeba zdecydowanie odróżnić. Kościół jako sakrament jest znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia w Bogiem i jedności rodzaju ludzkiego (DeV nr 62, 64). Jest prasakramentem wobec siedmiu sakramentów, z którego wypływają i biorą moc zbawczą. Kościół bowiem stale wyrasta z paschalnej tajemnicy Jezusa Chrystusa, która jest źródłem sakramentów i skuteczności ich zbawczego działania. Poprzez sakramenty Kościół spełnia swoją posługę wobec człowieka. Jak głosi Jan Paweł II: w tajemnicy sakramentów ujawnia się dzieło Chrystusa aktualizowane przez Ducha (De V nr 64). On podczas ich sprawowania przychodzi i powoduje u przyjmujących je skutki nadprzyrodzone. Sakramenty oznaczają łaskę i jej udzielają. Kościół jest ich widzialnym szafarzem, a Duch niewidzialnym dawcą życia nadprzyrodzonego.

Przez chrzest, w którym dokonuje się obmycie w Krwi Chrystusa z grzechu pierworodnego, następuje włączenie we wspólnotę Kościoła, oczywiście za sprawą działania Trójcy, w której szczególną rolę odgrywa Duch Boży (DeV nr 9). W bierzmowaniu to Duch obdarza mocą wiary i czyni bierzmowanego świadkiem wiary. Samo zesłanie Ducha Świętego w Pięćdziesiątnicę jest uważane za bierzmowanie Kościoła, jego umocnienie, by istniał aż do skończenia świata, co jest również warunkowane obecnością w nim Chrystusa zmartwychwstałego (DeV nr 30).

Eucharystia jest sakramentem, w którym w Wieczerniku dokonuje się antycypacja wydarzeń paschalnych, a sprawowana na pamiątkę Pana gromadzi i buduje wspólnotę eklezjalną. Ma więc wybitnie charakter eklezjotwórczy. Buduje komunię z Bogiem i z ludźmi, co dzieje się przy czynnym udziale Ducha. Za jego sprawą dokonuje się przemiana darów chleba i wina w Ciało i Krew, co wyraża epikleza drugiej modlitwy eucharystycznej: „Uświęć zatem te dary łaską Ducha Twojego, aby stały się dla nas Ciałem i Krwią naszego Pana, Jezusa Chrystusa” (por. DeV nr 62).

W świetle powyższych stwierdzeń można by wyprowadzić wniosek o epiklezie eklezjologicznej (gr. epzklezis = wezwanie), o której się mówi w teologii wschodniej. Oznacza ona, że Duch gromadzi wspólnotę Kościoła, zwłaszcza wokół Eucharystii, i przyczynia się zarówno do umacniania jej jako całości, jak i poszczególnych członków.

Duch Święty działa również w sakramencie pokuty i pojednania – przekonuje świat o istnieniu grzechu. Jego rola, zwłaszcza w dzisiejszym świecie, jest znacząca, gdyż w wielu społeczeństwach pod wpływem ideologii materialistycznej, liberalnej, agnostycznej, postmodernistycznej zanika świadomość zła i grzechu. Stąd Duch obdarowuje człowieka sumieniem, budzi je, by każdy był człowiekiem sumienia. W sakramencie pojednania jedna On człowieka z Bogiem, z drugim człowiekiem i z samym sobą[4]. Wzmacnia go wewnętrznie, chroni przed rozpaczą, odnawia, czyni nowym stworzeniem. Przyczynia się do jego rozwoju, dojrzewania do pełni osobowej, by był pełnym członkiem Mistycznego Ciała (por. DeV nr 27–48).[5]

Jan Paweł II w różnych miejscach Dominum et Vivificantem mówi o ekumenizmie jako naglącej potrzebie naszej doby. Rozbicie chrześcijan nie tylko zmniejsza skuteczność  ewangelizacji, ale i osłabia wiarygodność Kościoła wobec świata. Stąd modlitwa Jezusa „aby stanowili jedno” jest dziś szczególnie aktualna. Duch Święty jest dawcą jedności, dlatego trzeba Go stale przyzywać. On daje siłę do przełamywania barier dzielących wyznania, narosłych poprzez wieki oporów i uprzedzeń, przezwyciężania przerostów ludzkich ambicji. On odnawia serca, budzi sumienia; rozgrzewa, co jest zimne, gromadzi, co jest rozproszone. On jest Darem Miłości i Zasadą Życia chrześcijan w miłości i pokoju (DeV nr 59; 62). Przyjmując Go, jako dar jedności i życia w miłości, przyczyniamy się do urzeczywistnienia się pełni Kościoła Chrystusowego.[6]

B) DZIAŁANIE DUCHA ŚWIĘTEGO W ŚWIECIE I RELIGIACH

Kościół, którym w sposób niewidzialny kieruje Duch Święty, jest otwarty na całą rzeczywistość, na świat. Tę otwartość i jego dialogiczne nastawienie powoduje Paraklet. Jan Paweł II powołuje się na dokument Vaticanum II – konstytucję Gaudium et spes, który warto przytoczyć: „Wspólnota [uczniów Chrystusa] składa się z ludzi, którzy zespoleni w Chrystusie prowadzeni są przez Ducha Świętego w swym pielgrzymowaniu do Królestwa Ojca i przyjęli orędzie zbawienia, aby przedstawić je wszystkim. Z tego powodu czuje się ona naprawdę ściśle złączona z rodzajem ludzkim i jego historią” (KDK 1) oraz „Duch Boży… przedziwną opatrznością kieruje biegiem czasu i odnawia oblicze ziemi” (KDK 26).

Teksty te z jednej strony wyraźnie świadczą o związkach Kościoła ze światem, a z drugiej zaś o roli trzeciej Osoby Trójcy Świętej. Nie może więc istnieć jakaś dychotomia między Kościołem a światem, zamknięcie się w getcie, lęk przed światem, jakiś izolacjonizm, co prowadziłoby do alienacji i nieskuteczności misji Kościoła w świecie, do którego został przecież posłany. Ze swojej natury, oczywiście dzięki obecności w nim Ducha Chrystusowego, który kieruje dziejami – musi być otwarty na całą rzeczywistość, świat, różne kultury, mentalność narodów, gdyż tylko pod tym warunkiem może mieć coś do powiedzenia światu. Musi więc poznawać kultury, systemy wartości, osiągnięcia i zagrożenia oraz dążyć do wprowadzenia tych wartości, których sam świat dać nie może. To ułatwia proces inkulturacji; by nie niszcząc nic z tego, co jest autentycznym osiągnięciem tego świata, ubogacać go wartościami Chrystusowymi.

Kościół prowadzony przez Ducha i w Duchu do finalnej pełni wnosi w świat nadzieję, jakiej on nie ma w sobie. Świat, zamknięty w immanencji poprzez materialistyczne i niereligijne wizje, jest światem bez nadziei, której progu sam przekroczyć nie może. Świat bez Boga, zamknięty w sobie, nie ma finalnej przyszłości, poza tą, jaką może stworzyć sam człowiek. Możliwości człowieka i ludzkości są zawsze ograniczone, choćby koniecznościowym prawem śmierci, nie mówiąc o takich sprawach, jak problem prawdy i fałszu, dobra i zła, sprawiedliwości i niesprawiedliwości, braterstwa i zniewolenia, różnic klasowych, miłości i nienawiści, cierpienia duchowego i fizycznego, a przede wszystkim związanych z losem człowieka, czyli sensem i celem jego egzystencji.

Nierozstrzygalne kwestie na gruncie nauki i filozofii są rozstrzygalne w świetle wiary i nadziei w Kościele kierowanym przez Ducha Świętego. Przykładem tego jest cierpienie, zarówno fizyczne, jak i duchowe, które jest zawsze bolesne, trudne do przezwyciężenia i zrozumienia. Najczęściej podkreśla się jego bezsens. W Jezusie ukrzyżowanym odkrywa się przed nami zbawczy sens cierpienia. W tym duchu św. Paweł włączał swoje cierpienie w mękę Jezusa, tak czyniło setki tysięcy chrześcijan, zwłaszcza męczenników, tak też swoje dolegliwości i bóle łączył Jan Paweł II z Chrystusem cierpiącym za nas.

Ten wielki sens cierpienia widoczny w życiu Jana Pawła II oddziaływał w sposób wręcz niewiarygodny, niemal cudowny na miliony, także ludzi chorych, cierpiących, biednych. Jego cierpienia jednały i zbliżały ludzi do siebie, nie tylko chrześcijan, ale i przedstawicieli innych religii, a nawet niewierzących. Okazuje się, że cierpienie nie musi być przekleństwem, bezsensem, że zyskuje inny wymiar.

Męka Jezusa i Jego śmierć zakończyły się triumfem – Zmartwychwstaniem. W świetle wiary – partycypacja w cierpieniach i śmierci Jezusa rodzi nadzieje na nowe przyszłe życie. Jeśli więc na życie ludzkie, historię, dzieje patrzymy zgodnie z Bożym planem zbawienia, to wszystko ma sens, zmierza do określonego finału, do sensownego spełnienia się. Absurdy tego świata, jego bezsens tworzy sam człowiek – jeśli przestaje się liczyć z Bogiem.

Jednakże i te absurdy, nonsensy i bezsensy przezwycięża Chrystus zmartwychwstały oraz wierzący w Niego. W sposób niemal naoczny ujawnia to Jan Paweł II, Matka Teresa z Kalkuty, setki świętych kanonizowanych w ostatnim czasie i miliony zbawionych, choć niekanonizowanych. Za ich pośrednictwem też się modlimy o dobra dla nas i świata.

Kościół żyje wiarą, nadzieją i miłością, staje się znakiem nadziei dla świata i o niej ma zaświadczać, stając się signum elevatum in nationes (DeV nr 66, 42, 34, 38).

Duch Święty prowadzi więc do doskonalenia człowieka, ludzkości, świata, do jego przemiany. Dzieła też w religiach. Na ten punkt trzeba zwrócić szczególną uwagę, gdyż nie tylko przedstawiciele pluralistycznej teologii religii (np. J. Hick, P. Knitter), ale i niektórzy teologowie katoliccy, mówiąc o pozainstytucjonalnym (tzn. poza Kościołem instytucjonalnym) działaniu Ducha odrywają je i od Chrystusa, i jakby od Jego dzieła[7]. Jak gdyby On działał „na własną rękę”[8]. Oznaczałoby to działanie Ducha poza Objawieniem Chrystusowym i zasięgiem Jego zbawczego oddziaływania, co jest nie do przyjęcia.

Wspomniano już, że Jezus jest jedynym Zbawicielem świata i Jego zbawcze dzieło obejmuje także wyznawców innych religii. Wyznawcy religii pozachrześcijańskich mogą się zbawić w ramach własnych religii, ale ich wiara, życie religijne, praktyki są dopełniane zbawczą łaską Chrystusa (choć wyznawcy tych religii nie znają Chrystusa i o tym nie wiedzą) właśnie poprzez działanie Ducha Świętego. Jest jedna zbawcza ekonomia Boża, którą objęta jest cała ludzkość. Paraklet nie tworzy własnej ekonomii zbawienia i nie działa odrębnie poza Ojcem i Synem.

4. REZUREKCJA JEZUSA PODSTAWĄ NASZEGO ZMARTWYCHWSTANIA

Człowiek jest świadom tego, że sam, własnymi siłami nie może zrealizować swych najgłębszych pragnień egzystencjalnych. Stąd człowiek (ludzkość) oczekuje pomocy z ze­wnątrz, od Kogoś, od Bytu Transcendentnego, Boga Zbawiciela, który sam jest wieczny i ma moc ocalenia człowieka. Z teologicznego – i nie tylko – punktu widzenia nie ma autosoteriologii, czyli że człowiek nie może się zbawić sam. Iluzją okazują się świeckie eschatologie (pozytywistyczne, scjentystyczne, marksistowskie), że nauka, postęp, ideologia, system polityczny, partia może człowieka uczynić szczęśliwym, długowiecznym, nieśmiertelnym. Tak mogło się zdarzać tylko w mitach. Mitem jest autosoteriologia w różnych jej wydaniach.

Między naszym a tzw. innym światem istnieje przepaść nie do przekroczenia przez człowieka i jego twory, które – tak, jak on – są ograniczone, skończone, niezdolne do osiągnięcia rzeczywistości nadprzyrodzonej.

Tę przepaść mógł jedynie pokonać Jezus Chrystus. Wcielony Syn Boży łączy w sobie Niebo z ziemię, świat Boski z historią i człowiekiem. Został On uprawniony ontologicznie do zbudowania mostu między tymi dwoma światami.

Jezus przez śmierć i zmartwychwstanie otworzył człowiekowi dostęp do „domu Ojca” (J 14, 2), do życia i do udziału w życiu Boga. On wszedł pierwszy do niebieskiej Ojczyzny, aby umocnić wiarę i nadzieję, że jako wierzący w Niego, również do niej wejdziemy (por. Łk 24, 46–49). Jezus stał się „Pierworodnym spośród umarłych” (Kol 1, 18) i wszedł jako pierwszy do nowego świata.

Jezus zmartwychwstały wzywa zatem i zaprasza człowieka do dialogu, do odpowiedzi na Jego dzieło odkupienia i zbawienia, zaprasza do pójścia drogą, która prowadzi do życia wiecznego. On bowiem jest Prawdą, Drogą i Życiem (por. J 14, 6), jest „zmartwychwstaniem i życiem”, a „kto we Mnie wierzy, to choćby umarł, żyć będzie” (J 11, 25). Warunkiem zatem wejścia na tę drogę życia z Bogiem, czyli zbawienia, jest nasza odpowiedź na to zaproszenie, odpowiedź wiarą. Przez nią człowiek otrzymuje udział i dostęp do tajemnicy nowego życia.

Zmartwychwstanie Jezusa przynosi zatem rozwiązanie problemu życia wiecznego osoby ludzkiej, czyli zbawienia, który pojawia się przed każdym człowiekiem, zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i społecznym. Jako przedmiot naszej wiary – jest ostateczną podstawą naszej nadziei na życie wieczne, jest zasadą i źródłem naszego przyszłego zmartwychwstania.

W czasach finalnych, ostatecznych, nastąpi odnowa człowieka – wszystkich wartości oraz ich triumf nad anty­wartościami. W tym duchu można zasadnie mówić, że w Jezusie zmartwychwstałym w sposób nowy i definitywny otwiera się przyszłość i nadzieja na totalną przemianę egzystencji ludzkiej oraz jej historycznych uwikłań, z których część jest zaprzeczeniem zbawczej woli Boga oraz soterycznych działań Chrystusa. Jego zmartwychwstanie jest rękojmią, że w końcu czasów życie zwycięży śmierć, prawda kłamstwo, miłość nienawiść.

Ta nadzieja nie odnosi się tylko do duszy i ducha ludzkiego, jest też nadzieją na przekształcenie i przemienienie naszego ciała. Nic nie jest z tej nadziei wyłączone – oprócz zła. Świadectwa Pisma św. mówią z całą mocą wiary o przyszłym zmartwychwstaniu także ciała, nie opisując bliżej, w jaki sposób się to dokona, i jak będzie ono wyglądało. Będzie to nowe stworzenie niepodległe prawom fizycznym naszego świata[9].

Wiara Żydów w zmartwychwstanie ciał została potwierdzona przez Jezusa. Jego zmartwychwstanie stworzyło obiektywne podstawy do wiary w perspektywę przyszłej ich przemiany. Zmartwychwstaniemy wszyscy, ponieważ Jezus zmartwychwstał: „Ten, co wskrzesił Chrystusa [Jezusa] z martwych, przywróci do życia wasze śmiertelne ciała mocą mieszkającego w was swego Ducha” (Rz 8, 11).

Paweł wzbogaca scenerię zmartwychwstania powszechnego: głos anioła, trąby rozbrzmiewające po to, by zgromadzić wybranych, obłoki paruzji, pochód wybranych (1 Tes 4, 15n; 2 Tes 1, 7n; 1 Kor 15, 52). Obrazowa oprawa zewnętrzna tego wydarzenia należy do klasycznych w apokalipsach żydowskich. Istota sprawy jest jednak ważniejsza niż obrazowy sposób przedstawiania go. W przeciwieństwie bowiem do koncepcji greckich, według których dusza ludzka, wyzwolona z więzów ciała, sama uczestniczy w nieśmiertelności, wiara i nadzieja chrześcijan wyznaje pełną odnowę osoby ludzkiej na wzór rezurekcji Jezusa.

Apokalipsa Jana ukazuje w sposób majestatyczny i prudencyjny obraz zmartwychwstania zmarłych (Ap 20, 11–15). Śmierć i Otchłań wydadzą umarłych po to, by stanęli przed Sędzią wszyscy, zarówno źli, jak i dobrzy. Podczas gdy źli popadną w mroki „drugiej śmierci”, sprawiedliwi rozpoczną nowe życie we wszechświecie przemienionym i utożsamiającym się z Jerozolimą niebieską (Ap 21–22), o czym będzie jeszcze mowa.

Jan głosi, że zmartwychwstanie zmarłych realizuje się już w chwili obecnej. Łazarz powstający z grobu reprezentuje wszystkich wiernych wyrwanych śmierci głosem samego Jezusa (por. J 11, 25n). Z tego też względu mowa o ożywiającym działaniu Syna Człowieczego zawiera aż tak wyraźne stwierdzenie: „Nadchodzi godzina, nawet już jest, kiedy to umarli usłyszą głos Syna Bożego, i ci, którzy usłyszą, żyć będą” (J 5, 25). To wyraźne oświadczenie nawiązuje do przeżyć chrześcijańskich, o którym czytamy w pierwszym liście Jana: „My wiemy, że przeszliśmy ze śmierci do życia”… (1J 3, 14). Ta pewność nie znosi biernego oczekiwania na ostateczne zmartwychwstanie, lecz już teraz wpływa na zmianę życia, które weszło w zasięg oddziaływania Chrystusa.

Podobnie mówił Paweł, uwydatniając charakter paschalny chrześcijańskiego życia, które jest rzeczywistym udziałem w życiu Zmartwychwstałego. Pogrzebani razem z Nim w „chrzcie, w którym też razem zostaliście wskrzeszeni przez wiarę w moc Boga, który Go wskrzesił” (Kol 2, 12). Nowe życie, do którego weszliśmy, to – jego zdaniem – nic innego jak życie zmartwychwstałego Chrystusa.

Prawda o zmartwychwstaniu wszystkich zmarłych głoszona przez Kościół, działający z mandatu Chrystusa, została sformułowana w najstarszych symbolach wiary: „Wierzę w ciała zmartwychwstanie i w żywot wieczny”, „Oczekuję zmartwychwstania umarłych i życia wiecznego w przyszłym świecie”. Apologeci w pierwszych wiekach chrześcijaństwa często głosili wiarę w zmartwychwstanie ciał, przeciwstawiając się platońskim i gnostyckim teoriom pomniejszającym wartość ludzkiego ciała i świata materialnego. Stąd też słowa symbolu: „Wierzę w ciała zmartwychwstanie” trzeba rozumieć nie w sensie platońskim, lecz biblijnym: Wierzę w chwalebne zmartwychwstanie człowieka – branego w jego cielesno-duchowej egzystencji – podległej na ziemi słabościom i skłonnościom do grzechu – a w życiu wiecznym odmienionej na podobieństwo zmartwychwstałego Chrystusa[10].

Dla Kościoła pierwotnego fundamentem wiary w zmartwychwstanie umarłych było zmartwychwstanie Jezusa (por. Dz 4, 1–2). Ono jest jedyną podstawą nadziei i wiary w somatyczne wskrzeszenie naszych ciał i zachowanie tożsamości podmiotowej osoby ludzkiej. O tym mówi apostoł Paweł: ,,A jeżeli mieszka w was Duch Tego, który Jezusa wskrzesił z martwych, to Ten, co wskrzesił Chrystusa [Jezusa] z martwych, przywróci do życia wasze śmiertelne ciała mocą mieszkającego w was swego Ducha” (Rz 8, 11). Zmartwychwstanie umarłych oznacza nie tylko osiągnięcie pełni życia przez jednostkę, ale i społeczność ludzką.

Ostateczną podstawą naszego zmartwychwstania jest rezurekcja Jezusa. Zmartwychwstanie umarłych, czyli przejście z życia ziemskiego do nadprzyrodzonego, zostało pięknie i konkretnie wyrażone też w śmierci Jana Pawła II jako przejście do domu Ojca. Bliska jego beatyfikacja, a i (zapewne) kanonizacja, co zapowiedział Benedykt XVI, zda się potwierdzać tezę, że zmarli święci żyją już w Bogu.

Sumując powyższe rozważania trzeba stwierdzić, że tylko Jezus Chrystus jest jedynym Pośrednikiem i Zbawicielem człowieka. Jedynie On, jako uniwersalny Zbawiciel ludzkości, rzeczywiście zmartwychwstał. Nikt z tzw. pośredników zbawienia lansowanych przez przedstawicieli pluralistycznej teologii religii tego nie osiągnął. Równocześnie trzeba stwierdzić, że zmartwychwstanie Jezusa daje uniwersalne podstawy dla wiary w życie przyszłe, zwycięstwo Prawdy, Miłości, Dobra, wszystkim ludziom, którzy żyją według wymogów prawego sumienia. Zmartwychwstanie Jezusa jest także wypełnieniem zakodowanego w ludzkiej naturze pragnienia życia wiecznego.

5. ANTROPOLOGIA PASCHALNA (HOMO PASCHALIS)

Antropologia paschalna jest czymś nowym w literaturze przedmiotu. Jednakże jest ona zakorzeniona w chrześcijaństwie i wypływa z centralnych prawd naszej wiary, czyli z prawd paschalnych. Przyczynia się ona także do naświetlenia najbardziej kluczowych kwestii związanych z egzystencją ludzką, a przede wszystkim z ostatecznym sensem aktywności człowieka, a więc i całej ludzkości.

Antropologia paschalna ukazuje, w jaki sposób misterium Paschy Chrystusa przenika całość życia i działań człowieka, nawet tych zwykłych i codziennych, bo i one przyczyniają do realizacji siebie, czyli dążenia do finalnego spełnienia. Ukazuje zarazem głęboką więź, jaka istnieje między wydarzeniami paschalnymi i całym doczesnym istnieniem człowieka, łącznie z finalnym spełnieniem w rzeczywistości Transcendentnej, czyli w Bogu, na podobień­stwo Jezusa, dzięki któremu możemy wejść do chwały Ojca. Antropologia paschalna mówi także o tajemnicy jako trwałym wymiarze ludzkiego życia na wzór misterium Jezusa Chrystusa.

Paschę można rozumieć w znaczeniu szerszym i węższym. To ostatnie wyraża przejście Jezusa ze śmierci do nowego życia. Jeśli Paschę rozumiemy w ujęciu starotestamentalnym (czyli w znaczeniu szerszym) jako wyjście narodu izraelskiego z niewoli egipskiej, przejście przez pustynię i dojście do Ziemi Obiecanej, do wolności, to i Paschę Jezusa, czyli przejście z historycznego bytowania do domu Ojca, można rozumieć też szerzej. W takim ujęciu nie ogranicza się ona do wydarzeń ostatniego tygodnia Jego życia (choć są one absolutnie kluczowe i podstawowe), czyli męki, śmierci i zmartwychwstania. Rozpoczyna się ona już od Wcielenia, jest istotnym wymiarem Jego życia i działalności, która zmierza ku finalizacji w ostatnich dniach ziemskiej egzysten­cji Jezusa, a jako punktu dojścia do zmartwychwstania w „Ojczyźnie Obiecanej”, czyli Niebiańskiej Rzeczywistości; obrazowo za św. Janem mówiąc – do bycia w domu Ojca.

Upraszczając nieco sprawę można powiedzieć, że Jezusowi przysługuje w jakimś stopniu nazwa Homo viator (Człowiek wędrowiec, wychodzący z określonego miejsca i czasu, będący w drodze do wyznaczonego celu, a cel ten stanowi sens podjęcia trudu wędrówki i przejścia owej drogi). Jezus to Pielgrzym, zmierzający do największego sanktuarium Miłości w samym Bogu, do którego doszedł przez śmierć i zmartwychwstanie[11]. Widać tu, że Paschę Jezusa można ujmować w znaczeniu szerszym i węższym. Jezus Chrystus jako Syn Boży w ludzkiej postaci dzielił niemal całkowicie los każdego człowieka. Na tej podstawie można już stwierdzić, że rzutuje to na paschalny wymiar każdego człowieka przychodzącego na ten świat.

List do Hebrajczyków określa człowieka jako przechodnia, gościa i pielgrzyma na tej ziemi, który szuka „lepszej Ojczyzny”, spełnienia i ostatecznej tożsamości. Ziemska egzystencja ludzka jest stanem przechodzenia, czyli paschalnym, podobnie jak egzystencja Chrystusowa; ta ludzka uzyskuje to miano dzięki Chrystusowej. Nie chodzi tu tylko o zwykłe podobieństwo, ale o partycypację Syna Bożego w życiu ludzkim i człowieka w Chrystusie.

A) EGZYSTENCJALNA ANALOGIA PASCHALNEGO ŻYCIA JEZUSA I OSOBY LUDZKIEJ

Już z powyższych rozważań wynika, że antropologia paschalna podkreśla związek Chrystusa z człowiekiem i człowieka z Chrystusem. Nie można bowiem poznać i zrozumieć człowieka bez Chrystusa, co eksponował Sobór Watykański II i Jan Paweł II. Zwracał na to uwagę już D. Bonhoeffer, który pisał: „Odkąd Bóg stał się człowiekiem, wszelkie rozważania na temat człowieka – z pominięciem Chrystusa – były bezpłodną abstrakcją. Antytezą człowieka przyjętego w postaci Chrystusa jest ten człowiek, który sam sobie jest stwórcą, sędzią i odnowicielem, który żyje obok swojego rzeczywistego człowieczeństwa – i dlatego sam siebie prędzej czy później zgubi. Odchodząc bowiem od Chrystusa, odchodzi się od swojej istoty”[12]. Antropologia budowana więc w oderwaniu od Chrystusa – Prawdziwego Człowieka – bez odniesienia do Jego paschalnego życia, prowadzi donikąd. W łączności z Nim natomiast uzyskuje paschalny wymiar.

Aby ten wymiar określić należy skoncentrować się na „paschalnym” aspekcie istnienia ludzkiego, jakby „odbijającym” paschalne życie Jezusa, a zarazem i życie Jezusa, rzutujące na los w istocie każdego człowieka. Już w tym ujawnia się jakieś paschalne współprzenikanie, jakby współuczestnictwo człowieka w paschalności.

Oto Maryja z obawą przyjęła zwiastowanie anioła Gabriela, że zostanie Matką Syna Bożego. Zawierzywszy temu wyrzekła fiat, niech się stanie. Oblubieniec Maryi, św. Józef, zanim uwierzył, że chodzi o Dziecię Boże, które zbawi lud od grzechów, chciał swoją Oblubienicę oddalić, by jej nie zniesławiać. Ówcześni ludzie mający władzę obawiali się przyjścia kogoś, kto mógłby ich pozbawić tego, co mają. Herod chciał stracić nowonarodzone Dziecię. Na skutek tego Święta Rodzina musiała emigrować do Egiptu, podczas gdy w Betlejem dokonała się rzeź niewiniątek.

Już te najwcześniejsze wydarzenia z życia Jezusa są obrazem początku Jego Paschy i paschy innych ludzi. Zdarza się przecież, że kobiety boją się macierzyństwa, jakby nie wierzyły, że owoc ich łona będzie dzieckiem Bożym. Gdy kobieta w to uwierzy, wówczas spełnione macierzyństwo sprawia jej radość, będąc odwzorowaniem sytuacji pierwszej Ewy i drugiej – Maryi, gdyż staje się to także za sprawą Najwyższego. Podobnie się rzecz ma ze sprawą ojcostwa. Wielu mężczyzn nie chce być ojcami, niektórzy chcą się wyprzeć zarówno ojcostwa fizycznego, jak i duchowego. I dziś istnieją Herodowie, którzy są zwolennikami rzezi niewiniątek, tych jeszcze nienarodzonych i już narodzonych, np. z licznymi wadami (to jest początek kenozy prowadzącej do paschy finalnej).

Z narodzinami własnych dzieci nie godzą się egoiści. Egoizm jest całkowicie sprzeczny z postawą proegzystencjalną, wyklucza też możliwość zaufania Bogu. Maryja i Józef w trudnych sytuacjach zaufali Bogu, co było początkiem paschalnej drogi Jezusa. Istnieje więc pewna analogia między początkiem drogi paschalnej Jezusa i każdego człowieka – i to od momentu jego poczęcia.

W życiu i działalności Jezusa objawiały się liczne momenty przyszłej chwały, jaką miał osiągnąć, ale były to tylko jej prześwity. Na skutek Jego niezwykłego nauczania i działalności, tłumy Go wielbiły, szły za Nim, chciały nawet, aby był ich królem. Lecz promienie tej chwały nie były trwałe. To jakby tyko prześwit chwały, która się dopiero objawi. Na tej drodze paschalnej odnajdujemy analogiczne momenty także w życiu ludzi. Niemal każdy człowiek przeżywa w swoim życiu chwile chwały: gdy dziecko wielbią rodzice, gdy osiąga sukcesy, gdy ma swoich wielbicieli, adoratorów i fanów. Każdy człowiek ma swoje „pięć minut” w historii: powodzenie, uznanie, uwielbienie, ale zwykle nie są to sukcesy trwałe, często chwilowe (choć trwają relatywnie długo). Uroda, sława, przewodzenie, kult – przemijają, a główni „bohaterowie” tego świata przechodzą na margines, a nawet na śmietnik historii. Chwała doczesna, jeśli jest budowana na Bożych wartościach, przetrwa i jest przebłyskiem przyszłej, która się objawi w czasach eschatycznych. Chwała czysto ludzka, bez zakorzenienia w transcendencji przemija.

Ludzkie uwielbianie Jezusa przez liczne rzesze nie sięgało Jego głębi, całego dzieła paschalnego. Budowane było na doraźnych korzyściach płynących z działalności Jezusa. Chwała Jezusa, jeśli byłaby budowana tylko i wyłącznie na ocenach czysto ludzkich, byłaby próżna i zmienna. Prawdopodobnie ci sami, którzy chcieli Go obwołać królem, wznosili później okrzyki przeciw Niemu i chcieli Go ukrzyżować.

Jezus do prawdziwego uwielbienia, finału Paschy, szedł drogą kenozy, uniżenia się. On, wielbiony przez tłumy, przeszedł gehennę w ostatnich dniach życia. Został przez ludzi odrzucony, zdradzony, opluty, wyśmiany, katowany, doprowadzony do haniebnej śmierci krzyżowej. Biorąc pod uwagę tylko naturalistyczne patrzenie na to, czy nie można się było całkowicie załamać?

Analogicznie do tej drogi Jezusa, można znaleźć wiele odpowiedników w życiu ludzkim. Wiele osób doświadcza pogardy, zdrady ze strony innych. Wiele osób jest katowanych fizycznie, psychicznie i duchowo. Niekiedy niewinni ponoszą kary za winnych. Przekupstwo, korupcja, manipulowanie tłumami – czyż nie jest jakimś odzwierciedleniem czasów Jezusa i udziałem w Jego kenozie ludzi prawych, biednych, wzgardzonych?

Jednak tak, jak „kłopoty” z narodzeniem Jezusa – jako Jego punkt wyjścia życia paschalnego – tak i przebłyski chwały doczesnej oraz doświadczenia męki, osamotnienia i śmierci nie stanowią punktu dojścia Jego Paschy, lecz są warunkami dojścia do jej finału, czyli zmartwychwstania. Podobnie dotyczy to i drogi paschalnej każdego człowieka. Kenoza człowieka, której w różnym stopniu doświadcza każdy na wiele sposobów, nie jest też kresem jego egzystencji. Przez blaski chwały i kenozy prześwituje radość osiągnięcia Prawdy, Dobra, Piękna, Miłości, Wiecznego Życia.

Paschalny wymiar życia staje się jeszcze bardziej wyraźny w cierpieniu. Jego uczestnikiem jest każdy człowiek. Chodzi o cierpienie fizyczne, choroby i ból z nimi związany, oraz duchowe, które wcale nie są lżejsze od cielesnych. Różnych cierpień doświadczał także Jezus. Cierpienie samo w sobie jest bezsensowne, wyniszczające każde istnienie ludzkie i prowadzi często do śmierci biologicznej oraz duchowej (ten ostatni rodzaj śmierci nie dotyczy Jezusa, chociaż na krzyżu wypowiedział słowa: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił”, bo w swym cierpieniu i śmierci widział spełnienie swego Boskiego posłannictwa, o czym świadczą słowa: „Wykonało się”). Św. Paweł włącza swoje cierpienie do cierpień Jezusa, gdyż miały one wymiar zbawczy. Konsekwentnie trzeba wnioskować, że każde ludzkie cierpienie połączone z Chrystusowym posiada taki wymiar. Wyraźnie na to wskazuje list apostolski Jana Pawła II Salvifici doloris[13].

Dekret o działalności misyjnej Kościoła II Soboru Watykańskiego również wskazuje, choćby pośrednio, na paschalny wymiar człowieka i ludzkości. Czytamy w nim między innymi: „Wszyscy potrzebują Chrystusa jako przykładu, nauczyciela, oswobodziciela, zbawiciela, ożywiciela”; On jest „źródłem oraz wzorem tej odnowionej ludzkości, do której wszyscy dążą”. Gaudium et spes wskazując na centralną rolę Chrystusa w historii zbawienia (podobnie jak to czyni Dei Verbum i Lumen gentium i inne dokumenty soborowe) naucza, że: „Ktokolwiek idzie za Chrystusem, Człowiekiem doskonałym, sam też pełniej staje się czło­wiekiem”, czyli paschalnym. Miarą zatem stawania się człowiekiem jest zbliżanie się do Chrystusa, jakby utożsamianie się z Nim. Jan Paweł II w Redemptor hominis stwierdza, że dopiero w tajemnicy odkupienia człowiek odnajduję „swoją właściwą wielkość, godność i wartość swego człowieczeństwa”. Może dopiero w Nim „zrozumieć siebie do końca” (nr 10).

Tę myśl szerzej rozwija Jan Paweł II w homilii wygłoszonej w Warszawie na placu Zwycięstwa (2 VI 1979), w której Chrystusa nazwał kluczem do rozumienia tej wielkiej i podstawowej rzeczywistości, jaką jest człowiek: „Człowieka bowiem nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie. Nie może tego wszystkiego zrozumieć bez Chrystusa. I dlatego Chrystusa nie można wyłączać z dziejów człowieka w jakimkolwiek miejscu ziemi”[14].

Na podstawie powyższych stwierdzeń można już mówić o paschalnym wymiarze osoby ludzkiej. Wymiar ten jeszcze w większym stopniu ujawnia się, gdy rozważamy sens śmierci człowieka w perspektywie śmierci Jezusa.

W ziemskiej egzystencji człowieka najbardziej upodabnia do Chrystusa śmierć. Człowiek doświadcza w niej najbardziej tragicznego momentu swojej egzystencji, jej doczesnego kresu, końca. Często towarzyszą jej ból, cierpienie, a zwłaszcza niepewność, co do przyszłego losu, rozstanie z najbliższymi. Chrześcijanom towarzyszy jednak wiara w Chrystusowe zwycięstwo nad śmiercią i życie w innym świecie wraz z Chrystusem zmartwychwstałym. Teologia katolicka określa ją w kategoriach paschalnych jako przejście do innej rzeczywistości, do domu Ojca, w którym jest mieszkań wiele. To przekonanie i wiara wyrasta z nauki Jezusa Chrystusa i Jego doświadczenia śmierci oraz triumfu nad nią w zmartwychwstaniu. Ujawnia się to z wielką wyrazistością, gdy na naszych oczach konał i zmarł Jan Paweł II. Tej śmierci nie zdominowało zwątpienie, rozpacz, ale właśnie niemal powszechna wiara w jego przejście (pascha) do domu Ojca. W świetle zmartwychwstania Jezusa śmierć została zrelatywizowana i usensowniona, a paschalne życie wędrowca osiąga cel swego pielgrzymowania w życiu dalszym – już nie podległym prawom ziemskiej paschalności.

B) REDEMPCYJNO-SOTERIOLOGICZNY CHARAKTER PASCHY JEZUSA I JEJ ANTROPOLOGICZNE SKUTKI

Śmierć człowieka nie była w planach Bożych. Dlatego uznając słabość człowieka i jego grzeszność oraz brak dostatecznego poznania, Bóg postanowił go odkupić i dać mu możliwość zbawienia. Zesłał więc swojego Syna, aby człowieka zbawił, uwolnił od grzechu i śmierci.

Odkupienie człowieka grzesznego przez Jezusa Chrystusa nie oznacza przywrócenia mu statusu rajskiego, ale ubogacenie go darami redempcyjnymi. Człowiek odkupiony to coś znacznie więcej niż stworzony, co tak mocno podkreślał Jan Paweł II w licznych swoich wystąpieniach. Jest to nowy paschalny wymiar osoby ludzkiej.

Jan Paweł II w Redemptor hominis eksponuje godność człowieka odkupionego przez Chrystusa. Zwracając zaś uwagę na braki wielu antropologii filozoficznych i przyrodniczych pisze: „Na tym trudnym i odpowiedzialnym etapie dziejów Kościoła i ludzkości widzimy szczególną potrzebę zwrócenia się do Chrystusa, który jest Panem swojego Kościoła i Panem dziejów człowieka poprzez Tajemnicę Odkupienia” (nr 22).

Odkupieńcza śmierć Jezusa nie była celem Jego życia. Było nim Zmartwychwstanie, które jest pełnią zbawienia. Takim też jest i powołanie każdego człowieka (czy finalnie je osiągnie to jest już inna sprawa).

Misterium paschalne Jezusa wyznacza niejako sposób egzystencji człowieka w Chrystusie, a przede wszystkim wskazuje na wspólnotę jego losu w życiu i śmierci razem z Nim, a konsekwentnie i w zmartwychwstaniu, jak mówi Pawłowy List do Rzymian: „Przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie – jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca. Jeżeli bowiem przez śmierć, podobną do Jego śmierci, zostaliśmy z Nim złączeni w jedno, to tak samo będziemy z Nim złączeni w jedno przez podobne zmartwychwstanie. To wiedzcie, że dla zniszczenia grzesznego ciała dawny nasz człowiek został razem z Nim ukrzyżowany po to, byśmy już więcej nie byli w niewoli grzechu. Kto bowiem umarł, stał się wolny od grzechu. Otóż, jeżeli umarliśmy razem z Chrystusem, wierzymy, że z Nim również żyć będziemy, wie­dząc, że Chrystus powstawszy z martwych już więcej nie umiera, śmierć nad Nim nie ma już władzy. Bo to, że umarł, umarł dla grzechu tylko raz, a że żyje, żyje dla Boga. Tak i wy rozumiejcie, że umarliście dla grzechu, żyjecie zaś dla Boga w Chrystusie Jezusie” (6 , 4–11). Ten tekst wyraża istotę paschalności Jezusa i człowieka.

Zbawcze działanie Chrystusa dokonuje się w każdym miejscu i czasie bytowania człowieka. Każda osoba ludzka jest przestrzenią i miejscem spotkania z tajemnicą paschalną Chrystusa. On jako Ukrzyżowany i Uwielbiony w misteryjny sposób dosięga człowieka w konkretnych sytuacjach życiowych. Łaska zbawienia – jak stwierdza W. Hryniewicz – jest łaską paschalną, działaniem powszechnej obecności Chrystusa i Ducha Świętego[15].

 



[1] Por. Cz. Bartnik, Kościół Jezusa Chrystusa; S. Nagy, Chrystus w Kościele. Zarys eklezjologii fundamentalnej.


[2] Por. Jan Paweł II, Zmartwychwstanie szczyt objawienia. W: Katechezy Ojca Świętego Jana Pawła II. Jezus Chrystus, s. 350–353.


[3] W niniejszych rozważaniach w dużym stopniu będę korzystał z tej encykliki, ponieważ jest to nowa synteza pneumatologii.


[4] Por. J. Nagórny, Duch Święty w sumieniu chrześcijańskim, W: Jan Paweł II. Dominum et Vivificantem. Tekst i komentarze, s. 193–213; Cz. S. Bartnik, Duch Święty a hamartologia. W: tamże, s. 161–171; J. Kudasie­wicz, Duch Święty a grzech świata (J 16, 7–11). W: tamże, s. 173–182.


[5] Do często eksponowanej w encyklice myśli, że Duch Święty jest sprawcą jedności Kościoła gromadzącym ludzi w jedno, nawiązują niemal wszyscy autorzy ją komentujący, co widać choćby w lubelskiej pracy tu cytowanej. Podstawę do zrozumienia głębi tej myśli może stanowić praca pod red. W. Hryniewicza, J. S. Gajka i S. J. Kozy, Ku chrześcijaństwu jutra. Wprowadzenie do ekumenizmu.


[6] Idea ta wynika z mandatu Chrystusa „Idźcie na cały świat”. Zawsze była obecna w myśli chrześcijańskiej. W sposób definitywny wyeksplikował ją Sobór Watykański II, zwłaszcza w Gaudium et spes. Jan Paweł II rozwija myśl soborową niemal we wszystkich swoich wystąpieniach, zwłaszcza gdy chodzi o relację Kościoła ze światem. Dzieje się to niewątpliwie pod wpływem Ducha Świętego, co podkreśla sam Jan Paweł II.


[7] Por. J. Ratzinger, Kontekst i znaczenie dokumentu „Dominus Iesus”. W: Wokół deklaracji „Dominus Iesus”, s. 201–205.


[8] Słyszałem opinię, że Duch Święty działa i w sektach. Czy Ten, który ma jednoczyć ludzkość i prowadzić do jedności przyczyniałby się do rozbicia chrześcijaństwa i odchodzenie od Chrystusa? A sekty są tego przejawem. Czy takie poglądy wynikają z nauki o Duchu Swiętym? Czy nie jest to tzw. radosna twórczość parateologów i członków różnych sekt?


[9] Szerzej rozwój tej myśli przedstawia ]. Ratzinger: Eschatologia, s. 183–213.


[10] Zob. J. Ratzinger, Eschatologia, s. 183–195.


[11] Por. P. Teilhard de Chardin, Środowisko Boże. Człowiek; G. Marcel, Homo viator.


[12] Wybór pism, s. 167–168.


[13] List apostolski Salvifici doloris Ojca Świętego Jana Pawła II o chrześcijańskim sensie ludzkiego cierpienia.


[14] Jan Paweł II, Homilie i przemówienia. Polska 1979. „Znak”, 1979, nr 301–302, s. 645.


[15] Pascha Chrystusa w dziejach człowieka i wszechświata. T. 3, s. 60.