Archiwa tagu: Augustyn

Halsowanie między łaską a wolnością

ORP Iskra przy zachodzie slonca 3.jpg, źródło: Wikimedia commons
ORP Iskra przy zachodzie slonca 3.jpg, źródło: Wikimedia commons

Nie tylko alkoholicy, ale i wszyscy „chorujący” na jakiekolwiek uzależnienie, ulegają tak zwanemu „myśleniu magicznemu” czy inaczej „myśleniu życzeniowemu”; albo, żeby było bardziej pobożnie, powiedzmy: wyrażają „pobożne życzenia”. Które oczywiście mają więcej wspólnego z szaleństwem niż z pobożnością – bo czyż nie jest „zaklętym kręgiem” powtarzać w kółko te same zachowania w niechrześcijańskiej nadziei (matce wiadomo kogo), że w końcu dadzą one inny rezultat niż do tej pory? Czytaj dalej Halsowanie między łaską a wolnością

Odkryć dach, rozkroić chleb

Czy dysponując tak wspaniałym darem, jakim jest samo Słowo Boże, potrzebujemy jeszcze słowa ludzkiego? Beda Czcigodny odpowiedziałby na to przywołując alegoryczną interpretację następującego wersetu Ewangelii Marka: „I uczyniwszy otwór, spuścili łoże, na którym leżał paralityk” (Mk 2, 4). Na szczególną uwagę zasługuje tu fakt, iż osoba usiłująca zbadać treść Pisma przyrównana zostaje do ewangelicznego paralityka, a więc do kogoś, kto w alegorezie patrystycznej najczęściej kojarzony bywał z postacią grzesznika oczekującego łaski i miłosierdzia. W oparciu o to wstępne założenie (mowa będzie przecież o pokorze i pobożności), Doctor Venerabilis w taki oto sposób wyjaśniał znaczenie, jakie dla rozwoju rozumienia tekstu natchnionego mają pisarze kościelni (ecclesiastica littera):

Po zrobieniu otworu w dachu kładą chorego przed Jezusem, bo odsłoniwszy tajemnice Pism przychodzi się do Chrystusa, tj. przez pobożność i pokorę zstępuje się do Jego pokory. I dobrze opisuje drugi Ewangelista dom, w którym znajdował się Jezus: był pokryty dachówkami. Odkrywszy godną pogardy zasłonę liter (zob. 2Kor 3,6.13-16), jeśli tylko znajdzie się ktoś, kto nam ją odsłoni, odnajduje się bożą moc łaski duchowej. Obnażenie dachówek domu, w którym znajdował się Jezus, oznacza odnalezienie w niskości liter sensu duchowego i tajemnic niebiańskich. To zaś, że chory został złożony wraz z łożem, oznacza, że człowiek znajdując się jeszcze w tym ciele, ma obowiązek poznać Chrystusa.

Sięgnięcie wstecz do „złotego wieku” kształtowania się doktryny chrześcijańskiej w pełni uzasadnia refleksje Bedy, dziś mogące budzić lękliwe podejrzenia, zwłaszcza jeżeli chodzi o „godną pogardy zasłonę liter” (czy podejście to nie jest jednak bliskie nowoczesnym teoriom hermeneutyki tekstu?). Znany jest wszakże przypadek Augustyna z Hippony, egzegety targanego wieloletnią burzą wewnętrzną, który nie mógł właściwie zrozumieć początku Księgi Rodzaju i tym samym odetchnąć z ulgą, dopóki nie poznał Ambrożego, błyszczącego erudycją, cnotą i wymową biskupa Mediolanu. W nieco później opublikowanym traktacie De doctrina christiana sam wypowiedział się w sposób systematyczny i normatywny na temat relacji, jaka zachodzi pomiędzy Słowem Bożym a ludzką mądrością:

Nie zaniedbujmy także czytania książek lub słuchania czytającego oraz wykładającego człowieka, oczekując „porwania aż do trzeciego nieba czy to w ciele, czy poza ciałem” – jak powiada Apostoł – i usłyszenia tam „tajemniczych słów, których nie godzi się człowiekowi wypowiadać” lub zobaczenia tam Pana Jezusa Chrystusa, żeby raczej od Niego niżeli od człowieka usłyszeć Ewangelię (…). A wreszcie sama miłość łącząca ludzi węzłem jedności czyż miałaby dostęp do zjednoczonych i niejako przenikających się wzajemnie umysłów, gdyby ludzie od ludzi niczego się nie uczyli? Jest rzeczą całkowicie pewną, że to nawet nie anioł posłał do apostoła owego słynnego rzezańca, który czytał księgę proroka Izajasza i nie rozumiał jej; to nie anioł też wyjaśnił mu to, czego nie rozumiał, ani Bóg nie objawił mu tego w umyśle bez posługi ludzkiej, ale raczej za natchnieniem Bożym został posłany i przysiadł się do niego Filip, który rozumiał proroka Izajasza, i to on, przez posługę ludzkiej mowy i ludzkimi słowami, odsłonił mu to, co w Piśmie było niejasne.

W słowach tych użyta zostaje znamienna argumentacja, mająca – jak sądzę – charakter nie tylko retoryczny, ale również doktrynalny. Przede wszystkim Augustyn stwierdza, że Bóg jako zasadniczy autor tekstów świętych nie udziela się bezpośrednio interpretującemu rozumowi ludzkiemu, ale posyła człowieka, który z kolei – dzięki pomocy, jaką sam niegdyś otrzymał od swojego mistrza – rozumie dany werset biblijny. Stwórca pragnie bowiem, aby czytanie Słowa Bożego stało się okazją do zacieśniania między ludźmi więzów jedności i miłości. Przesłanie jakże aktualne dla katolickiego kultu świętych oraz naszego współczesnego podejścia do Ojców Kościoła! Co więcej, Augustyn wspomina o swoistej „posłudze” (ministerio), jaką chrześcijanin spełnia w akcie pomocy drugiemu we właściwym zrozumieniu sensu Pisma. Tą właśnie drogą De doctrina christiana forsuje prawdziwie dialogiczny, „agapetyczny” aspekt czytania Biblii. Nie bez powodu Augustyn przedstawiany jest w tradycji katolickiej jako „mędrzec serca”; jego kordialne podejście do teologii rzutuje również na sposób prowadzenia egzegezy, tak w sensie wertykalnym (człowiek-Chrystus), jak i horyzontalnym (człowiek-człowiek).

Powyższe rozważania prowadzą do konstytutywnego wniosku: Ojcowie Kościoła, jako świadkowie i współtwórcy Tradycji, są przede wszystkim uprzywilejowanymi interpretatorami Pisma (tzw. „egzegeza patrystyczna” stanowi centralny punkt „czytania Pisma wedle tradycji”). W tym miejscu można jednak zadać pytanie, jak autorytet ludzki, jakim odznaczają się pisarze wczesnochrześcijańscy, realizuje się w obliczu bezkonkurencyjnego autorytetu Słowa Bożego? Z jednej strony łaska Boża buduje na naturze, a więc nie wypiera znaczenia i wpływu ludzkich predyspozycji; jej działanie w życiu ludzkim zależy od współdziałania, synergii, zaślubin duszy z Chrystusem, gdzie dokonuje się zjednoczenie bez utraty tego, co właściwe człowiekowi. Z drugiej natomiast – czyż jakikolwiek skarb ludzkiej mądrości (zob. Ap 21, 16) mógłby się równać z wieczną Ewangelią (zob. Ap 6, 14)? Po wielu wiekach temat ten podjął w słynnym Liście o kapłaństwie Franciszek Salezy, zwany Doktorem Genewskim. Myślę, że jego wyważone i światłe wyjaśnienie może zostać uznane jako rozstrzygające:

[…] wystarcza nam w zupełności Pismo św., nie potrzebujemy niczego więcej. Czyż więc nie należy posługiwać się dziełami Doktorów Kościoła i księgami napisanymi przez świętych? Rzecz jasna, że należy to czynić. Czymże jednak są pisma Ojców Kościoła, jeżeli nie objaśnieniem Ewangelii i wykładem Pisma św.? Pomiędzy Pismem św. a nauką Ojców zachodzi ta sama różnica, co pomiędzy migdałem całym a rozłupanym tak, aby jego jądro mogło być spożywane przez każdego, albo też pomiędzy bochnem chleba, a chlebem rozkrojonym i rozdzielonym między ludzi. Toteż trzeba się nimi posługiwać, są oni bowiem narzędziami, którymi Bóg się posłużył, aby wyjaśnić nam prawdziwe znaczenie swych słów.

Augustyn contra Pelagiusz – czy człowiek może zbawić się sam

Kościół katolicki obstaje przy dwóch niedających się pogodzić poglądach: po pierwsze, że człowiek ma wolną wolę do wyboru zła lub dobra, po drugie, że do zbawienia potrzebny jest człowiekowi Bóg. Po cóż byłaby konieczna Boża pomoc, jeśli człowiek sam z własnej woli umiałby czynić dobro, wybrać Boga i zbawić się? Dlatego aksjomat o wolnej woli, tak uporczywie powtarzany w Kościele, należy odrzucić, zwłaszcza, że nauki psychologiczne już dawno mu zaprzeczyły. Mamy tylko trochę wolnej woli, jedni nieco więcej, inni nieco mniej, ale nigdy nie mamy w pełni wolnej woli.  Chodzi tylko o to, aby zakres wolności możliwie powiększać. Prawdziwą wolnością dla chrześcijanina jest pełnienie woli Boga, co w pełni, jak sądzę, nie udało się nikomu na tym świecie.

Jednym z najbardziej znaczących konfliktów teologicznych chrześcijaństwa jest konflikt między Augustynem a Pelagiuszem, który daje o sobie znać jeszcze do dziś i wielu ludzi zupełnie nieświadomie wyznaje uznane przez Kościół za heretyckie poglądy Pelagiusza. Kościół w tym sporze przyznał rację Augustynowi i ja również za tym się opowiadam, mimo że na pierwszy rzut oka, zgodnie ze zdrowym rozsądkiem, a nawet w interesie Kościoła to Pelagiusz powinien mieć rację.

Pelagiusz był Brytyjczykiem bądź Irlandczykiem działającym w Rzymie w czasach Augustyna. Żył jak asceta, mimo że nie należał do duchowieństwa. Jego nauczanie i świętość życia zdobyło mu wielu stronników i entuzjastów. W tym ważnym konflikcie  chodzi o to, że Augustyn za świętym Pawłem powtarza, że człowiek nie ma wolnej woli (Augustyn upiera się czasami, że jednak ma wolną wolę, ale sam się trochę gubi w gąszczu swoich poglądów). Zatem człowiek nie może zbawić się sam, a jedynie przy pomocy Bożej łaski. Pelagiusz z kolei jest zdania, że każdy człowiek ma wolną wolę i żadna łaska nie jest mu potrzebna do czynienia dobra. Wynikają z tego daleko idące konsekwencje, jak zaraz zobaczymy.

 Jeżeli miałabym w pełni wolną wolę, to mogłabym przez samo proste postanowienie i siłą woli czynić dobro, postępować zgodnie z moralnymi nakazami Ewangelii. Nakazy te jednak, zwłaszcza w interpretacji Jezusa są bardzo wymagające. Faryzeusze mogli poprzestać na zachowywaniu prawa Mojżeszowego, które było bardzo szczegółowo opisane w przepisach. Jezus był zdania, że takie proste postępowanie według spisanych w książce nakazów nie jest wystarczające, aby wejść do królestwa niebieskiego. Prawo mówiło, aby prostytutki kamienować. Wiemy, jak Jezus postąpił wobec jawnogrzesznicy. Prawo nakazywało powstrzymywać się od wszelkiego działania w szabat. Wiemy, że Jezus wymyślał faryzeuszom od obłudników za krytykowanie Go  z powodu Jego uzdrowień właśnie w szabat. Trzeba więc spojrzeć ponad suchą literę Prawa, bo trzymanie się jej nawet w sposób doskonały jeszcze nie zaprowadzi nas do Boga. Jezus mówił, że już samo pożądliwe spojrzenie na kobietę jest grzechem. Cudzołóstwo wewnętrzne jest takim samym złem jak zewnętrzne, tak samo stanowi dla nas barierę oddzielejącą nas od Boga. Jezus przeniósł pojęcie grzechu głębiej w psychikę człowieka. Do tej pory uważano, ze grzeszy ten, kto postępuje niezgodnie z Prawem. Teraz ten, który czuje niezgodnie z miłością, też grzeszy. Jak spełnić takie wyśrubowane normy?

Przecież grzeszę tym, że zazdroszczę, że nie umiem wybaczyć, że pożądam rzeczy, że nienawidzę. Świadomie bardzo chcę być święta i czuć same święte uczucia, być łagodna, wybaczająca, wyrozumiała. Nie potrafię jednak tego osiągnąć. Wiem, że złe uczucia skumulowane we mnie niszczą mnie i innych, a jednak nie potrafię zamienić ich na dobre. W pewnym momencie uznałam więc chrześcijaństwo za „mission impossible”. Wiedziałam, że coś ma nade mną władzę, coś ogranicza moją wolę bycia dobrą, coś mnie blokuje, przeszkadza mi być świętą. Z przykrością stwierdziłam, że nie mam wolnej woli. Moja wolność jest mocno ograniczona. Mogę powtarzać za świętym Pawłem, że w mojej mocy jest pragnąć dobra, ale nie czynić dobro. Nie czynię dobra, którego chcę, ale zło, którego nie chcę.

Zastanawiałam się często, dlaczego mimo bycia we własnym przekonaniu żarliwą chrześcijanką, nie mam spektakularnych sukcesów w stawaniu się świętą i doskonałą. Religia uczyniła mnie szczęśliwszą i pełną entuzjazmu, ale na pewno nie świętszą. Widziałam w sobie ciągle te same godne pożałowania cechy, które nie chciały zamienić się we wszechogarniającą miłość do świata. Może nawet stałam się bardziej świadoma swojej niedoskonałości i tego, że od doskonałości oddziela mnie dystans nie do pokonania.

Dręczyło mnie to przez pewien czas. Wreszcie zrozumiałam, że nie stanę się świętsza przez własne wysiłki i zasługi. Jestem na to za słaba, potrzebuję Bożej łaski. Święty Paweł i Augustyn też czuli się słabi i potrzebowali Boskiej interwencji. Natomiast Pelagiusz był człowiekiem silnym, któremu zapewne udawało się to, co postanawiał, który nad sobą panował i mógł wobec tego twierdzić, że wolna wola istnieje i wystarczy mocno pragnąć dobra i się o nie starać, aby je osiągnąć. Tak jak chyba Jan Paweł II i Wanda Półtawska, którzy umieli „nauczyć” swoje ciało wstrzemięźliwości i wierności. Na pewno istnieją tacy ludzie z silną wolą, którzy czują, że mają dużą władzę nad swoim ciałem, swoim sercem. Nie wykluczam, że to możliwe. Nie wierzę jednak, że ktokolwiek może mieć całkowitą władzę nad swoim postępowaniem, przeżyciami, a tym bardziej nad swoim życiem. Nie można do końca być kowalem własnego losu. Dlatego sceptycznie patrzę na tytuły poradników psychologicznych typu: „Możesz być milionerem jeśli tylko chcesz”, „Jak spełnić każde swoje marzenie”, „Jak nauczyć się być szczęśliwym w 30 dni”, „Powiedz czego chcesz, a ja ci powiem, jak to osiągnąć”, „Twoje możliwości są bezgraniczne”. Słowem: możesz osiągnąć wszystko, jeśli tylko chcesz i jeśli postąpisz zgodnie z instrukcją. Wiara we wszechmoc człowieka jest mi obca. Chrześcijaństwo dlatego mi się podoba, że nie wymaga od nas takiej wiary. Cała moc jest w Bogu, cała nadzieja w Bogu. Chrześcijaństwo opowiadając się po stronie Augustyna przeciwko Pelagiuszowi uznało za fakt tę marność człowieka pozbawionego Boskiej pomocy w postaci łaski.

Aby zrozumieć istotę konfliktu, musimy poznać teologię Augustyna.

Jakie jest sedno teologii Augustyna? Augustyn wychodzi z założenia, że ludzkość do czasu przyjścia Chrystusa była więziona w okowach grzechu pierworodnego. Ludzie sami z siebie nie mieli mocy, by się z niego wyzwolić. Jedynym wyzwolicielem naszym z niewoli grzechu jest Chrystus.

Augustyn jest przekonany, że sami z własnej woli możemy czynić tylko zło. Natomiast dobro możemy czynić tylko z pomocą łaski. „Padamy z własnej woli, ale z własnej woli nie możemy się podnieść.” Łaska ta jest niezasłużona, jest darem danym przez Boga. Nie wiemy jakie są powody, dla których Bóg obdarowuje jednych swoją łaską, a innym jej odmawia. Ludzie nie mają żadnego wpływu na to, czy Bóg zechce ich obdarzyć łaską.

Paweł jest tak samo jak Augustyn przekonany o braku wolnej woli do czynienia dobra.  „Wszyscy zgrzeszyliśmy, nie ma sprawiedliwego”. Swoje przekonania co do naszego zniewolenia zawarł przede wszystkim w Liście do Rzymian. Paweł uważa, że nikt nie może dostąpić zbawienia tylko dzięki temu, że wypełnia skrupulatnie uczynki nakazywane przez Prawo. Prawo (przykazania) daje nam tylko poznanie grzechu, uświadamia nam czynione przez nas zło. Wiemy, że jesteśmy grzeszni i nie umiemy być sprawiedliwi. Choćbyśmy chcieli, nie zasłużymy sami na zbawienie własnymi dobrymi uczynkami. Możemy tylko wołać Bożego zmiłowania, świadomi swojej nędzy moralnej. Dlatego potrzebujemy wyzwoliciela, Syna Bożego, który wyrwie nas z niewoli grzechu, ciągłego popadania w zło. Tylko sam Bóg może przerwać ten łańcuch cierpienia, zła, śmierci. Zbawić nas, dać nam wolną wolę do czynienia dobra, której sami bez Jego mocy nie znajdziemy. Tak święty Paweł rozumiał rolę Chrystusa. Nasze wysiłki na nic się nie zdadzą, gdyż tkwimy w niewoli, nie potrafimy być święci. Przez Jezusa Bóg przesłał nam swoje miłosierdzie, zmiłowanie i zbawienie. Jezus poprzez swoją śmierć i zmartwychwstanie dał nam dostęp do Bożej miłości, która zdolna jest nas przemienić i zamienić w świętych. Nikt nie może zostać świętym o własnych siłach. Tyle w skrócie Paweł i Augustyn.

Natomiast Pelagiusz nie chciał zgodzić się na taką wizję człowieka. Co prawda też czytał List do Rzymian, bo pozostawił o nim obszerne komentarze, ale jakimś sposobem wyciągnął z niego odwrotne wnioski niż Augustyn. Uważał on, że człowiek zachował wolność wyboru między dobrem a złem. Nie zgadzał się z tym, że poprzez grzech pierworodny natura ludzka straciła zdolność opierania się złu i wyboru dobra. Pelagiusz skoncentrował się na zdaniu św. Pawła o tym, że nic nas nie może oddzielić od miłości Boga. Uważał, że karanie ludzi za grzech pierworodny byłoby niesprawiedliwe, jako że brak tam osobistej winy człowieka. Był przekonany, że człowiek jest w stanie spełnić wymagania wiary, ponieważ posiada niczym nie skrępowaną możliwość wyboru między dobrem i złem.

Kościół opowiedział się za wersją Augustyna, Pelagiusza uznając za heretyka. Kiedy pierwszy raz usłyszałam o poglądach Pelagiusza, przyznawałam mu rację, nie miałam ochoty być stworzeniem zniewolonym. Z drugiej strony byłam świadoma bezskuteczności moich wysiłków udoskonalania samej siebie. Psychologia współczesna przyznaje, że pod naszą świadomością leżą ogromne masy nieświadomości, które determinują w znacznej mierze nasze działanie. Nie mamy do nich dostępu, a one nami rządzą. Gdzie tu wolność? Należy poznać siebie, jak zaleca Augustyn, co oznacza także nawiązanie kontaktu ze swoją nieświadomością. Tylko wtedy powiększy się zakres naszej wolności.

Co zatem pozostaje nam robić, jeśli czynami na zbawienie nie zasłużymy, a uczuć i intencji nie możemy kontrolować? Jeśli jesteśmy tylko częściowo wolni? Zakładam bowiem, że każdy ma w sobie jakąś cząstkę wolności do wyboru dobra. Wykorzystując tę cząstkę wolności, musimy poszerzać jej zakres. Powiększanie naszej wolności związane jest też z naszym rozwojem psychicznym. Jeśli dobrze obserwujemy samych siebie, nie boimy się prawdy o sobie, staramy się skonfrontować z naszym cieniem, bolesnymi sprawami, wtedy obszar wolności powiększa się w nas. Już samo uświadomienie sobie prawdy o sobie, o naszych związkach z ludźmi, przyczynach naszych emocji i zachowań – sprawia, że te rzeczy mniej nas więżą, nie mają nad nami takiej władzy. Poznanie i zrozumienie samego siebie powiększa zakres naszej wolności. Końcem tego poznania siebie będzie zintegrowanie woli własnej z wolą Boga. To jest prawdziwa wolność: pełnić wolę Boga, czyli to, co dla nas najlepsze, bo Bóg to wybrał.

Jezus też mówił o naszym braku wolności w Ewangelii św. Jana: „Tym Żydom, którzy Mu uwierzyli, Jezus oświadczył: „Jeśli pozostaniecie wierni mojej nauce, będziecie rzeczywiście moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda uczyni was wolnymi”. Oni odparli: „Jesteśmy potomkami Abrahama i nigdy dotąd nie podlegaliśmy nikomu jako niewolnicy. Jak więc możesz twierdzić: „Staniecie się wolni”? Wtedy Jezus im odrzekł: „Zaprawdę powiadam wam: każdy, kto popełnia grzech, staje się niewolnikiem grzechu. Niewolnik nie pozostaje w domu na zawsze, stale natomiast pozostaje w nim Syn. Jeżeli więc Syn obdarzy was wolnością, będziecie naprawdę wolni”. (J 8, 31-36)

Nie mamy zatem absolutnej wolności woli. Wszystko zależy od tego, czy „Syn obdarzy nas wolnością”, słowami Augustyna: czy Bóg ześle nam swą łaskę. I o ile św. Augustyn twierdzi, że Bóg niejako skąpi nam tej łaski skazując większość ludzi na potępienie, to Paweł – przeciwnie, mówi, że łaska ta dotyczy wszystkich. Paweł pisze : ”Bóg bowiem pogrążył wszystkich w nieposłuszeństwie, aby wszystkim okazać miłosierdzie”. Nie stawia tu Paweł granic Bożemu miłosierdziu i przebaczeniu. Obejmuje nim wszystkich. I ja się pod taką interpretacją podpisuję.