Archiwa tagu: rozmowa

Nikodem mówi sam do siebie

Henry Ossawa Tanner - Nicodemus coming to Christ.jpg, źródło: Wikimedia commons
Henry Ossawa Tanner – Nicodemus coming to Christ.jpg, źródło: Wikimedia commons

Kiedy wracał, mówił sam do siebie. Pamiętał jednak, że naukowcy dowiedli, że to nie oznaka szaleństwa, lecz inteligencji. Z rozmowy z Rabbim wyniósł i tę nadobowiązkową lekcję, że mózg to najważniejszy organ, ale jedynie zdaniem mózgu. Być może Nikodem uśmiechnął się na tę myśl sam do siebie, przywołując tym samym Ducha Świętego.

Odwieczna Boża wola – głowił się sobie a muzom – usynowienia mnie w Chrystusie staje się moim udziałem przez chrzest. To jakby „wcielenie” Boskiego zamiaru w moje człowieczeństwo. Od strony Boga patrząc, otrzymuję wtedy całą pełnię, staję się drugim Chrystusem. A przecież z mojej strony to dopiero początek, odtąd dorastam dotąd, do miary Syna Bożego, tak żeby razem z Nim znaleźć się z tamtej strony przebóstwionym.

Zaraz, zaraz. Czy w takim razie Bóg miałby więcej niż jednego Syna? Trójca przestałaby być wtedy wspólnotą Trzech. A co to za Bóg, który nie jest Trójcą – pytał się i odpowiadał ten, który z pobożnego izraelskiego monoteisty stał się ortodoksyjnym monoteistą trynitarnym. A razem z tą konwersją otrzymał w darze poczucie humoru, dzięki któremu, jak zauważył, łatwiej znajduje się rozwiązania najsieriozniejszych problemów. Zaczął więc bawić się skeczem odstawionym przez dwóch Nikodemów w sobie jednym.

– W tym właśnie sęk, Nikodemie… – Co? – Sęk! – Kto, Nikodemie? – Sęk! – Nic nie rozumiem, Nikoś. – Deska, w środku sęk! – Jaka deska? – Drzewo, Nikoś. Deska drewniana, w środku sęk. – Kto ma drzewo, Chrystus? – Chrystus ma ukrzyżowanie, a drzewo jest z lasu. Się ścina, się rżnie na deski, jest deska, jest sęk.

Brooklyn Museum - Nicodemus (Nicodème) - James Tissot - overall.jpg, źródło: Wikimedia commons
Brooklyn Museum – Nicodemus (Nicodème) – James Tissot – overall.jpg, źródło: Wikimedia commons

Gdzie jest ten sęk? W tym, od czego rozpoczął swoją rozmowę z Jezusem. Przypowieści z tego świata wzięte mają pomóc pojąć to, co nie z tego świata. Ale jeśli deska jest z tego świata, jest i sęk z tego świata. Jest przypowieść, jest próba wypowiedzenia w ludzkich słowach tajemnicy, która wymyka się ludzkiemu pojmowaniu. Zwłaszcza, że chodzi o dwie tajemnice w jednej: usynowienie oraz tajemnicze przyobleczenie w Chrystusa, zgodnie ze słowami Ducha Świętego i Apostoła, dwóch autorów Pisma:

Wszyscy bowiem przez wiarę jesteście synami Bożymi – w Chrystusie Jezusie. Bo wy wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w Chrystusa (Ga 3, 26-27).

Tyle Biblia Tysiąclecia. Ale jak przystało na nauczyciela, Nikodem spytał o inne tłumaczenia tekstu natchnionego. W edycji św. Pawła jest mowa o „przyodzianiu się w Chrystusa” – odpowiadał sam sobie – a w wydaniu interlinearnym grecko-polskim o „wdzianiu na siebie”. Żydowski komentarz do Nowego Testamentu proponuje, podobnie jak Tysiąclatka, „przyobleczenie się” w Mesjasza tych, którzy zostali zanurzeni w Niego. Oto język przypowieści, zaśmiał się Nikodem, aż zaspany jeszcze kogut zapłakał. – Kukuryku!

– Eureka! Jeśli istnieje granica ludzkiego języka, to właśnie do niej dotarłem. Paszportem do przekroczenia granicy będzie uwielbienie Boga, jakie płynie z doświadczenia tej nie do wyrażenia rzeczywistości, której, o Boski paradoksie, nie wolno nie wysławiać. Jeśli „wielkość i głębia działania Bożego nie mieszczą się zgoła w granicach ludzkiego języka; skłaniają ci one do mówienia, lecz są nie do wysłowienia”, to paradoksalnie, jak każe św. Leon Wielki, „właśnie dlatego nigdy nie braknie treści do sławienia, że nigdy nie wystarczy bogactwa wymowy”.

– If I were a rich man – zanucił pod nosem Nikodem, dodając sobie humorem animuszu – Ya ha deedle deedle, bubba bubba deedle deedle dum. To „założenie” na siebie Chrystusa, zgodnie z regułą przypowieści, czyli sęku, nie może przypominać ubrania się w garnitur na ubłocone grzechem ciało. Nie chodzi o zewnętrzne przyobleczenie się, raczej o przyodzianie się od wewnątrz. Wolno chyba nawet powiedzieć, że to nie my Jego, ale raczej Chrystus przyobleka nas w siebie, tak że odtąd żyje w każdym ochrzczonym jeden i ten sam Syn.

Czy w ten sposób oddalam zarzut o poszerzenie Trójcy Świętej? Apostoł wskazuje, że jestem dzieckiem Boga w Chrystusie. Staję się „synem w Synu”, a nie kolejnym synem Ojca, jakby ten był Wirgiliuszem. Jeden i ten sam Syn żyje teraz we mnie, tyle że po mojemu. Jezus „Nikodem” Chrystus myśli myślami Nikosia, decyduje jego decyzjami, kocha moim sercem. „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). Sęk paradoksu, na który nie można zamykać duchowych uszu: nie ja żyję, a Chrystus, a przecież właśnie dopiero w Tym, który oddał za mnie swoje życie, ja żyję prawdziwie sobą. Oko za oko, śmierć za Ukrzyżowanie, powstanie z martwych za Zmartwychwstanie. Alleluja! Nikodem umarły dla Chrystusa – żyje swoim prawdziwym życiem w Nim.

Grunt zaczął się sypać pod nogami języka, ale Nikodem parł dalej, a ponieważ dalej już się pójść nie dało, uciekł się do doświadczeń mistyków. A potem zastosował „ucieczkę do przodu”, bo na tym polega rozwiązanie tajemnicy – z zachwytu nad tym odkryciem aż zapiał na wysokości własnego domu – żeby oświetlać ją inną tajemnicą. Wybrał do tego celu misterium Kościoła, które jest, zgodnie ze słowami świętego Pawła, Ciałem Chrystusa. Wbrew naturalizującym tendencjom socjologizującym, to nie Kościół, ale sam Chrystus składa się z wielu członków, a przecież nie przestaje być jeden:

Podobnie jak jedno jest ciało, choć składa się z wielu członków, a wszystkie członki ciała, mimo iż są liczne, stanowią jedno ciało, tak też jest i z Chrystusem. Wszyscy bowiem w jednym Duchu zostaliśmy ochrzczeni, [aby stanowić] jedno Ciało (1 Kor 12, 13).

Uciekłem od jednego paradoksu do drugiego: teraz Chrystus jako Głowa Kościoła tworzy razem z Kościołem, który jest Jego Ciałem, jednego Chrystusa. Ta tajemnica zjednoczenia Chrystusa i Kościoła naświetla tajemnicę, od której wyszedłem: Ojciec ma tylko jednego Syna; moje bycie „synem w Synu” odbiło się w lustrze „członka Chrystusa”. Mógłbym puszczać kolejne zajączki snując teraz analogie wzięte z tego świata, wśród których najbliższą byłoby chyba zjednoczenie męża i żony – od związku „jednego ciała” w dwóch osobach można by się odbić w rozumieniu zjednoczenia Chrystusa z Kościołem.

Mówił wciąż Nikodem sam do siebie nie zauważając, jak żona, którą właśnie minął, uśmiecha się do swojego szalonego inteligenta. Gdzie podąża ten, który narodził się z Ducha Świętego?

Sławomir Zatwardnicki

Nocne rozmowy o chrzcie

Crijn Hendricksz.jpeg, źródło: Wikimedia commons
Crijn Hendricksz.jpeg, źródło: Wikimedia commons

Nikodem niedospany, ale z szeroko otwartymi oczami (forma ascezy); postawione na sztorc uszy, ale nie łapie Ducha Świętego, który wieje, kędy chce. Nie rozumie, jak można narodzić się na nowo. Nie pojmuje, że tajemnice wiary to motyle nie dające się schwytać siatką na pojęcia. Jeśli coś ma się nadać, to jedynie życie przyrodzone czytane jak przypowieść nadnaturalnej egzystencji. A uprawianie teologii katafatycznej jest konieczne, żeby wiedzieć, w którą stronę zwrócić ostrze apofatyzmu.

Należy więc widzieć „niepodobne podobieństwo” między starym a nowym narodzeniem, pierwszym z łona matki a drugim z łona Ojca, stwórczym wyjściem z Boga a przebóstwiającym wejściem w Niego. Póki macha głową na boki z niezrozumienia, ale pyta a nie przeczy, jest dla Nikodema szansa. Niedaleko mu od Królestwa Bożego, gdy jak anonimowy alkoholik pozostaje bezsilny w swoich usiłowaniach odzyskania dziecięctwa: „Jakżeż może się człowiek narodzić, będąc starcem? Czyż może powtórnie wejść do łona swej matki i narodzić się?” (J 3, 4).

Być może nie trzeba tej podsłuchiwanej rozmowy słyszeć nazbyt sieriozno? Kto wie, czy i w tej chwili Rabbi nie „bawi się, jak chciał Claude Tresmontant, ukazując bezradność mądrości mądrych i wiedzy filozofów, a pozwalając poznać i zrozumieć dzieciom to, czego nie rozumieli najwybitniejsi filozofowie” i zapewne nienajgenialniejsi faryzeusze. W Bogu, który jest coincidentia oppositorum, kiedy stał się człowiekiem, mogą chyba łączyć się w jedno szacunek dla starszego z robieniem sobie z niego żartów. Ya ha deedle deedle, bubba bubba deedle deedle dum.

Jak bowiem potraktować biedaczka, który usłyszawszy że Jahwe rzekł „Alfa”, odmawia mu teraz powiedzenia „Omega”? W głowie faryzeusza nie mieści się, że po „dobrym” stworzeniu Stwórca chciałby uczynić coś jeszcze lepszego. Nie potknął się aż do tej pory o swoje paradoksalne człowieczeństwo, nie przejął się do żywego prawdą o tym, że dopiero przebóstwienie humanizuje. Jak „niegrzecznie jest przerywać drugiemu, gdy coś mówi; człowiek taki słusznie się broni, mówiąc: pozwól mi dokończyć!” (Hans Urs von Balthasar), tak wolno może Bogu się bronić, przy czym najlepszą obroną jest oczywiście „atak” słowny podjęty w Osobie Słowa Wcielonego.

Nie usłyszał też jeszcze śmiertelnego wyroku dostojnik żydowski, który w zewnętrznym liftingu przestrzegania Prawa oczekuje wybawienia od grzechu. A jednak ta „kropka” na naturze ludzkiej to złośliwy rak czerniak, którego przerzuty objęły cały organizm, tak że nie ma już co ratować. Za późno na „chemioterapię”, jeśli operacja ma się udać, pacjent musi umrzeć. „Albowiem zapłatą za grzech jest śmierć, a łaska przez Boga dana – to życie wieczne w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (por. Rz 6, 23).

Brooklyn Museum - Interview between Jesus and Nicodemus (Entretien de Jésus et de Nicodème) - James Tissot.jpg, źródło: Wikimedia commons
Brooklyn Museum – Interview between Jesus and Nicodemus (Entretien de Jésus et de Nicodème) – James Tissot.jpg, źródło: Wikimedia commons

Dopiero chrzcielne wejście w śmierć razem z Odkupicielem przywraca życie. Jak to możliwe? – mógłby zapytać pobożny Izraelita, gdyby był zrozumiał, że Chrystus serwuje mu katechezę chrzcielną. A może pojął, ale nie był jeszcze gotowy do podjęcia współpracy w akcji porodowej? W każdym razie gdy zgotowieje, nie zamówi fotografa, bo kto dużo fotografuje, ten tajemnicy Bożej nie kontempluje. Może ewentualnie ktoś z rodziny pstryknie pamiątkowe zdjęcie, nie uświadamiając sobie nawet, że uczestniczył w pogrzebie i powstaniu z martwych.

Jak podkreśla apostoł, razem z Chrystusem zostaliśmy pogrzebani we chrzcie, w którym też zostaliśmy wskrzeszeni przez wiarę w moc Boga, który Go wskrzesił (Kol 2, 12). Również śmierć, jak słychać, ma swoje „niepodobne podobieństwo”. Ten sam przecież, umarły a żywy Nikodem, byłby jednak już przez wiarę i dzięki sakramentowi kimś innym. Twarz przy goleniu ta sama, ludziska na ulicy pozdrawiają, tyle że on już nie zajmuje sobie głowy czasem ziemskim, przejęty do głębi życiem wiecznym. Niby na ziemi, a przecież przez wiarę w niebie.

„Umarliście bowiem i wasze życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu” (Kol 3, 3). W związku z tym kardynał Joseph Ratzinger, przyszły papież Benedykt XVI, napisał kiedyś, że „istnieje coś w rodzaju «wniebowzięcia» ochrzczonych”, tak że ochrzczony wierzący „jest, i tak dalece, jak nim jest, włączony już teraz we wniebowstąpienie i żyje w Nim, w uwielbionym Panu, swoim ukrytym (prawdziwym) życiem”. Chodzi o to, żeby przez wiarę przyjąć to, co dzięki sakramentowi się stało, i przejąć się tym aż do końca.

Ale na razie Nikodem wraca jeszcze do starego życia, swędzą go z niewyspania oczy, a poczerwieniałe uszy palą od tego, co usłyszał. Nie wiadomo, jak zareaguje na nocną rozmowę. Skoro o życiu nadprzyrodzonym wolno opowiadać obrazami z życia przyrodzonego wziętymi, można też tajemnice „nie z tego świata” sprowadzić do „tego świata” (forma acedii).

Sławomir Zatwardnicki

Przykazanie kościelne: rozmawiaj!

Z różnych stron słychać głosy, że teologia powinna pełnymi garściami czerpać z osiągnięć współczesnych nauk szczegółowych: biologii, fizyki, astronomii itd. Do twierdzeń tych nauk powinna przystosowywać swoją narrację o np. pochodzeniu świata, człowieka, naukę o duszy, wolnej woli i wolności… Apele te bez wątpienia nie są pozbawione słuszności, chociaż twierdzenie, że teologia w recepcji osiągnięć nauk szczegółowych zatrzymała się na średniowieczu, nie ma wiele wspólnego z prawdą. Rzadziej słychać jednak wezwania, by teologia odwoływała się do osiągnięć nauk humanistycznych, a zwłaszcza swojej niegdysiejszej „niewolnicy”. Być może wynika to z atmosfery nieprzychylności wobec nauk humanistycznych, w tym i filozofii. Trzeba jednak zapytać, czy teologii nie jest bliżej do nauk humanistycznych niż ścisłych i czy mimo wszystko korzystanie z ich dorobku nie będzie dla niej bardziej owocne. Czytaj dalej Przykazanie kościelne: rozmawiaj!

Trójca Święta jako dialog

Podłożem wszelkiej teologii jest spotkanie z Bogiem. Ogromną rolę odgrywa w nim jednak język, co zresztą nie jest niczym dziwnym, gdy weźmie się pod uwagę rolę Pisma Świętego w chrześcijaństwie.

Problem jednak w tym, że w Biblii wielokrotnie pojawiają się wersety podobne do tych znanych z księgi Izajasza: „Wół rozpoznaje swego pana i osioł żłób swego właściciela, Izrael na niczym się nie zna, lud mój niczego nie rozumie” (Iz 1,3); „Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami – wyrocznia Pana. Bo jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi moje – nad waszymi drogami i myśli moje – nad myślami waszymi” (Iz 55, 8–9). Piotr usłyszał zaś słowa: „Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo myślisz nie na sposób Boży, lecz na ludzki” (Mt 16,23; por. Mk 8,33)

A zatem człowiek Boga nie rozumie, nie jest w stanie pojąć Jego dróg. Jak jednak może je pojąć, skoro Bóg i człowiek tak bardzo różnią się od siebie? Ba, często także ludzie, zwłaszcza pochodzący z odległych kultur, nie potrafią się porozumieć, nawet jeśli władają tym samym językiem. O ile większa musi więc być rozbieżność między nieskończonym Bogiem i skończonym człowiekiem. Zrozumienie tej rozbieżności i znalezienie sposobu na ewentualne jej zniwelowanie w jakimś stopniu umożliwiają rozwijane w ostatnich latach filozofia języka i teoria komunikacji. Być może pozwalają one również na zrozumienie i wyrażenie w pewnej mierze na nowo nauki o Trójcy Świętej.

Znak zamyka?

W naszych rozważaniach wyjdźmy od hipotezy Edwarda Sapira i Benjamina Lee Whorfa (hipoteza Sapira-Whorfa). Opiera się ona na dwóch głównych założeniach: po pierwsze, język, będący tworem społecznym, jako system, w którym wychowujemy się i myślimy od dzieciństwa, kształtuje nasz sposób postrzegania otaczającego nas świata; po drugie, wobec różnic między systemami językowymi, które są odbiciem tworzących je odmiennych środowisk, ludzie myślący w tych językach rozmaicie postrzegają świat. Hipoteza Sapira-Whorfa pozostaje hipotezą, zwłaszcza w swojej twardej postaci (język, jakim się posługujemy, determinuje widzenie świata i myślenie o nim) mającą zwolenników i przeciwników, ale w swojej miękkiej odmianie (język, jakim się posługujemy, wpływa na widzenie świata i myślenie o nim) jest akceptowana, zwłaszcza w translantologii, w której zauważa się, że literatura piękna jest właściwie nieprzekładalna właśnie dlatego, że to, w jaki sposób postrzegamy i rozumiemy nasz świat, uzależnione jest od języka, w jakim myślimy. Michał Wendland słusznie pisze:

Jak zauważa Humboldt, każda kultura, każde społeczeństwo jest ze swym językiem związane na dobre i na złe, toteż nie jesteśmy w stanie wydostać się z sieci tych semiotycznych relacji, z jakich składa się nasza kultura. Zdajemy sobie sprawę, że wiele takich znaków jest i pozostaje nieprzekładalnymi. Z jednej strony dawne, nieistniejące już cywilizacje stają się dla nas nieco bardziej poznawczo dostępne, gdy poznajemy ich język. Zarazem jednak nawet najlepsza znajomość obcego języka nie gwarantuje, że wciąż nie znajdą się w nim obecne znaki, których poprawne dla danej kultury użycie wciąż będzie nam niedostępne. Zawsze bowiem, a na tym polega koło hermeneutyczne, do analizy jakiegoś fenomenu kulturowego przystępujemy wyposażeni w nasze własne narzędzia znakowe i kulturowe, a także zapośredniczeni w wielu wcześniejszych próbach interpretacji. Nasze rozumienie Iliady zawsze będzie tylko naszym jej rozumieniem, od tego bowiem sposobu, w jaki rozumieli ją ówcześni Grecy, oddziela nas odmienny sposób posługiwania się (choćby i pozornie tymi samymi) znakami oraz wszelkie dotychczasowe próby jej zinterpretowania. Każda kultura, która zapoznała się z Iliadą, zna swoją Iliadę, tzn. ma swój indywidualny sposób jej rozumienia i niemożliwym wydaje się jakieś jej „obiektywne”, uniwersalne rozumienie[1].

Czy jednak da się odnieść te stwierdzenia do osób posługujących się tym samym językiem etnicznym? Nie jest bezpodstawne stwierdzenie, że doświadczają one podobnych trudności. Różnice w widzeniu świata są w tym przypadku na pewno mniejsze niż w przypadku osób posługujących się różnymi językami etnicznymi, ale też da się je zauważyć. Dlaczego tak się dzieje?

Warto zwrócić uwagę na to, jak współcześni filozofowie rozumieją rolę znaku w poznaniu. Otóż bardzo trudne, jeśli nie wręcz niemożliwe, jest odniesienie się do dowolnego przedmiotu, procesu lub wartości inaczej niż za pośrednictwem jakiegoś znaku, czyli słowa, obrazu, symbolu, gestu. Niektórzy filozofowie pojmują znak w ten sposób, że z jednej strony udostępnia on rzeczywistość podmiotowi, a z drugiej strony tę rzeczywistość przed nim zamyka, jako narzędzie, które jest konstruktem kulturowym, ale jest to jednocześnie narzędzie tworzące kulturę. Jest on narzędziem konstytuowania i konstruowania świata przedmiotowego, a nie tylko jego biernym zwierciadłem. Pojęcie znaku wiąże się z pojęciem relacji, gdyż znak zawsze występuje w relacji pomiędzy nim samym a przedmiotem, pomiędzy nim samym a innym znakiem oraz pomiędzy nim samym a jego użytkownikiem. Wspólnota kulturowa to sieć relacji pomiędzy znakami a członkami tej kultury. Znak, prócz tego, że charakteryzuje go relacyjność, jest czynnikiem konstruującym rzeczywistość przedmiotową, a przy tym czynnikiem kreślącym granice pomiędzy podmiotem a przedmiotem oraz pomiędzy samymi podmiotami. Można powiedzieć, że tam, gdzie nie ma znaku, nie ma dla nas przedmiotu. Dopiero znak nam go udostępnia. Jak powtarza Martin Heidegger za poetą Stefanem George: „nie ma tam rzeczy, gdzie brakuje słowa”. A jednak znak ma naturę dialektyczną, ambiwalentną: zarazem udostępnia nam przedmiot, ale też zamyka go przed nami, udostępnia go nam tylko w pewnym sensie, pod pewnym względem (np. interpretacyjnym), oddzielając nas od innych sensów i aspektów. Znak otwiera nas ku przedmiotowi i ku sobie nawzajem – znakami przecież posługujemy się w każdym akcie komunikacji – ale też znak nas przed przedmiotem i przed sobą nawzajem zamyka[2].

Hipoteza Sapira-Whorfa, mimo wszystkich zastrzeżeń, a także przedstawiony sposób widzenia znaku dość dobrze pokazują, że świat języka i kultury danego człowieka jest w pewnej mierze nieprzekładalny na język innego człowieka, że ten język warunkuje w pewnym stopniu nasze widzenie rzeczywistości, że znak zamyka nas w jakiejś mierze przed sobą nawzajem. Jak mówił Blaise Pascal: „Każdy jest dla siebie całym Światem, gdy umrze, jego cały Świat umiera wraz z nim”.

Wspomniana wcześniej filozofia komunikacji wskazuje drogę wyjścia z tego impasu. M. Wendland nie bez racji zwraca uwagę na potrzebę dialogu w sytuacji nieprzekładalności naszych światów. Wskazuje, że za powszechnik kulturowy uchodzić może przede wszystkim fakt posługiwania się językiem przez każdą kulturę, jednak z tego faktu jednocześnie wypływa oczywista konstatacja wielości języków i wielości kultur. To więc, co wszystkim ludziom wspólne, czyni ich zarazem różnymi. Nasza praktyka komunikacyjna powinna więc podążać w kierunku swego rodzaju językowego i kulturowego kompromisu, dialogu, dzięki któremu nastawimy się na wzajemne rozumienie i zrozumienie, zachowując przy tym indywidualność naszych różnych sposobów ujmowania rzeczywistości. Jak zauważa Humboldt, każda kultura, każde społeczeństwo jest ze swym językiem związane na dobre i na złe, toteż nie jesteśmy w stanie wydostać się z sieci tych semiotycznych relacji, z jakich składa się nasza kultura. Zdajemy sobie sprawę, że wiele takich znaków jest i pozostaje nieprzekładalnymi. Te same znaki, te same języki, które tak bardzo różnicują nasze światy, stanowią zarazem drogę do porozumienia. Nieprzypadkowo Karl-Otto Apel, klasyk współczesnej filozofii komunikacji, łączy tę dziedzinę z etyką: jednym z wielkich wyznań współczesności jest bowiem budowanie umiejętności porozumiewania się opartego na dialogu, na próbie uzgodnienia i uwspólnienia odmiennych systemów komunikacyjno-kulturowych, którymi się posługujemy. Szansą na przejście od relatywizmu do uniwersalizmu kulturowego jest taka wspólna płaszczyzna interpretacji wzajemnych zachowań językowych, by świadomość różnic pomiędzy językowo i kulturowo zdeterminowanymi obrazami rzeczywistości nie wywoływała wrogości, obojętności i zniechęcenia, ale chęć poznania, zrozumienia i porozumienia[3].

Nieuchronna różnica

Można postawić pytanie, czy trudności w relacjach ludzi i Boga nie biorą się też z tego, że światy człowieka i Boga to światy zupełnie inne, że Bóg i człowiek zupełnie inaczej widzą rzeczywistość, posługują się innymi językami. Że znaki, za pośrednictwem których Bóg się z nami kontaktuje, w pewnym stopniu zamykają na rzeczywistość Boga, sprawiają że Go nie rozumiemy. Stąd swoiste trudności komunikacyjne między Bogiem a człowiekiem.

Pytanie, czy przyczyną Wcielenia nie było to, że Bóg „musi” doświadczyć, co prawda w inny sposób, tego nierozumienia dróg Bożych przez człowieka i dlatego wciela się w człowieka. „Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu” (Hbr 4, 15). Może więc również doświadczonego w pewnym nierozumieniu dróg Bożych. Może świadczą o tym słowa „I mówił: «Abba, Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie! Lecz nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty [niech się stanie]!»” (Mk 14, 36). Przychodzi tu na myśl podobieństwo do Hioba, który też nie potrafił pojąć dróg Bożych.

Jednak Bóg doświadcza tego niezrozumienia świata innej osoby – paradoksalnie niezrozumienia siebie samego! – po to, by je przełamać. A jedyną receptą na przezwyciężenie barier jest rozmowa (na to zresztą wskazuje współczesna filozofia komunikacji). Warto zwrócić uwagę na intensywność dialogu Jezusa z Ojcem. Jezus właściwie ciągle rozmawia ze swoim Ojcem w modlitwie, a najbardziej intensywnie w Ogrodzie Oliwnym przed swoją śmiercią. Oczywiście nie dlatego, że ten świat Boga jest mu tak „obcy” jak nam, ale dlatego, że osoby i ludzkie, i Boskie potrzebują rozmowy.

Teraz teza może nazbyt śmiała: być może właśnie dlatego Bóg uczynił różnice w widzeniu świata, by był potrzebny dialog, by były powody do niego. Właśnie dlatego, że różnie widzimy rzeczywistość, dialog jest w ogóle możliwy i potrzebny. W świecie maszyn wystarczy komunikat, który dla maszyny jest albo zrozumiały, albo nie, nie ma tam jednak miejsca na dialog. Co więcej, można pokusić się o tezę, że Bożym zamiarem było ustanowienie pewnej nieprzekładalności świata jednej osoby na świat innej osoby, żeby dialog był możliwy i konieczny. Bo gdy nie ma tego niezrozumienia, rozmowa nie jest w ogóle potrzebna – wszak komputery ze sobą nie rozmawiają. Może więc Wcielenie ma pokazać Boże pragnienie przełamania trudności komunikacyjnych między Bogiem a człowiekiem, najpierw doświadczenie ich do pewnego stopnia, przekonać, że konieczna jest rozmowa, żeby się zrozumieć. Pokazuje ono również, że rozmowa jest możliwa i że człowiek nie jest w sytuacji beznadziejnej, jeśli chodzi o zrozumienie dróg Bożych.

Wydaje się jednak, że te różnice w widzeniu świata przez różne osoby, Wcielenie i dialog Chrystusa z Ojcem wskazują na istotę życia trynitarnego. Jezus Chrystus jest najpełniejszym objawieniem Boga, a więc On i Wcielenie wskazują na istotę Boga. B. Forte za E. Jüngelem mówi, że pojęcie trynitarnego Boga, który jest Miłością, zakłada wieczną nowość. Znaczy to, że wiekuisty Bóg jest przeszłością siebie samego. Bóg i Miłość nigdy się nie zestarzeją. Ich byt jest i pozostaje w stawaniu się[4]. Co oznacza to stawanie się? Nie można zakładać, że rozmowa Jezusa z Ojcem mająca miejsce po Wcieleniu jest jednorazowym epizodem, który nie miał miejsca wcześniej i nie trwa po Zmartwychwstaniu. Wcielenie pozwala przypuszczać, że stawanie się Boga dokonuje się nie tylko w Miłości, ale także w rozmowie.

Dialogiczne rozumienie Trójcy

Ciągle trwają poszukiwania nowego sposobu wyrażenia nauki o Trójcy Świętej. Karl Barth mówił o „jednym w trzech sposobach bycia” jako Objawiciel, Objawiony i Objawiany, Karl Rahner zalecał mówienie o trzech „różnych sposobach subsystencji”. Bruno Forte proponował, by jedność Boga pojmować jako jedną i jedyną Miłość rozumianą dynamicznie. Miłość ta jest Bogiem jedynym, choć w Trójcy rozróżniającym się na Kochającego, Kochanego i Miłość osobową. W trynitologii istotnym problemem jest uchronienie się przed skrajnym monoteizmem czy modalizmem (wykluczanie w gruncie rzeczy nauki o Trójcy), a z drugiej strony tryteizmem (traktowanie Osób Boskich jako trzech bogów). Zaproponowane rozwiązania mają przed takim niebezpieczeństwem chronić.

Skoro jednak druga osoba Trójcy w Piśmie Świętym nazywana jest Słowem (J 1,1–18), to jest to wskazówka, że do Boga można odnosić kategorie dialogiczne. Ojciec jest Wypowiadającym Słowo, które staje się Wypowiedzianym (Syn), a relacja, jaka powstaje w wyniku dialogu między Ojcem a Synem, znak, który znajduje się między nimi, jest Duchem Świętym. Bóg w Trójcy jedyny jest więc Rozmową, idealnym porozumieniem, a ostatecznie Miłością. Miłością dynamiczną, bo ciągle stającą się w nieustannym dialogu. Znak (Duch Święty) nie jest w tym dialogu czymś, co odkrywa i zamyka jednocześnie rzeczywistość osób Ojca i Syna, ale co idealnie je wyraża. Jest on przestrzenią rozmowy Ojca i Syna. To, że Bóg jest też miłością, powoduje, że jest On rozmową równych sobie Osób, które chociaż są odrębne od siebie, bo Wypowiadający nie jest Wypowiadanym ani Znakiem, ale razem są jedną Rozmową, jednością. Dialog między nimi jest potrzebny, możliwy i niezbędny właśnie dlatego, że są to osoby, a więc niejako odrębne światy z właściwym sobie bogactwem. Jednakże ich zjednoczenie w miłości jest tak wielkie, że są to światy wzajemnie się przenikające, nie dzieli ich mur niezrozumienia.

Bóg jako Rozmowa nie ogranicza się w tym dialogu do samego siebie. Dialog toczy się również z osobami stworzonymi. Jak wskazuje Robert J. Woźniak, chrystologia Jana przedstawia Chrystusa wychylonego ku Ojcu, dialogującego z Ojcem, będącym powierzeniem siebie, zwróceniem siebie ku drugiemu, dialogiem. Jan przedstawia Jezusa jako Słowo wypowiedziane przez Ojca, które powraca do swego początku. Istotne znaczenie ma krzyż. Jest on miejscem przechodzenia Jezusa z tego świata do Ojca i jako taki jest dialogiem. Krzyż jest słowem o słowie, które w Bogu jest zawsze pomiędzy, które jest odwiecznym fundamentem Boskiego communio, odnajdywania siebie w drugim i drugiego w sobie. Krzyż wskazuje, że w Bogu jest dialog. Chrześcijaństwo narodziło się z Krzyża Jezusa. Ostatecznie narodziło się ono więc z dialogu Jezusa z Ojcem, z miłosnego dialogu, który od zawsze toczy się pomiędzy Ojcem i Synem, Synem i Ojcem. Również świat jest owocem tego dialogu. To Słowo odsłoniło się w godzinie Jezusa jako miłość i dialog, jako wszystko fundująca wymiana miłości i słowa, jako communio i fundament bycia i bytu. Jeśli Bóg jest trynitarnym dialogiem, z którego rodzi się chrześcijaństwo, to istnienie dialogu w Bogu oznacza, że Bóg ma prawdę i jest nią tylko w ów trynitarno-dialogiczny sposób. Prawda Boga to dialog miłości Ojca, Syna i Ducha Świętego. Ciało Jezusa, przyjęte do jedności z osobą przedwiecznego Słowa, staje się widzialną w świecie ekspresją dialogu, jakim Bóg jest w sobie. Staje się znakiem Boskiego absolutnego dialogu nie wbrew i nie na marginesie swojej naturalnej słabości, lecz właśnie w niej. Wcielenie – jako fundament chrześcijaństwa, jako droga na Krzyż i do chwały, jako podstawa Kościoła – jest wsączeniem się trójdialogicznej prawdy Boga w dialogu ze światem[5].

*

Powyżej przedstawiłem jedynie zarys dialogicznego rozumienia nauki o Trójcy Świętej, które domaga się dalszych badań i rozwinięcia, a także bez wątpienia mocnego osadzenia w szerszej wizji teologicznej. Czy Boga można określać jako Rozmowę, a poszczególne Osoby Boskie jako Wypowiadającego, Wypowiedzianego i Znak? I czy takie ujęcie nauki o Trójcy Świętej pomaga zrozumieć tę naukę? To niektóre pytania, które chcę zadać czytelnikom niniejszego tekstu.



[1] M. Wendland, Relatywizm komunikacyjny a problem międzykulturowego porozumienia, w: „Homo communicativus” 2 (2007) nr 1, s. 57.

[2] M. Wendland, Relatywizm komunikacyjny a problem międzykulturowego porozumienia, „Homo Communicativus” 1 (2)/2007, s. 54n.

[3] M. Wendland, dz. cyt., s. 57n.

[4] B. Forte, Trójca Święta jako historia. Esej o Bogu chrześcijan, Kraków 2005, s. 197–199.

[5]R.J. Woźniak, Różnica i tajemnic. Objawienie jako teologiczne źródło ludzkiej sobości, Poznań 2012, s. 492–497.

Kto to jest teolog?

W tygodniku „Przegląd” (nr 14, 9 kwietnia 2012 r.) ukazał się artykuł Tadeusza Bartosia zatytułowany „Bezradność teologów”. Teza artykułu jest mocna: „Teologia nie ma wpływu na rzeczywistość kościelną. Staje się czymś jałowym i zbędnym”. Skąd taki wniosek? T. Bartoś uważa, że obecnie nastąpiło wygaszenie soborowego entuzjazmu. Bo Sobór Watykański II „był nowoczesnym spojrzeniem na historię Kościoła, teologii, na rozwój dogmatów; dostrzeżeniem, że nie zawsze było tak, jak jest dzisiaj. Kościół nie chciał być już dłużej zamknięty na świat, chciał otworzyć się na to, co nowe. A była to także olbrzymia ilość wiedzy historycznej, która zmieniała obraz rozwoju chrześcijaństwa, zmieniała sposób rozumienia tego, kim był Jezus, jaki sens mają dogmaty, tradycja”. Soborowy entuzjazm wygasiły arbitralne restrykcyjne posunięcia Watykanu: upomnienia dla teologów, nakazy milczenia, usuwanie ich z urzędu, system donosów.

Ogólna sytuacja w teologii ma wpływ na sytuację w polskiej teologii. Zdaniem T. Bartosia polscy teolodzy zajmują się kwestiami mało istotnymi, nie wnoszą nic interesującego czy porywającego, o nic im nie chodzi, jest im wszystko jedno. Na dodatek żyją w strachu przed przełożonymi, o czym świadczy chociażby to, że dla „Tygodnika Powszechnego” z okazji zjazdu teologów „mówili o fatalnym stanie polskiej teologii tylko anonimowo, bojąc się biskupich represji”. To prawda, wypowiedzi anonimowe tam się pojawiają (T. Bartoś ma zapewne na myśli tekst Tomasza Ponikły „Drugi obieg”), ale oprócz nich są wypowiedzi teologów wymienionych z imienia i nazwiska, w tym piszącego ten tekst. To charakterystyczne uogólnienie T. Bartosia może jednak świadczyć o tym, jak w istocie rozumie on to, kto jest teologiem: to ten, kto zatrudniony jest na wydziale teologicznym. Zdaje się zapominać o przekonaniu współczesnej teologii, że każdy, kto zastanawia się nad swoją wiarą, jest teologiem. Przekonanie to wywodzi się z okresu patrystycznego. Jak pisał Ewagriusz z Pontu: „Jeżeli jesteś teologiem, będziesz prawdziwie się modlił, a jeśli prawdziwie się modlisz, jesteś teologiem”. Benedykt XVI z kolei przypomniał uczestnikom sesji plenarnej Międzynarodowej Komisji Teologicznej: „Jak twierdzili Ojcowie Kościoła, każdy, kto kocha Boga, pragnie stać się, w pewnym sensie, teologiem – tym, kto rozmawia z Bogiem, kto myśli o Bogu i stara się myśleć podobnie jak Bóg”. Teologów jest więc o wiele więcej niż suma zatrudnionych na wydziałach teologicznych czy w seminariach i w dużej mierze są to osoby świeckie. Mówiąc więc o teologii, warto pamiętać również o nich i pytać, jaka jest teologia uprawiana przez nich. W tym również przez teologa T. Bartosia.

T. Bartoś uważa również, że ważne prace nie dokonują się na wydziałach teologicznych, bo na świeckich wydziałach historycznych wielu uniwersytetów na świecie prowadzi się badania nad historią ludów opisywanych w Biblii, nad tożsamością Jezusa historycznego, nad tym, kto był pierwszym przywódcą Kościoła, czy Jezus miał braci. Recepcja tych badań to jego zdaniem wielkie wyzwanie dla teologów katolickich. Mają oni jednak związane ręce, nie mogą bowiem wykroczyć poza katolickie dogmaty, które powstały w dawnych czasach i w naturalny sposób popadają w sprzeczność ze współczesną wiedzą naukową. Przyznając rację T. Bartosiowi, że teologia powinna interesować się stanem badań naukowych, trzeba jednak zwrócić uwagę na to, że wielkość teologii Karla Rahnera czy Hansa Ursa von Balthasara nie wzięła się z tego, że zastanawiali się oni nad tym, czy Jezus miał braci albo czy przywódcą Kościoła był Jakub. Uważam raczej, że wzięła się ona z tego, że rozmawiali oni z Bogiem, myśleli o Bogu i starali się myśleć podobnie jak Bóg. I wcale nie oznaczało to popadnięcia w fideizm, irracjonalizm, koncentrowanie się na cudownościach.

Z tekstu T. Bartosia wynika, że dla niego teolog to pracownik akademicki pilnie śledzący najnowsze badania innych nauk albo nawet sam je prowadzący i starający się ich wyniki wprowadzić do teologii. Dla mnie teolog to ktoś prowadzący racjonalną rozmowę o spotkaniu z objawionym Bogiem, w której uczestniczy sam Bóg. Zgadzam się, że marny to teolog, którego największym dokonaniem jest pisanie prac o problemie X u Jana Pawła II. Ale moim zdaniem kiepski to również teolog, którego dokonania sprowadzają się do rozważań o braciach Jezusa.