Archiwa tagu: teologia katafatyczna

Nikodem mówi sam do siebie

Henry Ossawa Tanner - Nicodemus coming to Christ.jpg, źródło: Wikimedia commons
Henry Ossawa Tanner – Nicodemus coming to Christ.jpg, źródło: Wikimedia commons

Kiedy wracał, mówił sam do siebie. Pamiętał jednak, że naukowcy dowiedli, że to nie oznaka szaleństwa, lecz inteligencji. Z rozmowy z Rabbim wyniósł i tę nadobowiązkową lekcję, że mózg to najważniejszy organ, ale jedynie zdaniem mózgu. Być może Nikodem uśmiechnął się na tę myśl sam do siebie, przywołując tym samym Ducha Świętego.

Odwieczna Boża wola – głowił się sobie a muzom – usynowienia mnie w Chrystusie staje się moim udziałem przez chrzest. To jakby „wcielenie” Boskiego zamiaru w moje człowieczeństwo. Od strony Boga patrząc, otrzymuję wtedy całą pełnię, staję się drugim Chrystusem. A przecież z mojej strony to dopiero początek, odtąd dorastam dotąd, do miary Syna Bożego, tak żeby razem z Nim znaleźć się z tamtej strony przebóstwionym.

Zaraz, zaraz. Czy w takim razie Bóg miałby więcej niż jednego Syna? Trójca przestałaby być wtedy wspólnotą Trzech. A co to za Bóg, który nie jest Trójcą – pytał się i odpowiadał ten, który z pobożnego izraelskiego monoteisty stał się ortodoksyjnym monoteistą trynitarnym. A razem z tą konwersją otrzymał w darze poczucie humoru, dzięki któremu, jak zauważył, łatwiej znajduje się rozwiązania najsieriozniejszych problemów. Zaczął więc bawić się skeczem odstawionym przez dwóch Nikodemów w sobie jednym.

– W tym właśnie sęk, Nikodemie… – Co? – Sęk! – Kto, Nikodemie? – Sęk! – Nic nie rozumiem, Nikoś. – Deska, w środku sęk! – Jaka deska? – Drzewo, Nikoś. Deska drewniana, w środku sęk. – Kto ma drzewo, Chrystus? – Chrystus ma ukrzyżowanie, a drzewo jest z lasu. Się ścina, się rżnie na deski, jest deska, jest sęk.

Brooklyn Museum - Nicodemus (Nicodème) - James Tissot - overall.jpg, źródło: Wikimedia commons
Brooklyn Museum – Nicodemus (Nicodème) – James Tissot – overall.jpg, źródło: Wikimedia commons

Gdzie jest ten sęk? W tym, od czego rozpoczął swoją rozmowę z Jezusem. Przypowieści z tego świata wzięte mają pomóc pojąć to, co nie z tego świata. Ale jeśli deska jest z tego świata, jest i sęk z tego świata. Jest przypowieść, jest próba wypowiedzenia w ludzkich słowach tajemnicy, która wymyka się ludzkiemu pojmowaniu. Zwłaszcza, że chodzi o dwie tajemnice w jednej: usynowienie oraz tajemnicze przyobleczenie w Chrystusa, zgodnie ze słowami Ducha Świętego i Apostoła, dwóch autorów Pisma:

Wszyscy bowiem przez wiarę jesteście synami Bożymi – w Chrystusie Jezusie. Bo wy wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w Chrystusa (Ga 3, 26-27).

Tyle Biblia Tysiąclecia. Ale jak przystało na nauczyciela, Nikodem spytał o inne tłumaczenia tekstu natchnionego. W edycji św. Pawła jest mowa o „przyodzianiu się w Chrystusa” – odpowiadał sam sobie – a w wydaniu interlinearnym grecko-polskim o „wdzianiu na siebie”. Żydowski komentarz do Nowego Testamentu proponuje, podobnie jak Tysiąclatka, „przyobleczenie się” w Mesjasza tych, którzy zostali zanurzeni w Niego. Oto język przypowieści, zaśmiał się Nikodem, aż zaspany jeszcze kogut zapłakał. – Kukuryku!

– Eureka! Jeśli istnieje granica ludzkiego języka, to właśnie do niej dotarłem. Paszportem do przekroczenia granicy będzie uwielbienie Boga, jakie płynie z doświadczenia tej nie do wyrażenia rzeczywistości, której, o Boski paradoksie, nie wolno nie wysławiać. Jeśli „wielkość i głębia działania Bożego nie mieszczą się zgoła w granicach ludzkiego języka; skłaniają ci one do mówienia, lecz są nie do wysłowienia”, to paradoksalnie, jak każe św. Leon Wielki, „właśnie dlatego nigdy nie braknie treści do sławienia, że nigdy nie wystarczy bogactwa wymowy”.

– If I were a rich man – zanucił pod nosem Nikodem, dodając sobie humorem animuszu – Ya ha deedle deedle, bubba bubba deedle deedle dum. To „założenie” na siebie Chrystusa, zgodnie z regułą przypowieści, czyli sęku, nie może przypominać ubrania się w garnitur na ubłocone grzechem ciało. Nie chodzi o zewnętrzne przyobleczenie się, raczej o przyodzianie się od wewnątrz. Wolno chyba nawet powiedzieć, że to nie my Jego, ale raczej Chrystus przyobleka nas w siebie, tak że odtąd żyje w każdym ochrzczonym jeden i ten sam Syn.

Czy w ten sposób oddalam zarzut o poszerzenie Trójcy Świętej? Apostoł wskazuje, że jestem dzieckiem Boga w Chrystusie. Staję się „synem w Synu”, a nie kolejnym synem Ojca, jakby ten był Wirgiliuszem. Jeden i ten sam Syn żyje teraz we mnie, tyle że po mojemu. Jezus „Nikodem” Chrystus myśli myślami Nikosia, decyduje jego decyzjami, kocha moim sercem. „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). Sęk paradoksu, na który nie można zamykać duchowych uszu: nie ja żyję, a Chrystus, a przecież właśnie dopiero w Tym, który oddał za mnie swoje życie, ja żyję prawdziwie sobą. Oko za oko, śmierć za Ukrzyżowanie, powstanie z martwych za Zmartwychwstanie. Alleluja! Nikodem umarły dla Chrystusa – żyje swoim prawdziwym życiem w Nim.

Grunt zaczął się sypać pod nogami języka, ale Nikodem parł dalej, a ponieważ dalej już się pójść nie dało, uciekł się do doświadczeń mistyków. A potem zastosował „ucieczkę do przodu”, bo na tym polega rozwiązanie tajemnicy – z zachwytu nad tym odkryciem aż zapiał na wysokości własnego domu – żeby oświetlać ją inną tajemnicą. Wybrał do tego celu misterium Kościoła, które jest, zgodnie ze słowami świętego Pawła, Ciałem Chrystusa. Wbrew naturalizującym tendencjom socjologizującym, to nie Kościół, ale sam Chrystus składa się z wielu członków, a przecież nie przestaje być jeden:

Podobnie jak jedno jest ciało, choć składa się z wielu członków, a wszystkie członki ciała, mimo iż są liczne, stanowią jedno ciało, tak też jest i z Chrystusem. Wszyscy bowiem w jednym Duchu zostaliśmy ochrzczeni, [aby stanowić] jedno Ciało (1 Kor 12, 13).

Uciekłem od jednego paradoksu do drugiego: teraz Chrystus jako Głowa Kościoła tworzy razem z Kościołem, który jest Jego Ciałem, jednego Chrystusa. Ta tajemnica zjednoczenia Chrystusa i Kościoła naświetla tajemnicę, od której wyszedłem: Ojciec ma tylko jednego Syna; moje bycie „synem w Synu” odbiło się w lustrze „członka Chrystusa”. Mógłbym puszczać kolejne zajączki snując teraz analogie wzięte z tego świata, wśród których najbliższą byłoby chyba zjednoczenie męża i żony – od związku „jednego ciała” w dwóch osobach można by się odbić w rozumieniu zjednoczenia Chrystusa z Kościołem.

Mówił wciąż Nikodem sam do siebie nie zauważając, jak żona, którą właśnie minął, uśmiecha się do swojego szalonego inteligenta. Gdzie podąża ten, który narodził się z Ducha Świętego?

Sławomir Zatwardnicki

Nocne rozmowy o chrzcie

Crijn Hendricksz.jpeg, źródło: Wikimedia commons
Crijn Hendricksz.jpeg, źródło: Wikimedia commons

Nikodem niedospany, ale z szeroko otwartymi oczami (forma ascezy); postawione na sztorc uszy, ale nie łapie Ducha Świętego, który wieje, kędy chce. Nie rozumie, jak można narodzić się na nowo. Nie pojmuje, że tajemnice wiary to motyle nie dające się schwytać siatką na pojęcia. Jeśli coś ma się nadać, to jedynie życie przyrodzone czytane jak przypowieść nadnaturalnej egzystencji. A uprawianie teologii katafatycznej jest konieczne, żeby wiedzieć, w którą stronę zwrócić ostrze apofatyzmu.

Należy więc widzieć „niepodobne podobieństwo” między starym a nowym narodzeniem, pierwszym z łona matki a drugim z łona Ojca, stwórczym wyjściem z Boga a przebóstwiającym wejściem w Niego. Póki macha głową na boki z niezrozumienia, ale pyta a nie przeczy, jest dla Nikodema szansa. Niedaleko mu od Królestwa Bożego, gdy jak anonimowy alkoholik pozostaje bezsilny w swoich usiłowaniach odzyskania dziecięctwa: „Jakżeż może się człowiek narodzić, będąc starcem? Czyż może powtórnie wejść do łona swej matki i narodzić się?” (J 3, 4).

Być może nie trzeba tej podsłuchiwanej rozmowy słyszeć nazbyt sieriozno? Kto wie, czy i w tej chwili Rabbi nie „bawi się, jak chciał Claude Tresmontant, ukazując bezradność mądrości mądrych i wiedzy filozofów, a pozwalając poznać i zrozumieć dzieciom to, czego nie rozumieli najwybitniejsi filozofowie” i zapewne nienajgenialniejsi faryzeusze. W Bogu, który jest coincidentia oppositorum, kiedy stał się człowiekiem, mogą chyba łączyć się w jedno szacunek dla starszego z robieniem sobie z niego żartów. Ya ha deedle deedle, bubba bubba deedle deedle dum.

Jak bowiem potraktować biedaczka, który usłyszawszy że Jahwe rzekł „Alfa”, odmawia mu teraz powiedzenia „Omega”? W głowie faryzeusza nie mieści się, że po „dobrym” stworzeniu Stwórca chciałby uczynić coś jeszcze lepszego. Nie potknął się aż do tej pory o swoje paradoksalne człowieczeństwo, nie przejął się do żywego prawdą o tym, że dopiero przebóstwienie humanizuje. Jak „niegrzecznie jest przerywać drugiemu, gdy coś mówi; człowiek taki słusznie się broni, mówiąc: pozwól mi dokończyć!” (Hans Urs von Balthasar), tak wolno może Bogu się bronić, przy czym najlepszą obroną jest oczywiście „atak” słowny podjęty w Osobie Słowa Wcielonego.

Nie usłyszał też jeszcze śmiertelnego wyroku dostojnik żydowski, który w zewnętrznym liftingu przestrzegania Prawa oczekuje wybawienia od grzechu. A jednak ta „kropka” na naturze ludzkiej to złośliwy rak czerniak, którego przerzuty objęły cały organizm, tak że nie ma już co ratować. Za późno na „chemioterapię”, jeśli operacja ma się udać, pacjent musi umrzeć. „Albowiem zapłatą za grzech jest śmierć, a łaska przez Boga dana – to życie wieczne w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (por. Rz 6, 23).

Brooklyn Museum - Interview between Jesus and Nicodemus (Entretien de Jésus et de Nicodème) - James Tissot.jpg, źródło: Wikimedia commons
Brooklyn Museum – Interview between Jesus and Nicodemus (Entretien de Jésus et de Nicodème) – James Tissot.jpg, źródło: Wikimedia commons

Dopiero chrzcielne wejście w śmierć razem z Odkupicielem przywraca życie. Jak to możliwe? – mógłby zapytać pobożny Izraelita, gdyby był zrozumiał, że Chrystus serwuje mu katechezę chrzcielną. A może pojął, ale nie był jeszcze gotowy do podjęcia współpracy w akcji porodowej? W każdym razie gdy zgotowieje, nie zamówi fotografa, bo kto dużo fotografuje, ten tajemnicy Bożej nie kontempluje. Może ewentualnie ktoś z rodziny pstryknie pamiątkowe zdjęcie, nie uświadamiając sobie nawet, że uczestniczył w pogrzebie i powstaniu z martwych.

Jak podkreśla apostoł, razem z Chrystusem zostaliśmy pogrzebani we chrzcie, w którym też zostaliśmy wskrzeszeni przez wiarę w moc Boga, który Go wskrzesił (Kol 2, 12). Również śmierć, jak słychać, ma swoje „niepodobne podobieństwo”. Ten sam przecież, umarły a żywy Nikodem, byłby jednak już przez wiarę i dzięki sakramentowi kimś innym. Twarz przy goleniu ta sama, ludziska na ulicy pozdrawiają, tyle że on już nie zajmuje sobie głowy czasem ziemskim, przejęty do głębi życiem wiecznym. Niby na ziemi, a przecież przez wiarę w niebie.

„Umarliście bowiem i wasze życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu” (Kol 3, 3). W związku z tym kardynał Joseph Ratzinger, przyszły papież Benedykt XVI, napisał kiedyś, że „istnieje coś w rodzaju «wniebowzięcia» ochrzczonych”, tak że ochrzczony wierzący „jest, i tak dalece, jak nim jest, włączony już teraz we wniebowstąpienie i żyje w Nim, w uwielbionym Panu, swoim ukrytym (prawdziwym) życiem”. Chodzi o to, żeby przez wiarę przyjąć to, co dzięki sakramentowi się stało, i przejąć się tym aż do końca.

Ale na razie Nikodem wraca jeszcze do starego życia, swędzą go z niewyspania oczy, a poczerwieniałe uszy palą od tego, co usłyszał. Nie wiadomo, jak zareaguje na nocną rozmowę. Skoro o życiu nadprzyrodzonym wolno opowiadać obrazami z życia przyrodzonego wziętymi, można też tajemnice „nie z tego świata” sprowadzić do „tego świata” (forma acedii).

Sławomir Zatwardnicki

Gwałt na teologii

Sowa.jpg, źródło: Wikimedia commons
Sowa.jpg, źródło: Wikimedia commons

Antoni Słonimski z właściwym sobie humorem zauważył kiedyś, że najtrudniejszą dla odbiorcy formą zdobywania wiedzy i obcowania z cudzą myślą są naukowe odczyty. „Muszę się przyznać – pisał felietonista – że uwaga moja nie wytrzymuje próby dłuższej prelekcji i wrażenia wzrokowe stają się konkurencją nie do zwalczenia”, tak że nawet „najobskurniejszy fryz na ścianie staje się rajskim widokiem”. Przy czym według autora Gwałtu na Melpomenie „odczyt staje się zabawniejszy, gdy wykład ilustrowany jest przezroczami lub gdy na katedrze stoi wypchana sowa”.

Jako uczestnik bierny i czynny sympozjów naukawych i naukowych sowy jeszcze nie widziałem ni żywej ni wypchanej, ale „wykłady ilustrowane” owszem; nie tyle może profesorowie i inne hab-capy, jak mawiał jeden z profesorów, uzabawniają słuchaczowi słuchanie, ile sam słuchacz zabawia się podglądaniem Internetu, pod pretekstem notowania cennych refleksji poddając się wrażeniom wzrokowym, tej „konkurencji nie do zwalczenia”. Ja sam staram się, w ramach ćwiczeń ascetycznych, wytrwać na stanowisku słuchacza mimo wszystko do końca, do ostatniej kropki.

Opłaca się zwłaszcza wtedy, gdy teologiczno-scjentystyczne wywody zostają zakończone przypomnieniem stanowiska wyrażonego przez Sobór Laterański IV: „gdy wskazujemy na podobieństwo między Stwórcą i stworzeniem, to zawsze niepodobieństwo między nimi jest jeszcze większe”, dlatego „mówiąc o Bogu, nie możemy określić, kim On jest, ale wyłącznie kim nie jest i jakie miejsce zajmują inne byty w stosunku do niego”. Zabawny jest ten wyrzut sumienia, który zmusza, by do Boskiego kapelusza, którego nieskończone gabaryty redukowało się ze trzy kwadranse, wrzucić na koniec grosik żywej czy spreparowanej pokory.

Taka kropka nad i, czy raczej „wypchana sowa” na zakończenie, które byłoby dobrym punktem wyjścia. Bo to dopiero nad „i” tajemnicy trzeba by postawić „ptaszka” racjonalnego uporządkowania tego, co objawione. Teologia jako „wiedza wiary” w świecie postawionym na głowie poucza wiarę, zamiast dać się jej pouczać; chce posiąść Boga, zamiast dać się posiąść Jemu. Zamiast inkulturacji wiary – której jednym z wymiarów w świecie ceniącym naukę miała być właśnie uprawiana w sposób naukowy teologia – dokonał się proces odwrotny: wykorzenienie wiary, gwałt dokonany przez rozum naukowy na wierze.

Młoda sowa śnieżna.jpg, źródło: Wikimedia commons
Młoda sowa śnieżna.jpg, źródło: Wikimedia commons

W tych wiecznie (czytaj: w czasie) dających o sobie znać ciągotkach do skrajnych rozwiązań – od wiary do rozumu, od teologii apofatycznej do katafatycznej – ujawnia się nie co innego, jak ograniczenie rozumu. W głowie się nie mieści, że miałaby być taka mała, a przecież wystarczyłoby głowie przyglądnąć się, jak radził św. Maksymilian Kolbe, kapeluszowi, w którym bez problemu się mieści. Ze wszystkimi problemami, których nie jest w stanie rozwiązać inaczej niż przez wiarę. Wiara bowiem podpowiada rozumowi, że teologia powinna przybrać kształt zarówno apofatyczny jak i katafatyczny.

Przy czym, co może ucieszy rozum, teologia negatywna nie jest w żadnym razie negacją teologii pozytywnej. Liczy się i to, i tamto; „i” z kropką, a nigdy bez niej, kropka zawsze z „i”; sowa żywa zamiast wypchanej. Z faktu, że Bóg przemówił przez Syna, wynika możliwość uprawiania teologii afirmatywnej, która ma tyle do powiedzenia, ile usłyszy w wypowiedzianym Słowie. Godne uwagi, że Bóg mówi, zdaje się bardziej niż niejeden współczesny teolog z tytułami, „po ludzku”. Poznajemy Boga w kenozie, słyszymy słowo, które wyrzekło się „Boskiej gramatyki”, uczymy się od Rabbiego bez teologicznego dyplomu.

Kenosis dokonany w tym celu, aby pouczyć o zasadzie akcji-reakcji rozumianej po chrześcijańsku. Nie „oko za oko, ząb za ząb”, ale ekstasis Boga stającego się człowiekiem za ekstasis człowieka stającego się „jak Bóg”. Tajemnica theosis, udział w naturze Boskiej (2 P 1,4), a zatem również poznanie Boga tak, jak On nas poznał; bo na razie poznajemy „przez wiarę” i niejasno, oglądając Boga w ludzkim odbitego zwierciadle (por. 1Kor 13,10-13). A zatem theo-logia nie może rozdzielać via afirmativa od via negativa. Nie 80 czy 90, ale 100 % cukru w cukrze, a zarazem 100 % nieadekwatności; prawda „i” nadprawda.

Poszukiwany, poszukiwana, teolog lub teolożka, zdolny-zdolna dokonać syntezy katafatyczno-apofatycznej teologii bez mieszania wymiarów pozytywnego i negatywnego, które zawsze kończy się pomniejszeniem jednego i drugiego. Nie może to być łyżka negatywnego dziegciu w beczce pozytywno-teologicznego wykładu, rzecz też pewnie nie w tym, żeby odczyt wygłaszać na kolanach, choć to akurat byłaby dobra ilustracja związku wiedzy z wiarą. Teologia winna być przecież „zasadniczo doksologiczna, charakteryzująca się uwielbieniem i dziękczynieniem”, jej „najbardziej odpowiednią metodą są chwała i uwielbienie” (Międzynarodowa Komisja Teologiczna).

Czy w takim razie teolog przemawiający zza katedry, który nie wzbudza w słuchaczu „teologicznej ekstazy”, dokonuje gwałtu na teologii?

Sławomir Zatwardnicki