Archiwa tagu: teologia radości

Radość i nadzieja są naszą siłą

Kto chce mówić o radości i nadziei spostrzega jednak, że zasób pojęć i obrazów szybko się wyczerpuje. Słowa łatwo zawodzą, stają się puste i niezdolne do przekazania myśli i uczuć. Być może wielka i natchniona muzyka, śpiew i sztuka potrafią radzić sobie z motywami radości i nadziei lepiej niż samo myślenie.

Tytuł obecnego wpisu uzupełniającego sformułowałem dzięki inspirującym, lecz rzadko dostrzeganym słowom z Księgi Nehemiasza: „Nie bądźcie smutni (…). Nie bądźcie przygnębieni, gdyż radość w Panu jest waszą ostoją” (Ne 8, 9.10). Jeśli ostoją, to siłą, zdolnością przetrwania nawet trudnych chwil i sytuacji.

Jakże często słowo „radość” powtarza się w Dobrej Nowinie głoszonej przez Jezusa po to, „aby (n)asza radość była pełna” (J 15,11). To On wyzwala nas do radości. Wraz z Nim rozpoczęła się nowa era radości z wiary i nadziei. W przekonaniu apostoła Pawła radość jest jednym z „owoców Ducha” (Ga 5,22). Dlaczego więc tak niewiele radości w naszych chrześcijańskich wspólnotach? Utrata radości podcina korzenie wierze i nadziei.

Śmiech ocalonych i język zdumienia

Dzień zmartwychwstania Chrystusa nazwano w tradycji chrześcijańskiej dniem nowego stworzenia, „dniem ósmym”, sięgającym w wieczność Boga. Hipolitowi Rzymskiemu przypisuje się powiedzenie o Chrystusie zmartwychwstałym jako o „wodzireju w mistycznym korowodzie odkupionych” oraz o Kościele jako o „tańczącej wraz z Nim Oblubienicy”.

Tego rodzaju porównania mogą wydawać się dzisiaj niczym więcej niż barwną metaforą bądź wyrazem poetyckiego uniesienia. Jednakże współczesny teolog ewangelicki Jürgen Moltmann, nawiązując do starej tradycji pisał, że „wraz z Wielkanocą rozpoczyna się śmiech odkupionych i taniec wyzwolonych” („das Lachen der Erlösten, der Tanz der Befreiten“). Wyobrażenie tańca zmartwychwstania pojawia się w sztuce chrześcijańskiej już ok. VI wieku. Wywyższony Chrystus w zwiewnej tunice porywa odkupionych ku Ojcu w spiralnym korowodzie. Jest to całkowite przeciwieństwo do utrwalonych pod koniec średniowiecza przedstawień tańca śmierci..

Jakim językiem wyrazić to wszystko, co niesie chrześcijańskie przeżycie radości i nadziei? Nie nadaje się do tego język chłodnego wywodu i bezosobowej informacji. Przeżycie domaga się czegoś więcej. Chce współuczestniczyć w radości, kształtować ją i przekazywać innym. Dlatego właśnie w doświadczeniu Kościoła i w jego modlitwie liturgicznej powinno być wiele miejsca na język zdumienia i dziękczynienia.

Tradycja chrześcijańska pierwszych wieków nie wahała się mówić o tajemnicach wiary i nowej nadziei językiem śmiałych porównań i analogii. Widać to już we fragmentach wczesnego hymnu paschalnego, zachowanego przez Apostoła Pawła, a inspirowanego tekstami prorockimi:

Zwycięstwo pochłonęło śmierć.
Gdzież jest, o śmierci, twoje zwycięstwo?
Gdzież jest, o śmierci, twój oścień? (1 Kor 15,54-55).

Hymn ten tchnie radością ze zwycięstwa życia nad śmiercią. Dźwięczą w nim odgłosy „śmiechu odkupionych” z ostatecznej bezsilności śmierci. Nadzieja, święto, pieśń, śmiech i taniec są przejawem ludzkiej radości. Religijne doświadczenie wyzwolenia ucieka się do tych właśnie środków wyrazu, aby tym pełniej przekazać to doświadczenie innym.

Radość kształtuje pogodną atmosferę wiary

Siła radości skłania do innej oceny własnego istnienia. Promieniowaniem swego ciepła zbliża ludzi do siebie i otwiera na siebie nawzajem. Nie jest to uczucie, które dzieli, ale łączy i tworzy przyjaźń. Wielu chrześcijan ma dzisiaj trudności z samym rozumieniem potrzeby wyzwolenia i ocalenia własnego człowieczeństwa. Te pojęcia wydają się zbyt abstrakcyjne i nieżyciowe. Może należałoby myśleć o zbawczym dziele Jezusa również jako o przywróceniu radości i wewnętrznego pokoju w samej głębi jestestwa człowieka? Nie przypadkowo Nowy Testament często łączy radość z pokojem. Codzienne doświadczenie uczy, że odczuwamy radość wówczas, gdy potrafimy pogodzić się sami ze sobą, pojednać z innymi i z Bogiem. W przeciwnym razie przytłacza nas poczucie samotności i wyizolowania z życia. Radość ożywia i nadaje życiu inną tonację.

Kiedy Jezus mówił o potrzebie zmiany myślenia i nowej orientacji (metánoia), czy nie miał na myśli także nowej umiejętności patrzenia na życie? Zatroskany i przygnieciony niepowodzeniem człowiek nie ma odwagi podnieść nawet swego wzroku do góry. Potrzeba mu nowego światła, odnalezienia motywów radości i nadziei. Radość jest swoistym wyrazem tego, co nazywamy łaską i doświadczeniem boskiego oświecenia.

Jaką religią jest chrześcijaństwo?

W zaniku radości w chrześcijańskich Kościołach jest coś tragicznego. Kiedy zostaje wyparta, jej miejsce zajmuje ascetyczna surowość, daleka od ducha Ewangelii. Kiedy wypędza się z chrześcijaństwa radość i nadzieję, staje się ono smutnym chrześcijaństwem, pozbawionym mądrości, równowagi ducha i wewnętrznej wolności. Teologia nie dająca radości jest teologią smutną i bezpłodną. Religijna gorliwość może przybierać wówczas postać ponurego i fanatycznego dogmatyzmu, przejawiającego się wrogością do ludzi i świata, dopatrującego się wszędzie podstępu, zła i fałszu. Radość i poczucie humoru chronią przed tym niebezpieczeństwem. Są pewną formą duchowej terapii i samoobrony. Człowiek obdarzony poczuciem humoru kocha świat pomimo jego niedostatków. Wolność wewnętrzna pozwala mu śmiać się również z samego siebie. Jest to jeden ze znaków jego zdrowia psychicznego i duchowego.

Chrześcijanin odnajduje ostateczne źródło pogody ducha w przemożnej miłości Boga, któremu zawierzył i zaufał. Radość i humor to znak duchowego rozjaśnienia, wewnętrznego promieniowania i ciepła. Chrześcijaństwo jest religią nadziei i radości – wielkiej, odważnej, sięgającej w nieskończoność i wieczność samego Boga. Daje ono, w moim przeświadczeniu, najwięcej motywów do pojednania z sobą i z innymi ludźmi oraz do ostatecznego pojednania wszystkich, nawet najbardziej zbuntowanych istot, z samym Stwórcą i Zbawicielem.

Taką nadzieję głoszę od wielu lat, pomimo oporów i oskarżeń. To ona pozwala mi spokojnie zmagać się z chorobą nowotworową. To dzięki niej przyjąłem bez wstrząsów przed ponad pięciu laty wiadomość o swojej sytuacji.

Nadzieja jest sojuszniczką chrześcijańskiego poczucia radości i humoru, a humor – sprzymierzeńcem nadziei. Nie można utożsamić go z samym śmiechem, tak często pustym i płytkim. Humor jest szczególną postacią ludzkiej zdolności do śmiechu, znakiem akceptacji samego siebie i pojednania z sobą. Dzięki niemu mogę odnaleźć wewnętrzny dystans w stosunku do samego siebie i wszystkich trudności, które napotykam. To on pozwala mi wznieść się ponad samego siebie. Jest pewną formą niezależności i transcendencji wobec własnej osoby. Wiem, że to nie ja jestem ośrodkiem i miarą percepcji całego świata.

Ta duchowa transcendencja pozwala przezwyciężać wszelkie negatywy życia i współistnienia ludzi. Dzięki niej nie staję się więźniem samego siebie, wszystkich swoich ograniczeń i doświadczeń. Dzięki niej nie tracę umiejętności śmiechu i uśmiechu, pomimo niepomyślnych sytuacji i bolesnych doświadczeń. Pogoda ducha i poczucie humoru pomagają przyjmować życie takim, jakie ono jest – wraz ze zranieniami, bezwzględnością i nieprzejrzystością.

Nie każdy obraz Boga budzi radość

Wiele biblijnych i starochrześcijańskich tekstów tchnie wielką nadzieją i radością. Łatwiej wtedy zrozumieć, iż pozbawieni poczucia radości chrześcijanie przyczynili się do zniekształcenia orędzia Ewangelii i zacieśnienia szerokości jego horyzontów. Bóg uczynił więcej niż to pojmujemy. Ewangelia, Radosna Nowina, odsłania ogrom Jego miłosierdzia i przeobrażającej mocy zmartwychwstania. „Nie uciekajmy przed zmartwychwstaniem Jezusa!” – apeluje papież Franciszek w tych dniach opublikowanej adhortacji Evangelii gaudium (nr 3).

Ani niedola, ani wina, ani śmierć nie są w stanie odebrać wierzącemu ufności, że miłość Boga zdolna jest przemóc siłę zła i okazać się w końcu zwycięska. Rozradowany w duchu Apostoł Paweł pisał ongiś do wiernych w Rzymie: „I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Rz 8,38-39).

Nie można traktować Boga tak, jak gdyby był On Kimś śmiertelnie nudnym i niewrażliwym. Jeżeli jest miłością, jak o tym zapewnia dwukrotnie świadectwo Pisma (1 J 4,8.16), zna również to, co język ludzki określa mianem radości: „jak oblubieniec weseli się z oblubienicy, tak Bóg twój tobą się rozraduje” (Iz 62,5). Nie bez powodu przypowieści Jezusa mówią o „radości w niebie” i o „radości u aniołów Bożych” zwłaszcza z nawrócenia zagubionego człowieka (Łk 15, 7.10.32).

Wizja Boga zagniewanego i karzącego wiecznym potępieniem przyczyniła się do tego, że wielu chrześcijan utraciło wiarę i stało się ludźmi niewierzącymi lub obojętnymi. Prawosławny teolog Paul Evdokimov (zm. 1970) często przypominał, że tzw. „teologia penitencjarna” stanowi jedno ze źródeł współczesnego ateizmu. Nie każda wizja Boga budzi radość. Może tę radość, a wraz z nią wiarę, zabijać. „Waszej radości nikt wam nie odbierze” – mówił Jezus swoim uczniom. A jednak odbierano ją ludziom wierzącym, i to jakże często odbierano!

Często odczytuję dramatyczne słowa Fryderyka Nietzsche’go skierowane do uczniów Jezusa: „Lepsze pieśni musieliby śpiewać, abym uwierzył w ich Zbawiciela; na bardziej zbawionych musieliby mi wyglądać jego uczniowie”.

W teologii i duchowości jest miejsce na radość i nadzieję

Radość nie jest ubocznym produktem w życiu chrześcijanina. Idąc w parze z nadzieją nadaje ona pogodną tonację wszystkim dążeniom, wysiłkom i trudom. Broni przed poczuciem daremności, tak często nawiedzającym ludzi nawet najbardziej szlachetnych i dobrych. Dzięki nadziei wyczuwamy kierunek, w jakim prowadzi nas niepojęty Bóg. Wszystko, co ludzkie i ziemskie jest kruche i niedoskonałe. Trzeba się z tym pogodzić. Bóg ogarnia całość naszego istnienia.

Poczucie radości i humoru jest przejawem miłości do ludzi i świata. Trzeba kochać ten świat pomimo kruchości i niedoskonałości istnienia – pomimo tego, że wina, cierpienie i głupota wciąż w dramatyczny sposób znaczą jego dzieje. Przejawiająca się w humorze miłość do ludzi jest radością z tego, że świat istnieje i że otrzymaliśmy łaskę istnienia. Angielski mąż stanu, Tomasz Morus żartował tuż przed egzekucją ze swoim katem, aby nie uszkodził jego wąsów, bo przecież one nie dopuściły się zdrady stanu. Wielu ludzi głęboko wierzących było mistrzami humoru, wnoszącymi duchowe rozświetlenie w trudne ludzkie sprawy. Świat, z którego wypędzono by radość i śmiech byłby światem ponurym i zniechęcającym. Podobnie jak wiara odbierająca poczucie wielkiego sensu byłaby zaprzeczeniem Ewangelii, Dobrej Nowiny.

W teologii i autentycznej duchowości chrześcijańskiej jest wiele miejsca na radość i nadzieję. Bez nich byłaby ona jedynie smutną karykaturą chrześcijaństwa. Wiara nie wyklucza radości i śmiechu. Radość jest rozbłyskiem boskiej iskry w człowieku, rozjaśnieniem drogi. Rozpromienia ludzkie oblicza. Ratuje przed poczuciem absurdalności świata.

Czytajmy adhortację Papieża Franciszka Evangelii gaudium! 

Jako zachęta niech wystarczy kilka cytatów. „Kiedy życie wewnętrzne zamyka się we własnych interesach – pisze Papież zaraz na wstępie (nr 2) – nie ma już miejsca dla innych, nie liczą się ubodzy, nie słucha się już więcej głosu Bożego, nie doświadcza się spokojnej radości z Jego miłości, zanika entuzjazm związany z czynieniem dobra. Również wierzący wystawieni są na to ryzyko, nieuchronne i stałe. Wielu temu ulega i stają się osobami urażonymi, zniechęconymi, bez chęci do życia”. A dalej wiele cytatów biblijnych przekonuje do prawdziwie chrześcijańskiej radości.

A jednak: „Są chrześcijanie, którzy wydają się przyjmować klimat Wielkiego Postu bez Wielkanocy. (…) Rozumiem osoby skłaniające się do smutku z powodu doświadczania poważnych trudności, jednak trzeba pozwolić, aby powoli zaczęła się budzić radość wiary jako tajemnicza, ale mocna ufność, nawet pośród najgorszej udręki” (nr 6). W innych językach przekład pierwszego zdania tego cytatu jest bardziej dosadny niż w oficjalnym tłumaczeniu polskim: „Ci sono cristiani che sembrano avere uno stile di Quaresima senza Pasqua”; „There are Christians whose lives seem like Lent without Easter. Chrześcijanie, których życie wydaje się być Wielkim Postem bez Wielkanocy!

No i ważkie słowo o głosicielach Ewangelii (nr 10): „ewangelizator nie powinien mieć cały czas grobowej miny”. Inne przekłady są również bardziej dosadne: un evangelizzatore non dovrebbe avere costantemente una faccia da funerale”; an evangelizer must never look like someone who has just come back from a funeral!”.

O tak! Głosiciel Dobrej Nowiny nie powinien mieć wyglądu kogoś, kto dopiero co wrócił z pogrzebu! Skrzydlate słowa, które same zapadają w pamięć.

Jeżeli jest Bóg to trzeba się cieszyć

Radość – czy w ogóle kojarzy nam się jeszcze z naszą religią? Kiedy myślę o radości w Biblii, przychodzi mi do głowy najpierw św. Paweł, który pisał o trzech głównych postawach chrześcijańskich: wierze, nadziei i miłości. Ale o radości nie tak dosłownie. Choć jednak Paweł nie używa słówka „radość” – chara, to jednym z centralnych punktów jego teologii jest charis – łaska. Charis można odczytać jako coś, co przynosi radość. Dobra nowina przynosi radość.

Czy radość nie jest koniecznym elementem religii? Z pewnością tak, zwłaszcza jeśli myślimy o doświadczeniu religijnym, o jakimś osobistym przeżyciu religijnym. Mimo, że św. Paweł nie mówi może o tym wprost, że jest radosny, to takie można odnieść wrażenie czytając jego listy. Jego doświadczenia religijne jakimi były „uniesienie do nieba” czy też popadnięcie w zachwycenie musiały przyprawiać go o radość. Inaczej trudno wytłumaczyć, skąd czerpałby energię do nieustannych podróży misyjnych. W listach pisze o tym, że radujemy się nadzieją, on sam raduje się z powodu nawrócenia ludzi, zaleca radować się mimo smutków, cieszy się nawet z powodu smutków, jeśli mają one na celu zmianę myślenia (metanoia). Paweł raduje się z tego, że może zwiastować Chrystusa, poleca radować się zawsze w Panu. Nastrój jego listów jest przeważnie radosny. Czytając je można niemal poczuć, jak wielkim entuzjazmem musiał być przepełniony ten wyjątkowy apostoł.

Na początku wszystko było nowe, świeże, niezwykłe i fascynujące. Potem już nie tak bardzo. W chrześcijaństwie zanikała początkowa radość i zastępował ją ideał naśladowania Chrystusa przede wszystkim w Jego cierpieniu. Ideał ten, mający swe początki w chrześcijańskim monastycyzmie i mistycyzmie, znajdował naśladowców, może nie całkiem tego trendu świadomych, w życiu świeckim. Nastrój powagi i dostojeństwa przeważa do dziś w katolickich ceremoniach religijnych. Nawet pieśni o radosnym zmartwychwstaniu lub narodzeniu Jezusa śpiewane są z wyraźnym żalem i smutkiem. Można powiedzieć, że nastrój Wielkiego Piątku zdominował wszelkie ceremonie kościelne. W rezultacie ma się wrażenie, że ludzie mówiąc czy śpiewając teksty radosne, wcale tej radości nie odczuwają! Moc dobrej nowiny z Ewangelii już nie dociera do świadomości katolików, biorąc pod uwagę ich powagę i sztywność dające się zaobserwować choćby na niedzielnej mszy.

Kościół nie zachęca dziś do radości. Pamiętam relację z watykańskiej beatyfikacji Jana Pawła II, kiedy to z głośników popłynęło pouczenie, aby zamiast skakać, cieszyć się i radośnie wykrzykiwać pielgrzymi zachowali należytą powagę. Bardzo mnie to uderzyło i mimo, że mnie tam na placu św. Piotra fizycznie nie było, poczułam się jak dziecko pouczane w szkole przez sztywnego belfra. Zdusić entuzjazm, zdusić swobodę, podporządkować się regułom! Ceremonie watykańskie, takie jak ostatnio wybór nowego papieża, mało mają w sobie z radości. Dostojni kardynałowie, dostojne szaty, powolny krok, poważna muzyka, okazałe wnętrza pałacowe, przysięgi, recytacje, formuły, rytuały… Co ja tutaj robię? (ja jako katoliczka, nie jako kardynał). Może tak samo pomyślał sobie nowy papież Franciszek, że jest tu zupełnie nie na miejscu, on, zwykły człowiek, w tej sztucznej napuszonej atmosferze z dworu cesarskiego. Gdzie u nas charyzma pierwszych mówców chrześcijańskich zarażających ludzi swą wiarą i radością? Czy ksiądz Bashobora będzie dla nas ratunkiem? Czy rytmiczne podskakiwanie i klaskanie na mszy (z miną osłupiałą i pozbawioną choćby sztucznego uśmiechu) coś w tej kwestii zagubionej radości zaradzi? Wątpię. Brak radości wynika z tego, że ludzie nie wiedzą,  z czego się tutaj właściwie cieszyć! Trzeba im to przypomnieć. Dobrze to robi Juliana z Norwich, mistyczka angielska, która ujęła mnie swymi słowami mimo mojego, łagodnie mówiąc, sceptycznego stosunku do mityków. Oto, co pisze:

„Bóg pragnie, byśmy wiedzieli, że On chroni nas bezpiecznie w taki sam sposób w radości, jak i w smutku, i że kocha nas tak samo mocno w smutku i radości. … A zatem jest wolą Boga, abyśmy trzymali się radości całą naszą mocą, gdyż szczęśliwość trwa wiecznie, a cierpienie i ból przemijają i znikną całkowicie. A zatem nie jest wolą Boga, abyśmy kierowali się własnym bólem i cierpieniem, smucąc się z ich powodu i opłaując je, lecz byśmy szybko wychodzili poza nie i pozostawali w wiecznej radości, którą jest Bóg wszechmogący, który nas kocha i ochrania.

Jezus pragnie, abyśmy rozważali radość, jaką odczuwa Trójca Święta z naszego zbawienia i pragnie, byśmy i my tak samo radowali się dzięki Jego łasce w czasie naszej bytności na ziemi. I to zostało objawione w tych słowach: „czy jesteś bardzo rada?” W innych słowach, które powiedział Chrystus: „jeśli jesteś rada, i ja jestem rad” objawił ich znaczenie tak, jakby rzekł: „to dla mnie wystarczająca radość i szczęście i nie proszę u ciebie nic więcej za moje trudy, niż abym mógł dać ci radość”. … On wspiera nas chętnie i słodko swymi słowami i mówi: „jednak wszysko będzie dobrze i z urządzeniem wszystkiego będzie dobrze. Słowa te zostały wypowiedziane z wielką czułością, bez jakiejkolwiek sugestii, że mnie lub komukolwiek, kto będzie zbawiony, przypisywana będzie jakaś wina”.

Zatem Juliana widzi, że Bóg jest radością i pragnie, abyśmy się radowali. Zapewnia, że wszystko będzie dobrze. Wszystko. Jest tu kwintesencja pocieszycielskiej funkcji religii, która pomaga nam żyć w świecie gdzie dużo niepewności, niesprawiedliwości, cierpienia i śmierci. Juliana przełamuje tradycję cierpiętniczą, która mówiła, że Bóg potrzebuje naszego cierpienia, aby nas zbawić. Tutaj Bóg chce, abyśmy przekraczali stan cierpienia i smutku, bowiem cieszy się z naszej radości, którą nam sprawia zbawiając nas.

Czesław Miłosz napisał wiersz „Jeżeli”:

Jeżeli Boga nie ma,
to nie wszystko człowiekowi wolno.
Jest stróżem brata swego
i nie wolno mu brata swego zasmucać,
opowiadając, że Boga nie ma.

A więc jeżeli jest Bóg to trzeba się cieszyć!

Nowina dobra, nie zła

Ewangelia znaczy Dobra Nowina: ta językowa wiedza bywa w potocznym przekazie chrześcijańskim jakby nieobecna.

Powiada się, że ewangelijne błogosławieństwa to nowotestamentalny dekalog. Coś w tym jest, różnica między oboma paradygmatami rzuca się jednak w oczy. Tam mamy zakazy i nakazy, tu całkiem inny sposób moralizowania. Owszem, są jakieś zasady postępowania, ale połączone z obietnicami, z pocieszeniami! Albowiem Nowina ta dobra jest, a nie zła. Radosna, a nie ponura, wesoła wręcz, jak w kolędzie, a nie smutna. Jak to mi kiedyś sformułował ks. Michał Czajkowski, imperatyw etyczny musi iść w parze z indykatywem zbawczym. Rewelacyjność, wręcz rewolucyjność przesłania papieża Franciszka polega właśnie na tym, że nas POCIESZA. Zamiast na różne sposoby przekonywać, żeśmy paskudni, bo to i tamto, natchniony biskup Rzymu wyciąga nas z codziennych depresji zapewnieniem, że Bóg jest miłosierdziem, Jego przebaczenie nie ma granic. Owszem, nie mówi o nadziei powszechnego zbawienia, nie używa takich słów, ale jego myśl jest chyba bardzo podobna.

Wracając do błogosławieństw, przypominam do znudzenia, że tamtejsze makarioi to w ogóle dosłownie „szczęśliwi”, nie „błogosławieni”. Greka ma przecież dosłowne odpowiedniki tych drugich: eulogetoi, eulogemenoi. Wiem, że różnica między owymi terminami jest delikatna. Nawet w 1 Liście do Tymoteusza 1, 11 mówi się o „dobrej nowinie chwały szczęśliwego Boga”, a przecież chodzi tam o coś innego niż zwykłe ludzkie szczęście. Gdy jednak nasz przekaz wiary tak łaknie i pragnie uszczęśliwienia, niech tłumaczenie wersetów Mateuszowych 5, 3-11 i Łukaszowych 6, 20-23 służy temu celowi swoją dosłownością.

Tyle teorii, teraz coś praktycznego. Taki tekścik Brunona Ferrera:

Niektórzy ludzie nie wiedzą,
jak ważną rzeczą jest, że są obecni.
Niektórzy ludzie nie wiedzą,
jak dobre jest samo spojrzenie na nich.
Niektórzy ludzie nie wiedzą,
jak krzepiąco działa ich dobrotliwy uśmiech.
Niektórzy ludzie nie wiedzą,
jak zbawiennie działa ich bliskość.
Niektórzy ludzie nie wiedzą,
o ile bylibyśmy ubożsi bez nich.
Niektórzy ludzie nie wiedzą,
że są darem nieba.
A wiedzieliby, gdybyśmy im to powiedzieli.

Mówmy! Radujmy!