Dyskusja miesiąca

Wina radykalna a puste piekło

Niekiedy spotkać się można z radykalnym stwierdzeniem: Nie wierzę w piekło! Stwierdzenie to, chociaż na pierwszy rzut oka wydaje się heretyckie, można ocalić.  Co więcej, może nam ono pomóc w naszych usiłowaniach zrozumienia nauki o piekle. Ewangelia nie polega bowiem na głoszeniu alternatywy: niebo albo piekło. Mistrz z Nazaretu nie przyszedł, by głosić nowinę o dwóch królestwach: Bożym i szatańskim. Nie zostaliśmy wezwani do wiary w piekło, ale do wiary w moc zbawczą Boga. Misja Chrystusa jest od początku do końca misją miłości, nieustannym zapraszaniem do niebieskiej uczty. Historii zbawienia nie można wyobrażać sobie według logiki z czarnego humoru: Niech chętni wystąpią z szeregu, a kto nie wystąpi będzie rozstrzelany! Bóg nie postępuje z człowiekiem na zasadzie kija i marchewki. On nie kusi niebem, by zaraz potem postraszyć piekłem. Stwórca nie uczynił dwóch światów: złego i dobrego. Wszystko, co stworzył Bóg, było dobre. Piekło nie jest Jego dziełem i dlatego mają rację ci, którzy w piekło nie wierzą…

 Piekło warunkiem miłości

Tak rozumiana „niewiara w piekło” nie oznacza to, że odrzucamy katechizmową naukę o wiecznym potępieniu. Wręcz przeciwnie, twierdzimy, że możliwość potępienia stanowi konieczny, choć jedynie negatywny, warunek zbawienia istoty wolnej jaką jest człowiek. Zacznijmy jednak od początku. Bóg nie musiał niczego stwarzać. Jako wspólnota Trzech: Ojca, Syna i Ducha, jest On absolutną Miłością, która nie ma żadnej potrzeby, by wyrażać się w czymś poza sobą. Z Jego boskiej woli stało się jednak tak, że świat istnieje. Sens tego istnienia polega nie na czym innym jak na miłości, to znaczy na powołaniu do współprzeżywania tego, co stanowi naturę Boga. Tak rozumiane istnienie musi być obdarzone wolnością. Tylko istota wolna jest bowiem zdolna do miłości.

W tym właśnie miejscu pojawia się problem polegający na nieusuwalnym napięciu pomiędzy wolnością a wezwaniem do miłości. Bóg stwarzając człowieka zdolnym do kochania, nie mógł nie obdarzyć go jednocześnie zdolnolnścią odrzucenia miłości. Osoba wolna ma możliwość powiedzenia Bogu: Nie chcę być z Tobą! Wszechmogący Stwórca nie może zmusić nikogo do otwarcia się na dobro. Przemoc niszczy wolność, a gdzie nie ma wolności, tam nie ma również dobra ani zła. Dlatego też niemożliwe jest stworzenie zdolnego do miłości człowieka bez możliwości tego, co nazywamy grzechem pierworodnym, a w konsekwencji, bez możliwości wiecznego potępienia. Wszechmoc Boża jawi się więc paradoksalnie jako słabość wobec istoty wolnej, do której skierowane jest słowo: Adamie, kocham Cię!

Odmowa miłości może przybierać różne kształty. Wyraża się ona najczęściej w codziennych, banalnych gestach, których chwilę potem żałujemy. W imię ludzkiej wolności musimy jednak przyjąć znacznie poważniejszą możliwość prawie absolutnego zamknięcia się osoby w kręgu nienawiści. Człowiek może zanegować samego siebie odwracając się od źródła sensu swojego istnienia. Taką właśie sytuację nazywamy potępieniem. Piekło jest po prostu tam, gdzie nie ma Boga. Każda zaś istota wolna, zdolna do miłości Boga, jest jednocześnie zdolna do wyrzucenia wszechobecnego Stwórcy z obszaru swojej wolności. Ta zdolność jest negatywnym warunkiem możliwości wejścia istoty skończonej w relację miłości. Piekło zatem jawi się nie tyle jako kara zesłana przez Boga-Sędziego, co raczej jako możliwość nieodłączna od kondycji osoby powołanej przez Boga do wspólnoty miłości.

 Możliwość winy radykalnej

Zatrzymajmy się dłużej na tą dramatyczną możliwością świadomego i dobrowolnego odrzucenia Boga przez człowieka. Interesującej refleksji teologicznej dostarcza nam w tym względzie Karl Rahner. Podkreśla on, że chrześcijański antropologiczny realizm nie oznacza bagatelizowania ostatecznych perspektyw ludzkiego życia. Kościół głosi nieskończone Boże miłosierdzie i Bożą wolę zbawienia wszystkich, ale zarazem przypomina o możliwości wiecznego potępienia. Tym samym przyznaje, że człowiek może wypowiedzieć ostateczne i definitywne „tak” wobec Boga, ale może także wypowiedzieć w sposób wolny i decydujący „nie”. Innymi słowy, człowiek ma tę przerażającą możliwość odrzucenia Boga z pełną dobrowolnością i świadomością tego, co czyni. Wolność człowieka nie jest absolutna, ale jest radykalna, czyli zdolna do wiecznych, nieodwołalnych wyborów. Karl Rahner stwierdza, że wolność w swej istocie „jest wolnością wobec ostatecznej podmiotowości człowieka jako jednej i całej oraz wobec ostatecznej, wszechobejmującej podstawy wszelkiej rzeczywistości, wobec absolutnej przyszłości człowieka, źródła jego wolności, absolutnej tajemnicy, którą nazywamy Bogiem”[1].

Wolność człowieka nie oznacza zatem jedynie możności wyboru pomiędzy jakimiś dobrami skończonymi. W przeciwnym razie trudno byłoby zrozumieć naukę o możliwości potępienia. Jak bowiem ograniczone wybory dóbr skończonych mogłyby decydować o wieczności: wiecznym zbawieniu lub potępieniu? Taka sytuacja oznaczałaby wręcz okrutną dysproporcję pomiędzy złymi, ale skończonymi wyborami człowieka, a ewentualną karą wieczną. Tymczasem wieczne potępienie jest możliwe, ponieważ jest możliwa wina radykalna, która byłaby nie jakąkolwiek sumą grzechów, ale ostatecznym i nieodwołalnym zaprzeczeniem siebie samego jako całości i zaprzeczeniem Boga. Kościół świadomy jest tego, że zło, jakie człowiek popełnia, jest niejednokrotnie owocem ludzkich ograniczeń, zniewolenia, głupoty, lęku, ale jednocześnie podkreśla, że istnieje zło, którego jedynym źródłem jest ludzka wolność, czyli zła wola, i że to zło może przybrać formę radykalnego „nie” wobec Boga.

Wina radykalna, która prowadzi do potępienia, jest czymś niepojętym (mysterium iniquitatis) w tym m.in. sensie, że nie jesteśmy wskazać jakiegoś wydarzenia, o którym z całą pewnością moglibyśmy powiedzieć, że oto mamy tutaj do czynienia z winą radykalną wobec Boga, a w konsekwencji z perspektywą wiecznego potępienia. Kościół poucza nas, że nie można być apodyktycznie pewnym bycia w łasce uświęcającej. W KKK czytamy: „nie możemy opierać się na naszych odczuciach czy naszych uczynkach, by na ich podstawie wnioskować, że jesteśmy usprawiedliwieni i zbawieni” (nr 2005). Ale tak samo nie można wypowiadać się w sposób apodyktyczny o winie radykalnej, i to zarówno cudzej jak i własnej: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni” (Mt 7,1). Z tą jednak różnicą, że Kościół dokonuje beatyfikacji i kanonizacji, czyli orzeka o tym, że ktoś na pewno jest zbawiony, ale nigdy nie orzekł oficjalnie, że ktoś został potępiony, czyli że w kimś urzeczywistniła się wina radykalna. Tajemnica ludzkiej winy polega również na radykalnej niemożności zmazania jej przez samego człowieka. To doświadczenie niemożności oznacza, że nasza winy dotyczy nie tylko świata stworzonego, przede wszystkim bliźnich i nas samych, ale odnosi się do Boga. Nasza egzystencja jest ukierunkowana na Boga, żyjemy zawsze wobec Boga (coram Deo), a zatem nasza wina też jest przed Bogiem i Go dotyka. W tej dialogicznej specyfice ludzkiej egzystencji potrzeba obydwu stron, Boga i człowieka, aby wina mogła zostać zmazana.

Karl Rahner wskazuje na jeszcze jeden aspekt tajemnicy niezmazywalności ludzkiej winy. Otóż istota ludzkiej wolności nie polega na zdolności do wybierania w nieskończoność poprzez ciągłe rewidowanie i negowanie poprzednich wyborów. Rahner przekonuje: „Wolność pomimo swej czasowej dziejowości jest sama z siebie wolą czegoś ostatecznie trwałego. Tylko tak można przecież zrozumieć, dlaczego krótka czasowo historia człowieka do momentu jego śmierci może stworzyć wieczne trwanie w postaci zbawienia lub zatracenia: nie można sobie przecież wyobrazić Boga jako kogoś, kto taka historię wolności, jeśli ona sama z siebie chce dalej przebiegać, samowolnie z zewnątrz przerywa, ani też z chrześcijańskiego punktu widzenia nie do przyjęcia jest koncepcja nieustannej wędrówki dusz”[2].

A zatem człowiek – pomimo swego bytowania w czasie – jest zdolny do podejmowania decyzji mających ostateczną trwałość i nieodwołalność. Zanurzony w dziejowość doświadcza on momentu „wieczności” we własnych wyborach. Jedynym, który może uchylić swoistą „wieczność” złych czynów, jest Bóg. Na tym właśnie polega Dobra Nowina, że w Jezusie Chrystusie „wieczność” naszej winy zostaje – o ile tego z wiarą pragniemy – uchylona i anulowana.

Spotkanie dwóch samotności

Celem powyższej refleksji nie było udzielenie jednoznacznej, zadowalającej nasz intelekt odpowiedzi w kwestii piekła. Żadne zresztą rozumowanie nie powinno pretendować do wyjaśnienia możliwości wiecznego potępienia. Możliwość ta pozostanie bowiem skandalem, którego nie da się uciszyć jakąś teorią. Ponadto wskazanie na stworzoną wolność jako na przyczynę istnienia piekła, nie rozwiązuje w pełni teologicznego problemu zła. Skoro Wszechmogący kocha każdego człowieka i pragnie jego zbawienia, to jakikolwiek przypadek potępienia byłby zarazem wieczną przegraną Boga. Można zatem zapytać: W jaki sposób Bóg – nie łamiąc ludzkiej wolnoćci – mógłby zrealizować swój plan powszechnego zbawienia? Jak Bóg może zbawić kogoś, kto zdaje się tkwić w zamkniętym kręgu rozpaczy i nienawiści?

Jedną z prób odpowiedzi na wyżej postawione pytania jest H.U. von Balthasara rozważanie o wydarzeniu śmierci Jezusa Chrystusa, w tym o Jego zstąpieniu do piekieł[3]. Ten najwybitniejszy – obok K. Rahnera – teolog XX wieku wskazuje na dwa aspekty śmierci Jezusa Chrystusa: aktywny i pasywny. Pierwszy aspekt wyraża się w tajemnicy Wielkiego Piątku. Syn Boży, umierając na krzyżu, uczynił z własnej śmierci najwyższy akt wolności. Okrzyk Ukrzyżowanego: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego (Łk 23,46), stanowi przecież radykalany wyraz nadziei i zawierzenia się osobowej Tajemnicy. Godzina przybitych rąk i nóg Chrystusa łączy się paradoksalnie z momentem zbawczej akceptacji rzeczywistości. Taka akceptacja zaś możliwa jest jedynie jako najgłębszy akt wolności. U Jezusa była ona zresztą owocem całego życia rozumianego jako pełnienie powierzonej Mu przez Ojca misji Sługi Jahwe. Ewangelista Łukasz na przykład ukazuje Chrystusa jako idącego do Jerozolimy, a zatem zmierzającego ku swojej śmierci. Ten aktywny wymiar bycia ku śmierci – jakby powiedział Heidegger – Jezus uwydatnił w słowach: „życie moje oddaję, aby je potem znów odzyskać. Nikt Mi go nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję” (J 10,17-18).

Z drugiej strony istnieje pasywny aspekt śmierci Zbawiciela, który – według von Balthasara – wyraża się w prawdzie o zstapieniu Jezusa do piekieł[4]. W katechizmie czytamy, że „Chrystus zstąpił do piekieł, by ogłosiś zbawienie uwięzionym duchom” (KKK 632, por. 1 P 3,18-19). Jak jednak rozumieć to wydarzenie? Na czym polega głoszenie zbawienia więźniom? Balthasar nie chce interpretować zstąpienia do piekieł jako triumfalnego zwycięstwa Chrystusa nad grzechem. Wyciąga natomiast ostateczne konsekwencje z pawłowego stwierdzenia, że „Bóg uczynił dla nas grzechem Tego, który nie znał grzechu” (2 Kor 5,21). Wynika z niego – zdaniem autora – iż Jezus utożsamia się z grzesznikiem pogrążonym w samolubnej rozpaczy. W przeciwieństwie do aktywnego wymiaru akceptacji wielkopiątkowej śmierci na krzyżu, wydarzenie Wielkiej Soboty czyli zstąpienie do piekieł okazuje się pasywnym wyrazem solidarności z umarłymi. Chrystus stać się grzechem dla naszego zbawienia. Oznacza to, że wszedł On rzeczywiście w doświadczenie ostatecznych konsekwencji grzechu, czyli tego, co tradycja nazywa piekłem. Bóg solidaryzuje się do końca nawet z tymi, którzy zdają się być absolutnie zamknięci na Jego miłość.

 Posłuszeństwo Jezusa wyrażone na Krzyżu objawia się w sposób jeszcze bardziej radykalny w rzeczywistym przyjęciu pasywnego wymiaru wydarzenia Golgoty, w byciu umarłym razem z umarłymi. W swoim zstąpieniu do piekieł Jezus staje obok bezsilnych grzeszników. Nie przepowiada już aktywnie nowiny o zbawieniu, nie triumfuje – w potocznym znaczeniu tego słowa – nad „mocami piekielnymi”, lecz niepokoi grzesznika swoją bezsilnością, swoim byciem grzechem dla naszego zbawienia. Oto niebywała wizja! Człowiek, który odwrócił się od Chrystusa przepowiadającego i nie chciał zatrzymać się przy Ukrzyżowanym, odnajduje w samym centrum swojego piekielnego osamotnienia bezsilną miłość Boga. Podobną wizją dzieli się z nami psalmista: „Gdzież się oddalę przed Twoim duchem? Gdzie ucieknę od Twego oblicza? Gdy wstąpię do nieba, tam jesteś; jesteś przy mnie, gdy się w Szeolu położę” (Ps 139,7-8). Być może tam, gdzie ludzka samolubna wolność stawia granicę Boskiej wszechmocy, jedynie pozbawiona wszelkiej mocy miłość Jezusa może dopełnić dzieła zbawienia. Być może taka właśnie miłość jest w stanie rozbić krąg rozpaczy grzesznika nie gwałcąc w niczym jego wolnolności.

Solidarność Boga z człowiekiem jest tak wielka, że von Balthasar nie waha się twierdzić, iż Jezus doświadczył w śmierci krzyżowej piekła. Pojęcie piekła zatem winno być interpretowane w perspektywie chrystologicznej. Oznacza to, że istnienie bez Boga, a taki przecież stan nazywamy piekłem, może być w jakiejś mierze zrozumiany jedynie w obliczu Jezusa ukrzyżowanego. Każda inna perspektywa grozi popadnięciem w mitologię. Chrystusowe “Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” (Mt 27,46) staje się w ten sposób miarą naszego rozumienia rzeczywistości piekła. Doświadczając opuszczenia przez Ojca, Jezus zstępuje do piekieł, by zająć nasze miejsce, by wziąć na siebie skutki naszego grzechu. Dzięki temu chrześcijanin może żywić radykalną nadzieję, że solidarność z każdym człowiekiem, nawet największym zbrodniarzem, jest możliwa.

Nadzieja eschatologicznego “happy endu”

Komentując balthasarowską wizję, J. O’Donnell stwierdza: „Bóg bierze naprawdę na serio ludzką wolność. Pozwala On wypowiedzieć człowiekowi swoje ‚Nie’ na ofertę miłości posuniętej aż do samowyniszczenia. Zezwala wolnemu człowiekowi wybrać radykalną izolację i samotność. Z drugiej strony, Bóg – za pośrednictwem krzyża – niepokoi swoją miłością  samotność zatwardziałego grzesznika zamkniętego w sobie samym. Bóg nie depcze wolności grzesznika. Jednakże Boża współ-obecność w opuszczeniu grzesznika narusza jego narcystyczną samotność. Grzesznik znajduje się w piekle, ale nie jest już absolutnie sam. Jego samotność stała się współ-samotnością”[5].

Nie wiemy, co wyniknie ze spotkania samotności grzesznika z samotnością Ukrzyżowanego. Nie chcemy tutaj rozwijać naiwnie optymistycznej lub wręcz wypływającej z pychy wizji powszechnego zbawienia. Wieczne piekło pozostaje realną możliwością, wobec której biblijna postawa bojaźni i drżenia wydaje się być najwłaściwsza, oczywiście pod warunkiem, że nie mylimy jej z neurotycznym lękiem. Odkrycie znaczenia Jezusowego zstąpienia do piekieł otwiera nam jednak możliwość żywienia nadziei, że nawet największy grzesznik nie odwróci się od Boga-człowieka, którego odnajdzie w swoim potępięczym – ale jeszcze nie wiecznym – osamotnieniu. Możemy mieć nadzieję, że miłość Boga, poprzez paradoksalną solidarność z tymi, którzy pozostają zamknięci na jakąkolwiek solidarność, jest zdolna zbawić każdego człowieka właśnie w momencie, gdy zostaje odrzucona. Balthasar nie neguje możliwości wypowiedzenia przez człowieka nie wobec Boga, po którym jest już tylko piekło rozumiane jako nieodwołalny stan istnienia poza Bogiem. Czy jednak nie jest obowiązkiem chrześcijanina poparta pokorną modlitwą nadzieja, że nikt nigdy nie dokonał takiego ostatecznego aktu negacji? Dlaczego mielibyśmy nie pragnąć, by w każdym człowieku zrealizowały się słowa Chrystusa ze starożytnej homilii na Wielką Sobotę: „Snem śmierci zasnąłem na krzyżu i włócznia przebiła mój bok za ciebie (…), a ta moja rana uzdrowiła twoje zranienie. Sen mej śmierci wywiedzie cię ze snu Otchłani. Cios zadany Mi włócznią złamał włócznię skierowaną przeciw tobie”.

W Gaudium et spes czytamy, że skoro za wszystkich umarł Chrystus i skoro ostateczne powołanie człowieka jest rzeczywiście jedno, mianowicie boskie, to musimy uznać, że “Duch Święty wszystkim ofiarowuje możliwość dojścia w sposób Bogu wiadomy do uczestnictwa w paschalnej tajemnicy” (KDK 22). Czy nie powinniśmy zatem ufać, iż Duch, który wzbudził Jezusa z martwych i wyprowadził Go z piekła, zdoła również ożywić serce najbardziej zatwardziałego grzesznika? Pytanie to wskazuje na aspekt, którego nie może zabraknąć w naszym rozważaniu, a mianowicie na trynitarny charakter wydarzenia zstąpienia Chrystusa do piekła. Mówienie bowiem o Bogu w piekle byłoby pozbawione sensu, gdybyśmy nie wierzyli w jedynego Boga, który objawił się jako Trójca: Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty.

Rozpoznanie piekła wydarzeniem trynitarnym

W naszych rozważaniach o Trójcy Świętej podkreślamy często – i słusznie – jedność trzech osób Boskich. Nie możemy jednak zapominać, że z drugiej strony Ojciec, Syn i Duch są osobami radykalnie się różniącymi między sobą. Różnice te są jakościowo nieskończenie większe niż pomiędzy ludźmi. Rzeczywistość osobowa charakteryzuje się bowiem tym, że jedność pomiędzy osobami paradoksalnie zakłada separację pomiędzy nimi. Miłość nie może istnieć bez inności. Im bardziej kocham, tym bardziej doświadczam, że drugi jest inny, niesprowadzalny do żadnej całości. Analogicznie, janowe stwierdzenie, że Bóg jest miłością (1 J 4,8), oznacza, że pomiędzy Trzema w Bogu istnieje radykalna inność. Błędem byłoby myślenie, że skoro osoby Boskie nie są trzema, ale jednym Bogiem, to różnią się one tylko troszeczkę. Wręcz przeciwnie, osobowa jedność jedynej natury boskiej zakłada fundamentalną inność trzech Osób.

Powyższa perspektywa pozwala nam zrozumieć możliwość skandalu Krzyża i zstąpienia Jezusa do piekieł. Bez niej okrzyk Boga-człowieka: “Boże mój, czemuś Mnie opuścił!” pozostałby teatralnym gestem. Tymczasem w śmierci krzyżowej Syn Boży nie doświadcza opuszczenia przez Ojca na niby. Bóg we wcielonym Synu przemierza drogę, która prowadzi do całkowitej samoalienacji: schodzi w głębokości śmierci, doświadcza zupełnego oddalenia od miłości Ojca. To właśnie rozdarcie w samym Bogu stanowi negatywny warunek ludzkiej wolności, która może odwrócić się od własnego fundamentu, czyli Bożej miłości. Bóg – o ile jest wspólnotą trzech różnych osób – ma tą pozornie tylko oczywistą możliwość stworzenia realnej wolności, która nie jest Bogiem. To właśnie dramat rozgrywający się pomiędzy Trzema w Bogu, a w szczególności centralny akt tego dramatu, a mianowicie wydarzenie Chrystusowego krzyża, pozwalają nam choć trochę zrozumieć, jak doskonały Bóg może utrzymywać w istnieniu zbuntowanego przeciw Niemu złoczyńcę. W tej perspektywie nie jest przesadą stwierdzenie, że piekło jest możliwe, gdyż możliwe było opuszczenie Jezusa przez Ojca. Niesłychana historia Trójjedynego Boga, który wszedł w dzieje człowieka, nie kończy się oczywiście na Krzyżu, lecz zmierza ku wielkanocnemu finałowi. Oto przeżywana w posłuszeństwie trupa radykalna samotność Zbawiciela okazuje się być ostatecznym zwycięstwem nad śmiercią. Jezus, mocą osobowej miłości jaką jest Duch Święty, przechodzi przez najgłębszą alienację włączając jednocześnie całą ludzkość w swój dialog miłości z Ojcem.

H.U. von Balthasar tak oto opisuje ten dramatyczny dialog pomiędzy Ojcem i Synem: „Jeśli Ojciec musi być uważany za stwórcę ludzkiej wolności – ze wszystkimi przewidywalnymi jej konsekwencjami! – tak więc również sąd i piekło należą zasadniczo do Niego; i jeśli posyła On Syna na świat, by świat został zbawiony a nie osądzony, oraz Synowi ‚przekazuje cały sąd’ (J 5,22), musi zatem wprowadził Go, o ile jest Synem wcielonym, również do „piekła” (jako ostatniej konsekwencji ludzkiej wolności)”[6]. Chrystus zaś wypełnia powierzoną Mu misję w absolutnym posłuszeństwie. Dzięki temu posłuszeństwu Jezus przeszedł przez ciemności piekła. Dlatego też możemy powtórzyć za von Balthasarem, że piekło należy już do Chrystusa. Zmartwychwstając ze znajomością piekła, Chrystus może przekazać także nam tę wiedzę[7]. A wraz z nią ofiarowuje nam nadzieję że piekło – rozumiane jako stan kary wieczystej – pozostanie jednak puste!

 Czy szatan może być zbawiony?

Mity dotyczące szatana – choć nie należy ich brać dosłownie – niejednokrotnie zawierają w sobie duchową mądrość. Jednym z tekstów, który wywarł ogromny wpływ na wyobrażenia o upadku szatana, jest apokryficzna legenda „Pokuta Adama”. Znajduje się w nim pouczająca rozmowa biblijnego Adama z szatanem. Adam pyta: „Czemu wszcząłeś tak straszną walkę z nami [ludźmi]? Cóż myśmy ci zawinili, żeś pozbawił nas naszego miejsca?”. Na co szatan odpowiada: „Cała moja zuchwałość i ból przyszły przez was. […] Gdy Bóg tchnął w ciebie swego ducha, otrzymałeś podobieństwo Jego obrazu. […] Wtedy Michał wezwał wszystkich Aniołów a Bóg rzekł do nich: Chodźcie, pokłońcie się bogu, którego stworzyłem! Michał pokłonił się jako pierwszy. Wezwał mnie i rzekł: Ty także pokłoń się Adamowi. Odparłem: Idź precz, Michale! Nie będę kłaniał się temu, który stal się później ode mnie, gdyż ja jestem wcześniej. Dlaczego miałbym kłaniać się jemu? Także inni aniołowie, którzy byli ze mną posłyszeli to. Moje słowa spodobały się im i nie złożyli ci, Adamie, pokłonu. Wówczas Bóg rozgniewał się na mnie i rozkazał wypędzić nas z naszego mieszkania i strącić na ziemię mnie i moich aniołów, zgodnych ze mną. A ty pozostawałeś wtedy w raju. Gdy poznałem, że to z twego powodu musiałem opuścić mieszkanie światła, ogarnął mnie ból i katusze. Zastawiałem sidła na ciebie, by cię pozbawić twego szczęścia, jak i ja zostałem go pozbawiony z twego powodu”[8].

Powyższa legenda wskazuje nie tylko na istotę diabelskiego buntu, ale także na niebywałe wywyższenie człowieka w Bożych planach. Bóg stworzył człowieka, a potem – jak nie bali się mawiać ojcowie Kościoła – Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek stał się bogiem, czyli aby został przebóstwiony. Takiego Bożego projektu nie mógł ścierpieć upadły anioł. Opowieść diabła z „Pokuty Adama” jest pewnym odbiciem natchnionego tekstu z Księgi Mądrości: „Bo do nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka – uczynił go obrazem swej własnej wieczności. A śmierć weszła w świat przez zawiść diabła i doświadczają jej ci, którzy do niego należą” (2,23-24). „Śmierć” nie musi tutaj oznaczać śmierci fizycznej, chodzi raczej o śmierć duchową polegająca na oddzieleniu od Boga. Podstawowa pokusa szatana polega na kłamstwie, że Bóg nie kocha człowieka, i że człowiekowi będzie lepiej, jeśli odwróci się od Stwórcy.

W „Pokucie Adama” szatan żałuje, że stracił niebo. Autor pisze, że zły duch odpowiadał Adamowi płacząc. Tak jakby diabeł był zdolny do żalu i zwrócenia się do Boga o miłosierdzie. Tak jednak nie jest. Szatan dlatego jest złym duchem, bo nie ma nadziei na miłosierdzie. Nie ma, bo nie chce mieć; nie prosi o nią. Szatan jest z jednej strony pogrążony w rozpaczy, a z drugiej zapada się we własnej zarozumiałości. Słowo „rozpacz” należy tutaj rozumieć jako to, co w starożytności greccy znawcy duchowości nazwali „akedią”. To zupełny brak wielkoduszności, rodzaj smutku wobec wszystkich rzeczy danych przez Boga stworzeniu. Chory na „akedię”, chory na rozpacz ucieka od Boga, nie chce Go widzieć. Nie chce żadnych darów od Boga, gdyż nie ma ochoty stawać się kimś wedle Bożego planu. Nie ma ochoty na nadzieję względem samego siebie. Diabelska zarozumiałość zdaje się być czymś odwrotnym do rozpaczy, ale w gruncie rzeczy wypływa z tego samego zatrutego źródła. Zarozumiały nie ma nadziei, gdyż uważa, że jej nie potrzebuje. On po prostu jest pewien swych sił i możliwości i nie chce odwoływać się do czegoś tak „słabego” jak nadzieja. Diabeł jest potępiony, bo nie chce zawdzięczać zbawienia komukolwiek innemu niż on sam. Dlatego też tkwi w perwersyjnym i zakłamanym poczuciu spełnienia swego „ja”. Chesterton zauważył w swoim stylu, że szatan upadł na skutek braku poczucia humoru i nadmiernego poczucia własnej ważności. Rzeczywiście, pycha wiąże się z niezdolnością do życzliwych żartów. Szatan potrafi drwić z innych, ale nie ma poczucia humoru, które daje dystans wobec samego, tak potrzebny by otworzyć się na miłosierdzie.

Stwierdziliśmy, że diabeł nie jest zdolny do skruchy, gdyż dokonał fundamentalnego wyboru i grzęźnie w nim coraz bardziej. Takie jest nauczanie Magisterium Kościoła. Jednak nie brakuje dawnych i współczesnych teologów, którzy mówią o możliwości nawrócenia się szatana. W Polsce taką nadzieję głosi ks. Wacław Hryniewicz. W starożytności między innymi Grzegorz z Nyssy przekonywał, że szatan może pojednać się z Bogiem. Zwolennicy nadziei na powszechne zbawienie, w tym nawrócenie szatana, powołują się niekiedy na List do Filipian: „… aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych” (2,10).  Niektórzy prawosławni modlą się nawet w intencji powrotu szatana do Boga.

 Hryniewicz – nadzieja czy pewność?

Dyskusja wokół nadziei zbawienia dla wszystkich, zapoczątkowana przez ks. Wacława Hryniewicza w 1978 roku, pozostaje do tej pory jednym z najważniejszych sporów teologicznych w powojennej historii polskiej teologii. Inna sprawa, że w ogóle takich sporów nie było wiele. Interesującym zapisem dyskusji, niekiedy dość emocjonalnej, jest książka „Puste piekło?”[9]. Już za samo sprowokowanie teologicznej dyskusji wśród polskich, czasem trochę skostniałych teologów, należą się ks. Hryniewiczowi pochwały. Szkoda, że lubelski teolog formułując niekiedy zbyt skrajne opinie, ułatwiał zadanie swoim krytykom.

Prawdą jest bowiem – co zarzucają Hryniewiczowi niektórzy krytycy – iż niekiedy można odnieść wrażenie, że nadzieja staje się u niego pewnością przekonanego o swych racjach teologa. Tymczasem Kościół katolicki nie przestaje głosić nauki o piekle i możliwości potępienia. Dawniej katoliccy myśliciele uważali, że większość ludzkości nie uniknie potępienia. Dziś, w czasach słusznie rozpropagowanego nauczania o Bożym miłosierdziu, bardziej optymistycznie patrzymy na ostateczne rozstrzygnięcia Boskich wyroków. Nadzieja na zbawienie wszystkich musi jednak pozostać rzeczywiście nadzieją, w przeciwnym razie grozi jej ześlizgnięcie się w rejony zadufanej herezji.

Ks. Hryniewicz nie ułatwia życzliwej oceny jego teologicznej pasji nadziei zbawienia wszystkich, kiedy niepotrzebnie czyni zarzuty Janowi Pawłowi II: „Z jednej strony próbuje otworzyć małą bramkę do pedagogii nadziei i większego zaufania Bogu. Z drugiej strony, bardziej jako etyk, broni ostatecznej sankcji piekła. I widzę w nim mimo wszystko rozdarcie”[10]. To nie jest rozdarcie! To jest nieusuwalne w naszej przygodzie z Bogiem napięcie. Można i trzeba mieć nadzieję na zbawienie największych grzeszników. Wszak w jednej z modlitw fatimskich mówimy: „zaprowadź wszystkie dusze do nieba i dopomóż szczególnie tym, którzy najbardziej potrzebują Twojego miłosierdzia”. Z drugiej jednak strony Kościół broni możliwości zaistnienia takiej sytuacji, że człowiek powie Bogu świadomie i nieodwołalnie „nie”. Nauka o piekle jest w pewnym sensie wyrazem wolności człowieka w jej negatywnym aspekcie. Bóg nie może zbawić człowieka przeciwko niemu samemu. Taka jest doktryna Kościoła. Tymczasem Hryniewicz rozróżnia między doktryną a nadzieją, ale czyni w sposób dość przewrotny. Przedstawia doktrynę jako w gruncie rzeczy coś zawodnego, co rozpływa się w nicość podczas przejścia na drugą stronę życia. Nadzieja zaś daje pewność silniejszą od dogmatów. „Mam nadzieję – stwierdza lubelski teolog. – To jest coś głębszego we mnie aniżeli to, co zostało zapisane i zadekretowane”[11].

Szkoda, że Hryniewicz nie potrafi wytrzymać teologicznego napięcia. Tym bardziej, że nie ma sprzeczności między katolicką doktryną a chrześcijańską nadzieją zbawienia. Obie, doktryna i nadzieja, są sobie potrzebne. Dzięki nadziei doktryna nie staje się czymś skostniałym. A w konfrontacji z doktryną nadzieja nie staje się oczywista konkluzją teologicznych założeń, lecz nadal jest pokornym oczekiwaniem daru.

Z drugiej strony wielu oponentów Hryniewicza z taką zawziętością zwalczało wizję pustego piekła, że z ich argumentów można by wyciągnąć wniosek, iż potępieni są niezbędnym elementem gmachu ich wiary. Paweł Lisicki polemizował z Hryniewiczem: „Nie mogę mieć nadziei, do czego nieustannie zdaje się wzywać polski teolog, iż ani piekła, ani kary wiecznej dla grzeszników nie ma”[12]. Gdyby jeszcze Lisicki stwierdził po prostu, że nie ma nadziei na puste piekło, ale on oznajmił, że nie może mieć takiej nadziei. I jako jeden z pierwszych argumentów za owym „nie mogę” podaje to, że skoro Jezus ostrzega przed piekłem, to ono musi mieć swoich potępionych: „Jeśli piekło jest papierowym tygrysem, jeśli zwycięska miłość Boga zna drogę do każdego ludzkiego serca, to ostrzeżenia Jezusa stają się pustym chwytem retorycznym”[13]. Sądzę jednak, że ostrzeżenia mają na celu uniknięcie nieszczęścia, a nie stanowią samo-spełniającego się „czarnego” proroctwa. Pomiędzy przesadą hryniewiczowskiej „nadziei zbawienia wszystkich”, a przekonaniem, że w piekle muszą być (i to nie mało) jacyś potepieni, można znaleźć szeroką przestrzeń na trwanie przy nauce katechizmu Kościoła katolickiego, a zarazem pokorną nadzieję, że piekło okaże się jednak puste.


[1] K. Rahner, Sakramenty Kościoła, Kraków 1997, s. 60.

[2] Tamże, s. 66.

[3] Nie podejmujemy tutaj ważnej skądinąd kwestii sensu rozróżnienia pomiędzy piekłem a piekłami. W naszym rozważaniu w pewnym sensie utożsamiamy te dwa pojęcia ze sobą, rozumiejąc je ogólnie jako stan radykalnego oddalenia od Boga. Mówiąc zatem o ludzkim doświadczeniu piekła, nie przesądzamy, czy oznacza ono tzw. wieczne potępienie. Mówienie zaś o zstąpieniu Jezusa do piekieł (piekła) musi być widziane jako coś uprzedniego wobec możliwości tzw. nieodwołalnej kary wieczystej.

[4] Por. H.U. von Balthasar, Il cammino verso i morti, w: Mysterium Salutis (wyd. włoskie), vol. 6, str. 289-324.

[5] J. O’Donnell, Tutto l’essere è amore, w: Hans Urs von Balthasar. Figura e opera, pod red. K. Lehmann i W. Kasper, Casale Monferrato 1991, str. 344-345.

[6] H.U. von Balthasar, Il cammino verso i morti, dz. cyt., str. 316.

[7] Tamże, str. 317.

[8] Pokuta (naszego) praojca Adama, tłum. A. Tronina, w: Apokryfy Starego Testamentu, red. R. Rubinkiewicz, Warszawa 2000 , s. 30-31.

[9] Puste piekło? Spór wokół ks. Wacława Hryniewicza nadziei zbawienia dla wszystkich, red. Józef Majewski,  Warszawa 2000.

[10] Nad przepaściami wiary. Z Ks. Wacławem Hryniewiczem OMI rozmawiają Elżbieta Adamiak i Józef Majewski, Kraków 2008, s. 350.

[11] Tamże, s. 346.

[12] P. Lisicki, Udręki nadziei. Kilka uwag o możliwości zbawienia powszechnego, w: Puste piekło?, dz. cyt., s. 232.

 [13] Tamże, s. 234.

56 myśli nt. „Wina radykalna a puste piekło”

  1. DZIĘKUJĘ OJCU ZA TEN TEKST.
    Bardzo głęboko mnie poruszył i skierował moje nadzieje w stronę bożej miłości, bo ciągle opłakuję swoją bezsilność w stosunku do samej siebie jeżeli chodzi o możliwość przylgnięcia do Boga, a bez Boga nie chcę i nie umiem żyć. Owa tęsknota za Bogiem nie wynika z mojego geniuszu czy mądrości wyboru, ale z poczucia własnej słabości, która w tym przypadku jest dla mnie zbawienna, aczkolwiek mało komfortowa. Nie wiem czy potrafię kochać Boga, ale wiem że bardzo Go potrzebuję

  2. Ciesze sie, ze tekst pomogl w odslonieciu skrawka Bozej milosci. Ktos kiedys powiedzial, ze nie jest tak wazne, czy jestemy Boga godni, wazne jest bowiem to, czy jestesmy Boga głodni. Jesli tesknimy za Nim, jesli jestesmy Boga głodni, to On zaradzi naszym ograniczeniom w milowaniu.
    W kontekscie piekla i zbawienia mozna by powiedziec, ze potepiony, to nie ten, kto nie byl Boga godny (Bo ktoz jest?), ale ten, kto nie był Boga głodny, kto radykalnie zabił w sobie jakakolwiek tesknote za Bogiem.

  3. „…nie jest tak wazne, czy jestemy Boga godni, wazne jest bowiem to, czy jestesmy Boga głodni. Jesli tesknimy za Nim, jesli jestesmy Boga głodni…”
    „W kontekscie piekla i zbawienia mozna by powiedziec, ze potepiony, to nie ten, kto nie byl Boga godny (Bo ktoz jest?), ale ten, kto nie był Boga głodny…”

    Dziękuję za odpowiedź, ale totalnie zbaraniałam i w ząb nie rozumiem

  4. Proszę wybaczyć, mam problemy z prawidłowym składaniem literek. Dobrych kilka razy czytałam odpowiedź i zawsze tak samo wychodziło, oto jak czytałam

    „…nie jest tak wazne, czy jestemy Boga godni, wazne jest bowiem to, czy jestesmy Boga godni. Jesli tesknimy za Nim, jesli jestesmy Boga godni…”
    „W kontekscie piekla i zbawienia mozna by powiedziec, ze potepiony, to nie ten, kto nie byl Boga godny (Bo ktoz jest?), ale ten, kto nie był Boga godny…”

    no i po co ślepemu oczy?
    A na marginesie,proszę wypić sobie melisę przy tak rozgarniętych czytelnikach.

  5. Ha! Tak to bywa. Mała literka „ł”… Się schowała.
    W każdym razie to święta prawda, że nie chodzi o to, byśmy byli Boga godni, ale abysmy byli Go głodni.

  6. Przejściowo, na pewnym etapie mojego życia, pod wpływem lektur odrzuciłem wiarę w piekło. O ile odrzucanie dogmatów wiąże się oczywiście z ogromnym ryzykiem dla duszy (choć myślę, że wiara w piekło do zbawienia konieczna nie jest), to w tym wypadku dla mnie miało to bardzo pozytywne konsekwencje.

    Otóż zawsze w swej miłości do Boga czułem się jakiś taki fałszywy. Zawsze gdzieś podświadomie lękałem się, że moja wiara, mój żal za grzechy i chęć bycia takim jak On chce wynika z obawy przed potępieniem. I oto, kiedy istnienie piekła zaczęło wydawać mi się co najmniej wątpliwe a alternatywą dla zbawienia stała się śmierć a nie wieczne męki, dopiero wtedy potrafiłem w pełni otworzyć się na Bożą miłość. Dopiero wtedy zrozumiałem ogrom łaski, którą Bóg ofiarowuje człowiekowi. I dopiero wtedy uwierzyłem sam sobie – w to, że na prawdę kocham Boga. Nawet więcej – nigdy tak szczerze nie żałowałem za swoje grzechy i nigdy nie pragnąłem być lepszym człowiekiem.

    Z czasem tezę o nie istnieniu piekła oczywiście odrzuciłem, choć też dziś dojrzalej niż kiedyś rozumiem czym ono jest. Nie wiem czy wolno mi tak powiedzieć ale myślę, że Pan Bóg znał moje obawy, które mnie w pewien sposób zamykały i pozwalając mi na chwilę zapomnieć o potępieniu dał mi łaskę poznania lepiej swojej wiary. Dziś gdy chwilami mam jeszcze wątpliwości co do bezinteresowności swojej wiary wracam myślami do tamtych chwil i to mi bardzo pomaga.

    Szczęść Boże! 🙂

  7. 1. Istnienie absolutnie wiecznego piekła nie jest dogmatem

    2. Śmierć nie jest alternatywą dla zbawienia. O ile śmierć jest o niebo mniej okrutna, niż wieczne męki, jest nadal rozwiązaniem niesprawiedliwym i sprzecznym z wszechmocną miłością. Z tych samych w sumie powodów, dla których wieczne piekło jest z wszechmocną miłością sprzeczne. Omówiłem to wszystko we wspomnianym artykule (Nadzieja, wiara, czy pewność), więc ewentualną dyskusję o tych argumentach lepiej przekierować tam.

    3. Nie widzę żadnej oczywistości w odrzuceniu nieistnienia piekła; jeśli już, to przeciwnie. Ale może napisz po prostu, w jaki sposób pogodziłeś istnienie wiecznego piekła i istnienie Boga. Czy wierzysz, że Bóg jest wszechmocny i że kocha Swoje stworzenia? Co znaczy według ciebie, że je kocha? CO znaczy, że jest wszechmocny?

  8. Miłość Boga jest wszechmocna, jednak Bóg obdarował człowieka bezcennym darem wolności, bo tylko istota wolna zdolna jest do odwzajemnienia. Sami dokonujemy wyboru, sami odrzucamy, bądź też uczymy się przyjmować miłość bożą. Zazwyczaj nie jest to kwestia jednorazowego wyboru, lecz wierność swojemu sercu, wsłuchiwaniu się w nim co mówi do nas trójjedyny Bóg

  9. Czy mogę poprosić, żebyś przeczytał mój artykuł polemiczny, zanim będziesz go komentował? Bo tak się akurat składa, że już pierwszy i najważniejszy jego rozdział właśnie dotyczy kwestii wolności. Nie chcę tutaj wklejać fragmentów, nie bez powodu zresztą napisałem dłuższy tekst, a nie – krótki komentarz.

  10. Witam Pana
    w swojej wypowiedzi odnosiłam się do tekstu źródłowego, a nie do Pańskiego artykułu. Oczywiście w wolnej chwili nie omieszkam go przeczytać
    pozdrawiam

  11. A to przepraszam. Myślałem, że chodziło o to, co napisałem powyżej. Bo w tekście źródłowym jest chyba mniej więcej właśnie to samo: piekło musi istnieć, bo jest konsekwencją wolności stworzenia, a stworzenie musi być wolne, aby mogło kochać. Tyle, że to rozumowanie jest nieprawidłowe, bo o ile prawdą jest, że trzeba być wolnym, aby kochać, o tyle nie jest prawdą, że piekło jest konsekwencją wolności.

  12. Nie zgadzam się z Pańskim punktem patrzenia na rzeczywistość naszego zbawienia. Człowiek nie został tylko stworzony jednorazowym akcie woli Boga; nasze życie istnieje dzięki Jego miłości i ciągłemu podtrzymywaniu go, nie na zasadzie szpitalnej aparatury, lecz świadomego daru samego siebie- każdy nasz oddech jest tego dowodem. Człowiek w rzeczy samej jest uwarunkowany zewnętrznością i swoimi przeżyciami z przeszłości, ale zachowuje swoją wolność wyboru dzięki samoświadomości i świadomości kształtowanej właśnie przez tą rzeczywistość zewnętrzną, wewnętrzną, która jest nam również zadana. Nasza wolność polega na otwieraniu się na łaskę bożą i świadomej przemianie naszych dążeń, pragnień a co za tym idzie wyborów; możemy oczywiście wymachiwać „szabelką” i przedstawiać ludziom swoje „prawdy absolutne” nie biorąc pod uwagę Słowa bożego wypowiedzianego w Jezusie Chrystusie a zapisanego w Piśmie Św. jednak wtedy stawiamy się na miejscu Boga. Zycie ludzkie jest procesem, zadaniem przy założeniu, że nie wszystko wiemy i rozumiemy, ale Bóg wszystko wie i rozumie i jest samą miłością „Bóg jest miłośnikiem życia”- Stary Testament. Kościół jest Mistycznym Ciałem Chrystusa i tylko przekazuje Słowo raz wypowiedziane.
    Sama jestem istotą ludzką poszukującą Osoby Boga „po omacku” jak pisał św Paweł w swoich listach

  13. To ja może jednak zacytuję z mojego artykułu, bo chyba czasu na lekturę Pan nie znajdzie…

    Czy piekło jest warunkiem miłości?

    Tylko istota wolna jest zdolna do miłości [<a href="http://blog-teologiczny.cba.pl/?p=206"3]. Z tego dość oczywistego stwierdzenia bywa wyciągany wniosek, że miłość jest miłością o tyle, i ile może być odrzucona. W szczególności, można kochać prawdziwą wieczną miłością tylko wtedy, jeśli miało się uprzednio prawdziwą możliwość odrzucenia jej na wieczność. Z tego zaś od razu wynika konieczność istnienia piekła, przynajmniej jako realnej możliwości. Jeśli to rozumowanie jest poprawne, to realna groźba potępienia na realną wieczność jest bezpośrednią i nieodwołalną konsekwencją realnej relacji miłości pomiędzy Bogiem i człowiekiem.

    Czy jednak rozumowanie to jest z pewnością poprawne? Aby to zbadać, musimy zastanowić się przez moment, co właściwie mamy na myśli, gdy mówimy: wolność. A raczej: czego z pewnością nie mamy wtedy na myśli.

    Wolność, o której mówimy, jest przede wszystkim wolnością do podejmowania własnych decyzji. Wolnością do własnych wyborów. To wolność woli. Wolność ta z pewnością nie jest wolnością kostki do gry. Przypadkowość wyboru nie jest warunkiem koniecznym wolności. Wybory, które mogą być jakiekolwiek dlatego, że wybór sprowadza się do rzutu kostką, nie są wolne. Przeciwnie: takie „wybieranie” to niewola tak samo całkowita, jak niewolą jest deterministyczny przymus. Obojętne, jaki jest charakter zewnętrznej siły przymuszającej do wyboru. Obojętne, czy tą siłą jest przypadek, prawo przyrody, czy przemoc fizyczna lub psychiczna. Każda zewnętrzna siła jest przymusem. Wolne może być tylko to, co pochodzi z wewnątrz.

    Co zaś pochodzi z wewnątrz? Zauważmy, że wolność dobrego człowieka nie bierze się z tego, że istnieje różne od zera prawdopodobieństwo, że ten człowiek popełni celowo zło. Przeciwnie: jeśli dobry człowiek jest wolny, to nigdy celowo zła nie popełni. Właśnie dlatego nie popełni, że jest wolny. Zło może ktoś taki popełnić tylko na skutek przymusu, przypadkowo, lub na skutek pomyłki.

    Właśnie dlatego ufamy Bogu: Bóg jest nieskończenie dobry i wszechmocny, wiemy więc, że zła nie popełni, chociaż jest wolny! Wolność Boga, wraz z Jego wszechmocą i miłością, stanowi gwarancję tego, że nie uczyni On zła. Nie uczyni, chociaż – z racji Swojej wszechmocy – jest „fizycznie” do zła zdolny. Nie uczyni zła, bo chce i będzie chciał czynić tylko dobro (gdyż jest miłością), a czyni wszystko, co zechce (bo jest wszechmocny i wszechwiedzący).

    I tutaj chyba znajdujemy zaskakująco proste rozwiązanie zagadki. Wierzymy wszak, że człowiek został stworzony przez Boga na Jego obraz i podobieństwo. Czyli, że człowiek jest z natury swojej dobry – tyle, że nie jest ani wszechmocny ani wszechwiedzący. Człowiek może więc się mylić, także co do siebie samego. Myląc się w ten sposób, może zapragnąć zła. O ile jednak się myli, o tyle nie jest wolny i o tyle nie są to naprawdę jego pragnienia, lecz pragnienia narzucone mu przez to, co go zniewala. Pełną wolność może natomiast uzyskać jedynie poprzez całkowite zaufanie Bogu. Bo tylko Bóg może go obronić przed pomyłkami, których człowiek chciałby uniknąć, ale sam uniknąć ich nie jest w stanie. Odejście od Boga jest pomyłką tym większą, im jest dalsze i im dłużej trwa. Odejście na wieczność byłoby pomyłką nieskończoną, całkowitym zniewoleniem na skutek kumulacji błędów będących konsekwencją niepełnej wolności.

    Powszechne zbawienie okazuje się więc być powszechnym tryumfem wolności. A jakiekolwiek potępienie na absolutną wieczność byłoby tryumfem postępującej niewoli.

  14. „miłość jest miłością o tyle, i ile może być odrzucona”
    Miłość jet zawsze miłością bez względu na to czy staramy się ją przyjąć, czy też odrzucamy. Wynikało by z Pana wypowiedzi, że istnienie Boga zależy od tego czy przyjmujemy Jego miłość, czy też nie. Bóg jet miłością a my zostaliśmy stworzeni na Jego obraz.

    „realna groźba potępienia na realną wieczność jest bezpośrednią i nieodwołalną konsekwencją realnej relacji miłości pomiędzy Bogiem i człowiekiem.” -to nie zupełnie tak. Pan postrzega człowieka jako doskonały byt. Przez całe życie uczymy się miłości „miłość cierpliwa jest , łaskawa, miłość nie zazdrości…” Miłość tak naprawdę jest jedynym przykazaniem z którego wynikają pozostałe i nie jest ona uczuciem w potocznym rozumieniu, lecz mozolnym zmaganiem się z codziennością i to właśnie w niej kształtowaniem swojego wnętrza z pomocą bożą . Jest to jak gdyby powolne odsłanianie bożego obrazu w nas samych

  15. > „Miłość jest miłością o tyle, i ile może być odrzucona”

    To nie jest moje twierdzenie. Akapit, z którego ono pochodzi, jest krótkim omówieniem argumentacji, z którą polemizuję.

    > Wynikało by z Pana wypowiedzi, że istnienie Boga zależy od tego czy przyjmujemy Jego miłość, czy też nie

    Jakie rozumowanie prowadzi do takiego wniosku?

    > Pan postrzega człowieka jako doskonały byt.

    Ani trochę. W dalszej części (niestety, nie ma sensu, abym przytaczał tu CAŁY mój artykuł) podkreślam, że jest dokładnie odwrotnie: „W każdym stworzeniu klęskę poniesie fałsz, nieporozumienie, pyszna nieudaczność – wszystko to, co stworzeniu jest obce, lecz zostało przez nie pomyłkowo przyjęte na skutek jego ograniczeń. Natomiast to, co od Boga pochodzi, nigdy klęski nie poniesie, lecz ostatecznie zwycięży. W każdym stworzeniu zwycięży prawda o nim samym, w każdym stworzeniu zwycięży ono samo, pomimo skończoności jego potęgi, wiedzy i wiary.”

    Człowiek jest doskonały jedynie w tym sensie, że został stworzony przez doskonałego Stwórcę. Nie jest on więc bublem, nie jest stworzony byle jak, nieodpowiedzialnie. Człowiek jest jednak ograniczony – BARDZO ograniczony – w swoich możliwościach, w swojej wiedzy, w swoim postrzeganiu. Nawet siebie samego zna tylko bardzo powierzchownie. I właśnie te wszystkie ograniczenia powodują, że podejmuje decyzje przypadkowo, daje się łatwo zwodzić pozorom, jest przekonany o pełnej prawdziwości rzeczy, które są częściowo lub wręcz całkiem fałszywe. Te wszystkie ograniczenia – typowe dla KAŻDEGO stworzenia, nie tylko dla człowieka – są także ograniczeniem jego wolności.

    Tak, miłość wiąże się z powolnym odsłanianiem Bożego obrazu w nas samych. Miłość może być pełna, czysta i całkowicie owocna jedynie, gdy ten obraz będzie na tyle odsłoniony, że będziemy gotowi z własnej woli w pełni Bogu zaufać.

    Miłość polega zaś w swojej istocie po prostu na pragnieniu dobra – i tylko dobra – dla kochanej osoby. Pełnego dobra. Dobro jest tylko wtedy pełne, jeśli jest postrzegane jako dobro także przez osobę, której dotyczy.

  16. „Miłość polega zaś w swojej istocie po prostu na pragnieniu dobra – i tylko dobra – dla kochanej osoby. Pełnego dobra. Dobro jest tylko wtedy pełne, jeśli jest postrzegane jako dobro także przez osobę, której dotyczy.”
    Dziecko w procesie wychowawczym często nie odbiera tego jako coś dobrego a jednak z miłości do niego rodzice /jeżeli są dobrymi rodzicami/ nie wychowywać go tylko poprzez zaspokajanie lecz poprzez kształtowanie dobrego charakteru, całej osobowości. Miłość nie tylko polega na robieniu dobrze w odbiorze osoby obdarowywanej.
    Życzę obfitych owoców w poszukiwaniu Prawdy i Miłości czyli samego Boga
    Pozdrawiam

  17. 1. „Dobro” odbierane przez całą wieczność jako zło JEST złem, a nie dobrem.

    2. Prawdziwe dobro bywa odbierane jako zło, ale tylko tymczasowo, dokąd osoba, której dotyczy, jest nieświadoma dostatecznie konsekwencji.

    Punkt drugi tłumaczy zarówno istnienie zła, jak i nieprzyjemne aspekty bycia wychowywanym. Punkt pierwszy powoduje, że absolutna wieczność piekła jest absolutnie sprzeczna z pełnią miłości.

  18. Obowiązki nie pozwoliły włączyc sie od razu w dyskusję. A wątków sie namnozyło.

    Warto byłoby się zastanowic na początek nad zdaniem napisanym przez Jarosława Dąbrowskiego, że „istnienie absolutnie wiecznego piekła nie jest dogmatem”.
    Słowo „dogmat” po oczywiście rózne znaczenia…
    W każdym razie istnienie piekła jako możliwości wiecznego życia bez jedności z Bogiem, jest elementem wiary Kościoła, przepowiadanym na rózne sposoby.
    W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy: „Nauczanie Kościoła stwierdza istnienie piekła i jego wieczność. […] Zasadnicza kara piekła polega na wiecznym oddzieleniu od Boga” (nr 1035). Nie mozna tego rodzaju stwierdzeń interpretować jedynie jako swoistej pedagodicznej zachęty do dobrego życia.
    Pismo święte, Tradycja i Magisterium Kościoła mówią o możliwości zycia wiecznego poza Bogiem, czyli o możliwości piekła.
    I to nauczanie katolik powinien wziąć na serio.
    Mozna miec jednak nadzieję, że do piekła nie trafi ostatecznie żaden człowiek. Można też – uzasadniając nadzieje powszechnego zbawienia – próbować zreinterpretować pojecie wieczności w odniesieniu do piekła, aby pokazać, że wieczność nieba (Boga) nie jest tym samym, co wieczność piekła (braku Boga).
    Nie wydaje mi sie natomiast, aby katolickim był pogląd, że wieczne (w sensie absolutnym) piekło sprzeciwia się logicznie objawionemu przez Jezusa Bogu i jako takie jest niemożliwe.
    Nie ma żadnych teoretycznych rozumowań, ani tym bardziej doświadczeń, które by pokazywały, że człowiek jest ze swej natury niezdolny do świadomego i dobrowolnego odrzucenia Boga i do potwierdzania tej decyzji przez absolutna wieczność. Nie jest tak, że człowiek jedynie błądzi. Może on wybierac zło świadomie i dobrowolnie. Paradoks polega na tym, że w swej wolności człowiek może negowac tę wolność, której istota polega na wolności ku Miłości.
    W takiej sytuacji piekło nie przeczyłoby wszechmocy i miłości Boga. Wręcz przeciwnie, nauczanie o piekle pokazuje, że miłość Boga jest wszechmocna (wszechmoc Boża jest atrybutem miłości, a nie abstrakcyjną zdolnością zrobienia czegokolwiek), gdyż Bóg ma nawet możliwość przyjęcia w siebie decyzji stworzonej przez siebie istoty, która mówi mu definitywne „nie”.
    To stwierdzenie, że Bóg nie może z definicji znieść definitywnej odmowy ze strony człowieka, byłoby zaprzeczniem miłości i wszechmocy Bożej.

  19. 1. Moje stanowisko, że „istnienie absolutnie wiecznego piekła nie jest dogmatem”, uzasadniłem w miarę starannie w moim artykule polemicznym. Czy mógłby Pan się odnieść do tego, co tam napisałem? (Szersze omówienie tego stanowiska znajdzie Pan we wspomnianym na wstępie opracowaniu dostępnym w internecie.)

    2. Uzasadniłem tam też w miarę obszernie tezę, że nieistnienie absolutnie (!) wiecznego piekła wynika jednoznacznie z tezy o istnieniu wszechmocnego Boga, Który kocha Swoje stworzenia. Innymi słowy, uzasadniłem twierdzenie, że przyjmowanie istnienia absolutnie (!) wiecznego piekła albo wprowadza do wiary katolickiej nieusuwalną logiczną sprzeczność, albo wymaga odrzucenia tezy o wszechmocnej miłości Boga. Czy mógłby Pan konkretnie odnieść się do moich argumentów?

    3. O ile moje argumenty są słuszne, „pustość piekła” (absolutnie wiecznego) to nie tylko nadzieja, lecz wiara, o tyle pewna, o ile pewna jest wiara we wszechmocną miłość Boga. Omówiłem to pod koniec mojego artykułu. Prosiłbym o odniesienie się także i do argumentów, które tam podałem.

    Naturalnie, nie da się o wszystkim tym rozmawiać na raz. Bardzo byłbym jednak wdzięczny, gdyby Pan analizował nie tylko moje stanowisko, ale bezpośrednio moje argumenty. Podałem bowiem i jedno, i drugie.,

  20. W kwestii formalnej. Czy pan jest katolikiem? Pytam, bo – przyznam – troche mnie zdziwilo, ze zwraca sie pan do mnie, jakby nie bylo do ksiedza, per pan.

  21. Tak, jestem katolikiem.

    Kwestia merytoryczna wydaje mi się tu jednak ważniejsza od kwestii formalnych.

  22. A mozna wiedziec, dlaczego pan zwraca sie do mnie per pan, a nie per ksiadz.

  23. Prosze nie odpowiadac pytaniem na pytaniem. Skoro pytam, to widocznie nie podoba mi sie, jesli katolik zwraca sie do ksiedza – wiedzac, ze to ksiadz – per pan. W naszej polskiej i katolickiej kulturze przyjete jest bowiem, ze do ksiedza mowi sie per ksiadz.

  24. Cóż, szczerze mówiąc, używanie tytułów w tego rodzaju rozmowie nie uważam za właściwe, gdyż ustawia ono rozmówców w sytuacji dalekiej od partnerskiej. A rozmowa ta ma dotyczyć argumentów, nie zaś – pozycji społecznej czy naukowej. Prawda?

  25. Prosze pana. Jesli ide na pizze z biskupem, z ktorym nie jestem na ty, to zwracam sie do nie niego per ksieze biskupie, a nie per ksiadz albo per pan. I tu nie chodzi o zadne partnerstwo lub jego brak, tylko po prostu o grzecznosc. Z tego, ze katolik zwraca sie do ksiedza per ksiadz, nie wynika, ze automatycznie uznaje jego wyzszosc, tylko ze zachowuje pewne grzecznosciowe zasady.
    Dlatego prosilbym, aby zwracal sie pan do mnie per ksieze, a nie per pan.

  26. Jeśli ksiądz postrzega to jako tak istotne, że jest to warunkiem koniecznym do udzielenia odpowiedzi na moje uwagi polemiczne, to oczywiście nie stanowi to dla mnie żadnego problemu. Przepraszam, jeśli sprawiłem przykrość.

  27. Dziekuje za takie rozwiazanie sprawy. Doszedlem jakis czas temu do wniosku, ze warto bronic dobrych, koscielnych zwyczajow, w tym zwracania sie do ksiedza per ksiadz. One nie sa najwazniejsze, ale nie sa jednak bez znaczenia.

    Co do meritum dyskusji, to przeczytalem wczesniej pana tekst wywieszony na stronie i nie znajduje tam argumentacji za stwierdzeniem, ze nauczanie o piekle nie jest dogmatem i w jakim sensie uzywa pan slowa „dogmat”.
    Pan przedstawia rozne argumenty przeciwko nauce o wiecznym piekle. To jest jeden poziom dyskuji. Innym jednak poziomem jest stwierdzenie, co Kosciol od poczatku swego istnienia glosi oficjalnie na ten temat. Mysle, ze warto sobie wyjasnic poglady na tej plaszczyznie. Innymi slowy, chodzi o to, aby bylo jasne, czy ktos stara sie myslec z glebi wiary i nauczania Kosciola, czy tez po prostu prezentuje jakas wlasna mysl filozoficzno-teologiczna. A zatem chcialbym wiedziec, jak pan rozumie cytowane juz przeze mnie zdanie KKK: „Nauczanie Kosciola stwierdza istnienie piekla i jego wiecznosc. Zasadnicza kara piekla polega na wiecznym oddzieleniu od Boga”.

  28. O obyczajach i podobnych sprawach z pewnością warto porozmawiać, ale raczej przy innej okazji. Może jest to nawet sprawa godna osobnego tematu Dyskusji Miesiąca?

    Podobnie warto by porozmawiać osobno o tym, co znaczy „wiara i nauczanie Kościoła”. Tu otwiera się okazja już teraz, bo w miarę dobrze wpisuje się to w temat dyskusji o istocie teologii. Może to nie dokładnie to samo, ale jeśli Redaktor Naczelny nie będzie miał nic przeciwko…

    Wróćmy jednak do meritum.

    > chcialbym wiedziec, jak pan rozumie cytowane juz przeze mnie zdanie KKK: „Nauczanie Kosciola stwierdza istnienie piekla i jego wiecznosc. Zasadnicza kara piekla polega na wiecznym oddzieleniu od Boga”.

    Tak, jak opisywałem i uzasadniałem w miarę skrótowo w artykuliku z dyskusji, a w szczegółach – obszernym artykule, do którego podałem link (pozycja 2 w bibliografii). Co sprowadza się do następujących stwierdzeń (wyszło sporo punktów, na końcu jest jednak jednozdaniowe podsumowanie):

    0. Pełna wolność woli możliwa jest tylko w pełnej jedności z Bogiem, całkowite oddalenie od Boga oznacza pełną niewolę woli, stworzenie jednak zawsze odczuwa swoją wolę jako wolną.

    1. Absolutnie wieczne piekło w sensie „nic złego nigdy nie zostanie wpuszczone do nieba” niewątpliwie istnieje:

    1.1 Kara dla zła nigdy się nie kończy w tym sensie, że zło nigdy nie będzie dozwolone w niebie. Wszystko, co złe, było, jest i będzie od Boga oddzielone. Jeśli antropomorfizować zło (alegorycznie!), wtedy można mówić o absolutnie wiecznej karze piekielnej. Trzeba jednak pamiętać, że to alegoria i że w rzeczywistości ten absolutny aspekt nie dotyczy żadnej realnej, czującej, świadomej osoby.

    1.2 Zło nigdy nie będzie także wybaczone w sensie: „wolno zaistnieć mu w niebie”.

    1.3 Oznacza to ostateczną klęskę zła. Czyli tego, co stworzeniu jest obce, lecz zostało przez nie pomyłkowo przyjęte na skutek jego (stworzenia) ograniczeń. W każdym stworzeniu klęskę poniesie fałsz, nieporozumienie, pyszna nieudaczność. Każde stworzenie zostanie uwolnione z niewoli, w jakiej znajduje się jego wola. Ale nie wydarzy się to w sposób, który stworzenie to uznałoby jako złamanie jego wolnej woli.

    1.4 Czas potrzebny na takie wyleczenie, o jakim mowa w punkcie 1.3, nie jest i nie może być z góry określony. W tym sensie jest to czas nieskończony: w każdej chwili może się okazać, że dla kogoś to jeszcze nie koniec oddzielenia od Boga, czyli, że jeszcze nie wszyscy są zbawieni.

    1.5 Potępienie jest wieczne także w tym sensie, że w każdej chwili swojego potępienia potępiony jest w pełni przekonany o tym, że potępienie jego i innych nigdy się nie skończy.

    1.6 Potępienie jest wieczne także w tym sensie, że potępiony nie postrzega w najmniejszym stopniu prawdy o sobie (ani o innych). Jego osobowość jest do tego stopnia zniekształcona, że gdyby potępiony mógł przyjrzeć się swojej osobowości po wyleczeniu, powiedziałby: to przecież nie jestem ja. Także więc w tym znaczeniu potępiony nigdy nie opuści piekła.

    2. To, co pochodzi od Boga, nigdy klęski nie poniesie, lecz ostatecznie zwycięży, i to w każdym stworzeniu:

    2.1 W każdym stworzeniu zwycięży prawda o nim samym. W każdym stworzeniu zwycięży ono samo, pomimo skończoności jego potęgi, wiedzy i wiary.

    2.2 Do zbawienia doprowadzić stworzenie może tylko Bóg. Pomoc Boga nie przekracza jednak indywidualnych granic zakreślonych przez odczucie wolności, jakie ma każde stworzenie z osobna. Bóg wie, jak użyć Swej pomocy tak, aby stworzenia nigdy nie oszukać Swoją interwencją.

    2.3 W odróżnieniu od złudnej wieczności piekła, postrzeganej tylko do czasu przez stworzenie jako wieczna perspektywa oddzielenia od Boga, wieczność nieba jest absolutna. Tak samo wolność woli w niebie jest absolutna (dzięki pełnemu zaufaniu, jakim obdarzają Boga zbawieni).

    3. Różnica między piekłem i czyśćcem jest zasadnicza:

    3.1 Potępieni widzą przed sobą pełną wieczność oddalenia od Boga. Być może w ogóle nie życzą sobie Bożej łaski, uważając cierpienia piekielne za mniej tragiczne od cierpień, jakie by musieli znosić, gdyby znaleźli się w niebie. Niezależnie od powodu, potępieni nie wyobrażają sobie, że zbawienie jest dla nich możliwe i widzą przed sobą nieskończoność beznadziei (bo tak czy owak postrzegają piekło jako zło).

    3.2 Natomiast pokutujący w czyśćcu wiedzą, że ich pokuta się skończy i że dostaną się do nieba. Są pełni nadziei, chociaż jednocześnie przepełnia ich także żal za grzechy i odczuwają potrzebę oczyszczenia się.

    4. Absolutna wieczność oddzielenia jakiegokolwiek stworzenia od Boga jest wykluczona. Przyjęcie hipotezy „absolutnie wieczne oddzielenie od Boga jest możliwe” wprowadza bowiem krytyczne sprzeczności do dogmatyki. Krytyczne, bo możliwe do usunięcia jedynie przez przedefiniowanie pojęć wszechmocy i miłości Boga (a może także wolności woli) do praktycznie nieakceptowalnych:

    4.1 Powszechne zbawienie jest powszechnym tryumfem dobra i wolności woli. Potępienie jakiegokolwiek stworzenia na absolutną wieczność byłoby tryumfem postępującej niewoli, przypadku i zła.

    4.2 Miłość jest pragnieniem dobra dla wszystkich. Absolutnie wieczne piekło dla jest zdecydowanie złem, i to złem absolutnym, bo pozbawionym końca. Wiadomo, że Bóg nie pragnie zła dla nikogo (zło jest dopuszczane przez Boga dlatego, że jest tymczasowe oraz pełni rolę wychowawczą i leczniczą wobec osoby, której dotyka, lub także wobec innych osób). Wiadomo, że Bóg czyni to, co zechce i że Jego zamiary nie ponoszą porażki.

    4.3 Zło tymczasowe nie jest złem absolutnym i jego obecność nie przeczy ani miłości, ani wszechmocy Boga. Zło bez końca jest złem absolutnym; uznanie jego istnienia sprowadza się zresztą do herezji manicheizmu.

    4.4 Jeśli istniała chociażby najmniejsza szansa, że jakiekolwiek stworzenie musiałoby cierpieć absolutną wieczność, aby reszta mogła być szczęśliwa, to oznaczałoby to, że Bóg dopuszcza zapłacenie czyimś niewymownym, nieskończonym cierpieniem za szczęście innych. To zaś awansowałoby potępionych do roli zbawicieli – to jest zaś już kompletny absurd, wiele większy od manicheizmu.

    4.5 Odrzucenie pewności powszechnego zbawienia jest więc równoważne odrzuceniu albo pewności wiary w miłość Boga, albo pewności wiary w Jego wszechmoc (przy dodatkowej konieczności uznania, że Bóg jest co najmniej nieodpowiedzialny i naraża innych na nieskończone cierpienia, albo że tworząc świat przecenił Swoją moc). Wszystkie te konsekwencje są niedopuszczalne. Co więcej, odrzucenie to prowadzi do herezji manicheizmu, ewentualnie do uznania potępionych za zbawicieli.

    4.6 Ponieważ jednak istnieje przynajmniej jedno rozwiązanie pozwalające połączyć wszelkie istotne aspekty nauki Kościoła i pewność powszechnego zbawienia, należy tę pewność przyjąć, niekoniecznie przywiązując się do tego konkretnego rozwiązania (które nie musi być tym realizowanym w rzeczywistości).

    4.7 Ale ponieważ wiara w powszechność zbawienia może być łatwo zrozumiana opacznie, to nie może ona być dogmatyczna. Dogmatyczne zaprzeczenie tej wierze, polegające na świadomym zatykaniu wszelkich dróg dopuszczających tę wiarę miałoby jednak konsekwencje jeszcze bardziej dramatyczne, gdyż byłoby nie tylko załamaniem logiki, ale – co jest wiele gorsze – bluźnierstwem.

    W sumie: moim zdaniem, wieczne piekło istnieje, ale z niezbywalnych podstaw naszej wiary wynika, że piekło to jest wieczne w innym sensie, niż wieczne jest zbawienie i że istnienie tego wiecznego piekła w żadnym stopniu nie przeczy wypływającej z tych podstaw pewności, że wszystkie stworzenia zostaną zbawione. Oczywiście, można i należy mieć nadzieję, że to piekło będzie puste.

  29. Jeżeli Pan prawdziwie poszukuje, proszę nie ulegać pokusie, zignorowania tego tekstu jako znanego, lecz proszę wniknąć w jego głębię

    „Był wśród faryzeuszów pewien człowiek, imieniem Nikodem, dostojnik żydowski. Ten przyszedł do Niego nocą i powiedział Mu: Rabbi, wiem, że od Boga przyszedłeś. Nikt bowiem nie mógłby czynić takich znaków jakie Ty czynisz, gdyby Bóg nie był z Nim. W odpowiedzi rzekł do niego Jezus:
    Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć królestwa Bożego.
    Nikodem powiedział do Niego: Jakże może się człowiek narodzić będąc starcem? Czy może powtórnie, wejść do łona matki i narodzić się? Jezus odpowiedział:
    Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego. To co się z ciała narodziło, jest ciałem, a to, co się z Ducha narodziło, jest duchem. Nie dziw się, że powiedziałem ci: Trzeba wam się powtórnie narodzić. Wiatr wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z ducha.
    W odpowiedzi rzekł do Niego Nikodem: Jakżeż to się może stać? Odpowiadając na to rzekł mu Jezus: Ty jesteś nauczycielem Izraela a tego nie wiesz?
    Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, że to mówimy, co wiemy, i o tym świadczymy cośmy widzieli, a świadectwa naszego nie przyjmujecie. Jeżeli wam mówię o tym, co jest ziemskie, a nie wierzycie, to jakże uwierzycie temu, co wam powiem o sprawach niebieskich? I nikt mnie wstąpił do nieba, oprócz Tego, który z nieba zstąpił- Syna Człowieczego. A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wieży miał życie wieczne. Tak bowiem Bóg umiłował świat, że syna Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego. A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie, bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawa (kto czyni prawdę), zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki dokonane są w Bogu”
    J (3;1-21)

  30. Jeśli Pan naprawdę poszukuje, proszę nie ignorować moich postów i wypominanych tam artykułów, lecz przeczytać i wniknąć w ich głębię. Znajdzie Pan tam też wyjaśnienie znaczenia takich fragmentów Pisma, jak ten, który Pan zacytował. Jeśli coś w moich postach i artykułach jest niejasne, proszę pytać. Jeśli z jakimś argumentem tam podanym Pan się nie zgadza, proszę go przytoczyć i wyjaśnić, dlaczego się Pan nie zgadza.

  31. Dziwię się, że do tej pory nie zorientował się Pan, iż moja płeć jest niewieścia.
    Nie rozumiem, dlaczego jest w Panu tyle agresji wynikającej z olbrzymiego pokładu lęku, który Pan w sobie nosi (nie potrafi Pan słuchać i jest zamknięty na wszelkie argumenty, rzutuje Pan swoją agresję na innych, myśląc, że to inni atakują)- widzę nawet, że Pismo Św. jest nieistotne; ważne jest tylko to co sam spłodził pański umysł ). Nie oceniam Pana, tylko niepokoję się dokąd to Pana doprowadzi. Nie przemawia przeze mnie poczucie wyższości i świadomość posiadania prawdy absolutnej, sama szukam, błądzę, upadam, ale uznaję swoją słabość i omylność jedynie od Boga wypatrując pomocy
    Serdecznie Pana pozdrawiam

  32. Nie wiem, czy warto robić dyskusję miesiąca o obyczajach, może raczej o dyskusji w teologii. Można się nad tym zastanowić, ale dyskusje na wakacje są już zaplanowane: w lipcu – kobieta w teologii; w sierpniu – teologia świata przyrody (głównie zwirząt). Myślę jednak, że dobrym pomysłem byłaby dyskusja nad rolą nauczania Kościoła, prawd wiary, dogmatu w teologii. Mogłaby ona odbyć się we wrześniu, byłby czas na przygotowanie się i przemyślenie sprawy. Od razu teraz, choć właściwie powinienem ten komentarz umieścić pod którymś z tekstów w aktualnej dyskusji, mogę powiedzieć, że widzę takie rozłożenie akcentów: teolog przekazuje nie tyle swoje doświadczenie osobowej relacji z Bogiem, ile doświadczenie wspólnoty (o. D. Kowalczyk), teolog przekazuje nie tyle doświadczenie osobowej relacji z Bogiem wspólnoty, ile swoje doświadczenie (J. Dąbrowski), teolog przekazuje (czy raczej konfrontuje w rozmowie) doświadczenie osobowej relacji z Bogiem i wspólnoty, i swoje (R. Rynkowski). Sądzę, że właśnie z takiego podejścia do sprawy wynika dość ostre ścieranie się poglądów w kwestii nadziei powszechnego zbawienia. Jeśli na pierwszym miejscu stawia się doświadczenie spotkania z Bogiem wspólnoty, teolog powinien niejako poświęcić swoje doświadczenie tego spotkania, nawet jeśli byłoby ono inne niż doświadczenie wspólnoty, jeśli na pierwszym miejscu stawia się indywidualne doświadczenie spotkania z Bogiem, to doświadczenie wspólnoty może być zakwestionowane. Uważam, że można i powinno się znaleźć takie rozwiązanie, które nie będzie kazało dokonywać takich wyborów.
    Teraz o kwestii nauczania Kościoła. Najprościej byłoby, gdyby był spis dogmatów Kościoła, najlepiej wymienionych w punktach, każdy wiedziałby, że jest, dajmy na to, 71 dogmatów. Niestety, takiego spisu nie ma. Wiadomo, są różne poziomy nauczania Kościoła: nieomylne (prawdy głoszone jako objawione przez Boga), definitywne (prawdy głoszone nie jako objawione, ale jako ściśle związane z Objawieniem), autentyczne. Odrzucanie pierwszego oznacza herezję i wykluczenie z Kościoła, drugiego – niepozostawanie w pełnej komunii z Kościołem, trzeciego – głoszenie opinii błędnych czy niebezpiecznych. Problem tylko w tym, jak ustalić rangę owego nauczania, bo niestety w dokumentach kościelnych nie ma stempla papieża „nieomylne”, „definitywne”, „autentyczne”. W miarę prosto jest, gdy jest uroczyście ogłaszany dogmat, wtedy raczej nie ma wątpliwości, że jest to nauczanie nieomylne, którego nie można odrzucać. Gorzej, gdy są to mniej poważne dokumenty, jak np. listy apostolskie. Wtedy rozpoczyna się spór o rangę tego nauczania.
    Jakiej zatem rangi jest nauka o piekle i jego wieczności? W swoim wpisie „Nieludzki” na wieki? wskazywałem na spory teologów w tej sprawie, na to, że powołując się na te same teksty, wyciągają zupełnie przeciwne wnioski: jedni uważają, że potępienie wieczne jest dogmatem, inni – że nie ma ono zbyt mocnych podstaw w nauczaniu Kościoła.
    Czy to oznacza, że można je dowolnie kwestionować albo, wręcz przeciwnie, traktować jak dogmat? Moim zdaniem oznacza to, że można nad tym problemem się zastanawiać, ale zawsze trzeba wykazywać daleko idącą ostrożność, niesprowadzającą się jednak do bojaźliwego milczenia.
    Zrobiło się późno, zatem do kwestii zasadności argumentów przeciw wiecznemu piekłu odniosę się w kolejnym komentarzu.

  33. Po nicku „dziobak” płci nie widać. W jednym z wpisów była końcówka „łam”, ale to mogła być literówka.

    Interesujące są zarzuty, które mi Pani stawia. Nie bardzo wiem, skąd one się wzięły. Tym bardziej, że (a) odpisałem Pani Pani własnymi słowami, więc skoro moje słowa Panią uraziły, to powinna się Pani liczyć była z tym, że Pani słowa mnie urażą, oraz (b) zarzuca mi Pani, że ignoruję argumenty, ale wszak to Pani nie odpowiedziała na ani jeden z moich argumentów (i o odpowiedzi przecież proszę), ja zaś chyba niczego nie pominąłem. Jeśli pominąłem, to co konkretnie?

  34. Myślę, że tutaj mowa jest nie tyle o gradacji dogmatów, ile o to, co konkretne twierdzenia oznaczają. Zauważ, że formułuję swoje tezy w taki sposób, aby klasycznych sformułowań nie naruszać. W tym celu zresztą poświęciłem dużo czasu na analizę zagadnienia, a zaowocowało to artykułem zatytułowanym nie bez powodu: „Jak pogodzić pewność zbawienia wszystkich i groźbę potępienia niektórych”.

    Naprawdę nie widzę żadnej niespójności. Pojawia się ona dopiero wtedy, gdy rozumie się wieczność piekła zbyt prostolinijnie. Może na początku zbadajmy więc problemy, jakie się przy tym „prostolinijnym” rozumieniu pojawiają? Pisałem o nich we wpisie powyżej.

  35. Niczym mnie Pan nie uraził i moja intencja nie było, aby Pana obrażać. Powiedzenie komuś- słuchaj, masz dziś podkrążone oczy- nie jest zarzutem, lecz tylko podzieleniem się własnym spostrzeżeniem.
    Przyczyną agresji (oczywiście nie biorę pod uwagę przypadku psychopatii) jest najczęściej lęk i mechanizmy obronne, tak aby intruza odpędzić od siebie zanim on sam zaatakuje.
    Życie wieczne dla każdego człowieka rozpoczęło się w chwili poczęcia, jednak ziemskie życie jest procesem; każda chwila zapieczętowana jest w wieczności i nasze wybory są rodzajem deklaracji, gdzie chcemy przebywać po zrzuceniu naszej śmiertelnej powłoki. Są bardzo ciekawe teorie i związane z tym badania co do zakrzywienia czasoprzestrzeni w związku z czarnymi dziurami, gdzie czas może być spowolniony i przestrzeń zmieniona. Jednak czasoprzestrzeń naszego ziemskiego życia nie ulega zagięciu.
    Podsumowując, obowiązuje nas zasada- jak sobie pościelesz tak się wyśpisz

  36. Czy mogę jednak poprosić o to, żeby Pani podała jakieś kontrargumenty przeciwko temu, co napisałem? Bo ile rozumiem, że ma Pani poglądy i przemyślenia na temat zbawienia i potępienia i cieszy mnie, że Pani się nimi dzieli, o tyle skrytykowała Pani bardzo ogólnikowo moje stanowisko w tej sprawie, nie odnosząc się ani odrobinę do rozumowania, które przedstawiałem. Czy zapoznała się Pani przynajmniej z moim artykułem napisanym do Dyskusji Miesiąca o zbawieniu?

  37. Panie Jaroslawie. Panski wywod jest absolutnie nie do pogodzenia z nauczaniem katolickim. Stwierdzenia typu: „Odrzucenie pewności powszechnego zbawienia jest więc równoważne odrzuceniu albo pewności wiary w miłość Boga, albo pewności wiary w Jego wszechmoc” – to opinie sprzeczne z nauka katolicka. Pan stara sie dowiesc (zreszta – moim zdaniem – malo przekonywujaco), ze wieczne potepienie jest po prostu niemozliwe. Kosciol katolicki natomiast naucza konsekwentnie, ze wieczne (nie tymczasowe) pieklo jest mozliwe. Co innego, ze mozna miec nadzieje, ze ta mozliwosc nie zostanie zrealizowana. Chetnie sie zgodze, ze wiecznosc Boga oraz wiecznosc nieba nie jest dokladnie tym samym, co wiecznosc piekla. Tym niemniej Kosciol nauczajac o mozliwosci wiecznego potepienia zadna miara nie daje do zrozumienia, iz te wiecznosc nalezy rozumiec jako cos, co jest tylko metaforycznie wieczne, i co w pewnym momencie przestanie istniec, i ze ostatecznie wszyscy NA PEWNO beda zbawieni. To nie jest i nigdy nie byla nauka katolicka. Miedzy prawda o tym, ze Bog jest Miloscia i ze jest wszchmocny, a mozliwoscia potepienia, nie ma zadnej logicznej sprzecznosci, o ile dobrze rozumie sie wszechmoc Boga oraz istote potepienia. Innymi slowy, by rozwiazac rzekome sprzecznosci, nie trzeba negowac katolickiej nauki o mozliwosci wiecznego potepienia, ale wystarczy wlasciwie zinterpretowac milosc i wiecznosc Boga oraz nature potepienia. Nie musimy wyobrazac sobie potepienia jako wiecznej tortury. Potepiony nie musi subiektywnie cierpiec. Po prostu zyje bez bycia przebostwionym, bo tego radykalnie odmowil. A milosc Boga ten wybor przyjmuje, a nie odpowiada przemoca „zbawienia przez zniewolenie” albo przemoca unicestwienia.
    Odrzucam zatem calkowicie panskie przekonanie o nieuchronnosci powszechnego zbawienia. Co nie znaczy, ze nie jest mi bliska nadzieja powszechnego zbawienia.

  38. > A milosc Boga ten wybor przyjmuje, a nie odpowiada przemoca „zbawienia przez zniewolenie” albo przemoca unicestwienia.

    Nie rozumiem, czemu nadal trwa to samo nieporozumienie. Wszak pierwszym i podstawowym krokiem w moim rozumowaniu jest stwierdzenie faktu, że zniewoleniem jest potępienie i że nie ma czegoś takiego, jak „zbawienie przez zniewolenie”. Również o żadnym unicestwieniu nic nie piszę; przeciwnie, podkreślam absolutną wieczność istnienia stworzeń.

    Nie piszę również o żadnej „metaforycznej wieczności piekła”. Przeciwnie, podkreślam pełną realność poczucia wieczności. Nikt z nas nie zna i nie pozna innej wieczności, niż ta, którą postrzega się jako perspektywę. Wieczność piekła jest więc tak samo realna, jak realny jest ból palca dawno amputowanej stopy: palca nie ma, ale ból pozostał taki sam, bo dla realności bólu ważny jest nie palec, lecz mózg.

    Nie mówiłem w końcu, że wieczność Boga jest czymś innym, niż wieczność nieba, trudno tu się więc ze mną zgadzać. (Naturalnie, chodzi tu o porównanie wieczności w czasie „od dziś do potem”, a nie „od dziś w przeszłość” czy „w jakiś inny wymiar”.) Mówiłem o tym, że wieczność piekła jest z absolutnego punktu widzenia czym innym, niż wieczność nieba: wieczność nieba jest zarówno absolutna, jak i subiektywna, ale wieczność piekła jest tylko subiektywna. Człowiek postrzega jednak tylko subiektywnie, o absolucie może tylko wnioskować. W bardzo szerokim zakresie są więc obie te wieczności (piekła i nieba) identyczne.

    Powyższa krytyka jest więc błędna już w założeniach: dotyczy jakiegoś innego rozumowania, nie mającego z moim nic wspólnego. Przypisuje mi tezy, którym jawnie zaprzeczam. W ten sposób trudno będzie wyprodukować coś konstruktywnego.

    Rozwiązania polegającego na przyjęciu, że potępienie to „wieczne subiektywne samozadowolenie bez obecności Boga” faktycznie tutaj nie analizowałem. Nie było bowiem o nim do tej pory mowy. Niewątpliwie warto o nim porozmawiać; ma ono swoje zalety, ale ma i swoje poważne wady. Myślę jednak, że zanim przejdziemy do omawiania tego nowego aspektu, musimy się przedtem upewnić, że wzajemnie rozumiemy, o czym każdy z nas mówi w kwestiach już poruszanych.

    Może praktyczniej będzie, gdy z dyskusją o tych już omawianych sprawach przejdziemy do mojego artykułu „Nadzieja, wiara czy pewność”, który jest wszak sam w sobie obszerną odpowiedzią na „Winę radykalną a puste piekło”. W tym wątku zawisa bowiem ta nasza rozmowa coraz bardziej w powietrzu…

    O „wiecznym samozadowoleniu bez Boga” moglibyśmy natomiast porozmawiać tutaj. Tyle, że technicznie zrobiło się trudno, bo trzeba przewinąć kawał strony, żeby znaleźć miejsce, w którym trzeba kliknąć na „Odpowiedz”. Może by więc kontynuować od końca strony?

  39. Przeciez ja nie twierdze nigdzie, ze ze pan twierdzi, iz istnieje „zniewolenie przez potepienie”. Prosze nie brac kazdego zdania do siebie. Pan widzi sprzecznosci i uwaza, ze jedynym rozwiazaniem jest pewnosc powszechnego zbawienia,. A ja stwierdzam, ze jest to nauka niezgodna z katolicyzmem. Oczywiscie moze pan glosic poglady nie-katolickie. Chce natomiast na poczatek zarysowac plaszczyzne rozmowy. Czy rozmawiamy obaj na plaszczyznie ortodoksji katolickiej, czy tez nie? Pan moze byc poza ta ortodoksja. Ja chce uprawiac refleksje teologiczna z glebi wiary Kosciola…
    Co do wiecznosci, to wiecznosc, ktora nie jest wiecznoscia, a jedynie jest odczuwana jako wiecznosc, jest wiecznoscia umowna, w gruncie rzeczy nie-wiecznoscia. Jesli panu nie podopba sie okreslenie „metaforyczna”, to nie ma sprawy. W kazdym razie pan mowiac „wiecznosc”, mysli „tymczasowosc” odczuwana jako wiecznosc. To tez nie jest nauka Kosciola.
    Panski artykul czytalem uwaznie i do niego sie odnosze. Ale jesli pan chce przeniesc dyskusje pod panski artykul, to prosze bardzo.

  40. Piszmy więc pod moim artykułem. Sam rozpocząć tam jednak nie mogę.

    A że stwierdzenia dotyczące moich poglądów biorę do siebie, to chyba naturalne…

    Teraz do meritum.

    „To nie jest nauka Kościoła” nie znaczy „to jest sprzeczne z nauką Kościoła”. I aby stwierdzić zgodność czy sprzeczność jakiegoś stanowiska z tą nauką, należy przede wszystkim (a) dotrzeć do sedna tej nauki w kwestiach istotnych dla zagadnienia, oraz (b) upewnić się, że nie ma nieporozumienia co do treści omawianego stanowiska. Tych podstawowych warunków jeszcze sobie w tej rozmowie nie zapewniliśmy. W szczególności, nadal nie widzę związku krytyki z tym, co napisałem. Proszę podpierać się cytatami, to bardzo ułatwi nam życie.

    To raz. A dwa: nauka Kościoła to nie monolit, który jest przez teologów pomalutku odsłaniany publiczności, lecz pewne stanowisko, które ewoluuje. Monolitem jest rzeczywistość i do tej rzeczywistości nauka Kościoła ma się odwoływać w sposób coraz bardziej poprawny i zrozumiały. Oraz bez popadania w sprzeczność ze sobą – co rzecz jasna wymaga okresowego przemyślenia i przeformułowania pewnych formułek. (Katechizm podkreśla, że nie w formułki wierzymy, lecz w rzeczywistość, na którą one mają wskazywać.)

    Tak czy owak, poproszę teraz o podsumowanie zarzutów w komentarzu pod moim artykułem, aby źródło było na miejscu (i bardzo, bardzo proszę podpierać się cytatami). Tam powinniśmy kontynuować ten wątek; tutaj nie będę więc odnosił się do szczegółów, żeby nie było bałaganu. Co w niczym nie przeszkadza, rzecz jasna, żebyśmy tutaj rozmawiali o pozostałych sprawach, które tu poruszyliśmy.

    Chociażby o koncepcji, że piekło polega na wiecznym samozadowoleniu osiąganym bez Boga. Mam tutaj parę istotnych wątpliwości. Po pierwsze, nie bardzo widzę, jak można to wywieść wprost z dotychczasowej nauki Kościoła bez wprowadzania do tej nauki nowych elementów, i to elementów raczej trudnych do uzgodnienia z dotychczas przyjętymi. Po drugie, nie bardzo widzę, w jaki sposób taką koncepcję można pogodzić z wolnością stworzenia; wszak taki stan jest – obiektywnie rzecz biorąc – zniewoleniem. A także nie wiem, jak ją pogodzić ze sprawiedliwością Boga; wszak stan ten jest – znów obiektywnie rzecz biorąc – dziełem przypadku…

  41. Nie kazde zdanie w moich wypowiedziach dotyczy wprost panskich pogladow. Prosze nie czynic z siebie i swojego tekstu pepka dyskusji.Prosze nie czynic ze swojego tekstu jakiegos zrodla. Prosze czytac uwazniej i rozumiec, o czym sie mowi. A z mojej poprzedniej wypowiedzi nijak nie mozna bylo wywnioskowac, ze „zbawienie przymusowe” przypisuje panu.

    Zeby byc jasniejszym, panskie poglady, czyli pewnosc powszechnego zbawienia, sa sprzeczne z nauka Kosciola katolickiego.

    Nie wszystko w Kosciele ewoluuje. Nauka o mozliwosci wiecznego potepienia jest akurat gloszona nieprzerwanie od 2 tys. lat.

    A kto postawil koncepcje piekla jako wiecznego samozadowolenia? Bo na pewno nie ja.

  42. Cóż, szkoda, ale wygląda na to, że nie usłyszymy tu od księdza żadnej rzeczowej obrony stanowiska, które ksiądz przedstawił w artykule „Wina radykalna a puste piekło” i które skrytykowałem – z punktu widzenia katolickiej wiary, że Bóg jest wszechmocną miłością i obdarzył stworzenia wolną wolą – w równoległym artykule polemicznym („Nadzieja, wiara czy pewność”). Tym bardziej nie mam więc co liczyć na dyskusję z księdzem o pewności powszechnego zbawienia, koncepcji wynikającej jednoznacznie z wiary we wszechmocną miłość Boga i w wolność Jego stworzeń. Zachęcić do zastanowienia się nad tą koncepcją może bowiem tylko zauważenie istnienia sprzeczności w wyjaśnieniach takich, jak te zawarte w „Winie radykalnej” – skoro zaś o swej „Winie radykalnej” dyskutować ksiądz sobie ze mną nie życzy…

    Trudno, wszak nie każda Dyskusja Miesiąca musi być faktyczną dyskusją. Jak widać, czasami trzeba pozostawić czytelników sam na sam z prezentacjami.

    Może wobec tego spróbujemy zająć się wspomnianym „wiecznym samozadowoleniem”, przynajmniej do momentu, w którym sama koncepcja stanie się jasna:

    > A kto postawil koncepcje piekla jako wiecznego samozadowolenia? Bo na pewno nie ja.

    We wpisie z 8 czerwca 2012 11:02 podpisanym „Dariusz Kowalczyk SJ” czytamy:

    >> Nie musimy wyobrazac sobie potepienia jako wiecznej tortury. Potepiony nie musi subiektywnie cierpiec. Po prostu zyje bez bycia przebostwionym, bo tego radykalnie odmowil.

    Skoro potępiony nie cierpi, to znajduje się w stanie samozadowolenia albo po prostu nie istnieje. Samozadowolenie nie musi oznaczać nieustannej euforii; po prostu jeśli ktoś odczuwa swoje istnienie i perspektywę wieczności tego istnienia, to jedyną alternatywą dla cierpienia jest jakaś forma zadowolenia z tego, że się jest i że się będzie wiecznie (z braku lepszego określenia, nazwałem to „samozadowoleniem”). Obojętne otępienie nie wchodzi w rachubę, to stan równoważny wiecznej śpiączce, czyli – nieistnieniu.

    Jeśli jednak nawet chodziło o obojętne otępienie, to i tak w niczym to nie zmienia moich problemów z taką ideą. Ani nie wiem, jak ją wywieść z nauki Kościoła bez wprowadzania nowych elementów niespójnych ze starymi, ani nie wiem, jak pogodzić ten stan zniewolenia z wolnością stworzenia, ani nie wiem, jak pogodzić przypadkowość takiego stanu ze sprawiedliwością Boga.

    A może chodzi o coś jeszcze innego? Z chęcią dowiem się, o co.

  43. Bardzo chetnie porozmawiam o katolickiej nauce mozliwosci potepienia i nadziei powszechnego zbawienia, tylko najpierw probowalem wyjasnic, ze panski punkt widzenia nie jest katolickim punktem widzenia, tylko pana osobistym. Panskie rozumienie Bozej milosci jest panskim rozumieniem i ma niewiele wspolnego z Tradycja i Nauczaniem Magisterium Kosciola.
    Nastepny komentarz napisze pod pana tekstem i moze dyskusja pojdzie bardziej do przodu.

  44. Ne da się wydać wyroku przed poznaniem sprawy.

    Ale teraz wróciła we mnie nadzieja na to, że jednak będziemy posuwać się do przodu.

    Moje stanowisko nie uległo, rzecz jasna, zmianie. A brzmi ono: o ile nauka katolicka ma być spójna logicznie i etycznie, o tyle musi ona przyjmować pewność powszechnego zbawienia, chociaż ze względów praktycznych nie może być ta pewność uznana za obowiązującą prawdę wiary. O ile wiem, omawiana przeze mnie propozycja sformułowania tezy o powszechnym zbawieniu nie była do tej pory przedmiotem żadnej publicznej analizy; w szczególności, nie jest to kopia tego, co na temat zbawienia zapewne mówił Orygenes, ani nie są to w żadnym stopniu poglądy kiedykolwiek anatemizowane. Rozumiem jednak, że – w dużym stopniu ze względów językowych – używane przeze mnie sformułowania mogą być łatwo nieprawidłowo zinterpretowane i zaszufladkowane. Dlatego nie powinniśmy się spieszyć, niezależnie od tego, jak każdy z nas ocenia całokształt. Zresztą, niezależnie od tej oceny, temat zbawienia i potępienia jest fascynujący i kształcący. Sam w sobie.

    Z komentarza księdza wyciągam praktyczny wniosek: w dyskusji pod moim artykułem powinniśmy rozpocząć od zastanowienia się, co to jest miłość Boża. Być może wypadnie nam przy tym wyjaśnić sobie, dlaczego w ogóle wierzymy w Boga. To ważne pytania, już nie tylko w kontekście eschatologii katolickiej, ale w ogóle całej wiary, całego światopoglądu, stosunku do rzeczywistości. Także i dlatego nie powinniśmy się spieszyć.

    Natomiast w tym wątku (czyli tu, a nie pod moim artykułem) porozmawiałbym jednak z chęcią o „wiecznym samozadowoleniu” (czy jakkolwiek to inaczej nazwiemy; użyłem teraz hasła). Sama idea wydaje mi się bowiem interesująca, chociaż wielce problematyczna. Chciałbym więc przede wszystkim dowiedzieć się, na czym ona faktycznie polega.

  45. Co do idei piekla bez wieczystych tortur i cierpien straszliwych, to pozwole sobie sam siebie zacytowac z tekstu „Szatan – niestety – istnieje!”, ktory swego czasu ukazal sie w „Przegladzie Powszechnym”. W tekscie tym odnosze sie m.in. do powiesci „Mistrz i Malgorzata”:

    Lektura historii o Wolandzie i jego świcie daje impuls do innego spojrzenia na prawdę o piekle. Przyjęło się myśleć, że piekło to stan, w którym złe duchy dręczą bez końca potępionych. Głównymi winowajcami takiego stanu naszej wyobraźni są malarze oraz ich obrazy jak np. skądinąd fascynujące piekło muzyczne Boscha. W „Mistrzu i Małgorzacie” szatan zabiera tytułowych bohaterów do siebie i obdarza ich spokojem. Nie znaczy to jednak, że daje im wieczne szczęście, ale jedynie to, że uwalnia ich od ziemskiego cierpienia. Kraina, do której Woland doprowadza Mistrza i Małgorzatę przypomina piękny i dostojny cmentarz. Doskonale to ujął reżyser Władimir Bortko w ekranizacji powieści. Mistrz i Małgorzata, ubrani na czarno, spacerują po pięknym, ale jakby nierealnym, spowitym mgłą parku. Są spokojni, ale nie widać, aby byli szczęśliwi. Dlaczego nie wyobrażać sobie życia bez Boga w taki właśnie sposób – nie jako stan wymyślanych przez diabłów tortur, ale jako stan bez Bożego światła, Bożej uczty, za to z martwym spokojem. Bóg daje niewypowiedziane szczęście, ale nie zsyła sztucznych, wieczystych mąk na ludzi, którzy Go odrzucili. Brak zbawienia to być może brak świadomości, jakie szczęście się straciło odrzucając Boga.

  46. Jak pogodzić taką wizję z (1) dotychczasową nauką kościoła oraz (2) ze sprawiedliwością Boga? Zaznaczałem już pokrótce, na czym polega problem; oczywiście, mogę to rozwinąć, jeśli przyczyna wątpliwości nie jest jasna.

  47. Nauka Kosciola o piekle zawiera istote oraz szate, ktora w wielu wiekach byla utrzymana w konwencji horroru i sali tortur. Konwencja nie jest zadnym dogmatem. Prawda wiary natomiast jest to, ze istnieje mozliwosc, iz czlowiek bedzie zyl wiecznie bez bycia przebostwionym. Ow brak jednosci z Bogiem jest pieklem. Nie trzeba koncentrowac sie na opisach, jak straszne jest pieklo. Mozna by pokazac, jak wielkie dobro traci ten, kto odrzuca Boga. No ale latwiej opisywac jakies horrory, niz niebianska szczesliwosc, dlatego tez przez wieki rozwinieto horrorystyczna pieklologie. Odejscie od tego nie jest zadnym problemem z punktu widzenia istoty koscielnej nauki o piekle.
    Co do sprawiedliwosci Boga, to nie wiem, na czym mialby polegac problem. Jesli ktos mowi swiadomie i dobrowolnie Bogu „nie”, to nie widze nic niesprawiedliwego w przyjeciu tego nie. Co wiecej, fakt, ze Bog moze zaakceptowac odrzucenia Go przez czlowieka, dowodzi jesgo wszechmocy milosci. Problem bylby wtedy, gdyby Bog nie mial mozliwosci zaakceptowania odrzucenia Go przzez wolna istote.

  48. Kwestia nauki Kościoła: ksiądz broni swojego stanowiska w dokładnie taki sam sposób, jaki uważa ksiądz za niewłaściwy, gdy ja go stosuję :).

    Kwestia sprawiedliwości Boga: problem polega na tym, że rezygnacja stworzenia ze zbawienia musiałaby być konsekwencją splotu przypadkowych wydarzeń, a nie wolnej decyzji stworzenia. Wobec tego ostateczny podział na zbawionych i potępionych byłby loterią. O ile taka loteria jest OK w przypadku, gdy potępienie jest tylko czasowe, o tyle jest ona zawsze niesprawiedliwa, gdy potępienie jest wieczne.

  49. Czym innym jest odroznianie istoty jakiejs prawdy,. ktora glosi Kosciol, od roznych – naroslych przez wieki – wyobrazen i interpretacji, a czym innym negowanie tego, co stanowi istote jakiejs prawdy wiary. Teologia uprawiana z wnetrza Kosciola polega na tym, ze umiemy odroznic, co jest rzeczywiscie nauka Kosciola, a co jedynie szata tradycji, ktora moze i powinna niekiedy zostac zmieniona.
    Wypowiada pan stwierdzenia, ktorych niczym nie popiera. Po raz kolejny pan twierdzi, ze wolne stworzenie nie moze zaprzeczyc swej wolnosci i wybrac nie-Boga. Moze pan tak osobiscie uwazac, ale po pierwsze, to z niczego niezbicie nie wynika, a po drugie, nie jest to nauka Kosciola.

  50. Właśnie o tym mówię: czym innym jest odróżnianie istoty jakiejś prawdy, którą głosi Kościół, od różnych – narosłych przez wieki – wyobrażeń i interpretacji, a czym innym negowanie tego, co stanowi istotę jakiejś prawdy wiary. Tyle, że kiedy to ja odróżniam istotę, ksiądz mówi, że neguję a nie odróżniam, a gdy ksiądz odróżnia istotę, to mówi, że odróżnia a nie neguje :). Proszę więc o uzasadnienie tego, że w przypadku księdza mamy do czynienia z odróżnieniem istoty, a nie – z negowaniem prawdy. Ja nie widzę, w jaki sposób obraz przedstawiany przez księdza pogodzić z nauką Kościoła. Ale nie czynię z tego wielkiego problemu, nie zarzucam herezji, po prostu pytam i chcę się dowiedzieć krok po kroku, jak ksiądz to uzgodnienie uzyskuje. Problem pojawia się dopiero w momencie, gdy w analogicznej sytuacji ksiądz zamiast pytać się mnie, jak ja uzyskuję uzgodnienie, zarzuca mi herezję. Przejdźmy proszę na tę samą płaszczyznę, inaczej rozmowa nasza będzie wciąż konfliktowa. A konflikty są mało produktywne.

    O mojej koncepcji rozmawiamy w wątku pod moim artykułem i nie musimy się tutaj nią zajmować. Tutaj nie odwołuję się do niej; stwierdzam po prostu, że nie wiem, skąd poza przypadkiem miałby się wziąć wolny wybór mówiący: „odrzucam Boga”. W naszym drugim wątku uzasadniam, dlaczego taki wybór nie może być wolny, ale tutaj tego nie robię – tutaj chciałbym usłyszeć od księdza, w jaki sposób ksiądz wyobraża sobie pojawienie się takiego wyboru jako wyboru wolnego!

    W tamtym wątku ksiądz domaga się ode mnie uzasadnień moich koncepcji, w tym – ja domagam się uzasadnień koncepcji księdza. Może ten podział nie jest jeszcze klarowny, ale myślę, że tak powinniśmy sobie naszą rozmowę zorganizować. Wtedy będziemy mieli porządek, a obie równolegle prowadzone analizy pozwolą nam zrozumieć, o co oponentowi tak naprawdę chodzi. I dopiero kiedy to zrozumiemy (i uzyskamy od niego potwierdzenie tego zrozumienia), będziemy mogli w pełni racjonalnie się do jego stanowiska ustosunkować. Na razie powinniśmy traktować własne oceny stanowiska oponenta jako hipotezy robocze.

    Moje pytania brzmią więc:

    1. Jak uzgodnić hipotezę „spokojnego piekła Mistrza i Małgorzaty” z tradycyjną nauką Kościoła mówiącą wprost, że piekło jest wielkim cierpieniem i opierającą się na biblijnych przekazach przedstawiających piekło właśnie jako miejsce wielkiego cierpienia?

    2. Skąd u wolnej osoby stworzonej przez wszechmocnego i kochającego Boga na Jego obraz i podobieństwo – zła wola?

  51. 1. Na to pytanie wydaje mi sie, ze juz odpowiedzialem czyniac rozroznienie na istote jakiejs prawdy oraz forme, w jaki sposob zostaje przekazana. Powtorze wiec, ze jesli chodzi o pieklo, to istota polega na mozliwosci wiecznego (w sensie scislym) zycia bez jednosci z Bogiem, a sprawa drugorzedna jest to, jak sobie takie zycie wyobrazamy. KKK ujmuje to dosc jasno: „Ten stan ostatecznego samowykluczenia z jednosci z Bogiem i swietymi okresla sie slowem pieklo” (nr 1033). Jednoczesnie KKK mowiac o cierpieniach i „ogniu wiecznym” precyzuje, ze „zasadnicza kara piekla polega na wiecznym oddzieleniu od Boga”.
    2. Kosciol mowi o mysterium iniquitatis, tajemnicy zla. Ostatnio BXVI wspomnial w rozwazaniu przed modlitwa Aniol Panski o tym, ze odrzucenie Boga przez czlowieka pozostaje tajemnica. Te tajemnice zlej woli mozna by wyjasniac pokazujac, ze czlowiek nie rodzi sie przebostwiony, ale zaproszony do bycia przebostwionym. Ma w sobie te mozliwosc bycia przebostwionym, ale moze ja odrzucic, to znaczy moze uzyc swej wolnosci przeciwko Bogu i przeciwko samemu sobie paradoksalnie negujac te wolnosc. Widocznie w stworzonej wolnosci jest z koniecznosci mozliwosc jej auto-zanegowania i potrzeba pewnego procesu (przyzwolenia na przebostwienie), aby wolna wola nie mogla juz stac sie nigdy zla wola. Tajemnica zla, o ktorej naucza Kosciol, nie polega na tym, ze jestesmy ograniczeni w swej wiedzy i dlatego grzeszymy, ale gdybysmy znali Boga, to nigdy bysmy Go nie odrzucili. Otoz nie! Tajemnica zla polega na tym, ze istnieje mozliwosc grzechu radykalnego, czyli odrzucenia Boga z pelna (w ramach natury ludzkiej) swiadomoscia i dobrowolnosci, co czynimy.

  52. ad 1. Całą mającą tysiące lat tradycji naukę o „wiecznych cielesnych cierpieniach” uznajemy więc za metaforyczną o tyle, o ile mówiła o cierpieniach cielesnych, a nawet – o cierpieniach w ogóle. Nie stoi nam pa przeszkodzie to, że tradycja nic tu o metaforze nie mówi, zamiast tego raczej podkreśla realność i fizyczność cierpienia. OK. Skoro jednak aż tak daleko posunięta zmiana interpretacji jest dziś bezproblemowa (co cieszy), to czemu problemem miałaby być nieporównanie mniejsza zmiana interpretacji: z ogólnikowej, niesprecyzowanej wieczności na wieczność subiektywnie postrzeganą? To przecież nawet nie tyle mniejsza zmiana interpretacji, ile doprecyzowanie BEZ zmiany interpretacji! Powinno być więc przynajmniej preferowane, o ile nie prowadzi do jakichś sprzeczności. Czy ksiądz uważa, że do sprzeczności prowadzi? Jeśli tak, to do jakich? (Prosiłbym o wypisanie ich, taki komentarz przyda się w dyskusji w drugim naszym wątku.)

    ad 2. Nazwanie czegoś tajemnicą jest albo wyrazem istotnej bezradności (emfatycznie mówi się o pokorze, ale de facto jest to stwierdzenie bezradności umysłu), albo retorycznym uproszczeniem. Bezradność jest usprawiedliwiona jedynie wtedy, gdy nie da się podać rozwiązania nieodwołującego się do czegoś niezrozumiałego (wtedy też pokora jest cnotą). Jednak to nie jest ten przypadek; pozostaje wobec tego tajemnica jako retoryczne uproszczenie. Zakładam, że to właśnie miał tutaj ksiądz na myśli. Czyli podana próba wyjaśnienia tej tajemnicy powinna być do końca spójna logicznie i zrozumiała, aby była akceptowalna. Prawda?

    Niestety, z tą spójnością i zrozumiałością mam wciąż ten sam problem. Spróbuję to przedstawić krok po kroku. Prosiłbym o potwierdzenie każdego z tych kroków, lub o wskazanie błędu przynajmniej w pierwszym miejscu, w którym błąd się pojawia.

    W poniższym rozumiem:
    – „subiektywnie dobre” jako „postrzegane chwilowo jako dobre, czyli takie, że podmiot chciałby z tym żyć”
    – „subiektywnie złe” jako „postrzegane chwilowo jako złe, czyli takie, że podmiot wolałby żyć bez tego”
    – „absolutnie dobre” jako „niezmiennie subiektywnie dobre przynajmniej od pewnego momentu”
    – „absolutnie złe” jako „niezmiennie subiektywnie złe przynajmniej od pewnego momentu”

    Krok A. Zaproponowane wyjaśnienie opiera się na pojęciu „przebóstwienie”. Nie musimy wnikać w szczegóły znaczeniowe tego pojęcia. W tej chwili wystarczy nam, że przebóstwienie jest dla każdego człowieka czymś absolutnie dobrym (choć w pewnych chwilach perspektywa przebóstwienia może być subiektywnie zła). Ostateczny, nieodwołalny brak przebóstwienia jest dla każdego człowieka czymś absolutnie złym (choć w pewnych chwilach aktualny brak przebóstwienia może być subiektywnie dobry).
    ● Czy tak?

    Krok B. Człowiek ma możliwość wybrania, z pełną świadomością konsekwencji i pełnym ich zrozumieniem, pomiędzy przebóstwieniem (czyli czymś, co dla niego jest absolutnie dobre) i brakiem przebóstwienia (czyli czymś, co dla niego jest absolutnie złe).
    ● Czy tak?

    Krok C. W ostatecznym rozrachunku, człowiek ma możliwość wybrania, z pełną świadomością konsekwencji i pełnym ich zrozumieniem, pomiędzy istnieniem na zawsze w stanie, w którym od pewnego momentu wolałby na zawsze pozostać, i istnieniem w stanie, który od pewnego momentu wolałby na zawsze opuścić.
    ● Czy tak?

    Krok D. Ponieważ wybór dotyczy stanu ostatecznego, musi być dokonywany ze świadomością i zrozumieniem stanu ostatecznego, a nie na podstawie chwilowego postrzegania. Tj. nie na podstawie zwykłej subiektywnej oceny dobra i zła, ale koniecznie na podstawie takiej subiektywnej oceny, która zgodna jest z oceną absolutną (czyli z prawidłową oceną, co jest absolutnie dobre, a co absolutnie złe).
    ● Czy tak?

    Krok E. Sędzią gwarantującym, że ocena jest dokonana z takim zrozumieniem (tj. z taką zgodnością), jest i może być tylko Bóg.
    ● Czy tak?

    Krok F. Pełna świadomość konsekwencji i ich pełne zrozumienie oznaczać więc musi, że człowiek decyduje tak, jakby konsekwencje te miały miejsce w momencie podejmowania decyzji, a nie – w przyszłości (nb. jeden z najważniejszych błędów w zrozumieniu konsekwencji bierze się z braku wyobraźni, skutkującym tym, że przyszłość jawi się jako coś abstrakcyjnego i długofalowe korzyści są przesłonięte przez korzyści doraźne). Bóg na Sądzie Ostatecznym umożliwia takie spojrzenie na rzeczywistość i dlatego jest to Sąd bezdyskusyjnie sprawiedliwy, bezdyskusyjnie ostateczny i wyroki tego Sądu są przyjmowane jako jedyne właściwe przez każdego, kogo dotyczą.
    ● Czy tak?

    Krok G. Aby ostatecznie odrzucić Boga, należy więc albo bezbłędnie uznać za absolutnie dobre to, co jest absolutnie złe (czyli sprzeczność sama w sobie), albo znaleźć się w stanie, w którym absolutnie dobre jest oddzielenie od Boga (sprzeczność z krokiem A).
    ● Czy tak?

    Usunięcie sprzeczności wymagałoby więc uznania, że stan permanentnego braku przebóstwienia (absolutnie wieczne oddzielenie od Boga) musiałby być stanem absolutnie dobrym dla potępionych. Czyli stanem, w którym potępieni przynajmniej od pewnego momentu chcą pozostać na stałe. Są na stałe usatysfakcjonowani i szczęśliwi, chociaż zdają sobie sprawę z tego, że gdyby mogli wybrać przebóstwienie, to byliby wiele bardziej usatysfakcjonowani i szczęśliwi. Takie podejście niesie z sobą przynajmniej trzy trudności.

    Nie zgadza się z określeniem piekła jako miejsca „płaczu i zgrzytania zębów” (co – metaforycznie czy nie – mówi wprost, że piekło, o ile jest absolutnie wieczne, jest stanem absolutnie złym, a o ile jest subiektywnie wieczne, jest stanem złym subiektywnie).

    Nie zgadza się też z fundamentalną psychologią: wiadomo, że gdy dostrzega się zmarnowaną szansę, to odczucie satysfakcji zmienia się z czasem w odczucie porażki (nb. Adam i Ewa dali się namówić do zła właśnie dlatego, że dostatecznie długo kusiła ich myśl: „chyba marnujemy szansę”).

    Nie zgadza się na koniec z tym, że dla każdego stworzenia Bóg jest optymalnym partnerem, jako że tylko Bóg jest wszechmocny i tylko poddanie się Jemu może zagwarantować, że osiągnięte zostanie dobro absolutne. Dobro absolutne w piekle (tj. bez Boga) jest więc sprzecznością samą w sobie.

    OK, przy definicjach dobra przyjętych powyżej mogę sobie wyobrazić jeden wyjątek od tej reguły: piekło z takimi „prawami fizyki i psychologii”, które uniemożliwiałyby wzajemne czynienie sobie krzywdy i powodowały, że cokolwiek się w nim wydarzy, to jest to automatycznie odbierane pozytywnie, jako wydarzenie radosne (patrz: Kobyszczę Lema). Piekło musiałoby więc być więc takim ZOO zapełnionym kompletnymi idiotami w złotych klatkach… To też raczej nie jest wolne od problemów, ale chyba nie trzeba ich rozważać, bo raczej nie o takie piekło księdzu chodzi?

  53. 1. Opisywanie stanu wiecznego oddalenia od Boga, jak i stanu bycia przebostwionym, bylo, jest i bedzie na tym swiecie metaforyczne, gdyz ani piekla, ani nieba nie jestesmy w stanie, z oczywistych powodow, opisac tak jak opisujemy na przyklad piekno gor. Metafora nie oznacza jednak tutaj jakichs bajek, ale raczej adekwatny sposob powiedzenia prawdy na tematy spraw ostatecznych. Z rozlicznych metaforycznych opowiesci o piekle wynika po pierwsze, ze istnieje mozliwosc wiecznnego oddalenia od Boga, a po drugie, ze to oddalenie oznacza utrate nieopisanego szczecia, jakie Bog przygotowal dla ludzi. Do niedawna w teologii rzeczywiscie zajmowano sie doglebnie rozmyslaniem nad natura o „ognia piekielnego”. Mowiono, ze jest to ogien nie-fizyczny, ale realny, analogiczny itp. dzis nie prowadzi sie juz takich rozwazan, bo nigdy nie stanowily one istoty nauczania Kosciola na temat piekla.
    2. Mowienie o tajemnicy wiary nie jest zadnym wyrazem bezradnosci (np. podczas Mszy kaplan mowi: Oto tajemnica wiary), ale stwierdzeniem faktu, ze Bog i jego sprawy sa zawsze wieksze od ludzkich pojec, sylogizmow itp. Co nie znaczy, ze sa sprzeczne z logika. Deus semper maior.
    2. Co do panskich krokow, to krok G jest naciagany. Nie trzeba zamieniac absolutnego dobra z radykalnym zlem, aby odrzucic Boga. Po prostu mozna chciec zla, wiedzac, ze to zlo. Na tym wlasnie polega mysterium iniquitatis, ktore panu wydaje sie sprzeczne samo w sobie, a Magisterium Kosciola nie.
    Przypomina mi sie tutaj rozroznienie, jakie zrobil von Balthasar. Otoz rozroznia on miedzy Geistsubjekt i osoba. Geistsubjekt jest obdarzony rozumem i wolna wola, i jako taki staje sie osoba. Ale co stanowi o stawaniu sie osoba. Zdaniem von Balthasara Geistsubjekt staje sie osoba poprzez pelnienie misji otrzymanej od Boga. Dlatego mozemy powiedziec, ze Jezus jest osoba par excellence, poniewaz bycie Jezusa polegalo na calkowitym posluszenstwie misji otrzymanej od Ojca. odnoszac to do anszego problemu, mozna by powiedziec, ze Bog nie mogl od razu stworzyc osoby w pelnym znaczeniu tego slowa, gdyz osoba trzeba sie stac poprzez wlasne wybory. Aby miec osobe stworzyl Geistsubjekt, ktory moze stac sie w pelni osoba wypelniajac misje Boga, albo moze odrzucic te misje zaprzeczajac nie tyle wolnosci polegajacej na wyborze, co zaprzeczajc byciu osoba polegajacym na pelnieniu misji… W tej wizji wieczne pieklo miesci sie z cala oczywistoscia. Mozna by powiedziec, ze pieklo jest negatywnym warunkiem mozliwosci, aby Geistsubject stal sie osoba, ktora w milosci bedzie pelnic wole Ojca..

  54. DK: Mowiono, ze jest to ogien nie-fizyczny, ale realny, analogiczny itp. dzis nie prowadzi sie juz takich rozwazan, bo nigdy nie stanowily one istoty nauczania Kosciola na temat piekla.
    Może i nie stanowiły; ważne, że można zakładać, że nie stanowiły, i nie jest to problem. I właśnie na tę możliwość zwracam uwagę i z niej wnioskuję. Moja uwaga brzmiała:

    JD: Skoro jednak aż tak daleko posunięta zmiana interpretacji jest dziś bezproblemowa (co cieszy), to czemu problemem miałaby być nieporównanie mniejsza zmiana interpretacji: z ogólnikowej, niesprecyzowanej wieczności na wieczność subiektywnie postrzeganą? To przecież nawet nie tyle mniejsza zmiana interpretacji, ile doprecyzowanie BEZ zmiany interpretacji! Powinno być więc przynajmniej preferowane, o ile nie prowadzi do jakichś sprzeczności. Czy ksiądz uważa, że do sprzeczności prowadzi? Jeśli tak, to do jakich? (Prosiłbym o wypisanie ich, taki komentarz przyda się w dyskusji w drugim naszym wątku.)

    Prosiłbym więc teraz o ustosunkowanie się do powyższego.

    DK: Mowienie o tajemnicy wiary nie jest zadnym wyrazem bezradnosci /…/ nie znaczy, ze sa sprzeczne z logika

    Dobrze, że tutaj się zgadzamy. Oczekuję więc logicznie spójnej analizy. Problem w tym, że ksiądz zgodził się z krokami A-F, natomiast odrzucił krok G; nie widzę, jak można to zrobić w logicznie spójny sposób. W szczególności, każda z podanych przez księdza propozycji rozwiązania problemu jest sprzeczna z którymś z kroków A-F. A konkretnie:

    DK: mozna chciec zla, wiedzac, ze to zlo

    To jest prawdziwe jedynie w takim znaczeniu słów „chęć” i „wiedza”, jakie nie pasują do sytuacji na Sądzie Ostatecznym. Stwierdza to krok F:

    JD: Krok F. Pełna świadomość konsekwencji i ich pełne zrozumienie oznaczać więc musi, że człowiek decyduje tak, jakby konsekwencje te miały miejsce w momencie podejmowania decyzji, a nie – w przyszłości (nb. jeden z najważniejszych błędów w zrozumieniu konsekwencji bierze się z braku wyobraźni, skutkującym tym, że przyszłość jawi się jako coś abstrakcyjnego i długofalowe korzyści są przesłonięte przez korzyści doraźne). Bóg na Sądzie Ostatecznym umożliwia takie spojrzenie na rzeczywistość i dlatego jest to Sąd bezdyskusyjnie sprawiedliwy, bezdyskusyjnie ostateczny i wyroki tego Sądu są przyjmowane jako jedyne właściwe przez każdego, kogo dotyczą.

    Obserwacja „można chcieć zła wiedząc, że to zło”, chociaż w większości przypadków poprawna, w tym konkretnym przypadku nie daje więc prawidłowego rozwiązania: jej słuszność nie rozciąga się na tę konkretną sytuację. O tym mówi właśnie krok F.

    DK: osoba [w znaczeniu użytym przez von Balthasara] trzeba sie stac poprzez wlasne wybory

    Nazewnictwo jest istotne, aby uzyskać precyzję i uniknać ekwiwokacji. Samo w sobie nie rozwiązuje problemów, pozwala je natomiast lepiej dostrzec i zanalizować. W naszej dyskusji przydatne jest używanie innej nazwy dla stanu przed zbawieniem (czy przebóstwieniem) i stanu po zbawieniu (czy przebóstwieniu). Zmiana nazewnictwa nie zmienia jednak niczego w krokach, które wypisałem; po prostu pozwala skrócić zdania, gdyż „osoba” brzmi krócej niż „stworzenie wybierające z pełną świadomością konsekwencji i pełnym zrozumieniem”, a Geistsubjekt brzmi krócej niż „stworzenie wybierające bez pełnej świadomości konsekwencji i pełnego zrozumienia” (w zaprzeczeniu zostawiłem „i”, gdyż „pełna świadomość konsekwencji” i „pełne zrozumienie” to dookreślenia tego samego stanu, a nie dwa niezależne stany). Po tej operacji treść nie ulega jednak zmianie. I teraz przyjrzyjmy się propozycjom podanym przez księdza, rozwijając dla przejrzystości skrótowe terminy w ich pełne znaczenie (tracimy na zwięzłości, ale tylko tak możeby sprawdzić, czy po drodze nic nie pogubiliśmy):

    DK: Bog nie mogl od razu stworzyc osoby w pelnym znaczeniu tego slowa, gdyz osoba trzeba sie stac poprzez wlasne wybory

    Co znaczy po prostu tyle, że do tego, aby wybierać z pełną świadomością konsekwencji i pełnym zrozumieniem, trzeba dojść do tego przez wybory dokonywane bez pełnej świadomości konsekwencji i pełnego zrozumienia. Wybory dokonywane bez pełnej świadomości konsekwencji i pełnego zrozumienia (wybory, które Geistsubjekt nazywa swoimi wolnymi wyborami) nie są w pełni wolne, gdyż brakuje im właśnie świadomości konsekwencji i pełni zrozumienia. O ile im tego brakuje, o tyle są one przypadkowe lub w inny sposób wymuszone przez jakieś siły zewnętrzne – o tyle nie są więc one wolne. I o tyle nie mogą być podstawą do decyzji mającej prawnie moc wiążącą. Mogą być jednynie podstawą do decyzji, którą Bóg może zaakceptować jako Lekarz lub Opiekun, pozwalając, żeby podopieczny nadal – jako, że jest wciąż Geistsubjektem, a nie osobą – uważał ją za w pełni wolną i przez to obowiązującą i ostateczną. Wobec tego stwierdzenie:

    DK: Aby miec osobe stworzyl Geistsubjekt, ktory moze stac sie w pelni osoba wypelniajac misje Boga, albo moze odrzucic te misje zaprzeczajac nie tyle wolnosci polegajacej na wyborze, co zaprzeczajc byciu osoba polegajacym na pelnieniu misji…

    jest tylko częściowo prawdziwe. Geistsubjekt może ową misję odrzucić, ale zawsze jest to odrzucenie przypadkowe lub wymuszone przez inną zewnętrzną siłę, chociaż zawsze Geistsubjekt uważa je za wolny wybór. Podkreślam: to jest wybór uważany za wolny, a nie faktycznie wolny. Wybór ten nie spełnia warunku opawianego w cytowanym już kroku F:

    JD: Krok F. Pełna świadomość konsekwencji i ich pełne zrozumienie oznaczać więc musi, że człowiek decyduje tak, jakby konsekwencje te miały miejsce w momencie podejmowania decyzji, a nie – w przyszłości (nb. jeden z najważniejszych błędów w zrozumieniu konsekwencji bierze się z braku wyobraźni, skutkującym tym, że przyszłość jawi się jako coś abstrakcyjnego i długofalowe korzyści są przesłonięte przez korzyści doraźne). Bóg na Sądzie Ostatecznym umożliwia takie spojrzenie na rzeczywistość i dlatego jest to Sąd bezdyskusyjnie sprawiedliwy, bezdyskusyjnie ostateczny i wyroki tego Sądu są przyjmowane jako jedyne właściwe przez każdego, kogo dotyczą.

    Tak więc końcowy wniosek:

    DK: W tej wizji wieczne pieklo miesci sie z cala oczywistoscia. Mozna by powiedziec, ze pieklo jest negatywnym warunkiem mozliwosci, aby Geistsubject stal sie osoba, ktora w milosci bedzie pelnic wole Ojca

    jest nieprawidłowy, jeśli mowa w nim o piekle wiecznym absolutnie, a nie tylko wiecznym subiektywnie. (Przypomnę, że subiektywna wieczność piekła polega na tym, że w każdej chwili swojego potępienia potępiony jest przekonany o tym, że jego stan potępienia nigdy się nie skończy. To, że nie jest to wieczność absolutna, znaczy, że przekonanie to jest błędne.)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *