Wszystkie wpisy, których autorem jest Anna Connolly

Ekonomistka, biegła księgowa, pracowała w kilku instytucjach finansowych, prowadzi wraz z mężem firmę szkoleniową. Teologia jest jej pasją.

Nadzieja

Jest to tekst mojego wystąpienia w Polskiej Radzie Chrześcijan i Żydów w synagodze Nożyków w Warszawie, 27 maja 2014 roku.

Pan Bogdan Białek poprosił o słowo o nadziei. Miał nadzieję, że powiem coś mądrego czy interesującego. Nie wiem, czy uda mi się spełnić tę jego nadzieję.

Niepewność i ostrożność nadziei

Zastanawiałam się: w chrześcijaństwie nadzieję wymienia się łącznie w trójcy z wiarą i miłością. Wiara to mocne słowo – przenosi góry. Miłość to mocne słowo – Bóg jest miłością. A nadzieja przy nich wydaje się jakaś słaba, niepewna, nieokreślona. Ale czy ta właśnie niepewność nie nadaje jej uniwersalności? Nie każdy ma w życiu okazję zaznać wiary lub miłości, ale każdy musi mieć nadzieję, po to, aby żyć, aby istnieć, aby oddychać. Dlatego nadzieja jest najbardziej tożsama z życiem, jest synonimem siły i odwagi życia, a jej niepewny charakter symbolizuje niepewność i niedookreśloność naszej egzystencji.

Prawdopodobieństwo

Nadzieja łączy się z prawdopodobieństwem. Nadzieja to przekonanie, że to, co uznajemy za pożądane jest prawdopodobne do osiągnięcia, leży w zasięgu naszych możliwości. Nadzieja taka, jaką znamy z życia codziennego, może być mierzona miarą prawdopodobieństwa, gdzie zero oznacza niemożliwość zaistnienia pożądanej sytuacji, a jedynka – pewność. Wszystkie zdarzenia i stany w naszym życiu wahają się między nadzieją zerową a jedynkową. Co jest ograniczeniem naszych nadziei, koniecznym dla zachowania życia? Lęk. Lęk hamuje naszą wybujałą nadzieję. Lęk i nadzieja współpracują ze sobą, wzajemnie się uzupełniają, tworząc równowagę potrzebą do życia w tym świecie. Na przykład lęk nie pozwoli człowiekowi o zdrowych zmysłach skoczyć w przepaść. Co innego Batman czy jakiś inny superbohater, dajmy na to James Bond. On może przesunąć granice nadziei ignorując barierę lęku. Rzuca się w przepaść, a włos mu z głowy nie spadnie. Podziwiamy wyczyny superbohaterów, bo ich ekstremalna fantastyczna nadzieja prowadzi ich nie ku śmierci, ale ku zwycięstwu. Dla każdego śmiertelnika byłaby zgubna, ale nie dla Spidermana. Podziwiamy bohaterów, którym mimo sytuacji o małym realnym prawdopodobieństwie sukcesu, udało się dokonać czynów niezwykłych. Jednak sami wolimy utrzymywać się gdzieś pomiędzy szczytem nadziei a dnem lęku, chcąc zachować nasze życie.

Jezus o nadziei – nadzieja odważna, nieskończona

„Kto chce zachować swoje życie, ten je straci”- mówi Jezus. Pokazuje, że nadzieja Boska nie jest nadzieją z tego świata, ograniczoną lękiem. Mówi: rzuć się w przepaść, nie licząc się z żadnym wykalkulowanym prawdopodobieństwem, ignoruj lęk. Mimo, że Jezus nie używał słowa „nadzieja” w sensie duchowym, to wiele jego słów odnosi się do nadziei ekstremalnej, nadziei nie z tego świata. Nadzieja w nauczaniu Jezusa polega na zrealizowaniu najmniej prawdopodobnej opcji, jak w przypadku przejścia wielbłąda przez ucho igielne. „Co nie jest możliwe dla człowieka, możliwe jest dla Boga”. Myślenie ludzkie polegające na nadziei ograniczonej przez lęk, przeciwstawia Jezus nadziei Boskiej, niczym nieograniczonej. Nadzieja Boska charakteryzuje się małym prawdopodobieństwem oraz sprzecznością ze zdrowym rozsądkiem. Dlatego nieskończona nadzieja nam się nie podoba, mamy opory aby ją przyjąć do wiadomości.

Jakie przykłady takiej szalonej nadziei podaje Jezus w swoim nauczaniu?

  1. Grzesznik wejdzie do królestwa przed sprawiedliwym – twierdzenie to podważa zdroworozsądkową tezę, że Bóg potrzebuje zasług człowieka, aby być dla niego dobrym. Jest to dla nas mało prawdopodobne. Przecież wszyscy chcemy być sprawiedliwymi.
  2. ostatni będą pierwszymi – kłóci się to z naszymi wyobrażeniami o sprawiedliwości. Jak oststni wyprzedzi pierwszego?
  3. Przypowieść o robotnikach z winnicy najdobitniej ukazuje różnicę między myśleniem potocznym, zdroworozsądkowym a myśleniem Boga. Co jest niesprawiedliwe dla człowieka, jest sprawiedliwe dla Boga. Najemnicy pracujący cały dzień dostali tyle samo, co pracujący tylko przez godzinę. „Czy nie podoba wam się, że jestem dobry” pyta Bóg? Tak, nie podoba nam się to. Bóg działa według jakiejś innej sprawiedliwości, która wydaje nam się niesprawiedliwa.
  4. Bratu syna marnotrawnego nie podoba się, że ojciec go przyjął i cieszył się z jego powrotu.  Za dużo nadziei, za dużo miłosierdzia ze strony Boga wydaje się ludziom podejrzane, niezgodne ze zdrowym rozsądkiem, niewiarygodne, sprzeczne z pojęciem sprawiedliwości.
  5. Przypowieść o królu, który zaprosił znakomitych gości na wesele swego syna, ale ci zaproszenie odrzucili. Król każe sługom wyjść na ulice i przymuszać wszystkich do wejścia na ucztę. W rezultacie na uczcie są ludzie przypadkowi, każdy, ktokolwiek, godny czy niegodny, zdrowy, chory, dobry i zły. Król raczej nie sprasza motłochu do swoich komnat, więc jest to opowieść sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem, z naszym porządkiem świata.
  6. Mała szansa na powodzenie spotyka się z wielką troską Boga. Nie można lekceważyć czegoś, co wydaje się nam małe, słabe i nieważne: „Uważajcie, by nie lekceważyć jednego z tych małych”. „Nie jest wolą mego Ojca niebieskiego, aby zginął jeden z tych małych” – jest to zilustrowane opowieścią o szukaniu jednej owcy, a pozostawieniu 99-ciu. Bóg nie zadowala się większością, On chce wszystkiego i poszukuje do skutku czegoś lub kogoś małego, nieważnego, zapomnianego, zaginionego. Małe prawdopodobieństwo zostaje urzeczywistnione. Małe jest tak samo ważne jak duże.

Myśli Boga dalekie od myśli ludzi

Jezus ukazuje kontrast między myśleniem Boga a myśleniem człowieka. Myślenie ludzkie nie jest myśleniem Boga. Izajasz mówi: „Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami, mówi Pan. Bo jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi moje nad waszymi drogami i myśli moje nad myślami waszymi”. Chodzi o to, że nadzieja w świecie Boga jest nieograniczona lękiem, nieskończona. Mała ludzka nadzieja, mało prawdopodobne zdarzenie staje się dla Boga pewnością.

Jezus uczy nadziei na wszystko, nadziei ekstremalnej, nadziei wbrew wszelkiemu lękowi. Ponieważ jednak jest ta nadzieja niezgodna z doświadczeniem codziennego życia, ze zdrowym rozsądkiem, z regułami prawdopodobieństwa, to my w nią nie wierzymy. Dlatego Jezus mówił: zmieniajcie wasze myślenie, myślcie jak Bóg. Jednak mechanizm psychologiczny: ostrożność, aby podczas skoku w przepaść nie zabić się, powstrzymuje nas przed zmianą myślenia. A jednak według Jezusa królestwo niebieskie to nadzieja na wszystko. Bóg Jezusa nie boi się małego prawdopodobieństwa. My się go boimy i dlatego nie wierzymy, że Bóg jest tak samo dobry dla wszystkich: dla zbrodniarzy i świętoszków, dla ortodoksyjnych wyznawców jak i dla heretyków, dla Terlikowskiego, Bonieckiego, Nergala i Dody, dla wierzących i ateistów, dla cierpiących i szczęśliwych, dla czytelników świętych Pism i 50 twarzy Greya.

Jezus mówi: „Bóg sprawia, że słońce wschodzi dla dobrych i złych, a deszcz pada na sprawiedliwych i niesprawiedliwych”.

oraz „Bóg jest życzliwy wobec niewdzięcznych i złych”.

Opcja Boga dobrego dla wszystkich jest dla nas mało prawdopodobna. Spójrzmy na ładne polskie słowo: prawdopodobieństwo. Prawda + podobieństwo. Bóg zamienia w prawdę to, co najmniej podobne do prawdy.

Zastanówmy się nad odwróceniem sytuacji, a mianowicie nad beznadzieją. W Biblii jest taki poeta beznadziei – Kohelet. Ale  jest dla mnie paradoksalnie poetą nadziei, co nie do końca rozumiem. Wiem tylko, że czytając Księgę Koheleta czuję głębokie pocieszenie i nadzieję. A przecież Kohelet mówi:

  • Wszystko marność
  • W życiu brak celu, daremność wysiłków
  • Los człowieka to cierpienie i trud
  • Nie można się nasycić, zawsze się pragnie
  • Los głupca taki sam jak los mędrca
  • Lepiej umrzeć niż się narodzić

Kohelet nie spodziewa się już niczego, nie ma nadziei na nic. Jezus ma nadzieję na wszystko. Nadzieja na nic i nadzieja na wszystko mają coś wspólnego: brak lęku. Muszę przyznać, że tak właśnie czuję, ale tego nie rozumiałam. Zastanawiałam się długo, co wspólnego mają Jezus ze swoją nadzieją na wszystko i Kohelet ze swoją nadzieją na nic. Czy oni by się zrozumieli? Aż wreszcie przypomniał mi się William James i jego opowieści o doświadczeniu religijnego nawrócenia, nagłego nawrócenia. Takiego nagłego nawrócenia do świadczają ludzie, którzy wcześniej byli na skraju rozpaczy, beznadziei i depresji, ludzie z chorą duszą, dla których nadzieja gaśnie i już zgasła. Gdy są oni na dnie swojej depresji, w stadium takiej bierności, że niezdolni są do żadnego działania i wszystko wydaje im się bezsensowne, to wtedy niektórzy z nich doznają nawrócenia, silnego porywającego doświadczenia religijnego. Dla tych ludzi ich chorobliwa melancholia ma z perspektywy czasu znaczenie religijne. Jedna z takich osób pisze: „Mój strach był tak silny, że gdybym nie był chwycił się wersetów biblijnych takich jak: „ Bóg – moja ucieczka”, „Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy zmęczeni i obciążeni jesteście” czy też „Jam jest zmartwychwstanie i żywot”, to na pewno bym zwariował”. Religia jest ostatnią deską ratunku. Jeśli nie masz już nadziei na nic, to ktoś lub coś z zewnątrz musi cię uratować. Chwila zupełnej bierności i braku nadziei jest drzwiami do nadziei na wszystko, nadziei w stylu Jezusa. Tak pogodziałam Jezusa z Koheletem. Tak też doszłam do wniosku, że Jezusowi nieobca musiała być w życiu nadzieja na nic, rozczarowanie światem, współczucie dla cierpiących i przerażenie złem. I paradoksalnie, z tego wyniknęła jego nadzieja na wszystko.

 

 

 

Zmartwychwstanie według Gezy Vermesa

Tekst poniższy napisałam na podstawie książki Gezy Vermesa: „The Resurrection”.

Dla św. Pawła zmartwychwstanie jest kluczową ideą, bez której wiara chrześcijańska byłaby „próżna”, a nauczanie „daremne”. Wiara w Chrystusa niezmartwychwstałego byłaby nieskuteczna w tym sensie, że nie gwarantowałaby zmartwychwstania jego wyznawcom. A to zdaje się dla św. Pawła najważniejsze – zmartwychwstać do życia wiecznego. Chrześcijaństwo uznaje zmartwychwstanie za centralny punkt swego nauczania.

Życie po śmierci w świecie żydowskim przed Jezusem

Główny nurt myśli żydowskiej do początków II wieku przed Chrystusem ukazywał zmarłych jako mieszkańców szeolu, żyjących jakimś umniejszonym życiem pozbawionym wszelkiej radości w krainie ciemności i zapomnienia. Bóg nie był osiągalny w szeolu. W czasie wygnania babilońskiego pojawia się idea odnowionej egzystencji narodu żydowskiego, symbolizowana przez wizję proroka Ezechiela, w której kości zostają obleczone w ciało i ożywione. Także w Psalmach pojawia się nadzieja na życie po śmierci w obecności Boga. Później pojawia się idea podziału na sprawiedliwych, dla których jest nadzieja na życie z Bogiem oraz na niegodziwych (grzeszników), którzy pozostaną w szeolu. Sprawiedliwi będą po śmierci przebywać na łonie Abrahama, wśród patriarchów.

Nowe podejście rodzi się po roku 539 pne. Najbardziej widoczne staje się ono w II oraz I wieku pne. W ST podejście te uwidacznia się w rozdz. 23-27 Księgi Izajasza oraz rozdz. 12 Ks. Daniela, jak również w Księdze Mądrości Salomona. W myśli hebrajskiej zwycięstwo nad szeolem polegało na ożywieniu ciał zmarłych sprawiedliwych: „Ożyją Twoi umarli, zmartwychwstaną ich trupy, obudzą się i krzykną z radości spoczywający w prochu” (Iz 26, 19). Natomiast grzesznicy zostaną unicestwieni przez Boga, a pamięć o nich zaginie (Iz 26, 14). Księga Daniela natomiast przewiduje zmartwychwstanie wszystkich, po czym zapowiada sąd, w wyniku którego sprawiedliwi będą nagrodzenia, zaś grzesznicy potępieni. (Dn 12, 2) Żydzi zhellenizowani, jak autor Ks. Mądrości wolą wyobrażać sobie życie po śmierci jako uwolnienie duszy z więzienia ziemskiego namiotu ciała (Mdr 9, 15). Przekonanie o zmartwychwstaniu nie było wspólne wszystkim Żydom w czasach Jezusa. O ile wiarę taką posiadali faryzeusze, to już saduceusze mieli tradycyjne podejście w kwestii życia i szeolu.

Śmierć i co po śmierci w starożytnym judaizmie

W biblijnej myśli żydowskiej umarli nie znikają i nie stają się nicością. Po śmierci ludzie stają się próżnymi i osłabionymi cieniami mieszkającymi w szeolu. Starożytna magia żydowska oferowała sposoby na komunikację z mieszkańcami szeolu. Nekromancja jest w Prawie Mojżesza zabroniona pod karą ukamienowania. Takie poglądy co do szeolu wpływały na podejście Żydów do życia: wszystko, co dobre, może wydarzyć się tylko w tym życiu. Dni życia człowieka są bezcenne. Nagrodę za pobożne życie spodziewano się otrzymać w życiu doczesnym. Pojawiały się jednak wątpliwości co do tej koncepcji, a mianowicie: pobożny nie zawsze był wynagradzany szczęściem, natomiast grzesznicy często cieszyli się powodzeniem. Trudno było uwierzyć w zapewnienia Ks. Powtórzonego Prawa (30, 16-20): Jeśli spełniasz polecenia Boga i miłujesz Go, Bóg będzie ci błogosławił. Ale jeśli nie posłuchasz, będziesz służył obcym bogom – zginiesz. Zatem wybieraj. Kohelet i Hiob zaatakowali oficjalne nauczanie Prawa o związku pobożności ze szczęściem i vice versa. Co przyczyniło się wzmocnienia wątpliwości w tej kwestii? Męczeństwo Żydów okresu machabejskiego, którzy woleli wybrać śmierć niż zaprzeć się swojej wiary. Oni nie umierali, bo wyparli się Boga; przeciwnie – z powodu wyznawania Go. Ten historyczny fenomen męczeństwa za wiarę otworzył drzwi nowym wyobrażeniom życia po śmierci, bądź to w formie przetrwania nieśmiertelnej duszy, bądź to jako zmartwychwstanie ciała.

Biblijni i pobiblijni poprzednicy  zmartwychwstania i wniebowstąpienia Jezusa

W Biblii i żydowskiej literaturze pobiblijnej opisane są pewne wyjątki od życia pośmiertnego w szeolu. Pierwszym wyjątkiem jest wskrzeszenie wkrótce po śmierci, zanim człowiek zdążył zstąpić całkowicie do szeolu. Drugim wyjątkiem jest wniebowstąpienie. Jeśli chodzi o pierwszy przypadek: Eliasz i Elizeusz wskrzesili dwóch chłopców. Zmarły wrzucony do grobu Elizeusza, dotknąwszy jego kości, ożył i stanął na nogi. Przypadek drugi: przed Jezusem Biblia wymienia dwa przypadki wniebowstąpienia, mianowicie Henocha i Eliasza. Tradycja żydowska dodaje jeszcze dwóch ludzi: Mojżesza i Izajasza. Wniebowzięcie patriarchy Henocha opisuje Ks. Rodzaju 5, 24: „Żył więc Henoch w przyjaźni z Bogiem, a następnie znikł, bo zabrał go Bóg”. Henoch był pierwszym człowiekiem, który nie zszedł do szeolu. On nie potrzebował zmartwychwstania, ponieważ został wzięty do nieba żywy. Prorok Eliasz był także żywy wzięty do nieba w ognistym wozie wśród wichru. Tradycja żydowska twierdzi, że Eliasz jest prorokiem „powracającym” i powróci na ziemię, aby przygotować „dzień Pański” w czasach ostatecznych. Jezus oraz Jan Chrzciciel byli w Nowym Testamencie utożsamiani z Eliaszem przez współczesnych.

W okresie pobiblijnym uważano, że również Mojżesz i Izajasz zostali wzięci do nieba. Mojżesz po śmierci został wskrzeszony i wzięty do nieba. Tradycja rabiniczna wie o zamordowaniu Izajasza. Po egzekucji prorok poleciał w górę i został przez anioła zaprowadzony do nieba. Mojżesz i Izajasz zatem przechodzą przez śmierć, wskrzeszenie i wniebowstąpienie, podobnie jak Jezus, gdy tymczasem Henoch i Eliasz są wniebowzięci za życia. Nie umierają, więc nie muszą zmartwychwstawać.

Męczeństwo i zmartwychwstanie w judaizmie drugiej świątyni

II Księga Machabejska opisuje heroiczne samopoświęcenie 90-letniego Eleazara oraz 7 braci i ich matki, którzy woleli umrzeć niż przekroczyć zakazy Tory jedząc mięso świń. Podważyło to ogólne przekonanie, że pobożni mogą spodziewać się długiego i szczęśliwego życia. Dlaczego wierni Prawu zostali zabici? Próbowano rozwiązać ten dylemat na dwa sposoby: (i) zmartwychwstanie ciała, (ii) nieśmiertelność duszy uwolnionej z ciała.

Prorok Ozeasz zapowiada zmartwychwstanie (Oz 6, 1-2): „Chodźcie, powróćmy do pana! On nas zranił i On nas uleczy. On to nas pobił, On ranę zawiąże. Po dwu dniach przywróci nam życie, a dnia trzeciego nas dźwignie i żyć będziemy w Jego obecności”. Jednak największe wrażenie robi wizja Ezechiela, w której duża ilość kości powstaje i zostaje okryta skórami, aby odtworzyć zmarłych ludzi. Ez 37, 5-6: „Tak mówi Pan Bóg: oto Ja wam daję ducha po to, abyście się stały żywe. Chcę was otoczyć ścięgnami i sprawić, byście obrosły ciałem i przybrać was w skórę i dać wam ducha po to, abyście ożyły i poznały, że Ja jestem Pan”. Metafora armii chodzących szkieletów strząsających z siebie sen śmierci była silnym wyobrażeniem wpływającym na twórców nowej koncepcji zmartwychwstania ciał.

Pierwsza próba zastosowania idei zmartwychwstania do indywidualnego człowieka pojawia się w Ks. Izajasza, rozdz. 24-27, znanych jako apokalipsa Izajasza. Grzesznicy zostaną unicestwieni przez Pana, natomiast niektórzy (wierni Panu) zmartwychwstaną. Iz 26, 19: „Ożyją Twoi umarli, zmartwychwstaną ich trupy, obudzą się i krzykną z radości spoczywający w prochu, bo rosa Twoja jest rosą światłości, a ziemia wyda cienie zmarłych”.

Pierwszym tekstem biblijnym definitywnie zapowiadającym zmartwychwstanie jest Ks. Daniela (160 pne). W czasach ostatecznych naród Izraela dostąpi zbawienia, tzn. ci z narodu zapisani w księdze. Dn 12,2: „Wielu zaś, co posnęli w prochu ziemi zbudzi się: jedni do wiecznego życia, drudzy ku hańbie, ku wiecznej odrazie”. Tekst ten jest zwykle interpretowany jako opisujący zmartwychwstanie cielesne, aczkolwiek nie jest to w nim jednoznacznie stwierdzone.

II Księga Machabejska zawiera nadzieję na zmartwychwstanie cielesne. Męczennicy za wiarę wyznają, że spodziewają się zmartwychwstania ciał, wskrzeszenia, którego dokona Bóg. Jednocześnie zaznaczają, że ich oprawcy i mordercy nie zostaną wskrzeszeni.

Oprócz koncepcji zmartwychwstania cielesnego odnajdujemy w apokryfach i żydowskiej literaturze pobiblijnej koncepcję przetrwania czysto duchowego, zwykle jako nieśmiertelnej duszy. Głównym źródłem zawierającym tę koncepcję jest Ks. Mądrości napisana po grecku przez Żyda pomiędzy 50 r. pne a 50r. ne. Bóg stworzył człowieka dla nieśmiertelności, jako obraz swej własnej wieczności. Dusze sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka.  Ci, którzy zaufali Bogu będą nieśmiertelni żyli z Bogiem na wieki.

Apokryficzna Księga Henocha opisuje wizytę Henocha w zaświatach. Dusze zmarłych zamieszkują jaskinie w górze. Sprawiedliwych chłodzi woda ze strumienia, podczas gdy grzesznicy (niegodziwi) cierpią. Po sądzie ostatecznym niegodziwcy, którzy już dostąpili kary, są unicestwieni. Ci, którzy jeszcze nie wycierpieli kary są przeniesieni do Gehenny, gdzie cierpią wieczną karę, natomiast sprawiedliwi zamieszkują na górze Boga, na której szczycie stoi boski tron.

Idee zmartwychwstania i nieśmiertelności były znane Żydom w Palestynie i diasporze w czasach Jezusa. Należy jednak zadać następujące pytania:

  1. Jak bardzo koncepcja zmartwychwstania wpływała na żydowskie społeczeństwo I wieku ne?
  2. Czy Żydzi epoki Jezusa wyobrażali sobie zmartwychwstanie w indywidualnych kategoriach historycznych jako coś odmiennego od eschatologicznego wydarzenia opisywanego w literaturze tego okresu?
  3. Czy coś wskazuje na to, że oczekiwano, iż Mesjasz umrze i zmartwychwstanie?

Żydowskie podejście do życia po śmierci w czasach Jezusa

Filon z Aleksandrii wyznawał grecką wersję nieśmiertelności. Dusza jest uwięziona w ciele za życia, a po śmierci uwalniana. W jego pracach nie ma śladu idei cielesnego zmartwychwstania. Wyższe sfery żydowskiego palestyńskiego społeczeństwa wydają się być wrogie idei zmartwychwstania. Tacy byli saduceusze, którzy wyznawali tradycyjne biblijne podejście o zejściu do szeolu i umniejszonej egzystencji. Nie wierzyli w zmartwychwstanie ani pośmiertną odpłatę.

Trudniej ustalić poglądy esseńczyków na kwestię zmartwychwstania. Józef Flawiusz pisze, że esseńczycy wyobrażali sobie życie po śmierci bez zmartwychwstania, a mianowicie jako przetrwanie duszy nieśmiertelnej. Po śmierci dusze otrzymują nagrodę bądź wieczne męki jako odpłatę. Inny obraz zmartwychwstania u esseńczyków przedstawia Ojciec Kościoła Hipolit. W jego wersji esseńczycy wierzyli w zmartwychwstanie cielesne. Kto miał rację? W co wierzyli esseńczycy? Zwoje znad Morza Martwego nie dają jasności w tej kwestii. Pewne cytaty świadczą o idei nieśmiertelności duszy: synowie światłości będą się cieszyć wiecznym życiem, dzielić los z aniołami. Kilka poetyckich wersów wskazuje na zmartwychwstanie cielesne. Jedynie tzw. mesjańska apokalipsa wiąże się ściśle z tematem zmartwychwstania. Jej tekst może świadczyć o wierze w zmartwychwstanie, aczkolwiek nie wiemy z całą pewnością, czy jest to pismo pochodzące od wspólnoty z Qumran.

Vermes dochodzi do wniosku, że najprawdopodobniej esseńczycy wierzyli w pośmiertne życie duszy nieśmiertelnej, a nie w cielesne zmartwychwstanie.

Faryzeusze byli zdecydowanymi zwolennikami idei zmartwychwstania cielesnego.

Te trzy opisane wyżej grupy: saduceusze, esseńczycy i faryzeusze stanowią tylko małą cząstkę populacji żydowskiej Palestyny czasów Jezusa. Geza Vermes szacuje liczbę kapłanów i lewitów na 18.000. Można przypuszczać, że większość z nich zgadzała się z doktryną saduceuszy. Liczbę faryzeuszy szacuje na ponad 6.000, a esseńczyków na ponad 4.000 (nie licząc ich rodzin).

Żydowska populacja Palestyny w I w. n.e. wynosiła najprawdopodobniej 500-600 tysięcy ludzi. Vermes sprzeciwia się tezie, jakoby większość mieszkańców Palestyny była pod wpływem nauczania faryzeuszy. Józef Flawiusz stwierdza, że faryzeusze byli wpływowi wśród mieszkańców miast, raczej zamożnych rzemieślników. Faryzeusze przebywali głównie w Jerozolimie i miastach Judei. Natomiast w Galilei obecność faryzeuszy była niewielka. Ponadto większość populacji zarówno Judei jak i Galilei zamieszkiwała wsie, nie miasta. W rzeczywistości więc nie wiemy, jak powszechnie idea zmartwychwstania wyznawana przez faryzeuszy była akceptowana w I w. ne. w Palestynie. Vermes dochodzi do wniosku, że idea cielesnego zmartwychwstania była generalnie nieznana w większości warstw społecznych palestyńskich Żydów.

Zmartwychwstanie i życie wieczne w Nowym Testamencie

Nowy Testament drastycznie zmienia podejście do zmartwychwstania. Dzięki zmartwychwstaniu Jezusa wszyscy mają szansę go dostąpić. Zmartwychwstanie Jezusa jest uważane za wydarzenie, które zapoczątkowało religijny ruch zwany później chrześcijaństwem.

Vermes próbuje odpowiedzieć na następujące pytania:

  • Co faktycznie mówią opowieści ewangelistów o śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa?
  • Jak mają się te relacje wzajemnie do siebie?
  • Jak odpowiadają one eschatologicznemu nauczaniu Jezusa o życiu wiecznym i zmartwychwstaniu?
  • Jak oceniać zapowiedzi Jezusa co do własnej śmierci i zmartwychwstania oraz stwierdzenie Jezusa oraz/bądź Jego uczniów, że Jego zmartwychwstanie było spełnieniem proroctw biblijnych?
  • Jak to się stało, że stosunkowo krótkie wzmianki o śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa z Ewangelii nabrały w chrześcijaństwie tak wielkiego znaczenia?

Nauczanie Jezusa o zmartwychwstaniu i życiu wiecznym

W przeciwieństwie do św. Pawła Jezus bardzo rzadko wspomina o zmartwychwstaniu. Aluzje Jezusa do własnego zmartwychwstania można policzyć na palcach jednej ręki, a kiedy im się przyjrzeć dokładniej, okazują się nieautentyczne.

Najpierw zbadamy ewangelie synoptyczne. Spór teologiczny z saduceuszami o zmartwychwstanie opisują Mk 12,18-25, Mt 22, 23-30, Łk 20, 27-36. Jezu mówi: „Gdy powstaną z martwych nie będą się ani żenić, ani za mąż wychodzić, ale będą jak aniołowie w niebie” (Mk, Mt). Według Łukasza: ci, którzy będą tego godni, zmartwychwstaną i będą żyć w świecie przyszłym, staną się nieśmiertelni, gdyż są równi aniołom i są synami Bożymi, będąc synami zmartwychwstania”. Vermes uważa, że ta polemika z saduceuszami była w rzeczywistości przeprowadzona nie między saduceuszami a Jezusem, ale między wyższymi klasami żydowskimi a apostołami uznawanymi za nieokrzesanych galilejskich wieśniaków. Odpowiedź włożona w usta Jezusa wskazuje na wyobrażenia co do przyszłego życia Żydów z I wieku, a prawdopodobnie samego Jezusa.  „Synowie zmartwychwstania” są bezcieleśni i przypominają „aniołów Boga” lub „synów Boga”. W mniemaniu Jezusa różnica między zmartwychwstaniem a przetrwaniem duchowym była minimalna. Tę konkluzję potwierdzi analiza koncepcji Jezusa na temat „życia” lub „życia wiecznego”. Vermes dochodzi do wniosku, że zmartwychwstanie cielesne nie grało ważnej roli w myśleniu Jezusa, choć z pewnością był świadomy tej koncepcji. Zatem idea cielesnego zmartwychwstania musiała zdobyć popularność w późniejszym okresie.

Zupełnie inny obraz wyłania się z Ewangelii Jana. Jezus Jana preegzystował w niebie, po czym na krótki czas zstąpił na ziemię, by ponownie wstąpić do Ojca. Według Jana głównym zadaniem Jezusa było wskrzeszenie ludzi w dniu ostatecznym, tak aby mieli życie wieczne. Należy spożywać ciało Jezusa i pić Jego krew, aby otrzymać życie wieczne. Jn 6, 54: „Kto spożywa moje ciało i pije moją krew ma życie wieczne, a ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym”. Verems uważa, że nie mogą to być autentyczne słowa Jezusa. Większość Żydów palestyńskich na dźwięk tych słów dostałaby mdłości. Spożywanie krwi było biblijnym tabu, ponieważ Prawo Mojżeszowe identyfikowało krew z życiem, które należy tylko do Boga. Te słowa mogły być wypowiedziane przez nie-żydowskiego chrześcijanina, skierowane do nie-żydowskich słuchaczy/czytelników.

Jn 5, 28-29 zapowiada godzinę, w której wszyscy zmarli usłyszą glos Jezusa i zmartwychwstaną: sprawiedliwi (dobrze czyniący) do życia, zło czyniący – do sądu.

Należy też zbadać kwestię „życia” oraz „życia wiecznego” w nauczaniu Jezusa. Pojęcia te niekoniecznie zawierają w sobie idee zmartwychwstania cielesnego. U synoptyków termin „życie wieczne” jest używany zamiennie z „królestwem Bożym”. Jezus jest mało zainteresowany szczegółami przyszłego życia, natomiast wiele uwagi poświęca warunkom koniecznym do wejścia do królestwa Bożego. Życie wieczne w wieku przychodzącym osiągną ci, którzy opuszczają dom ze względu na Jezusa i dobrą nowinę. Życie wieczne będą mieli wierzący w Syna i posłuszni Synowi. Użycie przez Jezusa słów „życie” i „życie wieczne” zwykle nie łączy się ze zmartwychwstaniem ani nie sugeruje jego konieczności. Ponieważ Jezus uważał, że królestwo Boże jest blisko, że już się rozpoczyna, mógł myśleć, że nie trzeba wcale umierać, aby się do niego dostać. Jeśli nie trzeba umierać, to nie ma potrzeby zmartwychwstania. Według synoptyków sprawa zmartwychwstania nie odgrywa zasadniczej roli w nauczaniu Jezusa. Wielkie znaczenie przyznał tej sprawie św. Paweł i wczesny Kościół.

Ewangelia Jana poświęca zagadnieniu życia wiecznego więcej miejsca niż synoptycy. U synoptyków są zaledwie cztery fragmenty mówiące o życiu i życiu wiecznym, natomiast u Jana – 25. U synoptyków eschatologiczne nauczanie Jezusa koncentruje się na królestwie Bożym. Natomiast życie wieczne nabiera dużego znaczenia w Ewangelii Jana.

Proroctwa na temat zmartwychwstania Jezusa

Według synoptyków Jezus wielokrotnie zapowiadał uczniom swoją śmierć i zmartwychwstanie. Jezus u Mk mówi, że Syn człowieczy musi cierpieć, być odrzucony, zabity i powstać po trzech dniach. Pośrednio zapowiada Jezus zmartwychwstanie uczniom, których zabrał na górę Przemienienia, a którym zabrania mówić, co widzieli, dopóki nie zmartwychwstanie. U Łukasza, zamiast powołań na słowa samego Jezusa, mamy odniesienie do spełnienia proroctw Starego Testamentu. To samo odniesienie jest w opowieści o uczniach w drodze do Emaus. W losie Jezusa mają się wypełnić proroctwa ksiąg Mojżesza, proroków i Psalmów.

Jezus przepowiada swój los w sposób jednoznaczny i zrozumiały. Dziwne zatem wydaje się, że uczniom wypowiedzi Jezusa wydawały się niezrozumiałe. Po zejściu z góry Przemienienia Jezus zakazuje mówić o tym aż do zmartwychwstania. Uczniowie wspólnie dociekają, co to znaczy „powstać z martwych”. Nie jest to dla nich jasne. Po zapowiedzi Jezusa na temat śmierci i zmartwychwstania uczniowie nie rozumieją „tych rzeczy” i boją się zapytać Jezusa. (Mk 9,32, Łk 9,45, Łk 18,34). Potem dowiadujemy się czegoś jeszcze dziwniejszego: uczennice Jezusa zapominają jednego z głównych przekazów Mistrza i musi im o nim przypomnieć dwóch aniołów (Łk 24,5-8).

Zapowiedzi zmartwychwstania Jezusa oraz reakcje uczniów czynią zmartwychwstanie kwestią największej wagi, czymś przewidzianym zarówno przez Jezusa, jak i zapowiadanym przez proroków Starego Testamentu. Jeśli Jezus i Jego uczniowie byli rzeczywiście świadomi doniosłości zmartwychwstania i oczekiwali zarówno śmierci, jak i zmartwychwstania Mistrza, to dlaczego te wydarzenia tak zaskoczyły apostołów? Gdy Jezusa pojmano, uczniowie uciekli. Piotr się Go zaparł. Co do zmartwychwstania, nikt go nie oczekiwał, a apostołowie nie uwierzyli kobietom powracającym od pustego grobu. Są to rzeczy nie do pogodzenia. Trzeba uznać, że zapowiedzi Jezusa co do własnej śmierci i zmartwychwstania oraz odniesienia do Starego Testamentu są nieautentyczne. Ewangeliści próbowali udowodnić, że to, co się stało, stać się musiało i wiedział o tym zarówno Jezus, jak i prorocy Starego Testamentu. Jakkolwiek by to źle nie wyglądało, taka była wola Boga.

Inne osoby powracające do życia w Nowym Testamencie

W Nowym Testamencie opisanych jest pięć wskrzeszeń – trzy dokonane przez Jezusa, jedno przez Pawła, jedno przez Piotra. Pierwszym wskrzeszeniem u synoptyków jest wskrzeszenie córki Jaira. Jezus mówi, że nie umarła, ale śpi, choć wszyscy są przekonani, że umarła. Można uznać, że nie było to do końca wskrzeszenie, ale obudzenie ze śpiączki. Drugie wskrzeszenie, opisane wyłącznie przez Łukasza, ma miejsce w Nain, wiosce galilejskiej, gdzie Jezus wskrzesza syna wdowy niesionego w kondukcie pogrzebowym. Trzecią osobą wskrzeszoną przez Jezusa był Łazarz, o czym opowiada tylko Jan. Siły uzdrowicielskie mieli także apostołowie. Według Dziejów Apostolskich Piotr przywrócił do życia uczennicę Tabitę w Jafie (Dz 9, 36). Paweł natomiast wskrzesza młodzieńca Eutychosa, który spadł z trzeciego piętra (Dz 20, 7-10). Wiara w podobne cuda była rozpowszechniona w społeczności żydowskiej tamtych czasów.

Ewangeliczne opowieści o zmartwychwstaniu Jezusa

Zmartwychwstanie u Jana

Jan daje najbardziej szczegółową opowieść o objawieniach Jezusa po zmartwychwstaniu. Niedzielnym rankiem Maria Magdalena idzie do miejsca pochowania Jezusa i zastaje je puste, a kamień jest odsunięty. Mówi Piotrowi i „umiłowanemu uczniowi”, że ciało Jezusa zostało zabrane z grobu. Mężczyźni idą do grobu, znajdują tam tylko prześcieradła. Umiłowany uczeń od razu „uwierzył”. Obaj wracają do domu. Natomiast przy grobie została płacząca Maria Magdalena, która zobaczyła dwóch aniołów. Powiedziała im, że ktoś zabrał ciało Jezusa. Aniołowie milczą. Następnie Maria Magdalena widzi koło siebie człowieka, którego bierze za ogrodnika. Kiedy ten nazywa ją po imieniu, rozpoznaje w nim Jezusa. Jezus każe jej poinformować uczniów o swoim wstąpieniu do Ojca, które ma wkrótce nastąpić. Tego samego wieczoru Jezus ukazuje się uczniom. Wchodzi do domu pomimo zamkniętych drzwi i tchnie na nich Ducha Świętego. Tomasz wierzy w zmartwychwstanie Jezusa dopiero po dotknięciu jego ran. Jezus ukazuje się też siedmiu apostołom w Galilei.

Zmartwychwstanie u Łukasza

Maria Magdalena oraz kilka innych uczennic przychodzą w niedzielę rano do grobu z zamiarem namaszczenia ciała. Kamień był odsunięty, grób pusty. Dwóch mężczyzn w błyszczących szatach pojawia się i przypomina kobietom o wcześniejszych zapowiedziach Jezusa. Kobiety mówią o tym apostołom, lecz oni nie dają im wiary. Jedynie Piotr biegnie do grobu i dziwi się, że nie ma tam ciała Jezusa. Tego samego dnia Kleofas i drugi uczeń idą z Jerozolimy do wioski Emaus i rozmawiają o Jezusie. Spotykają jakiegoś mężczyznę, ale nie rozpoznają w nim Jezusa. Rozmawiają z nim i dopiero w czasie kolacji rozpoznają w nim Jezusa, który zaraz znika. Następnie ukazuje się 12 apostołom, którzy są przestraszeni, ponieważ myślą, że ujrzeli ducha. Jezus pokazuje im, że jest cielesny i je z nimi rybę. Wtedy mówi im, że to właśnie musiało się stać, aby wypełniły się Pisma na jego temat, tzn, że Mesjasz będzie cierpiał i trzeciego dnia zmartwychwstanie. Mimo, że Jezus nakazuje im pozostać w Jerozolimie, prowadzi ich do Betanii i zostaje uniesiony do nieba.

Zmartwychwstanie u Mateusza

Opis u Mateusza jest zdecydowanie krótszy niż u Łukasza i Jana. Dwie kobiety: Maria Magdalena i „druga Maria” idą do grobu w niedzielę rano. Nastało trzęsienie ziemi, anioł zstąpił z nieba, odsunął kamień z grobu i usiadł na nim. Strażnicy drżeli przed nim ze strachu. Anioł mówi kobietom, że Jezusa tu nie ma, ponieważ zmartwychwstał, jak zapowiedział. Idzie teraz do Galilei i ma tam spotkać się z uczniami. Kobiety biegną oznajmić to uczniom Jezusa. Po drodze spotykają Jezusa i oddają mu pokłon. Jezus nakazuje wszystkim  iść do Galilei. Tak też czynią. Jezus ukazuje im się na górze i nakazuje iść i nauczać wszystkie narody, udzielając im chrztu. Niektórzy uczniowie wierzyli, inni wątpili.

Zmartwychwstanie u Marka

Najstarsze rękopisy Ew. Marka kończą się na rozdziale 16, wers 8.

(a)    Krótkie zakończenie

Jest to najkrótszy opis zmartwychwstania Jezusa. Trzy kobiety: Maria Magdalena, Maria matka Jakuba i Salome idą do grobu przed wschodem słońca w niedzielę, aby namaścić ciało. Znajdują kamień odsunięty, a w grobowcu młodego człowieka, siedzącego i odzianego w białą szatę, od którego dowiadują się, że Jezusa nie ma już w grobie. Kobiety mają opowiedzieć to apostołom i obwieścić, że spotkają się z Jezusem w Galilei. Przestraszone, nie mówią nic nikomu. Na tym kończy się wersja krótsza. Dalsi redaktorzy dodali dłuższe zakończenie.

(b)   Długie zakończenie

Mamy tu „brakujące” objawienia zmartwychwstałego Jezusa. W niedzielę rano Jezus ukazuje się Marii Magdalenie, która opowiada o tym apostołom, oni nie wierzą. Jezus ukazuje się też dwóm podróżnym, jak w opowiadaniu o Emaus. Apostołowie nie wierzą także ich relacji. Następnie Jezus ukazuje się przy stole jedenastu apostołom, wyrzucając im ich brak wiary w to, że ukazał się innym. Jezus nakazuje jedenastu głosić Ewangelię całemu światu i obiecuje dar mocy charyzmatycznych. Wydaje się, że tego samego dnia Jezus został uniesiony do nieba i zasiadł po prawicy Boga.

Wniebowstąpienie  

Mamy trzy wersje tego wydarzenia: Marka, Łukasza oraz Dziejów Apostolskich. W Dziejach Łukasz pisze, że Jezus ukazywał się uczniom 40 dni po zmartwychwstaniu, w którym to czasie przebywali oni w Jerozolimie i czekali na Ducha Świętego. Jezus został uniesiony do nieba na obłoku i zniknął apostołom z oczu. Dwóch ubranych na biało ludzi zapewniło ich, że zobaczą Jezusa schodzącego z nieba podobnie, jak widzieli go wstępującego.

Widać, że relacje o zmartwychwstaniu W Nowym Testamencie są często ze sobą sprzeczne w odniesieniu do: kolejności wydarzeń, świadków, ilości i lokalizacji objawień, daty wniebowstąpienia. Najbardziej uderzający jest fakt, że w żadnej opowieści zmartwychwstania Jezusa nikt nie oczekuje, że jest ono totalnym zaskoczeniem. Ciekawe, że Jezus nie był nigdy z całą pewnością identyfikowany w żadnym ze swoich objawień. Zawsze były jakieś wątpliwości, ktoś nie wierzył. Zmartwychwstały Jezus nie miał cech charakterystycznych Jezusa z Nazaretu, pozwalających go łatwo zidentyfikować. W sumie ewangeliści powołują się na dwa rodzaje „dowodów” zmartwychwstania: pusty grób oraz objawienia Jezusa uczniom. Jezus ukazywał się jedynie uczniom, nikomu postronnemu. Nawet jego uczniowie wyrażali wątpliwości co do tożsamości Jezusa zmartwychwstałego.

Zmartwychwstanie w Dziejach Apostolskich

Życie pośmiertne nie stanowiło centralnego punktu zainteresowania Jezusa. Być może idea nadchodzącego królestwa tak go pochłaniała, że zakładał, iż przejście z tego świata do królestwa odbędzie się bez śmierci.

Pomiędzy latami 30 a 100-110 n.e., od śmierci Jezusa do powstania ewangelii Jana, przekonanie o zmartwychwstaniu Jezusa i o jego stałej obecności wśród uczniów rośnie we wczesnym Kościele. Chronologicznie, najwcześniejsze komentarze pochodzą od św. Pawła.  Jednak prawdopodobnie to Dzieje Apostolskie odzwierciedlają najwcześniejsze wierzenia wspólnot żydowsko-chrześcijańskich w Palestynie. Dzieje Apostolskie prezentują ideologię świeżą i mało skomplikowaną, wyznawaną przez żydowskich wyznawców Jezusa, istniejącą zanim Paweł wspiął się na wyżyny intelektualnych rozważań.

W Dziejach zmartwychwstanie jest sprawą ważną. Dzieje koncentrują się na sprawie wypełnienia proroctw odnośnie losu Mesjasza oraz na głównym zadaniu apostołów, tj. przekonaniu rodaków o realności zmartwychwstania Jezusa. W pierwszej mowie św. Piotr stara się udowodnić na podstawie Psalmów, że przywódca apostołów zmartwychwstał, bo tak było zapowiedziane przez Boga i jego proroka Dawida. Przywołuje tutaj Psalm 16, 10: „Bo nie pozostawisz mojej duszy w szeolu i nie dozwolisz, by wierny Tobie zaznał grobu” jako główny dowód z Pisma na zmartwychwstanie. Piotr dochodzi do wniosku, że psalmista przepowiedział tutaj triumf nad śmiercią przyszłego Mesjasza, Jezusa Chrystusa. Zmartwychwstanie Jezusa było nierozerwalnie złączone z Jego wniebowstąpieniem i zasiadaniem po prawicy Ojca. Innym Psalmem potwierdzającym mesjański status Jezus miałby być Ps 110, 1: „Wyrocznia Boga dla Pana mojego (Mesjasza): Siądź po mojej prawicy”. Także Psalm 118, 22 został wypełniony w osobie Jezusa: kamień odrzucony przez budowniczych stał się kamieniem węgielnym  Kościoła. Piotr oświadcza, że Bóg wskrzesił Jezusa trzeciego dnia i pozwolił mu ukazywać się wybranym, świadkom, którzy z nim jedli i pili po jego zmartwychwstaniu. Siedzący po prawicy Ojca Jezus przekształcił uczniów w gorliwych apostołów dobrej nowiny. Na dowód tego, że Jezus siedząc po prawicy Ojca pomaga apostołom, potrafią oni dokonywać cudów mocą Ducha Świętego: uzdrawiać, a nawet wskrzeszać.

Jeśli chodzi o św. Pawła, to wiara w umarłego i zmartwychwstałego Chrystusa jest fundamentem jego nauczania. Stwierdza on, że wszystkie problemy z władzami świątyni, saduceuszami pochodziły z jego wiary w zmartwychwstanie. Główne zarzuty arcykapłanów i „najznakomitszych Żydów” wobec Pawła dotyczyły jego wiary w zmartwychwstanie Jezusa oraz innych ludzi. Paweł był przekonany, że prorocy i Mojżesz przepowiedzieli, że „Mesjasz ma cierpieć, że pierwszy zmartwychwstanie, że będzie głosić światło zarówno ludowi, jak i poganom” (Dz 26, 23).

Zmartwychwstanie Jezusa u św. Pawła

Św. Paweł odegrał kluczową rolę w uznaniu zmartwychwstania za sedno chrześcijańskiego przesłania. Już w Dziejach Apostolskich widoczny jest nacisk, jaki kładzie Paweł na śmierć i zmartwychwstanie Jezusa. Jego nauczanie to nadzieja wynikająca ze zmartwychwstania. I List do Koryntian (15, 3-8) opisuje przekaz Pawła co do zmartwychwstania: Chrystus umarł za nasze grzechy, zgodnie z Pismem, został pochowany, wskrzeszony trzeciego dnia zgodnie z Pismem, ukazał się Piotrowi, dwunastu, potem 500 braciom, potem Jakubowi, potem wszystkim apostołom. Na koniec ukazał się jemu, Pawłowi. Paweł nie wspomina przy tym o odkryciu pustego grobu i zniknięciu ciała Jezusa. Przez porównanie własnej wizji Chrystusa z objawieniami apostołów, Paweł chce podkreślić swą z nimi równość. Opuszczając historię kobiet u grobu, Paweł chce zwiększyć wiarygodność zmartwychwstania przez odwołanie się do trzech ważnych męskich świadków: Piotra, Jakuba i siebie samego.

Zmartwychwstanie w I Liście do Tesaloniczan (50-52 ne)

Wiara w zmartwychwstanie Jezusa łączy się z wiarą w paruzję, powrót Chrystusa, kiedy to zmarli zmartwychwstaną. Wierni Tesaloniczanie oczekiwali powtórnego przyjścia Jezusa na ziemię. Ci, którzy umrą przed paruzją, powstaną z martwych, podobnie jak Chrystus. Zmartwychwstanie Jezusa jest kluczem do zbawienia. Ci, których paruzja zastanie przy życiu zostaną zabrani do nieba za życia, bez konieczności umierania. Paweł uznawał zmartwychwstanie Jezusa za prototyp i przyczynę zmartwychwstania umarłych oraz źródło gwarancji wiecznego zbawienia wszystkich wybranych.  Jezus zstąpi z nieba, po czym zmartwychwstaną umarli w Chrystusie, po czym wspólnie z żywymi zostaną zabrani na obłoku w górę, gdzie spotkają się z Jezusem, aby z Nim na zawsze pozostać. Tak zbawieni mieli być tylko ochrzczeni. Z perspektywy Pawła zbawienia nie dostępowali sprawiedliwi żyjący przed Chrystusem ani tym bardziej nie zapowiadał on powszechnego zmartwychwstania sprawiedliwych i złoczyńców od czasów Adama.

Zmartwychwstanie w I Liście do Koryntian

Rozdział 15 I Listu do Koryntian przedstawia najbardziej szczegółowy opis koncepcji Pawła na temat zmartwychwstania i jego wpływu na wierzących chrześcijan. Niektórzy wierni twierdzili, że nie ma zmartwychwstania. Ale jeśli tak, to Chrystus nie zmartwychwstał. „A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara”. „Skoro zmarli nie zmartwychwstają, to i Chrystus nie zmartwychwstał”. Bez zmartwychwstania nie ma odpuszczenia grzechów i zbawienia. Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy pośród zmarłych. Tak jak Adam sprowadził śmierć, tak Chrystus umożliwił zmartwychwstanie. Zmartwychwstałe ciało będzie według Pawła zupełnie inne niż doczesne. Będzie ono niezniszczalne, chwalebne i silne, na wzór Chrystusa, nie zaś na wzór Adama. Będzie to ciało duchowe. Żywi podczas paruzji zmienią swe ciała na duchowe, ich ciała zostaną przemienione w jednym momencie.  Taki właśnie będzie wpływ zmartwychwstania Jezusa na losy jego wyznawców.

Zmartwychwstanie w Liście do Rzymian

Przez swe zmartwychwstanie Jezus został ustanowiony Synem Bożym. Wiara w zmartwychwstanie Jezusa jest jednym z dwóch elementów koniecznych do zbawienia. Pierwszym jest wiara w to, że Jezus jest Panem. Paweł stwierdza też, że Jezus powstał z martwych zgodnie z Pismem (1Kor 15, 3), ale nie daje odpowiedniego cytatu z Pism na potwierdzenie swej tezy. Geza Vermes wnioskuje, że nie istniała wśród Żydów tradycja, zgodnie z którą Mesjasz miał umrzeć i zmartwychwstać.

O ile idea zmartwychwstania grała niewielką rolę w nauczaniu Jezusa, o tyle stała się ona centralną ideą w nauczaniu św. Pawła i za taką została uznana przez późniejsze chrześcijaństwo.

Zmartwychwstanie Jezusa w pozostałej części NT

Pozostałe księgi NT  nie dodają zbyt wiele do problemu zmartwychwstania. Listy Jakuba, 2 Piotra, Jana i Judy nic nie mówią w tej kwestii. Tylko I List Piotra ma do powiedzenia coś na ten temat. Apokalipsa ma pojedyncze odniesienia do powszechnego zmartwychwstania.

I List Piotra: zstąpienie Chrystusa do otchłani. Jezus umarły cieleśnie, ale jeszcze nie zmartwychwstały na ziemi, zbawia zmarłych w otchłani. Pomiędzy piątkowym popołudniem a niedzielnym porankiem Jezus odwiedza szeol, skąd zbawia 8 osób: Noego i jego żonę, trzech synów Noego z żonami. Główną nowością jest tu wprowadzenie zdarzeń między śmiercią a zmartwychwstaniem Jezusa: odwiedziny Jezusa w otchłani, symbolizujące możliwość zmartwychwstania dla umarłych przed Jezusem. Mówi o tym Credo jako o „zstąpieniu do piekieł”.

Wnioski końcowe

  1. Większość ST omija temat wskrzeszenia umarłych. Życie kończy się na śmierci, po której ludzie istnieją niepełną egzystencją w szeolu, pozbawieni energii i kontaktu z Bogiem.
  2. Idea życia po śmierci pojawia się w ST po doświadczeniach męczeństwa za wiarę od II w. pne. Staje się ważną częścią żydowskiej tradycji dopiero od II-III w. ne. Współcześni Jezusowi Żydzi nie podzielali powszechnie wiary w zmartwychwstanie.
  3. Należy odróżnić wskrzeszenie od zmartwychwstania. Wskrzeszenie to zwykła kontynuacja życia ziemskiego, zmartwychwstanie natomiast ma dopiero nastąpić, jest oczekiwane wraz z powtórnym przyjściem Chrystusa. Zmartwychwstanie Jezusa to unikalne wydarzenie historyczne i eschatologiczne. Nie jest kontynuacją życia ziemskiego, jest wyjątkowe i stanowi zapowiedź zmartwychwstania wierzących.
  4. Celem zmartwychwstania Jezusa było wniebowstąpienie, połączenie z Bogiem. Jezus zstąpił z nieba, po zmartwychwstaniu wstąpił na niebiosa. Apogeum triumfalnego Chrystusa nie jest zmartwychwstanie, ale niebiańskie wywyższenie.
  5. Nigdzie w NT nie znajdziemy opisu faktycznego powrotu zmarłego Jezusa do życia. Mamy tylko dwa rodzaje dowodów: pusty grób oraz objawienia Jezusa wobec uczniów. Oba te dowody nie są jednoznaczne i niewątpliwe. Nikt niewierzący nie zaufa takim dowodom. Są one dla tych, którzy już wierzą.

Historyk musi odrzucić ewangelijne opowieści o zmartwychwstaniu. Nie spełniają one minimalnych kryteriów naukowości. Historykom pozostają spekulacje. Przedstawimy tu 6 teorii na temat zmartwychwstania Jezusa:

  1. Ciało zostało zabrane z grobu przez kogoś niezwiązanego z Jezusem. Ale: brak świadków przeczy tej teorii.
  2. Ciało Jezusa ukradli uczniowie. Ale: skoro nikt nie spodziewał się zmartwychwstania, po co mieliby kraść ciało? Jest to plotka krążąca po Palestynie w czasie, gdy Mateusz pisał Ewangelię.
  3. Pusty grób nie był grobem Jezusa. Koncepcja bardzo słaba.
  4. Pogrzebany żywcem Jezus opuścił grób. Ale: co się z nim stało? Zniknął? Umarł?
  5. Jezus opuścił Judeę po obudzeniu się ze śpiączki. Brak dowodów.
  6. Czy objawienia Jezusa sugerują duchowe, nie cielesne zmartwychwstanie? Teoria zmartwychwstania duchowego nie wymaga argumentu pustego grobu.

Żadna z tych teorii nie jest wiarygodna dla historyka. Czy nie ma racjonalnego wytłumaczenia dla zmartwychwstania Jezusa? W takim razie jakie jest racjonalne wytłumaczenie powstania i przetrwania chrześcijaństwa? Garść zalęknionych uczniów staje się w pewnym momencie apostołami napełnionymi charyzmatyczną mocą. Nauczają, uzdrawiają. Jezus przekazał im swoją moc, swego ducha. Czuli, że Jezus jest wciąż z nimi. Na dowód tego czynili cuda, rzeczy niezwykłe. Geza Vermes uważa, że Jezus zmartwychwstał w sercach swoich uczniów, którzy Go kochali i czuli, że jest blisko nich.

Bóg w Starym Testamencie

W „Charakterach” styczniowych znany pisarz Ignacy Karpowicz pisze: „zwłaszcza w ST Bóg jest złym, zawistnym sadystą, z wielkimi problemami w kontrolowaniu agresji i napadów złości. Nie widzę w nim ani ociupinki dobra”. Zaczęłam się zastanawiać nad tą ociupinką dobra i poszukiwać jej w Starym Testamencie. Czy Bóg ST jest zły? Ile racji ma Ignacy Karpowicz? Czy obraz Boga prezentowany w ST ma wpływ na chrześcijaństwo, a w szczególności na jego obecny kryzys?

W Starym Testamencie można spotkać wiele obrazów Boga, ale jeden z nich jest dominujący, występuje najczęściej, jest opisywany przez przeważającą liczbę autorów. Jest to obraz Boga–władcy wymagającego od ludzi–poddanych, bezwzględnego posłuszeństwa. Obraz ten wynika z pewnego sposobu widzenia świata, a mianowicie z uporządkowania świata według zasady władzy i podporządkowania. Na szczycie hierarchii ST stoi władca absolutny – Jahwe. Ludzie są Jego sługami, a każde ich postępowanie jest interpretowane w kategoriach posłuszeństwa bądź nieposłuszeństwa. ST koncentruje się przy tym na nieposłuszeństwie, które rodzi gniew Boga. Pierwsza historia z Księgi Rodzaju o Adamie i Ewie już zawiera ten wątek: ludzie nieposłusznie zjedli owoc z drzewa poznania dobra i zła, za co zostali ukarani wygnaniem z Edenu. Nieposłuszeństwo zawsze pociąga za sobą karę. Noe – kolejna historia, w której Bóg karze ludzi za złe postępowanie, rozumiane jako nieposłuszeństwo. Abraham – bohater wychwalany przez autora Biblii jako posłuszny aż do poświęcenia swojego dziecka. Posłuszny wbrew naturze, wbrew miłości, wbrew moralności. Ta pochwała posłuszeństwa odcisnęła swe piętno także na chrześcijaństwie – Jezus był posłuszny aż do śmierci, co sugeruje, że Bóg wymagał od Niego śmierci. ST zawiera również przemyślenia kwestionujące ten tradycyjny obraz Boga, lecz są one w mniejszości, na przykład w Księdze Hioba, niektórych Psalmach oraz w pewnych słowach niektórych proroków. Dopiero Jezus zdoła odwrócić całkowicie logikę ST, zrewidować obraz gniewnego i karzącego Boga, a stosunki Bosko-ludzkie przedstawić jako równorzędne raczej niż hierarchiczne. U Jezusa człowiek to przyjaciel Boga, nie sługa. Bóg jest przede wszystkim dobry i wybaczający. U św. Pawła sprawiedliwość Boga polega na miłosierdziu. Nowy Testament wykorzystał pewne marginalne wątki Starego, aby zrobić prawdziwą religijną rewolucję. Rewolucja ta nie do końca się powiodła, ponieważ nie udało się zmienić obrazu Boga w ludzkiej mentalności, było to za trudne dla człowieka czasów Jezusa i nadal jest za trudne dla chrześcijanina XXI wieku. Także NT nie oderwał się (bo nie mógł) na tyle kategorycznie od Starego, aby rewolucja ta się powiodła. Jednak wydaje mi się, że jeśli chodzi o samego Jezusa, to właśnie takiej rewolucji myślowej chciał. Pragnął przemiany umysłów, metanoi, a głównym Jego celem było zmiana myślenia na temat Boga.

Używając cytatów z Septuaginty postaram się teraz bardziej szczegółowo wyjaśnić moje przemyślenia na temat Boga Starego Testamentu. Jaki obraz Boga przedstawia nam Księga Izajasza? Księga ta miała trzech autorów. Pierwszy autor, prawdopodobnie sam prorok Izajasz, słyszy w wizji słowa Boga, który jest rozczarowany i zagniewany, ponieważ naród Izraela nie rozpoznaje Go ani nie rozumie. „Biada ci, występny narodzie, ludu przeżarty grzechami, plemię zepsute, synowie nieprawości! Porzuciliście Pana, pobudziliście do gniewu Tego, który jest Świętym Izraela. Pewnie ciągle jeszcze chcecie być chłostani, skoro nadal dopuszczacie się nieprawości!” (Iz 1, 4). Bóg karze tych, którzy nie są posłuszni Jego prawu. Uważa, że strach przed karą powinien skłonić ludzi do posłuszeństwa. „Jeśli naprawdę zechcecie być mi posłuszni, będziecie spożywać z dóbr tej krainy. Jeśli natomiast nie zechcecie i nie będziecie mi posłuszni, dosięgnie was miecz żarłoczny” (Iz 1, 19).  Bóg ma doprawdy dość grzechów ludzi, mdli Go z ich powodu, ofiary są dla Niego obrzydliwością, gardzi świętami. Nie wysłucha ich modlitw dopóki się nie poprawią, dopóki nie zaczną postępować dobrze, właściwie, zgodnie z przykazaniami. Bóg rządzi twardą ręką. Zgładzi nieposłusznych, wyrzuci zdeprawowanych, którzy zostaną starci na proch. Spłoną grzesznicy i sprawcy nieprawości. Bóg występuje tutaj jako władca żądający posłuszeństwa. Lęk przed karą ma być motywacją do czynienia sprawiedliwości. Bóg jest kontrolerem i sędzią, zapalczywym i do głębi przejętym złem, jakie ludzie sobie nawzajem wyrządzają. Władca ten nie pyta o przyczyny złego postępowania ludzi, o okoliczności łagodzące, nie chce wcale analizować głębin ludzkiej duszy. Sprawa jest prosta i oczywista: dałem wam zasady, macie je stosować, bo jeśli nie, to będąc wszechmocnym władcą zrobię z wami porządek. Bóg ten napomina ludzi z powodu grzechów takich jak oszustwa, kradzieże, oddawanie czci idolom, zapominanie o prawach sierot i wdów. Sam jednak zapowiada zagładę, czyli śmierć oraz nałożenie cierpień na ludzi. Oburza Go zadawanie sobie wzajemnie cierpień przez ludzi, ale sam czuje się uprawniony do zadawania cierpień. On bowiem jest sprawiedliwy. Zadawanie cierpień jako kara za złe postępowanie jest sprawiedliwe. Nadane przez Niego prawo przewiduje karę śmierci za pewne wykroczenia. Niemoralne jest czynienie zła dla własnej korzyści, ale moralne jest czynienie zła jako odpłaty za zło. Bóg zatem jest w porządku. On sam nie jest zdolny do grzechu / niesprawiedliwości, choć jest zdolny do zła – zabijania i zadawania cierpień. Pojęcie sprawiedliwości u tego Boga obejmuje czynienie zła jako odpłaty za grzech. Bóg Izajasza jest tutaj przede wszystkim władcą wymagającym posłuszeństwa od poddanych. Słabość ludzi i ich niezdolność do zachowania najwyższych standardów moralnych nie interesują Go i nie są dla Niego żadnym usprawiedliwieniem. Żąda zmiany postępowania i tylko ten, kto oczyści się z grzechu będzie mógł z Nim dyskutować.

Bóg Izajasza wzbudza strach. Izajasz każe się ukryć przed Nim w jaskiniach, aby uniknąć grozy ujrzenia oblicza Pańskiego. Pan pojawi się na ziemi, aby „zniszczyć ten kraj doszczętnie”. W ten dzień, zwany Dniem Pana wszyscy bezczelni, wyniośli i butni zostaną poniżeni. Bóg zdaje się być przekonany, że największymi grzesznikami są ludzie posiadający władzę i prestiż społeczny: wielcy, mocni, wojownicy, sędziowie, prorocy, wieszczki, zasiadający w radzie starszych, czcigodni doradcy, biegli rzemieślnicy. To przeciwko nim Bóg powstanie, w obronie biednych i pokrzywdzonych: „Sam Pan przybędzie, aby osądzić starszyznę ludu i jego przywódców”. (Iz 3, 14) Mający władzę zostaną przez Pana zdegradowani.

Bóg Izajasza nie lubi zalotnych kobiet. Spotkać je ma surowa kara za to, że „chełpiły się sobą, chodziły z dumnie wyprostowanym karkiem, że zalotnie strzelały oczami, że idąc tanecznym krokiem, ciągnęły za soba tren szaty”. Kara wydaje się nam niewspółmierna do „winy”, o ile zalotność można nazwać winą. Pan odbierze tym kobietom ich nakrycia i ozdoby, każe im chodzić nago. „I zamiast przyjemnych wonności będzie brud, zamiast ozdobnym pasem obwiążą cię powrozem, zamiast złotej biżuterii na głowie świecić będziesz za swe postępki łysiną, zamiast chitonu podbitego purpurą owiniesz się włosiennicą. Twój syn najdorodniejszy, tak ukochany przez ciebie, padnie od miecza i od miecza padną wasi dzielni wojownicy”. (Iz 3, 24-25) I to wszystko tylko za uleganie skłonnościom do ładnych strojów i biżuterii?

Gniew Pana trwa długo i nie mija, dopóki nie dokona się prawie całkowite unicestwienie narodu. Pozostanie tylko „reszta” Izraela, czyli mniejszość. „Pan Zastępów uniósł się gniewem na swój lud, wyciągnął przeciw nim swoje ramię i uderzył w nich, aż zadrżały góry. Dlatego ich trupy leżały jak kupy gnoju na środku drogi. A mimo tego wszystkiego nie mógł nadal odstąpić od gniewu i to ramię nadal musiało sięgać daleko” (Iz 5, 25).

Generalnie przesłanie Izajasza, jak zresztą wielu innych proroków, można streścić w sposób następujący: lud Izraela nie przestrzega Prawa danego przez Jahwe, grzeszy, czci innych bogów, czego konsekwencją jest gniew Pański objawiający się zsyłaniem wszelkiego rodzaju klęsk i cierpień na naród wybrany, a w ostateczności zgładzeniem większości tego niewiernego ludu. Pozostaje tylko przy życiu jakaś cudem ocalała „reszta”, która już oczyszczona z nieprawości, sprawiedliwa i posłuszna Jahwe, ma się rozmnażać i z której ma wyrosnąć jakiś naród czystszy, lepszy i bezgrzeszny. Nadzieje te okazują się płonne, a potomstwo „reszty”, tak samo wiarołomne i grzeszne jak przodkowie, znów zasługuje na surową karę. I historia się powtarza. Należy podkreślić, że „reszta”, jak nazwa wskazuje, będzie niewielka: „Tych, którzy z nich ocaleją, da się określić niewielką liczbą, nawet dziecko będzie potrafiło spisać ich wszystkich” (Iz 10, 19). „Choćby bowiem ludność Izraela była tak liczna jak ziarna piasku nad morzem, tylko resztki z nich ocaleją” (Iz 10, 22).

Pan wykonuje swoje kary na narodzie wybranym posługując się armiami wrogimi Izraelowi. „Owego dnia Pan świśnie na muchy, które są panami ujścia rzeki Egiptu, i na pszczoły z krainy Asyryjczyków” (Iz 7, 18) Chodzi tu o wojska Egiptu i Asyrii, które mają zaatakować królestwo Judy i w imienu Pana ukarać grzeszny lud. Izajasz uważał, że jedynym wytłumaczeniem klęsk Izraela jest słuszna kara Boża za nieprawości ludu. Bóg jako sędzia, król i władca ma prawo karać swoje sługi – ludzi, ma prawo oczekiwać od nich posłuszeństwa i pokory. W wydarzeniach historii, złych czy dobrych, musi istnieć jakiś głębszy sens, skoro świat jest stworzony i kierowany przez Jahwe. Jeśli narodowi wiedzie się dobrze, musi to być jego zasługą: ludzie widocznie przestrzegają Prawa i nie można im zarzucić niepsrawiedliwości. Jeśli na lud spadają klęski i cierpienia, sam lud jest sobie winien. Jahwe tak zależy na posłuszeństwie i sprawiedliwości, że nie może znieść odstępstwa swego ludu. Jahwe interesuje się przy tym jedynie „swoim” ludem, wszystkie inne narody traktuje przedmiotowo, jako narzędzia do ujarzmienia Izraela. „Biada Asyryjczykom, bo w ich rękach jest rózga mojej zapalczywości i gniewu. Wyślę bowiem mój gniew przeciw narodowi zepsutemu. Nakażę, aby na moim ludzie dokonał grabieży, żeby go złupił, żeby stratował miasta, a ich samych wdeptał w pył ziemi” (Iz 10, 5).

Izajasz widzi nadzieję dla ocalałej „reszty”. Ma nią przewodzić władca z pokolenia Dawida, zwany Wysłannikiem Wielkiego Planu, który przyniesie pokój umęczonemu wojnami Izraelowi. Oto prawo i sprawiedliwość zapanują teraz na wieki dzięki interwencji owego wysłannika. Pod jego władzą ocalała reszta Izraela będzie żyła w pokoju, zachowując przykazania, a cała ziemia napełni się poznaniem Boga. Władca ten będzie królem wszystkich narodów. Kiedy już nastąpi ten wspaniały okres pokoju i poznania Boga, ludzie będą mogli znowu Go wysławiać: „Pragnę, o Panie, wysławiać Ciebie. Choć bowiem rozgniewałeś się na mnie, to ten swój gniew powściągnąłeś i zlitowałeś się nade mną. Oto mój Bóg jest moim wybawcą i Panem. Jemu zaufam, dzięki Niemu doznam ocalenia. Nie będę się lękał, bo Pan jest moją chwałą i uwielbieniem” (Iz 12, 1-2). Rzeczywiście, „reszta” będzie mogła się modlić i wysławiać Pana, ale czy tak łatwo zapomni o utraconych bliskich, którzy się do elitarnej „reszty” nie załapali?

Wizje Izajasza bardzo często dotyczą dnia Pańskiego, znacznie rzadziej – nadziei i ocalenia. „Wznieście lamenty, bo już blisko jest ów dzień Pański. Wkrótce tu od Boga przybędzie zguba. Z tego powodu każde ramię zwiotczeje i serce każdego człowieka osłabnie ze strachu. … Oto się zbliża dzień Pański, nieprzebłagany, dzień oburzenia i gniewu, żeby pustynią uczynić całą zamieszkałą ziemię i usunąć z niej grzeszników” (Iz 13, 6-9). Następują potem proroctwa wielkich mordów, grabieży, gwałtów, bezlitosnego zniszczenia, cierpień, udręki i niewoli. Po tym wszystkim „Bóg pozwoli ci odpoczywać”, a „po wychłostaniu ludu gniewem, plagą nieustępliwą, po uderzeniu narodu ciosem nieubłaganiej złości teraz już jest spokojny” (Iz 14, 6-7).

Księga Lamentacji przedstawia podobny pogląd na historię Izraela i udział w niej Boga. Oto Jerozolima jest zniszczona przez Asyryjczyków, świątynia leży w gruzach, ludzie cierpią głód, większość z nich jest po zdobyciu miasta uprowadzona do Babilonii. Księga Lamentacji winą za te klęski obarcza Izraelitów. Są one karą Boga za niesprawiedliwość i grzechy ludu. „Pan upokorzył je (Jeruzalem) za ogrom jego czynów bezbożnych” (Lm 1,5). „Grzechowi uległo Jeruzalem, dlatego ruiną się stało” (Lm 1,8) Prorok Jeremiasz lamentuje nad losem Jeruzalem i opłakuje jego tragedię. Gniew Pana spadł także na niego: „Przemawiał Pan przeze mnie, a teraz w dniu swego gniewu upokorzył mnie. Posłał ze swej wysokości ogień i w moich kościach go osadził. … Ruiną mnie uczynił i sprawił, że każdego dnia ból mnie przenika” (Lm 1,13). Swoje własne cierpienia przypisuje Jeremiasz także gniewnemu Bogu. Gniewnemu, lecz sprawiedliwemu. Sprawiedliwość Boga ma polegać na karaniu i zabijaniu ludzi grzesznych. Pan z opiekuna ludu wybranego robi się jego przeciwnikiem: „Gniew swój rozprzestrzenił jak pożar. Pan stał się przeciwnikiem, zmiażdżył Izraela” (Lm 2,4-5). Jego gwałtowny gniew nie zna litości. Pan nie żałuje dokonanych zniszczeń. Jeremiasz skarży się na okrutne postępowanie zawziętego Boga, który zamiast w jasność prowadzi go w ciemności, który usuwa z jego duszy pokój, zabiera szczęście i nadzieję. Mimo to powtarza sobie słowa ufności wobec tego twardego i bezlitosnego Boga: „Dobry jest Pan dla tych, którzy Go oczekują, dla duszy, która Jego dobroci szukać będzie. Trwać ona będzie i w spokoju oczekiwać na ratunek od Pana” (Lm 3,25-26). Jeremiaszowi nie pozostaje nic innego niż czekać pokornie na ratunek i uznać, że sam jest sobie winien,  że spotyka go los tak okrutny. Widać jednak, że ten konflikt go niezmiernie męczy i wyczerpuje psychicznie. Chciałby się zbuntować, ale nie śmie. Kto odważy się w Starym Testamencie zbuntować przeciw gniewnemu Bogu zadającemu ciosy, cierpienia i uśmiercającemu ludzi? Hiob. Jeremiasz jeszcze próbuje wynaleźć dla Boga okoliczności łagodzące: „On, gdy upokorzy, potem według ogromu swego miłosierdzia zlituje się. On przecież nie z głębi serca swego odsuwa się i upokarza synów ludzkich” (Lm 3,32-33). Jeremiasz wydaje się uznawać wygaśnięcie Bożego gniewu i ostateczne zlitowanie się (do czasu kolejnej niewierności) za wystarczające usprawiedliwienie bezlitosnego postępowania Boga wobec ludzi. Prorok uważa, że Bóg jest jednak miłosierny mimo to, że Jego czyny temu przeczą. Sprawiedliwość rozumiana jako odpłata jest sprawą najważniejszą w tym obrazie Boga. W taki mniej wiecej sposób widzi Boga cały Stary Testament, z małymi wyjątkami. Do wyjątków tych należy przede wszystkim zaliczyć Księgę Hioba.

Hiob – człowiek odważny polemizuje z tą tradycyjną wizją Boga Starego Testamentu i nie zgadza się na nią. Doświadczenie cierpienia zmusza go do filozoficznych rozważań: jeśli Bóg jest dobry, to skąd bierze się zło, którego doświadcza Hiob? Czyżby Bóg był zdolny do czynienia zła? Jeśli nie Bóg zadaje cierpienia, to kto właściwie jest za nie odpowiedzialny? Jeśli Hiob jest sprawiedliwy, to rozumienie cierpień jako kary za grzechy jest bezsensowne. Jeśli cierpienie spotyka niewinnego człowieka, to gdzie jest Bóg, który by go chronił? Hiob śmiało oskarża Boga, wzywa Go do dyskusji. Księga Hioba jest księgą buntu, księgą kryzysu i księgą żądającą zmiany tradycyjnego obrazu Boga. Nie prowadzi ona do żadnych konkretnych konkluzji na temat tego, jaki mianowicie jest Bóg Izraela, ale kwestionuje tradycyjne poglądy i żąda ich rewizji. Kropkę nad „i” postawi w tej dyskusji dopiero Jezus.

Bóg Starego Testamentu to Bóg św. Augustyna, budzący trwogę i drżenie, chętnie chłoszczący swoje sługi, którego jedyną metodą wychowawczą jest kara. Św. Augustyn pozostał niewrażliwy na przesłanie Jezusa, nie zauważył Jezusowej rewolucji. Zamknięty w starotestamentowych koncepcjach karzącej sprawiedliwości, posunął ją do ostateczności. Korzystając zapewne z koncepcji „reszty Izraela” wpadł na pomysł nielicznej elity zbawionych contra massa damnata – potępieńców, którzy stanowią zdecydowaną liczebną większość. Chrześcijaństwo „zawdzięcza” wiele w tej mierze Augustynowi.

Na refleksję człowieka współczesnego, że wszak Bogu nie przystoi gniew i zacietrzewienie, Kościół wynajduje usprawiedliwienie, jakoby to nie był zwykły gniew, ale gniew święty (patrz art. J. Augustyna „Święty i nieświęty gniew”, Życie Duchowe Wiosna 30/2002). J. Augustyn koncentruje się tutaj nie na gniewie Jahwe, ale na tych kilku epizodach z Nowego Testamentu, które mówią o gniewie Jezusa. Autor porównuje tutaj gniew Jezusa do gniewu Jahwe, „który trwa tylko chwilę, a Jego łaskawość przez całe życie” (Ps 30, 6). Gniew, oburzenie Jezusa, Jego gwałtowne słowa były jakoby „owocem Jego Boskiej świętości”. Według Józefa Augustyna nie można porównywać naszego ludzkiego „nieuporządkowanego” gniewu ze świętym gniewem Jezusa – Boga. Znów znajdujemy ulubione słówko niektórych chrześcijan: „nieuporządkowanie”. Czy zatem można przyjąć, że święty gniew jest „uporządkowany”? A jeśli jest to właśnie gniew burzący, destrukcyjny, niepohamowany, gniew jak ogień trawiący? W końcu według autorów ST gniew ten powodował zagładę, śmierć i spustoszenie na ziemi. Czy nazwanie go „świętym” i „uporządkowanym” rozwiązuje sprawę oskarżania Boga o znęcanie się nad ludźmi?

Poszukajmy teraz tej odrobiny dobra w Bogu, która z pewnością istnieje w ST. Dominujący obraz Boga odpłaty i kary nie jest jedynym. Już wspominałam o Hiobie, który oskarżając Boga o zadawanie cierpień robi wyrwę w tradycyjnym systemie poglądów na Boga. Z pewnością niektóre Psalmy, albo przynajmniej ich niektóre wersety mówią o dobrym Bogu, jak cytat wcześniej przeze mnie wspomniany o krótkim gniewie, a długotrwałej łasce. Wybieram na chybił trafił kilka psalmów. Psalm 3 prosi Boga o pomoc i ratunek w obliczu wrogów nastających na życie człowieka. Psalmista uważa, że Pan się nim opiekuje, powstanie i ocali go. Ocalenie to ma się jednak dokonać poprzez pokonanie przez Pana jego wrogów: „Ty przecież poraziłeś wszystkich, którzy bezpodstawnie wrogość mi okazywali. Ty wybiłeś zęby występnym”. (Ps 3, 8) Bóg dba tutaj jedynie o swojego wyznawcę, inni ludzie nie są mu drodzy, karze ich, jeśli zagrażają Jego wyznawcy. Bóg nie jest jednakowo dobry dla wszystkich. Widać tutaj oczywistą sprzeczność z nauczaniem Jezusa, że Bóg jest jednakowo dobry dla dobrych i złych. Bóg w Psalmie 3 jest Bogiem wybranej przez siebie mniejszości.

Psalm 7 jest modlitwą człowieka, który uważa się za sprawiedliwego i bezgrzesznego. Każe Bogu odprawić nad sobą sąd, jest gotów ponieść śmierć i stracić swe dobre imię, jeśli Bóg znajdzie w jego życiu jakąś nieprawość. Skoro uważa się za sprawiedliwego to zasługuje na dobry wyrok sądu Bożego, w przeciwieństwie do jego nieprzyjaciół, grzesników, którzy zasługują na karę: „Powstań, Panie w swym gniewie, okaż swoją wielkość aż do najdalszych granic moich nieprzyjaciół”. Bóg cierpliwie czeka na nawróceni, ale jeśli to nie następuje, „On do połysku wyostrzy swój miecz. On łuk swój już napiął i trzyma gotowy, już mu przygotował śmiercionośne pociski”. Sprawiedliwość Pana polega na nagrodzie dla sprawiedliwych, a śmierci dla grzeszników. Zadawane przez człowieka zło wraca do niego, a wykonawcą wyroku śmierci jest Pan. Jest to sprawiedliwość rozumiana zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Przeciw koncepcji takiej sprawiedliwości występował Jezus, chociażby swoimi słowami o grzesznikach, którzy wejdą do królestwa przed sprawiedliwymi. Sprawiedliwość w Psalmie 7 nie polega na karze adekwatnej do grzechu. Wydaje się, że śmierć czeka wszystkich, którzy grzeszą, małych, średnich i wielkich grzeszników. Lęk przed karą ma stanowić motywację do nawrócenia.

Psalm 8 wyraża zachwyt człowieka nad Bogiem, który dał mu życie, ustanowił go strażnikiem świata, pamięta o nim i opiekuje się nim. Psalm mówi o człowieku w ogólności, zatem można myśleć, że Bóg opiekuje się każdym człowiekiem, nie tylko narodem wybranym.  Psalm ten nie wspomina o karach i zasadzie odpłaty.

Psalm 15 opisuje człowieka sprawiedliwego, który ufa Bogu, że zawsze jest obecny po jego prawicy i podtrzymuje go. „Dzięki temu moje serce napełnia szczęście i język mój jest rozradowany; nadto i ciało moje spokojnie spoczywa w namiocie, bo ufa, że mojej duszy nie zostawisz w otchłani i  nie dopuścisz, by Twój święty doznał rozpadu”. Jest tu widoczna nadzieja na jakiś rodzaj przetrwania człowieka, jakieś życie wieczne w radości z Bogiem. Bóg daje człowiekowi nadzieję, że śmierć może być pokonana. To przebywanie z Bogiem zarezerwowane jest tylko dla sprawiedliwych.

W Psalmie 17 wystepuje Bóg, który jest ostoją, ucieczką, wybawieniem i schronieniem dla króla Dawida – pomazańca. Pan słyszy głos Dawida wołającego Go na pomoc. Przybywa na to wołanie ze swoim gniewem, ogniem i pociskami. Rozprasza szeregi wroga i ratuje Dawida wyciągając go ze środka jakiejś przerażającej bitwy. Zaraz jest jednak zaznaczone, że Pan ratuje tylko świętych bez skazy, o czystych rękach, nienagannych i pochodzących z rodu Dawida. Ich wrogów „ściera na proch”, „rozdeptuje ich jak uliczne błoto”. Boga wychwala Dawid za to, że dał mu władzę nad ludami oraz za to, że pokonał jego nieprzyjaciół. Bóg niesie ocalenie swemu królowi i okazuje łaskawość jego potomstwu. Mamy tu do czynienia z podobnym wyobrażeniem Boga, jakie miał cesarz Konstantyn, który został chrześcijaniem, ponieważ zwyciężył bitwę „w znaku Chrystusa”. Widoczne ziemskie zwycięstwa władców przypisywane Bogu są powodem, dla którego Bóg ten jest wielbiony. Jest On Bogiem zwycięzców.

Psalm 38 zawiera już wyraźny protest przeciwko Bogu zemsty: „Zabierz ode mnie swe baty; ja już omdlałem od siły Twojej ręki. Ty za nieprawość chłoszczesz człowieka karaniem i sprawiasz, że jak pajęczyna rozrywa sie jego życie. I na darmo szmocze się każdy człowiek. … przecież jestem tylko gościem u Ciebie i tylko przechodniem, jak wszyscy moi przodkowie. Zaniechaj karania mnie, niech odetchnę. Zanim stąd odejdę i już mnie tu więcej nie będzie”. Jest to bardzo przejmujący i wzruszający tekst. Psalmista widzi, że to przecież Bóg go stworzył, więc dlaczego karze mocno i bezlitośnie człowieka, który ma w porównaniu z Bogiem życie krótkie i nędzne. Psalmista prosi tylko o uwolnienie od cierpień, o odetchnięcie i wytchnienie. Prośba minimum. Nie chce nawet oglądać wspaniałości życia wiecznego w namiocie Boga, wystarczy mu życie doczesne, w miarę znośne. Bóg jako wykonawca wyroków skazujących, jako sędzia, nie znajduje już takich zachwytów w oczach Psalmisty, który chce po prostu, aby dał mu spokój, aby przestał go chłostać. Nie marzy o wspaniałym szczęściu, jakie czeka sprawiedliwych, nie uważa się nawet za sprawiedliwego. Chce uwolnić się od Boga zemsty, nie zależy mu na takim Bogu. Bunt ten bedzie bliski Jezusowi z Nazaretu i będzie się On starał przekonać ludzi, że Bóg nie zadaje cierpień, ale od nich uwalnia.

Zalążki myśli Jezusa można znaleźć także w Księdze Ozeasza. Są tu pewne myśli, które być może wpadły mocno w serce Jezusa, jak na przykład ta: „Miłości pragnę, nie krwawej ofiary; uznania Boga, nie całopaleń” (Oz 6,6). Jezus każe zastanawiać się swoim uczniom, co mianowicie mają znaczyć powyższe słowa. Inne ciekawe słowa z tej księgi to: „Nie postąpię zgodnie z porywem swego gniewu; nie opuszczę Efraima, tak by został wymazany z pamięci. Ja bowiem bogiem jestem, nie człowiekiem; jestem święty wśród ciebie, nie wkroczę do miasta” (Oz 11,9). Jest to cytat wyjątkowy wśród typowych dla ksiąg prorockich ostrzeżeń, gróźb, złorzeczeń, kar, odpłat, zniszczeń i zagłady. Większość Księgi Ozeasza jest utrzymana w typowym starotestamentowym tonie Boga odpłaty. Gniew Boga nabiera tu może bardziej cech rozpaczy z powodu zdrady, jakiej dopuściła się względem Niego nierządnica Izrael. Ten jeden cytat jednak wskazuje na to, że autor księgi mial niejakie wątpliwości, czy Bóg wylewając swój gniew na ludzi zachowuje się naprawdę bosko, czy po ludzku. Bóg opamiętuje się tutaj i nie chce (przez chwilę przynajmniej) dać się ponieść gniewowi. Inna ciekawa myśl w tej księdze to stwierdzenie wyjątkowe dla Starego Testamentu, iż Bóg kocha Izraela mimo jego grzeszności. Nakazuje Ozeaszowi pokochać nierządnicę i pojąć ją za żonę. Być może jest to tylko literacki symbol przedstawiający związek między Bogiem a ludem – na podobieństwo męża i żony. Żona, choć niewierna, jest kochana przez męża. „Jeszcze raz idź i pokochaj kobietę, która lubi zepsucie, cudzołożnicę. W taki sam sposób Bóg miłuje synów Izraela, choć oni zwracają swe oczy ku cudzym bogom i tak lubią te placki z rodzynkami” (Oz 3,1). Dotychczas Bóg kochał tylko sprawiedliwych i sprzyjał tylko sprawiedliwym. Teraz następuje zmiana: Bóg może kochać grzesznika.

Także Księga Jonasza przynosi nową koncepcję Boga. Bóg odstępuje tutaj od planu zagłady Niniwitów ze względu na ich niedojrzałość. Zaczyna rozumieć ludzkie słabości. Jest Panem ocalenia. Jonasz mówi o Nim: „Ty jesteś litościwy, miłosierny, bardzo tkliwy i chętny do zmiany planów w sprawie niedoli” (Jn 4,2). Pan mówi do Jonasza, który woli mimo wszystko Boga twardego i odpłacającego złem: „Tobie szkoda dyni, pod którą tobie jednemu było dobrze. I nie ty ją pielęgnowałeś. Wyrosła jednej nocy, innej nocy zmarniała. A ja nie miałbym oszczędzić Niniwy, tego ogromnego miasta, w którym mieszka więcej niż sto dwadzieścia tysięcy takich ludzi, którzy nawet nie potrafią odróżnić swej prawej ręki od lewej, a nadto mnóstwo zwierząt?” (Jn 4, 10-11). Znak Jonasza w NT rozumiany jest przede wszystkim jako symbol zmartwychwstania: trzy dni Jonasza w brzuchu wielkiej ryby odpowiadają trzem dniom od śmierci do zmartwychwstania. Ale można znak Jonasza rozumieć inaczej: jako przemianę Boga. Bóg przed wejściem do ryby (jakoby śmiercią) jest Bogiem odpłaty, zemsty i zagłady. Bóg wychodzi z ryby (rodzi się na nowo) i staje się nowym Bogiem, tkliwym, litościwym i rozumiejącym. Historia ta pokazuje ewolucję wyobrażeń ludzi o Bogu.

Widać zatem, że ST zawiera w sobie małe ziarenka, z których wykiełkuje obraz Boga według Jezusa. Jezus skoncentrował się na tych małych ziarenkach wątpliwości i buntu rozrzuconych po Starym Testamencie i na nich zbudował nową koncepcję relacji Bóg-człowiek. Mówić, że Jezus jest po prostu kontynuatorem idei judaizmu zawartych w ST to błąd. On jest wielkim wywrotowcem, który z niewielu wątków kwestionujących stare idee stworzył nową wielką koncepcję, którą w pewnym stopniu zrozumiało chrześcijaństwo. Uważam, że nowość i przełomowość koncepcji Jezusa nie została zrozumiana w pełni przez chrześcijaństwo.

Simone Weil, słynna filozofka i działaczka społeczna, która zagłodziła się na śmierć, zafascynowana chrześcijaństwem, odrzucała Boga Starego Testamentu. Uważała, że z małymi wyjątkami (Ks. Hioba, Pieśni nad Pieśniami i Psalmów) Bóg ST jest raczej wszechmocny niż dobry. Według Simone, tradycja hebrajska, podobnie jak rzymska dusi od 2000 lat boską inspirację chrześcijaństwa. Jahwe brakuje litości. Jest On jedynie Bogiem mocy. Tymczasem Chrystus przyniósł koncepcję Boga litości i miłości, której nie da się pogodzić z Jahwe Starego Testamentu.

F. Nietzsche, znany krytyk chrześcijaństwa, uważał, że koncepcja Boga ST opierająca się na ideach grzechu, winy, ofiary, sądu, zadośćuczynienia, kary i nagrody jest kłamstwem wymyślonym przez kapłanów w celu manipulowania ludźmi i zdobycia władzy nad nimi. Nietzsche nie uznawał żadnego „moralnego porządku świata” strzeżonego przez Boga. Nie wierzył w Boga ani żaden świat nadprzyrodzony. Koncepcje ST nie odpowiadają według niego żadnej prawdziwej rzeczywistości. Uważał też, że Jezus buntował się przeciwko takim koncepcjom oraz hierarchiom kapłańskim, co doprowadziło Go do śmierci. „Nie widzę, przeciw czemu zwrócony był bunt, za którego sprawcę Jezus uchodził w rozumieniu lub n i e p o r o z u m i e n i u ludzkim, jeśli to nie był bunt przeciwko Kościołowi żydowskiemu. Kościołowi w tym samym zgoła znaczeniu, w jakim go dziś używamy. Był to bunt przeciw hierarchii społecznej – nie przeciw jej zepsuciu, lecz przeciw kaście, przywilejowi, porządkowi, formule; była to niewiara w „ludzi wyższych”, „Nie” – powiedziane wszystkiemu, co było kapłanem i teologiem” (Nietzsche, „Antychryst”, r. 27) Tak, też tak myślę. Jezus buntuje się przeciw porządkowi świata dominującemu w ST. Wprowadza porządek odwrotny, wywrotowy, którego zaczyn można odnaleźć pilnie studiując ST i zwracając uwagę na szczególiki, które są zwiastunami dobrej nowiny.

Cierpię, więc jestem człowiekiem? Jestem człowiekiem, więc cierpię?

Buddyzm wychodzi z założenia, że cały świat przeniknięty jest cierpieniem. Wszystkie byty cierpią: ludzie, zwierzęta, demony, półbogowie, a nawet bogowie. Odczuwanie cierpienia nie jest cechą jedynie ludzką. Co wiecej, może się okazać, że nie dotyczy wyłącznie świata natury! Futurolog James Canton (G. Wyborcza, 24-26 grudnia 2013) przekonuje nas, że w niedalekiej przyszłości ludzie skonstruują roboty zdolne do odczuwania bólu, aby móc współodczuwać z chorymi, którymi będą się opiekować. Stanisław Lem w jednym z opowiadań o pilocie Pirxie posunął się jeszcze dalej: opisał melancholię samotnego robota, który wcale nie był zaprogramowany do odczuwania bólu, zwłaszcza psychicznego.

Świat przenika cierpienie. Jest to stwierdzenie zarówno smutne, jak i wyzwalające z przymusu bycia szczęśliwym, tak charakterystycznego dla współczesnych społeczeństw Zachodu. Gdy dopada nas kryzys życiowy, gdy coś się nie układa, gdy czujemy się zdołowani i sfrustrowani, cierpienia dokłada nam sama myśl o tym, że oczekuje się od nas abyśmy byli szczęśliwi, abyśmy dzielnie i uśmiechem na ustach szli przez życie, wzięli się w garść i odkryli, że szczęście zależy tylko od nas, że jesteśmy kowalami własnego losu i musimy umieć stworzyć swe własne szczęście. Czy naprawdę to takie proste? Czy naprawdę zawsze sami potrafimy pokonać trudności życiowe? Czy którykolowiek z jakże popularnych poradników typu „jak przestać marudzić i zacząć być szczęśliwym” może nam pomóc? A jeśli to stan cierpienia jest dla nas bardziej naturalny? A jeśli natura świata jest taka, że trzeba cierpieć? A jeśli nie ma niezawodnej ucieczki w świat szczęśliwości? A jeśli świat totalnej szczęśliwości i braku zdolności do odczuwania bólu to świat, któremu czegoś brakuje? A może należy właśnie marudzić na świat i los? Może należy być smutnym, zawiedzionym i rozczarowanym jak Kohelet? Zarówno buddyzm jak i Kohelet mają w sobie to dające ulgę poczucie wolności od przymusu bycia szczęśliwym, tą radosną rezygnację. Skoro zgodzimy się z Koheletem, że sprawy ludzkie to marność, pustka, pogoń za wiatrem, to już przestajemy łudzić się, że szczęście dadzą nam bogactwo, kariera, liczni kochankowie, władza, osiągnięcia, uczty i rozrywki. Ostudzimy swe ambicje życiowe i nie będziemy żądać rzeczy niemożliwych, pogodzimy się z nieuchronnym niespełnieniem, zadowalając się rzeczami małymi, miłymi choć przemijającymi.

Nie znaczy to, że zawsze w życiu należy przyjąć postawę rezygnacji. Kohelet powiedziałby, że jest czas walki o szczęście i jest czas poddania się.  Czasem trzeba się poddać, aby zacząć walczyć. Kohelet i buddyzm mogą pomóc w czasie kryzysu, pomóc w rozpoznaniu naszej ludzkiej kondycji naznaczonej cierpieniem. Lecznicze właściwości Koheleta i buddyzmu poznałam w czasie mojego własnego kryzysu życiowego. Do trzydziestki wszystko w moim życiu podążało raczej do przodu, z postępem, ku większej satysfakcji, z dala od problemów. Był to czas rosnącego szczęścia wyrażającego się w rosnącej pewności siebie, rosnącej liczbie koleżanek i kolegów, rosnącej pensji, nierosnącym rozmiarze ciuchów i niezachwianej nadziei na wspaniałe życie, jakie mnie czeka. Nagle spadłam z tej pozytywnej spirali zmierzającej w górę w momencie, kiedy zostałam matką. Nie była to depresja poporodowa. Był to czas rozważań egzystencjalnych, które ogarnęły mnie za sprawą macierzyństwa. Pierwszy rok macierzyństwa to było dla mnie nieustanne wyczerpanie fizyczne i stres. Moje JA zostało dramatycznie zredukowane do roli matki. Ten wszechogarniający obowiązek zawładnął moim życiem w 100%, tak że na mnie samą nie było już miejsca ani czasu. Nie godziłam się na to moje zniknięcie z życia i utratę tożsamości. Miłość do dziecka jest bardzo wymagająca i wciągająca. Jest czymś oczywistym i czymś, czemu nie sposób się oprzeć, czymś, co rządzi tobą czy tego chcesz, czy nie. Dziecko musi nasycić się matką, jej miłością i poświęceniem. Matka daje dziecku życie nie tylko w sensie wydania go na świat, ale nakarmienia miłością. Drugą stroną tej mocnej miłości jest poczucie, że życie matki jest umniejszone, aby życie dziecka mogło się dobrze rozwijać. W swojej głowie widziałam czarną dziurę, a w sercu czułam strach przed śmiercią i ostateczną klęską życia. Nie było już MNIE, jaką znałam, ta JA zostałam unicestwiona przez macierzyństwo. Zamiast MNIE nie znalazłam nic, czego mogłabym się uchwycić. Pamiętam dokładnie, że przez cały rok udawało mi się przeczytać zaledwie 10 książek, i były to w większości powieści Grishama. Mimo beznadziejnie małej ilości czasu „wolnego”, dążyłam do nowego odkrycia samej siebie, do tego, by znaleźć kontakt z utraconym JA. Nie myślałam oczywiście, że pomogą mi w tym powieści Grishama. Zatem zaczęłam czytać Dalajlamę. Dawno temu odeszłam od katolicyzmu i nie przyszło mi nawet do głowy do niego powrócić. Ale chciałam jakoś dotrzeć do mojego duchowego centrum, do mojego duchowego JA, mojej wewnętrznej tożsamości. Buddyzm wydawał mi się jakąś ciekawą duchową opcją. Może nie wgłębiłam się w buddyzm tak bardzo jak by należało, aby doświadczyć jego wartości. W każdym razie Dalajlama nie mnie przekonał do tego, abym stała się buddystką, ponieważ wizja nirwany jako pustki oraz konieczność spędzania całych wieków na medytacjach w celu osiągniecia oświecenia nie były dla mnie pociągające. Jednak świat jako nieuchronne cierpienie – byłam w stanie się z tym zgodzić, biorąc pod uwagę moje własne problemy duchowe. I z chęcią się zgodziłam. I ulżyło mi trochę.

Na dobre z kryzysu duchowego wyrwał mnie Carl Gustav Jung, który nawrócił mnie na katolicyzm. Wydaje mi się, że wszystkie moje myśli i wątpliwości streszczone zostały w jednej jego książce, po przeczytaniu której wiedziałam, że znam odpowiedź na swoje problemy, a jest nią katolicyzm! Był to przełom w moim życiu duchowym, a od tego momentu zaczął się dla mnie okres niczym nieuzasadnionego szczęścia i radości. To znaczy, nie było dla mnie jasne skąd się we mnie brały te wspaniałe odczucia religijne i byłam nimi szczerze zaskoczona, a nawet zadawałam sobie pytanie, czy jestem całkiem normalna. Myślę teraz, że religia katolicka, a szerzej chrześcijaństwo pozwoliło mi odkryć siebie, odnaleźć swoje utracone JA, inne od dotychczasowego i może jakoś leżące głębiej w mojej tożsamości. To JA pojawia się i znika. Zmienia się. Jednak wiem, że jest.

Tak więc zaakceptowanie ułomności życia ludzkiego pozwoliło mi odkryć coś nowego na mój temat. Czas bierności, dekadencji, melancholii i pustki pokrywał jakąś duchową rzeczywistość, która działała we mnie bez mojej wiedzy, a która ma miły zwyczaj czasami się manifestować.

Świat bez cierpienia byłby być może światem automatów, choć zdaniem niektórych nawet roboty mogą cierpieć. Świetna powieść Aldousa Huxleya „Nowy wspaniały świat” ukazuje świat urządzony w ten sposób, aby ludzie byli w nim zupełnie szczęśliwi zgodnie z ideą, że „szczęśliwi ludzie to tacy, którzy nie są świadomi lepszych i większych możliwości, żyją we własnych światach odpowiednio skrojonych do ich predyspozycji”. Jest to świat, z którego wyeliminowano cierpienie. Jest to świat nieludzki i pozbawiony głębi. Legenda irlandzka „Oisin w krainie wiecznej młodości” mówi o tym samym. Oisin (czyt: Oszin) był wspaniałym wojownikiem o wielkim talencie muzycznym. Był on przede wszystkim słynny z tego, że jako jedyny śmiertelnik powrócił ze świata wiecznej młodości do rodzinnej Irlandii. Usłyszawszy o jego odwadze i pięknych pieśniach, księżniczka z krainy wiecznej młodości zaprosiła go do siebie, aby zamieszkał wraz z nią w kraju piękniejszym niż wszystkie, gdzie na zawsze pozostaje się szczęśliwym i młodym. Oisin zostawił więc Irlandię i zamieszkał z księżniczką w krainie wiecznej młodości, gdzie wszystko było lepsze, piękniejsze i trwalsze niż w ojczyźnie. Wiedli życie pełne przyjemności i każde ich pragnienie spełniało się natychmiast. Oisin nie miał już jednak ochoty grać na swojej harfie ani śpiewać, tęsknił za polowaniami i bliskimi, których zostawił w Irlandii. Pewnego dnia miał już dość. Zapytał księżniczkę: „Czy twój ojciec nie ma jakichś wrogów, których mógłbym pokonać? Jestem wojownikiem i chcę jakoś spożytkować moje umiejętności w obronie sprawiedliwości.” Akurat tak się składało, że księżniczka z sąsiedniego królestwa została porwana przez olbrzyma, a nikt nie miał odwagi jej uwolnić. Oisin podjął wyzwanie i po ciężkiej walce udało mu się wyswobodzić księżniczkę z rąk olbrzyma. Czuł satysfakcję z powodu swego zwyciestwa i chciał zaśpiewać radosną pieśń. Jednak nie mógł. Było coś niewłaściwego w śpiewaniu zwycięskiej pieśni w kraju, gdzie wszyscy byli zawsze szczęśliwi, a żaden człowiek nie był lepszy od drugiego. Oisin poczuł wielką tęsknotę za Irlandią i postanowił powrócić tam na jeden dzień. Żona osiodłała mu konia i przykazała, żeby pod żadnym pozorem nie stawiał stopy na irlandzkiej ziemi, bo nigdy nie będzie mógł już powrócić do krainy wiecznej młodości. Tymczasem w Irlandii minęło już kilkaset lat, a kraj popadł w ruinę. Oisin spadł z konia próbując pomóc komuś w niebezpieczeństwie i zamienił się natychmiast w starca. Nigdy nie wrócił do krainy wiecznej młodości.

Czym jest zwycięstwo w krainie, gdzie każdy zwycięża? Czy jest szczęście w krainie, gdzie każdy zawsze jest szczęśliwy? Czym jest dobro w krainie, gdzie nikomu nie dzieje się zło? Czym jest współczucie w krainie, gdzie nikomu nie trzeba współczuć ani pomagać? Czym jest miłość w krainie, gdzie wszyscy czują się kochani? Jaką wartość ma to, co osiąga się bez trudu, z łatwością? Czyż każdy z nas nie musi być wojownikiem?

Kim są święci?

W Symbolu Apostolskim jest wzmianka o „świętych obcowaniu”. Co ciekawe, nie ma mowy o żadnych świętych w wersji greckiej Symbolu z III wieku. Zagadką jest dla mnie, skąd się wziął wers o świętych w wersji łacińskiej, gdzie brzmi on „sanctorum communionem”, co oznacza raczej wspólnotę świętych niż świętych obcowanie. To, co mi przychodzi na myśl, gdy myślę o obcowaniu świętych to przede wszystkim obecność zmarłych ludzi, którzy są już zbawieni, tutaj na ziemi wśród nas, możliwość komunikacji z nimi i więzi. Więź ta polegać ma chyba na pomocy świętych z nieba ludziom na ziemi. Czy jednak tym, którzy układali Symbol o to właśnie chodziło? Nie wiem. Myślę, że w sprawie świętych jest w naszej religii dużo zamieszania. Dlaczego na przykład nie ma o nich wzmianki w Credo nicejskim? Może ktoś wie coś na ten temat, wiec proszę o uświadomienie mnie.

W Starym Testamencie nie było praktyki modlenia się do świętych. Nie przypominam sobie, by Żydzi modlili się do Abrahama czy Mojżesza. Sam Jezus nakazywał modlić się do Boga – naszego Ojca. Nigdy nie mówił o tym, aby modlić się do Niego samego po Jego śmierci i zmartwychwstaniu. Jednak św. Paweł niejako uprawomocnił modlitwę do Jezusa jako jedynego pośrednika między Bogiem a ludźmi. Możemy modlić się do pośrednika – Jezusa bądź bezpośrednio do Boga Ojca. Marcin Luter wziął to zalecenie bardzo dosłownie i na poważnie się nim przejął, a zatem w protestantyzmie nie ma możliwości modlenia się do świętych bądź Maryi. Inni pośrednicy poza Chrystusem są zbędni. Ja jednak osobiście myślę, że jest prawdopodobne, że w niebie święci zajmują się pomaganiem ludziom na ziemi, a także ludzie na ziemi mogą pomóc zmarłym. Wydaje mi się, że wszyscy ludzie zmarli i żyjący, świat widzialny i niewidzialny muszą tworzyć jakąś wspólnotę, muszą się jakoś przenikać. Wszystkie elementy świata są wzajemnie powiązane, więc pewne energie duchowe z nieba są obecne także na ziemi. Jednak z tej mojej wiary nie wynika wcale żadna potrzeba modlenia się do świętych. Oficjalni święci stali się patronami jakichś zawodów bądź pomocnikami w konkretnych niedolach. Ludzie modlą się do św. Antoniego, aby znaleźć zgubę, a do św. Krzysztofa, aby bezpiecznie jeździć samochodem. Takie podejście wydaje mi się naiwne i absolutnie w to nie wierzę. W ogóle jeśli chodzi o modlitwę to najchętniej modlę się do samego Boga. Kiedyś chętniej do Jezusa, a teraz mi się przestawiło na Boga.

Nie mam żadnego ulubionego świętego ani żadnych przeżyć związanych ze świętymi (oprócz krytycznego czytania ich dzieł). Raz jednak przyśnił mi się bardzo istotny dla mnie sen, w którym rozmawiałam z Janem Pawłem II, teraz już prawie świętym, ale kiedy mi się przyśnił, nie był nawet błogosławionym. Było to już po jego śmierci. Akurat przeżywałam wtedy rozterki duchowe polegające na tym, że nikt z mojego otoczenia nie podzielał mojej gorącej wiary, a ja zadręczałam ludzi opowieściami o sprawach religijnych. Nikt słuchać nie chciał. JPII chyba się nade mną zlitował, bo tylko jemu właśnie w tym śnie opowiadałam z wielką ekscytacją o mojej fascynacji chrześcijaństwem. On ubrany na biało, po papiesku, z uśmiechem, zainteresowaniem i cierpliwością mnie wysłuchał. Wtedy poczułam, że ktoś jednak mnie rozumie i nie miało znaczenia, że ten ktoś już nie żyje. Ten sen był w pewnym sensie dla mnie bardziej rzeczywisty niż rzeczywistość.

toksyczni_swieci

Anna Connolly, Toksyczni święci, czyli o kulcie cierpienia w chrześcijaństwie, Książka i Prasa, 2013, ss. 304.

Jeżeli jest Bóg to trzeba się cieszyć

Radość – czy w ogóle kojarzy nam się jeszcze z naszą religią? Kiedy myślę o radości w Biblii, przychodzi mi do głowy najpierw św. Paweł, który pisał o trzech głównych postawach chrześcijańskich: wierze, nadziei i miłości. Ale o radości nie tak dosłownie. Choć jednak Paweł nie używa słówka „radość” – chara, to jednym z centralnych punktów jego teologii jest charis – łaska. Charis można odczytać jako coś, co przynosi radość. Dobra nowina przynosi radość.

Czy radość nie jest koniecznym elementem religii? Z pewnością tak, zwłaszcza jeśli myślimy o doświadczeniu religijnym, o jakimś osobistym przeżyciu religijnym. Mimo, że św. Paweł nie mówi może o tym wprost, że jest radosny, to takie można odnieść wrażenie czytając jego listy. Jego doświadczenia religijne jakimi były „uniesienie do nieba” czy też popadnięcie w zachwycenie musiały przyprawiać go o radość. Inaczej trudno wytłumaczyć, skąd czerpałby energię do nieustannych podróży misyjnych. W listach pisze o tym, że radujemy się nadzieją, on sam raduje się z powodu nawrócenia ludzi, zaleca radować się mimo smutków, cieszy się nawet z powodu smutków, jeśli mają one na celu zmianę myślenia (metanoia). Paweł raduje się z tego, że może zwiastować Chrystusa, poleca radować się zawsze w Panu. Nastrój jego listów jest przeważnie radosny. Czytając je można niemal poczuć, jak wielkim entuzjazmem musiał być przepełniony ten wyjątkowy apostoł.

Na początku wszystko było nowe, świeże, niezwykłe i fascynujące. Potem już nie tak bardzo. W chrześcijaństwie zanikała początkowa radość i zastępował ją ideał naśladowania Chrystusa przede wszystkim w Jego cierpieniu. Ideał ten, mający swe początki w chrześcijańskim monastycyzmie i mistycyzmie, znajdował naśladowców, może nie całkiem tego trendu świadomych, w życiu świeckim. Nastrój powagi i dostojeństwa przeważa do dziś w katolickich ceremoniach religijnych. Nawet pieśni o radosnym zmartwychwstaniu lub narodzeniu Jezusa śpiewane są z wyraźnym żalem i smutkiem. Można powiedzieć, że nastrój Wielkiego Piątku zdominował wszelkie ceremonie kościelne. W rezultacie ma się wrażenie, że ludzie mówiąc czy śpiewając teksty radosne, wcale tej radości nie odczuwają! Moc dobrej nowiny z Ewangelii już nie dociera do świadomości katolików, biorąc pod uwagę ich powagę i sztywność dające się zaobserwować choćby na niedzielnej mszy.

Kościół nie zachęca dziś do radości. Pamiętam relację z watykańskiej beatyfikacji Jana Pawła II, kiedy to z głośników popłynęło pouczenie, aby zamiast skakać, cieszyć się i radośnie wykrzykiwać pielgrzymi zachowali należytą powagę. Bardzo mnie to uderzyło i mimo, że mnie tam na placu św. Piotra fizycznie nie było, poczułam się jak dziecko pouczane w szkole przez sztywnego belfra. Zdusić entuzjazm, zdusić swobodę, podporządkować się regułom! Ceremonie watykańskie, takie jak ostatnio wybór nowego papieża, mało mają w sobie z radości. Dostojni kardynałowie, dostojne szaty, powolny krok, poważna muzyka, okazałe wnętrza pałacowe, przysięgi, recytacje, formuły, rytuały… Co ja tutaj robię? (ja jako katoliczka, nie jako kardynał). Może tak samo pomyślał sobie nowy papież Franciszek, że jest tu zupełnie nie na miejscu, on, zwykły człowiek, w tej sztucznej napuszonej atmosferze z dworu cesarskiego. Gdzie u nas charyzma pierwszych mówców chrześcijańskich zarażających ludzi swą wiarą i radością? Czy ksiądz Bashobora będzie dla nas ratunkiem? Czy rytmiczne podskakiwanie i klaskanie na mszy (z miną osłupiałą i pozbawioną choćby sztucznego uśmiechu) coś w tej kwestii zagubionej radości zaradzi? Wątpię. Brak radości wynika z tego, że ludzie nie wiedzą,  z czego się tutaj właściwie cieszyć! Trzeba im to przypomnieć. Dobrze to robi Juliana z Norwich, mistyczka angielska, która ujęła mnie swymi słowami mimo mojego, łagodnie mówiąc, sceptycznego stosunku do mityków. Oto, co pisze:

„Bóg pragnie, byśmy wiedzieli, że On chroni nas bezpiecznie w taki sam sposób w radości, jak i w smutku, i że kocha nas tak samo mocno w smutku i radości. … A zatem jest wolą Boga, abyśmy trzymali się radości całą naszą mocą, gdyż szczęśliwość trwa wiecznie, a cierpienie i ból przemijają i znikną całkowicie. A zatem nie jest wolą Boga, abyśmy kierowali się własnym bólem i cierpieniem, smucąc się z ich powodu i opłaując je, lecz byśmy szybko wychodzili poza nie i pozostawali w wiecznej radości, którą jest Bóg wszechmogący, który nas kocha i ochrania.

Jezus pragnie, abyśmy rozważali radość, jaką odczuwa Trójca Święta z naszego zbawienia i pragnie, byśmy i my tak samo radowali się dzięki Jego łasce w czasie naszej bytności na ziemi. I to zostało objawione w tych słowach: „czy jesteś bardzo rada?” W innych słowach, które powiedział Chrystus: „jeśli jesteś rada, i ja jestem rad” objawił ich znaczenie tak, jakby rzekł: „to dla mnie wystarczająca radość i szczęście i nie proszę u ciebie nic więcej za moje trudy, niż abym mógł dać ci radość”. … On wspiera nas chętnie i słodko swymi słowami i mówi: „jednak wszysko będzie dobrze i z urządzeniem wszystkiego będzie dobrze. Słowa te zostały wypowiedziane z wielką czułością, bez jakiejkolwiek sugestii, że mnie lub komukolwiek, kto będzie zbawiony, przypisywana będzie jakaś wina”.

Zatem Juliana widzi, że Bóg jest radością i pragnie, abyśmy się radowali. Zapewnia, że wszystko będzie dobrze. Wszystko. Jest tu kwintesencja pocieszycielskiej funkcji religii, która pomaga nam żyć w świecie gdzie dużo niepewności, niesprawiedliwości, cierpienia i śmierci. Juliana przełamuje tradycję cierpiętniczą, która mówiła, że Bóg potrzebuje naszego cierpienia, aby nas zbawić. Tutaj Bóg chce, abyśmy przekraczali stan cierpienia i smutku, bowiem cieszy się z naszej radości, którą nam sprawia zbawiając nas.

Czesław Miłosz napisał wiersz „Jeżeli”:

Jeżeli Boga nie ma,
to nie wszystko człowiekowi wolno.
Jest stróżem brata swego
i nie wolno mu brata swego zasmucać,
opowiadając, że Boga nie ma.

A więc jeżeli jest Bóg to trzeba się cieszyć!

Obraz niezniszczalny

Oto, co ja myślę o człowieku jako obrazie Boga: Obraz swój umieścił Bóg w każdym człowieku jako pieczęć i gwarancję, jako potwierdzenie niegasnącego pokrewieństwa Boga i człowieka. Obraz ten uległ z jakiegoś powodu zatarciu i zaciemnieniu i nie mamy do niego łatwego dostępu, nie jesteśmy go świadomi. Bóg stwórca nie może wyprzeć się tego pokrewieństwa ani zapomnieć o żadnym swoim synu ani córce. Z racji tego pokrewieństwa Bóg wziął za nas ostateczną rodzicielską odpowiedzialność. Musi sprawdzić się jako Ojciec, a więc wyciągać nas z każdej beznadziejnej sytuacji. Musi znaleźć sposób, abyśmy uświadomili sobie istnienie tego obrazu w nas. Tylko nawiązując kontakt z tym wewnętrznym, ukrytym w nas obrazem Boga będziemy mogli spotkać Boga transcendentnego. W każdym z nas jest zatem coś lepszego niż się sami spodziewamy znaleźć.

Danie nam swego obrazu na własność przymusza Boga do zbawienia nas, do uratowania nas wszystkich z wszelkich opresji. Od zarania świata, od początku Ojciec rodząc Syna wiedział, że każdy człowiek dotrze do ukrytego w nim obrazu Boga. Wcielenie Syna było znakiem naszego odwiecznego pokrewieństwa z Bogiem, znakiem oznajmiającym ten Boży plan wobec ludzi i wiedzę Boga o ostatecznym przeznaczeniu człowieka.

Obraz Boga w człowieku jest wieczny, choć zamglony i niewyraźny. Człowiekiem, w którym ten obraz nabrał przejrzystości, światłości i wyrazistości był Jezus. Jezus, pierworodny pośród wielu, uosabia plan Boga wobec każdego człowieka.

Ile Boga w proroku, ile proroka w Bogu

Uważa się, że prorok jest posłańcem Boga, kimś, kto przekazuje ludziom słowa Boga, które ten do niego bezpośrednio wypowiedział. Prorok objawia ludziom charakter, zamiary i czyny Boga. Czy jednak nie jest też z drugiej strony tak, że w całym tym prorockim procesie Bóg nabiera cech proroka? Na przykładzie Księgi Jeremiasza zbadamy tą ciekawą sprawę.

W tym celu musimy porównać charakter i temperament Jeremiasza z charakterem i temperamentem Boga. Zobaczymy też, jakie obaj mają przeżycia duchowe i zastanowimy się, kto właściwie czuje i przeżywa: Jeremiasz czy Bóg. Bóg oczywiście w tej księdze występuje jako osoba, wprawdzie z innego świata, ukryta i inna, ale jednak w zadziwiający sposób podobna do człowieka w przeżywaniu emocji. Tym, co rzuca się w oczy w Księdze Jeremiasza jest ciągłe napięcie przeżyć, emocji, wahań, rozterek, kryzysów, namiętności i pasji. Zarówno Jahwe, jak i Jeremiasz są osobami, którymi targają wielkie i skrajne namiętności: miłość i gniew. Uczucie i serce (często tragicznie rozdarte) rządzą w świecie Jahwe i Jeremiasza.

Oto Jahwe czuje się zdradzonym Bogiem Izraela, a Izrael okazuje się ladacznicą, która zdradziecko porzuciła swego Boga i oddała się bożkom Baala. Jahwe czuje się opuszczony i zapomniany przez swój lud. Jego wielki żal z tego powodu wyraża się gniewem: „I wydam wyrok na nie (miasta judzkie) za całą ich niegodziwość, iż opuścili Mnie, a palili kadzidło obcym bogom i hołd oddawali dziełom rąk swoich”. (1, 16) Jahwe skarży się na Izraela: „Jaką nieprawość znaleźli we Mnie wasi przodkowie, że odeszli daleko ode mnie? Poszli za nicością i sami stali się nicością”. (2, 5) Jahwe jest rozgoryczony niewiernością ukochanego ludu. Chciałby być dla niego kimś ważnym, kimś, kogo się szuka: „Kapłani nie mówili: Gdzie jest Pan?” (2, 8) Jest tak zawiedziony tym brakiem zainteresowania ze strony ludzi, że chce wylać na nich swój gniew. Przecież potężny Bóg, stworzyciel świata nie będzie pokornie znosił takiego braku szacunku i obojętności! Musi jakoś przyciągnąć swój lud z powrotem do siebie. Czy gorycz Jahwe wynika tylko z faktu, że ludzie czczą inne bóstwa? Czy chodzi Mu tylko o utratę szacunku i prestiżu? Wydaje się, że nie do końca, że chodzi mu tak naprawdę o dobro człowieka, choć można też zauważyć wyraźne oznaki „obrażania się” zazdrosnego Boga o związki z „konkurentami”. Jak jednak miał autor biblijny przedstawić niezmierne zaangażowanie Boga w los człowieka? Jak miał wyrazić to, że Bogu tak bardzo zależy na człowieku? Jego metodą była analogia do zazdrosnego kochanka, który do głębi zakochany w swojej oblubienicy nie może wprost przeżyć jej zdrady. Dlaczego zdrada Izraela tak bolała Jahwe? Dlaczego nie machnął ręką i dlaczego nie przyglądał się obojętnie postępkom swego ludu? Ponieważ Jego związek z nim, określany mianem Przymierza, jest wieczny i nierozerwalny. Człowiek nie może stać się Bogu obojętny. To właśnie oznacza Przymierze. Dlatego Jahwe próbuje ukazać człowiekowi jego błędy, jego grzechy, jego złe ścieżki, które prowadzą na manowce. Widzi bowiem, że „podwójne zło popełnił mój naród: opuścili mnie, źródło żywej wody, żeby wykopać sobie cysterny, cysterny popękane, które nie utrzymują wody” (2, 13) Jahwe widzi w tym postępowaniu niebezpieczeństwo i groźbę dla ludzi. Oto zamiast ufać Jemu, który wszystko może, oni zaufali bożkom z drewna, które pomóc im w żaden sposób nie mogą. Zamiast pić żywą wodę ze źródła (dającą życie) ludzie kopią sobie cysterny, które pękają, a ludzie tracą życie. Jahwe troszczy się o swój lud i będzie o niego walczył. Będzie wskazywał mu właściwą drogę i nie przestanie mówić o niebezpieczeństwie drogi złej. To mówienie przyjmuje postać gróźb. Groźby miotane przez Jahwe są wyrazem zła, które jest konsekwencją postępowania Izraela. Gniew Boga odzwierciedla kosmiczną zasadę następstwa zła: czyniąc zło, ściągamy je na siebie, na swoją głowę, doświadczamy zła. Gniew Boga pokazuje grozę i przekleństwo uwikłania człowieka w tą kosmiczną sytuację. Obrazy zagłady i zniszczenia dawane pod rozwagę ludziom mają im uzmysłowić skutki grzechu, skutki ich złych uczynków, skutki zatwardziałości serc i poszukiwania pomocy w niewłaściwym miejscu (u bożków Baala lub Molocha). Los tych, którzy odwrócą się plecami do Boga będzie straszny. Bez Boga czeka ich śmierć, bo woda życia wyleje się w końcu z zepsutych cystern. Bóg chce przekonać ludzi, że tylko z Nim mogą być szczęśliwi.

Jahwe liczył na to, że kara spowoduje powrót ludzi do Niego. Tak się jednak nie dzieje: „Na próżno karałem synów waszych: nie przyjęli tego jako nauki”. (2, 30) Teraz Jahwe liczy choć na to, że ludzie uznają swą winę. Gotowy jest okazać im miłosierdzie, jeśli tylko przyznają Mu rację, zgodzą się z Nim, zrozumieją Go i wrócą do Niego: „Wróć Izraelu – Odstępco – wyrocznia Pana. Nie okażę wam oblicza surowego, bo miłosierny jestem – wyrocznia Pana – nie będę pałał gniewem na wieki. Tylko uznaj swoją winę, że zbuntowałaś się przeciw Panu, Bogu swemu i włóczyłaś się po wszystkich drogach ku obcym, pod każdym zielonym dębem, a głosu mego nie słuchałaś – wyrocznia Pana. Wróćcie, synowie wiarołomni – wyrocznia Pana – bo jestem Panem waszym i przyjmę was”. (3, 13-14)

Bóg tęskni za swoim ludem, chce być nazywany Ojcem: „Ja zaś powiedziałem sobie: Jakże chciałbym cię zaliczyć do synów i dać ci przepiękną ziemię, najwspanialszą pośród posiadłości narodów! Myślałem: Będziesz mnie nazywał „Mój Ojcze!” i nie odwrócisz się ode mnie”. (3, 19) „Powróćcie, zbuntowani synowie, uleczę wasze odstępstwa” (3, 22) Jednak jeśli lud nie powróci do Jahwe: „gniew mój wybuchnie jak płomień i będzie płonął, a nikt nie będzie go mógł ugasić z powodu waszych przewrotnych uczynków” (4, 4)

Gniew Boga i gniew Jeremiasza jako gniew skrzywdzonych

Gniew rozpala Jahwe i Jeremiasza. Gniew jest też destrukcyjną energią służącą obronie – w tym przypadku obronie słabych i uciemiężonych. Sytuacja gniewu Jahwe to ucieleśnienie mocy zła, któremu Jahwe się sprzeciwia. Gniewem walczy ze złem. Gniewem odpowiada na zło, bo zło go złości, bo zło go gniewa, bo wobec zła nie jest obojętny. Gniew to reakcja bardzo ludzka, która tutaj przypisana jest Bogu. Wyobraźmy sobie sytuację, w której otacza nas zło, nieprzeparte zło, które przygniata ludzi wokół nas. Na przykład zło dotykające ludzi  w gułagu lub w Auschwitz. Albo pracowników zawalonej szwalni w Bangladeszu. Poczujmy gniew na tą sytuację, poczujmy wielki sprzeciw wobec tej sytuacji. Prorok Jeremiasz widział zło dotykające ludzi słabych, wyzyskiwanych, biednych i chorych, o których zapominali władcy świata. Poczujmy gniew, który wstrząsał Jeremiaszem z ich powodu. On się gniewał jakby w imieniu tych ludzi, którzy byli za słabi, żeby się gniewać. Ludzie w getcie, ludzie w Auschwitz nie mieli siły na gniew. Ktoś musiał się gniewać w ich imieniu, żeby zło poniosło klęskę. Bóg się gniewa w imieniu ludzi prześladowanych i w ich imieniu walczy. Czy czułby gniew, gdyby nie współczuł tym ludziom? Gdyby nie czuł tej ich desperacji i nieszczęścia? Bóg gniewa się, gdyż ludzie się od niego odwrócili. To odwrócenie oznacza, że Go nie słuchają, że nie słuchają Jego zaleceń życiowych. Jest osobiście zraniony obojętnością ludzi, ale ta obojętność wyraża się ignorowaniem Boskich praw, które są prawami miłosierdzia i sprawiedliwości.

Jeremiasz czuje gniew pokrzywdzonych, ten gniew go przytłacza, ale czy jednocześnie nie jest jego siłą napędową do głoszenia słów Jahwe? On w imieniu skrzywdzonych i jakby zamiast nich czuje trudy i ciężar spadającego na nich cierpienia. Jeremiasz utożsamia się ze skrzywdzonymi i cierpi tak jak oni. Prorok musi cierpieć. Musi cierpieć z powodu niesprawiedliwości świata. Jeremiasz jest prorokiem cierpiącym. Jezus, jeśli pomyśleć o Nim jak o proroku, którym przecież był z racji przekazywania nam słów Boga, musiał cierpieć. Niemożliwe jest żyć na tym świecie i nie cierpieć. Ci, którzy dużo współczują, dużo cierpią. Tajemnica wcielenia polega na utożsamieniu się Boga z pokrzywdzonym człowiekiem i przejęciu jego cierpień. Wcielenie jest dopełnieniem historii o Bożym współczuciu. Kosmiczne prawo nieskończonego następstwa zła Bóg skierował przeciw samemu sobie i zneutralizował je w osobie Jezusa. W historii o Jezusie gniew Boga zamienił się w miłosierdzie. Jezus miał inny charakter niż Jeremiasz. Jezusa koncepcja Boga uległa ewolucji od czasów Jeremiasza.

Czy gniew męczył psychicznie Boga i Jeremiasza? Czy mieli wątpliwości co do słuszności wylewania tego gniewu na ludzi?

Groźby Jeremiasza, jak możemy się spodziewać, nie były przyjmowane przez ludzi z radością. Jeremiasz twierdzi, że przekazuje tylko słowa Boga, że sam nie chce nieszczęść i zagłady dla ludzi. Mówi, że wstawiał się za ludźmi u Boga, aby odwrócić Jego gniew. Jednakże sam nie ma litości dla swoich wrogów i prześladowców, którzy ponoć knują spisek na jego życie. Prosi Boga: „Ześlij na nich dzień nieszczęsny, zgładź ich, zgładź po dwakroć!” (17, 18) „Wydaj ich dzieci na pastwę głodu i zgładź ich ostrzem miecza! Niech żony ich zostaną bezdzietnymi wdowami, mężowie ich niech zginą od zarazy, a młodzież ich niech zginie na wojnie od miecza! Niech się rozlegnie krzyk z ich domów, gdy sprowadzę na nich nagle złoczyńców, albowiem wykopali dół, aby mnie pochwycić, a pod nogi moje zastawili potajemne sidła. Ty zaś, Panie, znasz wszystkie ich mordercze plany przeciwko mnie. Nie odpuszczaj ich przestępstwa ani nie zmazuj ich grzechu sprzed swego oblicza! Niech padną przed Tobą, w chwili Twego gniewu wystąp przeciw nim!” (18, 21-23)

Podobnie przemawia Pan: „Nie ujdziecie kary, lecz raczej miecz powołam przeciw wszystkim mieszkańcom ziemi” (25, 29) „Oto nieszczęście ogarnia naród po narodzie, zrywa się wielka burza z krańców ziemi. W tym dniu będzie wielu zabitych przez Pana od krańca do krańca ziemi. Nikt ich nie będzie opłakiwał, ani zbierał, ani grzebał; pozostaną jako nawóz na powierzchni ziemi. Podnieście lament, pasterze, i krzyczcie! Tarzajcie się w prochu, przewodnicy trzody! Nadeszły bowiem dni waszej rzezi i padniecie jak owce wybrane. Nie ma ucieczki dla pasterzy ani ocalenia dla przewodników trzody, bo Pan pustoszy ich pastwisko”. (25, 32-36)

Widać, że te same tony bezwzględności pojawiają się w słowach Boga i Jeremiasza.

Wewnętrzny konflikt Jahwe wcielony w Jeremiasza

Zarówno Bóg, jak i Jeremiasz są nieszczęśliwi. Jeremiasz przeklina dzień swoich urodzin. Jego życie jest pełne udręki i cierpień z powodu głoszonego orędzia gniewu. To z „winy” Boga, za sprawą Jego nakazu tak się spala, taki jest znienawidzony.

Jeremiasz boleśnie przeżywa nieszczęścia swego ludu. „Ogarnia mnie smutek, serce moje trawi niemoc” (8,18) „Jestem złamany załamaniem się Córy mojego ludu, jestem okryty żałobą i ogarnęło mnie przerażenie. Czy nie ma już balsamu w Gileadzie, czy nie ma tam lekarza? Dlaczego więc nie zabliźnia się rana Córy mojego ludu? Któż uczyni moją głowę źródłem wody, a oczy moje fontanną łez, bym mógł dniem i nocą opłakiwać zabitych Córy mojego ludu?” (8,21-23) Jeremiasz żałuje, że się urodził. Jego życie jest pełne cierpienia i poniżeń. „Nigdy nie zasiadałem w wesołym gronie, by się bawić; pod Twoją ręką siedziałem samotny, bo napełniłeś mnie gniewem. Dlaczego mój ból nie ma granic, a moja rana jest nieuleczalna, niemożliwa do uzdrowienia? Czy będziesz dla mnie jakoby zwodniczym strumieniem, zwodniczą wodą?” (15,17-18) Jeremiasz jest zatem złamany, smutny, przerażony, bezradny, bezsilny, płacze, cierpi, traci nadzieję na uleczenie, wątpi. Czy naprawdę Bóg nie ma litości nad Izraelem?

Jahwe jest Bogiem namiętnym. Jego dwie główne namiętności to gniew i miłość. Jahwe ma obsesję na punkcie Izraela. Bóg ST to przede wszystkim Bóg czujący, całym sercem zaangażowany w swój związek z Izraelem. Na dobrą sprawę nic więcej Go nie obchodzi. Cały czas zajmuje się swoim nieszczęsnym związkiem z narodem wybranym. Nie wiemy z Biblii, aby Bóg zajmował się czymś innym niż Izraelem, czyli człowiekiem, czyli nami, czyli mną. Boga uszczęśliwić może i zadowolić tylko dobry związek z człowiekiem. Jest w 100% skoncentrowany na człowieku. To, że człowiek o Nim zapomina, że tak bardzo mu na Bogu nie zależy, doprowadza Jahwe do pasji. Czuje się zdradzony i niechciany. Bóg wylewa na ludzi swój gniew po pierwsze za tą straszliwą zdradę, po drugie za zło, które czynią sobie wzajemnie. Wydaje się, że Bóg jest może trochę zbyt przewrażliwiony na swoim punkcie, domagając się takiej uwagi od ludzi, ale patrząc głębiej rozumiemy, że te dwie sprawy – zdrada Boga i czynienie zła – są w istocie tym samym. Bóg jest istotą dobra, dobro jest wypisane w Jego sercu, i Bóg chce, abyśmy byli tacy sami, podobni Jemu, czyniący dobro i pokój. Zaraz, zaraz… coś się tutaj nie zgadza – skoro Bóg chce, aby ludzie czynili dobro, to dlaczego zsyła na nich zagładę, klęski i ból? Czyni zło, aby tym sposobem przekonać ludzi, aby zła nie czynili? Ten wewnętrzny konflikt Boga widoczny jest w tragicznym życiu Jeremiasza, on się w widzialny sposób przejawia w osobie proroka. Wewnętrzny konflikt Boga wcielił się w postać Jeremiasza. Jeremiasz przeżywa rozterki duchowe w imieniu Boga, współcierpi z Bogiem. Można też patrzeć na to w ten sposób, że oto następuje duchowy postęp ludzkości poprzez wewnętrzny kryzys Jeremiasza. W życiu Jeremiasza mamy do czynienia z jednym z momentów przełomowych dla religii, kiedy to koncepcja pojmowania Boga przez człowieka musi ulec zmianie.

Postępem w kierunku rozwiązania tego konfliktu jest postać Jezusa. Widać, że Jezus miał inną osobowość i wizję Boga niż Jeremiasz. Niepokoiła Jezusa niespójność logiki nakazującej Bogu karać gniewem w celu zmuszenia ludzi do czynienia dobra. Jezus nie zapowiadał zagłady, nie kazał spisywać gróźb Boga. Ogłaszał nastanie królestwa Bożego, czas łaski Pana, nowe przymierze. Jezus nie jest człowiekiem tak tragicznym jak Jeremiasz. Jego przesłanie jest w zgodzie z Nim samym. Jego życie nie jest pasmem nieszczęść i trudów, jak w przypadku Jeremiasza. Jeremiasz plątał się tragicznie w głębinach swej duszy, Jezus natomiast był postacią zintegrowaną wewnętrznie. Jednak zadziwiające jest to, że zarówno Jeremiasz, jak i Jezus zostali odrzuceni przez ludzi. Jeden za głoszenie zagłady, drugi – za głoszenie ocalenia. Losy proroka gniewu i proroka miłosierdzia były losami równie tragicznymi. Dlaczego? Może inni ludzie odrzucali Jeremiasza, a inni Jezusa? Tacy, których własna koncepcja Boga była niezgodna z koncepcją proroka?

Jeremiasza mogli odrzucać ci, którzy nie chcieli Boga żądającego od nich czynienia dobra. Woleli bożków, którzy żądają ofiar (nawet ofiar z dzieci), ponieważ składanie takich ofiar było łatwiejsze niż bycie sprawiedliwym. Jahwe mówi do nich: „Nie zważali bowiem na moje słowa, a moim prawem wzgardzili. Na co sprowadzacie Mi kadzidło z Saby albo wytworny korzeń trzcinowy z dalekiej ziemi? Nie podobają Mi się wasze całopalenia, a wasze krwawe ofiary nie są Mi przyjemne”. (6, 19-20) Jahwe nie może znieść hipokryzji kultu ofiarniczego: „Kraść, zabijać, cudzołożyć, przysięgać fałszywie, palić kadzidło Baalowi, chodzić za obcymi bogami, których nie znacie… A potem przychodzicie i stajecie przede Mną w tym domu, nad którym wzywano Mojego imienia i mówicie: „Oto jesteśmy bezpieczni”, by móc nadal popełniać te wszystkie występki. Może jaskinią zbójców stał się w waszych oczach ten dom, na którym wzywano mojego imienia?” (7, 9-11) „Czy Mnie obrażają – wyrocznia Pana – czy raczej siebie samych, na własną hańbę?” (7,19) Bóg widzi, że to, co nazywa się czasem obrażaniem Boga przez ludzi jest równoznaczne z obrażaniem siebie samych, ze złem skierowanym przez człowieka przeciwko sobie samemu. Skutkiem tego zła musi być według Jeremiasza gniew Boga.

Gniew Boga, jakkolwiek srogi i niszczycielski, dobiega jednak końca. Po Księdze Gróźb następuje Księga Pocieszenia. Jeremiasz zapowiada ocalenie dla tak zwanej Reszty Izraela, tej, która uszła zagładzie. Jahwe zgładzi wrogów Izraela, ukarze go sprawiedliwie, ale nie wyniszczy doszczętnie. „Albowiem przywrócę ci zdrowie i z ran cię uleczę”. (30,17) „Ukochałem cię odwieczną miłością, dlatego też zachowałem dla ciebie łaskawość. Znowu cię zbuduję i będziesz odbudowana, Dziewico – Izraelu!” (31,3-4) „Zamienię bowiem ich smutek w radość, pocieszę ich i rozweselę po ich troskach” (31,13) „Czy Efraim nie jest dla Mnie drogim synem lub wybranym dzieckiem? Ilekroć bowiem się zwracam przeciw niemu, nieustannie go wspominam. Dlatego się skłaniają ku niemu moje wnętrzności; muszę mu okazać miłosierdzie! – wyrocznia Pana”. (31,20) Bóg pokazuje tutaj znów swoje głęboko czujące serce, które nie może zapomnieć o cierpiącym dziecku. Bóg MUSI okazać miłosierdzie. Najgłębiej w Jego sercu leży bowiem miłosierdzie. Jest ono silniejsze od gniewu. Dotyczy jednak według Jeremiasza tylko wybranej Reszty. Gdyby ocalała całość, jak Jeremiasz miałby odwołać słowa o niszczącym gniewie? Cóżby ten gniew wtedy miał zniszczyć? I już nie byłby z pewnością taki gniewny! Przez kontrast z bardzo gniewnym gniewem miłosierdzie jest bardziej miłosierne.

Kolejna zapowiedź Jahwe, tym razem o przebaczeniu, prowadzi nas dalej ku Nowemu Testamentowi i ku Jezusowi. „Umieszczę swe prawo w głębi ich jestestwa i wypiszę na ich sercu. Będę im Bogiem, oni zaś będą mi narodem. I nie będą się musieli wzajemnie pouczać jeden mówiąc do drugiego: „Poznajcie Pana!” Wszyscy bowiem od najmniejszego do największego poznają Mnie – wyrocznia Pana, ponieważ odpuszczę im występki, a o grzechach ich nie będę już wspominał”. (31,33-34)

Te koncepcje miłosierdzia, łaski i przebaczenia znalazły pełne rozwinięcie w Jezusie. Jednak obraz Boga przedstawiony nam przez Jezusa też dla niektórych okazał się nie do przyjęcia. Ludzie nie chcieli Boga gniewnego i wymagającego, ale nie chcą też Boga współczującego, wybaczającego i kochającego. Dlaczego? Załóżmy, że Jeremiasz był jednym z pionierów nauki o Bożym miłosierdziu silniejszym niż gniew. Jezus był jego najbardziej wyrazistym i zdecydowanym kontynuatorem. Jeremiasz i Jezus byli w swoich społeczeństwach wyjątkami, mniejszością, która miała odwagę pokazywać ludziom przełomowe religijne rozwiązania. Wybitne jednostki często nie są rozumiane przez ogół. Ogół woli stare „sprawdzone” koncepcje. Ogół woli to, do czego się przyzwyczaił. Jeremiasz i Jezus byli prorokami zmiany myślenia. A zmiana myślenia jest trudna. Wymaga po pierwsze myślenia… jakiegokolwiek myślenia. Jeśli ludzie mało myślą, a szczególnie mało myślą o sprawach religijnych, to sformułowanie „zmiana myślenia o Bogu” nic dla nich nie znaczy. Ludzie wolą to, co stare, gdy tymczasem nie przyszywa się łaty z nowego lnu do starego ubrania, a nowego wina nie wlewa się w stare bukłaki. Aby nowa koncepcja została przyswojona, zasymilowana, zmienić się musi jej odbiorca- słuchacz. Albowiem młode wino i czysty len to dobra nowina, która nie pasuje i niszczy stare ubranie i stare bukłaki. Ubrania i bukłaki muszą być nowe, inaczej nie wytrzymają siły nowości. Zdaje się jednak, że nawet 2000 lat po Chrystusie nasze ubrania i bukłaki nie są wystarczająco nowe na przyjęcie dobrej nowiny. Zbyt dobra nowina może nas rozerwać na kawałki.

Gnoza – najbardziej wpływowa herezja w chrześcijaństwie

Herezja to przeciwieństwo ortodoksji. Ortodoksja kształtowała się w sporze z herezją. Herezja ma zatem zasługi dla ortodoksji. Nie możemy pomyśleć o ortodoksji, nie myśląc o herezji. Herezja i ortodoksja nakładają się na siebie w wielu przypadkach, a jednoznacznej ścisłej granicy nie można zawsze przeprowadzić. W pewnym sensie trzeba stać się heretykiem, żeby naprawdę poznać i docenić ortodoksję. Nie ma nikogo ortodoksyjnego w 100%. Bowiem ortodoksja jest ogólna i obiektywna, a człowiek szczególny i subiektywny.

Najsilniejszą i najciekawszą herezją jest gnoza.

Gnoza, zwana też od XVIII wieku gnostycyzmem, była systemem religijnym powstałym u schyłku starożytności, którego niektóre elementy przeniknęły do chrześcijaństwa. Samo słowo gnoza pochodzi z języka greckiego i oznacza wiedzę, w tym przypadku wiedzę duchową konieczną do zbawienia duszy. Wiedza ta pochodzi z objawienia przekazywanego wyłącznie wybranym, którzy są zdolni do jej odbioru. Religia gnozy oparta jest na niezwykle rozbudowanej mitologii, która nieco przypomina powieści fantasy. Przebrnięcie przez te mity jest dla mnie niemożliwością z powodu ich wielkiej objętości i przejmującej nudy.

Gnoza jest jedną z możliwych odpowiedzi na pytanie, skąd pochodzi zło. Ludzką podstawową obserwacją na temat świata jest obecność zarówno dobra, jak i zła. Wszystko, o czym pomyślimy ma swój pozytywny – dobry i negatywny – zły aspekt. Na przykład życie jako egzystencja i śmierć – jej koniec, postrzegany jako nicość i zagłada,  a z pewnością jako lęk przed nieznanym. Miłość można przeciwstawić nienawiści, hojność – skąpstwu, pracowitość – lenistwu, szczęście – nieszczęściu itp. Każde istnienie jest okupione kosztem innych istnień, które giną, aby żyć mógł ktoś inny. Zjadając mięso – bierzemy pośrednio udział w zabijaniu zwierząt (dlatego wśród gnostyków popularny był wegetarianizm). Czytając książkę – pośrednio przyczyniamy się do śmierci puszczy Amazońskiej. Jeżdżąc samochodem – zatruwamy środowisko. Nie ma rzeczy, której konsekwencje nie byłyby dwoiste: dobro okupione jest złem. Postęp technologiczny okupiony jest zniszczeniem ziemi i jej zasobów. Ludzie decydują się jednak płacić cenę popełniania zła za swój dobrobyt i rozwój. Zabijamy zwierzęta, robimy na nich eksperymenty, podbijamy narody lub walczymy w obronie swej niepodległości, niszczymy środowisko, jednym słowem czynimy mnóstwo zła (niekoniecznie własnoręcznie), ale czujemy się usprawiedliwieni, że prowadzi to do jakiegoś wyższego celu. Gnostycy są bardzo wyczuleni na zło świata. Nie mogąc sobie wytłumaczyć jego pochodzenia, doszli do wniosku, że istnieją  w kosmosie  dwie przeciwstawne siły: to, co dobre i boskie oraz to, co złe i ziemskie, ludzkie. Stworzycielem człowieka i świata nie był dobry Bóg, ale zły demiurg, a człowiek jest stworzeniem nieudanym i przypadkowym. Kosmos jest miejscem zmagania sił dobra z siłami zła. Gnostycy czuli się niewolnikami zła i desperacko szukali wyjścia ze swojej  beznadziejnej sytuacji.

Podstawowa idea gnostyków polega na przekonaniu, że w świecie materii tkwią uwięzione boskie cząstki, boskie iskry pochodzące ze świata duchowego, które czekają na swe uwolnienie i powrót do swego pierwotnego miejsca zamieszkania. Świat, cała materia i ludzie powstali w rezultacie jakiejś kosmicznej pomyłki, stworzeni przez złego demiurga. W materię wplątały się jakimś sposobem dobre iskry boskie, które będą się męczyć dopóki nie wyzwolą się z materii. Materia jest w gnozie przeciwstawiona duchowi. Świat materii jest utożsamiany ze złem, świat ducha z dobrem. Dobro było kojarzone z duchem, zło z ciałem i materią. Ten krańcowy dualizm gnostycki wszedł niestety także do chrześcijaństwa, między innymi przez św. Augustyna, który był sympatykiem gnozy zanim nawrócił się na chrześcijaństwo.

Generalnie dla gnostyka świat jest pełen zła, a jego stwórcę identyfikuje gnostyk z Bogiem Starego Testamentu. Boga Żydów nazywa „przeklętym bogiem”, ponieważ stworzył świat widzialny i zamknął przed człowiekiem bramę do wiedzy.

Gnoza wyraźnie wartościuje negatywnie część fizyczno-psychiczną człowieka. Tylko część duchowa, iskra, dusza, jaźń nieprzemijająca mają wartość pozytywną. Iskra musi przejść długą drogę do wyzwolenia ze świata. Nie każdemu człowiekowi będzie dane takie wybawienie. Ludzie dzielą się w gnozie na istoty duchowe (pneumatycy) i istoty ziemskie, materialne (hylicy lub psychicy). Pneumatycy są elitą zdolną pojąć boską wiedzę. Hylicy są „niewiedzącymi”. Zaczątki teorii o predestynacji w chrześcijaństwie biorą się właśnie z tego podejścia. Dusza na swej drodze do wybawienia pokonuje wiele niebezpieczeństw ze strony sił ciemności. Pomocna jest w tej drodze znajomość pewnych zaklęć – modlitw, które pozwalają duszy pokonywać kolejne stadia drogi. Zbawienie jest przeznaczone dla wybrańców, dla dusz bezgrzesznych i czystych. Dusze „niewiedzących” zostają unicestwione na sądzie ostatecznym z powodu wielkiej siły szatana, przeciwnika światłości. Czasem jednak wystarczy czyściec, w którym dusza nabiera pożądanej pobożności i doskonałości. Czystość duszy osiągana jest przez jej oczyszczenie się z brudu materii.

Zbawienie duszy opisywane jest jako osiągnięcie pokoju, a obrazowo przedstawione jako „duchowe wesele” odbywające się w „komnacie małżeńskiej”. Dusza, która pokonawszy trudności trafiła do świata boskiego i spotkała swego anioła – oblubieńca, wchodzi wraz z nim do komnaty weselnej, w której może oglądać Ojca. Już Ewagriusz z Pontu zachęcał mniszki, aby traktowały Chrystusa jako swego oblubieńca, a później całe mnóstwo zakonnic doświadczało mistycznych zaślubin z Jezusem. Oto, co pisze Ewagriusz o dziewicach i ich niebieskim oblubieńcu: „Dziewicze oczy ujrzą Pana, a uszy dziewic usłyszą Jego słowa. Usta dziewicy ucałują swego Oblubieńca, zmysłem zaś powonienia pobiegnie ona ku wonności olejków Jego. Dziewicze ręce obejmą Pana i czystość ciała zostanie przez Niego przyjęta. Dusza nieskażona zostanie uwieńczona i żyć będzie na wieki wraz ze swoim Oblubieńcem; otrzyma szatę duchową i będzie ucztować z aniołami w niebie; zapali niegasnącą lampę i nie zabraknie oliwy w jej naczyniu; otrzyma wieczne bogactwa i odziedziczy królestwo Boga”. (Ewagriusz z Pontu, Pisma ascetyczne, Napomnienie dla dziewicy, s. 334) Widać tu wyraźnie gloryfikację dziewictwa, tak charakterystyczną dla gnozy. Motyw złączenia z Oblubieńcem i ucztowania z aniołami także wyraźnie nawiązuje do gnozy. Koncentracja na duszy, położenie nacisku na czystość ciała przez wyrzeczenie się seksu – to znane elementy gnozy. Gnoza będzie przez całe wieki aż po czasy dzisiejsze oddziaływać na chrześcijaństwo. To, co pisze Ewagriusz zostanie powtórzone setki razy przez kolejnych mnichów i ascetów, tak że utrwali się w chrześcijaństwie jako sztywny i niepodlegający dyskusji dogmat.

Bliska gnozie jest koncepcja walki duszy z siłami ciemności, która to walka zamienia się w interpretacji mnichów w ustawiczne odpieranie ataków demonów. Demony zagrażające czystości ciała i duszy tak przerażające ascetów są ucieleśnieniem gnostyckich sił zła, archontów, które są odpowiedzialne za zniewolenie boskich iskier w ciałach. W gnozie popularny jest też motyw wyrzeczenia się świata, jako kwintesencji zła. „Kto poznał świat, znalazł trupa, a kto znalazł trupa, tego świat nie jest wart” mówi Jezus w gnostyckiej Ewangelii Tomasza. Gnostyk musi żyć w stałej czujności, aby zawsze odpierać ataki przeciwnika. Jest on „zapaśnikiem” i „atletą”, nieustannie toczącym walkę. Życie jako czujność i walka będzie także  ideałem chrześcijańskich ascetów.

Nowy Testament a gnoza

Gnostyk Szymon Mag występuje w Dziejach Apostolskich jako chciwy czarnoksiężnik i kuglarz, który chce nabyć dar nakładania rąk od apostoła Piotra, za co zostaje wykluczony z gminy. Z innych źródeł wiadomo, że Szymon głosił, jakoby sam był Chrystusem i był rzekomo czczony przez swoich zwolenników jako „Pierwszy Bóg”. Założył gminę gnostycką, która była przez chrześcijan traktowana jako konkurencja. Szymonianie przejęli bowiem część wierzeń chrześcijańskich. Widać wyraźnie, że gnoza nie była obca pierwszym chrześcijanom i z racji niejakiego podobieństwa ideowego stanowiła dlań znaczącą konkurencję. Tak jak gnoza miała wątki wspólne z chrześcijaństwem, tak też chrześcijaństwo wplotło w swą naukę elementy gnozy. Świadczą już o tym listy św. Pawła oraz Ewangelia św. Jana. Mimo, że Kościół uznał gnozę za herezję, wątki gnozy będą dawać o sobie znać w ciągu całych dziejów chrześcijaństwa, tak że niekiedy przegięcie chrześcijaństwa w stronę gnozy będzie prawie równoznaczne z jej akceptacją i wchłonięciem. Tej jedności chrześcijaństwa i gnozy nie zobaczymy w Nowym Testamencie, choć wielu badaczy nazywa Ewangelię Jana ewangelią gnostycką, a pewne elementy teologii Pawła przywodzą jednoznacznie na myśl idee gnozy.

Listy Pawła oraz Ewangelia Jana mają przynajmniej jedną cechę wspólną: brak zainteresowania życiem i nauczaniem Jezusa – człowieka, zupełna koncentracja na Chrystusie – zbawcy. Jezus Jana jest już „nie z tego świata”, mówi inaczej niż w ewangeliach synoptycznych, przemawia długo i wzniośle. Jan nie opisuje Jego przypowieści, które są sednem nauczania Jezusa w ewangeliach synoptycznych. Paweł w ogóle nie mówi o życiu Jezusa, dla niego istnieje tylko Chrystus napotkany na drodze do Damaszku, Chrystus zmartwychwstały, żyjący w niebie z Ojcem.

Paweł walczy w swoich listach przeciwko poglądom o charakterze gnostyckim. W Pierwszym Liście do Koryntian pisze, że wiedza (gnosis) wbija w pychę, miłość zaś buduje. „Gdyby ktoś mniemał, że coś wie, to to jeszcze nie wie, jak wiedzieć należy. Jeśli zaś ktoś miłuje Boga, ten jest poznany przez Niego”. (1 Kor 8,2-3) Nad wiedzę Paweł stawia miłość. To nie my mamy poznać Boga, ale mamy zostać poznani przez Boga.

Paweł dzieli ludzi na duchowych (pneumatikos) i zmysłowych (psichikos) lub cielesnych (sarkinois). Człowiek zmysłowy nie pojmuje spraw duchowych.

„Ci bowiem, którzy żyją według ciała, dążą do tego, czego chce ciało; ci zaś, którzy żyją według Ducha – do tego, czego chce Duch. Dążność bowiem ciała prowadzi do śmierci, dążność zaś Ducha – do życia i pokoju. A to dlatego, że dążność ciała wroga jest Bogu, nie podporządkowuje się bowiem Prawu Bożemu, ani nawet nie jest do tego zdolna. A ci, którzy żyją według ciała, Bogu podobać się nie mogą”. (Rz 8, 5-8) „Jeżeli będziecie żyć według ciała, czeka was śmierć. Jeżeli zaś przy pomocy Ducha uśmiercać będziecie popędy ciała – będziecie żyli”. (Rz 8, 13) Można oczywiście spierać się o interpretację tych słów Pawła, ale nie sposób nie zauważyć podobieństwa do gnostyckiego podziału na pneumatyków i psychików (hylików). Słowa Pawła zostały przez mnichów i świętych chrześcijańskich zrozumiane jako konieczność umartwienia ciała fizycznego oraz niezaspokajania naturalnych potrzeb cielesnych i psychicznych. Wnikliwi badacze zauważą o wiele więcej zbieżności pism Pawła z gnozą. Św. Paweł z pewnością nie jest wolny od wątków antycielesnych, ale biorąc pod uwagę jego dzieło jako całość, sprawa ta nie stanowi istotnego punktu jego nauczania, do którego Paweł przywiązywałby nadmierną wagę. Paweł jest generalnie wielkim optymistą jeśli chodzi o los człowieka i jego wartość w oczach Boga. Jest też optymistą co do stosunku Boga do człowieka, Jego nieustającej miłości i łaski. W tym sensie Paweł jest kontynuatorem spuścizny Jezusa i Jego wizji dobrego i wybaczającego Ojca. Z pewnością jednak Paweł w większym stopniu niż Jezus zauważa działanie szatana, ma większe poczucie zła działającego w świecie, a zatem konieczności walki i czujności, co znowu możemy przypisać wpływom gnozy.

Ewangelia Jana również zawiera pewne gnostyckie odniesienia. Jan posługuje się parami przeciwieństw: światło i ciemność, prawda i kłamstwo, góra i dół, Bóg i diabeł. Świat podlega władzy diabła. Świat nie rozpoznaje światłości. Jednak, w przeciwieństwie do gnostyków, Jan podtrzymuje ideę stworzenia świata przez dobrego Boga, czy też Jego Słowo, Logos. Słowo gnosis nie pojawia się w Ewangelii Jana. Brak też negatywnego podejścia do ciała i materii, brak zachęty do cierpień i umartwień. Przeciwieństwo nieba i ziemi potrzebne jest Janowi do podkreślenia boskiego pochodzenia Jezusa i Jego zbawczej mocy. Zbawienie dokonuje się według Jana nie przez wiedzę, ale przez wiarę, przez rozpoznanie w Jezusie Syna Bożego, Zbawiciela świata. Znów, patrząc całościowo na Ewangelię Jana widzimy, że jest ona przesiąknięta miłością wcielonego Boga do człowieka. Jan widzi już w Jezusie nie tylko Mesjasza, ale kogoś równego Ojcu, samego Boga. Wątki gnostyckie niewątpliwie występują tu po to, aby uwypuklić Janowe przesłanie, które brzmi: Bóg umiłował świat, Bóg jest miłością. Świat i człowiek – to umiłowani Boga i Bóg zrobi wszystko, aby doprowadzić do pełnej jedności między sobą a światem.

Manicheizm

Najsłynniejszym gnostyckim systemem religijnym był manicheizm. Jego nazwa pochodzi od założyciela tej religii, Maniego, urodzonego około roku 216 n.e. W wieku 20 lat Mani doznał pierwszej wizji nadprzyrodzonej, w czasie której objawione mu zostały tajemnice jego doktryny. Gminy manichejskie rozprzestrzeniły się przede wszystkim w Syrii, Egipcie i północnej Afryce oraz Iranie. Manicheizm dotarł też do Palestyny, Azji Mniejszej, Armenii, Dalmacji i Hiszpanii, a nawet do Chin. Religia Maniego opiera się na radykalnym dualizmie ducha i ciała, światła i ciemności, dobra i zła. Mani jest apostołem światłości, ostatecznym Mesjaszem, zbawcą, lekarzem duszy, który wyzwala dusze z materii i przywraca je królestwu światłości. Gmina manichejska podzielona była na dwie grupy: elity „wybranych” – „doskonałych” oraz większą grupę „słuchaczy” czy też katechumenów. Surowe wymogi etyczne mogą spełnić jedynie członkowie elity, którzy nie muszą brudzić sobie rąk sprawami cielesnymi. Są bowiem utrzymywani przez pracujących słuchaczy, którzy biorą na siebie „brudną robotę”, czyli tracą czas na pracę, kalają się seksem i ogólnie kontaktują ze światem. Wybrańcy natomiast starają się być od świata jak najdalej. Podlegają oni trzem pieczęciom – ust, dłoni i ciała, to znaczy muszą powstrzymywać się od spożywania wina i mięsa, kłamstwa, pracy oraz seksu. Doskonali mają poświęcać czas na studiowanie pism religijnych i ich kopiowanie. Wybrańcy spożywali tylko jeden posiłek dziennie, który dostarczali im słuchacze. Utrzymywanie wybrańców było uznawane za zasługę dla zbawienia duszy. Manichejczycy przywiązywali dużą wagę do postów. Ograniczając swoje posiłki czuli, że dokonują mniej zła, bo zabijają mniej zwierząt i roślin. Doskonali pościli aż przez 100 dni w roku.  Manichejczycy nosili w sobie wielkie poczucie grzeszności, co wyczytać można z zachowanych formularzy spowiedzi, popularnych w Iranie i Azji Centralnej. Mani wyjątkowo mocno w porównaniu z innymi kierunkami gnostyckimi podkreślał potęgę grzechu. Ta obsesja doszukiwania się zła w każdej czynności życiowej bardzo wyraźnie naznaczyła św. Augustyna, który zaraził się nią prawdopodobnie jako słuchacz manichejski.

Gnoza a mistycyzm

Gnostycki mit o upadku duszy w ciało i jej wstępowaniu do świata boskiego znalazł odzwierciedlenie w chrześcijaństwie mistycznym. Idea wzlotu doskonałej duszy do Boga już w życiu doczesnym to właśnie ekstaza mistyczna. Mit o wstępowaniu duszy przeradza się w doświadczenie mistyczne. Świadczą o tym na przykład przeżycia religijne wcześniej wspomnianego Ewagriusza z Pontu, najsłynniejszego mnicha egipskiego z IV wieku.

W pismach Ewagriusza napotykamy wiele wątków gnostyckich. Już pisałam o jego postawie wobec seksu i uwznioślaniu dziewictwa. Ewagriusz chyba do tego stopnia bał się kobiet, że nie uważał za stosowne spożywać posiłek z własną matką lub siostrą! Obsesyjnie poszukiwał spokoju i skupienia, unikając wszelkiego zamieszania w postaci zbliżania się do rzeczy światowych, w tym do ludzi. To oddzielenie od świata „przeciętniaków”, ludzi cielesnych przywodzi na myśl „wybrańców” manichejskich, strzepujących każdy pyłek światowy ze swoich nieskalanych dusz. Ewagriusz zalecał nieustanne pamiętanie o sądzie i śmierci (gnoza i neoplatonizm). Znana jest też Ewagriuszowi obsesja czystości i poczucie osaczenia przez demony: „liczne i wielorakie szyki demonów wystąpiły przeciwko nam, gdyż staramy się osiągnąć poznanie Chrystusa”. (Ewagriusz z Pontu, Pisma ascetyczne, t.1, List do Melanii, s. 129) Poznanie Chrystusa kojarzy się z gnozą, wiedzą. To sformułowanie występuje w jego pismach z dużą częstotliwością, widocznie to właśnie do „poznania” przykładał największą wagę. Ewagriusz pragnął osiągnąć czystość duszy, albowiem „nie można stanąć przed Bogiem będąc nieoczyszczonym” (Ew., List 43, s. 189) – czystość to typowy wątek gnostycki, jak i zresztą neoplatoński. Tęsknota do idealnego „stanu czystych” zmusza Ewagriusza do walki z demonami i odrzucania wszelkich podsuwanych przez nie obrazów. Jednak zło, jak uważali gnostycy, bez przerwy przyczepia się do ciała, i to, co odpędzone zostaje natychmiast zastąpione nowym brudem ziemskich pożądań i namiętności. Czysty stan trwa zatem tylko chwilę.

Ciało nazywa Ewagriusz workiem i każe nim gardzić. Z drugiej jednak strony wikła się w sprzeczności próbując przezwyciężyć gnostycką ideę złego świata: „Tak więc zło nie wyrasta z natury naszego stworzenia, która pochodzi od Boga! Nie byliśmy bowiem źli od początku, skoro Siewca, którym jest nasz Pan, zasiał na swojej roli dobre ziarno” (Ew., List 18, s. 153) „Nie wolno żadnego spośród cielesnych bytów nazywać złym; ci natomiast, którzy tak je nazywają, niech będą zawstydzeni” (Ew, List 30, s. 172) Mamy tu nawiązanie wprost do teorii gnostyckich o złu ciała, którym to teoriom Ewagriusz się przeciwstawia. Z pewnych jego słów można wnioskować nawet, że nosił w sobie nadzieję na zbawienie wszystkich stworzeń: „Był czas, kiedy zła nie było, i będzie czas, kiedy zła już nie będzie. Ale nie było czasu, gdy cnota nie istniała, i nie będzie czasu, gdy jej nie będzie. Nasienie bowiem cnoty jest niezniszczalne. Przekonuje mnie o tym ów bogacz, o którym jest napisane w Ewangelii, że kiedy doznawał udręk w Hadesie, litował się nad swymi braćmi. A przecież miłosierdzie jest dobrym nasieniem cnoty” (Ew, List 43, s. 190) Czyli zło będzie unicestwione, a wszelkie dobro musi przetrwać. Jednak mimo wyrażanego uznania dla dobrego dzieła Boga, ciała, Ewagriusz zachęca do pogardy wobec niego: „Gardź zatem cielesną naturą, która od początku jest podległa zepsuciu i ponownie popadnie w zepsucie. Troszcz się raczej o „obraz Boży”, aby nieskażony wyszedł z ciała” (Ew, List 48, s. 194) Obraz Boży wychodzący z ciała to oczywiście gnostycka dusza, uwalniająca się od cielesnego brudu, nieskalana. „Ten świat jest zły” pisze do pewnego przyjaciela Ewagriusz (Ew, List 52, s. 200), który nie może dać sobie rady ze sprzecznościami w swoich poglądach. Raz świat i ciało są dobre i pochodzą od Boga, innym razem złe i godne pogardy. Niestety, w dalszych losach monastycyzmu świat i ciało zostaną zrównane ze złem, a mnisi nie będą mieli już co do tego żadnych wątpliwości.

Poznanie Boga „porywa go (umysł) niczym na skrzydle i oddziela od cielesnego świata” (Ew, list 27, s. 166) Dla osiągnięcia takiej ekstazy należy uciekać od świata i zapominać o ciele. O skutecznym wyjściu duszy z ciała będą marzyć odtąd całe zastępy mnichów i zakonnic, a niektórym uda się je osiągnąć wielokrotnie.

Wpływ gnozy na św. Augustyna

Św. Augustyn był przez niemal dziesięć lat słuchaczem manichejskim. Po nawróceniu na chrześcijaństwo starał się odciąć od swej manichejskiej przeszłości i gnostyckiego negatywizmu, ale nie udało mu się tego dokonać. Jego koncepcja łaski zbawienia dla jednych, a potępienia dla drugich przywodzi na myśl manichejski podział na wybrańców i całą resztę. Jego dzieło przeniknięte jest lękiem przed straszliwym Bogiem czyhającym na grzesznika, nieskorym do wybaczania, zawsze surowo karzącym. Odległość Pawła od Jezusa jeśli chodzi o optymizm co do natury i losów człowieka jest niewielka, natomiast odległość Augustyna od Jezusa jest już wprost nie do przebycia. Jeśli gnoza pojawia się u Pawła jako chwilowy impuls, to u Augustyna jest wiecznym tłem jego rozważań. Sieć manichejskich skojarzeń i wrażeń oplątuje umysł i serce Augustyna w stopniu uniemożliwiającym uwolnienie się od niego. Gnoza odrzucona świadomie przez Augustyna, ciągle oddziaływała na niego poza jego świadomością. Wyniknęły z tego dla chrześcijaństwa niestety opłakane i godne pożałowania skutki.

Dzisiejsze wpływy gnozy

W czasach współczesnych wpływy gnozy manifestują się między innymi we wzroście popularności walki z szatanem, egzorcyzmów, konieczności obrony przed wielorakimi zagrożeniami duchowymi ze strony sił ciemności. Widać wyraźnie, że mimo uznania gnozy za herezję Kościół katolicki nie jest w stanie uwolnić się od jej wpływów.

Konsekwentne postanowienie o unikaniu zadawania bólu (pośrednio czy bezpośrednio) prowadzić musi z konieczności do śmierci jako najczystszej opcji. Tak właśnie rozumowała Simone Weil, która zagłodziła się na śmierć. Tak postępują wegetarianie, których ideałem jest zupełnie porzucenie odżywiania się pokarmami zwierzęcymi i roślinnymi (rośliny to też istoty czujące, które zabijamy). Ostatnim szczeblem ekologicznego stylu życiu staje się odżywianie się energią kosmiczną, praną, kończące się śmiercią. Gnostycyzm doprowadzony do swojej najbardziej konsekwentnej postaci prowadzi do wniosku, że tylko nieistnienie gwarantuje prawdziwą czystość. A przynajmniej nieistnienie w tym świecie.

Jezus jako filozof egzystencjalny

Pamiętają może niektórzy z czytelników, że były prezydent Stanów Zjednoczonych George W. Bush został kiedyś wyśmiany za to, że uznał Jezusa za swojego ulubionego filozofa. Tymczasem Witold Gombrowicz w swoich wykładach o filozofii pisze, że nurt  egzystencjalny w filozofii wywodzi się między innymi od Chrystusa. Zaczęłam zastanawiać się, co miał on na myśli, traktując Jezusa jako prekursora egzystencjalizmu.

Gombrowicz tak oto wyjaśnia, na czym polega egzystencjalizm. Egzystencjaliści uważają, że filozofia klasyczna, oparta na abstrakcyjnych pojęciach jest bezużyteczna, ponieważ brak jej odniesienia do konkretu, konkretnej egzystencji konkretnej osoby. Cechą egzystencjalizmu jest też oprócz konkretu subiektywność. Filozof Husserl wymyślił fenomenologię, która stała się językiem egzystencjalizmu. Polega ona na poszukiwaniu prawdy, istoty rzeczy, Boga. Fenomeny są to konkretne zjawiska, podlegające subiektywnej ocenie człowieka. Poprzez zdzieranie zasłon, które kryją te fenomeny, docieramy do istoty czy też prawdy, którą one zakrywają. Jednak dla większości z nas widoczne są tylko fenomeny, a istota rzeczy, prawdziwa rzeczywistość jest dla naszych zmysłów i umysłu zakryta. Należy przedzierać się przez gąszcz naszych sądów, poglądów, doświadczeń aż do dna danego zjawiska – fenomenu, aby odkryć istotę rzeczy – noumen. Ta rzeczywistość prawdziwa, która leży na dnie fenomenu, jest dostępna dla poznania intuicyjnego, nie intelektualnego, nie zmysłowego. Jest to poznanie od wewnątrz, doświadczane subiektywnie przez konkretnego człowieka, pewnego rodzaju wgląd w istotę rzeczywistości. Na tym etapie nie są potrzebne słowa, pojęcia, konstrukcje intelektualne, poglądy, systemy filozoficzne. Celem takiej filozofii jest poznanie rzeczywistości takiej, jaką jest. Rzeczywistej rzeczywistości. Oczywiście zakładamy tu, że ta rzeczywista rzeczywistość istnieje. Bóg objawiający się Mojżeszowi w krzaku gorejącym nazwał siebie: ”Jestem, który jestem”, czyli jestem tym, który rzeczywiście istnieje. „Jestem rzeczywistą rzeczywistością.” Jeśli wierzymy, że Bóg istnieje i skrywa się pod przeróżnymi zjawiskami, fenomenami, możemy wyruszyć na Jego poszukiwanie.

Czy Jezus poszukiwał istoty rzeczywistości, prawdy i Boga? Czy dawał nam jakieś wskazówki, jak dotrzeć do tej istoty? Przeanalizujemy niektóre teksty z Ewangelii, aby się o tym przekonać.

Kuszenie Jezusa

Po pierwsze warto się zająć kuszeniem Jezusa na pustyni. Można powiedzieć, że Jezus identyfikuje tu zasłony, którymi zasłonięty jest Bóg przed naszymi oczami.

Kusiciel powiedział do Niego: Jeżeli jesteś Synem Bożym, powiedz, aby te kamienie stały się chlebem. On zaś odpowiedział: Napisano: „Nie samym chlebem będzie żył człowiek, ale każdym słowem, które wychodzi z ust Boga” (Mt 4, 3-10, Łk 4, 3-11)

Jeśli zadaniem Jezusa było pokazanie ludziom Boga, musiał sam najpierw do Niego jakoś dotrzeć. Zapomnijmy na razie o tym, że Jezus był Bogiem wcielonym. To może nam przeszkadzać w zobaczeniu człowieczeństwa Jezusa i Jego zmagań ze światem, ludźmi i szatanem, całkiem podobnych do naszych codziennych zmagań i trudów życia. Jezus poszedł na pustynię, aby przekonać się, czy jest gotowy do swojej misji, czy jest w stanie stawić czoła pokusom, które oddaliłyby Go od Boga i przez które zszedłby na manowce. Chciał sprawdzić, czy jest na dobrej drodze i czy ma wystarczająco sił, aby tej drodze podołać.

Jaka była pierwsza szatańska pokusa? W jaki sposób diabeł chciał Jezusa oddalić od Boga? Wiedział, że Jezus po długim poście jest głodny, a więc zaproponował Mu, aby dokonał cudu zamieniając kamień w chleb. Na czym polegała ta pokusa? Czy to nie naturalne, że potrzebujemy pożywienia? Dlaczego Jezus nie mógł po prostu zamienić ten kamień w chleb i  zaspokoić swój głód, skoro potrafił? Czy chodzi o to, że aby dojść do Boga musimy wyrzekać się rzeczy ziemskich, takich jak jedzenie czy ubranie? Prowadziłoby to do wniosku, że zaspokojenie naszych naturalnych fizycznych potrzeb oddala nas od Boga. Wydaje mi się, że nie w tym rzecz. Tym, co oddala nas od Boga i nie pozwala na Jego zobaczenie może być nadmierne zaangażowanie w zdobywanie środków do życia spowodowane totalną biedą, głodem, ubóstwem. Skrajne negatywne przeżycia, ogromny ból, wielki wysiłek skoncentrowany na zdobyciu środków do życia może czynić nas ślepymi na obecność Boga.

Dla nas, żyjących przecież w dobrobycie w porównaniu do większości świata, z tego kuszenia wynika nieco inna nauka. Nie musimy harować całymi dniami za miskę strawy, nie wisi nad nami groźba głodu i bezdomności. Zastanówmy się jednak, jak spędzamy nasze dni. Czy mamy czas na słuchanie słów, które wychodzą z ust Boga? Czy wiemy, że żywiąc się samym chlebem nie przeżyjemy? Do życia potrzebne jest słowo Boga, Jego nauka. Dla nas ta pokusa wygląda w ten sposób, że trzyma nas w niewoli przekonanie, że nie możemy oddalić się od codziennego zabiegania i zatroskania o sprawy przyziemne. Tymczasem musimy się od nich zdystansować, aby dostrzec Boga i usłyszeć Jego słowo.

A zatem jakie jest zalecenie Jezusa wynikające z tych rozważań? Warunkiem obajwienia się nam istoty rzeczywistości jest osiągnięcie stanu bierności, pasywności. Należy powstrzymać się od działania, od zabiegania o codzienne sprawy. Należy porzucić troski. Nie mówię tutaj, że całe nasze życie, każda jego minuta ma być takim stanem. To niemożliwe. Jednak należy dążyć do uzyskania takiego stanu bierności w czasie modlitwy, w jakimś przeznaczonym specjalnie do tego czasie, w którym trzeba wyłączyć, zignorować obecność trosk świata materialnego. Oznacza to także pewnego rodzaju rezygnację, poświęcenie. Rezygnować musimy z różnych zajęć, które do tej pory nas absorbowały i zamiast nich oddawać się słuchaniu „słowa Boga”. Ponieważ jednak to słuchanie wymaga od nas pewnego wysiłku (bierność jest męcząca), wolimy często oddawać się zajęciom zagłuszającym w nas poszukiwacza Prawdy. Wydaje się, że najlepiej zagłusza nasz wewnętrzny głos telewizja i internet. A więc trzeba poświęcić pewne nasze wygody, przyzwyczajenia, rutynowe czynności, aby osiągnąć stan niezainteresowania niczym, oczekiwania w bierności. Tylko wtedy objawi nam się „słowo Boga”, które jest  źródłem naszego życia, które sprawia, że nasze życie jest rzeczywiście rzeczywiste.

A oto, czym kusił diabeł Jezusa po raz drugi:

Wtedy diabeł bierze Go do świętego miasta Jeruzalem i stawia na ganku świątyni i mówi Mu: Jeżeli jesteś Synem Bożym, rzuć się na dół. Napisano bowiem: „Rozkazał aniołom swoim” i „będą Cię nosili na rękach, abyś nie uraził swej nogi o kamień”. Rzekł mu Jezus: napisano także: „Nie będziesz kusił Pana, Boga Twego”. (Mt 4, 5-7, Łk 4, 9-12)

Jaka tutaj jest zasłona, przez którą nie można dostrzec Boga? Być może nasze wysokie mniemanie o sobie. Jezus miał prawo mieć dobrą opinię o samym sobie, czuł się Synem Bożym i dokonywał fantastycznych cudów. Mógł zatem przywiązać się do swojego „image’u”, do swojego obrazu we własnych oczach, jak i w oczach innych ludzi, może nawet w oczach Boga, a na pewno w oczach aniołów. A jednak jest to pokusa, którą odrzucił. Wszelkie wyobrażenie, opinia, osąd, mniemanie, określenie czy pogląd mogą nas odwodzić od Boga. Osoba skupiająca się na poszukiwaniu Boga może zacząć myśleć o sobie: jestem wybrańcem Boga, jestem świętym, jestem doskonalszy niż inni ludzie, mam wielką moc, napełnia mnie Duch. Jakie tu niebezpieczeństwo? Wszystkie określenia, pojęcia, opinie są ograniczające, zasklepiające, zamykające drogę Bogu do naszego serca. Określić się, nawet w najbardziej pozytywny sposób, cieszyć się dobrą opinią – to nas zamyka i ogranicza. Stawia Bogu barierę. Musimy zatem nie dać się zniewolić sądom i opiniom innych ludzi, dobrym czy złym. Bóg bowiem wymyka się wszelkim definicjom, filozofiom, jest ponad naszymi osądami i ponad wszystkim, co moglibyśmy o Nim pomyśleć. Należy znaleźć drogę do Boga omijającą sądy i opinie, doktryny i dogmaty. Musimy przestać myśleć, rozumować, tworzyć koncepcje, filozofie i mieć poglądy. Musimy przestać cokolwiek wiedzieć, musimy wyrzec się na jakiś czas od czasu do czasu swoich opinii, nawet najbardziej przemyślanych i subtelnych, nawet najtrudniejszych do podważenia. Bóg przerasta to, co nam się wydaje i każdą naszą opinię. Bóg nie mieści się nigdy w żadnym pojęciu i w żadnym twierdzeniu o Nim.

Rzecz jasna nie sposób żyć w tym świecie bez opinii i sądów na co dzień. Chodzi o to, żeby stworzyć w sobie czasem przestrzeń wolną od sądów i pojęć, przestrzeń, w której może objawić nam się Bóg. Nie zastawiajmy Mu drogi naszymi wyobrażeniami i poglądami. Trzeba zatem przyjąć postawę: „Nic nie wiem.”

A oto trzecie kuszenie Jezusa:

Znowu bierze Go diabeł na bardzo wysoką górę i pokazuje Mu w okamgnieniu wszystkie królestwa świata z całym ich przepychem, i mówi Mu: To wszystko dam Tobie, jeżeli upadniesz na twarz i złożysz mi hołd. Dam ci całą potęgę i przepych, bo do mnie należy, i daję je, komu chcę. Jeśli więc złożysz mi hołd, wszystko będzie Twoje. Wtedy mówi mu Jezus: Idź precz, szatanie, napisano bowiem: „Panu, Bogu Twojemu, hołd składać będziesz i tylko Jemu będziesz służył”

Bogactwo, potęga i władza – kolejne pokusy Jezusa. Ceną za posiadanie rzeczy materialnych i mocy jest oddanie hołdu szatanowi. To znaczy uzależnienie się od niego, uznanie szatana za swego pana, a siebie za jego sługę. Szatan oferuje dobra pociągające każdego człowieka, ale Jezus wie, że są to dobra złudne, nieprawdziwe, oszukańcze. Jezus wie, że jedynie Bóg ma dobra warte zachodu i starań człowieka. Są to jednak skarby ukryte, niewidoczne dla oczu człowieka zasłoniętych zasłoną pożądliwości. Każdy człowiek chce coś mieć, niewątpliwie też coś posiada. Chce też być silny, posiadać moc i władzę.

Czy to znaczy, że posiadanie bogactwa i władzy wyklucza poznanie Boga i uniemożliwia znalezienie tych skarbów ukrytych, które ma dla nas Bóg? Nie można chyba wyciągać tak uproszczonych wniosków. Natomiast warto się zastanowić, w jaki sposób bogactwo i potęga zasłaniają nam Boga i utrudniają znalezienie prawdziwego skarbu. Jezus zdaje się mówić, że nie mają one wartości absolutnej, a jedynie tymczasową, przejściową i względną. Należy wysilić się i poszukać trochę głębiej, dotrzeć do dna, do sedna tych naszych obiektów pożądania. Bowiem przywiązanie do tych rzeczy trzyma nas w niewoli. Jezus chce czegoś więcej i wierzy, że to „coś więcej” istnieje. Jakaś wartość absolutna, niezniszczalna. Ta wartość jest u Boga. Tylko Bogu warto służyć, aby cieszyć się tą wartością, czymś cennym i prawdziwym. Aby ten drogocenny skarb znaleźć należy nic nie mieć, niczego nie chcieć i czuć się bezsilnym, wyrzec się swojej władzy, siły i mocy. Wyrzec się tego, co się ma, niczego nie pragnąć, być słabym. Paradoksalnie tylko wtedy znajdziemy skarb, kiedy nawet go nie pragniemy i nie czujemy się na siłach, aby go odnaleźć. Niektórzy na pewno rozumieją to jako zachętę do opuszczenia wszystkiego, co się ma, rozdania swoich pieniędzy, stania się żebrakiem oddawszy swój los jest w ręce Boga. Tak radykalny był na przykład św. Franciszek lub współcześnie zakony żebracze, gdzie zakonnicy żyją tylko z tego, co dadzą im ludzie, bez żadnej pewności dnia jutrzejszego.

Ale czy my, zwykli ludzie, z rodzinami, których nie chcemy opuszczać i mieszkaniami, których nie chcemy oddać na rzecz ubogich, mamy jakąkolwiek szansę na spełnienie takich wymagań? Mamy, jeśli potraktujemy te zalecenia jako dotyczące stanu naszego ducha, objawiające się w postawie wewnętrznej. Musimy zatem postarać się przez jakiś czas niczego nie chcieć, do niczego nie być przywiązanym oraz nie stosować własnej siły ani władzy, starać się nie kontrolować niczego.

Podsumujmy zatem wnioski z rozważnia kuszenia Jezusa: Jaka postawa sprzyja poszukiwaniu skarbu, Boga? Brak przywiązania do czegokolwiek, brak pożądania czegokolwiek, brak wiedzy o czymkolwiek. „Nie mam, nie chcę, nie wiem, nie działam, nie mam siły” Można by to skojarzyć z definicją „ubóstwa duchowego”, do jakiego zachęca Jezus. Jak to osiągnąć? Czy to w ogóle możliwe? Musi to być bez wątpienia jakaś wewnętrzna postawa kontemplacji, obserwacji, oderwania się od siebie samego. Ale w tym tekście traktuję tą sprawę czysto teoretycznie, bez wdawania się w kwestie praktyczne.

Zobaczymy teraz, jak inne wypowiedzi Jezusa z Ewangelii odnoszą się do egzystencjalnego problemu prawdziwej rzeczywistości.

Przypowieść o ukrytym skarbie

Królestwo niebieskie jest podobne do skarbu ukrytego w ziemi. Człowiek, który go znalazł, ukrył go znowu. Uradowany idzie i sprzedaje wszystko, co ma, i kupuje tę ziemię.

(Mt 13, 44)

Ukrytym skarbem jest królestwo niebieskie. Człowiek znajduje je przypadkowo, spacerując sobie. Jest ono dla niego źródłem ogromnej radości. Jest dla niego tak cenne, że oddaje za ten skarb wszystko, co posiada.

Przypowieść o drogocennej perle

Królestwo niebieskie jest podobne również do kupca, który poszukuje pięknych pereł. A kiedy znalazł jedną drogocenną perłę, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją. (Mt 13, 45-46)

Jest to przypowieść bardzo podobna do poprzedniej. W obu opowiadaniach ich bohaterowie znajdują skarb przypadkowo. Kupiec wyłuskał wyjątkową perłę wśród tysiąca innych, które widział. Nagle doznał olśnienia zauważając tę perłę i stwierdził, że ta jedna jedyna jest naprawdę drogocenna, wartościowa. Obaj szczęśliwi znalazcy byli świadomi ogromnej wartości skarbu i perły. Ale skarb nie należał jeszcze do nich, nie mogli się nim cieszyć, a jedynie wiedzieli, że istnieje. Musieli ten skarb i perłę kupić, nabyć na własność. Od kogo? Wydaje się, że od Boga. Właścicielem skarbu i perły był sam Bóg, który żądał jako zapłaty „wszystkiego, co się ma”. Płacimy wszystkim, co mamy. Czy zatem skarb / perła ma niższą cenę dla biedaka, bezdomnego, który ma mniej, więc musi mniej zapłacić? Kto ma mniej? Także ten, kto cierpi, płacze, nie zna zaszczytów ani godności, jest upokarzany. Kto natomiast płaci wyższą cenę za perłę? Ten, kto ma więcej pieniędzy, władzy, siły, dobrej opinii, pozycji społecznej. Ten „bogaty” musi więc zapłacić więcej, zrezygnować z większej ilości „dóbr”. Na tym może polegać trudność dla bogacza, sytego i zadowolonego.

A zatem cena za skarb to „wszystko, co się ma”. Jeśli zinterpretujemy te przypowieści w sensie duchowym, wynika z nich, że musimy zrezygnować z wszystkiego, co posiadamy wewnętrznie: przywiązania do rzeczy, opinii, sądów, siebie samego, z naszego życia wewnętrznego. Jest to podobne do śmierci, przez którą wszystko tracimy. Dlatego Jezus mówił, że „kto straci swe życie, zachowa je”.

Królestwo Boże

W nauczaniu Jezusa wiele wskazuje na to, że za noumen, czyli jądro rzeczywistości można uznać królestwo Boże, czy też królestwo niebieskie. Jezus nieustannie zachęca do poszukiwania go. Jak można scharakteryzować to królestwo?

Królestwo Boże nie przyjdzie dostrzegalnie i nie powiedzą: „Oto tu jest” albo:”Tam”. Oto bowiem Królestwo Boże pośród was jest. (Łk 17, 20-21)

Istota rzeczywistości jest obecna tu i teraz, nie w przyszłości, nie w nieokreślonej wieczności, ale właśnie w tym miejscu, gdzie jesteś teraz ty, czy gdzie jestem ja. Jednak nie widzimy tego królestwa. Nadchodzenie królestwa oznacza naszą przemianę wewnętrzną, która spowoduje, że będziemy w stanie ujrzeć królestwo.

Z królestwem Bożym jest tak jak z człowiekiem, który rzuca ziarno w ziemię. I śpi w nocy, i wstaje we dnie, a ziarno wschodzi i rośnie, on sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie przynosi owoc: najpierw źdźbło, potem kłos, potem pełne ziarno w kłosie. A kiedy wyda owoc, zaraz wysyła żniwiarza, bo nadeszło żniwo. (Mk 4, 26-29)

Królestwo ma tą cechę, że się rozszerza, rośnie. I to w sposób tajemniczy, niedostrzegalny. Może trochę tak, jak rosną nasze dzieci, na podstawie jakiegoś niezrozumiałego przez nas do końca planu, rosną niezauważalnie dla nas. Ich wzrost i rozwój daje się zauważyć przez porównanie z fotografią sprzed roku, ale na co dzień żadnych zmian nie widać. Poza tym dzieci rozwijają się zgodnie ze swoim wewnętrznym planem rozwoju zapisanym w genach, którego nie kontrolujemy ani do końca nie rozumiemy. Czyli nie możemy zrozumieć do końca cudownego wzrostu królestwa. Czy rośnie ono w nas, czy też może rozszerza się wśród ludzi na coraz liczniejszą ich grupę? Boska rzeczywistość stopniowo ogarnie wszystkich i wszystko. Bóg będzie wszystkim we wszystkich, jak mówi św. Paweł. Jest tajemnicą, w jaki sposób to następuje.

Przypowieść o kwasie potwierdza tezę, że królestwo stopniowo ogarnie wszystko.

Królestwo niebieskie jest podobne do kwasu, który kobieta zaczyniła w trzech miarach mąki, aż się wszystka zakwasiła. (Mt 13,33)

Duża ilość mąki zakwasiła się przez małą ilość kwasu. Na początku widać niewielką ilość kwasu, czyli Bożej rzeczywistości. Ma ona jednak zdolność do cudownego rozmnażania się i rozprzestrzeniania. Na początku możemy widzieć Boga w jakimś przebłysku, momencie, aby potem stopniowo nasz zakres widzenia się powiększał i abyśmy w końcu zobaczyli, że cały świat jest pełen Boga. Chodzi tu może o nasz sposób widzenia rzeczywistości, który ewoluuje, a na końcu cała rzeczywistość jawi się nam jako Boska i święta.

Skarby w niebie

Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczy i gdzie złodzieje podkopują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól ani rdza nie niszczy i gdzie złodzieje nie podkopują się i nie kradną. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje. (Mt 6, 19-21)

Jezus przekonuje nas, że warto „gromadzić skarby w niebie”. Te skarby w niebie są trwałe, niezniszczalne, w przeciwieństwie do skarbów na ziemi. Rada Jezusa jest taka, żeby koncentrować się na skarbie niebieskim, zwracać ku niemu swoje serce, nie zaprzątać sobie głowy skarbami ziemskimi, bo to strata czasu i energii. Skarb niebieski – cóż to jest, jeśli nie Bóg?

Porzucenie trosk ziemskich

Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, co będziecie jeść lub co będziecie pić, ani o swoje ciało, w co je ubierzecie – czy życie nie jest ważniejsze od jedzenia, a ciało od ubrania? …. Wasz Ojciec niebieski wie, że tego potrzebujecie. Szukajcie najpierw królestwa Bożego i jego sprawiedliwości, a to wszystko będzie wam przydane. (Mt 6, 25-34)

Nie troszczcie się zatem o jutro, bo jutro samo o siebie będzie się troszczyć. Dosyć ma dzień każdy swojej biedy. (Mt 6,34)

Podobnie Jezus zachęcał do oderwania się od spraw codziennych Martę, która w przeciwieństwie do siostry Marii nie miała czasu usiąść i słuchać słów Jezusa. Jezus powiedział do niej: „Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o tak wiele, a przecież jednego tylko potrzeba. Maria wybrała najlepszą cząstkę, która nie zostanie jej zabrana”. (Łk 10, 41-42)

Jezus wyraźnie zachęca nas do skoncentrowania się na jednej jedynej rzeczy: znalezieniu królestwa, czyli Boskiej rzeczywistości, czyli Boga. On wie, że tylko królestwo Boże może uszczęśliwić człowieka, że wszystkie inne środki są przemijające, niedoskonałe, a nawet mogą stanowić przeszkodę na drodze do Boga. Radykalnie nawołuje do absolutnie koniecznego poświęcenia się jednemu celowi: zobaczenia i zrozumienia Boskiej rzeczywistości. W Jego nauczaniu jest obecny bardzo silny element przynaglania, nakłaniania do pośpiechu. Jezus chce, abyśmy nie zwlekali, abyśmy już teraz natychmiast zaczęli poszukiwania. Badacze Ewangelii, tacy jak na przykład Geza Vermes uważają, że Jezus spodziewał się szybkiego nastania królestwa, jeszcze za życia niektórych apostołów. Stąd Jego zachęta do pośpiechu. Jednak to przynaglanie ma też charakter duchowy i dotyczący każdej ludzkiej egzystencji. Musisz zacząć tu i teraz, bo naprawdę nie wiesz, ila masz czasu na tej ziemi. Poszukiwanie Boga to kwestia paląca, wymagająca natychmiastowego działania. Nie można się ociągać. Dlaczego? Bo być może jeśli teraz czujesz w sobie pragnienie królestwa i zdaje ci się, że znalazłeś drogocenną perłę, to jeśli nie zrobisz czegoś właśnie teraz, to to poczucie zniknie, to znów pogrążysz się w codziennym, starym doświadczeniu tego samego.

Czy można królestwo utożsamiać z miłością? Nigdzie nie znalazłam słów samego Jezusa o tym, że Bóg jest miłością. To by było zbyt abstrakcyjne i filozoficzne stwierdzenie, jak na Jezusa. To mówi dopiero św. Jan. Czy są jednak jakieś przesłanki, że Jezus uważał, że istotą Boga i Jego królestwa jest miłość? Na przykład w przykazaniu miłości. Główne przykazanie nakazuje kochać Boga i bliźniego, a nawet nieprzyjaciół. Także widać to w Jego współczującej postawie wobec ludzi: prostytutki, celników, chorych, opętanych, smutnych. Jego postawa miłosierdzia i zrozumienia była konsekwencją Jego duchowości poszukującej Boga.  Widać to też dobrze w sporze z faryzeuszami, którzy nie dostrzegali istoty Prawa Mojżeszowego, które opiera się na miłości, współczuciu, zrozumieniu, wybaczeniu. Tylko wzrok Jezusa sięgał głębiej niż litera Prawa. Prawo zabraniało jakiegokolwiek działania w szabat. Jezus uzdrawiał. Prawo nakazywało kamienować kobietę przyłapaną na zdradzie. Jezus puścił ją wolno i nie potępił. Nie należało dotykać osób grzesznych, nieczystych. Jezus pozwalał grzesznej kobiecie obmywać łzami i wycierać włosami swoje stopy. Przykładów jest wiele na to, że postępowanie Jezusa wynikało z Jego wewnętrznej postawy miłości do ludzi, miłości, która rozumie i nie potępia.

Jezus z Nazaretu znalazł Boga, znalazł swój skarb. Czuł się umiłowanym Synem Boga, nazywał Go ojcem, ufał Mu bezgranicznie. Pozwalał Bogu czynić poprzez siebie cuda. Doświadczał Bożej obecności, a nawet ekstazy, co widać w wydarzeniu Przemienienia na górze Tabor. Tam Bóg zjednoczył się z Jezusem całkowicie, Jezus został przeniesiony w Boską rzeczywistość, do prawdziwego królestwa niebieskiego. Jezus ufał Bogu aż do śmierci. Wypił kielich goryczy na dowód tej ufności. Wołał z krzyża „Boże mój, czemuś mnie opuścił?” – czy w tej właśnie chwili nie mógł w okropnym cierpieniu dostrzec swojego ojca, Boga? Świat czasem przesłania Boga nawet człowiekowi takiemu, jak Jezus. Jednakże Jezus zmartwychwstał, to znaczy Boska rzeczywistość zwyciężyła, na powrót Bóg stał się widzialny na ziemi. Śmierć i zło mają ograniczoną moc. W końcu zwycięża Bóg.

Podsumowanie

Jakich słów używa Jezus na określenie jądra rzeczywistości? Skarb, perła, królestwo niebieskie, królestwo Boże, życie, życie wieczne, najlepsza cząstka.

Co może się kryć pod tymi pojęciami:  Bóg, miłość, rzeczywistość duchowa?

Wzrok Jezusa przenikał przez fenomeny i docierał wprost do noumenu. Tymczasem nasz wzrok zatrzymuje się na zasłonie fenomenu, nie docierając do istoty rzeczywistości. My zatem jesteśmy tymi, co „mają uszy, ale nie rozumieją, mają oczy, lecz nie widzą”. Jezus odkrywał przed naszymi oczami ukrytego Boga, pokazywał, jak należy starać się doświadczyć Boga w życiu. Wzywał do czuwania, do działania, do uwierzenia, do poszukiwania. Chodzi o to, żebyśmy odzyskali duchowy wzrok, dzięki któremu tak jak Jezus będziemy mogli widzieć Boga.

Wymieńmy więc cechy noumenu, który widział Jezus:

  • Ukryty
  • Drogocenny
  • Wymagający wyrzeczenia
  • Przynoszący człowiekowi największą korzyść
  • Rozwijający się w tajemniczy sposób
  • Stopniowo ogarniający wszystko
  • Tożsamy z życiem
  • „Nie z tego świata”, z rzeczywistości      „niebiańskiej”
  • Trwały, niemożliwy do utracenia

Jest to zagadka duchowa dla każdego z nas: „Co to jest: jest małe, a potem rośnie i ogarnia wszystko; jest wewnątrz człowieka i obok człowieka; nie ma nic cenniejszego niż to; często tego nie widzimy, jest ukryte; jak już zobaczymy to chcemy to mieć; aby to dostać musimy wyrzec się siebie i wielu innych rzeczy; pochodzi od Boga; jest jakimś innym rodzajem życia”. Musimy ciągle zastanawiać się nad tą zagadką i wewnętrznie ją rozważać. Jeśli chcemy iść za wskazówkami Jezusa, musimy starać się tylko o ten skarb i uwierzyć, że cała reszta będzie nam przydana.

W buddyzmie istnieje pojęcie oświecenia, które tak opisuje Japończyk Kaiten Nukariya:

Powinniśmy obudzić naszą najwewnętrzniejszą, czystą i boską mądrość. Mistrzowie zen określają ją mianem „Umysłu Buddy” lub „Boddhi” (wiedza, za sprawą której człowiek doznaje oświecenia) czy też „Pradźni”(mądrość najwyższa). Jest ona boskim światłem, niebem wewnętrznym, kluczem do wszystkich skarbów umysłu, centrum myślenia i świadomości, źródłem wpływu i potęgi, siedzibą dobra, sprawiedliwości, współczucia, miarą wszechrzeczy. Gdy ta najwewnętrzniejsza Mądrość zostanie w pełni przebudzona, będziemy w stanie zrozumieć, iż każdy z nas jest tożsamy – w umyśle, istocie i naturze – z życiem uniwersalnym czy Buddą, że każdy Budda żyje twarzą w twarz, że każdy otrzymuje lejącą się strumieniami łaskę Świętego (Buddy), że budzi On nasze siły moralne, że otwiera oko duchowe, że rozwija On w nas nowe zdolności, że przekazuje On nam posłanie, i że życie nie jest morzem narodzin, choroby, starości i śmierci, że nie jest też padołem łez, lecz raczej świętą świątynią Buddy, „Czystą Krainą” (Sukhawati, Kraina Błogości), gdzie możemy się rozkoszować rozkoszą nirwany. A wówczas umysł nasz zostanie w pełni przemieniony. Nie będą go już zaburzały gniew i nienawiść, nie będą go raniły zawiść i ambicja, nie będzie urażony troską i kłopotami, nie będzie przytłoczony smutkiem i rozpaczą.

Czy to nie dziwne, jak blisko to doświadczenie oświecenia przypomina to, do czego zachęcał Jezus? Przypowieści Jezusa są pisane jednak innym językiem, nie abstrakcyjnym. Opisują pewne fenomeny i wymagają poważnego zastanowienia i kontemplacji, aby zza zasłony fenomenu ujawniło się jądro opowieści. Te zagadkowe teksty Jezusa są ciekawsze i wymagające naszego większego zaangażowania i wysiłku. Rozwiązywanie takich zagadek jest bardziej inspirujące niż wyłożenie ich w formie abstrakcyjnej teorii. Poza tym, Jezus jako prawdziwie egzystencjalny filozof nie używał języka abstrakcji, słów takich jak mądrość, miłość, oko duchowe, siły moralne. Zamiast tego stosował język egzystencji, język doświadczenia osobistego: kochaj!, słuchaj!, żyj w królestwie niebieskim!, ufaj!, wierz!. Radził, jaką postawę życiową należy przyjąć, co należy robić, aby nasz sposób widzenia świata zmienił się tak, abyśmy byli w stanie zobaczyć Boga. To jest sednem naszej egzystencji, jej sensem: widzieć Boga, poznawać Go. To jest życie wieczne, nad które nie ma nic cenniejszego. To jest Prawda, która nas wyzwoli od śmierci i cierpienia, od gniewu i ambicji, od zawiści i trosk, od smutku i rozpaczy. Musimy zacząć naszą drogę do Prawdy już tu i teraz. Jakoś tak musi być, że zanurzeni w tym ziemskim życiu mamy szukać Boga ukrytego za zasłonami. Różne utrudnienia w tym poszukiwaniu mają widocznie dla nas jakiś sens. Może też taki, że mamy pewną satysfakcję z rozwiązywania kolejnych zagadek? To, co trudne do osiągnięcia jest dla nas cenniejsze niż to, co podane na tacy. Bóg stwarzając świat i umieszczając w nim ludzi znał widać prawa psychologii.

Gdybyśmy chcieli wyobrazić sobie Jezusa jako naszego mistrza i nauczyciela, który chce nas czegoś nauczyć, czy siedziałby on za katedrą na jakimś uniwersytecie na wydziale teologii lub filozofii i prowadził wykłady? Czy nie wybuchnąłby On śmiechem na taką propozycję? Nie znaczy to, że chciałby ośmieszać czy drwić z teologów i filozofów. Jak uczyłby Jezus? Indywidualnie. On mówi wprost do mnie i tylko do mnie. On mi pokazuje, jak w moim życiu, w praktyce ja, konkretna osoba, tu i teraz mam się nauczyć szukania Boga i doświadczania Go. I oczywiście mnie pogania: „Królestwo jest blisko ciebie, spiesz się je odnaleźć! Nie wiesz, ile tracisz, żyjąc i nie będąc świadomą królestwa! Otwórz oczy i patrz! Otwórz uszy i słuchaj! Teraz, natychmiast!”