Czy dobry Bóg jest wszystkiemu winien? O Bożej Opatrzności i wolnej woli człowieka słów kilka

Gdy stajemy wobec tzw. sytuacji granicznych (porażka, choroba, śmierć) zawsze znajdzie się katolik, który powie: „Bóg tak chciał”, „wola Boża”, itp. Czy jednak takie „pocieszenie” jest odpowiedzią (zgodną z prawdą?), jakiej w danej chwili potrzebuje człowiek?

W 55. punkcie Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego czytamy: „Opatrzność Boża oznacza zrządzenie, przez które Bóg z miłością i mądrością prowadzi stworzenie do ich ostatecznej doskonałości, którą mają osiągnąć”. Zatrzymując się w tym miejscu, sprawa wydaje się być prosta, katechizmowe sformułowanie przedstawia wszystko jako zrządzenie. Słusznie jednak już w tym miejscu pojawia się pytanie: co w takim razie z wolną wolą, przysługującą każdemu człowiekowi? Czytamy dalej: „W jego realizacji posługuje się jednak również współudziałem stworzeń”. W następnym punkcie natomiast mówi się o tym, że człowiek jest wezwany do współpracy w wypełnianiu się Bożego zamysłu. Czy zrządzenie to objawi się w pełni dopiero w perspektywie eschatologicznej? I co ważniejsze: Czy jednak takie ujęcie tematu ma przełożenie w tradycyjnie uformowanej mentalności?

Oczywiście, katolicyzm zdecydowanie odrzucił kalwińską naukę o predestynacji (każdy jest „z góry” przeznaczony do zbawienia lub potępienia, zaś ludzkie wysiłki nic nie znaczą), jak również podejście deistyczne, zakładające, że Bóg jest Stwórcą wszystkiego, ale nie angażuje się już w funkcjonowanie stworzonego świata. Między tymi dwoma skrajnymi pojęciami trudno uchwycić postawę, którą powinien kierować się katolik. Co gorsza, najczęściej reakcja „pobożnych wyznawców” na zło ma się nijak do teologicznej głębi tego zagadnienia.

Bezrefleksyjne podejście do zagadnienia Bożej Opatrzności może być budowane na powierzchownej lekturze Biblii. By umniejszyć rolę człowieka najczęściej przytacza się Księgę Hioba, w której to Bóg poddaje próbie swojego wiernego sługę. Tytułowy bohater traci bliskich i majątek, sam zaś zaczyna chorować na trąd. W tym wszystkim jednak nie traci wiary w Stwórcę, który to przywraca go do poprzedniego stanu. W tej starotestamentalnej historii nic nie jest jednak tak oczywiste. Czy naprawdę Hiob bez zająknięcia znosi niedolę? Czy wszyscy jesteśmy jedynie marionetkami w teatrze jednego reżysera? Jan Paweł II pisał, że „odpowiedź, jaką w tej księdze na cierpienie udziela Bóg, zdaje się być niepełna”. Jak puentował papież, „jej wypełnieniem jest dopiero los Chrystusa”.

Jeśli przyjąć, że wola Boga w sposób oczywisty objawia się w świecie poprzez doświadczenie ludzkiego cierpienia, musielibyśmy nazwać Tego, który jest Miłością (zob. 1 J 4, 8) sprawcą wszystkich nieszczęść ludzkości. Jak słusznie zauważył Tischner w swojej filozofii dramatu, takie podejście niebezpiecznie zbliża się do pojęcia antycznego fatum. Przed jednym i drugim bowiem nie ma odwrotu (w klasycznym przykładzie Edyp tak długo ucieka przed swoim przeznaczeniem ojcobójcy i kazirodcy, aż… nieświadomie zabija ojca i poślubia własną matkę). Na gruncie chrześcijańskim podobne podejście jest z pewnością najprostszym (i jednocześnie najbardziej prostackim) rozwiązaniem wielkiej zagadki „skąd zło?”. W praktyce jednak blisko mu do teorii Boga czarnych dziur, z którą na gruncie kosmologii skutecznie w ostatnich latach walczy ks. Michał Heller. Identycznie jak przy zagadnieniach kosmosu próbuje się wszelkie niewiadome zwalać na istnienie Stwórcy, tak też w ludzkim życiu Bóg byłby zapychaczem czarnych dziur naszej egzystencji, wszystkiego, co nas boli i czego nie rozumiemy.

Jaka jest w takim razie rola i odpowiedzialność człowieka? Chyba nie w pełni zdajemy sobie sprawę z wagi ludzkiej wolności (tego nieszczęsnego daru jak powie Tischner) oraz uwarunkowań natury. Kard. Christoph Schönborn podczas jednej z konferencji w wiedeńskiej katedrze trzeźwo zwrócił uwagę, że za tragedię, które się wydarzyła wówczas w Austrii największą odpowiedzialność ponosi człowiek (dokładnie chodziło o katastrofę lotniczą, w której zawiódł tzw. czynnik ludzki – nieodpowiednie procedury, złe wyszkolenie kadry, a także wadliwy sprzęt). Metropolita Wiednia przestrzegał w tej sytuacji przed pochopnym oskarżaniem Boga. W dramatycznych sytuacjach często wiele zależy od człowieka, to człowiek nie raz – poprzez swoje kompetencje i troskę – może zapobiec tragedii; on sam może pozbawić innych życia lub to życie uratować.

A co w przypadku choroby? Pamiętam zdziwienie, gdy po raz pierwszy przeczytałem odpowiedź ks. Jana Kaczkowskiego na pytanie, w jakim charakterze odbiera on swoją chorobę. Ksiądz zmagający się z glejakiem mózgu odparł, że to czysta biologia i „jakoś przecież musiał się zepsuć”. Oczywiście, ta – dla wielu kontrowersyjna – wypowiedź nie ma charakteru dogmatycznego (być może nawet nie jest w całości na serio), ale rzuca pewne nowe światło na powyższe zagadnienie. Uwarunkowania natury ludzkiej są stworzone przez Boga, a on sam chyba rzadko ingeruje w świat materii (najczęściej dokonując samoograniczenia).

Czy było wolą Bożą mordowanie milionów ludzi w obozach zagłady? Czy Bóg chciał śmierci tysięcy niewinnych podczas trzęsienia ziemi? Czy Jego wola pięknie objawiła się w chorobie i umieraniu dziecka? Jeśli szybko odpowiemy twierdząco na te i podobne pytania staniemy się samoistnymi adwokatami Boga, wychodzącymi przed szereg. Możemy wówczas usłyszeć odpowiedź, jaką Pan udzielił przyjaciołom Hioba: „nie powiedzieliście prawdy o mnie, jak mój sługa Hiob” (Hi 41, 7).

Tekst ten nie odpowiada i nie może odpowiadać na wiele postawionych tu pytań. Myślę, że najwłaściwszą reakcją w sytuacjach granicznych jest dźwiganie własnej niewiedzy, co także wiąże się z bólem i cierpieniem. Rację miał Tadeusz Mazowiecki, gdy zapisał: „Pytania, na które nie ma odpowiedzi rozwiązujemy nie przez wyjaśnianie ich, ale przez postawę wobec nich”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *