Afera „Golgota picnic”

O co chodzi w sztuce Rodriga Garcii „Golgota picnic”? Zadałam sobie trud przeczytania jego tekstu w Gazecie Wyborczej. Jest to dzieło literackie słabe, nieprzekonujące, często niezrozumiałe. Argumenty pisarza łatwo obalić, łatwo się z nimi kłócić. Garcia pomyślał z pewnością przez chwilę o Jezusie, jakiego przedstawia nam chrześcijaństwo, ale jego wnioski są mało przekonujące, nieprzemyślane i chaotyczne. W każdej beznadziei uda się znaleźć jakieś ciekawsze kawałki, więc i tutaj coś się znajdzie. Garcia mówi, że jego dzieło to fikcja literacka, jak gdyby dystansując się do poglądów wyrażonych w sztuce. Jednak nie do końca można oddzielić autora od jego dzieła. Dzieło przeniknięte jest myśleniem i odczuwaniem pisarza. Wszyscy wiedzą, że powieści Dostojewskiego czy Tołstoja to fikcja literacka, ale przez tą fikcję prześwieca jasno przesłanie samych autorów. Tak więc traktować będę tekst Garcii jak jego własne poglądy i przemyślenia.

Czy jest ta sztuka bluźnierstwem? Co to jest bluźnierstwo? Definicja: „Znieważenie mową lub czynem kogoś lub czegoś uznanego przez daną religię za święte”. Słowo to pochodzi z greckiego „blasfemeo”, co znaczy szargać reputację. Czy mówienie rzeczy złych i nieprawdziwych o Jezusie to szarganie Jego reputacji? Tak. Kwestia tylko jest taka, że reputacja w czyichś oczach to zawsze kwestia subiektywna. Jeśli ktoś ma mocne i uzasadnione przekonania o Jezusie, to szarganie Jego reputacji nie na wiele się zda. Można sobie szargać, ale osoba o mocno ugruntowanych poglądach nie da wpłynąć na swój ogląd rzeczywistości myślom chaotycznym, jeśli nie po prostu głupim. Natomiast jeśli ktoś ma marne pojęcie o Jezusie, to owszem, sztuka, która zdobyła jaki taki rozgłos, kwestie wypowiadane w majestacie Sztuki ze sceny, mają moc wpływania na myślenie takiego człowieka. W moim osobistym odczuciu argumenty Garcii są słabe i nie mają mocy zszargania opinii o Jezusie w moim wnętrzu. Mimo to, czytając słowa Garcii poczułam, jak zabolało mnie serce, że ktoś może tak myśleć o Jezusie.

Nie będę się tu wypowiadać o stronie wizualnej tego przedstawienia, ponieważ obejrzałam tylko parę minut spektaklu na YouTube. To, co zobaczyłam, raczej odstręczyłoby mnie od pójścia do teatru. Scena pokryta jest bułkami od hamburgerów, po których tarza się kobieta w bieliźnie, spryskiwana przez kogoś niebieskim płynem. Zjada ona bułki z podłogi, więc domyślam się, że ma to związek a tytułem „piknik”. Chodzi o zjadanie bułek na Golgocie. Być może też aktorzy konsumują mięso (moje przypuszczenie, tego nie widziałam), które jest mielone w maszynce na scenie. Taki to piknik. Aktorzy występują nago lub prawie nago, pokryci jakąś cieczą. Tyle udało mi się zaobserwować jeśli chodzi o estetykę tego spektaklu. W sumie scena wygląda obrzydliwie i może przyprawiać o mdłości. Ale być może takie jest założenie autora, aby te właśnie odczucia wywoływać. Sztuka ma wszak poruszać widza. Nie wiem niestety, w jaki sposób obraz jest tu skorelowany z treścią. Zdaje się, że fabuły jako takiej nie ma. Są monologi wygłaszane przez kilku aktorów. Przejdźmy zatem do treści tych monologów.

Narrator jest człowiekiem rozgoryczonym, rozczarowanym, zawiedzionym swoją egzystencją. Pozostaje w nastroju gniewu bądź depresji, prowadzącej go do prób samobójczych. Kilka razy próbował zabić się powodując wypadek samochodowy i był zły na ratowników, którzy ocalają mu życie. Bohater sztuki nie ma złudzeń, uważa, że świat jest zły, życie jest złe. Podoba mu się muzyka klasyczna, zwłaszcza Bach i Haendel, nie lubi natomiast rytmicznego popu. Krytykuje konsumpcjonizm, co znajduje chyba odzwierciedlenie w stercie bułek na scenie. Natomiast lubi bogaczy. Uważa za żałosne próby odchudzania się. Ma jeszcze wiele innych poglądów, które niestety są dla mnie niezbyt zrozumiałe. Przejdźmy do tych, które odnoszą się do religii i Jezusa. Wszystkie cytaty są to słowa włożone przez Garcię w usta Jezusa.

„Naśladujcie mnie w mym upadku, róbcie to, co ja. Skoczcie w otchłań ciszy i samotności i cieszcie się z odosobnienia. Oddajcie się ekstazie samotności.

Jest nadzieja, że demon pod postacią upadłego anioła dotrze na Ziemię, aby dalej mącić ludziom w głowach, i wiedzcie, że niedaleko nam do tego.

Nie mówię wam, byście rzucali się z okna. Mówię wam, byście skoczyli wewnątrz was samych, cieszcie się upadkiem, nie pozwólcie, by ktokolwiek wam w tym przeszkadzał.

Jedyną pewną rzeczą, jaką posiadacie, jest wasza samotność. Miłość na nic się wam nie zdała, służyła zamaskowaniu poważnych występków, powiadam wam: uciekajcie jedni przed drugimi.

Mówię to z mojego niekończącego się upadku, który jest moim miejscem w świecie i moim stanem łaski, moją pełnią”.

Jest tu uchwycenie jakiejś części nauczania Jezusa, mianowicie tej o roli samotności w modlitwie, w kontakcie ze swoją duszą, w dążeniu do ekstazy. Dlaczego jednak Garcia utożsamia upadek z samotnością? Być może chodzi mu o upadek w sensie śmierci krzyżowej i samotność Jezusa w tej śmierci. Nie jest to jednak jasne. Kim miałby być demon pod postacią upadłego anioła, który mąci ludziom w głowach? Brak odpowiedzi. Skoczyć do wnętrza nas samych w samotności  to rzeczywiście mogłoby być autentyczne przesłanie Jezusa. Jednak znów: dlaczego miłość ma się na nic nie zdać, dlaczego ma służyć maskowaniu występków? Jezus raczej uważał, że we wnętrzu swoim człowiek odnajdzie miłość, która go wyzwoli. Kolejna idea: upadek jako pełnia i łaska. Niestety nie mogę pojąć tej koncepcji, ale być może tkwią tam mądrości przeze mnie niedoceniane.

Chrystus z „Golgota picnic” nie lubi swoich portretów namalowanych przez uznanych mistrzów średniowiecza lub renesansu. „Z nikim się nie zgadza. Denerwują go wszystkie ilustracje, na których widnieje. Jest próżny. Owszem, aprobował ogólny ton tych obrazów i fresków – udało im się oddać przerażenie, które, o ironio, pochodzi od słowa „miłość””.

Po hiszpańsku przerażenie to „terror”, a miłość to „amor”. Rzeczywiście, słowa te się rymują, ale powiedzieć, że terror pochodzi od amor to chyba za wiele. Garcia ma na myśli obrazy męki, ukrzyżowania Jezusa. Jest to dla niego „koszmar na płótnach”. Tak, sztuka ma przerażać. Garcia z łatwością wywołuje mdłości u widza, ale nie przyjmuje do wiadomości, że jakiś malarz chciał swą sztuką wywołać przerażenie złem. Zadziwiające.

Ponadto, co jest już wielkim przegięciem, Garcia obarcza tych malarzy i ich dzieła odpowiedzialnością za całe zło i zepsucie świata: „Spadkobierców takiego dobytku ikonograficznego nie powinno dziwić, że ludzie wypychają się z okna albo bzykają dzieci, albo że są tacy, którym nie wystarczy wbić nóż 50 razy w to samo ciało, albo ludzie, którzy lubią kręcić filmy snuff, i ludzie, którzy wysyłają wojska w różne zakątki świata, i tacy, co za jednym razem potrafią zeżreć dziesiątki big maców zalanych litrami czarnego napoju.

Muzeum Prado, Luwr, Muzeum Sztuk Pięknych w Brukseli i w Antwerpii, Galeria Uffizi, Galeria Albertyńska, Akademia, Stara Pinakoteka, Muzeum Historyczne w Wiedniu, wszystkie te piękne budynki muszą stać się pożywką dla ognia.

Nikt nigdy nie powinien był dawać przyzwolenia na te przerażające drogi krzyżowe, krzyże i łzy, otwarte rany i palce, które w nich grzebią, propagandę perwersji, udręki i okrucieństwa stworzonych wyrafinowanymi technikami”.

Uważać, że sztuka ma tak wielki wpływ na zachowanie ludzi to błąd. Ludzie chodzą owszem do Luwru lub Galerii Uffizi, ale wystawiane tam dzieła nie robią na nich dużego wrażenia. Chodzą tam, bo nie wypada jechać do Florencji i nie zwiedzić Uffizi. Zresztą posądzać o taki snobizm twórców filmów snuff lub zjadaczy hamburgerów w McDonaldzie to czysta naiwność pana Garcii. Być może chrześcijaństwo rzeczywiście zbyt wielki nacisk położyło na mękę i śmierć Jezusa, ale przedstawianie tragedii ludzkiej na obrazach ma swoje uzasadnienie filozoficzne i artystyczne. Czy malarze powinni malować kwiatki i słońce jedynie? Piękne ciała i ludzi sukcesu? Cóż to byłaby za sztuka ignorująca pozostałą część rzeczywistości? Byłaby to sztuka pozbawiona współczucia i zrozumienia kondycji ludzkiej.

Garcia ma ambiwalentny stosunek do pracy. Z jednej strony widzi ją jako wielką uciążliwość ludzkości, ale z drugiej potępia Jezusa, który jakoby nie pracował przez całe swe życie (nieprawda, przez wiele lat był cieślą), a cud rozmnożenia chleba uważa za perwersyjny, bo Jezus powinien pomagać ludziom w pracy zamiast czynić cuda. „Praca jest czymś tak strasznym, że doprowadziła ludzi do wymyślenia następującego zdania: „Mam szczęście, bo robię to, co lubię” – tylko po to, by móc ją znieść”. Ale zaraz potem pisze: „Był też pierwszym demagogiem (Jezus): rozmnożył ludziom jedzenie zamiast wspólnie z nimi pracować”. Demagogia znana już była w starożytnej Grecji, więc Jezus nie mógł być pierwszym demagogiem. Ponadto cud rozmnożenia chleba można traktować dosłownie, ale można też zobaczyć jego sens symboliczny, to znaczy sprzeciw wobec niewoli natury, ciała i głodu. Podobnie można też rozważać opowieść o przeklętym drzewie figowym, jako gniew na uzależnienie człowieka od pracy, jedzenia, biologii.

Dalsze wywody Garcii: „Nie, nie był w stanie żyć w zgodzie z samym sobą. Nie znał zwykłych doświadczeń, ponieważ nakazał sobie nie dzielić z nikim życia codziennego. Mówił, że jest Synem Bożym, a to sytuowało go w innym wymiarze i co noc przeklinał samotnie po kątach, słuchając echa własnych słów wypowiadanych niczym kazania z wysokości, nikogo nie przytuliwszy i nikogo nie wysłuchawszy.

Nie umiał się cieszyć nawet z loda czekoladowego. Codzienność nie była mu dana. Jej dobre i złe strony. Nigdy nie wyznał, że marzył o tym, by marnować czas jak każdy inny człowiek w okolicy, ale zabawa nie lgnęła do niego. Nie umiał rozmawiać o piłce nożnej, wypić kilku browarów, porozmawiać z kolegą o kobietach i nie zdążyć na ostatni autobus.

Nie znosił, gdy ludzie gorączkowali się z radości albo gdy bolało ich serce z powodu rozczarowania albo jakiejś błahostki. Dziwił się, jak w ciągu jednego dnia człowiek z tłumu mógł od wesołego szczebiotania przejść do samobójstwa. Dziwiły go te zmiany nastroju u ludzi, te powszednie cuda.

Za cholerę nie chciał przyznać, że jedynie jemu nigdy nie leciały łzy, że nigdy nie śmiał się szczerze. Zazdrosny o innych, o tych, co spędzali swe życie na niczym, na nicości, która mimo wszystko sprawiała, że byli namiętni i przyziemni, kipiał z zazdrości i nienawiści i chciał podkładać ogień na prawo i lewo. Był piromanem, nosił w kieszeniach zapałki i potrafił spalić las w wietrzne i ciepłe dni, kiedy na niebie nie zapowiadało się na burzę”.

Nie wiem, jakimi drogami kroczył umysł pana Garcii wymyślając takie słowa. Skąd takie pomysły? Czy jest tu jakieś ziarnko prawdy? Jezus jakoby sytuował się ponad zwykłym człowiekiem uważając się za Syna Bożego i nie miał kontaktu z rzeczywistością i codziennością. Nikogo nie przytulił? Skąd ta wiedza? Brał dzieci w objęcia. Nikogo nie wysłuchał? Ależ On zawsze miał ucho i serce dla każdego. Nie cieszył się z loda czekoladowego? Wiadomo, że brał udział w ucztach, jadł i pił wino. Nie bawił się? Ależ jak najbardziej. Nie umiał pogadać o sprawach codziennych? Skąd to przypuszczenie?  Ludzie do Niego lgnęli, otwierali się przed Nim, a w Ewangelii nie jest spisane każde Jego słowo, a z pewnością nie to, co mówił do sprzedawcy lub przechodnia o pogodzie. Nie znosił emocji ludzi? Denerwował Go ich ekscytacja? Nigdy się nie śmiał ani nie płakał? Kipiał z zazdrości i nienawiści? Był piromanem? Panie Garcia, skąd u pana takie osądy? Proszę mi powiedzieć, jak ze słów Ewangelii doszedł pan do takich wniosków? Czy może jakiś anioł upadły się panu ukazał i pomieszał panu w głowie? Ten, o którym pan pisał na początku tekstu. Te słowa o Jezusie nie mają dla mnie żadnego uzasadnienia. Ani szczypty prawdy.

Kontunuuje Garcia: „Chciał być panem grupki szaleńców – nazwał ich ludem wybranym, aby wprowadzić szowinizm – chciał poprowadzić ten lud szaleńców na wojnę przeciw wszystkim. Przestudiował nazwy bojówek, które miały powstać później: Świetlisty Szlak. Front Wyzwolenia Narodowego. ETA. I wybrał dla swojego wojska słowo MIŁOŚĆ.

Powiedział nawet: „Nie myślcie, że przyszedłem, by zaprowadzić na Ziemi pokój; nie przyszedłem, by zaprowadzić pokój, tylko niezgodę. Przyszedłem bowiem rozdzielić synów od matek. Ten, który kocha swoją matkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien. Ten, kto chce zachować życie, straci je. A ten, kto umrze za mnie, zachowa je”.

Te i inne mądrości rozpowiadał ten szaleniec nawet wtedy, kiedy wisiał na krzyżu. Ludziom, którzy myśleli inaczej niż on, życzył źle, i sprawił, że drzewo figowe uschło, ponieważ nie miało owoców, kiedy był głodny. Posiadał niemal boską umiejętność zadawania bólu i czynienia zła. Lubił napawać strachem obecnych za pomocą perwersyjnych cudów, takich jak przyklejenie odciętego mieczem ucha biedakowi, co wdał się w bójkę, leczenie trędowatych czy chodzenie po oceanie”.

Lud wybrany istniał na całe wieki przed Chrystusem. Prowadzenie ludzi na wojnę było czymś, o czym Jezus absolutnie nie myślał. Słowa o niezgodzie i rozdzieleniu, utracie życia i zachowaniu go dotyczą życia duchowego, a nie walki politycznej. Zadawał ból, czynił zło ludziom? Gdzie, kiedy? Źle życzył tym, co myśleli inaczej? Lubił napawać strachem przy pomocy cudów? Jakież to beznadziejne bzdury, panie Garcia. Pytam raz jeszcze: skąd pan wziął te pomysły, na czym pan oparł te idee? Na swojej intuicji, na snach, na prywatnych objawieniach? Bo z pewnością nie na treści Ewangelii.

Dalsze światłe myśli Garcii: „I nauczył ludzi być posłusznymi jak baranki. Kazał Francisco de Zurbaránowi namalować związanego i martwego baranka leżącego na warstwie farby – nigdy wcześniej nie widziano nic podobnego, biały baranek na ciemnym tle. Sam o sobie powiedział, że jest barankiem. Ale był cholernym demonem”. Jezus był cholernym demonem? Straciłam tu już zupełnie kontakt z pokrętnym umysłem pana Garcii. Czy warto jeszcze z nim dyskutować? Tracę cierpliwość do głupoty.

Dalsza lawina głupot: „I groził dżumą i wszelkiego typu chorobami, był Mesjaszem AIDS.

Zniszczył świątynię z zazdrości o cudze bogactwo, wiedział, że ktoś bez pieniędzy i pochodzenia jak on nic nie znaczy i że daleko nie zajdzie, więc chciał przywłaszczyć sobie bogactwa tych, którzy wiernie za nim podążali.

Niewielu za nim poszło – jedynie dwunastu mężczyzn spośród milionów, które go słuchały, dwunastu roztrzepańców spośród milionów to wynik, który nakazywałby człowiekowi wycofać się z niepewnej sztuki polityki, ale on wytrzymał wartko aż do samego końca.

Skończył na krzyżu, na co sobie zasłużył, ponieważ każdy tyran zasługuje na karę lub – jak to mówią w mojej dzielnicy – kto zawinił, musi za to zapłacić. I żeby w końcu się zamknął, przybili mu gwoźdźmi ręce i stopy. A ten dalej gadał jak gdyby nigdy nic. Przeszedł Drogę Krzyżową, która nie była bardziej bolesna od tej, którą przebywa pracownik poczty – drogi krzyżowej życia pozbawionej sensu, jak każde życie, dokładnie takie jak twoje. I twoje”.

Jezus groził ludziom chorobami? Gdzie i kiedy? Zniszczył świątynię? Czy to ja nie znam historii? Miał tylko 12 uczniów? Trzeba się wczytać w ewangelie, zanim się coś takiego napisze. Czy chciał uprawiać politykę? Przecież to brednie. Był tyranem? Przecież On walczył przeciw wszelkiej tyranii. Jezus w wydaniu Garcii nie widzi sensu w życiu. Jest godny pogardy i zasłużył na swoją śmierć. Ciężko mi czytać te pozbawione głębszego sensu wywody, które nie są ani przenikliwe ani przekonujące. Przyznaję, że niektórzy ludzie, innego pokroju niż ja i z dużą ilością czasu wolnego mogą czuć się zranieni i sprowokowani do wyjścia na ulicę i protestowania. Ja nie czuję się zraniona. Jestem zniecierpliwiona, zagniewana  i zdołowana faktem, że wyglądający na intelektualistę Rodrigo Garcia wypisuje w swojej uznanej za dobrą, sztuce, tego typu kalumnie.

Dalsza część myśli pana Garcii: „Było to w miejscu o nazwie Golgota, ziemi czaszek, odkryto tam wszystkie jego kłamstwa – poległ jako strateg wojskowy i lider społeczny. Był tak beznadziejny, że zamiast podpisać rozejm czy wbić białą flagę, kiedy było już po wszystkim, powiedział jedynie nocą do gwiazd w Ogrójcu: „Odsuń ode mnie ten kielich. Ojcze, odsuń ode mnie ten kielich”. Mówił to w powietrze, czekał na ocalenie z powietrza, stracił rozum. Tak tchórze rozmawiają z bogami, którzy nie chcą słuchać, rzeźnicy rozmawiają z ostrzem, a murarze rozmawiają z piwem, a marynarze z krabami, a ja żrę soczystego, miękkiego i ogolonego kutasa”.

Jezus kłamał, poniósł porażkę jako polityk i lider społeczny. Był beznadziejny, stracił rozum, gadał z pustką. A narrator „żre ogolonego kutasa”. Proszę mi powiedzieć, czy ja już do szczętu nie rozumiem sztuki, poezji, metafory? Czy może pisarzyna pisze tak durnie, że nic z tego nie wynika, kutas nic nie znaczy i nie ma z niczym żadnego związku oprócz chęci zrobienia wrażenia? Czy w tych słowach kryje się jakiś sens, mnie niedostępny? Podejrzewam głupotę, niestety.

Na koniec daje nam pisarz pochwałę bogaczy: „Nagromadzone bogactwo utrzymuje człowieka w okrutnym i ostrym kontakcie ze światem.

Lepiej zna zawiłości duszy ludzkiej Amancio Ortega, właściciel Zary, niż sam Sigmund Freud.

Myśli skąpca są głębsze od myśli mnicha. Jeżeli chcesz dowiedzieć się czegoś o sensie życia, nie trać czasu ani pieniędzy na bilet do Indii, aby odwiedzić Dalajlamę. Lepiej będzie spędzić pięć minut z członkiem zarządu Coca-Coli w Madrycie, o ile uda się z nim umówić.

Im więcej wpływów i korzyści, tym większa wiedza.

Właściciel Ikei wie lepiej niż ktokolwiek inny, z czego zbudowana jest Ziemia oraz co rośnie i buduje się na Ziemi – o skórach, które szybko się starzeją, o nagromadzonych godzinach wyczerpującej pracy. Wie również lepiej niż ktokolwiek inny, z czego składają się marzenia ludzkie.

Mądrzy są bogacze, dlatego są celem naszego gniewu”.

A więc to nie Jezus ma kontakt z rzeczywistością, ale bogacze? Jeśli chcecie się państwo przekonać o głębi myśli skąpca i bogacza to przeczytajcie „Wilka z Wall Street”. Myśli głównego bohatera są tak głębokie, że wiele można się nauczyć życiowej mądrości…. Jego nauki o życiu można streścić w kilku zdaniach: „Myśl nieustannie o pieniądzach, przyjemnościach. Zapomnij o uczuciach i położeniu innych ludzi. Nie miej wątpliwości, idź prosto do celu, jakim jest bogactwo”. Tyle mądrości bogaczy. Idea Garcii o mądrości bogaczy świadczy o jego wielkiej głupocie.

Niestety, sztuka „Golgota picnic” to wielka, przerażająca, nic niewarta głupota. Snobi intelektualni będą nam wmawiać, że się nie znamy na wielkiej sztuce, ale nie dajmy się nabrać.

 

 

 

 

 

 

 

Argumentum ad personam

Ks. Antoni Tronina – do którego obecnie nie chcę mieć zastrzeżeń – wpadł w pułapkę błędnego pierwotnego założenia. Otóż przyjął on za pewnik, iż Andrzej Nowicki zaatakował Kościół. Do przyjęcia tego założenia skłonił go zapewne fakt, że tekst mój dotyczył w dużej mierze ludzi Kościoła katolickiego, a ściślej mówiąc duchownych: ksiądz Tiso (nazistowski zbrodniarz), biskup Hudal (dozgonny sympatyk nazistów) i ksiądz Trzeciak (autor Programu światowej polityki żydowskiej).  Spróbował więc stworzyć tekst apologetyczny. Stanął jednak przed bardzo trudnym zadaniem: jak bronić się przed faktami, które zaistniały i którym nie mogę zaprzeczyć? W tym celu stosuje się metodę: argumentum ad personam. Oto jej definicja z popularnej Wikipedii:

Argumentum ad personam (łac. argument skierowany do osoby) – pozamerytoryczny sposób argumentowania, w którym dyskutant porzuca właściwy spór i zaczyna opisywać faktyczne lub rzekome cechy swego przeciwnika. W ten sposób unika stwierdzenia, że jego racjonalne argumenty zostały wyczerpane, a jednocześnie sugeruje audytorium, że poglądy oponenta są fałszywe. Dodatkowo, obrażanie oponenta ma na celu wyprowadzenie go z równowagi, tak by utrudnić mu adekwatne reagowanie na przedstawiane postulaty.

Artur Schopenhauer w swoim dziele „Die eristische Dialektik” („Erystyka czyli sztuka prowadzenia sporów”) wymienia Argumentum ad personam jako ostatni sposób nieuczciwej argumentacji stosowany, gdy wszystkie inne sposoby zawodzą i nie ma szans na wygranie sporu argumentacją merytoryczną.

Zastosowanie tego argumentu, przez ks. Troninę, świadczy o braku możliwości znalezienia luki w moim uzasadnieniu. W ani jednym wypadku ks. Tronina nie odnosi się przecież do twierdzeń z mojego tekstu. Za to gdy rozpoczyna poszukiwanie winnych antyjudaizmu/antysemityzmu, widzi ich tylko i wyłącznie w Żydach. To oni są wszystkiemu winni, ponieważ stworzyli Toledot Jeszu; to oni są winni zamknięcia getcie, ponieważ tego chcieli. Tak się jednak nieszczęśliwie złożyło, dla ks. Troniny, że Pan Andrzej Michniewicz przytoczył w całości tekst Cum nimis absurdum Pawła IV; każdy może się z nim zaznajomić (pierwszy komentarz pod tekstem ks. A. Troniny: Czy możliwa jest antykatolicka hucpa na katolickim blogu?); i nie zaczyna się on w następujący sposób:

Po wielu naradach z rabinami i starszyzną żydowską, wychodząc naprzeciw ich życzeniom tworzymy dzielnicę żydowską. W związku z pojawieniem się wśród Żydów mody na chodzenie w żółtych kapeluszach nakazujemy..

Umknął mu również najistotniejszy wątek moich rozważań – mnie interesowało, w jaki sposób ludzie godzili chrześcijaństwo z antysemityzmem. Na zarzut ks. Troniny, że nie stosowałem poprawnej metodologii zgłębiając to zagadnienie, odpowiem wprost: jest to nieprawda. W przypadku np. ks. Trzeciaka odwołałem się bezpośrednio do źródła, aby zgłębić meandry jego argumentacji. Co więcej, aby czytelnik mógł prześledzić zasadność moich konkluzji, każdy wyciągnięty wniosek podparłem cytatem z jego książki. Jest to wzorowo przeprowadzona analiza, ponieważ każdy ma możliwość sprawdzenia czy moje wnioski pokrywają się z poglądami księdza. Wychodząc jednak na przeciw insynuacjom ks. Troniny, jakobym nie potrafił się poprawnie posłużyć metodologią historyka, przygotuję w niedługim czasie życiorysy biskupa Aloisa Hudala oraz ks. dr. Jozefa Tiso (to on zamieszał się w „ohydny proceder” [czynny współudział w Shoah], który zaprowadził go na szubienicę; „ohydny proceder”, w przeciwieństwie do mnie, ks. Tronina dostrzega w czymś co nazywa Shoah – biznes).

Nie wspieram nurtu, który wydaje się reprezentować ks. Tronina. Jestem za Kościołem otwartym, mówiącym bez problemu o swojej złej i dobrej historii. Najbliżej mi do środowiska, które reprezentuje Tygodnik Powszechny oraz miesięcznik ZNAK. To też jest Kościół, ale nie przypomina on oblężonej twierdzy, osaczanej przez wyimaginowanego wroga z Gazety Wyborczej. Kościół otwarty i stawiający pytania. Kościół nowoczesny, ale pozbawiony stereotypów i nie potępiający nikogo. Kościół kochający Chrystusa i starający się zrozumieć innych, nawet tych bardzo innych. Kościół wierzący, że cała ludzkość zgromadzi się kiedyś u stóp Jezusa Chrystusa, aby się nawzajem miłować już po wsze czasy.

Z Bogiem profesorze.

Uderz w stół…

Stare porzekadło krawieckie mówi: Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Przepraszam uczestników dyskusji za mocne uderzenie, ale było ono potrzebne, żeby wyszły na jaw zamysły serc. Będąc członkiem Komitetu Nauk Teologicznych PAN, uznałem za stosowne zabrać głos w sprawie jawnej prowokacji antykatolickiej. Jej autor twierdzi, że studiował historię Kościoła w PAT w Krakowie (musiało to być dawno, gdyż uczelnia ta obecnie przemianowana jest na Uniwersytet Papieski). Szkoda jednak, że jakieś przeszkody nie pozwoliły mu dokończyć tych studiów, stąd poważne braki w metodologii badań nad tekstami historycznymi. Komitet Nauk Teologicznych PAN wydał (w r. 2007) podręcznik metodologii poszczególnych dyscyplin teologicznych. Serdecznie zachęcam do jego przestudiowania, gdyż pokazuje on, że dokumenty historyczne należy czytać w kontekście epoki, bez uprzedzeń. Dopiero pod tym warunkiem możliwy jest dialog w prawdzie; w przeciwnym razie stajemy się podatni na zabójczą ideologię, która prowadzi donikąd. Na koniec przestroga natury bardziej ogólnej. Znane jest powiedzenie Woltera: jeśli fakty sprzeciwiają się idei – tym gorzej dla faktów! Tę zasadę wyznają do dziś twórcy i hodowcy mitów, piszący czarną kartę dziejów Kościoła. Do takich mitów należy szerzenie poglądu, jakoby to Kościół zamykał Żydów w gettach. W rzeczywistości to Żydzi sami w Europie oddzielali się murem od chrześcijan, uważając ich za nieczystych. Zupełnie czymś innym były getta tworzone przez hitlerowców; ich plany jednak nie mają nic wspólnego z nauką Ewangelii i Kościoła!

Jutro przypada w liturgii piękna uroczystość Najświętszego Serca Jezusa. Jak wiemy, właśnie na ten dzień zaplanowano zmasowany atak na katolików, aby ich dotkliwie ranić bluźnierczymi spektaklami. Akcji tej przewodzi oczywiście „Gazeta Wyborcza”. Społeczeństwo polskie potrafi się jednak bronić coraz bardziej skutecznie, jak pokazują wydarzenia ostatnich dni. Ci wszyscy natomiast, którzy nadal w swym zaślepieniu ranią Najświętsze Serce Jezusa, muszą sami zdecydować, czy wybierają Prawdę czy krzywdę. W żadnym razie jednak nie można dopuszczać prowokacji na katolickich blogach; znacznie lepiej nadają się do tego media „mętnego” nurtu.

Na koniec słowo wyjaśnienia: nie chcę nikogo potępiać; przeciwnie, modlę się za tych, którzy nienawidzą Kościoła. Tak nakazał mi przecież mój Mistrz, który oddał życie za nieprzyjaciół i ponawia swą ofiarę każdego dnia na ołtarzach świata. Chcę jednak podkreślić, że prawdziwy dialog możliwy jest tylko w pokorze i uznaniu najpierw własnych win. Tego uczą nas Jan Paweł II, a po nim Benedykt XVI i Franciszek.

Antykatolicka hucpa czy rzeczywistość?

Do przemiany relacji chrześcijańsko – żydowskich, szczególnie w Polsce, w ogromnym stopniu przyczynił się papież Jan Paweł II, który w latach szkolnych w Polsce przed Zagładą miał żydowskich kolegów. Gdy odwiedził synagogę rzymską w 1986 roku – a to pierwsza taka papieska wizyta w historii – zwracając się do Żydów, użył zwrotu „ukochani starsi bracia”. Te znamienne słowa wpisywały się w wizję Jana Pawła II, w której chrześcijanie i Żydzi są błogosławieństwem dla świata. „Przede wszystkim musimy być błogosławieństwem dla siebie nawzajem”. Papież rozwinął tę oficjalną doktrynę „wzajemnego szacunku” przez zapoczątkowanie oficjalnych dwustronnych stosunków dyplomatycznych Watykanu z państwem Izrael. W czasie historycznej wizyty w Ziemi Świętej w 2000 roku, modląc się pod Ściana Płaczu w Jerozolimie, wsunął w nią kartkę z modlitwą o Boże przebaczenie za „postępowanie tych, którzy spowodowali cierpienie Twoich dzieci”. W jeszcze większym stopniu przyczynił się do pojednania słowami: „zapewniam naród żydowski (…), że Kościół katolicki jest głęboko zasmucony nienawiścią, prześladowaniami i antysemityzmem, okazanym Żydom przez chrześcijan, w każdym miejscu i w każdym czasie”. Należy żałować, że jego pontyfikat nie przypadał w okresie II wojny światowej. Gdyby tak było, jestem przekonany, że nakazałby wszystkim katolikom chronić Żydów na wszelkie możliwe sposoby. Oczywiście, było wielu duchownych i świeckich, którzy z własnej woli ratowali Żydów w czasie Holocaustu. Uratowano by jednak o wiele tysięcy ludzi więcej, gdyby papież wyraźnie nakazał swoim wiernym ratować życie bliźnich (P. Bialowitz, J. Bialowitz, Bunt w Sobiborze, Warszawa 2008, s. 275 – 276).

Te peany na cześć Jana Pawła II są napisane przez człowieka, który będąc więźniem Sobiboru, doświadczył  w sposób namacalny, tego czym był i jest antysemityzm. Taki człowiek może też w najlepszy sposób poczuć wdzięczność, wobec tego, który położył prawdziwe podwaliny pod coś, co nazywamy dialogiem chrześcijańsko-żydowskim, dokonującym się w cieniu Shoah. Problematyka ta jest niezwykle delikatna, dlatego też należy starannie formułować wnioski, a pamięć powinna koncentrować się na ofiarach i ich odczuciach. Empatia jest również (oczywiście tylko w jakimś sensie), przykazaniem chrześcijańskim; za to na pewno jest nim: miłość nieprzyjaciół i niewyobrażalny szacunek oraz cześć dla Jezusa z Nazaretu. Mówiąc słowami Jana Pawła II, gdy chcemy udać się z Nim na spotkanie, to spotkamy judaizm. Antyjudaizm jest grzechem, którego nie może usprawiedliwić żydowska bajka „Toledot Jeszu”. Gdybyśmy mieli mierzyć ilości propagandowej literatury antyżydowskiej stworzonej przez duchownych, z antychrześcijańską stworzoną przez Żydów, to tę iście diabelską rywalizację wygrałby Kościół w przedbiegach. Istnieje jeszcze jedna niewspółmierność: żaden chrześcijanin nie poczuł żydowskich prześladowań inspirowanych przez mitologię czyniącą z Jezusa mamzera; za to zarzut bogobójstwa jest winny licznym prześladowaniom, pogardzie oraz pochodom śmierci. Ks. Antoni Tronina pisze o różnicy znaczeniowej słów antysemityzm i antyjudaim. Zgadzam się, że takie rozróżnienie jest konieczne, najbardziej jest ono jednak konieczne dla tych, dla których ono nic nie znaczy. Należałoby się zapytać ofiar: czy była ona i jest dla nich istotna? Co mam tutaj na myśli? Oto fragment bulli Cum nimis absurdum, papieża Pawła IV z 14 lipca 1555 roku:

Ponieważ jest głupim i niestosownem, by Żydzi, których Bóg skazał na wieczną niewolę, mieszkali razem z chrześcijanami (…) nie nosząc odznak hańby (…)  przeto rozkazujemy, że:

1. Wszyscy Żydzi winni mieszkać w jednej ulicy (…)

2. Ulica, względnie kwartał żydowski, mają być otoczone murem i winny mieć tylko jedno wejście, nadto może się tam znajdować tylko jedna synagoga. Wszystkie inne powinny być zburzone. (…)

4. Wznawia się dawny przepis, by mężczyźni nosili żółte kapelusze, a kobiety żółte welony.

Dość antyjudaizmu! Teraz antysemityzm i niewielki fragment rozporządzenia L. Fischera dla mieszkańców Warszawy z 1940 roku:

1. Na podstawie rozporządzenia o ograniczeniach pobytu w Generalnym Gubernatorstwie z dnia 13 września 1940 r. (…) tworzy się w mieście Warszawie dzielnicę żydowską, w której mają zamieszkać Żydzi, mieszkający w Warszawie lub przesiedlający się do niej. Następujące ulice odgradzają dzielnicę żydowską od pozostałego obszaru miasta (…).

Różnica: w pierwszym wypadku, żółty kapelusz można było zdjąć z chwilą akcesu do Kościoła; w drugim wypadku, opaski nie można było zdjąć nigdy. Ta różnica jest bardzo krucha: gdyby bowiem mnie przyozdobiono w żółty kapelusz z powodów religijnych, a w innym przypadku z powodów rasowych, to moje samopoczucie pozostałoby jednakowo podłe – tym bardziej, jeśli, w przypadku antyjudaizmu, zażądano by wyparcia się mojej tożsamości religijnej, narodowej i porzucenia, a ściślej mówiąc pozostawienia na pastwę losu, moich rodziców i krewnych. Rozmawiając o różnicy w terminach – pamiętajmy o empatii.

Ks. A. Tronina ma pretensję, że antyżydowskie wypowiedzi Kościoła zostały zebrane i następnie zaprezentowane bez ich właściwego kontekstu. Pretensje jednak niech kieruje do wydawnictwa „Arka” i autorów antyżydowskiej w swojej wymowie publikacji opatrzonej „Imprimatur”: Szatan największy wróg człowieka. To w niej autor – chcąc uzasadnić, iż katolik może prezentować antyżydowską postawę – powołał się właśnie na te świadectwa. Wprowadzający tekst, przed tym obszernym cytatem – mój tekst – wskazuje jednoznacznie, iż nie popieram wymowy tej pozycji.

Nie zajmuje się również problemami szeroko pojmowanych kwestii związanych z Holocaustem, o których pisze ks. Tronina, lecz zagadnieniem: W jaki sposób godzili antysemityzm z chrześcijaństwem ludzie Kościoła? Czy było to Positives Christentum, czy była to postawa bp Aloisa Hudala, czy też szerokie omówienie książki ks. Trzeciaka, starałem się znaleźć odpowiedź na to pytanie. Kwestia odpowiedzialności Kościoła za Shoah została podjęta przeze mnie marginalnie. Jak zatem odpowiedzieć na polemikę bez polemiki?

Positives Christentum to fakt. Alois Hudal i jego Die Grundlagen des Nationalsozialismus (Podstawy narodowego socjalizmu) to fakt. Ks. Trzeciak i jego Program światowej polityki żydowskiej to fakt. Faktem jest również, że kapłan ten stracił kontakt z rzeczywistością:

Na tle „Listu księcia żydowskiego z Konstantynopola” zrozumie się dywersję maranów, ukrytych Żydów w Kościele katolickim i w narodzie hiszpańskim, którzy zatruwając powoli dusze narodu, osłabili go, doprowadzili do rewolucji, podzielili na dwa wrogie obozy i chcą nim zawładnąć, okrutną zaś zemstę już teraz na nim wykonują. Za palenie synagog w wiekach średnich, palą dziś po setkach lat kościoły, a za palenie Żydów na stosie, palą katolików. Wykonują to nie tylko z powodu mściwego charakteru żydowskiego, ale głównie na podstawie rozkazu księcia Żydów z Konstantynopola, po wypełnieniu którego zapewniono ich, że „zapanują nad chrześcijanami, zajmą ich ziemię i pomszczą nad nimi”. Okrutnej tej wiekowej zemsty jesteśmy dziś świadkami (ks. S. Trzeciak, Program światowej polityki żydowskiej, Warszawa 1936, s.83).

Chciałem po prostu zrozumieć, w jaki sposób można czuć się chrześcijaninem i jednocześnie podzielać takie poglądy. Tymczasem ks. Tronina potraktował mnie wyjątkowo niesprawiedliwie i krzywdząco. Jednak, na szczęście, nie odniósł się w polemice do faktów, które wcześniej przywołałem i odpowiednio odróżniłem. To właśnie te fakty, tak jak w przypadku Sąsiadów Grossa, powodują u niektórych strach (Krzysztof Dorosz, Strach ma chrześcijańskie oczy, ZNAK, czerwiec 2008, nr 637: http://www.miesiecznik.znak.com.pl/10010/4/strach-ma-chrzescijanske-oczy). Tym razem  strach ma oczy ks. Troniny…

Imię i nazwisko autora jest oryginalne i nie jest pseudonimem literackim. Ks. A. Tronina doszukując się konotacji z masonem, czy też komunistą, powinien bardziej liczyć się ze słowami, tym bardziej że nie ma on do tego żadnych podstaw i, jak mniemam, sam to przyzna.

Czy możliwa jest antykatolicka chucpa na katolickim blogu?

Antysemitą nie jest ten, kto nie lubi Żydów, ale ten, kogo Żydzi nie lubią
(Julian Tuwim)

Zakończyłem właśnie lekturę pięknej mądrej książki Między niebem a ziemią. Są to rozmowy  kard. J. Bergoglio (obecnego papieża Franciszka) z rabinem A. Skórką. Rozmówcy poruszają najróżniejsze tematy, poczynając od spraw wiary i ateizmu, aż do bolesnych problemów dzisiejszego świata. Czynią to w oparciu o katolicką i żydowską interpretację Biblii, zawsze jednak z poszanowaniem dla przekonań rozmówcy.

Tuż po tej lekturze dostałem zaproszenie do udziału w dyskusji na katolickim blogu Kleofas. Ze zdumieniem przeczytałem tytuł artykułu w debacie miesiąca: Czy możliwa jest teologia antychrześcijańska w Kościele? i motto artykułu, zaczerpnięte z książki D.J. Goldhagena. Autor ten znany jest powszechnie ze swych uprzedzeń antykatolickich, wyrażanych w sposób prowokujący do polemiki. Już przed laty jego tezy zostały w USA ostro skrytykowane za szerzenie rasizmu i postawę antychrześcijańską w dobie dialogu.

Samo wybranie takiego przewodnika nie zapowiada rzeczowej dyskusji, lecz serię inwektyw rzucanych od dawna na Kościół. Te same inwektywy spotkać można przecież w osławionych pamfletach Tomasza Grossa. Ten jednak przyznał w trakcie polemiki z historykami, że nie chodzi mu o prawdę historyczną, a jedynie o uwiarygodnienie swojej tezy, wysuniętej na użytek „szoah-biznesu”. Kulisy tego ohydnego procederu ukazują uczciwi uczeni żydowscy. Wystarczy sięgnąć do znanych w Polsce prac profesorów izraelskich (N. Finkelstein, I. Szahak).

Czytam więc uważnie treść elaboratu i szybko znajduję potwierdzenie swych obaw: autorowi nie chodzi bynajmniej o rzeczową debatę, lecz wyłącznie o „dołożenie” Kościołowi (a więc samemu Chrystusowi: kto wami gardzi, Mną gardzi, Łk 10,16). Przytacza więc na początku całą serię wyrwanych z kontekstu wypowiedzi, mających świadczyć o wrogości Kościoła względem judaizmu. A wystarczyłoby przeczytać uważnie choćby solidne dzieło prof. H. Graetza Historia Żydów, aby się przekonać o zasadności cytowanych zdań.

Przede wszystkim historyk musi się wystrzegać używania pojęć nieprecyzyjnych, służących wprowadzaniu zamętu i pogłębianiu wzajemnych niechęci. Do takich pojęć należy „antysemityzm”, termin wprowadzony w XIX wieku przez publicystów (W. Marr) specjalnie dla zaognienia konfliktu rasowego. Bardziej precyzyjnym jest termin „antyjudaizm”, przy czym należy pamiętać o jego różnorodnym zabarwieniu.

Konflikt między chrześcijaństwem a judaizmem jest głęboko zakorzeniony w historii. Zamiast demonizować rolę Kościoła, jak to czynią różni ideologowie, lepiej sięgnąć do naukowych opracowań tej złożonej problematyki. Ostatnio w Polsce pokazało się kilka solidnych prac z tej dziedziny. Opracowaniem klasycznym już, niemal podręcznikowym, jest książka ks. prof. W. Chrostowskiego Kościół, Żydzi, Polska (rozmowy z G. Górnym i R. Tichym, 2009).

Ponadto chciałbym wskazać na prace prof. J. Iluka, zwłaszcza na źródłowe opracowanie Żydowska politeja i Kościół. Drugi tom tego cennego dzieła nosi tytuł Żydowska antyewangelia. Antyczna tradycja i nowożytne trwanie (Gdańsk 2010). Autor wykazuje tam, że sławny paszkwil antychrześcijański (Toledot Jeszu) powstał już w II wieku jako odpowiedź na Ewangelię św. Mateusza. W roku 2012 ukazała się w Krakowie praca zbiorowa Jezus i chrześcijaństwo w źródłach rabinicznych. Perspektywa historyczna, społeczna, religijna i dialogowa (red. K. Pilarczyk i A. Mrozek). Wreszcie ks. prof. M.S. Wróbel wydał źródłowo udokumentowaną pracę Jezus i Jego wyznawcy w Talmudzie (Lublin 2013).

Nie można więc narzekać na brak dokumentacji zagadnień związanych z trudną koegzystencją żydów i chrześcijan. Zamiast mitologizować wzajemne uprzedzenia, czas już zajrzeć do źródeł, by wreszcie obiektywnie ukazać prawdę historyczną. Takie prace powstają zresztą także po stronie żydowskiej, że wymienię tylko prof. Israela Szahaka. Oczywiście, uczciwi badacze będą nadal obrzucani epitetami jako „antysemici”. Dzisiaj (23.06. 2014) usłyszałem w radio pocieszającą wiadomość, że powstaje nareszcie  polska Liga przeciw Zniesławianiu, na wzór dawno działającej w judaizmie. Jest więc nadzieja na to, że przestanie się pisać o „polskich obozach zagłady” i „polskim antysemityzmie”.

Wczoraj ks. prof. P. Rytel-Andrianik mówił w Rozmowach niedokończonych w Radio Maryja o swej pracy nad ustaleniem listy Polaków pomagających Żydom podczas okupacji. W ciągu zaledwie roku zebrał on ok. 40 tysięcy imion ludzi narażających życie własne i swych bliskich, bo tak nakazywało im sumienie kształtowane na Chrystusowej Ewangelii. Gdyby te badania rozpoczęto wcześniej, lista bohaterskich Polaków byłaby znacznie dłuższa. Podłością jest szkalowanie dobrego imienia kapłanów, którzy w tej akcji odegrali zasadniczą rolę. Myślę tu o zniesławianym nadal bezkarnie imieniu ks. prof. S. Trzeciaka. A przecież można było zapoznać się z jego biogramem w Encyklopedii Katolickiej.

Piszę z bólem o artykule umieszczonym na katolickim blogu Kleofas. Jego treść dziwnie koresponduje z histeryczną nagonką na katolickich lekarzy, rozpętaną ostatnio w mediach. Nie chcę posądzać autora nieszczęsnego tekstu o fanatyzm antychrześcijański, chociaż pseudonim, jaki sobie przybrał, mógłby na to wskazywać (nazwisko A. Nowickiego kojarzy się mojemu pokoleniu z wojującym ateizmem zaciekłego politruka, a potem masona; zob. Wikipedia). Zwracam jednak uwagę na reguły obowiązujące w rzeczowej dyskusji naukowej.

Przykładem takiej obiektywnej debaty  międzyreligijnej jest najnowsza praca chrześcijańskiego badacza, z wdzięcznością przyjęta również przez  uczonych żydowskich (P. Schaefer, The Jewish Jesus. How Judaism and Christianity Shaped Each Other, Princeton 2013). Polecam ją gorąco tym wszystkim, którzy uczciwie szukają obiektywnej prawdy. Dla chrześcijan Prawdą jest Chrystus, a każda zniewaga wyrządzona Jemu domaga się świadectwa wierzących. Jeśli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz? (J 18,23).

O tytułach psalmów

Polski czytelnik Grzegorza z Nyssy dostaje do rąk kolejne dzieło tego autora nie tylko w pięknej szacie graficznej, ale i w doskonałym przekładzie na język współczesny.

Dr Marta Przyszychowska zajmuje się w swej pracy naukowej bogatą twórczością teologiczną św. Grzegorza z Nyssy, biskupa i doktora Kościoła z IV wieku. Dzięki jej przekładom autor ten staje się powoli znany w polskim środowisku znawców starożytności chrześcijańskiej. M. Przyszychowska słusznie rozpoczęła swą pracę translatorską od pism egzegetycznych Grzegorza z Nyssy (Homilie do błogosławieństw, do Pieśni nad Pieśniami i do Eklezjastesa, O stworzeniu człowieka). Ostatnio ukazał się jej przekład wprowadzenia w lekturę Psałterza (Eis ten epigrafen ton Psalmon).

Polska nazwa tego dziełka, O tytułach psalmów, może być nieco myląca dla czytelników, gdyż sugeruje koncentrację uwagi na samych nagłówkach Psalmów Dawida. Nagłówki te zawierały informacje dla ich wykonawców w liturgii świątynnej, a następnie synagogalnej. Już w starożytności, po zburzeniu Świątyni (rok 70), informacje te były nieczytelne dla chrześcijan, którzy zaczęli się w nich dopatrywać treści alegorycznych. Ojcowie Kościoła zaczynają stopniowo dostrzegać potrzebę wprowadzania wyznawców Chrystusa w lekturę Psałterza.

Potrzeba taka rodzi się najpierw w środowisku monastycznym Górnego Egiptu. Św. Atanazy z Aleksandrii, po wizycie u mnichów na Pustyni Nitryjskiej, napisał krótkie wprowadzenie w duchową lekturę Psałterza (List do Marcelina). Wywarło ono duży wpływ zarówno na Kościół Wschodu, jak i Zachodu chrześcijańskiego. W Kapadocji zachwycił się nim św. Bazyli, który streścił główne jego idee w swoim komentarzu do psalmów; od Bazylego tę fascynację chrześcijańską lekturą Psałterza przejął właśnie Grzegorz z Nyssy.

W Kościele zachodnim natomiast szczególnym propagatorem duchowej interpretacji psalmów był św. Ambroży z Mediolanu. Jego uczeń, św. Augustyn z Hippony zostawił ogromny komentarz homiletyczny do Psalmów, w którym wykłada swoją koncepcję Chrystusa powszechnego (Christus totus): Chrystus jest jego zdaniem obecny w całym Psałterzu, przemawiając czasem jako Głowa Kościoła, a czasem jako jego członki.

Traktat Grzegorza z Nyssy O tytułach psalmów powstał pół wieku wcześniej niż Augustynowe Enarrationes in Psalmos. Jego założeniem nie było jeszcze opracowanie chrystologii Psałterza, a jedynie troska o wprowadzenie ascetyczne do psalmów, obecnych już na trwałe w liturgii Kościoła i w pobożności prywatnej. Dziełko Grzegorza składa się z dwóch nierównych części, z których pierwsza zawiera wprowadzenie ogólne do traktatu, być może niedokończonego przez autora.

We wprowadzeniu Grzegorz wykłada swą hipotezę roboczą. Uważa on mianowicie, że pięć ksiąg Psałterza to szczeble drabiny prowadzącej ku doskonałości chrześcijańskiej, a tytuły psalmów zawarte w Biblii greckiej zawierają wskazówki dotyczące dążenia do cnoty i doskonałości. Część zasadnicza traktatu weryfikuje założenia wstępne, koncentrując się zwłaszcza na informacjach zawartych w nagłówkach psalmów. Całość dzieła można uważać za próbę wprowadzenia w literacką i teologiczną kompozycję pięcioksięgu Psałterza. Autor nie zamierza dawać wyczerpującej egzegezy każdego psalmu; chce jedynie zorientować swego czytelnika w kierunkach interpretacji całego zbioru.

Lekturę tego cennego dziełka Grzegorza z Nyssy ułatwia staranny i dokładny przekład dostarczony przez M. Przyszychowską. Ważne jest, że przekładu dokonała osoba od wielu lat studiująca słownictwo i teologię tego autora. Wiadomo, że przekład nie może być tylko poprawny językowo, ale musi głębiej wnikać w myśl autora dzieła, zwłaszcza gdy chodzi o literaturę starochrześcijańską. Polski czytelnik Grzegorza z Nyssy dostaje do rąk kolejne dzieło tego autora nie tylko w pięknej szacie graficznej, ale i w doskonałym przekładzie na język współczesny.

tyt_psalmowGrzegorz z Nyssy, O tytułach psalmów. Wstęp, tłumaczenie, przypisy Marta Przyszychowska (Źródła Myśli Teologicznej 72), Kraków WAM 2014, s. 131.

O myśli religijnej polskiego modernizmu

łukasz front

W ostatnim czasie nakładem wydawnictwa Collegium Columbinum ukazała się obszerna, bo licząca ponad pięćset stron naukowa monografia teologii Karola Ludwika Konińskiego, zatytułowana: Myśl religijna polskiego modernizmu i jej konteksty (Kraków 2014).

Autorem tego studium (dodałbym: niezwykle ważnego dla wiedzy o dramatycznych przemianach pojmowania doświadczenia religijnego w XX wieku) jest literaturoznawca i historyk idei Uniwersytetu Jagiellońskiego, dr Łukasz Front. Jego zainteresowania nie ograniczyły się do zbadania samych tylko zależności pomiędzy myślą Konińskiego a filozofią pragmatyków amerykańskich, czy też do zrekonstruowania jej społeczno-kulturowego wymiaru (aż po ponowne jej odczytanie w świetle nauki Jana Pawła II oraz poszukiwań Czesława Miłosza), ale objęły także próby wniknięcia w psychologiczne i autobiograficzne uwarunkowania postawy religijnej ateisty, manichejczyka, wreszcie – „chrześcijańskiego modernisty”. Jeżeli współczesny kryzys religijności podyktowany jest, jak chce tego Adolphe Gesché, moralnym i rozumowym sprzeciwem wobec Boga tajemniczego i niepojętego a wymagającego od człowieka postawy zależności i poddania (a więc, zdaniem wielu współczesnych myślicieli, ograniczenia humanistycznego potencjału), to książka Fronta jawi się jako w pełni naukowy opis tego zjawiska.

„Bóg Absolut, o ile się historycznie objawia, jest antyhumanistyczny” (EL, 121) – to jedno z kluczowych sformułowań zawartych w dziennikach Konińskiego. Obnaża ono w istocie najgłębsze motywacje i uwarunkowania dość powszechnego (co najmniej od czasów Oświecenia) zjawiska, zwanego ateizmem (…). Pokusę ateistyczną Koniński potrafi jednak skutecznie zwalczyć, wyciągając równocześnie z jej przesłanek daleko idące wnioski. Dlatego mówić można w tym wypadku – za Simone Weil – o „ateizmie oczyszczającym”, którego podstawowe znaczenie polega na niwelowaniu i neutralizowaniu w umyśle ludzkim fałszywego obrazu Boga. (fragment książki, s. 163.171)

Myśl religijna polskiego modernizmu i jej konteksty to ciekawa pozycja nie tylko dla teologów, ale w równej mierze dla literaturoznawców zafascynowanych m.in. młodopolskim „patosem religijnym” spod znaku Kasprowicza oraz ekspresjonistów, albo dokonującą się w pierwszej połowie XX wieku reinterpretacją polskiego mesjanizmu. Na tym tle szczególnie ciekawie prezentują się rozważania Konińskiego wokół humanizmu ateistycznego, natury zła oraz ówczesnej kościelnej wykładni na temat wiecznego piekła. Warto więc sięgnąć po książkę Fronta, zwłaszcza dzisiaj, w dobie ożywionego zainteresowania literaturą okresu zwanego modernizmem w kulturze i sztuce, który wydał przecież tak znaczące dla myśli katolickiej osobistości jak Paul Claudel, Francis Jammes, Henri Ghéon, Marian Zdziechowski, czy później – Thomas Stearns Eliot, François Mauriac, Graham Greene. Czyż bowiem pytania o znaczenie i zasięg modernizmu katolickiego, o napięcie między wiarą i niewiarą, o teologię infernalną nie stanowią problemów wciąż żywo dyskutowanych w świecie chrześcijańskim? Jak informuje strona wydawcy, książka Łukasza Fronta

[…] ukazuje Karola Ludwika Konińskiego (1891–1943) jako wyjątkowego w dziejach polskiej literatury i kultury pisarza oraz myśliciela. Jest próbą syntetycznej charakterystyki jego refleksji religijnej na tle różnorodnych kontekstów. Są nimi przede wszystkim: osobiste wyznania pisarza o charakterze psychologiczno-autobiograficznym, inspiracja myślą chrześcijańską, odwołania do XIX- i XX-wiecznych prądów myślowych i literackich, zakorzenienie w syntetycznej tradycji polskiej – ściśle związanej z kulturą chrześcijańską. Wymienione wyżej otocze z pewnością pozwala lepiej zrozumieć, dlaczego horyzonty myślowe otwarte przez Konińskiego – pisarza na wskroś modernistycznego – przykuwały (i nadal przykuwają) uwagę nielicznego grona jego wiernych czytelników.

 


 

 

 

Septuaginta – wydanie drugie, poprawione i uzupełnione Biblii

Jeden z biblistów niemieckich rozpoczął swój wykład pytaniem skierowanym do studentów: „Czy macie już Septuagintę? Jeśli nie – sprzedajcie wszystko, co posiadacie i kupcie ją!”. Tę zachętę powtarzam dziś w odniesieniu od polskiej edycji tego bezcennego dokumentu judaizmu hellenistycznego.

Dwa ostatnie tomy Prymasowskiej Serii Biblijnej są dziełem epokowym, zasługującym na szersze omówienie. Podręczne wydanie Biblii Greckiej, autorstwa Alfreda Rahlfsa (Stuttgart 1935), zaowocowało rozwojem badań nad Septuagintą, poczynając od monumentalnego Słownika Teologii Nowego Testamentu (Theologisches Woerterbuch zum A.T.). Pojawiły się tłumaczenia Biblii Greckiej na języki współczesne (włoski, francuski, angielski). Drugie wydanie dzieła Rahlfsa, zaktualizowane przez R. Hanharta (2006) stało się podstawą pierwszego w historii polskiego przekładu Septuaginty. Dokonał go zasłużony profesor filologii klasycznej z KUL, ks. R. Popowski, salezjanin. Autor ten już wcześniej przysłużył się polskiej biblistyce licznymi publikacjami z dziedziny Nowego Testamentu. W Prymasowskiej Serii Biblijnej ukazało się wcześniej pięć jego książek, poczynając od interlinearnej wersji NT i słownika grecko-polskiego NT.

Obecnie prezentowane dzieło ma zasięg o wiele szerszy niż poprzednie. Septuaginta jest bowiem czymś więcej niż tylko przekładem Biblii Hebrajskiej. W tym wąskim znaczeniu można ją określić jako „wydanie drugie, poprawione i uzupełnione” Pisma Świętego. Oprócz 39 ksiąg hebrajskich zawiera ona 7 ksiąg zwanych deuterokanonicznymi, przyjętych w kanonie katolickim. Kanon ksiąg świętych w prawosławiu poszerza jeszcze ten zbiór o kilka ksiąg apokryficznych. W sumie Septuaginta w krytycznym wydaniu Rahlfsa (i w przekładzie Popowskiego) liczy 53 księgi, czyli o siedem więcej niż w Biblii Tysiąclecia. Polski czytelnik znajdzie więc tutaj kilka greckich apokryfów (Pierwsza Księga Ezdrasza, Trzecia i Czwarta Machabeuszy, Psalmy Salomona) oraz uzupełnienia greckie do ksiąg Barucha i Daniela (List Jeremiasza, Zuzanna, Bel i Wąż).

Popowski słusznie podkreśla we wstępie do swego przekładu, że nie można Septuaginty utożsamiać z Biblią Grecką, gdyż nie wszystkie księgi zawarte w tym zbiorze należą do kanonu pism natchnionych ST. Niewątpliwie jednak pierwotnym celem Siedemdziesięciu (LXX) tłumaczy, o których mówi legenda przekazana w Liście Arysteasza, było udostępnienie światu hellenistycznemu hebrajskich ksiąg świętych. Podstawą tego długofalowego procesu udostępniania Biblii kulturze greckiej był przekład Pięcioksięgu Mojżesza dokonany dla potrzeb liturgicznych diaspory aleksandryjskiej. W epoce hellenistycznej żydzi aleksandryjscy posługiwali się w mowie językiem greckim, podobnie jak żydzi palestyńscy – aramejskim. Nieco później, u progu ery chrześcijańskiej, wyznawcy Chrystusa odkryli w Sepuagincie niezmiernie cenne przygotowanie do lektury Ewangelii i pism apostolskich. Wtedy też powstało rozróżnienie pomiędzy dwoma zbiorami kanonu chrześcijańskiego: pomiędzy „Starym” i „Nowym Testamentem”.

„Stary Testament dojrzał w Aleksandrii”: to zwięzłe sformułowanie zawarł w jednym z artykułów D. Barthelemy, wybitny znawca literatury „międzytestamentalnej”. Septuaginta, a zwłaszcza grecki Pięcioksiąg, jest dojrzałym owocem judaizmu aleksandryjskiego i wyraża wiarę ówczesnej diaspory na krótko przed pojawieniem się chrześcijaństwa. Studium Septuaginty służy właśnie odkrywaniu śladów tego „dojrzewania” wiary biblijnego Izraela, a zarazem szukaniu mostów łączących Stary i Nowy Testament. Septuaginta jest bowiem ważnym świadectwem wspólnych korzeni obu religii. W jej tekście autorzy pism NT i ojcowie Kościoła szukali słownictwa, które byłoby adekwatne dla wyrażenia nauki Jezusa w języku „pogan”.

Septuaginta jako Biblia chrześcijańskiego Wschodu przeszła z Aleksandrii do Bizancjum i jest do dziś Biblią chrześcijan obrządku bizantyjskiego, zarówno katolików jak i prawosławnych. Jej przekład na język starosłowiański posłużył apostołom Słowian do szerzenia orędzia Ewangelii wśród Bułgarów, Rusinów, Serbów czy Morawian. Dziwne, że dotychczas nie została ona przetłumaczona na polski. Można to wytłumaczyć tym, że Polska przyjęła chrześcijaństwo z Zachodu, a w konsekwencji również Biblię łacińską. Ks. prof. Popowski dokonał więc dzieła o wielkim znaczeniu kulturowym, przyswajając nam po raz pierwszy w historii języka polskiego pełny tekst Biblii Greckiej.

Jako filolog klasyczny świetnie oddał w swym przekładzie specyfikę Septuaginty, która jest czymś więcej niż tłumaczeniem Biblii Hebrajskiej, gdyż zawiera także wiele ksiąg spisanych po grecku. Tłumacząc wiernie tekst Septuaginty według podręcznej edycji Rahlfsa i Hanharta, zachował też metody translacyjne stosowane przez greckich tłumaczy w starożytności. Należą do nich np. podwójny przekład trudniejszych miejsc czy też szukanie możliwości oddania całego gniazda pokrewnych wyrazów za pomocą odpowiedniej rodziny słownej w języku greckim. Ks. Popowski stara się konsekwentnie tłumaczyć ważniejsze terminy Septuaginty jednym odpowiednikiem polskim w całym dziele. Oczywiście nie jest to łatwe zadanie, ale tym bardziej podnosi wartość filologiczną jego pracy. Jako wytrawny filolog, specjalizujący się od wielu lat w greckiej literaturze biblijnej, Popowski zostawił dzieło charakteryzujące się wielką wiernością duchowi Biblii Greckiej.

Septuaginta jest jednak, jak stwierdzono wcześniej, czymś więcej niż przekładem Biblii Hebrajskiej, dokonanym dla użytku liturgicznego w diasporze aleksandryjskiej. Jest to bogata antologia literatury religijnej żydów tej diaspory, przetłumaczona głównie z myślą o czytelnikach pogańskich w celach apologetycznych. Można więc znaleźć w tym zbiorze pisma obrazujące trudne relacje między Żydami a Egipcjanami, charakteryzujące epokę ptolemejską, czy to włączone do kanonu Biblii Greckiej (jak Mądrość Salomona), czy też uznane przez większość kościołów za apokryfy (jak 3 i 4 Księga Machabejska). Kilka apokryfów Biblii Greckiej zostało niedawno udostępnione czytelnikowi polskiemu w przekładzie prof. Michała Wojciechowskiego (Warszawa 2001), ale praktycznie książka ta jest dostępna tylko wąskiemu kręgowi koneserów. Praca prof. Popowskiego pozwoli zapoznać się z nimi wszystkim, których interesuje styk orędzia biblijnego z kulturą hellenistyczną za rządów egipskich Ptolemeuszy.

Szczególnie wartościowe są w pracy Popowskiego przypisy dołączone do przekładu. Różnią się one od przypisów zamieszczanych np. w Biblii Tysiąclecia swym charakterem filologicznym i uwzględnieniem tła kulturowego Septuaginty. Cenną pomoc w lekturze przekładu Septuaginty stanowią także zwięzłe i przystępne wprowadzenia do poszczególnych ksiąg biblijnych i apokryficznych. Wprowadzenia, jakie zaproponował ks. Popowski, odbiegają swym charakterem od tych, jakie spotykamy w przekładach Biblii Hebrajskiej. Podczas gdy bibliści akcentują zbytnio teorie dotyczące źródeł literackich (Pięcioksiąg czy Ewangelie), Popowski informuje czytelnika w sposób bardzo przystępny o treści danej księgi oraz jej ponadczasowym, zawsze aktualnym przesłaniu.

Od czasu II Soboru Watykańskiego, który słusznie zachęcał biblistów do przekładów Pisma Świętego z języków oryginalnych, zwykło się to akcentować na stronie tytułowej przekładu. Nie wolno jednak zapominać, że także Septuaginta jest dziełem w pełni oryginalnym, jakby nowym wcieleniem słowa natchnionego, przeznaczonym do znacznie szerszego kręgu odbiorców niż pierwotni adresaci Biblii Hebrajskiej. Wraz z Biblią Aramejską (targumy liturgiczne, przekazane w tradycji ustnej w Palestynie) stanowi ona wyraz ewolucji myśli religijnej zawartej w słowie natchnionym. Studium Septuaginty, zapoczątkowane jej podręczną edycją w latach trzydziestych ubiegłego stulecia (A. Rahlfs), może teraz nabrać w Polsce nowego impulsu dzięki gigantycznej pracy ks. prof. Popowskiego. Zwykle takie inicjatywy wymagają długoletnich wysiłków całych zespołów; tak było w przypadku niedawno ukończonej edycji angielskiej (2007) czy też wielotomowej wersji francuskiej (1994-). Praca ks. Popowskiego odznacza się szczególną jasnością przekładu trudnego testu greckiego, a nadto konsekwencją w stosowaniu terminów technicznych, co nie zawsze da się osiągnąć w pracach zbiorowych.

Do podstawowego tomu, zawierającego przekład Septuaginty, dołączył ks. Popowski osobny tomik zatytułowany Onomastykon Septuaginty. Dziełko to nawiązuje tytułem do wydanego wcześniej w tej samej serii Onomastykonu Biblii Hebrajskiej i Nowego Testamentu, autorstwa K. Sielickiego. Wbrew pozorom książka prof. Popowskiego nie jest dziełem specjalistycznym, które mogłoby interesować tylko językoznawców wąskiej specjalizacji. Książka ta będzie bardzo przydatna także w lekturze Nowego Testamentu, który przekazuje imiona biblijne właśnie w wersji greckiej, bliższej oryginalnej formie niż ta, którą utrwalili masoreci dopiero we wczesnym średniowieczu. Np. imię Maryi, podobnie jak siostry Mojżesza, brzmiało pierwotnie Mariam, a nie Miriam, jak się to dziś próbuje upowszechniać. Wiele imion własnych w tradycji chrześcijańskiej przejęto właśnie z Septuaginty; stąd też przykładowo śpiewamy w Godzinkach: „światło z Gabaon”, a nie „z Gibeonu”. Ta późniejsza forma, zachowana w tekście masoreckim, jest wynikiem zmian fonetycznych, jakie zaszły w hebrajszczyźnie biblijnej, często pod wpływem języka aramejskiego.

Te wszystkie wartości Septuaginty, zaledwie zasygnalizowane w niniejszej recenzji, stają się dostępne polskiemu czytelnikowi dzięki wspaniałemu przedsięwzięciu, jakiego podjął się i po mistrzowsku wykonał ks. prof. Remigiusz Popowski. Po ukazaniu się podręcznej edycji Septuaginty (1935), jeden z biblistów niemieckich rozpoczął swój wykład pytaniem skierowanym do studentów: „Czy macie już Septuagintę? Jeśli nie – sprzedajcie wszystko, co posiadacie i kupcie ją!”. Tę zachętę powtarzam dziś w odniesieniu od polskiej edycji tego bezcennego dokumentu judaizmu hellenistycznego. Powinna się ona znaleźć w bibliotece nie tylko każdego biblisty, ale i tych wszystkich, którym droga jest wiedza o historii przekazu tekstu natchnionego. Tym bardziej, że cena nie jest tym razem zbyt wygórowana w stosunku do realnej wartości prezentowanej pracy. Wydawnictwo włożyło wiele trudu w przygotowanie tej faktycznie bezcennej pomocy, niezbędnej przy studiowaniu Pisma świętego. Stanowi ona piękne ukoronowanie całej Prymasowskiej Serii Biblijnej.

Septuaginta-250x250Septuaginta czyli Biblia Starego Testamentu wraz z księgami deuterokanonicznymi i apokryfami, Przełożył, przypisami i wstępami opatrzył ks. Remigiusz Popowski SDB, Oficyna Wydawnicza „Vocatio”, Warszawa 2013, ss. 1637.

Onomastykon Septuaginty-250x250Remigiusz Popowski SDB, Onomastykon Septuaginty, Oficyna Wydawnicza „Vocatio”: Warszawa 2013, ss. 208.

Jezus ekstremista – wszystko albo nic

 

Dokładnie pamiętam tę chwilę, kiedy jako 15-letnia dziewczyna stwierdziłam, że Jezus jest dla mnie zbyt radykalny, a jego przesłanie i wymagania – przesadne i niemożliwe do spełnienia. Leżałam wtedy na podłodze w moim pokoju czytając Ewangelię, przypuszczam że według Mateusza, bo to ona rozpoczyna Nowy Testament. Postanowiłam przeczytać Ewangelie, ponieważ już od wczesnej młodości dręczyły mnie pytania, na które nie było odpowiedzi ani na niedzielnej mszy, ani na lekcjach religii, na które wtedy jeszcze trzeba było chodzić do salek katechetycznych przy parafiach. Pamiętam pewne momenty z mojej przeszłości, nie wiedzieć czemu właśnie te, a nie inne, ze szczegółami, jak na przykład to, że czytałam Ewangelię leżąc na podłodze. Pamiętam, że był to fragment o pójściu za Jezusem bez pieniędzy, bez jedzenia, bez torby, bez dwóch tunik, bez sandałów i bez laski. Ta konieczność wyrzeczenia się wszystkiego, co stanowi o zabezpieczeniu fizycznej egzystencji przestraszyła mnie i zdystansowała do słów Jezusa. Wiedziałam aż za dobrze, że ja nie jestem w stanie sprostać takiemu wyzwaniu ani nawet nie mam ochoty go podejmować. Nie zachwycała mnie taka perspektywa. Uważałam, że tego typu pomysły na życie są naiwne, sprzeczne z życiem, niemożliwe do zrealizowania.

Ewangelistą, który najbardziej podkreślał radykalizm przesłania Jezusa był Mateusz. Najmniej zwracał na to uwagę Jan. Od najbardziej ekstremalnego do najmniej, można by ewangelistów ułożyć w tej kolejności: Mateusz, Łukasz, Marek, Jan. Zobaczmy, o jakim radykalizmie Jezusa mówią ewangeliści:

  1. Mateusz jako jedyny ewangelista cytuje słowa Jezusa: „..każdy oglądający kobietę, żeby jej pożądać, już ją scudzołożył w sercu swoim” (Mt 5,28). Jak to? Czyż pożądanie wynikłe z patrzenia na kobietę jest cudzołóstwem, grzechem? Przecież pożądanie jest naturalne i bez pożądania nie ma seksu, a bez seksu nie ma życia, to znaczy nie ma rozmnażania, dzieci, rodziny. Zdanie to może wywoływać wewnętrzny sprzeciw. Znalazłam niedawno jakiś komentarz internauty, który twierdził, że właśnie ten nakaz powstrzymania się od pożądania sprawił, że odwrócił się on od całego nauczania Jezusa i religii katolickiej. Jezus nakazuje coś niemożliwego.
  2. Mateusz przytacza takie słowa Jezusa: „Jeśli zaś oko twe prawe wiedzie cię do upadku, wyrwij je i odrzuć od siebie! Pożyteczniej jest bowiem dla ciebie, żeby jeden z twych członków zginął, niż żeby całe twe ciało rzucone było do Gehenny” (Mt 5,29). Dalej następuje podobna rada odnośnie do ręki, która należy odciąć i odrzucić od siebie. Podobne rady daje również Jezus w Ewangelii Marka odnośnie ręki, stopy i oka (Mk 9,43-48). Łukasz i Jan nie wspominają o tym nauczaniu. O ile w odniesieniu do nauczania na temat braku sandałów i torby podróżnej wiadomo, że uczniowie Jezusa się do niego stosowali, to nie wiadomo nic na temat tego, by jakikolwiek bohater Ewangelii odcinał sobie rękę, stopę lub wyłupiał oko. To już jest jakiś klucz do zrozumienia tego ekstremalnego nakazu. Ponadto należy zadać sobie pytanie: czy ktokolwiek doszedł kiedyś do wniosku, że to nasza ręka, stopa lub oko wiodą nas do upadku? Czyżby organy cielesne ponosiły winę za grzech? Cóż winne oko, ręka i stopa? Raczej należy zadać sobie pytanie, co one symbolizują.
  3. Mateusz i Łukasz przytaczają opowiadanie o powołaniu jakiegoś człowieka przez Jezusa: „Rzekł też do drugiego: Towarzysz mi. On zaś rzekł: Zezwól mi odejść i najpierw pogrzebać mojego ojca. Rzekł zaś mu: Zostaw martwym grzebanie swych martwych, ty zaś odszedłszy, oznajmiaj Królestwo Boże” (Łk 9,59-60). Tę samą historię poświadcza Mateusz, natomiast milczą o niej Marek i Jan. U Łukasza Jezus zakazuje ponadto pożegnać się powołanemu z domownikami, jako że „Nikt, kto nałożywszy ręce na pług patrzy na to, co z tyłu, nie jest przydatny Królestwu Bożemu” (Łk 9,62). Znowu: wewnętrzny sprzeciw czytelnika Ewangelii bądź słuchacza słów Jezusa. Nie można pożegnać się z rodziną? Nie można pochować ojca, jak nakazuje tradycja i uczucie? Odwrócić się od rodziny? Zdecydowanie chodzi tu o rodzinę. Jezus widział w rodzinie, w przeciwieństwie do dzisiejszego katolicyzmu, jakieś słabości, jakieś niebezpieczeństwo duchowe, jakąś przeszkodę. Co do grzebania umarłych przez umarłych to, podobnie jak w sprawie wyłupywania oka, nikt nie widział i nie słyszał, jakoby jakiemuś umarłemu udało się pochować umarłego. Idzie tu więc o przenośnię. Niepokojące słowa Jezusa o rodzinie muszą zostać jakoś wytłumaczone. W punkcie 4. zobaczymy dalszą krytykę rodziny.
  4. Mateusz podaje następujące słowa Jezusa: „Wrogami człowieka jego domownicy. Kochający ojca lub matkę nade mnie nie jest mnie godny” (Mt 10,36-37). Łukasz pisze: „Jeśli ktoś przychodzi do mnie, a nie nienawidzi ojca swego, matki, żony, dzieci, braci i sióstr, a więc i swojego życia, nie może być moim uczniem”. (Łk 14,26). Marek i Jan milczą o nienawiści do rodziny. Znów musimy się zastanowić: Jezus nauczał miłości bliźniego, a więc także bliskich, rodziny. Uzdrowił teściową Piotra i przebywał w domu jego rodziny. Niektórzy jego uczniowie byli braćmi i z pewnością się nie nienawidzili. On sam miał brata Jakuba, który był Jego uczniem. O co więc tu chodzi z tą rodziną? Znów musimy się zaniepokoić wobec tych słów Jezusa i zacząć w nie wątpić i je kwestionować.
  5. Jedyne kategoryczne stwierdzenie ewangelistów synoptycznych zapisane także przez Jana to to odnoszące się do stracenia i odzyskania życia. Tym razem milczy Marek. Mateusz: „Kto znalazł życie swoje, straci je, a kto stracił życie swoje z mojego powodu, znajdzie je” (Mt 10,39). Łukasz: „Kto będzie się starał życie zachować, straci je, kto zaś straci, podtrzyma je” (Łk 17,33). Jan: „Kochający swe życie traci je, a nienawidzący życia swojego w tym świecie, na życie wieczne je ustrzeże” (J 12,25). Lęk przed stratą życia, przed śmiercią, temat egzystencjalny. Mamy nie starać się zachować swojego życia, mamy pozwolić sobie je stracić. Mamy poddać się śmierci, ma nam nie zależeć na życiu. Ala zaraz sobie uświadamiamy, że Jezus był przede wszystkim wielkim uzdrowicielem i egzorcystą. Gdyby zalecał poddanie się śmierci, nie uzdrawiałby ludzi, ale pozwalał im umierać, aby znaleźli życie wieczne. O co więc tutaj chodzi?
  6. Jedynie Mateusz podaje następujące słowa Jezusa: „Usłyszeliście, że zostało powiedziane dawnym: Nie będziesz zabijać, a kto by zabił, podlega sądowi. Ja zaś mówię wam, że każdy gniewający się na swego brata podlega sądowi” (Mt 5,21-22). Zatem nie tylko zabójstwo w gniewie jest grzeszne, ale sam gniew. Nie tylko skutek gniewu podlega osądowi, ale sam gniew. Jak to, zapytamy, czy ktoś kto powstrzyma swój gniew i nie zabije człowieka nie jest lepszy od tego, kto w gniewie zabije? Jak można od człowieka wymagać, aby nie czuł gniewu w pewnych sytuacjach? Zresztą sam Jezus był czasem zagniewany, zgodnie z relacjami ewangelistów. Na przykład w gniewie powywracał stoły handlarzy w świątyni. Jezu, nie za ostro, nie za mocno stawiasz sprawę? Na ostrzu noża. Dlaczego Twoje słowa muszą nas dręczyć i niepokoić? Dlaczego przynoszą wojnę, a nie pokój?
  7. Według Mateusza Jezus ostro rozdziela kategorie, co ukazuje słynne powiedzenie: „Niech słowa wasze będą „tak-tak, nie-nie”. Co ponad to, jest od Złego” (Mt 5,37). Wiemy jednak skądinąd, że Jezus był często przeciwny kategorycznemu rozdzielaniu rzeczy i segregowaniu zjawisk i ludzi. Nie uważał, że Samarytanin nie może być bliźnim ani że kobieta nie może być uczennicą. A więc znów wielka zagadka przed nami do rozwikłania.
  8. Kolejne słowa budzące zdumienie, niedowierzanie i sprzeciw to te dotyczące poddania się złu, pozwolenia na wykorzystanie siebie, tak jakby nam na sobie nie zależało. Mateusz pisze: „Usłyszeliście, że powiedziane zostało: Oko za oko, ząb za ząb. Ja zaś mówię wam, żeby nie rewanżować się złemu. Ale jeśli cię ktoś uderza w prawy policzek, nadstaw mu i drugi. Chcącemu się sądzić z tobą i zabrać twą tunikę, zostaw i płaszcz. A jeśli cię ktoś przymusi, by iść jedna milę, idź z nim dwie. Daj proszącemu cię i nie odwracaj się od chcącego pożyczyć od ciebie” (Mt 5,38-42). Łukasz powtarza słowa o policzku, płaszczu i pożyczaniu, jeszcze je zaostrzając, ponieważ w wersji Łukasza nie wolno żądać zwrotu pożyczki. Marek i Jan milczą na ten temat. Oczywiście, łatwo powiedzieć: nie stawiaj oporu złu, ale strategia życiowa polegająca na przyzwoleniu, aby cały świat cię wykorzystywał, jest raczej niepociągająca. Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie sobie pozwalał na takie wykorzystywanie. Twardy orzech do zgryzienia. Czyżby Jezus nie wiedział, że jeśli na przykład Filipinka pracująca w Warszawie u kuwejckiego dyplomaty miałaby takie podejście do życia, to na zawsze pozostawałaby niewolnicą swego pana, który nie miałby skrupułów dalej ją wykorzystywać. To znaczy oczywiście Jezus nie wiedział o tym konkretnym przypadku z XXI wieku, ale chodzi mi o zasadę. Byłaby to strategia podobająca się panom, gdyż pozwalałaby im wykorzystywać sługi. A wiemy przecież, jak Jezus nie lubił hierarchi, panów i sług, podległości, uzależnienia i wykorzystywania. Cóż z tym poczniemy? Wydaje się to być strategią na utratę życia i powodzenia.
  9.  Mateusz i Łukasz przytaczają słowa Jezusa o miłości nieprzyjaciół. „Miłujcie swoich wrogów, dobrze czyńcie nienawidzącym was. Błogosławcie przeklinającym was, módlcie się za uwłaczających wam” (Łk 6,27-28). Tak samo pisze Mateusz, natomiast Jan i Marek znów nic nie mówią. Mateusz kończy te rozważania stwierdzeniem: „Będziecie więc doskonali, jak Ojciec wasz niebieski jest doskonały” (Mt 5,48). Natomiast Łukasz: „Stańcie się litościwi, jak Ojciec wasz jest litościwy” (Łk 6,36). Bądźmy zatem tacy, jak Bóg: doskonali i litościwi. Czy nie za wiele się od nas żąda? Ja i doskonałość? Ja i miłość nieprzyjaciół? Mam być dobra dla kogoś, kto czyni mi zło? Z pewnością Bóg nieśmiertelny i wszechmocny może sobie na to pozwolić, ale ja, która mam życie do stracenia i mało litości w sercu dla moich wrogów? Za wysokie progi. Zniechęcam się, bo już na początku wiem, że nie dam rady być miłosierna i doskonała jak Bóg.
  10. Jezus radzi porzucić troskę o rzeczy doczesne, służące fizycznemu przetrwaniu. „Rzekł zaś do uczniów swoich: Dlatego nie martwcie się życiem, co zjecie, ani ciałem, co wdziejecie. Życie bowiem jest czymś więcej od pokarmu, a ciało od odzienia. Zauważcie kruki, że nie sieją ani żną i nie mają spiżarni ani składu, a Bóg karmi je. O ileż wy przewyższacie ptaki!” (Łk 12, 22-24). „Nie martwcie się więc mówiąc: Co zjemy? bądź: Co wypijemy? Bądź: Czym się odziejemy? Bo tego wszystkiego poganie poszukują. Wie bowiem Ojciec wasz niebieski, że potrzebujecie tego wszystkiego. Szukajcie najpierw Królestwa i jego sprawiedliwości, a to wszystko zostanie wam dołożone. Nie martwcie się wiec o jutro, bo jutro samo martwić się będzie o siebie. Wystarczy dniowi jego zła” (Mt 6, 31-34). A zatem porzućmy pracę? Porzućmy nasze skłonności do oszczędzania, planowania przyszłości, zapobiegliwość? Żyjmy wolni jak ptaki, bez trosk i pracy? Toż to czysta utopia, o czym przekonali się hipisi, próbujący wszak żyć według tych radykalnych wskazań. Jak to Bóg się zajmie naszym życiem, skoro każdy zauważa, że Bóg nie troszczy się o żebraków, bezdomnych, kaleki i pozostawia ich swemu losowi. Ci, którzy troszczą się o siebie, żyją lepiej niż ci, którzy troskę tę porzucą i zdadzą się na Boga. Jak można powiedzieć rodzicom, żeby nie troszczyli się o to, co jutro zje lub gdzie się podzieje ich dziecko?

We wszystkich tych przypadkach Jezus atakuje nasz sposób życia i myślenia. Jest w Jego słowach ewidentny zwrot o 180 stopni, zerwanie z tradycją, zerwanie ze znanym, oswojonym, domowym, oczywistym, bezpiecznym, statecznym, skutecznym, społecznie akceptowanym. Jezus próbuje odwrócić się do tego wszystkiego plecami, aby stanąć twarzą w twarz z czymś innym. Pragnie pożegnać się z czymś całkowicie, aby coś innego przywitać. Porzucić coś całkowicie, nie trochę. Radykalnie zmienić kierunek patrzenia. Przekora, nowa droga, opozycja, spojrzenie na coś, czego się boimy, przed czym się wzdragamy, czego nie chcemy, co niewygodne, niepasujące i oburzające. Taka jest swoboda duchowa Jezusa, że On niczego się nie boi i nic nie ma nad Nim władzy. Jego słowa nas bolą, nie muskają delikatnie, nie głaszczą naszej duszy, ale zatapiają w niej ostrze. Albo nas odrzucą, albo zmuszą do zauważenia czegoś innego.

Jaki jest program doskonałości Jezusa? Jest to program wolności od:

  • pożądań cielesnych
  • gniewu i wrogości, agresji i przemocy
  • trosk materialnych, pracy
  • rodziny
  • troski o własne życie i powodzenie

Jezus widział to całe „zło dnia” jako uzależnienie człowieka od lęku przed śmiercią, konieczności biologicznych i uwarunkowań psychologicznych. Czy Jego program to ucieczka od życia? Tak, jeśli życie to będziemy pojmować jako predestynację, uzależnienie, zniewolenie, zaprogramowanie biologiczne, konieczność. Jezus sprzeciwia się konieczności, Jezus mówi: „Nic nie muszę, jestem wolny”. Czyż nie jest to ukryte pragnienie każdego z nas? Mój syn nawet, czując się zniewolony obowiązkami szkolnymi, kupił sobie koszulkę z napisem: „Nic nie muszę”, którą nosił w szkole, co nie było chyba zbyt dobrze widziane przez grono nauczycielskie. Nic nie muszę i nic nie ma nade mną władzy, ani rodzina, ani społeczeństwo, ani władza polityczna i religijna, ani bezlitosna biologia, która każe replikować geny, pracować w pocie czoła na wykarmienie potomstwa, a także ta biologia, która ceni młodość i urodę kobiet oraz bogactwo mężczyzn. Skąd się zrodził w Jezusie ten bunt, ten sprzeciw, ta niezgoda i przekora? Z obserwacji siebie samego i świata, ze współczucia ludziom, których całe życie obraca się wokół spraw marnych i przyziemnych, wokół ciężkiej pracy, bezradności wobec przemocy, podległości wobec biologicznych popędów i psychicznych konieczności. Jezus, zanim zaczął nauczać, musiał doznać wielkiego rozczarowania światem i życiem, wielkiego zawodu. Musiał tego doświadczyć, bo inaczej nie rozumiałby innych ludzi, słabych, grzesznych, podległych władzy.

Jego radykalne nakazy nie wyniknęły z niczego, On ich sobie nie wymyślił, nie przyszedł do Niego anioł, który Mu to wszystko wyklarował. Te mocne i trudne słowa są efektem Jego bolesnego rozwoju duchowego i zapewne jakiegoś kryzysu, którego rozwiązaniem okazało się zdobycie mądrości, którą trudno przekazać, a jednak nie miał innego wyboru, była to jedyna konieczność, której podlegał, przekazywanie swoich odkryć duchowych.

Jezus przekonuje, że nie biologia jest ostateczną instancją, a nasze życie nie jest żałośnie podległe zewnętrznym koniecznościom. „Życie bowiem jest czymś więcej od pokarmu”. Nie traktujmy tych zakazów czy nakazów Jezusa jako koniecznych rzeczy do wykonania dla nas, byłoby to zaprzeczenie intencji Jezusa. Przełóżmy te słowa Jezusa na diagnozę rzeczywistości, diagnozę naszej duszy i naszego sposobu życia, wskazującą co jest z nami nie tak, co jest nie tak z życiem w ogólności i dlaczego nie dorastamy do żadnych wzniosłych ideałów chrześcijańskich i pozostaje nam tylko wierzyć Jezusowi, że jednak istnieje coś innego niż to, czego doświadczamy my, zwyczajni ludzie w naszym zwyczajnym życiu. Możemy poczuć jednak oddech wolności czytając ekstremalne wypowiedzi Jezusa, wywracające nasz świat do góry nogami. Oddech wolności. Tylko tyle i aż tyle.

 

Czy możliwa jest teologia antychrześcijańska w Kościele? Kwestia żydowska według ks. Stanisława Trzeciaka.

Przez całe wieki Kościół katolicki, paneuropejska instytucja aspirująca do panowania nad światem, główna duchowa, moralna i nauczająca instancja cywilizacji europejskiej, była ostoją antysemityzmu, który stanowił integralną część jej doktryny, teologii i liturgii. Uzasadnienie zawarte było w Piśmie Świętym: to przecież Żydzi, słudzy diabła, zamordowali Chrystusa  ( Daniel Jonah Goldhagen, „Niedokończony rozrachunek”, Warszawa 2005, s. 44 ).

Nie jest też tak, że problem ten został zażegnany, a myśl katolicka została oczyszczona z widma antysemityzmu. Mam przed sobą pozycję napisaną przez Bonifaciusa Gunthera CCD: „Szatan największy wróg człowieka” ( Wrocław 1991 ), opatrzoną w „Imprimatur”, nadany przez o. Wernera Parela, prowincjała Karmelitów Bosych ( Monachium 19. III. 1973 ). Według niej Żydzi weszli świadomie i dobrowolnie w sojusz z diabłem oraz szatanem i stali się zdeklarowanymi nieprzyjaciółmi rodzaju ludzkiego ( s. 305 ). Aby wytłumaczyć czytelnikowi, że katolicyzm dopuszcza taką postawę wobec narodu żydowskiego, postanowiono powołać się na następujące orzeczenia i deklaracje Kościoła oraz jego przedstawicieli:

Ojciec Kościoła, Św. Hieronim ( 331 – 420 ):

Wiele czynów popełnionych przez Żydów jest tak plugawych, że musiałbym się rumienić, gdybym zamierzał o nich mówić. Obyczajem ich jest, trzykrotnie w ciągu dnia przeklinać we wszystkich synagogach chrześcijan pod nazwą Nazarejczyków i strasznie im złorzeczyć.

Biskup Agobard z Lionu ( 820 ):

Wszyscy wyznania mojżeszowego okryli się podłością, niby płaszczem. Podłość przenika ich członki do szpiku kości, podobnie jak woda i tłuszcz przenikają ciało ludzkie. Przeklęci są Żydzi, w miastach i na wsiach, na początku i na końcu ich żywota. Klątwa ciąży na trzodach żydowskich, na mięsie, jakie oni spożywają, na ich latoroślach winnych, na ich czynach i na ich sumieniu.

Papież Innocenty III ( 1198 – 1216 ):

Byłoby rzeczą niewłaściwą, gdyby ten co lżył Chrystusa, mógł mieć jakakolwiek władzę nad chrześcijanami: więc ponownie surowo nakazujemy przestrzeganie powziętej przez sobór w Toledo mądrej uchwały i rozporządzamy, iż żadnym sposobem nie wolno zatrudniać Żydów w publicznych urzędach.

Hieronim Mieczyński ( 1618 ):

Żydzi wszędzie, gdzie tylko mogą, szkodzą chrześcijanom i uparcie dążą do tego, aby ich zniszczyć. Czynią to zawsze, gdy tylko to jest w ich mocy, z pogańskim podstępem i po trucicielsku. Nie ma bowiem na świecie zbrodni, ani podłości, przed której wykonaniem ten przeklęty naród by się cofnął.

Sobór w Przemyślu w roku 1723:

Żydzi, ten gad jadowity, ci wygnańcy palestyńscy, którzy już zalali całą Ruś i szerzą się po całym Królestwie Polskim, bogacą się z krzywdy i wyzysku chrześcijan, pełni pychy, nienawiści i chytrości, stawiają sobie za główny cel swej przewrotnej działalności: podstęp, zbrodnię i wszelkiego rodzaju występki, zniewagi, bluźnierstwa oraz wyszydzanie tajemnic wiary chrześcijańskiej. Jakże nad wyraz bolesną jest to rzeczą, iż wiele wśród polskich magnatów i szlachty popiera Żydów, dając im łatwiejszy dostęp do siebie aniżeli katolikom, łudząc się nadzieją zysków pieniężnych od żydów, a nie bacząc na to, że utracą prędko te pieniądze w tak nieuczciwy sposób nabyte i ściągną na siebie i na swoje potomstwo karę Bożą i utratę błogosławieństwa Bożego.

Sobór w Kijowie w roku 1762:

Należy ubolewać nad bezczelnością i zuchwalstwem Żydów…dopuszczają się bezkarnie różnych występków i oszustwa, zdrad, krzywd i wszelkiego rodzaju nienawiści, naigrywania się z chrześcijan, lichwy, zabobonów, czarów, świętokradztwa, bluźnierstwa przeciwko Panu Bogu oraz wierze chrześcijańskiej, naruszenia świąt katolickich i praw kościelnych, jak i państwowych.

Zbiór Praw Kościoła Świętego IUS CANONICUM UNIVERSUM:

Handel żydowski, cały ich tryb życia i postępowania ująć należy w ścisłe karby ustaw karnych, iżby niczego podjąć się nie mogli, co by mogło religię ośmieszyć, a państwu wyjść na szkodę i krzywdę. Zasada ta powinna być powszechnie przyjęta i wszędzie praktycznie stosowana…Tak wielka i podła jest nienawiść i złość Żydów w stosunku do chrześcijan i ich religii, że w ogóle nie można jej opisać” ( s. 306 – 307 ).

Trucizna antysemityzmu wywołała w Europie segregację, przemoc oraz masowe mordy na bezbronnej ludności żydowskiej. Papieskie bulle nakazywały osadzać Żydów w gettach, które bardzo szybko stały się normalnością w katolickiej Europie. Powstały one w tak wielkich ośrodkach jak Frankfurt ( 1460 ), Kraków ( 1494 ), Madryt ( 1480 ), Praga ( 1473 ), Rzym ( 1555 ), Wenecja ( 1516 ) i Wiedeń ( 1570 ). Getta nie zawsze okazywały się dobrym rozwiązaniem problemu żydowskiego dla okolicznej ludności chrześcijańskiej; gdzieniegdzie stosowano przymusowe wysiedlenia całych społeczności: z Paryża ( 1182 ), z Anglii ( 1290 ), z Francji ( 1306 ), ze Szwajcarii ( 1348 ), z Węgier ( 1349 ), z Prowansji ( 1394 ), z Austrii ( 1422 ), z Litwy ( 1495 ) oraz Portugalii ( 1497 ). W 1492 roku wygnano Żydów z Hiszpanii – wcześniej jednak ( 1391 ) masakrowano całe społeczności żydowskie, a inkwizycja hiszpańska bardzo często skazywała ochrzczonych Żydów – pod zarzutem potajemnego powrotu do zwyczajów mojżeszowych – na stos. Mordy na Żydach towarzyszyły chrześcijanom zresztą już od czasów haniebnej masakry Żydów aleksandryjskich ( 414 ). W czasie I krucjaty ( 1096 ) krzyżowcy unicestwili wiele gmin żydowskich położonych w części północnej Francji i Niemczech. Szalejąca w Europie epidemia dżumy ( 1348 -1350 ) spowodowała poszukiwanie kozła ofiarnego i znaleziono go szybko w postaci Żyda. W Niemczech z tego powodu wymordowano 350 gmin żydowskich! W XX wieku antysemityzm chrześcijański stanął wobec nowego problemu, a nazywał on się Adolf Hitler, a mówiąc bardziej konkretnie – Holocaust.

Antysemityzm doprowadził do Holocaustu. Antysemityzm był nieodłączny od Kościoła katolickiego. Stosunek zachodzący między antysemityzmem Kościoła a holocaustem powinien stanowić centralny punkt wszelkich ogólnych rozważaniach na temat jednego lub drugiego. James Caroll, który dokonał oryginalnej analizy tej relacji w książce „Constantine`s Sword”, zauważa, iż  „badanie praźródeł Holocaustu w nieszczęsnej przeszłości cywilizacji zachodniej oznacza z konieczności zagłębienie się w historię katolicyzmu”. Choć takie zagłębienie się jest niezbędne, wielu uważa je za niebezpieczne i niepożądane. Skutek jest taki, że notorycznie odwraca się uwagę od zasadniczych kwestii ( Golhagen 2005: s. 44 – 45 ).

Spojrzymy na postawę nie tylko części kapłanów katolickich, ale także na to jak zachowali się wobec tych potworności inne odłamy chrześcijańskie – interesuje nas, bowiem najbardziej kwestia: Jakie uzasadnienie dla tak drastycznych prześladowań znajdowali chrześcijanie i w jaki sposób godzili to ze swoim religijnym światopoglądem, który przecież ma pochodzenie żydowskie i z zasady powinien być wolny od rasizmu?

Positives Christentum

W 1920 roku podczas konferencji NSDAP postanowiono, że częścią oficjalnej doktryny nazizmu może być tzw. Positives Christentum . Jego zwolennicy uważali, że tradycyjne chrześcijaństwo za bardzo skupia się w przypadku Jezusa na Jego cudownych narodzinach, śmierci krzyżowej oraz zmartwychwstaniu. Natomiast, oni chcieli położyć nacisk na aktywną część życia Jezusa czyli Jego kaznodziejstwo oraz walkę z instytucjonalnym judaizmem. Starano się zrekonstruować historycznego Jezusa w sposób, który odpowiadałby rasistowskiej i antysemickiej ideologii. Podkreślano zatem odmienność rasową Galilejczyków i Judejczyków, i wydobywano tylko elementy antyjudaistyczne w nauczaniu Jezusa. Dla Emile Burnhoufa, Houstona Stewarta Chamberlaina i Paula de Legarde, Jezus był aryjskim bohaterem, który walczył z Żydami i judaizmem. Wychodząc z założeń XIX – wiecznej krytyki, która rozróżniła Chrystusa wiary od Jezusa historycznego, przeciwstawili oni, Jezusa – kaznodzieję, Jezusowi – zbawicielowi, uważając, że Ten pierwszy odpowiada prawdziwemu obrazowi. Co najdziwniejsze, z pomocą przyszli temu nurtowi, wybitni niemieccy bibliści tacy jak: Paul Fiebig oraz Walter Grundamann. Grundamnn przewodził Instytutowi Badań i Eliminacji Wpływów Żydowskich na Życie Religijne w Niemczech i dla niego, Jezus był czystej krwi aryjczykiem, który poświęcił się walce z judaizmem. Fiebieg popularyzował następujące hasło:  Führerem każdego chrześcijanina jest Jezus Chrystus, führerem każdego Niemca jest dzisiaj Adolf Hitler.

Biskup Alois Hudal

Katolickim entuzjastą nazizmu był min. biskup rzymski, pochodzenia austriackiego Alois Hudal ( Luigi Hudal ). Napisał on w 1936 roku książkę Die Grundlagen des Nationalsozialismus (Podstawy narodowego socjalizmu) opatrzoną kościelnym imprimatur, arcybiskupa Wiednia. Biskup chciał zneutralizować antychrześcijańską wymowę, pozycji firmowanej przez nazistów, którą napisał główny ideolog nazizmu Alfred Rosenberg: „Mit XX wieku” – Święte Oficjum, bowiem wciągnęło nazistowską książkę na „Indeks Ksiąg Zakazanych”. Biskup z kolei starał się przedstawić Kościół jako instytucję bardzo zbliżoną do machiny nazistowskiej: naziści maja swojego führera – katolicy mają papieża, führer jest nieomylny – nieomylny jest papież; obydwaj nie przepadają również za Żydami. Hudal chciał, aby zastąpić nienawiść do Żydów podstawami religijnymi, a nie rasowymi i wspólnie z nazistami stworzyć front mogący stawić czoło bolszewizmowi. Hitler odniósł się do tych planów nieufnie i choć prowadził dialog z kardynałem Faulhaberem na temat możliwej płaszczyzny porozumienia, to nie przyniósł on oczekiwanych przez obydwie strony rezultatów – pozostała wzajemna i życzliwa neutralność nie wykraczająca w niektórych momentach poza zwykłą dyplomatyczną grzeczność. Obejmowała ona zwłaszcza, solidarne milczenie wobec rozgrywającego się na niespotykaną do tej pory skalę polowania na Żydów w Europie. Duchowy zwierzchnik Wehrmachtu, bp Franz Justus Rarkowski, w trakcie bożonarodzeniowego kazania powielał nazistowską propagandę i naprowadzał żołnierzy na antyżydowskie tropy:

Naród niemiecki…ma sumienie i wie, kto przed Bogiem i Historią ponosi odpowiedzialność za gigantyczną walkę, jak się obecnie toczy. Naród niemiecki wie, kto niefrasobliwie spuścił z łańcucha psy wojny…Nasi przeciwnicy…uwierzyli w moc swoich kies i siłę haniebnego, niechrześcijańskiego traktatu wersalskiego ( Goldhagen 2005: s. 71 ).

Bp Alois Hudal po wojnie, będąc wysokim urzędnikiem Watykanu postanowił pomóc niemieckim zbrodniarzom uciec przed stryczkiem, który szykowali dla nich alianci. Uruchomiono tzw. szczurzy korytarz i dzięki rozlicznym klasztorom oraz fałszywym dokumentom udało się uciec spod ostrza nieuchronnej sprawiedliwości, następującym zbrodniarzom:

Josef Mengele – doktor śmierć z Auschwitz

Adolf Eichmann- szef IVb4  – organizator eksterminacji Żydów w Europie

Franz Stangl – komendant dwóch obozów śmierci – Sobiboru i Treblinki

Gustav Wagner – zastępca komendanta Sobiboru

Klaus Barbie – „kat Lyonu” , odpowiedzialny za morderstwa i deportację Żydów do obozów zagłady

Gerhard Bohne – współodpowiedzialny za zabójstwo 15 tysięcy osób niepełnosprawnych.

Zbiegło wiele tysięcy sadystów i katów pielgrzymując szlakiem klasztorów, po którym w Watykanie otrzymywali fałszywe dokumenty i z nimi już jako uchodźcy udawali się dożywać spokojnej starości w Argentynie lub Chile – wszak lojalnego sojusznika poznaje się w ciężkich chwilach niepowodzeń. Kościół pokazał, że na jego przyjaźń zawsze można liczyć. Eichmann pod wpływem tej bezprecedensowej pomocy Kościoła dla nazistów zmienił wyznanie z protestanckiego na katolickie:

Z ogromną wdzięcznością wspominam pomoc, jakiej mi udzielili katoliccy duchowni podczas ucieczki z Europy. Postanowiłem oddać hołd wierze katolickiej, stając się jej honorowym wyznawcą.

Ks. dr Stanisław Trzeciak ( 1873 – 1944 )

Wielkim entuzjastą geniuszu Adolfa Hitlera, był wybitny doktor teologii i profesor ks. Stanisław Trzeciak. Komentując zdanie z falsyfikatu rozpowszechnianego wśród antysemitów tzw. „Protokołów Mędrców Syjonu” napisał:

„Zresztą genialność gojów jest spóźniona”. Z tego wynika, że Hitler jest genialny, a genialność jego nie jest spóźniona ( ks. Stanisław Trzeciak, „Program światowej polityki żydowskiej. Konspiracja i dekonspiracja”, Warszawa 1936, s. 30 ).

W jaki sposób godzili zoologiczny wręcz antysemityzm, myśliciele i duchowni katoliccy z myślą chrześcijańską, bardzo dobrze jest to zobaczyć właśnie na przykładzie ks. Trzeciaka. Dlaczego? Jednym z głównych powodów jest to, że księdza tego można określić mianem człowieka inteligentnego i starannie wykształconego: studia teologiczne we Fryburgu, w Wiedniu, w Rzymie, w Krakowie i w Jerozolimie. W latach 1903 – 1905 pracował jako badacz nad trądem w Egipcie i Palestynie. Był sekretarzem konsystorza biskupiego w Przemyślu ( 1906 -1907 ); profesorem Akademii Duchownej w Petersburgu; obrońcą Lwowa oraz jednym z inicjatorów pomocy polskim dzieciom powracającym z Rosji. W okresie międzywojennym doprowadził do wprowadzenia antyżydowskiej ustawy zakazującej uboju rytualnego ( szechity ). Wystąpił przed komisja sejmową jako rzeczoznawca, a swoje poglądy uzasadnił w  publikacji: Ubój rytualny czy mechaniczny? Opinia rzeczoznawcy wypowiedziana na posiedzeniu Komisji Administracji i Gospodarki Sejmu Polskiego 5 III 1936 (Warszawa 1936). Całkiem słusznie uważa się go za głównego teoretyka antyżydowskiego w Polsce. Odznaczony przez Niemców, współpracował z nazistowskim Instytutem Badania Problemów Żydowskich.

W Wielki Piątek, 22 marca 1940 r. w Warszawie i Krakowie doszło do tzw. Pogromu Wielkanocnego. Grupy rozjuszonych wyrostków z podpuszczenia Narodowej Organizacji Radykalnej dopuściły się szeregu napaści na żydowskie sklepy oraz na napotkanych na ulicy Żydów. Do powstałej w październiku 1939 r. Narodowej Organizacji Radykalnej należeli min. Władysław Studnicki, Andrzej Świetlicki, prof. Zygmunt Cybichowski i ks. Stanisław Trzeciak. Ludziom tym marzyła się kolaboracja z nazistami i chcąc wykazać swój entuzjazm dla niemieckiej polityki wobec Żydów zorganizowano grupy młodzieży zdecydowanej na wszystko i wydano stosowna odezwę:

Narodzie Polski! Z winy sanacji Polska poniosła straszliwą klęskę oraz utraciła niepodległość i ziemie zachodnie. Ale nie wszystko jest stracone. Można odbudować wojsko polskie, aby wzięło udział w nieuniknionej wojnie przeciwko komunizmowi sowieckiemu. Zdobyte na wschodzie ziemie przywrócą nam nasze terytoria zagarnięte przez ZSRR, a inne bardziej na wschód, będą rekompensatą za utracone Pomorze, Śląsk, i Poznańskie oraz odszkodowaniem za straty wojenne. Na finansowanie odbudowy Polski i jej nowej armii użyjemy skonfiskowaną własność żydowską. Rodacy! Wstępujcie do NOR! Dajcie nam możność odbudowania ojczyzny i powstania Wielkiej Polski.

Ks. Trzeciak zniesmaczony wybrykami rozentuzjazmowanego motłochu oraz obojętnością Niemców wobec politycznej próby podania ręki – opuścił szeregi NOR. Sam ksiądz był raczej zwolennikiem działań planowych i nie wyrażał chęci powrotu do średniowiecznych niekontrolowanych pogromów:

Na mocy prawa oczyścić Polskę od wrogich jej żywiołów, przywrócić pierwotnym właścicielom mienie zagarnięte im przy pomocy podstępu i oszustwa, majątki ruchome czy nieruchome, uniemożliwić dalszą tego rodzaju procedurę, wprowadzając prawo, zakazujące Żydom nabywania ziemi i nieruchomości ( Trzeciak 1936: s. 179 ).

Ksiądz chciał zatem na mocy prawa uczynić z Żydów pariasów, a pozbawienie ich majątków miało być według ks. Trzeciaka wstępem do kolejnej fazy: usunięcia Żydów z Polski. Oczywiście taki gwałt na pewno spowodowałby cierpienie tego narodu oraz płacz dzieci wyrwanych ze swojego środowiska, jednak – według ks. Trzeciaka – obecne czasy wymagają właśnie takich działań:

Czyż nie prostszą jest rzeczą wysłać ich z miejsca do granicy i puścić w świat wolno. Tego rodzaju prawo musi być uchwalone. Jest to najprostszy sposób odżydzenia Polski i uwolnienia się od szkodników społecznych. Wyjątkowe czasy, wymagają wyjątkowych praw i wyjątkowych ludzi ( Trzeciak 1936: s. 184 ).

Ks. Trzeciak nie widział potrzeby, aby współczuć Żydom z jakiegokolwiek powodu – to oni są winni wszystkim nieszczęściom, które ich spotykają :

Wszystkie nieszczęścia i cierpienia sam na siebie ten naród sprowadza. Własnym postępowaniem ściąga gniew Boga na siebie w formie prześladowań narodów. Nie w narodach tkwi wina, tylko w nim samym…A zatem jasne jest i dzisiaj, że zło tkwi w narodzie żydowskim, a tym złem zakaża on wszystkie inne narody ( Trzeciak 1936: s. 183 ).

Ks. Trzeciak w bardzo charakterystyczny sposób próbuje zharmonizować rasizm odwołujący się do mitu „aryjczyka” z chrześcijańskim antysemityzmem:

Wprawdzie zbrodniczość systemu, podanego w tych pismach jest tak szatańska, i tak sprzeczna z etyka chrześcijańską i charakterem aryjskim, że trudno uwierzyć, by człowiek mógł się posunąć do tego rodzaju podłości, ale dowody rzeczowe w formie wypadków, tak z życia codziennego, jak i z politycznej dziedziny mówią, że istotnie Żydzi dążą do opanowania innych narodów ( Trzeciak 1936: s. 185 ).

Co jednak z misją Kościoła, która polega też na próbach nawrócenia Żydów? Ksiądz zauważa, że niektórzy Żydzi nawróceni na katolicyzm są przydatni, ale…

Jednostki z tego narodu, przyjmujące wiarę katolicką, bywają wprawdzie w wysokim stopniu wartościowe, ale niestety częściej bywa wprost przeciwnie ( Trzeciak 1936: s.  150 ).

Jakie jest zatem wyjście z tego paradoksu, na który wpadł w swoich rojeniach katolicki ksiądz:

Bolesne doświadczenia Hiszpanii wskazują, że przy masowych przejściach Żydów na katolicyzm, była to tylko forma katolicka, duch zaś nawet po setkach lat pozostał żydowski, bo marani wchodzili zawsze w związki małżeńskie tylko wśród samych swoich. Toteż dochodząc do wysokich stanowisk kościelnych czy państwowych pozostając w duszy Żydami, przepojeni nienawiścią do narodu rdzennego, pracując w ukryciu stale i wytrwale na jego zgubę ( Trzeciak 1936: s. 153 ).

Przykład Hiszpanii jest znamienny, ponieważ właśnie tam doszło do prześladowań ochrzczonych Żydów, a ks. Trzeciak widzi, że obecnie jest potrzebne takie same rozwiązanie, pomimo, iż zapewne nieliczne pozytywne wyjątki, które dostrzegł duchowny, mogłyby przecież na tym ucierpieć; gdzie drwa rąbią tam wióry lecą – ksiądz wydaje się hołdować tej zasadzie polskiego przysłowia. Postawa ta przypomina normy, którymi się kierowali nacjonaliści słowaccy. Tamtejszym przywódcą Słowackiej Partii Ludowej był ks. Jozef Tiso. Kiedy rozpoczęto wywózkę słowackich Żydów do obozów śmierci, ksiądz Tiso w trakcie świątecznej mszy poinformował parafian, że eliminacja Żydów ze Słowacji jest zgodna z duchem chrześcijańskim, albowiem kraj został tym samym uwolniony od „zarazy”. W kwestii ochrzczonych Żydów ks. Tiso powołał się na słowa swojego poprzednika ks. Hlinki: Żyd pozostanie Żydem, choćby ochrzciło go stu biskupów ( Livia Rothkirchen, The Churches and the Deportation and Persecution of Jews in Slovakia, w: Rittner, Smith, Steifeldt, The Holocaust and the Christian World, s. 106 ).

Kto zna ducha narodu żydowskiego, jego odwieczne pragnienie panowania nad światem, a zarazem pomsty nad Kościołem katolickim, ten uważać musi pomysł utworzenia obrządku żydowsko – katolickiego czy oddzielnej gminy katolików żydowskiego pochodzenia z językiem obrzędowym hebrajskim, jako genialny środek przedostania się Żydów do katolicyzmu, by w nim wywołać zaburzenia, sekty i katastrofy. Jeśli wróg nie może zwyciężyć swego przeciwnika na polu walki, to mu posyła ukrytych wywiadowców czy dywersantów, by go rozbijać z wewnątrz ( s. 155 ).

Nic dziwnego, że ochrzczony Żyd jest gorszym wrogiem niż ten nieochrzczony, albowiem staje się on ukryty, a przez to jeszcze bardziej demoniczny. Ks. Trzeciak dostarcza świeżych przykładów z Niemiec pod rządami Hitlera, który „wykrył” cała armię takich „przebierańców”:

Żyd chrzczony nie przestaje być Żydem. O tego rodzaju chrześcijanach w Niemczech zaraz po wystąpieniu Hitlera przeciwko Żydom, donosiły pisma żydowskie…A zatem według obliczeń samych Żydów było w Niemczech 2. 400.000 chrześcijan żydowskich czyli Żydów ukrytych…Bez tych upodobnionych Żydów społecznie, narodowo i religijnie nie mogłoby żydostwo oddziaływać na te narody wśród, których żyje, bo z natury rzeczy jest ono zamknięte samo w sobie, ściśle obwarowane przeróżnymi przepisami rytualnymi i broniące się we wszelki sposób od zmieszania się z otoczeniem narodu rdzennego, czyli od asymilacji ( Trzeciak 1936: s. 152  ).

Ksiądz znalazł zatem pomost mogący pogodzić rasizm z etyką chrześcijańską. Owszem są dobrzy Żydzi, ale jest ich na tyle mało, że drastyczne kroki można podjąć wobec wszystkich, nawet katolików pochodzenia żydowskiego, bo przecież w swojej masie są to przede wszystkim dywersanci.

Największym grzechem Żydów jest – według księdza – utworzenie ideologii komunistycznej. Ks. Trzeciak wspierał złotą zasadę antysemitów: Nie każdy Żyd jest komunistą, ale każdy komunista jest Żydem. Jego słowa na temat komunizmu były często przytaczane w niemieckich „gadzinówkach”, ponieważ w najlepszy sposób oddawały one główne antysemickie przesłanie tamtych czasów:

Żydzi wprowadzili komunizm, jako najpewniejszy środek dla ujarzmienia narodów i panowania nad nimi. Żydzi są głównymi krzewicielami komunizmu, a komunizm to nie choroba dusz, ale światowe oszustwo żydowskie, obmyślone w tym celu, by w duchu „Protokołów Mędrców Syjonu” ułatwić Żydom panowanie nad światem ( Trzeciak 1936: s. 183 ).

Ks. Trzeciakowi nie pozostało nic innego jak dać Żydom solidne ostrzeżenie:

„Poginiecie między narodami i pożre was ziemia nieprzyjaciela”. Jeśli tak często powołują się Żydzi na proroków, to niech i o tych słowach proroczych pamiętają, które przecież, jak na dłoni, w oczach naszych się spełniają…Niech jednak i Żydzi pamiętają, że nieszczęścia, jakie sprowadzają na różne narody, przeciw nim się obrócą, jeśli narody przyjdą do uświadomienia, podobnie jak w Niemczech ( Trzeciak 1936: s.148,  182 ).

 Gdy wybuchło Powstanie Warszawskie zastało ono księdza na plebanii kościoła św. Antoniego w Warszawie ( ul. Senatorska ). Ocalił on od pacyfikacji domowników oraz tych, którzy się schronili w jego kościele pokazując niemieckiemu oficerowi przedwojenne odznaczenie, które dostał od Niemców. Gdy prowadzono grupę, po przymusowym nakazie rozebrania barykady, padł prawdopodobnie przypadkowy strzał, który śmiertelnie ugodził ks. Trzeciaka. Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą…