O co chodzi w sztuce Rodriga Garcii „Golgota picnic”? Zadałam sobie trud przeczytania jego tekstu w Gazecie Wyborczej. Jest to dzieło literackie słabe, nieprzekonujące, często niezrozumiałe. Argumenty pisarza łatwo obalić, łatwo się z nimi kłócić. Garcia pomyślał z pewnością przez chwilę o Jezusie, jakiego przedstawia nam chrześcijaństwo, ale jego wnioski są mało przekonujące, nieprzemyślane i chaotyczne. W każdej beznadziei uda się znaleźć jakieś ciekawsze kawałki, więc i tutaj coś się znajdzie. Garcia mówi, że jego dzieło to fikcja literacka, jak gdyby dystansując się do poglądów wyrażonych w sztuce. Jednak nie do końca można oddzielić autora od jego dzieła. Dzieło przeniknięte jest myśleniem i odczuwaniem pisarza. Wszyscy wiedzą, że powieści Dostojewskiego czy Tołstoja to fikcja literacka, ale przez tą fikcję prześwieca jasno przesłanie samych autorów. Tak więc traktować będę tekst Garcii jak jego własne poglądy i przemyślenia.
Czy jest ta sztuka bluźnierstwem? Co to jest bluźnierstwo? Definicja: „Znieważenie mową lub czynem kogoś lub czegoś uznanego przez daną religię za święte”. Słowo to pochodzi z greckiego „blasfemeo”, co znaczy szargać reputację. Czy mówienie rzeczy złych i nieprawdziwych o Jezusie to szarganie Jego reputacji? Tak. Kwestia tylko jest taka, że reputacja w czyichś oczach to zawsze kwestia subiektywna. Jeśli ktoś ma mocne i uzasadnione przekonania o Jezusie, to szarganie Jego reputacji nie na wiele się zda. Można sobie szargać, ale osoba o mocno ugruntowanych poglądach nie da wpłynąć na swój ogląd rzeczywistości myślom chaotycznym, jeśli nie po prostu głupim. Natomiast jeśli ktoś ma marne pojęcie o Jezusie, to owszem, sztuka, która zdobyła jaki taki rozgłos, kwestie wypowiadane w majestacie Sztuki ze sceny, mają moc wpływania na myślenie takiego człowieka. W moim osobistym odczuciu argumenty Garcii są słabe i nie mają mocy zszargania opinii o Jezusie w moim wnętrzu. Mimo to, czytając słowa Garcii poczułam, jak zabolało mnie serce, że ktoś może tak myśleć o Jezusie.
Nie będę się tu wypowiadać o stronie wizualnej tego przedstawienia, ponieważ obejrzałam tylko parę minut spektaklu na YouTube. To, co zobaczyłam, raczej odstręczyłoby mnie od pójścia do teatru. Scena pokryta jest bułkami od hamburgerów, po których tarza się kobieta w bieliźnie, spryskiwana przez kogoś niebieskim płynem. Zjada ona bułki z podłogi, więc domyślam się, że ma to związek a tytułem „piknik”. Chodzi o zjadanie bułek na Golgocie. Być może też aktorzy konsumują mięso (moje przypuszczenie, tego nie widziałam), które jest mielone w maszynce na scenie. Taki to piknik. Aktorzy występują nago lub prawie nago, pokryci jakąś cieczą. Tyle udało mi się zaobserwować jeśli chodzi o estetykę tego spektaklu. W sumie scena wygląda obrzydliwie i może przyprawiać o mdłości. Ale być może takie jest założenie autora, aby te właśnie odczucia wywoływać. Sztuka ma wszak poruszać widza. Nie wiem niestety, w jaki sposób obraz jest tu skorelowany z treścią. Zdaje się, że fabuły jako takiej nie ma. Są monologi wygłaszane przez kilku aktorów. Przejdźmy zatem do treści tych monologów.
Narrator jest człowiekiem rozgoryczonym, rozczarowanym, zawiedzionym swoją egzystencją. Pozostaje w nastroju gniewu bądź depresji, prowadzącej go do prób samobójczych. Kilka razy próbował zabić się powodując wypadek samochodowy i był zły na ratowników, którzy ocalają mu życie. Bohater sztuki nie ma złudzeń, uważa, że świat jest zły, życie jest złe. Podoba mu się muzyka klasyczna, zwłaszcza Bach i Haendel, nie lubi natomiast rytmicznego popu. Krytykuje konsumpcjonizm, co znajduje chyba odzwierciedlenie w stercie bułek na scenie. Natomiast lubi bogaczy. Uważa za żałosne próby odchudzania się. Ma jeszcze wiele innych poglądów, które niestety są dla mnie niezbyt zrozumiałe. Przejdźmy do tych, które odnoszą się do religii i Jezusa. Wszystkie cytaty są to słowa włożone przez Garcię w usta Jezusa.
„Naśladujcie mnie w mym upadku, róbcie to, co ja. Skoczcie w otchłań ciszy i samotności i cieszcie się z odosobnienia. Oddajcie się ekstazie samotności.
Jest nadzieja, że demon pod postacią upadłego anioła dotrze na Ziemię, aby dalej mącić ludziom w głowach, i wiedzcie, że niedaleko nam do tego.
Nie mówię wam, byście rzucali się z okna. Mówię wam, byście skoczyli wewnątrz was samych, cieszcie się upadkiem, nie pozwólcie, by ktokolwiek wam w tym przeszkadzał.
Jedyną pewną rzeczą, jaką posiadacie, jest wasza samotność. Miłość na nic się wam nie zdała, służyła zamaskowaniu poważnych występków, powiadam wam: uciekajcie jedni przed drugimi.
Mówię to z mojego niekończącego się upadku, który jest moim miejscem w świecie i moim stanem łaski, moją pełnią”.
Jest tu uchwycenie jakiejś części nauczania Jezusa, mianowicie tej o roli samotności w modlitwie, w kontakcie ze swoją duszą, w dążeniu do ekstazy. Dlaczego jednak Garcia utożsamia upadek z samotnością? Być może chodzi mu o upadek w sensie śmierci krzyżowej i samotność Jezusa w tej śmierci. Nie jest to jednak jasne. Kim miałby być demon pod postacią upadłego anioła, który mąci ludziom w głowach? Brak odpowiedzi. Skoczyć do wnętrza nas samych w samotności to rzeczywiście mogłoby być autentyczne przesłanie Jezusa. Jednak znów: dlaczego miłość ma się na nic nie zdać, dlaczego ma służyć maskowaniu występków? Jezus raczej uważał, że we wnętrzu swoim człowiek odnajdzie miłość, która go wyzwoli. Kolejna idea: upadek jako pełnia i łaska. Niestety nie mogę pojąć tej koncepcji, ale być może tkwią tam mądrości przeze mnie niedoceniane.
Chrystus z „Golgota picnic” nie lubi swoich portretów namalowanych przez uznanych mistrzów średniowiecza lub renesansu. „Z nikim się nie zgadza. Denerwują go wszystkie ilustracje, na których widnieje. Jest próżny. Owszem, aprobował ogólny ton tych obrazów i fresków – udało im się oddać przerażenie, które, o ironio, pochodzi od słowa „miłość””.
Po hiszpańsku przerażenie to „terror”, a miłość to „amor”. Rzeczywiście, słowa te się rymują, ale powiedzieć, że terror pochodzi od amor to chyba za wiele. Garcia ma na myśli obrazy męki, ukrzyżowania Jezusa. Jest to dla niego „koszmar na płótnach”. Tak, sztuka ma przerażać. Garcia z łatwością wywołuje mdłości u widza, ale nie przyjmuje do wiadomości, że jakiś malarz chciał swą sztuką wywołać przerażenie złem. Zadziwiające.
Ponadto, co jest już wielkim przegięciem, Garcia obarcza tych malarzy i ich dzieła odpowiedzialnością za całe zło i zepsucie świata: „Spadkobierców takiego dobytku ikonograficznego nie powinno dziwić, że ludzie wypychają się z okna albo bzykają dzieci, albo że są tacy, którym nie wystarczy wbić nóż 50 razy w to samo ciało, albo ludzie, którzy lubią kręcić filmy snuff, i ludzie, którzy wysyłają wojska w różne zakątki świata, i tacy, co za jednym razem potrafią zeżreć dziesiątki big maców zalanych litrami czarnego napoju.
Muzeum Prado, Luwr, Muzeum Sztuk Pięknych w Brukseli i w Antwerpii, Galeria Uffizi, Galeria Albertyńska, Akademia, Stara Pinakoteka, Muzeum Historyczne w Wiedniu, wszystkie te piękne budynki muszą stać się pożywką dla ognia.
Nikt nigdy nie powinien był dawać przyzwolenia na te przerażające drogi krzyżowe, krzyże i łzy, otwarte rany i palce, które w nich grzebią, propagandę perwersji, udręki i okrucieństwa stworzonych wyrafinowanymi technikami”.
Uważać, że sztuka ma tak wielki wpływ na zachowanie ludzi to błąd. Ludzie chodzą owszem do Luwru lub Galerii Uffizi, ale wystawiane tam dzieła nie robią na nich dużego wrażenia. Chodzą tam, bo nie wypada jechać do Florencji i nie zwiedzić Uffizi. Zresztą posądzać o taki snobizm twórców filmów snuff lub zjadaczy hamburgerów w McDonaldzie to czysta naiwność pana Garcii. Być może chrześcijaństwo rzeczywiście zbyt wielki nacisk położyło na mękę i śmierć Jezusa, ale przedstawianie tragedii ludzkiej na obrazach ma swoje uzasadnienie filozoficzne i artystyczne. Czy malarze powinni malować kwiatki i słońce jedynie? Piękne ciała i ludzi sukcesu? Cóż to byłaby za sztuka ignorująca pozostałą część rzeczywistości? Byłaby to sztuka pozbawiona współczucia i zrozumienia kondycji ludzkiej.
Garcia ma ambiwalentny stosunek do pracy. Z jednej strony widzi ją jako wielką uciążliwość ludzkości, ale z drugiej potępia Jezusa, który jakoby nie pracował przez całe swe życie (nieprawda, przez wiele lat był cieślą), a cud rozmnożenia chleba uważa za perwersyjny, bo Jezus powinien pomagać ludziom w pracy zamiast czynić cuda. „Praca jest czymś tak strasznym, że doprowadziła ludzi do wymyślenia następującego zdania: „Mam szczęście, bo robię to, co lubię” – tylko po to, by móc ją znieść”. Ale zaraz potem pisze: „Był też pierwszym demagogiem (Jezus): rozmnożył ludziom jedzenie zamiast wspólnie z nimi pracować”. Demagogia znana już była w starożytnej Grecji, więc Jezus nie mógł być pierwszym demagogiem. Ponadto cud rozmnożenia chleba można traktować dosłownie, ale można też zobaczyć jego sens symboliczny, to znaczy sprzeciw wobec niewoli natury, ciała i głodu. Podobnie można też rozważać opowieść o przeklętym drzewie figowym, jako gniew na uzależnienie człowieka od pracy, jedzenia, biologii.
Dalsze wywody Garcii: „Nie, nie był w stanie żyć w zgodzie z samym sobą. Nie znał zwykłych doświadczeń, ponieważ nakazał sobie nie dzielić z nikim życia codziennego. Mówił, że jest Synem Bożym, a to sytuowało go w innym wymiarze i co noc przeklinał samotnie po kątach, słuchając echa własnych słów wypowiadanych niczym kazania z wysokości, nikogo nie przytuliwszy i nikogo nie wysłuchawszy.
Nie umiał się cieszyć nawet z loda czekoladowego. Codzienność nie była mu dana. Jej dobre i złe strony. Nigdy nie wyznał, że marzył o tym, by marnować czas jak każdy inny człowiek w okolicy, ale zabawa nie lgnęła do niego. Nie umiał rozmawiać o piłce nożnej, wypić kilku browarów, porozmawiać z kolegą o kobietach i nie zdążyć na ostatni autobus.
Nie znosił, gdy ludzie gorączkowali się z radości albo gdy bolało ich serce z powodu rozczarowania albo jakiejś błahostki. Dziwił się, jak w ciągu jednego dnia człowiek z tłumu mógł od wesołego szczebiotania przejść do samobójstwa. Dziwiły go te zmiany nastroju u ludzi, te powszednie cuda.
Za cholerę nie chciał przyznać, że jedynie jemu nigdy nie leciały łzy, że nigdy nie śmiał się szczerze. Zazdrosny o innych, o tych, co spędzali swe życie na niczym, na nicości, która mimo wszystko sprawiała, że byli namiętni i przyziemni, kipiał z zazdrości i nienawiści i chciał podkładać ogień na prawo i lewo. Był piromanem, nosił w kieszeniach zapałki i potrafił spalić las w wietrzne i ciepłe dni, kiedy na niebie nie zapowiadało się na burzę”.
Nie wiem, jakimi drogami kroczył umysł pana Garcii wymyślając takie słowa. Skąd takie pomysły? Czy jest tu jakieś ziarnko prawdy? Jezus jakoby sytuował się ponad zwykłym człowiekiem uważając się za Syna Bożego i nie miał kontaktu z rzeczywistością i codziennością. Nikogo nie przytulił? Skąd ta wiedza? Brał dzieci w objęcia. Nikogo nie wysłuchał? Ależ On zawsze miał ucho i serce dla każdego. Nie cieszył się z loda czekoladowego? Wiadomo, że brał udział w ucztach, jadł i pił wino. Nie bawił się? Ależ jak najbardziej. Nie umiał pogadać o sprawach codziennych? Skąd to przypuszczenie? Ludzie do Niego lgnęli, otwierali się przed Nim, a w Ewangelii nie jest spisane każde Jego słowo, a z pewnością nie to, co mówił do sprzedawcy lub przechodnia o pogodzie. Nie znosił emocji ludzi? Denerwował Go ich ekscytacja? Nigdy się nie śmiał ani nie płakał? Kipiał z zazdrości i nienawiści? Był piromanem? Panie Garcia, skąd u pana takie osądy? Proszę mi powiedzieć, jak ze słów Ewangelii doszedł pan do takich wniosków? Czy może jakiś anioł upadły się panu ukazał i pomieszał panu w głowie? Ten, o którym pan pisał na początku tekstu. Te słowa o Jezusie nie mają dla mnie żadnego uzasadnienia. Ani szczypty prawdy.
Kontunuuje Garcia: „Chciał być panem grupki szaleńców – nazwał ich ludem wybranym, aby wprowadzić szowinizm – chciał poprowadzić ten lud szaleńców na wojnę przeciw wszystkim. Przestudiował nazwy bojówek, które miały powstać później: Świetlisty Szlak. Front Wyzwolenia Narodowego. ETA. I wybrał dla swojego wojska słowo MIŁOŚĆ.
Powiedział nawet: „Nie myślcie, że przyszedłem, by zaprowadzić na Ziemi pokój; nie przyszedłem, by zaprowadzić pokój, tylko niezgodę. Przyszedłem bowiem rozdzielić synów od matek. Ten, który kocha swoją matkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien. Ten, kto chce zachować życie, straci je. A ten, kto umrze za mnie, zachowa je”.
Te i inne mądrości rozpowiadał ten szaleniec nawet wtedy, kiedy wisiał na krzyżu. Ludziom, którzy myśleli inaczej niż on, życzył źle, i sprawił, że drzewo figowe uschło, ponieważ nie miało owoców, kiedy był głodny. Posiadał niemal boską umiejętność zadawania bólu i czynienia zła. Lubił napawać strachem obecnych za pomocą perwersyjnych cudów, takich jak przyklejenie odciętego mieczem ucha biedakowi, co wdał się w bójkę, leczenie trędowatych czy chodzenie po oceanie”.
Lud wybrany istniał na całe wieki przed Chrystusem. Prowadzenie ludzi na wojnę było czymś, o czym Jezus absolutnie nie myślał. Słowa o niezgodzie i rozdzieleniu, utracie życia i zachowaniu go dotyczą życia duchowego, a nie walki politycznej. Zadawał ból, czynił zło ludziom? Gdzie, kiedy? Źle życzył tym, co myśleli inaczej? Lubił napawać strachem przy pomocy cudów? Jakież to beznadziejne bzdury, panie Garcia. Pytam raz jeszcze: skąd pan wziął te pomysły, na czym pan oparł te idee? Na swojej intuicji, na snach, na prywatnych objawieniach? Bo z pewnością nie na treści Ewangelii.
Dalsze światłe myśli Garcii: „I nauczył ludzi być posłusznymi jak baranki. Kazał Francisco de Zurbaránowi namalować związanego i martwego baranka leżącego na warstwie farby – nigdy wcześniej nie widziano nic podobnego, biały baranek na ciemnym tle. Sam o sobie powiedział, że jest barankiem. Ale był cholernym demonem”. Jezus był cholernym demonem? Straciłam tu już zupełnie kontakt z pokrętnym umysłem pana Garcii. Czy warto jeszcze z nim dyskutować? Tracę cierpliwość do głupoty.
Dalsza lawina głupot: „I groził dżumą i wszelkiego typu chorobami, był Mesjaszem AIDS.
Zniszczył świątynię z zazdrości o cudze bogactwo, wiedział, że ktoś bez pieniędzy i pochodzenia jak on nic nie znaczy i że daleko nie zajdzie, więc chciał przywłaszczyć sobie bogactwa tych, którzy wiernie za nim podążali.
Niewielu za nim poszło – jedynie dwunastu mężczyzn spośród milionów, które go słuchały, dwunastu roztrzepańców spośród milionów to wynik, który nakazywałby człowiekowi wycofać się z niepewnej sztuki polityki, ale on wytrzymał wartko aż do samego końca.
Skończył na krzyżu, na co sobie zasłużył, ponieważ każdy tyran zasługuje na karę lub – jak to mówią w mojej dzielnicy – kto zawinił, musi za to zapłacić. I żeby w końcu się zamknął, przybili mu gwoźdźmi ręce i stopy. A ten dalej gadał jak gdyby nigdy nic. Przeszedł Drogę Krzyżową, która nie była bardziej bolesna od tej, którą przebywa pracownik poczty – drogi krzyżowej życia pozbawionej sensu, jak każde życie, dokładnie takie jak twoje. I twoje”.
Jezus groził ludziom chorobami? Gdzie i kiedy? Zniszczył świątynię? Czy to ja nie znam historii? Miał tylko 12 uczniów? Trzeba się wczytać w ewangelie, zanim się coś takiego napisze. Czy chciał uprawiać politykę? Przecież to brednie. Był tyranem? Przecież On walczył przeciw wszelkiej tyranii. Jezus w wydaniu Garcii nie widzi sensu w życiu. Jest godny pogardy i zasłużył na swoją śmierć. Ciężko mi czytać te pozbawione głębszego sensu wywody, które nie są ani przenikliwe ani przekonujące. Przyznaję, że niektórzy ludzie, innego pokroju niż ja i z dużą ilością czasu wolnego mogą czuć się zranieni i sprowokowani do wyjścia na ulicę i protestowania. Ja nie czuję się zraniona. Jestem zniecierpliwiona, zagniewana i zdołowana faktem, że wyglądający na intelektualistę Rodrigo Garcia wypisuje w swojej uznanej za dobrą, sztuce, tego typu kalumnie.
Dalsza część myśli pana Garcii: „Było to w miejscu o nazwie Golgota, ziemi czaszek, odkryto tam wszystkie jego kłamstwa – poległ jako strateg wojskowy i lider społeczny. Był tak beznadziejny, że zamiast podpisać rozejm czy wbić białą flagę, kiedy było już po wszystkim, powiedział jedynie nocą do gwiazd w Ogrójcu: „Odsuń ode mnie ten kielich. Ojcze, odsuń ode mnie ten kielich”. Mówił to w powietrze, czekał na ocalenie z powietrza, stracił rozum. Tak tchórze rozmawiają z bogami, którzy nie chcą słuchać, rzeźnicy rozmawiają z ostrzem, a murarze rozmawiają z piwem, a marynarze z krabami, a ja żrę soczystego, miękkiego i ogolonego kutasa”.
Jezus kłamał, poniósł porażkę jako polityk i lider społeczny. Był beznadziejny, stracił rozum, gadał z pustką. A narrator „żre ogolonego kutasa”. Proszę mi powiedzieć, czy ja już do szczętu nie rozumiem sztuki, poezji, metafory? Czy może pisarzyna pisze tak durnie, że nic z tego nie wynika, kutas nic nie znaczy i nie ma z niczym żadnego związku oprócz chęci zrobienia wrażenia? Czy w tych słowach kryje się jakiś sens, mnie niedostępny? Podejrzewam głupotę, niestety.
Na koniec daje nam pisarz pochwałę bogaczy: „Nagromadzone bogactwo utrzymuje człowieka w okrutnym i ostrym kontakcie ze światem.
Lepiej zna zawiłości duszy ludzkiej Amancio Ortega, właściciel Zary, niż sam Sigmund Freud.
Myśli skąpca są głębsze od myśli mnicha. Jeżeli chcesz dowiedzieć się czegoś o sensie życia, nie trać czasu ani pieniędzy na bilet do Indii, aby odwiedzić Dalajlamę. Lepiej będzie spędzić pięć minut z członkiem zarządu Coca-Coli w Madrycie, o ile uda się z nim umówić.
Im więcej wpływów i korzyści, tym większa wiedza.
Właściciel Ikei wie lepiej niż ktokolwiek inny, z czego zbudowana jest Ziemia oraz co rośnie i buduje się na Ziemi – o skórach, które szybko się starzeją, o nagromadzonych godzinach wyczerpującej pracy. Wie również lepiej niż ktokolwiek inny, z czego składają się marzenia ludzkie.
Mądrzy są bogacze, dlatego są celem naszego gniewu”.
A więc to nie Jezus ma kontakt z rzeczywistością, ale bogacze? Jeśli chcecie się państwo przekonać o głębi myśli skąpca i bogacza to przeczytajcie „Wilka z Wall Street”. Myśli głównego bohatera są tak głębokie, że wiele można się nauczyć życiowej mądrości…. Jego nauki o życiu można streścić w kilku zdaniach: „Myśl nieustannie o pieniądzach, przyjemnościach. Zapomnij o uczuciach i położeniu innych ludzi. Nie miej wątpliwości, idź prosto do celu, jakim jest bogactwo”. Tyle mądrości bogaczy. Idea Garcii o mądrości bogaczy świadczy o jego wielkiej głupocie.
Niestety, sztuka „Golgota picnic” to wielka, przerażająca, nic niewarta głupota. Snobi intelektualni będą nam wmawiać, że się nie znamy na wielkiej sztuce, ale nie dajmy się nabrać.