Jak trudno znaleźć duszę, jak łatwo ją zgubić

Piszę tu ze swojego doświadczenia, składającego się w dużej mierze z pytań i niepewności. Czym jest moja dusza? Gdzie ona jest? Jak ją mogę poczuć? Wierzę jako chrześcijanka, że mam duszę nieśmiertelną, która ma jakoś przetrwać po śmierci mojego ciała śmiertelnego. Czy to znaczy, że po śmierci stanę się duszą bezcielesną? Czy to znaczy, że dopiero po śmierci zrozumiem i poczuję, czym jest moja dusza? Czy ta moja dusza tkwi uwięziona w ciele, jak nauczał Platon i tylko w niewielu chwilach niewielu ludzi może doznać jej istnienia? Czytaj dalej Jak trudno znaleźć duszę, jak łatwo ją zgubić

III. Cuda Jezusa. Demony

 DEMONY

Opętanie jest stanem, w którym osoba jest przeświadczona, że została owładnięta przez ducha, moc, bóstwo lub inną osobę – taka jest definicja opętania, które zalicza się do grupy zaburzeń dysocjacyjnych. Opętanie stanowi treść intensywnych badań psychiatrów, religioznawców oraz antropologów kulturowych. Jest to zjawisko powszechne i występuje, w różnych aspektach, pod każdą szerokością geograficzną. W religii żydowskiej, zwłaszcza w pierwszym wieku, rozpowszechniła się wiara w demony. Czytaj dalej III. Cuda Jezusa. Demony

Dyskusja z uczonymi w Piśmie czyli dziecinstwo Jezusa z Nazaretu według Josepha Ratzingera

(Joseph Ratzinger – Benedykt XVI, Jezus z Nazaretu. Dzieciństwo, przekład Wiesław Szymona OP, Wydawnictwo Znak, Kraków 2012, s. 169)

Pod 2012 roku ukazała się ostatnia część trylogii Josepha Ratzingera Jezus z Nazaretu. Mimo iż jest to część ostatnia, dotyczy okoliczności narodzenia Jezusa i Jego dzieciństwa. Z przyjęcia takiej chronologii Autor tłumaczył się w Przedmowie do części pierwszej Od chrztu w Jordanie do przemienienia (przekł. W. Szymona OP, Kraków 2007). Wydawało mu się „pilniejsze zaprezentowanie Jezusa w Jego publicznej działalności, by w ten sposób umocnić żywe z Nim relacje”. Najwcześniejszy okres życia pozostawił na później, ale cel – umacnianie relacji z Jezusem – przyświeca mu ten sam.

Podobnie jak w poprzednich częściach, podstawowym problemem, na którym koncentruje się Autor, jest pytanie o istotę posłannictwa Jezusa. Teraz zostało ono rozszerzone o kwestie ontologiczne i pochodzenie Jezusa. Jeśli bowiem uda się odpowiedzieć, skąd pochodzi Jezus, uda się też dotrzeć do Jego istoty. Ewangelie kanoniczne są doskonałym świadectwem tego, że pytanie o pochodzenie Jezusa nurtowało zarówno Mu współczesnych jak i pierwsze pokolenia chrześcijan. W późniejszych wiekach nie ustawały dyskusje, czy jest On Bogiem, człowiekiem, istotą teandryczną, ale może bardziej Bogiem niż człowiekiem lub odwrotnie? A może w ogóle Go nie było i należało Go wymylić? Albo był, lecz nic o Nim nie wiadomo, a wszystko, co podają Ewangelie, to tylko zapis wierzeń wspólnot chrześcijańskich na różnym poziomie świadomości teologicznej.

Dewaluacja nauki Jezusa i dyskredytacja Jego osoby są stale obecne na kartach Ewangelii. Wyrażają się zazwyczaj w retorycznych pytaniach: Czy to nie jest ów cieśla, syn Marii (Mk 6,3)[1]? Czy ten nie jest synem Józefa (Łk 4,22)? Czy nie jest to Jezus, syn Józefa, którego ojca i matkę znamy (J 6,42)? Czy z Galilei przyjdzie prorok (J 7,41)? Ale o nim wiemy, skąd pochodzi; gdy zaś Chrystus przyjdzie, nikt nie będzie wiedział, skąd pochodzi (J 7,27). Ich celem jest wyeksponowanie człowieczeństwa Jezusa i umiejscowienie Go w określonym czasie i środowisku. Jako przeciwwaga pojawiają się twierdzenia podawane wprost lub niebezpośrednio – za pomocą pewnych obrazów, skojarzeń, odniesień skrypturystycznych, które wiążą Jezusa z rzeczywistością wymykającą się rozumowemu poznaniu. Ten Jezus przestaje być figurą historyczną i staje się Chrystusem wiary. W niemieckiej biblistyce, szczególnie bliskiej Ratzingerowi, przed długi czas pomiędzy Jezusem historii a Chrystusem wiary istniała głęboka przepaść. Benedykt XVI – jak sam zaznacza – chce ją zasypać i pokazać, że Jezus historii to jednocześnie Chrystus wiary.

Podejmując to zadanie, Autor musi sięgnąć do metod historyczno-krytycznych, uznawanych obecnie za klasykę, a jednocześnie postrzeganych przez wielu jako jedna z głównych przyczyn powstania opozycji Jezus historii a Chrystus wiary. Ratzinger nie osądza tak surowo tej metodologii, ale uświadamia odbiorcom, że w wielu wypadkach diachronicznie zorientowana, erudycyjna i uczona egzegeza nie wystarcza, by nawiązać/umacniać relacje z Bogiem. Doskonałą tego ilustrację znajduje w Mt 2,1-6. Zaznacza, że nie widzi powodów, aby historię o przybyciu mędrców ze Wschodu uznać za nieprawdziwą bądź interpretować ją wyłącznie w kategoriach symbolicznych. Magowie najpierw zjawiają się w Jerozolimie, wnioskując logicznie, że nowy król żydowski musiał narodzić się w stolicy. Tam jednak Go nie znajdują, ale otrzymują dalsze cenne wskazówki. Wezwani przez Heroda uczeni w Piśmie przeprowadzają egzegezę, która pozwala określić miejsce, gdzie narodził się władca. „Materiałem badawczym” jest dla nich nieco zmodyfikowany tekst Mi 5,1 oraz – jak uzupełnia Ratzinger – 2 Sm 5,2. Uczona egzegeza nie idzie w parze z podjęciem konkretnych decyzji; znawcy Pisma nie wyruszają z magami do Betlejem, by powitać nowego króla. Aluzje do współczesnych interpretacji Biblii oderwanych od wyborów egzystencjalnych są tu czytelne. Ale Ratzinger nie pozostawia niczego domyślności czytelnika i podsumowuje ten fragment częściowo retorycznym, częściowo deliberacyjnym pytaniem: Czy trzeba w tym widzieć obraz teologii, która kończy się na akademickiej dyskusji (s. 140)?

Ta diagnoza sprawia, że Autor, któremu akadamicka teologia jest bardzo bliska, poszukuje w Jezusie z Nazaretu innej perspektywy. Często uważa się, że alternatywą dla naukowej egzegezy jest literalne rozumienie tekstu. Ratzinger niekiedy ociera się o fundamentalizm, ale dosłowne potraktowanie tekstu wynika u niego z chęci stworzenia takiej metodologii, która zadowalałaby i zwolenników metod historyczno-krytycznych, i egzystencjonalistów, i tradycjonalistów przywiązanych do wykładni obecnych w Kościele od czasów starożytnych. Metodologiczny eklektyzm najlepiej widzoczny jest właśnie w ostatniej części trylogii, może dlatego, że jest najkrótsza i obejmuje wydarzenia z życia Nazarejczyka, które w świecie akademickiej biblistyki uchodzą za najbardziej „mityczne”, najbardziej „cudowne”, a przez to najmniej wiarygodne jako fakty historyczne. Pewien wstępny komentarz do tego amalgamatu hermeneutycznego można odnaleźć w części pierwszej. Tam Autor przyznaje, że uzupełnia metody historyczno-krytyczne synchronią, a przede wszystkim tzw. podejściem kanonicznym (canonical approach), które nie polega na rekonstrukcji pierwotnej postaci i pierwotnego znaczenia tekstu, lecz na poszukiwaniu znaczenia, jakie tekst w swojej ostatecznej formie ma dla wspólnoty wierzących. Canonical approach pozwala na szerokie zastosowanie typologii oraz strategii intertekstalnych i komentowanie tekstów ewangelicznych tekstami z innych ksiąg biblijnych zarówno Nowego jak i Starego Testamentu. Innymi słowy, dzięki takiemu podejściu teksty przez wieki oczekujące na kompletną interpretację, teksty dotychczas „bez właściciela”, w chrystologicznej interpretacji zyskują pełny wymiar i stają się zrozumiałe, jak np. Izajaszowe Pieśni o Słudze Pańskim czy zapowiadany znak Oto panna pocznie i porodzi syna, i nazwie go imieniem Immanuel (Iz 7,14). Ratzinger wykorzystuje założenia canonical approach również wtedy, gdy tworzy harmonizacje albo doszukuje się w analizowanych tekstach aluzji do późniejszych dogmatów (np. w Łukaszowym przekazie zwiastowania widzi aluzję do tajemnicy Boga Trójjedynego – s. 45). Sięga też, choć o tym już nie wspomina, po tzw. historię oddziaływania (Wirkungsgeschichte), rozumianą wąsko jako historia interpretacji danego tekstu. Tu najczęściej ogranicza się do patrystyki. Pojawiają się też szczątkowe elementy narratologii, gdy Autor określa punkt widzenia narratora relacji o wydarzeniach poprzedzających narodziny Jezusa. Przekaz Mateuszowy miałby być oparty na opowiadaniu z perspektywy Józefa, przekaz Łukasza – na opowiadaniu z perspektywy Marii. Ratzinger zresztą uważa, że źródłem większości epizodów w historii dzieciństwa Łukasza jest relacja samej Marii, bo tylko ona mogłaby tak szczegółowo opisać scenę zwiastowania i tylko ona mogłaby zdradzić, co zapadło jej w serce i pamięć. Na ten przekaz, zachowany we wspólnocie związanej z Marią jeszcze długo po jej śmierci, natrafił Łukasz (s. 74-75), który wszystko od początku przebadał i spisał relacje naocznych świadków (por. Łk 1,2-3). Skąd pochodzi opowiadanie przekazywane z punktu widzenia Józefa, tego już, niestety, Autor nie podaje.

Na uwagę zasługuje charakterystyczny dla Ratzingera sposób harmonizacji treści różnych Ewangelii. Harmonizacja nie jest metodą nową, przeciwnie – znano i stosowano ją już w starożytności; dość wspomnieć najbardziej chyba znany przykład – Diatessaron Tacjana Syryjczyka z II w. Tutaj jednak chodzi nie tylko o wpisanie relacji jednego hagiografa w relację innego tak, by całość jawiła się jako spójny, logiczny i chronologiczny ciąg wydarzeń. Dodatkowym elementem jest uzupełnianie i komentowanie treści Ewangelii synoptycznych cytatami z Ewangelii Jana, przede wszystkim na poziomie teologicznym. Widać to już na samym początku Dzieciństwa, kiedy Autor stawia pytania o pochodzenie i cel misji Jezusa, posługując się cytatami zaczerpniętymi z czwartej Ewangelii, ale odpowiada na nie, przytaczając pasussy z Ewangelii synoptycznych. Odwiedziny Marii u Elżbiety i reakcja nienarodzonego jeszcze, ale już napełnionego Duchem Świętym Jana Chrzciciela (Łk 1,41) doczekała się komentarza z J 1,30. Radość z narodzenia Jezusa, jaka ogarnęła pasterzy (Łk 2,10), została głównie ze względów leksykalnych, ale niezbyt szczęśliwie zestawiona z „radością zupełną” w mowach pożegnalnych Jezusa (J 16,22), i z radością uczniów spotykających Zmartwychwstałego (J 20,20).

Głównym celem harmonizacji Ratzingera opartej na podejściu kanonicznym jest pokazanie jedności teologicznej wszystkich Ewangelii (a także Starego i Nowego Testamentu). Aby ten cel zrealizować, Autor nie waha się nawet powoływać na „pewną zawartą w rękopisach tradycję” (s. 22), którą sam nazywa drugorzędną, a którą trudno zidentyfikować, ponieważ nie ma jej w najbardziej uznanych greckich wydaniach Nowego Testamentu z aparatem krytycznym. Według tej tajemniczej tradycji, J 1,13 ma się odnosić do Jezusa, ponieważ liczbę mnogą w zdaniu którzy narodzili się nie z krwi, ani z cielesnej woli, ani woli mężczyzny, lecz z Boga, zastąpiono liczbą pojedynczą (który narodził się). Czwarta Ewangelia, w przeciwieństwie do Ewangelii Łukasza i Mateusza, nie podejmuje wątku dziewiczego poczęcia i narodzenia Jezusa, ale przywołanie tej pobocznej tradycji pozwala Benedyktowi XVI sprecyzować treść wiary prowadzącej do uzyskania statusu dzieci Bożych: jest to wiara w Chrystusa narodzonego z Dziewicy (s. 23). Dziewicze poczęcie jest dla Autora ogólnochrześcijańskim aksjomatem, nic nie jest w stanie podważyć jego wiary w historyczność tego poczęcia. Dlatego nie wnika, czy grecki termin parthenos, który pojawia się w Septuagincje w miejsce hebrajskiego almah (dziewczyna, młoda kobieta, która nie rodziła) w Iz 7,14, jest rzeczywiście najlepszym i najbardziej trafnym ekwiwalentem. Z góry też odrzuca wszelkie próby podejmowane m.in. przez szkołę historii religii doszukiwania się analogii i paraleli pomiędzy relacjami ewangelicznymi a mitologiami z obszaru basenu Morza Śródziemnego czy funkcjonującym w powszechnej świadomości archetypem boskiego bohatera zrodzonego z matki-dziewicy, który wprowadza nowy porządek kosmiczny (s. 72-73.77).

Dużo lepiej wypada pokazanie teologicznej jedności Ewangelii kanonicznych bez odwoływania się do drugorzędnych tradycji. Dowodzi tego harmonizacja genealogii Jezusa z Mt 1,1-17 oraz z Łk 3,23-38. Ratzinger nie koncentruje się na wyjaśnianiu, dlaczego są one tak różne, nie wartościuje, która z nich jest „prawdziwsza”. Przeciwnie – pokazuje, że mimo różnic obie wskazują na nowy początek związany z narodzinami Jezusa. Mateusz ów nowy początek zaznacza poprzez zmiany w sposobie wyliczania przodków Jezusa. Do wiersza 16 powtarza się formuła X zrodził (gr. egennesen)Y odnosząca się do męskich antenatów; w wierszu 16 zamiast spodziewanego Józef zrodził Jezusa pojawia się fraza: Jakub zrodził Józefa, męża Marii, z której został zrodzony (gr. egennethe) Jezus. W Ewangelii Łukasza też następuje wyraźna zmiana rytmu, ale odróżniająca się od pozostałych fraza została umieszczona na początku listy: Jezus (…) był, jak mniemano, synem Józefa (syna) Helego, (syna) Mattata… Komentarz teologiczny do synoptycznych genealogii znajduje się oczywiście w Ewangelii Jana, która jeszcze wyraźniej mówi o początku/Początku (J 1,1-14). Nie jest to jednak nowy początek, lecz początek (bez dookreśleń), rozumiany jako praźródło wszystkiego. Z drugiej strony – ten opisany przez Jana początek jest też inauguracją nowej pod względem jakościowym egzystencji wierzących.

Genealogie są jedynymi bodaj tekstami, które Ratzinger traktuje wyłącznie w sposób symboliczny. Zwracając się ku analizie historyczno-krytycznej i próbując zrekonstruować intencje hagiografów, stwierdza, że ich ideą nie jest przedstawienie konkretnej listy przodków, lecz pewnej teologiczno-symbolicznej struktury (u Mateusza podkreślanie linii królewskiej, uniwersalizmu, motyw obietnicy i błogosławieństwa; u Łukasza ukazanie Jezusa jako nowego Adama). Przybliżając te struktury odbiorcom, Autor odwołuje się do gematrii, wedle której imieniu Dawida przypisuje się liczbę 14, tyle bowiem wynosi suma spółgłosek w tym imieniu. Liczba 14 w widoczny sposób porządkuje genealogię w Ewangelii Mateusza. W genealogii przekazanej przez Łukasza schemat nie jest taki oczywisty, ale Benedykt XVI przypuszcza, że ewangelista odwoływał się do tradycji apokaliptycznej, w której akcentuje się 7 jako symbol pełni. Symbolika liczb i numerologia w jakiś sposób fascynuje Ratzingera, bo decyduje się on w ramach śladowego Wirkungsgeschichte przytoczyć jeszcze poglądy Ireneusza z Lyonu, który liczbę 76 przodków Jezusa z listy Łukasza redukuje do 72 (lub 70), żeby przypisać im odpowiednie znaczenie. W innym miejscu, powołując się na R. Laurentina, podaje chronologię opartną na liczbie 70 tygodni z Księgi Daniela (od zwiastowania Zachariaszowi do poświęcenia Jezusa Bogu w świątyni miało upłynąć właśnie 490 dni), a w trwających trzy dni poszukiwaniach małego Jezusa podczas pielgrzymki do Jerozolimy widzi zapowiedź trzech dni pomiędzy śmiercią a zmartwychwstaniem. W tym kontekście dziwi nieco niepewność Ratzingera, czy Łukaszowe nawiązania do apokaliptyki przypisać świadomym zabiegom hagiografa, czy przypadkowi (s. 39).

Trudno też znaleźć klucz, który pozwoliłby zrozumieć, dlaczego niektóre motywy, a nawet wyrażenia poddano zarówno diachronicznej jak i synchronicznej egzegezie, inne zaś potraktowano marginalnie. I tak np. szeroko wyjaśniając znaczenie greckiego powitania chaire i pochodzących od tego samego rdzenia rzeczowników chara (radość) i charis (łaska), Autor pomija zupełnie formę kecharitomene (obdarzona łaską), która dla mariologii katolickiej ma fundamentalne znaczenie, ponieważ może sugerować wcześniejsze niż w momencie zwiastowania obdarzenie Marii łaską. Termin sprawiedliwy, jakim określany jest m.in. Józef, analizowany jest wnikliwie w oparciu o teksty starotestamentowe. Ale fakt, że ten sam Józef, jak wiele starotestamentowych znaczących postaci, doświadcza angelofanii we śnie, pozostaje praktycznie bez komentarza. Dysproporcje pojawiają sie też przy analizie postaci Jana Chrzciciela. Tutaj Autor wyraźnie przedkłada typologię kapłańską nad prorocką. Trzeba jednak zaznaczyć, że więcej miejsca prorockiemu charakterowi misji Jana Chrzciciela poświęcił w pierwszej części trylogii. W części trzeciej Jan Chrzciciel, syn kapłana Zachariasza i Elżbiety pochodzącej z kapłańskiego rodu Aarona, ukazany jest jako spadkobierca całej tradycji starotestamenowego kapłaństwa, istotą którego miałaby być „prorocka zapowiedź Jezusa”. Dynamiczne wewnętrznie kapłaństwo z duchowością, którą zarysowuje Ps 118, prowadzi, według Ratzingera, do Jezusa Chrystusa (s. 32-33).

Typologii przeprowadzanej zgodnie z założeniami podejścia kanonicznego, której nie zaryzykowaliby zwolennicy metod historyczno-krytycznych, nie mogło zabraknąć przy prezentacji postaci Marii. Obecność Boga wśród ludu Izraela, a nawet w łonie Izraela (So 3,15.17; Wj 33,3; 34,9), zapowiada poczęcie Jezusa, dlatego ciężarna Maria może być nazwana Arką Przymierza. Do matki Jezusa odnoszone są też eschatologicznie i mesjańsko zorientowane starotestamentowe teksty o radości córy syjońskiej. Podstawę typologii Maria – Kościół stanowi z kolei teza, że Kościół – podobnie jak Maria – jest depozytariuszem słowa Bożego (s. 167).

Nie przytacza za to Ratzinger typologii, która pojawia się w większości historyczno-krytycznych komentarzy do Ewangelii Mateusza. W opisie ucieczki do Egiptu i powrotu z ziemi egipskiej nie chce dostrzec typologii Mojżesz – Jezus. Co więcej – odrzuca jakiekolwiek analogie pomiędzy relacją Mateusza a midraszem szerzej opisującym losy Mojżesza popularnym w czasach międzytestamentowych w środowisku żydowskim. Niechęć do uznania zależności generycznych, literackich czy strukturalnych Ewangelii od literatury judaistycznej widoczna jest też w innych miejscach. Czasem jednak pojawiają się rzetelne informacje np. o żydowskiej proweniencji i/lub semickim charakterze tekstu (np. przy wstępnym omawianiu Łk 1-2, s. 28). Tutaj jednak dezawuacja analogii i zapożyczeń negatywnie wpływa na rozumienie założeń teologicznych Ewangelii Mateusza. Bez typologii Mojżesz – Jezus zarysowanej już w historii dzieciństwa trudno potem dostrzec w Jezusie- prawodowacy postaci nie tylko podobnej, ale przewyższającej i zastępującej Mojżesza. Interpretacja Ratzingera skupia się na potwierdzeniu wcześniej wysunietej, bardziej egzystencjalnej niż intertekstualnej tezy o nowym początku i prawdziwym, zupełnym wyzwoleniu z niewoli.

Kwestia zależności literackich od literatury hellenistycznej wygląda jeszcze skromniej. Jak wspomniano, Ratzinger definitywnie odcina się od szkoły historii religii. O klasycznych vita bądź bios w ogóle nie wspomina. Ale w interesujący sposób wykorzystuje motyw dziewiczego narodzenia obecny w Bukolikach Wergiliusza. Uważa, że wpisuje się on w nasilone za czasów cezara Augusta, obecne również w pismach Tacyta, Swetoniusza i Józefa Flawiusza oczekiwanie na jakiś przełom, nastanie nowego porządku i pojawienie się nowego potężnego władcy. I choć wcześniej zaprzeczał związkowi pomiędzy jednostkowym i wyjątkowym poczęciem i narodzeniem Jezusa z dziewicy Marii a podobnymi motywami w mitologiach i literaturze egipskiej czy grecko-rzymskiej, tak teraz przyznaje, że „dziewica i boski chłopiec stanowią w jakiś sposób element pierwotnych archetypów ludzkiej nadziei, które pojawiają się w momentach kryzysu i oczekiwania, mimo iż nie widać konkretnych postaci” (s. 77).

Narodzenie Jezusa jest spełnieniem tego powszechnego oczekiwania na nowy początek i nowy porządek. Świat jednak wiąże je raczej z działaniami cezara Augusta. Zestawiając postać cesarza z Jezusem, Ratzinger wylicza różnice pomiędzy królestwem Bożym, a ziemską monarchią, zasięgiem władzy Chrystusa a ograniczoną ekumeną, pokojem Chrystusa, a pokojem cesarza. Pokój Chrystusa zostaje zresztą scharakteryzowany zgodnie z J 14,27 – jako inny niż ten oferowany przez świat. Po raz kolejny więc relacja synoptyczna komentowana jest słowami czwartej Ewangelii. Autor opisuje, choć nie nazywa, specyficznej dla królestwa Bożego odwróconej hierarchii, gdzie ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi i gdzie największy jest ten, który wszystkim służy. Oczywiście dużo szersze opisy ewangelicznych koncepcji królestwa Bożego pojawiają się w poprzednich częściach trylogii, ale zarys tej odwróconej hierarchii widać już na poczatku Ewangelii Łukasza przy opisie ubogich narodzin najpotężniejszego z władców. Tutaj Ratzinger nie uciekł, niestety, od pewnych stereotypów. Skupił się na grocie i obecności zwierząt przy narodzeniu oraz na symbolicznym znaczeniu żłobu (z niewiadomych przyczyn brakuje za to odniesień do nazwy Betlejem – bet lehem – dom chleba), ale nie zdecydował się na przywołanie prawdziwego oblicza pasterzy. Może zburzyłoby mu to koncepcję „ubogich, prostych dusz, którym niedaleko było wewnętrznie do Boga, który stał się człowiekiem” (s. 99-100)? Tymczasem pasterze nie cieszyli się w świecie żydowskim dobrą opinią. Uchodzili za złodziei, paserów, oszustów, dlatego ich świadectwu przed sądem nie dawano wiary. Gdyby Ratzinger wykorzystał ten właśnie, bardziej autentyczny, obraz pasterzy, mógłby też wskazać na analogie pomiędzy niewiarygodnymi w powszechnym mniemaniu i pogardzanymi świadkami narodzenia (pasterze) a równie niewiarygodnymi świadkami zmartwychwstania (kobiety).

Niekatolicy docenią z pewnością fakt, że praca Ratzingera jest wyraźnie chrystocentryczna. Autor nie uległ pokusie eksponowania katolickiej mariologii. Jak już wspomniano, nie zagłębia się w znaczenie frazy „obdarzona łaską”, ani w trafność greckiego przekładu Iz 7,14. Czasem, jakby mimowolnie, wymknie mu się dyskusyjne twierdzenie, na przykład to że Maria, choć tego nie potrzebowała, wypełniła obowiązek oczyszczenia się po porodzie w świątyni (s. 111). Epizody maryjne w przeważającej części podlegają wykładni Wirkungsgeschichte. Ratzinger wskazuje elementy, które np. znalazły się w credo, w liurgii, albo te, które doczekały się patrystycznych komentarzy. Wgląd w tradycję bywa stosowany tam, gdzie interpretacja historyczna nie przystaje do chrześcijańskiej (zwłaszcza katolickiej) nauki. Przykładem takiego wyjaśnienia jest komentarz do Łk 1,34: Jakże mi się to stanie, skoro nie mam męża, które z punktu widzenia analizy historyczno-krytycznej nie ma wielkiego sensu, bo jako narzeczona Józefa Maria ma ten sam status co małżonka. Tutaj więc Ratzinger przytacza tłumaczenie Augustyna, które jednak dla współczesnego odbiorcy też może wydawać się niewiarygodne, zwłaszcza że opiera się na przekazie apokryficznym. Nie widząc zatem innego rozwiązania, Autor decyduje się po prostu podsumować tę odpowiedź Marii jako „tajemnicę”.

Sporo miejsca poświęca Ratzinger analizie Mateuszowej relacji o przybyciu magów. Jak już wspomniano, jest to dla niego okazją do poddania krytyce akademickiej teologii i do wskazania postawy pożądanej – osobistego zaangażowania, które w żaden sposób nie sprzeciwia się rzetelnej naukowej refleksji. Taką postawę przyjmują według niego magowie. Reprezentują oni nie tylko narody pogańskie, ale i filozofów, poszukiwaczy prawdy, są więc typem współczesnych naukowców. Ewangeliczni mędrcy zajmują się najprawdopodobniej astronomią, która dziś wydaje się kwintesencją naukowego widzenia świata. Zapewne dlatego Ratzinger stara się przekonać, że tajemnicza gwiazda mogła być autentycznym ciałem niebieskim. Przytacza w tym celu m.in. opinie Keplera, Weiselera i Occhieppo. Oczywiście nie wyklucza przy tym symbolicznej interpretacji gwiazdy.

Symbolicznie i skrypturystycznie interpretuje dary złożone przez magów. Przytoczenie fragmentów ze Starego Testamentu (np. Iz 60,6) ma zwrócić uwagę na uniwersalizm zbawienia, które jest udziałem wszystkich narodów, także pogańskich. Dziwi jednak brak odnośników, które mogłyby wyjaśnić późniejszą identyfikację magów z królami – np. Ps 72,10-11, gdzie mowa o darach składanych przez władców. Być może jest to świadome i celowe pominięcie. Uczynienie z mędrców monarchów mogłoby odwrócić uwagę od promowanego przez Ratzingera obrazu magów – otwartych na Boga uczonych.

Swoją interpretację dziecinstwa Jezusa z Nazaretu kończy Ratzinger komentarzem do epizodu o zaginięciu i odnalezieniu dwunsatoletniego Jezusa w świątyni. Dostrzega tu świadectwo jedności wolności i posłuszeństwa. Chodzi nie tylko o posłuszeństwo Jezusa wobec Marii i Józefa, choć i o tym pojawia się wzmianka (w Świętej Rodzinie wolność i posłuszeństwo szły zgodnie w parze ze sobą ­ – s. 163), ale przede wszystkim o posłuszeństwo względem Ojca, które wyraża się w wypełnianiu Jego woli. Łukaszowy opis tej unikalnej relacji między Ojcem a Synem zostaje dopełniony odniesieniem do Ewangelii Jana (J 1,18), co sprawia, że cała praca Ratzingera otrzymuje dostrzegalną ramową kompozycję: od pytań zaczerpnietych z czwartej Ewangelii do podsumowania opartego o tę Ewangelię.

Można zarzucać Ratzingerowi pewien fundamentalizm, który widać we wszystkich częściach trylogii. Ale wydaje się, że rozstrzyganie wątpliwości na korzyść literalnego rozumienia tekstu, bez zawiłych dociekań metodologicznych, zwaszcza tych historyczno-krytycznych, jest dla Autora sposobem wyprowadzenia refleksji nad postacią Jezusa z Nazaretu z sal wykładowych i zachęty do podejmowania także pozaakademickich przemyśleń. On sam, przy odpowiedzi na pytanie, kim jest dla niego Jezus Chrystus, bardziej skłania się ku Chrystusowi wiary, który jednak często ma oblicze Jezusa historii. Ratzinger starał się zachować równowagę pomiędzy elementami krytycznej analizy i treściami poddawanymi wierze, ale nie udało mu się stworzyć w pełni symetrycznego obrazu. Wniosek ten zdaje się też potwierdzać zakończenie tej niewielkiej książeczki, gdzie Autor wprost przywołuje wiarę Kościoła w Jezusa Chrystusa – prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka, którego bogoczłowieczeństwo wciąż pozostaje tajemnicą.

[1] Cytaty za Biblią Warszawską: Biblia to jest Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu z apokryfami, Warszawa 1990.

Skrócona wersja tez recenzji ukazała się w Więzi nr 1/2013

Pieśń o Bożym Narodzeniu

Raduj się Kleofasie z Narodzenia Pańskiego.
Raduj się teologu z symboli i obrazów
Tak gęsto skupionych w betlejemskim żłobku
W scenach „ opowieści bożonarodzeniowej” :
Z odwiedzin anioła w Zwiastowaniu Maryi / Łk 1,26/
Ze snów proroczych Zachariasza i Józefa / Łk 1,67; Mt 1,26/
Z niezwykłej gwiazdy na Wschodzie / Mt 2,2 – 7.9 –10 /
Z cudownych narodzin witanych anielskimi chórami:

„ Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi
Pokój ludziom jego upodobania” / Łk 2,13 – 14/.
.
Ten niebiański „ hymn aniołów nigdy nie milknie
Rozlega się przez wieki na coraz nowe sposoby” / Benedykt XVI/.
Także wśród śpiewających pasterzy czystego serca
Przedstawicieli „anawim” – ubogich Izraela i
Pokój czyniących mędrców Wschodu i Zachodu.
My też radujmy się z tych wzruszających zdarzeń
Tak dobrze nam znanych i podejmowanych
W gwiazdkowych kolędach i pastorałkach.

„ Bóg się rodzi, moc truchleje
Pan niebiosów obnażony,
Ogień krzepnie, blask ciemnieje,
Ma granice Nieskończony”.

Jaki wspaniały masz tu obraz, teologu,
Tajemnicy Wcielenia pełnej paradoksów.
Obecnej nawet w scherzu h-moll Chopina
I w genialnym oratorium bożonarodzeniowym Bacha.

A więc jest to prawda czy tylko sen nadziei?
Módl się, historyku i teologu o zrozumienie,
Nie wątp, że poza opowieścią j e s t Rzeczywistość.
Nie próbuj nakreślić wyraźnej granicy między
Faktem a symbolem, mitem i historią
Bo to nazbyt śmiałe.
Nie da się wszystkiego sprowadzić do rzeczy
Konkretu, który można zaobserwować i sprawdzić.

Pod strukturą obrazu i symbolu Łukasz i Mateusz
Chcą wyrazić to jedynie, że narodzenie się
Z Ducha Świętego dziecka cieśli i Maryi było
Decydującym momentem w historii Wszechświata.
Oto zaczyna się coś zupełnie nowego
Co nie da się sprowadzić do nagiego faktu,
Do zwykłego dokumentu „ curriculum vitae”.
Uprzedzenie do mitu jest defektem naukowym
Pozostawi Cię zamkniętym w małym świecie „faktów”.

Ewangeliści zapisują fakty zapamiętane
Ale zrozumiane w świetle Zmartwychwstania.
To określa środki literackie jakimi opowieść kształtują;
Styl nie tylko języka, lecz także myślenia,
A nawet odczuwania świata ducha i materii.
W scenach „ opowieści betlejemskiej”
Teolog dostrzeże ruch pomiędzy tymi światami,
Będzie czytał o tym, jak niebo i ziemia,
Bóg i człowiek zetknęli się ze sobą.

Posługiwanie się symbolami jest poetyckie
Ale nie jest to lot w stronę fantazji.
Polega na ujmowaniu faktów w ich głębi
A nie tylko na samej powierzchni.
Teolog o tym wie, gdy rozważa opowieści o cudach
Co są jedynie „znakami”, czyli symbolami.
Ewangelistę bardziej interesuje ich sens
Niż spór o faktyczne ich zaistnienie.

Gdy Jezus uleczył człowieka ze ślepoty, ewangelista
Widzi w tym „znak”, że przynosi On duchowe „ oświecenie”.
Nie widzisz historyku ? Ślepota i oświecenie!
Gdy Jezus karmi rzeszę odrobiną chleba, widzisz w tym
Znak karmienia duszy samym Chrystusem?
Intencją owych niezwykłych relacji o cudach
Było stwierdzenie, że tam gdzie był Jezus
Odczuwało się obecność i potęgę Bożą.
A było już tak od początku i to zapamiętano.

Dziękujmy, Kleofasie, za te pieluszki – symbol całunu
I za żłobek – symbol ołtarza ale i grobu / św. Augustyn/.
Jest on pusty a Chrystus żyje; jest On naszym
Zbawieniem, darmo, z łaski przez wiarę!
Chwalmy więc Pana Wszechświata,
Chwalmy Pana wszyscy ludzie Jego łaski,
Chwalmy Pana, wszyscy, których On kocha,
Chwalmy Pana, wszyscy, którzy Go kochamy.

Radujmy się i Ducha nie gaśmy , współtwórcy Kleofasa.

„Jest bowiem radość nieznana bezbożnym,
Lecz tym, którzy dobrowolnie cześć Tobie oddają,
Których radością Ty sam jesteś.
I samo życie szczęśliwe nic innego nie jest
Jak radować się z Tobą, z Ciebie i dla Ciebie”.
/ św. Augustyn, Wyznania, ks. X rozdz. XXI/.

II. Cuda Jezusa. Stereotypy

Jezus – w Ewangelii według świętego Marka – jawi nam się przede wszystkim jako egzorcysta. Za pomocą krótkich i stanowczych rozkazów potrafi On, przy aplauzie zdumionej publiczności, doprowadzić do spektakularnego wypędzenia demona z pacjenta. Swoje egzorcyzmy sprawuje w synagogach, na publicznych placach i – według ewangelistów – nie brakuje dla nich świadków naocznych. W synagodze w Kafarnaum zdumiewali się wszyscy (Mk 1, 27), po uzdrowieniu „opętanego” epileptyka zdumiewali się wszyscy nad wielkością Boga (Łk 9, 43). Mało tego, Jezus jest nie tylko uznanym zaklinaczem demonów, ale i cudotwórcą potrafiącym uleczyć, właściwie, z każdej choroby. Swoich uzdrowień nie ukrywa, a dzieją się one, nawet w synagodze, na oczach tłumów (Mk 3, 1-6). To nie koniec, Jezus potrafi wskrzeszać zmarłych, również w sposób spektakularny, do tego stopnia, że o wskrzeszeniu – przynajmniej u świętego Jana – wie cała Jerozolima (J 12, 17-19). Nazarejczyk wyprzedza wszystkich cudotwórców, ponieważ potrafi – niczym magik wyciągający z pustego kapelusza królika – „wyczarować” pożywienie dla pięciu tysięcy osób (Mateusz doda: bez kobiet i dzieci), które przecież są świadkami niebywałego cudu. To procentowo znaczna część mieszkańców Galilei (zob. Mk 6, 35-44; Mt 14, 15-21; Łk 9, 11-17; J 6, 1-13; i jeszcze raz: zob. Mk 8, 1-10; Mt 15, 32-39). Jezus uzdrawia wszystkich, którzy za nim idą (Mt 12, 15): nawet urzędnika Antypasa (J 4, 43-54) czy setnika rzymskiego (Mt 8, 5-13; Łk 7, 1-10). Bez problemu zaklina burzę, deszcze i wiatry (Mk 4, 35-41; Mt 8, 23-27; Łk 8, 22-25), chodzi po wodzie (Mk 6, 45-52; Mt 14, 22-27; J 6, 16-21), potrafi sprawić, że ryba ma w pyszczku pieniążka (ponieważ potrzebuje go z Piotrem na podatek) (Mt 17, 24-27), a w przerwach hurtowo uzdrawia trędowatych, dziesiątkami (Łk 17, 11-19). Dzieje się to w kraju, który, w ówczesnych czasach, słynie z wielkiego szacunku dla Pism Świętych i procentowo posiada bardzo mały – w porównaniu do innych prowincji Imperium Rzymskiego – odsetek analfabetów. W kraju, którego symbolem staną się w XX wieku manuskrypty z Qumran. W Galilei i Judei istnieje ogromna liczba uczonych w Piśmie, a zapewne umieli pisać również uzdrawiani przez Jezusa urzędnicy, celnicy i setnik rzymski. Wielu z uzdrowionych przez Jezusa zostało, po Jego śmierci, chrześcijanami – powinni więc pozostawić mnóstwo pisanych świadectw Jego działalności cudotwórczej. Historycy żydowscy również musieli skonstatować fakt, że jeszcze długo po Jezusie trędowatego i opętanego można było ze świecą szukać. Skoro historyk żydowski, Józef Flawiusz, opisał zgromadzenie 400 osób pod wodzą proroka Teudasa (Ant 20, 97-98), to zapewne wiele miejsca musiał poświęcić pięciu tysiącom ucztujących w Galilei, pod przewodnictwem proroka Jezusa. A już na pewno, niejaki Justus z Tyberiady, krajan Jezusa (Galilejczyk) i prawie Jego rówieśnik, autor Historii wojny żydowskiej, Kroniki królów żydowskich oraz Komentarzy do Pisma, wspomniał swojego sławnego rodaka-cudotwórcę. Filon z Aleksandrii, żyjący prawie współcześnie z Jezusem (ok. 20 r. przed Chr.-50 r. po Chr.), któremu zawdzięczamy dokładny opis i charakterystykę Piłata, na pewno nie zapomniał wzmiankować o cudach Jezusa, a już na pewno, cokolwiek, wspomniał o cudach Jezusa Paweł z Tarsu lub też jego uczniowie (deutero i tritopaweł). Nic z tych rzeczy. Totalna klęska! Żadna z tych osób nie wspomina przedpaschalnej cudotwórczej działalności Jezusa. Co prawda, pisma Justusa z Tyberiady zaginęły, ale w IX wieku istniały jeszcze odpisy jego dzieł; czytał je Focjusz, patriarcha Konstantynopola. Był niezwykle zaskoczony faktem, że Justus z Tyberiady ani słowem nie wspomina Jezusa, ani też Jego cudów. Stajemy, historycznie rzecz ujmując, przed nie lada dylematem: albo cudów Jezusa nie było, albo zostały one wyolbrzymione do tak wielkich rozmiarów przez późniejszych redaktorów opowieści o Jezusie. Większość badaczy opowiada się za drugą opcją: Jezus był wędrownym egzorcystą, a w późniejszej, popaschalnej rzeczywistości Jego cuda uległy wyolbrzymieniu, dodano do nich wiele mitologicznych wątków i przetworzono je na potrzeby gmin chrześcijańskich. Taki jest szeroki consensus, podważany jedynie przez protestantów-fundamentalistów, którzy mocno obstają za historycznością wszystkich cudów Jezusa. Wynika to jednak z innych przyczyn niż te, o których wspomnieliśmy. Chrześcijanie ci, mocno obstają przy literalnym natchnieniu Pisma Świętego, eliminują oni z niego czynnik ludzki. W ich ujęciu nie mogło być ewolucji biologicznej, musiał być potop, a Bóg postąpił słusznie każąc zabijać kobiety i dzieci Izraelitom, gdy – pod wodzą Jozuego i innych – podbijano Kanaan. Dyskusja z nimi nie ma większego sensu i jest niepotrzebną stratą czasu. Protestancką zasadę Sola Scriptura doprowadzili oni do absurdu, ale i kompromitacji. Twierdzą oni, że jedynie Pismo może wyjaśniać Pismo, i tak je objaśniali, że doprowadzili do powstania ponad pięciuset sekt, które wciąż dzielą się i prątkują w nowe. Ta zasada musi, w konsekwencji, prowadzić do upadku, którego, mimowolnie, jesteśmy już obecnie świadkami. Jednak pewne poglądy, które oni promują, przedostały się z ich zamkniętego świata i doprowadziły do powstania pewnych błędnych wyobrażeń, które wydają się podzielać nie tylko fundamentaliści, ale również niefundamentalistyczni egzegeci katoliccy, prawosławni i protestanccy. Tymi mitami, wokół mitów, musimy chwilowo się zająć zanim przejdziemy do historycznego Jezusa. Celem naszych rozważań jest ustalenie powodów egzorcystycznych poczynań charyzmatyka z Galilei.

JEZUS POPRZEZ CUDA POTWIERDZAŁ SWOJE BOSKIE ROSZCZENIA

Bardzo często, praktycznie nagminnie, egzegeci protestanccy wykorzystują opisy cudów Jezusa do udowadniania, że Nazarejczyk poprzez nie chciał przekazać ideę swojej równości z Ojcem. Wychodzą oni z następujących założeń:

1. Tylko Bóg może odpuszczać grzechy (Wj 34, 6-7; Lb 14, 19-20; 1Krl 8,31-34; Am 7,2; Dn 9,19; Jr 5,1.7; 31,34; 33,8; 36,3; 50, 20). Jezus odpuszcza grzechy. Wniosek: Jezus jest Bogiem (Mk 2, 1-12).

2. Cudotwórcy żydowscy posługiwali się modlitwą, by sprawić cud. Jezus nie modli się, a rozkazuje (nakazuje). Wniosek: Jezus jest Bogiem.

3. Żydowscy cudotwórcy uzdrawiali w Imię Boże. Uzdrowiciele wczesnochrześcijańscy uzdrawiali w imię Jezusa. Wniosek: Uzdrowiciele wierzyli, że Jezus jest Bogiem.

1. JEZUS ODPUSZCZA GRZECHY

W jednej z perykop Markowych – do której przyjdzie jeszcze nam wielokrotnie wracać – rzeczywiście spotykamy się z opisem, który nosi na sobie znamiona przypowieści, której trajektoria biegnie od historycznego Jezusa. Zarówno opis dachu – który można było rozebrać – jak i miejsce zajścia (Kafarnaum), a także wiele innych czynników, świadczy o tym, że takowe zdarzenie rzeczywiście przytrafiło się Nazarejczykowi. Skoro zdarzenie jest autentyczne, to i słowa, które padły przy uzdrowieniu, mogą – prawdopodobnie – pochodzić od historycznego Jezusa. Ta perykopa jest uznawana za autentyczną nawet przez sceptyków z Jesus Seminar. Musimy więc koniecznie się nad nią pochylić. Czy rzeczywiście, jak utrzymują fundamentaliści, tylko Bóg mógł odpuścić grzechy? Oczywiście w sensie pojęć żydowskich, a tylko takie będą nas interesować, sprawcą odpuszczenia grzechu jest YHWH, niemniej jednak, na ziemi, odpuszczać grzechy mógł np. kapłan w Świątyni w Jerozolimie. Bóg więc dał niektórym ludziom moc odpuszczania grzechów poprzez pewien rytuał związany z czynnościami kultowymi. W czasach Jezusa, a te nas najbardziej interesują, pojawił się Jan Chrzciciel, który za pomocą zanurzenia w Jordanie odpuszczał żydowskim pokutnikom grzechy, z pominięciem ofiar świątynnych. Sam fakt uzdrowienia był, przez Żydów, traktowany jako odpuszczenie grzechów:

Słowa m[o]dlitwy, którą odmawiał Nabonid, król [babi]loński, [wielki] król, [gdy został porażony] złą chorobą, z dekretu B[og]a, w Teiman. [Ja, Nabonid, złą chorobą] byłem porażony przez siedem lat i byłem niepodobny [do człowieka. Modliłem się wówczas do Najwyższego Boga] i pewien egzorcysta odpuścił mi moje grzechy. Był to Ży[d] ze [społeczności deportowanych. Powiedział mi:] Rozgłoś i opisz to, aby uczynić zaszczyt i [wielki honor] imieniu [Najwyższego] B[oga. I tak napisałem:] Byłem porażony z[łą] chorobą w Teiman [z dekretu Najwyzszego Boga] przez siedem lat. Modliłem si[ę do wszystkich] bogów ze srebra, złota, [brązu, żelaza,] drewna, kamienia, gliny, gdyż są[dziłem,] że bogowie c[i…] […] ich […] (4Q 242 frag. 1 – 3, 1 – 9).

Choroba jest tu wyraźnie powiązana z winą Nabonida, a jej uleczenie – jest w rzeczywistości rozgrzeszeniem, którego udziela egzorcysta. Podobnie idee, będą obecne u Jezusa z Nazaretu, gdzie niesłusznie – przez małomiasteczkowych uczonych w Piśmie i współczesnych fundamentalistów – zostały uznane za wkraczanie w kompetencje Boga (Mk 2, 1 – 12). Odpuszczenie grzechów zatem nie jest bluźnierstwem, ponieważ wiąże się z uzdrowieniem. Jezus rozumiał zatem działanie uzdrowiciela, bardzo podobnie, jak autor pisma qumrańskiego. Część chrześcijańskich egzegetów twierdzi, że Jezus w tym fragmencie przypisał sobie pewne prerogatywy zastrzeżone dla samego Boga. Ostatnio jednak, egzegeci, zachowują trochę więcej powściągliwości komentując ten apoftegmat. Prof. Joachim Gnilka, w stylu już wyraźnie stonowanym, pisze: „Synu odpuszczają ci się twoje grzechy” (w.5). Sformułowanie tego zdania w stronie biernej określa sposób Bożego działania. Bóg odpuszcza grzechy przez pośrednictwo Jezusa (J. Gnilka, Jezus z Nazaretu, Kraków 2005, s. 144). O wiele ostrzej zaakcentował to autor z Qumran, który sekwencje odpuszczenia grzechów umieścił w pierwszej osobie. I tu warto przywołać cytat J. Neusnera, wraz z wnioskami Sieradzana:

`„Jeżeli ktoś wierzy, na przykład, że jakiś święty rytuał, wykonany właściwie w odpowiednim duchu, spowoduje naturalny skutek, to nie jesteśmy w stanie – i ja też nie upieram się, że koniecznie należy od tego zacząć – odróżnić kultu świątynnego od prywatnego hokus – pokus miejscowego czarownika. Jeśli modlitwy nie sposób odróżnić od inkantacji, a rytuału od uroku, czarostwa czy czarnoksięstwa, to religii nie można oddzielić od magii”. Zdaniem Neusnera, magia przenika całą religijną tradycję żydowską. Podkreślił, że w praktyce nie tylko trudno odróżnić magię od religii, ale także magię od cudu… W związku z tym Neusner utrzymuje, że w praktyce różnice pomiędzy magiem a rabinem były czysto teoretyczne… Tutaj pojawia się pytanie, na jakiej podstawie główny nurt judaizmu jednych uznawał za cudotwórców, innych zaś za magów; jednych czcił jak proroków, innych wyklinał i potępiał? Dlaczego Eliezer ben Hyrcanus, który jak prorocy biblijni był prekognitą i cudotwórcą został wyklęty? Skoro biblijny Samuel sprowadzał modlitwą deszcz i burzę z piorunami (l Sm 12, 17 – 18), Eliasz panował nad deszczem (1 Krl 17, 1) i sprowadzał go, modląc się z głową trzymaną między kolanami (18, 41 – 45), to czy żydowskich zaklinaczy deszczu, którzy modlitwą powodowali jego opady: Choniego (I w. p. n. e.) i Chaninę ben Dosę (I w. n. e.), wnuków Choniego: abbę Hilkiasza i Hanana ha-Nehbę (I w. p. n. e. – I w. n. e.) oraz Eliezara ben Hyrcanusa , rabbiego Akibę (I – II w. n. e.), Judę zwanego Księciem i Jozuego ben Lewi (III w. n. e. ) należy zaliczyć do ludzi praktykujących magię czy religię? Czy Eleazar zwany Egzorcystą (I w. n. e.), który w obecności cesarza Wespazjana uwalniał ludzi od demonów, przykładając do nosa opętanego „pierścień, pod którego pieczęcią znajdował się jeden z korzeni określonych przez Salomona”, dzięki czemu wyciągał demona z ciała przez nos, był magiem czy egzorcystą. Kim był Rabban Gamaliel II, który – jak Mojżesz i Jezus – modlitwą uciszał morze? Czy rabina Johanana ben Zakkaia (I w. n. e.), który – jak afrykański czarownik – chcąc wypędzić, demona szaleństwa, okadził opętanego dymem z korzonków i spryskiwał wodą, należy uznać za przedstawiciela rabinicznego judaizmu, od czasu do czasu wykonującego rytuały magiczne, czy za maga w pełnym tego słowa znaczeniu? Czy Symeon ben Jochai (II w.), który podobno dysponował umiejętnością zabijania siłą wzroku, był narzędziem gniewu Jahwe czy zwykłym ,,czarnym” magiem?`(J. Sieradzan, Kilka słów na temat magii żydowskiej, 2005, s. 6, 13).

Należy zdecydowanie stwierdzić, że obserwatorzy cudu Jezusa zinterpretowali całkowicie poprawnie Jego działanie w relacji do Bóstwa – w przeciwieństwie do uczonych w Piśmie i współczesnych fundamentalistów. A gdy to ujrzały tłumy – przekonująco relacjonuje Mateusz – przelękły się i uwielbiły Boga, który dał ludziom taką moc (Mt 9, 8). Moc, którą posiadł Jezus, pochodziła od Boga, co zgodnie potwierdza tradycja żydowska i synoptyczna. Ciekawa, w tym wszystkim, jest zupełnie inna kwestia: Dlaczego udało się, w tradycji żydowskiej, zrabinizować charyzmatyków, tj. np.: Choniego czy Chaninę, a Jezusa nie? Wydaje się, że bardzo wczesny trend zmierzający do deifikacji Jezusa, który uległ gwałtownemu przyspieszeniu – po Pawłowym oderwaniu się od jerozolimskiej macierzy – nie pozwolił rabinom na włączenie Jezusa w nurt własnej tradycji, wręcz przeciwnie, stał się On w niej: apostatą i szarlatanem.

2. JEZUS ROZKAZUJE

W chrześcijańskiej chrystologii cuda są interpretowane jak pośrednie wskazówki, w których Jezus miał ukazywać swoje Bóstwo. Dla egzegetów takimi wskazówkami są: uzdrawiania i wskrzeszania zmarłych samym słowem, rozkazywanie siłom natury, brak modlitwy i uzdrowienia uczniów w imię Jezusa. Te poszlaki mają wskazywać, że Jezus, w zawoalowany sposób, pokazuje swoim uczniom swoją bosko – ludzką naturę, którą dopiero pojmą po Jego śmierci. Tradycja żydowska – według nich – ukazywała najpierw prośbę do Boga (modlitwa, inwokacja), a dopiero potem następował cud; Nazarejczyk pomijając te elementy, chciał swoim uczniom dać do zrozumienia, że jest kimś więcej niż człowiekiem. Egzegeci chrześcijańscy wskazują tu na kryterium nieciągłości: Eliasz modli się intensywnie o sprowadzenie deszczu (1 Krl 18, 42), a Jezus samym słowem ucisza burzę (Mk 4, 39); Jezus wypędza samym słowem demony (Mk 1, 25), a Jego uczniowie robią to tylko w Jego imieniu (Dz 19, 13); Eliasz przed uzdrowieniem modlił się, Jezus uzdrawia bez modlitwy, a uczniowie robią to w Jego imieniu (Mk 1, 41; Dz 3, 6). W kontekście naszych poprzednich ustaleń byłoby istnym nieprawdopodobieństwem przypuszczać, że Jezus chciałby w pośredni sposób wchodzić w kompetencje i zakres działania YHWH. Byłoby to sprzeczne z tym, co nauczał (zob. Mk 10, 17 – 18; 13, 32), o relacji pomiędzy Nim a Bogiem.

Rozstrzygnięcie tego problemu siłą rzeczy musi nas skierować ku opisom działań żydowskich cudotwórców; jeśli oni postępowaliby podobnie, to oznaczałoby, że cała wyjściowa argumentacja chrześcijańskich egzegetów upada. Dlaczego? Metoda porównawcza będzie bowiem dotyczyć cudotwórców judaizmu rabinicznego wyrosłych z faryzeizmu, który do dziś stoi na stanowisku ścisłego monoteizmu. Jeśli jakiś rabin uzdrawiał w podobny sposób do Jezusa tzn., że za tymi Jego działaniami, nie kryła się jakaś chęć zakamuflowanego działania, lecz było to „normalne” postępowanie charakteryzujące starożytnych żydowskich cudotwórców. Co więcej, takie porównanie, pomoże wydobyć też właściwy kontekst oraz ukaże, że cuda nie charakteryzują tylko Nazarejczyka, ale szereg postaci przed Jezusem, Jemu współczesnych oraz występujących po Jego śmierci. W analizie tej nie będziemy rozstrzygać, czy w tych wydarzeniach jest jakieś jądro prawdy, albowiem w tym momencie chodzi o ukazanie prawdziwych intencji żydowskich wyznawców Jezusa układających te anegdoty, zanim trafiły one do Ewangelii Galilejskiej [Q] czy też Ewangelii według świętego Marka.

Gdy pewnego dnia zerwała się burza, która groziła zatopieniem łodzi, Jezus przerwał ją w następujący sposób:

Umilknij! Ucisz się! (Mk 4, 39).

Cudotwórca rabbi Chijja, który był współczesnym Judzie ha – Nasi (ur. ok. 135 r. po Chr.), został sprowadzony przez niego wraz z synami, aby, zaczynając od różnych sekwencji, spowodować wskrzeszenie zmarłych.  Jednak przed tym musieli oni zapanować nad żywiołami:

Wtedy Rabbi (Juda ha – Nasi) zarządził post i kazał sprowadzić rabbiego Chijję i jego synów. Wówczas rzekli: – „Niech zawieje wiatr!” – i zawiał wiatr. Następnie powiedzieli: – „Niech spadnie deszcz!” – i spadł deszcz (Bawa Mecyja 85b).

Wypowiedzi Chijji i synów wyrażane są w trybie rozkazującym i powodują natychmiastowe skutki.

Chijja również leczył poprzez dotyk rąk; tłumaczono to obecnością ducha Eliasza:

Nadszedł Eliasz pod postacią wielkiego rabbiego Chijji i zjawił się u rabbana Jehudy ha – Nasi. Położył mu rękę na szczękach, a ten został uleczony z bólu zębów, który trapił go od wielu lat.

Było to powodem nabożnej czci Jehudy ha – Nasi wobec Chijji, którego uważał za wcielenie Eliasza:

Zrozumiał Rabbi ( Jehuda ha – Nasi ), że to był Eliasz, niech będzie wspominany na dobre, który mu się ukazał i od tej chwili zaczął się do niego odnosić z wielką czcią. Rzekł też swoim uczniom, aby wprowadzali go zawsze przed sobą. Wtedy zapytał rabbi Jose, syn rabbiego Iszmaela:

– „Czy ma iść także przede mną?”

Odpowiedział mu:

– „Broń Boże, nie należy tak czynić w Izraelu. Rabbi Wielki Chijja ma iść przodem przed innymi, ale przed nim ma iść rabbi Iszmael, syn rabbiego Jose” (Kelaim 89, 3).

Cześć dla cudotwórcy nie mogła naruszyć zasad starszeństwa i porządku. Wielki Chijja musiał ustąpić miejsca rabbiemu Iszmaelowi.

Tannaita rabbi Pinchas ben Jair (druga połowa II w. po Chr.), był uznawany za świętego męża, którego Bóg obdarzył darem możliwości czynienia cudów. Gdy pewnego dnia udawał się w drogę, by wykupić kilku niewolników z niewoli, na swej drodze spotkał wielką rzekę. Gdy rzeka na pierwsze wezwanie nie chciała się rozdzielić, Pinchas rzekł:

„Jeśli się nie rozdzielisz i mnie nie przepuścisz, to rozkazuję ci, abyś straciła wszelkie wody i aby te nigdy nie płynęły twym korytem”. Wtedy wody rzeki się rozdzieliły. W pobliżu był rolnik z ładunkiem pszenicy i on, także chciał dostać się na drugą stronę, wtedy Pinchas jeszcze raz powiedział: „Rozdziel się także dla niego”.

Rzeka po raz kolejny się rozdziela. To wszystko powtarza się i w trzecim przypadku, gdy prosi o cud, Pinchasa, Arab-koczownik.

„Rozdziel się także dla niego, aby nie powiedział, że pomagamy tylko swoim i aby zobaczył, że udzielamy pomocy tym, którzy nam towarzyszą”. Wtedy rzeka rozdzieliła się także dla niego i jak oni przeszedł suchą nogą jej koryto.

Taumaturg pomaga nawet proszącym go nie–Żydom; Arab może doświadczyć niesamowitego cudu.

Raw Josef, gdy dowiedział się o tych zjawiskach, przyrównał Pinchasa do Mojżesza!

Słysząc te słowa Raw Josef rzekł z podziwem: – „Jakże wielka jest radość z tego człowieka. Jest on jak Mojżesz i jego sześćdziesiąt tysięcy mężów, którym przewodził” (jDemaj 81).

Cudotwórcy są porównywani do Eliasza i Mojżesza, ale nie do jakichś istot boskich. W każdym z wypadków panują oni w sposób absolutny nad naturą i nie posługują się przy tym modlitwą. Czy ktoś może wysnuć z tego wniosek, że Pinchas ben Jair czy też rabbi Chijja to Jahwe? Przecież, największy cud, w Pismach hebrajskich, zatrzymanie słońca przez Jozuego, odbył się nie na skutek uporczywej modlitwy, ale właśnie poprzez rozkaz:

„Słońce, zatrzymaj się w Gibeonie, A ty, księżycu, w dolinie Ajalon! I zatrzymało się słońce, i stanął księżyc, dopóki naród nie zemścił się na swoich nieprzyjaciołach (Jz 10, 12-13).

Sam Jezus wskazywał, że, w niektórych wypadkach, sama inkantacja może nie przynieść efektów i wtedy należy sięgnąć po modlitwę:

Uczniowie jego pytali go na osobności: Dlaczego to my nie mogliśmy go (ducha niemego) wygnać? I rzekł im: Ten rodzaj w żaden sposób wyjść nie może, jak tylko przez modlitwę (Mk 9, 28–29).

A zatem w większości wypadków wystarczyło samo polecenie. Tak stało się w domu cesarskim – do którego przyszli rabbi Szymon, rabbi Eleazer oraz rabbi Jose – gdzie zastosowano identyczną formułę rozkazującą, jaką stosował Jezus wobec demonów (II w. po Chr.):

„Synu Temaliona, wyjdź! Synu Temaliona, wyjdź!” Ponieważ więc imiennie go wezwano syn Temaliona wyszedł i opuścił pałac (bMeila 17a).

Analogicznie postąpił Jezus:

A Jezus zgromił go, mówiąc: Zamilknij i wyjdź z niego. A duch nieczysty, szarpnąwszy nim i zawoławszy głosem wielkim, wyszedł z niego (Mk 1,25 – 26).

Dane, którymi dysponujemy, są wystarczająca podstawą do tego, by odrzucić teorię o zakamuflowanym nauczaniu Jezusa o swoim Bóstwie, poprzez notowany przez ewangelistów fakt rozkazujących poleceń Nazarejczyka wobec wiatrów, burzy czy demonów. Z uwagi jednak na charakter źródeł – ich późną kodyfikację oraz legendarny charakter – teza musi pozostać częściowo czymś hipotetycznym, ale próby wyjaśniania tych zbieżności jedynie zwykłym zbiegiem okoliczności są nie do przyjęcia. Cuda biblijne i cuda żydowskich rabinów, w pewnych schematach, do których niewątpliwie można zaliczyć „rozkazy”, nie były interpretowane jako wchodzące w zakres mocy posiadanych przez Boga. Rozkaz czy nakaz był jakąś formą modlitwy i komunikacji z Bogiem, a nie próbą uzurpacji zakresu Jego władzy.

3. UZDRAWIANIE W IMIĘ JEZUSA

Fundamentaliści wnoszą, że uzdrowienia i egzorcyzmy dokonywane w imię Jezusa prowadzą do wniosku, iż pierwsi Jego wyznawcy uznawali go za Boga. Eleazar – egzorcysta w imię Salomona zakazywał demonom powrotu (Ant 8, 46 – 48). Nonsensem jest wyciąganie wniosku, że egzorcyści uważali Jezus za Boga, ponieważ egzorcyzmowali w Jego imieniu; musielibyśmy przecież wtedy przyjąć, iż Eleazar uważał Salomona za Boga. Salomon w tradycji żydowskiej również uchodził za osobę, która kontrolowała demony (TestSal 1, 6; bGit 68b). W Dziejach Apostolskich jest opisana historia siedmiu synów kapłana Skewasa, którzy wykorzystują imię Jezusa w egzorcyzmach, nie wierząc w Jego misję. Czynili tak, ponieważ uważali, że wyrzucanie złych duchów – w to imię – jest po prostu skuteczne (Dz 19, 13 – 15). Następcy Jezusa wyrzucali demony w Jego imieniu, ale kontekst wskazuje, że chodziło tu raczej o skuteczność – niż o przyznawanie rangi boskiej temu imieniu:

A niektórzy z wędrownych zaklinaczy żydowskich próbowali wzywać imienia Pana Jezusa nad tymi, którzy mieli złe duchy, mówiąc: Zaklinam was przez Jezusa, którego głosi Paweł (Dz 19, 13).

Jako że egzorcyzmowali w imię Jezusa, a nie wierzyli w Niego, nie przechytrzyli demonów:

A odpowiadając zły duch, rzekł im: Jezusa znam i wiem kim jest Paweł, lecz wy coście za jedni? I rzucił się na nich ów człowiek, w którym był zły duch, przemógł ich i pognębił, tak iż nadzy i poranieni uciekli z owego domu (Dz 19, 14 – 16).

Odpowiedź demona wskazuje, że ważną cechą egzorcyzmu było to czy zły duch znał daną osobę. Jezus, jako uznany egzorcysta, był wśród demonów szanowaną i wzbudzającą strach osobą, a zatem uzdrawianie w Jego imieniu poprawiało skuteczność.

Warto wspomnieć ile problemów ze złym demonem, identyfikowanym przez Żydów z Asmodeuszem, miał anioł Rafał. Uśmiercał on bowiem kolejno siedmiu mężów niejakiej Sary. Anioł miał przyjaciela – człowieka – Tobiasza, który zakochał się w Sarze i chciał ją poślubić. Anioł wiedząc, że demon nie lubi zapachu rybiej wątroby, użył jej przeciwko niemu. Jak informuje nas Pismo:

Zapach ryby powstrzymał demona i uciekł on aż do Górnego Egiptu. A Rafał poszedł za nim, związał go tam w oka mgnieniu i unieszkodliwił go (Tb 8, 3).

W świecie, w którym wiele chorób zarówno fizycznych, jak i psychicznych, przypisywano demonom, każdy sposób walki z nimi wydawał się usprawiedliwiony: czy był to zapach korzeni, czy wątroby rybiej, czy też było to czynione w imię Salomona, czy w imię Jezusa – liczyła się nade wszystko skuteczność.

Powołanie się na osobę, która była umiłowana Bogu i słynęła z cudów, poprawiało efektywność zalecenia lub prośby:

W owym czasie znajdowało się na morzu sześćdziesięciu żeglarzy. Nagle zerwała się wielka nawałnica i groziło im zatopienie. Wtedy oni zaczęli się modlić i wołać do niebios: – „Boże Elazara, zmiłuj się nad nami!” Zaledwie wyrzekli te słowa, gdy wzburzone morze się uspokoiło (Bawa Mecyja 84a; Kohelet Rabba 11).

Rabbi Elazar, syn Szymona ben Jochaja, uczony i wielki cudotwórca żydowski (II w. po Chr.) został przywołany przez żeglarzy w ich prośbie, ponieważ uważano, że jest on w szczególnych relacjach z Bogiem. Kontekst żydowski wskazuje, że nie można na tej podstawie wyciągać zbyt daleko idących wniosków. Egzorcyzmy sprawowane w czyimś imieniu – np. Jezusa, Salomona lub Elazara –  nie czyniły z nich bogów, choć niewątpliwie są świadectwem głębokiego szacunku, jakim w niektórych środowiskach żydowskich darzono te osoby.

Jeśli chodzi o bezpośrednich następców Jezusa, to bardzo często oni stosowali formułę uzdrowień „w imię Jezusa”, ale czasami obywali się bez niej. Tak było w przypadku wskrzeszenia Tabity, kiedy Piotr, po modlitwie, zwrócił się do ciała:

Tabito wstań! Ona zaś otworzyła oczy swoje i, ujrzawszy Piotra, usiadła (Dz 10, 40).

Uzdrawiano również i bez modlitwy:

A był w Listrze pewien człowiek chory na bezwład nóg […]. Odezwał się (Paweł) donośnym głosem: Stań prosto na nogach swoich! I zerwał się i chodził (Dz 14, 8. 10).

Przez to, że cud zdarzył się w Listrze, wśród pogan, wzięto Pawła za boga, jednak, jak wskazują przytoczone przeze mnie przykłady, w środowisku żydowskim przyrównano by Pawła raczej do Eliasza lub Mojżesza, a nie YHWH (Dz 14, 11).

Wydaje się, że budowanie wysokiej chrystologii, na podstawie opisów cudów przez synoptyków, nie ma „dobrych” historycznie fundamentów. Należy uznać bezzasadność takiej postawy w świetle zgromadzonego przez nas żydowskiego materiału faktograficznego. Jednak pewne rzeczy wymagają wielu dopowiedzeń. Jezus wyrwał się z ram charyzmatycznego, preortodoksyjnego judaizmu i nie został zrabinizowany. Przerósł pod wieloma względami galilejskich – współczesnych Mu – cudotwórców. W następnej sekcji musimy poszukać odpowiedzi, dlaczego właśnie tak się stało? Dlaczego Jezus uznał, że powinien zająć się uzdrawianiem za pomocą cudu? Jakie czynniki Go do tego skłoniły i co chciał przez to powiedzieć?

Czy adwent to oczekiwanie?

Zawsze niepokoi mnie podawane wyjaśnienie, że słowo „adwent”, pochodzące od łacińskiego „adventus” oznacza „czekanie”. Mój niepokój wynika nie tylko stąd, że w języku łacińskim termin ten faktycznie znaczy „przyjście”, „przybywanie”, „obecność”, a nie „czekanie”. Znacznie poważniejsza jest sprawa, jeśli tak mamy przeżywać czas poprzedzający Boże Narodzenie.

Jaką faktycznie wymowę ma łacińskie wyrażenie „adventus”?

Termin został zaczerpnięty z rzymskiego języka świeckiego, gdzie określał moment przybycia ważnej osoby. Najczęściej chodziło o uroczyste wejście cesarza bądź innego dostojnika do miasta czy na dwór. Miało ono szczególny charakter. Mieszkańcy wychodzili na spotkanie dostojnego gościa, czekali w gotowości u bram miasta, witali go, następnie prowadzili ulicami w korowodzie, przy śpiewie, okrzykach i oklaskach. Nieśli wieńce oraz inne oznaki czci. Dostojnik przybywał ze swoim orszakiem, w całym ceremoniale. Witano go jako dobroczyńcę, który zapewnia pokój i dobro. Jego przyjście było zazwyczaj upragnione i oczekiwane. Był to zatem podniosły i radosny moment, który pozostawał w pamięci. Przedstawiano go na monetach wybijanych z okazji tego wydarzenia, wpisywano nieraz do kalendarza świąt, by wspominać go i celebrować co roku.

Na przykład w wykazie obchodów cywilnych zawartym w Kalendarzu rzymskim z 354 roku, wspominano trzy uroczyste wejścia cesarza Konstantyna Wielkiego do Rzymu, określane jako Adventus. Chodziło o jego triumfalne wejście do Wiecznego Miasta po zwycięstwie przy Moście Mulwijskim (28 X 312), a także uroczyste „wejścia” (adventus) do Rzymu, gdy już rezydował na Wschodzie i przybył do Italii na obchody dziesięciolecia (315) i potem dwudziestolecia panowania (326). Te uroczyste „adwenty” były zapisane w kalendarzu świąt państwowych i świętowano je nad Tybrem rokrocznie.

Jeszcze bardziej wyjątkowe „wejście” do Rzymu miał Oktawian August: gdy po zwycięskiej kampanii wracał ze Wschodu do Rzymu: najwyżsi urzędnicy wraz z konsulem wyszli naprzeciw władcy aż do Kampanii i prowadzili go uroczyście do Wiecznego Miasta przez kilkanaście kilometrów (władca pisze o tym w swej autobiografii pt. Res gestae). Całe to wydarzenie mieści się w terminie „adventus”.

Zauważymy więc dobrze: słowo „adwent” oznacza moment przybywania dostojnika oraz przywitania go, spotkania z nim, wprowadzania go, a w zasadzie już jego „obecność”. Takie uroczyste pojawienie się władcy i związaną z tym ceremonię na greckim Wschodzie określano terminami: „paruzja” i „epifania”.

I takie znaczenie jak sam termin łaciński „adventus”,  ma „adwent” liturgiczny czyli okres poprzedzający Boże Narodzenie. Nie jest to czas pustego czy biernego oczekiwania, naznaczonego jakąś marną nadzieją, że samo stanie się to, co ma się stać i że szczęście przyjdzie do nas samo. Ma to być czas witania przychodzącego gościa, doświadczania już Jego bliskości. Chodzi nie tylko o czekanie czy wspomnienie oczekiwania, ale przed wszystkim o proces spotykania Zbawcy przychodzącego na ziemię.

W tym ujęciu Boże Narodzenie jest jedynie punktem centralnym, najważniejszym, kulminacyjnym tego przyjścia, ale Chrystus jest już obecny. Już adwent stanowi okazję, by spotkać się z Nim i przyjąć dary, które On przynosi. 

P.S. W tym adwencie mój szwajcarski znajomy, Tomek Lenart, prowadzi akcję: „Kupię o połowę mniej na święta!”. Jego akcja spotkała się z wielkim odzewem na facebook’u. On sam wyjaśnia ją tak: „Kupujmy mniej, a zaoszczędzone pieniądze przeznaczmy na jakiś dobry cel, wspomóżmy potrzebujących!”. To jeden ze sposobów, by spotkać przychodzącego Zbawiciela w drugim człowieku.

Co to za nauka? /Mk 1,27/

 

Pieśń druga o przedwielkanocnym Jezusie.

To Ewangelia o Synu Bożym / Mk 1,1/
Jezusie, co po Galilei z dwunastoma chodził, głosząc:
Wypełnił się czas, bliskie jest królestwo …/ Mk 1,15/.
A to oznaczało: oto jest tu Bóg. Co uczynicie?
Uczył mądrze w przypowieściach o „ godzinie zero” / C. H. Dodd/.
O rolniku wypatrującego już czasu żniw / Mk 4,28 – 29/
O poszukiwaczu perły, ryzykującego dla niej wszystko / Mt 13,45 – 46/
O oskarżonym, by śpieszył się pojednać przed sądem / Mt 5,25 –26; Łk 12,58/.

Był to Jego czas, gdy stał przed nimi i nauczał.
Godzina decyzji – z Nim lub przeciw Niemu?
To czas, w którym historia osiąga wypełnienie:
„Aż do Jana sięgało Prawo i Prorocy; odtąd
Głosi się Dobrą Nowinę o królestwie Bożym” / Łk 16,16/.
Dla ubogich w duchu, smutnych, cichych, wyzyskiwanych,
Miłosiernych, czystego serca, pokój czyniących, prześladowanych / Mt 5,1 –11 i par/.
A „ tłumy zdumiewały się Jego nauką” / Mt 7,28/.

Gdy zaś ucztował u kresu dnia, proklamował:
Przyjdźcie na ucztę wszyscy, bo już wszystko gotowe ! / Łk 14,17/
A jednak w Nazarecie nie wywoła wiary / Łk 6,1 – 6/.
Kafarnaum, Betsaidy, Chorozain nie skłoni do pokuty / Łk 10,13 –n15/.
I wtedy poznał, ze reakcja ludzi jest absurdalna:
„Zamierzają przyjść i porwać Go, aby obwołać królem” ! / J 6,15/.
Wówczas skłonił tłum do spokojnego rozejścia się / Mk 6, 46/
A sam samotnie odszedł modlić się w góry / Mk 6,46/.

Czy już wtedy wie, że nauki jego nie przyjmą?
I będzie musiał odejść i cierpieć w Jerozolimie… ?
Jan już nie żyje, a Jego uprzedzają:
„Wyjdź i uchodź z Galilei, bo Herod chce Cię zabić”/ Łk 13,31/.
Królestwo dla Niego będzie oznaczać cierpienie.
A przecież Jezus spełniał obowiązki Żyda.
Modlił się i w szabat uczęszczał do synagogi.
Lecz łamał przepisy dotyczące szabatu / Mk 2, 23 – 3,6/.
A także post i zachowanie czystości / Mk 2,18 – 22; Mk 7,1 –23/.

Nie powinien ucztować z kultowo nieczystymi
Których przecież uważano za bezbożnych!
Wspólnota stołu jest wspólnotą życia / J. Jeremias /.
Wspólnota stołu stoi przed obliczem Boga / judaizm/.
„Posilanie się Jezusa … znakiem uczty eschatologicznej,
Niejako antycypacją uczty zbawczej u kresu czasu / Mt 8,11 par/
W której już teraz gromadzi się gmina świętych” / J. Jeremias/.

Jezus przyjmuje grzeszników do swej wspólnoty /Łk 5,27 –32/.
Przyjmuje ich tym samym do wspólnoty z Bogiem.
A to oznacza, że odpuszcza im grzechy,
Co powoduje od początku zarzut: „ On bluźni” / Mk 2,6/.
Postępuje tu tak, jakby zajmował miejsce Boga.
Przez Niego realizuje się miłosierdzie Boga?
W Nim nadchodzi Królestwo Boże w miłości?
Jest Kimś więcej, niż Rabbi, jak prorok lub mędrzec?

Zapewne już współcześni dopytywali się:
„ Co to jest? Nowa jakaś nauka z mocą” / Mk 1,27/.
On już w Kazaniu na Górze łamie Prawo,
Zwłaszcza w pierwszej, drugiej i czwartej antytezie –
Uważanych za pierwotne – przewyższa judaizm / Mk 5,21 – 26; 5,27 –30; 5,38 – 42/.
„ Słyszeliście, że powiedziano przodkom…” / Mt 5,21 i in./
„ A Ja wam powiadam … zaprawdę, powiadam ci…” / Mt 5,22 – 26/;
Jezus rości sobie prawo wypowiadania Słowa Bożego.

Jego Słowo to nie jest słowo proroków:
„ Tak mówi Pan” ; albo „ wyrocznia Jahwe”.
Jezus zrównuje swoje słowa ze Słowem Bożym.
Mówi jako ten, który ma królewską władzę / Mk 1,22,27;2,10/.
Kim on jest? Jakie ma mniemanie o sobie?
„ Jeśli życie Jezusa było życiem nie-mesjańskim
nie można wytłumaczyć, dlaczego został skazany na śmierć ” / A. Schweitzer/.
I sam wypytuje uczniów: „ Za kogo uważają Mnie ludzie?” / Mk 8,27/.

Odpowiadają różnie, a Szymon Piotr wyznaje: „ Ty jesteś Mesjasz” / Mk 8,29/.
Jezus po tym wyznaniu przykazuje uczniom
By nikomu o Nim nie mówili / Mk 8,30/.
I przeciwstawia wyznaniu Szymona Piotra
Słowa o czekającym Go cierpieniu / Mk 8,31 –32/.
„Jądro tej historii jest historycznie uzasadnione” / R. Pesch/.
Jezus zostanie skazany jako Król Żydowski / Mk 15,26 par/.
Potwierdzają to wszystkie cztery Ewangelie.

Czy Wysoka Rada wymusiła zeznanie, iż jest Mesjaszem?
To bardzo prawdopodobne…/ Łk 22,66 – 71 i par./
Gdyby zaparł się tego tytułu , zaparłby się
Wszystkich swoich eschatologicznych żądań.
Cała jednak głębia osobistego wystąpienia Jezusa
I cała tajemnica Jego osoby zawiera się w określeniu:
Syn i Syn Boży / O. Cullmann, J. Jeremias, ks. G. Strzelczyk/.
Człowiek Jezus z Nazaretu Synem Bożym.

Dla starotestamentowego judaizmu jest to niemożliwe.
Synostwo Boże polegać może co najwyżej na adopcji.
Ponadto Jezus nigdzie nie nazywa siebie Synem Bożym!
Ale Jezus podkreśla zawsze: to „mój Ojciec” /Mk 14,36 par; Mt 11,25 par/.
A to nie to samo co „wasz Ojciec” / Łk 6,36; 12,30.32/,
Względnie „wasz Ojciec, który jest w niebie” / Mk11,25 par; Mt 23,9/.
W tym ekskluzywnym „ Ojcze mój” przebija niezwykła więź.
Ujawnia się tu szczególna świadomość synostwa.

Jezus jest Synem w szczególny, jedyny i wyłączny sposób.
Jezus i Jego wiara we współudział wszechmocy Ojca
Uzdrawia nie tylko chłopca cierpiącego na epilepsję / Mk 9,39/.
Człowiek Jezus jako mistyk doświadcza niezwykłej więzi z Ojcem
A to pozwala Mu doświadczyć synowskiej tożsamości.
„Jezus po ludzku doświadczył swego Ojca
Bo jest Jego przedwiecznym Synem” / B. Serboue, J.T. Camody/.
„Dzięki doświadczeniu mistycznemu ludzka świadomość Jezusa
Wiernie odbija wewnątrz trynitarną relację Syna do Ojca”/ Ks. G. Strzelczyk/.

„Wszystko przekazał mi Ojciec mój.
Nikt nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna
Tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić” / Mt 11,27/.
Słowa te to nie jest „ meteoryt z Janowego nieba” / K. von Hase/.
Jezus mówił o sobie jako o Synu / Łk 10,22;Mt 55,17/
W jakiś jedyny i niepowtarzalny sposób / Łk 15,1 – 7.8.10. 11 –32/.
To obopólne poznanie Ojca i Syna
Jest zjednoczeniem w miłości Ducha?

Ostania droga do Jerozolimy prowadzi na Golgotę.
Co doprowadza do skazania Jezusa przez Wysoką Radę? / Mk 14,53 – 65 par/
Pewnie problem Mesjasza zapowiadającego zburzenie świątyni.
Ale jak Jezus rozumiał swoją mękę i śmierć?
„ Od orędzia o królestwie Bożym wiedzie prosta droga
Do tajemnicy Jego cierpienia / A. Schweitzer/.
Jezus liczył się z gwałtownym końcem naprawdę.
Od początku spotykał się przecież z zarzutem bluźnierstwa / Mk 2,7/.

Albo z zarzutem związku z szatanem lub z magią /Mt 12,24 par/
Albo z zarzutem nieczystości i łamania szabatu / Mk 2,23 n.27; Łk 13,14 n./
Dlatego czatowano na niego, aby móc Go oskarżyć / Mk 3,2/.
W Jerozolimie doszło do manifestacji jego zwolenników /Mk 11,7 n./.
Do zgromadzenia tłumu i poważnego starcia w świątyni / Mk 13,2 n./.
Do zapowiedzi, że „ nie zostanie tu kamień na kamieniu” / Mk 13,2n./.
I ta perspektywa eschatologiczna Jego ostatniej wieczerzy / Mk 14,17 –25 par;/
„ To czyńcie na moją pamiątkę” – z obowiązkiem anamnezy / Łk 22,19/.

„ Odtąd nie będę pił z owocu winnego krzewu aż do dnia
Kiedy pić go będę nowy w Królestwie Bożym” / Mk 14,25;Łk 22,16.18/.
Podczas ostatniej Wieczerzy Jezus spogląda naprzód
Już ku śmierci, ale również ku królestwu Bożemu.
„Eloi, Eloi, lama sabachthani” – woła z krzyża /Mk 15,33 –34 par./
Przywołuje psalm, którym się modli / Ps 22,2 – 19/.
To nie jest lament ani krzyk rozpaczy, lecz modlitwa,
Która ma pewność, ze będzie wysłuchana / Ps 22,20 – 31/.

Jezus wierzy, że królestwo Boże jest już bliskie / Łk 23,43/.
Gdy umiera, wzywa Boga swojego Ojca, / Łk 23,46/
Który teraz jakby unika z Nim zbliżenia.
Który w tej godzinie jest jakby zupełnie Innym.
Zakosztował i tej niezgłębionej tajemnicy Boga i Jego woli.
Ale tej nocy wytrwał w wierze / J 19,30/.

Jego śmierć stała się nowym początkiem,
A z tym wszystko się dopiero zaczęło!

I. Cuda Jezusa. Tło

Jezus jest kojarzony przede wszystkim jako cudotwórca. Można wręcz powiedzieć, że Jego działalność – jako Nauczyciela czy też interpretatora Tory (najwyraźniejsza u Mateusza) – pozostaje w cieniu Jego taumaturgicznych poczynań. Ilość cudów, Mu przypisywanych, jest znaczna, i miała – w tradycji chrześcijańskiej – tendencje do ich zwielokrotniania i redundancji, zwłaszcza w późnych apokryfach, które nie weszły w skład kanonu tworzącego tzw. Nowy Testament. Jednak jest faktem historycznym, a historyczność, to taki współczesny „grzech prometejski”, że Jezus był egzorcystą, i moce, które Mu przypisywano, w znacznej mierze „ułatwiły” Mu zdobycie miana proroka i popularność wśród galilejskich mas wieśniaczych. Pozostawiły jednak one problem dla współczesnych egzegetów, teologów i historyków, ponieważ wszystkie te trzy grupy, na swój sposób, muszą się zmierzyć, z dziwnym i nieprzystającym do naszej epoki, widokiem człowieka-egzorcysty. Pominiemy na razie te rozważania i udamy się w kierunku kontekstu, tzn. postaramy się sprawdzić, czy Jezus od niego odstaje, czy też pasuje On do niego, wręcz idealnie, a wtedy będziemy musieli uznać, że synoptyczny obraz Jezusa – charyzmatycznego egzorcysty i proroka – jest nie tylko prawdopodobny, ale i bezsprzecznie historyczny.

SYNAGOGA

W pierwszym wieku naszej ery ważną częścią życia religijnego Żydów była synagoga, w której, co szabat, czytano Torę i pisma proroków oraz wyjaśniano je po aramejsku. Co mógł dowiedzieć się przeciętny Żyd z tych pism? Przede wszystkim tego, że cuda są jak najbardziej możliwe, ponieważ istnieje Bóg, który opiekuje się Izraelem i niektóre jednostki, spośród tego narodu, obdarza On szczególnymi darami. Żydzi wierzyli, że cuda są możliwe; potwierdzała to ich historia zawarta w świętych księgach. Mojżesz spowodował rozstąpienie się morza, a Eliasz i Elizeusz dokonali wielu cudownych uzdrowień. Jezus uważał, że jest kontynuatorem proroków podobnych Eliaszowi. Musiał zatem w młodości chłonąć wieści na temat tego człowieka. Co w takim razie usłyszał na jego temat? Informacji o nim dostarczają nam Księgi Królewskie zawarte w Starym Testamencie. Dowiadujemy się z nich, że Eliasz wystąpił za panowania króla Achaba. Po zaniesieniu mu słów Boga YHWH, udał się nad rzeczkę Kerit na odludziu. Przebywał tam dwa lata karmiony przez ptactwo. Po wyschnięciu potoku Eliasz udał się do wdowy zamieszkałej w Serapecie Sydońskiej. Dokonał tam niebywałego cudu, albowiem wskrzesił jej syna. Brał udział w rozstrzygnięciu sporu tyczącego się kultu Baala i Jahwe: kiedy Eliaszowi udało się sprowadzić ogień z nieba, który spalił całopalną ofiarę – zabito 450 proroków Baala. Spowodowało to wybuch gniewu królowej Jezebel, która była czcicielką Baala. Eliasz musiał uciec i ukrywać się na pustyni. Nie pozostał jednak pozostawiony przez Boga; spotkał tam anioła, który przez dwa dni karmił go plackiem oraz podawał dzban wody. Dzięki temu posiłkowi był on w stanie iść 40 dni w kierunku góry Horeb. Gdy dotarł na miejsce, Bóg przeszedł koło niego, powodując wicher, trzęsienie ziemi oraz ogień, i zaczął z nim rozmawiać. YHWH nakazał Eliaszowi namaścić na króla Chazaela i Jehu. Po odejściu z pieczary Eliasz powołuje na swojego ucznia Elizeusza. Eliasz był nie tylko uzdrowicielem, ale również miał dar jasnowidzenia: przewidział tragiczną śmierć Achaba i Jezebel z sześcioletnim wyprzedzeniem. Gdy dowiedziano się, że Jahwe zamierza unieść Eliasza; Elizeusz i uczniowie proroccy chcą pozostać z nim do końca. Jednak w swą ostatnią podróż, udaje się tylko z Elizeuszem. Eliasz uderza płaszczem w wody Jordanu, a ta rozstępuje się, a oni przechodzą koryto po suchej ziemi. Gdy oni szli dalej wciąż rozmawiając, oto rydwan ognisty i konie ogniste oddzieliły ich od siebie i Eliasz wśród burzy wstąpił do nieba. Elizeusz w drodze powrotnej, również uderza płaszczem wody Jordanu, a woda rozstępuje się; uczniowie proroka komentując ten fakt, stwierdzają, że duch Eliasza spoczął na Elizeuszu.

Za Elizeuszem również idzie sława cudotwórcy. Warto zapamiętać niektóre cuda Elizeusza, które powieli później Jezus. Elizeusz – według redaktora Ksiąg Królewskich – wskrzesił dziecko, a gdy pewien człowiek, pochodzący z Baal-Szalisza, przyniósł mu 20 chlebów jęczmiennych oraz worek świeżego ziarna, w cudowny sposób, nakarmił on tym pożywieniem sto osób. Wyleczył z trądu Naamana – dowódcę wojsk króla Aramu. Jego sława cudotwórcy nie skończyła się wraz z jego śmiercią: podobno gdy, przez przypadek, rzucono zmarłego do grobu Elizeusza – człowiek ten odzyskał życie i wstał o własnych siłach. Za jego życia działy się cuda i przy śmierci jego działy się rzeczy przedziwne (Syr 48, 14).

Pamięć o czynach Eliasza i Elizeusza była zawsze żywa w świadomości narodu żydowskiego. Postać Eliasza pojawi się również w oczekiwaniach eschatologicznych judaizmu. Jak głosił prorok Malachiasz: Oto Ja poślę wam proroka Eliasza, zanim przyjdzie wielki i straszny dzień Pana (Ml 3, 23). W proroctwie tym widziano postać Eliasza jako zwiastuna Mesjasza. Część Żydów widziała, w tych zapowiedziach, nie tyle herolda dnia YHWH, ale odnowiciela Izraela. Układano hymny ku czci żyjącego wiecznie proroka:

Jakże wsławiony jesteś, Eliaszu, przez swoje cuda
i któż się może pochwalić, że tobie jest równy?
Ty, który zaprowadziłeś królów na zgubę,
zrzucając z łoża okrytych chwałą.
Ty, któryś namaściłeś królów jako mścicieli,
i proroka, następcę po sobie.
Ty, który zostałeś wzięty w skłębionym płomieniu,
na wozie, o koniach ognistych.
O tobie napisano, żeś zachowany na czasy stosowne,
by uśmierzyć gniew przed pomstą,
by zwrócić serce ojca do syna i pokolenie Jakuba odnowić.
Szczęśliwi, którzy cię widzieli
i ci, którzy w miłości posnęli,
albowiem i my na pewno żyć będziemy (Syr 48, 4 – 11).

Przekonanie, jakoby duch Eliasza wciąż był zsyłany na niektórych świętych mężów, powodowało, że niektórym z nich przypisywano możliwość czynienia cudów. Wiara, iż prorocy mogą kontrolować pogodę, ma swoje źródło właśnie w Eliaszu. On to, gdy wygłaszał słowo królowi Izraela – Achabowi, powiedział: Jako żyje Pan, Bóg Izraela, przed którego obliczem stoję, że nie będzie w tych latach rosy ani deszczu, tylko na moje słowo (1 Krl 17, 1).

CHONI HAMMEAGEL I JEGO DYNASTIA

W I w. przed Chr. działał galilejski cudotwórca, zaklinacz deszczu Choni Hammeagel (zm. 65 r. przed Chr.), zwany przez Józefa Flawiusza Oniaszem. Tradycja żydowska mówiła, że nie było męża równego Eliaszowi i Choniemu. W trakcie długotrwałej suszy sprowadził on deszcz, jednak uczynił to w bardzo specyficzny sposób. Kiedy modlitwa o deszcz nie przyniosła efektu, zakreślił on koło na ziemi, stanął w jego środku i powiedział:

„O, Panie, Boże, władco wszechświata, twoi synowie zwrócili się do mnie i zaufali mi, uważając, że jestem twoim domownikiem. Toteż przysięgam na Twe wielkie imię, że nie ruszę się stąd, dopóki nie ulitujesz się nad twoimi synami”. Po wypowiedzeniu tych słów zaczął kropić deszcz.

Zwracający się z prośbą o przerwanie suszy wierzyli, że Choni pozostaje w szczególnej więzi z Bogiem (domownik), a sam cudotwórca – gdy modlitwa nie przyniosła efektu – odprawił pewien magiczny obrzęd, nawiązując do czynu samego Eliasza: on to kopiąc rów wokół ołtarza, wywołał deszcz i przerwał suszę (zob. 1Krl 18, 32), i spróbował zaszantażować Boga poprzez swoją przysięgę. Zobowiązanie przyniosło efekt, ponieważ zaczął padać deszcz. Uczniowie zarzucili Choniemu, że deszcz ten spadł jedynie po to, by uwolnić go od przyrzeczenia. Wtedy Choni poprosił o ulewny deszcz, a gdy prośbie stało się zadość, uczniowie – przestraszeni możliwym potopem – zażądali od cudotwórcy, aby powstrzymał ulewę. Choni posłusznie powiedział: Nie o to prosiłem, ale o deszcz życzliwości, błogosławieństwa i hojności. Wtedy spadł normalny deszcz, ale cały lud Jerozolimy musiał wejść na górę świątynną z powodu deszczu. I znów Choni był proszony o interwencję, aby przerwać opady. Po przyprowadzeniu byka, Choni kładzie na nim swoje dłonie, i, zwracając się do Boga – Władcy Wszechświata, mówi: „Niech więc stanie się twoja wola i niech skończy się deszcz, aby była ulga na świecie”. Natychmiast zawiał wiatr, chmury się rozproszyły i zaświeciło słońce. Ludzie zaś wyszli na pola i zbierali sobie trufle i grzyby.

Religijność Choniego spotkała się z zainteresowaniem przełożonego Sanhedrynu – Szymona ben Szetacha. Choni zwracał się do Boga bardzo poufale; jego modlitwy nie tylko przypominały szantaż, ale trąciły bluźnierstwem, ponieważ zwracał się on do YHWH słowem: Abba. Pierwszymi słowami żydowskiego dziecka były słowa: imma (mama) oraz abba (tata). Zwrot, w którym zwrócił się Choni do Boga, był czymś niesłychanym w judaizmie – rozumiemy dzięki temu, jak głębokie relacje duchowe zachodziły pomiędzy charyzmatykiem a Bóstwem. Czuł się on przy nim bezbronnym dzieckiem, członkiem Jego rodziny (domownik, syn domu) i, w związku z tym, mógł kierować on prośby do Boga – niczym rozkapryszony syn – jak do swojego „tatusia”. Ta nowość relacji z Bogiem, którą jako pierwszą mamy potwierdzoną w czynach i słowach Choniego (I w. przed Chr.), dla faryzeuszy była czymś niesłychanym – stąd zainteresowanie Szymona ben Szetacha, który przywołał treść modlitwy Choniego do Boga:

„Ojcze (Abba), zaprowadź mnie do łaźni i obmyj mnie ciepłą wodą” i też to uczynił. Rzekłeś potem: „Daj mi orzechy, migdały, śliwki i jabłka granatu” i dał ci je.

Szymon musiał podjąć decyzję: czy w takim wypadku nie powinien czasem przekląć cudotwórcy? Ostatecznie zadecydował:

Gdybyś ty nie był Choni, to bym cię wyklął, ale ponieważ te lata były jak lata głodu w czasach Eliasza, w którego rękach były klucze do deszczu, to czy ty nie znieważyłeś niebiańskiego Imienia? Cóż jednak ja mogę zrobić tobie, który wadziłeś się z Bogiem, spełniającym twoje życzenie, jak Syn, który drażni się ze swym Ojcem ulegającym mu.

Szymon uznał moc cudotwórczą Choniego i zobaczył w nim syna Bożego, który, poprzez swoją zażyłość z Bogiem, może sobie pozwolić na stawianie żądań samemu YHWH. Porównując go do Eliasza, umożliwił potraktowanie cudów Choniego, jako mieszczących się w nurcie ortodoksyjnego judaizmu. A był on w badaniu spraw bardzo dociekliwy, co uwidocznione jest nawet w sentencji, którą Szetach pozostawił odnośnie do postępowania ze świadkami w sądzie:

Długo i dokładnie badaj świadków, ale bądź ostrożny i uważaj na swe słowa, aby czasem nie nauczyli się z nich kłamać (Miszna, Awot 1, 9).

Odpowiadał on – według jednak niezbyt pewnych historycznie tradycji – za śmierć osiemdziesięciu kobiet z Aszkelonu, podejrzewanych o uprawianie czarów (TJ; Sanh 6, 3. 23b; TB; Hag 82b; TB; Sanh 86; Halacha 4 i 6; Raszi, Sanhedrin 44). Pozytywny werdykt mógł Choni przyjąć z ulgą.

W czasach Choniego wybuchła wojna domowa pomiędzy Hirkanem II a Arystobulem II. Choni prawdopodobnie – jako pobożny chasyd – udał się na pielgrzymkę na któreś z żydowskich świąt. Jednak, ze względu na toczącą się wojnę, ukrył się: nie chcąc opowiadać się za żadną z walczących stron. Żołnierze Hirkana II pojmali go i zażądali, by przeklął wojska Arystobula II, który bronił się w Jerozolimie. Chciano wykorzystać jego moc do zniszczenia przeciwnika. Choni odmówił i zwrócił się do Boga w modlitwie:

O Panie Wszechświata, przecież ci mężowie są twoim ludem, a ci, których oblegają są twoimi kapłanami. Błagam cię nie czyń tego, co oni żądają i ześlij pokój pomiędzy braćmi.

Umiłowanie pokoju i apolityczność była powodem odmówienia rzucenia klątwy na Arystobula II. W odwecie stronnicy Hirkana ukamienowali Choniego – sława cudotwórcy przyczyniła się do jego śmierci.

Sanhedryn uznał Choniego za człowieka będącego w szczególnych relacjach z Bogiem (syn – ojciec) i stwierdził, że cokolwiek postanowił Choni na ziemi, to to samo wypełniało się w niebie. Według tradycji żydowskiej Sanhedryn orzekł:

Ty zaś pokolenie poniżone przez swój grzech – podniosłeś (na duchu) dzięki swej modlitwie. On wybawia tego, kto nie jest niewinny i ty swoją modlitwą ocaliłeś pokolenie, które nie było czyste. Będzie wybawiony z powodu czystości twoich rąk (Hi 22, 30). Ty ocaliłeś je przez dzieła twoich czystych rąk.

Choni ocalił świat poprzez swoją czystość i szczególną łaskę Boga, choć nie pozostawił po sobie żadnej halachy. W legendach żydowskich (hagada) pozwolono Choniemu usnąć na siedemdziesiąt lat. Jednak, gdy wybudził się, nie został rozpoznany i nie oddano mu czci; strapiony Choni poprosił o śmierć. (źródła: Ant 14, 22 – 28, Miszna Taanit 3, 8; Talmud Babiloński [TB]; Taanit 19 a, 23 a – przeł. Witold Tyloch, Opowieści mędrców Talmudu, Gdynia 1993, s. 66 – 69; Genesis Rabbah 13, 7 ).

W pierwszej połowie I w. po Chr. żył wnuk Choniego: Chana ha – Nechba; był on synem jego córki. Wierzono, że on również odziedziczył po dziadku moc zaklinania deszczu. Gdy uporczywa susza nękała lud żydowski, dzieci chodzące do szkoły chwytały go za skraj szat i krzyczały: (Abba) Ojcze, ojcze daj nam deszcz. Zwrot ten nie podobał się cudotwórcy i zanosząc modły do Boga, stwierdził:

O Panie – władco świata! Uczyń to dla nich, dla tych którzy nie są w stanie odróżnić Ojca (Abba) dającego deszcz, od tego który deszczu nie daje i dać nie może (TB; Taanit 23 b).

Chana uważał, iż tylko Boga można nazwać swoim Ojcem i że tylko On jest tym, który zsyła deszcz. Sam cudotwórca uważał się za pośrednika zanoszącego prośby swojej społeczności. Swoje cuda czynił niechętnie i nazywano go „ha-Nechba” („trzymający się na uboczu”). Dlaczego tak go nazywano? – wyjaśnia Talmud – ponieważ z powodu swojej skromności zwykł zamykać się w ukryciu i przebywać z dala od ludzi (TB; Taanit 23b). Chana był samotnikiem i nie korzystał ze swojej sławy, pozostając skromnym człowiekiem.

Inny Galilejczyk, charyzmatyczny wieśniak, wnuk Choniego Zakreślającego Koła – Abba Hilkiasz, także nie chciał przypisywać swojej charyzmatycznej mocy możliwości całkowitego sprawienia cudu. Gdy przybyło do niego dwóch uczniów, wysłanych przez rabinów, aby sprowadził deszcz w trakcie uporczywej suszy, Abba Hilkiasz nie zwracając uwagi na posłanników, udał się na posiłek, nie zapraszając nawet ich do stołu. Po zaspokojeniu głodu, nadal nie wchodząc w żadną interakcję z przybyszami, wyszedł na dach – wraz z żoną – i modlił się o deszcz. Dopiero gdy Bóg wysłuchał modlitw, Abba Hilkiasz spytał się podróżnych o cel ich wizyty. Ci nie dali się oszukać i jednoznacznie przypisali deszcz interwencji Abby Hilkiasza. Widać, że charyzmatycy wiedzieli zazwyczaj czego ludzie oczekują i niechętnie przypisywali sobie cud, co dokładnie widać na przykładzie Jezusa i Abby Hilkiasza (TB; Taanit 23ab).

Cała dynastia galilejskich charyzmatyków bardzo przypomina – oczywiście w pewnym stopniu – Jezusa z Nazaretu. Ich galilejski pobratymiec także uchodził za Syna Bożego i zginął z przyczyn politycznych, choć sam był tak samo apolityczny, jak Choni. Jezusa także namawiano na sprowadzenie ognia z nieba na Samarytan, jak Choniego na rzucenie przekleństwa w celu zniszczenia Arystobula i jego zwolenników, obydwaj – konsekwentnie – odmówili. Karą za śmierć Jezusa – w oczach judeochrześcijan – było zburzenie Jerozolimy, karą za śmierć Choniego – w oczach Żydów – był głód wywołany zniszczeniem plonów w całym kraju (Ant 14, 25-28). Chana zwracający się do Boga w modlitwach poprzez zwrot Abba (zwyczaj ten prawdopodobnie przejął od dziadka) jest zbieżny ze stylem modlitw notowanych u Jezusa w Ewangelii według świętego Marka. Jezus bardzo podobnie, jak Chana, postrzegał możliwość nazywania kogoś nazwą „Ojciec”, tzn. ściślej: obydwaj uważali, że nazwa ta przynależy się tylko Bogu. Z kolei, przechowana przez Talmud anegdota o cudzie Abby Hilkiasza, przypomina nam – zauważa Vermes – o wielu fragmentach ewangelii, w których uzdrowienie chorych Jezus przypisuje nie swej charyzmatycznej mocy, ale wierze (G. Vermes, Kto był kim w czasach Jezusa, Warszawa 2006, s. 36).

ELEAZAR EGZORCYSTA

Naocznym świadkiem egzorcyzmów, sprawowanych w pierwszym wieku przez żydowskich magów, był historyk Józef Flawiusz. Oto jaki opis pozostawił:

Byłem na przykład świadkiem, jak pewien Eleazar, mój rodak, w obecności Wespazjana, jego synów, trybunów i tłumu innych żołnierzy uwalniał ludzi opanowanych przez demony, a dokonywał tego leczenia w następujący sposób: Do nozdrzy opętanego przytykał pierścień, pod którego pieczęcią znajdował się jeden z korzeni określonych przez Salomona, a gdy ów człowiek go powąchał, Eleazar wyciągał zeń demona przez nozdrza: wówczas uleczony natychmiast padał na ziemię, Eleazar zaś zaklinał demona – wypowiadając imię Salomona i powtarzając ułożone przez niego zaklęcia – by nigdy już nie wrócił do tego człowieka. A pragnąc przekonać widzów, że istotnie ma taka moc, stawiał w pobliżu puchar albo miednicę pełną wody i nakazywał demonowi, wychodzącemu z człowieka, by przewrócił to naczynie, dając widzom dowód, iż opuścił człowieka (Ant 8, 46-48).

W przypadku Eleazara modlitwa nie odgrywa jakiejkolwiek roli; Jezusa i Eleazara zbliża do siebie stosowanie podobnej inkantacji oraz skomplikowana procedura egzorcyzmu/uzdrowienia (problem ten zostanie szerzej omówiony w drugiej sekcji).
Demony Eleazar wyrzucał w imieniu Salomona, Jezus wolał prostsze inkantacje:

-DUCHU NIEMY I GŁUCHY, ROZKAZUJĘ CI , WYJDŹ Z NIEGO I WIĘCEJ W NIEGO NIE WCHODŹ! (Mk 9, 25).

Lub nawet opuszczał formułę zakazu:

– ZAMILKNIJ I WYJDŹ Z NIEGO (Mk 1, 25) – WYJDŹ, DUCHU NIECZYSTY Z TEGO CZŁOWIEKA ( Mk 5, 8 ).

Przypomina to nakaz, który skierowano do syna Temaliona, gdy rabbi Szymon, rabbi Elazar i rabbi Jose udali się do domu cesarza.

SYNU TEMALIONA WYJDŹ! SYNU TEMALIONA, WYJDŹ! ( Meila 17a )

Użyte tu wyrażenie ekselthe (wyjdź), to typowa magiczna formuła, której używa nie tylko Jezus, ale większość egzorcystów i spotyka się ją wielokrotnie w papirusach magicznych (PGM IV1243, 1245).

CHANINA BEN DOSA

Galilejski charyzmatyk Chanina ben Dosa (pierwsza połowa I w. po Chr.) został, przez głos z nieba, określony jako wybraniec Boga. Głos – według Rawa – miał powiedzieć:

Cały wszechświat jest podtrzymywany z powodu mego Syna Chaniny, lecz mój Syn Chanina, zadowala się jednym kabem chleba świętojańskiego od jednej wigilii szabatu do drugiej (TB; Taanit 24b ).

Głos z nieba jest czymś istotnie ważnym, gdy rozważa się kontekst wpływu na demony. To właśnie szatan właściwie rozpoznał Jezusa, a za nim zrobiły to złe duchy, które tkwiły w ciałach ludzi, uzdrawianych przez Jezusa: A duchy nieczyste, gdy go ujrzały, padły mu do nóg i wołały: Tyś jest Syn Boży (Mk 3, 11). Z uwagą należy zatem podejść do pewnej anegdoty, opisującej przygodę Jezusa, w krainie Gerazeńczykow (Mk 5, 1 – 20). Gdy pewnego dnia Jezus znalazł się tam z uczniami, to pewien opętany, który w szaleństwie potrafił rozrywać nawet łańcuch – a pętała go nim okoliczna ludność dla swoje bezpieczeństwa – podbiegł do Jezusa, złożył mu pokłon, i zawołał: Co ja mam z tobą, Jezusie, Synu Boga Najwyższego? Zaklinam cię na Boga, żebyś mię nie dręczył (Mk 5, 7). Jezus postanowił pogawędzić z demonem i zapytał się go o jego imię. Duch nieczysty przedstawił się jako „Legion”, ponieważ był wieloosobowy. Jednocześnie poprosił Jezusa, aby nie wyrzucał go z tej krainy, lecz raczej umieścił w stadzie pasących się w pobliżu świń. Nazarejczyk zlitował się i spełnił prośbę złych duchów, które jednak wystrychnęły się na dudka, ponieważ świnie rzuciły się ze zbocza góry do morza i utonęły. Całe to zdarzenie śmiertelnie przestraszyło spokojnych Gerazeńczykow, którzy poprosili Jezusa, aby jak najprędzej opuścił on ich okolicę.

Podobną przygodę przeżył inny Galilejczyk, uznawany za syna Bożego, Chanina ben Dosa. Żydzi unikali spacerowania nocą (TB, Ber 43b), ponieważ demonica Agrat, córka Mahalata, wraz z aniołami zniszczenia, wyruszała na polowanie na ludzi. Chanina ben Dosa, który lekceważył sobie ten nakaz, pewnej nocy spotkał królową demonów:

W dawniejszych czasach widywano ją codziennie. Pewnego razu spotkała Rabbiego Chaninę ben Dosę i powiedziała do niego: „Gdyby nie nakaz z nieba: `Uważaj na Chaninę i na jego naukę!`, zrobiłabym ci coś złego”. Powiedział do niej: „Jeśli tak mnie poważają w niebie, to zarządzam, byś nigdy więcej nie nachodziła siedzib ludzkich”. Powiedziała do niego: „Proszę, pozwól mi choćby przez jakiś czas”. Wówczas zostawił jej szabatowe i środowe noce (TB; Pes 112b).

Chanina, podobnie jak Jezus, rozmawia z demonem i, podobnie jak On, na wyraźną prośbę nieczystego ducha lituje się i oddaje dwie noce w tygodniu we władanie Agrat. Co najważniejsze: również w tej anegdocie – podobnie jak w wypadku Jezusa – demony zdają się wiedzieć, z kim mają do czynienia. Te liczne zbieżności, pomiędzy historiami Jezusa i Chaniny, nie są przypadkowe i pokazują, że najstarsza i zarazem najbardziej wiarygodna tradycja mogła utożsamiać Jezusa z „Synem Bożym” poprzez fakt egzorcyzmów (cuda). Szatan zważa zatem na stosunek Boga do danego człowieka i decydującym dla niego kryterium jest głos z nieba (bat kol). Potwierdza to przypadek, z którym się zetknął sam Rabbi Akiba (ok. 40 r. – 135 r. po Chr.):

Rabbi Akiba pewnego razu żartował i wyśmiewał tych, którzy popełniają występki i dopuszczają się grzechu. Wtedy zdało mu się, że na czubku palmy ukazał mu się szatan podobny do kobiety. Rabbi Akiba chwycił się zaraz pnia palmy i zaczął się na nią wspinać. Kiedy wspiął się do połowy wysokiego pnia, przeszła mu namiętność. Wtedy szatan rzekł doń: „Gdyby nawet ogłosili o tobie na sklepieniu niebios:` Bądźcie ostrożni i miejcie się na baczności wobec rabbiego Akiby i jego nauki` to wyznaczyłbym jako cenę za ciebie tylko dwie drobne monety” (TB; Kid 81a).

Chanina ben Dosa uchodził za uzdrowiciela i często zwracano się do niego z prośbą o interwencję u Boga.

Pewnego dnia rabbi Chanina ben Dosa przyszedł uczyć się Tory u rabbana Jochanana ben Zakkaja, którego syn był wówczas bardzo ciężko chory. Mistrz rzekł do ucznia: – „Chanina, synu mój, módl się za moje dziecko, aby wyzdrowiało!” Uczeń pomodlił się głęboko pochylony, z głową pomiędzy kolanami i został wysłuchany. Wtedy mistrz rzekł: – „Gdyba ben Zakkaj nawet przez cały dzień bił się w głowę, to nie wzięto by tego pod uwagę” (TB; Ber 34b).

Chanina powtórzył pozę modlitewną proroka Eliasza (por. 1Krl 18, 42) i dopiero zaczął modlitwę. Jochanan uważając, że modlitwa charyzmatyka ma większe znaczenie niż jego własna przemówił nie tylko z wrodzoną sobie skromnością, ale także z wielkim szacunkiem dla samego cudotwórcy. Dla Chaniny to nie modlitwa odpowiadała za cud:

Powiadają o rabbim Chaninie ben Dosa, że modlił się nad chorymi i mowił: „Ten będzie żył” lub „Ten umrze”. Powiedzieli do niego: „Skąd to wiesz?”Odpowiedział: „Jeżeli modlitwa sama płynie mi z ust, wiem, że został przyjęty; kiedy zaś przychodzi mi z trudem, wiem, iż został odrzucony” (Miszna; Berachot 5, 5).

Modlitwa, w tym ujęciu, właściwie nie realizuje swoich założeń: Chanina, po łatwości lub trudności jej wymawiania, poznaje jedynie czy dany delikwent będzie jeszcze żył. Właściwie jego rola ogranicza się do poinformowania o decyzji Boga – z tego poglądu wynika silny determinizm i wiara w nieodwołalne wyroki boskie. Chanina pozami modlitewnymi nawiązywał do Eliasza, ale wcale nie uważał się za proroka (zob. TB; Ber 34b).

Sam Chanina był bardzo ubogim chasydem, który nienawidził złego zysku (co było zresztą podłożem wielu konfliktów z małżonką), a dobre uczynki stawiał on ponad jakąkolwiek wiedzę (Miszna; Awot 3, 12).

Geza Veremes, który poświęcił wiele lat studiów nad badaniem galilejskich cudotwórców, zauważył, że reprezentanci konwencjonalnego judaizmu próbowali natomiast znaleźć błędy w nieortodoksyjnym zachowaniu charyzmatyka. Chaninę krytykowano za zaniedbywanie rytualnych obowiązków, za obyczaje niespotykane u męża Bożego, w rodzaju samotnego chodzenia nocą po ulicach. Obwieszczeniu o uleczeniu na odległość wywołało sarkastyczne pytanie: „Czy jesteś prorokiem?”, a cudowna skuteczność jego modlitwy przypisywano zasługom Abrahama, Izaaka i Jakuba. Mimo wszystko obraz Chaniny ben Dosy rzuca cenne światło na portret Jezusa w ewangeliach i na wczesne linie teologiczne rozwoju palestyńskiego judeochrześcijaństwa (Vermes 2005: s. 95).

Wydaje się, a jest to bardzo prawdopodobne, że wśród żydowskich uzdrowicieli – męczennika Choniego, który nawet pod groźbą kary śmierci nie chciał rzucić przekleństwa na grupę Żydów; wśród Chana, który tylko Boga tytułował nazwą Abba; wśród Eleazara, który wypędzał słowem złe duchy i zabraniał im powrotu i wśród Chaniny, biednego jak mysz kościelna, który lekceważąc sobie obyczaje, spacerował nocą, a w chacie, lekceważąc sobie z kolei przepisy Tory, trzymał skórę węża, a żywe, jadowite gady nie były w stanie zrobić mu żadnej krzywdy – Jezus czułby się, jak przysłowiowa „ryba w wodzie” i miałby z nimi, o czym porozmawiać.

EPILOG

Po tym schematycznym zaznajomieniu się z żydowskimi cudotwórcami, żyjącymi w pierwszym wieku przed Chrystusem oraz w pierwszym wieku po Chrystusie, możemy stwierdzić, że synoptyczny portret Jezusa, który po usunięciu żydowskiego tła był całkowicie niezrozumiały, a nawet tworzył pewną dychotomię, pewien rów pomiędzy samym Nazarejczykiem a Jego ludem, został skutecznie, dzięki pracom profesora Vermesa, zasypany. Oczywiście nie możemy, ze względów objętościowych, zająć się dokładnie poszczególnymi różnicami pomiędzy samymi cudotwórcami. Należy pamiętać: każdy człowiek jest inny – w pewnym więc stopniu – każdy z nich był kimś unikalnym, obojętnie czy był to Choni, Chanina czy Jezus, lecz każdy z nich jest zrozumiały w kontekście swojej religii, epoki i swojego narodu.

Analiza historyczno-krytyczna przede wszystkim stara się ustalić tło, by w jego ramach umieścić Jezusa zwanego Chrystusem. Ustalenie tła wiąże się jednak z czymś, co jest niezwykle trudne dla teologa, a konieczne dla historyka. Historyk stara się zrozumieć, dla teologa, co wydaje się oczywiste, o wiele lepszą sytuacją byłoby to, gdyby się okazało, że Ten, którego określają Bogiem-Człowiekiem, odstawał od epoki; aby czynił i mówił rzeczy, których nikt nie czynił przed Nim, ani też nie mówił i czynił – niejako – równocześnie z Nim. Chciałby on mieć do czynienia z meteorem, który zrzucony na ziemie powalił wszystkich samymi nowościami. Nic więc dziwnego, że ze strony teologicznej, a ściślej: chrystologicznej, umieszczenie Jezusa w ramach żydowskiego nurtu charyzmatycznego spotkało się – początkowo – z gwałtownym sprzeciwem. Vermes wojnę wygrał dopiero w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku – dopiero wtedy zapanował consensus: Jezus był charyzmatycznym egzorcystą; consensus ten, na szczęście chwilowo, został naruszony przez prace Jesus Seminar, ale dzięki tuzom biblistyki – profesor Ed Sanders oraz ksiądz profesor John Meier – obraz Jezusa-proroka na podobieństwo Eliasza, został ugruntowany i na powrót przyjęty, jako najbardziej prawdopodobny.

To krytyczne podejście, zaczynające się od analiz tła, nie jest, we współczesnej biblistyce, niczym nowym. Znawcy Jezusa historycznego bardzo zmienili podejście do samych źródeł. Na rzecz historycznej wiarygodności stawia się obecnie zgodność z kontekstem epoki, to co do niego nie pasuje – a w przypadku synoptyków jest tego naprawdę niewiele – jest z oczywistych względów deprecjonowane jako rzecz będąca popaschalną wstawką, taki apologetyczny wystrzał pierwszych chrześcijańskich redaktorów ewangelicznych perykop. Tu, pomału, chce wprowadzić czytelnika do sekcji drugiej, w której, siłą rzeczy, musimy się zająć czymś naprawdę trudnym: wyodrębnieniem z relacji, tych najstarszych, egzorcyzmów, które możemy przypisać historycznemu Jezusowi. Wprawny czytelnik zauważył, że w przypadku Józefa Flawiusza i tradycji rabinicznych, nie staraliśmy się ustalić ich historyczności. Chciałbym coś, w tym ważnym momencie, nadmienić: nie było to dla nas konieczne, ponieważ naszym celem nie jest historyczny Choni czy historyczny Chanina, lecz historyczny Jezus. W tym przeglądzie chodziło przecież o coś zupełnie innego; chcieliśmy ustalić: czy Jezus, przedstawiony przez Marka jako pełen mocy Syn Boży, przed którym drżą demony, jest obrazem historycznie prawdopodobnym?

Obecnie bibliści, w Polsce np. ksiądz Roman Bartnicki, nie idą „dawnym tropem” egzegetów chrześcijańskich, którzy, zazwyczaj, starali się podważać wiarygodność innych cudotwórców, aby uratować wyjątkowość i unikalność „naszego” egzorcysty Jezusa. Zestawiając cuda Jezusa – wyjaśnia ksiądz Bartnicki – z cudami znanymi z historii religii nie można apriorycznie twierdzić, że cuda Jezusa są autentyczne i historyczne, a cuda poza Biblią są niehistoryczne, oparte na oszustwie lub wyobraźni. Działalności Boga nie można ograniczyć do cudów biblijnych (R. Bartnicki, Problematyka cudów Jezusa we współczesnej egzegezie, Warszawskie Studia Teologiczne XXIV/2/2011, s. 75). Ja idę – za pewnymi egzegetami – jeszcze dalej i nie będę w dalszej części optował za określaniem Jezusa jako „lepszego” czy „gorszego” egzorcysty od innych. Kto czuje się zgorszony takim obiektywizmem, ten nie powinien zapominać, że nauka bez niego nie mogłaby normalnie funkcjonować, i raczej nie powinien on czytać moich wpisów. Parafrazując, niejako, słowa Junga stwierdzam, że „właśnie z tego obiektywizmu czyni się zarzut mojej” metodologii: „oskarża się ją o to, że nie opowiada się ona za jakąś określoną doktryną religijną. Nie przesądzając w żaden sposób o moich subiektywnych przekonaniach, chciałbym zadać następujące pytanie: czy nie można uznać, że określone stanowisko zajmuje także ten, kto nie narzucając się jako arbiter mundi wyraźnie ogranicza się do własnego subiektywnego stanowiska i jest przekonany, iż” Bóg „wypowiada się w wielu językach i przejawia się na wiele różnych sposobów, i że wszystkie te sposoby są prawdziwe? Na zarzut podnoszony szczególnie przez” moich braci w wierze „chrześcijan, że jest niemożliwością, żeby prawdziwe były wszystkie sprzeczne ze sobą wypowiedzi religijne, trzeba odpowiedzieć, zadając im z kolei pytanie: czy jeden=trzy? Jakże trzy osoby mogą być jednym Bogiem? Czy matka może być dziewicą? Itd. Czyżby nie zauważyli oni dotąd, że wszystkie wypowiedzi religijne zawierają logiczne sprzeczności i zasadniczo niemożliwe stwierdzenia, a nawet – że ta logiczna sprzeczność i niemożliwość stanowią istotę wypowiedzi religijnych?” Tertulian nie zawahał się stwierdzić, że jego wiara jest wiarygodna, ponieważ jest niedorzeczna. „Jeśli chrześcijaństwo wzywa do wiary w takie sprzeczności, to – jak mi się zdaje – nie powinno czynić zarzutów temu, kto uznaje ważność jeszcze kilku innych paradoksów”. „Tylko paradoks potrafi pojąć pełnię życia, podczas gdy jednoznaczność i brak sprzeczności mają charakter jednostronny i dlatego nie są w stanie wyrazić tego, co niepojęte” (C. G. Jung, Psychologia a religia, Warszawa 1970, s. 227-28).

Chrześcijanie uważają, że naśladują Jezusa zwanego Chrystusem, niektórzy z nich mają nawet Jego stygmaty, ale ich świadomość jest bardzo daleka od ich wzoru. Często słyszy się nieuzasadnioną dumę z tego, że idee Nazarejczyka porwały i odmieniły Cesarstwo Rzymskie, a następnie wszystkie ludy Europy. Gdy jednak spojrzymy na historię Europy bez „różowych okularów”, to sami przyznamy, że nie różniła się ona, w zasadniczy sposób, od historii Azji, która w swojej większości Chrystusa odrzuciła. Historia Europy to pasmo nieustannego mordowania się chrześcijan przerywanego krótkotrwałymi traktatami pokojowymi – nie ma praktycznie żadnej ohydy, której by nie wyrządził chrześcijanin drugiemu chrześcijaninowi. Historia Europy to, pamiętając wiek dwudziesty, katolicki ksiądz Tiso najeżdżający z bezbożnikami – Adolfem Hitlerem i Józefem Stalinem – katolicką Polskę, to zasieki z drutów kolczastych obozów koncentracyjnych, to kapłani błogosławiący wojska niemieckie i kapłani błogosławiący wojska polskie do tego, by wzajemnie się one mordowały, to ekspansja i terror chorwackich katolików wobec swoich prawosławnych braci, mordowanych z takim okrucieństwem, którego nie zaobserwowano nawet wśród zwierząt. Szok! Trudno uwierzyć, że kiedykolwiek, w historii Europy, jakikolwiek naród naśladował Chrystusa. Powie ktoś, że utworzono zakony, wybudowano klasztory, a wielu ludziom udało się pozostać, w tym wszystkim, kimś przyzwoitym. Ale to samo udało się w Azji – bez tej całej otoczki! Uważam, że historia – oczywiście nie w sposób identyczny – potoczyłaby się podobnie, gdyby w Cesarstwie Rzymskim zwyciężył mitraizm. Nie należy jednak „płakać nad rozlanym mlekiem”, ale korzystając z najnowszych osiągnięć biblistyki i „Jezusa historycznego”, odkryć i na nowo przemyśleć sposób, w jaki powinno się naśladować starożytnego Żyda. Na pewno nie poprzez plucie w oczy, na pewno nie poprzez rozdanie swojego majątku, na pewno nie poprzez brak jakichkolwiek śladów autorefleksji, na pewno nie poprzez potępianie wszystkich dookoła i wskazywanie na samego siebie. Te elementy Jezusowego nauczania są świadectwem Jego epoki, sprowadzanie ich do naszych czasów nie jest uzasadnione. Od tamtego okresu minęło dwa tysiące lat, a Jezus – zarówno u synoptyków i Jana – mówił, by iść do przodu. Wszyscy o tym zapomnieli i zatrzymali się – wciąż wpatrując się w treść dokumentów, które oddziela od współczesności ogromna przepaść czasu.

W sekcji drugiej staniemy przed trudniejszym zadaniem, ponieważ będziemy starali się ustalić – jak dalece, oczywiście, jest to możliwe do ustalenia – korzystając z prac wybitnych biblistów (na barkach gigantów widzimy dalej): jakie jednostki chorobowe są tymi demonami, które pustoszyły Galileę w początkach pierwszego wieku? Kim był „demon niemowy” (Mt 9, 23)? Kim był demon, który nie pozwalał się kobiecie wyprostować (Łk 13, 11)? Dlaczego „gorączce” można było rozkazywać? Dlaczego demony lubiły miejsca bezwodne? Za pomocą skalpela krytyki oddzielimy mit od prawdy, chociaż jest to zadanie niezwykle trudne, ponieważ w Ewangeliach mit i historia tworzą nierozerwalną (wydawałoby się) całość. Będziemy przede wszystkim empirykami i przyjmiemy fenomenologiczny punkt widzenia. Do opisów religijnych cudów podejdziemy z punktu widzenia nauk przyrodniczych, nie zaś teologicznych. Ograniczymy się do obserwacji zjawiska i powstrzymamy się od wyrażania swoich perspektyw metafizycznych. Nie będę również naruszał w żaden sposób takich poglądów, jeśli je ktoś przyjmuje, ale ja sam nie roszczę sobie prawa do ich poprawnego zastosowania.

Święta Rodzina pokiereszowana

W okresie bożonarodzeniowym, zwłaszcza w święto Świętej Rodziny, wielu z nas słyszy w kościołach, że Rodzina z Nazaretu to dla współczesnych chrześcijan wzór do naśladowania. Może kaznodzieja odwoła się do papieża Leona XIII, który zatwierdzając to święto, napisał: „Niewątpliwie jaśniała w tej Rodzinie wzajemna miłość, świętość obyczajów i pobożne ćwiczenia – jednym słowem wszystko, co rodzinę może uszlachetnić i ozdobić, aby dać na wzór naszym czasom”.

Może powoła się na bliższego nam Jana Pawła II, który wskazywał, że współczesne rodziny powinny wpatrywać się w Świętą Rodzinę, aby z przykładu Maryi i Józefa, z miłością opiekujących się Wcielonym Słowem, czerpać potrzebne wskazania dla codziennych życiowych wyborów. Jeśli będzie to ksiądz krytyczny wobec współczesnych przemian w życiu rodzinnym, to powie, że Józef, Maryja i Jezus to wzorzec rodziny pełnej, w której są rodzice nierozwiedzeni, nie tej samej płci, są dzieci narodzone po ślubie, nie za pomocą metody in vitro itp. Jeśli do tego dodamy obraz stajenki betlejemskiej rozświetlonej delikatnym światłem, ze zwierzątkami, aniołami, dziećmi w pasterskich strojach, królami, to będziemy mieli obrazek Świętej Rodziny niczym ze świątecznych reklam.

No dobrze, czasem może i przesładzamy, ale ostatecznie niczego to nie zmienia, bo jak się zdejmie stajenkowy lukier, to ukaże nam się wzór miłości i relacji rodzinnych. Czy jednak nie jest tak, że ten wzorzec trochę nie przystaje do wzorca rodziny przedstawianej w nauczaniu Kościoła? Często propaguje on model rodziny wielodzietnej, co jest ze wszech miar słuszne w obecnej sytuacji demograficznej, a także ze względów pedagogicznych, bo wychowanie jedynaka jest trudną sztuką. Tymczasem Jezus jest jedynym dzieckiem (przynajmniej taka jest nauka Kościoła, są bowiem badacze, którzy uważają za przesądzone, że Jezus miał rodzonych braci i siostry), co prawda wychowującym się wśród rówieśników, ale  jedynakiem. Świętą Rodzinę trudno też uznać za rodzinę pełną, przynajmniej od pewnego momentu. Oto bowiem Józef nagle, nie wiemy nawet kiedy, znika z tej rodziny. W czasie publicznej działalności Jezusa już nie jest wspominany (ostatni raz występuje w Ewangelii, gdy Jezus ma dwanaście lat). Nie wiadomo, kiedy umarł, ale był zapewne czas, kiedy nie było go przy Maryi. Jest też problem z poczęciem Jezusa, gdy Józef postanawia „oddalić Maryję”. Święta Rodzina nie jest też rodziną wielopokoleniową, bo Jezus nie ma żony ani dzieci, a Maryja ostatecznie musi „dożywać” u obcych. Wprawdzie jest to przyjaciel Jezusa, jednak mimo wszystko obcy. Jaki to zatem wzór chrześcijańskiej rodziny, skoro właściwie wszystko jest w niej inaczej niż w modelu propagowanym przez Kościół?

Historia Świętej Rodziny (ta przedstawiona w Ewangelii) wcale nie była usłana różami i ociekająca lukrem, jak skłonni jesteśmy uważać, patrząc na stajenkę betlejemską. Najpierw problemy z „niebieskim” ojcostwem Jezusa, dylematy Józefa, potem wyprawa do Betlejem i kłopoty ze znalezieniem noclegu, poród w niezbyt sprzyjających warunkach, wizyta zgrai pasterzy (tak, to wcale nie byli słodcy pastuszkowie z jasełek, ale nieokrzesane draby). Potem pojawienie się nieznanych mędrców, których być może Święta Rodzina w ogóle nie rozumiała; ucieczka do Egiptu przed prześladowaniami Heroda, który też nie był safandułą z jasełek. Następnie zagubienie Jezusa w Jerozolimie (rodzice jedynaka mogą sobie wyobrazić, co to oznaczało dla Maryi i Józefa), w końcu śmierć Józefa. Potem działalność Jezusa, którego jedni uważali za Mesjasza, a inni za wariata (czy pod wpływem tego wszystkiego Maryja nigdy nie zwątpiła w Jego misję?). Do tego w końcu haniebna śmierć jedynego Syna na krzyżu pośród bandytów. Czy to ta wyidealizowana rodzina z betlejemskiej stajenki?

Chyba trochę przekręciliśmy ideę św. Franciszka – uważanego za twórcę pierwszej szopki (Greccio we Włoszech, rok 1223) – który chciał „uczcić pamięć o narodzinach owego Dziecięcia… pokazać niewygody i wyrzeczenia, jakie musiało znosić złożone w żłobie, leżąc w sianie w obecności wołu i osła”. Franciszek pragnął przekonać, że Jezus miał rzeczywiste ciało i rodzi się w każdej Mszy (dlatego kazał ją odprawiać w szopce). My dzisiaj żadnych specjalnych niewygód nie widzimy, nie mówiąc już o tym, by tak jak bracia prawosławni, którzy na ikonie Narodzenia Jezusa Chrystusa przedstawiają Dzieciątko w żłobie bardzo przypominającym grób i w pieluszkach przypominających opaski pogrzebowe, widzieć we Wcieleniu zapowiedź śmierci. Nie przychodzi nam na myśl, by tak jak prawosławni na obliczu Józefa malować wyraz niedowierzania i przedstawiać go jako kuszonego przez diabła. Z kolei Maryja to dla nas zawsze piękna panienka ze stajenki, chociaż w chwili śmierci Jezusa mogła mieć około 50 lat, a więc jak na ówczesne standardy sporo.

Czy więc szopki betlejemskie nie odbierają nam realności Świętej Rodziny, przez co zupełnie nie przystaje ona do naszego życia i trudno ją nam traktować jako wzór życia rodzinnego? A gdybyśmy tak dostrzegli w niej rodzinę doświadczoną cierpieniem, ciężkimi przeżyciami – jednym słowem, rodzinę pokiereszowaną? Taką jak nasze rodziny, naznaczone prześladowaniami (na przykład w krajach niechrześcijańskich), utratą bliskich, potępieniami i niezrozumieniem, oskarżeniami i różnymi życiowymi dramatami? Rodzinę doświadczoną, jednak trzymającą się razem, rodzinę pokonującą dzięki miłości życiowe trudności w drodze do Ojca? Czy taki obraz tej rodziny nie stałby się nam bliższy?

W betlejemskich szopkach warto więc nie mościć Dzieciątku zbyt wygodnego posłania z sianka. Dzięki temu dostrzeżemy więcej.

Zmieniona wersja tekstu opublikowanego w Deon.pl: http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,416,swieta-rodzina-pokiereszowana.html

Kimże On jest? / Mk 1,27/

            Pieśń o przedwielkanocnym Jezusie.
Zaczęło się wszystko od chrztu Jezusa przez Jana / Mk 1,9 –11/.
Królestwo niebieskie u Jana znakiem sądu / Mt3,2 – 11/.
Królestwo Jezusa znakiem miłosierdzia i miłości / Mt 5,3 n./.
Ale już postępowanie Jezusa jest zaskakująco nowe:
Jezus obcuje z grzesznikami i kultowo nieczystymi / Mk 2,16/.
Łamie żydowskie prawa dotyczące szabatu / /Mk 2,23 n./.
Nie przestrzega przepisów odnoszących się do czystości / Mk 7,1nn/.
Nic dziwnego że z Niego szydzą:

„Żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników” / Mt 11,19/.
A celnicy to nie są „porządni obywatele”.
To zdziercy kolaborujący z rzymskim okupantem.
Również dla nich Jezus przyszedł na świat / Łk 15,1/.
Także dla nich przeznaczone jest Jego przesłanie.
Bóg jest Bogiem wszystkich ludzi / ŁK 14,15 – 24/.
On „ sprawia, że słońce wschodzi nad złymi i nad dobrymi” /Mk5,45/.
Dlatego orędzie Jezusa od początku wywołuje fascynację Mt 7,28 – 29/.

Ale także powątpiewanie, zgorszenie i nienawiść/ Łk 4, 28 – 30/.
Dla uczonych w Piśmie było skandalem i bluźnierstwem /Mk 2,7/.
Wygodniej im było nie widzieć ani słyszeć.
Czy człowiek może odpuścić paralitykowi grzechy ? /Mk 2,1 –12/
Jak to pogodzić z żydowską wizją sprawiedliwości Boga?
Jezus musiał im się wydawać fałszywym prorokiem.
A za to według Prawa groziła kara śmierci / Pwt 18,20/.
Gwałtowny koniec Jezusa to konsekwencja Jego wystąpienia.

Śmierć na krzyżu z wyrytym napisem „ Król żydowski” / Mk15,26 par/.
Czy sam nazywał się Mesjaszem – Królem? Nie.
Czy wywołał jakiś ruch i mesjanistyczne nadzieje? Tak.
Dlatego został ukrzyżowany jako polityczny rebeliant.
Ale Jezus nie był politycznym mącicielem.
Przykazanie miłowania nieprzyjaciół wyklucza taką interpretację /Mk 5,39 –48/.
Rewolucją Jezusa jest bezgraniczna miłość w świecie egoizmu i przemocy.
Kimże On jest i co to za nauka ? /Mk 1,27/.

Herod prześmiewa się z Niego jak z klowna / Łk 23,6 –12/.
Najbliżsi krewni sądzą, że odszedł od zmysłów / Mk3,21/.
Ludzie mówią, że to Jan Chrzciciel powrócił.
A inni widzą w Nim proroka Eliasza /por. Mk 6,14 – 16; 8,28 par./
Czy jest marginalnym Żydem, żyjącym w świecie starotestamentowym?
Faworyzującym marginalne tradycje judaizmu / zakaz rozwodu, celibat…/?
I wcale nie urodzonym w Betlejem ale raczej w Nazarecie?
Nic nie znaczącym w historii Izraela, wyrzuconym na jej margines?

Jezus różni się od Jana Chrzciciela; idzie do ludzi i żyje z nimi / Łk 8,1/.
Nie gardzi poczęstunkiem bogaczy, ani pomocą usługujących kobiet / Łk 8,2 n. /.
Nie przestrzega religijnych nakazów z prawowierną poprawnością / Mk 3,1 – 6/.
Różni się od faryzeuszy, a tym bardziej od saduceuszy.
Absorbuje Go całkowicie pełnienie woli Ojca niebieskiego. / Mt 26,39 – 42/.
Charakteryzuje go zaangażowanie, surowość i radykalizm. / Mt 18, 23 – 35/.
Wszystko stawia na jedną kartę, na Boga, „ swego Ojca”./ Łk 10,21 – 22/.
To prowadzi Go do zerwania ze swą rodziną /Mk 3,20 n, 31 – 35/.

I czyni Go bezdomnym na tym świecie / Mt 8,20/.
Pośród swoich uczniów jest jak sługa; / Łk 22,27/.
Nie gardzi nawet najniższą pracą niewolniczą / Łk 22,26 n./.
Nie przyszedł, aby mu służono, lecz żeby służyć / Mk 10,45/.
Sam ubogi, jest wrażliwy na udręki ludzi biednych / Mt 9,36/.
Szuka błądzących, odepchniętych i zagubionych / Łk 15/.
Zatopiony w samotnej modlitwie do swego Ojca / Mk 1,35; 6, 46 i in./.
Jest człowiekiem dla innych; Człowiekiem od Boga i dla Boga.

Naucza jak Rabbi i toczy dysputy o interpretację Prawa.
Proszony jest o jurydyczne rozstrzygnięcia / Łk 12,13 –14/.
Ale nie jest zawodowym teologiem kanonistą.
Naucza jednak z niezwykłą mocą i autorytetem / Mk 1,22.27/.
Kimże On jest? Czy zatem jest prorokiem? / Mk1,27/.
Za proroka uważali Go ludzie / Mk 6,15; 8,28 i in./.
Również Jego uczniowie widzieli w Nim proroka / Łk 24,19/.
Sam Jezus stawiał się wśród proroków / Mk6,4; Łk13,33; Mt 23,31 – 39/.

Ale mówił, że już Jan Chrzciciel jest większy od proroka.
I że większy od Jana jest najmniejszy w Królestwie Bożym / Mt 11,9 – 11/.
To Kimże jest ten, który uważa się jeszcze większym?
Jezus jest prorokiem, który przewyższa wszystkich innych.
Wypełnia Go Duch Boży i głosi słowo ostateczne / Mk 3,28 n; Mt 12,28 i in./.
Duch wygasł po epoce proroków i oczekiwany był u kresu.
Jeśli Jezus jest prorokiem eschatologicznym, to czas ten już nadszedł.
Bóg przełamuje swe milczenie i w Jezusie daje znać o sobie.

Nadejście to było szokiem, inne zupełnie, niż sobie wyobrażano.
Punktem zwrotnym w dziejach świata miała być garstka ludzi?
Ludzi biednych i prostych, ludzi o wątpliwej reputacji?
A do tego te „skandaliczne” wystąpienia Jezusa !
Co to za prorok, który łamie prawo i obcuje z grzesznikami?
Czy w taki sposób działa i przemawia Bóg Izraela?
Dlatego zarzucano Jezusowi, że ma w sobie złego ducha / Mk 3,22 n/.
Jezus od początku był znakiem sprzeciwu.

Wymagał podejmowania trudnych decyzji i zawierzenia. / Mt 10,34 – 39/./.
Jego wezwanie: „Pójdźcie za Mną” / Mk 1,17/ brzmi niczym rozkaz.
Jezus powołuje swych uczniów; „By byli z Nim” / Mk3,14/.
Łączy ich pełna wspólnota losu i zerwanie innych więzi / Mt 10,24 n/.
Włącznie z ryzykiem utraty nawet życia /por. Mk 8,34/.
Poprzez Jezusa prostaczkowie nawiązują relację z Bogiem / Łk 10, 21 – 22/.
Lecz przywiązani do wygód, obowiązków, bogactwa, odchodzą,
I wcale nie usiłuje zatrzymać zniechęconych / Łk 9,57 – 62 par, Mt 19,16 – 22/.

***
Z jednej strony już w Jezusie przedwielkanocnym mamy do czynienia z Bogiem i Jego Królestwem; w Nim spotkać się można z miłosierdziem Boga ale i Jego sądem; w Jego osobie panuje Bóg, Jego słowo i miłość. To o wiele ważniejsze niż wszelkie tytuły określające jego godność.
A z drugiej strony Jezus przekracza wszelkie sądy. Jest jedynym, niepowtarzalnym fenomenem. Jest i pozostanie tajemnicą. Jeżeli pogłębiamy z Nim relację, zbliżamy się do poznania tej tajemnicy. Ale to już jest możliwe tylko w perspektywie teologicznej i mistycznej. Naszym ostatecznym powołaniem jest widzenie „ twarzą w twarz” / 1 Kor 13,12/. A to dokona się, gdy Duch doprowadzi nas do „całej prawdy” / J 16,13/.