Wszystkie wpisy, których autorem jest Robert Koss

Mgr teologii w zakresie apologetyki. Emeryt mieszkający na Mazurach.

Ojciec Yves Congar – życie dla Prawdy

Niedawno ksiądz dr Grzegorz Strzelczyk pytał na Facebooku: Kto ma mój egzemplarz Congara „Prawdziwa i fałszywa reforma w kościele” (PL)? I otrzymał odpowiedź: Dobrze, że zginęła. Modernistów lepiej nie czytać… O. Iwo Congar był nie tylko prawdziwym modernistą z krwi i kości, ale także architektem współczesnego kryzysu Kościoła i wiary (powszechnie nazywanego posoborową wiosną). A liberałem był dlatego, że modernizm jest przede wszystkim religijnym liberalizmem.
Ponieważ tego typu anonimowych wypowiedzi o francuskim teologu można znaleźć w internecie więcej, chciałbym przypomnieć sylwetkę tego wybitnego dominikanina.

Yves Congar na trwałe wpisał się w rozwój eklezjologii, ekumenizmu i laikatu, jednak wcześniej przeszedł długą drogę osobistych kłopotów z Rzymem. Zaczęły się one już w 1937 roku, kiedy wydał książkę Chrietiens desunis . Zarzut dotyczył wypowiedzi, iż podziały chrześcijaństwa zubożyły Kościół i zmniejszyły jego siłę. Zdaniem Congara, oczywistą jest rzeczą, ze brakuje czegoś naszemu Kościołowi, by mógł się stać w pełni katolicki! Wspólnoty powstałe z Reformacji, oddzielając się od Rzymu,, zabrały „coś” ze sobą.( J. Puyo, Rozmowy z ojcem Congarem, 1981).

Zaczęły się także kłopoty ze zdrowiem. Pomimo postępującej choroby (stwardnienie rozsiane) Congar w czasie wojny  walczył na froncie w stopniu porucznika. Dostał się do niewoli niemieckiej, z której parokrotnie próbował uciekać. Po powrocie do Francji zaangażował się w działalność pisarską, popierał rozwój nowych ruchów kościelnych, stanął po stronie księży robotników i laikatu. Pod koniec 1947 roku ponownie zaczyna dostawać ostrzeżenia, a potem upomnienia i groźby ze strony Rzymu. Nie podobała się Rzymowi Jego przekonanie o konieczności powrotu do źródeł Objawienia, (szczególnie do Ojców Kościoła), wytykano mu także jego eklezjologię ”ludu Bożego” z aktywnym udziałem wszystkich chrześcijan w życiu Kościoła. W roku 1950 ukazała się encyklika Humani Genesis skierowana przeciw temu wszystkiemu, co nazywano wówczas „nową teologią”. Zadała ona cios wszelkim postępowym teologicznym pracom badawczym. W tym czasie Congar przygotowywał do publikacji książkę Prawdziwa i fałszywa reforma w Kościele. I chociaż książka ukazała się i nigdy nie została potępiona, to nie pozwolono mu jednak na ponowne jej wydanie i na tłumaczenia. Nastąpiły lata osamotnienia i tułaczki. Następną książkę Congara Tajemnica świątyni czytało siedmiu cenzorów i długo nie dopuszczano do druku. Zarzucono mu, że za mało poświęcił miejsca hierarchii, a za dużo tajemnicy zamieszkiwania Boga pośród Jego ludu od Księgi Rodzaju aż po Apokalipsę. Dominikanin musiał opuścić Francję z zakazem wykładania. Zabroniono mu odwiedzania kolegiów, oraz wszelkiej działalności ekumenicznej. Rehabilitację przyniósł mu dopiero pontyfikat Jana XIII, który powołał go na członka komisji przygotowującej Sobór Watykański II, a następnie na stanowisko oficjalnego eksperta – doradcę Ojców Soborowych.

Dużo pracowałem przygotowując większość tekstów soborowych:  „Lumen Gentium”, a zwłaszcza drugi rozdział tej konstytucji: „Gaudiam et spes”, „ Dei Verbum”—tekst o objawieniu; teksty o ekumenizmie, o wolności religijnej, deklaracje o religiach niechrześcijańskich, o misjach. Dużo pracowałem w komisji kleru, która opracowała tekst „Presbiterium Ordinis”. Ojcowie soborowi jakby zapomnieli o księżach…księża potrzebują aby im powiedziano, kim są i jaka jest ich misja w dzisiejszym świecie. Tekst ten jednak zatrzymuje się w pół drogi. Cała praca Soboru została doprowadzona do jakiegoś półmetka…Nie można było iść dalej, by nie tworzyć rozłamów…z drugiej strony nie chciano doprowadzić do sytuacji, by jedna „ szkoła” triumfowałaby nad drugą…Bardzo wyraźnie się to uwidoczniło na przykład w sprawie kolegialności. Ostatecznie nie żałuję tego, gdyż dopiero praktyka kolegialności wykaże, jak daleko może sięgać podział odpowiedzialności”( Tamże).
(Słowa te wydają się być prorocze. Papież Franciszek nieustannie podkreśla, jakie znaczenie ma kolegialność a w tym synodalność Kościoła dla całej ludzkości).

W pracy Prawdziwa i fałszywa reforma w Kościele Yves Congar przedstawił tezę, że w rozwoju Kościoła, który zmierza do realizacji Bożego planu zbawienia, Tradycja nie wyklucza reform. Reforma jest elementem nieodzownym, jednak nie może prowadzić do rozłamu. Podkreślał, ze chodzi mu o reformę w Kościele, a nie reformę pielgrzymującego Kościoła. Congar nie był zwolennikiem tych reformatorów, którzy byli gotowi dokonywać nieprzemyślanych, zbyt pośpiesznych i stronniczych adaptacji Kościoła do współczesnych czasów. Nie był także stróżem skostniałego systemu, często uznającym formy względne za ostateczne. W tym sensie nie był ani konserwatystą ani liberałem wśród teologów. Reformy w Kościele miały według niego nieść nadzieje na to ,, by Kościół, przystosowując się do nowych czasów, stał się bardziej czytelnym znakiem zbawienia”. Takim znakiem w wymiarze świadectwa wiary byli dla niego współcześni święci, np. Teresa od dzieciątka Jezus czy Karol de Foucauld.

J. Puyo niegdyś pytał: Jest Ojciec w Kościele współczesnym jedną z osobistości znaczących. Czy czuje się Ojciec niekiedy niewolnikiem roli, jaką Ojciec odgrywa?– Y.Congar odparł : Moja rola polega na tym, aby być świadkiem tradycji wśród przemian. A tradycja jest czymś zupełnie innym niż mechaniczną afirmację i powtórką przeszłości. Jest ona aktywną obecnością zasady w całej swej historii (Tamże).

Zdumiewająca jest aktywność i dokonania na polu teologii człowieka, który już od czasu Soboru Watykańskiego poruszał się o kulach, a w następnych latach na wózku inwalidzkim. W 1994 roku Jan Paweł II na pół roku przed śmiercią obdarzył Y. Congara godnością kardynalską. Wybitny teolog zdążył jeszcze ukończyć fundamentalne trzy tomowe dzieło Wierzę w Ducha Świętego.

Dobry Papież

Kiedy byłem małym chłopcem zmarł Pius XII, ostatni papież tytułujący siebie namiestnikiem Jezusa Chrystusa. Na ekranie telewizora „Wisła” ( tubie propagandowej wczesnego PRL) pokazywano obłudnie papieża błogosławiącego wojska Wermachtu. Niewiele z tego wszystkiego rozumiałem. Msza święta  jawiła mi się  przecież jako dziwne przedstawienie w niezrozumiałym języku. Obowiązywała nadal teza Piusa XII, która wskazywała na identyczność Mistycznego Ciała Chrystusa z Kościołem Katolickim, wyłączając z tej relacji inne Kościoły chrześcijańskie. (Encyklika Mystici Corporis Christi z 1943 roku). Czyli protestant lub prawosławny, choćby posiadał dary wiary i miłości i był umiłowany przez Boga, nie był częścią Ciała Mistycznego Chrystusa!

A jednak wraz z wyborem nowego papieża szła wielka zmiana. Przez długi wieki Kościół był pojmowany jako nadprzyrodzone imperium rzymskie, na czele którego stał papież jako władca absolutny, po nim następował stan wyższy biskupów i kapłanów, a na samym dole znajdowali się wierni i bierni podwładni. Jan XXIII zwołał Sobór Watykański II, który zmienił ten paradygmat. „Dobry Papież” sprostował błędy swego poprzednika niemal we wszystkich zasadniczych kwestiach: ekumenizmu, reformy liturgii, wolności wyznania, stosunku do współczesnego świata i stosunku do judaizmu. Charakter Jana XXIII dobrze ilustruje następujące zdarzenie: Kiedy zobaczył na filmie martwe ciała Żydów z Buchenwaldu i Auschwitz, przeraził się i powiedział: Jak to możliwe? To mistyczne ciało Chrystusa ( Greg Tobin, Dobry Papież, s. 277).

Za pontyfikatu tego świętego papieża do łask wrócili postępowi teologowie, ( Y. Congar, H. de Lubac i inni ), których wizja Kościoła kwestionowała system piramidalny, zhierarchizowany i jurydyczny. Mieli oni duży wpływ na powstanie pierwszych rozdziałów Konstytucji o Kościele. Teraz zapisy o hierarchii zostały poprzedzone stwierdzeniem, że Kościół to przede wszystkim „Lud Boży” – rozumiany jako wspólnota braci w wierze. Ci, którzy zajmują stanowiska kościelne, nie stoją ponad Ludem Bożym, ale są jego częścią i nie są panami, ale sługami,

Siłą napędową Soboru niewątpliwie była wielkość Jana XXIII. Nawet po jego śmierci często odwoływano się do jego ducha, do jego intencji, nawet jeśli On sam nie zdążył ich sprecyzować. Siłą opóźniającą prace Soboru byli ludzie z Kurii i Świętego Oficjum. Choć nie byli zbyt liczni, udawało im się stworzyć wrażenie, że stanowią połowę. Teologią tych katolickich transów zawsze była scholastyka, uprawiana w kolegiach rzymskich, niedopuszczająca do najmniejszej ewolucyjnej zmiany. To system tak zwarty, że zmiana choćby jednego słowa mogła doprowadzić do zawalenia się wszystkiego. Już w stosunku do pierwszego rozdziału Konstytucji Lumen Gentium opozycja nie zgadzała się na słowo „misterium”. Chciała zastąpić słowo to słowem „natura”. Nie dostrzegała głębi tego biblijnego słowa, widziała w nim brak elementów racjonalnych i jurydycznych. Podobnie było z drugim rozdziałem Konstytucji noszący tytuł De populo Dei. Zgłaszano sprzeciw wobec tytułu O Ludzie Bożym, które chciano zastąpić sformułowaniem O statucie równości i nierówności członków w Kościele. To miało ustawić ludzi ponownie w ramach hierarchicznej piramidy.

Ścierały się zatem dwie koncepcje Kościoła a ostatecznie dwie koncepcje Boga. Dla tradsów Bóg jest najwyższy rządcą świata shierarchizowanegi i statycznego. Dla zwolenników Kościoła otwartego jest On Bogiem żywym, Bogiem historii. Istnienie świata jest w tym drugim ujęciu historią zbawienia, a nie stworzeniem powołanym do istnienia raz na zawsze. To dzięki zdecydowanej postawie Jana XXIII zwyciężyła koncepcja pierwsza. Niestety, Dobry Papież zmarł już po pierwszej sesji Soboru. W następnych rozdziałach Konstytucji szybko doszło do kompromisu. Już w trzecim rozdziale przywrócono starą strukturę hierarchiczną, w tym tezy o nieomylności „powszechnego” magisterium i o papieskim prymacie.

Dziś już wyrosłem z wieku dziecięcego i potrafię krytycznie spojrzeć na rzeczywistość Kościoła. Pomimo upływu pół wieku nadal krzyżują się ze sobą dwie drogi. Ale ostatnio wraz z wyborem Franciszka wyraźnie zarysowała się jeszcze jedna droga. Czym jest Kościół  dla Papieża Franciszka? Synodalność jest drogą, której Bóg oczekuje od Kościoła trzeciego tysiąclecia – powiedział Franciszek we wrześniu 2015r. na spotkaniu poświęconym upamiętnieniu 50 rocznicy utworzenia Synodu Biskupów. Przypomniał, że „synod” znaczy po grecku „wspólna droga”. Jest to pielgrzymowanie razem wiernych świeckich, pasterzy Kościoła i Biskupa Rzymu. Dla Franciszka Lud Boży jako całość jest nieomylny w wierze. Droga synodalna zaczyna się od słuchania Ludu, który  „uczestniczy także w prorockiej funkcji Chrystusa”. Dalej droga ta jest słuchaniem pasterzy Kościoła. Poprzez ojców synodalnych biskupi są autentycznymi stróżami, interpretatorami i świadkami wiary całego Kościoła, którą muszą umieć uważnie odróżnić od zmiennych często prądów opinii publicznej.

W dokumencie kończącym prace ostatniego Synodu wielokrotnie powtarzają się dwa słowa – rozeznawanie i towarzyszenie. Rozeznawanie to modlitewny proces podejmowania decyzji, w którym nie tylko bierzemy pod uwagę Słowo Boże i nauczanie Kościoła, ale również sposób, w jaki Bóg działa w każdym z nas indywidualnie. Zastanawiamy się , jakie natchnienia i impulsy mogą pochodzić od Pana Boga , a które mają innego autora. W rozeznawaniu używamy zarówno naszego serca, jak i rozumu. Synod Franciszka przypomniał o potrzebie takiego działania, zwłaszcza jeśli chodzi o tak złożone kwestie jak rodzina. Synod przypomniał również o potrzebie towarzyszenia ludziom. Papież nieustannie  zachęca biskupów i księży,  by nie zamykali się na innych ludzi, oraz przypomina, by ci, którzy prawdziwie podążają za nauką Kościoła, nie skupiali się wyłącznie na literze prawa, ale na Duchu. Ludzie znaczą więcej niż idee.

Bóg sumienia

Ponure zaułki Tower of London. Zamyślam się nad losem sir Tomasza Mora więzionego i straconego na Tower Hill z rozkazu Henryka VIII w 1535 roku. Przypominam sobie z wykładów ks. Prof. Jana Pryszmonta słowa, że „sumienie to osąd czynu dokonanego”. Tak rozumiane sumienie pozostawił Tomasz do przemyślenia swemu przyjacielowi królowi. Dla Tomasza Mora sumienie to głos Boga, w który całe życie wsłuchiwał się i za którym podążał. Wiąże się z poczuciem odpowiedzialności, kiedy sumienie popada w konflikt z wymaganiami przełożonych, nie wyłączając przyjaciół.

Św. Tomasz More urodził się w 1478 roku w Londynie. W młodości został świeckim tercjarzem franciszkańskim. Był żonaty, miał czworo dzieci. Wybitnie uzdolniony, szybko został wybrany na członka parlamentu, a następnie awansował na stanowisko Wielkiego Kanclerza. W roku 1532 zrezygnował ze swych urzędów, gdy jako katolik nie mógł poprzeć planów króla dotyczących państwa i Kościoła. W roku 1534 odmówił złożenia przysięgi na akt supremacji, uznający króla głową Kościoła w Anglii. Jego odmowa oznaczała utratę wszelkich przywilejów i skazanie na nędzę swej rodziny.
Czy postąpił słusznie? Zdecydowana większość narodu chociaż opowiedziała się za decyzją króla, to  przecież nie wyparła Chrystusa. Henryk VIII na pewno nie był święty, ale czy byli nimi renesansowi papieże? Tomasz musiał słyszeć o wybrykach Sykstusa IV, Innocentego VIII czy Aleksandra VI Borgii. Za jego czasów tacy papieże jak: Leon X, Paweł III i Paweł IV wychodzili z przesadnymi roszczeniami do pełnej władzy Kościoła. Paweł III zwolnił poddanych króla Anglii Henryka VIII z obowiązku posłuszeństwa, ale ustanowił on także oficjalny trybunał inkwizycyjny, mający na celu tępienie wszelkich przejawów herezji. Wydaje się, że More pamiętał o słowach Pana: Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. A jednocześnie pozostał całkowicie lojalny wobec innych słów: Ty jesteś Piotr, [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą (Mt 16, 18 BT).

Tomasz More nie był zgorzkniałem fanatykiem religijnym pozbawionym poczucia humoru. Powiedział kiedyś w więzieniu do strażnika: Gdybym się uskarżał na mieszkanie i wikt u was, to mnie spokojnie wyrzućcie! Po skazaniu powiedział żartobliwie: Nie mam, moi Panowie, nic więcej do powiedzenia, jak tylko przypomnieć, że chociaż do najżarliwszych wrogów św. Szczepana należał Szaweł, pilnujący szat kamienujących go oprawców, to jednak obaj są ze sobą w zgodzie w niebie. Mam nadzieję, że i my razem tam się zobaczymy. Gdy doszedł do podium, na którym miano wykonać wyrok, powiedział do kata: Proszę, pomóż mi wejść. Potem dodał dowcipnie: Postaram się zejść sam. Gdy znalazł się już na szafocie, uściskał kata i szepnął do niego: Odwagi przyjacielu, nie bój się. Raczej pamiętaj, że mam krótką szyję. Uważaj i uderz mocno. Chodzi o twój honor! Powiedziawszy to, położył głowę na pniu, ale po chwili uniósł ją trochę, aby lepiej ułożyć swą długą brodę. Ona nie dopuściła się zdrady stanu – powiedział żartując – a więc nie musi być ścięta.Autor słynnej Utopii napisał w więzieniu inną książkę – „Dialog o pocieszeniu w przeciwnościach”. Jest ona przepełniona ufną wiarą. Pisze: Nie dbam już o rzeczy tego świata. Całe moje studiowanie jest teraz skierowane na rozmyślanie o cierpieniu i śmierci Jezusa Chrystusa.

Każdy człowiek staje w życiu wobec sytuacji granicznych. Ich świadome przeżycie i doświadczenie pozwala, wg Jaspersa, na odczytanie „szyfrów transcendencji”. Jest także w nas zdolność pozwalająca ujmować swoje czyny pod kątem moralnym i odpowiednio je oceniać. Oczywiście w ostatnich stuleciach wyraz „sumienie” uległ znacznej dewaluacji, na co nałożył się konformizm, konsumpcjonizm i inne znaki czasu. Uległy inflacji również takie słowa jak Bóg, honor, ojczyzna. Św Tomasz jest dla chrześcijanina wzorem dlatego, że zawsze podążał za głosem sumienia. Dla niego każde upomnienie przed podjęciem decyzji ( wyboru) jest wołaniem Boga. Nie jest dobrem to, co korzystne, co podnosi życie na wyższy pozom, tylko dobroć Boga, który nawołuje ludzi by byli lepszymi.

W 2000 roku Papież Jan Paweł II ogłosił Świętego Tomasza More patronem polityków. Warto przypomnieć słowa bardzo aktualne. W Liście Apostolskim Motu proprio czytamy: 1.Z życia i męczeństwa św. Tomasza Morusa wypływa przesłanie, które dociera poprzez stulecia do ludzi wszystkich czasów i mówi im, że sumienie ma niezbywalną godność, jest bowiem — jak przypomina Sobór Watykański II — «najtajniejszym ośrodkiem i sanktuarium człowieka, gdzie przebywa on sam z Bogiem, którego głos w jego wnętrzu rozbrzmiewa» (Gaudium et spes, 16). Gdy człowiek jest posłuszny wezwaniom prawdy, sumienie kieruje nieomylnie jego czyny ku dobru. Właśnie ze względu na swoje świadectwo o prymacie prawdy nad władzą, składane aż do przelania krwi, św. Tomasz Morus jest czczony jako zawsze aktualny wzór wierności wyznawanym zasadom moralnym. Również poza Kościołem, zwłaszcza wśród tych, którzy powołani są, aby kierować losami narodów, jego postać postrzegana jest jako źródło inspiracji dla polityki, która za swój najwyższy cel uznaje służbę człowiekowi… 4. Wiele racji przemawia za ogłoszeniem św. Tomasza Morusa Patronem rządzących i polityków. Jedną z nich jest odczuwana w środowisku polityki i administracji państwowej potrzeba wiarygodnych wzorców, które wskazywałyby drogę prawdy w obecnym momencie dziejowym, gdy mnożą się trudne wyzwania i trzeba podejmować bardzo odpowiedzialne decyzje …Właśnie na polu obrony praw sumienia przykład Tomasza Morusa zajaśniał szczególnie mocnym blaskiem. Można powiedzieć, że w bardzo szczególny sposób doświadczał on wartości sumienia, które jest «świadectwem samego Boga, którego głos i sąd przenikają wnętrze człowieka aż do tajników jego duszy» (Veritatis splendor, 58).

Oby dzisiejsza Europa pielęgnowała wartość sumienia w duchu świętego Tomasza Morusa.

Mała Tereska – prorok Boga miłości miłosiernej.

Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół ( Kol 1, 24) . Św. Paweł wie, że zbawcza męka Chrystusa nie ma żadnych braków i jest w pełni doskonała. Wie także to, że rożne cierpienia trwać będą do samego końca. Jezus cierpiał na krzyżu, ale nie chorował na takie choroby, jak różnorodne odmiany raka, gościec przewlekle postępujący (RZS), HIV czy gruźlica. A przecież jest wielu wspaniałych bohaterów wiary, którzy mimo strasznych cierpień nie wyrzekli się Chrystusa. Życie ich można by nazwać „ ofiarą całopalną”. W tym odcinku chciałbym naszkicować portret św. Tereski od Dzieciątka Jezus, zdumiewającej doktor Kościoła powszechnego, zmarłej w wieku 24 lat na gruźlicę. Pisała na krotko przed śmiercią: „Nie, nie myślałam nigdy, że można tyle cierpieć…nigdy…Nigdy”. Jej radość z wierzenia bez odczuwania radości ( św. Paweł!) pozostaje wyjątkowo pozytywna: „Ja nie umieram, wchodzę w Życie”.

W jej pismach trudno dopatrzyć się krytycznej refleksji nad wiarygodnością Objawienia. Jest tam wiele błędów, sprzeczności i różnych niepotrzebnych upiększeń dodawanych przez kolejnych redaktorów . Na szczęście dziś dysponujemy już tekstem oczyszczonym. Ukazuje on „ małą Tereskę” myślącą obrazowo, a taki język głębiej angażuje podświadomość odbiorcy niż język naukowy . Są w „Dziejach duszy” takie obrazki, które ukazują istotę jej psyche.

Obrazek „piłeczki Dzieciątka Jezus”.
„Od jakiegoś czasu ofiarowałam się Dzieciątku Jezus, jako Jego mała zabawka i prosiłam Go, aby się mną bawił nie jak drogocenną zabawką,…ale jak nic nie wartą piłeczką, którą mógłby rzucić na ziemię, kopnąć nogą, przekłuć, pozostawić w kącie lub też przytulić mocno do serca., jeśliby Mu to sprawiło przyjemność; jednym słowem, chciałam zabawić małego Jezusa, sprawić Mu radość, chciałam oddać się Jego dziecinnym kaprysom. I wysłuchał mojej prośby… ( Dzieje duszy, rozdz. VI).
Nie ma tu naiwnego sentymentalizmu młodziutkiej dziewczyny. Jest natomiast zdumiewająca dojrzałość i chęć poddania się kaprysom Bożego dziecka, a przez to zbliżenia się do Tego, który jest Bogiem.

Obrazek „ windy niebiańskiej”.
Ty wiesz, moja Matko, że zawsze pragnęłam być świętą, ale cóż! kiedy porównuję się ze świętymi, stwierdzam nieustannie, że między nami jest ta sama różnica, jak między niebotyczną górą, a zagubionym ziarenkiem piasku, deptanym stopami przechodniów…chcę jednak znaleźć sposób dostania się do Nieba, jakąś małą drogę, bardzo prostą i bardzo krótką, małą drogę zupełnie nową. Otóż i ja chciałabym znaleźć taką windę, która by mnie uniosła aż do Jezusa, bo jestem zbyt mała, by wstępować po stromych stopniach doskonałych.( Tamże, rozdz. X).
Jej prosta i krótka droga do nieba jakże jest odmienna od dróg innych mistyków i wielkich doktorów Kościoła powszechnego.

Obrazek „ małego pędzelka”.
Gdyby płótno, na którym artysta maluje, mogło myśleć i mówić, nie skarżyłoby się zapewne, że jest nieustannie dotykane pędzlem, nie zazdrościłoby również losu temu narzędziu, wiedząc, że bynajmniej nie pędzlowi, ale kierującemu nim artyście zawdzięcza to piękno, którym zostało przybrane… jestem tym małym pędzelkiem, który Jezus wybrał sobie, by tworzyć swój obraz w duszach… Artyście nie wystarczy tylko jeden pędzel – potrzebuje przynajmniej dwóch; pierwszy jest najpotrzebniejszy, nim robi ogólne zarysy, szybko pokrywa całe płótno; drugi, mniejszy, służy do wykańczania szczegółów… ja zaś jestem tym całkiem maleńkim, którego ( Jezus) następnie raczy używać do wykańczania szczegółów. (Tamże, rozdz.XI).
Mała Tereska miała różne tęsknoty. Pragnęła zostać kapłanem ( postulat ciągle nierealny choć bliższy urzeczywistnieniu), a także misjonarką. Bóg spełnia nadzieje i pragnienia człowieka, a jego tęsknoty ukazują się jako „mała” wiara. Ta mała, pogrążona w kontemplacji mniszka jest patronką misjonarzy i misjonarek. Ona doświadczała Boga miłości, który nam gotuje radość, który nie jest Bogiem z uniesionym palcem karzącej sprawiedliwości.

Św. Teresa z Lisieux jest prorokiem Boga Miłości Miłosiernej. To nie jest wizja Boga surowej sprawiedliwości, lecz Tego, który zesłał swojego Syna do biednych i słabych, którymi jesteśmy my sami. Czy odkrycie „Miłości Miłosiernej”, która jest centrum Ewangelii, nie czyni z niej proroka Boga przyszłości? A może jest to tylko Bóg zapoznany w niektórych kręgach Kościoła? Teresa bliska jest człowiekowi wszechczasów w jego skrywanej tęsknocie za tym, co Transcendentne. Jako mistyczka doświadczyła wiary podwójnie: wiary bardzo mądrej i promiennej ale i najbardziej ciemnej nocy wiary, szczególnie w ostatnich osiemnastu miesiącach swojego życia.
Wszystko to nadaje osobie Teresy pieczęć godności i piękna. Jej duchowość odkrywa wielkość w małości, prostotę w poszukiwaniu tego, co wzniosłe, wreszcie ciepło obecności Ukochanego, dla którego żyje się i umiera.

Jak wiele cichych i pokornych małych świętych skrywają dzisiejsze zakony? Może dzięki ich modlitwom Bóg podtrzymuje nasz świat w istnieniu? Kto to wie?

Bóg serca

W kręgu franciszkańskim XIII wieku wybitną postacią nurtu augustyńskiego był św. Jan Fidanza, zwany Bonawenturą. Czasy w jakich przyszło mu żyć były niesłychanie ciężkie. Mogło się wydawać, że Europa chyli się nieodwołalnie ku upadkowi. Nie tylko Islam pozostawał głównym wrogiem chrześcijan, ale doszli Mongołowie, którzy wtedy okupowali znaczną cześć Europy. Przegrana bitwa pod Legnicą i głowa Henryka Pobożnego zawieszona na wysokiej włóczni miała zastraszyć wyznawców Chrystusa i stać się dla nich przestrogą. Myślę, że Aleppo w Syrii 2016 to analog Legnicy 1210 roku. Ale wówczas miały miejsce jeszcze walki wewnętrzne o panowanie pomiędzy papiestwem a cesarstwem, dżuma, która dziesiątkowała ludność, a także gwałty na katarach i waldensach/

Być może wszystkie te nieszczęścia przyczyniły się do rozwoju mistycyzmu. Wielu szlachetnych chrześcijan poszukiwało zbawienia w mistyce. Wśród nich wybija się wielkością Doktor Seraficki, którego obraz świata duchowego jest nieskończenie piękny.Zastanawiałem się, do jakiego opracowania sięgnąć w przedstawieniu wielkości i niepowtarzalności tego wielkiego myśliciela i mistyka. Mój wybór padł na filozofa francuskiego Etienne Gilsona, jednego z najwybitniejszych znawców myśli Bonawentury. Spróbuję naszkicować myśl Jana Fidanza, ( imię Bonawentura nadał mu św. Franciszek) tak jak ją opisał w Historii filozofii Chrześcijańskiej E. Gilson.

Zdaniem Bonawentury Boga znamy bezpośrednio, gdyż znajdujemy Go we własnym umyśle. Dlatego najwyższym celem naszych dążeń powinna być miłość Boga płynąca z mądrości. To przeciwieństwo teologii negatywnej.
„Owoc wszystkich nauk jest taki: Wszystkie nauki mają wiarę umacniać, Boga czcić, ład moralny wprowadzać i dostarczać pociechy , polegającej na zjednoczeniu oblubieńca z oblubienicą. Dzieje się to przez miłość, w niej Pismo Święte znajduje swój cel, a zatem i każde oświecenie, które z góry pochodzi. Bez miłości czcze jest wszelkie poznanie” ( Coll. In Hex.26).
Filozofia u Bonawentury ma prowadzić do miłującego poznania Boga, a czyni to przy pomocy wiary. Punktem wyjścia wszelkiego poznania jest wiara, by przez nią dojść do widzenia mistycznego. Zostaliśmy stworzeni po to, żeby pewnego dnia ujrzeć Boga, dobro nieskończone i w Nim spocząć. Ugruntowani jesteśmy w swej prawdzie dlatego, że z miłości zdobywamy się na akt wiary, a bierze w tym udział serce ludzkie i cały człowiek wewnętrzny. Filozofia zatem powstaje z potrzeby serca, które pragnie ściślej ogarnąć przedmiot wiary.

Cienka linia biegnie pomiędzy filozofią i teologią Bonawentury. Jeśli filozofia czerpie z wiary wyższe światło i poddaje się mu, to staje się dla człowieka stopniem powrotu do Boga. W tej drodze Doktor Seraficki dostrzegł sześć stopni widzenia. Najwyższe szczeble tej drabiny należą już do poznania mistycznego. Jest to widzenie natchnione przez kontemplację i pogrążone w zachwycie. W nich dusza dochodzi do zjednoczenia z Bogiem. „Wędrówka duszy do Boga”, chyba najbardziej znane dzieło Bonawentury, kończy się słowami:

Pomyśl nad tym, że w pogrążoną w kontemplacji duszę wpisuje się cały wszechświat wraz ze wszystkimi niebieskimi duchami, z których każdy zamyka w sobie swój własny wszechświat, a także wpisuje się w nią promień najwyższy, Słowo, które zawiera w sobie zarówno cały wszechświat, jak i wszystkie duchy razem wzięte. A zatem w pogrążonej w kontemplacji duszy panuje cudowna światłość i cudowna piękność. A więc w ten sposób cały wszechświat, który jest piękny, odbija się w duszy , tworzy zwierciadło i każdy duch jest zwierciadłem; powstaje więc w duszy cudowna wielokrotność , najwyższy porządek, najwyższa proporcjonalność. Piękny jest także wszechświat duchów. Ilekroć w duszy w taki sposób zajaśnieje porządek wszechświata, porządek błogosławionych duchów i porządek promienia nadziemskiego, tylekroć pojawia się w niej cudowna jasność… Jeśli zatem pytasz, jak to się dzieje zapytaj o to łaskę, a nie naukę; pragnienie, a nie zrozumienie; westchnienie modlitwy, a nie refleksję i lekturę; oblubieńca, a nie nauczyciela; Boga, a nie człowieka; ciemność, a nie jasność; nie pytaj światła, lecz pytaj ogień, który wszystko rozpala i przenosi w Boga za pomocą impetu skruszonego serca i rozpalonego do granic miłosnego uczucia.

Całą treść mistyki Bonawentura sprowadza do takiego wyznania człowieka:  Panie, wyszedłem z Ciebie, z Najwyższego, zdążam ku Tobie ku Najwyższemu, i idę przez Ciebie, przez Najwyższego (Gilson, tamże s. 467). To wznoszenie się jest jednocześnie przezwyciężaniem przywiązania do tego, co niskie, bo poznanie inspirowane miłością ma zmierzać do tego , co najwyższe. Obraz świata Bonawentury jest nieskończenie piękny. Czy my posiadamy taka umiejętność czytania w przyrodzie i w ogóle całym kosmosie Bożej Obecności? Czy w zapachu kwiatów i śpiewie ptaków potrafimy przeżyć moment urzeczenia i oczarowania? Jeśli dostrzegamy to piękno i przyjmujemy coraz bardziej do serca, to jest to wznoszenie się duszy do Boga. Czy my dzisiaj potrafimy jeszcze dostrzec „ Boga serca”? Czy nie jest najwyższy czas, aby wszystkim ludziom mówić o pięknym świecie, aby znów zaczęli rozumieć wspaniałość Boga?

Coraz mocniej wierzę — powiedziała młoda Syryjka z Aleppo na modlitewnym czuwaniu ŚDM 2016 — że Bóg istnieje mimo całego naszego bólu. Wierzę, że przez ten ból On uczy nas prawdziwego znaczenia miłości.

Bóg radości i humoru

Kiedy Franciszek przyszedł do Arezzo całe miasto wstrząśnięte było wojną domową i zagrożone całkowitym samozniszczeniem. Zatrzymawszy się na przedmieściu, zobaczył radośnie unoszących się ponad miastem szatanów i skłóconych mieszkańców zmierzających do wzajemnego wymordowania się. Aby owe buntownicze moce powietrzne wypędzić, wydał jakby swojego herolda, br. Sylwestra, człowieka o głębokiej prostocie, mówiąc: – Idź przed bramę miasta i w imię Boga Wszechmogącego rozkaż szatanom na mocy posłuszeństwa, aby stad szybko odeszły. – Prawdziwie posłuszny pobiegł wypełnić rozkaz Ojca, a przystąpiwszy z uwielbieniem przed oblicze Pana, przed bramą miasta zaczął głośno krzyczeć: – W imię Boga Wszechmogącego i na rozkaz Jego sługi Franciszka ustąpcie stąd precz wszyscy szatani. Natychmiast w mieście nastał spokój, a mieszkańcy z wielkim spokojem pogodzili się.( Św. Bonawentura, Życiorys większy św. Franciszka, VI,9).

Krytycy sztuki upatrują w fresku Giotta Święty Franciszek wypędza złe duchy z miasta Arezzo nowy sposób przedstawiania w malarstwie zarówno przestrzeni miasta jak i jego architektury. Czy jednak genialny malarz nie chciał także przekazać nauki św. Franciszka o radości szatanów cieszących się ze skłócenia domowników?
Nie ma powodu, żeby wierzyć w autonomiczną potęgę diabła i lękać się demonów. Diabła nie można też uważać za przyczynę nadużywania wolnej woli przez człowieka, ponieważ nie może on przenikać do sfery jego osobowej i etycznej autonomii –( G.L. Müller, Dogmatyka katolicka, s.157).
Niezależnie od tych zapewnień prefekta KNW żywię przekonanie, że diabły unoszą się nad naszą domową, skłóconą sceną polityczną. I marzy mi się, by papież Franciszek z uśmiechem zakrzyknął w Krakowie: ustąpcie stąd precz wszyscy szatani! Niech w kraju tym zapanuje w pełni franciszkański pokój i dobro.

W przededniu ŚDM powracam myślami do Franciszka z Asyżu, którego niezwykłe życie opromieniało ówczesny padół ziemski. Wczesne źródła franciszkańskie są jedną wielką pieśnią pochwalną ku czci Bożej radości. Ukazują one życie i naukę Biedaczyny, który za pomocą daru nieprzeciętnego komizmu chciał nawracać świat.

Jaki był św. Franciszek?

Był bardzo wymowny, o radosnej twarzy, łagodnego wejrzenia, wolny od gnuśności. Raczej niskiego wzrostu, głowę miał średnio wielką i okrągłą, czoło równe i małe, oczy średniej wielkości, czarne i szczere, włosy ciemne, nos zgrabny, uszy sterczące lecz małe, skromnie płaskie, język łagodny, ognisty i ostry, głos potężny, słodki , jasny i dźwięczny, zęby spójne, równe i białe, wargi drobne i subtelne, brodę czarną, rzadko uwłosiona, rękę bardzo hojną (brat Tomasz z Celano, Życiorys pierwszy).
Franciszek, prawdziwy wzgardziciel pieniędzy, wyrzucając przez okno ciężar metalu, okazał, ze lekceważy je jak proch ziemi…Ojciec wszczął okropną kłótnię i zaprowadził syna przed biskupa miasta, aby przed nim wyrzekł się majątku ojcowskiego. Przyszedłszy do biskupa, natychmiast zdjął swoje szaty i oddał je ojcu. Biskup widząc to, okrył go płaszczem, polecając, aby mu coś dali do okrycia ciała Franciszka. Dano mu więc zniszczony i ubogi płaszcz jakiegoś rolnika.(św. Bonawentura, tamże).

Oczywiście nieobce mu było cierpienie, nosił włosienicę. W muzeum w Asyżu można zobaczyć tunikę świętego w formie wora pokutnego z łatą na łacie. Święci jednak radują się i śpiewają nawet w najtrudniejszych okolicznościach. Źródła podają, ze św. Franciszek podnosił dwa drewienka z ziemi i grał na nich jak na skrzypcach, tańczył i śpiewał. Któż potrafi przedstawić żarliwą miłość, jaką płonął Franciszek? Bowiem, gdy tylko co usłyszał o miłości Bożej, natychmiast ożywiał się, wzruszał i rozpłomieniał…( św. Bonawentura, tamże).
Tej spontaniczności w wyrażaniu radości wiary możemy uczyć się od niego, a także podziwiać dziś u naszych braci Afrykanów, południowców, czy wyznawców niektórych kościołów protestanckich.

Uczył również, iż bardzo należy unikać lenistwa, dlatego ciało swoje nazywał osłem, gdy zaś zauważył, ze ktoś leniwy i błąkający się chce żyć z pracy innych, uważał, ze należy nazwać go bratem muchą, gdyż taki nie robiąc nic dobrego, psuje to wszystko, co zostało dobrze zrobione, i staje się podłym i godnym pogardy przez wszystkich ( św. Bonawentura, tamże).

Znam pewne skostniałe kręgi religijne, gdzie niestosowny jest śmiech i poczucie humoru. Na szczęście więcej jest miejsc takich, w których roztańczone zakonnice potrafią porwać do tańca wszystkich wokół włącznie z biskupem. Humor, podobnie jak trafnie nakreślona karykatura, widzi prawdziwie rzeczy ziemskie i ludzkie w ich ułomności wobec Boga. Poprzez humor godzimy się z tym, że wszystko, co ziemskie, jest niedoskonałe, a przecież kochane przez Boga. Niewątpliwie św. Franciszek obdarzony nieprzeciętnym humorem kochał świat mimo jego niedoskonałości. Jeszcze jeden kapitalny przykład:

…brat Leon z wielkim zdziwieniem zapytał: „ Ojcze, błagam cię na miłość Boską, powiedz mi, co jest radość doskonała?” A święty Franciszek tak rzecze: Kiedy staniemy u Panny Maryi Anielskiej deszczem zmoczeni, zlodowaceni od zimna, błotem ochlapani i zgnębieni głodem i zapukamy do bram klasztoru, a odźwierny wyjdzie gniewny i rzeknie: Coście za jedni? A my powiemy: jesteśmy dwaj z braci waszej — a on powie: Kłamiecie, wyście raczej dwaj łotrzykowie, którzy włóczą się świat oszukując, i okradacie biednych z jałmużny, precz stąd – i nie otworzy nam, i każe stać na śniegu i deszczu, zziębniętym i głodnym, aż do nocy; wówczas, jeśli takie obelgi i taka srogość, i taką odprawę zniesiemy cierpliwie, bez oburzenia i bez szemrania, i pomyślimy z pokorą i miłością, że odźwierny ten zna nas dobrze, lecz Bóg przeciw nam mówić mu każe, o bracie Leonie, zapisz, że to jest radość doskonała…((Kwiatki świętego Franciszka z Asyżu).

Święty Franciszek z humorem chce nam powiedzieć jedno: kiedy jest nam naprawdę źle, to starajmy się wtedy odczuwać radość chrześcijańską. Być może różnica miedzy chrześcijanami a fanatykami religijnymi polega na tym, że chrześcijanin znajduje radość jeszcze tam, gdzie mądrość fundamentalisty już się skończyła. ŚDM są doskonałą okazją ukazania takiej radości odpornej na trudności i utrapienia całemu światu. ŚDM mogą okazać się znakiem, że na świecie istnieje jeszcze coś, co uszczęśliwia nawet wówczas, gdy wszystko dookoła przygnębia. Poświęcenie się Bogu jest niezniszczalną i wieczną radością. To wszystko inne, co się dzieje, jest w zasadzie nieważne. Czyż nie jesteśmy na zawsze zbawieni, uratowani, włączeni w radość Chrystusa?
A kiedy ich błogosławił, rozstał się z nimi i został uniesiony do nieba. Oni zaś oddali Mu pokłon i z wielką radością wrócili do Jerozolimy, gdzie stale przebywali w świątyni, błogosławiąc Boga ( Łk 24,51-52).

Bóg ponad światem

Czy Bóg ma imię? Na podstawie dwóch charakterystycznych tekstów można ukazać Boga doświadczanego jako „najstarszą tajemnicę”, Boga przeżywanego jako przekraczającego wszelkie wyobrażenie.

Mądrość Syracha:

Wiele moglibyśmy mówić, ale do końca byśmy nie doszli,
zakończeniem zaś mów niech będzie: «On jest wszystkim!»
Jeżeli zechcemy jeszcze Go chwalić, gdzie siłę znajdziemy:
Jest On bowiem większy niż wszystkie Jego dzieła.
Panem jest straszliwym i bardzo wielkim,
a przedziwna Jego potęga.
Gdy wychwalać będziecie Pana, wywyższajcie Go,
ile tylko możecie, albowiem i tak będzie jeszcze wyższym,
a gdy Go wywyższać będziecie, pomnóżcie siły,
nie ustawajcie, bo i tak nie dojdziecie [do końca].
Któż Go widział i mógł to opowiedzieć,
i któż Go tak wysławił, jak tego jest godzien? (Syr 43, 27—31).

Hymn do Boga Grzegorza z Nazjansu:

O Ty, nad wszystko najwyższy! Bo jakże inaczej zwać Ciebie?
Jakież Cię słowo wysłowi? Słów braknie, by Ciebie wyrazić.
Jakaż myśl ciebie ogarnie? Daremny jest myśli wysiłek.
Tyś jeden niewysłowiony, boś stworzył wszystko, co mówi;
Tyś tylko sam niepojęty, boś stworzył wszystko, co myśli.
Wszystko, co myśli i co nie myśli, cześć Ci oddaje,
Ku Tobie bowiem zmierzają powszechne wszystkich pragnienia
I wszystkie boleści. Wszystko się modli do Ciebie, wszystko,
Uznając Twoje wyroki, hymn Tobie szepce milczący.
W Tobie wszystko istnieje, Ty wszystko razem ubóstwiasz,
Ty celem jesteś wszystkiego, Tyś jest jednością, wszystkim i niczym,
Nie będąc jednością ni wszystkim. Jak Cię, wieloimienny, zwać będę?
Tyś jeden nieogarniony, jakiż to umysł przeniknie
Nieprzebytą oponę niebieską? Bądź miłościwy,
O Ty, ponad wszystko najwyższy, bo jakże inaczej zwać Ciebie? (w: Andrzej Bober SJ, Antologia patrystyczna, Kraków 1965.)

Dla wielkich Ojców Kapadockich żyjących w IV wieku Bóg ma wszystkie imiona i nie ma żadnego. To postawa charakterystyczna dla jeszcze wcześniejszych myślicieli. Wychodzili z przekonania, że kto pojmuje Boga, to nie wie kim jest Bóg. Jakże bowiem można nazwać Tego, który jest niczym i jest wszystkim? Bazyli Wielki uczył pokory wobec piękna przyrody, a cóż dopiero wobec „najstarszej tajemnicy”, czyli Boga. Grzegorz z Nyssy podkreślał piękno Boga, ale i piękno człowieka, a mimo to miał odwagę ukazywać je jako tajemnicę.

Dyskusja z ateizmem w ostatnich wiekach ukazała, jak bardzo nietrwałe i zagrożone jest nasze pojęcie Boga. Wydaje się, że dzisiejsza teologia wymaga rozumowania ukierunkowanego na tajemnicę, a takie myślenie wymaga dużej pokory wobec rzeczywistości. Dla Grzegorza z Nazjansu jest oczywiste, że nie każdy może uprawiać teologię.
Nie każdą rzeczą jest rozprawiać o Bogu…Nie dla wszystkich, lecz tylko dla doświadczonych i posiadających umiejętność, a jeszcze bardziej dla czystych na duszy i na ciele, lub przynajmniej będących na drodze do oczyszczenia… ( Mowa 27, w: Etienne Gilson, Historia filozofii chrześcijańskiej). Ale już w mowie następnej Teolog mówi o zakresie i możliwości naszego poznania Boga.

Zarówno biblijni jak i kapadoccy myśliciele mieli świadomość tego, że to nie my ogarniamy Boga, ale to on nas ogarnia, czasem w sposób bezwzględny i nieprzewidzialny. Bóg rozpoznaje się nam często jako przyczyna sprawcza naszego stawania się, przejścia ku nieskończoności. Człowiek jest jakby „wiecznym poszukiwaczem” owej prawdziwej nieskończoności, której jednak nie pojmuje, a zatem nie może o niej mówić. Te nasze nieskończone poszukiwania prowadzą ku nieskończonemu Bogu. Ale jak to jest naprawdę z tym szukaniem? Czy przez nie Bóg stanie się znany? A może on nadaje jedynie jedyny sens tym naszym wiecznym poszukiwaniom i dążeniom?

Wydaje mi się, że najpełniejszą odpowiedź daje Grzegorz z Nyssy. Człowiek wiele pojmuje z Boga, ale nieskończenie więcej pozostaje poza tym, co można pojąć. Nasze pojęcia zawsze zawierają jakiś element cielesny. Jakże więc człowiek zmysłowy mógłby wyrazić czystą duchowość Boga? Jednak człowiek wieczny wędrowiec nie może ustawać w drodze. Dla umysłu ludzkiego istnieje tylko jeden sposób poznania Boga: Nigdy się nie zatrzymywać w rozumowaniu. Jednakże i to nieustanne rozumowanie może być niebezpieczne. Są takie granice poznania, których nie wolno przekraczać. Nie jesteśmy w stanie ogarnąć całej rzeczywistości, a nasze sformułowania zmieniają się w czasie.

Bóg nie chce, abyśmy Go całkowicie ogarnęli w tym życiu. Czy nie objawił nam wszystkiego, co jest potrzebne dla naszego zbawienia? Ponieważ Bóg jest nieskończony, to ma nieskończenie wiele tajemnic. Niewiele z nich poznaliśmy. Trzeba wierzyć, że dopiero w niebie Bóg stopniowo objawi nam to wszystko, co w sobie kryje. Ale i tam nie poznamy całkowicie Jego nieskończonej pełni. Każde nasze spełnienie płynące z odkrycia tajemnicy jest zarazem nowym początkiem przybliżenia się do jeszcze głębszego spełnienia. Nasze życie, a także niebo pojmujemy jako ciągłe dynamiczne stawanie się. I w niebie i na ziemi spełnienie tak rozszerza nasze istnienie, że w następnym przebłysku (chwili) będzie ono mogło być jeszcze bardziej wypełnione Bogiem. Bo czy raz na zawsze odnaleziony Bóg byłby nadal naszym Bogiem? Pana Boga szukamy podczas naszego doczesnego wędrowania, ale i w wiecznej szczęśliwości. Jest niezmierzony dlatego, aby Go szukać nawet wtedy, kiedy się Go już znalazło.
***
Znawczyni myśli Grzegorza z Nyssy dr Marta Przyszychowska może łatwo wykazać powierzchowność tego szkicu. Osoby zainteresowane pogłębieniem wiedzy zachęcam do zapoznania się z jej dorobkiem naukowym. Sam nie mam pewności, czy dobrze rozumiem dociekania filozoficzne Kapadocyjczyków. Przecież mam pociechę w tym, że w filozofii ( i nie tylko) wszelkie wyobrażenia i pojęcia są nietrwałe.

Doświadczenie Boga w świecie.

Niegdyś byłem zafascynowany myślą św. Augustyna, a zwłaszcza jego „ Wyznaniami”, w których w sposób genialny przedstawił całą swoją grzeszność, zwątpienie i lęk, dramatyczne przełomy, wzloty i upadki, długą i krętą drogę poszukiwania Boga. Dziś mam wobec „ ojca teologii zachodniej” stosunek ambiwalentny. Nie jest mi łatwo pogodzić się z niektórymi jego pojęciami teologicznymi zaczynając od pojęcia „ łaski”, jako siły koniecznej do zbawienia, którą grzesznik może otrzymać( lub nie) całkowicie darmo od Boga. Za tym pojęciem (nietożsamym z „łaską wiary” św. Pawła) idą inne. Grzech pierworodny był dla biskupa Hippony uwarunkowany seksualnie, przekazywany każdemu za pośrednictwem aktu płciowego, a za tym powstało wrogie nastawienie do ciała. W efekcie mogło to oznaczać, że tylko niektórym ludziom jest przeznaczone zbawienie (predestynacja), większość stanowi rzeszę potępioną ( massa domnata). Nie godzę się z tym także. To zupełne przeciwieństwo nadziei Orygenesa na powszechne pojednanie z Bogiem.

Nie chcę wnikać głębiej w bogatą soteriologię św. Augustyna, wykuwaną w długich sporach z manichejczykami, donatystami czy pelagianami, a której najprawdopodobniej nie rozumiem. W tych prostych szkicach o moich bohaterach wiary, adresowanych do osób poszukujących drogi, chcę opowiadać tylko o różnych doświadczeniach Boga. Szczególnie jedna wypowiedź św. Augustyna w sposób niezrównany ukazuje jego doświadczenie:

Lecz co ja właściwie miłuję, kiedy miłuję Ciebie? Nie urodę cielesną ani urok życia doczesnego. Nie promienność światła tak miłego moim oczom. Nie melodie słodkie pieśni rozmaitych, nie woń upajającą kwiatów, olejków, pachnideł. Nie mannę ani miód. Nie ciało, które pragnąłbym uścisnąć. Nie takie rzeczy miłuję, gdy miłuję mojego Boga. A jednak kocham pewnego rodzaj światło, pewnego rodzaju głos, woń i pokarm, i uścisk, gdy mego Boga kocham jako światło, głos, woń i pokarm, uścisk we wnętrzu mojej ludzkiej istoty, gdzie rozbłyska dla mej duszy światło, którego nie ogarnia przestrzeń, gdzie dźwięczy głos, którego czas ze mną nie unosi, gdzie bije woń, której wiatr nie rozwiewa, gdzie doświadcza się smaku, którego nie psuje najedzenie, gdzie się trwa w uścisku, którego nasycenie nie rozerwie. To właśnie kocham, gdy kocham mojego Boga. (Wyznania, ks. X,6).

W tak skondensowanej formie św. Augustyn ukazał doświadczenie Boga poprzez kontemplację stworzenia. Ale czy można mówić wręcz o zmysłowym doświadczeniu Boga? Niedawno zalecono mi spacery i jazdę na rowerze. To dobry sposób na podreperowanie zdrowia, a przy okazji możliwość delektowania się pięknem przyrody mazurskiej. Pożegnanie wiosny i początek lata to czas, aby zachłysnąć się orgią zapachów płynących z pól i łąk. I gdy pochylam się nad nabrzmiałymi pąkami maków polnych czy dzikich róż, a teraz już nad pięknymi kwiatami i dojrzałymi owocami, myślę o owocu wieczności, który nigdy nie przeminie. Ale gdy przyjdą słoty i chłody jesieni i rzadko będę wychodził z mieszkania, wyobrażę sobie chłodną samotność duchową Boga, a w ciszy białej zimy odczuję Boga niezgłębionego milczenia. Być może więcej niż zwykle będę słuchać bluesa, muzyki wyrażającej niewypowiedzianą tęsknotę duszy. A słuchając czystych tonów Mozarta czy wesołych mazurków Chopina moja myśl pobiegnie do tego, który jest „wiecznie starą i wiecznie nową pięknością”(Augustyn).

Konkretnie ( mniej poetycko) mówiąc, przyczyna doświadczenia Boga w świecie nie jest jeszcze Bogiem, ale może do niego prowadzić. Św. Augustyn dostrzegł, że Bóg jest konieczny we wszystkich rzeczach, jako ich podstawa, głębia, która wskazuje na tego, który jest ponad nimi. Niewątpliwie Bóg nie jest żadnym wierzchołkiem świata, ani najdoskonalszym stworzeniem. Pamiętam, że gdy byłem dzieckiem wyobrażałem sobie Boga z długą, siwą brodą siedzącego na chmurce. Później przyszedł czas szkoły, gdy Boga pojmowałem jako prawo, Boga nakazów i zakazów, Boga niepokoju. A jeszcze później, jako  wiecznie milczącą najwyższą siłę, która pozwala dostrzec własne słabości. Teraz coraz częściej myślę o Bogu jesieni życia –uśmiechającego się spokoju. Wierzę, że Bóg jest poza materią i poza duchem i dlatego jest bliski w każdym czasie każdemu stworzeniu. Św. Augustyn zauważa, że z tej przyczyny nie wolno nam lekceważyć żadnego stworzenia, żadnej siostry ani brata (nawet brata wilka św. Franciszka), żadnego ziemskiego doświadczenia.

Czasy św. Augustyna były nieporównanie tragiczniejsze niż nasze czasy. Pod koniec swego życia biskup Hippony naocznie doświadczył przełomu dziejów. W roku 410 został zdobyty Rzym przez Wizygotów. Przez wiele dni kobiety były gwałcone, senatorowie mordowani, a domy plądrowane. Św. Augustyn zareagował na te wydarzenia pisząc ostatnie swoje wielkie dzieło: O Państwie Bożym. W nim przemyślał na nowo całą teodyceę. Całe dzieje świata to zacięte zmagania między civitas terrena – społecznością ziemską, a civitas Dei— społecznością Bożą. To ścieranie się wzajemne wiary i niewiary, miłości i żądzy władzy, zbawienia i potępienia, aż do ostatecznego rozdzielenia u kresu czasów i powstania wiecznego Królestwa Bożego. W dwa lata po ukończeniu tego dzieła, Wandalowie dotarli do Afryki grabiąc i paląc wszystko po drodze. W 430 roku zaczęło się oblężenie Hippony. Bardzo chory biskup już nie pisał, ale organizował pomoc dla uciekinierów z Hiszpanii i Gibraltaru. Biografowie ponadto opisują, że „św. Augustyn, trawioną gorączką, szykował się na śmierć z psalmami Dawida na ustach”. Zanim Wandalowie przełamali obronę miasta, św. Augustyn zmarł. Niebawem władza Rzymu w północnej Afryce skończyła się. Na gruzach Imperium rzymskiego rodziła się nowa Europa, gdzie myśl św. Augustyna triumfowała. Gdy patrzę na dzisiejszą zmieniającą się i niespokojną Europę, przychodzą na myśl ostatnie mądre słowa traktatu O państwie Bożym:

Teraz odpoczniemy i będziemy patrzeć. Będziemy patrzeć i kochać. Będziemy kochać i chwalić. Pamiętajmy o tym, co będzie na końcu i nie będzie miało końca. Bowiem cóż innego jest końcem naszym jak tylko wejście do tego królestwa, które nie ma końca?”

Bóg jako światłość u św. Jana Ewangelisty

Egzegeta może zajmować się postacią Jezusa w Ewangelii mniej lub bardziej bezbożnie. Dobrze to ukazał w ostatnim swoim felietonie Sławomir Zatwardnicki i nie ma potrzeby wracać do tego tematu. Z drugiej strony jednostronne ukazanie frasobliwego Jezusa pełnego miłosierdzia również nie jest prawdziwe. Chciałbym naszkicować doświadczenie Chrystusa w duchu świętego Jana, „umiłowanego ucznia Pana” i autora słów „ Bóg jest miłością”. Czy św. Jan, apostoł i mistyk, im więcej rozmyślał o postaci Jezusa tym bardziej mógł czuć się wstrząśnięty? W serdecznej bliskości Jezusa, całkowitym otwarciu na nędzę i cierpienie człowieka mógł dostrzec po latach coś, co niewytłumaczalne? Patrzącego Jana, także na coraz częstsze masowe i krwawe prześladowania, ogarnia święta trwoga, o której pisze w Apokalipsie:

I obróciłem się, by widzieć, co za głos do mnie mówił;
a obróciwszy się, ujrzałem siedem złotych świeczników,
i pośród świeczników kogoś podobnego do Syna Człowieczego…
Głowa Jego i włosy – białe jak biała wełna, jak śnieg,
a oczy Jego jak płomień ognia.
Stopy Jego podobne do drogocennego metalu,
jak gdyby w piecu rozżarzonego,
a głos Jego jak głos wielu wód.
W prawej swej ręce miał siedem gwiazd
i z Jego ust wychodził miecz obosieczny, ostry.
A Jego wygląd – jak słońce, kiedy jaśnieje w swej mocy.
Kiedym Go ujrzał, do stóp Jego upadłem jak martwy…( Ap.1,12—17).

W tej jego wizji postać Jezusa, ducha przenikającego cały kosmos jest przerażająca. Postać Jezusa żarzy się i świeci, a na Jego obliczu jaśnieją światła całego świata. (Nie maja racji ci teologowie, którzy podważają światłość Boga i radzą przed światłem uciekać). W tej wizji świat, jakby zjednoczony, rozpala się w istocie Jezusa. Czyż nie jest On życiem życia, „światłością ze światłości”, blaskiem wszelkiego stworzenia? I czy ta wieczna światłość, lśnienie wspaniałości Boga, nie zstąpiła na świat ciemności? Ten potężny blask Boga we wszechświecie rzuca światło na rzeczy, zdarzenia i serca. Wtedy ukazał się zamęt, zło i nikczemność świata. Czas sądu musiał nadejść.

Ale ten sąd jest jednocześnie zbawieniem, bo oświeca ludzkie serca i daje możliwość wyboru. Ci, którzy wybrali Chrystusa muszą zmienić się we wszystkich patynach swego jestestwa. Dopiero wtedy będzie mógł powstać świat całkowicie przenikniony przez światło Chrystusa. Dla św. Jana wybór Chrystusa oznacza stawanie się nieba. I w Ewangelii, i u św. Pawła, i w Apokalipsie widać wyraźne przekonanie, że ci, którzy w Chrystusa uwierzyli, którzy przyjęli chrzest w Jego imię i pozostali wierni temu chrztowi, są wyłączeni z sądu. ( Henryk Pietras SI). A może ci, którzy sadzą sami siebie, nie będą już sądzeni i będą mogli wejść do świata przenikniętego Chrystusem.? W dalszym ciągu wizji czytamy:

Przestań się lękać!
Jam jest Pierwszy i Ostatni i żyjący.
Byłem umarły, a oto jestem żyjący na wieki wieków
i mam klucze śmierci i Otchłani ( Ap.1,17—18).

Prawica Chrystusa, która podtrzymuje gwiazdy, kładzie się delikatnie na śmiertelnie przerażonym Janie. Czy potrafię przetrzymać strach spotkania z Nim ( w śmierci)? Jeśli tak, to potrafię wytrwać w oślepiającej Boskości w życiu wiecznym. Chrystus prowadzi nas przez straszliwe doświadczenie śmierci i zagrożenia, abyśmy umieli znieść wieczną radość w Bogu. Na ruinach naszego bytu nadejdzie stan wiecznie Nowego, którego nie da się opisać. Św. Jan może go zaledwie próbować opisać gromadząc i mieszając wszystkie obrazy i kosztowności ziemi:

I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową,
bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły,
i morza już nie ma.
I Miasto Święte – Jeruzalem Nowe
ujrzałem zstępujące z nieba od Boga,
przystrojone jak oblubienica zdobna w klejnoty dla swego męża.
I usłyszałem donośny głos mówiący od tronu:
«Oto przybytek Boga z ludźmi:
i zamieszka wraz z nimi,
i będą oni Jego ludem,
a On będzie „BOGIEM Z NIMI”.
I otrze z ich oczu wszelką łzę,
a śmierci już odtąd nie będzie.
Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu
już [odtąd] nie będzie,
bo pierwsze rzeczy przeminęły».
I rzekł Zasiadający na tronie:
«Oto czynię wszystko nowe».
I mówi:
«Napisz:
Słowa te wiarygodne są i prawdziwe».
I rzekł mi:
«Stało się.
Jam Alfa i Omega,
Początek i Koniec.
Zwycięzca to odziedziczy
i będę Bogiem dla niego...( Ap.21,1—7).

Tkliwa miłość Chrystusa do ludzi tak wyraźna u synoptyków jest również zaznaczona u św. Jana. Ale u Ewangelisty jest również mocno zarysowana potęga Zbawiciela, która może przerażać. Św. Jan pozwala prowadzić się tej sile w stronę życia i światła bez końca. Chrystus jest dla niego życiem i światłością. I wszędzie, gdzie jest życie i światłość, stoi przed nim Chrystus, może zakryty, ale rzeczywisty. W naszych jakże częstych ciemnościach powinien zabłysnąć wieczny byt, wieczna światłość, boski Logos. Takie było doświadczenie Chrystusa w życiu św. Jana Apostoła i takie jest jego żądanie wobec nas.

Mój Jezus (cz.2)

Kim jest Jezus Chrystus w świetle tych dokumentów będących jednocześnie świadectwami wiary?
Apostołowie najczęściej na kartach Nowego Testamentu świadczą, że Jezus to Syn Boży. Apostoł Paweł całą swą naukę streszcza w słowach: „Jest to Ewangelia o Jego Synu” (Rz 1, 3.9; por. 2 Kor 1,19; Ga 1,16). Jezus ziemski działał i przemawiał w imieniu „swego Ojca”; Syn i Ojciec znają się wzajemnie (J 10,15) i wspólnie działają! (J 5,17, 20). Podobnych tekstów jest bardzo wiele.
Wiara w Synostwo Boże Jezusa jest wyróżnikiem chrześcijaństwa. To prawda – myślał Bob, że inne religie też mówią o synach Bożych, cyklicznych wcieleniach i reinkarnacjach. Ale jedynie chrześcijaństwo łączy wiarę w Synostwo Boże Jezusa z eschatologicznym roszczeniem samego Boga, które głosi, że Bóg w Jezusie z Nazaretu objawił się raz na zawsze, w sposób ostateczny. Odtąd człowiek musi dokonać wyboru: za lub przeciw Bogu.
Biblia ukazuje Jezusa Chrystusa jako odwiecznego Syna Bożego. Apostoł Paweł w liście do Filipian mówi o Jezusie, który choć posiada naturę Boga, przyjął postać sługi i którego (po śmierci krzyżowej) Bóg wywyższył jako Pana ponad wszelkie moce. W tym liście jest mowa o kosmicznym wydarzeniu. Człowiek znajduje się w niewoli grzechu – niewoli sił kosmicznych. Chrystus przyszedł niejako z zewnątrz (z góry) podporządkowując się tym siłom w posłuszeństwie. Ale znosząc tu na ziemi to „cielesne” zdeterminowanie, uczynił to jako Pan Kosmosu, aby nas odkupić.
Odkupienie to nasze zbawienie, które osiąga się przez wiarę w Jezusa. Jezus wielokrotnie mówi, zwłaszcza w Ewangelii Janowej, że został posłany przez Ojca (5,23-37; 6,38nn; 44; 7,28nn;i inne), że przybył „z nieba” (3,13; 6,38-51) lub „z wysoka” (8,23) i że wyszedł od Ojca (8,42 nn.). O tej preegzystencji Jezusa napisano już w pierwszym zdaniu Ewangelii Jana: „Na początku było Słowo” (1,1). Inaczej mówiąc, przed wszystkim jest Słowo, którym – precyzuje dalej Jan – jest odwieczny Syn Boży, Jezus Chrystus.
W liście do Kolosan apostoł Paweł mówi o pośrednictwie stwórczym tego Chrystusa: „On jest obrazem Boga niewidzialnego – Pierworodnym wobec wszelkiego stworzenia, bo w Nim zostało wszystko stworzone: i to, co w niebiosach, i to, co na ziemi, byty widzialne i niewidzialne, czy Trony, czy Panowania, czy Zwierzchności, czy Władze. Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone. On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie” (Kol 1,15-17). Z tej perspektywy Wcielenie Chrystusa jest przewyższającym wszystko wypełnieniem się historii, jest pełnią czasu. A śmierć Chrystusa na krzyżu i zmartwychwstanie jest punktem szczytowym tego samoobjawienia Boga.
– Czy Jezus Chrystus, jako odwieczny Syn Boży, nie wydaje się jednak zbyt daleki dla mentalności współczesnego człowieka? – pytał dalej Bob.
– Tak nie jest, ponieważ Nowy Testament ukazuje równocześnie Jezusa Chrystusa jako prawdziwego człowieka „Syna Człowieczego” – odpowiedział sam sobie apologeta wiary. Nowy Testament zaświadcza, że Jezusa urodziła zwykła kobieta, że dorastał, doświadczał głodu, zmęczenia, smutku, radości, gniewu, trosk, cierpień, opuszczenia przez Boga i na koniec śmierci. O tej ludzkiej egzystencji Jezusa Nowy Testament mówi jednak nie tak wiele. Dzieciństwo i lata młodzieńcze Jezusa w dużym stopniu pozostają ukryte. Ewangelistom nie chodzi bowiem o ścisłą biografię Jego życia, lecz o zbawcze znaczenie Jego prawdziwego człowieczeństwa i prawdziwej boskości. Nowy Testament przede wszystkim ukazuje, że Bóg przez Jezusa i w Jezusie przemawia i działa. Toteż w tym konkretnym człowieku, Jezusie z Nazaretu rozstrzygnie się ostatecznie na sądzie zbawienie każdego z nas. „Kto się przyzna do mnie wobec ludzi, przyzna się i Syn Człowieczy do niego wobec aniołów Bożych” (Łk,12,8 nn; por. Mk 8,38).
Czytając Biblię, Bob coraz bardziej rozumiał, jak bardzo wielkość Jezusa człowieka w historii jest jedyna i niepowtarzalna. Jest On nowym Adamem, który swoim posłuszeństwem zadośćuczynił nieposłuszeństwu pierwszego Adama. Jest także według Ewangelii Jana (J 10) Pasterzem, który daje życie swoje za owce, które słuchają Jego głosu. List zaś do Hebrajczyków (2,9–11) mówi, że Jezus umarł za wszystkich, by przez swoje cierpienie stać się sprawcą zbawienia i jako Syn Boży ustanowić synostwo wielu.
Z tej prawdy wypływa cała koncepcja historii. Adam – człowiek reprezentuje całą ludzkość. W nim dokonuje się wobec każdego człowieka błogosławieństwo, albo przekleństwo. Po upadku Adama Bóg wybiera Izrael; w Abrahamie – ojcu wiary, błogosławieństwo otrzymać mają ludy całej ziemi (Rdz 17, 4–11). Ale Izrael jako całość nie sprawdza się w swoim posłuszeństwie wobec Boga. Na jego miejsce wkracza „Reszta” Izraela (Iz 1,9; 10,21), mała część narodu wybranego. W końcu ta „Reszta” zostaje zredukowana do jednego człowieka. U Izajasza będzie to Sługa Jahwe, który zastępczo pokutuje za wielu (53,4 nn.). U Daniela – Syn Człowieczy, reprezentujący Boży lud świętych (7,13 nn.). Tego jedynego wybranego, który wypełni misję cierpiącego Sługi Jahwe, a zarazem Syna Człowieczego, pisarze nowotestamentowi dostrzegą w Jezusie Chrystusie.
Bob uwierzył, że Jezus Chrystus w jednej osobie jest prawdziwym człowiekiem i prawdziwym Bogiem. Jako osoba jest On pośrednikiem między Bogiem a człowiekiem (por. 1 Tm 2,5). Jezus Chrystus jest jedynym pośrednikiem, ponieważ tylko o Nim mówi Pismo Święte, że jest w pełnej jedności z Bogiem. „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10,30). Zatem kto wyznaje Syna, ten może być bezpieczny, bo spoczywa na nim ręka Ojca (J 10,28 nn.). Jedność Jezusa z Ojcem dowodzi, że jedynie Jezus jest drogą do Ojca (J 14,6) i pośrednikiem między człowiekiem a Bogiem. Jezus jest prawdą i światłem, drogą ku życiu, wyzwoleniem do służby pod Jego dowództwem. On jest tym wszystkim w jednym Duchu Świętym.
I tak refleksja Boba nad tym, kim jest Jezus Chrystus, zmierzała ku końcowi. W jej wyniku, z bojaźnią, ale i z radością nabrał przekonania, że Bóg w osobie Jezusa Chrystusa objawił się ostatecznie i z całą pewnością. Ale co to znaczy, że Pan jest drogą i prawdą, światłością i życiem w jednym Duchu? Tak często słyszał o duchu i duchowości na mityngach, a czasem pytania: kto to jest ten Duch Święty. Pozostało zatem Bobowi dokładniej wyjaśnić sobie i niektórym pytającym alkoholikom, kim jest i jaką rolę pełni Duch Święty w dziele zbawczym Jezusa Chrystusa?
Rolę tę Pismo Święte ukazuje bardzo wyraźnie. Według Ewangelii Jezus jest nie tylko Duchem natchniony, lecz z Ducha poczęty i zrodzony (por. Mt 1,18.20; Łk 1,35). Podczas chrztu w Jordanie zostaje namaszczony Duchem (Mk 1,10 par.) i wszelka Jego działalność jest znamionowana Duchem (Łk 4,14.18; 5,17; 6,19; 10,21 i inne). Duch nie tylko spoczywa na Nim (Łk 4,18), ale wyprowadza Go na pustynię, aby był kuszony (Mk 1,12). Mocą Ducha Jezus czyni cuda (Łk 5,17; 6,19. Mt 12,18–21,28). W Duchu oddaje się na krzyżu Ojcu (Hbr 9,14); mocą Ducha powstaje z martwych (Rz 1,4; 8,1; 1Tm 3,16) i staje się „duchem ożywiającym” (1Kor 15,45).
Jak z jednej strony Jezus Chrystus jest miejscem oddziaływania Ducha Bożego, tak z drugiej jest punktem wyjścia dla posłannictwa Ducha. Jego zadanie będzie polegać na tym, aby dzieło Jezusa rozszerzyć. Dlatego Jezus Chrystus poczęty z Ducha, przekazuje Go teraz i posyła jako s w e g o Ducha (Łk 24,49; Dz. 2,3–4; J 15,26; 20,22). Odtąd Duch Boży jest Duchem Jezusa Chrystusa (Rz 8,9; Flp 1,19) albo Duchem Syna (Ga 4,6). Jego zadaniem jest przypominać o Chrystusie (J 14,26; 16,13). Ostatecznym kryterium, które pozwala odróżniać duchy, sprowadza się do tego, że tylko ten Duch jest od Boga, który wyznaje, że Jezus jest Panem. I odwrotnie: nikt nie może wyznać Jezusa jako Pana, chyba że w Duchu Świętym (1Kor 12,3 n). Duch jest więc ośrodkiem i siłą, dzięki której możemy Jezusa doświadczyć jako zasiadającego po prawicy Ojca w niebie.
Ten Duch sprawia, że Jezus jest obecny w Swym Kościele i w poszczególnych wiernych. Pojęcie „w Duchu” i „w Chrystusie” Paweł stosuje wymiennie. Czasem Paweł wręcz utożsamia Pana z Duchem (2 Kor 3,17). Duch jednak przede wszystkim uświadamia obecność Jezusa Chrystusa w nowej postaci. Dlatego też jest Duchem proroczym, który ma objawić to, co przyszłe (J 16,14).
Wszystkie te teksty ukazują Ducha nie tylko jako bezosobową siłę. Duch jest Bogiem prawdziwym, Bogiem współistotnym z Ojcem i Synem. Gdyby było inaczej, nie mógłby kształtować Boba i każdego z nas na wzór Syna i doprowadzić do wspólnoty z Ojcem. To w Duchu przez Chrystusa Bob może wielbić i sławić Boga jako Ojca.
To w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego uczniowie Jezusa mają iść i chrzcić wszystkie narody aż do skończenia świata. Duch Święty zamieszkuje w człowieku ochrzczonym jakby w świątyni (1 Kor 3,16; por. 6,19; Rz 5,5; 8,11). Paweł definiuje nowo narodzonego człowieka jako istotę, którą wypełnia i którą kieruje Duch Święty (Rz 8,14). Człowiek ten prowadzony przez Ducha Świętego wydaje dobry owoc. Tym owocem Ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność i samoopanowanie (Ga5,19–23). Obdarowany takimi darami i prowadzony przez Ducha, okazuje je wobec Boga i bliźnich. A to oznacza „służyć sobie wzajemnie w miłości” (por. Ga 5,13–15). Miłość jest najwyższym darem Ducha. „Gdybym miłości nie miał, byłbym niczym” (1 Kor 13,2) – medytował nad tymi słowami Bob.
Tak się urzeczywistnia nowy sposób bytowania w Duchu – oddanie się Bogu i życie dla innych. W tym Duchu Bob rozumiał kroki, a zwłaszcza jedenasty i dwunasty krok programu AnonimowychAlkoholików. Ten Duch panuje na tych mityngach, na których wszyscy służą sobie wzajemnie w miłości. I zamieszkuje w tych, którzy duchowo przebudzeni niosą posłanie cierpiącym, pijącym alkoholikom.
– A jaki był ostateczny wynik refleksji Boba nad Kościołem?
Biblia wyraźnie podkreśla, że Kościół to Ciało Chrystusa, którego głową jest Chrystus, a Bob wraz z innymi chrześcijanami jest jego członkiem. Jesteśmy Kościołem, czyli wspólnotą wierzących, którą prowadzi Duch Chrystusa. Ciało Chrystusa, Kościół, to coś więcej, coś, co wykracza poza instytucję Kościoła: istnieje od początku świata; należą do niego wszyscy, którzy godzą się na to, aby w wierze, nadziei i miłości kierował nimi Duch Święty.
Kościół Jezusa Chrystusa to coś znacznie więcej niż kościoły widzialne. A jednak Bob musiał wreszcie przyznać, że to w Kościele widzialnym pozostał z nami Jezus w Eucharystii. Bóg Boba, jak i każdego z nas tak bardzo ukochał, że przyjął postać człowieka, więcej, zszedł jeszcze niżej, bo pozostał z nami pod postacią chleba i wina. „Bierzcie i jedzcie… to jest ciało moje… to jest krew moja… a Ja będę z wami aż do skończenia świata”.
Jezus daje się Bobowi, bo chce go przemienić w siebie. Jezus przemienia chleb i wino z miłości do Boba, a on, gdy bierze udział w tej świętej uczcie, staje się do Niego podobny. Teraz może naśladować swojego Pana, żyć w Panu, a Pan w nim.