Archiwa tagu: przyroda

Bóg serca

W kręgu franciszkańskim XIII wieku wybitną postacią nurtu augustyńskiego był św. Jan Fidanza, zwany Bonawenturą. Czasy w jakich przyszło mu żyć były niesłychanie ciężkie. Mogło się wydawać, że Europa chyli się nieodwołalnie ku upadkowi. Nie tylko Islam pozostawał głównym wrogiem chrześcijan, ale doszli Mongołowie, którzy wtedy okupowali znaczną cześć Europy. Przegrana bitwa pod Legnicą i głowa Henryka Pobożnego zawieszona na wysokiej włóczni miała zastraszyć wyznawców Chrystusa i stać się dla nich przestrogą. Myślę, że Aleppo w Syrii 2016 to analog Legnicy 1210 roku. Ale wówczas miały miejsce jeszcze walki wewnętrzne o panowanie pomiędzy papiestwem a cesarstwem, dżuma, która dziesiątkowała ludność, a także gwałty na katarach i waldensach/

Być może wszystkie te nieszczęścia przyczyniły się do rozwoju mistycyzmu. Wielu szlachetnych chrześcijan poszukiwało zbawienia w mistyce. Wśród nich wybija się wielkością Doktor Seraficki, którego obraz świata duchowego jest nieskończenie piękny.Zastanawiałem się, do jakiego opracowania sięgnąć w przedstawieniu wielkości i niepowtarzalności tego wielkiego myśliciela i mistyka. Mój wybór padł na filozofa francuskiego Etienne Gilsona, jednego z najwybitniejszych znawców myśli Bonawentury. Spróbuję naszkicować myśl Jana Fidanza, ( imię Bonawentura nadał mu św. Franciszek) tak jak ją opisał w Historii filozofii Chrześcijańskiej E. Gilson.

Zdaniem Bonawentury Boga znamy bezpośrednio, gdyż znajdujemy Go we własnym umyśle. Dlatego najwyższym celem naszych dążeń powinna być miłość Boga płynąca z mądrości. To przeciwieństwo teologii negatywnej.
„Owoc wszystkich nauk jest taki: Wszystkie nauki mają wiarę umacniać, Boga czcić, ład moralny wprowadzać i dostarczać pociechy , polegającej na zjednoczeniu oblubieńca z oblubienicą. Dzieje się to przez miłość, w niej Pismo Święte znajduje swój cel, a zatem i każde oświecenie, które z góry pochodzi. Bez miłości czcze jest wszelkie poznanie” ( Coll. In Hex.26).
Filozofia u Bonawentury ma prowadzić do miłującego poznania Boga, a czyni to przy pomocy wiary. Punktem wyjścia wszelkiego poznania jest wiara, by przez nią dojść do widzenia mistycznego. Zostaliśmy stworzeni po to, żeby pewnego dnia ujrzeć Boga, dobro nieskończone i w Nim spocząć. Ugruntowani jesteśmy w swej prawdzie dlatego, że z miłości zdobywamy się na akt wiary, a bierze w tym udział serce ludzkie i cały człowiek wewnętrzny. Filozofia zatem powstaje z potrzeby serca, które pragnie ściślej ogarnąć przedmiot wiary.

Cienka linia biegnie pomiędzy filozofią i teologią Bonawentury. Jeśli filozofia czerpie z wiary wyższe światło i poddaje się mu, to staje się dla człowieka stopniem powrotu do Boga. W tej drodze Doktor Seraficki dostrzegł sześć stopni widzenia. Najwyższe szczeble tej drabiny należą już do poznania mistycznego. Jest to widzenie natchnione przez kontemplację i pogrążone w zachwycie. W nich dusza dochodzi do zjednoczenia z Bogiem. „Wędrówka duszy do Boga”, chyba najbardziej znane dzieło Bonawentury, kończy się słowami:

Pomyśl nad tym, że w pogrążoną w kontemplacji duszę wpisuje się cały wszechświat wraz ze wszystkimi niebieskimi duchami, z których każdy zamyka w sobie swój własny wszechświat, a także wpisuje się w nią promień najwyższy, Słowo, które zawiera w sobie zarówno cały wszechświat, jak i wszystkie duchy razem wzięte. A zatem w pogrążonej w kontemplacji duszy panuje cudowna światłość i cudowna piękność. A więc w ten sposób cały wszechświat, który jest piękny, odbija się w duszy , tworzy zwierciadło i każdy duch jest zwierciadłem; powstaje więc w duszy cudowna wielokrotność , najwyższy porządek, najwyższa proporcjonalność. Piękny jest także wszechświat duchów. Ilekroć w duszy w taki sposób zajaśnieje porządek wszechświata, porządek błogosławionych duchów i porządek promienia nadziemskiego, tylekroć pojawia się w niej cudowna jasność… Jeśli zatem pytasz, jak to się dzieje zapytaj o to łaskę, a nie naukę; pragnienie, a nie zrozumienie; westchnienie modlitwy, a nie refleksję i lekturę; oblubieńca, a nie nauczyciela; Boga, a nie człowieka; ciemność, a nie jasność; nie pytaj światła, lecz pytaj ogień, który wszystko rozpala i przenosi w Boga za pomocą impetu skruszonego serca i rozpalonego do granic miłosnego uczucia.

Całą treść mistyki Bonawentura sprowadza do takiego wyznania człowieka:  Panie, wyszedłem z Ciebie, z Najwyższego, zdążam ku Tobie ku Najwyższemu, i idę przez Ciebie, przez Najwyższego (Gilson, tamże s. 467). To wznoszenie się jest jednocześnie przezwyciężaniem przywiązania do tego, co niskie, bo poznanie inspirowane miłością ma zmierzać do tego , co najwyższe. Obraz świata Bonawentury jest nieskończenie piękny. Czy my posiadamy taka umiejętność czytania w przyrodzie i w ogóle całym kosmosie Bożej Obecności? Czy w zapachu kwiatów i śpiewie ptaków potrafimy przeżyć moment urzeczenia i oczarowania? Jeśli dostrzegamy to piękno i przyjmujemy coraz bardziej do serca, to jest to wznoszenie się duszy do Boga. Czy my dzisiaj potrafimy jeszcze dostrzec „ Boga serca”? Czy nie jest najwyższy czas, aby wszystkim ludziom mówić o pięknym świecie, aby znów zaczęli rozumieć wspaniałość Boga?

Coraz mocniej wierzę — powiedziała młoda Syryjka z Aleppo na modlitewnym czuwaniu ŚDM 2016 — że Bóg istnieje mimo całego naszego bólu. Wierzę, że przez ten ból On uczy nas prawdziwego znaczenia miłości.

Wolność od niewoli

Obecność zła w świecie stworzonym przez dobrego Boga próbuje się wyjaśnić wolnością stworzenia. Podobnie usprawiedliwia się wiarę w wieczne potępienie. Ale wolność jest pojęciem na tyle wieloznacznym, że bywa mylona z niewolą. Wieloznaczności te prowadzą do trudności, które spróbujemy osłabić metodą ujednoznacznienia pojęć.

W szczególności, rozważania te powinny ułatwić przedyskutowanie problemu poruszonego przez Annę Connolly [1]: obecne w naukach Kościoła połączenie poglądu, że człowiek ma wolną wolę do wyboru dobra i zła i poglądu, że do zbawienia potrzebny jest człowiekowi Bóg, wydaje się prowadzić do paradoksu. Powinny też wyjaśnić, dlaczego wspomniane przez Roberta Rynkowskiego [2] stanowisko Ingardena i Woleńskiego w kwestii kompatybilności determinizmu i wolności nie jest do utrzymania w światopoglądzie chrześcijańskim. Analiza czynników wymuszających oddzielenie wolności od systemu wartości, lub przeciwnie – powodujących naturalne połączenie tych dwóch jakości w nierozerwalną całość, może przyczynić się do sformułowania niearbitralnego (choć bardzo szerokiego) kryterium podziału na wolność będącą „pełną wolnością”, wolność będącą „ograniczoną wolnością” i wolność będącą „karykaturą wolności”; patrz też artykuł Jacka Salija [3]. W ogólności, przedstawione tutaj podejście prowadzi do wniosków zgodnych z podanymi obok przez Wacława Hryniewicza [4], podkreśla ono jednak, że z niezbywalnej w Kościele wiary w miłość i wszechmoc Boga wynika w nieodwołalny sposób wiara (a nie tylko nadzieja) w powszechność zbawienia i w wolność woli człowieka.




1. Trzy aspekty wolności

Wolność rozpatrywana w kontekście wolnej woli powinna posiadać co najmniej jeden z trzech aspektów:

  1. Wolność wybierania. Taka wolność oznacza, że osoba ma przynajmniej dwie alternatywy do wyboru.
  2. Wolność twórcza. Oznacza to, że decyzja tworzy nowe wydarzenie. Twórcza jest wolność Boga stwarzającego świat „z niczego”. Twórcza jest też decyzja stworzenia przemieniającego w realne wydarzenie jedną z możliwości przewidzianych przez Boga.
  3. Wolność przyczynowa. Aby taka wolność występowała, potrzeba i wystarcza, że jedną z przyczyn wydarzenia jest jakaś osoba.

Aspekty te niekoniecznie są rozłączne. Jak jednak zobaczymy, w pewnych warunkach wolność może posiadać tylko niektóre z nich. Na przykład, jeśli świat jest deterministyczny, wolność może być tylko wolnością przyczynową (patrz rozdział 3). Przypadkowość może dodać aspekt wyboru, ale warunkiem koniecznym wolności pełnej, posiadającej wszystkie trzy aspekty, jest indeterminizm niestochastyczny (4).


2. Wolność widziana z perspektywy etyki

Wieloznaczność wolności. Wolność to pojęcie posiadające wiele znaczeń. Trudno przy tym upierać się, że jedno z nich jest lepsze od pozostałych. Każde służy bowiem do opisu i analizy innych zjawisk, innych sytuacji, koncentrując się przez to na aspektach, które w innych przypadkach mogą być nieistotne. I tak, piórko szybujące w powietrzu jest w pewnym sensie całkiem wolne, jako że ruchu jego nie powstrzymują żadne przeszkody. W innym sensie jest ono jednak całkowicie poddane prądom powietrznym i sile grawitacji.

Wieloznaczność dotyczy nie tylko wolności piórka, ale także wolności człowieka. Na przykład, człowiek może zostać zniewolony przez system wartości narzucony mu z zewnątrz. I jeżeli wszystkie kryteria wyboru zostały człowiekowi narzucone, jego niewola jest zupełna. Z drugiej jednak strony o tym samym człowieku można myśleć jako o całkowicie wolnym, jeśli tylko nadal to on sam podejmuje decyzje. Szczególnie, gdy podejmuje je na podstawie kryteriów, które z pełnym przekonaniem uważa za swoje własne i z którymi się całkowicie identyfikuje, nie wiedząc czy nie dbając o to, że zostały mu narzucone, lub godząc się z tym narzuceniem jako z metodą wychowawczą uprawomocnioną swoimi skutkami. O ile system wartości może się zmieniać, chociażby – jak w przypadku tego człowieka – na skutek warunków zewnćtrznych, to wolność wyboru jako taka pozostała niezmieniona. I rzeczywiście: każdy wybór wymaga jakichś kryteriów i przez to w wielu istotnych aspektach jest przez te kryteria wręcz zdeterminowany. To zrozumiałe, że sam fakt posiadania kryteriów nie ogranicza wolności człowieka.

W rozważaniach teologiczno-filozoficznych pojęcie wolności pojawiać się zwykło w kontekście odpowiedzialności człowieka za jego własne czyny, jak również w kontekście ogólniejszego pytania o wartości. Czy bycie wolnym jest wartością samą w sobie? Czy Bóg dał nam wolność jako dar? A może wolność to pułapka będąca przyczyną grzechu Adama i Ewy, lub jedna z katastrofalnych konsekwencji tego grzechu? Czy Bóg jest wolny? Czy dał wolność wszystkim stworzeniom, czy tylko niektórym? Dlaczego? Czy anioły w niebie są wolne? Czy szatan jest wolny? Jeśli nie jest wolny, to skąd się wzięła moc, która nim steruje? Jeśli zaś jest wolny, to czemu Bóg pozwala na to, by wolność ta posługiwała się złymi, szkodliwymi kryteriami wyboru? Skąd się biorą, czemu służą i jakie konsekwencje etyczne mają ograniczenia narzucane wyborom przez warunki zewnętrzne, w jakich się znajdują stworzenia? I konkretnie, co z człowiekiem? Co czyni człowieka odpowiedzialnym za jego postępowanie? Czy człowiek zbawiony jest wolny? A człowiek potępiony? A ludzie w świecie doczesnym – czy są wolni, czy może zniewoleni? W jakim sensie i stopniu wolni, w jakim sensie i stopniu zniewoleni? Jakie są tego konsekwencje etyczne i eschatologiczne? Na przykład, czy osoba, którą świat oszukał i spowodował, że przyjęła złe, zgubne kryteria wartości, ponosi do tego stopnia odpowiedzialność za popełnione czyny, że w pewnych przypadkach może zostać na wieczność oddzielona od Boga, czyli nieodwołalnie potępiona na zawsze?

Pytań jest wiele. Dochodzi do nich jeszcze pytanie podstawowe: Jaki sens nadają te pytania pojęciu wolności, jeśli w ogóle jest to jeden i ten sam sens we wszystkich wymienionych przypadkach?

Wolność w wymiarze eschatologicznym. Zacznijmy od pytania, czy Bóg jest wolny. Odpowiedź jest prosta: wierzymy, że jest wolny. Wolność ta oznacza, że Bóg jest twórczy i przy tym czyni wszystko, co zechce. Wszystko zaś, czego Bóg zechce i co wobec tego uczyni, jest dobre. Jest dobre dlatego, że w ostateczności czyni zainteresowanych szczęśliwymi, nie naruszając przy tym żadnych pozytywnych wartości. W tym, nie naruszając wolności stworzeń – wierzymy bowiem, że Bóg nie bierze nikogo do Nieba na siłę.

Wierzymy więc, że nasza wolność jest wartością pozytywną. A ściślej: wierzymy, że w pewnym swoim znaczeniu wolność jest wartością pozytywną, i to pozytywną tak dalece, że Bóg jest gotów przyzwolić na ogromne cierpienia, aby tylko wartość tę dla nas uratować. Jaki musi być sens tak rozumianej wolności, aby wiara taka była zarówno zgodna z Objawieniem, jak i z rozumem, oraz ze zwykłym ludzkim pragnieniem szczęścia i sprawiedliwości?

Aby prosto odpowiedzieć i na to pytanie zauważmy, że skoro Bóg stworzył nas na Swój obraz i podobieństwo, to należy przypuszczać, że charakter naszej wolności jest zbliżony do charakteru wolności Boga tak, jak tylko możliwe. Oznacza to w szczególności, że wolność nasza jest twórcza. Oznacza to też, że o ile jesteśmy naprawdę wolni, o tyle nasze pragnienia nie są w sprzeczności z zamiarami Boga. I wobec tego chociaż sami z siebie nie jesteśmy w stanie tych pragnień w pełni zrealizować, to możemy liczyć na to, że zrealizujemy je z pomocą Boga. Oznacza to więc w końcu, że pełnia wolności i system wartości muszą iść ze sobą w parze. Jeżeli system wartości przyjęty przez człowieka jest niezgodny z naturą, jaką człowiek ten otrzymał od Boga, wtedy człowiek ani nie może do końca zrealizować swoich zamierzeń, ani realizacja tych zamierzeń nie doprowadzi go do trwałego szczęścia, ani nie będą to w rzeczywistości jedynie jego własne zamierzenia, lecz w mniejszym lub większym stopniu idee narzucone mu z zewnątrz. Niezgodność taka czyni człowieka ślepym wykonawcą jakiejś obcej wolności, podobnie jak piórko, pozornie wolne, w rzeczywistości czyni wszystko, co mu wiatr nakaże. Im więcej tej niezgodności, tym bardziej wolność staje się swoją karykaturą.

Pełna wolność jest, rzecz jasna, możliwa do osiągnięcia jedynie w Niebie. Jest bowiem możliwa tylko pod warunkiem, że wszyscy, których nasze plany i skutki ich wykonania dotyczyć mogą, obdarzają Boga pełnym i nieodwołalnym zaufaniem. Nie jest to stan, w którym się znajdujemy tu i teraz. Dlatego taka idealna wolność jest dla nas pojęciem teoretycznym, przydatnym w rozważaniach eschatologicznych, ale niedostosowanym do rozwiązywania praktycznych problemów doczesnego życia codziennego. Efektywne podejście do tych ostatnich wymaga użycia pojęć biorących pod uwagę fakt, że ludzie – i to wszyscy ludzie – są oddaleni od Boga.

Wolność w wymiarze socjologicznym. Oddalenie od Boga oznacza w praktyce, że nie wiemy z całą pewnością, które z naszych pragnień i zamiarów są w zgodzie z zamierzeniami Boga (czyli i z naszą prawdziwą, od Boga pochodzącą naturą) i nie znamy całkowicie pewnego sposobu uzyskania tej wiedzy. Możemy tylko wierzyć, że nasze przekonania w tej kwestii są słuszne. Jak jednak da się bez trudu zauważyć, w swoich szczegółach przekonania te bardzo zależą nie tylko od naszej prawdziwej natury, ale także od wielu czynników zewnętrznych, takich jak lokalna tradycja, warunki kulturowe, pochodzenie społeczne rodziców, czy zdolności umysłowe i fizyczne.

Jesteśmy oddaleni od Boga i dlatego w praktyce życia doczesnego występuje realny konflikt pomiędzy wolnością i tym, co dostarcza nam kryteriów wyboru: pragnieniami, sumieniem, obowiązującymi zasadami moralnymi, prawem świeckim, religią. Na przykład, konflikt może występować między wolnością do zrobienia kariery zawodowej i dążeniem do wychowywania dzieci. Wolność rozumiana sensownie na jeden sposób bywa więc brakiem wolności postrzeganej też sensownie, ale z innej perspektywy.

Wszystko to oznacza dla sensu pojęcia „wolność” tyle, że wolność oddziela się od systemu wartości. Wolność jako możliwość podejmowania decyzyji pozostaje niezmienionym przymiotem człowieka, ale kryteria służące do podejmowania decyzji stają się zmienne i muszą być traktowane osobno, obok wolności, a nie razem z nią jako jedno.

Wolność w kontekście odpowiedzialności. Ważną konsekwencją uznania czyjejś decyzji za wolną jest uznanie jego odpowiedzialności za skutki tej decyzji. W idealnym przypadku należałoby więc odmówić określania słowem „wolna” decyzji podjętej na skutek pozyskania błędnych, niepełnych, czy niedostatecznie uwiarygodnionych informacji. Dlatego w eschatologicznym sensie „osoba, którą świat oszukał i spowodował, że przyjęła złe, zgubne kryteria wartości” nie ponosi ostatecznej odpowiedzialności za decyzje podjęte przy udziale tych kryteriów, choćby podjęła je w sposób wolny w „doczesnym” znaczeniu tego słowa.

W niedoskonałym społeczeństwie ważne jest jednak także, w jaki sposób poniesienie odpowiedzialności za konkretny czyn wpłynie na decyzje podejmowane w przyszłości w podobnych sytuacjach. Ten drugi aspekt jest szczególnie istotny z prawnego, socjologicznego punktu widzenia właśnie ze względu na swój wychowawczy charakter. O ile zaś zasady etyczne mają służyć porządkowi społecznemu, o tyle ten wychowawczy charakter powoduje moralne konsekwencje tak rozumianej odpowiedzialności. W tym kontekście nie jest specjalnie ważne, że terrorysta był bez swej zgody – ba, bez swojej wiedzy – poddawany indoktrynacji już od dzieciństwa i że z psychologicznego punktu widzenia nie miał absolutnie żadnej możliwości, by nie dokonać zamachu. Ważne jest natomiast, aby w społeczeństwie – nawet bez wiedzy i zgody zainteresowanych – wytworzyły się i utrwaliły normy etyczne zabraniające terroryzmu.

Na tej zasadzie można owego terrorystę obciążać odpowiedzialnością, winą i karą niczym kogoś, kto w wolny sposób decydował o swoim postępowaniu. Można twierdzić, że podejmował swoje decyzje jako człowiek wolny i że wolności tej nie ograniczał w istotny sposób fakt, że jest ofiarą indoktrynacji. Dla potrzeby takiego podejścia można zupełnie sensownie i poprawnie uznać, że indoktrynacja uczyniła z niego osobę posługującą się w wolny sposób nagannymi kryteriami wartości. Wola terrorysty pozostaje pomimo indoktrynacji wolna, tyle, że kryteria, według których wola ta wartościuje, są społecznie szkodliwe. Orzekamy więc moralną odpowiedzialność terrorysty za dokonanie zamachu.


3. Wolność w warunkach determinizmu i przypadkowości

Determinizm. Deterministyczny model świata przyjmuje, że każde wydarzenie jest jednoznacznie wyznaczone przez wydarzenia poprzedzające je czasowo. Deterministyczny świat jest wobec tego obiektem w pewnym sensie statycznym: cała jego przyszłość jest już ustalona, niczym nakręcony już film.

Każda wolność jest w takim świecie jedynie mechaniczną wolnością piórka tańczącego w podmuchach wiatru. Piórko tańczy niby swobodnie, ale wszystkie jego ruchy są w każdym szczególe określone przez budowę piórka i przez stan atmosfery w momencie, gdy zostało poderwane do lotu. Można oczywiście utrzymywać, że piórko jest „kowalem swego losu”, bo gdyby było innym piórkiem, piórkiem zbudowanym inaczej, to i inaczej by przecież tańczyło. W światopoglądzie ateistycznym takie podejście może być wystarczające.

W światopoglądzie teistycznym pojawia się jednak istotna trudność. Skoro bowiem świat jest stworzony przez Boga, to Bóg jest także budowniczym piórka i to On w efekcie zaprojektował ów taniec, i to w najdrobniejszych szczegółach. W tej sytuacji piórko jedynie odtwarza zamysły Boga.

W takim świecie nie ma miejsca na twórcze działanie stworzenia. Nasza aktywność jest pozorna, w rzeczywistości jesteśmy biernymi obserwatorami wydarzeń przygotowanych dla nas już przed wszystkimi wiekami.

Miejsca na twórcze działanie nie ma także w świecie podlegającym determinizmowi ateistycznemu. Jednak nie wierząc w Boga, ateista nie musi utrzymywać, że ktoś inny ustalił nam nasz los. W efekcie pojęcie wolności woli, choć pozbawione aspektu twórczego i aspektu wyboru, w determinizmie ateistycznym zachowuje przynajmniej aspekt przyczynowości.

Warto zauważyć, że teistyczny determinizm połączony z wiarą w dobroć i wszechmoc Boga prowadzi bezpośrednio i nieodwołalnie do wiary w powszechność zbawienia. Na mocy determinizmu wszyscy jesteśmy bowiem predestynowani do losu przypisanego każdemu z nas przez Boga już w chwili stworzenia. Prawdziwą odpowiedzialność za nasze postępowanie ponosi Bóg jako autor scenariusza, nie my – odtwórcy naszych ról, wierni scenariuszowi na dobre i na złe, bo nie posiadający najmniejszej możliwości wprowadzenia jakichkolwiek zmian do czegokolwiek. Bóg dobry nie stworzyłby więc świata w ogóle, gdyby choćby jedno stworzenie musiało zapłacić za to cierpieniem, które nie zostanie mu wyrównane przynajmniej w takim stopniu, że uzna je za warte przeżycia. Ten wymóg elementarnej sprawiedliwości wyklucza w deterministycznym świecie wieczność potępienia jakiejkolwiek istoty.

Deterministyczna metafizyka jest zapewne kompatybilna z – na przykład – kalwinizmem. Od katolicyzmu jest jednak daleka, chociażby właśnie ze względu na element predestynacji, odbierający stworzeniu możliwość odpowiedzi na wezwanie Boga. Odpowiedzi tej udzielił sam sobie za nie Bóg, najpóźniej w chwili, w której stworzył deterministyczny świat. Stworzenie nie ma już nic do dopowiedzenia.

Przypadkowość. Podobnie jak sukcesy odnoszone w opisywaniu przyrody przez takie dziedziny nauki, jak optyka geometryczna czy mechanika klasyczna przyczyniły się do popularności determinizmu, tak sukcesy mechaniki kwantowej zwróciły uwagę na rolę na istnienie zjawisk niezdeterminowanych, przypadkowych, co naturalnie znalazło swoje odbicie także w poglądach na wolność. Realna przypadkowość oznacza jednak, że niektóre aspekty tego, co się wydarzy w następnej chwili, nie mają swojej przyczyny. Impuls powodujący zajście jakiegoś zjawiska jest przypadkowy o tyle, o ile żadna przyczyna nie wyznacza momentu jego pojawienia się. W przeciwnym razie przypadkowość jest pozorna, a pozór bierze się stąd, że przyczyna ta nie jest nam znana na tyle, abyśmy mogli tej znajomości użyć do przewidzenia, kiedy impuls się pojawi.

Świat wzbogacony o przypadkowość nie jest raz nakręconym filmem, lecz posiada wewnętrzną dynamikę. Nietrudno jednak zauważyć, że przypadek nie jest w stanie zaoferować rozwiązania problemu, przed jakim staje determinista pragnący uzgodnić z katolicyzmem swoje poglądy na wolność woli. Dynamika wprowadzona przez przypadek jest bowiem bezprzyczynowa. Los stworzeń może i przestaje być dzięki niej zdeterminowany, ale nadal to nie do nich należą decyzje, od których zależy ich zbawienie. Rozmycie predestynacji czystym przypadkiem nie wydaje się być czymś zmieniającym istotę problemu: stworzenie nadal nie ma żadnej możliwości, by odpowiedzieć na wezwanie Boga. O ile nie odpowiada za nie Bóg, o tyle odpowiada niczym kostka do gry – czysty przypadek.

W sumie, zarówno czysty determinizm jak i determinizm rozszerzony o przypadkowość potrafią nadać wolności człowieka jedynie element przyczynowości („ja jestem przyczyną”). Czynią to dokładnie na tej samej zasadzie, na jakiej figury kreślone przez piórko tańczące na wietrze można uznać za wynik wolnego wyboru, dokonanego przez to piórko: niektóre cechy typowe dla tego tylko piórka są przyczyną, dla której figury te wyglądają tak, a nie inaczej. Element wolnego wyboru jest niemożliwy w determinizmie dlatego, że determinizm nie dopuszcza wyborów (wszystko jest z góry ustalone, czyli nie ma alternatyw, czyli nie ma wyborów). Dodanie przypadkowości dopuszcza zaś co prawda wybory (pojawiają się alternatywy), jednak są one dokonywane bezprzyczynowo, czyli w szczególności nie ma w nich udziału żadna wola. Na tej samej zasadzie determinizm i przypadkowość wykluczają twórczy aspekt wolności.


4. Twórcza wolność jako alternatywa dla determinizmu i przypadku

Można jednak zapostulować zależność między zdarzeniami opartą na wolnym, twórczym działaniu osoby. Takim działaniem jest akt stworzenia świata przez Boga. Przyjmujemy więc jako podstawowe założenie, że Bóg jest wolny i twórczy.

Możliwość wolnego i twórczego działania, będącego przyczyną nowych wydarzeń, dobrze byłoby przypisać także człowiekowi. Nie potrzeba jednak w tym celu zakładać, że człowiek – niczym Bóg – tworzy coś z niczego. Zamiast tego wystarczy założenie, że świat stworzony przez Boga ma postać świata możliwości. Wielu możliwości, być może nawet nieskończonej liczby możliwości. Możliwości zapewne już od początku uporządkowanych, połączonych w ciągi pewnymi zależnościami o charakterze być może stochastycznym (przypadkowym), być może ściśle deterministycznym, a być może raz takim, a raz takim. Z każdego potencjalnego wydarzenia tworzącego ten świat możliwości wybiega ogromna liczba tych ciągów – ścieżek, po których mogą potoczyć się dalsze losy świata (o ile w ogóle dojdzie do zrealizowania tego potencjalnego wydarzenia). Relacje wiążące to wydarzenie z wydarzeniami rozpoczynającymi każdą z wychodzących zeń ścieżek mogą być nawet ściśle, matematycznie deterministyczne; wystarczy tylko, żeby wartości parametrów (na przykład, prędkości cząstek) konkretyzujących ten deterministyczny związek nie były z góry ustalone do końca. Twórcza decyzja człowieka zamieszkującego ten świat polegałaby w tym przypadku technicznie rzecz biorąc na ustalaniu tych niedookreślonych wielkości. Człowiek robiłby to niejako automatycznie, tak, jak automatycznie ustala on przebiegi impulsów nerwowych powodujących, że w jego głowie pojawia się taka a nie inna myśl, a na papierze czy ekranie – takie a nie inne słowo.

Model oparty na twórczej woli jest indeterministyczny, gdyż zakłada istnienie alternatyw. Jest on przy tym niestochastyczny, gdyż wybór spośóród tych alternatw odbywa się przyczynowo (przyczyną jest wola), a nie – przypadkowo.

Uzyskuje się w ten sposób prosty model relacji pomiędzy zdarzeniami, pozwalający na mocy konstrukcji pogodzić wszelkie obserwacje przyrodnicze z istnieniem twórczej i przyczynowej, wolnej woli człowieka. Dzięki twórczemu charakterowi wolnych wyborów człowiek staje się prawdziwym „kowalem swego losu”, wytwarzając – przy udziale innych ludzi i innych stworzeń – z materiału dostarczonego przez Boga naszą wspólną rzeczywistość.


5. Twórcza wolność a problem dobra i zła

Obecność zła na świecie próbuje się wyjaśnić wolnością stworzenia. Dobry Bóg nie może być przecież źródłem zła, wina musi tu więc leżeć po stronie stworzeń. Gdyby stworzenia nie były wolne, winą za zło trzeba by było zobarczyć Boga; uznanie wolności stworzeń pozwala jednak powiedzieć, że to one są winne. Konsekwencją takiego podejścia do sprawy jest przekonanie, że także istnienie piekła idzie nieodłącznie w parze z wolnością. Aby zagnać wszystkie stworzenia do nieba, Bóg musiałby wielu z nich odebrać wolność. Według jednych, wolność jest dla Boga nienaruszalna i wobec tego szanse na powszechne zbawienie są równe zeru, a zresztą wina szatana jest tak ewidentna i tak ogromna, że kto jak kto, ale on już z absolutną pewnością zbawienia nie dostąpi. Według innych, Bóg co prawda wolności nie ogranicza, ale i tak możemy mieć nadzieję, że jakoś uda Mu się zachęcić każdego, by sam swoją wolność ograniczył i poddał się Jego woli; do tej pory jeszcze nie wszyscy się na to zgodzili, stąd wciąż obecne jest zło. Według jeszcze innych, wolność nie jest aż tak wielką wartością i w walce o zbawienie stworzeń Bóg nie cofnie się przed ograniczaniem ich wolności, chociaż rzecz jasna czyni to ostrożnie, bez popadania w przesadę – ogranicza tylko na tyle, na ile jest to absolutnie konieczne dla zbawienia; stąd zło jest wciąż obecne wśród nas.

Jak już uzasadniono, determinizm, nawet rozszerzony o przypadkowość, nie dopuszcza takiego rodzaju wolności, jaki jest warunkiem koniecznym powyższej teodycei, a w efekcie także i wyciąganych z niej wniosków co do spraw ostatecznych. Warunkiem koniecznym jest tutaj twórczy charakter wolności. Zatem, w deterministycznym świecie jedyną logicznie dopuszczalną konsekwencją miłości (a nawet tylko elementarnej sprawiedliwości) Boga jest powszechność zbawienia (apokatastaza). Niejako przy okazji jednak upada klasyczna teodycea, oparta właśnie na stwierdzeniu, że to człowiek ponosi winę za zło. Nie człowiek lecz Bóg jest bowiem w takim układzie faktycznym projektantem ludzkiego losu. Próba pogodzenia dobroci Boga ze złem świata musi wobec tego być przeprowadzona w nieco inny sposób, choć niekoniecznie bez udziału konceptu „wolność”. Zamiast jednak podejmować taką próbę, przejdziemy od razu do modelu podporządkowującego twórczej wolności deterministyczne i przypadkowe procesy i zobaczymy, jak w tym modelu, zezwalającym wprost na istnienie wolności obarczającej pełną odpowiedzialnością za czyny, kształtuje się zarówno problem zbawienia i potępienia, jak i sama teodycea.

W świecie, w którym istnieje twórcza wolność stworzenia, odpowiedzialność za czyny można przynajmniej częściowo przypisać temu stworzeniu. Dotyczy to nie tylko odpowiedzialności w sensie socjologicznym (do czego twórczy aspekt wolności nie jest konieczny), ale przede wszystkim także odpowiedzialności w sensie eschatologicznym (co bez twórczego charakteru wolności byłoby skrajną niesprawiedliwością, jeśli nie absurdem). W tej sytuacji rodzi się pytanie, czy wiara w istnienie twórczej wolności stanowi usprawiedliwienie dla wiary w obecność wiecznego piekła, oraz czy aspekt twórczy wolność wnosi coś nowego do problemu teodycei. Oba elementy tego pytania są ze sobą powiązane. Zaczniemy od drugiego z nich.

Teodycea. Rzecz jasna, przyznanie stworzeniu twórczej wolności jest zgodne z wiarą, że Bóg stworzył nas na Swój obraz i podobieństwo. Wszystkie konsekwencje tej wiary pozostają więc w mocy. Prawdą pozostaje w szczególności, że nasza natura jest bezdyskusyjnie dobra, bo na obraz i podobieństwo dobrego Boga jest stworzona, i to przez Niego samego. Jedynym źródłem zła może być w takiej sytuacji nasza niedoskonałość. Niedoskonałość to nieunikniona. Nie możemy bowiem być wszechwiedzący i jednocześnie nie zostać wchłonięci przez Boga jako Jego Osoba, czyli jako ktoś już zupełnie inny, niż my sami. Jesteśmy więc niedoskonali i niedoskonałymi pozostaniemy. Całe piękno stworzenia polega właśnie na tym, że obok Boga mogą istnieć istoty niedoskonałe i że mogą one czerpać ze swego istnienia pełnię satysfakcji.

Można przypuszczać, że wśród tych niedoskonałych istot są takie, które w swej naturze mają zupełne zaufanie do Boga. Są one nie tylko dobre ze swojej natury, ale jednocześnie nie stanowi dla nich żadnego problemu całkowite oddanie się woli Boga. Nie narusza to w niczym ich twórczej wolności, gdyż ich wola nigdy nie jest sprzeczna z wolą Boga. Całkowite oddanie się woli Boga oznacza po prostu to, że pozwalają one od samego początku bez żadnych zastrzeżeń na to, żeby Bóg dowolnie ingerował w ich wolę, jeśli tylko uzna On to za stosowne. Bóg zaś może robić to w delikatny sposób, po prostu stawiając je w takich sytuacjach, które wywierają właściwy wpływ na ich myśli i zamierzenia, broniąc je przez to przed popełnianiem zbyt poważnych błędów mogących prowadzić do złych skutków. Takie stworzenia to anioły w Niebie.

Plan Boga obejmuje jednak więcej stworzeń, niż tylko anioły w Niebie. Należą do niego także istoty takie, jak człowiek. Czyli takie, które są co prawda dobre z natury (bo stworzone na obraz i podobieństwo Boga), ale zaufania do Boga dopiero muszą się nauczyć. I tu właśnie rozpoczyna się historia świata – rozpoczyna się tym, co przydarzyło się Adamowi i Ewie.

W rajskim ogrodzie pośród innych wspaniałości zasadził Bóg drzewo Wiadomości Dobra i Zła. Zakazał jednak ludziom spożywać owoców tego drzewa. Jakie może być znaczenie tej symbolicznej opowieści?

Moim zdaniem, zjedzenie owocu tego drzewa oznacza ocenianie na własną rękę. Czyli dla ludzi – ocenianie przy odmowie wszelkiej pomocy ze strony Boga. Oceniać wyłącznie na własną rękę może bezpiecznie tylko Bóg, tylko On jest przecież wszechwiedzący. Wąż powiedział jednak, że gdy zjedzą ten owoc, otworzą się im oczy i będą jak Bóg znający dobro i zło. Wąż – być może ta część ich psychiki, którą przez brak doświadczenia i wiedzy o Bogu i sobie korci perspektywa tak wielkiej samodzielności, a być może jakieś inne stworzenie, które się do tej części psychiki odwołało. Niezależnie od tego, kim lub czym był wąż, grzech Adama i Ewy to poddanie się pokusie uwierzenia we własną wiedzę tak wielką, że czyniącą zbędnym zaufanie Bogu. Był to grzech, gdyż oddalał od Boga, co w praktyce oznaczało, że korzystanie z dobrodziejstw raju stało się niemożliwe: warunkiem koniecznym tego korzystania jest bowiem właśnie zaufanie Bogu.

Przypuszczam, że ludzie to takie stworzenia, które potrzebują na własnych błędach przekonać się, że muszą Bogu zaufać. W tym sensie jesteśmy wszyscy potomkami Adama i Ewy i w tym sensie brak zaufania do Boga nie jest naszym grzechem zawinionym. Nie z naszej winy nie ufamy Bogu, ale tak czy owak musimy to zaufanie zdobyć, bo jego brak bezdyskusyjnie zamyka nam drogę do zbawienia.

Zło pojawiło się więc wśród ludzi jako konsekwencja rezygnacji z posłuszeństwa Bogu. Czy rezygnacja ta była wolną decyzją? W sensie eschatologicznym – nie. W sensie socjologicznym – jak najbardziej. Uzasadnieniem tego pierwszego stwierdzenia zajmiemy się za moment. To drugie zaś stanowi podstawę teodycei. Innymi słowy, zło na świecie jest przejawem rozdźwięku, jaki na skutek niepełnej wiedzy stworzeń pojawia się u niektórych z nich pomiędzy ich wolnością a uznawanym przez nie systemem wartości. Bóg pozwala na to, gdyż w przeciwnym razie musiałby zrezygnować powoływania tych osób – czyli także i nas samych – do istnienia. Pokusa sprawdzenia, czy Bóg jest nam potrzebny, jest dla nas bowiem nie do uniknięcia, co oznacza, że dla niejednego – a może i dla każdego – jest ona nie do pokonania. Wystarczy sam fakt, że w naszym ogrodzie rośnie Drzewo – a rosnąć tam musi, gdyż ono właśnie jest symbolem tego, że potrzebujemy pomocy Boga w podejmowaniu ważnych decyzji – wystarczy więc sam fakt, że w naszym ogrodzie rośnie Drzewo, żebyśmy, niezależnie od powagi ostrzeżeń, wcześniej czy później owocu jego skosztowali.

Sprawy ostateczne. Czy błąd będący konsekwencją natury błądzącego podlega karze? Niewątpliwie tak, o ile kara ta ma służyć naprawie stanu rzeczy. W przypadku grzechu braku zaufania do Boga, kara pojawia się zresztą w sposób naturalny: nie mogąc korzystać z dobrodziejstw Bożej wszechwiedzy, człowiek musi popełniać kolejne błędy, czyli doprowadzać do sytuacji skutkujących cierpieniem. Cel kary jest tutaj ewidentny: chodzi o to, by błądzący zebrał doświadczenia pozwalające mu nauczyć się tego, co jest mu niezbędne do usunięcia barier stojących na jego drodze do szczęścia.

Kara ta nie ma więc charakteru ostatecznego. Gdyby było inaczej, to utraciłaby ona swój naprawczy, wychowawczy charakter i stałaby się porażką. Porażką Boga, bo to On jest zarówno Projektantem i Stwórcą, jak i Wychowawcą.

Bóg jednak porażek nie ponosi. Oznacza to, że Bóg nieomylnie wie, że każdy z nas wcześniej czy później dostrzeże, że Bogu może i powinien w pełni zaufać. I w tym momencie otworzona zostanie dla niego droga do uzyskania pełnej wolności: do stanu, w którym wszystko, czego zapragnie, będzie mogło zostać przez niego zrealizowane, gdyż o ile nie poradzi sobie z tym sam, o tyle uzyska niezbędne wsparcie od Boga. Przywołuje to na myśl znane słowa św. Augustyna: „Kochaj i rób co chcesz”.

Taka droga od grzechu do zbawienia, polegająca w efekcie na szukaniu tego, co według nieomylnej opinii Boga powinniśmy dla naszego dobra znaleźć sami, jest w pewnym sensie drogą udoskonalania własnej natury. Możliwość wędrowania tą drogą jest więc świadectwem posiadania przez nas niezwykłej wolności – wolności do zmieniania siebie. Czy nie oznacza to jednak, że wolności tej możemy użyć nie tylko do udoskonalania, ale także do niszczenia siebie?

Cóż, droga udoskonalania się może być niewątpliwie drogą krętą. Tym bardziej, że geometria grzechu jest nieeuklidesowa: to, co wydaje się prostą, szeroką trasą wiodącą do celu, potrafi być w rzeczywistości trudną drogą wiodącą wstecz, a to, co zdaje się być wąską ścieżką wijącą się bez końca nad groźnymi przepaściami, potrafi być w rzeczywistości prostym skrótem prowadzącym wprost do bram Nieba. To, co robimy ze sobą, potrafi nas i budować, i nas niszczyć. Ale Bóg wiedział, co czyni, puszczając nas na tę wędrówkę. Skoro pozwolił wędrowcowi wyjść, to znaczy, że wie, że wędrowiec dotrze do celu. Więcej: wie, że wędrowiec będzie na koniec wdzięczny za to, że mógł wędrować, niezależnie od tego, co go po drodze spotkało. Wie o tym także dlatego, że cały świat możliwości, przez który wędrowiec wędruje, jest światem przez Niego stworzonym.

O ile więc rezygnację Pierwszych Rodziców z posłuszeństwa Bogu można uznać za decyzję wolną w sensie socjologicznym (gdyż jest przejawem niedoskonałości człowieka), o tyle trudno ją uznać za wolną w sensie eschatologicznym. Należałoby raczej powiedzieć, że człowiek powoli dojrzewa do bycia w pełni wolnym. Rodzimy się z grzechem pierworodnym, z owym ludzkim „defektem” natury domagającym się od nas samodzielności, niezależności od Boga (ekstremalnym przejawem tego jest ateizm). Świat ze swoimi możliwościami przerasta nas, nie wiemy, czego naprawdę potrzebujemy, nikt z nas nie zna dobrze nawet siebie samego. Pragnąc zrealizować jedno, uniemożliwiamy sobie realizację czegoś innego, co wydaje nam się także godne wypróbowania. Wolność łączy się nam zawsze z ograniczeniem wolności – a to jest stan zniewolenia w sensie eschatologicznym. Nasze kryteria wyboru nie są spójne z paletą możliwości, wśród których dane jest nam wybierać. Będąc w takim stanie, nie jesteśmy zdolni do podjęcia decyzji, która byłaby dla nas naprawdę wiążąca na zawsze.

Gdy zaś uzyskamy wreszcie zgodność pomiędzy naszym systemem wartości i wolnością i gdy staniemy się przez to zdolni do podjęcia ostatecznej decyzji, to decyzja ta będzie mogła być tylko jedna: zostać z Bogiem na zawsze. Aby była bowiem inna, musiałaby brać się z rozdźwięku pomiędzy systemem wartości i wolnością, jako że właśnie ten rozdźwięk sprowadza się do braku pełnego zaufania do Boga. Sprowadza się do tego, czego nam brak do zbawienia.


6. Podsumowanie i wnioski

Jednym z wiodących problemów tej Dyskusji Miesiąca jest pytanie, czy wolność oznacza możliwość świadomego i dobrowolnego wyboru zła, a nawet potępienia. Zazwyczaj na pytanie to odpowiada się twierdząco, przy czym jeśli ktoś odczuwa co najmniej niesmak wobec perspektywy wieczności, którą część stworzeń spędza w cierpieniu lub – ogólniej – w warunkach niekorzystnych dla siebie, ten chwyta się nadziei, że Bóg jakoś zaradzi nadmiarowi wolności i przyciągnie do siebie „zbytnio wolnych”. Albo przynajmniej pociesza się myślą, że być może te warunki nie będą aż takie przykre, jak to malowano nam przez wieki i że nie będzie to aż tak bardzo obciążało samopoczucia zbawionych, którzy w końcu będą mogli o swoich dawnych braciach zapomnieć, jak dzisiaj zapomina się łatwo o tym, co dzieje się w Afryce, w Indiach, czy nawet u sąsiada.

Jednak okazuje się, że twierdząca odpowiedź na część pytania dotyczącą wyboru potępienia jest tylko pozornie kompatybilna z podstawami wiary chrześcijańskiej. I jest tak niezależnie od tego, czy wyobrażamy sobie świat jako deterministyczny, czy jako indeterministyczny.

Determinizm, także wzbogacony o przypadkowość, w ogóle wyklucza możliwość pogodzenia miłości i wszechmocy Boga z wiecznym potępieniem kogokolwiek. Jeśli rozumowanie użyje właściwych aspektów wolności we właściwym kontekście, czyli tak, aby zachowana została pełna zgodność pomiędzy sensem (a nie tylko werbalnym brzmieniem) założeń, opisu i wniosków, to wydobywa ono na jaw prosty fakt, że w deterministycznym świecie projektant odpowiada w całości za projekt, zaś w świecie z elementami przypadkowości błędy w projekcie idą na karb bezprzyczynowego przypadku. A więc co najwyżej także na karb projektanta, lecz w żadnym razie nie tych, co zostali zaprojektowani. Gdyby jednak mimo to w deterministycznej rzeczywistości chrześcijańskiej pojawiła się konieczność wiecznego potępienia, to byłoby to świadectwem dramatycznej porażki Boga. Możliwości takiej tragedii wiara chrześcijańska jednak w ogóle nie bierze pod uwagę. Apokatastaza – rozumiana jako powszechność zbawienia, a nie dosłownie jako „powrót do początków” – staje się więc absolutną, nieusuwalną konsekwencją przyjętych założeń ontologicznych.

Dodatkowa trudność polega w tym przypadku jednak na tym, że determinizm wyklucza wolność w takim sensie, jakiego wymagałoby chrześcijańskie (a przynajmniej katolickie) podejście do rzeczywistości. Pozwala on co prawda określić wolność w sposób socjologicznie usprawiedliwiony, ale na poziom eschatologiczny przenieść tego nie sposób. Nawet dla celów ontologicznych jest w typowym chrześcijaństwie takie pojęcie wolności mało przydatne, gdyż odmawia ono Bogu twórczości, czyniąc z Niego kinematograf odtwarzający jakiś film, a z nas – biernych widzów na sali kinowej. Nic w tym nie zmienia fakt, że projekcja filmu może być zakłócana niekontrolowalnym, przypadkowym szumem. W sumie, deterministyczna apokatastaza nie może być katolicką apokatastazą.

Trudność ta może zostać usunięta, gdy nadrzędną rolę w relacjach między zdarzeniami przypisze się – w miejsce determinizmu czy przypadkowości – właśnie twórczej wolnej woli. Świat stworzony przez Boga jest postrzegany teraz jako sieć możliwych wydarzeń połączonych formalnie związkami przyczynowo-skutkowymi o charakterze deterministycznym lub przypadkowym. Z sieci tej jest krok po kroku wysnuwany wątek będący sekwencją realnych wydarzeń. Droga, jaką pójdzie wątek świata, jest w każdej chwili teraźniejszości wybierana twórczo przez stworzenia. Takich wyborów dokonuje wraz z nimi zapewne także i Bóg, reagując na to, co się na świecie dzieje, w tym – na uczucia stworzeń.

Konstrukcja ta może pozornie stwarzać zagrożenie dla powszechności zbawienia. Otwiera ona bowiem drogę wolności twórczej, o tej zaś można wszak pomyśleć, że ma prawo być źródłem nie tylko dobrych, lecz i dowolnie złych uczynków.

Zagrożenie to byłoby realne, gdyby nie fakt, że wiara nasza uznaje Boga za stwórcę całego świata. Wierzymy, że Bóg jest wszechmocną miłością i wierzymy, że stworzył nas na Swój obraz i podobieństwo. Wierzymy więc, że nasza natura jest dobra, a nie zła. Wynika stąd, że wszelkie zło jest jedynie przejściowym skutkiem nieuniknionej niedojrzałości stworzeń. Jest skutkiem tego, że muszą one krok po kroku nauczyć się z własnego doświadczenia prawdy o sobie i o Bogu, aby ostatecznie Bogu zaufać i stać się naprawdę wolnymi. Pełna wolność wiąże się bowiem nierozerwalne z systemem wartości. System ten musi być zgodny z naturą danego stworzenia, aby wybory przezeń dokonywane były faktycznie wyrazem jego wolności, a nie – statystycznym odzwierciedleniem palety fizycznych możliwości, jakie ma ono przed sobą. Paleta ta musi zawsze być dostatecznie szeroka choćby dlatego, żeby bogactwem swoich barw i odcieni pobudzać wyobraźnię i stwarzać możliwość przeżywania nie tylko realnych, ale i wirtualnych doświadczeń, pozwalających zrozumieć, „co by było, gdyby” i przez to coraz lepiej i bardziej samodzielnie wybierać, co faktycznie się wydarzy. Kryteria wyboru muszą być zaś dostatecznie zgodne z naturą człowieka, aby wolność wyboru nie była wolnością piórka na wietrze, lecz wolnością istoty kształtującej swoją przyszłość umiejętnie, konstruktywnie, szczęśliwie.

Do takiej pełnej wolności – wolności od wszelkiej niewoli – jesteśmy stworzeni. I taką wolność osiągniemy, bo gwarantem tego nie jesteśmy my sami, lecz Bóg.



7. Bibliografia

  1. Anna Connolly, Augustyn contra Pelagiusz – czy człowiek może zbawić się sam, Blog Kleofas, 1 października 2012.

  2. Robert Rynkowski, Wolność kocham i rozumiem?, Blog Kleofas, 30 września 2012.

  3. Jacek Salij OP, Uwagi elementarne na temat wolności Blog Kleofas, 30 września 2012.

  4. Wacław Hryniewicz OMI, Wolność przed Bogiem nie jest idolem, Blog Kleofas, 4 października 2012.

Czy Rusłan będzie w niebie?

Krzysztof Masłoń w tekście „Czas nauczyć się gdakać” („Uważam Rze” nr 26.03 z dnia 26.03.2012) podkpiwał z zawartych w książce „Moment niedźwiedzia” poglądów Olgi Tokarczuk na temat zwierząt. Autorka napisała bowiem, że w Heterotopii (to jej utopijna kraina): „nie ma mowy o zabijaniu i zjadaniu. To są partnerzy, bliscy. (…) od najwcześniejszych lat dzieci uczą się języków innych gatunków, a na uniwersytetach istnieją katedry psychologii międzygatunkowej”. K. Masłonia zainteresowała szczególnie kwestia języków innych gatunków: „Czyżby chodziło o rozpoznanie takich języków jak gdakanie kur, chrząkanie świń czy rżenie koni? Nie inaczej”. Zainteresowanie to jest o tyle zasadne, że autorka „Momentu niedźwiedzia” podważa rozpowszechnioną tezę, jakoby podstawową komórkę społeczną tworzyć miały więzy krwi, czyli rodzina, a szeroko pojmowane związki krwi tworzyły naród. W Heterotopii „bliskimi krewnymi” będą ludzie podobnie myślący i wyznający te same idee. Ale nie tylko ludzie, bo „rodzinę” stworzy na przykład „jedna starsza kobieta i jej dwanaście kotów”.

Nie całkiem bezpodstawna jest teza, że nie trzeba czekać na pojawienie się na świecie Heterotopii, bo takie ludzko-zwierzęce rodziny już istnieją. Co więcej, czasami śmierć zwierzęcia bywa tragedią porównywalną ze śmiercią ludzkiego członka rodziny. Nic więc dziwnego, że wielu z nas nie potrafi wyobrazić sobie nieba, w którym nie byłoby naszych ukochanych zwierząt. Wyrazem tego jest wiersz Barbary Borzymowskiej „Moje psie niebo”:

Dokąd idą psy gdy odchodzą?
No bo jeśli nie idą do nieba,
to przepraszam Cię, Panie Boże,
mnie gościny tam też nie potrzeba.

Ja poproszę na inny przystanek –
tam gdzie merda stado ogonów.
Zrezygnuję z anielskich chórów
tudzież innych nagród nieboskłonu.

W moim niebie będą miękkie sierści,
nosy, łapy, ogony i kły.
W moim niebie będę znowu głaskać
wszystkie moje pożegnane psy.

Taka wizja nieba jest możliwa, ponieważ nasze jego wyobrażenie dziedziczymy raczej po renesansie niż średniowieczu. Myślimy o nim raczej jako o rajskim ogrodzie niż hierarchii poszczególnych kręgów niebieskich w różnym stopniu oddalonych od Boga, których istotą jest kontemplowanie Boga. Tak jak ludzie renesansu, którzy dokonali adaptacji grecko-rzymskich wyobrażeń krainy szczęśliwości (wyrażonych np. w „Fedonie” Platona czy „Śnie Scypiona” Cycerona), myślimy o niebie jako o miejscu, w którym spotykamy się w pięknych okolicznościach przyrody ze znajomymi, obecność przyjaciół jest zaś niezwykle istotna dla sposobu spędzania rajskiego czasu, dla intensywności i zakresu rajskich przeżyć, które rozumiemy również zmysłowo, nie tylko duchowo. W tej sytuacji jak najbardziej zasadne jest przekonanie, że w niebie będą nasze „prawdziwe” rodziny i znajomi, czyli psy, koty i inne zwierzęta, a ich obecność jak w wierszu B. Borzymowskiej będzie istotnym składnikiem niebieskiej szczęśliwości.

Problem w tym, że świat zwierząt nie składa się z samych wiernych przyjaciół człowieka. Więźniowie obozów raczej nie chcieliby spotkać w niebie psów strażników, a rodzice dziecka zagryzionego przez psy – sprawców tragedii. Zgoda, najczęściej pies, jak w powieści Gieorgija Władimowa „Wierny Rusłan” opisującej historię psa strażniczego, który po zlikwidowaniu obozu nie może się odnaleźć w nowej rzeczywistości i ciągle marzy o służbie i konwojowaniu więźniów, nie jest zły sam z siebie, staje się taki pod wpływem człowieka. Trudno jest jednak wszystkie „złe” zachowania zwierząt tłumaczyć wpływem ludzi. W zwierzęciu, zwłaszcza dzikim, jest jakaś naturalna agresja, zło, które jest po prosu składnikiem jego natury. Również psy, czy szerzej zwierzęta, mają swój udział w tworzeniu i rozszerzaniu struktur zła.

A jednak Izajasz w swoim słynnym tekście (bodaj najczęściej przytaczanej, gdy mówi się o losie świata zwierzęcego) przedstawia sugestywny obraz współistnienia świata ludzi i zwierząt: „Wtedy wilk zamieszka wraz z barankiem, pantera z koźlęciem razem leżeć będą, cielę i lew paść się będą społem i mały chłopiec będzie je poganiał. Krowa i niedźwiedzica przestawać będą przyjaźnie, młode ich razem będą legały. Lew też jak wół będzie jadał słomę. Niemowlę igrać będzie na norze kobry, dziecko włoży swą rękę do kryjówki żmii. Zła czynić nie będą ani zgubnie działać po całej świętej mej górze, bo kraj się napełni znajomością Pana, na kształt wód, które przepełniają morze” (Iz 11, 6–10). Nawet jeśli wizji tej nie można traktować do końca literalnie, to trzeba też wziąć pod uwagę tekst św. Pawła: „stworzenie z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych. Stworzenie bowiem zostało poddane marności – nie z własnej chęci, ale ze względu na Tego, który je poddał – w nadziei, że również i ono zostanie wyzwolone z niewoli zepsucia, by uczestniczyć w wolności i chwale dzieci Bożych” (Rz 8, 19–21). Uczestnictwo świata przyrody w zbawieniu, jego nieśmiertelność zdają się zatem bardzo prawdopodobne. Wiele przemawia jednak za tym, że to zbawienie w jakiś sposób uzależnione jest od losu człowieka. Najpierw muszą objawić się synowie Boży, by świat przyrody mógł być wyzwolony z niewoli zepsucia. Co to uzależnienie miałoby jednak oznaczać? Czy gdy nastąpi owo objawienie synów Bożych świat przyrody zostanie zbawiony niejako automatycznie?

Sądzę, że warto zwrócić uwagę na końcowe stwierdzenie w tekście Izajasza, które przytaczający go nie zawsze zauważają: „kraj się napełni znajomością Pana”. Zatem warunkiem nieczynienia zła i niedziałania zgubnie jest znajomość Pana. Czy znaczy to, że również zwierzęta w niebie – a szerzej, świat przyrody – będą napełnione znajomością Pana? A może właśnie znajdą się tam dlatego, że będą napełnione ową znajomością? Co jednak w wypadku zwierząt owa znajomość mogłaby oznaczać?

Zwierzęta bez wątpienia mają swój udział w historii świata, czasem są bardzo istotnymi elementami tej historii. W życiu Jezusa najbardziej znaczącym zwierzęciem był osioł, na którym wjechał do Jerozolimy na krótko przed swoją śmiercią. Co znamienne, zwierzę to nie jest w żaden szczególny sposób wspominane, można wręcz powiedzieć, że było tylko pewnym narzędziem. Czy jednak do pomyślenia jest sytuacja, w której tak ważny element historii zbawienia znika bez śladu?

Były i inne zwierzęta, które mniej lub bardziej wpływały na historię. Słynny koń Pałasz uratował króla Jana III Sobieskiego w bitwie pod Parkanami, pies ratowniczy Barry ze schroniska na Przełęczy Świętego Bernarda miał uratować około 40 turystów, zaginionych i zasypanych, dzięki husky Balto mogły być dowiezione w skrajnie trudnych warunkach zimowych szczepionki przeciw błonicy, przez co zostało uratowanych wiele dzieci w mieście Nome na Alasce.

Czy zatem w przypadku zwierząt znajomość Pana nie będzie oznaczała jakiegoś rozeznania ich roli i miejsca w historii zbawienia? Czy właśnie dlatego nie będą czynić zła, że poznają swoją rolę w historii, a zatem i we właściwy sobie sposób Pana? Problem jednak w tym, że to rozeznanie jest uzależnione od rozeznania człowieka. To najpierw pan Rusłana musi dostrzec czynione przez siebie zło, by również pies mógł je dostrzec. Rusłan sam z siebie nie jest do tego zdolny. Rusłan będzie zatem zbawiony – można wyrazić takie przypuszczenie i nadzieję – gdy zbawieni będą ci, którzy uczynili go psem strażniczym.

W moim niebie będą wszystkie pożegnane psy… wtedy, gdy ja tam będę.

Powrót do Edenu

Religia katolicka nie wypowiada się w zdecydowany sposób na temat zwierząt, ich losu i przeznaczenia. Co wiemy na podstawie Biblii: zwierzęta są stworzone przez Boga, podobnie jak ludzie. Bóg ustanowił „panowanie” człowieka nad zwierzętami. Izajasz w swojej wizji świata zbawionego widzi też zwierzęta, pomiędzy którymi nie ma agresji. Zwierzęta w Starym Testamencie są przede wszystkim wspominanie w kontekście składania ofiar dla Boga. Baranki, gołębie, kozły – były sposobem przebłagania za grzechy. Jeden z psalmów zapewnia o trosce Boga zarówno o człowieka, jak i o zwierzę. Jezus mówi, że Bóg troszczy się o ptaki. Tyle przychodzi mi do głowy, gdy myślę o zwierzętach w Biblii. Chrześcijaństwo nie ma wypracowanej spójnej koncepcji na temat świata zwierząt. W przeciwieństwie na przykład do buddyzmu. Świat zwierząt jest jednym z wielu światów, gdzie może odrodzić się dusza. Inne światy to: demony, ludzie, bogowie i półbogowie. Wcielenie w świecie zwierząt może być (rzadko) korzystne lub (przeważnie) trudne. Korzystne jest wtedy, gdy odrodzimy się w ciele domowego zwierzęcia otaczanego troską i obdarzonego przyjaźnią. Ale generalnie los zwierząt jest ciężki i bardzo trudno uwolnić się od karmy będąc zwierzęciem. Najlepsze możliwości ma człowiek. Wiedząc, że może odrodzić się w świecie zwierząt, buddysta darzy je szacunkiem i stara się im pomagać. Takiej motywacji nie ma chrześcijanin.

 Człowiek jest także zwierzęciem i uczestniczy w przyrodniczej przemianie materii, łańcuchu zjadania, umierania i odradzania się materii w nowej formie. Jest skazany na zabijanie i zjadanie innych zwierząt. Może także stać się ich ofiarą. W dzisiejszym cywilizowanym świecie jesteśmy chronieni przed dzikimi zwierzętami, ale ciągle czyhają na nas bakterie, pasożyty i inne nieprzyjemne zwierzaki. Walka trwa. Zabijanie trwa. Mam nadzieję, że kiedyś się to skończy. Ale jak będzie wyglądał świat zbawiony jeśli założymy, że będą tam również zwierzęta? Za dużo pytań ciśnie się do głowy. Na przykład: czy bakteria też będzie w królestwie niebieskim? Czy takie stworzenie, co do którego nie ma pewności, czy należy do roślin czy zwierząt też z nami tam będzie? A jeśli tak, to co z roślinami i przyrodą nieożywioną? Czy Bóg nada światu nową jakość, jakiej nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić? Nie możemy przeniknąć Bożych zamiarów.

 Jedyne, co nie podlega wątpliwości, to wielkie cierpienia, jakim poddawane są zwierzęta za sprawą człowieka. Po pierwsze oczywiście, hodowla i zabijanie zwierząt dla pożywienia i skór. Zwierzęta są traktowane jak przedmioty, hodowane na jak najmniejszej powierzchni, często nie widzą przez całe życie słońca i trawy. Są używane do eksperymentów medycznych i w przemyśle farmaceutycznym. Zwierzęta domowe są często traktowane okrutnie i bezwzględnie, zaniedbywane i porzucane. Dla naszej przyjemności dzikie zwierzęta są transportowane do ogrodów zoologicznych i prywatnych kolekcji. Jerzy Nowosielski mówił, że człowiek stworzył zwierzętom na ziemi obozy koncentracyjne. Wszystko to budzi moje współczucie i ogromne poczucie winy. Korzystamy z wszelkich udogodnień, jakie zapewnia nam praca i ciała zwierząt. Jesteśmy ich dłużnikami. I jakże często krzywdzimy je, nie widząc w tym nic złego. A przecież wykorzystywane przez nas zwierzęta czują ból, strach, radość. Chrześcijanin jest zobowiązany do czynienia dobra istotom czującym, do ograniczania ich cierpień. Najlepiej gdybyśmy, o ile to możliwe, przestali jeść mięso i używać wyrobów pochodzenia zwierzęcego. Na ile jest to możliwe? Na ile jest to utopia? Tak jak nie da się ze świata całkowicie wyrugować cierpień ludzkich , tak też nie można zlikwidować całkowicie cierpień zwierząt.  Musimy zatem je przynajmniej ograniczać do minimum. Kto może, powinien zostać wegetarianinem. To by była najbardziej etyczna postawa. Sama byłam wegetarianką przez 5 lat, więc jest to dla mnie możliwe. Skusiła mnie zwykła kiełbaska z grilla i od tej pory niestety jestem wodzona na pokuszenie przez różne smaczne potrawy mięsne. Podziwiam jednak tych, którzy ze względów etycznych wyrzekają się tych przyjemności.

 Zgodnie z Biblią zwierzęta zostały stworzone przez Boga. Czy stworzył je tylko po to, aby służyły człowiekowi za pokarm i pomoc? Czy ich cierpienie nie liczy się w oczach Boga, ich stwórcy? To niemożliwe. Musi być jakiś inny, nieznany nam, patrzącym z ludzkiej perspektywy, sens istnienia zwierząt, który sprawia, że chrześcijanin musi mieć dla nich szacunek, współczucie i wdzięczność. Całe bowiem stworzenie zostało uznane za dobre, choć do tej pory poddane jest złu. Mamy nadzieję, że tak nie będzie zawsze. „Oto czynię wszystko nowe” – wszystko, nie tylko człowiek będzie przebóstwiony, ale cały świat, cała przyroda. Nadzieję taką miał też Izajasz, gdy pisał te słowa o powrocie świata do stanu pierwotnego: „Wtedy wilk zamieszka z barankiem, pantera z koźlęciem razem leżeć będą, cielę i lew paść się będą społem i mały chłopiec będzie je poganiał. Krowa i niedźwiedzica przestawać będą przyjaźnie, młode ich razem będą legały. Lew też jak wół będzie jadał słomę. Niemowlę igrać będzie na norze kobry, dziecko włoży swą rękę do kryjówki żmii. Zła czynić nie będą ani zgubnie działać po całej świętej mej górze, bo kraj się napełni znajomością Pana, na kształt wód, które przepełniają morze” (Iz 11, 6-9)

 Widać tu nadzieję na nowy świat bez zła i zabijania, w którym wszystkie zwierzęta żyją w pokoju i są roślinożerne. Teolog Andrew Linzey pisze w swojej książce Teologia zwierząt: „Jesteśmy zachęceni do tego, aby wyobrazić sobie zupełnie inny porządek świata – taki, gdzie nie istnieją już stworzenia żyjące kosztem innych i gdzie ludzkość żyje w doskonałej przyjaźni ze zwierzętami, których jęki nie są już konieczne”.

 Taką i ja mam nadzieję. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić człowieka zbawionego bez przyrody. Co nas będzie wtedy otaczać, gdy już będziemy mieli ciała przebóstwione? Pustka? Niebiańska architektura? Czy raczej coś w rodzaju niebiańskiego ogrodu Eden? Wiemy, że nie ma powrotu do tego samego rajskiego ogrodu. Ale być może będziemy żyli w innym ogrodzie. Ale to musi być ogród.

Wyzwolić Oświęcim much

Zbawienie całego stworzenia to dla mnie wręcz dogmat.

Acz całego jak całego: przy lepszym losie martwej natury nie będę się przecież upierał. Nie wiemy w ogóle, jaka właściwie będzie ta nowa ziemia, na którą mamy chrześcijańską nadzieję: czy będą tam lądy, morza i różne inne postacie ziemi starej. W tym kosmologiczno-eschatologicznym znaku zapytania nie mieści się jednak, na mój moralny gust, świat natury żywej. On musi być zbawiony. Nie tylko zresztą zwierzęta: jakoś przecież cierpią także rośliny.

Mój biologiczno-eschatologiczny dogmat jest bowiem dokładnie taki, jak i u świętego Pawła w podstawowym dla tego problemu passusie Listu do Rzymian (8, 18-22): kto cierpi, ten czeka na koniec boleści. Nadzieja umiera ostatnia, a nadzieja uczniów Chrystusa jest jeszcze bardziej żywotna, bo Abrahamowa, wbrew wszelkiej nadziei. Nawet gdy ta „naturalna” skona, żyje tamta, która jest nieśmiertelna, bo pochodzi od Pana życia i śmierci. Jeśli gatunek „homo sapiens” ufa Bogu, to powinien ufać również, że nasi „bracia mniejsi” doczekają się lepszego losu.

Z kapitalnych myśli wielkiego pisarza Karola Ludwika Konińskiego zapamiętałem określenie lepu jako „Oświęcimia much”. To nasze, ludzkie dzieło jest niewątpliwie bezlitosne. Ile też różnych cierpień zadawanych sobie nawzajem przez zwierzęta i rośliny. Ileż jednak  różnych tsunami, którym nie winien nawet diabeł. Jeśli Bóg stworzył świat tak totalnie makabryczny, przewidział też na pewno jakiś koniec męki kosmicznej: totalny a niewyobrażalnie szczęśliwy.

Autorytet Kościoła w dziele budowania ekoteologii

Publikowane w: Laboratorium wiary. Wybrać autorytet, red. W. Korzeniak, Pelplin 2011, s. 115-125.

Przeżywamy upadek autorytetów. Epoka ponowoczesna, w której przyszło nam żyć, negatywnie oceniająca kompetencje rozumu, odrzucająca tezę o istnieniu kryteriów prawdy i dobra, dokonująca beatyfikacji pluralizmu, wolności, indywidualizmu i subiektywizmu, podważa istnienie jakichkolwiek autorytetów, niezmiennych pobytów odniesienia dla wyborów i wartości. W forsowaniu takich idei jako istotna przeszkoda staje zawsze Kościół, głoszący istnienie niepodważalnych zasad i norm, dla których zawsze ostatecznym uzasadnieniem jest Jezus Chrystus – „Droga, Prawda i Życie” (Por. J 14, 6). Nie tylko nieprzejednany pozostaje w sprawach fundamentalnych, ale stara się wychodzić naprzeciw wyzwaniom, jakie niesie ze sobą nasz czas.

Kwestią szczególnie palącą jest pogłębiający się kryzys ekologiczny, w przeciwdziałanie któremu Kościół angażuje swój autorytet, zwracając uwagę na zjawiska, domagające się zdecydowanej reakcji i działania. To wyraz odpowiedzialnego korzystania z dóbr, jakie dał Stwórca człowiekowi, których użytkowanie wymaga dalekowzroczności i odpowiedzialności: „Powinniśmy przyjąć jako poważny obowiązek, by nowym pokoleniom przekazać ziemię w takim stanie, aby i one mogły godnie w niej zamieszkać i dalej uprawiać. (…) Należy sobie życzyć, by wspólnota międzynarodowa i poszczególne rządy potrafiły w sposób skuteczny przeciwstawić się takim sposobom używania środowiska, które okazują się niszczycielskie”[1].

Zaangażowanie Kościoła w budzenie ekologicznej świadomości sięga pontyfikatu Leona XIII, dokładnie encykliki Rerum novarum. Jest on wyrazem wnikliwego rozpoznawania „znaków czasu” oraz ich głęboką analizą w kontekście nauki objawionej. Troska o zachowanie i ochronę środowiska naturalnego jest integralnym elementem refleksji Kościoła nad problemami współczesności, coraz intensywniej w jego nauczaniu obecnym. Kościół angażuje swój autorytet w kształtowanie postawy człowieka wobec środowiska przyrodniczego, które będąc dziełem Stwórcy niesie w sobie dla człowieka zadanie do odpowiedzialnego „czynienia sobie ziemi poddaną” (Por. Rdz 1, 28). Realizacja tego zadania po katastrofie grzechu pierworodnego, nie zawsze dokonuje się, zgodnie z planem Bożym, lecz jako sprzeniewierzenie się tej, powierzonej u zarania dziejów człowiekowi misji. Okazuje się bowiem niejednokrotnie sprzeciwem wobec ustanowionego przez Stwórcę porządku i atakiem na życie[2].

Soborowy Dekret o apostolstwie świeckichApostolicam actuositatem” uczy, że Chrystusowe dzieło Odkupienia, dążąc do zbawienia ludzi, „obejmuje również odnowę całego porządku doczesnego”. Misja i zadania Kościoła w świecie nie wyczerpuje się więc tylko w głoszeniu Ewangelii, lecz także „na przepajaniu i doskonaleniu duchem ewangelicznym porządku spraw doczesnych”[3]. To oznacza – co dalej jasno dokument określa – że „zadaniem całego Kościoła jest gorliwa praca nad tym, by ludzie stali się zdolni do zorganizowania w sposób właściwy całego porządku rzeczy doczesnych i skierowania ich ku Bogu, przez Chrystusa. Do pasterzy należy jasne wyłożenie zasad dotyczących celu stworzenia ( … ) by porządek rzeczy doczesnych odnowił się w Chrystusie[4]. Wskazania soborowe znalazły swe ukonkretnienie szczególnie w nauczaniu Jana Pawła II, który już w swej pierwszej encyklice Redemptor hominis sformułował szereg postulatów, wskazujących możliwość skutecznego rozwiązywania problemów ekologicznych.

Stwierdził, że każdy człowiek powierzony jest trosce Kościoła, dlatego „Kościół nie może też nie być wrażliwy na wszystko, co służy prawdziwemu dobru człowieka, jak też nie może być obojętny na to, co mu zagraża”[5]. Kościół nie ma kompetencji do formułowania konkretnych, „technicznych rozwiązań” problemów ekologicznych. Może jednak je analizować i uwrażliwiać na nie w aspektach teoretycznych, moralnych, religijnych i edukacyjno-wychowawczych. W ten sposób może realizować swoją misję, która zakłada w każdej rzeczywistości, składającej się na ludzką egzystencję, czynić życie ludzkie godnym. Dotyczy to również środowiska, a którym żyje[6]. Problematyka dotycząca problemów ekologicznych znalazła swe pogłębienie i rozwinięcie w kolejnych dokumentach papieskich. Dokumentem praktycznie w całości poświęconym kwestiom ekologicznym jest Orędzie na XXIII Światowy Dzień Pokoju. Problematyka ekologiczna – dotykająca niezwykle szerokiej sfery zagadnień i problemów – w nauczaniu Jana Pawła II znalazła swe szczególne skoncentrowanie w pojęciu „grzechu ekologicznego”. Termin ten oznacza według papieża odpowiedzialność człowieka za środowisko przyrodnicze, które jest darem Bożym, ale domagającym się mądrego, z uwzględnieniem perspektywy przyszłości z niego korzystania.

Za najważniejsze postulaty nauczania Jana Pawła II w odniesieniu do kwestii ekologicznych należy uznać: wezwanie do uszanowania porządku kosmosu jego natury i praw), traktowanie ziemi i jej bogactw jako wspólnego dziedzictwa (także przyszłych pokoleń), powołanie międzynarodowego systemu koordynacji w rozporządzaniu zasobami ziemi, rozwiązanie strukturalnych form ubóstwa (przynoszącego także cierpienia ziemi), promowanie nowego stylu życia (postawy umiaru, odpowiedzialności), kierowanie się sumieniem w rozwijaniu nauki i techniki[7]. Również wprowadzony przez Jana Pawła II Katechizm Kościoła Katolickiego wyraźnie podkreśla znaczenie przyrody i obowiązki człowieka wobec niej. Swój fundament mają one w przymierzu zawartego przez Boga z ludźmi. Katechizm stwierdza ponadto, że obowiązek ochrony przyrody wynika także z faktu obecności w niej sacrum, z obowiązku przeciwstawiania się przez człowieka zagrożeniom życia, z troski o dobro przyszłych pokoleń, a także o przyszłość naszej planety. Znaczenie w tej kwestii mają racje naukowe, ekonomiczne i estetyczne[8]. Dzięki Janowi Pawłowi sprawy ekologii otrzymały w roku 1979[9] patrona w osobie świętego Franciszka z Asyżu – słynącego z umiłowania piękna stworzenia i zachwyconego wielkimi dziełami Bożymi: „daje chrześcijanom przykład prawdziwego i pełnego szacunku dla całego stworzenia. Przyjaciel ubogich, umiłowany przez Boże stworzenia, zachęcał wszystkich – zwierzęta, rośliny, żywioły przyrody, a także brata Słońce i siostrę Księżyc – do śpiewania Bogu hymnu czci i chwały. Biedaczyna z Asyżu daje nam świadectwo, że w pokoju z Bogiem możemy lepiej poświęcić się budowaniu pokoju z całym stworzeniem, które nie może istnieć bez pokoju między narodami”[10].

W podobnym duchu wypowiada się aktualny papież Benedykt XVI, akcentując potrzebę zjednoczenia wysiłków różnych nauk, by stworzyć możliwie najbardziej pełny i wszechstronny obraz problematyki zakresu ekologii i ochrony środowiska, by wskazać najtrafniejsze jej rozwiązania. Poznawanie świata i korzystanie z jego dóbr musi dokonywać się przy tym ze świadomością odpowiedzialności za jego przyszłość, z poszanowaniem naturalnego środowiska życia każdej stworzonej istoty. Człowiek nie może być doraźnie myślącym egoistą: „Powinniśmy przyjąć jako poważny obowiązek, by nowym pokoleniom przekazać ziemię w takim stanie, aby i one mogły godnie w niej zamieszkać i dalej uprawiać. (…) Należy sobie życzyć, by wspólnota międzynarodowa i poszczególne rządy potrafiły w sposób skuteczny przeciwstawić się takim sposobom używania środowiska, które okazują się niszczycielskie”[11].

Nie tylko papież, ale i biskupi angażują swój autorytet w kwestiach ekologicznych. Starają się w ten sposób znaleźć formułę prakseologicznego wyrażania nauczania Magisterium Kościoła, usiłując przełożyć prawdę płynącą z Ewangelii na płaszczyznę ekologiczno-duszpasterską i społeczno-proekologiczną. W ten sposób wspólnota Kościoła na poziomie diecezji, parafii i poszczególnych wiernych ma zaangażować się w dzieło ratowania środowiska, chronienia przyrody i budzenia świadomości ekologicznej. Konferencje Episkopatów i wspólnoty diecezjalne mają możliwość w konkretny sposób szukać rozwiązań problemów ekologicznych, dotyczących lokalnych środowisk.

W Polsce już w roku 1989 Episkopat ogłosił List pasterski na temat ochrony środowiska. Biskupi stwierdzają w nim, że zatrważająca sytuacja ekologiczna powinna być inspiracją do wzmożenia wysiłków walki z postępującą degradacją przestrzeni życia człowieka. Konieczna jest zmiana mentalności i rewizja stylu życia, często lekceważącego wobec istniejących zagrożeń i lekkomyślnego, pozbawionego dalszej perspektywy korzystania z dóbr natury, przyczyniającego się do jej bezpowrotnej degradacji. Biskupi wzywają do większej wrażliwości –  przemiany sumień, zmiany sposobu myślenia i postępowania, wypracowania postawy życia w większej harmonii z naturą i solidarności w dziele jej chronienia i ratowania. Konsekwencją przemiany myślenia w duchu bardziej proekologicznym powinna być konsekwentna realizacja sugestii, dotyczących formy polityki gospodarczej państwa, która powinna w większym stopniu uwzględniać wypracowane przez współczesną ekologię sugestię i rozwiązania.

Biskupi zwracają szczególnie uwagę na konieczność tworzenia, rozwijania i wdrażania bezpiecznych dla środowiska naturalnego i ludzkiego energooszczędnych technologii, jak również na konieczność nowych regulacji prawnej problemów związanych z ochroną środowiska. Konieczna jest budowanie mentalności ekologicznej, ukonkretniającej się w każdej sferze życia społecznego: „nowe myślenie ekologiczne winno przenikać działania wszystkich szczebli zarządzania i organizacji gospodarki, od robotnika obsługującego najprostsze urządzenia (…), aż po gremia decydujące”. Walka o czystość środowiska naturalnego, podejmowanie działań przeciwstawiających się jego dalszemu niszczeniu i angażowanie silę w dzieło jego odbudowy to jeszcze jeden element budowania wspólnego dobra[12].

Jawi się tu więc konieczność wypracowania teologicznych podstaw kompetentnego, rzeczowego, ugruntowanego w refleksji nad Objawieniem podejmowanie tematyki ekologicznej. Odpowiedzią na to zapotrzebowanie jest ekoteologia – nowa, dynamicznie rozwijająca się dziedzina nauk teologicznych. Coraz bardziej bowiem wyraźna jest niewystarczalność ujęć, jakie proponują podejmujące tematykę ekologiczną, nauki szczegółowe. Teologia – będąc nauką uniwersalną – posiada w sobie potencjał, mogący być cenną inspiracją w rozwiązywaniu problemów  z zakresu ekologii poprzez stworzenie przestrzeni spotkania i dialogu różnych, pozornie niesprowadzalnych do siebie sposobów analizowania rzeczywistości, jakimi są właśnie teologia oraz ekologia i ochrona środowiska[13]. Trzeba zauważyć, że nie jest to w myśli chrześcijańskiej tak naprawdę temat nowy. Sprawa relacji człowieka do świata, posiadając swoje uźródłowienie w tradycji biblijnej, obecna była zawsze w refleksji chrześcijańskiej. Z racji zjawisk, które w ramach ekologii nabrały szczególnej wagi i aktualności, przeżywa swój rozkwit i nabiera nowego znaczenia, zwłaszcza od lat osiemdziesiątych XX wieku[14].

Ekoteologia obejmuje swoimi badaniami, podejmowanymi w świetle Bożego Objawienia rzeczywistość świata, w którym obecne są różne problemy, będące efektem rozwoju cywilizacji technicznej. Perspektywa teologiczna oznacza uwzględnienie w dociekaniach nad kwestiami ekologicznymi całego szeregu aspektów, mianowicie: religijno-teologicznego, przyrodniczo-technicznego, polityczno-społecznego z uwzględnieniem tak relacji indywidualnej (osoba ludzka a środowisko) , jak i społecznych uwarunkowań tych problemów. Usytuowanie tematyki ekologicznej, albo inaczej – badanie tej problematyki na szerokim tle teologii – pozwala z zagadnień ekologicznych stworzyć interdyscyplinarny, całościowy, zwarty, spójny system. Może zostać stworzona całościowa koncepcja, przezwyciężająca fragmentaryzm ujęć, które zostają wypracowane przez poszczególne dyscypliny, wchodzące w skład ekologii[15].

Praktyczne działania Kościoła w związku z zagadnieniami ekologicznymi to zakres badań teologii pastoralnej, która powinna wypracowywać narzędzia oddziaływania na świadomość i mentalność ludzi Kościoła. W sferę jej zainteresowania wchodzą: katechezy ekologiczne, kształtowanie sumienie ekologicznego, ekologiczny rachunek sumienia, budzenie świadomości grzechu ekologiczny, etyka środowiskowa, rekolekcje ekologiczne, konferencje ekologiczne, Karta Ziemi[16]. Problematyka ekologiczna jest coraz częściej poddawana refleksji przez teologów, zajmujących się katechetyką, tworzącą teologiczne, podstawy wychowania ekologicznego. Usiłują oni ukazać człowieka jako kontynuatora dzieła stworzenia, uczestnika wielkiego Bożego planu , jednocześnie uświadamiając, że człowiek jest „koroną stworzenia”, ale nie jego właścicielem i władcą. Ludzkie panowanie nad światem nie oznacza prawa do bezmyślnego niszczenia i rabunkowego niego korzystania, nastawionego wyłącznie na szybki zysk, bez uwzględniania ekologicznych konsekwencji ludzkich działań[17].

Oddziaływanie duszpasterskie Kościoła kształtuje świadomość i odpowiedzialność ekologiczną przez wzywanie do odnowienia i pogłębienia więzi człowieka z przyrodą. Szczególnie dotyczy to środowisk niejako w naturalny sposób – z racji wykonywania swej pracy – zwianych ze światem natury. Aktywność duszpasterska powinna więc w szczególności dotyczyć rolników czy leśników, bardziej intensywnie niż do tej pory dotykając problemów ekoetyki. Oznacza to ukazywanie intensywnej, w bardziej wyraźny odpowiedzialności człowieka za środowisko, w którym żyje, uwzględniając jej teologiczne podstawy.

Podejmowanie odpowiedzialnych działań, wyrażających też chęć naprawienia wyrządzonego już zła, musi wyrazić się w radykalnym odwróceniu się od dotychczasowego myślenia i stylu życia, będącego niejednokrotnie niszczycielską ingerencją w integralność dzieła stworzenia i burzenia funkcjonujących w nim praw. Zmiana podejścia do środowiska naturalnego dotyczy tak poszczególnych osób, jak i Kościołów, organizacji, ruchów i wspólnot, które człowiek tworzy i w których żyje. Nawrócenie się i wypowiedzenie walki mentalności i zachowaniom, składającym się na „grzech ekologiczny”, oznacza podjęcie współpracy z Bogiem, odczytywania w sposób zgodny z duchem Objawienia zadania „czynienia sobie ziemi poddanej”, przez to włączenie się w dzieło budowania Królestwa Bożego[18].

*****

„Nie samym chlebem żyje człowiek” (Mt 4, 4). Stąd konieczność uświadamiania człowiekowi ciągle ginącej we współczesnym gwarze świata perspektywy eschatologicznej jego egzystencji. Ona właśnie pozwala poszerzyć spektrum ludzkich potrzeb i zmienić sposób postrzegania świata. Człowiek musi na nowo sobie uświadomić, że nie dla tego świata został stworzony, ale ma perspektywę życia wiecznego. Jego aktywność nie może więc wyrażać się w pogoni za dobrami tego świata – stymulowanej autosoteriologicznymi ideami „zbawienia przez dobrobyt”, lecz musi uwzględniać misję „gromadzenia skarbów w niebie”(Por. Mt 6, 19-20).

Konieczne jest więc wyzwolenie się z mentalności me generation – indywidualistycznego myślenia egoistów, którzy dokonują wyłącznie autointerpretacji świata i podporządkowują go swoim chceniom[19] – na rzecz myślenia zawsze biorącego pod uwagę troskę o dobro przyszłych pokoleń i uwzględniającego Boże przykazanie miłości drugiego człowieka, które oznacza również podejmowanie wysiłku o zachowanie zdrowego środowiska naturalnego dla żyjących współcześnie i także przyszłych pokoleń. Bezmyślny, krótkowzroczny, nacechowany chciwością i egoizmem rabunkowy wyzysk bogactw natury jest sprzeniewierzeniem się misji, którą Bóg powierzył człowiekowi i dobrowolnym zredukowaniem ludzkiej egzystencji do wymiaru jego fizyczności.

Tu rysuje się więc wielka przestrzeń do aktywnego działania wszystkich dzieci Kościoła, które stylem życia – inspirowane nauczaniem Magisterium – powinny przyczyniać się także do upowszechniania świadomości ekologicznej. Nie mogą pozostawać obojętni i bierni wobec faktu coraz intensywniejszej dewastacji środowiska naturalnego, która sprawia, że rozległe obszary naszej planety stają się niegościnne i nieprzyjazne człowiekowi[20]. Kościół poprzez swe nauczanie coraz intensywniej angażuje swój autorytet w tę problematykę. Od odpowiedzi każdego człowieka wiary na to wołanie zależy, na ile głos Jego będzie słyszalny i będzie miał wpływ na kształtowanie oblicza naszego świata.




[1] Benedykt XVI, Caritas in veritate, nr 50


[2] E. Ablińska, Człowiek w środowisku przyrodniczym i społecznym, Lublin 2005, s. 34-37.


[3] Dekret o apostolstwie świeckich Apostolicam actuositatem, nr 5.


[4] Tamże, nr 7.

[5] Jan Paweł II, Redemptor hominis, nr 13.

[6] Por. tamże.

[7] Zob. A. Skowroński, „Kwestia ekologiczna” w nauczaniu Jana Pawła II, w: Ochrona środowiska w filozofii i teologii, red. J. M. Dołęga, J. W. Czartoszewski, Warszawa 1999, s. 286n.

[8] Zob. A Dyduch-Falniowska, M. Grzegorczyk, Czy Katechizm Kościoła Katolickiego zachęca do ochrony przyrody?, w: Między niebem a ziemią. Ku etyce ekologicznej, red. A. Dyduch-Falniowska, s. 283-287.

[9] Jan Paweł II, List apostolski „Inter Santos”, w: Dzieła zebrane, t. 3, Kraków 2007, s. 625

[10] Jan Paweł II, Orędzie na XXIII Światowy Dzień Pokoju 1990 r. „Pokój z Bogiem Stwórcą – pokój z całym stworzeniem, „L ‘Oservatore Romano”, wyd. polskie, 1989 nr 12, nr 16.

[11] Benedykt XVI, Caritas in veritate, nr 50.

[12] Por. List pasterski Episkopatu Polski na temat ochrony środowiska (2. 05. 1989 r.), „Pismo okólne” 1989 nr 23, s. 1-4.


[13] Por. W. Hryniewicz, Pascha Chrystusa w dziejach człowieka i wszechświata. Zarys chrześcijańskiej teologii paschalnej, t. 3, Lublin 1991, s. 430-432.


[14] Zob. A. Dańczak, Wzajemna relacja człowieka i świata w teologii doby ekologii, „Studia Gdańskie” XVI (2004), s. 74.


[15] Zob. K. Łastowski, Ekologia a filozofia. Od teologii jako nauki biologicznej do ekologii jako nauki humanistycznej, w: Wprowadzenie do filozoficznych problemów ekologii, red. A. Papuziński, Bydgoszcz 1999, s. 7-20.

[16] Por. J. M. Dołęga, Zagadnienia ekologiczne w problematyce ekologicznej, „Studia Teologiczne. Białystok, Drohiczyn, Łomża”, 1997 nr 15, s. 277.

[17] Por. S. Dziekoński, Teologiczne podstawy wychowania ekologicznego w katechezie, „Ateneum Kapłańskie”, 2002 nr 138, s. 481-192.

[18] Por. I. Czaczkowska, Pomiędzy potopem a tęczą. Ekumeniczne studium integralności stworzenia, Lublin 1998, s. 124.

[19] Por. Ch. Taylor, Etyka autentyczności, Kraków 1996, s. 18.


[20] Por. Jan Paweł II, Novo millenio inneunte, nr 51.