Archiwum kategorii: Papież Franciszek

Testament na początek

Gdyby nawet nie było już żadnych konkretnych decyzji papieża Franciszka, to dziedzictwo pierwszych dni jego pontyfikatu niesie w sobie ogromne bogactwo do przemyślenia. Jest testamentem napisanym na początku drogi.

Niedawno rozpoczęty pontyfikat papieża Franciszka skupia na sobie wiele uwagi i zainteresowania społecznego, które wykracza daleko poza krąg osób przynależących do Kościoła katolickiego. To skupienie, które niektórych (zarówno wśród liberałów, jak i konserwatystów) irytuje, skłania do próby odnalezienia najistotniejszych wątków, które, jak się wydaje, naznaczą całą działalność papieża z Argentyny.

Wśród nich na pierwszym miejscu znajduje się wątek wybitnie kościelny, związany z rozumieniem miejsca papieskiego urzędu w całej hierarchicznej strukturze Kościoła. Otóż od samego początku, od pierwszego błogosławieństwa Urbi et Orbi udzielonego zaraz po zakończonym konklawe, Franciszek podkreśla, iż jest biskupem Rzymu. Odwołania do tej funkcji pojawiają się od tego czasu z dużą częstotliwością i zdają się odzwierciedlać papieskie rozumienie własnej misji. Bez negacji jej powszechnego charakteru, Franciszek podkreśla zatem jej związek z tą konkretną, szczególną wspólnota kościelną, jaka zamieszkuje Rzym. Na uwagę zasługuje tu przede wszystkim to, że papież nie podkreśla powszechności swojej misji, a z wielką emfazą uwypukla swój związek z „Kościołem, który przewodzi w miłości”. Powszechność i prymat rzymskiej stolicy związane są z jej lokalnością.

Postawa taka wyraźnie kontrastuje z tendencją, która w chrześcijaństwie zachodnim zagościła co najmniej od czasu reformy gregoriańskiej, a której ideowych początków upatrywać należy już w papiestwie późnoantycznym. Chodzi o proces instytucjonalizacji Kościoła, któremu towarzyszy postępujący wzrost nacisku na urząd papieski. Te dwa procesy stanowiły jedną organiczną całość. Budowanie coraz silniejszego, powszechniejszego modelu papieskiej posługi wyraźnie umacniało instytucjonalną stronę (skądinąd konieczną, nieodzowną) ewangelicznego przesłania o Kościele i jego misji. Omawiany proces osiągnął swój kulminacyjny moment w doktrynalnych wypowiedziach Soboru Watykańskiego I, których bezpośrednim powodem była chęć odparcia modernistycznych interpretacji chrześcijaństwa. Vaticanum I z wielką emfazą stawia wyraźny akcent na powszechność, bezpośredniość i suwerenność papieskiej władzy jurysdykcyjnej w Kościele Chrystusowym [1].

Opisany powyżej skrótowo proces doprowadził do znaczącego skoncentrowania eklezjologicznego opisu widzialnej struktury Kościoła na urzędzie papieskim. W tej perspektywie papieski nacisk na rozumienie papiestwa pierwszorzędnie jako posługi biskupa Rzymu wydaje się historycznie znaczący. Odbarcza on niejako w tym samym geście nadmiar instytucjonalizacji eklezjologii i jednocześnie jej uwypuklenie papieskiego superurzędu. To, że Franciszek rozumie swoją misję jako genetycznie związaną z lokalną wspólnotą Kościoła rzymskiego, może oznaczać, iż powszechność papieskiej władzy będzie zawsze zapośredniczona w posłudze lokalnej i z niej będzie wypływała. Powrót papieża Franciszka do koncentracji idei prymatu powszechnego w posłudze lokalnej może okazać się istotnym krokiem pozwalającym odzyskać kształt papiestwa takim, jakim ono było w pierwszym tysiącleciu bez jednoczesnego unieważnienia późniejszych dziejów rozwoju jego rozumienia.

Nie trzeba tu podkreślać, iż ma to wybitne znaczenie dla ruchu ekumenicznego. Bez obrania prostszej drogi – wszak Franciszkowa koncentracja na związku papiestwa i rzymskiej stolicy nie przynosi rezygnacji z idei prymatu, chociaż inaczej ją oddaje – taka opcja otwiera nowe możliwości w dialogu ekumenicznym, szczególnie z prawosławnymi. Dotychczasowa postawa Franciszka oznacza również pewne nowe akcenty w życiu Kościoła rzymskiego: zdaje się przekonywać, iż Rzym nie jest jego bezwzględnym centrum, iż Kościoły lokalne, każdy z osobna w całej swojej biedzie i całym bogactwie, tworzą powszechną wspólnotę eklezjalną zbudowaną na wierze Piotra, której widzialną ikoną obecności jest papież. Kościelność nie wyczerpuje się w rzymskości. Kościoły lokalne są prawdziwymi Kościołami (są jednym i jedynym Kościołem Chrystusowym) nie mniej niż ten w Rzymie, chociaż to właśnie jemu zostało powierzone zadanie przewodzenia wszystkim innym w wierze i miłości.

Drugą rzeczą, na którą chciałbym zwrócić uwagę, jest papieski nacisk na ubóstwo. Wszyscy pamiętamy ze wzruszeniem wypowiedziane słowa „jakże bardzo chciałbym Kościoła ubogiego dla ubogich”. Wydaje się, że Franciszek będzie odważnym realizatorem ‘opcji na rzecz ubogich’, tak bardzo uprzywilejowanej przez Jana Pawła II. Papieskie wezwanie do bycia Kościołem ubogim i dla ubogich oznacza, moim zdaniem, radykalne postawienie na jego emancypację od wszelkich układów polityczno-ekonomicznych. Innymi słowy, jest ono przypomnieniem, że misją Kościoła nigdy nie może być jakikolwiek przymierze z władzą doczesną, szukanie jej względów, szukanie spokojnego miejsca w strukturach ‘obecnego wieku’. Kościół ubogi to taki, który za największe swoje bogactwo uważa łaskę spotkania z Bogiem, które odnawia człowieka. I właśnie z tego powodu rozdaje siebie każdemu ubogiemu, spragnionemu Boga, bez szukania czegokolwiek w strukturach właściwych światu. Papieski ‘dream’ przypomina nam wszystkim nie tylko cel, sens istnienia Kościoła, ale także ów pierwszy moment, który zdecydował o tym, że każdy z nas wypowiedział swoje Credo w objęciach Credo Kościoła, moment naszego powołania i jego przyjęcia. Nigdzie bardziej niż właśnie w owym momencie nie można doświadczyć przebłysku owego bogatego Bogiem nędznego ubóstwa człowieka włączonego w obieg życia większego niż to, które stanowi rdzeń zwyczajnego doświadczenia człowieka. Papieskie wezwanie do ubóstwa jest w istocie niczym innym jak wspomnieniem owego momentu, wezwaniem do powrotu do pierwotnej miłości, która na zawsze ma w sobie siłę kształtować doczesne dzieje Kościoła. Ubóstwo, do którego wzywa papież, to istotny wymiar spotkania z Chrystusem, w którym pierwotnie nie chodzi o to, co mamy i co osiągnęliśmy, ale o samo spotkanie.

Jest jeszcze trzecia sprawa, bardzo istotna: liturgia. Ostatnio mówi się o tym, że papież Franciszek przeżywa liturgię zupełnie inaczej niż Benedykt XVI. Niektóre środowiska związane z rytem nadzwyczajnym wyrażają swoje zaniepokojenie zubażaniem i skracaniem liturgii papieskiej. To wszystko prawda: papież używa tylko jednej mitry i ornatu, powrócił do pastorału Pawła VI, czasami przerywa organiście grę. Franciszek chce liturgii prostej i zarazem pięknej: prostej pięknem i pięknej prostotą. Ostatnie świętą wielkanocne spędziłem w Rzymie, uczestnicząc w papieskich liturgiach wielkotygodniowych. Świadectwo papieskiego zanurzenia w liturgiczną modlitwę pozostawiło we mnie potężne doświadczenie spotkania nieba i ziemi. Papież był niewzruszony w swoim zwróceniu ku Bogu, skromności gestów zdradzających wewnętrzne przeżycie świata liturgicznych znaków bliskości.

Połączenie uproszczenia formalnej strony kultycznej akcji i jej interioryzacji skłaniają do zadumy nad istotą liturgii. Moim zdaniem nie jest tak, że papież upraszczając, wyłącza się z dyskusji zapoczątkowanej na szerszą skalę przez pontyfikat swojego poprzednika. Jego decyzje są konkretnym słowem w tej dyskusji. W tym względzie Franciszek przypomina, że między formą liturgii a jej najgłębszą treścią teologiczną i duchową nie może istnieć przepaść, która de facto powstaje, gdy podkreśla się jeden z tych wymiarów. Liturgia jest światem znaków i gestów, ale jeszcze bardziej jest mikrokosmosem rzeczywistego spotkania z Ojcem, Synem i Duchem Świętym w ‘przestrzeni’ i ‘czasie’ ich osobowego podarowania się człowiekowi. Między formą a res liturgii istnieje pewien porządek i przyporządkowanie: znaki istnieją dla rzeczywistości spotkania i nigdy na odwrót. Właśnie dlatego jednym z istotnych teologicznie pojęć, które powinny kształtować liturgię, jest prostota. Bogactwo liturgicznych znaków musi odpowiadać prostocie trynitarnego aktu podarowania się Boga człowiekowi i światu. Wszelki przepych w tym względzie może – paradoksalnie – bardziej niż boskiej chwale służyć pewnej egzaltowanej wizji Kościoła celebrującego samego siebie. Przesadny akcent na formę liturgii może zawierać w sobie pokusę skoncentrowania na sobie całości liturgicznego uniwersum. W tej koncentracji można popełnić dokładnie ten sam błąd co w przypadku niedoceniana wagi samej formy, swoistego rodzaju liturgicznej formlosigkeit (bez-formia, bezkształtności) [2]. Okazuje się, że liturgii nie służy ani barokowe (szlachetnie kontreformacyjne) skupienie na formie, ani anarchistycznie negujący jej rolę liturgiczny liberalizm. W sporze między konserwatywną barokizacją i liberalizującą postmodernizacją, w który wikłają liturgię nasze egocentryczne popędy, właściwie odczytany w duchu prawdziwej hermeneutyki ciągłości postulat prostoty może pomóc znaleźć właściwą drogę pozwalającą na odnalezienie ‘złotej reguły’ celebracji.

Powyższe uwagi nie roszczą sobie pretensji do bycia proroctwami. Nie wiem, jakimi drogami pójdzie pontyfikat Franciszka, jakie będą jego konkretne, szczegółowe decyzje. Wiem natomiast, że gdyby nawet nie było już żadnych, to dziedzictwo pierwszych dni pontyfikatu niesie w sobie ogromne bogactwo do przemyślenia. Jest testamentem napisanym na początku drogi.



[1] Zob. Breviarium Fidei 658-675, red. I. Bokwa, Wydawnictwo św. Wojciecha, Poznań 2007, 266-271.


[2] M. Mosebach, Häresie der Formlosigkeit: Die römische Liturgie und ihr Feind, Carl Hanser Verlag, München 2007.

Moje marzenia dotyczące wyboru nowego papieża i jego posługi

Marzy mi się więc, że nowy biskup Rzymu weźmie Ewangelię na poważnie, czyli nie tak, że już ją zgłębił, zrozumiał i właściwie realizuje, ale że uzna siebie za permanentnego „ucznia wśród uczniów” i skonfrontuje w prawdzie  przesłanie Nauczyciela – Chrystusa z prawdą o obliczu dzisiejszego Kościoła, któremu przewodzi.

Pierwszą część tego tekstu napisałem dwa dni przed konklawe, które rozpoczęło się we wtorek 12 marca 2013 roku. Dalszą, znikomą treść, dodałem już po wybraniu nowego biskupa Rzymu. Granica będzie dla Czytelników klarowna.

Bardzo bliska jest mi myśl, którą wyraził na dzień przed swoją śmiercią z ręki zamachowca prawosławny ksiądz Aleksander Mień: „Chrystus wzywa ludzi do realizacji boskiego ideału. Tylko ludzie ograniczeni mogą wyobrażać sobie, że chrześcijaństwo urzeczywistniło się, że w pełni się ukonstytuowało – według jednych w IV wieku, a wedle drugich w XIII wieku lub w innym momencie. W rzeczywistości chrześcijaństwo poczyniło zaledwie swoje pierwsze kroki, kroki nieśmiałe, w dziejach ludzkości. Wiele słów Chrystusa jest dla nas jeszcze niezrozumiałych… Historia chrześcijaństwa dopiero się zaczyna. Wszystko to, czego dokonano w przeszłości, wszystko to, co nazywamy obecnie historią chrześcijaństwa, jest zaledwie sumą prób, jedne z nich były niezręczne, a inne nieudane w realizacji” [cytat za: Wacław Hryniewicz OMI, Chrześcijaństwo nadziei, Kraków 2002, s. 8].

Kiedy na kilka lat przed śmiercią Jana Pawła II, w związku z jego postępującą i nie dającą się ukryć chorobą, zaczęto mówić o zrezygnowaniu przez niego z pełnienia papieskiej posługi, w licznych kręgach podniosły się głosy wielkiego oburzenia. Tych, którzy dopuszczali taką możliwość, uważano wręcz za niegodziwców i odstępców. Należałem do ich grona i na własnej skórze doświadczyłem braku chęci zrozumienia, a także bezmyślnego osądzania. Jakże inaczej komentuje się teraz ustąpienie Benedykta XVI! Z jednej strony niby ogromne zaskoczenie, z drugiej – szacunek i aprobata. Ba, niektórzy uznali jego abdykację za wielki, pokorny i historyczny czyn, rekompensujący wszystkie niedociągnięcia. Po śmierci Karola Wojtyły napisałem „do szuflady” tekst pożegnalny, w którym zawarłem takie słowa: „Szkoda, że nie zdecydowałeś się umrzeć na emeryturze w Wadowicach”. Dzisiaj je upubliczniam, bo słowa te podtrzymuję. Taki gest byłby symboliczną i wymowną puentą jego długiego pontyfikatu, podczas którego – pomimo wszelkich „uświęconych tradycją”, skostniałych, kuri(oz)alnych ograniczeń  – starał się być „człowiekiem pośród innych ludzi”, zachowującym poczucie humoru oraz dystans do pełnionego urzędu i samego siebie. U Benedykta XVI postrzegam ten gest jak przyszywanie łaty z nowego sukna do starego ubrania, albo wlewanie młodego wina do starych bukłaków… (por. np. Mt 9,16-17). Zaraz po wyborze kardynała Ratzingera na biskupa Rzymu, przez blisko 24 lata „pancernego” prefekta Kongregacji Nauki Wiary, zanotowałem: „Będzie to pontyfikat przejściowy, pasywny, eklektyczny, bezbarwny, monotonny, po prostu nudny”. Swoje prognozy uważam za trafione. Jedynym „rodzynkiem” było właśnie to, co zrobił na pożegnanie. Na starość opuściły go nie tylko siły fizyczne, ale i duchowe, do czego w zasadzie sam się przyznał.

Za niewłaściwą uważam decyzję przechodzącego na emeryturę papieża, iż za dwa miesiące, po powrocie z Castel Gandolfo, zamieszka w byłym klasztorze na terenie ogrodów watykańskich. Po pierwsze, podważa tym wolę swojego poprzednika, który chciał, by wśród watykańskiego zgiełku było miejsce wyciszenia, gdzie nieustannie modlą się  mniszki z zakonów kontemplacyjnych. Benedykt postanowił je eksmitować, bo upatrzył sobie w ich budynku zaciszną rezydencję, w której ma zamiar dopełnić żywota jakoby odseparowany od świata. Po drugie, choć niedawno w obecności kardynałów przyrzekł nowemu papieżowi „swoją bezwarunkową cześć i posłuszeństwo”, decyzją o pozostaniu w Watykanie pokazał, że nie liczy się z wolą swojego następcy, który może by nie chciał tak bliskiego sąsiedztwa seniora, by nie czuć się skrępowanym i – chcąc nie chcąc –  nie być posądzanym o zależność. Czy Benedykt XVI nie dostrzega, że dla następcy będzie to jakoś niezręczne i niewygodne? A może świadomie chce zachować tę „smycz”, bo nie potrafi do końca zaufać Opatrzności? Przecież nowy papież może mieć inną wizję dla Kościoła XXI wieku! Jakże wspaniałym świadectwem byłoby, gdyby Joseph Ratzinger po prostu zamieszkał na emeryturze w „ukochanej Bawarii” albo nawet u rodzonego brata Georga, też księdza!

Przechodzący na emeryturę biskup Rzymu powiedział do kardynałów: „Pośród was, w gronie Kolegium Kardynalskiego, jest także nowy papież”. Czy tym stwierdzeniem zbytnio się nie wychylił? Jeżeli jest coś na rzeczy, że kardynałowie są podzieleni i w istotnych sprawach nie mogą się porozumieć, to może jednak wybiorą kogoś spoza swojego grona? Może jakiegoś biskupa bądź nawet prezbitera! Taką opcję dopuszcza przecież Kodeks Prawa Kanonicznego (vide: Kan. 332 § 1. oraz Kan. 355 § 1.). Mało prawdopodobne? Owszem, ale mimo to nie wyznaczajmy granic Duchowi Świętemu, jeśli rzeczywiście wierzymy w jakąś Jego asystencję! [„Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami” (Iz 55,8)].

Pora wyjawić pierwsze moje marzenie, dość prozaiczne, dotyczące wyboru nowego papieża. Chciałbym, aby biskupem Rzymu został wreszcie ktoś spoza Europy. Wiek biologiczny nie jest istotny. Bardzo ważne, by był to człowiek otwarty, nieschematyczny, młody duchem, zdolny do usłyszenia i zrozumienia, „co mówi Duch do [siedmiu!] Kościołów” (Ap 2, 7.11.17.29; 3, 6.13.22). Człowiek gotowy do podjęcia nowych wyzwań – nowych czasów! W ostateczności jednak niech to będzie nawet Włoch, byle pokroju Angelo Giuseppe Roncallego, Jana XXIII… Niech nowy biskup Rzymu przyjmie „nowe” imię papieskie, np. Andrzej albo Franciszek. Byłoby to symboliczne zerwanie z tym, co niechlubne i równocześnie otworzenie się na „nowe” oraz inną jakość (bardziej ewangeliczną) pełnienia tej posługi.

Marzy mi się również, by przyszły papież pogodził się wreszcie ze świadomością, że nie jest jakimś „nadczłowiekiem”, Wikariuszem – Zastępcą Chrystusa na Ziemi, dzierżącym nieomylność i duchową władzę nad ludźmi. Jakże to… heretyckie! Chrystus nie ma i nie może mieć żadnych „zastępców”, bo wierzymy Jego zapewnieniu, że nieustannie jest z nami „przez wszystkie dni aż do końca świata” (Mt 28, 20b). Chrystus pragnie jedynie mieć swoich uczniów wśród wszystkich narodów (por. Mt 28, 19), by nieśli wszelkiemu stworzeniu Ewangelię – Dobrą (radosną, optymistyczną, a nie fatalną!) Nowinę (por. Mk 16, 15). To nie apostoł Piotr czy kolejni papieże mają być punktami odniesienia dla biskupa Rzymu, ale sam Jezus Chrystus! To Jego Ewangelią – Dobrą Nowiną ma on żyć na co dzień, to do niej, Ewangelii – Dobrej Nowiny, ma sam nieustannie się nawracać i to ją, Ewangelię – Dobrą Nowinę, ma głosić, a nie „ewangelię” wielowiekowej papieskiej tradycji (zdarzało się – zbyt często – niechlubnej). Żeby być biskupem (gr. episkopos – nadzorujący, czuwający, strażnik ) dla innych, trzeba nim być najpierw dla samego siebie. Najpierw stróżem wierności Ewangelii w sobie i swoim codziennym życiu. Tylko tak można zyskiwać wiarygodność. Upieranie się i trwanie przy obciążonych historycznie, niekiedy przedziwnych instytucjonalnych i formalnych rozwiązaniach, w gruncie rzeczy jest antyświadectwem, zaprzeczeniem postawy ucznia Chrystusa, którym ma starać się być, jak każdy chrześcijanin, także papież.

Marzy mi się więc, że nowy biskup Rzymu weźmie Ewangelię na poważnie, czyli nie tak, że już ją zgłębił, zrozumiał i właściwie realizuje, ale że uzna siebie za permanentnego „ucznia wśród uczniów” i skonfrontuje w prawdzie  przesłanie Nauczyciela – Chrystusa z prawdą o obliczu dzisiejszego Kościoła, któremu przewodzi.

17 marca na Facebooku napisałem m.in.: „Wzruszyłem się słysząc słowa ogłaszające wybór nowego papieża… Dzień dobry, Franciszku i odwagi! Odmień ten kuri(oz)alny teatr! Zwołaj nowy sobór, prawdziwie ekumeniczny! Niech Duch dojdzie wreszcie do głosu!”.

Mój znajomy, Mariusz, dodał komentarz: „Zanim nastąpi Sobór Watykański III, należałoby najpierw doprowadzić do pełnej recepcji Soboru Watykańskiego II – szczególnie w Polsce, gdzie recepcja soborowych dokumentów do tej pory praktycznie nie zaistniała, nie mówiąc już o wdrożeniu postanowień zawartych w owych dokumentach w codzienne życie wspólnot kościelnych”. Odpowiedziałem mu na to: „Na pełną recepcję Vaticanum Secundum nie ma co czekać, bo za naszego życia się nie doczekamy… Zresztą wielu traktuje ten sobór pasywnie, jako punkt dojścia, a nie otwarcia się na kolejne i stale pojawiające się wyzwania. A tych przez 50 lat nazbierało się już wystarczająco dużo. Myśląc o potrzebie zwołania nowego soboru powszechnego, myślę też o jego nowej jakości. O dopuszczeniu do głosu chrześcijan różnych wyznań, a nawet przedstawicieli innych religii i niewierzących, osób świeckich, kobiet. I wcale nie musi to być Sobór Watykański III… Jego kolejne sesje mogą odbywać się w różnych miejscach, na różnych kontynentach. A sam Watykan mógłby przestać być wreszcie tym, czym jest i zostać po prostu dzielnicą Rzymu…”.  Ponownie Mariusz: „Obawiam się, że za naszego życia nie doczekamy się ani jednego, ani drugiego J”. I znowu ja: „Życie staje się znośniejsze także dzięki marzeniom…”.

I na tym na razie poprzestanę. Liczę na to, iż na rozwijanie moich marzeń pojawi się  sposobność w debacie na „kleofasowym” blogu.

Franciszek teolog?

Pisanie o nowym papieżu Franciszku jako teologu i wyzwaniach teologicznych, przed którymi stanie, jest dość ryzykowne, bo ciągle jeszcze mało wiemy o jego dotychczasowej działalności teologicznej. Trudność wynika przede wszystkim z tego, że nie są powszechnie znane jego poglądy teologiczne, jego duchowość, jego książki (żadna nie jest przetłumaczona na polski). Takiej trudności nie było w przypadku Benedykta XVI, z którego poglądami teologicznymi dosyć łatwo było się zapoznać. Co ciekawe, w zasadzie w żadnych informacjach nie mówi się o jego działalności jako wykładowcy, jego sylwetce duchowo-teologicznej, studiach teologicznych, wyjazdach naukowych do Europy.

Papież dogmatyk?

Dlatego w sporym kłopocie jest ktoś, kto chce sobie zadać pytanie o stanowisko papieża w kwestiach dogmatycznych. Jaki jest stosunek nowego papieża do poglądów Augustyna z Hippony, Anzelma czy Tomasza z Akwinu? Czy jeśli chodzi o Wcielenie, to zgadza się z Tomaszem, że nie nastąpiłoby ono, gdyby nie było grzechu pierworodnego, czy raczej bliżej mu do Jana Dunsa Szkota, który sądził odwrotnie? A czy jeśli chodzi o rozumienie Trójcy Świętej, to jest on raczej po stronie tych, którzy uważają, że trzeba trzymać się terminologii wypracowanej na pierwszych soborach, czy raczej po stronie swojego współbrata Karla Rahnera, który chciał mówić o trzech „różnych sposobach subsystencji”? Czy jako ten, który widział i widzi zło, śmierć w swoim kraju i na swoim kontynencie, byłby skłonny podzielać przekonanie Hansa Ursa von Balthasara (też jezuity przez 20 lat), że można mieć nadzieję na zabawienie wszystkich?

Owszem, można powiedzieć, że nie każdy biskup musi „znać się” na tych kwestiach teologicznych, bo może skupiać się bardziej na działalności duszpasterskiej i sprawach społecznych. Słusznie jednak papież Franciszek powiedział w homilii 14 marca 2013 r. podczas Mszy św., którą po raz pierwszy odprawił jako biskup Rzymu: „jeśli nie wyznajemy Jezusa Chrystusa, to dzieje się źle. Staniemy się pozarządową organizacją pomocową, ale nie Kościołem, Oblubienicą Pana”. I dalej: „Chciałbym, aby wszyscy po tych dniach łaski mieli odwagę, właśnie odwagę, by kroczyć w obecności Bożej, z krzyżem Pana; by budować Kościół na Krwi Pana, którą przelał On na krzyżu, i wyznawali jedyną chwałę: Chrystusa Ukrzyżowanego”. Jezusa Chrystusa wyznaje się umysłem i sercem, a wydarzenia paschalne (męka, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa), o których wspomina papież, są istotą chrześcijaństwa (chociażby pytanie, czy centrum tych wydarzeń był Krzyż czy Zmartwychwstanie). Papież nie może więc nie być teologiem, tym bardziej że nieraz będzie musiał zająć stanowisko w skomplikowanych kwestiach teologicznych.

Jak zatem nowy papież wyznawał i wyznaje Jezusa Chrystusa? Pierwsze wystąpienia papieża dają nadzieję, że nie pozwoli on swojej roli sprowadzić do szefa pomocowo-terapeutycznej organizacji pozarządowej mało zainteresowanego treścią wiary, że sposób tego wyznawania będzie miał dla niego istotne znaczenie.

Papież „niesoborowy”?

Wydaje się, że pewne znaczenie dla postawy teologicznej może mieć to, że Franciszek jest pierwszym papieżem od zakończenia Soboru Watykańskiego II, który w nim nie uczestniczył. Ciekawe może być więc pytanie, jak będzie on rozumiał ten sobór, czy jego spojrzenie na to najważniejsze w Kościele wydarzenie dwudziestego stulecia będzie jakoś się różniło od spojrzenia jego poprzedników. Czy będzie on w stanie odczytać i zrealizować przesłanie tego soboru, o co apelował Benedykt XVI? Niewykluczone, że jako człowiekowi niezaangażowanemu w obrady będzie łatwiej mu to zrobić. A kwestii doktrynalnych podjętych przez sobór, uznawany za duszpasterski, jest całkiem sporo, chociażby kwestia wartości zbawczej innych religii i związany z nią problem pluralistycznej teologii religii i teologii azjatyckiej (por. dyskusję na blogu Kleofas). W tym zakresie pozostajemy jednak głównie w sferze domysłów.

Papież demonolog?

Zwraca uwagę to, że w dwóch pierwszych swoich wystąpieniach papież Franciszek wspomniał o diable. Najpierw, 14 marca 2013 r., w pierwszej papieskiej, poniekąd programowej, homilii w kontekście tego, że bez wyznawania Jezusa Chrystusa Kościół staje się pozarządową organizacją pomocową, powiedział: „Kiedy nie wyznaje się Jezusa Chrystusa, przypominają mi się słowa Léona Bloy: Kto nie modli się do Boga, modli się do diabła. Kiedy nie wyznajemy Jezusa Chrystusa, to wyznajmy doczesność diabła, doczesność szatana”. Dzień potem, 15 marca 2013 r., w przemówieniu do kardynałów powiedział:

Drodzy bracia, nigdy nie ulegajmy pesymizmowi i temu zgorzknieniu, jakie każdego dnia proponuje nam diabeł. Nie ulegajmy pesymizmowi i zniechęceniu: mamy mocną pewność, że Duch Święty daje Kościołowi, wraz ze swym potężnym tchnieniem, odwagę by wytrwać, a także poszukiwać nowych metod ewangelizacji, aby nieść Ewangelię aż po krańce ziemi (por. Dz 1, 8).

Czyżby papież Franciszek miał jakieś szczególne upodobanie do demonologii? Warto zwrócić uwagę na to, na czym jego zdaniem polega to działanie szatańskie. Wygląda na to, że chodzi tu w głównej mierze o działanie przeciw Kościołowi, o zachęcenie go do rezygnacji z wyznawania Jezusa Chrystusa, zwątpienia w działanie Ducha Świętego. O wsączanie pesymizmu, że w dzisiejszym świecie taka wiara nie ma sensu, że trzeba raczej skupić się na doczesności, na świadczeniu pomocy na wzór organizacji pozarządowych i dać sobie spokój z głoszeniem Ewangelii. Zarażenie się tym pesymizmem sprawia, że zamiast Chrystusa wyznaje się doczesność, na dodatek nie doczesność przepełnioną Bogiem, ale uformowaną przez szatana. Ubóstwienie tej doczesności prowadzi do modlitwy do jej twórcy, nie zaś do Boga.

Po papieżu, który widział w swoim kraju piekło na ziemi, zło w czystej postaci, można by się spodziewać, że zwróci uwagę właśnie na ten aspekt diabelskości. A jednak wskazuje na działanie dużo bardziej subtelne, wymierzone w samo sedno wiary chrześcijańskiej i podważające samą jej istotę. To jego zdaniem jest dzisiaj najważniejsze zagrożenie, bez usunięcia którego nie za bardzo ma sens jakakolwiek działalność dobroczynna. Mówiąc więc o diable, mówi w istocie o wierze w Jezusa Chrystusa. Papież Franciszek wie, że w przypadku Kościoła nie ma sensu budowanie zamków na piasku, zwłaszcza gdy jest to piasek przesiany przez ojca kłamstwa. W zalewie nie zawsze najwyższych lotów literatury demonologicznej tego rodzaju trzeźwe spojrzenie jest bezcenne.

Papież ekolog człowieka?

W homilii wygłoszonej w czasie Mszy św. inaugurującej pontyfikat (19 marca 2013 r.) papież powiedział:

A kiedy człowiekowi brakuje tej odpowiedzialności [polegającej na opiece nad stworzeniem – R.M.R.], kiedy nie troszczymy się o stworzenie i o braci, wówczas jest miejsce na zniszczenie, a serce staje się nieczułe. Niestety w każdej epoce dziejów są „Herodowie”, którzy knują plany śmierci, niszczą, oszpecają oblicze mężczyzny i kobiety.

Wcześniej Franciszek wskazał, że nie strzeżemy dzieła stworzenia wtedy, gdy nie strzeżemy Chrystusa: „Widzimy też jednak, co stanowi centrum powołania chrześcijańskiego: Chrystus! Strzeżemy Chrystusa w naszym życiu, aby strzec innych, strzec dzieło stworzenia!”. Papież wraca tu więc do podstawowej myśli ze swojej pierwszej papieskiej homilii: „jeśli nie wyznajemy Jezusa Chrystusa, to dzieje się źle. Staniemy się pozarządową organizacją pomocową, ale nie Kościołem, Oblubienicą Pana” (14 marca 2013 r.). Można by więc dopowiedzieć, że bez wyznawania Chrystusa Kościół stanie się jedną z wielu pozarządowych organizacji ekologicznych. Ci, którzy nie są chrześcijanami (chociaż jest to też wyzwanie skierowane do chrześcijan), powinni z kolei czuwać nad swoimi uczuciami, swoim sercem, „gdyż z niego wychodzą intencje dobre i złe: te, które budują i te, które niszczą”. Zatem warunkiem strzeżenia stworzenia jest strzeżenie Chrystusa i samych siebie.

Co się dzieje, gdy tego nie robimy? Naszemu światu towarzyszą „znaki zniszczenia i śmierci”. Ale papież wskazuje tu głównie destrukcyjną działalność człowieka skierowaną przeciw człowiekowi, skoro mówi o herodach knujących plany śmierci. Chociaż więc można przewidywać wrażliwość ekologiczną papieża Franciszka, trzeba raczej zakładać, że będzie głównie się skupiał na – można powiedzieć – ekologii człowieka. Można przypuszczać, że będzie w przeważającej mierze będzie zachęcał do walki z „nieekologicznymi” krainami śmierci, piekłem na ziemi, które jedni ludzi przygotowują innym.

Tak więc głównym zadaniem chrześcijan i wszystkich ludzi dobrej woli jest strzeżenie człowieka przed krainami śmierci i zniszczenia. To zadanie wymaga jednak podbudowy poważną refleksją teologiczną i trzeba mieć nadzieję, że taka refleksja będzie się pojawiać w wystąpieniach Franciszka.

Czy papież Franciszek przybliży Kościół do świata?

Papież Franciszek zaskakuje prostotą i zwyczajnością. Jeśli jakiś przedstawiciel duchowieństwa, zwłaszcza ten wysoko postawiony w hierarchii, prowadzi w miarę normalne życie, to jest to dla szarych katolików szok, niemal cud. Jeśli papież zachowuje się jak normalny człowiek, to znaczy rozśmieszają go starodawne stroje, które każe mu się nosić, jeśli płaci za hotel, jedzie autobusem, mówi „Dobry wieczór!”, umie zrobić zakupy, coś ugotować i wystarczają mu dwa pokoje – to doprawdy nie może nam się taka kenoza pomieścić w głowach! Jesteśmy wzruszeni i poruszeni. Papież normalnym człowiekiem! Papież schodzi z piedestału. Papież mówi językiem, który każdy rozumie. Gdyby jeszcze zakazał zwracać się do siebie per „Ojcze Święty”, „Wasza Eminencjo” czy coś w tym stylu…

Papież chce przekroczyć barierę, jaką przez setki lat duchowieństwo oddzielało się od świeckich. Przynajmniej tak wynika z jego gestów. Chce zejść ze swojej duchowej góry w ten świat, zobaczyć, jak tu naprawdę się żyje, poznać prawdziwego człowieka. Nie dlatego, że duchowny to nie jest prawdziwy człowiek, ale jest to człowiek, który „odszedł od tego świata” i często tak o nim zapomniał, że wydaje mu się, że świat prawdziwy to księża, zakonnicy, albo nawet jedynie sama kuria watykańska.

Czy coś wyniknie z takiej postawy dla teologii? Obecnie jest tak, że teologią zajmują się ci na górze, duchowni, mający kontakt z Duchem. Świeccy, ci na dole, mający kontakt z przyziemnością, nie mają nic do powiedzenia. Jeśli by tak góra spuściła trochę z tonu, spojrzała na dół i postarała się zrozumieć, czym żyje duchowość świecka, teologia uległaby zbawczej przemianie. Bowiem sprawy duchowe, do których dojrzał „dół” są nadal odległe od pojęć „góry” teologicznej. Będę zadowolona jeśli z tego pontyfikatu wyniknie choćby niewielkie zniwelowanie wysokości, na jakiej mieszkają pasterze w porównaniu z owieczkami, nauczyciele w porównaniu z uczniami, ojcowie w porównaniu z dziećmi, duchowni w porównaniu ze świeckimi, ci, co mówią w porównaniu z tymi, co słuchają, władcy w porównaniu z poddanymi, and last but not least, mężczyźni w porównaniu z kobietami.

Sedno mojej teologicznej nadziei streszcza ten oto cytat z ostatniej książki ks. Hryniewicza „Oczekuję życia w przyszłym świecie”: „W dziejach wiary trwa ustawiczny proces korygowania i poszukiwania nowych form myślenia, bardziej zgodnych z duchem Ewangelii. Teologia nie powinna pozostać w tyle przemian zachodzących w umysłach i sercach ludzi wierzących. Powinna być raczej sojuszniczką i promotorką dobrych przemian, które otwierają oczy na całość dziejów Bożego stworzenia i pomagają zrozumieć, że Bóg prawdziwie jest miłością”.

Papieżu Franciszku, nie pozostawaj w tyle za sercami i potrzebami ludzi wierzących! Wiele masz już do nadgonienia. Coś jednak nie pozwala mi zbyt optymistycznie patrzeć w przyszłość…

Eko-wyzwania dla papieża Franciszka

Inauguracja pontyfikatu przyniosła papieski program troski o stworzenie, o środowisko, o bliźniego i nas samych. Obejmuje on integralnie: ekologię przyrodniczą, ekologię człowieka i ekologię duchową.

Gdy prezentuję tematy typu „Problematyka ekologiczna w nauczeniu Kościoła” czy „Eko-tematy w perspektywie chrześcijańskiej” zwykle na końcu pojawia się pytanie: jakiej mierze chrześcijańskie propozycje może odegrać znaczącą rolę pośród wielu współczesnych systemów, prądów, nurtów myślowych, które często całkowicie odmiennie mówią o Bogu, człowieku i przyrodzie?

grafika-inauguracja-hom1Teraz mam dodatkowy argument w postaci nauczania Papieża Franciszka.  Oto bowiem ekolodzy i chrześcijańscy ekolodzy usłyszeli z jego ust ważne słowa. Już inauguracja jego pontyfikatu przyniosła nam papieski program troski o stworzenie, o środowisko, o bliźniego i nas samych. Zadanie „powołania strzeżenia stworzenia”, o jakim mówił, jest trudne i wymagające. Tym bardziej, że obejmuje również ekologię człowieka, zwłaszcza najuboższych i tych najbardziej narażonych na zło zniszczenia. A jej bazą jest ekologia duchowa, troska o nasze serca, aby nienawiść, zazdrość, pycha nie zanieczyszczały naszego życie! Zatem integralnie: ekologia przyrodnicza, ekologia człowieka i ekologia duchowa!

Oczywiście wiemy, że to jedynie uzupełnia dotychczasowe nauczanie Kościoła. Tym bardziej, że za nami pontyfikaty dwóch wielkich Papieży, którzy mocno angażowali się w ekologię świata…

Bł. Jan Paweł II głosił cywilizację miłości opartej na prymacie osoby nad rzeczą, etyki nad techniką, opcji, aby „bardziej być” przed „więcej mieć”. Mocno angażował się w nauczanie o moralnym wymiarze kryzysów świata, również kryzysu ekologicznego i wspólnie z Patriarchą Bartłomiejem podpisał historyczną deklarację „O obowiązku szanowania świata stworzonego”. Ogłosił św. Franciszka z Asyżu patronem ekologów a podróżując po świecie ze czcią całował Matkę Ziemię. Do Polaków w Zamościu wołał z zaangażowaniem: Piękno tej ziemi skłania mnie do wołania o jej zachowanie dla przyszłych pokoleń. Jeśli kochacie tę ojczystą ziemię, niech to wołanie nie pozostanie bez odpowiedzi! Jego myśl w tych tematach można opisać poprzez koncepcję ecologia humana, gdzie troska o przyrodę i ochronę środowiska jest też troską o stworzenie i łączy się z ochroną przestrzeni socjalnej, kulturowej, duchowej, ze środowiskiem wartości, gdzie sens, prawda, dobro, piękno wyznaczają środowisko i przestrzeń autentycznego rozwoju.

Benedykt XVI uznał ruch ekologiczny za „wołanie o świeże powietrze” i pytał o „współczesne arki Noego” czyli jakiś rodzaj wysp, oaz do których człowiek będzie mógł uciec „w których w kontraście do całego zniszczenia wokół nas znowu staje się widoczne piękno świata i piękno życia”. Nie bał się mówić o poważnych tematach ekologicznych, o wykorzystaniu zasobów energetycznych planety, zmianach klimatycznych, zanieczyszczeniu rzek i warstw wodonośnych, zanikaniu różnorodności biologicznej, deforestacji. Głosił potrzebę „solidarności międzypokoleniowej i wewnątrzpokoleniowej” oraz wołał „Jeśli chcesz krzewić pokój, strzeż dzieła stworzenia”. Treść orędzia z 1 stycznia 2010 r. skłoniła znawców Kościoła do okrzyknięcia go najbardziej „zielonym” papieżem w historii. Pozostaje też po nim 2400 ogniw fotowoltaicznych na dachu auli Pawła VI zapewniających tani, czysty prąd dla Watykanu.

grafika-inauguracja-hom2Jednak początek pontyfikatu papieża Franciszka według mnie przynosi pewną „wartość dodaną”. Jest nim coś, co my franciszkanie, nazywany „kazaniem św. Franciszka” – nawiązując do historii, gdy to Francesco razem z bratem Ginepro szli przez miasto modląc się w ciszy, życzliwie traktując wszystkich napotkanych, pomagając potrzebującym i tak głosili swe kazanie.

Również papież Franciszek swe słowa mocno uzupełnia ważnymi gestami, prostotą i pokorą w relacjach z innymi. I to, jak widać, jest odbierane z dużą sympatią i akceptacją.

Czy papieski język dobrych gestów i życzliwości dla innego ma szanse na upowszechnienie? – pytają niektórzy zwłaszcza w Polsce, we Włoszech, i wszędzie tam, gdzie hierarchia kościelna wybiera inny styl. Czy dzięki papieżowi Franciszkowi upowszechni się nauczenie społeczne Kościoła w tematyce ekologicznej?

Paradoksalnie bowiem w ojczyźnie Jana Pawła II jego bogate nauczanie w tych tematach i jego teologia stworzenia jest prawie nieznane, a nawet pomijane w omówieniach poszczególnych dokumentów.  Sama zaś ekologia i działalność ekologiczna jest często uważana za lewacką i „mało katolicką”.

Święty Franciszek z Asyżu kiedyś przypomniał Kościołowi „zakurzone karty Ewangelii” dając wyjątkowe świadectwo prawdy o świecie zapisanej zarówno w i Księdze Objawienia, jak i Księdze Przyrody.  Oby świadectwo Ojca Świętego Franciszka pomogło nam dziś zmierzyć się z kryzysami naszych czasów.