Archiwa tagu: Duch Święty

Misterium na ławę

Latte art.jpg, źródło: Wikimedia Commons

Nierozdzielność Kościoła będącego zarówno misterium jak i podmiotem historycznym wolno za II Soborem Watykańskim oddać pojęciem „sakrament”. Termin ten, z łacińska sacramentum, zwraca tajemnicę Eklezji w kierunku mysterion (tak z grecka), które jest odwiecznym postanowieniem Bożym podjętym przez Ojca realizującego swoją zbawczą wolę w Chrystusie, i objawiającego ją przez rzeczywistości ziemskie i czasowe.

Zamysł podjęty w wieczności i pozostający tajemnicą (por. Ef 1, 9) odsłania się więc w historii w trakcie urzeczywistniania Bożego planu zbawienia. Historia zbawienia wkracza w historię świecką, po to stworzoną, żeby mogła spotkać się z tym, co niestworzone. Wszystko to można by powiedzieć może tak: co podjęte w niestworzonym Bogu, staje się dla nas objawione w świecie stworzonym, w którym przyjęte sprawia, że zostajemy wyprowadzeni ze świata ku Niestworzonemu Stwarzającemu.

Dlaczego potrzebujemy przekraczającego ludzkie pojęcie „misterium” zamiast jakiegoś ziemskiego „kawa na ławę”? Ponieważ jako niebogowie nie znamy Boga; On i Jego drogi, myśli, uczucia i decyzje są nam obce. Dlatego antropomorfizujemy nawet teraz, gdy opisujemy różnicę między człowiekiem a Nieczłowiekiem, który stanie się jednak człowiekiem dla naszego przebóstwienia. Istniejemy w tym, co nie jest Bogiem, a co On uczynił po to, żeby móc się objawić i udzielić nam siebie, a nam podarować się Jemu. W tym, co nie jest Nim, On nie może tak po prostu być, nie może się odsłonić „od razu”.

Od razu, odwiecznie to można być jedynie Synem Jednorodzonym, a z jednorodzonego synostwa wynika że Bóg nie może mieć „drugich” synów. Nie mógł nas zatem uczynić od razu tymi, którzy mają Ojca, skoro był taki „czas” w wieczności, gdy nie byliśmy synami. Dlatego czas jest dla nas konieczny i został nam stworzony jako łaska. Owszem i Bogu czas jest niezbędny – nie dlatego, żeby nie mógł się bez niego obejść, lecz ze względu na zrealizowanie odwiecznego postanowienia. Czas to pomysł Boga, jak obejść samego siebie i „zrodzić” z niesynów – synów w Synu, którzy znajdą się razem z Nim w Trójcy.

Rzutujemy pojęcie czasu na wieczność, gdy historię widzimy jedynie w jej wymiarze liniowym, jako posuwającą się ku eschatologicznemu spełnieniu. Owszem historia zbawienia postępuje, ale w sposób niewidoczny dla patrzących z wnętrza czasu. Jeśli jednak wszystko posuwa się naprzód, to jedynie dzięki temu, że czas został wniebowzięty razem z w niebo wstępującym Zmartwychwstałym. Czasy nie dzielą się na te „przed” czy „po” Chrystusie, owszem cały rozproszony czas gromadzi się „wokół” Chrystusa czy też po prostu „w” Nim.

Jeśli we Wcieleniu czas łączy się z wiecznością, a w uwielbieniu Chrystusa zyskuje eschatologiczną moc fermentotwórczą, to z kolei czasy Kościoła mierzone od „wydarzenia Chrystusa” stanowią złożenie czasu linearnego z koncentrycznym. Kamyk wieczności wrzucony w czas powoduje falowanie całego czasu. Wierzący zostają na tej fali uniesieni do nieba, a przecież pozostają jednak na ziemi. Są nie z tego świata, a przecież pozostają we świecie. Dla zbawienia innych, dla których są sakramentem. Oraz ze względu na rzeczywistość „tego świata”, z którego wyemigrowali, a która to realność właśnie na tym polega, że exodusu dokonuje się – dopóki świat nie przeminie czy raczej nie zostanie przekształcony – jedynie a zarazem aż przez wiarę.

Coffeebeans.jpg, źródło: Wikimedia Commons

A w niej łączą się w sposób cudowny wyjście „stąd” i bycie „wtąd”. Ze świata ku Bogu, a zatem też ku światu. Jak Chrystus w dwóch naturach – jest cały dla Boga i cały posłany na świat ze względu na nas. Analogiczna relacyjność dotyczy Syna i uczynionych na Jego podobieństwo „synów w Synu”. Ostatecznie przecież właśnie we „wnętrzu” Boga znajduje świat swój początek, razem z Jednorodzeniem Syna „przed wiecznymi czasami” (2 Tm 1, 9) rodzi się wola stworzenia „jednorodzonych w Jednorodzonym”. Nie było zatem takiego czasu w Rodzącym, kiedy kierowałby On swoje zainteresowanie jedynie ku Synowi, a już nie ku stworzeniu. Nie może być w historii Kościoła czasu, by zapomniał on o Stwórcy i stworzeniu.

Przedtem ukryte, a obecnie w Kościele odsłonięte mysterion ukazuje – na sposób zakryty dla ludzi tego świata – Ojca udzielającego się w posłaniu Syna i zesłaniu Ducha Świętego, którego to działania Trójcy Świętej owocem jest zjednoczenie tych nie z tego świata z Nim oraz pomiędzy sobą. Misterium Trójcy staje się obecne i działa w Kościele. Dla spojrzenia z wewnątrz historii oznacza to, że Kościół zostaje ukazany przez figury i przygotowany w Starym Przymierzu, poczyna się i zostaje objawiony w Nowym, i odtąd stanowi „zalążek oraz zaczątek” (Lumen gentium) Królestwa Chrystusa, którego pełnia ukaże się dopiero w chwale.

Nie należy tego „zalążka” i „zaczątku” rozumieć w ten sposób, jakby chodziło o jakąś „część” przyszłej całości; lepiej byłoby powiedzieć, że całość nie jest przeżywana w pełni. Owszem wszystko już zostało dane, tyle że in mysterio, tak że w królestwie ciemności i czasu nie daje się tej podarowanej światłości i wieczności doświadczać inaczej niż przez cnoty teologalne. Ale zaczyn zakwasza już całe ciasto. Właśnie ze względu na eschatologiczny charakter Kościoła, którego Głowa szabatuje już w Trójcy, Kościół może pielgrzymować ku niebieskiemu sanktuarium. Śladami Ukrzyżowanego.

Wierzący są Ciałem Chrystusa, które podlega analogicznemu „wydarzeniu” jak Chrystus. Jeśli Pana chwały ukrzyżowano (por. 1 Kor 2, 8), nie rozpoznany Kościół nie może nie być poddany podobnej królewskiej instalacji. Intronizacja w wieczności od strony nie wierzącego świata przejawia się jako detronizacja. Jak jednak Syn objawił się w ciele, a usprawiedliwiony został w Duchu Świętym, podobnie przez „cielesność” i historyczność Kościoła idzie się ku chwalebnemu przeduchowieniu (por. 1 Tm 3, 16).

Nie chodzi tu o powtórzenie jednorazowej historii Jednorodzonego, ale o włączenie się w nią; właśnie dlatego Chrystus jest Głową, żeby Ciało mogło uczestniczyć w Jego misterium. Dokonuje się to dzięki temu, że Ostatni Adam staje się „duchem ożywiającym” (1 Kor 15, 45). Słowo wcielone zostało w przyjętym człowieczeństwie wduchowione, tak że teraz przez Jego uwielbione człowieczeństwo, w które Kościół włącza się przez Eucharystię, Ciało otrzymuje Ducha Głowy.

Jest Kościół zarazem tam, jak i tu, w świecie, dla którego jest sakramentem. Z kolei świat dla Kościoła jest miejscem „wcielenia” przyjętego lub odrzuconego. Misterium odkryte – pozostaje zakryte w Kościele. Zamiast „kawy na ławę” – misterium na kościelną ławkę. Kto odczuwa pragnienie, niech przyjdzie (por. Ap 22, 17). A kto przyjdzie, niech usiądzie. A ten, który usiądzie, rozpocznie podróż. Jak kawa łączy ziaren wiele, tak nas, Chryste, w swoim złącz Misterium.

Sławomir Zatwardnicki

Bóg jako światłość u św. Jana Ewangelisty

Egzegeta może zajmować się postacią Jezusa w Ewangelii mniej lub bardziej bezbożnie. Dobrze to ukazał w ostatnim swoim felietonie Sławomir Zatwardnicki i nie ma potrzeby wracać do tego tematu. Z drugiej strony jednostronne ukazanie frasobliwego Jezusa pełnego miłosierdzia również nie jest prawdziwe. Chciałbym naszkicować doświadczenie Chrystusa w duchu świętego Jana, „umiłowanego ucznia Pana” i autora słów „ Bóg jest miłością”. Czy św. Jan, apostoł i mistyk, im więcej rozmyślał o postaci Jezusa tym bardziej mógł czuć się wstrząśnięty? W serdecznej bliskości Jezusa, całkowitym otwarciu na nędzę i cierpienie człowieka mógł dostrzec po latach coś, co niewytłumaczalne? Patrzącego Jana, także na coraz częstsze masowe i krwawe prześladowania, ogarnia święta trwoga, o której pisze w Apokalipsie:

I obróciłem się, by widzieć, co za głos do mnie mówił;
a obróciwszy się, ujrzałem siedem złotych świeczników,
i pośród świeczników kogoś podobnego do Syna Człowieczego…
Głowa Jego i włosy – białe jak biała wełna, jak śnieg,
a oczy Jego jak płomień ognia.
Stopy Jego podobne do drogocennego metalu,
jak gdyby w piecu rozżarzonego,
a głos Jego jak głos wielu wód.
W prawej swej ręce miał siedem gwiazd
i z Jego ust wychodził miecz obosieczny, ostry.
A Jego wygląd – jak słońce, kiedy jaśnieje w swej mocy.
Kiedym Go ujrzał, do stóp Jego upadłem jak martwy…( Ap.1,12—17).

W tej jego wizji postać Jezusa, ducha przenikającego cały kosmos jest przerażająca. Postać Jezusa żarzy się i świeci, a na Jego obliczu jaśnieją światła całego świata. (Nie maja racji ci teologowie, którzy podważają światłość Boga i radzą przed światłem uciekać). W tej wizji świat, jakby zjednoczony, rozpala się w istocie Jezusa. Czyż nie jest On życiem życia, „światłością ze światłości”, blaskiem wszelkiego stworzenia? I czy ta wieczna światłość, lśnienie wspaniałości Boga, nie zstąpiła na świat ciemności? Ten potężny blask Boga we wszechświecie rzuca światło na rzeczy, zdarzenia i serca. Wtedy ukazał się zamęt, zło i nikczemność świata. Czas sądu musiał nadejść.

Ale ten sąd jest jednocześnie zbawieniem, bo oświeca ludzkie serca i daje możliwość wyboru. Ci, którzy wybrali Chrystusa muszą zmienić się we wszystkich patynach swego jestestwa. Dopiero wtedy będzie mógł powstać świat całkowicie przenikniony przez światło Chrystusa. Dla św. Jana wybór Chrystusa oznacza stawanie się nieba. I w Ewangelii, i u św. Pawła, i w Apokalipsie widać wyraźne przekonanie, że ci, którzy w Chrystusa uwierzyli, którzy przyjęli chrzest w Jego imię i pozostali wierni temu chrztowi, są wyłączeni z sądu. ( Henryk Pietras SI). A może ci, którzy sadzą sami siebie, nie będą już sądzeni i będą mogli wejść do świata przenikniętego Chrystusem.? W dalszym ciągu wizji czytamy:

Przestań się lękać!
Jam jest Pierwszy i Ostatni i żyjący.
Byłem umarły, a oto jestem żyjący na wieki wieków
i mam klucze śmierci i Otchłani ( Ap.1,17—18).

Prawica Chrystusa, która podtrzymuje gwiazdy, kładzie się delikatnie na śmiertelnie przerażonym Janie. Czy potrafię przetrzymać strach spotkania z Nim ( w śmierci)? Jeśli tak, to potrafię wytrwać w oślepiającej Boskości w życiu wiecznym. Chrystus prowadzi nas przez straszliwe doświadczenie śmierci i zagrożenia, abyśmy umieli znieść wieczną radość w Bogu. Na ruinach naszego bytu nadejdzie stan wiecznie Nowego, którego nie da się opisać. Św. Jan może go zaledwie próbować opisać gromadząc i mieszając wszystkie obrazy i kosztowności ziemi:

I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową,
bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły,
i morza już nie ma.
I Miasto Święte – Jeruzalem Nowe
ujrzałem zstępujące z nieba od Boga,
przystrojone jak oblubienica zdobna w klejnoty dla swego męża.
I usłyszałem donośny głos mówiący od tronu:
«Oto przybytek Boga z ludźmi:
i zamieszka wraz z nimi,
i będą oni Jego ludem,
a On będzie „BOGIEM Z NIMI”.
I otrze z ich oczu wszelką łzę,
a śmierci już odtąd nie będzie.
Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu
już [odtąd] nie będzie,
bo pierwsze rzeczy przeminęły».
I rzekł Zasiadający na tronie:
«Oto czynię wszystko nowe».
I mówi:
«Napisz:
Słowa te wiarygodne są i prawdziwe».
I rzekł mi:
«Stało się.
Jam Alfa i Omega,
Początek i Koniec.
Zwycięzca to odziedziczy
i będę Bogiem dla niego...( Ap.21,1—7).

Tkliwa miłość Chrystusa do ludzi tak wyraźna u synoptyków jest również zaznaczona u św. Jana. Ale u Ewangelisty jest również mocno zarysowana potęga Zbawiciela, która może przerażać. Św. Jan pozwala prowadzić się tej sile w stronę życia i światła bez końca. Chrystus jest dla niego życiem i światłością. I wszędzie, gdzie jest życie i światłość, stoi przed nim Chrystus, może zakryty, ale rzeczywisty. W naszych jakże częstych ciemnościach powinien zabłysnąć wieczny byt, wieczna światłość, boski Logos. Takie było doświadczenie Chrystusa w życiu św. Jana Apostoła i takie jest jego żądanie wobec nas.

Mój Jezus (cz.2)

Kim jest Jezus Chrystus w świetle tych dokumentów będących jednocześnie świadectwami wiary?
Apostołowie najczęściej na kartach Nowego Testamentu świadczą, że Jezus to Syn Boży. Apostoł Paweł całą swą naukę streszcza w słowach: „Jest to Ewangelia o Jego Synu” (Rz 1, 3.9; por. 2 Kor 1,19; Ga 1,16). Jezus ziemski działał i przemawiał w imieniu „swego Ojca”; Syn i Ojciec znają się wzajemnie (J 10,15) i wspólnie działają! (J 5,17, 20). Podobnych tekstów jest bardzo wiele.
Wiara w Synostwo Boże Jezusa jest wyróżnikiem chrześcijaństwa. To prawda – myślał Bob, że inne religie też mówią o synach Bożych, cyklicznych wcieleniach i reinkarnacjach. Ale jedynie chrześcijaństwo łączy wiarę w Synostwo Boże Jezusa z eschatologicznym roszczeniem samego Boga, które głosi, że Bóg w Jezusie z Nazaretu objawił się raz na zawsze, w sposób ostateczny. Odtąd człowiek musi dokonać wyboru: za lub przeciw Bogu.
Biblia ukazuje Jezusa Chrystusa jako odwiecznego Syna Bożego. Apostoł Paweł w liście do Filipian mówi o Jezusie, który choć posiada naturę Boga, przyjął postać sługi i którego (po śmierci krzyżowej) Bóg wywyższył jako Pana ponad wszelkie moce. W tym liście jest mowa o kosmicznym wydarzeniu. Człowiek znajduje się w niewoli grzechu – niewoli sił kosmicznych. Chrystus przyszedł niejako z zewnątrz (z góry) podporządkowując się tym siłom w posłuszeństwie. Ale znosząc tu na ziemi to „cielesne” zdeterminowanie, uczynił to jako Pan Kosmosu, aby nas odkupić.
Odkupienie to nasze zbawienie, które osiąga się przez wiarę w Jezusa. Jezus wielokrotnie mówi, zwłaszcza w Ewangelii Janowej, że został posłany przez Ojca (5,23-37; 6,38nn; 44; 7,28nn;i inne), że przybył „z nieba” (3,13; 6,38-51) lub „z wysoka” (8,23) i że wyszedł od Ojca (8,42 nn.). O tej preegzystencji Jezusa napisano już w pierwszym zdaniu Ewangelii Jana: „Na początku było Słowo” (1,1). Inaczej mówiąc, przed wszystkim jest Słowo, którym – precyzuje dalej Jan – jest odwieczny Syn Boży, Jezus Chrystus.
W liście do Kolosan apostoł Paweł mówi o pośrednictwie stwórczym tego Chrystusa: „On jest obrazem Boga niewidzialnego – Pierworodnym wobec wszelkiego stworzenia, bo w Nim zostało wszystko stworzone: i to, co w niebiosach, i to, co na ziemi, byty widzialne i niewidzialne, czy Trony, czy Panowania, czy Zwierzchności, czy Władze. Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone. On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie” (Kol 1,15-17). Z tej perspektywy Wcielenie Chrystusa jest przewyższającym wszystko wypełnieniem się historii, jest pełnią czasu. A śmierć Chrystusa na krzyżu i zmartwychwstanie jest punktem szczytowym tego samoobjawienia Boga.
– Czy Jezus Chrystus, jako odwieczny Syn Boży, nie wydaje się jednak zbyt daleki dla mentalności współczesnego człowieka? – pytał dalej Bob.
– Tak nie jest, ponieważ Nowy Testament ukazuje równocześnie Jezusa Chrystusa jako prawdziwego człowieka „Syna Człowieczego” – odpowiedział sam sobie apologeta wiary. Nowy Testament zaświadcza, że Jezusa urodziła zwykła kobieta, że dorastał, doświadczał głodu, zmęczenia, smutku, radości, gniewu, trosk, cierpień, opuszczenia przez Boga i na koniec śmierci. O tej ludzkiej egzystencji Jezusa Nowy Testament mówi jednak nie tak wiele. Dzieciństwo i lata młodzieńcze Jezusa w dużym stopniu pozostają ukryte. Ewangelistom nie chodzi bowiem o ścisłą biografię Jego życia, lecz o zbawcze znaczenie Jego prawdziwego człowieczeństwa i prawdziwej boskości. Nowy Testament przede wszystkim ukazuje, że Bóg przez Jezusa i w Jezusie przemawia i działa. Toteż w tym konkretnym człowieku, Jezusie z Nazaretu rozstrzygnie się ostatecznie na sądzie zbawienie każdego z nas. „Kto się przyzna do mnie wobec ludzi, przyzna się i Syn Człowieczy do niego wobec aniołów Bożych” (Łk,12,8 nn; por. Mk 8,38).
Czytając Biblię, Bob coraz bardziej rozumiał, jak bardzo wielkość Jezusa człowieka w historii jest jedyna i niepowtarzalna. Jest On nowym Adamem, który swoim posłuszeństwem zadośćuczynił nieposłuszeństwu pierwszego Adama. Jest także według Ewangelii Jana (J 10) Pasterzem, który daje życie swoje za owce, które słuchają Jego głosu. List zaś do Hebrajczyków (2,9–11) mówi, że Jezus umarł za wszystkich, by przez swoje cierpienie stać się sprawcą zbawienia i jako Syn Boży ustanowić synostwo wielu.
Z tej prawdy wypływa cała koncepcja historii. Adam – człowiek reprezentuje całą ludzkość. W nim dokonuje się wobec każdego człowieka błogosławieństwo, albo przekleństwo. Po upadku Adama Bóg wybiera Izrael; w Abrahamie – ojcu wiary, błogosławieństwo otrzymać mają ludy całej ziemi (Rdz 17, 4–11). Ale Izrael jako całość nie sprawdza się w swoim posłuszeństwie wobec Boga. Na jego miejsce wkracza „Reszta” Izraela (Iz 1,9; 10,21), mała część narodu wybranego. W końcu ta „Reszta” zostaje zredukowana do jednego człowieka. U Izajasza będzie to Sługa Jahwe, który zastępczo pokutuje za wielu (53,4 nn.). U Daniela – Syn Człowieczy, reprezentujący Boży lud świętych (7,13 nn.). Tego jedynego wybranego, który wypełni misję cierpiącego Sługi Jahwe, a zarazem Syna Człowieczego, pisarze nowotestamentowi dostrzegą w Jezusie Chrystusie.
Bob uwierzył, że Jezus Chrystus w jednej osobie jest prawdziwym człowiekiem i prawdziwym Bogiem. Jako osoba jest On pośrednikiem między Bogiem a człowiekiem (por. 1 Tm 2,5). Jezus Chrystus jest jedynym pośrednikiem, ponieważ tylko o Nim mówi Pismo Święte, że jest w pełnej jedności z Bogiem. „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10,30). Zatem kto wyznaje Syna, ten może być bezpieczny, bo spoczywa na nim ręka Ojca (J 10,28 nn.). Jedność Jezusa z Ojcem dowodzi, że jedynie Jezus jest drogą do Ojca (J 14,6) i pośrednikiem między człowiekiem a Bogiem. Jezus jest prawdą i światłem, drogą ku życiu, wyzwoleniem do służby pod Jego dowództwem. On jest tym wszystkim w jednym Duchu Świętym.
I tak refleksja Boba nad tym, kim jest Jezus Chrystus, zmierzała ku końcowi. W jej wyniku, z bojaźnią, ale i z radością nabrał przekonania, że Bóg w osobie Jezusa Chrystusa objawił się ostatecznie i z całą pewnością. Ale co to znaczy, że Pan jest drogą i prawdą, światłością i życiem w jednym Duchu? Tak często słyszał o duchu i duchowości na mityngach, a czasem pytania: kto to jest ten Duch Święty. Pozostało zatem Bobowi dokładniej wyjaśnić sobie i niektórym pytającym alkoholikom, kim jest i jaką rolę pełni Duch Święty w dziele zbawczym Jezusa Chrystusa?
Rolę tę Pismo Święte ukazuje bardzo wyraźnie. Według Ewangelii Jezus jest nie tylko Duchem natchniony, lecz z Ducha poczęty i zrodzony (por. Mt 1,18.20; Łk 1,35). Podczas chrztu w Jordanie zostaje namaszczony Duchem (Mk 1,10 par.) i wszelka Jego działalność jest znamionowana Duchem (Łk 4,14.18; 5,17; 6,19; 10,21 i inne). Duch nie tylko spoczywa na Nim (Łk 4,18), ale wyprowadza Go na pustynię, aby był kuszony (Mk 1,12). Mocą Ducha Jezus czyni cuda (Łk 5,17; 6,19. Mt 12,18–21,28). W Duchu oddaje się na krzyżu Ojcu (Hbr 9,14); mocą Ducha powstaje z martwych (Rz 1,4; 8,1; 1Tm 3,16) i staje się „duchem ożywiającym” (1Kor 15,45).
Jak z jednej strony Jezus Chrystus jest miejscem oddziaływania Ducha Bożego, tak z drugiej jest punktem wyjścia dla posłannictwa Ducha. Jego zadanie będzie polegać na tym, aby dzieło Jezusa rozszerzyć. Dlatego Jezus Chrystus poczęty z Ducha, przekazuje Go teraz i posyła jako s w e g o Ducha (Łk 24,49; Dz. 2,3–4; J 15,26; 20,22). Odtąd Duch Boży jest Duchem Jezusa Chrystusa (Rz 8,9; Flp 1,19) albo Duchem Syna (Ga 4,6). Jego zadaniem jest przypominać o Chrystusie (J 14,26; 16,13). Ostatecznym kryterium, które pozwala odróżniać duchy, sprowadza się do tego, że tylko ten Duch jest od Boga, który wyznaje, że Jezus jest Panem. I odwrotnie: nikt nie może wyznać Jezusa jako Pana, chyba że w Duchu Świętym (1Kor 12,3 n). Duch jest więc ośrodkiem i siłą, dzięki której możemy Jezusa doświadczyć jako zasiadającego po prawicy Ojca w niebie.
Ten Duch sprawia, że Jezus jest obecny w Swym Kościele i w poszczególnych wiernych. Pojęcie „w Duchu” i „w Chrystusie” Paweł stosuje wymiennie. Czasem Paweł wręcz utożsamia Pana z Duchem (2 Kor 3,17). Duch jednak przede wszystkim uświadamia obecność Jezusa Chrystusa w nowej postaci. Dlatego też jest Duchem proroczym, który ma objawić to, co przyszłe (J 16,14).
Wszystkie te teksty ukazują Ducha nie tylko jako bezosobową siłę. Duch jest Bogiem prawdziwym, Bogiem współistotnym z Ojcem i Synem. Gdyby było inaczej, nie mógłby kształtować Boba i każdego z nas na wzór Syna i doprowadzić do wspólnoty z Ojcem. To w Duchu przez Chrystusa Bob może wielbić i sławić Boga jako Ojca.
To w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego uczniowie Jezusa mają iść i chrzcić wszystkie narody aż do skończenia świata. Duch Święty zamieszkuje w człowieku ochrzczonym jakby w świątyni (1 Kor 3,16; por. 6,19; Rz 5,5; 8,11). Paweł definiuje nowo narodzonego człowieka jako istotę, którą wypełnia i którą kieruje Duch Święty (Rz 8,14). Człowiek ten prowadzony przez Ducha Świętego wydaje dobry owoc. Tym owocem Ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność i samoopanowanie (Ga5,19–23). Obdarowany takimi darami i prowadzony przez Ducha, okazuje je wobec Boga i bliźnich. A to oznacza „służyć sobie wzajemnie w miłości” (por. Ga 5,13–15). Miłość jest najwyższym darem Ducha. „Gdybym miłości nie miał, byłbym niczym” (1 Kor 13,2) – medytował nad tymi słowami Bob.
Tak się urzeczywistnia nowy sposób bytowania w Duchu – oddanie się Bogu i życie dla innych. W tym Duchu Bob rozumiał kroki, a zwłaszcza jedenasty i dwunasty krok programu AnonimowychAlkoholików. Ten Duch panuje na tych mityngach, na których wszyscy służą sobie wzajemnie w miłości. I zamieszkuje w tych, którzy duchowo przebudzeni niosą posłanie cierpiącym, pijącym alkoholikom.
– A jaki był ostateczny wynik refleksji Boba nad Kościołem?
Biblia wyraźnie podkreśla, że Kościół to Ciało Chrystusa, którego głową jest Chrystus, a Bob wraz z innymi chrześcijanami jest jego członkiem. Jesteśmy Kościołem, czyli wspólnotą wierzących, którą prowadzi Duch Chrystusa. Ciało Chrystusa, Kościół, to coś więcej, coś, co wykracza poza instytucję Kościoła: istnieje od początku świata; należą do niego wszyscy, którzy godzą się na to, aby w wierze, nadziei i miłości kierował nimi Duch Święty.
Kościół Jezusa Chrystusa to coś znacznie więcej niż kościoły widzialne. A jednak Bob musiał wreszcie przyznać, że to w Kościele widzialnym pozostał z nami Jezus w Eucharystii. Bóg Boba, jak i każdego z nas tak bardzo ukochał, że przyjął postać człowieka, więcej, zszedł jeszcze niżej, bo pozostał z nami pod postacią chleba i wina. „Bierzcie i jedzcie… to jest ciało moje… to jest krew moja… a Ja będę z wami aż do skończenia świata”.
Jezus daje się Bobowi, bo chce go przemienić w siebie. Jezus przemienia chleb i wino z miłości do Boba, a on, gdy bierze udział w tej świętej uczcie, staje się do Niego podobny. Teraz może naśladować swojego Pana, żyć w Panu, a Pan w nim.

Mój Jezus (cz.1)

Być chrześcijaninem, to wierzyć w Jezusa Chrystusa. Ale czy Bob tak naprawdę wierzył w Pana? A może jedynie w program AA? Kto uratował mu życie? Wspólnota Anonimowych Alkoholików czy Syn Boży? Chodził często na mityngi i rzadko do kościoła. Gdy odczuwał nawroty alkoholowego głodu, pytał bliski rozpaczy – gdzie jest zbawienie?
– Czy w Jezusie z Nazaretu Bóg objawił się na zawsze i ostatecznie?
– Czy można poprzez znajomość Jezusa poznać Boga?
– Czy świadectwa biblijne są wiarygodnymi źródłami do poznania Jezusa Chrystusa?
Bob musiał odpowiedzieć sobie na te trudne pytania. Wiedział, że refleksja nad nimi albo doprowadzi go ostatecznie do wiary i do życia sakramentalnego Kościoła, albo do niewiary i pewnie z czasem z powrotem do czynnego alkoholizmu.
Wpierw sporządził sobie na podstawie czterech Ewangelii prosty życiorys Jezusa.
Jezus z Nazaretu zwanym Chrystusem żył w Palestynie w trzech pierwszych dziesiątkach naszej ery. Ten syn cieśli urodził się w stajence, żył pośród prostych ludzi, którym mówił o Królestwie Bożym. Chrzest Jezusa dokonany przez Jana Chrzciciela w wodach Jordanu stanowi początek Jego publicznej działalności (Mk 1,9 – 11). Koniec jej wyznacza śmierć na krzyżu za rzymskiego prokuratora Poncjusza Piłata (Łk 2,1; Mk 15,1).
Bob przyznał, że są to fakty historyczne, których ani on, ani nikt rozsądny dziś nie podważa.
Jezus obcował z grzesznikami i kultowo nieczystymi (Mk2,16), łamał żydowskie prawo szabatu (Mk 2,23 nn) oraz przepisy odnoszące się do czystości (Mk 7,1 nn). Ukuto nawet o nim złośliwy zwrot: „Żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników” (Mt 11,19). Te słowa bardzo Boba poruszyły. Zaczął rozumieć, że właśnie dla takich ludzi Jezus przyszedł na świat; również dla nich przeznaczone było Jego orędzie o miłości Bożej.
Dla pobożnego żyda takie zachowanie i takie orędzie było skandalem, a nawet bluźnierstwem wobec Boga (Mk 2,7). Nic dziwnego, że szybko ściągnęło na Niego wrogość i nienawiść reprezentantów ówczesnego judaizmu. Jezus z racji swego rewolucyjnego orędzia o miłosiernym Bogu wydawał się im fałszywym prorokiem. A za to według prawa żydowskiego groziła kara śmierci (Pwt 18,20). Ukrzyżowanie Jezusa było tego konsekwencją.
Po ustaleniu tych faktów Bob od nowa zaczął studiować Pismo Święte, już nie posługując się wyłącznie aparatem naukowym, ale także modlił się i medytował.
Po raz kolejny zadał sobie pytanie: „Jakie znaczenie mają dla mnie te fakty?” oraz „Kim dla mnie, Boba alkoholika, jest Jezus z Nazaretu?”.
Według Ewangelii – jedni pojmowali Go jako Mesjasza przynoszącego zbawienie, inni widzieli w Nim bluźniercę i fałszywego proroka. Herod z Niego szydził (Łk 23, 6-12), krewni uważali, że odszedł od zmysłów (Mk 3,21). Nazarejczyk nie szukał schronienia na pustyni, lecz szedł do ludzi i żył wśród nich. Z wielu Jego słów przebija całkowite zaangażowanie w wypełnianiu woli Boga. Ono doprowadziło Go do zerwania ze swoją rodziną (Mk 3,20 nn, 31-35) i uczyniło Go bezdomnym na tym świecie (M8,20.
Mimo to Jezus nie był jakimś fanatykiem. Jego surowość nigdy nie była bezwzględna. Nie nauczał ani określonej religii, ani moralnej kazuistki. Nazywał Boga „swoim Ojcem”, którego miłość rozsadza wszystko i nie pozwala troszczyć się o jutro (Mt 6,25-34).)
Miłość do Boga angażowała Go całkowicie dla innych. Pośród swoich uczniów był jak sługa (J 13,5-11). Bieda i choroba nie były dla Niego karą Bożą; przeciwnie, to właśnie biednym i chorym należy się miłość Boga. Ale też wobec bogatych nie miał słów nienawiści ani zawiści. Nauczał jak rabbi (uczony w Piśmie) i toczył spory o interpretację prawa, za co był szczególnie atakowany (Łk 12,13). A przecież nie był ani teologiem, ani kapłanem. Gdy mówili do Niego „Rabbi”, to nie w znaczeniu naszego słowa „doktorze”, lecz w znaczeniu „Panie”. Lud uważał Go za proroka (Mk 6,4; Łk 13,33). Ale jeżeli według słów Jezusa już Jan Chrzciciel był większy od proroka, to kim wobec tego jest ten, który uważał się za jeszcze większego od Jana Chrzciciela?
Jezus jest ostatecznym prorokiem, który przewyższa wszystkich innych. Głosi słowo ostateczne i i ostateczną wolę Boga. Wypełnia Go Duch Boży (Mk 3,28 nn; Mt 12,28 i in.). Duch Boży według ówczesnych wyobrażeń wygasł po epoce proroków Starego Testamentu. W okresie między Starym i Nowym Testamentem Bóg wydawał się być w oddali. Bóg milczał, a Duch Boży oczekiwany był ponownie dopiero u kresu czasów.
Jezus jest prorokiem eschatologicznym napełnionym tym Duchem, co oznacza, że pora ta nadeszła. Czas nędzy, wynikający z oddalenia się Boga, skończył się. Bóg przełamuje swe milczenie i w Jezusie nadchodzi ostatecznie czas łaski. Lecz nadejście to było ogromnie szokujące, zupełnie inne niż sobie wyobrażano. Czyż prawdziwy prorok mógł łamać prawo i obcować z grzesznikami? Czy w ten sposób może działać Bóg? Dlatego zarzucano Jezusowi, że ma w sobie złego ducha (Mk 3,22 nn.).
Jezus swoim słowem i czynem rozsadzał wszelkie schematy myślowe. W swym ziemskim życiu był jedynym, niepowtarzalnym fenomenem. Był i pozostanie dla większości tajemnicą. Jemu przede wszystkim chodziło o nadchodzące Królestwo Boże w miłości. I Bob dostrzegł, że gdy tylko za Nim podąża z wiarą i miłością, zbliża się do poznania tajemnicy Jego Królestwa. Zaczynał rozumieć, że tym Królestwem jest Jezus. Jednak wtedy z gwałtowną i haniebną śmiercią Jezusa na krzyżu wszystko zdawało się być skończone. Apostołowie zrezygnowani i rozczarowani powrócili spod krzyża do swych zajęć. Wydarzyło się jednak coś, na czym miała oprzeć się wiara apostołów. Według najstarszego przekazu wielkanocnego Jezus zmartwychwstał.(1 Kor15,1–11).Marek mówi o pochowaniu Jezusa w grobie, a następnie o odkryciu „pierwszego dnia po szabacie” pustego grobu przez niewiasty (Mk 15,46 nn). Relacje o pustym grobie znajdują się we wszystkich Ewangeliach. Ostatecznie jednak o prawdziwości zmartwychwstania Jezusa mogły przekonać uczniów tylko Jego ukazywania się. I wszystkie przekazy wielkanocne mówią o „w i d z e n i a c h” Zmartwychwstałego. Jezus był widziany jako żyjący po śmierci przez pewną liczbę swych uczniów.
– Czy mogli oni ulec zwykłej pomyłce albo halucynacjom? – pytał już na dobre trzeźwiejący Bob, w którym wreszcie obudził się apologeta. Trudno przyjąć, by normalni ludzie przeżywali na jawie własne pragnienia jako rzeczywiste fakty. Uczniowie nie byli szaleńcami, ani głupcami. Nie dowierzali na słowo wiadomościom o niezwykłym zdarzeniu bez uprzedniego ich sprawdzenia. Na przykład Tomasz dopiero po obejrzeniu ran Jezusa uznał cud zmartwychwstania. Z Ewangelii jasno wynika, że zmartwychwstały Jezus był dostępny dla dotyku, słuchu i wzroku. Jezus zmartwychwstał w dawnym ciele, ale Jego życie po śmierci było nie tym samym życiem, co przed śmiercią, lecz istnieniem wzniosłym, początkiem niebiańskiej chwały.
– Czy były to wizje subiektywne? – pytał samego siebie. I odpowiadał sobie, że jest różnica pomiędzy subiektywną wizją a zgodnym świadectwem ludzi, którzy twierdzili, że Jezusa widzieli. Jezus ukazywał się tym, którym chciał i tylko wtedy, kiedy chciał.
Nie mogło to być też żadne oszustwo. Wyklucza je oczywista prawdomówność pierwszych chrześcijan. Uczniowie Jezusa i ewangeliści głosili fakt zmartwychwstania z całą odwagą i napisali o Jezusie prawdę. Dowodem prawdziwości spisanych ewangelii sa cierpienia, prześladowania , a w końcu męczeńska śmierć ich autorów. Za fałszywe zmyślenia czy subiektywne przewidzenia nie oddaje się życia. Rozsądną rzeczą jest więc przyjąć, że szczerze wierzyli w to, co widzieli i o czym pisali, a świadectwo ich jest prawdziwe. Bob zapłakał.
***
Fragment książki „ Bob Whisky, czyli duchowość alkoholika” mojego autorstwa. Tytuł do nabycia już tylko na Allegro.

Bóg Jeremiasza

Ks. Tomas Halik w książce: „Chcę, abyś był” pisze: „Stopniowo nauczyłem się czytać Biblię w taki sposób, że nie szukam w niej odpowiedzi, lecz raczej pytań. Czasem wydaje mi się nawet, że w całej Biblii hebrajskiej Pan chyba częściej pyta, niż odpowiada.” Święta prawda, lecz nie tylko Bóg pyta, ale i człowiek zadaje pytania. Myślę, że szczególnie jedno pytanie wraca w Biblii ciągle jak refren:, dlaczego?
Gdybyśmy zapomnieli imię Boga naszego
i wyciągali ręce do obcego boga,
czyżby Bóg tego nie dostrzegł,
On, który zna tajniki serca?
Lecz to przez wzgląd na Ciebie ciągle nas mordują,
mają nas za owce na rzeź przeznaczone.
Ocknij się! Dlaczego śpisz, Panie?
Przebudź się! Nie odrzucaj na zawsze!
Dlaczego ukrywasz Twoje oblicze?
Zapominasz o nędzy i ucisku naszym? (Ps 44, 21-26 wyd. IV BT).

Grudzień 70, ogólny marazm w kraju, w tym czasie wypożyczyłem książkę Jana Dobraczyńskiego „Wybrańcy Gwiazd” o proroku. Wkrótce potem sięgnąłem już do Biblii i przeczytałem całą  Księgę Jeremiasza. W niej postać proroka z Anatot wydaje się tragiczna a powołanie jego przerażające. Czy nie wywołuje podobnych refleksji lektura całej Biblii hebrajskiej? Psalm, który we fragmencie przytoczyłem, mógłby być chyba z powodzeniem autorstwa Jeremiasza. Tak jak w tym psalmie podobnych pytań bez odpowiedzi jest w Biblii multum. Czy na pewno pokonane zostały już wszelkie problemy filologiczne i typologiczne? Czy nie jest tak, że dopiero w świetle nowotestamentalnych antytypów wyłania się pełne znaczenie typów? Stary Testament z trudem nadaje się do systematycznego omawiania. Rabini posiłkują się Talmudem, my mamy Ojców Kościoła (lepiej lub gorzej tłumaczonych i rozumianych), a jednak ciągle pozostają otwarte pytania natury hermeneutycznej.

Usiłuję zrozumieć Jeremiasza. Powołany przez Pana na proroka chyba wbrew swym pragnieniom, Jeremiasz często słyszy Głos, (J.D.) przed którym ucieka. Nadaremnie.
W pierwszym okresie działalności wydaje się przeklinać dzień swoich narodzin. I skarży się przed Panem: „ Czy po to wyszedłem z łona, aby doznawać trudu i udręki, a swoje dni kończyć hańbą? ( Jer 20,14.18). Ileż tam wewnętrznych zmagań, wątpliwości, a nawet chwilowego buntu!
Jednocześnie Księga ukazuje przemożną siłę Słowa ( Głosu), któremu prorok musi się podporządkować nawet za cenę cierpienia i samozaparcia. Bóg ustami Jeremiasza bezskutecznie błaga swój lud, by się opamiętał. Jednak naród odwrócił się od Boga, i nieszczęsny prorok nie ma innego wyjścia niż zapowiedzieć nieuchronne zniszczenie Świątyni jerozolimskiej i Jerozolimy, obwieścić czas gniewu. Czy był prorokiem gniewu (Bożego)?

Jak możecie mówić: ‘Jesteśmy mądrzy
i mamy Prawo Pańskie?’
W kłamstwo je obróciło
kłamliwe pióro pisarzy.
Mędrcy będą zawstydzeni,
zatrwożą się i zostaną pojmani.
Istotnie, odrzucili słowo Pańskie,
a mądrość na co im się przyda? (Jer 8,8—9).

Z natury czuły i delikatny przeklina nie tylko cały system religijny oparty na bezdusznym Prawie, ale również proroków, kapłanów, władców, a nawet cały Izrael. Wszyscy odwrócili się od Boga i zwrócili do bożków, którzy są marnością. Gniew Pański pobrzmiewa bardzo wyraźnie w jego głosie. Ale słyszalny jest również Boży ból i rozczarowanie. Czy prorok współodczuwa wraz z Bogiem smutek i cierpienie?

Tak mówi Pan:
„Jakąż nieprawość znaleźli we Mnie
Wasi przodkowie,
Że odeszli daleko ode Mnie?
Poszli za nicością
I sami stali się nicością.
Czy byłem pustynią dla Izraela albo krainą ciemności?”.(Jer 2,5.31)
.
W 587 roku Jerozolima zostaje zdobyta i zniszczona przez Nabuchodonozora. Następuje deportacja ludności i wcielenie terytorium Judy do Babilonii. Prorok oskarżany jest o zdradę i więziony, nawet kapłani i prorocy uznali, że Jeremiasz zasługuje na śmierć (26,12). Czy nie przepowiedział wszystkie nieszczęścia, które spadły na kraj? A przecież w drugim okresie swej działalności wzmacnia nadzieję, niesie ulgę i pocieszenie. Pisze list do wygnańców:

Będziecie Mnie wzywać, zanosząc do Mnie swe modlitwy, a Ja was wysłucham. Będziecie Mnie szukać i znajdziecie Mnie, albowiem będziecie Mnie szukać z całego serca. Ja zaś sprawię, że Mnie znajdziecie – wyrocznia Pana – i odwrócę wasz los, zgromadzę spośród wszystkich narodów i z wszystkich miejsc, po których was rozproszyłem – wyrocznia Pana – i przyprowadzę was do miejsca, skąd was wygnałem( Jer 29,14-15). Głoście, wychwalajcie i mówcie: „Pan wybawił swój lud, Resztę Izraela!”(31,7).

Bóg ulituje się i sprowadzi tę resztę z Babilonu do ojczyzny. Czy prorok widział w „reszcie Izraela” tych, którzy wydadzą spośród siebie Mesjasza?

Oto nadejdą dni – wyrocznia Pana –
kiedy wzbudzę Dawidowi Odrośl sprawiedliwą.
Będzie panował jako król, postępując roztropnie,
i będzie wykonywał prawo i sprawiedliwość na ziemi. (Jer 23,5).

Czy Jeremiasz przeczuwał, że „ reszta” zawiedzie i Bóg zredukuje ją w końcu do Jedynego Zbawiciela? Bóg da człowiekowi serce, które pozna, że Pan jest Bogiem (24,7).
Dopiero w świetle Nowego Przymiera mieści się odpowiedź na szereg pytań. Antytypem „reszty Izraela” stanie się Kościół Chrystusowy.

Oto nadchodzą dni – wyrocznia Pana –
kiedy zawrę z domem Izraela
nowe przymierze.
Nie jak przymierze, które zawarłem z ich przodkami,
kiedy ująłem ich za rękę,
by wyprowadzić z ziemi egipskiej
To moje przymierze złamali,
mimo że byłem ich Władcą
– wyrocznia Pana.
Lecz takie będzie przymierze,
jakie zawrę z domem Izraela
po tych dniach – wyrocznia Pana:
Umieszczę swe prawo w głębi ich jestestwa
i wypiszę na ich sercu.
Będę im Bogiem,
oni zaś będą Mi narodem.
I nie będą się musieli wzajemnie pouczać
jeden mówiąc do drugiego:
„Poznajcie Pana!”
Wszyscy bowiem od najmniejszego do największego
poznają Mnie – wyrocznia Pana,
ponieważ odpuszczę im występki,
a o grzechach ich nie będę już wspominał».(Jer 31,31-34).

Jezus Chrystus pośrednio nawiązał do tych słów na Ostatniej Wieczerzy ustanawiając Nowe Przymierze we krwi swojej.
.

Bóg tęsknoty

Czy wpływ Karla Rahnera na teologię współczesną oznacza definitywne pożegnanie neoscholastycznego sposobu mówienia i myślenia o Bogu? Czy św. Tomasz z Akwinu, największy teolog średniowiecza, jest już zapoznany przez współczesnego człowieka? To zależy jak jest dzisiejszemu odbiorcy przybliżany. Wspomnę fantastyczne wykłady ojca Jacka Salija o Trójcy Świętej. Ale oprócz niezwykłej atmosfery tych spotkań, u Dominikanów na Freta, prawdą jest, że niewiele dziś z nich pamiętam. Mój profesor ks. Tadeusz Gogolewski mawiał, że Trójca święta to nie jest zegarek, który można składać i rozbierać na części. Bóg jest tajemnicą… Kłopot ze św. Tomaszem polega na tym, że zbudowany przez niego system był tak doskonały, że przysłonił jego mistyczną wizję. Jego zwolennicy i następcy często przyjmowali system, a ignorowali wizję. Tomasz pod koniec życia oświadczył, że wszystko, co napisał, wydaje mu się jak źdźbło, w zestawieniu z tym, co widział. Oto jedna z modlitw św. Tomasza:

Wszechmogący, wieczny Boże,
oto zbliżam się do najświętszych
tajemnic Twego Syna Jednorodzonego,
naszego Pana Jezusa Chrystusa.
Zbliżam się do nich
jak chory do lekarza życia,
jak nieczysty do źródła miłosierdzia,
jak ślepy do światła wiecznej jasności,
jak ubogi i nędzny do Pana nieba i ziemi…

Wg Akwinaty, jeśli chcemy zgnębić tajemnicę naszego stworzenia, musimy rozważyć tajemnicę tajemnic, wieczny ruch miłości w Trójcy św. To „ dzianie się”, w którym Bóg (Ojciec), jako Osoba staje naprzeciw siebie i Tego, który stoi naprzeciw Niego, (Syna), tak miłuje, że miłość ta sama staje się Kimś (Duchem Świętym). Współczesny teolog powie: „Oto jest Bóg, który rozkręca świat ruchem miłości, oto jest Bóg, który zaprasza Cię do tańca miłości” ( ks. Tomas Halik). Wszelkie stworzenie jest związane z drugą Osobą Boską, z Synem. Syn jest doskonałym odbiciem Ojca, w Synu Ojciec rozpoznaje siebie. Istniejemy o tyle, o ile posiadamy cechy drugiej Osoby Trójcy Świętej. Ale jakie to ma znaczenie dla naszego życia?

To oznacza, że żyjemy w świętym świecie, w którym możliwy jest nawet taniec z wilkami. Do tego tańca miłości trzeba wciągać cały świat. Wpierw jednak muszę sam sobie postawić parę pytań. Czy doświadczam wewnętrznie, że w każdym życiu i każdym przeżyciu jaśnieje sam Bóg? Czy mam szacunek do wszystkiego, co żyje, szczególnie dla naszych „ małych braci”? (św. Franciszek). Poglądy św. Tomasza wymagają ode mnie akceptacji siebie, z wszystkimi moimi słabościami, z moim znużeniem, niedostatkiem, z tęsknotami… Abym zgadzał się nie tylko z tym, że istnieję, ale również na to, kim jestem. Nie może szewc zazdrościć proboszczowi, że ów został prałatem!( Melchior Wańkowicz). Muszę jednakowo szanować i szewca i prałata. To ważne, nie być zawistnym i szanować się nawzajem. Umieć wychodzić naprzeciw ku ludziom inaczej myślących, uznawać ich indywidualność i ćwiczyć w sobie powściągliwość wobec szczerze wyrażanych poglądów każdego człowieka. Trzeba też bronic maluczkich i bezbronnych, otaczać szacunkiem opuszczonych, nikogo nie sądzić. Marzę o takiej nowej etyce teologicznej, gdzie panuje duch, a nie litera. Marzę o lepszym świecie. („You may say I’m a dreamer – But I’m not the only one – I hope someday you’ll join us -And the world will live as one.” – Imagine, John Lennon),

I jeszcze jedna myśl św Tomasza; byśmy nie spodziewali się zbyt wiele po nas samych, po naszych sukcesach, przekonaniach, systemach, a także naszym pojmowaniu Boga. Jeśli za Bogiem tęsknimy, to musimy patrzeć szeroko. Nie wolno nam sądzić, żeśmy Boga „pochwycili”. Nie wolno nam Go zamykać w ciasnych sformułowaniach. Św. Tomasz, choć owładniętymi tęsknotami, był człowiekiem bardzo skromnym i pogodnym. Być może jego myśli okażą się bliskie współczesnemu człowiekowi, skoro cała nasza natura domaga się bezkresu tęsknoty. Kto żyje w tęsknocie, może powiedzieć sobie, że ma Boga. Jeszcze jedna modlitwa przypisywana św. Tomaszowi:

Uczyń mnie, Panie Boże mój, posłusznym – bez oporu
ubogim – bez przygnębienia
czystym – bez zepsucia
cierpliwym – bez szemrania
pokornym – bez udawania
wesołym – bez roztrzepania
poważnym – bez surowości
czynnym – bez lekkomyślności
przejętym bojaźnią Bożą – bez zwątpienia
szczerym – bez dwulicowości
czyniącym dobrze – bez zarozumiałości
wpływającym na poprawę bliźniego – bez wywyższania siebie
budującym bliźnich słowem i przykładem – bez obłudy.
Daj mi, Panie Boże, serce tak doskonale czujne
by się nie dało odwieść od Ciebie żadną ciekawostką
serce szlachetne – które by się oparło niegodnym uczuciom
ciągnącym mnie ku cofaniu się w moich postanowieniach.
Daj mi serce stałe – nie dające się zwyciężyć sile uczuć.
Użycz mi, Panie Boże mój, pojętności – do poznania Ciebie
pilności – do dążenia ku Tobie i szukania Ciebie
mądrości – do znalezienia Ciebie
sposobu postępowania – który by się Tobie podobał
wytrwałości – wiernie wyczekującej
i ufności – że Cię w końcu spotkam i ogarnę.
Daj, bym kary, które ponoszę – przyjmował ku poprawie
bym dobrodziejstw z Twojej łaski
używał z głęboką wdzięcznością
a pełnej radości bym zażywał dopiero
w chwale niebieskiej ojczyzny. Amen

Joga — droga zjednoczenia?

Niezwykle barwną postacią dialogu międzyreligijnego  jest Bede  Griffiths,  benedyktyn,  filozof i pisarz katolicki, który  po gruntownych studiach myśli Orientu  wyjechał do Indii, gdzie podjął  życie ubogiego mnicha – sannjasina . Pisał: „ Muszę być  hinduistą, buddystą, dżainistą, Parsem, Sikhem, muzułmaninem i żydem tak samo jak chrześcijaninem, jeżeli mam poznać Prawdę i znaleźć punkt zgodności w wszelkiej religii” ( Powrót do środka). Dla Griffithsa  Kościół jest powszechny, a zatem powinien  wcielić w siebie  wszystko , co prawdziwe w innych religiach, a szczególnie wielkie tradycje buddyzmu i hinduizmu. Ten angielski benedyktyn nigdy nie powątpiewał w swoją chrześcijańską tożsamość , ale  jego pojęcie Kościoła jest szczególne.  Zmarł w 1996 roku w prowadzonym przez siebie i kilkunastu hindusów   klasztorze-aśramie w Shantivanam, miejscu spotkań ekumenicznych, modlitwy i liturgii .

Beda  rozumiał tajemnicę Boga jako niewyrażalną  Rzeczywistość, jednak dostępną dla każdego człowieka , bo ukrytą w jego sercu. Dotarcie do niej  wymaga całkowitego oderwania od  świata, osiągalnego  np. poprzez jogę. To, co proponował, różni się jednak zdecydowanie od przeróżnych płatnych kursów jogi  oferowanych  niemal w każdym mieście Zachodu.  Zajęcia te obejmują jedynie pierwsze cztery stopnie klasycznej jogi, hata-jogę. Prowadzone przez ignorantów mogą być niebezpieczne, jako że  prawdziwym joginem  może być tylko Hindus. Tak naprawdę,  rdzenny Europejczyk nie potrafi nawet usiąść w pozycji pełnego lotosu (asana).  Joginowi  nie chodzi o  zdobywanie nadzwyczajnych mocy i umiejętności. W  jodze hinduskiej   materia i życie, ludzka świadomość i  doświadczenie osobowego Boga  nie zatracają się  w prawdziwej  Rzeczywistości. Raczej ulegają ewolucji  ku boskiemu życiu, w którym nie unicestwiają się , lecz zostają spełnione.

 Musi być ruch  wznoszenia się… i ruch  schodzenia pozwalający Duchowi  wniknąć w głębię materii  i podnieść ją do  nowego sposobu  istnienia… Dla chrześcijanina wszystko to już nastąpiło  w Zmartwychwstaniu Chrystusa. W Jego ciele materia została przekształcona, ażeby stać się ciałem duchowym, które jest ośrodkiem życia  boskiego.  Ludzkie  ciało przez styczność  z ciałem Chrystusa                ( Eucharystia), które nie jest już dłużej  ograniczone przez przestrzeń i czas, ma w sobie ziarno boskiego życia. (Powrót do środka).

A zatem joga jest  niezasadna  dla chrześcijaństwa. Czy to znaczy, że joga  ma cechy diaboliczne?  Nie sądzę.   Joga jest jednym z najstarszych i największych systemów filozoficzno-mistycznych świata. Ma pochodzenie  przedaryjskie; dopiero później została zaadoptowana  przez hinduizm. W Indiach słowo joga odnosi się potocznie do wielu form ascetycznych powszechnie stosowanych. Jest droga modlitwy (bhakti), droga wiedzy (dżana) i droga działania  (karman). Większość hindusów odnajduje drogę zjednoczenia z Bogiem poprzez działanie. Można być zbawionym poprzez prace,  trzeba ją jedynie wykonywać w pewnym oderwaniu, ofiarować Bogu. Byłem wystarczająco długo  w Indiach, by odnieść przekonanie, że asceci hinduscy, których spotkałem, sadu, jogini,  sannjasini   są normalnymi, przemiłymi i bardzo pracowitymi ludźmi, kochającymi Boga. Wszystkie trzy  drogi jogi właściwie w życiu codziennym hindusów  się krzyżują.   Podziwiałem ich religie –  wielki, godny podziwu wysiłek, skierowany  ku osiągnięciu zbawienia.

Dyscyplina jogi jest metodą oczyszczenia  ciała, umysłu i duszy, przygotowaniem do  błogosławionej wizji i niczym więcej. Na  najwyższym stopniu, samathi, dusza ogląda i posiada Boga (Radhakrishnan).

Zdaniem  Griffithsa, w tym najwyższym stanie, samathi,  rozróżnienie między Bogiem a duszą zostaje przekroczone. To nie Bóg pozostaje, ale absolutna transcendencja, otchłań Bóstwa.  Myśl tu ustaje i  wszystko jest ciche. Ale w tej ciszy  kryje się Słowo, które jedynie pojmuje Ojca,  Słowo w którym  wszystko odwiecznie istnieje.  W owym Słowie obecny jest Duch, a Duch ten jest  Miłością zbierającą wszystko w jedno.    Beda  mniej więcej tak rozumiał chrześcijańską jogę.  Zbliżył się do mistyków hinduskich, oswajał  ich, wraz z nimi mieszkał i medytował. Uważał, że  oba rodzaje jogi hinduska i chrześcijańska  nie muszą się wykluczać.  Celem jogi hinduskiej może bowiem  być również  uwielbianie Boga lub zjednoczenie się z absolutem. Przyświecał mu jeden cel:   „ Aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we mnie a Ja w Tobie, aby i oni  stanowili w  Nas jedno ” (J 17,21).

Głębokość   myśli  tego benedyktyńskiego mnicha  nie łatwo przeniknąć. Jest  oczywiste, że dla Griffithsa  Bóg w Trójcy jedyny  jest Bogiem wszystkich narodów.  Czy zatem joga jest jedną z możliwych dróg zbawienia i  zjednoczenia? Czy może prowadzić do jedności? Jeśli  biblijne „ wieczne  przymierze”  ( Rdz 9,16) zawarte przez  Boga  z Noem jest zapowiedzią   zbawienia całej ludzkości, to czemu nie ?

***

Osobne zagadnie stanowi  Joga buddyjska, której  celem jest zawsze osiągnięcie wyzwolenia z kręgu narodzin i śmierci. Wymaga oddzielnej  refleksji  w kontekście  omówienia  dialogu  chrześcijańsko-buddyjskiego.

 

Omylny czy nieomylny?

Dogmat o nieomylności papieża ogłosił Sobór Watykański I w konstytucji dogmatycznej o Kościele „Pastor aeternus”. Cytuję:

„…za zgodą Świętego Soboru nauczamy i definiujemy …że Biskup Rzymu, gdy mówi ex cathedra – tzn., gdy sprawując urząd pasterski i nauczyciela wszystkich wiernych, swą najwyższą apostolską władzą określa zobowiązującą cały Kościół naukę w sprawach wiary i moralności… posiada tę nieomylność, jaką Boski Zbawiciel chciał, aby Kościół jego był obdarzony w definiowaniu wiary i moralności.”                     /BF II,72/.
Papież zatem naucza nieomylnie, gdy naucza w sposób szczególny, co Sobór nazwał nauczaniem „ex cathedra”.
To uroczyste nauczanie musi spełniać cztery warunki, aby było nauczaniem nieomylnym. I tak papież naucza nieomylnie wtedy :
1/ o ile występuje jako nauczyciel wszystkich wiernych, nie zaś jako osoba prywatna lub jako biskup diecezji rzymskiej, albo patriarcha Zachodu;
2/ o ile działa na mocy najwyższej władzy apostolskiej, tzn. gdy angażuje pełną swoją władzę prymacjalną;
3/ podaje prawdę w sposób definitywny, a więc zobowiązujący, a nie w formie zalecenia, wykładu lub perswazji;
4/ o ile podaje prawdę wiary i moralności, nie zaś poglądy naukowe lub społeczne.
Oprócz tych warunków wystąpienie papieskie musi spełniać tzw. warunki „elementarne”, jak np. by cieszył się odpowiednią wolnością.

Wystąpienia „ex cathedra” zdarzają się niezwykle rzadko. Ostatnie miało miejsce w roku 1950. Najczęściej papież naucza zwyczajnie, co nie ma charakteru nieomylności. Do form zwyczajnego nauczania należą m.in. encykliki, dekrety i przemówienia papieskie. Wobec nich mogę okazywać jedynie wewnętrzną aprobatę.

Niestety, po Soborze Watykańskim I powstały przesadne przerosty w ujmowaniu funkcji papiestwa. Choć sobór określił dokładnie warunki, kiedy papież naucza nieomylnie, w praktyce mówiono wprost o „nieomylnym papieżu”. Zapominano, że nieomylność nie jest stałą właściwością osoby. Papież jest tylko człowiekiem i jako taki może się mylić w swych osobistych poglądach np. na biologię, teologię czy moralność. Nie można zatem stawiać w jednym rzędzie wypowiedzi „ex cathedra” z takimi wypowiedziami, które nie wchodzą w zakres nieomylnej nauki papieskiej.

Czy papież Franciszek mógłby znieść dogmat o nieomylności ?   Hans Küng, szwajcarski teolog, zwrócił się do Franciszka z apelem o ponowne przemyślenie tego dogmatu. W kontekście tej medialnej informacji Robert Rynkowski postawił niedawno pytanie, czy gdyby dogmat ten został usunięty, nie otworzyłaby się furtka do podważenia innych dogmatów ? Chyba to nie jest  możliwe, skoro funkcją Piotrową jest bycie świadkiem, nauczycielem i strażnikiem wiary w Chrystusa. Jako reprezentant Kościoła wypowiada w imieniu Kościoła swoją i jego wiarę. W ogłoszeniu dogmatu otrzymuje wiara Kościoła swój historyczny kształt.

Bóg jest wierny i tylko na Nim można bezwarunkowo polegać. Bóg nie może się mylić i w tym sensie tylko On jest nieomylny. Ale swą nieomylną wiernością wspiera swój Kościół i czyni go filarem i podporą prawdy( 1 Tm 3,15). Kościół będzie trwał aż do końca czasów ze względu na tę wierność Bożą ( Mk 16,18). Kościół, który trwa w wyznawaniu wiary w Jezusa Chrystusa. Nieomylność papieska służy temu, aby poświadczać tę wiarę Kościoła. Czy Kościół na mocy asystencji Ducha Świętego może błądzić i wprowadzać w błąd? . Czy w dogmacie nie jest poświadczona prawda , która przetrwa wszystko? Jest to prawda o bezwarunkowej miłości Bożej. Jeśli tak, to czy dogmatyczne orzeczenia mogą ulegać zmianom?

Z drugiej strony czy nie ma w historii wzrostu i postępu w rozumieniu wiary? Skoro jest , to dogmat trzeba interpretować historycznie, w dzisiejszym kontekście i dzisiejszym języku. Przeszkodą w rozumieniu dziewiętnastowiecznego dogmatu o nieomylności jest język nazbyt jurydyczny i nazbyt scholastyczny, co nie sprzyja ani dzisiejszemu odbiorcy ani dialogowi ekumenicznemu. Kto dziś rozróżnia nieomylność papieską od nieomylności osoby?

Ja nie postrzegam dogmatu o nieomylności jako utrudnienia w budowaniu jedności chrześcijan. Nie sądzę, jak chce Hans  Küng, by stawką tu było dobro Kościoła i ruchu ekumenicznego. Jedność w różnorodności buduje się duchowo, a nie jurydycznie.  Różnorodność w odczuciach wiary można dostrzec przecież wszędzie, wśród wiernych zgromadzonych w kościele, w zborze czy w cerkwi… Jak ja rozumiem dogmat? Jako wyraz wiary, którą chrześcijanie ż y j ą  i  o której dają świadectwo. Dogmat ma zawsze znaczenie zbawcze i duchowe, zatem nie jest kategorycznym imperatywem . Zawiera tajemnice wiary, które staram się zrozumieć. Do orzeczeń „ ex cathedra” odnosi się przecież również zasada             „ wiara szukająca zrozumienia”. Godzi się także w nich odkrywać to, co jest trwale ważne i wiążące .

Wywyższenie w uniżeniu, karzeł na olbrzymie

Giotto - Scrovegni - -38- - Ascension.jpg, źródło: Wikimedia commons
Giotto – Scrovegni – -38- – Ascension.jpg, źródło: Wikimedia commons

Jeśli karzeł ma zobaczyć więcej, musi wspiąć się na ramiona olbrzyma. Dźwignąłem się więc na barki młodszego ode mnie Josepha Ratzingera, który w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, a więc zanim ja stałem się, już teologiem był. Stamtąd widać więcej, a nawet wyżej, tam gdzie wstępuje Zmartwychwstały. Kilkadziesiąt zdań, ale jakiej treści i w mimo wszystko przystępnej formie – ludzie wielcy, czy opracowują hasło w teologicznym leksykonie, czy głoszą homilię, potrafią to czynić „po ludzku”, jak Bóg, który wypowiedział się w człowieku Jezusie.

Wpatruję się więc w niebo za wstępującym tam Chrystusem, by zobaczyć za Ratzingerem, że Zmartwychwstały nie opuszcza ziemi, gdyż wstępuje w niebo z ciałem, a więc z „ziemią” człowieczeństwa. W ten sposób dopiero „stwarza” niebo, którego istotą jest właśnie możliwość istnienia człowieka w Bogu – nie mielibyśmy widoków na przyszłość w niebie, gdyby w Synu nie spotkały się natury Boska i ludzka. Wniebowzięty Człowiek Jezus „zasiada po prawicy Ojca”, a więc ma już udział we władzy Boga, a tym samym króluje na świecie, choć dopiero wśród swoich i, paradoksalnie, mimo swojego wywyższenia – w uniżeniu.

„W zmartwychwstaniu Jezusa, w wyniku którego pozostaje On na zawsze wśród swoich, Jego powtórne przyjście już się zaczęło” – pisze olbrzym. Kto chciałby wyczekiwać – jak Apostołowie wtedy, jeszcze bez doświadczenia kolejnych dwudziestu wieków i bez teologicznego „rozumienia wiary”, której z kolei współcześni mogliby im zazdrościć – powtórnego przyjścia Chrystusa, tyle że wywyższonego, ten niech wpierw zobaczy przez wiarę „paruzję uniżenia”. Rozpoczęła się ona wraz z Wniebowstąpieniem, które nie oznacza nieobecności Chrystusa na świecie, ale właśnie jest nową formą Jego obecności.

Bo nie zostawił wierzących sierotami, po krótkim okresie obecności nie kazał wrócić do starotestamentowego wyczekiwania. Jak wniebowstąpienie nie tyle jest wstąpieniem do nieba, ile wzięciem ziemi w siebie, tak paruzja nie tyle jest przyjściem Chrystusa, ile raczej może Jego odejściem z nami w chwałę. Z nami, którzy / jeśli już teraz doświadczamy Jego obecności, choć ukrytej za „obłokiem” (por. Dz 1,9). Kenoza z Listu do Filipian (2,5-11) dotyczy nie tylko życia Chrystusa, ale również Kościoła, który jest Jego Ciałem. Po to wywyższenie Ukrzyżowanego, żeby było możliwe uniżenie Kościoła, w którym Uwielbiony panuje na sposób ukryty, ale już zawierający w tym ukryciu chwałę. Uczeń staje się jak Mistrz, dzięki temu, że karzeł wespnie się na Krzyż po Olbrzymie ukrzyżowanym, a żyjącym.

Dla Kościoła – jako całości oraz dla wszystkich poszczególnych członków – obecny czas jest czasem obecności Zmartwychwstałego na dwa sposoby czy raczej „dwa obłoki”. Tak o tym pisał Ratzinger: „Dar Ducha i zadanie dawania świadectwa, przepowiadania i misji są sposobami teraźniejszej obecności Chrystusa. Ogarniające cały świat przepowiadanie – wolno nam już to powiedzieć – jest w czasie między zmartwychwstaniem i powtórnym przyjściem Pana zewnętrznym wyrazem powszechnego królestwa Jezusa Chrystusa, który swe panowanie sprawuje w formie uniżenia Słowa”.

Pierwociny Ducha Świętego zostały dane dla świadectwa, dzięki któremu będzie mógł objawiać swoją obecność Zmartwychwstały. Tyle że Jego obecność aż po krańce ziemi (Dz 1,8) dokonuje się wciąż na sposób kenotyczny: Chrystus rodzi się w „szopce” Słowa i przez „głupstwo” głoszenia Krzyża zostajemy zbawieni. Chwała musi pozostawać zakryta, aby mogła zostać przyjęta. Zbawienie jeśli nie ma / nie może być narzucone „na siłę”, musi być przyjęte „na wiarę”. Chodzi o obecność tego, na co się nie zasłużyło, czy raczej co się odrzuciło, czy, jeszcze lepiej: Kogo się było ukrzyżowało, a Który żyje.

Wolno może karłowi dopisać kilka jeszcze zdań, które wydają się mu szczególnie „na czasie” w tym „czasie Kościoła”. Obiecanka wypowiedziana przez za chwilę wstępującego do nieba wskazuje, że gdzie Duch Święty, tam i misja; że Duch nie został dany po to, by Jego dary ukryć w ziemi, choćby kościelnej, owszem mają one służyć głoszeniu Królestwa Niebieskiego w świecie. Konsekwentnie, kto nie ewangelizuje, ten nie doświadcza obecności Zmartwychwstałego; i odwrotnie, zgodnie z prawem „sprzężenia zwrotnego”: „każdy chrześcijanin jest misjonarzem w takiej mierze, w jakiej spotkał się z miłością Boga w Chrystusie Jezusie”, dlatego – apeluje papież Franciszek – „nie mówmy już więcej, że jesteśmy «uczniami» i «misjonarzami», ale zawsze, że jesteśmy «uczniami-misjonarzami»” (Evangelii gaudium).

Ostatnie słowa, autorstwa następcy Benedykta XVI, brzmią szczególnie proroczo. Chodzi o system „zerojedynkowy”: albo jesteś uczniem i misjonarzem, albo nie jesteś ani uczniem, ani misjonarzem. Nadchodzi czas, owszem już nadszedł, w którym fałszywy podział na tych, którzy są tylko uczniami, oraz misjonarzy nie będących uczniami, posypie się na naszych oczach jak dom zbudowany na piasku, albo raczej jak domek z kart nieprzyjętej Ewangelii. Z kolei intelektualno-prorocze wyjaśnienie tego koniecznego zjednoczenia bycia uczniem z byciem ewangelizatorem dał w sposób pośredni już pół wieku temu szukający zrozumienia wiary teolog z Bawarii.

Sławomir Zatwardnicki

Dwóch Benedyktów XVI, dwie pary hermeneutyk SWII

BenediktXVI.MariaBernarda.jpg, źródło: Wikimedia commons
BenediktXVI.MariaBernarda.jpg, źródło: Wikimedia commons

Jest dwóch Benedyktów XVI, widziałem na własne uszy. To wpisuje się zresztą w pewną tradycję oszustw wydarzających się w Watykanie. Wiadomo, co prawda z niepewnych objawień, że już Paweł VI miał sobowtóra. Prawdziwego od fałszywego Montiniego można było odróżnić między innymi po znamieniu przypominającym pieprzyk a znajdującym się między lewym okiem a lewym uchem. Zaś fałszywego Benedykta XVI wyróżnia pieprzyk pomiędzy jego ustami a uszami tych, którym się popieprzykowało, i gdy papież mówił o „hermeneutyce reformy”, podstawiono sobowtóra postulującego „hermeneutykę ciągłości”.

Skutkiem tego mamy dwie pary hermeneutyk, jedną wymienioną przez Benedykta XVI w czasie przemówienia wygłoszonego do kardynałów, biskupów i pracowników Kurii Rzymskiej w 2005 roku, a drugą z „integrystycznym znamieniem”. Przypomnijmy, że prawdziwy papież w temacie recepcji soborowego dziedzictwa wskazał na kwestię wyboru właściwego „klucza” interpretacyjnego spośród dwóch zaistniałych: „hermeneutyki nieciągłości i zerwania z przeszłością”, będącej w istocie nie kluczem lecz progresistowskim wytrychem, oraz „hermeneutyki reformy”. Sfałszowana para hermeneutyk powstała przez podmianę tego klucza na „hermeneutykę ciągłości”.

Paradoks polega na tym, że ten ruch wymagał właśnie „hermeneutyki zerwania” z tym, co papież miał do powiedzenia w temacie hermeneutyki. Z perspektywy wiary, która nie daje się oczywiście sprowadzić do ideologicznych gierek pomiędzy, jak to nazywa George Weigel, „postępozą” i „lamusozą”, jawi się oczywiste, że dynamika i wierność nie tylko że sobie nie przeczą, ale właśnie podczas Soboru mają się stawać jednym. Dlatego przeciwieństwem hermeneutyki nieciągłości nie jest i nie może być hermeneutyka ciągłości, nawet jeśli komuś, w odruchu mentalnego Pawłowa, samonasuwa się takie skojarzenie, ani tym bardziej wtedy, gdy sam podsuwa innym takie skojarzenie świadomie, w imię właśnie ideologii wyrosłej na gruncie niewiary.

Mamy więc do wyboru – pobawmy się w poważne gry słowne – z jednej strony „nieciągłą nieciągłość”, czyli zerwanie oraz „ciągłą nieciągłość”, czyli reformę; z drugiej zaś strony każe nam się wybierać pomiędzy „zrywającą nieciągłością” a… „zrywającą ciągłością”! Bo w „hermeneutyce ciągłości” w gruncie rzeczy chodziłoby o zakopanie skarbu w „ziemi przeszłości”. Jednak z samej natury Kościoła oraz powierzonego mu daru wynika konieczność jego pomnażania. Chodzi o „dynamikę wierności” czy „wierność dynamiczną”, bez której to dynamiki następuje zerwanie z wiernością czy nawet z wiarą, jedyną możliwą perspektywą w odczytywaniu „Soboru wiary”.

Pope Benedict XVI Blessing.jpg, źródło: Wikimedia commons
Pope Benedict XVI Blessing.jpg, źródło: Wikimedia commons

Ci, którym brakuje wiary, nie przyznają że „Sobór ojców urzeczywistniał się w obrębie wiary” (Benedykt XVI), a oceny spuścizny soborowej dokonywać będą nie według „hermeneutyki wiary”, ale w zgodzie z „hermeneutyką nie wiary, lecz podejrzeń”, własną niewiarę rzutując na rzekomą nieciągłość SWII, w bezsilności niewiary nie potrafiąc usłyszeć ciągłości znajdującej się na głębszym poziomie niż elementy nieciągłe. Aggiornamento odsądzane od czci i wiary nie oznacza wcale, jak chcieliby krytycy Vaticanum Secundum wmówić nam, niżej podpisanemu (pluralis maiestaticus), „dostosowanie” się Kościoła do świata. „Udzisiejszenie” wynika z przekonania o tym, że, jak podkreślał Benedykt XVI (ten bez znamienia), „za pośrednictwem Kościoła tajemnica wcielenia pozostaje obecna na zawsze”, a „Chrystus nadal wędruje przez czas i wszystkie miejsca”.

Soborowa reforma oznaczała również rozbicie „murów, które przez zbyt długi czas trzymały Kościół w zamknięciu jak w uprzywilejowanej cytadeli” (Franciszek, papież prawdziwy – dopisek dla wyznawców Antonio Socciego). Zaprawdę ortodoksyjne było z punktu widzenia wiary odrzucenie niebezpiecznego dualizmu Kościół-świat, bo nawet jeśli ceną za konieczne wychylenie wahadła w drugą stronę była „symetryczna” herezja monistycznego pomieszania Kościoła ze światem wyznawana przez tych „nawróconych na świat” (Hans Urs von Balthasar), to przecież ona również sprzeciwiała się wierze i wyrosła na tym samym gruncie niewiary.

Znamienne, że kto miecz „hermeneutyki ciągłości” chowa do pochwy, ten od miecza „hermeneutyki reformy” musi zginąć. W tym sensie dziedzictwo Ojców Vaticanum II również musi poddać się procesowi oddzielenia „ziaren ciągłości” zasad (do których należy relacja istniejąca między Kościołem a światem) od „plew nieciągłości” wynikających z konkretnych uwarunkowań (nadmierny optymizm Konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym). Według Balthasara rezultatem Soboru było „bezbronne wystawienie Kościoła na świat. Zburzenie bastionów; rozplantowanie wałów obronnych i uczynienie z nich bulwarów”. Całkiem jednak możliwe, że ta droga spacerowa okaże się dla Kościoła Drogą Krzyżową. „Nagi” Kościół zostanie ukrzyżowany przez ten świat, z którym chciał się, bez wzajemności, jak wskazuje okres posoborowy, bratać.

Wydaje się, że modlitwa Jana XXIII o nowe Zesłanie Ducha Świętego została wysłuchana, tyle że Duch, jak przystało na Boga, wieje kędy chce; słychać szum, gdy przyłożyć odpowiednie ucho. Dwie są bowiem Pięćdziesiątnice: pierwsza uzdalniająca Kościół do wyjścia ku światu, a druga przygotowująca do ukrzyżowania przez świat. Jak ze śmierci Chrystusa na Krzyżu zrodziło się życie Kościoła, tak być może dopiero Pascha Chrystusa żyjącego w bezbronnym Kościele przyniesie życie Boże światu. Kto wie, może usłyszymy to na własne oczy? Dwóch jest Benedyktów XVI, przy czym tylko jeden prawdziwy papież i jedna „hermeneutyka wiary”. „Okulary wiary” pozwalają z kolei rozpoznać, że dwie Pięćdziesiątnice napełniają Kościół tym samym jednym Duchem, który „Drogą-Chrystusem” prowadzi pielgrzymujący w czasie Kościół ku wieczności.

Sławomir Zatwardnicki