Archiwa tagu: dziecko

Nawiedzenie Nikodema seniora i chrzest juniora

Cały dom czekał już na Nikodema i dziwił się, że tak długo zatrzymuje się w marszu zamiast wracać. Kiedy w końcu pojawił się na progu domu, nie mógł do nich nie mówić, ale jedyne co z tej ekstatycznej mowy zrozumieli, to że nosi jakieś poznanie w przybytku serca. Mimo że dawał werbalne znaki, w środku pozostał niemy. Bo jak wypowiedzieć to wszystko, co zostało mu objawione w rozmowie z Nauczycielem, a potem w rozmowie z samym sobą a w Duchu Świętym, czyli w dialogu z wewnętrznym Innym Nauczycielem.

Potem jego żona poczęła i pozostawała skryta w swoim sercu przez pięć miesięcy. Bo łaska Boża – ten niezasłużony dar – zawsze upokarza człowieka, nie jest przecież łatwo wytrzymać korzącego się u stóp Pana myjącego nogi. Oczywiście wszystko, co przeżywali, dokonywało się „po katolicku”, niemal niezauważalnie dla sąsiadów i krewnych, z którymi na zewnątrz pozostawali w pogodnych stosunkach (rozmowy o pogodzie, cisza przed burzą). Dopiero gdy przeszedł czas rozwiązania, a po nim, ósmego dnia, obrzezania – wszyscy się zdziwili.

Chrzest Jezua chrzcielnica, źródło: Wikimedia commons
Chrzest Jezua chrzcielnica, źródło: Wikimedia commons

– Kimże będzie to dziecię? – pytali. – Katolikiem, którego na białej poduszeczce przyniesiemy do chrzcielnicy dla zgładzenia grzechu. – Czy ten niewinny bobasek, któremu nie obrzezaliście napletka, potrzebuje zbawienia? – Nie taki on nieskalany, jak go sielankowe wyobrażenia malują; nie należy mylić słabości ciała z niewinnością duszy. I sięgnął Nikodem po „Wyznania” Augustyna, w której to książce-spowiedzi, napisanej kilka wieków później, biskup Hippony dokonuje swoistego rachunku sumienia sięgającego aż do kołyski:

Czym grzeszyłem wówczas? Czy tym, że płacząc wyrywałem się do karmiącej mnie piersi? Gdybym dziś tak łakomie się rwał już nie do piersi, lecz do pokarmu stosownego dla moich lat, wyśmiano by mnie i udzielono mi słusznej nagany. Postępowałem więc w sposób zasługujący na naganę. (…) Więc i wtedy postępowanie takie nie było dobre – to wymuszanie płaczem nawet rzeczy szkodliwych, złoszczenie się tak zażarte na ludzi wolnych, że nie chcą być niewolnikami, na dorosłych, na własnych rodziców i innych ludzi rozumnych, że nie są posłuszni na każde skinienie.

Wtedy otworzyły się ich usta, język się rozwiązał i zaczęli głośno wątpić. Najpierw zaprzeczali, że on w ogóle prawi na serio. Potem kontestowali przytoczoną argumentację, która wydała im się niepoważna. W końcu próbowali zakwestionować wagę grzechu niemowlaka. A jednak – tłumaczył im – problem jest poważny, istnieje przecież ciągłość między małym a dużym człowiekiem. Grzechy jak gdyby rosną razem z postępującym w latach grzesznikiem. Gucio ssający pierś matki ma tę samą upadłą naturę, co Augustyn u piersi konkubiny.

Dopiero „kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony” – zacytował Rabbiego, a oni złapali się tego „kto uwierzy” jak dziecko brzytwy sutka. – Nie może być chrzczony, jeśli nie ma wiary, a nie może jej mieć ten, kto nie jest świadomy – powtarzali późniejsze o kilkanaście wieków antykatolickie zarzuty. Tłumaczył więc tym, co bez zgody zainteresowanego tną napletek, że łaska Boża jest bezinteresowna, uprzednia względem jakiejkolwiek ludzkiej zasługi, a nawet wiary. – Właśnie chrzest „nowoporodka” – próbował „wiechem” rozładować atmosferę – jest tego najwymowniejszym przykładem. Przy narodzeniu duchowym muszą się – sięgnął po Faustynę – zawsze „niejako wysilać wnętrzności miłosierdzia Bożego” (Dz. 1486).

– Za jakieś trzysta parę lat – prorokował – Grzegorz z Nazjanzu kazać będzie o chrzcie, że jest on „darem – ponieważ jest udzielany tym, którzy nic nie przynoszą; łaską – ponieważ jest dawany nawet tym, którzy zawinili; zanurzeniem – ponieważ grzech zostaje pogrzebany w wodzie”. Potraktowali to jednak jak ucieczkę od pytania o wiarę, lecz on, złapany przez nich, rozradował się w Duchu Świętym nad mądrością Ojca. – Kto wie – pytał czy raczej rozpłomieniony odsłaniał ukryte prawdy – czy niemowlę nie posiada jakiegoś „zmysłu wiary”, zarodka pierwotnej ufności, małego płomyka który potem, dzięki „dmuchaniu” Ducha Świętego oraz wspólnoty wierzących, stanie się pochłaniającym całe życie ogniem?

Oni jednak próbowali zgasić jego zapał wodą chrzcielną. – Dziecko przyniesione do kościoła jak spało, tak śpi, chyba że woda go obudziła i wtedy drze się jak nieboskie stworzenie. – Owszem drze się wniebogłosy, ale już jako „boskie stworzenie”, mały synek Ojca niebieskiego. Już teraz dialog dziecka z Ojcem dokonuje się w jego wnętrzu, choć na razie na sposób niemowlęcej ufności. Nie trzeba uciekać przed człowieczeństwem, również Syn Boży, który stał się człowiekiem potrzebował czasu, żeby nauczyć się mówić na głos „Ojcze”, które niewerbalnie wybrzmiewało w Jego ludzkim sercu od poczęcia. Pojęli, że mówi im o Jezusie, ale zignorowali tę prowokację, jak odmawiali samozwańczemu Rabbiemu zwykłego „dzień dobry” na ulicy, nie mówiąc już o pobożniejszym „szalom”.

Zamiast tego zapytali wcale nie oczekując odpowiedzi: – Skąd mamy wiedzieć, że to, o czym już powiedziałeś, a jeszcze bardziej to wszystko, co można będzie za dwadzieścia wieków wyczytać w Katechizmie Kościoła Katolickiego, rzeczywiście się dokonuje? Że nie tylko grzech zostaje przebaczony, ale człowiek wznosi się na level bycia dzieckiem Tego, którego imienia nie ważymy się nawet wymawiać? Zanucił pod nosem refren piosenki, którą pozdrawiał codziennie dzieciątko w łonie matki, a ono wtedy poruszało się znacząco jakby mrugając uchem: „Gdzie nie sięgam, gdzie nie sięgam moim wzrokiem/ Tego właśnie nie zobaczę okiem/ Chyba, że przez okulary wiary/ Okulary wiary, wiary okulary”.

– Sugerujesz nam – obracali żart ogonem – ślepotę, a może to ty wmawiasz sobie – a przy okazji imputujesz nam – nieistniejącą rzeczywistość! – Jest dokładnie odwrotnie – rzekł poważniejąc. – Ponieważ ta nadprzyrodzona rzeczywistość istnieje, pojawia się wiara. Rozwinął pergamin i natrafił na List do Żydów: „Wiara zaś jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy” (Hbr 11, 1). – Oto dziś spełniły się te słowa Pisma. Porwali tedy tego, który głosił niewidomym ziomkom przejrzenie, i wyrzucili. Z jego własnego domu, co z powodu uniesienia przeoczyli.

Sławomir Zatwardnicki

Prowokuję, prorokuję

Łóżko drewniane.JPG, źródło: Wikimedia commons
Łóżko drewniane.JPG, źródło: Wikimedia commons

Duch Święty wieje w osobach małżonków – nie jedynie w duszach, ale w duchowo-cielesnym mężu i duchowo-cielesnej żonie. Stają się jedno nie tylko w ciele, i nie wyłącznie w duszy; ale: w ciele i duszy. Duch miłości prowadzi męża i mężynę do komunii, oddają się sobie nawzajem w „ucieleśnionym duchu” czy „uduchowionym ciele”. Miłość małżeńska niejedno ma imię, ale przynajmniej dwa: agape i eros.

„W rzeczywistości eros i agape – miłość wstępująca i miłość zstępująca – nie dają się nigdy całkowicie oddzielić jedna od drugiej”, a im bardziej „znajdują właściwą jedność w jedynej rzeczywistości miłości, tym bardziej spełnia się prawdziwa natura miłości w ogóle” (Benedykt XVI, Deus caritas est). Nie wolno ich rozdzielać, muszą się łączyć; wysiłek „uduchawiania” erosa przez agape może u niektórych wynikać z manichejskich pozostałości, i paradoksalnie może być działaniem „z ciała” właśnie.

Ten „skropiony wodą święconą” pogański atawizm – lekceważenie erosa – bazuje na nieporozumieniu: chrześcijaństwo miałoby polegać na odwróceniu wcześniejszej sytuacji, gdy to eros dosiadał człowieka. A tymczasem erosa należy nie kropić, ale chrzcić, i to najlepiej przez zanurzenie w Duchu Świętym. A nie kastrować „po katolicku”, w „białych rękawiczkach” metod naturalnego planowania rodziny, które stają się sztucznym planowaniem erosowi, kiedy Duch Święty może sobie pozwolić w nim się ujawnić.

Wrocław, Apartament urządzony - fotopolska.eu (247434).jpg, źródło: Wikimedia commons
Wrocław, Apartament urządzony – fotopolska.eu (247434).jpg, źródło: Wikimedia commons

Bóg jednak nie przypadkiem łączy miłość z seksualnością; w pragnieniu (nie czytaj: w pożądaniu) żony, największym w dni płodne, należy dostrzec łaskę. Swego rodzaju czas „pocieszenia”, który ułatwia podjęcie decyzji o współżyciu i pozwala bez lęku spojrzeć w przyszłość rodzicielstwa. Okres „strapienia” przeżywanego w Panu nadejdzie potem, gdy przyjdzie czas pielęgnowania owocu miłości. Strapienie od ducha złego nadciąga razem ze zmarnowaną szansą na „współstworzenie” z Bogiem nie tylko ciała, ale i nieśmiertelnej duszy dziecka.

„W czasie strapienia nigdy nie robić [żadnej] zmiany, ale mocno i wytrwale stać przy postanowieniach i przy decyzji, w jakiej się trwało w dniu poprzedzającym strapienie, albo przy decyzji, którą się miało podczas poprzedniego pocieszenia. Bo jak w pocieszeniu prowadzi nas i doradza nam duch dobry, tak w strapieniu – duch zły, a przy jego radach nie możemy wejść na drogę dobrze wiodącą do celu” (Ćwiczenia duchowne, nr 318).

W pełni władz umysłowych i nie pod wpływem „szaleństwa erosa” posłużyłem się językiem Ignacego z Loyoli. Daje się odczytać „w Duchu” analogia między regułami rozeznawania duchów podanymi przez świętego, a (współ)życiem małżeńskim. Warto byłoby podglądnąć dusze chrześcijańskich małżonków stroniących od cielesnych zbliżeń w dni płodne, czy przypadkiem nie doradza im duch zły; ojciec kłamstwa potrafi przecież usprawiedliwić ich porażkę rzekomym zwycięstwem ducha nad ciałem.

Sławomir Zatwardnicki

Jak dziecko…

„Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebieskiego”.  Te słowa Jezusa znajdujemy na kartach Ewangelii według świętego Mateusza. Dlaczego mamy się stawać dziećmi skoro osoba dorosła jest o wiele bardziej doświadczona przez życie!? Po co wracać do początków swojej ludzkiej egzystencji i na nowo przeżywać wszystko? Odpowiedź jest zawarta w samym cytacie – należy do tego dążyć, aby osiągnąć niebo. Osoba nie wierząca w Boga nie będzie miała problemu i z życiem po śmierci, które dla niej po prostu nie istnieje. Ale dlaczego my chrześcijanie mamy wierzyć w słuszność tej wypowiedzi? Odpowiedź może być apodyktyczna: „bo tak i kropka”, tak chciał Jezus i po prostu musimy się z tym pogodzić. Nie znaczy to jednak, że nie możemy starać się tego zrozumieć. Wyrażenie własnej zgody, z możliwością rozumowego poznania do pewnego stopnia, w którym wiemy, iż coś pozornie absurdalnego może być jednak prawdą,  nazywamy DOGMATEM.

Z wypowiedzi Jezusa wynika, że nie chodzi Mu o jakikolwiek sposób oszukania natury, a już na pewno nałogowego odmładzania się. Daje nam tylko do zrozumienia, że dziecko paradoksalnie może więcej. Każdy młody człowiek szuka, uczy się od podstaw wszystkiego. Jest chłonny  i ciekawy tego co nowe, zaskakujące i paradoksalne. Dlaczego tylko dzieci, według słów Chrystusa, mogą wejść do nieba? Może się tak stać, gdyż każde prawo naturalne zakodowane w ich czystym sercu jest takie, jakie zamyślił Stwórca. Jest doskonale dobre od momentu chrztu świętego. Romantyk mógłby pokusić się o stwierdzenie: „dziecko widzi więcej” i z pewnością należałoby przyznać mu rację. Podstawą takiego stwierdzenia jest sposób, w jakim dzieci reagują na nowo poznane rzeczy. Z psychologicznego punktu widzenia można byłoby zauważyć, że dziecko buduje swoją tożsamość już od niemowlaka. Każda nowa sytuacja jest przez nie obserwowana i nierzadko budzi gromki śmiech. I przez te małe rzeczy, które mały człowiek napotyka na swojej drodze życia, poznaje świat, a przez to musi w jakiś sposób istnieć pomiędzy nim i Bogiem  ścisła i specyficzna relacja.

Sięgając głębiej w naturę dzieci, można się zastanowić, czy to one przypadkiem nie są odpowiedzią na te najtrudniejsze pytania dzisiejszego świata. Czy to nie one mogą swoją „nadprzyrodzoną”, lecz w późniejszych latach zatracaną, zdolność wykorzystać do niezwykłych rzeczy – do lepszego poznania Boga. Nadprzyrodzoną zdolnością dzieci jest niezwykła zdolność do przyjmowania prawdy. Dziecko zrozumie tylko prawdę. Nie da się mu wytłumaczyć czegoś, co przekracza jego zdolności rozumowe. Stwórca ukochał dzieci ze względu na ich czystość w myśleniu, niewinność,  piękno życia i świętość. Dorosłym natomiast  świat nadprzyrodzony przedstawia się za pomocą dogmatów. Każdy człowiek dorosły, aby zrozumieć ten specyficzny rodzaj objawienia się Boga, musi głęboko odmienić swój rodzaj myślenia. Przełączyć odbiorniki w mózgu na te same fale, które odbierają umysły dzieci.

Dogmat z samego swego założenia jest prawdą objawioną, zdefiniowaną i nieomylną u swej podstawy. Bierze on swój początek zawsze z wiary, nie z rozumu, a więc nie z teologii. Kościół jako wspólnota jest zbudowany na dogmatach. Bez dogmatów nie ma więc wiary, a bez wiary – po co byłaby nam teologia? Pierwsze więc należy zauważyć, że archetypem pojawienia się dogmatów dokonuje przez wcielenie Jezusa Chrystusa, który nadaje chrześcijaństwu istnienie, właśnie przez swój byt. Dogmat odsłania więc zasłonę, za jaką ukryta jest nieosiągalna przez nasz ludzki umysł pełnia Boga. Pełnia całego naszego życia chrześcijańskiego: życia w miłości, nadziei i dobroci. Dziecko, wyczuwa te cnoty ze zdwojoną siłą. I jeśli braknie którejś z nich w wychowaniu, staje się to poważnym problemem w sposobie postrzegania i odbierania rzeczywistości przez dorosłego człowieka.

Podając więc jakąkolwiek nową prawdę objawioną osobie wykształconej z własną ideologią, możemy częściej ponieść klęskę na całej linii, niż kogokolwiek do niej przekonać. Poglądy takich ludzi można odnaleźć w słowach wybitnego fizyka i filozofa Pascala: „Dopiero kiedy człowiek zacznie się zastanawiać nad sobą samym, zrozumie, jak bardzo niezdolny jest pojąć inne rzeczy”. Pascalowskiej wizji świata, w której to rozum mówi człowiekowi tylko to, co chce wiedzieć, towarzyszy ogromna bariera braku empirycznych możliwości objęcia Absolutu. Słowa tego wybitnego uczonego znów odwołują się do refleksji nad samym sobą, do przemiany podobnie opisanej w słowach Chrystusa. Gdy ta wewnętrzna konfrontacja umysłu nad odczuciami przebiegnie pomyślnie, można uniżyć się w pokorze i powiedzieć z pewnością i szczerością: „Wiem, że nic nie wiem”. Wnioskiem jest więc, iż Stwórcę mogę przyjąć i rozumieć wyłącznie poprzez wiarę. Inna sytuacja ma miejsce u ludzi niewykształconych, lecz  obdarzonych w pełni prawdziwą mądrością pochodzącą od Ducha Świętego. Są oni chłonni poznawać wszystko co interesujące, dlatego przyjmą to szczególne objawienie o wiele szybciej. Nie ze względu jednak na swoją „ciemnotę” czy „zacofanie”, ale ze względu na wielkie podobieństwo do dziecka, którego niezwykłe zdolności już zostały przywołane. Tylko osoba pragnąca zmienić swój tok myślenia, może pojąć coś paradoksalnego, nowego, ale prawdziwego. I tylko człowiek, którego umysł nie jest zaśmiecony złem pochodzącym z tego świata, może, jeśli tylko tego pragnie, lepiej rozumieć Boga. A Stwórcę można poznać tylko dlatego, że się nam objawia, daje nam się poznać, a nawet co więcej łączy się z każdym z nas substancjalnie, dając swoje ciało na okup za grzechy całej ludzkości. Paradoksalnie- nawet za tych, co w to nie wierzą.

Wszystko sprowadza się więc do jednego, człowiek bez dogmatów nie jest w stanie żyć w więzi z Bogiem. Tylko i wyłącznie one regulują ścieżkę intymnego kontaktu z Panem. Oznacza to, iż są one bardzo ważnym łącznikiem pomiędzy niebem a ziemią. Stanowią swoistą linię telekomunikacyjną, w której Bóg przesyła ludziom swoje orędzie, a człowiek jest w stanie na to orędzie odpowiedzieć i  zanieść Bogu swoje troski i potrzeby. One też ukazują eklezjalność całej wspólnoty wierzących, która od wieków i po wieki będzie trwać przy wspólnocie w łamaniu chleba – przy Chrystusie.

Pierwsze zdanie mojego artykułu zakłada jeszcze jedną prawdę. Każdy musi się odmienić. Jezus nie powiedział nigdy nawróćcie się, On mówi „Nawracajcie się”, oznacza to istne perpetuum mobile całej wiary, jej sens i cel. Raz zaczniesz i nie masz już prawa zakończyć. I to, jak należy się nawracać, jak należy oczyszczać się ze śmieci i co najważniejsze, jak należy żyć, aby osiągnąć pełne szczęście w niebie, odnajdujemy w prawdach, tłumaczonych przez teologów, a zapisanych w podstawowym „numerze” do Boga o nazwie DOGMAT.