Płytka teologia skłania do niewiary
Zarówno moje rozstanie z katolicyzmem, jak i powrót do niego zdarzyły się poniekąd za sprawą teologii. W pierwszym przypadku sądziłam, że teologia nie odpowiada zadowalająco na moje pytania o wiarę. W wieku 17 lat zostałam wyrzucona z „Oazy” z powodu mojego braku pokory (to znaczy braku przytakiwania) i skłonności do zadawania niewygodnych pytań. Od tamtej pory mój stosunek do katolicyzmu był obojętny, aczkolwiek nie wrogi. Stwierdziłam po prostu, że ta religia nie zna odpowiedzi na nurtujące mnie pytania i że muszę poszukać ich gdzieś indziej. Nie przestawałam się dziwić, jak wykształceni i inteligentni ludzie mogą wierzyć w takie „niedorzeczności”, jakich naucza religia katolicka. Moje wątpliwości dotyczyły przede wszystkim kwestii odkupienia, wcielenia, arbitralności dogmatów, roli Kościoła jako jedynego szafarza zbawienia, Maryi jako Matki Boga. Generalnie chodziło mi więc o tę całą teologiczną „nadbudowę”, którą Kościół stworzył po śmierci Jezusa i ujął przede wszystkim w dogmatach jako prawdy wiary. Nie mogłam przełknąć takiej pigułki katolicyzmu, ponieważ była dla mnie gorzka i niestrawna. Nie znosiłam narzucania mi czegoś z góry połączonego z totalną niezdolnością do argumentowania swoich racji. Dlaczego miałabym to zaakceptować? Na pewno nie ze strachu przed potępieniem, ponieważ już wtedy wiedziałam, że jeśli Bóg istnieje, to zbawieni będą wszyscy. Ponad wszystko ceniłam bycie w zgodzie z sobą samą. Oczywiście to odrzucenie katolicyzmu nie oznaczało odrzucenia Boga, ani tym bardziej Jezusa, którego życie i nauczanie nie przestawało mnie fascynować i niepokoić. Moja wiara była wtedy bardzo chwiejna, było to raczej pragnienie wiary.
Wiara poprzedza zrozumienie
Po 19 latach to moje pragnienie wiary wreszcie się ziściło. Uwierzyłam w Boga jakoś tak nieodwołalnie i mocno. Ten moment (bo była to rzeczywiście jedna chwila) dokładnie pamiętam i określam go moim nawróceniem. Uwierzyłam wtedy, że katolickie dogmaty opisują jednak jakąś prawdziwą tajemniczą rzeczywistość za pomocą słabego ludzkiego języka. Dlatego brzmią tak niewiarygodnie i absurdalnie. Postanowiłam zatem, że muszę je rozgryźć, spróbować zrozumieć. Czyli kolejność była u mnie taka: najpierw uwierzyłam, potem próbowałam zrozumieć. Być może droga od zrozumienia do wiary też jest możliwa, ale ja tego nie doświadczyłam. Czy zrozumiałam do końca? Nie. Tylko częściowo, tylko niewyraźnie. Wierzę, że za zasłoną dogmatów kryje się Tajemnica, którą w obecnym życiu poznajemy tylko stopniowo, jakby po omacku, nigdy do końca. Tajemnica duchowa jest w tym podobna do tajemnic nauki. Każdy naukowiec widzi granicę swego poznania. Wie, że za tą granicą są inne światy, zjawiska, prawa, które na razie są ukryte, niezbadane. Nie wiadomo, czy naukowcom uda się „do końca” zbadać wszystkie prawa świata fizycznego. Świat ducha to też niezgłębiona tajemnica. Bóg chce, abyśmy starali się ją przeniknąć. Dał nam w tym celu między innymi teologię. Między innymi, bo tajemnice duchowe można też poznawać poprzez naukę, sztukę, naturę, drugiego człowieka.
Bóg niepoznawalny
A więc teologia służy ludziom, aby wejść w duchowe tajemnice Boga. Jest narzędziem. Nie jest ona samą tajemnicą. Jest tylko jakimiś stopniami wtajemniczenia. Teologia to słowa o Bogu. Mówienie o Bogu. Rozmyślania o Bogu. Dyskutowanie o Bogu i z Bogiem. Musimy pamiętać o ograniczoności teologii i na niej nie poprzestawać. Bóg przekracza wszystko, co można o Nim powiedzieć, umyka teoriom teologicznym. Boga nie można zamknąć w nawet najsubtelniejszym słowie. Tak więc na teologii nie można poprzestać, choć taka pokusa ułatwienia sobie życia jest czasem silna. Bóg chce, abyśmy użyli teologii jako podpórki w naszej drodze do Niego, a nie uczynili ją celem samym w sobie. Celem naszym jest sam Bóg. Trzeba kiedyś odrzucić podpórkę i z ufnością skoczyć w ciemności nieznanego i niewyrażalnego.
Teologia rodzi się z doświadczenia Boga
Prawdziwa teologia wychodzi z doświadczenia Boga i do niego prowadzi. Bo jak byłoby możliwe mówienie czegokolwiek o Bogu bez doświadczenia religijnego, czy to indywidualnego, czy to w postaci Objawienia, czyli przekazu cudzych doświadczeń duchowych. Z teologią jest tak, jakby ktoś doświadczył Boga, przekazał to doświadczenie w postaci teologii, tak aby osoba rozumiejąca (lub pragnąca zrozumieć) te słowa sama doznała pewnego oświecenia i doświadczyła Boga. Najlepszym tego chrześcijańskim przykładem jest św. Paweł, który po mistycznym doznaniu Chrystusa przekazał to swoje doświadczenie innym w postaci swoich listów. W islamie Mahomet otrzymał od Boga przesłanie, które zapisane jest w Koranie. Podobnie uczniowie oświeconego Buddy spisali jego nauki i żyli zgodnie z nimi.
Jezus najważniejszym teologiem chrześcijaństwa
Oczywiście chrześcijanie powinni traktować Jezusa jako największego teologa. Mimo, że Jezus nigdy nic nie napisał (podobnie jak Sokrates), możemy jak gdyby zrekonstruować Jego teologię na podstawie Jego postępowania w życiu i treści głoszonych przez Niego nauk, które przekazali nam ewangeliści.
Jaka zatem była teologia Jezusa? Co chciał On nam przekazać o Bogu, o człowieku, o świecie, o naszym przeznaczeniu? Czy gdyby po Jezusie nie było już ani św. Pawła, ani ojców i doktorów Kościoła, ani profesorów teologii, to czy moglibyśmy bez ich pomocy stwierdzić, co jest podstawą Jego nauczania? Czy moglibyśmy wysnuć z nauk Jezusa jakieś wnioski dotyczące naszego życia? Według mnie tak, jak najbardziej. Spróbujmy zatem zrekonstruować teologię Jezusa na podstawie ewangelii.
Zarys teologii Jezusa
Jezus zarówno w słowach, jak i czynach świadczy o naturze Boga. Ewangelie opisują Go jako charyzmatycznego, pełnego mocy i pewności nauczyciela, proroka i uzdrowiciela. Już na początku swojej działalności Jezus ogłasza czas łaski Pańskiej. Łaska, dobroć i miłosierdzie Boga dla ludzi – to będą elementy przewodnie Jego posłannictwa. Właśnie te cechy Boga podkreśla Jezus, w przeciwieństwie do niektórych proroków Starego Testamentu, głoszących na potęgę gniew i zemstę Boga nad niewiernym ludem. Jezus podkreśla wielokrotnie i z wielkim przekonaniem, że przebaczenie i miłosierdzie są prawdziwą, najgłębszą naturą Boga.
Bóg pragnie szczęścia i zbawienia dla wszystkich. Bóg przebacza tym, którzy kochają. Bóg uzdrawia tych, którzy wierzą. Miłość i wiara – te wewnętrzne postawy człowieka są Bogu miłe. Chodzi w życiu o to, aby kierować się właśnie wiarą i miłością. Reguły i rytuały są mniej istotne, a wręcz godne potępienia, gdy odwracają uwagę człowieka od spraw istotnych. Podporządkowanie regułom należy zastąpić podporządkowaniem się wierze i miłości. O tym właśnie mówi przypowieść o miłosiernym Samarytaninie oraz dyskusje Jezusa z faryzeuszami na temat szabatu. Prawo miłości w naszych sercach powinno być podstawą naszego postępowania. Prawo miłości zmusza nas niejako do przebaczenia. O tym mówi opowieść o kobiecie przyłapanej na cudzołóstwie oraz przypowieść o synu marnotrawnym. Naturą Boga jest zatem nieskończona cierpliwość, nieskończone przebaczenie i nieskończone miłosierdzie. Bóg nie odrzuca nikogo. Żaden grzesznik nie może obawiać się Jego gniewu, ale ma z ufnością zbliżać się do Boga, oczekując najlepszego. Bóg bowiem chce dla nas tego, co najlepsze. Nie chce naszego cierpienia. Chce nas uwolnić od śmierci. Jezus jako uzdrowiciel wyraźnie przekazał nam obraz Boga, który uzdrawia i wskrzesza z martwych. Bóg nie pozostaje obojętny wobec ludzkiego cierpienia. On pragnie je usunąć. Bóg zbawia ludzi od zła.
Jezus mówi o przemianie, jakiej podlega świat i człowiek. Opisuje to w przypowieściach o Królestwie niebieskim. Porównuje Królestwo do zakwasu, który obejmie całe ciasto oraz do małego ziarenka, które rozrośnie się w drzewo dające schronienie. Naturę królestwa można też porównać do kobiety szukającej ostatniej zagubionej monety lub pasterza szukającego jednej zagubionej owcy. Królestwo jest zatem rzeczywistością dynamiczną, obejmującą swym zakresem coraz większy obszar, aż w końcu ogarniającą, przekształcającą wszystko. Jest to nowa Boża rzeczywistość, do której każdy jest zaproszony, jak na ucztę przygotowaną przez Boga. Bóg oczekuje każdego z nas w swoim Królestwie i nie będzie zadowolony, dopóki ostatnia owieczka będzie się błąkać po bezdrożach.
Jezus widzi, że los ludzi na ziemi jest daleki od doskonałości. Ludzie grzeszą, cierpią, podlegają złu i śmierci. Jezus widzi nietrwałość, ulotność tej rzeczywistości. Wie jednak, że istnieje też inna rzeczywistość, głębsza, ukryta. Nazywa ją Królestwem Bożym. Chce, aby ta rzeczywistość ogarnęła wszystkich. Człowiek ma do niej dążyć, ma się o nią starać, ma jej szukać. Można ją znaleźć bowiem już tu i teraz. Mówi o tym przypowieść o drogocennej perle i ukrytym skarbie. Królestwo jest rzeczą najcenniejszą i wartą zachodu, wartą wszystkiego, co się ma. Należy „sprzedać” wszystko, co się ma i wtedy można będzie „kupić” perłę i skarb. Należy zatem pozbyć się pieniędzy, władzy, siły, dobrej opinii, pozycji społecznej, nawet swoich „słusznych” poglądów. Ubodzy mają łatwiej, nie muszą rezygnować z tak wielu rzeczy. Ta utrata przywiązania jest podobna do śmierci, przez którą wszystko tracimy. Dlatego Jezus mówił, że „kto straci swe życie, zachowa je”. Musimy stracić wszystko, aby uzyskać Królestwo. Musimy umrzeć, aby zyskać nowe życie. Jezus wierzy w zmartwychwstanie, a zatem pełne wejście do Bożego Królestwa po śmierci.
Królestwo Boże jest pośród nas. Jest obecne tu i teraz, jednak go nie widzimy. Nadchodzenie królestwa oznacza naszą przemianę wewnętrzną, która spowoduje, że będziemy w stanie ujrzeć Królestwo.
Jezus nie uznaje przemocy. Zabrania swym wojowniczo nastawionym uczniom używania przemocy. Poddaje się złu tego świata. Nie broni się w obliczu śmierci. Przemoc nie jest cechą Królestwa Bożego. Bóg nie używa przemocy. Przemoc bowiem jest zadawaniem cierpienia, pogwałceniem cudzej wolności. Bóg natomiast chce ludzi od cierpienia uwolnić i dać im prawdziwą wolność.
Last, but not least, Jezus nie bał się i nie unikał kobiet, w przeciwieństwie do wielu męskich reprezentantów oficjalnego Kościoła, aż po czasy dzisiejsze. Jezus traktował kobiety na równi z mężczyznami. Miał wiele uczennic, które towarzyszyły Mu w życiu. Jezus nie bał się życia. Nie był ascetą ani typem mnicha. Nie umartwiał się. Nie unikał rozmów. Nie odseparował się od świata. Nie unikał przyjemności zmysłowych. Lubił ucztować. Czy to nam coś mówi o Jego teologii? Tak. Teologia musi być związana z życiem, normalnym ludzkim życiem, doświadczeniem tego, czego doświadczają zwykli ludzie. Teologia nie może być tworzona bez tego kontekstu. Jest wtedy nieautentyczna. Teologia musi być związana z praktyką, sprawdzona przez nią. Tylko wtedy będzie wiarygodna. Dlatego wiarygodny teolog to dla mnie taki, który żyje w świecie, nie traktuje świata jako czegoś nieczystego i pełnego pokus, od czego należy uciekać.
Teologia chrześcijańska musi być zgodna z teologią Jezusa
Czytając innych teologów wracam zawsze do tego najważniejszego – Jezusa i pytam, czy to, co oni mówią nie stoi w sprzeczności z nauką i życiem Jezusa. Chrześcijanie zawsze muszą wracać do Jezusa. Ewentualnie do św. Pawła, najstarszego pisarza chrześcijańskiego. Po zbadaniu nauk Pawła stwierdziłam, że można mu zaufać, ponieważ nie stoi w sprzeczności z Jezusem (oprócz podejścia do kobiet, ale w tej kwestii są zdania podzielone, czy te fragmenty listów poniżające kobiety są autentyczne; wątpliwość rozstrzygam na korzyść Pawła, ponieważ jego życie świadczy o jego szacunku dla kobiet). Paweł używa innych sformułowań niż Jezus, kładzie inaczej akcenty, ale generalnie jego teologię można również nazwać dobrą nowiną.
Teologia musi odpowiadać na pytania istotne dla naszego życia
Poza tym, przy studiowaniu teologii zadaję sobie również pytanie, czy dany temat mnie interesuje, to znaczy czy ma jakikolwiek wpływ na moje życie. I tak na przykład do dziś kwestia dziewictwa Maryi nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia i w żaden sposób nie wpływa na moje życie. Tak więc tego problemu nie studiuję (choć być może jest wielu takich, dla których ta sprawa jest bardzo istotna). Poddając św. Pawła temu kryterium „przydatności” także stwierdzam, że je spełnia. Na przykład ani słowem nie wspomina o dziewictwie Maryi. Wszystkie kwestie, które rozważa Paweł są dla mnie istotne i wobec tego postanowiłam zrozumieć sedno jego nauczania.
Ostatnie kryterium co do studiowania danego teologa to zrozumiałość. Jeśli nie rozumiem choćby 75% tego, co czytam, odkładam książkę. Na szczęście niewielu teologów spełnia moje trzy kryteria, więc nie mam aż tak dużo do studiowania. Być może coś mi umyka, coś tracę, ale jednak pocieszam się, że Jezus objawił wszystko, czego mi potrzeba.
Św. Paweł: sedno jego radosnej teologii
A zatem, wracając do Pawła: co jest istotą jego przekazu? Wiadomo, że „został porwany” do nieba, do raju i tam słyszał jakieś tajemnicze słowa, objawił się mu Chrystus – od tego doświadczenia mistycznego zaczęło się jego nauczanie. Ciekawe, że Paweł nie wspomina ani słowem o życiu, działalności i nauczaniu Jezusa. Dla niego najistotniejszy jest Chrystus i nowe stworzenie. To centralny punkt jego nauki. Chrystus przez swoją śmierć i zmartwychwstanie wkracza w nową, Bożą rzeczywistość. Śladem Chrystusa podąża ludzkość. Krzyż jest u Pawła symbolem przejścia, przemiany. Ta przemiana polega na zmazaniu grzechów, czyli przeszkody na drodze człowieka do Boga. Chrystus jest dla Pawła jakby archetypem każdego człowieka, urzeczywistnieniem jego pełni, prawdziwej świętej natury. Tak jak umarł i cierpiał Chrystus, tak też my cierpimy i umrzemy. Śmierć jest koniecznym przejściem do innego świata. W tym nowym świecie człowiek będzie przemieniony na wzór Chrystusa. Będzie miał Jego naturę. Teologia prawosławna rozwinęła tę naukę Pawła i określiła ją przebóstwieniem. Myślę, że to piękna nauka, którą warto zawsze rozważać. Jezusa Chrystusa, Jego życie, śmierć i zmartwychwstanie traktuje Paweł jako przejaw miłości Boga ku ludziom, jako największy dar Boga dla ludzi. Paweł, podobnie jak Jezus wie, że już na ziemi możemy doznać tej wspaniałej przemiany. On określa to przemianą człowieka zmysłowego w człowieka duchowego. Paweł czuł, że sam został z Chrystusem tak dogłębnie złączony, że razem z Nim umarł na krzyżu, razem z Nim zmartwychwstał. Od tej pory był człowiekiem przemienionym.
Jezus Chrystus archetypem człowieka
Paweł uważał, że Jezus jest pierworodnym Synem Bożym, po którym każdy z nas stanie się synem bądź córką Bożą (o córce Paweł nie wspominał, to mój dodatek feministyczny). Żyjemy zatem pełni radości i nadziei. Nasza nadzieja ma swoje źródło w zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa. Wiara w Chrystusa, zaufanie do dobroci i miłości Boga są warunkiem naszego zbawienia, naszego zmartwychwstania. Jesteśmy zbawieni łaską przez wiarę, mówi Paweł. Nie przez uczynki. Jakże ja się zgadzam z Pawłem: któż mógłby się zbawić swymi uczynkami? Wszyscy zgrzeszyliśmy, wszyscy pozbawieni jesteśmy chwały Bożej, wszyscy czekamy na łaskę. Ten Boży dar łaski ukazany jest w Chrystusie. Każdy, kto zagłębi się w Chrystusie, kto się z Nim zidentyfikuje przez wiarę, dostąpi tej łaski zbawienia, poznania Boga. Paweł często mówi, że jest w Chrystusie, a Chrystus w nim. Jest to obraz przemienienia Pawła w Chrystusa, właśnie przebóstwienia. Stary Paweł umarł, a żyje nowy Paweł, a właściwie już nie Paweł, ale Chrystus. Paweł czuł się tak mocno złączony z Chrystusem, że wiedział, że nic nie jest w mocy oddzielić go od Niego. Tak właśnie będzie z każdym z nas. I tej nadziei i wiary każe nam się Paweł trzymać. Jest to pozytywne i radosne przesłanie dla świata, który mimo że teraz „cierpi jeszcze w bólach rodzenia”, będzie przemieniony w Chrystusa i zbawiony Jego mocą.
Prymat teologii optymizmu
Teologię Jezusa i Pawła cechuje radosne oczekiwanie, nadzieja, wiara i miłość. To wszystko odczuwamy, kiedy czytamy ewangelie i listy Pawła. Dla mnie taką pełną entuzjazmu i nadziei ewangelią jest zwłaszcza ewangelia św. Marka. Dobra teologia powinna nas napełniać pokojem, radością, wiarą, nadzieją, miłością i entuzjazmem. Dobra teologia powinna mieć moc przemiany, moc nawracania na ścieżki Pańskie. Właśnie dlatego polecam wszystkim teologów nadziei i miłości, takich jak Jezus, Paweł, Grzegorz z Nyssy, Izaak z Niniwy, Juliana z Norwich, ks. Hryniewicz. Ich słowa leczą duszę. Ich słowa mają w sobie miłość do ludzi, tę samą, którą obdarza nas Bóg.
Komu potrzebna jest dziś teologia
Był taki okres tuż po moim nawróceniu, że nie mogłam się powstrzymać, aby przy każdej sposobności nie mówić ludziom o moich wspaniałych odkryciach religijnych. Musiałam im się wydawać trochę nawiedzona. Teraz już się pilnuję i podejmuję tematy religijne tylko jeśli wiem, że rozmówca może być nimi zainteresowany. Z tych moich rozmów wynika jednak parę wniosków:
- Są ludzie, którym ewidentnie religia do niczego nie jest potrzebna. Nigdy nie próbowali jej zgłębić w sensie teologicznym.
- Inny rodzaj to tacy, którzy po dokładnym przestudiowaniu teologii i historii chrześcijańskiej zostali ateistami. Nie mogą zaakceptować negatywnego (w ich mniemaniu) stosunku religii do seksualności, absurdalności pewnych wierzeń, ich niezgodności z rozumem, nieweryfikowalności. Co ciekawe, z nimi rozmawia się bardzo interesująco, nieźle trzeba się wysilić, żeby sprostać ich argumentom.
- Są też katolicy, którzy po prostu przyjęli naukę Kościoła i nie mają z nią żadnego problemu. Nie zastanawiają się nad teologią. Wierzą w nauki Kościoła i to im zupełnie wystarcza.
- Inni, będąc katolikami mają sporo wątpliwości. Do głównych należą następujące kwestie: czy Jezus był Bogiem?, dlaczego Bóg postanowił zabić swego Syna?, jak to możliwe, że Maryja była dziewicą?, co grzech pierworodny ma wspólnego ze sprawiedliwością?, jak dobry Bóg może przygotować ludziom wieczne męki piekielne?, czy to nie brzmi bajkowo, że Jezus uniósł się na obłoku do nieba?, czy Kościół zbrukany seksualnymi i pieniężnymi aferami jest jeszcze wiarygodny?, dlaczego Kościół katolicki ma monopol na zbawienie?, dlaczego Kościół koncentruje się na grzechu i potępieniu, a nie na przebaczeniu?, dlaczego krzyż – symbol cierpienia jest głównym symbolem chrześcijaństwa? dlaczego katolicyzm jest ponury i smutny?
Teologia jest właśnie dla tej czwartej grupy ludzi. Oni potrzebują przewodnika, oni pragną wyjaśnień. Często ich niestety nie dostają. Dlaczego? Dlatego, że generalnie mało jest dobrych specjalistów w jakiejkolwiek dziedzinie. Żeby znaleźć dobrego teologa, trzeba po prostu zacząć czytać książki. A na to ludzie czasu nie mają, często też pieniędzy. Po drugie, nasza teologia katolicka z optymistycznej i radosnej teologii Jezusa i Pawła zamieniła się w teologię krzyża rozumianego jako cierpienie. Mało u nas zrozumienia i przebaczenia, dużo rygoryzmu, potępienia i pouczania. Dobra nowina straciła swą świeżość i powab. Trzeba dotrzeć z powrotem do sedna chrześcijaństwa i wyłożyć je współczesnym językiem. Jest dużo do zrobienia. Teolodzy – do roboty!
W rozmowie z Gazetą Wyborczą Andrea Torelli, watykanista mediolańskiego dziennika „Il Giornale”, tak odpowiedział na pytanie o największy problem Kościoła: „Jak zakomunikować współczesnej społeczności, że chrześcijaństwo jest spotkaniem z pięknem i dobrem. Że nie jest serią „nie”, ale jednym wielkim „tak”. Że przyjmuje człowieka takiego, jaki jest, przebaczy mu grzechy, zanim zacznie go oskarżać”. I właśnie tutaj udział teologów jest niezbędny. Zdaje się, że tylko oni mogą zażegnać kryzys Kościoła we współczesnym świecie Zachodu.