Niezwykły człowiek i niezwykły naukowiec. Wybitny znawca gnostycyzmu o światowej renomie, tłumacz między innymi tekstów z Nag Hammadi i niedawno wydanych dwóch ksiąg „Adversus Haereses” Ireneusza z Lyonu. Znany z erudycji, bezkompromisowości, stawiania wymagań sobie i innym. A przy tym człowiek wielkiej życzliwości i otwartości. Jego odejście to niepowetowana strata dla nauki. Zdążyliśmy jeszcze ofiarować mu księgę pamiątkową, gdzie zebrano na, bagatela, 14 stronach wykaz jego drukowanych prac i opublikowano jego szczegółowy biogram.
Mimo swojej niebywałej naukowej biegłości pozostał człowiekiem skromnym, chciało by się wręcz rzec – zwyczajnym. Przez ostatnie lata zmagał się z ciężką chorobą, której ani nie ukrywał, ani nią nie epatował. Jak sam mówił – ratunkiem w cierpieniu była dla niego praca naukowa.
Umarł, ale dla nas, jego uczniów, pozostały jego ciągle aktualne prace i wspomnienia jego fascynujących wykładów – niezapomniane.
Historia świecka, niezbędna żeby mogła się zrealizować historia zbawienia. Historia świecka, która nie wydarza się bez historii zbawienia, bo nigdy nie było czasu nie objętego Bożą łaską. Historia świecka, która jest i musi być, żeby historia zbawienia nie została narzucona siłą. Historia świecka, która we Wcieleniu zjednoczyła się z historią zbawienia, dzięki czemu ta druga, już po Wniebowstąpieniu Inkarnowanego, może obejmować całą pierwszą; przy czym druga nie dokonuje się później niż pierwsza, ale równocześnie. Historia zbawienia, która spotykając historię świecką nie przekreśla jej, jak łaska nie niszczy natury, a Chrystusowe Bóstwo – nie niweluje człowieczeństwa. Wcielenie – rozumiane w całej swojej historii, od Inkarnacji do Uwielbienia i Zesłania Ducha Świętego – rozciągnięty w czasie „punkt” kulminacyjny historii zbawienia, który sprawia, że historia świecka pozostaje odtąd w nierozerwalnej relacji do historii zbawienia. Odtąd i dotąd działa historia zbawienia, bo w każdym czasie, to znaczy zgodnie ze strzałką historii świeckiej i w odwrotnym kierunku. Ale, jeśli nie ma znosić czasu, musi działać inaczej w czasie przed i po Chrystusie, choć zawsze w Jego czasie. Wraz z Chrystusem historia zbawienia na dobre się rozpoczyna właśnie przez to, że dobiega kresu, o czym pisał Henri de Lubac:
„Z faktu, iż Jezus Chrystus „jest pełnią” i szczytem objawienia Bożego, które doprowadził do końca i doskonałości, wynika w sposób oczywisty, iż wraz z Nim historia objawienia dobiegła kresu, i to samo musimy powiedzieć o współzależnej z nią historii zbawienia (…). Tajemnica Chrystusa nie podlega poprawkom, retuszom ani uzupełnieniom; jest dana raz na zawsze i w całości. Jesteśmy odtąd, aż po kres czasów, we wnętrzu czasu Chrystusowego (który jest czasem końca)”.
Zatem czasy ostateczne wkroczyły w doczesność, w której już działają i którą prowadzą ku eschatologicznemu spełnieniu. Przy czym nie oznacza to, że ukierunkowanie historii należy widzieć z perspektywy ewolucjonistycznego rozwoju zmierzającego ku dopełniającej go paruzji. Owszem Pan Historii przyjdzie jak złodziej po nocy, a nie jak oczekiwany tego i tego dnia (znaki zapowiadające przyjście) Mikołaj, choć akurat Jego przyjście przez „komin” paruzji będzie większym prezentem niż można było się spodziewać na podstawie zapowiedzi. Osądzi i zbawi czas, dla którego z kolei oznacza to przejście przez Paschę. Czy nie dałoby się jej uniknąć? Nie, bo Nowy Mojżesz nie znosi praw czasu, choć go zbawia i przebóstwia. Czas znalazł się przecież był we wnętrzu czasu Chrystusa, który stanowi promieniujące we wszystkie strony centrum historii, a nie jeden z jej etapów. Chrystusowy zegar czasu bije odśrodkowo i nakładając się na czas biegnący po linii początek-koniec, powoduje zbawienną interferencję – a ta nie pozostawia letnimi, musi zostać albo przyjęta, albo odrzucona (choć, znów: inaczej w czasie przed i po przyjściu Chrystusa). Dlatego, jak zauważa Międzynarodowa Komisja Teologiczna w dokumencie Postęp ludzki i zbawienie chrześcijańskie, relacja wypełnienia eschatologicznego do historii:
„nie może wyrazić się ani w formie monizmu, ani w formie dualizmu; w konsekwencji określenie takiej relacji ze swej natury może tylko pozostać w zawieszeniu. Z drugiej strony relacja głoszenia zbawienia eschatologicznego do konstrukcji przyszłości czasu historycznego nie może być określona w sposób jednoznaczny w oparciu o jedną linię, to znaczy uwzględniając tylko harmonię lub tylko różnicę”.
Gdzie nie sięgnąć, tam tajemnica; kiedykolwiek i jakkolwiek sięga Boże oddziaływanie ludzkości – tam pojawia się misterium. A więc (– Nigdy nie zaczynaj od „a więc”. – Nigdy nie mów „nigdy”) żyjemy zawsze i wszędzie we wnętrzu tajemnicy, a nigdy poza nią. Stąd zawrót głowy, na szczęście tylko czasowy.
W tym roku podpisujemy się pod życzeniami ks. prof. Wacława Hryniewicza zamieszczonymi w jednym z komentarzy:
Idą Wielkie i Dobre Święta. Już są bardzo blisko. Zapraszają, proszą, żeby się z nimi nie rozminąć, nie „obejść”… Niech spełnia się w naszym życiu to, czego z serca nawzajem sobie życzymy. Ja również życzę wszystkim błogosławieństwa tych Dobrych Dni. Niech rozświetlają nasze życiowe drogi na tym odcinku czasu, który nazywamy Rokiem Nowym. Chodzi za mną myśl, że Wcieleniem Bóg nas ludzi serdecznie zaskoczył i zdumiał. Cieszmy się tym Czasem Zdumienia!
Pojawiają się ostatnio tu i ówdzie komentarze dotyczące ruchu charyzmatycznego, zgodnie zresztą z „nową religijną tradycją”: ilekroć pojawia się pewien czarnoskóry rekolekcjonista głoszący na stadionie, tylekroć lud katolicki dzieli się na tych „za” i na tych „przeciw”, z pominięciem tych co to widzą „plusy dodatnie, plusy ujemne”. Różnie tylko formułuje się linię podziału.
Można się okopać według modelu: albo jesteś za ruchem (nie mylić z partią) pentekostalnym, albo za ugrupowaniem tradsów. Tertium non datur. Świadomie używam języka wziętego z polityki, bo tu i tam panuje ta sama logika „zerojedynkowa”. Jak to kiedyś zauważył Maciej Rybiński, społeczeństwo zostało tak upolitycznione, że postrzega całą rzeczywistość w kategoriach prostego wyboru pomiędzy partiami rządzącą i opozycyjną. „Każdą wypowiedzią, każdym poglądem, każdą oceną zajmujemy stanowisko polityczne. Nie ma zjawiska, sprawy, problemu, do których można mieć stosunek po prostu racjonalny”. Z takiego świata – dodawał felietonista – „drogi ucieczki nie ma, chyba że w milczenie, a i tak otoczenie chciałoby wiedzieć, przeciwko komu albo za kim się milczy”.
Ponieważ moje milczenie mogłoby być odczytane „za, a nawet przeciw”, zabieram głos, by wyrazić swój stosunek charyzmatyczno-racjonalny za czymś, a nawet przeciw czemuś. Odniosę się jednak do innego kryterium podziału, jaki był się zalągł w głowach niektórych samozwańczych analityków współczesnej religijności. Otóż chodzić ma o konflikt tendencji fideistycznych z chrześcijaństwem racjonalnym; nie muszę chyba dodawać, po której stronie już nawet nie czai się, ale atakuje fideizm, a po której i dlaczego nie po charyzmatycznej stronie trwa jedynie słuszny katolicyzm. Podpisałbym się pewnie pod powyższą diagnozą, gdyby nie dwa „małe ale”: po „pierwsze primo”, charyzmatycy nie są fideistami, a po „drugie primo” – ich krytyków trudno uznać za racjonalnych, jak wykazały ich racjonalistyczne, ale nie racjonalne „kulą w płot” diagnozy.
Oskarżać kogokolwiek dziś, w dobie powszechnego niedostatku wiary, o tendencje fideistyczne, jest, delikatnie mówiąc, nie do końca racjonalne, a być może jest nawet przejawem niebywałej wprost wiary, zresztą nieracjonalnej (a więc fideizm?). Jak to pisał Mistrz Chesterton: „na taki brak rozsądku pozwolić sobie mogą tylko racjonaliści”. Jako zwolennik kalania własnego gniazda miałbym ochotę „wtrącić swoje trzy grosze z uwzględnieniem stopy inflacji, powiedzmy od razu trzy złote” (Rybiński) krytyki pod adresem charyzmatyków, ale czy mogę? Bo skoro toczy się wojna (nie hybrydowa), trzeba jednak stanąć za jedną ze stron, albo lepiej przeciw drugiej. Za tą, która rzekomo zawłaszcza katolicyzm, choć w praktyce parafialnej bywała dotąd pacyfikowana; a przeciw tej, która oskarża.
Fideiści mają ponoć gonić za cudami! Mówiąc Dobrowolskim: „niesamowite, co?”. Można by dodać nawet, że podobni są w tym Izraelitom współczesnym Jezusowi, któremu z kolei – „niestety, niestety, niestety” – daleko było do ganienia ich za to! Dziś jednak pragnienie Boga żywego ma być fideizmem, racjonalna postawa polegałaby na tym, żeby Bogu odmówić możliwości działania, albo ograniczyć Boskie ingerencje do poddanych surowemu sprawdzianowi, jaki dokonuje się np. w maryjnych sanktuariach. Poza takimi przypadkami Bóg (deistyczny w takim razie) nie ingeruje, ewentualnie raz na dwa lata, i to tylko w Lourdes. Na marginesie, samo racjonalistyczne pojęcie cudu jest antychrześcijańskie: Bóg zaingerował na pewno jedynie w tych przypadkach, których nie daje się wytłumaczyć rozumowo. Jaki Bóg, taka zapchajdziura.
Śpieszę jednak donieść (to również autodonos), że nie taki fideista wierzący, jak wierzy racjonalista. Z doświadczenia wiem, że również charyzmatykom nie jest łatwo uwierzyć, że „Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam także na wieki” (Hbr 13,8) miałby uzdrawiać jak dwadzieścia wieków temu; i temu służy charyzmatyczne przepowiadanie mające obudzić w słuchaczach wiarę, której brakuje dziś wszystkim: fideistom również, a racjonalistom z całą pewnością. Ci ostatni z pozycji wyższości widzą w charyzmatycznych spotkaniach jedynie emocje, żadnego działania Bożego. Być może mają rację, ale po Wiechowemu „przypuszczam, że wątpię”. W świecie wiary pełnej paradoksów być może to właśnie oni są owymi ludźmi zmysłowymi, którzy nie pojmują tego, co jest z Bożego Ducha (por. 1Kor 2,14)?
Przy okazji przypomniała mi się anegdotka opowiadana przez Nicky Gumbela, tego od kursów Alfa (protestantyzacji i pentekostalizacji Kościoła Katolickiego – ciąg dalszy). Cytuję z pamięci, ale chyba w miarę wiernie. Otóż w gazecie ukazał się komunikat treści: „Wszystko wskazuje na to, że Bóg opuścił swój Kościół” (dopowiedzenie dla wrażliwego katolickiego czytelnika: chodziło o Kościół anglikański). W reakcji pojawił się komentarz: „No cóż, nie jest to może sytuacja komfortowa, ale będziemy musieli sobie jakoś z tym faktem poradzić”. I radzą sobie racjonaliści, dopóki Bóg nie okaże się niebezpiecznie żywy i mniej nadęty intelektualnie niż oni. Podejrzany, bo nazbyt przychylny pentekostalizmowi, papież Franciszek prosił: „nie zamykajcie Ducha Świętego w klatce”. Jeśli pokusa taka grozi charyzmatykom, do których apel był skierowany, co powiedzieć o niecharyzmatykach? Może: dajcie się uwolnić Duchowi Świętemu?
W każdym razie wszyscy potrzebujemy nowego exodusu z kazamat, w których tkwimy. Nie da się zrozumieć dzisiejszej rzeczywistości bez spojrzenia na wczoraj. Otóż, nie wchodząc w szczegóły, w którymś momencie historii dokonało się rozdzielenie (zamiast rozróżnienia) łaski i natury, dotąd widzianych w jedności; ukształtowała się wizja „dwukondygnacyjna”: naturalnego parteru oraz „dobudowanego” na nim pierwszego piętra nadnatury. Stąd niektórzy zamieszkali w tym, co doczesne (wolnoć Tomku w parterowym domku), inni z kolei uciekli na piętro pierwsze, jakby dało się rezydować „w powietrzu”. Jeśli gdzieś szukać fideistów, to ewentualnie wtedy i tam. Na parterze znaleźli się przodkowie sekularystów.
Dziś jednak mamy do czynienia z inną sytuacją. Ponieważ rzeczywistość ma swoją realną autonomię, dół upomniał się o swoje prawa. Zatem lokatorzy pierwszego piętra zeszli na parter, po czym zostali sprowadzeni do parteru, mówiąc językiem zapaśniczym, a stało się to, ponieważ stracili kontakt z „mocą z wysoka”. Właśnie w błędnym pojmowaniu relacji przyrodzone-nadprzyrodzone tkwi źródło współczesnego sekularyzmu zagrażającego również wierze. Jaka w tej sytuacji pokusa staje przed ludźmi wierzącymi? Że zapomniawszy o różnicy między nadprzyrodzonym a przyrodzonym, w skrajnej reakcji na rozdzielenie, które między nimi dokonało się wcześniej, teraz będą próbowali na siłę „sprowadzać” górę na dół, a skutkiem tego mieszać to, co nadnaturalne z naturalnym; innymi słowy, mylić sacrum z profanum, „unaturalniać” nadnaturalne lub „uświęcać” to, co naturalne.
Jeśli chcieć znaleźć kij na charyzmatyków, to właśnie tu go należy szukać. W praktyce charyzmatycy to nie fideiści, już prędzej w nowej mutacji messalianie; jak tamci wczorajsi „utożsamili łaskę Ducha Świętego z psychologicznym doświadczeniem jej obecności w duszy” (List KNW Orationis formas), tak ci dzisiejsi ryzykują podobną tendencją, tyle że rozciągają to doświadczenie również na ciało. Zresztą, dusza czy ciało, biblijnie na jedno wychodzi: chodzi o „ciało i krew” zamiast ducha. Czy oznacza to jednak, że ideałem ma się stać niedoświadczalne chrześcijaństwo, które znajduje swoich wyznawców we współczesnych racjonalistach? Tacy wejdą – jeśli wejdą – ostatni do Królestwa Bożego. Wyprzedzają ich ludzie niewierzący, dla których jest oczywiste, że Bóg nie doświadczany niczym się nie różni od bożków, którzy nie istnieją.
Bardziej racjonalne byłoby uwzględnić, że łaska działa „dwupoziomowo”: w głębi ducha, ale też i w całej osobie człowieka. Wystarczy dokonać podziału – ludzie racjonalni lubią przecież takie naukowe rozróżnienia – na „łaskę podnoszącą” oraz „łaskę leczniczą” (określenia za dogmatykiem o. Piotrem Liszką); pierwsza z nich kieruje do celu nadprzyrodzonego, a druga działa uzdrawiająco czy uwalniająco (powiedzmy wprost: charyzmatycznie) w tym, co przyrodzone. Należy uwzględnić i to, i tamto. Istnieje dziś wielka potrzeba uwzględniania obu poziomów, o czym świadczy pentekostalizm, nawet jeśli czyni to przeakcentowując jeden z wymiarów działania Ducha Świętego.
Kij się zawsze znajdzie. Niedobrze, gdy kija szuka ten, kto sam potrzebuje przetrzepania duszy, źle, gdy gania on za niewłaściwym kijem, a najgorzej, gdy zapomina, że każdy kij ma dwa końce.
Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią aktualna Kleofasowa dyskusja miesiąca na temat „Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę… w cywilizacji informatycznej„, będzie kontynuowana do 31 lipca (z możliwością przedłużenia, jeśli będzie taka potrzeba). Ze względu na konieczność uporządkowania dyskusji przyjęta zostanie w niej zasada, że komentarze umieszczane są pod jednym wpisem. Tekst wprowadzający (ten, pod którym prowadzona będzie dyskusja w komentarzach) autorstwa ks. prof. Wacława Hryniewicza zostanie opublikowany 30 czerwca lub 1 lipca. Nie oznacza to, że w drugiej części dyskusji nie mogą pojawić się nowe artykuły (wpisy) dotychczasowych dyskutantów lub nowych autorów. Ale będzie można do nich się odnosić (ze względu na czytelność dyskusji) pod wspomnianym tekstem ks. prof. W. Hryniewicza.
Serdecznie zapraszamy do udziału w drugiej części dyskusji „Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę… w cywilizacji informatycznej”: w komentarzach albo artykułach (autorzy niemający profilu na blogu mogą przesyłać artykuły na adres dostępny w zakładce „Redakcja” – obrazek koperty).
Osoby niekorzystające z panelu administracyjnego do dodawania komentarzy, czyli dodające je za pomocą okienka pod tekstem, linki mogą uzyskać w następujący sposób:
– dodanie kodu (po opublikowaniu komentarza przekształci się on w taki sposób, że widoczny będzie jedynie zlinkowany tekst, bez adresu strony) <a href=""> </a>, czyli jeśli chcemy uzyskać link do strony głównej Kleofasa, kod ten powinien wyglądać tak: <a href="http://teologia.jezuici.pl/">Kleofas</a>. Jeśli chcemy, żeby słowo „Kleofas” było wyróżnione kursywą, to kod powinniśmy jeszcze objąć kodem <em> </em>, czyli kod powinien wyglądać tak <em><a href="http://teologia.jezuici.pl/">Kleofas</a></em> .
Aktualna Kleofasowa dyskusja miesiąca na temat „Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę… w cywilizacji informatycznej„, mimo że jest już połowa miesiąca, dopiero zaczyna nabierać rozpędu. Autorzy poszukują odpowiedzi na pytania: Jak głęboki może okazać się przełom kulturowy związany z bioinformatyką i kognitywistyką? Na ile zamienia on nauki o człowieku w nauki ścisłe? Co to może oznaczać dla antropologii chrześcijańskiej i dialogu światopoglądowego między religią a ateizmem? Jak na te wyzwania reaguje teologia? Intensywność i przebieg dyskusji, rozległość podejmowanych problemów wskazują, że poszukiwanie tych odpowiedzi wymaga więcej czasu niż tylko dwóch tygodni, które pozostały do zakończenia dyskusji miesiąca.
Dlatego dyskusja „Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę… w cywilizacji informatycznej” zostaje przedłużona do 31 lipca. Serdecznie zapraszamy do udziału w dyskusji: w komentarzach albo artykułach (autorzy niemający profilu na blogu mogą przesyłać artykuły na adres dostępny w zakładce „Redakcja” – obrazek koperty).
Narzekamy na poziom kazań/homilii w naszych kościołach. Że nudne, że ciągle o moralności, że mało w nich o prawdach wiary, że wymyślane przy goleniu… Czy musi tak być? Nie musi. Już na najbliższą niedzielę jest okazaja, by spróbować to zmienić.Czytaj dalej W Niedzielę Trójcy Przenajświętszej – homilia o Trójcy→