Archiwa tagu: historia zbawienia

Historia świecka a historia zbawienia

Ratusz lubań zegar.jpg, źródło: Wikimedia Commons
Ratusz lubań zegar.jpg, źródło: Wikimedia Commons

Historia świecka, niezbędna żeby mogła się zrealizować historia zbawienia. Historia świecka, która nie wydarza się bez historii zbawienia, bo nigdy nie było czasu nie objętego Bożą łaską. Historia świecka, która jest i musi być, żeby historia zbawienia nie została narzucona siłą. Historia świecka, która we Wcieleniu zjednoczyła się z historią zbawienia, dzięki czemu ta druga, już po Wniebowstąpieniu Inkarnowanego, może obejmować całą pierwszą; przy czym druga nie dokonuje się później niż pierwsza, ale równocześnie. Historia zbawienia, która spotykając historię świecką nie przekreśla jej, jak łaska nie niszczy natury, a Chrystusowe Bóstwo – nie niweluje człowieczeństwa. Wcielenie – rozumiane w całej swojej historii, od Inkarnacji do Uwielbienia i Zesłania Ducha Świętego – rozciągnięty w czasie „punkt” kulminacyjny historii zbawienia, który sprawia, że historia świecka pozostaje odtąd w nierozerwalnej relacji do historii zbawienia. Odtąd i dotąd działa historia zbawienia, bo w każdym czasie, to znaczy zgodnie ze strzałką historii świeckiej i w odwrotnym kierunku. Ale, jeśli nie ma znosić czasu, musi działać inaczej w czasie przed i po Chrystusie, choć zawsze w Jego czasie. Wraz z Chrystusem historia zbawienia na dobre się rozpoczyna właśnie przez to, że dobiega kresu, o czym pisał Henri de Lubac:

„Z faktu, iż Jezus Chrystus „jest pełnią” i szczytem objawienia Bożego, które doprowadził do końca i doskonałości, wynika w sposób oczywisty, iż wraz z Nim historia objawienia dobiegła kresu, i to samo musimy powiedzieć o współzależnej z nią historii zbawienia (…). Tajemnica Chrystusa nie podlega poprawkom, retuszom ani uzupełnieniom; jest dana raz na zawsze i w całości. Jesteśmy odtąd, aż po kres czasów, we wnętrzu czasu Chrystusowego (który jest czasem końca)”.

Gdańsk Bazylika Mariacka (zegar astronomiczny).jpg, źródło: Wikimedia Commons
Gdańsk Bazylika Mariacka (zegar astronomiczny).jpg, źródło: Wikimedia Commons

Zatem czasy ostateczne wkroczyły w doczesność, w której już działają i którą prowadzą ku eschatologicznemu spełnieniu. Przy czym nie oznacza to, że ukierunkowanie historii należy widzieć z perspektywy ewolucjonistycznego rozwoju zmierzającego ku dopełniającej go paruzji. Owszem Pan Historii przyjdzie jak złodziej po nocy, a nie jak oczekiwany tego i tego dnia (znaki zapowiadające przyjście) Mikołaj, choć akurat Jego przyjście przez „komin” paruzji będzie większym prezentem niż można było się spodziewać na podstawie zapowiedzi. Osądzi i zbawi czas, dla którego z kolei oznacza to przejście przez Paschę. Czy nie dałoby się jej uniknąć? Nie, bo Nowy Mojżesz nie znosi praw czasu, choć go zbawia i przebóstwia. Czas znalazł się przecież był we wnętrzu czasu Chrystusa, który stanowi promieniujące we wszystkie strony centrum historii, a nie jeden z jej etapów. Chrystusowy zegar czasu bije odśrodkowo i nakładając się na czas biegnący po linii początek-koniec, powoduje zbawienną interferencję – a ta nie pozostawia letnimi, musi zostać albo przyjęta, albo odrzucona (choć, znów: inaczej w czasie przed i po przyjściu Chrystusa). Dlatego, jak zauważa Międzynarodowa Komisja Teologiczna w dokumencie Postęp ludzki i zbawienie chrześcijańskie, relacja wypełnienia eschatologicznego do historii:

„nie może wyrazić się ani w formie monizmu, ani w formie dualizmu; w konsekwencji określenie takiej relacji ze swej natury może tylko pozostać w zawieszeniu. Z drugiej strony relacja głoszenia zbawienia eschatologicznego do konstrukcji przyszłości czasu historycznego nie może być określona w sposób jednoznaczny w oparciu o jedną linię, to znaczy uwzględniając tylko harmonię lub tylko różnicę”.

Gdzie nie sięgnąć, tam tajemnica; kiedykolwiek i jakkolwiek sięga Boże oddziaływanie ludzkości – tam pojawia się misterium. A więc (– Nigdy nie zaczynaj od „a więc”. – Nigdy nie mów „nigdy”) żyjemy zawsze i wszędzie we wnętrzu tajemnicy, a nigdy poza nią. Stąd zawrót głowy, na szczęście tylko czasowy.

Sławomir Zatwardnicki

„Pomieszanie z poplątaniem” czasu i wieczności

Czyż Zwyczajny.JPG, źródło: Wikimedia commons
Czyż Zwyczajny.JPG, źródło: Wikimedia commons

„Ptaszki w klatce”, tyle że otwartej przez Objawienie. Stary czyżyk do młodego, że ten ma teraz lepsze w klatce czasu widoki na wieczność. Na co zasmarkany młody, że zrodzony w niewoli wiecznego czasu nie musiał łamać sobie czyżykowej głowy nadzieją lepszej przyszłości. A dzięki wolności – poznał co to wolność i teraz musi w czasie wybierać wieczność, czyż nie?

Po to wolność nieabsolutna człowiekowi zostaje dana, żeby mogła zostać wybrana wolność absolutna, bo Boska. Dar łaski uprzedzającej podarowuje Bóg w czasie, aby łaskę pozaczasowego przebóstwienia człowiek był w mocy przyjąć. I czas tik-tak-tyka jedynie w tym celu, żeby wieczność mogła zostać przyjęta. Być może czas to po prostu „wieczność rozciągnięta”, odpowiednia dla tego, który z natury Bogiem nie jest, ale ma się Nim stać z łaski. Dzięki której dorośnie do tego, aby stać się Dzieckiem Boga. Którego Ojciec zradza, by dokonał się exodus człowieka z tego czasu w łono Odwiecznego.

Rodzimy się w klatce, którą Objawienie otworzyło; czas przestał się „po pogańsku” ciągnąć niemiłosiernie wiecznie, a z miłosierdzia Bożego nie tylko kończy się wiecznością, ale łączy z nią już teraz. Dzięki Wcieleniu, a więc i wczasowieniu Odwiecznego Syna w ludzkie koleje. Odtąd w historię świecką wkracza historia zbawienia, która obejmuje cały czas: bo jeśli Chrystus „staje się” w konkretnym czasie, to dlatego, żeby całe dzieje objąć swoim oddziaływaniem. Po to stworzony został „czas naturalny”, żeby „nadprzyrodzona wieczność” mogła w nim zostać przyjęta. Ponieważ historia świecka była „łaską uprzedzającą” dla historii zbawienia, odtąd nie ma już historii świeckiej: są za to historia zbawienia przyjęta albo odrzucona.

Drzwiczki otwarte „po chrześcijańsku” na wieczność nie dają się już zamknąć. Jedyną ucieczką przed nadzieją eschatologiczną – okazuje się oczekiwanie „eschatologii immanentnej”, sprowadzanie spełnienia dostępnego w „przyszłej” wieczności do czasu „teraz”. Młody czyżyk na razie płacze, ale zaraz odtworzy w czasie ponadczasowy grzech praczyża Adama Rajskiego. Zechce sięgnąć po owoc dorastający w czasie – przed czasem; w ten sposób spróbuje wieczność zerwać dla czasu, zamiast dać się porwać wieczności w czasie. Jak w Drugim Adamie wieczność i czas jednoczą się „bez zmieszania i bez rozdzielania”, tak Adam Pierwszy uprawia „pomieszanie z poplątaniem”.

Kosciol sw. Stanislawa Biskupa Meczennika w Warszawie - zegar na wiezy.jpg, źródło: Wikimedia commons
Kosciol sw. Stanislawa Biskupa Meczennika w Warszawie – zegar na wiezy.jpg, źródło: Wikimedia commons

Wieża Babel to również pomieszanie języka czasu i wieczności. To początek końca, a zarazem koniec początku. Jakub ma rację, „oto nawet okrętom, choć tak są potężne i tak silnymi wichrami miotane, niepozorny ster nadaje taki kierunek, jak odpowiada woli sternika”, i tak samo jest z językiem, który „mimo że jest małym członkiem, (…) sam trawiony ogniem piekielnym rozpala krąg życia”. Tak właśnie ci, którym wydaje się, że wieczne Królestwo Niebieskie sprowadzą do historii ziemskiej, w historii gotują piekło sobie i innym. Nie przypadkiem to ci sami, którzy sterują również słownictwem religijnym, sekularyzując je.

Być może gdyby nie pierwszy grzech pomylenia czasu z wiecznością, postęp duchowy odbywałby się ewolucyjnie w czasie, aż Adam niesiony łaską Odwiecznego dojrzałby do wiecznego dziecięctwa-adasiostwa, a zatem zostałby w niebo wzięty z ziemi. Po grzechu jednak realizacji zbawienia eschatologicznego nie wolno utożsamiać z postępem w historii świeckiej. Jak to czynią potomkowie Adama, którzy nadprzyrodzone zbawienie „zeświecczają” przez sprowadzenie go do poziomu „mesjanizmów doczesnych”. W odwrocie przed wyzwalającą nowiną o rozróżnieniu czasu i wieczności, przed którą ucieczki nie ma – bo czasu nie da się cofnąć.

Dobrze byłoby, gdyby czyżyk chrześcijański zachował rozróżnienie między wzrostem Królestwa Bożego a postępem ludzkim, czyli inaczej: między dziełem przebóstwienia a humanizacji. Nie wolno ulegać „optymizmowi ewolucjonistycznemu” co do historii ziemskiej, rzekomo tylko „świeckiej”, skoro w niej właśnie dokonuje się odrzucenie historii zbawienia. Owszem chrześcijaninowi, mówiąc Kisielewskim, „zawsze lepiej być na zapas pesymistą”, byleby był to „pesymizm konstruktywny”, który według felietonisty polega na „pełnej świadomości wszelkich niepowodzeń i goryczy, które zgotować może nam życie”.

Paradoksalnie właśnie zajęcie się sprawami wieczności będzie „dopalaczem” zaangażowania chrześcijan w sprawy tego świata; jednak działalność „tu” nie zrealizuje się kosztem oczekiwania na pełne spełnienie „tam”. „Chrześcijaństwo cieszy się pewnością nadziei teologalnej, nie jeśli chodzi o rzeczywistości «przed-ostatnie», to znaczy rzeczy tego świata, ale rzeczy ostateczne” (Międzynarodowa Komisja Teologiczna). Paradoks do potęgi polega na tym, że właśnie zaangażowanie chrześcijanina na rzecz postępu ludzkiego w tym świecie – może zaowocować krzyżem, dzięki któremu z kolei – a nie poza nim – Królestwo Boże będzie obecne już na tej ziemi, a wieczność w czasie, tyle że „w misterium”.

W takim razie rewolucja wieczności dokonująca się w czasie odbywa się – nie zawsze, ale nie przypadkiem często – „pod prąd” postępu ludzkiego. Odkąd w czasie rodzi się antymesjasz doczesny, odtąd prawdziwy Mesjasz musi cierpieć odrzucenie. Eschaton, który zstąpił w czas przez Wcielenie, zbawia czas przez Paschę. Dzięki niej następuje exodus czasu, przejście do wieczności, w której czas zostanie uwielbiony, na modłę Zmartwychwstałego. Może czas zatem na męczenników.

Czyż nie tak?

Sławomir Zatwardnicki