Archiwa tagu: pascha

Słowo w czasie, słowo o wieczności

Szczecin Zamek Ksiazat Pomorskich zegar sloneczny I.jpg, źródło: Wikimedia Commons
Szczecin Zamek Ksiazat Pomorskich zegar sloneczny I.jpg, źródło: Wikimedia Commons

Objawienie Stworzyciela nie z tego świata, który ten świat stworzył, zaburzyło architekturę panteonu. Strąciło bogów, którzy nigdy nie istnieli, i na tyle zrelatywizowało ten świat, że ujawnić się mogło bałwochwalstwo polegające na czczeniu tego, co stworzone. Paradoksalnie, właśnie rozdzielenie Stwórcy i stworzenia, i relatywizacja tego ostatniego, przyniosła stworzeniu autonomię i przyznała rzeczywistą wartość wynikającą z relacji z Bogiem, nawet jeśli Ten mógł być odtąd odrzucony, aby świat został ubóstwiony. „[Słowo] przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli” (J 1, 11).

Analogicznie i konsekwentnie, rewelacja eschatologiczna na tyle afirmowała czas przez to, że go zrelatywizowała, że od tej pory można już w tym, co niewieczne, czcić idola. Dzieje się tak wtedy, gdy objawiony Zbawiciel zostaje odrzucony, a w miejsce (raczej: czas) Jego Paruzji przyjmuje się odtąd zbawienie wewnątrz czasu i świata. Na tym polega błąd-herezja mesjanizmów doczesnych – nie żyje się „po prostu” uwięzionym w czasie i bez nadziei na chwalebną przyszłość, ale wyczekuje się zbawienia, bo krąg czasu został już przerwany eschatologią, nawet jeśli odrzuconą i oskarżaną o alienowanie z tego świata (i czasu). Nie chce się jednak zbawienia nie z tego świata, dlatego sprawy zbawienia trzeba wziąć w stworzone ręce.

Dziewictwo pogańskie zostało utracone nie tylko przez chrześcijan, brzemienni w „ciężar” wieczności nie możemy się już pozbyć eschatologii inaczej niż przez „immanentyzowanie” wieczności w czas. Obrazek z życia świeckiego wzięty mógłby wyglądać może tak: narodzeni do nowego życia dzięki chrześcijańskiemu objawieniu, na powrót próbują wejść do łona, uciekając przed eschatologią w czas. Obrazek pobożną ręką kreślony przedstawiałby uczniów uciekających od Krzyża. „Zejdź mi z oczu, szatanie”, który chciałbyś Paruzji bez Paschy, chwały bez kenozy, zbawiennego królestwa bez porzucenia tego świata. Diabeł straszniejszy, niż go malują, bo niemalowalny, ludzki zanadto. A dzieci tego świata zostały powołane do przyjęcia Słowa, które „dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi” (J 1, 12).

Jak przed rewolucją chrześcijańską nie ma mowy o zbawieniu, tak w świecie i czasie, w który inkarnowało się chrześcijaństwo, zbawienie niechrześcijańskie jest odrzuceniem zbawienia, bo jest pelagiańskim samozbawieniem. W teologii mówi się o dziedzictwie Joachima z Fiore, kto jednak oczekuje ery Ducha Świętego, ten poddaje się erze ducha tego świata. Duch nie z tego świata wyrywa z tego świata i czasu, bo po to Słowo się było Inkarnowało, żeby człowiek mógł zakorzenić się w tamtym świecie i wieczności. Dopiero ten, kto twardo stąpa po niebie, może uprawiać ziemię. Jedynie ci, którzy adwentują, w pełni żyją czasem. Kto bez wieczności żyje w tym czasie, na nic nie ma czasu, z wyjątkiem nawrócenia, na który czas jest zawsze. Ale zawsze nie jest wieczne, lecz czasowe.

Sławomir Zatwardnicki

Kościół a świat – prawo wahadła?

Mirrored Foucault Pendulum.jpg, źródło: Wikimedia Commons
Mirrored Foucault Pendulum.jpg, źródło: Wikimedia Commons

„W odpowiedzi na religię bez świata ludzie sformułowali ideał świata bez religii”. Być może słowa Yves’a Congara należałoby posądzić o nadmierny optymizm w ocenie postaw ludzkich, a nawet wykazać w cytowanych słowach pewną wewnętrzną sprzeczność. Bo „prawo wahadła”, żywcem wzięte z „tego” świata, zostało przyłożone do świata, który nigdy nie jest jedynie „ten”, owszem jest zawsze również „tamten”, nawet gdy „tamto” pozostaje odrzucone. Wychyleniem się wahadła – zresztą w obie strony – rządzą przecież również siły ciemności, którym nie trzeba było ulegać (prawo wolności). Nawet jeśli Kościół rzeczywiście zabarykadował się był przed światem, świat nie musiał przecież ryglować się przed Bogiem.

Z kolei zburzenie wałów obronnych wokół Kościoła (by użyć metafory Hansa Ursa von Balthasara) nie oznaczało automatycznego rozbicia murów budowanych przez świat. Nie chciał Mahomet świata do góry, to góra Kościoła się zmahometanizowała. W odpowiedzi na religię Kościoła wychylającego się ku światu, to nie świat sformułował religię świata w Kościele, lecz uczynili to sami wierzący „nawróceni na świat” (raz jeszcze Bazylejczyk). Sobór Watykański II chciał jedynie i aż wyeliminowania szkodliwego dualizmu, co bardziej soborowi od Soboru przepoczwarzyli „w pewność doskonałej jedności ze współczesnym światem i w odurzenie dostosowywaniem się, po którym prędzej lub później musiało przyjść otrzeźwienie” (Joseph Ratzinger).

Foucault's Pendulum.jpg, źródło: Wikimedia Commons
Foucault’s Pendulum.jpg, źródło: Wikimedia Commons

W trudnych i mających przecież swoją historię, a zatem i przyszłość niełatwą, relacjach na linii Kościół-świat, wolno być może widzieć właśnie wahadłowe „oscylowanie” między skrajnościami. Ale, znów: nie wynikają one jedynie z naturalnych prawidłowości, lecz znaczone są również ciemnością grzechu oraz cieniem słabości ludzkiego rozumu wobec tajemnicy. Sam Pan zwracał uwagę na konieczną dialektykę: ten sam Kościół, który nie jest z tego świata, jest jednak na świecie, do którego jest posłany (J 17, 11. 14. 18). Należałoby widzieć i jedno, i drugie, ale w taki sposób, żeby nie powstawało przez ich zmieszanie coś trzeciego. Szkopuł w tym, że z samej natury czasu wynika niemożliwość widzenia „jednoczesnego” tego i tamtego – nawet bezgrzeszna Głowa Kościoła nie wypowiada jednocześnie i tego, i tamtego, ale jedno po drugim. Ambaras grzechu polega zaś na tym, że grzeszni członkowie Ciała Chrystusa rozciągają tę niejednoczesność w czasie.

A czas biegnie szybko. Pięć dekad temu pisane dokumenty wymagają interpretacji w duchu wskazanej przez Benedykta XVI „hermeneutyki reformy” (nie mylić z „hermeneutyką ciągłości”). Soborowy optymizm dziś jawi się jako naiwny, ale przecież istota rewelacji pozostaje ciągle aktualna (nie podlega reformie), nawet jeśli wymagałaby, by użyć frazy Kisielewskiego, „pesymizmu konstruktywnego” (nie mylić z konserwatywnym). Dlatego reinterpretacja dziedzictwa Vaticanum Secundum nie ma oznaczać tradycjonalistycznego „pacyfikowania” wcześniejszymi wypowiedziami Magisterium (trudno skrywane przekonanie, że dokonało się coś, co nie powinno się było zdarzyć), ale właśnie musi iść po linii wytyczonej przez Ojców Soboru. Jeśli wskazali oni relację Kościoła ze światem, to właśnie dzisiejszy świat wylewa kubeł zimnej wody na Kościół, w czym wolno może widzieć perwersyjne proroctwo wzywające do przemiany myślenia w temacie wzajemnej więzi.

Otóż chrześcijańskie rozumienie jedności Kościoła ze światem każe uznać, że relacja między nimi jest bardzo „rozciągliwa”: może wyrażać się zarówno w harmonii, jak i w przeciwstawieniu, które nigdy nie zrywa jedności. Jeśli wcześniejsze wychylenie wahadła bazowało na nieortodoksyjnym oddzieleniu od siebie dwóch porządków, natury i nadprzyrodzoności, skutkiem czego Kościół jawił się jak cytadela (określenie papieża Franciszka), to późniejsze „odbicie” napędzane było siłą heterodoksyjnie naiwnego optymizmu, że oto teraz natura spotka się z łaską, a świat wpadnie w objęcia Kościoła. A przecież, jeśli natury nie daje się nigdy oddzielić od nadprzyrodzoności, to znaczy że świat bez Boga nie może być światem dziewiczo-bezbożnym, lecz raczej wychylonym albo ku Bogu, albo przeciw Niemu. To raczej Kościół wpadnie w łapy takiego świata, a jeśli ten da się objąć Kościołowi, to może nie inaczej niż ramionami wyciągniętymi na krzyżu.

Jedność Kościoła ze światem najwyraźniej ukazała się w Ukrzyżowanej przez świat Głowie Kościoła. Jak to szło? „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał…” (J 3, 16). Z kolei zjednoczenie Głowy z Ciałem, a zarazem miłość do świata, nie objawi się zatem inaczej niż w Passze Kościoła. Dopiero taka miłość może spowodować wychylenie się wahadła i nawrócenie świata na Kościół.

Sławomir Zatwardnicki

Historia świecka a historia zbawienia

Ratusz lubań zegar.jpg, źródło: Wikimedia Commons
Ratusz lubań zegar.jpg, źródło: Wikimedia Commons

Historia świecka, niezbędna żeby mogła się zrealizować historia zbawienia. Historia świecka, która nie wydarza się bez historii zbawienia, bo nigdy nie było czasu nie objętego Bożą łaską. Historia świecka, która jest i musi być, żeby historia zbawienia nie została narzucona siłą. Historia świecka, która we Wcieleniu zjednoczyła się z historią zbawienia, dzięki czemu ta druga, już po Wniebowstąpieniu Inkarnowanego, może obejmować całą pierwszą; przy czym druga nie dokonuje się później niż pierwsza, ale równocześnie. Historia zbawienia, która spotykając historię świecką nie przekreśla jej, jak łaska nie niszczy natury, a Chrystusowe Bóstwo – nie niweluje człowieczeństwa. Wcielenie – rozumiane w całej swojej historii, od Inkarnacji do Uwielbienia i Zesłania Ducha Świętego – rozciągnięty w czasie „punkt” kulminacyjny historii zbawienia, który sprawia, że historia świecka pozostaje odtąd w nierozerwalnej relacji do historii zbawienia. Odtąd i dotąd działa historia zbawienia, bo w każdym czasie, to znaczy zgodnie ze strzałką historii świeckiej i w odwrotnym kierunku. Ale, jeśli nie ma znosić czasu, musi działać inaczej w czasie przed i po Chrystusie, choć zawsze w Jego czasie. Wraz z Chrystusem historia zbawienia na dobre się rozpoczyna właśnie przez to, że dobiega kresu, o czym pisał Henri de Lubac:

„Z faktu, iż Jezus Chrystus „jest pełnią” i szczytem objawienia Bożego, które doprowadził do końca i doskonałości, wynika w sposób oczywisty, iż wraz z Nim historia objawienia dobiegła kresu, i to samo musimy powiedzieć o współzależnej z nią historii zbawienia (…). Tajemnica Chrystusa nie podlega poprawkom, retuszom ani uzupełnieniom; jest dana raz na zawsze i w całości. Jesteśmy odtąd, aż po kres czasów, we wnętrzu czasu Chrystusowego (który jest czasem końca)”.

Gdańsk Bazylika Mariacka (zegar astronomiczny).jpg, źródło: Wikimedia Commons
Gdańsk Bazylika Mariacka (zegar astronomiczny).jpg, źródło: Wikimedia Commons

Zatem czasy ostateczne wkroczyły w doczesność, w której już działają i którą prowadzą ku eschatologicznemu spełnieniu. Przy czym nie oznacza to, że ukierunkowanie historii należy widzieć z perspektywy ewolucjonistycznego rozwoju zmierzającego ku dopełniającej go paruzji. Owszem Pan Historii przyjdzie jak złodziej po nocy, a nie jak oczekiwany tego i tego dnia (znaki zapowiadające przyjście) Mikołaj, choć akurat Jego przyjście przez „komin” paruzji będzie większym prezentem niż można było się spodziewać na podstawie zapowiedzi. Osądzi i zbawi czas, dla którego z kolei oznacza to przejście przez Paschę. Czy nie dałoby się jej uniknąć? Nie, bo Nowy Mojżesz nie znosi praw czasu, choć go zbawia i przebóstwia. Czas znalazł się przecież był we wnętrzu czasu Chrystusa, który stanowi promieniujące we wszystkie strony centrum historii, a nie jeden z jej etapów. Chrystusowy zegar czasu bije odśrodkowo i nakładając się na czas biegnący po linii początek-koniec, powoduje zbawienną interferencję – a ta nie pozostawia letnimi, musi zostać albo przyjęta, albo odrzucona (choć, znów: inaczej w czasie przed i po przyjściu Chrystusa). Dlatego, jak zauważa Międzynarodowa Komisja Teologiczna w dokumencie Postęp ludzki i zbawienie chrześcijańskie, relacja wypełnienia eschatologicznego do historii:

„nie może wyrazić się ani w formie monizmu, ani w formie dualizmu; w konsekwencji określenie takiej relacji ze swej natury może tylko pozostać w zawieszeniu. Z drugiej strony relacja głoszenia zbawienia eschatologicznego do konstrukcji przyszłości czasu historycznego nie może być określona w sposób jednoznaczny w oparciu o jedną linię, to znaczy uwzględniając tylko harmonię lub tylko różnicę”.

Gdzie nie sięgnąć, tam tajemnica; kiedykolwiek i jakkolwiek sięga Boże oddziaływanie ludzkości – tam pojawia się misterium. A więc (– Nigdy nie zaczynaj od „a więc”. – Nigdy nie mów „nigdy”) żyjemy zawsze i wszędzie we wnętrzu tajemnicy, a nigdy poza nią. Stąd zawrót głowy, na szczęście tylko czasowy.

Sławomir Zatwardnicki

„Pomieszanie z poplątaniem” czasu i wieczności

Czyż Zwyczajny.JPG, źródło: Wikimedia commons
Czyż Zwyczajny.JPG, źródło: Wikimedia commons

„Ptaszki w klatce”, tyle że otwartej przez Objawienie. Stary czyżyk do młodego, że ten ma teraz lepsze w klatce czasu widoki na wieczność. Na co zasmarkany młody, że zrodzony w niewoli wiecznego czasu nie musiał łamać sobie czyżykowej głowy nadzieją lepszej przyszłości. A dzięki wolności – poznał co to wolność i teraz musi w czasie wybierać wieczność, czyż nie?

Po to wolność nieabsolutna człowiekowi zostaje dana, żeby mogła zostać wybrana wolność absolutna, bo Boska. Dar łaski uprzedzającej podarowuje Bóg w czasie, aby łaskę pozaczasowego przebóstwienia człowiek był w mocy przyjąć. I czas tik-tak-tyka jedynie w tym celu, żeby wieczność mogła zostać przyjęta. Być może czas to po prostu „wieczność rozciągnięta”, odpowiednia dla tego, który z natury Bogiem nie jest, ale ma się Nim stać z łaski. Dzięki której dorośnie do tego, aby stać się Dzieckiem Boga. Którego Ojciec zradza, by dokonał się exodus człowieka z tego czasu w łono Odwiecznego.

Rodzimy się w klatce, którą Objawienie otworzyło; czas przestał się „po pogańsku” ciągnąć niemiłosiernie wiecznie, a z miłosierdzia Bożego nie tylko kończy się wiecznością, ale łączy z nią już teraz. Dzięki Wcieleniu, a więc i wczasowieniu Odwiecznego Syna w ludzkie koleje. Odtąd w historię świecką wkracza historia zbawienia, która obejmuje cały czas: bo jeśli Chrystus „staje się” w konkretnym czasie, to dlatego, żeby całe dzieje objąć swoim oddziaływaniem. Po to stworzony został „czas naturalny”, żeby „nadprzyrodzona wieczność” mogła w nim zostać przyjęta. Ponieważ historia świecka była „łaską uprzedzającą” dla historii zbawienia, odtąd nie ma już historii świeckiej: są za to historia zbawienia przyjęta albo odrzucona.

Drzwiczki otwarte „po chrześcijańsku” na wieczność nie dają się już zamknąć. Jedyną ucieczką przed nadzieją eschatologiczną – okazuje się oczekiwanie „eschatologii immanentnej”, sprowadzanie spełnienia dostępnego w „przyszłej” wieczności do czasu „teraz”. Młody czyżyk na razie płacze, ale zaraz odtworzy w czasie ponadczasowy grzech praczyża Adama Rajskiego. Zechce sięgnąć po owoc dorastający w czasie – przed czasem; w ten sposób spróbuje wieczność zerwać dla czasu, zamiast dać się porwać wieczności w czasie. Jak w Drugim Adamie wieczność i czas jednoczą się „bez zmieszania i bez rozdzielania”, tak Adam Pierwszy uprawia „pomieszanie z poplątaniem”.

Kosciol sw. Stanislawa Biskupa Meczennika w Warszawie - zegar na wiezy.jpg, źródło: Wikimedia commons
Kosciol sw. Stanislawa Biskupa Meczennika w Warszawie – zegar na wiezy.jpg, źródło: Wikimedia commons

Wieża Babel to również pomieszanie języka czasu i wieczności. To początek końca, a zarazem koniec początku. Jakub ma rację, „oto nawet okrętom, choć tak są potężne i tak silnymi wichrami miotane, niepozorny ster nadaje taki kierunek, jak odpowiada woli sternika”, i tak samo jest z językiem, który „mimo że jest małym członkiem, (…) sam trawiony ogniem piekielnym rozpala krąg życia”. Tak właśnie ci, którym wydaje się, że wieczne Królestwo Niebieskie sprowadzą do historii ziemskiej, w historii gotują piekło sobie i innym. Nie przypadkiem to ci sami, którzy sterują również słownictwem religijnym, sekularyzując je.

Być może gdyby nie pierwszy grzech pomylenia czasu z wiecznością, postęp duchowy odbywałby się ewolucyjnie w czasie, aż Adam niesiony łaską Odwiecznego dojrzałby do wiecznego dziecięctwa-adasiostwa, a zatem zostałby w niebo wzięty z ziemi. Po grzechu jednak realizacji zbawienia eschatologicznego nie wolno utożsamiać z postępem w historii świeckiej. Jak to czynią potomkowie Adama, którzy nadprzyrodzone zbawienie „zeświecczają” przez sprowadzenie go do poziomu „mesjanizmów doczesnych”. W odwrocie przed wyzwalającą nowiną o rozróżnieniu czasu i wieczności, przed którą ucieczki nie ma – bo czasu nie da się cofnąć.

Dobrze byłoby, gdyby czyżyk chrześcijański zachował rozróżnienie między wzrostem Królestwa Bożego a postępem ludzkim, czyli inaczej: między dziełem przebóstwienia a humanizacji. Nie wolno ulegać „optymizmowi ewolucjonistycznemu” co do historii ziemskiej, rzekomo tylko „świeckiej”, skoro w niej właśnie dokonuje się odrzucenie historii zbawienia. Owszem chrześcijaninowi, mówiąc Kisielewskim, „zawsze lepiej być na zapas pesymistą”, byleby był to „pesymizm konstruktywny”, który według felietonisty polega na „pełnej świadomości wszelkich niepowodzeń i goryczy, które zgotować może nam życie”.

Paradoksalnie właśnie zajęcie się sprawami wieczności będzie „dopalaczem” zaangażowania chrześcijan w sprawy tego świata; jednak działalność „tu” nie zrealizuje się kosztem oczekiwania na pełne spełnienie „tam”. „Chrześcijaństwo cieszy się pewnością nadziei teologalnej, nie jeśli chodzi o rzeczywistości «przed-ostatnie», to znaczy rzeczy tego świata, ale rzeczy ostateczne” (Międzynarodowa Komisja Teologiczna). Paradoks do potęgi polega na tym, że właśnie zaangażowanie chrześcijanina na rzecz postępu ludzkiego w tym świecie – może zaowocować krzyżem, dzięki któremu z kolei – a nie poza nim – Królestwo Boże będzie obecne już na tej ziemi, a wieczność w czasie, tyle że „w misterium”.

W takim razie rewolucja wieczności dokonująca się w czasie odbywa się – nie zawsze, ale nie przypadkiem często – „pod prąd” postępu ludzkiego. Odkąd w czasie rodzi się antymesjasz doczesny, odtąd prawdziwy Mesjasz musi cierpieć odrzucenie. Eschaton, który zstąpił w czas przez Wcielenie, zbawia czas przez Paschę. Dzięki niej następuje exodus czasu, przejście do wieczności, w której czas zostanie uwielbiony, na modłę Zmartwychwstałego. Może czas zatem na męczenników.

Czyż nie tak?

Sławomir Zatwardnicki

Zegar długu, tykanie łaski

Ratusz lubań zegar.jpg, źródło: Wikimedia Commons
Ratusz lubań zegar.jpg, źródło: Wikimedia Commons

Przejmujące słowa św. Faustyny, aż „dreszcz przechodzi po kościach” (© Michał Bałucki), gdy odnieść je nie tyle do „godziny” mojej osobistej relacji z Bogiem, ile do pewnego „etapu” historii zbawienia, który będzie dany wspólnocie wierzących a może nie zostać przez nią przyjęty.

„Łaska, która jest dla mnie w tej godzinie, nie powtórzy się w godzinie drugiej. Będzie mi dana w godzinie drugiej, ale już nie ta sama. Czas przechodzi, a nigdy nie wraca. Co w sobie zawiera, nie zmieni się nigdy; pieczętuje pieczęcią na wieki” (Dz. 62).

Szczecin Zamek Ksiazat Pomorskich zegar sloneczny I.jpg, źródło: Wikimedia Commons
Szczecin Zamek Ksiazat Pomorskich zegar sloneczny I.jpg, źródło: Wikimedia Commons

Kołem się toczy historia łaski; powtarza się, ale nigdy tak samo, bo Bóg posuwa historię naprzód. Wszak nie kto inny tylko On wyrwał historię z zaklętego kręgu. Właśnie tykająca łaska „pcha” historię zbawienia ku celowi. Uprawia magiczne myślenie ten, kto chciałby wrócić historię lub szukać w niej nauczycielki, która zamiast uczyć samodzielnego myślenia – podpowiada gotowe rozwiązania. Czas łaski na dany czas przechodzi, a nigdy nie wraca. Gdy nie zostaje wykorzystany w ogóle, lub gdy przyjmuje się go jedynie – by raz jeszcze zacytować dziewiętnastowiecznego felietonistę – „w dozie homeopatycznej”, zaciągnięta wina rośnie, jak na zegarze długu publicznego.

„Druga godzina” łaski podarowanej w ramach Boskiej ekonomii zbawienia będzie odbierana przez wspólnotę wierzących różnie, w zależności od tego, co uczyniła ona z łaską „pierwszej godziny”. Posuwanie się historii zbawienia naprzód, ku celowi, nie musi oznaczać postępu, gdy chodzi o stopień przyswojenia wcześniejszej łaski. Z kolei nawet ta grzeszna „bezwładność” w nienadążaniu z przyjęciem łaski danego czasu nie ma władzy nad łaskawą opatrznością, jaką Bóg raczy sprawować w każdej godzinie.

Gdańsk Bazylika Mariacka (zegar astronomiczny).jpg, źródło: Wikimedia Commons
Gdańsk Bazylika Mariacka (zegar astronomiczny).jpg, źródło: Wikimedia Commons

Bezprecedensowe wydarzenie Ukrzyżowania stanowi tutaj precedensowy wzorzec działania Bożego. Mimo, że bezpośrednim powodem śmierci Pana była niewiara ludzi, to przecież został On wydany z woli Bożej (por. Dz 2,23). Można by powiedzieć, że Bóg jest większy od grzechu człowieka; ale tylko dlatego, że pozwolił sobie (raczej: nam) na bycie – w pewnym sensie – mniejszym; że poddał się skutkom odrzucenia łaski. Łaskę godziny drugiej, gdy pierwszą się roztrwoniło, otrzymuje bankrut za cenę krwi Chrystusa, i warto o tym dłużnikowi pamiętać.

A przy tym nie zapominać, że gdzie Chrystus, tam i Kościół; nie zamykać oczu na to, że wydarzenie Paschy stać się musi również udziałem tych, dla których Pan umarł i zmartwychwstał. Niektórym myli się nadzieja na ostateczną szczęśliwość z oczekiwaniem optymistycznej przyszłości ziemskiej; łaska „godziny” wiecznej przesłania takim trudną łaskę godziny tego czasu, który ma do chwały prowadzić. „Kościół wejdzie do Królestwa jedynie przez tę ostateczną Paschę, w której podąży za swoim Panem w Jego Śmierci i Jego Zmartwychwstaniu” (KKK 677).

Przy czym nie należy sobie, wspólnoto wierzących, schlebiać podobieństwem Ciała do Głowy Kościoła, raczej zauważyć właśnie niepodobieństwo, ze względu na które święty Oblubieniec wydaje siebie samego, aby uświęcić i oczyścić skalaną Oblubienicę (por. Ef 5,25-27). Co z zielonym drzewem uczynili, to stanie się i z suchym (por. Łk 23,31), ale właśnie ze względu na ową suchość – odrzucenie łaski wcześniejszej – wyświadczona została łaska świeża. Tylko dlatego, że gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej Bóg wylewa swoją łaskę (por. Rz 5,20), po łasce Paschy otrzymuje Kościół łaskę uczestnictwa w Passze.

Łaska tej paschalnej godziny już się nie powtórzy w godzinie drugiej. „Co w sobie zawiera, nie zmieni się nigdy; pieczętuje pieczęcią na wieki”.

Sławomir Zatwardnicki

Jak rozumieć ofiarę Chrystusa

Ofiara Chrystusa jest jedną z najbardziej kluczowych kwestii chrześcijaństwa. W zależności od tego jak ją interpretujemy, podpisujemy się pod określonym obrazem Boga. Albo też być może w zależności od obrazu Boga, jaki nosimy w sobie, różnie interpretujemy ofiarę Chrystusa. Według mnie ofiara Chrystusa nie polega na zadowoleniu Ojca ze śmierci Syna. Jej istotą nie jest cierpienie, męka i śmierć. Bóg chrześcijan nie łaknie krwawych ofiar, aby darować ludziom winy i dać im zbawienie. Bóg chrześcijan nie pragnie też cierpienia swoich stworzeń. Jego celem jest uwolnienie świata od cierpień. Niestety ofiara Chrystusa była przez wieki rozumiana jako pełna analogia do Starotestamentowych ofiar rytualnych, polegających na zabijaniu zwierząt ofiarowanych Jahwe. Nie świadczy to najlepiej o obrazie Boga, jaki mają niektórzy chrześcijanie. Dobra nowina chrześcijaństwa gdzieś się w tym podejściu zagubiła. Należy zatem na nowo zanalizować i zinterpretować koncepcję ofiary Chrystusa.

Dla zrozumienia idei ofiary w chrześcijaństwie konieczne jest zapoznanie się z kultami ofiarniczymi innych religii, w których istotnym elementem kultu było składanie ofiary. Weźmiemy tu pod uwagę religie Indii, Ameryki prekolumbijskiej oraz  rozmaitych ludów europejskich i azjatyckich.

Obraz boga w religiach ofiarniczych

Ofiarami składanymi bóstwom były zabijane i spalane zwierzęta, czasem ludzie, pokarmy, napoje, w tym napoje odurzające. Ofiary miały trzy podstawowe cele: przebłaganie za złe uczynki (prośba o przebaczenie), prośba o spełnienie życzeń ludzkich oraz dziękczynienie za otrzymane dobra. W jaki sposób zabijanie, unicestwianie ofiar miało zapewnić satysfakcję bogów? Uważano, że bogowie potrzebują ofiar w postaci pożywienia dla wzmocnienia ich sił witalnych, dla podtrzymania bądź uprzyjemniania ich życia. Byli to bogowie, którzy bywali głodni, spragnieni, znudzeni (dlatego potrzebowali rozrywek lub alkoholu). Bogowie byli łasi na komplementy i chętnie słuchali pochwał na swój temat. Jeśli człowiek chciał dostać cokolwiek od boga, musiał mu za to w jakiś sposób zapłacić. Tą zapłatą była ofiara. Bogowie bowiem nie byli bezinteresowni, nie zależało im na szczęściu ludzi. Zależało im na własnym szczęściu i sytości. Nie współczuli ludziom z powodu ich ofiar w postaci zabijanych dzieci, z powodu ich cierpień. Cierpienie ludzkie nie liczyło się dla bogów. Było konieczną ceną ofiary. Bogowie udzielali ludziom swej mocy za odpowiednią zapłatą. Zapłatą tą często było ludzkie życie. Uśmiercony człowiek lub zwierzę stawali się pokarmem boga. Układ człowieka z bogami polegał na wymianie świadczeń. Bóstwa nie przejawiały miłości do człowieka i nie zależało im na ludziach. Ludzie byli środkami do zaspokojenia ich własnych potrzeb. Nie były to bóstwa całkiem wszechmogące i czysto duchowe. Żywiły się materią, a ich moc zależała w pewnej mierze od człowieka.

Uświęcający sens rytuałów ofiarnych

Na pewno nie rozumiemy dzisiaj do końca sensu ofiar rytualnych. Odkrywczą interpretację kultów ofiarniczych przedstawiają Henri Hubert i Marcel Mauss w Eseju o naturze i funkcji ofiary.

Główna ich teza polega na tym, że ofiara jest rozwiniętą formą podstawowego aktu religijnego – konsekracji. Postawą religii jest podział na rzeczy świeckie i święte, profanum i sacrum, a ofiara jest środkiem komunikacji między tymi dwoma światami. Ta komunikacja zachodzi za pośrednictwem żertwy, czyli rzeczy niszczonej w czasie ceremonii.

Ofiary pokutne, ekspiacyjne, błagalne przywracają utracony związek między bogiem a człowiekiem, przywracają zerwane przymierze. Przymierze jest zrywane przez grzechy, a zatem potrzebna staje się ofiara przebłagalna, aby grzechy zostały przebaczone i bóg znów sprzyjał człowiekowi.

Ofiara (sacrifice) zawsze sugeruje konsekrację. W każdym obrzędzie ofiarnym przedmiot przechodzi z dziedziny świeckiej do religijnej, jest konsekrowany, poświęcony. Żertwa (victim) jest czymś innym na końcu obrzędu niż na początku. Jest uświęcona: wchodzi do stanu łaski, wychodzi ze stanu grzechu.

Ofiarujący – ten, kto doznaje korzyści ze złożenia ofiary, nie ma bezpośredniego kontaktu z bogiem, potrzebuje zatem żertwy, która nabrawszy cech świętości ma dostęp do bóstwa. Żertwa jest pośrednikiem w kontakcie człowieka z bóstwem.

Cechą każdej ofiary jest wyrzeczenie się czegoś, aby coś uzyskać. Ofiara nie jest bezinteresowna. Dwie strony wymieniają wzajemne usługi. Bogowie potrzebowali świeckich, jak i na odwrót. Świeckość podtrzymywała świętość.

Ofiara Chrystusa także jest środkiem komunikacji między dwoma światami: ludzkim i boskim. Ma ten sam cel, co ofiary z zabijanych rytualnie zwierząt: uzyskać kontakt z sacrum, uświęcić siebie. Jednak sposób osiągnięcia tego celu jest w chrześcijaństwie inny. To Bóg wykazuje inicjatywę, Bóg ofiaruje dar ludziom.

Rozumienie ofiary Chrystusa w chrześcijaństwie

Powszechnie podzielany pogląd co do ofiary Chrystusa wygląda następująco: Bóg Ojciec nie był zadowolony z ofiar, jakie składali Mu Izraelici w postaci zwierząt. Dla Jego przebłagania za grzechy potrzebna była inna ofiara: nieskalana i święta. Taką charakterystykę posiadał tylko Chrystus, Syn Boży. Ludzie zabijając Go złożyli Ojcu ofiarę z Syna. Ojciec był nią usatysfakcjonowany i odtąd nie chciał już więcej ofiar, bo otrzymał ofiarę doskonałą – życie Swego Syna. Odtąd Syn siedzi po prawicy Ojca i jest na wieki źródłem przebłagania, a co za tym idzie zbawienia ludzi. Pogląd ten jest wielkim uproszczeniem i zafałszowaniem przesłania chrześcijaństwa. Bóg Ojciec jawi się tu jako ktoś odrębny od postaci Syna, ponieważ Syn musi złożyć Mu siebie w ofierze. Ojciec i Syn są w chrześcijaństwie jednością, czyli mają wspólne interesy i nie rozdzielają się na darczyńcę i darobiorcę. Takie oddzielenie dwóch postaci Boskich skutkuje w teologii poglądami jakoby miłosierny Syn chronił wiernych przed gniewem sprawiedliwego Ojca. A przecież Syn jest „w drużynie” Ojca, mają jeden cel: zbawienie ludzi.

Takie „tradycyjne” podejście do ofiary Chrystusa prowadzi do wniosku, że Ojciec pragnął śmierci Syna i ta śmierć dała Mu satysfakcję. Bez tej śmierci nie przebaczyłby ludziom. Dochodzimy do kuriozalnych wniosków, że posłał Syna, aby Go otrzymać zabitego przez ludzi w ofierze. Nawet zaczyna nam się wydawać, że Bóg pragnął męczeńskiej śmierci Syna i że bez cierpień ofiara nie byłaby ważna. Tymczasem św. Paweł wyraźnie mówi, że gdybyśmy znali Pana chwały, nie zabilibyśmy Jego Syna. Zabiliśmy Go przez to, że Go nie rozpoznaliśmy.

Bóg Izraela miał dość ofiar ze zwierząt. Kazał ludziom zastanowić się, jaki miałby mianowicie odnosić z nich pożytek. Bóg Izraela nie chciał, żeby myślano o Nim jako o Bogu, który jest głodny krwi i ciała ofiar. On chciał, żeby ludzie zmienili o Nim zdanie. Żeby myśleli, że On pragnie tylko ich miłosierdzia. Dlatego to On dał ludziom dar (ofiarę) w postaci Syna, który przyszedł nam obwieścić, jaki jest nasz Bóg Ojciec. Ludzie jednak odrzucili ten dar, nie chcieli słyszeć, że Bóg ma wobec nich większe wymagania niż przestrzeganie rytuałów. Woleli iść na łatwiznę, dalej zabijać owieczki i mieć resztę z głowy. Dlatego droga Jezusa nie odpowiadała im, wymagała za dużo pracy wewnętrznej.

To nie myśmy złożyli dar (ofiarę) Bogu, ani Bóg nie złożył daru sam sobie, ale Bóg złożył dar nam w ofierze. Tym darem był On sam. Na tym polega ofiara Chrystusa.

Jednak zabiliśmy Bożego wysłannika, odrzucając Boży dar. Nie rozpoznaliśmy w Nim świętego Pańskiego, samego Boga. Bóg się jednak nie poddawał. Nie zraziło Go odrzucenie Jego daru przez ludzi. Pokazał nam przez zmartwychwstanie Jezusa, że ten Jego dar ciągle żyje, ciągle jest aktualny, ciągle jest dla nas źródłem łaski. Możemy Boga zabić, a On w nas będzie wierzył, On nas nie porzuci – na tym polega wieczne przymierze, „łaska na wieki”. Tak jak Hiob zaręczał, że nawet jeśli Bóg go zabije, On nie przestanie Mu wierzyć, tak teraz Bóg nas zapewnia, że nie przestanie nam pomagać nawet, jeśli będziemy Go odrzucać, nawet jeśli Go zabijemy. Bo Bóg chce, żebyśmy mieli o Nim dobre mniemanie: że jest cierpliwy, wyrozumiały, współczujący, dobrze nam życzy, nigdy nas nie opuści. Bóg nie chce, żebyśmy o Nim myśleli jak o bogach żądających ofiar na przebłaganie, ofiar za pomyślne załatwienie naszych spraw, ofiar na podziękowanie. On jest Ojcem bezinteresownym. Chce tylko nas, naszych serc pełnych miłosierdzia. Miłosierdzie czyni warunkiem kontaktu z sobą, nie ofiarę.

Bóg nie potrzebuje od ludzi ofiar, to raczej On nas obdarza. Św. Paweł mówi tak na Areopagu: „On, który jest Panem nieba i ziemi, nie mieszka w świątyniach zbudowanych ręką ludzką i nie odbiera posługi z rąk ludzkich, jak gdyby czegoś potrzebował, bo sam daje wszystkim życie i oddech, i wszystko”. (Dz 17, 24-25) To Bóg jest dawcą. My możemy dać Mu jedynie to, że Jego dary przyjmiemy. On tylko tego pragnie.

Znaczenie Zmartwychwstania dla chrześcijaństwa i ludzkości

Zmartwychwstanie Jezusa ma znaczenie uniwersalne, gdyż pokonał On w nim śmierć, największego wroga życia, a każdy człowiek został powołany do życia i chce żyć. W zmartwychwstaniu pojednał On ziemię z Niebem i Niebo z ziemią. Pokonał istniejącą przepaść między tymi rzeczywistościami, czego nikt inny nie mógł dokonać.

Fragmenty rozdziału pochodzą z książki: ks. Marian Rusecki, Pan zmartwychwstał i żyje . Zarys teologii rezurekcyjnej, IW PAX, Warszawa 2006.

V. ZNACZENIE ZMARTWYCHWSTANIA DLA CHRZEŚCIJAŃSTWA I LUDZKOŚCI

Zmartwychwstanie Jezusa ma znaczenie uniwersalne, gdyż pokonał On w nim śmierć, największego wroga życia, a każdy człowiek został powołany do życia i chce żyć. W zmartwychwstaniu pojednał On ziemię z Niebem i Niebo z ziemią. Pokonał istniejącą przepaść między tymi rzeczywistościami, czego nikt inny nie mógł dokonać. Tylko On jako Wcielony Syn Boży, który oddał swoje życie w ofierze za nas, mógł dokonać takiego dzieła, gdyż w rezurekcji wstępuje do Nieba, otwiera niejako jego Wrota. On jako pierwszy „Ziemianin”, Historyczny Człowiek wkracza w nową rzeczywistość, będącą celem powołania każdego człowieka.

Zmartwychwstanie Jezusa posiada szczególne znaczenie dla chrześcijaństwa, które powstało na mocy tego aktu, i to ono stanowi osnowę jego trwania i działania. Zmartwychwstania Jezusa nie można rozpatrywać tylko w kategoriach „dowodu” Jego Bóstwa i mesjańskiego posłannictwa, choć i taki charakter posiada, ani też w wymiarze „nagrody” za wypełnienie funkcji Sługi Jahwe, za kenozę, przykład proegzystencjalnej postawy wobec ludzi tamtego czasu czy idealnego życia, posłuszeństwa Bogu Ojcu i spełnianie Jego woli (czego się nie neguje).

To wydarzenie, kulminacyjne w historii zbawienia, kryje w sobie dwojakie znaczenie: Jezus swoim życiem, działalnością, ofiarniczą śmiercią oraz zmartwychwstaniem wypełnił obietnice mesjańskie dotyczące ludzi nie tylko tamtych czasów, ale przyszłych, oraz iż staje się jedynym i uniwersalnym pośrednikiem zbawienia.

W tej perspektywie konsekwencje rezurekcji Jezusa muszą być pokazane w sposób uszczegółowiony, by nie pozostać na poziomie ogólnikowych stwierdzeń. W tym celu ukażę najważniejsze implikacje Zmartwychwstania dla powstania chrześcijaństwa i jego funkcjonowania w dziejach, w których partycypuje Zmartwychwstały w religii przezeń założonej i promieniuje w sposób objawieniowozbawczy na całe dzieje. Odnosi się to nie tylko do tych, którzy już w Niego uwierzyli, ale też tych, którzy poszukując Prawdy, sensu życia, finalnego spełnienia się, mogą uwierzyć, by posiąść życie wieczne.

Bardzo ważną konsekwencją Zmartwychwstania jest uzasadniona wiara w powszechne zmartwychwstanie i udział w życiu wiecznym. W świetle Zmartwychwstania niejako rodzi się nowe spojrzenie na człowieka, którego można nazwać homo paschalis, człowiek paschalny. Stanowi to podstawę do swoistej antropologii paschalnej ukazującej nowy aspekt bytowania człowieka. Zmartwychwstanie Chrystusa otwiera nadto możliwość finalnego spełnienia się historii i dziejów. Bez tej perspektywy, którą otworzył Zmartwychwstały, dzieje byłyby zamknięte w immanencji świata, w jakimś sensie nie spełnione, a nawet bezsensowne. Chrystus zmartwychwstały przełamał bowiem barierę między tym a tamtym światem i zbudował most umożliwiający przejście z tej rzeczywistości do innej. Wreszcie w chwale Zmartwychwstania będzie uczestniczyć cały świat, całe stworzenie, cały kosmos. Syn Boży poprzez Wcielenie włączył bowiem świat materialny w proces zbawczy. W Zmartwychwstaniu ciało Jezusa Zostało przebóstwione. Na tej podstawie można wnosić, że świat materialny będzie również uczestniczyć w finalnej odnowie.

1. WIARA PASCHALNA I NOWE ODKRYCIE HISTORII JEZUSA

Zagadnieniu wiary paschalnej oraz historii Jezusa trzeba jeszcze poświęcić trochę uwagi, wobec utrzymywania się jednostronnych poglądów na ten temat. Wprawdzie wiele zagadnień z tej dziedziny podejmowałem przy omawianiu różnych teorii i hipotez związanych z problematyką zmartwychwstania, ale były one rozproszone. Dlatego istnieje potrzeba ich zsyntetyzowania, które umożliwi bardziej całościowe ich widzenie.

A) KWESTIA WIARY PASCHALNEJ

Wbrew poglądom R. Bultmanna, W. Marxsena i ich zwolenników, że wiara w Chrystusa pierwszych gmin chrześcijańskich powstała dopiero na skutek refleksji nad zbawczym znaczeniem Krzyża, trzeba stwierdzić, że powstała ona jeszcze przed wydarzeniami Paschy. W Ewangeliach wyraźnie stwierdza się, że wiele osób nie tylko szło za Nim, ale i uwierzyło w Jego misję, choćby na przykładzie taumaturgicznych realizacji Królestwa Bożego; To dlatego był obdarowywany różnymi tytułami chrystologicznymi, np.: Nauczyciel, Prorok, Syn Dawida, Syn Boży, Mesjasz, Syn Człowieczy, które miały znaczenie transcendentne. Gdy do tego dodać wiarę apostołów, którzy byli świadkami całej publicznej działalności Jezusa, wyznanie Piotra w imieniu uczniów Jezusa, to ten wniosek wydaje się całkowicie uprawniony.

Twierdzenia wielu autorów protestanckich, że Ewangelie nie zawierają prawdy historycznej, bo są jedynie świadectwami wiary anonimowych gmin chrześcijańskich, są bezpodstawne. W ich optyce, pierwotne chrześcijaństwo tworzyło dopiero „historię Jezusa”, która nie ma podstaw w rzeczywistości. To ewangeliści, będący kompilatorami różnych tradycji, w gruncie rzeczy by ją dopiero tworzyli, co przeczy relacjom naoczności owych świadków życia i działalności Jezusa. Czy byli oni fantastami, kłamcami? Tego rodzaju poglądy zrywają całkowicie więź między historią a wiarą. Ta ostania stałaby się utopią bez historycznych podstaw.

Trzeba stwierdzić, że przedwielkanocna wiara uczniów nie była jeszcze w pełni dojrzała i przeszła kryzys w czasie męki i śmierci Jezusa. Może niektórzy z uczniów zwątpili w Mistrza, może zlękli się represji tych, którzy po to skazali na śmierć Nazarejczyka, by zamknąć ostatecznie „sprawę Jezusa” uważającego się za Chrystusa. Jednakże zamierzenie Sanhedrynu (jak i zwątpienie uczniów) okazało się całkowicie bezpodstawne.

Po Zmartwychwstaniu następuje eksplozja wiary w Chrystusa. Jednakże nie dokonało się to automatycznie.

Fakt zmartwychwstania nawet dla najbliższych uczniów Jezusa był zaskoczeniem (widać tu kryzys wiary paschalnej). Przewyższał ich wyobrażenie o możliwości zmartwychwstania Jezusa, mimo Jego staurologicznych i rezurekcjonistycznych zapowiedzi, iż umrze i zmartwychwstanie. Nie rozumieli też w pełni Pism dotyczących Mesjasza, chociaż je znali. Dopiero odkrycie pustego grobu i spotkania z Nim naprowadziły ich na myśl, że On znów żyje, tak jak mówiły o tym Pisma, i tak jak On sam to przepowiadał.

Na skutek chrystofanii – z uczniów zalęknionych, załamanych stają się nagle świadkami rzeczywistego Zmartwychwstałego. Nastąpiła w nich niesamowita metamorfoza, co może jedynie tłumaczyć rezurekcją Chrystusa. Odtąd zdolni są do wszystkiego, nawet oddania życia za wiarę w Niego. Odtąd widzą w Nim Mesjasza, Pana, Zbawiciela, Pantokratora. Od tego momentu oni już w pełni iw w sposób bezgraniczny uwierzyli. I to właśnie nazywamy wiarą paschalną, chociaż ma ona szersze odniesienie – nie tylko dla dziejów chrześcijaństwa (o czym będzie mowa), ale i relektury historii Jezusa.

Konkludując ten wątek rozważań trzeba stwierdzić, że bez Jezusa historii nie byłoby Chrystusa wiary.

B) ZBAWCZA RELEKTURA HISTORII JEZUSA

Fakt, że Jezus historycznie istniał nie stanowi żadnego problemu dla Jego zwolenników, uczniów oraz przeciwników, których w owym czasie było więcej, a rekrutowali się oni z tzw. starszyzny żydowskiej. Zasadnicze zarzuty przeciw Jezusowi dotyczyły Jego świadomości mesjańskiej, która wyrażała się w tym, że jest równy Bogu, przypisuje sobie Boskie prerogatywy, czyni dzieła, które może czynić tylko Bóg.

Apostołowie i inni uczniowie, którzy niejako wstępnie zawierzyli Jezusowi, nie do końca jeszcze rozumieli głębię posłannictwa Jezusa. Czasami byli niepojętni i Jezus wyjaśniał im powtórnie sens swojego nauczania i działania. Nie do końca pojmowali sens błogosławieństw, rozmnożenia chleba, wskrzeszenia Łazarza, znaku w Kanie, znaku Jonasza oraz zapowiedzi śmierci i zmartwychwstania – a nawet Tym się gorszyli, np. Piotr.

Dopiero po Zmartwychwstaniu i Zesłaniu Ducha Świętego zaczęli sobie przypominać to wszystko, co słyszeli i widzieli, gdy byli z Nim. Ta anamneza dotyczyła nie tylko przypomnienia sobie wydarzeń przedpaschalnych, ale i głębszego rozumienia ich sensu; idzie tu o ich zbawcze zinterpretowanie. Dokonało się to dopiero w świetle Zmartwychwstania, wypełnienia się Pism w Jego Osobie, przy pomocy Ducha Świętego, który został im zesłany.

Oznacza to, że nie tworzyli oni historii Jezusa, lecz ją w sposób zbawczy zinterpretowali. Co nie znaczy, że dokonali tego w sposób nieumotywowany. Interpretacja nie musi oznaczać deformacji.

Jako przykład można tu podać fakt śmierci Jezusa na krzyżu. Jest to fakt historyczny, ale bez podania jego zbawczej interpretacji, oczywiście w świetle wielu przesłanek biblijnych, nauki samego Jezusa, śmierć ta byłaby tylko informacją bez większego znaczenia.

W świetle Zmartwychwstania odżyła cała historia Jezusa, a więc Jego nauczanie jako Boskiego Emisariusza, oraz dzieła przezeń dokonane. Historia Jezusa staje się wiarygodna w sensie objawieniowozbawczym. Jezus historii i Chrystus wiary to Jedno łączące się w Osobie Jezusa Chrystusa. On istnieje nadal dzięki Zmartwychwstaniu a Jego dzieło trwa w Kościele.

2. POWSTANIE KOŚCIOŁA

W tradycyjnej eklezjologii apologetycznej przyjmowano tezę, ze Jezus Chrystus założył Kościół, ale był on ujmowany przede wszystkim w kategoriach społeczno-jurydycznych, w związku z czym eksponowano te inicjatywy i czynności Jezusa, które prowadziły do ustanowienia instytucjonalnych struktur Kościoła, a więc prymatu i apostolatu. Takie ujęcie było jednak zbyt wąskie i nie odpowiadało całej naturze Kościoła jako pochodzącego od Chrystusa. Było jednak reakcją na protestanckie, liberalne i modernistyczne kwestionowanie widzialnych struktur Kościoła.

Zauważmy także, że wyrażenia, iż Jezus założył czy zbudował Kościół, nie są precyzyjne. Były one oczywiście adekwatne przy rozumieniu Kościoła jako instytucji, bo tę można założyć, powołać do istnienia czy konstytuować, jednak gdy Kościół rozumiany jest jako wspólnota Boga z ludźmi, którzy uwierzyli Bogu w Jezusie Chrystusie, to jego genezę trzeba widzieć w powoływaniu, zapraszaniu do wiary i pozytywnej odpowiedzi ludzi na apel Wcielonego Słowa. W wyniku tego zaczęła się rodzić wspólnota interpersonalna (komunia wiary, nadziei i miłości) o podwójnym powiązaniu: Boga z wierzącymi w Niego (wymiar wertykalny Kościoła) oraz braci w wierze między sobą (wymiar horyzontalny), przy czym inicjatywa zawsze należy do Chrystusa. Stąd Kościół rodzi się i powstaje na drodze wiary, czyli świadomego i dobrowolnego zawierzenia Bogu w Jezusie Chrystusie. Kościół rodzi się stale w ciągu wieków, gdy idzie o nowych jego członków (permanentna eklezjogeneza), ale to nie oznacza, że w Kościele nie ma struktur instytucjonalnych ustanowionych przez Chrystusa. To dzięki nim bowiem owa eklezjogeneza może się dokonywać ciągle i Kościół może zachować swoją tożsamość, choć oczywiście nie tylko dzięki nim.

Mówiąc o inicjatywach i działaniach Chrystusa zmierzających do powstania Kościoła, trzeba mieć stale na uwadze dwuwymiarową działalność Jezusa, zmierzającą równocześnie do budowania Kościoła widzialnego, historycznego i zarazem nadprzyrodzonego. Gdyby Chrystus zmierzał tylko do ustanowienia instytucji, wówczas Kościół byłby strukturą społeczno-prawną. Natomiast gdyby tworzył rzeczywistość tylko niewidzialną, nie byłaby ona uchwytna historycznie, stanowiąc bliżej nieokreślone, mistyczne, a nawet mityczne „zjawisko”.

W myśli teologicznej powstało wiele poglądów na genezę Kościoła. Wśród nich dadzą się wyróżnić rozwiązania zawężone i jednostronne oraz integralne (pomijam tu poglądy naturalistyczne, które negują Chrystusową genezę Kościoła).

W opinii niektórych teologów średniowiecznych (np. Duns Szkot) i współczesnych (np. J. A. Möhler, G. Braun) Kościół zaistniał, podobnie jak zbawienie, już w momencie inkarnacji Słowa. Wtedy powstała już Bosko-ludzka rzeczywistość będąca „miejscem” zbawienia, którym jest zarówno osoba Jezusa Chrystusa, jak i Jego dzieło – Kościół. Ostatecznie Jezus inkorporował się w Kościół po swoim zmartwychwstaniu, tworząc społeczne Ciało Chrystusa. Podczas inkarnacji Syna Bożego, mocą Ducha Świętego, wcielił się w jednostkową naturę ludzką, a po zmartwychwstaniu – w społeczną naturę ludzką. Teoria ta jednak w zbyt małym stopniu uwzględnia znaczenie całokształtu życia i działalności Jezusa dla powstania Kościoła.

Według poglądów niektórych teologów protestanckich i katolickich, przyjmowanych głównie w teologii dogmatycznej, podkreślano, że Kościół powstał na Krzyżu. Za św. Ambrożym i innymi utrzymywano, iż Kościół niejako wypłynął z przebitego boku Jezusa (wydaje się jednak, że na metaforze trudno budować teorię eklezjogenetyczną).

Dzisiaj zagadnienie to ujmuje się szerzej i mówi się o paschalnej genezie Kościoła, co jest słuszne o tyle, że wydarzenia paschalne mają decydujące znaczenie dla jego powstania. Jednakże ten pogląd w zbyt małym stopniu uwzględnia przedwielkanocną eklezjotwórczą działalność Jezusa Chrystusa.

We współczesnej teologii fundamentalnej mówi się o integralnej (syntetycznej) teorii genezy Kościoła[1], która uwzględnia także Wcielenie i Krzyż, ale obejmuje całe życie i działalność Jezusa, od Wcielenia do Zesłania Ducha Świętego. Pamiętać przy tym trzeba, że cała działalność Jezusa zmierzała do wydarzeń paschalnych, które są jej ukoronowaniem. Nadają jej też ostateczny sens.

W tej perspektywie można powiedzieć, że całe życie Jezusa zmierzało do ustanowienia Kościoła, który ostatecznie powstał na skutek wydarzeń paschalnych.

W koncepcji tej wychodzi się od Wcielenia, w którym nastąpiło połączenie Boskiej i ludzkiej natury, warunkujące pełnię objawienia i zbawienia w Jezusie Chrystusie, trwającym i aktualizującym się w dziejach Kościoła i poprzez Kościół. Natura Wcielenia określa też naturę Kościoła, jest on bowiem rzeczywistością Bosko-ludzką.

Kolejnym punktem eklezjogenezy było nauczanie Jezusa rozumiane jako zwoływanie (ekklesia). Jezus na początku swojej publicznej działalności jawił się przede wszystkim jako Nauczyciel, Zwiastun Dobrej Nowiny, Jako Słowo Wcielone, przekazywał On słowo, które miało moc skutecznego apelu, wezwania, zaproszenia, zwoływania wspólnoty słuchaczy, uczniów, apostołów. We wszystkich Ewangeliach wyraźnie widać, że w efekcie nauczania Jezusa powstawała wspólnota wiary, czyli tych, którzy w Niego uwierzyli, zwłaszcza grupa apostołów, stanowiąca jakby przedpaschalny zaczyn Kościoła. Słowo Jezusa miało niewątpliwie wymiar wspólnototwórczy, eklezjotwórczy, związany z łaską, a nie czysto naturalny, co zresztą wynika z osoby Boga-Człowieka. Już na tej podstawie można stwierdzić, że owocem działania Słowa było powstanie wspólnoty nie tylko naturalnej, ale i religijnej, zbawczej.

Podobny charakter mają również dzieła Jezusa, które trzeba rozumieć szeroko i ujmować jako eklezjalną proegzystencję Jezusa. Najpierw należy wymienić te, które na kartach Ewangelii wysuwają się na plan pierwszy i wyrażają się w postawie Jezusa. Chodzi tu o Jego stosunek do wszystkich ludzi z Jego otoczenia, objawiający się w słowach i czynach Jezusa. Jest On miłosierny i łaskawy wobec słabych i grzeszników, przebaczający, zjednujący ich dla Królestwa Bożego, jest przyjacielem biednych, chorych, cierpiących i skrzywdzonych, ale bywa też surowy wobec obłudników, faryzeuszy, niesprawiedliwych oraz krzywdzicieli ludzi, zwolenników czystego formalizmu religijnego. Postawa Jezusa wobec ludzi i świata ma również charakter wspólnototwórczy, czyli eklezjotwórczy. W Jezusie rozpoznają ludzie bliskość Boga i tworzą z Nim wspólnotę. W Jego nauczaniu i postawie spełniają się proroctwa mesjańskie, zwłaszcza proroka Izajasza. Z Nim i w Nim realizuje się Królestwo Boże.

Jedną z pierwszych kościołotwórczych inicjatyw Jezusa było realizowanie obietnic Bożych dotyczących Królestwa Bożego na ziemi. Idea Królestwa Bożego była znana już w Starym Testamencie i stanowiła ona rzeczywiste zapoczątkowanie Kościoła, była prekościołem i zapowiedzią mesjańskiego królestwa. Już na etapie Starego Testamentu, u podstaw formowania się najpierw Ludu Bożego, a potem Królestwa Jahwe, legły liczne wydarzenia mocy Bożej (cuda). Słowo Jahwe i Jego potężne czyny dokonywane w historii narodu wybranego, zwłaszcza w okresie wyjścia z niewoli egipskiej, przejścia przez pustynię i wej­ścia do Kanaanu, stanowiły wezwanie do wiary i tworzenia wspólnoty religijnej związanej z Jahwe, przyczyniały się też do powstawania wiary o wymiarze społecznym i były oparciem dla niej w okresie późniejszym. W zebraniach liturgicznych opowiadano i wspominano (anamneza uobecniająca) nie tylko cudowne dzieło stworzenia, ale także zbawcze czyny Jahwe, w których w sposób niezwykły przychodził On z pomocą, ratował, ocalał, zbawiał. Były więc niejako stałym fundamentem wspólnotowej wiary. Królestwo Boże Starego Przymierza nie miało charakteru definitywnego, dlatego Jezus już na początku swojej pub­licznej działalności głosił jego nadejście i w czynach mocy Bożej zaczynał je realizować. Właściwe Królestwo Boże nadeszło wraz z Nim, a w pełni urzeczywistniło się w Jego męce, śmierci i zmartwychwstaniu, jednakże Jezus zaczął je urzeczywistniać już w cudownych czynach, które były zarazem jego znakami rozpoznawczymi. Ekspresywną odmianą tych znaków były cuda-egzorcyzmy i cuda-uzdrowienia. W nich też zostało przezwyciężone królestwo szatana. W tym też duchu Jezus interpretował swoje cudowne czyny. Królestwo Boże zakresowo jest szersze od Kościoła, gdyż obejmuje ono także eschatyczną sferę zbawienia, niemniej otrzymało ono pewien kształt doczesny i historyczny, i w tym znaczeniu Kościół stanowi ziemską fazę tego Królestwa jako jego początek. Budowanie Królestwa Bożego na ziemi, czyli Kościoła, jest jedną z pierwszych inicjatyw eklezjotwórczych Jezusa.

Ekezjotwórczy charakter miało też powołanie przez Jezusa Chrystusa grupy uczniów, zwłaszcza apostołów. Ich osobiście wybrał: wyjaśniał im głoszone prawdy oraz objaśniał znaczenie dokonywanych dzieł. Ustanowił Dwunastu, udzielił im misji nauczania, uświęcania i pasterzowania. Z grona Dwunastu w sposób szczególny wyróżnił Szymona Piotra, którego uczynił swoim widzialnym zastępcą na ziemi. Jemu dał obietnicę prymacjalną, zmienił mu imię z Szymona na Piotr – oznaczające opokę, fundament widzialnej budowli, modlił się o jego wytrwanie w wierze, a po swoim zmartwychwstaniu przekazał mu władzę prymacjalną. Fakt przekazania urzędu prymacjalnego Piotrowi i misyjnego mandatu apostołom po zmartwychwstaniu świadczy, że otrzymana przez nich od uwielbionego Chrystusa władza, czy raczej misja, nie ma charakteru wyłącznie jurydycznego, ale w jakimś sensie nadprzyrodzony i zbawczy, co wynika z faktu, że w Zmartwychwstaniu dokonała się pełnia objawienia i zbawienia[2]. Oznacza to również, że posługa apostołów i Piotra będzie zbawczo skuteczna. Powołanie Dwunastu z Piotrem na czele, nadanie im mandatu misyjnego oraz sukcesja w apostolacie i prymacie, a także gwarancja istnienia Kościoła do końca świata ma charakter eklezjotwórczy.

Również Ostatnia Wieczerza, mająca ścisły związek z wydarzeniami paschalnymi, odgrywa znaczącą rolę w genezie Kościoła. W jej trakcie zostało zawarte Nowe Przymierze, co Jezus wyraźnie stwierdza po konsekracji wina: „To jest Krew nowego i wiecznego przymierza”. Swoją śmierć określił On jako ofiarę ekspiacyjną za wszystkich: „To jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana” (Mk 14, 24). Ustanowiona Eucharystia staje się centrum życia Kościoła, a Dwunastu zostaje dopuszczonych do udziału w Nowym Przymierzu. Równocześnie Jezus ustanawia sakrament kapłaństwa: „To czyńcie na moją pamiątkę” (Łk 22, 19). Kapłani Chrystusa będą kontynuować dzieło Chrystusa i aktualizować je w dziejach, a właściwie poprzez nich i ich posługę będzie działać nadal sam Chrystus.

Eklezjotwórczą rolę posiada również Krzyż. Jezus Chrystus jako Wcielony Syn Boży był świadomy, że miał dokonać dzieła pojednania człowieka (ludzkości) z Bogiem, o czym wyraźnie świadczy Jego staurologiczna świadomość. W śmierci na krzyżu Jezus złożył ofiarę przebłagalną i dokonał dzieła odkupienia. Na Krzyżu zostało zawarte ostatecznie Nowe Przymierze i powstało Królestwo Boże – elementy na wskroś eklezjorodne. Odkupiona ludzkość staje się zatem nowym Ludem Bożym – Kościołem. Z Krzyża czerpią zbawczą moc sakramenty św. Dzięki Krzyżowi i aplikacji jego skutków, zwłaszcza w chrzcie i Eucharystii, człowiek uzyskuje nową jakość ontyczną, bowiem jest nie tylko stworzony, ale i odkupiony. Owoce Krzyża i Zmartwychwstania są podstawą przemiany człowieka, jego przebóstwienia i permanentnej eklezjogenezy.

Finalnym faktem eklezjogenezy jest zmartwychwstanie Jezusa, w którym sfinalizowało się dzieło zbawienia, polegające na możliwości uczestnictwa każdego człowieka w życiu Bożym i zjednoczeniu z Bogiem. A stało się to za sprawstwem Chrystusa w Zmartwychwstaniu. Dzięki niemu powstała też ugruntowana wiara paschalna, ożyła historia Jezusa przedpaschalnego, (o czym mówiłem wyżej) głębsze stało się jej rozumienie w perspektywie Paschy i historii zbawienia, której Jezus jest centrum. On jest pełnią czasów, Panem dziejów, Pantokratorem, do Niego zmierzały wszystkie czasy i Nim żyją czasy późniejsze aż do paruzji. On jest osnową dziejów.

Kościół rzeczywiście jawi się jako ostatni etap historii zbawienia, a Chrystus uwielbiony jest w nim obecny w sposób duchowy, a jako Głowa Mistycznego Ciała – współkonstytuuje go. Oczywiście Kościół powstał ostatecznie z wydarzenia Krzyża i Zmartwychwstania, w rezultacie czego może skutecznie działać zbawczo w dziejach aż do skończenia świata. Ta eklezjorodna anamneza dokonuje się jednak zawsze przy aktywnym udziale Ducha Świętego, którego Chrystus obiecał posłać Kościołowi. To zagadnienie rozwinę w następnych partiach pracy.

3. PEŁNIA OBJAWIENIA DUCHA ŚWIĘTEGO

Duch Święty, trzecia Osoba Trójcy Świętej, jest równy w istocie i istnieniu z Bogiem Ojcem i Bogiem Synem. Jednakże Jego obecność w historii zbawienia była objawiana stopniowo, chociaż uczestniczył w realizacji zbawczego planu od samego początku. Jego działanie manifestuje się już przy stworzeniu świata (Ruah Jahwe) i człowieka. W Starym Testamencie inspiruje słowo Boże kierowane do synów Izraela, dynamizuje je i pomaga – by było przyjęte jako słowo pochodzące od Boga. On mówił przez proroków, jak wyznajemy to w Credo. Izajasz zapowiada siedem darów Ducha Świętego oraz że na Mesjaszu spocznie Duch Pański (Iz 11, 1–3; 61, 1n). Namaszczenie Jezusa Duchem w synagodze nazaretańskiej nawiązuje do proroctwa Izajasza, że jest Namaszczonym, czyli Mesjaszem, w którym mieszka Duch. Wcielenie Syna Bożego dokonało się mocą Ducha.

Duch manifestuje także swoją obecność przy chrzcie Jezusa w Jordanie, kiedy rozpoczyna się publiczne działanie Mistrza z Nazaretu. Jezus naucza mocą Ducha. Jednakże Duch nie jest jeszcze w pełni rozpoznawany jako trzecia Osoba Trójcy Świętej.

Pełne Jego objawienie i przyjście zapowiada Jezus w mowie wieczernikowej. Zapowiada Jego „zstąpienie na ziemię” w dniu Pięćdziesiątnicy. Wskazuje też na Jego rolę: On będzie pomagać i prowadzić do poznania całej Prawdy oraz aktualizować zbawcze dzieło Jezusa. Dokona się to po zmartwychwstaniu Jezusa. To uwielbiony Chrystus posyła Ducha do swego Kościoła i świata.

Tradycyjna eklezjologia apologetyczna i dogmatyczna ujmowała Kościół i udział w nim Ducha w sposób raczej statyczny, określając bardziej jego struktury niż dynamizm działania w świecie, w różnych kulturach i czasoprzestrzeni. Jan Paweł II w encyklice Dominum et Vivificantem zdaje się przezwyciężać owe wiekowe nawyki i łączy eklezjologię statyczno-strukturalną z dynamiczno-otwartą·

W Dominum et Vivificantem Papież nie poświęca zbyt wiele uwagi widzialnym strukturom Kościoła, słusznie suponując, iż problematyka ta jest znana powszechnie, co nie oznacza, że je całkowicie pomija (por. DeV nr 25). Jednak o wiele większy nacisk kładzie na dynamiczny wymiar Kościoła, który nie tylko kiedyś powstał, ale się rodzi w nowych członkach poprzez wiarę i chrzest, stale się rozwija i wzrasta, utrwala się w dziejach i w kulturach poprzez inkulturację, wnosząc odwieczne i ciągle nowe wartości objawieniozbawcze.

W dalszych rozważaniach uwzględnię obecność Parakleta, Zbawcy, w Kościele aż do jego wypełnienia się w Eschatosie, zwłaszcza w słowie Bożym, w sprawowaniu sakramentów św., kiedy dokonuje się aktualizacja i aplikacja zbawczych dzieł Boga dokonanych w Jezusie Chrystusie, a następnie dążenie do pełnej jedności chrześcijan, dialogiczne otwarcie Kościoła na świat oraz eschatyczny wymiar Kościoła Chrystusowego. Jak się wydaje, są to najważniejsze elementy historycznej i współczesnej eklezjogenezy, choć nie wszystkie, gdyż o niektórych Papież mówi tylko pośrednio[3].

A) DZIAŁANIE DUCHA ŚWIĘTEGO W KOŚCIELE

Obecność Ducha Świętego w Kościele Jan Paweł II wiąże z zesłaniem Go na apostołów. Jego zesłanie i stała obecność w Kościele implikowana i uwarunkowana była – jak często podkreśla Ojciec Święty – „odejściem” Jezusa w śmierci i zmartwychwstaniu (DeV nr 13; 14 i inne). W Pięćdziesiątnicę drzwi Wieczernika zostały otwarte i apostołowie wychodzą, by dawać świadectwo o zbawczym działaniu Boga w Jezusie Chrystusie (nr 25). Świadek w znaczeniu biblijnym to osoba, która nie tylko słyszała i widziała jakieś zdarzenie i może je w miarę dokładnie zrelacjonować, ale która pozostaje w wewnętrznej łączności z zaświadczanym przedmiotem (w naszym wypadku z Jezusem Chrystusem), co łączy się z pełnym zrozumieniem jego istoty, a nie z mało znaczącymi szczegółami.

Wyjście apostołów z Wieczernika oznacza, że nastał czas Kościoła i czas Ducha Świętego, który będzie się teraz w sposób szczególny udzielać (DeV nr 25). On ma permanentnie przypominać to, czego Jezus Chrystus nauczał, i prowadzić Kościół do poznania pełnej prawdy (DeV nr 4, 6, 22). Skoncentrujemy się teraz tylko na tych dwóch zadaniach Parakletosa w Kościele.

Przypomnienie tego, czego Chrystus nauczał, to anamneza. Anamneza w znaczeniu biblijnoteologicznym to nie tylko przypomnienie czy wspomnienie o zdarzeniach przeszłych, co też oczywiście ma miejsce, ale przede wszystkim to aktualizacja, zwłaszcza w zebraniach liturgicznych, tychże wydarzeń. W ten sposób nauczanie Jezusa jest ciągle aktualne. Jego słowa nie przemijają, zachowują walor uniwersalny i ponadczasowy. Są zawsze aktualne i skutkują zbawczo.

Jest to widoczne w nauce Soboru Watykańskiego II, zwłaszcza w Konstytucji o liturgii i w Konstytucji o Objawieniu Bożym. Według nauki tego soboru, wszędzie tam, gdzie czytane lub głoszone jest słowo Boże, tam od wewnątrz działa łaska Ducha, pozwalająca nam zrozumieć sens nauki Chrystusa.

Równocześnie Duch Ojca i Chrystusa prowadzi do poznania pełni Prawdy, zwłaszcza zbawczej (DeV nr 22, 6). Oznacza to z jednej strony, że nasze ludzkie poznanie jest zawsze aspektowe. Mysterium salutis, w tym i Kościół, jest dane tylko w częściowym poznaniu, ale stale się pogłębiającym dzięki światłu Ducha Świętego. Poznawanie więc tej dziejowej Prawdy zawartej w Bogu, od Niego pochodzącej i Jej aplikacja do życia wszystkich ludzi, choćby implikacyjnie przynależnych do Kościoła, jest procesem (DeV nr 62, 64). Ułatwić ma nam to Duch Prawdy. On ma nas doprowadzić do poznania pełni zbawczej Prawdy. Jest to jednak proces, być może trwający do końca dziejów.

Z tego wynika, że nie znamy w pełni tej prawdy ani w odniesieniu do Kościoła, ani poszczególnych religii i narodów, ani historii i dziejów. Dlatego Jan Paweł II podkreśla, że winniśmy się poddawać inspiracjom Ducha, by dochodzić stopniowo – wbrew myślicielom i ideologiom relatywizującym prawdę w ogóle – do poznania całej Prawdy, której źródłem i normą jest sam Bóg, ujawniający ją w ekonomii i historii zbawienia (DeV nr 6,  22, 64).

Duch Święty jest obecny w słowie Bożym głoszonym w Kościele. Jego działanie powoduje rozliczne skutki egzystencjalne w życiu osoby ludzkiej (przezwyciężanie kryzysów egzystencjalnych, odnajdywanie sensu życia, przemianę egzystencji osobowej, jej ukierunkowanie ku finalnemu spełnieniu się, uświęcenie) oraz w życiu społecznym (kościelnym). Duch jest źródłem (fons vivus) i dawcą życia (DeV nr 10). On ubogaca Kościół swoimi darami, odnawia go, czyni zawsze młodym, wyposaża w dary hierarchiczne i charyzmatyczne. Głoszone słowo Boże, któremu towarzyszy łaska, rodzi wiarę i gromadzi wspólnotę wierzących (DeV nr 25, 26, 51). Jest to ważny składnik eklezjogenezy.

Duch Święty jest obecny i działa zarówno w sakramencie Kościoła, jak i w pozostałych sakramentach. Te dwa rodzaje sakramentalności trzeba zdecydowanie odróżnić. Kościół jako sakrament jest znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia w Bogiem i jedności rodzaju ludzkiego (DeV nr 62, 64). Jest prasakramentem wobec siedmiu sakramentów, z którego wypływają i biorą moc zbawczą. Kościół bowiem stale wyrasta z paschalnej tajemnicy Jezusa Chrystusa, która jest źródłem sakramentów i skuteczności ich zbawczego działania. Poprzez sakramenty Kościół spełnia swoją posługę wobec człowieka. Jak głosi Jan Paweł II: w tajemnicy sakramentów ujawnia się dzieło Chrystusa aktualizowane przez Ducha (De V nr 64). On podczas ich sprawowania przychodzi i powoduje u przyjmujących je skutki nadprzyrodzone. Sakramenty oznaczają łaskę i jej udzielają. Kościół jest ich widzialnym szafarzem, a Duch niewidzialnym dawcą życia nadprzyrodzonego.

Przez chrzest, w którym dokonuje się obmycie w Krwi Chrystusa z grzechu pierworodnego, następuje włączenie we wspólnotę Kościoła, oczywiście za sprawą działania Trójcy, w której szczególną rolę odgrywa Duch Boży (DeV nr 9). W bierzmowaniu to Duch obdarza mocą wiary i czyni bierzmowanego świadkiem wiary. Samo zesłanie Ducha Świętego w Pięćdziesiątnicę jest uważane za bierzmowanie Kościoła, jego umocnienie, by istniał aż do skończenia świata, co jest również warunkowane obecnością w nim Chrystusa zmartwychwstałego (DeV nr 30).

Eucharystia jest sakramentem, w którym w Wieczerniku dokonuje się antycypacja wydarzeń paschalnych, a sprawowana na pamiątkę Pana gromadzi i buduje wspólnotę eklezjalną. Ma więc wybitnie charakter eklezjotwórczy. Buduje komunię z Bogiem i z ludźmi, co dzieje się przy czynnym udziale Ducha. Za jego sprawą dokonuje się przemiana darów chleba i wina w Ciało i Krew, co wyraża epikleza drugiej modlitwy eucharystycznej: „Uświęć zatem te dary łaską Ducha Twojego, aby stały się dla nas Ciałem i Krwią naszego Pana, Jezusa Chrystusa” (por. DeV nr 62).

W świetle powyższych stwierdzeń można by wyprowadzić wniosek o epiklezie eklezjologicznej (gr. epzklezis = wezwanie), o której się mówi w teologii wschodniej. Oznacza ona, że Duch gromadzi wspólnotę Kościoła, zwłaszcza wokół Eucharystii, i przyczynia się zarówno do umacniania jej jako całości, jak i poszczególnych członków.

Duch Święty działa również w sakramencie pokuty i pojednania – przekonuje świat o istnieniu grzechu. Jego rola, zwłaszcza w dzisiejszym świecie, jest znacząca, gdyż w wielu społeczeństwach pod wpływem ideologii materialistycznej, liberalnej, agnostycznej, postmodernistycznej zanika świadomość zła i grzechu. Stąd Duch obdarowuje człowieka sumieniem, budzi je, by każdy był człowiekiem sumienia. W sakramencie pojednania jedna On człowieka z Bogiem, z drugim człowiekiem i z samym sobą[4]. Wzmacnia go wewnętrznie, chroni przed rozpaczą, odnawia, czyni nowym stworzeniem. Przyczynia się do jego rozwoju, dojrzewania do pełni osobowej, by był pełnym członkiem Mistycznego Ciała (por. DeV nr 27–48).[5]

Jan Paweł II w różnych miejscach Dominum et Vivificantem mówi o ekumenizmie jako naglącej potrzebie naszej doby. Rozbicie chrześcijan nie tylko zmniejsza skuteczność  ewangelizacji, ale i osłabia wiarygodność Kościoła wobec świata. Stąd modlitwa Jezusa „aby stanowili jedno” jest dziś szczególnie aktualna. Duch Święty jest dawcą jedności, dlatego trzeba Go stale przyzywać. On daje siłę do przełamywania barier dzielących wyznania, narosłych poprzez wieki oporów i uprzedzeń, przezwyciężania przerostów ludzkich ambicji. On odnawia serca, budzi sumienia; rozgrzewa, co jest zimne, gromadzi, co jest rozproszone. On jest Darem Miłości i Zasadą Życia chrześcijan w miłości i pokoju (DeV nr 59; 62). Przyjmując Go, jako dar jedności i życia w miłości, przyczyniamy się do urzeczywistnienia się pełni Kościoła Chrystusowego.[6]

B) DZIAŁANIE DUCHA ŚWIĘTEGO W ŚWIECIE I RELIGIACH

Kościół, którym w sposób niewidzialny kieruje Duch Święty, jest otwarty na całą rzeczywistość, na świat. Tę otwartość i jego dialogiczne nastawienie powoduje Paraklet. Jan Paweł II powołuje się na dokument Vaticanum II – konstytucję Gaudium et spes, który warto przytoczyć: „Wspólnota [uczniów Chrystusa] składa się z ludzi, którzy zespoleni w Chrystusie prowadzeni są przez Ducha Świętego w swym pielgrzymowaniu do Królestwa Ojca i przyjęli orędzie zbawienia, aby przedstawić je wszystkim. Z tego powodu czuje się ona naprawdę ściśle złączona z rodzajem ludzkim i jego historią” (KDK 1) oraz „Duch Boży… przedziwną opatrznością kieruje biegiem czasu i odnawia oblicze ziemi” (KDK 26).

Teksty te z jednej strony wyraźnie świadczą o związkach Kościoła ze światem, a z drugiej zaś o roli trzeciej Osoby Trójcy Świętej. Nie może więc istnieć jakaś dychotomia między Kościołem a światem, zamknięcie się w getcie, lęk przed światem, jakiś izolacjonizm, co prowadziłoby do alienacji i nieskuteczności misji Kościoła w świecie, do którego został przecież posłany. Ze swojej natury, oczywiście dzięki obecności w nim Ducha Chrystusowego, który kieruje dziejami – musi być otwarty na całą rzeczywistość, świat, różne kultury, mentalność narodów, gdyż tylko pod tym warunkiem może mieć coś do powiedzenia światu. Musi więc poznawać kultury, systemy wartości, osiągnięcia i zagrożenia oraz dążyć do wprowadzenia tych wartości, których sam świat dać nie może. To ułatwia proces inkulturacji; by nie niszcząc nic z tego, co jest autentycznym osiągnięciem tego świata, ubogacać go wartościami Chrystusowymi.

Kościół prowadzony przez Ducha i w Duchu do finalnej pełni wnosi w świat nadzieję, jakiej on nie ma w sobie. Świat, zamknięty w immanencji poprzez materialistyczne i niereligijne wizje, jest światem bez nadziei, której progu sam przekroczyć nie może. Świat bez Boga, zamknięty w sobie, nie ma finalnej przyszłości, poza tą, jaką może stworzyć sam człowiek. Możliwości człowieka i ludzkości są zawsze ograniczone, choćby koniecznościowym prawem śmierci, nie mówiąc o takich sprawach, jak problem prawdy i fałszu, dobra i zła, sprawiedliwości i niesprawiedliwości, braterstwa i zniewolenia, różnic klasowych, miłości i nienawiści, cierpienia duchowego i fizycznego, a przede wszystkim związanych z losem człowieka, czyli sensem i celem jego egzystencji.

Nierozstrzygalne kwestie na gruncie nauki i filozofii są rozstrzygalne w świetle wiary i nadziei w Kościele kierowanym przez Ducha Świętego. Przykładem tego jest cierpienie, zarówno fizyczne, jak i duchowe, które jest zawsze bolesne, trudne do przezwyciężenia i zrozumienia. Najczęściej podkreśla się jego bezsens. W Jezusie ukrzyżowanym odkrywa się przed nami zbawczy sens cierpienia. W tym duchu św. Paweł włączał swoje cierpienie w mękę Jezusa, tak czyniło setki tysięcy chrześcijan, zwłaszcza męczenników, tak też swoje dolegliwości i bóle łączył Jan Paweł II z Chrystusem cierpiącym za nas.

Ten wielki sens cierpienia widoczny w życiu Jana Pawła II oddziaływał w sposób wręcz niewiarygodny, niemal cudowny na miliony, także ludzi chorych, cierpiących, biednych. Jego cierpienia jednały i zbliżały ludzi do siebie, nie tylko chrześcijan, ale i przedstawicieli innych religii, a nawet niewierzących. Okazuje się, że cierpienie nie musi być przekleństwem, bezsensem, że zyskuje inny wymiar.

Męka Jezusa i Jego śmierć zakończyły się triumfem – Zmartwychwstaniem. W świetle wiary – partycypacja w cierpieniach i śmierci Jezusa rodzi nadzieje na nowe przyszłe życie. Jeśli więc na życie ludzkie, historię, dzieje patrzymy zgodnie z Bożym planem zbawienia, to wszystko ma sens, zmierza do określonego finału, do sensownego spełnienia się. Absurdy tego świata, jego bezsens tworzy sam człowiek – jeśli przestaje się liczyć z Bogiem.

Jednakże i te absurdy, nonsensy i bezsensy przezwycięża Chrystus zmartwychwstały oraz wierzący w Niego. W sposób niemal naoczny ujawnia to Jan Paweł II, Matka Teresa z Kalkuty, setki świętych kanonizowanych w ostatnim czasie i miliony zbawionych, choć niekanonizowanych. Za ich pośrednictwem też się modlimy o dobra dla nas i świata.

Kościół żyje wiarą, nadzieją i miłością, staje się znakiem nadziei dla świata i o niej ma zaświadczać, stając się signum elevatum in nationes (DeV nr 66, 42, 34, 38).

Duch Święty prowadzi więc do doskonalenia człowieka, ludzkości, świata, do jego przemiany. Dzieła też w religiach. Na ten punkt trzeba zwrócić szczególną uwagę, gdyż nie tylko przedstawiciele pluralistycznej teologii religii (np. J. Hick, P. Knitter), ale i niektórzy teologowie katoliccy, mówiąc o pozainstytucjonalnym (tzn. poza Kościołem instytucjonalnym) działaniu Ducha odrywają je i od Chrystusa, i jakby od Jego dzieła[7]. Jak gdyby On działał „na własną rękę”[8]. Oznaczałoby to działanie Ducha poza Objawieniem Chrystusowym i zasięgiem Jego zbawczego oddziaływania, co jest nie do przyjęcia.

Wspomniano już, że Jezus jest jedynym Zbawicielem świata i Jego zbawcze dzieło obejmuje także wyznawców innych religii. Wyznawcy religii pozachrześcijańskich mogą się zbawić w ramach własnych religii, ale ich wiara, życie religijne, praktyki są dopełniane zbawczą łaską Chrystusa (choć wyznawcy tych religii nie znają Chrystusa i o tym nie wiedzą) właśnie poprzez działanie Ducha Świętego. Jest jedna zbawcza ekonomia Boża, którą objęta jest cała ludzkość. Paraklet nie tworzy własnej ekonomii zbawienia i nie działa odrębnie poza Ojcem i Synem.

4. REZUREKCJA JEZUSA PODSTAWĄ NASZEGO ZMARTWYCHWSTANIA

Człowiek jest świadom tego, że sam, własnymi siłami nie może zrealizować swych najgłębszych pragnień egzystencjalnych. Stąd człowiek (ludzkość) oczekuje pomocy z ze­wnątrz, od Kogoś, od Bytu Transcendentnego, Boga Zbawiciela, który sam jest wieczny i ma moc ocalenia człowieka. Z teologicznego – i nie tylko – punktu widzenia nie ma autosoteriologii, czyli że człowiek nie może się zbawić sam. Iluzją okazują się świeckie eschatologie (pozytywistyczne, scjentystyczne, marksistowskie), że nauka, postęp, ideologia, system polityczny, partia może człowieka uczynić szczęśliwym, długowiecznym, nieśmiertelnym. Tak mogło się zdarzać tylko w mitach. Mitem jest autosoteriologia w różnych jej wydaniach.

Między naszym a tzw. innym światem istnieje przepaść nie do przekroczenia przez człowieka i jego twory, które – tak, jak on – są ograniczone, skończone, niezdolne do osiągnięcia rzeczywistości nadprzyrodzonej.

Tę przepaść mógł jedynie pokonać Jezus Chrystus. Wcielony Syn Boży łączy w sobie Niebo z ziemię, świat Boski z historią i człowiekiem. Został On uprawniony ontologicznie do zbudowania mostu między tymi dwoma światami.

Jezus przez śmierć i zmartwychwstanie otworzył człowiekowi dostęp do „domu Ojca” (J 14, 2), do życia i do udziału w życiu Boga. On wszedł pierwszy do niebieskiej Ojczyzny, aby umocnić wiarę i nadzieję, że jako wierzący w Niego, również do niej wejdziemy (por. Łk 24, 46–49). Jezus stał się „Pierworodnym spośród umarłych” (Kol 1, 18) i wszedł jako pierwszy do nowego świata.

Jezus zmartwychwstały wzywa zatem i zaprasza człowieka do dialogu, do odpowiedzi na Jego dzieło odkupienia i zbawienia, zaprasza do pójścia drogą, która prowadzi do życia wiecznego. On bowiem jest Prawdą, Drogą i Życiem (por. J 14, 6), jest „zmartwychwstaniem i życiem”, a „kto we Mnie wierzy, to choćby umarł, żyć będzie” (J 11, 25). Warunkiem zatem wejścia na tę drogę życia z Bogiem, czyli zbawienia, jest nasza odpowiedź na to zaproszenie, odpowiedź wiarą. Przez nią człowiek otrzymuje udział i dostęp do tajemnicy nowego życia.

Zmartwychwstanie Jezusa przynosi zatem rozwiązanie problemu życia wiecznego osoby ludzkiej, czyli zbawienia, który pojawia się przed każdym człowiekiem, zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i społecznym. Jako przedmiot naszej wiary – jest ostateczną podstawą naszej nadziei na życie wieczne, jest zasadą i źródłem naszego przyszłego zmartwychwstania.

W czasach finalnych, ostatecznych, nastąpi odnowa człowieka – wszystkich wartości oraz ich triumf nad anty­wartościami. W tym duchu można zasadnie mówić, że w Jezusie zmartwychwstałym w sposób nowy i definitywny otwiera się przyszłość i nadzieja na totalną przemianę egzystencji ludzkiej oraz jej historycznych uwikłań, z których część jest zaprzeczeniem zbawczej woli Boga oraz soterycznych działań Chrystusa. Jego zmartwychwstanie jest rękojmią, że w końcu czasów życie zwycięży śmierć, prawda kłamstwo, miłość nienawiść.

Ta nadzieja nie odnosi się tylko do duszy i ducha ludzkiego, jest też nadzieją na przekształcenie i przemienienie naszego ciała. Nic nie jest z tej nadziei wyłączone – oprócz zła. Świadectwa Pisma św. mówią z całą mocą wiary o przyszłym zmartwychwstaniu także ciała, nie opisując bliżej, w jaki sposób się to dokona, i jak będzie ono wyglądało. Będzie to nowe stworzenie niepodległe prawom fizycznym naszego świata[9].

Wiara Żydów w zmartwychwstanie ciał została potwierdzona przez Jezusa. Jego zmartwychwstanie stworzyło obiektywne podstawy do wiary w perspektywę przyszłej ich przemiany. Zmartwychwstaniemy wszyscy, ponieważ Jezus zmartwychwstał: „Ten, co wskrzesił Chrystusa [Jezusa] z martwych, przywróci do życia wasze śmiertelne ciała mocą mieszkającego w was swego Ducha” (Rz 8, 11).

Paweł wzbogaca scenerię zmartwychwstania powszechnego: głos anioła, trąby rozbrzmiewające po to, by zgromadzić wybranych, obłoki paruzji, pochód wybranych (1 Tes 4, 15n; 2 Tes 1, 7n; 1 Kor 15, 52). Obrazowa oprawa zewnętrzna tego wydarzenia należy do klasycznych w apokalipsach żydowskich. Istota sprawy jest jednak ważniejsza niż obrazowy sposób przedstawiania go. W przeciwieństwie bowiem do koncepcji greckich, według których dusza ludzka, wyzwolona z więzów ciała, sama uczestniczy w nieśmiertelności, wiara i nadzieja chrześcijan wyznaje pełną odnowę osoby ludzkiej na wzór rezurekcji Jezusa.

Apokalipsa Jana ukazuje w sposób majestatyczny i prudencyjny obraz zmartwychwstania zmarłych (Ap 20, 11–15). Śmierć i Otchłań wydadzą umarłych po to, by stanęli przed Sędzią wszyscy, zarówno źli, jak i dobrzy. Podczas gdy źli popadną w mroki „drugiej śmierci”, sprawiedliwi rozpoczną nowe życie we wszechświecie przemienionym i utożsamiającym się z Jerozolimą niebieską (Ap 21–22), o czym będzie jeszcze mowa.

Jan głosi, że zmartwychwstanie zmarłych realizuje się już w chwili obecnej. Łazarz powstający z grobu reprezentuje wszystkich wiernych wyrwanych śmierci głosem samego Jezusa (por. J 11, 25n). Z tego też względu mowa o ożywiającym działaniu Syna Człowieczego zawiera aż tak wyraźne stwierdzenie: „Nadchodzi godzina, nawet już jest, kiedy to umarli usłyszą głos Syna Bożego, i ci, którzy usłyszą, żyć będą” (J 5, 25). To wyraźne oświadczenie nawiązuje do przeżyć chrześcijańskich, o którym czytamy w pierwszym liście Jana: „My wiemy, że przeszliśmy ze śmierci do życia”… (1J 3, 14). Ta pewność nie znosi biernego oczekiwania na ostateczne zmartwychwstanie, lecz już teraz wpływa na zmianę życia, które weszło w zasięg oddziaływania Chrystusa.

Podobnie mówił Paweł, uwydatniając charakter paschalny chrześcijańskiego życia, które jest rzeczywistym udziałem w życiu Zmartwychwstałego. Pogrzebani razem z Nim w „chrzcie, w którym też razem zostaliście wskrzeszeni przez wiarę w moc Boga, który Go wskrzesił” (Kol 2, 12). Nowe życie, do którego weszliśmy, to – jego zdaniem – nic innego jak życie zmartwychwstałego Chrystusa.

Prawda o zmartwychwstaniu wszystkich zmarłych głoszona przez Kościół, działający z mandatu Chrystusa, została sformułowana w najstarszych symbolach wiary: „Wierzę w ciała zmartwychwstanie i w żywot wieczny”, „Oczekuję zmartwychwstania umarłych i życia wiecznego w przyszłym świecie”. Apologeci w pierwszych wiekach chrześcijaństwa często głosili wiarę w zmartwychwstanie ciał, przeciwstawiając się platońskim i gnostyckim teoriom pomniejszającym wartość ludzkiego ciała i świata materialnego. Stąd też słowa symbolu: „Wierzę w ciała zmartwychwstanie” trzeba rozumieć nie w sensie platońskim, lecz biblijnym: Wierzę w chwalebne zmartwychwstanie człowieka – branego w jego cielesno-duchowej egzystencji – podległej na ziemi słabościom i skłonnościom do grzechu – a w życiu wiecznym odmienionej na podobieństwo zmartwychwstałego Chrystusa[10].

Dla Kościoła pierwotnego fundamentem wiary w zmartwychwstanie umarłych było zmartwychwstanie Jezusa (por. Dz 4, 1–2). Ono jest jedyną podstawą nadziei i wiary w somatyczne wskrzeszenie naszych ciał i zachowanie tożsamości podmiotowej osoby ludzkiej. O tym mówi apostoł Paweł: ,,A jeżeli mieszka w was Duch Tego, który Jezusa wskrzesił z martwych, to Ten, co wskrzesił Chrystusa [Jezusa] z martwych, przywróci do życia wasze śmiertelne ciała mocą mieszkającego w was swego Ducha” (Rz 8, 11). Zmartwychwstanie umarłych oznacza nie tylko osiągnięcie pełni życia przez jednostkę, ale i społeczność ludzką.

Ostateczną podstawą naszego zmartwychwstania jest rezurekcja Jezusa. Zmartwychwstanie umarłych, czyli przejście z życia ziemskiego do nadprzyrodzonego, zostało pięknie i konkretnie wyrażone też w śmierci Jana Pawła II jako przejście do domu Ojca. Bliska jego beatyfikacja, a i (zapewne) kanonizacja, co zapowiedział Benedykt XVI, zda się potwierdzać tezę, że zmarli święci żyją już w Bogu.

Sumując powyższe rozważania trzeba stwierdzić, że tylko Jezus Chrystus jest jedynym Pośrednikiem i Zbawicielem człowieka. Jedynie On, jako uniwersalny Zbawiciel ludzkości, rzeczywiście zmartwychwstał. Nikt z tzw. pośredników zbawienia lansowanych przez przedstawicieli pluralistycznej teologii religii tego nie osiągnął. Równocześnie trzeba stwierdzić, że zmartwychwstanie Jezusa daje uniwersalne podstawy dla wiary w życie przyszłe, zwycięstwo Prawdy, Miłości, Dobra, wszystkim ludziom, którzy żyją według wymogów prawego sumienia. Zmartwychwstanie Jezusa jest także wypełnieniem zakodowanego w ludzkiej naturze pragnienia życia wiecznego.

5. ANTROPOLOGIA PASCHALNA (HOMO PASCHALIS)

Antropologia paschalna jest czymś nowym w literaturze przedmiotu. Jednakże jest ona zakorzeniona w chrześcijaństwie i wypływa z centralnych prawd naszej wiary, czyli z prawd paschalnych. Przyczynia się ona także do naświetlenia najbardziej kluczowych kwestii związanych z egzystencją ludzką, a przede wszystkim z ostatecznym sensem aktywności człowieka, a więc i całej ludzkości.

Antropologia paschalna ukazuje, w jaki sposób misterium Paschy Chrystusa przenika całość życia i działań człowieka, nawet tych zwykłych i codziennych, bo i one przyczyniają do realizacji siebie, czyli dążenia do finalnego spełnienia. Ukazuje zarazem głęboką więź, jaka istnieje między wydarzeniami paschalnymi i całym doczesnym istnieniem człowieka, łącznie z finalnym spełnieniem w rzeczywistości Transcendentnej, czyli w Bogu, na podobień­stwo Jezusa, dzięki któremu możemy wejść do chwały Ojca. Antropologia paschalna mówi także o tajemnicy jako trwałym wymiarze ludzkiego życia na wzór misterium Jezusa Chrystusa.

Paschę można rozumieć w znaczeniu szerszym i węższym. To ostatnie wyraża przejście Jezusa ze śmierci do nowego życia. Jeśli Paschę rozumiemy w ujęciu starotestamentalnym (czyli w znaczeniu szerszym) jako wyjście narodu izraelskiego z niewoli egipskiej, przejście przez pustynię i dojście do Ziemi Obiecanej, do wolności, to i Paschę Jezusa, czyli przejście z historycznego bytowania do domu Ojca, można rozumieć też szerzej. W takim ujęciu nie ogranicza się ona do wydarzeń ostatniego tygodnia Jego życia (choć są one absolutnie kluczowe i podstawowe), czyli męki, śmierci i zmartwychwstania. Rozpoczyna się ona już od Wcielenia, jest istotnym wymiarem Jego życia i działalności, która zmierza ku finalizacji w ostatnich dniach ziemskiej egzysten­cji Jezusa, a jako punktu dojścia do zmartwychwstania w „Ojczyźnie Obiecanej”, czyli Niebiańskiej Rzeczywistości; obrazowo za św. Janem mówiąc – do bycia w domu Ojca.

Upraszczając nieco sprawę można powiedzieć, że Jezusowi przysługuje w jakimś stopniu nazwa Homo viator (Człowiek wędrowiec, wychodzący z określonego miejsca i czasu, będący w drodze do wyznaczonego celu, a cel ten stanowi sens podjęcia trudu wędrówki i przejścia owej drogi). Jezus to Pielgrzym, zmierzający do największego sanktuarium Miłości w samym Bogu, do którego doszedł przez śmierć i zmartwychwstanie[11]. Widać tu, że Paschę Jezusa można ujmować w znaczeniu szerszym i węższym. Jezus Chrystus jako Syn Boży w ludzkiej postaci dzielił niemal całkowicie los każdego człowieka. Na tej podstawie można już stwierdzić, że rzutuje to na paschalny wymiar każdego człowieka przychodzącego na ten świat.

List do Hebrajczyków określa człowieka jako przechodnia, gościa i pielgrzyma na tej ziemi, który szuka „lepszej Ojczyzny”, spełnienia i ostatecznej tożsamości. Ziemska egzystencja ludzka jest stanem przechodzenia, czyli paschalnym, podobnie jak egzystencja Chrystusowa; ta ludzka uzyskuje to miano dzięki Chrystusowej. Nie chodzi tu tylko o zwykłe podobieństwo, ale o partycypację Syna Bożego w życiu ludzkim i człowieka w Chrystusie.

A) EGZYSTENCJALNA ANALOGIA PASCHALNEGO ŻYCIA JEZUSA I OSOBY LUDZKIEJ

Już z powyższych rozważań wynika, że antropologia paschalna podkreśla związek Chrystusa z człowiekiem i człowieka z Chrystusem. Nie można bowiem poznać i zrozumieć człowieka bez Chrystusa, co eksponował Sobór Watykański II i Jan Paweł II. Zwracał na to uwagę już D. Bonhoeffer, który pisał: „Odkąd Bóg stał się człowiekiem, wszelkie rozważania na temat człowieka – z pominięciem Chrystusa – były bezpłodną abstrakcją. Antytezą człowieka przyjętego w postaci Chrystusa jest ten człowiek, który sam sobie jest stwórcą, sędzią i odnowicielem, który żyje obok swojego rzeczywistego człowieczeństwa – i dlatego sam siebie prędzej czy później zgubi. Odchodząc bowiem od Chrystusa, odchodzi się od swojej istoty”[12]. Antropologia budowana więc w oderwaniu od Chrystusa – Prawdziwego Człowieka – bez odniesienia do Jego paschalnego życia, prowadzi donikąd. W łączności z Nim natomiast uzyskuje paschalny wymiar.

Aby ten wymiar określić należy skoncentrować się na „paschalnym” aspekcie istnienia ludzkiego, jakby „odbijającym” paschalne życie Jezusa, a zarazem i życie Jezusa, rzutujące na los w istocie każdego człowieka. Już w tym ujawnia się jakieś paschalne współprzenikanie, jakby współuczestnictwo człowieka w paschalności.

Oto Maryja z obawą przyjęła zwiastowanie anioła Gabriela, że zostanie Matką Syna Bożego. Zawierzywszy temu wyrzekła fiat, niech się stanie. Oblubieniec Maryi, św. Józef, zanim uwierzył, że chodzi o Dziecię Boże, które zbawi lud od grzechów, chciał swoją Oblubienicę oddalić, by jej nie zniesławiać. Ówcześni ludzie mający władzę obawiali się przyjścia kogoś, kto mógłby ich pozbawić tego, co mają. Herod chciał stracić nowonarodzone Dziecię. Na skutek tego Święta Rodzina musiała emigrować do Egiptu, podczas gdy w Betlejem dokonała się rzeź niewiniątek.

Już te najwcześniejsze wydarzenia z życia Jezusa są obrazem początku Jego Paschy i paschy innych ludzi. Zdarza się przecież, że kobiety boją się macierzyństwa, jakby nie wierzyły, że owoc ich łona będzie dzieckiem Bożym. Gdy kobieta w to uwierzy, wówczas spełnione macierzyństwo sprawia jej radość, będąc odwzorowaniem sytuacji pierwszej Ewy i drugiej – Maryi, gdyż staje się to także za sprawą Najwyższego. Podobnie się rzecz ma ze sprawą ojcostwa. Wielu mężczyzn nie chce być ojcami, niektórzy chcą się wyprzeć zarówno ojcostwa fizycznego, jak i duchowego. I dziś istnieją Herodowie, którzy są zwolennikami rzezi niewiniątek, tych jeszcze nienarodzonych i już narodzonych, np. z licznymi wadami (to jest początek kenozy prowadzącej do paschy finalnej).

Z narodzinami własnych dzieci nie godzą się egoiści. Egoizm jest całkowicie sprzeczny z postawą proegzystencjalną, wyklucza też możliwość zaufania Bogu. Maryja i Józef w trudnych sytuacjach zaufali Bogu, co było początkiem paschalnej drogi Jezusa. Istnieje więc pewna analogia między początkiem drogi paschalnej Jezusa i każdego człowieka – i to od momentu jego poczęcia.

W życiu i działalności Jezusa objawiały się liczne momenty przyszłej chwały, jaką miał osiągnąć, ale były to tylko jej prześwity. Na skutek Jego niezwykłego nauczania i działalności, tłumy Go wielbiły, szły za Nim, chciały nawet, aby był ich królem. Lecz promienie tej chwały nie były trwałe. To jakby tyko prześwit chwały, która się dopiero objawi. Na tej drodze paschalnej odnajdujemy analogiczne momenty także w życiu ludzi. Niemal każdy człowiek przeżywa w swoim życiu chwile chwały: gdy dziecko wielbią rodzice, gdy osiąga sukcesy, gdy ma swoich wielbicieli, adoratorów i fanów. Każdy człowiek ma swoje „pięć minut” w historii: powodzenie, uznanie, uwielbienie, ale zwykle nie są to sukcesy trwałe, często chwilowe (choć trwają relatywnie długo). Uroda, sława, przewodzenie, kult – przemijają, a główni „bohaterowie” tego świata przechodzą na margines, a nawet na śmietnik historii. Chwała doczesna, jeśli jest budowana na Bożych wartościach, przetrwa i jest przebłyskiem przyszłej, która się objawi w czasach eschatycznych. Chwała czysto ludzka, bez zakorzenienia w transcendencji przemija.

Ludzkie uwielbianie Jezusa przez liczne rzesze nie sięgało Jego głębi, całego dzieła paschalnego. Budowane było na doraźnych korzyściach płynących z działalności Jezusa. Chwała Jezusa, jeśli byłaby budowana tylko i wyłącznie na ocenach czysto ludzkich, byłaby próżna i zmienna. Prawdopodobnie ci sami, którzy chcieli Go obwołać królem, wznosili później okrzyki przeciw Niemu i chcieli Go ukrzyżować.

Jezus do prawdziwego uwielbienia, finału Paschy, szedł drogą kenozy, uniżenia się. On, wielbiony przez tłumy, przeszedł gehennę w ostatnich dniach życia. Został przez ludzi odrzucony, zdradzony, opluty, wyśmiany, katowany, doprowadzony do haniebnej śmierci krzyżowej. Biorąc pod uwagę tylko naturalistyczne patrzenie na to, czy nie można się było całkowicie załamać?

Analogicznie do tej drogi Jezusa, można znaleźć wiele odpowiedników w życiu ludzkim. Wiele osób doświadcza pogardy, zdrady ze strony innych. Wiele osób jest katowanych fizycznie, psychicznie i duchowo. Niekiedy niewinni ponoszą kary za winnych. Przekupstwo, korupcja, manipulowanie tłumami – czyż nie jest jakimś odzwierciedleniem czasów Jezusa i udziałem w Jego kenozie ludzi prawych, biednych, wzgardzonych?

Jednak tak, jak „kłopoty” z narodzeniem Jezusa – jako Jego punkt wyjścia życia paschalnego – tak i przebłyski chwały doczesnej oraz doświadczenia męki, osamotnienia i śmierci nie stanowią punktu dojścia Jego Paschy, lecz są warunkami dojścia do jej finału, czyli zmartwychwstania. Podobnie dotyczy to i drogi paschalnej każdego człowieka. Kenoza człowieka, której w różnym stopniu doświadcza każdy na wiele sposobów, nie jest też kresem jego egzystencji. Przez blaski chwały i kenozy prześwituje radość osiągnięcia Prawdy, Dobra, Piękna, Miłości, Wiecznego Życia.

Paschalny wymiar życia staje się jeszcze bardziej wyraźny w cierpieniu. Jego uczestnikiem jest każdy człowiek. Chodzi o cierpienie fizyczne, choroby i ból z nimi związany, oraz duchowe, które wcale nie są lżejsze od cielesnych. Różnych cierpień doświadczał także Jezus. Cierpienie samo w sobie jest bezsensowne, wyniszczające każde istnienie ludzkie i prowadzi często do śmierci biologicznej oraz duchowej (ten ostatni rodzaj śmierci nie dotyczy Jezusa, chociaż na krzyżu wypowiedział słowa: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił”, bo w swym cierpieniu i śmierci widział spełnienie swego Boskiego posłannictwa, o czym świadczą słowa: „Wykonało się”). Św. Paweł włącza swoje cierpienie do cierpień Jezusa, gdyż miały one wymiar zbawczy. Konsekwentnie trzeba wnioskować, że każde ludzkie cierpienie połączone z Chrystusowym posiada taki wymiar. Wyraźnie na to wskazuje list apostolski Jana Pawła II Salvifici doloris[13].

Dekret o działalności misyjnej Kościoła II Soboru Watykańskiego również wskazuje, choćby pośrednio, na paschalny wymiar człowieka i ludzkości. Czytamy w nim między innymi: „Wszyscy potrzebują Chrystusa jako przykładu, nauczyciela, oswobodziciela, zbawiciela, ożywiciela”; On jest „źródłem oraz wzorem tej odnowionej ludzkości, do której wszyscy dążą”. Gaudium et spes wskazując na centralną rolę Chrystusa w historii zbawienia (podobnie jak to czyni Dei Verbum i Lumen gentium i inne dokumenty soborowe) naucza, że: „Ktokolwiek idzie za Chrystusem, Człowiekiem doskonałym, sam też pełniej staje się czło­wiekiem”, czyli paschalnym. Miarą zatem stawania się człowiekiem jest zbliżanie się do Chrystusa, jakby utożsamianie się z Nim. Jan Paweł II w Redemptor hominis stwierdza, że dopiero w tajemnicy odkupienia człowiek odnajduję „swoją właściwą wielkość, godność i wartość swego człowieczeństwa”. Może dopiero w Nim „zrozumieć siebie do końca” (nr 10).

Tę myśl szerzej rozwija Jan Paweł II w homilii wygłoszonej w Warszawie na placu Zwycięstwa (2 VI 1979), w której Chrystusa nazwał kluczem do rozumienia tej wielkiej i podstawowej rzeczywistości, jaką jest człowiek: „Człowieka bowiem nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie. Nie może tego wszystkiego zrozumieć bez Chrystusa. I dlatego Chrystusa nie można wyłączać z dziejów człowieka w jakimkolwiek miejscu ziemi”[14].

Na podstawie powyższych stwierdzeń można już mówić o paschalnym wymiarze osoby ludzkiej. Wymiar ten jeszcze w większym stopniu ujawnia się, gdy rozważamy sens śmierci człowieka w perspektywie śmierci Jezusa.

W ziemskiej egzystencji człowieka najbardziej upodabnia do Chrystusa śmierć. Człowiek doświadcza w niej najbardziej tragicznego momentu swojej egzystencji, jej doczesnego kresu, końca. Często towarzyszą jej ból, cierpienie, a zwłaszcza niepewność, co do przyszłego losu, rozstanie z najbliższymi. Chrześcijanom towarzyszy jednak wiara w Chrystusowe zwycięstwo nad śmiercią i życie w innym świecie wraz z Chrystusem zmartwychwstałym. Teologia katolicka określa ją w kategoriach paschalnych jako przejście do innej rzeczywistości, do domu Ojca, w którym jest mieszkań wiele. To przekonanie i wiara wyrasta z nauki Jezusa Chrystusa i Jego doświadczenia śmierci oraz triumfu nad nią w zmartwychwstaniu. Ujawnia się to z wielką wyrazistością, gdy na naszych oczach konał i zmarł Jan Paweł II. Tej śmierci nie zdominowało zwątpienie, rozpacz, ale właśnie niemal powszechna wiara w jego przejście (pascha) do domu Ojca. W świetle zmartwychwstania Jezusa śmierć została zrelatywizowana i usensowniona, a paschalne życie wędrowca osiąga cel swego pielgrzymowania w życiu dalszym – już nie podległym prawom ziemskiej paschalności.

B) REDEMPCYJNO-SOTERIOLOGICZNY CHARAKTER PASCHY JEZUSA I JEJ ANTROPOLOGICZNE SKUTKI

Śmierć człowieka nie była w planach Bożych. Dlatego uznając słabość człowieka i jego grzeszność oraz brak dostatecznego poznania, Bóg postanowił go odkupić i dać mu możliwość zbawienia. Zesłał więc swojego Syna, aby człowieka zbawił, uwolnił od grzechu i śmierci.

Odkupienie człowieka grzesznego przez Jezusa Chrystusa nie oznacza przywrócenia mu statusu rajskiego, ale ubogacenie go darami redempcyjnymi. Człowiek odkupiony to coś znacznie więcej niż stworzony, co tak mocno podkreślał Jan Paweł II w licznych swoich wystąpieniach. Jest to nowy paschalny wymiar osoby ludzkiej.

Jan Paweł II w Redemptor hominis eksponuje godność człowieka odkupionego przez Chrystusa. Zwracając zaś uwagę na braki wielu antropologii filozoficznych i przyrodniczych pisze: „Na tym trudnym i odpowiedzialnym etapie dziejów Kościoła i ludzkości widzimy szczególną potrzebę zwrócenia się do Chrystusa, który jest Panem swojego Kościoła i Panem dziejów człowieka poprzez Tajemnicę Odkupienia” (nr 22).

Odkupieńcza śmierć Jezusa nie była celem Jego życia. Było nim Zmartwychwstanie, które jest pełnią zbawienia. Takim też jest i powołanie każdego człowieka (czy finalnie je osiągnie to jest już inna sprawa).

Misterium paschalne Jezusa wyznacza niejako sposób egzystencji człowieka w Chrystusie, a przede wszystkim wskazuje na wspólnotę jego losu w życiu i śmierci razem z Nim, a konsekwentnie i w zmartwychwstaniu, jak mówi Pawłowy List do Rzymian: „Przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie – jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca. Jeżeli bowiem przez śmierć, podobną do Jego śmierci, zostaliśmy z Nim złączeni w jedno, to tak samo będziemy z Nim złączeni w jedno przez podobne zmartwychwstanie. To wiedzcie, że dla zniszczenia grzesznego ciała dawny nasz człowiek został razem z Nim ukrzyżowany po to, byśmy już więcej nie byli w niewoli grzechu. Kto bowiem umarł, stał się wolny od grzechu. Otóż, jeżeli umarliśmy razem z Chrystusem, wierzymy, że z Nim również żyć będziemy, wie­dząc, że Chrystus powstawszy z martwych już więcej nie umiera, śmierć nad Nim nie ma już władzy. Bo to, że umarł, umarł dla grzechu tylko raz, a że żyje, żyje dla Boga. Tak i wy rozumiejcie, że umarliście dla grzechu, żyjecie zaś dla Boga w Chrystusie Jezusie” (6 , 4–11). Ten tekst wyraża istotę paschalności Jezusa i człowieka.

Zbawcze działanie Chrystusa dokonuje się w każdym miejscu i czasie bytowania człowieka. Każda osoba ludzka jest przestrzenią i miejscem spotkania z tajemnicą paschalną Chrystusa. On jako Ukrzyżowany i Uwielbiony w misteryjny sposób dosięga człowieka w konkretnych sytuacjach życiowych. Łaska zbawienia – jak stwierdza W. Hryniewicz – jest łaską paschalną, działaniem powszechnej obecności Chrystusa i Ducha Świętego[15].

 



[1] Por. Cz. Bartnik, Kościół Jezusa Chrystusa; S. Nagy, Chrystus w Kościele. Zarys eklezjologii fundamentalnej.


[2] Por. Jan Paweł II, Zmartwychwstanie szczyt objawienia. W: Katechezy Ojca Świętego Jana Pawła II. Jezus Chrystus, s. 350–353.


[3] W niniejszych rozważaniach w dużym stopniu będę korzystał z tej encykliki, ponieważ jest to nowa synteza pneumatologii.


[4] Por. J. Nagórny, Duch Święty w sumieniu chrześcijańskim, W: Jan Paweł II. Dominum et Vivificantem. Tekst i komentarze, s. 193–213; Cz. S. Bartnik, Duch Święty a hamartologia. W: tamże, s. 161–171; J. Kudasie­wicz, Duch Święty a grzech świata (J 16, 7–11). W: tamże, s. 173–182.


[5] Do często eksponowanej w encyklice myśli, że Duch Święty jest sprawcą jedności Kościoła gromadzącym ludzi w jedno, nawiązują niemal wszyscy autorzy ją komentujący, co widać choćby w lubelskiej pracy tu cytowanej. Podstawę do zrozumienia głębi tej myśli może stanowić praca pod red. W. Hryniewicza, J. S. Gajka i S. J. Kozy, Ku chrześcijaństwu jutra. Wprowadzenie do ekumenizmu.


[6] Idea ta wynika z mandatu Chrystusa „Idźcie na cały świat”. Zawsze była obecna w myśli chrześcijańskiej. W sposób definitywny wyeksplikował ją Sobór Watykański II, zwłaszcza w Gaudium et spes. Jan Paweł II rozwija myśl soborową niemal we wszystkich swoich wystąpieniach, zwłaszcza gdy chodzi o relację Kościoła ze światem. Dzieje się to niewątpliwie pod wpływem Ducha Świętego, co podkreśla sam Jan Paweł II.


[7] Por. J. Ratzinger, Kontekst i znaczenie dokumentu „Dominus Iesus”. W: Wokół deklaracji „Dominus Iesus”, s. 201–205.


[8] Słyszałem opinię, że Duch Święty działa i w sektach. Czy Ten, który ma jednoczyć ludzkość i prowadzić do jedności przyczyniałby się do rozbicia chrześcijaństwa i odchodzenie od Chrystusa? A sekty są tego przejawem. Czy takie poglądy wynikają z nauki o Duchu Swiętym? Czy nie jest to tzw. radosna twórczość parateologów i członków różnych sekt?


[9] Szerzej rozwój tej myśli przedstawia ]. Ratzinger: Eschatologia, s. 183–213.


[10] Zob. J. Ratzinger, Eschatologia, s. 183–195.


[11] Por. P. Teilhard de Chardin, Środowisko Boże. Człowiek; G. Marcel, Homo viator.


[12] Wybór pism, s. 167–168.


[13] List apostolski Salvifici doloris Ojca Świętego Jana Pawła II o chrześcijańskim sensie ludzkiego cierpienia.


[14] Jan Paweł II, Homilie i przemówienia. Polska 1979. „Znak”, 1979, nr 301–302, s. 645.


[15] Pascha Chrystusa w dziejach człowieka i wszechświata. T. 3, s. 60.

Pomiędzy Ojcem i Synem, czyli współcierpiąca miłość ofiary

Częścią Paschy Chrystusa jest Jego ofiara. Kilkanaście lat temu na łamach „Tygodnika Powszechnego” odbyła się dyskusja na temat adekwatności kategorii „ofiary Chrystusa”.

„Jeżeli samo pojęcie ofiary zawiera element przemocy, czy nadal wolno bezkrytycznie posługiwać się kategorią krwawej ofiary Chrystusa, która jedna ziemię z niebem?” – pytał W. Hryniewicz („TP” 2/2001). „Chrześcijaństwu, bardziej niż cokolwiek, potrzebna jest zmiana języka. Nie można już posługiwać się językiem ofiary…” – postulował stanowczo M.P. Markowski („TP” 3/2001). „Rezygnacja z pojęcia ofiary domagałaby się […] także reinterpretacji tych biblijnych i teologicznych pojęć: zadośćuczynienia, usprawiedliwienia, odkupienia…” – zauważył T. Gadacz („TP” 4/2001). Niewątpliwie żadnym pojęciem, a szczególnie pojęciem używanym w przepowiadaniu Ewangelii, nie należy posługiwać się bezkrytycznie, ale – z drugiej strony – nie należy również odrzucać jakichś kategorii tylko dlatego, że źle nam się kojarzą, albo że ktoś kiedyś nadał im niewłaściwe znaczenie.

 Zmaganie się ze słowem

To prawda, że jednym z podstawowych zadań teologii, czyli krytycznej refleksji nad przepowiadaniem, jest zmaganie się z tym, co powoduje degenerację słowa. W obliczu słabości słów, które łatwo ulegają nadużyciom, wielu postuluje uwspółcześnienie, odnowienie języka, zmianę jednych słów na inne. „Ofiara” należy do takich właśnie słów, które są podejrzewane albo wprost oskarżane o to, iż oznaczają coś, co jest nie do przyjęcia. Formułuje się wówczas nieco patetycznie brzmiące zdania w rodzaju: „zaklęty krąg ofiary nie jest otwartą przestrzenią daru”. Tego rodzaju semantyczne operacje nie wydają mi się najlepszym rozwiązaniem.

Zauważmy, że nawet słowo „Bóg” bywa podejrzewane i niekiedy proponuje się jego usunięcie. Radykalni interpretatorzy teologii sekularyzacji głosili przecież nie tylko „śmierć Boga”, ale również śmierć samego słowa „Bóg”. Patrząc na historię tego słowa oraz na ludzkie działania podejmowane w imię Boga, można by w odruchu zgorszenia zgodzić się z manifestem P. van Burena i innych. Czy da się sensownie używać pojęcia „Bóg”, skoro tak naprawdę nie wiadomo, co ono oznacza? Albo inaczej: skoro wypowiadane jest ono po to, aby wskazać na tak wiele różnych, czasem sprzecznych, rzeczywistości, to czy nie byłoby lepiej zastąpić je innym słowem albo w ogóle o nim zapomnieć? M. Buber przyznaje, że słowo „Bóg” zostało, tak jak żadne inne, skalane i poszargane: „Pokolenia rozdarły to słowo na strzępy przez rozłamy religijne. Ludzie zabijali dla niego i umierali za nie. Nosi ono ślady palców i krwi ich wszystkich” (Zaćmienie Boga, Warszawa 1994, 9-10). Pomimo to, a raczej właśnie dlatego Buber twierdzi, że nie wolno mu się tego słowa wyrzec.

Jestem przekonany, że nie wolno wyrzec się nam także słowa „ofiara”. Po pierwsze, wiara szukająca zrozumienia nie powinna ulegać łatwym modom, a po drugie – i to jest ważniejsze – Słowo Boże wymaga od nas, abyśmy pojęcie „ofiary” podejmowali wciąż na nowo. Przecież Bóg, który ostatecznie przemówił do nas w Chrystusie, już doprowadził i jeszcze prowadzi do spełnienia rzeczywistość ofiary. Reinterpretacja biblijnych i teologicznych pojęć jest zapewne pożyteczna, a nawet konieczna dla – prowadzonego przez Ducha do całej prawdy (por. J 16,13) – Kościoła, jednak warto zauważyć, iż niezastąpionym i niewyczerpanym źródłem reinterpretacji jest najpierw sama Biblia, która od początku do końca nie rezygnuje z pojęcia ofiary, ale je ocala, to znaczy znosi i zarazem podnosi umieszczając w odpowiednim kontekście. Raz słyszymy Jezusowe wezwanie: „Starajcie się zrozumieć, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary” (Mt 9,13). Innym razem dociera do nas słowo Pawła Apostoła: „Proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej” (Rz 12,1).

W Pięcioksięgu czytamy o tym, jak to Bóg wezwał Mojżesza i pouczył go, że Izraelici mają zabić baranka jako ofiarę Paschy, a krwią baranka pokropić drzwi ich domów (por. Wj 12). Słowo to było obietnicą wyzwolenia, które zrealizowało się na ich oczach, a jednocześnie zapowiedzią dalszej przyszłości, obietnicą pełnego wyzwolenia, które ma nadejść. Ofiara baranka otwierała – jako język Boga – krąg możliwości, który ostatecznie wcale nie okazał się przeklętym kręgiem zemsty, odpłaty i nienawiści. Kiedy Apostołowie szukali racji dla haniebnej, krzyżowej śmierci Jezusa, tym bardziej, że mógł On, gdyby chciał, tej śmierci uniknąć, nie mogli nie odwołać się do pism Starego Testamentu, w tym do ofiary paschalnej. „Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata” (J 1,29) – mówi Jan Chrzciciel w czwartej ewangelii. Ta Tradycja, dopatrująca się w Chrystusie prawdziwego Baranka paschalnego, sięga swymi korzeniami – jak zauważa X. Leon-Dufour – samych początków chrześcijaństwa, tj. okresu grubo sprzed lat 55-57, kiedy to św. Paweł pisał do Koryntian: „Chrystus został złożony w ofierze jako nasza Pascha” (1 Kor 5,7). Uczniowie Jezusa zrozumieli w świetle wielkanocnego poranka, że krzyżowa śmierć Pana zniosła starotestamentalne ofiary w tym sensie, że spełniła to wszystko, co one wyrażały i zapowiadały. Stąd swoista dialektyka Listu do Hebrajczyków, w którym czytamy: „Ofiar, darów, całopaleń i ofiar za grzech nie chciałeś […]. Następnie powiedział: Oto idę, abym spełniał wolę Twoją. Usuwa jedną ofiarę, aby ustanowić inną. Na mocy tej woli uświęceni jesteśmy przez ofiarę ciała Jezusa Chrystusa raz na zawsze” (10,8-10). W powyższej perspektywie trudno zgodzić się z W. Hryniewiczem, który napisał: „Jezus stał się «ofiarą» (w sensie łacińskiego słowa «victima»!) ludzkich zamysłów i konfliktów. […] Chrześcijanie uczynili z Niego z czasem «Baranka ofiarnego», zbawczą ofiarę przebłagalną wobec Ojca (w sensie łacińskiego «sacrificium»)” („TP” 2/2001). Chrześcijanie nie uczynili z Jezusa Baranka, ale odkryli sens, jaki On sam nadał swojej śmierci.

Cur Deus Homo?

Istnienie złych koncepcji ofiary nie jest powodem wystarczającym do odpowiedzialnego twierdzenia, że „chrześcijańska teologia ofiary i cierpienia jest szkodliwą interpretacją nauk Jezusa” („TP” 3/2001). Ponadto porzucenie słowa „ofiara” na rzecz słowa „dar” niewiele zmienia, gdyż zawsze można z oburzeniem zapytać: A cóż to za Bóg, który chce takiego – przecież krwawego – daru!? Skandal Krzyża pozostaje bowiem „zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan” (1 Kor 1,23), nawet wówczas, gdy w opozycji do języka ofiary rozwijać będziemy retorykę daru. Język daru też jest bowiem niejednoznaczny i narażony na niebezpieczeństwo zafałszowania, o czym świadczy List do Hebrajczyków: Ofiary ani daru nie chciałeś, aleś mi utworzył ciało…” (10,5). Nie jest więc żadnym raz na zawsze zadowalającym rozwiązaniem rozróżnienie i przeciwstawienie języka ofiary i języka daru albo ofiary-krwi i ofiary-daru.

Winą za złą koncepcję ofiary obarcza się niekiedy Anzelma z Canterbury (zm. 1109), który szukał odpowiedzi na pytanie: Dlaczego Bóg stał się człowiekiem i umarł na krzyżu? Św. Anzelm starał się wywieść kształt misji Jezusa z koniecznych racji. Wskazuje on na to, że człowiek grzesząc obraża Boga. Nie chodzi tu oczywiście o bycie obrażonym w sensie uczuciowego zagniewania, które domaga się szczególnych przeprosin, ale o naruszenie obiektywnego porządku, ustanowionego przez Stwórcę. Tak rozumiana obraza jest nieskończona, gdyż dotyczy nieskończonego Boga. Człowiek – jako istota skończona – nie może sam z siebie zadośćuczynić tej obrazie, czyli przywrócić naruszony porządek. Innymi słowy, osoba ludzka może odrzucić swego Stwórcę i Pana, ale nie jest w stanie odkupić siebie samej, czyli przywrócić ożywczej relacji z Bogiem. Z tej bezsilności może wybawić ludzi tylko ten, kto jest nieskończony, a jednocześnie jest człowiekiem. Kimś takim okazał się Jezus Chrystus, Bóg, który stał się człowiekiem. Umiera na krzyżu, biorąc na siebie ostateczne konsekwencje grzechu, oddaje Ojcu chwałę i w ten sposób czyni zadość nieskończonej obrazie oraz przywraca naruszony porządek, czyli relację człowieka do swego Stwórcy.

Anzelmiańską teorię zadośćuczynienia podejmowano na różne sposoby na zachodzie chrześcijaństwa. Niestety, nie brakowało ujęć skrajnych i zwulgaryzowanych, prowadzących do budzącego grozę obrazu Boga. Teologia mściwej, domagającej się krwawych ofiar, Bożej sprawiedliwości rozwijała się przede wszystkim od XVI wieku. Odwoływano się głównie do dwóch tekstów: Ga 3,13 i 1 Kor 5,21, w których św. Paweł stwierdza, że Bóg uczynił Jezusa grzechem i przekleństwem. Później, szczególnie w wieku XIX powstają liczne zgromadzenia, które propagują duchowość wzywającą do aktów zadośćuczynienia i wynagrodzenia Sercu Bożemu, zranionemu przez niewdzięczność i zapomnienie. Kaznodzieje prześcigają się w szokowaniu słuchaczy. Jeden z nich, podczas słynnych konferencji wielkopostnych głoszonych w Paryżu w katedrze Notre-Dame, wołał: „Bóg widzi w Nim [Jezusie] żywy grzech […]. Jego święte ciało staje się, w zamian za nas, przedmiotem przeklętym […]. Wobec Niego sprawiedliwość Boża zapomina o wulgarnym stadzie ludzi i widzi tylko to dziwne i monstrualne zjawisko, na którym sobie czyni zadość. Oszczędź Go, oszczędź Go, Panie, to przecież, Twój Syn. – Nie, nie, to jest grzech. Trzeba, by był ukarany” (cyt. za B. Sesboüé, Jésus-Christ l’unique Médiateur, Paris 1988, 74-75).

Powyższa teologia odkupienia, oparta na swoistej koncepcji sprawiedliwości Bożej, która musi poprzedzać Jego miłosierdzie, jest w gruncie rzeczy obca chrześcijańskiemu, czyli nowotestamentalnemu rozumieniu ofiary. Nie o to też chodziło św. Anzelmowi. To prawda, że jego teoria zadośćuczynienia jest zbyt jurydyczna i jednostronna, ale – z drugiej strony – w pewnym stopniu tłumaczy, dlaczego dzieło odkupienia człowieka nie było zwyczajną amnestią, zarządzoną przez Boga skinięciem ręki, lecz dokonało się na Krzyżu. Anzelmowi zależy na podkreśleniu znaczenia ludzkiej wolności w spotkaniu z Bogiem. To właśnie z racji poszanowania wolności człowieka Bóg nie chce odpuszczać winy jedynie jakimś zewnętrznym wobec ludzi dekretem. Nie chce traktować człowieka tak, jak gdyby ten nie był tak naprawdę odpowiedzialny za swoje czyny. Miłość Boga traktuje poważnie ludzkie wybory oraz wynikające z nich konsekwencje. To, co zostało przez człowieka zniszczone, winno być przez niego naprawione. W Jezusie ludzkość ponosi odpowiedzialność za swój grzech. Celem tego nie jest jednak nakłonienie zagniewanego Boga do pojednania, ale włączenie ludzkiej wolności w Boży dar nowej sprawiedliwości. Człowieczeństwo Chrystusa nie jest biernym narzędziem w rękach Boga, ale aktywnym podmiotem pojednania ludzi z Bogiem.

Anzelm z Canterbury pokazuje, że – jak to zauważa J. Ratzinger – „żyjemy nie tylko bezpośrednio dzięki Bogu, lecz także jedni dzięki drugim i ostatecznie dzięki temu jednemu, który żył dla nas wszystkich” (Wprowadzenie w chrześcijaństwo, Kraków 1994, 226). To bycie „dla” drugich opisywane jest jako dar, oddanie się, miłość, a także jako ofiara, wyrzeczenie, przyjęcie cierpienia. Na krzyżu miłość człowieka Jezusa do Boga przybiera formę ofiary ekspiacyjnej złożonej za grzechy ludzi: „Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu” (Mk 10,45). Połączenie dobrowolnej „służby” i „okupu” wskazuje na to, że ofiary ekspiacyjnej Jezusa nie należy rozumieć w sensie zapłaty, której domaga się srogi Ojciec, ale w perspektywie tego rodzaju jedności pomiędzy wszystkimi ludźmi, która sprawia, że czyn (ofiara) jednego człowieka może mieć znaczenie dla innych. Św. Paweł wskazuje na tę perspektywę, kiedy stwierdza: „Albowiem jak przez nieposłuszeństwo jednego człowieka wszyscy stali się grzesznikami, tak przez posłuszeństwo Jednego wszyscy staną się sprawiedliwymi” (Rz 5,19).

Cierpienie Boga Ojca

Wstępująca perspektywa śmierci Jezusa, który jako nowy Adam udziela Bogu dobrowolnej, pozytywnej odpowiedzi, byłaby niepełna bez wskazania na linię zstępującą: od Boga Ojca ku ludzkości. Innymi słowy, oddolne spojrzenie na ofiarę Krzyża wymaga, z drugiej strony, perspektywy doksologicznej, w której wszystko zaczyna w Bogu Ojcu i do Niego z powrotem prowadzi. To przecież Ojciec jest początkiem całego planu zbawienia. A jeśli konkretna historia jednania Boga z ludźmi nie dokonuje się bez cierpienia, wyrzeczenia i ofiary, to trzeba powiedzieć, że pierwszym, kto w sposób wolny przyjął cierpienie jest Bóg Ojciec. Niezrozumienie tego faktu znajdowało się niejednokrotnie u podstaw interpretowania krzyżowej ofiary Jezusa jako woli surowego, a nawet okrutnego Boga sprawiedliwości. Zauważmy, że sam Chrystus zaprasza nas, abyśmy dostrzegli w Jego cierpieniu na krzyżu tajemnicze cierpienie Ojca. „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca” (J 14,9) – to zapewnienie Jezusa byłoby mylące, gdyby Ukrzyżowany nie objawiał nam Boga, który cierpi. Jeśli Krzyż jest kulminacją objawienia, to trzeba w nim widzieć najdoskonalszy obraz miłości Ojca. A miłość ta jest miłością cierpiącą. Ojciec nie jest więc srogim i dalekim Sędzią domagającym się należytego zadośćuczynienia, ale jest Ojcem miłującym i współcierpiącym razem z Synem, którego posłał dla naszego zbawienia.

Ofiara krzyżowa ma konstytuujący ją wymiar zstępujący: miłość Ojca przychodzi na pomoc człowiekowi. Bóg uznaje jednak – jak to już zostało powiedziane – wymóg naprawienia przez człowieka tego, co on sam zniszczył. To naprawianie, które dokonało się w ludzkiej ofierze Jezusa, nie oznacza jednak, iż Bóg Ojciec przyjął postawę zagniewanego sędziego. Wręcz przeciwnie, to Ojciec jako pierwszy przyjął ciężar związany z tą ofiarą. Innymi słowy, każde ludzkie cierpienie Jezusa, jak i cierpienie wszystkich innych ludzi, zostało poprzedzone przez cierpienie Ojca. Ukrzyżowany nie jest ofiarą woli Ojca, gdyż to Ojciec jako pierwszy wszedł na drogę krzyżową. Bóg Ojciec przyjmuje odkupieńczą ofiarę Syna, ale najpierw sam cierpi dając nam swego Syna: „nie my umiłowaliśmy Boga, ale On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy” (1 J 4,10).

Te dwa aspekty, wstępujący i zstępujący, nie tylko nie są sprzeczne, ale nawzajem się warunkują. J. Galot stwierdza: „Chrystus w swojej ofierze jest darem Boga dla człowieka, a zarazem darem człowieka dla Boga: jak nie ma sprzeczności pomiędzy boską i ludzką maturą, tak samo nie ma opozycji pomiędzy zstępującym darem Boga dla człowieka i wstępującym darem ludzkości dla Boga” (Il mistero della sofferenza di Dio, Roma 1990, 174). Nie bójmy się zatem mówić o Chrystusowej ofierze złożonej Ojcu, gdyż jest ona objawieniem cierpiącego z miłości do nas Boga trójosobowego. Co więcej, bez ekspiacyjnej ofiary Jezusa, Ojciec nie mógłby okazać nam głębi swojej miłości.