Archiwa tagu: Maryja

Sieć bez oczek

Lake Erie Sunset with fish net.JPG, źródło: Wikimedia commons
Lake Erie Sunset with fish net.JPG, źródło: Wikimedia commons

Bóg jest pierwszy, od zawsze, zawsze, na zawsze. Żebrzemy o przebaczenie grzechów, a to Ojciec pojednał nas ze sobą przez swojego Syna; oczekujemy, żeby zamieszkał w nas, a to On, Chrystus eucharystyczny, przyjmuje nas do swojego Ciała; jeśli miłujemy Boga, to tylko w odpowiedzi na Jego miłość, dzięki Duchowi Świętemu.

Chcielibyśmy Go poznać, ale to On nas poznał pierwszy, a jeśli może być poznany, to jedynie dlatego, że już się był objawił. Objawienie przyjmujemy wiarą, która nie jest panowaniem nad Bogiem, ale poddaniem się Jemu. Pragniemy zrozumieć wiarę, ale okazuje się, że to nie my ją, lecz ona nas ogarnia – ta wiara raz dana świętym (Jud 3), czyli Kościołowi, który notabene również, jako Ciało Chrystusa, jest uprzedni względem wszystkich swoich członków.

W tym Kościele uprawiana teologia, powiada szacowne gremium zwane Międzynarodową Komisją Teologiczną, „chce nie tyle posiąść Boga, ile być przez Niego posiadaną” (Teologia dzisiaj). Dlatego nexus mysteriorum, sieć tajemnic wiary, musi być używana zgodnie z przeznaczeniem: według objawionej instrukcji nie my łapiemy Boga w tę sieć, owszem to właśnie On pierwej obejmuje nas siecią tego, co objawił.

Jeśli Bóg ma być wszystkim we wszystkich (por. 1 Kor 15,28), wszystko powinno zostać w tę sieć objawienia złowione. Dlatego Duch Święty prowadzący Kościół do całej prawdy stopniowo wypełnia prześwit oczek sieci. „Reguła wiary”, czyli podstawowe prawdy objawione i wyznawane w Symbolu wiary, to „węzły” sieci; stanowią one konstrukcję, na bazie której następuje „uszczelnianie” sieci, by objęła całą rzeczywistość.

Tak trzeba by patrzeć na dwa ostatnie dogmaty maryjne, których nie dałoby się wyprowadzić z samego li tylko Pisma Świętego, bez uwzględnienia sensus fidei. Z kolei uroczyste ogłoszenie „nowych” prawd wiary sprawia, że odtąd stają się one częścią tej całości, w zgodzie z którą należy pozostawać. W ten sposób powstaje sieć o gęstszych oczkach, albo – by nie denerwować zakompleksionych katolików unikających jak ognia piekielnego żachnięć protestantów wymachujących niebiblijną zasadą sola Scriptura – sieć o stałych oczkach wypełnia się złowioną treścią.

Fisherman mending net.jpg, źródło: Wikimedia commons
Fisherman mending net.jpg, źródło: Wikimedia commons

Przy czym, co ważne, należałoby jeszcze podkreślić uprzedniość całości nexus mysteriorum przed poszczególnymi prawdami wiary czy nawet ich sumą. Zgodnie z „chronologią odwróconą”: wydawałoby się, że pojęcie kolejnych prawd wiary doprowadzi do uchwycenia całości objawienia, a przecież to Bóg objawiający siebie, a wtórnie wszystko sub ratione dei, zarzuca sieć. Zmysł wiary pozwala uchwycić całość (czy lepiej: dać się jej pochwycić) i w zgodzie z nią pojmować poszczególne tajemnice (a raczej: dać się im obejmować).

Być może właśnie w utracie sensus fidei należałoby upatrywać niechrześcijańskiego rozumienia „hierarchii” prawd wiary. Jeśli Ojcowie Vaticanum II mówili w Dekrecie o ekumenizmie o różnym związku prawd wiary z fundamentami (różna „odległość” od węzłów sieci), to dla „ekumenicznych cmokierów” (© Cz.S. Bartnik), choć nie tylko dla nich, zasada ta staje się swego rodzaju „narzędziem selekcji” prawd ważniejszych od tych rzekomo mniej ważnych; narzędzie to jednak rozcina sieć, która w takim razie nie spełnia już swojego zadania.

Wciąż jest jednak szansa na nawrócenie. Zawsze pierwszy Bóg uprzedza przecież swoją łaską. „Dogmatyczne nawrócenie” będzie znakiem przyjęcia owego pierwszeństwa Boga zarzucającego sieć.

Sławomir Zatwardnicki

Deifikator – purgator

Ewangelia w pigułce humoru. Grupa ludzi wokół nierządnicy, w rękach narzędzia sprawiedliwości. A Miłosierny do nich: „Kto bez grzechu – rzuca pierwszy”. W regule kamieni wypadających z rąk pojawia się jednak wyjątek – i leci w kierunku cudzołożnicy. A Jezus niezmieszany: „Ile razy mam powtarzać, żeby się Mamusia nie mieszała?”. Czytaj dalej Deifikator – purgator

Pod prąd czasu, z prądem wieczności

Clock at St James' church, Wetherby (March 2010).jpg, źródło: Wikimedia commons
Clock at St James’ church, Wetherby (March 2010).jpg, źródło: Wikimedia commons

Chrystus wyzwala z wszelkiej niewoli, również z myślenia uwięzionego w czasie. Przy czym wszystko odbywa się zgodnie z Boską pedagogią, a zatem również z uwzględnieniem reguł czasu, nawet jeśli „nawrócenie czasu” skutkować będzie z kolei wywróceniem tych reguł na „Boską stronę”. Można by, prostując nieco drogi historii zbawienia, rozróżnić trzy etapy, których z kolei nie wolno rozdzielać.

Boże Objawienie dokonało po pierwsze uwolnienia z uwięzienia w rzekomo wiecznym czasie – ukazując cel całej rzeczywistości, która w czasie zmierza do wypełnienia odwiecznego Bożego planu. W ten sposób stworzone świat i czas okazały się pierwszą łaską niezbędną do zrealizowania „pełni łaski”, kiedy to Bóg stanie się „wszystkim we wszystkich” (1Kor 15,28). Czas jest drogą, po której pielgrzymujemy jako ludzie, a z nami cały świat, przestrzeń w której realizuje się łaska „dla naszego zbawienia”.

Drugi etap wiąże się z wejściem Boga na świat i w ludzką historię, które z kolei staje się wyjściem Wcielonego (wświatowionego, wczasowionego), otwarciem możliwości działania „pod prąd” czasu oraz z eschatycznym „prądem”. Gdyby nie to, co stało się „w pełni czasu”, Syn Boży nie mógłby „powrócić do przyszłości” oraz przywrócić przeszłości przyszłość; a tak Chrystus działa „przed i po Chrystusie”. Zjednoczenie czasu i wieczności w Osobie Wcielonego powoduje perychorezę ziemskiej historii i niebieskiego szabatu, która mimo że ujawni się w pełni dopiero w wieczności, to już teraz sprawia, że „historia ludzkości nie jest całkowicie doczesna, lecz związana ściśle z wiecznością” (Piotr Liszka).

Cleaning Big Ben.jpg, źródło: Wikimedia commons
Cleaning Big Ben.jpg, źródło: Wikimedia commons

Czy w takim razie Syn Boży stałby się człowiekiem również, gdyby Adamowie i ich potomstwo nie zgrzeszyli? Kto gdyba, ten babcię z wąsami myli z dziadkiem. Zastanawianie się, jak Bóg działałby, gdyby – jest postrzeganiem wieczności z wnętrza czasu; domalowywaniem lub goleniem Bogu wąsów. Nie było wariantu B, panaceum aplikowanego, gdy pomysł A spalił na panewce, od początku Bóg realizował plan B, bowiem, jak to wyznał, maksymalnie skupiając historię stworzenia i zbawienia w soczewce wieczności, św. Maksym Wyznawca: „zostaliśmy stworzeni w Baranku zabitym przed stworzeniem świata”.

W każdym razie właśnie w sposobie wyzwolenia z grzechu odkrywa się algorytm działania Odwiecznego w czasie, Boga w człowieku. „O, szczęśliwa wina, skoro ją zgładził tak wielki Odkupiciel” w tak Bosko-ludzki, odwieczno-historyczny sposób. Zbawienie w „pełni czasu” umożliwia Bogu zbawienie czasu i człowieka w czasie. Owocami Paschy karmią się owce, w tym najpiękniejsza z nich, Maryja. „Łaski pełna”, bo odkupiona ze względu na przyszłe zasługi Syna, może stać się Matką Zbawiciela przez swoje fiat, bez którego Zbawca nie dokonałby naszego i Jej odkupienia.

Stworzenie jest pierwszym aktem zbawienia, a zbawienie nowym stworzeniem. Adam znajduje swoje zbawienie w Nowym Adamie, z kolei na obraz Drugiego Adama i w Nim został stworzony pierwszy człowiek (por. Kol 1,15-17). Ze względu na przyszłe Nowe Przymierze, związek „jednego ciała” pomiędzy Chrystusem a Kościołem, Bóg może zawiązywać przymierze przeszłe, z narodem wybranym. Ponieważ Zbawca Oblubieniec złączy się ze swoją odkupioną Oblubienicą, Stwórca odbija obraz tej przyszłej tajemnicy już w stworzeniu męża i mężatki. Stworzone małżeństwo potrzebuje zbawienia, i zostaje podniesione do godności sakramentu „Nowego Przymierza, ponieważ oznacza jego łaskę i jej udziela” (KKK 1617).

Kto ma uszy nie z tego świata, niech słucha o sprawach przekraczających ten świat; kto ma oczy nie z tego czasu, niech widzi wieczność która była wkroczyła (czas zaprzeszły) w czas. Przy czym właśnie to wkroczenie zostanie dopełnione w „czasie zaprzyszłym”. Trzeci bowiem etap (czy jeszcze w czasie, czy już w wieczności?) polega na wejściu czasu i stworzenia do wieczności Stwórcy, czyli na exodusie ze starego czasu i pierwszego stworzenia. Ze względu na tę eschatyczną rzeczywistość, która z perspektywy czasu jest jeszcze przed nami, a z wnętrza wieczności działa w czasie, wiara już teraz może być jej poręką i dowodem (por. Hbr 11,1).

Bóg działa „pod prąd” czasu, bo „z prądem” wieczności. Stworzenie czasu to pewnego rodzaju „rozciągnięcie” wieczności, żeby odwieczna Boża decyzja usynowienia człowieka mogła się zrealizować za zgodą i we współpracy z tym, który powinien być tym najbardziej zainteresowany. A jeśli okazuje się zainteresowany mniej niż stworzenie, które „z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych” (Rz 8,19), wtedy ze względu na Boże miłosierdzie czas wydaje się niemiłosiernie dłużyć. Inaczej syn marnotrawny „nie mógłby zapewne znaleźć litosierdzia” (Michał Bałucki).

Sławomir Zatwardnicki

Szczere udawanie

Simone Martini 078.jpg, źródło: Wikimedia commons
Simone Martini 078.jpg, źródło: Wikimedia commons

Jak w tytule. Niezbędne, przynajmniej dla tych, którzy stracili już dziewiczo-pogańskie rozumienie wieczności jako ciągnącego się w nieskończoność czasu, ale jeszcze nie porzucili niechrześcijańskiego pojmowania wieczności jako „czasu przed czasem”. Być może potrzebne i tym, co przyjęli już byli błogosławioną i wyzwalającą prawdę o misteryjnym splataniu się wieczności i czasu. I o tym, że ślubny warkocz Oblubienicy został ufryzowany jeszcze „przed wiecznymi czasami” (2Tm 1,9) czy „przed założeniem świata” (Ef 1,4), jak nieporadnie, choć w Duchu Świętym, wyraził był autor natchniony plan matrymonialny Boskiego Oblubieńca powzięty względem ludzkości nie w czasie zaprzeszłym, lecz w wieczności (rym niezamierzony, ale „na miejscu”).

[Na marginesie, odrobinę „dialogowo-międzyreligijnie niepoprawnie”: czy jest coś piękniejszego od warkocza i od Boga-Fryzjera damskiego? Która religia ma wiecznie młodego Pana Młodego, i która może pościć po tym, jak odszedł on przygotować swojej – na razie pomarszczonej, ale dzięki miłosnemu liftingowi już młodniejącej – Oblubienicy niebiańskie „M-∞”?].

Simone Martini 079.jpg, źródło: Wikimedia commons
Simone Martini 079.jpg, źródło: Wikimedia commons

Szczerze powiedziawszy, nie mamy rozumowego pojęcia o wieczności, ale za to mamy przez wiarę przyjęte objawienie tej tajemniczej syntezy czasu i wieczności. Wiemy „już”, że zostaliśmy przewidziani przez Ojca „równocześnie” (nieortodoksyjnie plączę czas z wiecznością, ale nie sposób tego uniknąć, gdy pisze się z „wnętrza czasu”) z odwiecznym zrodzeniem Syna; ani na „moment” później. „Zrodzeni” z Ojca – co z tego, że inaczej niż Syn, jeśli ze względu na tę samą przyszłość? – jako wolni i zarazem „zbawialni”, a zatem koniecznie żyjący w czasie, który stanowi nic mniej niż łaskę realizowania wolności i przyjmowania zbawienia, gdyby została ona źle wykorzystana. A skoro tak, to „zachodzi ścisła odpowiedniość – cytuję jeden z dokumentów Międzynarodowej Komisji Teologicznej – między aktem, jakim Ojciec przekazuje Synowi Boskość, i aktem, którym Ojciec wydaje swojego Syna w opuszczeniu na krzyżu”.

Spoglądając „z góry” wieczności na łez padół, wolno więc powiedzieć, że wszystko jest już pewne. Nawet jeśli zaraz trzeba z poziomu ziemskiej depresji dodać, że w czasie nic jeszcze nie zostało przesądzone z tego, co w niebie „już” postanowione. Ot, kolejny paradoks (i rym), kamień potknięcia dla wielu. Puka Bóg do Jakuba, a ten nieboraczek zmuszony jest udawać zdziwienie; że niby jak to, taki Wielki Jakub do takiego malutkiego Kubusia się pochyla, i że kielich goryczy wychyla do dna, aż po krzyż? Że może nie godzi się, żeby Bóg był tak bardzo miłością, jakby był Bogiem. I że jak to, jest więc wariant „B”, gdy „A” nie wypalił? A przecież co Kubuś się nauczył, to Jakub umie: że żadnej „opcji B” nie było, nawet jeśli w czasie alternatywa „A” spaliła na panewce; wie z objawienia, że – raz jeszcze zacytuję maksymę Wyznawcy – już „samo stworzenie ma swój przedwieczny początek w Baranku zabitym przed stworzeniem świata”.

Simone Martini 080.jpg, źródło: Wikimedia commons
Simone Martini 080.jpg, źródło: Wikimedia commons

A jednak nie należy odrzucać tej niezbędnej „dozy sztuczności” w relacji człowieka z Bogiem. W ogóle warto byłoby przywrócić do łask słowo „konwenans”, a kindersztubę przejawiać także w życiu duchowym. Bycie sobą kończy się wyborem Pepsi, a poddanie się pewnej „pozorowanej grze” paradoksalnie przywraca człowiekowi naturalność. Człowiek niby to odgrywa przewidzianą w wieczności rolę, a w realu staje się sobą. Przy okazji stawiam więc, zgodnie z prawem felietonisty, niedowodliwą ale zarazem nieobalalną tezę, że trendy dzisiejszej pobożności zanadto bazują na naturalności kosztem sztuczności, skutkiem czego w modzie jest egzaltacja, a prostolinijność – nie jest trendy.

Praktycznie: należałoby zacząć od zaaranżowania spotkania z Bogiem. Wyuczone pozy będą jak najbardziej na miejscu, a wyszukane sposoby medytowania nad Pismem Świętym – pozwolą wiać Duchowi, kędy chce. Zero spontaniczności, by mogła realizować się Bosko-ludzka wolność. Ale przede wszystkim chodzi o szczerą nieszczerość serca; oczekiwanie na łaskę, jakby się nie tylko nie należała (co jest prawdą), ale i jakby Bóg nie czuł się „zmuszony” swoją miłością, by w sposób wolny ją darowywać. Nie spodziewanie się tego, co zapowiedziane; dziękczynienie, gdy obiecanka okazuje się nie być cacanką. Szczerze udawane zdziwienie, gdy odwieczna miłość iskrzy w czasie w wyszukanych aranżacjach darowanej łaski.

I koniecznie dużo niedomówień. Z obu stron, Boskiej i ludzkiej. Wszak i pogańscy małżonkowie planujący nocną konsumpcję wzajemnej miłości, potrafią nie wprost komunikować swoje zamiary, a nawet odgrywać romantyczną komedię pt. „Niby nic, a tak to się zaczyna”. Swego rodzaju gra wstępna, może najbardziej skuteczna. Podobnie Bóg i człowiek umawiający się na duchowe tête-à-tête – potrzebują wielu niedopowiedzeń, zanim wypowiedzą: „ad rem”.

Tak, szczere udawanie jest dla dusz początkujących nieodzowne. Im więcej autentyzmu w tej sztuczności, tym szybciej osiągnie się wyżyny świętości. A tam, być może, zaświta w końcu w uświęconej głowie, że jest możliwe – i odtąd już nieodzowne – szczere nieudawanie. Bo od szczerości wszystko się zaczęło – to dzięki świętym tajemnica Bożego planu odsłoniła się przed grzesznymi i zaprosiła do szczerego udawania. Potrzeba było Niepokalanego Kopciuszka, by pokalańcy pojęli, że Bóg spotyka się z człowiekiem, a czas zespala z wiecznością. Musiał ktoś żyć „całkiem w czasie”, by stać się „pełnym łaski” odwiecznej. Nie ma Boga bez człowieka, a Bogarodzicy bez Boga.

Przy czym, co ważne, również w stosunku do Niewiasty, Boski Książe zachował się kurtuazyjnie. Ten, który już w Niej mieszkał, przybył do Niej z poselstwem w osobowej „karecie anioła” (korzystam z ilustracji o. Piotra Kurkiewicza), a ten, przynajmniej na niektórych ikonach Zwiastowania, nie pojawił się bez kwiata w ręce, jak przystało na wizytę u kobiety. Póty ludzkie rekwizyty, póki człowiek żyje w czasie.

Sławomir Zatwardnicki

Mało cielesne Boże Ciało

474_images_aktualnosci_thumb_medium675_380.jpg, źródło: Parafia Matki Bożej Królowej Aniołów na Bemowie
474_images_aktualnosci_thumb_medium675_380.jpg, źródło: Parafia Matki Bożej Królowej Aniołów na Bemowie

O prawdziwości powiedzenia „O Maryi nigdy dość” przekonałem się w czasie pisania książki poświęconej Matce Bożej; jakiegokolwiek aspektu Jej tajemnicy dotknąć, można pisać bez końca. Maryja jest jak rzeka, u której kresu znajduje się ocean boskości stający się Jej wiecznym źródłem (w Boskich prawidłach wywróconych na właściwą stronę źródłem jest cel). Dzięki temu Maryja staje się Bogiem, choć nie przestaje być człowiekiem. Bo przecież jeśli Atanazy miał rację, że „Syn Boży stał się człowiekiem, aby uczynić nas Bogiem”, to symetryczność tej akcji-reakcji najdoskonalszy wyraz znajduje w Niej. Ale nie z powodu Jej przebóstwienia, lecz raczej ze względu na ową nieutracalną „ludzkość” Wniebowziętej, z której Wcielony wziął to, co ludzkie, ludzkie słowa nie nadążają w pochwałach (uwielbieniach, jak chciałby św. Alfons Maria de Liguori) Matki Bożej, które cisną się na usta i klawiaturę Jej czcicielom. Czytaj dalej Mało cielesne Boże Ciało

Halsowanie między łaską a wolnością

ORP Iskra przy zachodzie slonca 3.jpg, źródło: Wikimedia commons
ORP Iskra przy zachodzie slonca 3.jpg, źródło: Wikimedia commons

Nie tylko alkoholicy, ale i wszyscy „chorujący” na jakiekolwiek uzależnienie, ulegają tak zwanemu „myśleniu magicznemu” czy inaczej „myśleniu życzeniowemu”; albo, żeby było bardziej pobożnie, powiedzmy: wyrażają „pobożne życzenia”. Które oczywiście mają więcej wspólnego z szaleństwem niż z pobożnością – bo czyż nie jest „zaklętym kręgiem” powtarzać w kółko te same zachowania w niechrześcijańskiej nadziei (matce wiadomo kogo), że w końcu dadzą one inny rezultat niż do tej pory? Czytaj dalej Halsowanie między łaską a wolnością

Dziewicze poczęcie Syna Bożego

I. Narodzenie Syna Bożego z Dziewicy

Obowiązek przyjęcia prawd wiary?

Ktoś zapytał mnie kiedyś, czy musi się wierzyć w to, że Syn Boży urodził się z Dziewicy. Warto się zastanowić, czy w ogóle do prawd wiary wolno stosować słowo „musi się”? Problem ten dotyczy zresztą również zachowania przykazań.

Jest w takim podejściu do prawd wiary i zachowania przykazań coś obraźliwego dla Pana Boga. Przecież traktujemy Go w ten sposób, jakby był jakimś potężnym despotą, którego stać na przeprowadzenie swojej woli i który potrafi mocno ukarać tych, co nie chcą Go słuchać.

Bo przypatrzmy się takim na przykład zdaniom: „Musisz wierzyć w Trójcę Świętą, jeśli chcesz być zbawiony”, albo „Musisz uszanować cudzą żonę, bo inaczej czeka cię potępienie wieczne”. Owszem, są to zdania prawdziwe, a przecież bezduszne i zimne. Przeziera z nich przeświadczenie, że do spraw duchowych najskuteczniej można przekonać człowieka groźbą. Jakby nieważne było to, że prawda i dobro mają wartość same w sobie, a im większa prawda, tym większa jej wartość i moc bogacenia. Zdania te jakby sugerują, że o prawdzie i dobru decyduje arbitralna decyzja Pana Boga. I aż się tu prosi o zarzut, że Pan Bóg – mając w swym ręku decyzję o wiecznym losie człowieka – ograbia nas z wolności. A przecież Bóg jest Miłością, jakżeż więc tak można o Nim myśleć i mówić?

Owszem, miłość zna słowo „musisz”, ale jest ono pełne życia i ciepła, bo wcale nie ogranicza naszej wolności, a wręcz przeciwnie. Oczywiście, że musisz uszanować cudzą żonę, bo nie tylko twoje małżeństwo, lecz również małżeństwo twojego bliźniego otoczone jest świętością i duchową godnością, których nie wolno ci podeptać. Bo nakazuje ci to Bóg, który cię kocha i chce twojego dobra. Bo jeśli nie posłuchasz tego przykazania, skrzywdzisz ją, jej męża i dzieci, a na siebie sprowadzisz wewnętrzne rozbicie, które może się zakończyć twoją wieczną niezdolnością do szczęścia.

Oczywiście, że musisz wierzyć w Trójcę Świętą, bo tak wierzy nasza Matka Kościół – najlepsza, natchniona przez Ducha Świętego czytelniczka Ewangelii. Bo bez tej prawdy zupełnie się wypacza nowina o Chrystusie Odkupicielu i o naszym Bożym synostwie. Słowem, bez tej prawdy zagubilibyśmy samą istotę chrześcijaństwa.

Ojcem Jezusa jest sam Ojciec Przedwieczny

„Czy musi się wierzyć w to, że Syn Boży urodził się z Dziewicy?” Spróbujmy przede wszystkim zobaczyć, jak wiele Bożej treści zawiera w sobie ten dogmat wiary. Że zaś nie jest to prawda dla chrześcijaństwa drugorzędna, niech świadczy fakt, że umieszczono ją w wyznaniu wiary, a więc wśród najbardziej istotnych prawd wiary.

Cóż więc wyraża ta prawda, że Zbawiciel ludzi przyszedł na świat z dziewiczej Matki, bez udziału mężczyzny? Najlepiej przeczytać o tym wprost z Ewangelii. Otwórzmy pierwszy rozdział Ewangelii św. Łukasza, opis zwiastowania. We fragmencie tym bardzo uwypuklono fakt, że Pan Jezus nie miał ludzkiego ojca. I wyjaśniono duchowe znaczenie tego faktu: Dziecko Maryi „będzie Synem Najwyższego… to, co się narodzi, Święte, będzie Synem Bożym”.

Zatem sprawa jest jasna: Pan Jezus nie miał ludzkiego ojca, bo Jego ojcem jest Ojciec Przedwieczny. Narodził się z Dziewicy, bo nie był zwykłym człowiekiem. Jego istnienie nie zaczęło się – tak jak istnienie każdego z nas – w chwili poczęcia. On jest przedwiecznym Synem Bożym, który dla naszego zbawienia stał się człowiekiem.

Opis zwiastowania pokazuje inny jeszcze sens dziewiczego poczęcia naszego Zbawiciela. Zauważmy, że Ewangelista zestawia okoliczności przyjścia na ten świat Pana Jezusa z takimiż okolicznościami, dotyczącymi Jana Chrzciciela. Otóż Jan Chrzciciel urodził się z niepłodnych i starych rodziców, którzy utracili już nadzieję, że mogą mieć dziecko. W podobnych okolicznościach urodziło się wielu wielkich mężów Bożych Starego Testamentu. Izaak urodził się z niepłodnej Sary; Jakub, protoplasta Izraela – z niepłodnej Rebeki; sprawiedliwy Józef – z niepłodnej Racheli; z niepłodnych matek urodzili się Samson, pogromca Filistynów, i wielki sędzia Samuel.

W Starym Testamencie fakty te wyrażały sens duchowy. Mianowicie Pan Bóg przypominał w ten sposób swojemu ludowi, że wielcy przewodnicy narodu, wielcy obrońcy czy wielcy prorocy są Jego szczególnym darem dla narodu. Oni narodzili się z ludzi, ale w pierwszym rzędzie są darem Bożym.

Otóż spodobało się Bogu, aby w podobnych okolicznościach przyszedł na świat Jan Chrzciciel. Bo ten człowiek był naprawdę wielkim darem dla ludu Bożego, większym nawet niż tamci mężowie ze Starego Testamentu: „Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy nad Jana Chrzciciela” (Mt 11,11).

I okazuje się, że narodzenie Jana jest zaledwie tłem dla wyjaśnienia wspaniałości narodzin Pana Jezusa. Narodzenie z rodziców niepłodnych przekracza nadzieje natury, ale dokonuje się w sposób zgodny z naturą. Tymczasem Syn Boży narodził się z Dziewicy! Bóg raczył posłużyć się tym znakiem, aby pouczyć nas, że Jego Syn jest najszczególniejszym Jego Darem dla ludzi. „Z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło” – jak wyjaśnia inny fragment Ewangelii, w którym też szczególnie podkreślono dziewiczość poczęcia Pana Jezusa (Mt 1,20).

Dziewicze macierzyństwo Kościoła

Jeśli jest to tak ważna prawda wiary, to oczywiście musi mieć swoje bezpośrednie odniesienia do naszego życia. Otóż po pierwsze – i to jest najgłębsza, choć tak przekraczająca naszą wyobraźnię, konsekwencja tej prawdy – każdy z nas jest wezwany do tego, żeby narodzić się podobnie jak Chrystus. Każdy z nas jest powołany do synostwa Bożego, a z Boga można się urodzić tylko w sposób dziewiczy. „Wszystkim, którzy przyjęli Słowo, udzielił mocy, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego – którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili” (J 1,12n); „Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć Królestwa Bożego” (J 3,3).

Po raz pierwszy narodziliśmy się z naszych rodziców, w wymiarze naturalnym Bóg jest naszym Stwórcą. Poprzez naszych rodziców Bóg powołał nas do istnienia i nieustannie nas w istnieniu podtrzymuje. Ale On chce być dla nas więcej niż Stwórcą, chce być naszym Ojcem: chce, abyśmy byli podobni do Jego Syna Jednorodzonego, chce nas uczynić uczestnikami swojej Boskiej natury. Powtórne nasze narodziny to narodziny z Boga.

Do tych narodzin też potrzebna jest matka i, podobnie jak przy narodzeniu Chrystusa, jest to matka dziewicza. Matką, która nas rodzi dla Boga, jest Kościół: „Mężowie, miłujcie żony, jak i Chrystus umiłował Kościół i wydał zań samego siebie, (…) aby samemu stawić przed sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś takiego, lecz aby był święty i nieskalany” (Ef 5,25–27); „Górne Jeruzalem cieszy się wolnością i ono jest matką naszą” (Ga 4,26).

Dziewicze macierzyństwo Kościoła jest rodzeniem z Boga i dla Boga. Toteż nic dziwnego, że Kościół od samego początku bardzo troszczył się o to, żeby nie zabrakło zewnętrznego znaku jego dziewiczej płodności. Znakiem tym są chrześcijanie – mężczyźni i kobiety – którzy „stali się bezżenni dla Królestwa Niebieskiego” (Mt 19,12). „Tym, którzy nie wstąpili w związki małżeńskie, oraz tym, którzy owdowieli dobrze będzie, jeśli pozostaną jak i ja” – pisze Apostoł Paweł (1 Kor 7,8). Zaś Apostoł Jan: „Ci, co z kobietami siebie nie splamili, bo są dziewicami – ci Barankowi towarzyszą, dokądkolwiek idzie: ci spośród ludzi wykupieni jako pierwociny dla Boga i dla Baranka” (Ap 14,4).

Prawdziwe dziewictwo jest zawsze płodne

Dziewictwo niektórych członków Kościoła jest znakiem, że cały Kościół chce być bez reszty oddany Bogu. Toteż prawdziwe dziewictwo jest zawsze płodne. Tyle że jest to płodność wyższa, ponadnaturalna, duchowa, płodność z Boga. Dziewictwo bezpłodne to żadne dziewictwo, to zwyczajne starokawalerstwo (staropanieństwo). Dziewictwo bezpłodne nie ma w sobie żadnego podobieństwa do dziewictwa Matki Bożej.

W jakimś sensie wszyscy chrześcijanie są wezwani do dziewictwa. W tym mianowicie sensie, że wszyscy powinni całe swoje serce oddać Bogu. Zwłaszcza małżonków Kościół poucza, że powinni przestrzegać czystości, właściwej ich stanowi. Przez małżonków bowiem nowi ludzie przychodzą na świat. A przecież człowiek jest istotą godną tego, żeby okoliczności jego przyjścia na świat były naprawdę ludzkie.

Również w wychowaniu dziecka ludzkie ojcostwo i macierzyństwo powinno być spełniane w atmosferze czystości. Chodzi nie tylko o czystość w sensie ludzkiego, zgodnie z prawem Bożym, przeżywania swojej płciowości, ale również o tę czystość, która polega na tym, że w ogóle staramy się nie mieszać dobra ze złem.

Słowem, niezależnie od tego, czy chrześcijanin żyje w małżeństwie czy w stanie bezżennym, powołany jest do naśladowania dziewiczego macierzyństwa Bożej Matki. Małżonkowie winni starać się o to, żeby ich małżeńska wspólnota i rodzicielstwo miały w sobie coś czystego. Nie związani zaś małżeństwem niech się starają, aby ich czystość była duchowo płodna.

Jak zatem widzimy, dogmat wiary o dziewiczym poczęciu Pana Jezusa nie jest jakąś tylko prawdą teoretyczną, on bardzo głęboko dotyczy naszego chrześcijańskiego życia.

II. Bracia Pana Jezusa

Już Apostoł Paweł zwrócił uwagę na to, że gdyby nasza wiara była niezgodna z faktami, nie tylko nie byłoby sensu w niej trwać, ale wyznawanie takiej wiary obrażałoby Boga. Paweł mówił to w odniesieniu do zmartwychwstania Chrystusa Pana (1 Kor 15,14n), jednak nie ma najmniejszej wątpliwości, że tak samo obrażalibyśmy ciężko Pana Boga, gdybyśmy wysławiali Go za dziewictwo Matki Najświętszej, a to nie byłoby prawdą.

Zatem sprawdźmy tę naszą wiarę w świetle tekstów ewangelicznych. Zacznijmy od spostrzeżenia, że w zasadzie nie ma sporu między chrześcijanami o to, że Syn Boży narodził się z Maryi Dziewicy. Prawdę tę bowiem stwierdzają jednoznacznie – w dwóch różnych opowieściach – Ewangeliści Mateusz (1,18-25) i Łukasz (1,26-38). Prawda o dziewiczym macierzyństwie Maryi stanowi – dla niemal wszystkich chrześcijan, również dla protestantów – ważne potwierdzenie naszej wiary w boskość Pana Jezusa: Swoje człowieczeństwo przyjął On z dziewiczej Matki, bo nie godziło się, żeby miał ludzkiego ojca Ten, który jest Synem Jednorodzonym Ojca Przedwiecznego!

Argumenty przeciwników dziewictwa Matki Najświętszej

Niestety, wielu protestantów przeczy temu, że Matka Najświętsza pozostała dziewicą również po urodzeniu Pana Jezusa. Ten spór między katolikami i większością protestantów w gruncie rzeczy dotyczy tego, czy Boże macierzyństwo stanowiło dla Maryi cały sens jej życia. Zdaniem wielu protestantów, było ono tylko jedną z funkcji – co prawda, najważniejszą – jakie przyszło Maryi w swym życiu wypełnić. Konsekwencją tych poglądów jest zazwyczaj duża powściągliwość wobec kultu maryjnego.

To pomniejszenie znaczenia Matki Najświętszej w dziele zbawienia materializują protestanci w tezie, że po dziewiczym urodzeniu Pana Jezusa miała ona jeszcze następne dzieci. Na rzecz tej tezy podają trzy następujące argumenty. Po pierwsze, Ewangelie mówią wyraźnie o czterech braciach Jezusa i o jakichś Jego siostrach (Mk 6,3; Mt 13,55). Po wtóre, informację o tym, że jej małżeństwo z Józefem było dziewicze, Ewangelista Mateusz ogranicza do czasu urodzenia Jezusa (1,25). Po trzecie, w Ewangelii Łukasza Jezus nazwany jest pierworodnym Synem Maryi (2,7) – skoro zaś Jezus był jej dzieckiem pierworodnym, argumentują przeciwnicy jej dziewictwa, to znaczy, że miała ona później jakieś dzieci następne.

Otóż z przykrością trzeba powiedzieć, że jest to argumentacja nierzetelna. Żaden z tych trzech argumentów nie wytrzymuje krytyki i teza, na której rzecz mają rzekomo przemawiać, okazuje się czysto ideologiczna. Uważne bowiem wczytanie się w Ewangelie wyklucza – ze stuprocentową pewnością – samą nawet możliwość posiadania przez Pana Jezusa rodzonych braci.

Kim byli bracia i siostry Pana Jezusa?

Bo przypatrzmy się najpierw owemu zdaniu o braciach i siostrach Jezusa.  „Czy nie jest to cieśla – pytają zdumieni Jego mądrością mieszkańcy Nazaretu – syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?” (Mk 6,3). Otóż matkę dwóch pierwszych znamy z imienia: była to „siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa” (J 19,25), nazwana gdzie indziej „Marią, matką Jakuba i Józefa” (Mt 27,56), a także „Marią, matką Józefa” (Mk 15,47) lub „Marią, matką Jakuba” (Mk 16,1).

Zauważmy, że owa Maria, siostra Matki Pana Jezusa, też nie była jej siostrą rodzoną – przecież nie mogły dwie rodzone siostry nosić tego samego imienia. Dlatego zaś nazwana została jej siostrą, bo język aramejski, podobnie zresztą jak hebrajski, nie ma odrębnych wyrazów na określenie kuzyna czy kuzynki.

Zatem sprawa jest jasna: Gdyby wśród tych czterech wyliczonych z imienia braci Pana Jezusa byli jacyś Jego bracia rodzeni, to z pewnością mieszkańcy Nazaretu wymieniliby ich na pierwszym miejscu. Tymczasem na pierwszym miejscu znaleźli się Jakub i Józef, Jego dość dalecy kuzyni. Szczegół ten chyba nie wymaga komentarza.

Zresztą co najmniej dwa epizody ewangeliczne wykluczają możliwość, żeby Maryja mogła mieć więcej dzieci. Kiedy Jezus ma dwanaście lat, Maryja wybiera się wraz z Nim i Józefem na pielgrzymkę do Jerozolimy, zaś Ewangelista zaznacza, że odbywała tę pielgrzymkę razem ze swoim mężem rok rocznie (Łk 2,41). Byłoby to niemożliwe, gdyby była obarczona gromadką małych dzieci. Przecież właśnie ze względu na obowiązki macierzyńskie Prawo Mojżeszowe nie wymagało od kobiet pielgrzymowania do Jerozolimy.

Druga informacja ewangeliczna, która wyklucza posiadanie innych dzieci przez Maryję, to wzmianka, że Jezus umierając powierzył swoją Matkę umiłowanemu uczniowi i że ten rzeczywiście „wziął Ją do siebie” (J 19,27). Czy dałoby się to pomyśleć, gdyby wspomniani w Ewangelii bracia i siostry Jezusa byli dziećmi Maryi?

Przeciwnicy dozgonnego dziewictwa Matki Najświętszej zwracają jeszcze uwagę na zapis z Ewangelii Mateusza, że Józef „nie zbliżał się do niej, aż porodziła Syna, któremu nadał imię Jezus” (1,25). Czyż ze słów tych nie wynika – argumentują – że potem prowadzili oni normalne życie małżeńskie? Czyżby ze słów – odpowiada na ten zarzut święty Hieronim (+ 419) – że „Mikal, córka Saula, była bezdzietna aż do czasu swej śmierci” (2 Sm 6,23) wynikało, że po swojej śmierci zaczęła rodzić dzieci? Albo czy ze słów Pana Jezusa, że będzie z nami „aż do skończenia świata” (Mt 28,20) wynika, że potem już z nami nie będzie? I wyjaśnia święty Hieronim, że grecki wyraz heos („aż”, „dopóki”) nie zawiera żadnego przekazu na temat tego, co było potem.

Ale przecież Pan Jezus jest w Ewangelii nazwany pierworodnym Synem Maryi (Łk 1,7)! Oczywiście. Zauważmy jednak, że tak nazywa Jezusa tylko ten Ewangelista, który mówi o przyniesieniu Go do świątyni (Łk 2,22n). Jak wiadomo, w Prawie Mojżeszowym obowiązek ten dotyczył tylko dziecka pierworodnego (Wj 13,12 i 15). Dziecko pierworodne przynoszono do świątyni w czterdziestym dniu po urodzeniu, a więc w momencie, kiedy jeszcze nikt nawet nie myślał o tym, czy będzie ono miało młodsze rodzeństwo. Interesującym świadectwem tego nieco innego niż w naszym języku rozumienia wyrazu „pierworodny” jest znaleziony na Elefantynie nagrobek kobiety żydowskiej z I wieku po Chr. z napisem, że umarła przy porodzie swojego syna pierworodnego. Z całą pewnością nie miała już ona więcej dzieci.

Wszystkie powyższe fakty każą stanowczo wykluczyć możliwość posiadania przez Pana Jezusa rodzonych braci czy sióstr. Jednak spróbujmy sobie jeszcze raz uprzytomnić, dlaczego dla wiary nie jest to szczegół mało ważny. Pytanie, czy Boże macierzyństwo zaangażowało Maryję całoosobowo, czy też było jedynie jakąś wypełnioną przez nią funkcją, dotyczy problemu dla wiary zupełnie kluczowego. Od tego przecież zależy to, czy jej macierzyństwo rozciąga się również na nas, którzy uwierzyliśmy w jej Syna i staramy się być Jego uczniami. Pytanie to prowadzi ponadto do wielkiego pytania o to, czy my, którzy dostąpiliśmy Bożej łaski, jesteśmy wezwani i zobowiązani do współpracy z tą łaską.

III. Maryja zawsze Dziewica

Jest coś bardzo intrygującego w tym, że Kościół przywiązuje taką wagę do prawdy o dziewictwie Matki Najświętszej. Po raz pierwszy uświadomiłem to sobie, kiedy zorientowałem się, jak mocno drwili sobie z tej prawdy starożytni przeciwnicy chrześcijaństwa. Gdyby dziewictwo Maryi było dla orędzia ewangelicznego tylko jakimś drugorzędnym szczegółem, prawda ta roztopiłaby się w czyśćcowym ogniu kpin i szyderstw, jakie na jej temat wypowiadano. Tymczasem chrześcijanie, odpierając te zarzuty, tym więcej uświadamiali sobie, że wiara w dziewiczość Maryi jest sprawdzianem autentyczności naszej wiary w Chrystusa.

Szyderstwa starożytnych z dziewiczych narodzin Pana Jezusa

Zarzuty szły w dwóch kierunkach. Jedni, dopatrując się podobieństwa do pogańskich opowieści o dziewiczych narodzinach takiej czy innej postaci mitycznej, szydzili sobie: Czym Maryja, przecież zwyczajna i uboga dziewczyna, mogła zachwycić Boga, że chciał mieć z nią dziecko?[1] Kiedyś znów święty Justyn (+166) usłyszał „dobrą radę” pod adresem chrześcijan: Przecież opowieść o dziewiczym urodzeniu Jezusa przypomina mit o dziewicy Danae, która miała dziecko z Zeusem, zatem mądrze zrobicie, jeśli uznacie, że wasz Jezus miał rodziców jak każdy inny człowiek i „przestańcie zmyślać cudowne opowieści, bo się narażacie na zarzut, że błaznujecie tak jak Grecy”[2].

Drugi zarzut sprowadzał się do oszczerczego „wyjaśnienia”, że chrześcijanie dlatego wierzą w dziewicze narodzenie Jezusa, bo próbują w ten sposób zatuszować cudzołóstwo, jakiego miała się dopuścić Maryja, a którego owocem byłby Jezus. „Mąż jej, cieśla – z największą przykrością powtarzam ten zarzut, sformułowany w ewidentnie złej woli – wypędził ją, gdy jej dowiódł cudzołóstwa, a ona, wygnana przez męża i zhańbiona tułała się po świecie, aż potajemnie urodziła Jezusa”[3].

W odpowiedzi na pierwszy zarzut chrześcijanie zwracali uwagę na radykalne niepodobieństwo pogańskich mitów o dziewiczych narodzinach w stosunku do prawdy ewangelicznej o przyjściu na ten świat naszego Zbawiciela. W przekazie ewangelicznym nie ma nawet śladu bluźnierczych pomysłów o seksualnym pożądaniu kobiety przez jakiegoś boga ani o seksualnym złączeniu boga z dziewicą. Dziewicze narodziny Zbawiciela wyrażają natomiast prawdę, której nawet przeczucia nie znajdziemy w mitach pogańskich: że Jezus, prawdziwy człowiek, nie jest zwyczajnym człowiekiem, ale jest Synem samego Boga, a Jego przyjście do nas jest dziełem miłosiernego pochylenia się Boga nad nami, aby nas ratować na życie wieczne.

Z kolei drugi zarzut był szyty tak grubymi nićmi, że wystarczyło zwrócić uwagę na to, że wszystkie bez wyjątku ewangeliczne wzmianki o małżonkach Maryi i Józefie wskazują na idealną wręcz między nimi harmonię (por. Mt 1,18-25; 2,13-15. 19-23; Łk 2,4-7. 16. 33. 39-51). Ponadto, autorzy tego oszczerstwa albo nie wiedzieli, albo z nienawiści o tym zapomnieli, że przed Sanhedryn nigdy nie dopuszczano osób nieprawego łoża (por. Pwt 23,3), zaś Jezus został osądzony również przez ten religijny trybunał, nie tylko przez Piłata.

Maryja pozostała Dziewicą również po urodzeniu Jezusa

Kościół naucza nie tylko tego, że małżeństwo Maryi z Józefem było do końca dziewicze, ale ponadto że rodząc Jezusa, nie utraciła Ona zewnętrznych znamion dziewictwa. Ludzie pytają niekiedy zażenowani taką szczegółowością nauki Kościoła, czy naprawdę musimy w to wierzyć. Zresztą jak to możliwe, skoro urodziła Go jak każda kobieta? I dlaczego Kościół przywiązuje wagę do tego szczegółu?

Otóż faktycznie, tak właśnie Kościół wierzy. Potwierdzamy w ten sposób naszą absolutną pewność, że przez Maryję stała się rzecz jedyna w dziejach, której do końca nie pojmą nawet aniołowie: oto Syn Boży, Bóg prawdziwy, stał się człowiekiem! I to nie jest żaden symboliczny przekaz ani szyfr transcendentalny. Po prostu naprawdę Bóg prawdziwy przyjął ludzką naturę, naprawdę stał się jednym z nas! A stało się to w Maryi i przez Maryję!

Przynajmniej od czasu do czasu warto odnowić w sobie zdumienie, że wejście Syna Bożego do naszej ludzkiej rodziny to coś poniekąd niemożliwego, a przecież stało się to naprawdę! Poetycki wyraz temu zdumieniu dał kiedyś święty Efrem Syryjczyk (+373): „Ogień był w łonie Panny, a nie spłonęła od jego płomienia. Obejmowała rozpalony Ogień, nosiła go bez szwanku. Płomień stał się ciałem i dał się Jej pieścić w rękach”[4].

Już prawie dwieście lat przed Efremem dawał wyraz temu zdumieniu święty Ireneusz (+202), zwracając uwagę na to, że nie ludzie, ale sam Bóg tak chciał, żeby macierzyństwo Maryi było dziewicze: „Ponieważ miało przyjść do ludzi zbawienie, jakiego się nie spodziewali, dlatego za sprawą Boga stało się to przez narodzenie z Dziewicy, jakiego się nie spodziewano. Bóg znak dał w ten sposób i nie człowiek to sprawił”[5].

Żyjący więcej niż tysiąc lat po Ireneuszu święty Tomasz z Akwinu (+1274) – jakby podsumowując naukę setek i tysięcy nauczycieli Kościoła, którzy żyli przed nim, napisze: Chrystus Pan chciał w taki sposób się narodzić, aby „ujawnić zarówno prawdę swego ciała, jak swoją boskość. Aby prawdę swego ciała ujawnić, rodzi się z Kobiety. Lecz aby ujawnić swoją boskość, rodzi się z Dziewicy”[6].

Czy są jakieś teksty biblijne, które by sugerowały, że Maryja, rodząc Jezusa, pozostała dziewicą? Ojcowie Kościoła odwoływali się tu do słów: „Oto Dziewica pocznie i porodzi Syna” (Mt 1,23). Zgodnie z porządkiem natury, jeżeli poczęła, to znaczy, że nie jest już dziewicą; tym bardziej nie jest dziewicą ta, która urodziła. Tylko w macierzyństwie Maryi miał miejsce ten cud, że jako Dziewica poczęła i jako Dziewica urodziła.

Jeszcze co najmniej trzy inne teksty biblijne dawały Ojcom okazję do kontemplowania tej prawdy, że rodząc się z Maryi, Syn Boży nie naruszył w niej nawet cielesnych znamion dziewictwa. Bardzo tylko proszę o powstrzymanie się od reakcji typu „to mnie nie przekonuje”. Wypowiedzi Ojców, jakie teraz przytoczę, są przecież owocem kontemplowania przez nich tej niepojętej prawdy, że Syn Boży raczył stać się jednym z nas.

Pierwszym z tych tekstów jest proroctwo Izajasza:

Zanim odczuła skurcze porodu, powiła dziecię,
zanim nadeszły jej bóle, urodziła chłopca.
Kto słyszał coś podobnego? (Iz 66,7).

Jak wiadomo, duchowe znaczenie tego typu wypowiedzi jest zazwyczaj wielopiętrowe. Fakt faktem, że już święty Ireneusz widzi w tym proroctwie zapowiedź niezwykłych narodzin Emmanuela[7]. Nawet sposobem swojego narodzenia zapowiedział On początek świata nowego, świata wolnego od grzechu i jego następstw (por. Rdz 3,16).

Drugim tekstem (a raczej całym biblijnym tematem), który dawał Ojcom okazję do kontemplowania dziewiczego macierzyństwa Maryi, było postrzeganie w Chrystusie nowego Adama, założyciela nowej ludzkości (m.in. Rz 5,12-21; 1 Kor 15,21n. 45-49). Otóż już narodziny tego nowego Adama – powie święty Grzegorz z Nyssy (+394) – powinny się istotnie różnić od narodzin zwyczajnych grzeszników: „Ponieważ ta, która przez grzech wprowadziła do natury śmierć, została skazana na rodzenie w smutku i boleściach, ze wszech miar słuszną było rzeczą, żeby Matka Życia w radości poczęła i w radości wydała na świat”[8].

Urodziła Tego, który miał zmartwychwstać!

Natomiast zupełnie niezwykłą medytację zostawił nam święty Hieronim (+419), który proroctwo z Ez 44,1-3 o skierowanej na Wschód bramie Świątyni, zamkniętej, bo przeznaczonej dla jednego tylko Pana, odnosi zarówno do Maryi, jak do Grobu, z którego On zmartwychwstał, nie naruszając jego pieczęci:

„Słowa: Oto Dziewica pocznie i porodzi, wskazują na to, co się stało. Natomiast słowa: Urodzenie Jego któż wypowie? (Iz 53,8 LXX), podkreślają, że nie pojmiemy sposobu Jego urodzenia. Święta Maryja, Matka i Dziewica – Dziewica przed urodzeniem i Dziewica po urodzeniu. Zdumiewam się, jak to możliwe, że Dziewiczy urodził się z Dziewicy, a po urodzeniu Dziewiczego Matka pozostała Dziewicą. Chcecie wiedzieć, jak to możliwe? Zamknięta była brama (Ez 44,2), a wszedł przez nią Jezus. Nie ma wątpliwości, dlaczego była zamknięta. Ten, który przeszedł przez zamkniętą bramę, nie był zjawą, nie był duchem, prawdziwie był ciałem. Sam powiedział: Dotknijcie i przekonajcie się, bo duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie, że Ja mam (Łk 24,39). Miał ciało, miał kości, a brama była zamknięta. Jak przez drzwi zamknięte przeszły kości i ciało? Jak wszedł Ten, którego nie widzimy, ani że wchodzi ani skąd wszedł? Nie wiesz, jak się to stało, zatem przypisz to mocy Bożej. Mocy Bożej to przypisz, że urodził się z Dziewicy, która również po porodzie pozostała Dziewicą”[9].

Myślę, że w świetle tej medytacji nawet nietaktem wobec Matki Najświętszej byłoby przekonywanie kogokolwiek, że wytrwała ona w dziewictwie aż do końca życia. „W dramacie zbawienia nie jest tak – napisał kiedyś kard. Ratzinger – że Maryja miałaby jakąś rolę do odegrania, aby potem zejść ze sceny, jak ktoś, kogo występ się skończył”. Dokładnie tak widział rolę Maryi zwalczający jej kult cesarz Konstantyn V (740-775), znany niszczyciel świętych obrazów. Porównywał on wulgarnie Matkę Bożą do mieszka, który jest cenny tylko wtedy, kiedy jest w nim złoto. Jej znaczenie – zdaniem tego bluźniercy – skończyło się z chwilą urodzenia Syna i podobnie jak mieszek, w którym nie ma złota, stała się ona bezwartościowa. Jasno widać, że niczego ten człowiek nie rozumiał na temat miłości Boga do człowieka.

Zatem to nie przypadek, że prawdę o wiecznym dziewictwie Maryi Kościół musiał przypominać zwłaszcza w okresach zagrożenia prawdy o Chrystusie – w czasach zmagań z nestorianizmem, monofizytyzmem, monoteletyzmem oraz ikonoklazmem. Święty papież Leon Wielki takie oto zdanie umieścił w swoim liście chrystologicznym do patriarchy Konstantynopola Flawiana, jaki napisał w roku 449 w obliczu zagrożenia monofizyckiego: „Poczęty zaś został [Pan nasz Jezus Chrystus] z Ducha Świętego w łonie Dziewicy-Matki, która tak Go wydała na świat bez naruszenia swego dziewictwa, jak Go w nienaruszonym dziewictwie niegdyś poczęła”. A warto wiedzieć, że Sobór Chalcedoński uznał ten list za swój własny dokument[10].

Odrzucając boskość Jezusa, nie da się wierzyć w dziewictwo Jego Matki

W historii upominania się Stolicy Apostolskiej o prawdę maryjną nie zabrakło nawet polskiego akcentu. Mianowicie papież Paweł IV w bulli dogmatycznej z 7 sierpnia 1555 przestrzega wiernych przed nauką szerzącego się w Polsce i Czechach socynianizmu: „[W trosce o wiernych upominamy] tych, którzy twierdzą, że nasz Zbawiciel nie został poczęty według ciała za sprawą Ducha Świętego w łonie świętej i zawsze Dziewicy Maryi, lecz jak inni ludzie i z nasienia Józefa, albo że Najświętsza Maryja Panna nie jest prawdziwą matką Boga i nie pozostała w nienaruszonym dziewictwie przed narodzeniem, przy narodzeniu i po narodzeniu”.

Trudno zaś się dziwić, że socynianie odrzucali kult Maryi, skoro zwątpili w boskość Chrystusa Pana. Przy okazji warto przypomnieć, że gorąca dyskusja o Skład Apostolski, jaka miała miejsce w protestanckiej teologii niemieckiej w roku 1892, a która dotyczyła pytania, czy można być chrześcijaninem, nie wierząc w dziewictwo Matki Najświętszej, ogromnie wzmocniła tzw. teologię liberalną, która już wkrótce zaczęła szerzyć w tamtym środowisku zwątpienie w samego Chrystusa.

Zmierzajmy do końca. Niekiedy prawda dziewictwa Maryi budzi następującą trudność: Przecież współżycie małżeńskie zostało pomyślane przez samego Stwórcę jako znak i sposób okazywania wzajemnej miłości, i dotyczy to każdego zwyczajnego małżeństwa.

W odpowiedzi na ten argument zauważmy: Związek Maryi i Józefa nie był zwyczajnym małżeństwem. Tym Dwojgu sam Ojciec Przedwieczny powierzył swojego Syna. Nie podrzucił, tylko powierzył, tzn. i Maryja i Józef świadomie podjęli posługę rodzicielską wobec Syna Bożego, kiedy raczył stać się dla nas wszystkich Synem Człowieczym. Nie da się nawet wyobrazić, że tak niepojęte powołanie było tylko jednym z wielu ich obowiązków małżeńskich. Posługa rodzicielska wobec Jezusa stała się niewątpliwie całym sensem małżeństwa Maryi i Józefa. Znakiem tego była dozgonna dziewiczość ich związku.

Święty Tomasz z Akwinu podaje cztery wielkie argumenty, dlaczego powinniśmy odrzucić wszelkie pomysły, jakoby po urodzeniu Syna Maryja podjęła współżycie małżeńskie:

  1. „Uwłaczałoby to Chrystusowi, gdyby On, Jednorodzony Syn Ojca, nie był jedynym Synem Maryi jako najdoskonalszy jej Owoc”.
  2. „Błąd ten wyrządza krzywdę Duchowi Świętemu, którego przybytkiem było to dziewicze łono, w którym ukształtowało się ciało Chrystusa; nie godziło się, żeby później zostało ono znieważone przez współżycie z mężem”.
  3. „Uwłaczałoby to godności i świętości Matki Bożej. Okazałaby się ona największą niewdzięcznicą, gdyby nie zadowoliła się takim Synem i gdyby zdecydowała się utracić przez współżycie małżeńskie to dziewictwo, które zostało w niej cudownie zachowane”
  4. „Byłoby to przypisywaniem Józefowi wielkiej zuchwałości, gdyby usiłował sprofanować tę, o której od anioła wiedział, że z Ducha Świętego poczęła Boga”[11].

[1] Tak szydził, w swojej opublikowanej w roku 177 książce, niejaki Celsus z Aleksandrii, por. Orygenes, Przeciw Celsusowi, 1,39.

[2] Święty Justyn, Dialog z Żydem Tryfonem, 1,67,2.

[3] Por. Orygenes, Przeciw Celsusowi, 1,28.

[4] Ojcowie Kościoła greccy i syryjscy, Teksty o Matce Bożej, tłum. Wojciech Kania, „Beatam me dicent” t.1, Niepokalanów 1981 s. 44.

[5] Święty Ireneusz, Zdemaskowanie i zbicie fałszywej wiedzy, 3,21,6. Obszerne rozdziały 21 i 22 trzeciej księgi tego dzieła poświęcone są w całości tematowi dziewiczego macierzyństwa Maryi.

[6] Święty Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna, 3 q. 28 a. 2 ad 2.

[7] Święty Ireneusz, Wykład nauki apostolskiej, 54.

[8] Święty Grzegorz z Nyssy, Homilia 13 do Pieśni nad pieśniami.

[9] Święty Hieronim, Homilia na Jana Ewangelistę, 1,1-14.

[10] Lista oficjalnych przypomnień Kościoła, że wierzymy w wieczne dziewictwo Matki Bożej jest długa: list papieża Hormizdasa z 26 marca 521 do cesarza Justyna, Kanon 3 Soboru Konstantynopolskiego II (553), list papieża Pelagiusza I z 3 lutego 557 do króla Childeberta, Kanon 3 Synodu Laterańskiego z roku 649 odbytego pod przewodnictwem świętego papieża Marcina I, symbol wiary Synodu Toletańskiego XVI z roku 693, itd.

[11] Święty Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna, 3 q. 28 a. 3.

Łk 2, 1-5 – wyprawa

(1) W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie.  (2) Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz. (3) Wybierali się więc wszyscy, aby się dać zapisać, każdy do swego miasta. (4) Udał się także Józef z Galilei, z miasta Nazaret, do Judei, do miasta Dawidowego, zwanego Betlejem, ponieważ pochodził z domu i rodu Dawida, (5) żeby się dać zapisać z poślubioną sobie Maryją, która była brzemienna. (Łk 2, 1-5)

Czy rzeczywiście opisana przez Ewangelistę wyprawa do Betlejem miała miejsce? Duża część historyków w to wątpi, gdyż uważają, że Łukasz odnosi się do spisu Kwiryniusza z 6 r. po Chr., a poza tym było wymagane zapisywanie się nie w miejscu urodzenia, ale w miejscu zamieszkania. Fakt historyczny czy nie, istotny jest w tym tekście motyw wyprawy. Dodajmy, że niełatwej, bo przecież Maryja była w zaawansowanej ciąży. A jednak Józef i Maryja decydują się na porzucenie dotychczasowego życia, by podjąć wyzwanie i wędrówkę w nieznane.  Trudna wyprawa, pod­ję­cie wyzwa­nia zmie­nia. Najczęściej z takich wypraw nie powracamy „z powrotem” (by nawiązać do tytułu książki J.R.R. Tolkiena). Również Józef i Maryja wrócili w to samo miejsce, ale nie z powrotem.