Archiwa tagu: rzeczywistość

Smaki eucharystyczne

Ołtarz-tabernakulum Gwiazda Kazachstanu autorstwa Mariusza Drapikowskiego(Aw58).JPG, źródło: Wikimedia Commons

Czy ze starotestamentowej manny – figury Eucharystii – dałoby się wydedukować, czym będzie spełnienie obietnicy, którą ona zapowiadała? Cudownie darowana i jakoś zmysłowo zdumiewająca, wydawać się mogła zapowiedzą większych jeszcze cudowności. W istocie największy z cudów okazał się jednak tak przecudny, że ponadzmysłowy, nie karmiący zmysłów. Trzeba więc ekstazy – wyjścia z siebie ku Panu obecnemu w Najświętszym Sakramencie; zarazem jest to exodus z człowieka zmysłowego ku duchowemu.

Ale przecież i to zostało zaprorokowane w Księdze Wyjścia, że nie będzie skrótów w życiu duchowym i sakramentalnym. Jahwe nie wiódł Izraelitów drogą najkrótszą, „powiedział bowiem Bóg: «Żeby lud na widok czekających go walk nie żałował i nie wrócił do Egiptu». Bóg więc prowadził lud okrężną drogą pustynną ku Morzu Czerwonemu” (Wj 13, 17-18). W tym ciąganiu po pustyni będzie eucharystyczny ascetyk stopniowo upodabniany do Pana, aż Ten uczyni z niego kontemplatyka zdolnego do dokonania ostatecznej Paschy z nieobiecanej ziemi ku Obiecanemu Niebu.

To nie zrealizuje się z niedzieli na niedzielę. Serce, jeśli nie ma się przelęknąć ani wypowiedzianej mu przez moce zła walce, ani obiecanemu pokojowi z Bogiem, z którym wciąż się zmaga, potrzebuje stopniowego przekształcania. Aż uformuje się w nim Chrystus, a razem z Nim „zmieszczą” się wszystkie ponadludzkie tajemnice, do których, jako stworzony w Chrystusie, został „zrodzony, a nie stworzony”; on, „syn w Synu” przebywającym w łonie Ojca. Zatem: „niech się nie trwoży serce wasze” (J 14, 1), kiedy Zbawiciel niemiłosiernie-miłosiernie je rozszerza.

Można by napisać, że Pan dlatego wyprowadza na eucharystyczną pustynię, aby człowiek tam umarł i narodził się na nowo, cały dla Boga. Albo, od drugiej strony: Bóg na pustyni już jest cały dla człowieka, tyle że duchowe podniebienie tegoż nie przywykło smakować rzeczy Bożych. Pustynia w rzeczywistości jest oazą, a Eucharystia największym przysmakiem z możliwych. A dla małych zmysłów Wielki Nieobecny okazuje się miłośnie obcować z duchem ludzkim: „Dlatego zwabię ją i wyprowadzę na pustynię, i przemówię do jej serca” (Oz 2, 16).

http://parafia-jakubowice.pl/images/adoracja-najswietszego-sakramentu-w-intencji-poju-w-syrii.jpg

Barbarzyńca stopniowo zacznie smakować w tym wszystkim, w czym Bóg gustuje. Ujawni się bowiem „podobne niepodobieństwo” między tym, co cielesne a tym, co duchowe. Asceza zmysłów okaże swoją drugą stronę medalu: smaki duchowe, do których cywilizuje człowieka mistyczny organizm zrodzony we chrzcie, potem niemal zagłodzony na śmierć, a dopiero dzięki permanentnej eucharystycznej terapii reanimowany. Exodus Izraelitów został proroczo zreinterpretowany w czterech ostatnich rozdziałach Księgi Mądrości, ukazując tym samym obietnicę wyjścia ze zmysłowości starego człowieka do smakowania duchowego właściwego dla nowego stworzenia. Warto patrzeć na figurę, żeby w pełni docenić rzeczywistość, jaką ona zapowiadała.

Autor natchniony ukazuje, że naturalne żywioły działają różnie w przypadku wierzących i niewierzących. Dla tych drugich stają się przyczyną śmierci, w przypadku Ludu Bożego – wszystko dzieje się niejako „na opak” tego, czego można by się spodziewać. Weźmy rozdział szesnasty: lud i śnieg nie topnieją w ogniu, który zapomina swojej mocy, aby ocalić sprawiedliwych; z kolei ogień wzmaga się w wodzie, choć ta powinna go zgasić, a jeśli przygasa lub płonie ponad możliwości ognia, to jedynie po to, aby sąd Boży dosięgnął bezbożnych (w. 17-18. 22-23).

Pal jednak licho przeciwników Boga, najważniejsza jest obietnica dla wierzących dotycząca właśnie „chleba mocarzy” (Ps 78, 25), czyli „manny” Eucharystii. Dobra jest ta stara nowina, że nawet przyroda poddaje się posłusznie swemu Stwórcy i służy Jego zamiarom. To ważne zarówno ze względu na chleb i wino, które jako owoc ziemi i pracy rąk ludzkich, stają się w efekcie pracy zbawczej Ciałem i Krwią ich Pana, jak i ze względu na nas, którzy jesteśmy jego stworzeniem, a jeszcze się nie ujawniło, że będziemy jego przebóstwieniem. Ten fenomenalny sakrament, choć nie jest jednym z fenomenów podpadających pod zmysły, nasyca jednak rozkoszą i zaspokaja wszelkie duchowe smaki:

Natomiast lud swój nakarmiłeś strawą aniołów
i dałeś im bez ich wysiłku gotowy chleb z nieba,
zdolny dać wszelką rozkosz i wszelki smak zaspokoić.
Dar ten dał dzieciom poznać Twą słodycz,
a powolny pragnieniu jedzącego,
zamieniał się w to, czego kto chciał […].

Stworzenie bowiem Tobie, jako Stwórcy, posłuszne,
wysila się, by karać niegodziwych,
a łagodnieje, by czynić dobrze tym, co Tobie zaufali.
Dlatego i wtedy, wszelkim podlegając zmianom,
służyła darowi Twemu, żywiącemu wszystkich,
zgodnie z chęcią tych, co byli w potrzebie,
by pojęli Twoi, Panie, umiłowani synowie,
że nie urodzaj plonów żywi człowieka,
lecz słowo Twoje utrzymuje przy życiu ufających Tobie.
Bo to, czego ogień nie zniszczył,
topniało rychło w cieple nikłego promyka słonecznego,
by wiedziano, że w dziękowaniu Tobie trzeba wyprzedzać słońce
i spotykać się z Tobą o świtaniu (Mdr 16, 20-21. 24-28).

Eucharystia, zewnętrznie może nużąca swoją powtarzalnością, zamienia się we wszystko, czego pragnie ludzkie serce, stworzone do karmienia się Bogiem. Nie należy oczywiście mylić pragnień duchowych ze zmysłowymi pożądaniami. Z kolei wolno a może nawet trzeba o duchowych rzeczach mówić cieleśnie: „dotknij, patrz, czcij i podziwiaj umysłem święte Ciało i Krew twojego Boga, dotknij je ręką serca, a szczególnie przyjmuj chłonąc wewnętrznie” (św. Faustus z Riez).

Sławomir Zatwardnicki

Eucharystyczny ascetyk

http://parafia-jakubowice.pl/images/adoracja-najswietszego-sakramentu-w-intencji-poju-w-syrii.jpg
http://parafia-jakubowice.pl/images/adoracja-najswietszego-sakramentu-w-intencji-poju-w-syrii.jpg

Im dłużej tłumaczył sobie a muzom tajemnicę sakramentu, tym bardziej rosło w nim przekonanie, że zagaduje tajemnicę. Aż doszedł Nikodem do przekonania, że misterium najbardziej lubi ciszę. Ale że cisza nie zając, nie ucieknie, zdecydował się najpierw głośno pomedytować nad znaczeniem milczenia. Milczenia zmysłów, które w zetknięciu z Eucharystią na nic się przydają.

Cały zamienił się w zmysł słuchu. Całkiem poważnie nastawił uszu na wypowiadane do samego siebie refleksje. Ale że głupio było tak zaczynać rozmowę samego siebie ze sobą, zacytował był sobie na początek Cyryla Jerozolimskiego. W tym monologicznym dialogu z pisarzem greckim znalazł nie tylko napomnienie, którego sam nie wiedział, czy potrzebuje, ale przede wszystkim potwierdzenie bolesnej nieprzystawalności zmysłów do tajemnicy:

Nie patrz więc na chleb i kielich jak na czysto ziemskie rzeczy. Są one bowiem Ciałem i Krwią – jak Pan zapewnił. Choćby ci to mówiły zmysły, niechaj cię jednak utwierdza wiara. Nie osądzaj rzeczy ze smaku, lecz przyjmuj wiarą, a nie wątp, iż otrzymałeś dar Ciała i Krwi Chrystusa. […] Widząc już i wierząc, że to, co wygląda na chleb, nie jest wcale chlebem, choć smak na to wskazuje, lecz Ciałem Chrystusa, i to, co wygląda na wino, ale nie jest winem, chociaż ma smak wina, ale Krwią Chrystusa, i stąd Dawid powiedział: „Chleb umacnia serce człowieka, od którego lśni twarz jak od oleju” (Ps 103, 15), wzmocnij swe serce, biorąc chleb duchowy i rozwesel swe oblicze.

– Zdaje się, Cyrylu – mówił pod nosem – że proponujesz coś w rodzaju „umartwienia zmysłów”. A jednak, o bezlitosny jak nasz Mistrz, nie zgadzasz się na to, żeby ten „eucharystyczny post” prowadził do posępności, przed którą zostaliśmy ostrzeżeni:

Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy. Przybierają oni wygląd ponury, aby pokazać ludziom, że poszczą. Zaprawdę, powiadam wam, już odebrali swoją nagrodę. Ty zaś, gdy pościsz, namaść sobie głowę i obmyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie (Mt 6, 16-18).

– Wiedz jednak, drogi choć milczący przyjacielu Cyrylu – kontynuował – że ponurość mą ukazuję jedynie przed tobą, czyli przed sobą. Z ascezą mam złe skojarzenia. Szczerze mówiąc, w dzisiejszych czasach asceza w ogóle się nie kojarzy. – Może nie kojarzysz jej z życiodajnym krzyżem? – zdawał się pytać doktor Kościoła, a potem postawił diagnozę: zgodnie z Katechizmem Kościoła Katolickiego kamieniem obrazy są i Krzyż i Eucharystia, w istocie bowiem „chodzi o to samo misterium, które nie przestaje być przyczyną podziału”.

UrbanowiczChrystus.JPG, źródło: Wikimedia Commons
UrbanowiczChrystus.JPG, źródło: Wikimedia Commons

– Czyżbym był podzielony sam w sobie? – pytała któraś z części Nikodema. – W każdym razie potrzebuję ukrzyżowania zmysłów, skoro tak mało prawdziwa, rzeczywista i substancjalna wydaje mi się obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie Eucharystii. Pan jest dostępny nie tylko duchowo – nikodemował sobie dalej Nikodem – ale i cieleśnie, tyle że jakoś „inaczej”. Paradoksalnie to najbardziej realne Jego bycie nie tylko w Bóstwie, ale i w Ciele i Krwi, jest jednocześnie najbardziej „zakryte” przed „ciałem i krwią” człowieka. O, Zasłonięty Odsłonięty! Tym wołaczem przywołał odrobinę wesela na swoje oblicze, a jego serce doznało wzmocnienia.

– Jakiż to cud – o Boski paradoksie dostępny prostaczkom od razu a Nikodemom nie od razu! – że ten największy cud jest najmniej „cudowny” zmysłowo. Nawet starotestamentowa zapowiedź Eucharystii jawiła się przecież bardziej zjawiskowo. – Cielesna manna znajduje się dziś w wielu miejscach – odezwał się ni stąd ni zowąd św. Ambroży – ale dziś nie jest rzeczą tak cudowną; bo przyszło to, co jest doskonałe. – Doskonała doskonałość wydaje się niedoskonała – w jakimś trzeźwym amoku gardłował Nikodem – a niedoskonała zapowiedź doskonałości doskonalsza.

– Zaraz, zaraz: cień manny stanowił zapowiedź rzeczywistości, jaką miała być Manna Eucharystii – wtrącił swoją trójcę groszy diabeł, kolega Nikodema jeszcze z dzieciństwa – a teraz sakrament okazuje się być znów cieniem, a nie rzeczywistością? – Ale to dotyczy – włączył się do rozmowy św. Augustyn – mocy sakramentu, a nie sakramentu w widzialnej postaci; odnosi się do tego, kto pożywa wewnętrznie, a nie zewnętrznie; kto pożywa sercem, a nie przyciska zębami. – Czyli potwierdzasz – cedził przez zęby czy to szatan, czy Nikodem – że rzeczywistość jest wciąż niedostępna?! – Jest już dana w całej jej pełni – nieprzekonująco bronił się przed sobą a diabłem Nikodem – ale nie osiągnęła jeszcze swojego celu. Ten wypełni się bowiem dopiero w chwale; w wieczności, a nie w czasie, w którym wciąż żyję.

Nie sposób zanegować, że poczuł się oszukany. Spełnienie obietnicy Bożej okazało się niewiele różnić od figury, która je zapowiadała. I wtedy w sukurs przyszli mu Ojcowie Kościoła, których nie znał na tyle, jak się okazało, żeby wiedzieć, iż odwoływali się oni nie do dwóch, ale do trzech pojęć: cienia, obrazu i rzeczywistości. – A zatem – wykazywali Nikodemowi błąd – nie należy widzieć historii zbawienia za pomocą przeciwstawienia Nowego Przymierza Przymierzu Staremu. Już mamy prawdziwy obraz rzeczywistości, który na poprzednim etapie był dopiero zapowiadany przez cień. Ale sama rzeczywistość jest dostępna dopiero w chwale.

Innymi słowy – kontynuowali – już mamy Pana, choć na razie przez wiarę. – Jak mamy, kiedy nie mamy? – pytał rozgorączkowany Nikodem Gałkiewicz. – Jest z nami, choć jeszcze nie widzimy Go takim, jaki jest. Dlatego, póki żyjemy na tym świecie, potrzebujemy pośrednictwa znaków. – Czy jednak nie oznacza to – całkiem już porzucił myśl o konieczności krzyżowania zmysłów – że sakrament Ciała i Krwi jest właśnie znakiem jedynie, a nie rzeczywistością? Na to odezwał się Jan Damasceński i cierpliwie tłumaczył, że znak nie oznacza, że nie jest ona prawdziwym Ciałem i Krwią Chrystusa, lecz że teraz przez znaki mamy udział w Bóstwie Chrystusa:

Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno;
wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz:
Teraz poznaję po części,
wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany (1 Kor 13, 12).

Trudna była ta mowa. Ale za to „substancjalnie” realistyczna. Już przez wiarę, nadzieję i miłość żyjemy w niebie, a przecież na razie – nie udało się Nikodemowi zaprzeczyć samemu sobie – nie oglądamy Pana bezpośrednio. Taka nasza tu na ziemi przypadłość.

Zaraz, zaraz: gdzie ten zając, który nie uciekł? Zamilczał się w końcu Nikodem.

Sławomir Zatwardnicki

Krytyczna recenzja recenzji

Bibliotecaestantes.jpg, źródło: Wikimedia commons
Bibliotecaestantes.jpg, źródło: Wikimedia commons

Nic tak bardzo nie przestrasza i nie rozśmiesza równocześnie jak przeczytana recenzja własnej książki. Straszne jest to widmo wieży Babel, która wyrasta pomiędzy autorem i recenzentem: drugi niewiele, by nie powiedzieć nic, zrozumiał, z tego, co pierwszy napisał, i co przeraża pierwszego i każe mu się pytać, czy aż tak mało komunikatywnie wyraził był to, co wyraził? (Oczywiście przy założeniu, że recenzent napisał rzeczywiście to, co autor przeczytał, że on napisał).

W związku z tym moja rada: konsekwentny katolik – czy to autor, czy recenzent – powinien w postscriptum, niekoniecznie drobnym maczkiem pisanym, zastrzegać się, że z powodu grzechu pierworodnego być może nie udało się adekwatnie uchwycić w słowa swojej czy cudzej myśli. Ale czy to nie byłoby w przypadku recenzenta przyznaniem się do tego, że projektuje się własne czytamisię na rzeczywistą treść lektury?

Nie każdy krytyk jest Andrzejem Horubałą, który przed napisaniem recenzji dokładnie i być może po wielokroć czyta nie tylko recenzowaną, ale i pozostałe pozycje autora. A potem – przed wydaniem wyroku – dokonuje literacko-ignacjańskiego „rozeznania duchów”. Powiedzmy wprost: krytycy tego typu to gatunek zagrożony. W przypadku naukowców – prawdopodobnie całkiem wymarły. Stąd na kolanie (zamiast na kolanach) pichcenie fast-omówień formalnie trzymających się naukowego schematu. Groby pobielane.

SanDiegoCityCollegeLearningResource - bookshelf.jpg, źródło: Wikimedia commons
SanDiegoCityCollegeLearningResource – bookshelf.jpg, źródło: Wikimedia commons

Przestrasza, że intelekt tych teologów, których wyuczono klasycznej definicji prawdy (Tomaszowe Veritas est adaequatio intellectus et rei), tak relatywistycznie koresponduje z rzeczywistością. Można jeśli nie stracić wiarę w poznawalność prawdy, to na pewno uwierzyć w zdolności umysłu do projektowania wyobrażeń i uznawania ich za prawdę. Science-fiction, z akcentem na science i na fiction.

Gdy czytam naukawe recenzje swoich publikacji, łapię się za głowę (swoją i recenzenta), bo w głowie (mojej) się nie mieści, że napisałem te wszystkie mądre rzeczy, które tak wypełniły głowę recenzenta i jego recenzję, że brakło w niej miejsca na coś i kogoś poniżej zakładanego przez niego poziomu. Stałbym się może w swoich oczach mądrzejszy wprost proporcjonalnie do ilości liter przed nazwiskiem recenzenta, gdybym tylko się w lustrze recenzji rozpoznawał. Robiąc dobrą minę do złej gry, mógłbym napisać, że widzę się w gabinecie krzywych luster.

Robiąc złą minę do złej gry musiałbym donieść, że to recenzent odbija się w recenzji, a nie autor i jego książka. Przepyszna to, choć ciężkostrawna zabawa dla autora, wydłubywać te rodzynki, które dotyczą rzeczywiście tego, co napisał, z tego zakalca recenzenta, który nie oparł się pokusie uprawiania swojej literatury. Działa to chyba na zasadzie kamyka wrzuconego do wody: książka jest tym kamykiem, a recenzyjne kręgi rozchodzą się na wszystkie strony na zasadzie dalekich skojarzeń. Świadczy to zapewne o inteligencji krytyka, któremu wszystko ze wszystkim się kojarzy; i odpowiada to bez wątpienia prawdzie rzeczywistości, której poszczególne aspekty łączą się jedne z drugimi.

Choć, z drugiej strony, przypomina to nieco klasyczny odruch Pawłowa. Albo nawet swego rodzaju „intelektualny odruch fizjologiczny”. Uderz młoteczkiem w kolanko, a reakcją mięśnia czworogłowego uda będzie wyprostowanie nogi w stawie kolanowym. Uderz książeczką w przeguby umysłu, a odezwie się mięsień dwupółkulowy głowy. I kopnie autora właśnie przez to, że recenzent zadaje ciosy i pochwały w próżnię.

Żeby ułatwić sprawę, w jednej z moich ostatnich książek, dodałem wcale nie maczkiem pisane „Posłowie. Ściągę dla recenzentów i krytyków”. Niechże nawet krytykują, byle z sensem. Nie wiem, czy ktoś skorzystał z tych podpowiedzi, na pewno jeden z recenzentów odwołał się do mojego wybiegu. A przy okazji uległ pokusie recenzowania posłowia kosztem książki. W związku z tym wieża Babel zyskała nową architekturę: interpretację posłowia niekoniecznie adekwatną do tego, co autor napisał w swojej ściądze.

Na recenzję samej książki zabrakło już miejsca, wszak nawet naukowe publikacje mają swoją ograniczoną objętość. Zawsze jednak można będzie przecież do książki wrócić. Recenzenci mają w zwyczaju, jak sami piszą, sięgać wielokrotnie do raz tylko recenzowanych książek. Gdy wracają do domu, wracają przecież również do książek mieszkających na półkach. Trochę jak w tej anegdotce zapisanej we Wspomnieniach moich pamiętników Jerzego Dobrowolskiego:

Pan w radio zawsze mówi: „Niestety, nasza audycja zbliża się powoli do końca, ale wrócimy jeszcze niejednokrotnie do tego interesującego tematu, który wymaga oddzielnego omówienia”. Potem już nigdy nie wracają do tego interesującego tematu, który wymaga oddzielnego omówienia, natomiast puszczają jakieś inne audycje, które niestety również zbliżają się powoli do końca.

Mógłbym napisać „antyściągę”, w której podpowiadałbym utytułowanemu recenzentowi, czego nie napisałem, ale niestety nie wznoszę się aż tak wysoko, w naukową dziedzinę ułudy, by odpowiednie dać projektowanej rzeczy słowo. Następnym razem zostawię jednak krytykom prócz ściągi jeszcze „bryk do ściągi”. A jeśli i to nie pomoże, rzucony na kolana napiszę krytyczną recenzję recenzji.

Być może właśnie przed chwilą ją napisałem. Jeśli trafiłem „kulą w płot”, czyli „młoteczkiem w kolano”, proszę krytykowanych o jakąś ściągę, bym następnym razem wiedział, jak należy pisać. Jak wieża Babel, to Babel.

Sławomir Zatwardnicki