Moje wątpliwości co do autentyczności objawień św. Faustyny zaczęły się wtedy, kiedy bez powodzenia próbowałam przebrnąć przez jej Dzienniczek. Lektura ta była dla mnie przerażająca. Jezus objawiający się Faustynie ma niewiele wspólnego z Jezusem Ewangelii, a teologia Faustyny nie zawsze zgadza się z chrześcijaństwem. Ogólne przesłanie o miłosierdziu jest ze wszech miar słuszne, choć można mieć wątpliwości co do jakości tego miłosierdzia. Postać Faustyny wyłaniająca się z Dzienniczka to osobowość niedojrzała, żyjąca na dwóch przeciwstawnych biegunach: wielkości i nicości. Spróbuję to zjawisko wyjaśnić odwołując się do argumentów psychologicznych i teologicznych.
Nasze prawdziwe „ja”
Jedynie człowiek mający kontakt ze swoim prawdziwym „ja” może się rozwijać, żyć w pełni. Autentyczne „ja” jest żywotnym, niepowtarzalnym jądrem nas samych. Jeśli z jakichś powodów człowiek porzuca swą autentyczna osobowość, skazuje się na wwenętrzny konflikt i nieustającą walkę. Jakie mogą być przyczyny takiego odsunięcia się od samego siebie? Psychologowie szukają ich w doświadczeniach dzieciństwa, które musiało obfitować w negatywne przeżycia, które nie zostały w wystarczającym stopniu skompensowane przez pozytywne. Wrażliwe dziecko, doświadczając brutalności, upokorzeń, drwin, zaniedbań i chcąc to jakoś przetrwać, „utwardzało” swe serce, nie pozwalając mu na żadne „miękkie” uczucia. Jeśli jego wysiłki w celu zapewnienia sobie komfortu psychicznego wielokrotnie spełzały na niczym, dziecko tłumiło w sobie wszelkie emocjonalne potrzeby. Zaczynało myśleć, że nie zdoła zaskarbić sobie nigdy przyjaznego uczucia i przestawało go pragnąć. Traciło nadzieję na szczęście bycia kochanym. Męka niezasługiwania na miłość jest ogromna. Dlatego człowiek próbuje stworzyć w sobie zafałszowane, nieautentyczne dumne „ja”, kwintesencję swoich aspiracji, wyraz zupełnej doskonałości i wielkości. To prosta droga do neurotycznego konfliktu, który ma dla człowieka tragiczne konsekwencje.
Co wiemy o dzieciństwie i młodości Faustyny? Z jej Dzienniczka niewiele. Zajrzyjmy zatem do jej biografii pióra Ewy Czaczkowskiej. Faustyna (naprawdę Helenka) jako dziecko żyła na wsi w wielkiej biedzie. Ukończywszy trzy klasy szkoły podstawowej pomagała rodzicom w gospodarstwie. Miała kilkoro rodzeństwa. Dzieliła z siostrami jedną sukienkę nadającą się do pójścia w niedzielę do kościoła. W szkole dzieci wyśmiewały się z jej lichego przyodziewku. Była zdolną uczennicą. W domu chętnie czytała pobożne książki i lubiła opowiadać. Była wrażliwa na cierpienie zwierząt. Ojciec był srogi, bezwzględny i wymagający – tak zapamiętali go synowie. Nie liczył się z innymi – wyśpiewywał od świtu Godzinki nie zważając na to, że inni członkowie rodziny chcieli odpoczywać. Był pobożny (w sensie rytualnym), co nie przeszkadzało mu zachowywać się egocentrycznie. Kiedy pewnego wieczoru Helenka z siostrą wróciły późno z potańcówki, dostały mocną reprymendę. Ojciec twierdził, że córki przyniosły mu wstyd i hańbę. Musiało być naprawdę gorąco, skoro Helenka od tamtej pory postanawia, że „ojcu wstydu nie przyniesie, ale sławę i pociechę”. Dzieci chyba bały się ojca, zwłaszcza że nie stronił od bicia. Helenka chciała zadowolić ojca, zwłaszcza że była jego ulubienicą, najgrzeczniejszym dzieckiem. Rodzeństwo biło ją i dręczyło, „że ma łaskę u tatusia i mamusi”. Helenka radziła dzieciom, by były posłuszne, to i je tak samo ojciec będzie kochał. Posłuszeństwo pełniło w życiu Heleny ogromną rolę jako sposób na zdobycie miłości. Raz pokonała swe nadmierne skłonności do posłuszeństwa: poszła do zakonu wbrew woli rodziców. Na tym etapie nie do końca była jeszcze niewolnicą posłuszeństwa. Dopiero w zakonie jej wewnętrzne konflikty rozwinęły się na podatnym gruncie.
Wrażliwe i uzdolnione dziecko nie miało łatwego życia w takich warunkach. Przeciążona pracą od najmłodszych lat Helena pragnęła jakiejś ucieczki, jasnego punktu w swoim życiu. Być może gdyby dano jej takie możliwości, uczyłaby się dalej, studiowałaby Pismo Święte, zdobyła jakiś zawód. Niestety, te czasy były okrutne dla uzdolnionych dzieci z nizin społecznych. Helena mogła liczyć tylko na zawód służącej, piastunki do dzieci, źle opłacany i nie spełniający jej ambicji. Taką też pracę podjęła, gdy w wieku 16 lat opuściła dom rodzinny. Pracowała ciężko. Zawsze pociągały ją sprawy duchowe, myślała, że w zakonie będzie miała więcej czasu na poświęcanie się modlitwie i kontemplacji. Jednak jako siostra tzw. drugiego chóru większość dnia poświęcała na pracę fizyczną, a jej potrzeby duchowe pozostawały niezaspokojone. Nie stała się w życiu tym, czym mogła się stać. Czuła, że ma jakiś potencjał, ale nie umiała go zrealizować. Możemy przypuszczać, że miała w sobie na początku dużo wesołości i fantazji, współczucia i ciekawości świata. Dobrze pokierowana mogłaby stać się pisarką, wychowawcą. Kilka lektur i trzy klasy, a napisała jednak Dzienniczek, świadectwo o wielkiej sile wyrazu. Jedni widzą w Dzienniczku obraz świętości, inni obraz tragicznego konfliktu wewnętrznego, ale nie można mu odmówić wyrazistości.
Biorąc pod uwagę jej doświadczenia z dzieciństwa i młodości, jest możliwe, że Helena porzuciła swe autentyczne „ja” i całe życie zmagała się z tragicznymi konsekwencjami tego kroku.
Pogoń za wielkością
Osoby, które z różnorakich powodów nie mogą uzyskać pewności siebie oraz brak im poczucia własnej tożsamości, zaczynają tworzyć w wyobraźni wyidealizowany obraz samych siebie. Będą mogły wtedy być kimś znaczącym dla siebie samych i pomimo wewnętrznej słabości uzyskają poczucie siły i znaczenia. „W procesie tym (idealizacji) jednostka wyposaża siebie w nieograniczone moce i wybitne uzdolnienia. Staje się istotą bohaterską, geniuszem, najwspanialszym dawcą miłości, osobą świętą, bogiem. Idealizacja samego siebie zawsze pociąga za sobą samogloryfikację, dając jednostce bardzo jej potrzebne poczucie własnego znaczenia i wyższości nad innymi” (Karen Horney, Nerwica a rozwój człowieka[i], s. 16-17)
„Samoidealizacja gwarantuje nie tylko uwolnienie się od bolesnych i nieznośnych uczuć (od uczucia zagubienia, niepokoju, od poczucia mniejszej wartości i od wewnętrznego rozdwojenia), ale na dodatek oznacza w cudowny sposób osiągnięte poczucie spełnienia, obejmujące ją samą i jej życie”. (Horney, s. 19)
„Samoidealizacja nieuchronnie rozwija się w zespół dążeń o szerokim zakresie, co proponuję nazwać terminem dostosowanym do ich natury i rozmiaru – pogoń za wielkością”. (Horney, s. 20)
Wielkość tę można pragnąć osiągnąć w wielu dziedzinach, na przykład w sporcie, polityce, biznesie czy na polu religijnym. Pragnienie osiągania perfekcji równa się ambicji zostania wielkim świętym. Tragizm pogoni za wielkością tkwi w tym, że idealna postać, do której człowiek aspiruje, jest tworem jego wyobraźni. Neurotyk traci kontakt ze swoim prawdziwym „ja”, dąży do wielkości nie bacząc na własne dobro i interes. Droga do perfekcji skazana jest z góry na porażkę, a pogoń za wielkością łączy się z ogromnymi kosztami psychicznymi. Jakże trudno bowiem utrzymać o sobie mniemanie, że jest się „osobistością o boskiej wszechmocy i wszechświatowym znaczeniu”.
„Cechą charakteryzującą wszelkie aspekty pogoni za wielkością jest wybitna i specyficzna rola wyobraźni, która jest ważnym narzędziem w procesie samoidealizacji”. (Horney, s. 28) Osoba goniąca za wielkością używa wyobraźni na każdym kroku, traktuje urojenia jak rzeczy realne. Niekiedy wyobrażenia te przyjmują formę wyimaginowanych rozmów z innymi osobami. „Najbardziej uderzającą cechą pogoni za wielkością jest to, że operuje ona w kategoriach fantastyki i nieograniczonych możliwości”. (Horney, s. 33)
„Wszelkiego rodzaju dążenia do gloryfikacji samego siebie odznaczają się wspólnym rysem sięgania po większą wiedzę, cnotę lub władzę, niż to bywa udziałem ludzkich istot. Są to dążenia do wartości absolutnych, nieograniczonych, nieskończonych. To, co byłoby poniżej absolutnej odwagi, mistrzostwa czy świętości, nie może pociągnąć neurotyka powodowanego obsesją pogoni za wielkością. Jest on tedy przeciwieństwem człowieka prawdziwie religijnego, dla którego tylko Bóg dysponuje nieograniczonymi możliwościami. Wersja neurotyka zaś brzmi: dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. Jego siła woli osiąga rozmiary magiczne” (Horney, s. 33)
Pokusa wielkości wynika z dążenia człowieka do tego co nieograniczone, najwyższe, a z drugiej strony z poszukiwania łatwego wyjścia z trudnej sytuacji. Karen Horney pisze, że Jezus i Budda doświadczali takich pokus, ale będąc silni duchowo, potrafili je odrzucić.
Czy mamy jakieś podstawy sądzić, że Faustyna cierpiała na pogoń za wielkością?
Faustyna fantazjuje na temat swej rzekomej wielkości. Czuje się wyróżniona przez jakąś tajemnicę, która ją „łączy z Panem”. Nie wie o niej nikt, nawet aniołowie. „Ta tajemnica wyróżnia mnie od innych dusz tu na ziemi i w wieczności” pisze Faustyna. Umie ona także wielbić Boga najlepiej na świecie: „wielbię Boga Ojca naszego tak, jak Go jeszcze żadna dusza nie wielbiła”. Na jej skromnych barkach spoczywa los świata: „w tych chwilach zdaje mi się, że cały świat ode mnie zależy”. Uważa się Faustyna za Hostię miłą Ojcu, która jest „ochłodą dla udręczonego serca” Jezusa. Jest pewna, że osiągnie świętość, a raczej już ją osiągnęła. Jezus zapewnia ją, że „ma wyłączne prawo do Jego miłosierdzia”. Ponadto Faustyna to władczyni świata: „są chwile, kiedy wszystko, cokolwiek istnieje na ziemi jest mi na usługi”, „wszystko, czy chce czy nie chce, służyć mi musi”. Faustyna potrafi również z pomocą koroneczki uciszyć burzę.
Jest także poetką, niemal wieszczką. Oto próbka jej poezji wychwalającej samą siebie (Dz 1735):
O dziewico, śliczny kwiecie,
Już niedługo pozostaniesz na tym świecie,
O, jak piękna śliczność twoja,
Ty – czysta oblubienico Moja.
Żadna liczba cię nie zliczy,
Jak jest drogi twój kwiat dziewiczy.
Twoja jasność niczym nieprzyćmiona,
Jest odważna, silna, niczym niezwyciężona.
Sam blask słońca południowego
Gaśnie i ciemnieje wobec serca dziewiczego.
Ponad dziewiczość nie widzę nic wielkiego,
Jest to kwiat wyjęty z Serca Bożego.
O, cicha dziewico, wonna różo,
Choć na ziemi krzyżów dużo,
Ani oko nie widziało, ani wstąpiło w myśl człowieka,
Co dziewicę w niebie czeka.
O dziewico, śnieżna lilio biała,
Ty żyjesz tylko dla Jezusa cała,
A w czystym kielichu serca twego
Jest przyjemne mieszkanie dla Boga samego.
O dziewico, hymnu twego nikt nie zaśpiewa,
W pieśni twojej miłość Boża się ukrywa,
Sami aniołowie nie pojmują,
Co dziewice Bogu wyśpiewują.
O dziewico, twój kwiat rajski
Przyćmiewa wszystkie tego świata blaski,
A choć cię świat pojąć nie może,
Jednak chyli swe czoło przed tobą w pokorze.
Choć droga dziewicy usłana cierniami,
A życie jej najeżone różnymi krzyżami,
Lecz któż tak mężny jak ona?
Nic jej nie złamie, jest niezwyciężona.
O dziewico, ziemski aniele,
Wielkość twa słynie w całym Kościele
Ty przed tabrnakulum trzymasz straż
I jak Serafin cała w miłość się zmieniasz.
Wiele tutaj mamy odniesień do rzekomej wielkości Faustyny. Jest ona piękną dziewicą, nieskończenie cenną z powodu swego dziewictwa. Jej dziewicze serce przyćmiewa blask słońca. Dziewiczość to coś najlepszego, poza nią nie ma nic wielkiego. Dziewicę w niebie będzie czekało coś wspaniałego. Czy Faustyna sugeruje tutaj, że nie-dziewice aż takich wspaniałości nie zaznają? Hymnu dziewicy nie mogą pojąć ani zaśpiewać nawet aniołowie, ponieważ tylko ona tak pięknie chwali Boga. Cały świat chyli przed nią czoło, choć pojąć jej nie może (prawdopodobnie dlatego, że takiej wielkości pojąć śmiertelnikom nie sposób). Mimo cierpień jest mężna, odważna, silna, niezwyciężona, nic jej nie złamie. Wielkość jej słynie w całym Kościele. Hymn ten jest chyba kwintesencją pogoni za wielkością i samogloryfikacji. Faustyna jest tutaj przedstawiona jako osoba stojąca znacznie powyżej ludzi i aniołów. Mówiąc, że zamienia się w miłość, porównuje się do Boga, który wszak jest miłością. Faustyna wywyższa się, aby się pocieszyć, aby nie załamywać się swoim prawdziwym „ja”, gdy nie dorasta do swego ideału: „O mój Jezu, Ty wiesz, że są chwile, gdzie nie mam ani myśli wzniosłych, ani polotu ducha; znoszę cierpliwie samą siebie i przyznaję, że to właśnie ja jestem, bo wszystko, co piękne jest łaską Bożą. Wtenczas upokarzam się głęboko i wzywam Twojej pomocy, a łaska nawiedzenia nie ociąga się z przyjściem do serca pokornego”. (Dz 1734)
Faustyna charakteryzuje się też wielką siłą duchową, ma moc krępowania karzących rąk Jezusa! Ona zatrzymuje Go w wymierzaniu kar i oto bezsilny Jezus „nie może już dochodzić sprawiedliwości”. Faustyna to prawdziwa siłaczka. Sam Jezus jej ulega. Faustyna słyszy takie oto słowa Jezusa: „Gdybyś nie krępowała rąk moich, wiele kar spuściłbym na ziemię; córko moja, spojrzenie twoje rozbraja mój gniew; choć usta twoje milczą, wołasz do mnie tak potężnie, że jest poruszone niebo całe. Nie mogę uciec przed prośbą twoją, gdyż mnie nie ścigasz dalekiego, ale we własnym sercu swoim” (Dz 1722) Zatem Faustyna jest przekonana, że to jej zasługą jest miłosierdzie Jezusa dla biednych grzeszników.
Faustyna świadomie dąży do bycia wielką świętą „na ołtarzach”. Śni jej się św. Teresa z Lisieux, która mówi jej, że będzie w niebie. Faustyna dalej pyta, czy będzie świętą. Teresa potwierdza. Faustyna drąży dalej: ale czy taką świętą jak ona, na ołtarzach. Teresa potwierdza. W ten sposób Faustyna potwierdza słuszność obranej przez siebie strategii dążenia do wielkości.
Faustyna czerpała też poczucie wyższości z faktu bycia zakonnicą. Jej wizje świadczyły o wyższym statusie duchowieństwa w porównaniu z osobami świeckimi. Jezus mówi jej, że dusze zakonne są jak księżyc, a dusze wiernych chrześcijan jak gwiazdy. (Dz 424) Teraz musimy się zastanowić, czy Jezus miał na myśli wielkość księżyca i gwiazd widoczną z ziemi, czy też rzeczywistą. Jezus prawdziwy z pewnością wie, że gwiazdy są większe niż księżyc okrążający Ziemię. Ale Jezus Faustyny każe jej patrzeć w niebo i porównywać, co widzi. Faustyna nie miała chyba pojęcia o astronomii, więc zrozumiała, że porównanie do księżyca jest korzystne dla stanu duchownego.
Jezus traktuje Faustynę wyjątkowo. Dla niej błogosławi ziemi. (Dz 431). Dla niej chce stworzyć nowy świat, piękniejszy od tego istniejącego, w którym mogłaby zamieszkać. (Dz 587) Jezus z miłości ku niej zstąpił z nieba, dla niej żył, umarł i stworzył niebiosa! (Dz 853) A więc wcielenie, odkupienie i stworzenie nieba cały świat zawdzięcza Faustynie! Doprawdy fantazja przeogromna i irytująca.
Jezus mówi Faustynie, że jest świętą, kiedy tą ogarnia ją rozpacz i łka z powodu braku świętych w jej zgromadzeniu. (Dz 1650) Jezus chce poślubić Faustynę. (Dz 911) Czy lepszy narzeczony mógłby się jej przytrafić? Nie tylko Jezus ją wielbi, ale cała Trójca Święta ma w niej szczególne upodobanie. (Dz 955) Dalej zobaczymy, że z Trójcy wyłamuje się jednak Ojciec, przeciwko gniewowi którego walczy Faustyna. Chyba, że Ojciec upodobał sobie walkę z Faustyną, co jest bardzo prawdopodobne biorąc pod uwagę Jego skłonność do agresji.
W całym Dzienniczku są dziesiątki fragmentów świadczących o wielkim poczuciu wyższości siostry Faustyny nad całym światem oraz o jej samogloryfikacji. Zachęcam do lektury. Zapewniam, że jej fantazje o wielkości są nie do przebicia.
Konflikt między idealnym obrazem siebie a własną „nędzą”
Nieuniknione doświadczenie niedorastania do narzuconego sobie wyśrubowanego ideału jest przyczyną wewnętrznego rozdarcia i konfliktu. W którymś momencie człowiek rozpoznaje, że jego realne odbicie w lustrze nie jest takie, o jakim zwykle fantazjuje. Ta sprzeczność jest źródłem nieustających cierpień, napięć i frustracji.
Po pierwszym roku nowicjatu Faustyna zaczyna przeżywać wewnętrzne konflikty, które nazywa ciemnością duszy. Te cierpienia będą trwać przez półtora roku. Faustynie wydawało się, że w zakonie jej kontakt z Bogiem ulegnie pogłębieniu, że będzie tam naprawdę szczęśliwa. Tymczasem jej oczekiwania nie spełniły się W zakonie pracowała tak samo ciężko, jak w życiu świeckim. Miała mało czasu na zagłębianie się w modlitwie. Myślała, że potrzebny jest jej zakon bardziej kontemplacyjny. Ogarniał ją niepokój, że dokonała niewłaściwego wyboru. Nie miała odwagi sama podjąć decyzji. Bolesne oblicze Jezusa, które pojawiło się na firance, stało się dla niej odpowiedzią. Jezus stwierdził, że będzie bardzo cierpiał, jeśli Faustyna odejdzie z zakonu. Tę samą myśl potwierdził jej spowiednik. Faustyna była zadowolona, że to nie ona musiała podejmować decyzje, ale ktoś zrobił to za nią. Jest to typowe neurotyczne unikanie wysiłku i odpowiedzialności. Gdyby poszła za swoją intuicją, musiałaby stanąć twarzą w twarz ze swoim dlaszym życiem, podjąć trudne decyzje, skonfrontować się z wątpliwościami. Wolała złożyć odpowiedzialność na innych: Jezusa i spowiednika. Faustyna twierdzi, że od momentu podjęcia decyzji o zostaniu w zakonie czuła się zawsze szczęśliwa i zadowolona (Dz 18). Z dalszych jej notatek wiemy, jak bardzo była to nieprawda.
Czas ciemności duchowych był czasem szansy danej Faustynie na to, by nawiązała kontakt z samą sobą, spróbowała odnaleźć właściwe proporcje w swym życiu i przejąć za siebie odpowiedzialność. Tej szansy nie wykorzystała. Kto odmawia poznania siebie, skazany jest na cierpienie. I właśnie na cierpienie skazała samą siebie Faustyna. Nie chcąc jednak przyjąć tego do wiadomości, uznała, że to cierpienie jest czymś wielkim, jej wzniosłą misją, darem od Boga. Na czym polegały te ciemności duszy? Modlitwa nie dawała jej pociechy, ćwiczenia duchowe były dla niej wysiłkiem, ogarniał ją lęk. Zaczęła widzieć siebie jako „wielką nędzę”, co było powodem ogromnej frustracji, gdyż porównywała siebie do świętości Boga. Bała się perspektywy złożenia ślubów. Nie mogła skupić się na lekturze. Czuła się odrzucona od Boga. Przychodziły jej myśli o tym, że umartwienia i staranie o cnoty są bezużyteczne. Ogarniała ją rozpacz i śmiertelny lęk. Siły fizyczne opuszczały ją. Przeżywała męki na podobieństwo mąk piekielnych.
Przełożeni nie byli całkiem bez winy w utrzymywaniu złudnych przekonań Faustyny. Oto odpowiedzią przełożonej na te wszystkie cierpienia biednej mniszki było pocieszenie, że „Bóg przeznacza siostrę do wielkiej świętości. Jest to znak, że Bóg chce mieć siostrę w niebie bardzo blisko siebie” (Dz 23) Takie pocieszenie zaowocowało przekonaniem, że cierpienie jest planem Boga wobec Faustyny.
Udręki duchowe Faustyny były wielkie. Taka jest cena neurotycznego dążenia do wielkości. Faustyna czuje, że jej dusza kona, a Bóg sprawuje nad nią sąd sprawiedliwy, czuje, że jest ona „przedmiotem jego zapalczywości” (Dz 24) Za cóż to Bóg gniewa się na nią? Za to, że w swoich oczach nie dorasta do ideału świętości. Wszak w zakonie powinna czuć obecność Boga, powinna stawać się wzorem świętości. A tu nic – mroki i pokusy, poczucie niegodności i braku wartości. Zarówno jednak przekonanie Faustyny o swej wielkości, jak i o rzekomej nędzy, nie są prawdziwe. Faustyna po prostu nie dała sobie szansy znalezienia prawdziwej siebie. Dlatego przez całe życie przeżywała boleśnie obsesyjny konflikt między dwiema imaginacjami: wielkością i nędzą. „Piekło jakoby sprzysięgło się przeciwko mnie. Nienawiść straszna zaczęła wdzierać się do mojej duszy, nienawiść do wszystkiego, co święte i Boże. Zdawało mi się, że te udręki duszy mają być stałym udziałem mojego istnienia”. (Dz 25) I tak się stało. Udręki duszy i ciała towarzyszyły Faustynie do końca życia.
„Kiedy człowiek zawiera pakt z diabłem obiecującym mu wielkość i chwałę, musi się godzić na piekło – piekło we własnym wnętrzu”. (Horney, s. 197)
Oto dobitny przykład, jak przejawiał się ten konflikt w życiu Faustyny: oto przygotowuje się ona do odnowienia ślubów. „Nagle dusza moja została wtrącona w tak wielką ciemność wewnętrzną. Zamiast radości dusza moja napełniła się goryczą, a serce przebił mi ostry ból. Czułam się tak nędzną i niegodną tej łaski, i w uczuciu tej nędzy i niegodności nie ośmieliłabym się zbliżyć do stóp nawet najmłodszej postulantki, aby je ucałować. Widziałam je w duchu piękne i miłe Bogu, a siebie widziałam jako otchłań nędzy. Po skończonej nauce rzuciłam się do stóp Boga utajonego – wśród łez i bólu; rzuciłam się w morze miłosierdzia Bożego i tu dopiero doznałam ulgi i czułam, że cała wszechmoc Jego miłosierdzia ogarnęła mnie”. (Dz 1108)
Poczucie nędzy, niegodności, bycia kimś gorszym od innych powoduje u Faustyny chęć upokarzania się, łzy i ból. Ona po prostu nie dorasta (bo nie może) do swego ideału świętości. Ratuje ją przeczucie Bożej miłości ku niej. Jednak nigdy nie porzuci swej podwójnej osobowości i będzie na przemian raz świętą i doskonałą, a raz grzesznicą zasługującą na upokorzenia i karę.
Faustyna jest przewrażliwiona do granic możliwości na punkcie swej niedoskonałości. Oto dostrzega w sobie cień samowoli, rzuca się więc w proch przed majestatem Jezusa i sercem rozdartym przeprasza Go. (Dz 560) Nawet niewielkie uchybienia, cienie niedoskonałości rozdzierają jej serce i musi rzucać się i kajać straszliwie przed Jezusem. Ileż On musiał mieć do niej cierpliwości! Chodziła do Niego z każdym najmniejszym drobiazgiem, sama z siebie nic nie umiała załatwić, żadnej podjąć decyzji. Poczytywała to sobie za zasługę, gdyż uważała, że w ten sposób wyzbywa się swojej woli, a dzieje się tylko wola nieba.
Sam Jezus utwierdza ją w przekonaniu, że jest słabością i nicością. Jezus mówi do Faustyny: „Powiedz, że dałem mu poznać (spowiednikowi) słabość twoją w spowiedzi, czym jesteś sama z siebie”. (Dz 498) „Miłość wyrównuje przepaść, jaka jest między wielkością moją a nicością twoją”. (Dz 512) Jezus z Nazaretu nie był takim zarozumiałym bufonem, który zrównywał ludzi z błotem wywyższając siebie. Nie poniżał nikogo.
Tymczasem Faustynę poniża notorycznie: „Widzisz, czym jesteś sama z siebie, ale nie przerażaj sie tym. Gdybym ci odsłonił całą nędzę, jaką jesteś, umarłabyś z przerażenia. Jednak wiedz o tym, czym jesteś. Dlatego, że tak wielką nędzą jesteś, odsłoniłem ci całe morze miłosierdzia mego”. (Dz 718)
Faustyna umarłaby z przerażenia, gdyby dowiedziała się, kim jest. Tak naprawdę jest to jej głos wewnętrzny, który odzwierciedla jej lęk przez tym, kim w istocie jest. Boi się, że jest nikim. Nie ma odwagi zaprzestać gry w świętą Faustynę i spojrzeć na siebie relaną. Ten lęk przed poznaniem siebie jest śmiertelny. Trzymał ją będzie w swych objęciach przez całe życie. Jakże Jezus mógłby uważać za nicość i nędzę dzieło Boga, jakim jest człowiek? Wszak jesteśmy Bożym stworzeniem, w które sam Bóg tchnął życie. Jesteśmy warci dla Boga nieskończenie wiele, skoro z miłości ku nam posłał na ziemię Syna swego. Faustyna jak zwykle ze strachu unika zastanawiania się nad sprzecznościami teologicznymi. Analiza jest niebezpieczna: „Matka Najświętsza mówiła mi, żebym wszystkie żądania Boże przyjmowała jak dziecko małe, bez żadnych dociekań, inaczej nie podoba się to Bogu”. (Dz 529)
Nienawiść i pogarda dla siebie
„Łatwa droga do supremalnej gloryfikacji prowadzi zarazem nieuchronnie do piekła pogardy dla samego siebie i do samoudręki”. (Horney, s. 39)
Fałszywa idealna tożsamość staje się dla neurotyka miarą oceny własnej osobowości. „Ale właśnie owo „ja” realnie funkcjonujące, gdy się nań spogląda z perspektywy absolutnej perfekcji, jest czymś tak żenującym, że jednostka musi nim gardzić. … „ja” prawdziwe nieustannie przeszkadza, i to poważnie, pogoni za samogloryfikacją. Stąd jednostka musi nienawidzić swoje „ja” prawdziwe, czyli musi nienawidzić samą siebie”. (Horney, s. 135)
„Nienawiść do samego siebie ujawnia pęknięcie osobowości spowodowane powołaniem do życia wyidealizowanego obrazu własnej osoby. Jest sygnałem toczącej się wojny. W istocie stan wojny z samym sobą to podstawowa cecha charakterystyczna każdego neurotyka”. (Horney, s. 137)
Jakież podobieństwo mamy tutaj z Klimakiem i jego obsesją wojny z ciałem i demonami. Faustyna również doświadczała życia jako wojny. Żadne trudności nie przerażają duszy, „jak rycerza, który jest ustawicznie w boju, nie przeraża huk armat” (Dz 145) Faustyna zachowuje czujność, nadsłuchuje, skąd idzie atak nieprzyjaciela. Czasem dusza musi walczyć na śmierć i życie, wtedy pomocą jest zwrócenie się do rany Serca Jezusa. W czasie pokoju dusza robi wysiłki takie, jak w walce. Musi się ćwiczyć, aby odnieść zwycięstwo. Widać tu więc, jak słownictwo wojenne jest przydatne do określenia walki duchowej, która toczy się nieustannie i bez wytchnienia. Obrazuje to dobrze wysiłek wewnętrzny, jaki Faustyna i Klimak wkładali w podtrzymanie swego dobrego mniemania o sobie. Konflikt bowiem trwa nieprzerwanie. Walka polega na czujności, czy dość skrupulatnie wypełnia się wewnętrzne nakazy oraz na tym, aby nie dać się skusić, nie dać się przywieść do sytuacji, w której na jaw mogłyby wyjść nasza niedoskonałość i mitomania.
Pomocne mogą wtedy być metody takie jak „Karta wewnętrznej kontroli duszy”, jaką stosowała Faustyna w ramach czujności. Karta taka miała wygląd tabelki, w której zanotowane były w kolumnach w podziale na miesiące, ilości zwycięstw i upadków, a w wierszach poszczególne cnoty, takie jak: ubóstwo, czystość, posłuszeństwo, miłość bliźniego, pokora, cierpliwość, cichość itp. Najwięcej upadków zanotowała Faustyna w wierszu „pokora” – 13. Generalnie jednak na ogólną roczną liczbę zwycięstw wynoszącą 1105, Faustyna upadła tylko 45 razy. Średnio odniosła ona 3 zwycięstwa na dzień, a mniej niż jedną klęskę na tydzień. Czy jest to wynik godny świętej i wielkiego wojownika? Statystycznie chyba tak. Tylko czy miłosierny Bóg tak nas buchaltersko podlicza?
Okrutna i mordercza walka, na jaką skazany jest neurotyk wynika z rozdźwieku pomiędzy tym, kim chciałoby się być, a tym, kim się jest. „Zdumiewająca jest siła i uporczywość nienawiści do samego siebie. … musimy zdać sobie sprawę z oszalałej wściekłości dumnego „ja”, które na każdym kroku czuje się upokorzone i poniżone przez aktualnie funkcjonującą realną osobowość”. (Horney, s. 140)
Nienawiść do siebie jest możliwa tylko wtedy, jeśli nie będziemy odczuwać swych własnych autentycznych uczuć. Nazywa się to w psychologii samoalienacją, brakiem poczucia autentycznego „ja”. Nienawiść do samego siebie jest przeważnie nieuświadomiona. Innymi słowy, nawet jeśli neurotyk zdaje sobie sprawę z efektów nienawiści samego siebie, takich jak poczucie winy, niskiej wartości, cierpienie, to nie jest świadomy, że sam na siebie sprowadził te doświadczenia. Niemal całość nieuświadomionej nienawiści wobec siebie ulega uzewnętrznieniu. Może to być bądź uzewnętrznienie czynne, bądź bierne. W czynnym nienawiść skierowana jest na zewnątrz, przeciw życiu, losowi, ludziom lub instytucjom. Jeśli jest to uzewnętrznienie bierne – neurotyk sam jest obiektem nienawiści, ale jej źródła odczuwa jako zewnętrzne. Zdaje się, że Faustyna tak właśnie traktowała odczuwane przez siebie cierpienie – jako pochodzące z zewnątrz, to znaczy bądź to jako rezultaty grzechów innych ludzi, bądź to jako cierpienie nałożone jej przez Jezusa. W przypadku cierpień otrzymanych od Jezusa dodatkową pociechą (oprócz pociechy, że sama nie spowodowała swoich cierpień) było to, że ich cel jest wzniosły i pochodzą one od doskonałej osoby, do jakiej sama Faustyna aspiruje. Cierpienie to miało uczynić ją świętą – przemienić całkowiecie w Jezusa, wprowadzić na ołtarze.
Odczuwane przez Faustynę pragnienie wywyższenia siebie, a z drugiej strony nienawiść do samej siebie traktowaną jako pochodzącą od ludzi dobrze ilustruje pewna wizja Faustyny. Faustyna przedziera się przez wrogo nastawiony do niej tłum zgromadzony przed kaplicą. Ma zająć miejsce w ołtarzu. Ludzie rzucają w nią czym popadnie: błotem, kamieniami, piaskiem. Faustyna jednak kroczy dzielnie za głosem każącym jej wejść na ołtarz. W tym gniewnym tłumie znaleźli się jej rodzice, siostry, przełożeni, wychowanki. Kiedy tylko Faustyna usiadła na ołtarzu, tłum zaczął błagać ją o łaski i usłyszała takie oto słowa: „Czyń, co chcesz, rozdawaj łaski, jak chcesz, komu chcesz i kiedy chcesz” (Dz 31). Widać tutaj pragnienie osiągnięcia doskonałej świętości i boskiej wszechmocy. Faustyna rozdaje łaski, staje się ważna, znacząca, silna, dobra. Osiąga swój ideał. Koszt osiągnięcia tego ideału to nienawiść i pogarda do samej siebie, uzewnętrzniona w reakcji tłumu, który ją poniża i zadaje jej ból.
Jezus występuje w Dzienniczku jako dawca cierpienia oraz ten, kto daje jej siłę wytrwania. Faustyna nie może przyznać, że cierpienie jest wywołane jej neurotycznym konfliktem. Zatem zrzuca za nie odpowiedzailność na innych, najchętniej na Jezusa, a pośrednio na Boga, który rzekomo potrzebuje tego cierpienia dla zbawienia dusz.
„Podczas pewnej adoracji Pan zażądał ode mnie, abym Mu się oddała jako ofiara na pewne cierpienie, które sprawie Bożej będzie czynić zadość”. (Dz 190)
Jezus mówi: „Dziecię moje, najwięcej mi się podobasz przez cierpienie. W cierpieniach swoich fizycznych czy też moralnych – córko moja, nie szukaj współczucia u stworzeń. Chcę, aby woń cierpień twoich była czysta, bez żadnych przymieszek. Żądam, abyś się nie tylko oderwała od stworzeń, ale i sama od siebie. Córko moja, chcę się napawać miłością serca twego – miłością czystą, dziewiczą, nieskalaną, bez żadnego przyćmienia. Córko moja, im więcej ukochasz cierpienie, tym miłość twoja ku mnie będzie czystsza”. (Dz 279)
Cierpienie musi być czyste, bez przymieszek pocieszenia ze strony „stworzeń”. Miłość musi być czysta, to znaczy skierowana wyłącznie do Jezusa, bez „przyćmienia” jej miłością do stworzeń. Takie słowa miałyby rzekomo wyjść z ust Jezusa! Czy tak przemawiałby Jezus z Nazaretu, którego znamy z Ewangelii? Jezus wszak widział podobieństwo miłości Boga i bliźniego, nigdy nie nakazywał kochać tylko Boga, ale zarówno Boga, jak i bliźniego. Nigdy by mu nie przyszło do głowy uznać, że miłość do „stworzeń” zanieczyszcza miłość do Boga.
„Dziś powiedział mi Pan: Potrzeba mi cierpień twoich dla ratowania dusz” (Dz 1612)
Faustyna przyjmowała cierpienie jako pochodzące od Boga. Wyłaniała jej się tutaj pewna sprzeczność: dlaczego Bóg, który wszak powinien ją kochać, obarcza ją cierpieniem? Zatem postanowiła usprawiedliwić Boga twierdząc, że to cierpienie ma wartość, jest wzniosłe i koniecznie Bogu potrzebne dla realizacji światowego zbawienia. Oto Bóg tak ceni Faustynę, że robi jej ten zaszczyt, że może ona cierpieć dla Niego i ratować dusze przed piekłem. Bóg potrzebuje Faustyny, bez niej nie radzi sobie ze zbawianiem ludzi. Zatem cierpienie to nie oznaka nienawiści Boga, ale wielkiego wybrania, szacunku i miłości. Bóg daje jej cierpienie, bo tak ją kocha, tak ją docenia. Cierpienie zaczęła traktować Faustyna jako przejaw Bożej miłości do siebie, a więc coś cennego, czego bardzo pragnęła. Pozwoliło jej to uwierzyć w siebie, choć nie zdawała sobie sprawy, że wierzyła nie w prawdziwe „ja”, ale w to fałszywe, doskonałe i na pokaz.
„Powiedział mi Pan: Zabieram cię na cały Post do twojej szkoły, chcę cię nauczyć cierpieć. – Odpowiedziałam: Z Tobą, Panie, jestem gotowa na wszystko, i usłyszałam głos: Wolno ci pić z kielicha, z którego ja piję; ten wyłączny zaszczyt daję ci dziś”. (Dz 1626)
„Wtem mi powiedział Pan: Oblubienica musi być podobna do Oblubieńca swego”. (Dz 268)
Zatem Faustyna zaczyna zbawiać świat swoim cierpieniem. Czuje się z tym o wiele lepiej, niż gdyby całe to cierpienie było bezużyteczne. Cierpienie stanowi o jej poczuciu własnej wartości. Jest pożyteczna.
„Pragnę się wysilać, pracować, wyniszczać za dzieło nasze – ratowania dusz nieśmiertelnych. Mniejsza o to, jeżeli te wysiłki skrócą moje życie, przecież ono już do mnie nie należy, ale jest własnością Zgromadzenia. Pragnę być pożyteczna całemu Kościołowi przez wierność Zgromadzeniu”. (Dz 194)
Centrum życia Faustyny staje się zatem cenne cierpienie, wyniszczanie się niezbędne w jej misji zbawiania świata. Swą wyjątkową wartość upatruje ona w tym, że Bóg nakłada na nią wielkie cierpienia, a ona je przyjmuje i przetwarza na zbawienie grzeszników. W tej właśnie umiejętności przetwarzania cierpienia na zbawienie tkwi jej „wielkość”, oznaka szczególnego wybrania przez Boga. Im więcej cierpi, tym większe ma zasługi, tym lepsze ma o sobie mniemanie. Ponieważ tak naprawdę nie znała siebie, wydawało jej się, że cierpienie to jedyna wartość, jaką miała. Chciała za nie kupić swoje zbawienie (a tak naprawdę miłość). A przecież św. Paweł nauczał, że „łaską jesteśmy zbawieni przez wiarę”. Łaską daną darmo, nie za zasługi, nie za uczynki, a już na pewno nie za cierpienie.
„Szalone i niedościgłe są pragnienia moje. Pragnę zataić przed Tobą, że cierpię. Pragnę za swoje wysiłki i dobre uczynki nigdy nie być wynagradzana. O Jezu, Ty sam mi jesteś nagrodą, Ty mi wystarczasz, skarbie serca mego. Pragnę współczuć z cierpieniem bliźnich, swoje cierpienia taić w sercu, nie tylko przed bliźnimi, ale i przed Tobą, Jezu. Cierpienie jest wielką łaską. Przez cierpienie dusza upodabnia się do Zbawiciela, w cierpieniu krystalizuje się miłość. Im większe cierpienie, tym miłość staje się czystsza”. (Dz 57)
Dlaczego Faustyna chce taić przed Jezusem swe cierpienia? I czy to możliwe zataić coś przed Bogiem? Pisze, że nie chce być wynagradzana za wysiłki, ale przeczy temu wielokrotnie licząc na rajską nagrodę, jaką osiągnie krocząc wąską ścieżką.
Jezus jest bezlitosny w żadaniu ofiar. Oto jego przerażające słowa skierowane do Faustyny: „Chcę cię widzieć jako ofiarę żywej miłości … musisz być unicestwiona, zniszczona, żyjąca jakoby umarła … musisz być zniszczona w tej tajni, gdzie oko ludzkie nigdy nie sięga, a wtenczas będziesz mi ofiarą miłą, całopalną, pełną słodyczy i woni. Wszystkie cierpienia przyjmiesz z miłością”. Faustyna dąży do samozagłady. Chce się wyniszczyć aż do śmierci. Znosi niebywałe cierpienia płynące z jej podstawowego wewnętrznego konfliktu, tłumacząc je sobie na swoją korzyść. Nigdy nie będzie w stanie spojrzeć prawdzie w oczy, aby zrozumieć jakie są rzeczywiste przyczyny jej cierpień. Wszak wzniosłe przyczyny lepsze są od przyziemnych. Faustyna jest w potrzasku. Będąc zakonnicą zmuszoną do posłuszeństwa, budując chwiejny system fantazji na swój temat, nie mając kontaktu z samą sobą, nie biorąc odpowiedzialności za swoje życie, nie spotkawszy nikogo, kto mógłby jej wytłumaczyć sprawy psychologii, jest skazana na pozostawanie w systemie ułudy i imaginacji. Znikąd nie może nadejść impuls do uznania przez nią prawdy o sobie.
Jezus nakłania Faustynę do podejmowania cierpienia lub też rozważania Jego męki. „Jedna godzina rozważania mojej bolesnej męki większą zasługę ma aniżeli cały rok biczowania się aż do krwi; rozważanie moich bolesnych ran jest dla ciebie z wielkim pożytkiem, a mnie sprawia wielką radość”. (Dz 369) Jeśli rozważanie męki takie jest bezcenne, to dlaczego jeszcze w ogóle trzeba się biczować do krwi? Biczowanie się, jak wynika z powyższego zdania Jezusa, także ma swe pożytki. Generalnie Jezus mógłby zaproponować Faustynie zamianę paru godzin cierpień na minutę rozważań męki, ale znając Jego (i jej) entuzjazm, prawdopodobnie żądał obydwu. Nigdy dość, zważywszy na nikłą liczbę dusz czystych w porównaniu z tłumami idącym szeroką ścieżką do piekieł.
Jezus nie zawsze wygrywa z przełożonymi. Proponuje na przykład Faustynie noszenie włosienicy przez siedem dni. Gdy ta nie uzyskuje zgody przełożonej, Jezus uznaje, że posłuszeństwo jest ważniejsze od umartwień. Tak, posłuszeństwo jest najważniejsze, Faustyna nie mogłaby się zgodzić bardziej w tej kwestii z Jezusem.
Jezus mówi do Faustyny: „Staraj się, aby serce twoje upodobniło się do pokornego i cichego serca mojego. Nie upominaj się nigdy o swoje prawa. Wszystko, co cię spotyka znoś z wielkim pokojem i cierpliwością, nie broń się, gdy całe zawstydzenie będzie spadać na ciebie niewinnie; pozwól triumfować innym. Nie przestań być dobrą, gdy spostrzeżesz, że nadużywają dobroci twojej; gdy będzie potrzeba, ja sam się upomnę za tobą”. (Dz 1701) Widać tu dokładnie, do jakiego sposobu postępowania zachęca Jezus. Zaleca zdusić w sobie wszelkie agresywne, gniewne, ekspansywne reakcje na doznawane krzywdy i upokorzenia. Zawsze przegrywać, zawsze dawać się wykorzystywać. Stłumienie ekspansywnej strony osobowości i uległość na ciosy jest neurotycznym sposobem radzenia sobie z wewnętrznym konfliktem. Każdy człowiek ma w życiu pewne granice psychiczne, których przekroczenie przez innych rodzi zdrowe poczucie gniewu i chęć samoobrony. Nasuwa się tu porównanie ze słowami Jezusa o nadstawianiu drugiego policzka, oddawaniu płaszcza itp. Czy ma to oznaczać rezygnację z granic i asertywności? Jezusowi chodziło o wyraziste przekazanie nakazu nieszkodzenia innemu człowiekowi, siły wybaczenia oraz hojności. Co innego, jeśli te zasady są owocem duchowej dojrzałości i oświecenia, a co innego jeśli wynikają z wewnętrznych dyktatów.
Wewnętrzna dyktatura
Ponieważ neurotyk nie ma kontaktu ze swoim autentycznym „ja”, nie reaguje na swoje prawdziwe uczucia i potrzeby. Nie umie zachowywać się autentycznie, „być sobą”. Musi jednak jakoś odnajdywać się w świecie i nań reagować. Ustala sobie zatem system wewnętrznych nakazów, które mają charakter przymusu i tyranii. Ta wewnętrzna dyktatura pozwala człowiekowi zachować jakąś (pozorną) równowagę między idealnym obrazem siebie a „skrzeczącą rzeczywistością” swego nędznego „ja”. Nakazy wewnętrzne „zabezpieczają” człowieka przed doznaniem spontanicznych uczuć. Z drugiej strony, uzmysłowienie sobie swojej niezdolności do sprostania tym nakazom wywołuje akty nienawiści pod własnym adresem. „Wszelkie formy samonienawiści są w pewnym sensie sankcjami z tytułu niespełnionych powinności. Można powiedzieć, że jednostka nie znienawidziałaby siebie, gdyby umiała być istotą ponadludzką”. (Horney, s. 153)
Oto jakimi wewnętrznymi dyktatami rządziła się Faustyna (na podst. jej modlitwy, Dz 163):
- aby nigdy nie podejrzewawać i nie sądzić według zewnętrznych pozorów
- upatrywać to co piękne w duszach bliźnich
- przychodzić im z pomocą
- by uszy jej nie były obojętne na bóle i jęki bliźnich
- by nigdy nie mówić ujemnie o bliźnich
- dla każdego mieć słowo pociechy i przebaczenia
- by tylko umiała czynić dobrze bliźniemu
- na siebie przyjmować cięższe, mozolniejsze prace
- zawsze śpieszyć z pomocą bliźnim
- opanowywać własne znużenie i zmęczenie
- współczuć wszystkim cierpieniom bliźnich
- nikomu nie odmówić serca swego
- obcować szczerze nawet z tymi, którzy nadużywać będą dobroci jej
- milczeć o własnych cierpieniach
Na koniec Faustyna prosi Jezusa o przemienienie jej w Niego. Faustyna przedstawia tutaj swe ambicje bardzo wzniośle jako ideały miłości bliźniego. Widać od razu, że takiej idealnej osoby nie ma na świecie. Dobrze, jeśli traktujemy to jako modlitwę, a nie jako plan nakazowy wobec siebie. Wtedy bowiem ginie w tych nakazach nasza prawdziwa osobowość. Zostaje ona stłumiona, nie ma prawa objawić się żadne spontaniczne uczucie, jak zmęczenie, poczucie krzywdy, wykorzystania, gniew, sympatia itp. Faustyna widzi, że jej już tu nie ma, ona tak naprawdę nie żyje, dlatego potrzebuje identyfikacji zastępczej. Zatem chce zamienić się w Jezusa, który posiada wszystkie te przymioty, do których ona aspiruje. Faustyna nie chce być sobą, ponieważ uznała za siebie tą słabą, marną istotę, która nie jest w stanie spełnić wszystkich wymagań.
A oto kolejny opis wielkiego dyktatu:
„Unikać pozwoleń domyślnych. Opowiadać się przełożonym w drobnych rzeczach, o ile możliwe szczegółowo; wierność w ćwiczeniach; nie z łatwością biegać po zwolnienie z ćwiczeń; milczeć poza rekreacją; unkać żartów i słów dowcipnych, które prowadzą do rozśmieszenia innych i przerywania milczenia; cenić niezmiernie najdrobniejsze przepisy; nie dać się pochłonąć wirowi pracy; przerwać na chwilę, aby spojrzeć w niebo; mało mówić z ludźmi, ale wiele z Bogiem; unikać poufałości; mało zważać na to, kto za mną, a kto przeciw; nie zwierzać się ze swoich przeżyć; unikać głośnego porozumiewania się przy obowiązkach; w cierpieniach zachowywać spokój i równowagę; w chwilach ciężkich uciekać się do ran Jezusa – w ranach Jezusa szukać pociechy, ulgi światła, umocnienia” (Dz 226) Jest to tylko fragment wielu, wielu nakazów wypisanych przez Faustynę w Dzienniczku. Faustyna musi cierpieć, to przede wszystkim, cierpieć bez skarżenia się. Pocieszać innych. Zapomnieć o sobie, wyniszczać się, na spowiedzi upokarzać się, ćwiczyć się w żalu doskonałym, nie przerywać milczenia, nie wtrącać się do cudzych obowiązków, unikać szemrzących sióstr, uważać na swoje sumienie.
Niespełnienie tych oczekiwań grozi karą Bożą, pod postacią której ukryta jest nienawiść Faustyny do samej siebie. Oto Faustyna staje w swej wizji przed sądem Bożym. „Natychmiast ujrzałam cały stan duszy mojej, tak jak Bóg na nią patrzy. Jasno ujrzałam wszystko, co się Bogu nie podoba. Nie wiedziałam, że nawet z takich cieni drobnych trzeba zdawać rachunek przed Panem” (Dz 36) Jezus oświadcza jej, że winna jest jednego dnia ognia czyśćcowego. Daje jej do wyboru: czy cierpieć teraz jeden dzień w czyśćcu, czy przez krótki czas na ziemi. Faustyna rzecze z entuzjazmem i nadgorliwością: „Jezu, chcę cierpieć w czyśćcu i chcę cierpieć na ziemi, chociażby do końca świata największe męki” (Dz 36) Na to Jezus łaskawie zezwala jej cierpieć na ziemi krótko, lecz dotkliwie. Każe jej zaczerpnąć siły od Niego samego na te męki straszne.
Jak Bóg patrzy na Faustynę (a raczej jak Faustyna myśli, że jest postrzegana przez Boga)? Bóg widzi ze szczegółami jej grzeszność i nędzę, zasługujące na karę ognia czyśćcowego. A tak naprawdę to nie Bóg, ale Faustyna sama tak widzi swoje nędzne, godne pogardy „ja”.
Lęk przed karą i zakaz przyjemności (jako kara, którą sama na siebie nakłada za bycie niedoskonałą) manifestuje się także w innych wizjach Faustyny. „W pewnym dniu ujrzałam dwie drogi: jedna droga szeroka, wysypana piaskiem i kwiatami, pełna radości i muzyki, i różnych przyjemności. Ludzie idą tą drogą, tańcząc i bawiąc się – dochodzili do końca nie spostrzegając, że już koniec. A na końcu tej drogi była straszna przepaść, czyli otchłań piekielna. Dusze te na oślep wpadały w tę przepaść: jak szły, tak i wpadały. A była ich tak wielka liczba, że nie można było ich zliczyć. I widziałam drugą drogę, a raczej ścieżkę, bo była wąska i zasłana cierniami i kamieniami, a ludzie, którzy nią szli ze łzami w oczach i różne boleści były ich udziałem. Jedni padali na te kamienie, ale zaraz powstawali i szli dalej. A w końcu drogi był wspaniały ogród, przepełniony wszelkim rodzajem szczęścia, i wchodziły tam te wszystkie dusze. Zaraz w pierwszym momencie zapominały o swych cierpieniach”. (Dz 153)
Swą nadzieję na szczęście przenosi Faustyna w przyszłość i w zaświaty, bowiem wie, że teraz szczęścia osiągnąć nie może, nawet wiecej, przekonała siebie samą, że jest to dla niej szkodliwe. Natomiast cierpienie jest pożyteczne i warto cierpieć dla przyszłej nagrody. Ponadto widzimy pesymistyczne podejście Faustyny co do proporcji między potępionymi a zbawionymi. Potępionych zliczyć nie można. Wysiłki Faustyny podejmowane w celu zbawienia grzeszników jednak nie osiągają wielkiego sukcesu na skalę światową. Jednak Faustyna tego nie zauważa. Wie natomiast, że ona z pewnością idzie po wąskiej ścieżce, ponieważ bardzo cierpi i rozpacza. Przyjemności, taniec i zabawa są dla niej nieosiągalne. Uważa, że na nie nie zasługuje, nędzna grzesznica. Neurotykom, mimo ich samoalienacji, nie do końca odebrana jest możliwość przeżywania pozytywnych uczuć. Czasem pojawia się tęsknota za nimi, która jednak natychmiast jest odrzucana z powodu poczucia niegodności, niezasłużenia. Priorytetem staje się karanie siebie, nawet przy pomocy Boga. Karząca sprawiedliwość Boga jest uzewnętrznieniem nienawiści Faustyny do samej siebie.
„Samooskarżenia ogłaszają wyrok potępiający, uznając całą osobowość jako taką za nic nie wartą” (Horney, s. 164) „Fromm przeciwstawia sumieniu zdrowej jednostki sumienie „autorytarne”, które określa jako „zinternalizowany strach przed władzą” (Horney, s. 165)
Pocieszenia Faustyny
„Konsekwencją pogardy dla siebie jest potrzeba złagodzenia tego uczucia lub skompensowania go tym, że inni zauważają ją, szanują, doceniają, podziwiają lub kochają”. (Horney, s. 172)
Oczywiście Faustyna poszukiwała tych wszystkich pocieszeń w Jezusie.
Jezus traktuje Faustynę wyjątkowo, jak najdroższą sobie osobę, wybrankę swego serca, o którą jest zazdrosny. Nie może bez niej żyć. „Napawa się jej miłością”, „jest spragniony jej miłości”, „łączy się z nią ściślej niż z kimkolwiek innym”. Jest opiekuńczy: po nałożeniu jej odpowiednich cierpień, pociesza ją i ociera łzy. Przytula ją do serca mówiąc jednocześnie: „dam ci cząstkę męki mojej, nie szukaj ulgi, ale przyjmuj wszystko z poddaniem się woli mojej”. Miłość Jezusa wyraża się zadawanym przez Niego cierpieniem.
Jezus ukazuje się Faustynie tak często, że można odnieść wrażenie, że chce ją na każdym kroku kontrolować, nakazywać jej coś bądź zakazywać. Jezus przemawia do Faustyny nawet w kwestii tak banalnej, jak jej dieta: rozwiewa jej wątpliwości, czy zjeść pomarańczkę, czy też nie zjeść. Ewentualnie radzi jej, czy dobry to aby moment, żeby wrócić ze spaceru. Po prostu jest zastępczym towarzyszem życia. Faustyna nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo potrzebuje zwykłej ludzkiej obecności, przyjaźni, zwierzeń. Wszystko to odnajduje w Jezusie. Jeśli sama nie umie podjąć pewnych, nawet błahych decyzji, zrobi to za nią Jezus.
Jezus upodobał sobie najwyraźniej jedynie Faustynę. Inne dusze nie są mu tak miłe, napawają go często wstrętem. Jezus Faustyny mówi: „Jestem święty po trzykroć i brzydzę się najmniejszym grzechem. Nie mogę kochać duszy, którą plami grzech”. To pierwsze zdanie jakby żywcem wzięte ze Starego Testamentu. Natomiast drugie nie wzięte z żadnego Testamentu, ale nie wiadomo skąd. Przecież Jezus przyszedł do grzeszników, ich właśnie kochał. Ojciec nigdy nie przestał kochać syna marnotrawnego, ale oczekiwał z niecierpliwością jego powrotu. Poza tym, jeśli św. Paweł ma rację, że wszyscy zgrzeszyli, że nie ma sprawiedliwego, to Jezus Faustyny nie miałby w takim razie kogo kochać! Dusza idealnie czysta nie istnieje. Ale widzimy tu, jak bardzo Faustyna chce przekonać siebie samą co do swojej czystości i doskonałości. Skoro sam Jezus ją wybrał, z pewnością jest czysta i święta. Inni, grzesznicy, nigdy tak blisko Jezusa nie będą przebywać. Ta własna wyjątkowość w oczach Jezusa daje Faustynie fałszywą pewność siebie.
Jezus mówi do Faustyny: „Twoje serce jest mi niebem” (Dz 238) Faustyna widzi „jakoby Jezus nie mógł być szczęśliwy bez niej, a ona bez Niego”. (Dz 244) Jezus wzrusza się widząc Faustynę „w strzępy poszarpaną od wielkiej boleści” (Dz 282). Daje jej pierwszeństwo między dziewicami. Jest ona chwałą i zaszczytem Jego męki. (Dz 282) Jej serce jest odpocznieniem i upodobaniem Jezusa. (Dz 339)
Jezus potrzebuje Faustyny, kocha ją, podziwia, podtrzymuje na duchu, szanuje, pociesza. Daje jej wszystko to, co mogła mieć na tym świecie od ludzi, ale co odrzuciła. Faustyna wierzy, że można kochać tylko istotę doskonałą. Nigdy nie uwierzyłaby, że mogłaby być kochana za to, kim jest naprawdę. Jezus bowiem kocha ją za bycie czystą dziewicą, posłuszną i pokorną, za cierpienie. To Faustynę wstrętem napawają grzesznicy, nie Boga. Jaka Faustyna była naprawdę pod maskami wielkości i samopotępienia nie będziemy już wiedzieli. Wie to Bóg kochający jej prawdziwe „ja”, którego ona nie miała nigdy śmiałości odkryć.
Ograniczone miłosierdzie Boga
Faustyna nie mogłaby żyć z takim lękiem i obarczona takim cierpieniem gdyby nie jakaś ulga. Tą ulgą była myśl o szczególnych własnościach zbawczych znoszonego cierpienia oraz poczucie Bożego miłosierdzia. Jednakże miłosierdzie to w odczuciu Faustyny miało swe granice. Faustyna czuła się zawsze pomiędzy groźbą kary a nadzieją miłosierdzia. Jezus motywuje ją metodą kija i marchewki. Dlatego Faustyna skrupulatnie notuje w swoich rachunkach sumienia wszystkie swe zwycięstwa i upadki. Miłosierdzie nigdy naprawdę w niej nie zwycięża do końca.
Miłosierdzie z objawień Faustyny jest samo w sobie miłosierdziem bezsilnym. Może być zasilane jedynie modlitwą i poświęceniem, cierpieniem i pokorą. Bez tego „paliwa” mechanizm miłosierdzia nie będzie działał. Silniejsza jest bowiem sprawiedliwość.
Anioł Stróż zabrał Faustynę pewnego dnia do czyśćca – miejsca mglistego, napełnionego ogniem, pełnego dusz cierpiących. Płomienie paliły te dusze. Dusze modlą się o uwolnienie, ale bezskutecznie. Matka Boża je czasem odwiedza i przynosi ochłodę od żaru płomieni. Faustyna słyszy głos wewnętrzny, który mówi: „Miłosierdzie moje tego nie chce, ale sprawiedliwość każe”. (Dz 20) Jezus nie chce, ale musi! Zupełnie jak Faustyna.
Ta wizja przekonuje Faustynę, że tylko jej modlitwa i ofiara może pomóc biednym duszom. Wydaje się, że śmierć jest tą granicą, za którą człowiek zdziałać już nic nie może, nawet jeśli jest tylko w czyśćcu, a nie w piekle. Bóg pozostaje głuchy na modlitwy dusz czyśćcowych. Na szczęście wysłuchuje modlitw ludzi jeszcze żyjących i chętnie przyjmuje ich ofiary. Wtedy, gdy zbierze odpowiednią ilość modlitw i ofiar, wypuszcza z czyśćca duszyczki, za które ktoś złożył ofiarę lub odmówił „modlitewkę”. Po śmierci miłosierdzie już nie działa. Należy zatem sprawy takie jak nawrócenie i rozgrzeszenie załatwić choćby na minutę przed śmiercią. Śmierć to pierwsza granica, jaką Faustyna stawia Bożemu miłosierdziu. Drugą jest sprawiedliwość. Sprawiedliwość rozumiana jako nieograniczone kary (piekło) za ograniczone grzechy lub też jako niewysłuchiwanie modlitw cierpiących katusze ludzi (czyściec). Czy to jest Bóg chrześcijan?
Oczywiście Faustyna nie przyjmuje do wiadomości, że miłosierdzie, które wysławia jako niezgłębione, ma jednak w jej wizjach pewne granice. Jest ślepa na tego rodzaju sprzeczności, ponieważ gdyby się nad nimi zastanowiła, jej konstrukcja własnej wielkości duchowej runęłaby niechybnie. Analiza sprzeczności jest bardzo przydatna w rozwiązywaniu konfliktów neurotycznych. Jednak neurotycy bardzo się przed nią bronią z obawy przed wynikającą z nich koniecznością bolesnej przemiany swego życia i wyjścia ze świata ułudy.
Jaki jest obraz Boga Ojca w wizjach Faustyny? Wszak Faustyna przekonuje, że jest to Bóg miłosierdzia, że miłosierdzie jest najwyższym przymiotem Boga. Spójrzmy zatem na mnożące się w opowieściach Faustyny sprzeczności.
O Bogu Ojcu Faustyna nie ma do powiedzenia żadnego ciepłego słowa. Jest to Bóg mściwy, bezustannie grożący grzesznikom, zsyłający kary, kipiący gniewem. Sam z siebie nie czuje współczucia do biednej ludzkości, chyba że Go ktoś ubłaga. Musi to być dusza czysta i cierpiąca. Cierpienie jest tym, co Bogu podoba się najbardziej i co ceni ponad wszystko. Cierpienie ludzi potrafi sprawić, że Bóg zaczyna czuć miłość do swoich stworzeń. Ale przede wszystkim cierpienie uśmierza Boży gniew. Przed tym słusznym gniewem zasłania nas Matka Boża bądź ewentualnie Faustyna, koniecznie z pomocą „koroneczki”. Męki piekielne są okrutne i nie ma im końca. Bóg będzie nimi karał przez wieczność, ale teraz daje nam jednak w swej łaskawości jakiś czas miłosierdzia, żebyśmy się zreflektowali i przestali marudzić, że nie możemy pokochać tego straszliwego Boga. Zaufajmy Mu! Bo jeśli nie…. otchłanie piekielne już buchają wielkim żarem przygotowanym dla takich grzeszników, którzy odrzucają Boże miłosierdzie.
Jezus mówi Faustynie: „Modlitwa duszy pokornej i miłującej rozbraja zagniewanie Ojca mego i ściąga błogosławieństw morze”. (Dz 319)
Uśmierzanie gniewu Boga lub Jezusa jest głównym celem modlitw Faustyny. Jezus nakazuje jej odmawiać koronkę do miłosierdzia za każdym razem, gdy wejdzie do kaplicy: „Modlitwa ta jest na uśmierzenie gniewu mojego.” (Dz 476) Dalej następują instrukcje co do tego, w jaki sposób ją odmawiać. Koronka ta składa się ze wstępu oraz wielokrotnie powtarzanych zawołań. Wstęp odmawiany na dużych paciorkach różańca: „Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa, na przebłaganie za grzechy nasze i całego świata”. Zawołanie na małych paciorkach: „Dla Jego bolesnej męki miej miłosierdzie dla nas i świata całego”. Modląca się osoba ofiarowuje Jezusa Bogu na przebłaganie za grzechy. Spodziewa się, że z powodu Jego bolesnej męki Bóg będzie miał miłosierdzie dla świata. Ceną zbawienia jest męka i cierpienie. Dotykamy tutaj ważkiego problemu odkupienia ludzkości dokonanego przez Chrystusa. Dla Faustyny jedynym elementem odkupienia istotnym dla zbawienia jest cierpienie. Sprawą odkupienia i ofiary Chrystusa zajmiemy się później. Na razie powiem, że aspekt cierpienia nie jest jedynym, ani nawet najważniejszym aspektem odkupienia.
Na świecie jest niewiele dusz prawdziwie kochających Boga. „One są na obronę przed sprawiedliwością Ojca niebieskiego i na wypraszanie miłosierdzia dla świata. Miłość tych dusz i ofiara podtrzymują istnienie świata” (Dz 367)
Bóg Faustyny żyje w świecie walki, podobnie jak ona. Walka toczy się między sprawiedliwością a miłosierdziem. Jezus mówi o Ojcu jako kimś odmiennym od Niego, będącym daleko od Niego. Ojciec jest dalej od swego Syna niż Faustyna. Na Ojca zrzuca Jezus przeważnie odpowiedzialność za „sprawiedliwe” karanie ludzi. Faustyna, kilka dobrych dusz i Jezus są jakby w „drużynie miłosierdzia”, natomiast Ojciec gra w „drużynie sprawiedliwości”. Walka trwa na śmierć i życie, a raczej na niebo i piekło.
Inna kwestia to idea Faustyny, że świat podtrzymuje niewielka ilość czystych dusz. A ja myślałam, że to sam Bóg podtrzymuje świat mocą swej opatrzności. Nawet i tą funkcję Boga Faustyna bierze na siebie. Cóż zostaje do roboty Bogu? Rozliczanie grzeszników, sąd i potępienie. Zbawianiem zajmie się drużyna Faustyny. Co do utrzymywania świata, to zajmują się tym także dzieci cierpiące głód i zimno. Jezus odmawia Faustynie ze łzami w oczach pomocy dla takich dzieci, ponieważ są Mu one konieczne do utrzymywania świata. (Dz 286)
Bóg w swej łaskawości daje duszom ostatnią szansę: święto Miłosierdzia. „Dusze giną mimo mojej gorzkiej męki. Daję im ostatnią deskę ratunku, to jest święto Miłosierdzia mojego. Jeżeli nie uwielbią miłosierdzia mojego, zginą na wieki. Sekretarko mojego miłosierdzia, pisz, mów duszom o tym wielkim miłosierdziu moim, bo blisko jest dzień straszliwy, dzień mojej sprawiedliwości”. (Dz 965)
Zatem lęk przed „dniem straszliwym” ma skłonić ludzi do zawierzenia miłosierdziu? Tak, zapewne lęk jest wielką motywacją dla dusz neurotycznych. Natomiast miłość dla dojrzałego psychicznie człowieka nie kojarzy się nigdy z lękiem. Miłość leczy lęk. W świecie Faustyny sprawiedliwość walczy z miłosierdziem, lęk z miłością. Miłosierdzie teoretycznie wygrywa z lękiem, jest przecież święto Miłosierdzia, ale jest to jednak miłosierdzie ograniczone, niepewne i zagrożone.
Promienie wychodzące z serca Jezusa oznaczają krew i wodę, życie i usprawiedliwienie dusz. „Te promienie osłaniają dusze przed zagniewaniem Ojca mojego”. (Dz 299) „O, jak bardzo mnie rani niedowierzanie duszy. Taka dusza wyznaje, że jestem święty i sprawiedliwy, a nie wierzy, że jestem miłosierdziem, nie dowierza dobroci mojej. I szatani wielbią sprawiedliwość moją, ale nie wierzą w dobroć moją. Raduje się serce moje tym tytułem miłosierdzia. Powiedz, że miłosierdzie jest największym przymiotem Boga. Wszystkie dzieła rąk moich są ukoronowane miłosierdziem”. (Dz 300-301)
Dusze jednak mają powody do niedowierzania. Wszak Ojciec czyha tylko na grzesznika, który musi się chronić przed Jego zagniewaniem. Tak naprawdę Faustyna nie dowierzała temu miłosierdziu, ponieważ bardziej lękała się srogiego, oddalonego Boga, który był ciągle dla niej zagrożeniem. Szatani ponoć wielbią sprawiedliwość Bożą. Dlaczego? Może ma to oznaczać, że szatani cieszą się z nieudanych zbawczych wysiłków Boga. Sprawiedliwość zatem utożsamiana jest tu z piekłem. Czy o to naprawdę chodzi sprawiedliwemu Bogu chrześcijan?
Bóg Faustyny potrzebuje ofiar dla zaspokojenia swej sprawiedliwości, i to ofiar złączonych z ofiarą Jego Syna. „Moja ofiara jest niczym sama z siebie, ale kiedy ją łączę z ofiarą Jezusa Chrystusa, to staje się wszechmocną i ma moc przebłagania gniewu Bożego. Bóg nas miłuje w Synu swoim, bolesna męka Syna Bożego jest ustawicznym łagodzeniem gniewu Boga”. (Dz 482) Bóg jest ustawicznie zagniewany i ustawicznie należy Jego gniew łagodzić. Zdaje się, że bolesna męka Jezusa nigdy nie dobiega końca, gdyż nigdy nie zdołała do końca przebłagać zagniewanego Boga. Faustyna notorycznie nie pamięta o zmartwychwstaniu Syna Bożego. Jego męka jest najważniejsza i nieustanna. Faustyna nigdzie prawie w Dzienniczku nie wspomina też o życiu Jezusa, Jego nauczaniu. Całe swoje przemyślenia koncentruje wokół męki. Daje to w rezultacie bardzo wypaczony i okaleczony obraz chrześcijaństwa.
Oto jak „drużyna Jezusa” walczy z Bożym gniewem: „Celem twoim i twoich towarzyszek jest łączyć się ze mną jak najściślej przez miłość, jednać będziesz ziemię z niebem, łagodzić słuszny gniew Boży, a wypraszać będziesz miłosierdzie dla świata. Oddaję ci w opiekę dwie perły drogocenne sercu mojemu, a są to dusze kapłanów i dusze zakonne, za nich szczególnie modlić się bedziesz, ich moc będzie w wyniszczeniu waszym. Modlitwy, posty, umartwienia, prace i wszystkie cierpienia łączyć będziesz z modlitwą, postem, umartwieniem, pracą, cierpieniem moim, a wtenczas będą miały moc przed Ojcem moim”. (Dz 531)
Zatem te wyniszczenia działają tylko na mocy ich zjednoczenia z Jezusem. Jak należy jednak osiągnąć to zjednoczenie – Jezus milczy. Widocznie dla mistyczki Faustyny było to oczywiste. Wygląda na to, jakby Bóg nie miał zasobów energii, które mogłyby posłużyć wzmacnianiu mocy kapłanów i zakonników. Dlatego potrzebuje, żeby ktoś mu te zasoby oddał, a wtedy On je przydzieli innym. Taka zamiana. Bóg jest tu pośrednikiem: Faustyna zrzeka się swego szczęścia, łączy się jakoś tajemniczo z Jezusem, a wtedy Bóg zabiera jej szczęście i daje je komuś innemu. Tak to praktycznie wygląda. Faustyna nie zastanawia się, jak to możliwe, by Bogu wszechmocnemu, stworzycielowi świata nagle zabrakło energii na pomoc kapłanom. Bóg co jednym zabiera, to drugim daje. Taki z niego Janosik.
Bezradność i bezsilność Boga widać także w „smutku śmiertelnym” Jezusa, który boleje, że „nic pomóc nie może, choć Bogiem jest” (Dz 580) na to, że ludzie gardzą Jego łaskami i idą w przepaść piekielną. Bóg Ojciec triumfuje (może skutecznie okazywać swój gniew), a Syn boleje nad tym. Jezus używa tu znanego argumentu o rzekomej wolnej woli człowieka, na którą nie ma rady. Nawet sam Bóg nic nie może, jeśli człowiek się uprze i sam się z własnej woli rzuca w czeluście piekielne. Tak, Bóg jednak całkiem wszechmocny nie jest. Zaledwie jednak stronę dalej, Jezus mówi Faustynie coś zgoła przeciwnego: „Wiedz jeszcze o tym, córko moja, że wszystkie stworzenia, czy wiedzą, czy bezwiednie, czy chcą, czy nie chcą, zawsze pełnią wolę moją”. (Dz 586) Gdzie tu wolna wola jeśli czy chcą, czy nie chcą, pełnią wolę Boga? Czy zatem wolą Boga jest ich marsz ku piekielnej przepaści? Faustyna nie zastanawia się naprawdę nad wolną wolą i ignoruje (nie po raz pierwszy) sprzeczności, które słyszy od Jezusa.
W uśmierzaniu Bożego gniewu największe sukcesy (oprócz Faustyny) odnosi Matka Boża. Zdaje się, że jest ona silniejsza od samego Boga! „Wieczorem ujrzałam Matkę Bożą z obnażoną piersią i zatkniętym mieczem, rzewnym łzami płaczącą, i zasłaniała nas przed straszną karą Bożą. Bóg chce nas dotknąć straszną karą, ale nie może, bo nas zasłania Matka Boża”. (Dz 686) Obnażona pierś Maryi – może symbol kobiecości? Kobieta wygrywa z mężczyzną – Bogiem. Ma zatknięty miecz – czyżby Matka Boża walczyła z Bogiem? Myślałam, że mają wspólne interesy, ale widocznie są po innej stronie barykady. Dlaczego Maryja płacze? Bo nie może uchronić od kary tyle dusz, ile by chciała i wzywa pomocy Faustyny? Zaiste, objawienia Faustyny są zagadkowe.
Dopełnieniem obrazu Boga Faustyny musi być opis mąk piekielnych, na które sprawiedliwy Bóg skazuje grzeszników: „Dziś byłam w przepaściach piekła, wprowadzona przez anioła. Jest to miejsce wielkiej kaźni, jakiż jest obszar jego strasznie wielki. Rodzaje mąk, które widziałam: pierwszą męką, którą stanowi piekło jest utrata Boga; drugie: ustawiczny wyrzut sumienia; trzecie: nigdy się już ten los nie zmieni; czwarta męka – jest ogień, który będzie przenikał duszę, ale nie zniszczy jej, jest to straszna męka, jest to ogień czysto duchowy, zapalony gniewem Bozym; piąta męka – jest ustawiczna ciemność, straszny zapach duszący, a chociaż jest ciemność, widzą się wzajemnie szatani i potępione dusze, i widzą wszystko zło innych i swoje; szósta męka – jest ustawiczne towarzystwo szatana; siódma męka – jest straszna rozpacz, nienawiść Boga, złorzeczneia, przekleństwa, bluźnierstwa. Są to męki, które wszyscy potępieni cierpią razem, ale to nie jest koniec mąk. Są męki dla dusz poszczególne, które są mękami zmysłów: każda dusza czym grzeszyła, tym jest dręczona w straszny i nie do opisania sposób. Są straszne lochy, otchłanie kaźni, gdzie jedna męka odróżnia się od drugiej; umarłabym na ten widok strasznych mąk, gdyby mnie nie utrzymywała wszechmoc Boża. Niech grzesznik wie: jakim zmysłem grzeszy, takim dręczony będzie przez wieczność całą. Piszę o tym z rozkazu Bożego, aby żadna dusza nie wymawiała się, że nie ma piekła, albo tym, że nikt tam nie był i nie wie, jako tam jest”. (Dz 741)
Czy piekło jest obrazem tego, jak Faustyna faktycznie się czuje, czego się lęka? Wieczność piekła jest dowodem na Bożą niemoc oraz ograniczenie Jego miłosierdzia, które nie ma wstępu za bramy piekielne. Faustyna, jak większość katolików do dziś, wierzyła niestety w Boga, który ogromnej części swych stworzeń zgotował katusze piekielne na całą wieczność. Bóg strachu wygrywa w tej wizji ostatecznie z Bogiem miłości.
Do Faustyny przebija się inna, pełniejsza wizja miłosierdzia, dlatego w wielu miejscach Dzienniczka mowa jest o miłosierdziu nieograniczonym, wiecznym: „Miłosierdzie moje jest tak wielkie, że przez całą wieczność nie zgłębi go żaden umysł, ani ludzki, ani anielski”. (Dz 699) Faustyna jednak nigdy nie pyta Jezusa, dlaczego daje jej sprzeczne wiadomości: raz – że ma wieczne, niezgłębione miłosierdzie dla grzeszników, a innym razem, że tylko ograniczoną jego ilość, której moc kończy się na granicy piekła. Faustyna nie mogła uwierzyć w ostateczne zwycięstwo Boga nad szatanem, ponieważ ta walka trwała w jej wnętrzu. Tak jak Bóg nie pokonuje szatana, tak jej „wielkość” nigdy nie pokona „nędzy” i „nicości”. Tylko osoba, która zna i akceptuje swe prawdziwe, acz ułomne „ja”, może uwierzyć w nieskończone miłosierdzie Boga. Dla Faustyny niestety Bóg pozostaje miłosierny tylko do śmierci, później już „na darmo będziecie wołać, ale będzie już za późno”. (Dz 1448)
Identyfikacja z pokonanym, słabym „ja”
Tendencja do minimalizownania własnej osoby jest jedną z metod rozwiązywania neurotycznego konfliktu. Człowiek identyfikuje się ze swoim słabym, niedoskonałym „ja”, pielęgnuje w sobie bezradność i cierpienie, zaczyna uważać, że inni czują do niego pogardę i oskarżają go. Tłumi przy tym wszelkie postawy ekspansywne, zarozumiałość, agresję, egoizm. „Osoba z tendencją do pomniejszania własnej wartości, mimo że zakazuje sobie jakichkolwiek poczynań podejmowanych z myślą o własnej korzyści – ma pełną swobodę działania na rzecz innych, zgodnie zaś z wewnętrznymi nakazami powinna być właśnie wzorem uczynności, wspaniałomyślności, liczenia się z cudzymi uczuciami, ideałem zrozumienia, współczucia, miłości i poświęcenia. Miłość i poświęcenie są w jej odczuciu nierozerwalnie ze sobą związane. Uważa, że wszystko powinna poświęcić w imię miłości bliźniego, w jej bowiem pojęciu miłość to poświęcenie”. (Horney, s. 288)
Miłość to poświęcenie, ofiara. „Jądro miłości – jest ofiara i cierpienie”. (Dz 1103) Faustyna poświęca się miłości na ofiarę całopalną. Bezbronność, cierpienie i męczeństwo to cechy poszukiwane i dozwolone. Identyfikuje się z osobami podeptanymi i skrzywdzonymi.
„Za każde upokorzenie podziękuję Panu Jezusowi, szczególnie pomodlę się za osobę, która dała mi sposobność upokorzenia. Wyniszczać się będę na korzyść dusz. Nie liczyć się z żadną ofiarą, ścieląc się pod stopy sióstr jako dywanik, po którym nie tylko mogą chodzić, ale i swoje stopy mogą obcierać. Pod stopami sióstr jest dla mnie miejsce. Będę się o nie starać w praktyce w sposób niedostrzegalny dla oka ludzkiego. Wystarcza, że Bóg widzi”. (Dz 234)
Samoponiżenie. Pragnienie upokorzeń. Postrzeganie siebie jako „nędzy”. Ponieważ Faustyna utożsamia te uczucia z miłością, sprawiają jej one satysfakcję. „W tej chwili pogrążyłam się w wielkim upokorzeniu przed majestatem Bożym. Jednak im więcej się upokarzałam, tym więcej przenikała mnie obecność Boża”. (Dz 1605)
„Ja jestem nie tylko niedołężnym dzieckiem, ale nagromadzeniem nędzy i nicości” (Dz 298)
Faustyna cierpi z powodu sióstr, a w szczególności z powodu ich wątpliwości na temat faktycznego jej obcowania z Jezusem. Siostry zaczęły nazywać Faustynę histeryczką i fantastyczką po tym, jak oznajmiła im o poleceniu namalowania obrazu. Kiedy starała się milczeć, siostry dokuczały jej tym bardziej. Ona cierpiała „jak gołębica” i znosiła to ze spokojem. Przełożeni często upokarzali Faustynę i „napełniali ją wątpliwościami”. Jedna z matek wyzywała ją gniewnie od dziwaczek, histeryczek, wizjonerek. Faustyna załamuje się pod ciężarem tej pogardy, ale pociesza ją głos wewnętrzny, że Jezus jest z nią. Podnosi się „z nową odwagą do cierpień”. (Dz 129)
„Cierpienie wyrasta jakby spod ziemi” dziwi się jedna z matek. (Dz 138) Szczególnie detalicznie podchodzą przełożeni do uchybień Faustyny, nic jej nie ujdzie na sucho. Jest często upominana, że jest nieobowiązkowa, obojętna na wszystko. Faustyna jest traktowana gorzej niż inne siostry. Kiedy leżała w infirmerii z drugą siostrą, nikt nie przychodził jej odwiedzać (a drugą siostrę odwiedzali). Druga siostra miała do dyspozycji światło i słuchawki radiowe, a Faustyna leżała w ciemności i samotności. Dlaczego siostry tak się zachowywały wobec niej? Może z zazdrości o niezwykłe wizje, ale może też Faustyna sama nie była zbyt sympatyczna, może małomówna, chłodna? Nie wiadomo. W zakonie istniały praktyki oskarżania się z przewinień przed przełożonymi. Pewnego razu jakaś siostra kazała Faustynie czekać na matkę przełożoną na korytarzu i oskarżać się z pewnych rzeczy, których nie popełniła. Faustyna będąc posłuszną to właśnie zrobiła – skłamała. Konflikt między posłuszeństwem a prawdomównością rozwiązała na korzyść posłuszeństwa. Być posłuszną jest lepiej niż mówić prawdę – zdecydowła Faustyna.
Faustyna czuje się skrzywdzona: przez nieczułe siostry, surowe przełożone, księży dających sprzeczne sygnały (jedni nakzują jej wierzyć w wizje, inni je odrzucić). „Poczucie doznanej krzywdy ma dla tego człowieka (neurotyka) jakiś szczególny sens, spełnia jakąś funkcję. … Umożliwia mu bowiem hodowanie u siebie skrycie uczucia wyższości w stosunku do innych – dzięki męczeńskiej koronie” (Horney, s. 304) Utrzymujące się poczucie krzywdy wywołuje wrogą agresję, która nie zostaje jednak uświadomiona, ponieważ zagraża wyidealizowanemu wizerunkowi neurotyka. Ten stłumiony gniew wyraża się najczęściej jako cierpienie. Znajduje wyraz we wzmożonych dolegliwościach, przybiera formę objawów psychosomatycznych. U Faustyny widzimy zatem ciągłe pogarszanie się jej zdrowia, co należy też przypisać męczącej pracy fizycznej, brakowi odpoczynku, umartwieniom. Niemniej czynniki psychiczne mogły tu także odegrać wielką rolę. Gdy ktoś chce cierpieć, wyniszczać się, umierać, to w pewnym momencie to osiąga.
Tłumiony gniew i agresja mogły się także wyrażać u Faustyny w jej dziwacznych wizjach, tak jak u innych ludzi w snach. Faustyna miała kilkakrotnie wizję Dzieciątka Jezus łamanego na ołtarzu i zjadanego przez księdza:
„Wtem ujrzałam Matkę Bożą z Dzieciątkiem Jezus. Dziecię Jezus trzymało się ręki Matki Bożej; w jednej chwili Dziecię Jezus pobiegło na środek ołtarza z radością, a matka Boża rzekła do mnie: Patrz, z jakim spokojem powierzam Jezusa w jego ręce, tak i ty masz powierzać swoją duszę i być wobec niego dzieckiem. Po tych słowach dusza moja została napełniona dziwną ufnością. Matka Boża była ubrana w białą suknię, dziwnie białą, przezroczystą, na ramionach miała przezroczystą niebieską, czyli jak błękit, zarzutkę, z odkrytą głową, włosy rozpuszczone; śliczna i niepojęcie piękna. Matka Boża patrzyła z wielką łaskawością na ojca, jednak po chwili ojciec złamał to śliczne Dziecię i wyszła prawdziwie krew żywa; ojciec pochylił się i wniknął w siebie tego żywego i prawdziwego Jezusa; czy Go zjadł, nie wiem, jak się to dzieje. Jezu, Jezu, nie mogę podążyć za Tobą, gdyż Ty mi się stajesz w jednym momencie niepojęty”. (Dz 677)
Faustyna nie rozumiała tej wizji. Matka Boża każe jej zaufać księdzu. Faustyna ufa. Nagle staje się coś nieoczekiwanego i strasznego: ksiądz zjada dziecko, leje się krew. Jakże tu ufać komuś, kto zjada śliczne dzieciątko? Faustyna ma wątpliwościu co do tej całej ufności. Jezus jest przełamany, zjedzony, pochłonięty. Czyżby Faustyna tak naprawdę nieświadomie pragnęła, aby coś pochłonęło, unicestwiło Jezusa, przyczynę jej cierpień? Czy miała wobec niego skryty gniew, jak wobec kogoś, kto ją krzywdził? Myślę, że możliwa jest taka interpretacja tej wizji.
A oto kolejna dająca do myślenia wizja:
„Chwilę przed podniesieniem ujrzałam Matkę i małego Jezunia i starego Dziadunia. Matka Najświętsza rzekła do mnie te słowa: Córko moja, Faustyno, masz ten Skarb najdroższy – i podała mi maleńkiego Jezusa. Kiedy wzięłam Jezusa w ręce, dusza moja doznawała tak niepojętej radości, że nie jestem w stanie tego opisać. Ale dziwna rzecz: po chwili Jezus stał się straszny, okropny, duży, cierpiący – i znikło widzenie i był czas niedługo, aby iść do Komunii świętej”. (Dz 846)
Podobny wątek: najpierw radość z trzymania skarbu, potem nagle przerażenie. Jezus staje się straszny, okropny, duży i cierpiący. Faustyna czuje lęk, bo to co miłe i cenne zamienia się w straszne i przerażające. Faustyna bała się Jezusa nakładającego na nią cierpienia, uważała go podświadomie za strasznego i okropnego za to, co jej czynił. Ale to nie mogło przeniknąć do jej świadomości, więc tylko wyrażało się w wizjach. Nie chciała trzymać w rękach dużego, cierpiącego, strasznego i okropnego Jezusa. Chciała mieć tylko miłe przeżycia ze ślicznym Dzieciątkiem. Jednak jak zwykle widziała dwie strony medalu, jedną akceptowała, drugą chowała w podświadomości.
A oto kolejny przykład na to, jak uczucia wrogości, chęci zemsty, które nie przedostają się do świadomości Faustyny, przejawiają się w jej wizji. Faustyna ma wizję, że podczas nabożeństwa nad pewnymi siostrami zawisa miecz gniewu Pańskiego.
Identyfikacja z Jezusem
„Dla osobowości typowo zależnej, takiej, u której zdecydowanie przeważają tendencje do tłumienia własnego „ja” – kochać jest czyms równie cudownym, jak być kochanym. Kochać – oznacza dla takiej osoby zapamiętanie sie, utonięcie w uczuciach mniej lub bardziej ekstatycznych, zespolenie z drugą istotą, stanie się jednym sercem i jednym ciałem, znalezienie uczucia załkowitej jedności, jakiego próżno w sobie sukała. Tęsknota do miłości wypływa więc u niej z głębokich, potężnych źródeł: z marzenia o całkowitym poddaniu się i zespoleniu w jedności. … Poszukiwanie i dążenie do jedności jest jedną z najpotężniejszych sprężyn motywacyjnych kształtujących postawy ludzkich jednostek, u neurotyków zaś jest to jeszcze silniejsze ze względu na ich wewnętrzną dezintegracje. Potrzeba oddania się jakiejś istocie potężniejszej od nas jest wszak istotnym pierwiastkiem rozmaitych form religii.” (Horney, s. 316-317)
„Fascynująca siła pociągająca miłości nie ogranicza się do nadziei znalezienia satysfakcji, spokoju, zespolenia w jedność, ale polega również na tym, że wydaje się takiej osobie jedynym sposobem urzeczywistnienia idealnego obrazu swego „ja”. Kochając – może dać w pełni wyraz wszystkim cechom swego wyidealizowanego „ja”, które muszą jej zjednywać czyjeś uczucie. Będąc kochaną – uzyskuje najwyższe samopotwierdzenie”. (Horney, s. 317)
„Kochać kogoś mocnego, zespolić się z nim w jedno, prowadzić niejako życie zastępcze poprzez jego zycie – oznacza uczestnictwo we władaniu życiem bez obowiązku własnej do tego zdolności”. (Horney, s. 322)
Faustyna wielokrotnie podkreśla w Dzienniczku swe pragnienie całkowitej identyfikacji z Jezusem, swe całkowite zanurzenie swej małości w Jego wielkości i miłości.
„I wprowadził mnie w tak ścisłą łączność z sobą, i zaślubiło się serce moje z Jego Sercem w sposób miłosny, i odczułam Jego najlżejsze drgnienia, a On moje. Ogień mojej miłości, stworzony, został złączony z żarem wiekuistej miłości Jego. Wszystkie łaski ta jedna przewyższa swym ogromem. Troistość Jego ogarnęła mnie całą i jestem cała zanurzona w Nim, mocuje się niejako moja maleńkość z tym Mocarzem nieśmiertelnym. Jestem zanurzona w niepojętej miłości i niepojętej męczarni z powodu Jego męki. Wszystko, co się dotyczy Jego Istoty, i mnie się udziela”. (Dz 1056)
„Najsłodszy Jezu, rozpal moją miłość ku sobie i przemień mnie w siebie, przebóstwij mnie, aby czyny moje miłe ci były; niech to sprawi moc Komunii Świętej, którą codziennie przyjmuję. Jak bardzo pragnę być przeistoczona całkowicie w Ciebie, o Panie”. (Dz 1289)
„Pragnę, o Jezu mój, cierpieć i płonąć ogniem miłości przez wszystkie wydarzenia życia. Twoją jestem cała, pragnę się zaprzepaścić w tobie, o Jezu, pragnę się zagubić w Twej Boskiej piękności. Ścigasz mnie, o Panie, swą miłością, jak promień słońca przenikasz wnętrze moje i przemieniasz ciemność mej duszy w jasność swoją. Czuję dobrze, że żyję w Tobie jako jedna mała iskierka, pochłonięta przez żar niepojęty, w którym płoniesz, o Trójco niepojęta” (Dz 507)
„Ja chcę być podobna do Ciebie, Jezu, do Ciebie ukrzyżowanego, umęczonego, upokorzonego. Jezu, odbij na duszy i sercu moim swoją pokorę. Kocham Cię, Jezu, do szaleństwa. Ciebie wyniszczonego, takiego jak Cię wskazuje prorok, jakby nie mógł w Tobie dostrzec postaci ludzkiej dla wielkich boleści”. (Dz 267)
Ponieważ Faustyna czuła się nicością, szukała dla siebie jakiejś, najlepiej wyjątkowej, tożsamości. Chciała zamienić się w Jezusa. Niepojęta miłość i niepojęta męczarnia są z sobą całkowicie zespolone w przeżyciach Faustyny. Ponieważ Jezus kojarzy jej się przede wszystkim z męką – i ona się męczy. Nie ma ekstazy bez męki – taki jest mistycyzm Faustyny. Czy wszyscy mistycy płacili cenę męki za swoje ekstazy zjednoczenia z Bogiem? Nie wiem. Faustyna nigdy nie pisze, że łączy się z Jezusem w chwale jego zmartwychwstania, ani w chwilach Jego ziemskiego życia. Zjednoczenie jest wybiórcze – w męce. Im więcej cierpienia, tym więcej miłości, bo jak wcześniej pisałam, cierpienie jest utożsamiane przez Faustynę z miłością.
W ten sposób małe, mizerne i niedoskonałe „ja” Faustyny zostawało unicestwione przez ogień Boskiej miłości. Pozostawało tylko dumne „ja”, doskonałe, spełniające wolę Boga, święte, identyczne z Bogiem. Nadal jednak nie ma śladu prawdziwego „ja” Faustyny. Gra w wyobraźni Faustyny toczy się już na takich wysokościach, że zaprzeczenie jej realności spowodowałoby bolesny i być może śmierteny upadek. Mimo walki i cierpień, Faustyna nigdy nie podda w wątpliwość realności tej cudownej boskiej rzeczywistości, w której żyje. Za dużo ma do stracenia.
Odkupienie mocą cierpienia. Zbawcza moc cierpienia.
Św. Paweł, a za nim całe chrześcijaństwo wierzy, że dzięki Chrystusowi Bóg zgładził nasze grzechy, anulował je, odwołał ich konsekwencje. Sprawiedliwością Bożą nazywa Paweł usprawiedliwienie ludzi przez wiarę. Jest to nowa interpretacja sprawiedliwości, na której opiera się cała Dobra Nowina. Na tym polega Boża sprawiedliwość, żeby zapomnieć nasze winy, zmazać grzechy i o nich nie pamiętać. Usprawiedliwić, to znaczy też zrozumieć i wybaczyć. Zatem Paweł pojmuje sprawiedliwość nie jako karę, ale jako usprawiedliwienie i przebaczenie, które mamy przez wiarę w Jezusa Chrystusa.
Inaczej sprawę widzi Faustyna: „Zrozumiałam wielką sprawiedliwość Bożą, jako każdy musi się wypłacić aż do ostatniego szelążka” (Dz 1375). Odkupienie dokonało się według Faustyny jedynie przez mękę i śmierć Jezusa. Tymczasem św. Paweł pisze, że gdyby Chrystus nie zmartwychwastał, nasz wiara byłaby próżna. Zatem Paweł czyni zmartwychwstanie istotą odkupienia. Zmartwychwstanie oznacza przebaczenie, zmycie grzechów, które umożliwia naszą przemianę, przebóstwienie. Faustyna zapomina o zmartwychwstaniu, gdyż za bardzo pochłonięta jest walką. Ona nigdy nie uwierzy w ostateczny happy end. Ona pozostanie wiecznym wojownikiem, dla którego walka toczy się na krzyżu nieustannie, a zmartwychwstanie nie następuje nigdy. Tymczasem cierpienie Jezusa na krzyżu trwa wiecznie. Gdyby zmartwychwstał – nastąpiłby koniec walki. To było dla niej nie do pomyślenia. Dlatego Jezus Faustyny musi pozostawać na wieki na krzyżu i cierpień i umierać. Zmartwychwstanie oznaczałoby porzucenie konfliktu wewnętrznego i odnalezienie i zaakceptowanie prawdziwego „ja”. Taki jest sens psychologiczny zmartwychwstania.
Odkupienie w pojęciu Faustyny rozgrywa się nadal. Następuje ono za sprawą męki i śmierci Chrystusa, do której to męki ludzie mogą dobrowolnie się dołączać.
„Także w tej samej chwili widziałam pewną osobę, i w części stan jego duszy i wielkie doświadczenia, jakie Bóg zsyła na tę duszę; cierpienia te dotyczyły umysłu jego i w tak ostrej formie, że żal mi się zrobiło i rzekłam do Pana: Czemu tak z nim postępujesz? I odpowiedział mi Pan: Dla jego potrójnej korony – ale i dał mi Pan poznać, jak niepojęta chwała czeka duszę, która jest podobna do Jezusa cierpiącego tu na ziemi: będzie dusza taka miała podobieństwo do Jezusa w Jego chwale. Ojciec niebieski o tyle dusze nasze uwielbi i uzna je, o ile będzie w nas widział podobieństwo do Syna swego. Zrozumiałam to, że to upodobnienie się do Jezusa jest nam dane tu na ziemi. Widzę dusze czyste i niewinne, na które Bóg wywiera swą sprawiedliwość, i dusze te są ofiarami, które podtrzymują świat i uzupełniają to, co nie dostawało męce Jezusa; takich dusz jest niewiele” (Dz 604)
W innej konwersacji z Jezusem na podobny temat okazuje się, że potrójna korona, dla której pewien kapłan musi cierpieć oznacza dziewictwo, kapłaństwo i męczeństwo. Właśnie taką koroną chwały będzie on nagrodzony w niebie za dziewictwo – wyrzekł się seksu, za kapłaństwo – pełnił najbardziej zaszczytną rolę „zastepcy Jezusa”, męczeństwo – znosił cierpienia. Widzimy więc dobrze, jakie przymioty w pojęciu Faustyny wynagradza Bóg. Pojenie spragnionych? Karmienie głodnych? Odwiedzanie uwięzionych i chorych? Pocieszanie smutnych? Kochanie bliźniego? Powstrzymanie się od osądzania? Przebaczanie? Nie. Według Faustyny nagrodę osiąga się za dziewictwo, kapłaństwo i męczeństwo!
Faustyna uważała także, że tutaj na ziemi możemy upodobnić się do Chrystusa tylko przez cierpienie. Miała bowiem tak niskie poczucie własnej wartości, że nie przychodziło jej do głowy, że ktoś może być podobny do Jezusa w Jego zrozumieniu człowieka, przebaczeniu, uzdrawianiu, kochaniu. W Jego mądrości, umiejętności nauczania duchowego, w Jego modlitwie. Na to Faustyna czuła się za mała i za nędzna, ponieważ utożsamiała się tym razem ze swoim zdegradowanym, pogardzanym „ja”.
Jezus mówi do Faustyny: „Sam kieruję twoim życiem i wszystko tak urządzam, abyś mi była ustawiczną ofiarą, i czynić będziesz zawsze wolę moją, a dla dopełnienia tej ofiary łączyć się będziesz ze mną na krzyżu”. (Dz 923) „Każde nawrócenie grzesznej duszy wymaga ofiary” (Dz 961)
Ofiarę tę rozumie Faustyna jako znoszenie cierpień. Dlatego często „wije się w strasznych boleściach i łzach na korzyść grzeszników”. (Dz 1428)
„O Jezu, pragnę zbawienia dusz, dusz nieśmiertelnych. W ofierze dam upust sercu swojemu – w ofierze, której się nikt ani domyśli, będę się wyniszczać i spalać niepostrzeżenie świętym żarem miłości Boga”. (Dz 235)
Tak naprawdę Faustyna chciała, aby święty żar miłości Boga spalił jej nędzne „ja”, a dał jej w zamian „ja” chwalebne. Spalanie siebie w ofierze służyło też utrzymaniu idealnego obrazu swego wielkiego „ja”. A zatem konflikt się rozwiązywał: nędzne „ja” zostało spalone, unicestwione w ofierze i na korzyść wielkiego „ja”. Wielkie „ja” szczyciło się niebywałą zasługą ratowania grzeszników ze szponów Boskiej sprawiedliwości. Jeszcze jedno: gdyby Bóg nie czyhał tak ze swoim gniewem na grzeszników, ale okazałby im trochę więcej współczucia i cierpliwości, ofiary Faustyny straciłyby swą przydatność. Elementy układanki zatem bardzo dobrze do siebie pasują. Faustyna ma rozwiązany konflikt wewnętrzny, a Bóg musi zionąć gniewem, aby wielkość świętej była naprawdę wielka. Bóg nie może być nieskończenie miłosierny w fantazjach Faustyny, bo jej misternie skonstruowany system przekonań rozpadłby się z hukiem. Każdy element jest konieczny, bo na nim opiera się inny, i tak dalej.
Cierpienie to miłość
Jezus mówi Faustynie, że „innej drogi nie ma do nieba, prócz drogi krzyżowej” oraz „dusza cierpiąca jest najbliższa mojego serca”. „Bóg obarcza cierpieniem tych, których szczególnie miłuje”. „Cierpienie jest skarbem największym na ziemi – oczyszcza duszę…. Prawdziwą miłość mierzy się termometrem cierpień” (Dz 342). Jest to zachęta do poddania się cierpieniu, a wręcz do poszukiwania cierpień. Jezus z Nazaretu nie pochwalał takiej postawy. Przeciwnie, chciał zdejmować z ludzi ciężary cierpień, uzdrawiał, wskrzeszał, wypędzał demony, ocalał od potępienia społecznego. Gdyby myślał, że cierpienie służy zbawieniu, być może zachęcałby ludzi do znoszenia go ku chwale Boga. Nic takiego nie robił. Głosił Królestwo Boże, będące uwolnieniem od ziemskich cierpień, od zła dręczącego ludzkość. Współczuł i płakał nad niedolą ludzi. Pomagał im. Potępiał zadawanie cierpień. Owszem, sam poddał się złu tego świata, ale wcale tego nie pragnął. Bał się i unikał cierpienia, tak jak każdy zdrowy psychicznie człowiek.
Jednakże Faustyna utożsamia miłość z cierpieniem. Czuje się szczęśliwa cierpiąc, im bardziej cierpi, tym bardziej jest w ekstazie.
„O Jezu mój, nie ma nic lepszego dla duszy jak upokorzenia. We wzgardzie jest tajemnica szczęścia; kiedy dusza poznaje, że jest nicością i nędzą sama z siebie, a wszystko, co ma dobrego w sobie, jest tylko darem Bożym, kiedy dusza widzi w sobie wszystko darmo dane, a jej własnością jest tylko nędza, to ją utrzymuje w ustawicznym korzeniu się przed majestatem Bożym, a Bóg widząc duszę w takim usposobieniu, ściga ją swymi łaskami. Kiedy dusza zagłębia się w przepaść swojej nędzy, Bóg używa swej wszechmocy, aby ją wywyższyć” (Dz 593)
Gardząc sobą, Faustyna czuje się sprawiedliwie ukarana za swe grzechy. Im bardziej karze siebie, im bardziej swój gniew skieruje porzecieko sobie, tym czuje się lepiej, lżej, swobodniej, tym czuje, że zasłużyła na miłość. Miłość, której może doświadczać tylko jako osoba doskonała. Zatem tylko cierpienie jest dla niej okazją do zaznania miłości. Pogarda siebie sprawia jej satysfakcję. Poniża sie, aby zostać wywyższoną. Dar Boży w interpretacji Faustyny nie jest dany całkiem darmo – wszak ceną jego jest cierpienie i upokorzenie.
Faustynę ogrania niepojęta tęsknota za Jezusem. Nie chce żyć już na tym świecie. Tą tęsknotę odczuwa jako ogrome cierpienie. Jej egzystencja na ziemi jest już tylko cierpieniem. „Miłość i cierpienie są razem, jednak nie zamieniłabym tej boleści spowodowanej przez Ciebie za żadne skarby, gdyż to jest boleść niepojętych rozkoszy, a zadaje te rany ręka miłująca”. (Dz 843) Ręka miłująca zadaje cierpienie – kto zrozumie takie podejście do miłości? Tylko ktoś, dla którego przejawem, istotą miłości jest cierpienie. Dlaczego nic nam nie wiadomo o rozkoszach męki przeżywanych przez Jezusa na krzyżu? Dlaczego Jezus po zmartwychwstaniu nie opowiadał o tym uczniom? Czy nie byłaby to istotna informacja? Powiedziałby: „Jestem wybrańcem Boga, który gładzi grzechy świata. Tak Bóg mnie kocha, że kazał mi cierpieć na krzyżu. Ale tak cierpiąc, doświadczyłem naprawdę niepojętych rozkoszy. Po cóż właściwie zmartwychwstałem, skoro na krzyżu było mi tak rozkosznie? Bóg zabrał cierpienie, zabrał i rozkosze… Nie rozumiem Go …” Takiego czegoś Jezus nie powiedział. Męka to męka, śmierć to śmierć. Czy naprawdę miłość Ojca przejawiła się w męce Jezusa, czy raczej w Jego zmartwychwstaniu? Czy gdyby Jezus opowiadał o sobie w zarozumiałym, egzaltowanym i wyniosłym stylu Faustyny, ktokolwiek o zdrowych zmysłach uznałby Go za prawdziwego Syna Bożego?
„O, gdyby dusza cierpiąca wiedziała, jak ją Bóg miłuje, skonałaby z radości i nadmiaru szczęścia; poznamy kiedyś, czym jest cierpienie, ale już będziemy w niemożności cierpienia. Chwila obecna jest nasza”. (Dz 963)
To jak to właściwie jest: w piekle będziemy wiecznie cierpieć, czy nie? Kiedy ma nastąpić ten czas „niemożności cierpienia”?
Faustyna wie naprawdę, co wycierpiał Jezus. Świat tego jeszcze nie wie. Ona to bowiem „przeżywała z Nim w sposób szczególny wszystkie rodzaje mąk” (Dz 1054): w Ogrójcu, na krzyżu. Zaraz po tych bolesnych mękach Faustyna doświadcza ekstazy, zaślubienia z Jezusem. Jest najpierw zanurzona w Jego męce, by potem dostąpić Jego nieśmiertelnej miłości. Znów ceną miłości jest cierpienie. Dlaczego nigdy nie uczestniczy z Nim w zmartwychwstaniu?
Faustyna czuła się szczególnie umiłowana przez Boga dzięki swym cierpieniom. Wiedziała bowiem, że dusza ukrzyżowana wielkorakimi cierpieniami to dusza, która została nimi obarczona przez Boga, który chce w ten sposób okazać jej swą miłość. (Dz 1253) Bóg jest sprawcą cierpień ludzi i robi to z miłości.
Odrzucenie świata i małość stworzeń
Istotnym elementem taktyki Faustyny było unikanie kontaktu z ludźmi, do czego zresztą zachęcał ją zazdrosny Jezus. Dla neurotyka bliski kontakt z człowiekiem jest niebezpieczny. Po pierwsze może doprowadzić do zdemaskowania fałszywego wielkiego „ja”. Po drugie, może uświadomić neurotykowi, co naprawdę traci unikając ludzi i bliższych z nim związków. To byłoby zbyt bolesne. Dlatego Faustyna robi, co może, aby się odseparować. Naczelną zasadą, którą wyznaje jest zachowanie milczenia, nierozmawianie na tematy błahe. Po wtóre nakazuje sobie: „nie mieć z nikim poufałości”. (Dz 861) Faustyna chce tylko odczuwać Jezusa w swoim sercu, a „stworzenia kocham o tyle, o ile mi pomagają do zjednoczenia się z Bogiem. Wszystkich ludzi kocham dlatego, bo widzę w nich obraz Boży”. (Dz 373) Trochę jest Faustyna interesowna w tym podejściu do ludzi. A przecież tak cierpi dla ich zbawienia. Z jednej strony nie przypisuje im wartości dla nich samych, z drugiej tak ich wielce ceni, że poświęca im całe swoje szczęście. Kocha zatem wszystkich, bo jest w nich obraz Boży. Dlaczego zatem ci wszyscy ludzie z obrazem Bożym w sobie idą szeroką ścieżką na zatracenie?
Faustyna robi sobie wyrzuty, że za wiele myśli o ludziach. Wtedy ukazuje jej się strażnik Jezus przypominając, że to do niego należy się przytulać, a nie fantazjować bezproduktywnie i zdradziecko o „stworzeniach”. (Dz 960) Albowiem „Bóg jest zazdrosny o nasze serce i chce, abyśmy Jego tylko kochali”. (Dz 337) Jak przystało na prawdziwie oddaną Oblubienicę, Faustyna ma całe serce tylko dla jednego zaborczego wybranka – Jezusa: „Wiedz o tym, córko moja, że jedno spojrzenie twoje na kogoś innego zraniłoby mnie więcej niż wiele grzechów przez duszę inną popełnionych”. (Dz 588) Ależ ta Faustyna musi się pilnować nawet ze wzrokiem, nie tylko z mową. Chodzić ze spuszczoną głową i nie odzywać się do nikogo – tego pragnie jej Jezus. Czy dziwi nas zatem, że siostry nie pałały do Faustyny wielką sympatią? Kto lubi gburów i odludków, którzy na dodatek wywyższają się opowieściami o mistycznych doznaniach?
Przebywanie ze „stworzeniami” to dla świętej prawdziwe męczeństwo: „W rannym rozmyślaniu odczułam niechęć i odrazę do wszystkiego, co stworzone. Wszytko jest blade w oczach moich, duch mój jest oderwany od wszystkiego, pragnę tylko Boga samego, a jednak żyć muszę. Jest to męczeństwo nie do opisania”. (Dz 856) Tak, ludzie ją męczą, ponieważ każdy z nimi kontakt uświadamia jej, jak daleko odeszła od rzeczywistości, jak boi się stawić jej czoła, jak bardzo nie chce żyć, jak bardzo jest nieszczęśliwa i spragniona czułości, kontaktu z życiem prawdziwym.
„Od stworzeń nie żądam niczego; o tyle z nimi obcuję, o ile konieczność tego wymaga. Zwierzać się nie będę – chyba wtenczas, że to bedzie konieczne dla chwały Bożej. Obcowanie moje jest z aniołami”. (Dz 1200) A więc Faustyna jest zbyt duchowa, aby obcować z ludźmi. Ona jest tak duchowa, jak anioły, z nimi tylko ma wspólny język. Ludzi toleruje z konieczności. Ten marny świat nic nie może jej dać. Dzieło Boga – stworzenie świata i „stworzeń” nie wprawia Faustyny w zachwyt, nie robi na niej wrażenia. A przecież wmawia sobie, że tak kocha dusze, że za nie cierpi i umiera w mękach. Czyli kocha dusze, ale już „stworzeń” nie bardzo? Dla Faustyny „dusza” i „stworzenie” to jakby pojęcia rozdzielne. Duszę można kochać, jest obrazem Boga. Natomiast stworzenia są raczej marne i niegodne miłości. Czyżby Faustyna czytała Platona?
Magiczne modlitewki
I na koniec sprawa modlitw, litanii, „koroneczki”, magicznej godziny trzeciej…. Zdaje się, że Bóg uzależnia udzielenie zbawienia od wypowiedzenia pewnych słów (jakoby zaklęć) w ściśle określonym czasie. Na przykład tuż przed śmiercią grzesznika. Bo zapewne „koroneczka” już po jego śmierci straciłaby swą moc. Także godzina trzecia wydaje się tu niezmiernie istotna. Wygląda to bardzo rytualistycznie, jak pogańska magia. Wystarczy o trzeciej wypowiedzieć określona liczbę słów, nie ważne czy ze zrozumieniem, z jakimś uczuciem, byle powiedzieć. I rezultat w postaci zbawienia dusz gotowy. Tymczasem wiemy, jak Jezus z Nazaretu sprzeciwiał się takiemu zafiksowaniu na rytuale. Wielokrotnie beształ faryzeuszy za poprzestawanie na zachowaniu formy, gdy potrzebna była miłość i współczucie.
Jezus daje często Faustynie szczegółowe instrukcje, jakie „modlitewki”, kiedy i w jakiej ilości należy odmówić, aby odniosły określony skutek. „Odpraw nowennę w intencji Ojca św., która ma się składać z 33 aktów, czyli powtórzenie tyle razy tej modlitewki, której cię nauczyłem do Miłosierdzia”. (Dz 341) „Odmawiaj nieustannie tę koronkę, której cię nauczyłem. Ktokolwiek będzie ją odmawiał, dostąpi wielkiego miłosierdzia w godzinę śmierci. Kapłani będą podawać grzesznikom jako ostatnią deskę ratunku; chociażby grzesznik był najzatwardzialszy, jeżeli raz tylko zmówi tę koronkę, dostąpi łaski z nieskończonego miłosierdzia mojego”. (Dz 687) Bóg mówi Faustynie: „Kiedy przy konającym odmawiają tę koronkę, uśmierza się gniew Boży, a miłosierdzie niezgłębione ogarnia duszę, i poruszą się wnętrzności miłosierdzia mojego, dla bolesnej męki Syna mojego” (Dz 811)
Magiczna godzina trzecia jest godziną miłosierdzia. To znaczy właśnie o trzeciej trzeba o nie błagać i zagłębiać się w męce Jezusa. Jeśli dusza o trzeciej prosi o coś „przez mękę” Jezusa, On jej niczego nie odmówi. (Dz 1320) A jeśli dusza zrobi to o czwartej? No tu już widzimy pewne trudności ze spełnianiem życzeń takiej niepunktualnej duszy.
Widzimy tu wielką magiczną wartość jaką dostrzega Faustyna w rytuale.
Czy jest to wiara w modlitewki czy w Boga?
Szersze konsekewncje przyjęcia mentalności Faustyny
System Faustyny składa się z wielu powiązanych wzajemnie elementów. Te elementy to:
- życie w dwóch osobowościach
- walka dumnego „ja” z nędznym „ja”
- nienawiść do siebie
- uzewnętrznianie tej nienawiści jako pochodzącego z zewnątrz cierpienia
- pragnienie poniżeń i pogardy
- utożsamianie cierpienia z miłością
- traktowanie cierpienia jako zasługi dla zbawienia
- obraz groźnego „sprawiedliwego” Boga i walczącego z Nim miłosierdzia
Podstawą tej konstrukcji jest lęk. Lęk przed Bożym sądem, przed potępieniem, przed grzesznością, przed byciem niedoskonałym, przed poznaniem swego prawdziwego „ja”, przed karą, przed cierpieniem, przed ludźmi, przed wysiłkiem wewnętrznym, przed wzięciem odpowiedzialności za własne życie. Miłosierdzie proklamowane przez Faustynę musi mieć charakter ograniczony, aby pasowało do jej układanki. To ograniczone miłosierdzie wyrażające się wiecznością piekła, masą potępionych, niekończącymi się karami jest ważnym i niezbędnym elementem neurotycznej układanki. Jeśli zniknie lęk – na czym neurotyk oprze swe życie, jak wybierze zasady, którymi będzie się kierował? Bez sankcji wiecznej kary neurotyk będzie zagubiony w świecie, ponieważ nie mając kontaktu z samym sobą, nie ma on do kogo zwrócić się z pytaniem jak postępować, co myśleć. Dlatego zakazy i nakazy traktuje jako jedyne życiowe wskazówki.
Chrześcijaństwo ustanowione na neurotycznej podstawie lęku i kary musi się kurczyć wraz z rozwojem psychicznym społeczeństw.
Dlaczego jednak system Faustyny wydaje się dobrze działać? Miliony ludzi odmawiają koronkę, powtarzają o trzeciej „Jezu, ufam Tobie”, wpatrzeni w obraz Jezusa miłosiernego. Główne hasło jest chwytliwe. Mało kto wie, co się kryje w Dzienniczku. System ten jest do pewnego stopnia spójny, przynajmniej powierzchownie. Jeśli nie mamy tendencji do zbyt głębokiej analizy, nie znajdziemy tu niezgodności. Jednak jako system oparty na lęku, nie może mieć nic wspólnego z Dobrą Nowiną. Dopóki chrześcijanie naprawdę nie uwierzą, że w Bogu nie ma nic, czego należałoby się lękać, że jest On lekarzem, a nie oprawcą, system Faustyny będzie się dobrze trzymał.
[i] Karen Horney „Nerwica a rozwój człowieka”, Dom Wydawniczy Rebis, 2011, tłum. Zofia Doroszowa