Archiwum kategorii: Autorzy

logike latreia – wprowadzenie

Wdzięczność

To od niej należy rozpoczynać każde ludzkie działanie. Jestem wdzięczny przede wszystkim Dobremu Bogu za Jego bezwarunkową miłość do mnie, która przejawia się m.in. w powołaniu mnie do istnienia, dalej: za ludzi, których pozwolił mi spotkać. Jestem wdzięczny Bogu za teologię, ową scentia fidei – mowę o Bogu; tę, dzięki której człowiek znajduje język, aby próbować odpowiadać na najistotniejsze – tak sądzę – pytania dotyczące egzystencji, zwłaszcza życia wiary. Następnie: jestem wdzięczny za ludzi od których mogę się uczyć sztuki teologicznego myślenia tj. za moich braci w zakonie kaznodziejskim (począwszy od XIII w.), Księdzu Profesorowi Jerzemu Szymikowi, który w sposób inspirujący skierował moją uwagę na teologię i teologów współczesnych. Dziękuję również Panu Robertowi Rynkowskiemu, redaktorowi prowadzącemu KLEOFASA za zaufanie i zaproszenie; dziękuję, że mogę dzielić swoimi teologicznymi przemyśleniami na tej platformie. Dla młodego doktoranta jest to niezwykła przygoda oraz niecodzienne, wymagające wyzwanie.


jestem wdzięczny Panu Bogu

że

POMIMO WSZYSTKO

zostawił mi

wiarę

i mało tego:

pracowicie ją pomnaża –

– jak na Boga przystało

ks. Jerzy Szymik


Logike latreia

Wyrażenie logike latreía pochodzi z pierwszego wersu 12. rozdziału Listu do Rzymian:

„A zatem, proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu miłą, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej [ten logiken latreían]. Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe” (Rz 12,1-2).

Św. Hieronim tłumaczy to wyrażenie jako rationabile obsequium – rozumna służba. Łacińskie słowo obesquium, wraz z rozwojem języka, nabierało różnego znaczenia, od „duchowy”, „uduchowiony”, „niematerialny” po „rozumny”, „racjonalny”, „zgodny z naturą rzeczy”, „logiczny” .

Joseph Ratzinger, jeszcze jako kardynał, w jednym ze swoich podstawowych dzieł teologicznych pt. Duch liturgii, odnosi się do zwrotu św. Pawła w następujący sposób:

„Pawłowe pojęcie logike latreía, pojęcie służby Bożej odpowiadającej Logosowi, będziemy musieli uznać za najbardziej odpowiednią formułę dla wyrażenia postaci liturgii chrześcijańskiej. W tym pojęciu zbiegają się zarówno duchowe dążenia Starego Testamentu, jak i procesy wewnętrznego oczyszczenia obecne w historii religii, ludzkie poszukiwanie i Boża odpowiedź. Logos stworzenia, logos w człowieku i prawdziwy Logos, który stał się ciałem – Syn – spotykają się właśnie tutaj” .

W Pawłowym wyrażeniu: „proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu miłą, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej: (Rz 12,1) chodzi zatem w najgłębszym sensie o Boga i o człowieka; o Boga w człowieku, precyzyjniej: o pewien rodzaj przemiany, którego punktem odniesienia, jak również wzorem jest Jezus Chrystus i jego posłuszeństwo przynoszące zbawienie. Chodzi zatem o chrysto-kształtność życia chrześcijanina (christianoi – tego, który należy do Chrystusa bez reszty). Logike latreía oznacza powierzenie Bogu ludzkiego życia, czego skutkiem jest upodobnienie człowieka do Boga (logike, na wzór Słowa).

Ratzinger, jako wnikliwy i trafny diagnostyk nie poprzestaje wyłącznie na analizie semantycznej – podaje też receptę, owo praxis, z natury swojej zakorzenione w życiu chrześcijanina. Logike latreia, ów Logosowy kult w Duchu i Prawdzie wg Ratzingera: „[…] polega na modlitwie, na otwieraniu się ludzkiego ducha na Boga. Im bardziej człowiek staje się słowem – albo lepiej: im bardziej całą swą egzystencją staje się odpowiedzią dawaną Bogu – tym lepiej sprawuje autentyczny kult” . Tyle na ten czas Joseph Ratzinger.


Capax Dei. Otwarcie ludzkiego ducha na Boga

W niniejszej rubryce KLEOFASA Moim założeniem i zamiarem jest dzielenie się moimi badaniami i studiami w kontekście teologii systematycznej, zwłaszcza zagadnień teologii fundamentalnej oraz interdyscyplinarnej przestrzeni styku i oddziaływania teologii, zwłaszcza jej wymiarów związanych z teologią, liturgią i kulturą tj.sztuką; szczególnie muzyką.

W przestrzeni teologii fundamentalnej pragnę zająć się głównie zagadnieniem Tradycji oraz rozumieniem tego pojęcia przez teologów około-soborowych (głównie: H. de Lubac SJ, Y. Congar OP) oraz współczesnych (J. Ratzinger).

W wymiarze teologii liturgii zamierzam prezentować moje obecnie prowadzone studia tym zagadnieniem tj. teologii liturgii Josepha Ratzingera / Benedykta XVI.

Natomiast w rozumieniu pojęcia kultura (i o tym zagadnieniu nieco szerzej), chcę się trzymać tego, co mówi na ten temat konstytucja Gaudium et spes (dalej: GS) o Kościele w świecie współczesnym, definiując kulturę jako „wszystko to, z pomocą czego człowiek […] na przestrzeni dziejów wyraża, przekazuje i zachowuje w swoich działach wielkie doświadczenia duchowe i pragnienia człowieka, po to, by służyły rozwojowi wielu, a nawet całego rodzaju ludzkiego”. W tym samym punkcie GS uznaje „wielość kultur” i „dziedzictwo właściwe każdej społeczności ludzkiej” (GS, nr 53).

Żeby jednak podkreślić wagę i aktualność zagadnienia relacji Kościoła do kultury, do kształtowania której – dodajmy –  Kościół od samego początku wnosił niemały wkład, chciałbym po krótce przywołać w tym miejscu aktualne, wnikliwe i głębokie nauczanie papieża Benedykta XVI.

Najpierw dwa cytaty: pierwszy z przemówienia wygłoszonego na uniwersytecie w Ratyzbonie 7 września 2007 roku:

„W odniesieniu do naszej europejskiej kultury znaczy to, że jeśli chce ona polegać wyłącznie na sobie i na własnej tylko, przekonującej nawet w danym momencie, argumentacji oraz – w trosce o swą laickość – odrywa się od korzeni decydujących o jej życiu, nie staje się tym samym ani rozumniejsza ani czystsza – przeciwnie: ulega rozkładowi i ginie”.

Drugi zestaw cytatów w kontekście rozumienia przeze mnie pawłowego logike latreía  pochodzi z papieskiego przemówienia wygłoszonego w Kolegium Bernardynów w Paryżu z dnia 12 września 2008 roku (aż do rewolucji francuskiej było to studium cystersów, nazwanych „bernardynami” poprzez odniesienie do św. Bernarda z Clairvaux). Papież spotkał się wówczas ze „światem kultury” i przemawiał do polityków, profesorów, uczonych, artystów, przedstawicieli religii, przedsiębiorców.

Benedykt XVI za punkt wyjścia swej refleksji obrał ducha tego historycznego i monastycznego miejsca i zadał proste pytanie: po co tu przychodzili owi młodzi zakonnicy? W odpowiedzi papież nawiązał do celu życia monastycznego i chrześcijańskiego: przychodzili, żeby szukać Boga: quaerere Deum – jest to fraza wyjęta z reguły św. Benedykta.

Jednak to szukanie Boga, to pragnienie Boga „zawiera w sobie umiłowanie literatury, miłość słowa i analizowanie wszystkich jego wymiarów” – dodaje Benedykt. Ponieważ Słowo Boże wcieliło się w słowo ludzkie, mnisi „powinni się uczyć zgłębiania tajemnic języka, rozumienia jego struktur i funkcji. Dlatego też – podobnie jak szkoła – biblioteka stanowiła integralną część klasztoru”. Przy okazji papież wspomina o wielkich liniach teologicznego humanizmu w tradycji monastycznej. Nie waha się mówić o liturgii, śpiewanej „wobec aniołów” (Ps 138,1), gdyż uważa, że „kultura śpiewu jest kulturą samego bytu”. Dalej: wspomina o wielkim wysiłku interpretowania Pisma, a dokładniej Słowa Bożego, przekazującego daleko więcej, niż tylko sens literalny. W chrześcijańskiej tradycji hermeneutycznej Benedykt XVI widzi pochodzące od Ducha Świętego „szczególne powiązanie” intelektu z miłością, zobowiązujące do wychodzenia z subiektywizmu i fundamentalizmu. „Gdyby kultura europejska miała odtąd pojmować wolność jako całkowitą nieobecność powiązań, byłoby to fatalne i z konieczności przyczyniało się do fanatyzmu i postaw arbitralnych”.

Po odniesieniu do benedyktyńskiej maksymy Ora et labora, w teologicznym pogłębieniu jej rozumienia oraz w odniesieniu do tekstów Starego i Nowego Testamentu, który mówi o współpracy człowieka z dziełem Stwórcy, Benedykt stwierdza dobitnie: „Bez tej kultury pracy, która – wraz z kulturą słowa – stworzyła monastycyzm, nie do pomyślenia byłyby rozwój Europy, jej etos i koncepcja świata”. Dodaje jednak: „Gdzie człowiek czyni siebie podobnym Bogu stwórcą, tam przekształcanie świata może łatwo doprowadzić do jego zniszczenia”.

Papież z jednej strony zachęcał do otwierania się kultury na orędzie chrześcijańskie, rozumiane jako wezwanie i zaproszenie. Z drugiej zaś potwierdził chrześcijańskie przekonanie, że w spotkaniu z Objawieniem ludzki rozum jest na nie otwarty. Rozum jako taki, jeśli się nie zamyka sam w sobie, może je dosłyszeć i przyjąć. Dlatego przekazywanie Objawienia nie może być sprawą czysto prywatną, powinno być głoszone publicznie. Jest przecież skierowane do wszystkich. W przemówieniu paryskim podstawę tego Benedykt XVI ujął w zwięzłej, treściwej formule: „Bóg przychodzi na spotkanie z człowiekiem, po to by człowiek przyszedł na spotkanie z Bogiem”.


Na podsumowanie i zakończenie raz jeszcze słowa Benedykta XVI:

„Bóg jest Bogiem, który objawił się jako logos i, jako logos działał i w dalszym ciągu działa z miłością dla naszego dobra. Z pewnością miłość „przekracza” wiedzę i dlatego zdolna jest więcej dostrzec niż sama myśl (por. Ef 3,19), niemniej jednak w dalszym ciągu jest to miłość Boga, który jest logosem. Skutkiem tego, chrześcijański kult jest logike latreia, kultem w zgodzie z wiecznym Słowem i naszym rozumem (por. Rz 12,1)”.

Benedykt XVI w pierwszej adhortacji apostolskiej Sacramentum caritatis, odwołując się do Bonawentury, podkreśla, że to właśnie w Logosie – „«[…] w Jezusie […] kontemplujemy piękno i blask początków», zaś «odnoszenie się do atrybutu piękna nie jest jedynie estetyzmem, ale sposobem docierania do nas prawdy o miłości Boga w Chrystusie poprzez piękno. Fascynuje nas i porywa, odrywając nas od nas samych i pociągając nas ku naszemu prawdziwemu powołaniu: ku miłości».

Właśnie w powyższych trzech przestrzeniach logike latreia rozumnej służby Bożej tj: teologii, liturgii i kultury na łamach KLEOFASA  będziemy razem, drogi czytelniku querere Deum – poszukiwać, otwierać się Boga, który – nie zapominajmy – wychodzi jako pierwszy z miłością na spotkanie człowieka.



W pisaniu powyższego tekstu korzystałem z następujących pozycji:

  1. J. Szymik, Theologia Benedicta, tom II, Katowice 2012, s. 56, 62.
  2. J. Ratzinger, Duch liturgii, tł. E. Piecul, Poznań 2002, s. 46.
  3. J. Ratzinger, Jezus z Nazaretu, cz. II, tł. W. Szymona, Kielce 2011, s. 249.
  4. Benedykt XVI, Sacramentum caritatis, nr 35.
  5. fragment papieskiego przemówienia w Ratyzbonie cytuję za:http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/benedykt_xvi/podroze/ben16-ratyzbona_12092006.html
  6. cytaty przemówienia Benedykta XVI w Kolegium Bernardynów pochodzą z: https://w2.vatican.va/content/benedict-xvi/pl/speeches/2008/september/documents/hf_ben-xvi_spe_20080912_parigi-cultura.html

Bóg permanatnej łaski i odnowy

Dla komentatorów Biblii prorok Jonasz jest postacią raczej legendarną i mało sympatyczną. Nie jest ekstatycznym prorokiem działającym pod wpływem Ducha. Nie biega, nie skacze, nie tańczy i nie krzyczy, jest małomówny, opryskliwy, leniwy, a do tego śpioch. Jednak prawdziwie do Jonasza doszło kiedyś słowo Boga, gdy nakazał mu pójść do Niniwy i głosić poselstwo. Jonasz nienawidził niniwitów, odmawia wykonania zadania i rejteruje . W trakcie ucieczki przed Słowem omal nie ginie w morzu, zostaje jednak cudownie uratowany.

Pan zesłał wielką rybę, aby połknęła Jonasza. I był Jonasz we wnętrznościach ryby trzy dni i trzy noce. Z wnętrzności ryby modlił się Jonasz do swego Pana Boga:
W utrapieniu moim wołałem do Pana,
a On mi odpowiedział.
Z głębokości Szeolu wzywałem pomocy,
a Ty usłyszałeś mój głos.
Rzuciłeś mnie na głębię, we wnętrze morza,
i nurt mnie ogarnął.
Wszystkie Twe morskie bałwany i fale Twoje
przeszły nade mną.
Rzekłem do Ciebie: Wygnany daleko od oczu Twoich,
wejrzeć na Twój święty przybytek?
Wody objęły mnie zewsząd, aż po gardło,
ocean mnie otoczył,
sitowie okoliło mi głowę.
Do posad gór zstąpiłem,
zawory ziemi zostały poza mną na zawsze.
Ale Ty wyprowadziłeś życie moje z przepaści,
Panie, mój Boże!
Gdy gasło we mnie życie,
wspomniałem na Pana,
a modlitwa moja dotarła do Ciebie,
do Twego świętego przybytku.
Czciciele próżnych marności
opuszczają Łaskawego dla nich.
Ale ja złożę Tobie ofiarę,
z głośnym dziękczynieniem.
Spełnię to, co ślubowałem.
Zbawienie jest u Pana. ( Jon 2,1—10).

Bóg wysłuchał tej wspaniałej modlitwy ( jednej z najpiękniejszych w Biblii hebrajskiej) i zlitował się nad Jonaszem. Wieloryb wyrzucił go na ląd w pobliżu Niniwy. Ocalony, poszedł głosić zagładę miastu. Bóg widząc skruchę niniwitów ulitował się jednak nad miastem i powstrzymał swój gniew. A wtedy prorok znów się buntuje. On wie lepiej od samego Boga, kto na litość na pewno zasługuje, a kto nie. W tym osądzie jest podobny do proroka Nahuma ( i do wielu dzisiejszych „ proroków” !). Od początku pragnie zagłady znienawidzonej Niniwy. Jego Jahwe jest Bogiem łaskawym i miłosiernym jedynie dla Żydów, więc przymusza Pana , aby takim pozostał!

Stolica Asyrii, Niniwa, rzeczywiście w starożytności postrzegana była jako
„ miasto krwawe
Całe kłamliwe i grabieży pełne,
a nie ustaje (jej) rabunek…
władczyni czarów,
która uwodziła narody swymi nierządami,
a plemiona swoimi czarami. ( Na 3,1.4.)
A przecież w tym świecie poddanym bałwochwalstwu, dumnym i nadętym pychą, wielki prorok Izajasz zapowiada , że „ miecze będą zamienione na lemiesze”, a narody będą wyczekiwać słowa Bożego. (Iz 2,2—4). Bóg chciałby uczynić Jonasza prorokiem narodów, on jednak nie chce zrozumieć, że Bóg obdarza łaską ciągle od nowa.

Ta niezwykła opowieść ukazuje nie tylko Boże miłosierdzie i łaskawość: „ wiem, żeś Ty jest Bóg łagodny i miłosierny, cierpliwy i pełen łaskawości, litujący się nad niedolą”. ( Jon 4,2). Profesor Robert Alter (ur. 1935) – amerykański profesor języka hebrajskiego i literatury semickiej na Uniwersytecie w Berkeley jest zdania, że Księga Jonasza należy do najbardziej zaskakujących ksiąg Biblii hebrajskiej. „U Jonasza widzimy w zasadzie obce do tego momentu Biblii tak mocne otwarcie się na pogan”. (według portalu Orygenes +). Również bibliści chrześcijańscy na ogół są zgodni, że „ Historia ta ma wskazać na miłosierdzie Boże i uniwersalizm zbawienia skierowanego nie tylko do narodu wybranego”(Kalina Wojciechowska, Księga Jonasza w : Religia, Encyklopedia PWN). Bóg nie zniechęca się niewiernością narodów i poszczególnych ludzi; ciągle na nowo podejmuje z każdym dialog. Jest Bogiem permanentnej łaski i odnowy. Ilustruje to spotkanie  Boga z Jonaszem.

A.J. Heschel w „Prorokach” przekonuje, że gniew Boga trwa tylko chwilę, a tajemnica gniewu ukryta jest w trosce (pathos) o człowieka.
„Boskie pathos, czy byłoby nim miłosierdzie, czy gniew, nie uważano nigdy za działanie impulsywne, pojawiające się automatycznie w boskiej Istocie jako odpowiedź na ludzkie zachowanie lub jako przejaw usposobienia czy skłonności. Nie jest irracjonalne, ani nie do powstrzymania. Pathos jest wynikiem decyzji, określonego aktu woli. Otacza je światło moralnego osądu, a nie mrok namiętności. Jedynie pewność, ze Jego miłosierdzie jest większe niż Jego sprawiedliwość, pozwalała prorokowi modlić się słowami:‘ Jeśli nasze grzechy świadczą przeciw nam, Panie, działaj przez wzgląd na Twoje imię. ‘ (Jr 14,7)”. (Abraham J. Heschel, Prorocy, s. 492).

Opatrzność, ufność, kotwica i fale

lacki

Jeden z utworów barokowego poety, Aleksandra Teodora Lackiego (Pobożne pragnienia II, 13), zaczyna się od słów: „Jest tak wielą mój żywot fatyg sturbowany, jako balon do góry wielą rąk miotany”, kończy się natomiast inwokacją do Boga, czy raczej lirycznym wyznaniem wiary jako πιστιν («ufność», «zawierzenie»): „O Boże, jak szczęśliwszy żywot wszyscy mają, którzy w Tobie nadzieję tylko utapiają”.

Metaforyka Lackiego jest czytelna: można tonąć w troskach niepewnego żywota, albo zanurzyć się i dać się pochłonąć Bożej trosce; istnieje bowiem niezmierzona głębokość rozpaczy, ale i głębia nadprzyrodzonej nadziei. „Ledwiem zdrowia w tak ciężkiej utarczce nie zbyła, gdy mię tak gęsta ręka ze wszech stron okryła”. Ciekawy to paradoks, gdyż «Boskie przejźrzenie» okazuje się w utworze nie tylko kotwicą dla statku, lądem i schronieniem przed burzą, ale również – morską otchłanią, tyleż jednak odmienną od morza trosk i śmierci, jak wschód od zachodu… Warto jednocześnie wspomnieć, iż mottem pieśni uczynił autor słowa Psalmu 72,  28 („Pożyteczno mi przylgnąć do Boga, położyć w Panu Bogu nadzieję moję”), a całość opatrzona została wymownym emblematem: wokół wzburzone morze, na nim tonący okręt, rozbitek miotany falami, na brzegu zaś – upersonifikowana Boża miłość, niosąca na swych barkach swą Oblubienicę oraz kotwicę w kształcie krzyża. Wszystko to ma jeden cel: pouczyć o potrzebie oddania się w ręce Opatrzności, zwłaszcza wtedy, gdy doczesne przypadki zdają się odbierać człowiekowi wszelką nadzieję.

Abraham, Józef, Zuzanna, Tobiasz… Biblia jest pełna historii egzemplifikujących naukę o nadziei wbrew nadziei (zob. Rz 4, 18). Najbliższa akwatycznej metaforyce utworu Lackiego wydaje się natomiast historia apostoła Piotra, który stąpał po wodzie, aby spotkać się z Jezusem. Kiedy jego uwaga koncentrowała się tylko na Bogu i na Jego obietnicy, wiara pozwalała mu pokonać zachłanność morskiego żywiołu. Kiedy natomiast w chwili zwątpienia spojrzał na wzburzone fale (zob. Mt 14, 30), przestraszył się i zaczął tonąć.

Sławny list Grzegorza z Nyssy o pielgrzymkach do Jerozolimy

Tam, gdzie Pan wzywa błogosławionych do objęcia dziedzictwa królestwa niebieskiego, nie wymienił wśród dobrych uczynków pielgrzymki do Jerozolimy; tam, gdzie głosi błogosławieństwo, nie objął nim takiej gorliwości. A kto ma rozum, niech rozważy, dlaczego mamy się gorliwie starać o to, co ani nie czyni szczęśliwym, ani nie prowadzi do królestwa niebieskiego. I choćby ta rzecz była pożyteczna, i tak nie byłoby dobrze, aby ludzie doskonali gorliwie starali się o nią. Ponieważ zaś rzecz ta, zbadana dokładnie, przynosi nawet szkodę duchową tym, którzy prowadzą życie ujęte w dokładne reguły, nie zasługuje ona na wielką gorliwość, lecz na największą ostrożność, by ten, co wybrał życie według Boga, nie naraził się na coś z tego, co przynosi szkodę.
Cóż więc jest w tym szkodliwego? Poważny tryb życia nakazany jest wszystkim, tak mężczyznom, jak niewiastom, a właściwością życia ascetycznego jest przyzwoitość. Zachowuje się ją w sposobie życia nie towarzyskim, samotniczym, tak że jego natura jest czymś niezmieszanym, kiedy pragnąc przestrzegać przyzwoitości kobiety nie szukają towarzystwa mężczyzn, ani mężczyźni towarzystwa kobiet. Natomiast konieczność podróżowania zawsze sprowadza obowiązującą w tym dokładność do zobojętnienia wobec zasad ostrożności. Niemożliwą bowiem rzeczą dla niewiasty jest przebycie tak wielkiej drogi, gdyby nie miała opiekuna: z powodu fizycznej słabości trzeba ją wsadzać na muła i zsadzać z niego, a w trudnych przejściach trzeba ją podtrzymać. Cokolwiek byśmy zaś przypuścili, czy to ktoś jako jej znajomy spełnia przy niej te posługi, czy też dostarcza ich jako najemnik, to w obu Wypadkach to, co się dzieje, nie unika nagany. Czy to bowiem powierza się obcemu, czy też swojemu, nie zachowuje prawa wstrzemięźliwości.
A ponieważ na Wschodzie zajazdy i gospody miasta nastręczają wiele swobody i obojętności wobec złego, jak może ten, kto przechodzi przez dym, nie mieć podrażnionych oczu? Gdzie brudzi się ucho i brudzi się oko, brudzi się także serce, przyjmując przez wzrok i słuch bezeceństwa. Jakże więc będzie można przejść bez poruszenia namiętności przez miejsca dotknięte namiętnością?
I cóż więcej od innych będzie miał ten, który był w owych miejscach? Jak gdyby Pan do dziś dnia przebywał cieleśnie w owych miejscach, a od nas odszedł; albo jak gdyby Duch Święty okazywał pełnię działania u Jerozolimian, a nie mógł przejść do nas! I jeżeli z tego, co się widzi, można wnioskować o obecności Boga, to raczej by mógł ktoś sądzić, że Bóg przebywa wśród ludu Kapadoków niż poza tym krajem. Ileż to bowiem jest u nich ołtarzy, przez które wielbi się imię Pana! Na całej prawie ziemi nie można by naliczyć tylu ołtarzy. A następnie, gdyby nawet w miejscach jerozolimskich była większa łaska, grzech u tamtejszych mieszkańców nie byłby tak nagminny. Tymczasem nie ma żadnego rodzaju nieczystości, na który by się u nich nie poważono: nieprawości, cudzołóstwa, kradzieży, bałwochwalstwa, trucicielstwa, zawiści i zabójstwa; zwłaszcza to ostatnie zło jest tam tak nagminne, że nigdzie nie ma takiej gotowości do zabijania, jak w owych miejscach, gdzie jak dzikie zwierzęta biegną rodacy do krwi rodaków, by się wzajemnie mordować dla zimnego zysku. Gdzie tedy dzieją się takie rzeczy, jaki dowód masz na to, że w tych miejscach jest większa łaska?
Lecz wiem, co wielu odpowie na moje słowa. Mówią bowiem: „Dlaczego tego prawa nie ustanowiłeś i dla siebie samego? Przecież jeżeli pobyt w tamtych miejscach nie przyniósł żadnej korzyści temu, który według Boga odbył tę pielgrzymkę, to dlaczego, zamiast zostać u siebie, na próżno podjąłeś się tak wielkiej drogi?” Niech więc posłuchają mojej obrony w tej sprawie! Mnie z powodu tego rodzaju życia, jakie mi kazał prowadzić ten, co kieruje naszym życiem, wypadło koniecznie być aż w tych miejscach z powodu świętego Soboru w sprawie poprawienia Kościoła w Arabii. Ponieważ zaś Arabia graniczy z miejscami jerozolimskimi, przyrzekłem zbadać tę sprawę wspólnie z przełożonymi świętych Kościołów jerozolimskich, dlatego że wzajemne stosunki między Arabią a tymi Kościołami były w zamieszaniu i potrzebowały jakiegoś pośrednika. A nadto wobec tego, że najpobożniejszy cesarz ułatwił nam drogę przez pozwolenie korzystania z komunikacji państwowej, nie musieliśmy doznać tego, co zauważyliśmy u drugich. Albowiem pojazd służył nam za kościół i pustelnię, gdzie przez całą drogę wszyscy śpiewali psalmy i pościli dla Pana. Niech więc nasz przykład nikogo nie gorszy, a raczej niech nasza rada będzie bardziej przekonywająca, bo cośmy widzieli na własne oczy, o tym dajemy radę. Myśmy bowiem wyznawali, że objawiony Chrystus jest prawdziwym Bogiem i wtedy, zanim byliśmy na miejscu, i potem, a wiara nasza ani nie była mniejsza przedtem, ani potem się nie powiększyła. I o tym, że się stał człowiekiem przez Dziewicę, wiedzieliśmy i przed zwiedzeniem Betlejem. I w zmartwychwstanie wierzyliśmy przed oglądaniem pomnika grobowego, a wniebowstąpienie uznawaliśmy za prawdziwe i bez widzenia Góry Oliwnej. Tylko zaś tyle zyskaliśmy z pielgrzymki, żeśmy poznali przez porównanie, iż nasze miejscowości są o wiele świętsze od zagranicznych.
Przeto wy, którzy boicie się Pana, chwalcie Go tam, gdzie jesteście. Albowiem zmiana miejsca nie powoduje przybliżenia Boga, lecz gdziekolwiek byś był, Bóg przyjdzie do ciebie, jeżeli znajdzie się taka gospoda twojej duszy, aby Pan zamieszkał i przechadzał się w tobie. Jeżeli zaś masz człowieka wewnętrznego pełnego złych myśli, to chociażbyś był na Golgocie i na Górze Oliwnej i pod pomnikiem zmartwychwstania, jesteś tak daleki od przyjęcia do siebie Chrystusa, jak ci, co w ogóle nie wyznawali wiary w Niego.
Poradź więc, mój kochany, braciom, by podróżowali od ciała do Pana, a nie z Kapadocji do Palestyny. Jeżeliby zaś ktoś przytoczył słowa Pana, nakazujące uczniom, by nie odchodzili z Jerozolimy (Acta 1, 4), to niech zrozumie, co znaczą: Ponieważ laska i rozdawnictwo Ducha Świętego jeszcze nie przyszło do apostołów, polecił im Pan pozostać na tym samym miejscu, aż przyobleczeni zostaną w moc z góry. I gdyby do dziś dnia działo się to, co było na początku, że Duch Święty w postaci ognia rozdzielał każdemu swe dary, trzeba by wszystkim być w tym miejscu, w którym odbywał się rozdział darów; jeżeli zaś Duch wionie, gdzie chce, to i ci, którzy są tu i wierzą, stają się uczestnikami Jego darów, stosownie do swej wiary, a nie stosownie do pielgrzymki, przedsięwziętej do Jerozolimy.

Grzegorz z Nyssy, List o pielgrzymkach do Jerozolimy, tł. T. Sinko

Wyjątek potwierdzający regułę perspektywy

Pietro lorenzetti, compianto (dettaglio) basilica inferiore di assisi (1310-1329).jpg, źródło: Wikimedia commons
Pietro lorenzetti, compianto (dettaglio) basilica inferiore di assisi (1310-1329).jpg, źródło: Wikimedia commons

Kazał był Antoni Słonimski w felietonie Prawo perspektywy korzyć się przed mądrością tytułowego prawa. Niejednakowo rzeczy, sprawy a nawet osoby przedstawiają się z bliska i z daleka. „Jakże różnie wyglądają czyny ludzkie i wielkości minione z tak zwanej perspektywy wieków?”. Wśród wielkiej liczby perspektyw dwie są jednak zasadnicze i wrogie sobie: „to sposób patrzenia optymisty i pesymisty”, przy czym to właśnie ten ostatni „wygrywa wszystkie zakłady”, bo „najczarniejsze przypuszczenia zawsze się sprawdzają”.

Z właściwą sobie swadą publicystyczną i ikrą humoru, która w zależności od, a jakże, osobistej perspektywy, podoba się lub nie czytelnikom, ale nie pozostawia ich obojętnymi (czy im się to podoba czy nie), powoływał się Słonimski na przykład Platona. „Przez setki lat ubóstwiano tego filozofa, rzeźbiono jego ciało i tłumaczono jego dzieła. Ale z perspektywy wieków cóż właściwie zostało z wielkiego Greka? – pytał autor Mętnych łbów i odpowiadał – Jedno mętne powiedzonko, jedno słowo – «platonicznie»”. Chi, chi; albo, jeśli kto woli: buu, buu.

Z przywołanych w poprzednich moich felietonach perspektywy „powagi Boskiej ironii” i patrzenia z pozycji „do góry nogami” rzeczy, sprawy i przede wszystkim osoby prezentują się we właściwym świetle. A dzięki Boskiej opatrzności to, co mogłoby w pierwszej chwili być opacznie zrozumiane, z czasem właśnie odkrywa swoje znaczenie w Boskim planie. Odwrotnie niż w przypadku przywołanego filozofa, właśnie jedno czy dwa słowa „na początku” wystarczają mądrej głowie, by z perspektywy wieków usłyszała pełne ich znaczenie.

Z oddalenia – w Bożym porządku rzeczy – widać wyraźniej. W tym prawie „Boskiej perspektywy” to meta oświetla start, a każdy, kto z początków chciałby wróżyć nieodgadnioną jeszcze przyszłość, popełnia falstart – bo nie da się zgłębić teraźniejszości bez eschatologii. Wzorcową próbką niezrozumienia tego prawa jest problem, jaki niektórzy chrześcijanie miewają z Maryją. W mętnej ludzkiej głowie nie mieści się, żeby „Maryja wiary” wyznawana przez Kościół mogła mieć coś wspólnego z „Maryją historii”, jaka zdaje im się prezentować z kart Ewangelii.

Obie łączy chyba jedynie nieporozumienie, żeby nie powiedzieć gwałt, jakiego dopuszczono się na tej „ubóstwionej” Postaci – sugerują ci, którzy nie ukorzyli swoich zmysłów i rozumu przed prawem perspektywy. Tacy w scenie wydarzającej się pod Krzyżem, kiedy to umierający Syn powierza Matkę uczniowi, a ucznia Matce (por. J 19, 25-27), dostrzegą ludzką troskę „syna marnotrawnego”, który zostawiwszy mamusię na trzy lata, teraz nagle sobie o Niej przypomina. Cóż za afront względem Tego, który jeszcze niedawno upominał niewiasty za ich sentymentalizm zasłaniający sprawy najważniejsze (por. Łk 23, 27-31), jakiż dysonans w stosunku do Ewangelii, w której autor, jak sam pisze, pomieścił jedynie to, co ma najbardziej doniosłe znaczenie (por. J 21, 25).

Pietro Lorenzetti - Crucifix - WGA13531.jpg, źródło: Wikimedia commons
Pietro Lorenzetti – Crucifix – WGA13531.jpg, źródło: Wikimedia commons

Zamiast Boskiej ironii – ludzka kpina z dramatyzmu zbawienia, które właśnie się dokonuje, i w którego wydarzenie dziejące się od narodzenia aż po teraz „nie bez postanowienia Bożego” (Lumen gentium) włączona zostaje Niewiasta. Nie musimy łamać sobie pokalanych łbów, na ile Niepokalana potrafiła wtedy poukładać sobie wszystko w głowie – tu również wolno dopuścić „perspektywę finiszu”: dopiero Wniebowzięcie oświetliło Maryję ziemską również przed Nią samą. Jednak nasz mętny rozum powinien ukorzyć się przed „ostatnią wolą” Zbawiciela: „słowa, którymi Ukrzyżowany przekazuje Janowi Maryję jako matkę, wyrastają ponad chwilę i rozciągają się na całą historię” (Joseph Ratzinger).

Trzeba popatrzeć „na opak”, żeby nie przeoczyć tego, co zakryte. Mimo że Apostołowie byli się rozpierzchli, pod krzyżem znajduje się właśnie Kościół reprezentowany przez Jana; ale wtórnie – i nierozdzielnie – umiłowany uczeń jest przedstawicielem każdego ucznia „z osobna”. Maryja jest najpierw Matką Kościoła, a dopiero potem każdego z nas; podobnie jak Eklezja poprzedza tych, których rodzi. Ale właśnie dzięki temu – znów: perspektywa Boża – że Nowa Ewa zostaje powołana do matkowania wspólnocie wierzących, może stać się osobistą, jak ją określał św. Maksymilian, „Mamusią” każdego członka Ciała Jej Syna.

Wywyższony w uniżeniu, zgodnie z zapowiedzią, przyciąga wszystkich do siebie (por. J 12, 32); choć, o Boska ironio, na razie jest tam jedynie Matka i Jej adoptowany właśnie syn, Janek. Widać w tym „równoczesność” Bożego działania zarazem na rzecz wspólnoty jak i każdego osobiście: spodobało się Bogu zbawiać nie pojedynczo, lecz ustanowić lud (por. Lumen gentium), a przecież nie przeczy to, owszem właśnie jest fundamentem tego, że związek wszystkich chrześcijan z Bogiem oraz Bożą Rodzicielką kształtuje się zawsze niepowtarzalnie, a więc osobiście („reguła wyjątków”).

Ewangelista buduje swoją narrację w perspektywie paralelizmu „Jezus – wierzący”. Co stało się udziałem Chrystusa, dotyczy życia duchowego chrześcijan – dlatego uczeń Jan otrzymuje Matkę Syna; z kolei Jan stoi w cieniu-świetle Krzyża „w imieniu” wspólnoty wierzących. „I od tej godziny”, pisze autor natchniony, „uczeń wziął Ją do siebie”, czy właściwie „do własnych”, a więc – dopowiada Jan Paweł II, który uczynił to samo wzorem ewangelisty – „w to wszystko, co stanowi jego własne życie wewnętrzne, poniekąd jego ludzkie i chrześcijańskie »ja«”. W tym osobistym wzajemnym oddaniu się Matki i ucznia kryje się – jeśli pamiętać o „drugim wymiarze” Janowej Ewangelii – algorytm osobistego powierzenia się Matce każdego ucznia Pana.

„Jakże różnie wyglądają czyny ludzkie i wielkości minione z tak zwanej perspektywy wieków?”. Z kolei wielkość czynów Bożych nie przemija, owszem z oddalenia czasowego a z przybliżenia do celu jawi się większa. Jest to „nie z tej ziemi” wyjątek od reguły „tej ziemi”, który z kolei potwierdza samą regułę perspektywy: wszystko zależy od przyjęcia odpowiedniego punktu widzenia. Chodzi o punkt widzenia „ostatecznej przyszłości”. Ostatnie słowo i śmiech należą do optymisty.

Sławomir Zatwardnicki

Bóg grożący

Nie z woli bowiem ludzkiej zostało kiedyś przyniesione proroctwo, ale kierowani Duchem Świętym mówili Boga święci ludzie (2P 1,21 BT).

W ostatnich latach dużo mówi się o zagrożeniach z różnych stron w Europie . Odsłaniają one przed nami całą naszą nędzę . Czy jesteśmy bezbronni wobec strachu? A może są to chwile szczególnie przez Boga wybrane? Czy wobec różnych zagrożeń jesteśmy w stanie doświadczyć absolutnej Rzeczywistości?

Takie myśli nasuwają się przy lekturze dziejów proroka Eliasza. Żył on w czasach odstępstwa religijnego i bałwochwalstwa. Pojawił się gwałtownie, a jego ogniste mowy podkreślały wciąż, że Pan żyje! Gromił najczęściej możnych za to, że uciskali słabych i bezbronnych. Ale przede wszystkim walczył z bałwochwalstwem, za którym kryło się wielkie „ nic”. Bardzo to przypomina dzisiejszą pustkę egzystencjalną zachodniej cywilizacji.

Eliasz „kierowany Duchem” niespokojnie biegał, mówił, rozkazywał, działał i pomagał, aż ogarnął go strach. Czuł się najbardziej osamotniony właśnie wśród ludzi. Wtedy uciekł z grożącego mu zatracenia w nicości. Być może , że wypalił się wewnętrznie i zewnętrznie. Nieokreślona tęsknota prowadziła go ku bezludnym terenom górskim. Wreszcie znalazł schronienie w jaskini.
Jeden z największych filozofów XX wieku pyta:

Czy pozostawanie na osobności można uznać za przejaw patologii?… Czy w życiu duchowym można cokolwiek osiągnąć bez pomocy i dobrodziejstwa samotności? Eliasz żył samotnie na szczycie wzgórza, (2krl 1,90, na Gorze Karmel( 2 Krl 4,25). Lecz czy samotność cechuje tylko proroków? ‘Samotność to dola wielkich umysłów – dola opłakiwana czasem. Lecz zawsze wybierana jako mniejsze zło’ —pisał Schopenhauer. Czy chwile naprawdę doniosłe w naszym życiu nie zdarzają się wówczas, kiedy jesteśmy samotni? (Abraham J. Heschel, Prorocy, s.645).

Eliasz być może zadawał sobie pytanie: Czego ja w życiu jeszcze szukam? Być może nie chciał już żyć. Nagle spostrzegł coś niezwykłego: potężny wiatr wstrząsnął górami . A wtedy może pomyślał: takie było moje życie, ale to nie był Bóg… „ A po wichurze – trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu – szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty. A wtedy rozległ się głos mówiący do niego: «Co ty tu robisz, Eliaszu?»”( 2Krl 19,11—13).

Czy popadł w ekstazę? „Szmer łagodnego powiewu” poetyckim wyrazem najwyższego stopnia medytacji? Któż to wie? Może wynikiem czegoś, za czym i ja zawsze tęskniłem? : ciszą, spokojem, delikatnym ‚tknieniem’, które opisał Plotyn? Eliasz zasłonił twarz. Tak blisko bowiem była Tajemnica, że nie pozostawało mu nic prócz ciszy, prócz tego Milczącego, którego dotykał.

Potem zszedł jeszcze raz z góry, aby uzdrawiać i umacniać ducha w swym ludzie. Odnalazł Elizeusza i obaj przemierzali kraj. Ale Eliasz był już inny, milczący, zasłaniający twarz przed Bogiem, którego obecność przeczuwał. Jego los się dopełniał. A gdy to się dzieje, najwłaściwsza jest cisza uwielbienia. I nagle rozdzieliło ich obu nowe ogniste zjawisko i Eliasz zniknął. „ Podczas gdy oni szli i rozmawiali, oto [zjawił się] wóz ognisty wraz z rumakami ognistymi i rozdzielił obydwóch: a Eliasz wśród wichru wstąpił do niebios” ( 2 Krl 1,11).

Chciałbym teraz powrócić do początkowej myśli. Doświadczamy zagrożeń z różnych stron. Mamy niezliczoną ilość bożków, którym ulegamy. Wielu z nas w ciągłej pogoni za pieniądzem zapracowuje się na śmierć. Wielu, by zabawić się na śmierć. Pamiętam w biblioteczce rodziców książkę „W pogoni za pełnią życia”, wydaną jeszcze przed wojną, w skórce, widać bezcenną… Książka będąca autobiografią niezwykłej postaci przełomu wieków XIX i XX: Franka Harrisa – dziennikarza, wydawcy, erudyty, który na drodze ciężkiej pracy osiągnął niezwykłe sukcesy. W tej książce, jak i w życiu, obserwujemy ciągle tę niebywałą walkę wszędzie; na polu seksu, nauki, polityki…

Ale człowiek jest zagrożony nie tylko przez zewnętrzne siły i zdarzenia, ale jeszcze bardziej przez własne człowieczeństwo. W pogoni za pełnią życia może stracić coś bezcennego. Może także coś cennego zyskać. Człowiekowi grozi wiecznie rosnąca tęsknota w ciągłym spełnianiu. Można zatem dostrzec łaskę w tych stałych zagrożeniach. Ten, kto unika własnego zagrożenia —na przykład przez odmowę solidarności w cierpieniu z bezdomnym bliźnim —sam sobie zamyka drogę do odnalezienia Chrystusa ( J 1, 41). Ale i odwrotnie. Każde przetrwanie, zniesienie i przemilczenie zagrożenia może być dla człowieka punktem wyjścia do odnalezienia Boga.

Złota zasada wiary według Jakuba Lubelczyka

lubelczyk

Łatwo daje się zlokalizować biblijne źródła tego szesnastowiecznego ujęcia „złotej zasady” żywej wiary. Takiej wiary, która ocala człowieka w jego zmaganiu z doczesnością. A więc z jednej strony byłby to Mt 8, 18: „On nasze niemoce wziął na siebie i choroby nasze nosił”; z drugiej – Hbr 4, 15: „Bo nie mamy arcykapłana, który nie jest w stanie współczuć w naszych słabościach, ale przez podobieństwo doświadczonego we wszystkich sprawach, oprócz grzechu”; a ponadto – Za 2, 12: „kto się was dotyka – dotyka się źrenicy Mego oka!”.

Jakie prawdy usiłuje przekazać Jakub Lubelczyk? Z pewnością cały jego Wirydarz krześcijański mówi o tym, że ziemskie cierpienia uzyskują nie tylko sens, ale również lekarstwo w Jezusie ukrzyżowanym, „którego ranami zostaliśmy uzdrowieni” (1P 2, 24; por. Iz 53, 5). Skoro bowiem On sam nieustannie w nas przebywa, bo „żyjemy już nie my, ale żyje w nas Chrystus” (Ga 2, 20), to w żadnej przydarzającej się przeciwności nie pozostajemy sami. Bóg dźwiga ten ciężar razem z człowiekiem, bierze go na siebie, obarcza się nim… Stąd prosty wniosek: jeżeli nasze cierpienia i przeciwności losu mają w Zbawicielu swojego nieustannego współ-czującego, to tym samym możemy być pewni, że razem z Nim doświadczymy swojego zmartwychwstania, wyjdziemy z ciemności ku światłości życia. Treści te przekazywał zresztą nie tylko Jakub Lubelczyk, przepełnione są nimi również Pieśni, Treny i Psałterz Jana Kochanowskiego, poety szukającego we wszystkim dzieł Opatrzności. Złota zasada sprowadza się więc do pouczenia Apostoła: „Jak bowiem obfitują w nas cierpienia Chrystusa, tak też wielkiej doznajemy przez Chrystusa pociechy” (2Kor 1, 5).

Plotyn a Budda

Jeżeli potrafimy zaufać osobistym doświadczeniom bardzo wrażliwych myślicieli na temat promieniowania symboli, praktyk, osobistych świadectw i opowieści, to właśnie w takim wzajemnym oddziaływaniu uwidoczni się świętość Boga – wszelkimi zapośredniczonymi albo zamaskowanymi sposobami, jakimi otchłań Boga otwiera się przed ludzką osobą jako absolut bądź narzucający , bądź przyciągający całe jego pragnienie i zobowiązanie wyrzeczenia…( Michael Buckley, SJ ).

Myśl tę chciałbym zilustrować na przykładzie doświadczenia Boga przez greckiego myśliciela Plotyna.  Filozof ten zdecydowanie twierdził, że Boga można oglądać niekoniecznie dopiero po śmierci. Wypracował „ teorię zbliżenia się do Boga przez poznanie. Poznanie takie nie mogło być dziełem ani zmysłów, ani dyskursywnego rozumu. Plotyn odwołał się do specjalnej zdolności umysłu: do intuicji. A intuicja musiała tu być pojęta w szczególny sposób: nie była – jak jeszcze u Platona – aktem intelektualnym, lecz – jak już u Filona – czymś zgoła innym: ekstazą, ’zachwyceniem’, bo tylko na tej drodze możliwe jest połączenie z absolutem” ( Tatarkiewicz).

Czy takie przeświadczenie zachodniego myśliciela może wnieść coś nowego do dialogu ze Wschodem? Plotyn podobnie jak Budda miał swoich uczniów, był jak on zdecydowanie apolityczny, unikał wszelkich polemik ze współczesnymi. Niezwykle prawy i skromny, pogodny i życzliwy dla wszystkich, akcentował przewagę tego co duchowe nad tym, co materialne. Głosił odrzucenie własnego ja, wstrzymanie wszelkiego własnego działania i przejście ku kontemplacji, mistycznego zjednoczenia z absolutem. Chciałbym przytoczyć fragment jego wykładu dotyczącego oglądania Boga:

Tylko, że kto się tknie ( Boga), ten wtedy, kiedy się dotyka, ani może w ogóle, ani ma czas mówić, lecz dopiero później o Nim rozumuje. I wtedy trzeba wierzyc, że się widziało, kiedy duszy nagle światło rozbłyśnie, albowiem ono jest, to światło, od Niego i jest to On Sam! I wtedy trzeba sądzić, że jest obecny, kiedy niby Bóg „inny” przyjdzie w dom kogoś wyznającego i zaświeci – albo też nie przyszedł i nie zaświecił! Tak też i dusza pozostaje bez światła, bez jego widoku, a kiedy otrzyma światło, ma to, czego szukała, żeby dotknąć Tamtego Światła i ujrzeć Je Nim Samym, nie światłem czegoś innego, lecz Tym, który właśnie Je widzi, albowiem To, od czego otrzymała światło, jest Tym, co trzeba ujrzeć: przecież i słońca nie widzisz światłem innym! Jakże wiec to się stanie? Odrzuć wszystko!  ( Eneady).

Plotyn z trudem wykuwał słowa by opisać to, co jest niewyobrażalne. Najczęściej mówił nie o Bogu, ale o Jedności, Jedni do której można powrócić, w której można być już tylko w środku, będąc Nią samemu. To jest „ unio mystica”. I w tej „niegrzecznej” myśli upatruję możliwość dialogu z buddystami. Nie może się on oprzeć na samej wierze w „Boga” bo buddysta nie wierzy w „Boga”. Dla niego jest to „ ciało Rzeczywistości”, Niewyrażalne, najwyższy Byt, Nirwana osiągalna tylko w ekstazie. Podobnie jak u Pseudo – Dionizego Areopagity jest to otchłań Bóstwa, „ boska ciemność” i nie można jej nazwać, a Osoby bóstwa są jej przejawami (Teologia mistyczna). Co Budda nauczał o tej Rzeczywistości ?:

I s t n i e j e , bracia, coś, co nie jest zrodzone, nie stało się, nie zostało uczynione, ani złożone. Gdyby nie było, bracia, tego, co nie zrodzone, co się nie stało, nie zostało uczynione ani złożone, nie byłoby żadnej ucieczki od tego, co zrodzone, zaistniałe, uczynione, złożone.(Udana,80—1. Z palijskiego kanonu buddyzmu Hinajana).

Tu są punkty wspólne pomiędzy Jednią Plotyna , otchłanią Bóstwa i Podstawą wszelkiej egzystencji Hinajany. Czy wychodzenie umysłem poza logikę jest w ogóle możliwe? Grecki filozof odpowiada twierdząco. Plotyn stawia wyżej oglądanie, „ dotykanie”, bezpośrednie patrzenie na Boga w tym życiu, niż pośrednie poznanie logiczne. Ale przecież zwykle nie oglądamy Boga, a jedynie za życia do niego dążymy. W tym dążeniu doskonali się nasze człowieczeństwo. Medytacja przechodząca w kontemplację i ekstazę wydają się nam nonsensem!?

Jednakże, myśl Plotyna o połączeniu się z Jednią przez oglądanie Boga bardzo silny wywarła wpływ na wszystkich mistyków i wielkich świętych chrześcijaństwa. Święty Augustyn podobnie przedstawił wzlot duszy ku Bogu w słynnej wizji w Ostii nad Tybrem. Rozmawiał z matką o codziennych sprawach. Oboje wznosili się duchem coraz wyżej. „I gdy tak w żarliwej tęsknocie mówiliśmy o niej ( o wiecznej Mądrości), dotknęliśmy jej na krótkie mgnienie całym porywem serca”        ( Wyznania).

Problem w tym, że trzeba „odrzucić wszystko”. A czy jest to możliwe w dzisiejszej, niespokojnej rzeczywistości? Gdziekolwiek szerzy się nowoczesna cywilizacja, znika wszelka świętość, poczucie sacrum, świadomość transcendentnej Rzeczywistości. Potrzeba dużo spokoju, odosobnienia —warunków tak trudnych dziś do spełnienia. Być może, że doświadczenie mistyczne Plotyna będzie dla kogoś sposobnością do własnego szukania Boga. To jedyna racja tego artykułu. Jednak na co dzień jeśli już, to medytujmy z buddystami bardziej rzeczowo, np. na temat ekologii, biedy i pokoju między ludźmi. A resztę pozostawmy Bożej Opatrzności. On Sam wszystko doprowadzi do pełnej doskonałości.

Jak Bóg stworzył medycynę

Wszystkie pożyteczne i pomocne do ludzkiego życia rzeczy, które czas wynalazł, nie inaczej zostały wynalezione, jak właśnie dzięki pomysłowości. Wydaje mi się nawet, że nie zbłądzilibyśmy, gdybyśmy uznali wynalazczość za najcenniejsze z wszystkich dóbr, udzielonych nam w tym życiu i powstałych w naszych duszach dzięki boskiej opatrzności. Mówię to, ponieważ pouczył mnie Hiob; mówi, że sam Bóg nauczył człowieka rzemiosła i dał kobietom umiejętność tkania i haftowania. Nikt nie mógłby twierdzić (chyba że byłby cielesny i zwierzęcy), że Bóg nauczył nas tego rodzaju sztuk jakimś swoim bezpośrednim działaniem, osobiście angażując się w pracę, jak to można zobaczyć w rzeczach uczonych za pomocą ciała. A jednak powiedział, że Bóg nauczył nas tego rodzaju umiejętności. Ten, który dał naturze zdolność wymyślania i odkrywania, On sam poprowadził nas do tych zajęć i każdy wynalazek i dzieło przypisuje się w sensie przyczyny sprawcy tej zdolności: tak właśnie życie wynalazło medycynę, lecz nie pomyli się ten, kto powie, że medycyna jest darem Boga. Wszystko, co zostało wynalezione za ludzkiego życia i ma jakieś pożyteczne zastosowane w czasie pokoju lub wojny, nie skądinąd dotarło do nas, jak tylko z umysłu, który poznaje i wymyśla dla nas jedną rzecz po drugiej, a umysł jest dziełem Boga, więc wszystko, co przynosi nam umysł, jest dziełem Boga. Nie zaprzeczam temu, co mówią nasi przeciwnicy, że pomysłowość zmyśla i tworzy mityczne stwory i kłamliwe brednie, jednak dla naszego celu i to ich rozumowanie bardzo się przydaje. Twierdzimy bowiem także i my, że dokładnie na tym samym polega umiejętność robienia rzeczy kompletnie różnych (np. pożytecznych i szkodliwych), jak w przypadku medycyny, nawigacji i innych tym podobnych: ten, kto umie pomagać chorym przy pomocy lekarstw, umiałby także, gdyby użył swojej sztuki do złego celu, zaaplikować truciznę zdrowym; sternik, który kieruje okręt na wprost, mógłby skierować statek także na skały podwodne i skały na cyplu, gdyby chciał z rozmysłem zgładzić pasażerów; podobnie malarz przy pomocy tych samych umiejętności ukazuje na obrazie przeuroczą postać oraz odwzorowuje najohydniejszą; tak samo nauczyciel gimnastyki dzięki swojemu trenerskiemu doświadczeniu umie nastawić zwichniętą rękę, ale i zdrową, gdyby chciał, mógłby zwichnąć dzięki tym samym umiejętnościom.
Czy trzeba jednak wymieniać każdą z tych rzeczy i wprowadzać do argumentacji mnóstwo szczegółów? Jak więc w przypadkach, które wymieniłem, nikt nie mógłby się spierać, że ktoś, kto się wyuczył jakiejś umiejętności do czynienia dobra, może użyć tej samej umiejętności do niewłaściwych celów, tak samo mówimy, że Bóg dał ludzkiej naturze zdolność wymyślania w dobrym celu, skoro jednak niektórzy źle używają swojej pomysłowości, często staje się ona służką i współautorką bezużytecznych wynalazków. Chociaż pomysłowość może w sposób wiarygodny stworzyć rzeczy fałszywe i nieistniejące, nie znaczy to, że nie może badać rzeczy prawdziwie istniejących, lecz raczej zdolność do pierwszego stanowi dla ludzi roztropnych świadectwo możliwości czynienia drugiego. Fakt, że ktoś próbuje wywołać zdziwienie i zadowolenie w widzach, nie dowodzi wcale braku pomysłowości, ale przeciwnie – przedstawienie jakichś wielorękich, czy wielogłowych, czy zionących ogniem, czy zwiniętych jak węże stworów, zwiększanie ich rozmiarów ponad miarę albo skurczanie dla żartu naturalnych rozmiarów, opowiadania o przemianie ludzi w źródła, drzewa i ptaki, które stanowią rozrywkę dla ludzi, którzy je lubią, są, jak sądzę, najlepszym dowodem, że dzięki pomysłowości można wymyślić także najwznioślejsze rzeczy. Dawca nie podarowałby nam doskonałego umysłu do wymyślania rzeczy nieistniejących bez żadnej możliwości znajdowania i tworzenia rzeczy pożytecznych dla duszy. Jak zdolność naszej duszy do podejmowania inicjatyw i decyzji została stworzona w naturze, by wzbudzać pragnienie piękna i dobra, lecz ktoś mógłby użyć tego poruszenia także do niewłaściwego celu, a nikt nie mógłby twierdzić, że fakt dążenia od czasu do czasu do złego stanowi dowód, że wolny wybór nigdy nie skłania się do dobra, tak samo zajmowanie się pomysłowości rzeczami bezużytecznymi i niepotrzebnymi nie dowodzi jej niemocy w tym, co pożyteczne, ale raczej stanowi dowód, że nadaje się ona do rzeczy pomocnych i koniecznych. Jak bowiem w niektórych wypadkach wynajduje coś dla przyjemności i zadziwienia, tak w innych nie zabraknie jej sposobów, by dotrzeć do prawdy.
Grzegorz z Nyssy, Przeciwko Eunomiuszowi II, 183-191, tł. M. Przyszychowska

Bóg Mahatmy Gandhiego

Spoglądam na Bhagawadgitę przełożona przez Wandę Dynowską, a wydaną przez Bibliotekę Polsko – Indyjską w 1947 roku. I trzymam w ręku Biblię otwartą na Kazaniu na Górze. Te dwie niezwykłe księgi spotkałem niegdyś wystawione obok siebie w gablocie Muzeum Mahatmy Gandhiego w Delhi i tam na ścianie odczytałem zdanie:          Życie moje było otwarta księgą. Nie mam tajemnic.

Myśl Ojca Narodu nawiązuje szczególnie do tych dwóch ksiąg. Gandhi usiłował Gitę ogarnąć, zgłębić i interpretować. Czerpał z niej szczególnie naukę o bhakti i czynie wypełnianym bez przywiązania do jego owoców (karman). A zatem wiązał dwie drogi jogiczne, działania i modlitwy w jedną. Całe jego życie było podążanie za Prawdą, którą utożsamiał z Bogiem. Droga do zjednoczenia z Bogiem wiodła przez działanie, organizowanie biernego oporu (ahimsa), przez pracę, post i modlitwę. I na tej drodze bhakti doświadczał miłości Boga osobowego.

We Mnie pogrąż twą myśl, żarliwą uwielbij mnie miłością,
Mnie poświęcaj rzecz każdą, Mnie cześć najwyższą oddawaj,
A wstąpisz we Mnie, zaręczam ci to, boś drogi Mi jest. (Bh.XVIII,65).

Gdy go pytano, czy jest hinduistą, odpowiadał na to: Tak, jestem, ale jestem także chrześcijaninem, muzułmaninem, buddystą i żydem.
Zachwycał się Kazaniem na górze, ale jak pojmował Jezusa? Czy porównywał Krysznę do Chrystusa? Bhagawadgita mówi o Krysznie, że jest Istotą Najwyższą, przenika cały świat stworzony i przebywa w sercu każdego człowieka. Ale Kryszna jest postacią mityczną. Miłość Kryszny to pełna legend i ludowych podań miłość radosna, nawet ekstatyczna. Natomiast miłość Chrystusowa jest historyczna, ukazana w męce pełnej krwi i potu. A jednak i miłość radosna i pełna cierpienia jest objawieniem i dopełnia się wzajemnie. Czy Gandhi pojmował Boga, który cierpi i umiera na krzyżu? Trudne pytanie.

„Naprawdę raz poważnie myślałem o przyjęciu wiary chrześcijańskiej, łagodna postać Chrystusa, tak cierpliwego, tak dobrego, tak kochającego, tak pełnego przebaczenia, że nie nauczał swych uczniów by walczyć z wrogiem, lecz by nadstawiać drugi policzek, była pięknym przykładem doskonałego człowieka. Przekaz Jezusa, jakim ja go rozumiem, zawiera się w nieskażonym i wziętym jako całość Kazaniu na Górze. Jeśli miałbym stanąć naprzeciw tylko tej nauki i mojej własnej interpretacji jej, nie powinienem zawahać się by powiedzieć ‘O tak, jestem chrześcijaninem’. Moim skromnym zdaniem jednak, to co współcześnie uchodzi za chrześcijaństwo jest negacją Kazania na Górze. Mówię o przekonaniach chrześcijan i chrześcijaństwa takiego jakim jest ono rozumiane na zachodzie” ( Autobiografia).

Osiem błogosławieństw Jezusa dla biednych, łagodnych, czyniących pokój czy cierpiących prześladowania, nakaz miłości nieprzyjaciół, zakaz cudzołóstwa, zbytnie troski o swoje ciało czy ubranie, wszystkie te ewangeliczne rady Mahatma stosował w codziennym swym życiu. Jednak widział, że ta nauka stanowiąca konstytucję Królestwa Bożego nie jest przestrzegana przez chrześcijan. Czy można dziwić się, że chrześcijaństwa formalnie nie przyjął? Kazanie na górze zawiera elementy trudne do wypełnienia, jednak obowiązujące wszystkich chrześcijan. Jednak ich praktykowania nie dostrzegł ani w Anglii, gdzie studiował, ani w RPA, gdzie był prześladowany. Czy myślał wtedy o słowach Jezusa : „Byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie”? Wyrzucić z Afryki Południowej jednak się nie dał. Mając prawnicze przygotowanie podjął walkę o równouprawnienie dla Indusów. Wtedy narodziła się satjagraha – metoda walki bez użycia przemocy.

Często po powrocie do Indii więziony, wykazywał niezwykły hart ducha, a jako formę walki stosował m. in. długotrwałe głodówki przeciw dyskryminacji również najuboższych pariasów ( tzw. niedotykalnych). Po Indiach wędrował boso od wsi do wsi w białej dzianinie przez siebie utkanej i godził zwaśnionych ludzi. Zapoczątkował ruch biernego oporu przeciw Anglikom m.in. poprzez bojkot angielskich materiałów. Miał ogromny wpływ na odzyskanie przez Indie niepodległości, ale i na zwaśnionych ze sobą hindusów i muzułmanów. Już sama jego obecność wystarczała do stłumienia rozruchów czy zamieszek. Był krytykowany za łagodną postawę wobec islamistów i wielbiony przez postępowych hindusów. Religijni przywódcy hinduscy, sikhijscy i muzułmańscy zapewniali go, że wyrzekli się już przemocy i wzywali do pokoju. A jednak 30 stycznia 1948 roku Gandhi został zastrzelony przez fundamentalistę i szowinistę hinduskiego – N.V.Gotshe, gdy udawał się na spotkanie modlitewne w Birla House w Nowym Delhi.

Pośród śmierci trwa życie, pośród kłamstwa trwa prawda, pośród ciemności trwa światło. Stąd wnioskuję, że Bóg jest życiem, prawdą i światłem.      ( Gandhi).