Archiwa tagu: Orygenes

Metoda walki Orygenesa z Celsusem / cz.II/

Rzetelność dyskusji.

Nasuwa się pytanie, czy Orygenes nie kieruje się czasem zasadą, że cel uświęca środki i nie stosuje jej w zwalczaniu zarzutów drugiej strony. Nie ma w jego dziele „Przeciw Celsusowi” takich wypowiedzi, które wskazywałyby na to, że celowo wypacza myśl przeciwnika, lub nadaje jej zmieniony sens. Jest faktem, że Orygenes cytuje dosłownie nie wszystkie wywody Celsusa. Cześć ich / stosunkowo niewielką/ przytacza mniej lub bardziej dosłownie. Streszczenia te są jednak podyktowane formalną stroną dzieła, np. pospiechem charakterystycznym dla stylu pracy Aleksandryjczyka, bądź względem na kompozycyjne wymogi. Czytaj dalej Metoda walki Orygenesa z Celsusem / cz.II/

Między śmiercią a zmartwychwstaniem według Orygenesa

Wielu dzisiaj nie wierzy w nieśmiertelność duszy. Z takimi poglądami zetknął się również Orygenes. Odpowiadał, że takie twierdzenie jest bluźnierstwem przeciw Bogu, Bogu, na którego podobieństwo człowiek został stworzony, oraz przeciw Synowi, który jest owym obrazem, według którego człowiek został stworzony. Nieśmiertelność duszy stanowi część natury istoty rozumnej; jest darem Bożym , wpisanym w stworzenie zarówno człowieka , jak i aniołów, darem związanym z uczestnictwem w obrazie Boga.

Stanął wobec pytania: Gdzie dusza między śmiercią a zmartwychwstaniem przebywa? Co się z nią dzieje? Wśród pierwszych chrześcijan przeważał pogląd, że tylko męczennicy od razu po śmierci są wpuszczani do raju. Wszyscy pozostali – bez względu na to czy są sprawiedliwi czy grzeszni – muszą czekać w miejscu, który Stary Testament nazywa Szeolem a Nowy Testament Hadesem; sprawiedliwi znajdują tam ukojenie, zaś nikczemnicy męki. Na piekło Biblia ma inne określenie, Gehenna, i pojęcia te Orygenes wyraźnie rozróżnia.
Orygenes zwrócił uwagę na przypowieść o bogaczu i Łazarzu. Mowa w niej o tym, że w Hadesie bogacz cierpiał a Łazarz zażywał szczęścia. Hades jest miejscem, do którego do czasu Chrystusa udawali się wszyscy zmarli. Po śmierci Jezusa, gdy jego duch powraca do Ojca, a ciało zostaje złożone w grobie, Jego dusza, silna mocą samego Boga – została też zaprowadzona do Hadesu, z którego jednak wyprowadził świętych Starego Przymierza. Od czasów apostolskich Kościół modli się słowami: Jezus ”… ukrzyżowan, umarł i pogrzebion, zstąpił do piekieł, trzeciego dnia zmartwychwstał…”. Odtąd sprawiedliwi Nowego Przymierza, wszyscy święci, będą szli po śmierci prosto do Raju, przed zmartwychwstaniem.

Co natomiast z miejscem pobytu potępionych? Orygenes przytacza nowotestamentowe określenia: Gehenna ognia, wieczny ogień, ogień nieugaszony, zewnętrzna ciemność. Z czego składa się ten ogień? Dlaczego czasem uważa go za uzdrawiający? Czyżby był jedynie czasowy w stosunku do tych, którzy poprawią się? Ogień wieczny i nieugaszony odróżnia on od uzdrawiającego ognia oczyszczenia eschatologicznego. Ten ostatni jest Bogiem we własnej Osobie, „ogniem trawiącym”.
Orygenes o ogniu wiecznym pisze, ze jest to ogień, który każdy grzesznik rozpala dla siebie i który podsyca własnymi grzechami. Nasze uczynki zostawiają na naszych duszach piętna i w Dniu Sądu te piętna zostaną odsłonięte i staną się czytelne dla wszystkich. Grzesznik widząc na sobie różne nikczemności ,które popełnił, poczuje wyrzuty sumienia, a staną się one karzącym ogniem. Czy będzie on wieczny i fizycznie odczuwalny? Orygenes waha się i parokrotnie ośmiela się wyrazi myśl, że kara nie będzie trwać wiecznie.

Natomiast uzdrawiający ogień oczyszczenia eschatologicznego to nasz Czyściec. Tezę tę Orygenes podpiera przede wszystkim tekstem z Pierwszego Listu do Koryntian /3,11 – 15/ : na fundamencie, którym jest Jezus Chrystus, można budować / swe doczesne życie/ z materiałów trwałych, że złota, srebra, z drogich kamieni, bądź z materiałów nietrwałych, z drewna, z trawy lub ze słomy. Ale gdy nadejdzie Dzień Pański, każde dzieło zostanie poddane próbie – jeżeli przetrwa, budowniczy otrzyma zapłatę: jeżeli spłonie, poniesie szkodę, zarazem jednak dzięki ogniowi ocaleje.

Szlachetne materiały symbolizują dobre uczynki, liche – winy, które nie należą do najcięższych i które nie do końca angażują osobowość i wolę. Ów dzień jest Dniem Sądu — nadejdzie albo wraz z końcem naszego życia, albo gdy napełni się czas. Ogień, który pożera, to przede wszystkim Bóg we własnej Osobie, „ogień trawiący”, albowiem Bóg nie niszczy rzeczy materialnych , lecz rzeczywistości duchowe, nasze grzechy.

Czyściec u Orygenesa symbolizowany jest różnym obrazami. Przytoczę jeszcze jeden. To obraz więzienia, z którego się nie wyjdzie, póki się nie odda ostatniego grosza, w oparciu o tekst z Ewangelii św. Łukasza 12, 58—59.
Św. Katarzyna z Genui w jej słynnym traktacie o czyśćcu, pisze, że oczyszczający ogień jest miłością bożą, źródłem wielkiej radości i wielkiego cierpienia, albowiem uświadamia duszy jej nieczystość i przez to oczyszcza ja. Chrystus oczyści tego, kto budował z drewna, trawy, czy słomy boleśnie paląc cały gmach.

Większość protestantów w dyskusji odrzuca naukę o czyśćcu, że jakoby jest ona nie biblijna. Oczywiście mylą się , bo można by wskazać więcej tekstów biblijnych, które o niej mówią. Rodzimy się w bólu i cierpimy, bo taka jest nasza kondycja ziemska, będąca następstwem grzechu. Cierpienia jednak nie należy odrzucać, udawać, że go nie ma. Cierpienie ma jednak sens zbawczy, ponieważ nas oczyszcza. Wydaje się, że jest ono jakby preludium do ostatecznego naszego oczyszczenia w czyśćcu.

Co do bolesności tego oczyszczenia, Orygenes przyrównuje je do chrztu ognia. Wspomina o nim w komentarzu do Pierwszego listu do Koryntian /3,11—15/ jak i w Homilii księdze Jeremiasza             / XX,3/. Orygenes z całą pewnością stwierdza, że sam boi się tego oczyszczenia. Komentując Pawłowe pragnienie, który chce umrzeć, aby być z Chrystusem, pisze: „ Ja nie mogę tak powiedzieć, bo wiem, że jeśli odejdę, drwa moje muszą być we mnie spalone”. Orygenes wymienia te drwa —swoje grzechy.
Zdumiewająca jest pokora tego wielkiego człowieka, który za wiarę oddal życie.

/ W artykule wykorzystałem częściowo refleksje o. Henry Crouzela z książki „Orygenes” s 294-300 wyd. homini, Kraków 2004/.

Metoda walki Orygenesa z Celsusem / cz.I /

Jednym z zadań dzieła „Przeciw Celsusowi” było ukazanie chrześcijanom rzetelnego sposobu obrony swych przekonań wobec oskarżeń przeciwników. Nie można jednak „a priori” wykluczyć sądu odmiennego, że w rzeczywistości książka poucza, jak chrześcijanie mają prowadzić publiczny spór w jedynym zamiarze pokonania przeciwnika, choćby kosztem prawdy i słuszności. W celu weryfikacji obydwu tych poglądów, zachodzi konieczność zanalizowania metody walki Orygenesa z zarzutami Celsusa, tj. jego sposobu uzasadniania wiarogodności chrześcijaństwa.
1. Selekcja zarzutów.

Dzieło „Przeciw Celsusowi” ma wyraźnie charakter pisma polemicznego, które dzięki obszernym cytatom z Celsusa przedstawia stanowisko dwóch stron, toczących ze sobą spór. Celsus znajduje się w korzystniejszej, Orygenes w mniej korzystnej sytuacji, ponieważ na nim spoczywa obowiązek odparcia zarzutów i udowodnienia nadprzyrodzonego charakteru chrześcijaństwa. Orygenes jednak, zabierający w dyskusji głos jako drugi, ma tę wyższość, że zna wszystkie słabe punkty w argumentacji przeciwnika.

Odpowiedzi Orygenesa pozostają w ścisłej zależności od wagi postawionego problemu. Jeśli jakaś uwaga Celsusa jest niedorzeczna, najczęściej zbija ją jednym zdaniem. Np. w związku z problemem okoliczności poprzedzających śmierć Jezusa Celsus twierdzi: „ Jeżeli /…/ narażony na knowania człowiek przeczuwa je i wyzna swym wrogom, ci porzucają swe zamysły i wystrzegają się ich”. Orygenes odpowiada krótko: „Uwaga bardzo powierzchowna, bo przecież wielu ludzi działało na zgubę tych, którzy wiedzieli o spisku przeciwko sobie” / II,19/. Przy innej okazji Celsus wyraża przekonanie; „ Tym, którzy chcą być oszukani, można by wskazać wielu ludzi podobnych do Jezusa”. Ten niezbyt przemyślany sąd zbija Orygenes zręczna repliką: „Niechaj nam/…/ nie pokazu ani wielu, ani nawet kilku ludzi, niech nam wskaże jednego człowieka takiego jak Jezus, który dzięki swej potędze udziela rodzajowi ludzkiemu dobroczynnych nauk i wyciąga ludzi z bagna grzechów” / II,8/.

Odpowiedzi udzielane autorowi „ Słowa prawdy” mają często charakter trafnych, lapidarnych sformułowań. Są one przeważnie bardo precyzyjne i dlatego osiągają zamierzony cel. Replik niedokładnych i nieścisłych, np. takich, które zawierałyby cytaty z niewiadomych źródeł, jest stosunkowo mało. Większość ich jest przejrzysta, a treść ich zrozumiała. Są one także oszczędne w słowach i konsekwentne. Nie zawierają sprzecznych ze sobą twierdzeń i ograniczają się do wysnucia z postawionych zarzutów tylko takich wniosków, które z nich wynikają. Można tu przytoczyć jeden przykład. Celsus gołosłownie stwierdza, „że wiele mógłby powiedzieć jeszcze o faktach z życia Jezusa i to prawdziwych, nie takich, jakie opisali jego uczniowie, lecz rozmyślnie je przemilcza”. Odpowiedź Orygenesa jest następująca: „ Ciekawe, jakie to prawdziwe fakty z życia Jezusa, o których nie pisali jego uczniowie, pomija Celsusowy Żyd. A może chwytając się sztuczek retorycznych udaje tylko, że ma coś do powiedzenia, podczas gdy poza faktami opisanymi w Ewangeliach nie potrafi przytoczyć niczego, co naprawdę mogłoby poruszyć czytelnika i stanowić otwarty atak na Jezusa i na Jego naukę” / II,13/.

Jeżeli wszelkie dygresje obala Orygenes z reguły kilkoma celnymi słowami, to do zarzutów poważnych podchodzi w sposób wnikliwy i wieloaspektowy. Np. chrześcijanie byli pomawiani o postępowanie niebezpieczne dla cesarstwa i dlatego Celsus chciał odwieźć ich od zgubnego zabobonu, a przynajmniej uczynić zależnymi od władzy. Wobec takich pomówień i żądań trzeba było zająć jasne stanowisko, aby udzielić wszechstronnej odpowiedzi. Orygenes wykazuje, że chrześcijanie odnoszą się z szacunkiem do spraw władców: „Król więc nie ukarze nas sprawiedliwie, jeśli powiemy, że pozwolił mu panować /…/ ten, który ustanawia i obala królów. Niechaj tak jak ja postępują wszyscy /…/, niechaj szanują władców” / VIII, 68/. Jego zdaniem chrześcijanie wykazują daleko idące zrozumienie dla odpowiedzialności, jaką powinien posiadać każdy człowiek wobec swej ziemskiej ojczyzny. „Troszczymy się też wraz z innymi o sprawy państwowe, bowiem nie tylko wypełniamy nasze obowiązki, lecz również modlimy się” / VIII,73/. Jednocześnie chrześcijanie wykluczają możliwość jakiegoś taniego związku sprzecznych poglądów i odstępstwa od zasad, np. dla praktycznych korzyści. Jeżeli chrześcijanie odmawiają przyjmowania niektórych stanowisk pracy, to „ nie dlatego, aby uchylać się od życia społecznego, lecz po to, by zachować siebie dla koniecznej bożej służby Kościołowi bożemu, służby sprawowanej dla dobra całego społeczeństwa” / VIII, 75/.

Orygenes uważa, że chrześcijanie są spośród wszystkich narodów państwa rzymskiego społecznością posiadającą specyficzną cechę, są bowiem „ludem Boga”. Z tej przyczyny nie mogą mieszać się w sprawy „tego świata” i nie mogą służyć jego doczesnym celom. „Ludzie Boga są bowiem solą, która utrzymuje istnienie świata, a wszystkie ziemskie sprawy istnieją do czasu, gdy sól ulegnie rozkładowi” / VIII,70/. Ten Kościół boży jest kierowany przez ludzi, „posiadających wrodzone zdolności retoryczne i prawość charakteru /…/. Oni rzetelnie kierują nami z nakazu Wielkiego Króla, który w naszym przekonaniu jest Synem Bożym /…/,kierują ojczyzną ustanowioną przez Boga – mam tu na myśli tak zwanych namiestników Kościoła” /VIII,75/.

Orygenes zwraca uwagę na fakt, e pogańscy kapłani są otaczani troskliwą opieką ze strony państwa. Nie są oni powoływani pod broń podczas wojny i mogą rękami nie splamionymi krwią składać ofiary bogom. Dlaczego więc nie aprobuje się postępowania chrześcijan, którzy spełniają swe zewnętrzne obowiązki, gdy „ w czasie wojny sami wyruszają do walki jako kapłani i słudzy Boga”. Jeśli nie używają broni, to dlatego, że są rodzajem kapłańskim znającym tylko duchową służbę zbrojną, którą walczą „ w intencji żołnierzy bijących się o słuszną sprawę oraz w intencji sprawiedliwego władcy” / VIII,73/.
Pomawianie zatem chrześcijan o nieuczciwość i zdradę wobec państwa jest bezpodstawne.

2. Uzasadnianie teologiczno – racjonalne.
W metodzie Orygenesa uderza duże nagromadzenie argumentów albo dla obrony własnego poglądu, albo dla uzasadnienia nadprzyrodzonego charakteru chrześcijaństwa. Różnorodność ich jest tak wielka, że próba jakiegoś wyczerpującego ujęcia jest zadaniem bardzo trudnym. Ogólnie można powiedzieć, że Orygenes posługuje się dwoma rodzajami argumentacji. Pierwszy polega na uzasadnia czysto racjonalnym, a drugi na odwoływaniu się do faktu wiary. Jeśli argumentacja racjonalna ma często charakter religioznawczy, to druga jest raczej teologiczna i nadrzędna w stosunki do pierwszej. Ta nadrzędność wynika stąd, że Orygenes jest przede wszystkim teologiem. Bardzo często wykorzystuje dane dostarczane przez Biblię. Przy tym w uzasadnianiu niezwykłej treści chrześcijańskiego orędzia, np. nowości tej nauki, posługuje się również racjami osobowymi, psychologicznymi, egzystencjonalnymi, społecznymi. Niepoślednia rolę przypisuje argumentom z faktu istnienia Kościoła, np. gdy przywiązuje dużą wagę do argumentu z kwalifikacji moralnych i intelektualnych chrześcijan. Wreszcie duży nacisk kładzie na sama historyczność takich zjawisk, jak wystąpienie Jezusa i szybkie rozprzestrzenianie się Jego nauki.

Różnorodność argumentów wynika, jak się zdaje, także stąd, że i jego przeciwnik posługuje się całym arsenałem argumentacji. Założeniem Celsusowego systemu jest z jednej strony negacja chrześcijańskiej idei Boga Stwórcy i opatrzności Bożej, a z drugiej pośrednia afirmacja platońskiego świata bogów. Celsus uznaje bogów olimpijskich, chociaż nie traktuje ich chyba zbyt serio / VIII,40-41/. Obok nich wprowadza bogów państwowych / I,24/. Zna też niższych bogów wraz z demonami, czyli duchami i herosami / VIII, 48; por. VI,22/. Celsus jest prawdopodobnie henoteistą, gdyż zdaje się wierzyć w                    „ Najwyższego Boga” będącego rozumem świata / VIII,49/. Jednak Bóg ten jest, według niego, dla ogółu ludzkości niepoznawalny i nieosiągalny. Nauka o Wcieleniu Syna Bożego wydaje mu się fantastycznym wymysłem biblijnych pisarzy, a proroctwa i cuda zwykłymi oszustwami. Wychodząc z tych założeń Celsus atakuje nie tylko Pismo św., ale także chrystianizm za jego rzekomą naiwność. Według niego chrześcijanie padli ofiarą pomyłki albo oszustwa i należy ich traktować co najmniej jak fantastów. Ponieważ jednak przypisują sobie prawa do posiadania jedynej prawdy, są niebezpieczni dla otoczenia i trzeba ich skłonić perswazją do porzucenia zgubnego zabobonu.
Repliki Orygenesa uderzają w naczelne założenia tego systemu. Gdy Celsus w pewnym miejscu stwierdza, że „ pasterze kóz i owiec poszli za swym przywódcą, Mojżeszem, i wprowadzeni w błąd przez naiwne kłamstwa uwierzyli, że istnieje jeden Bóg”, Orygenes demaskuje niedorzeczność i niemoralność politeizmu mitycznego. Najpierw wykazuje, że jego przeciwnik nie ma żadnych racjonalnych dowodów przemawiających za istnieniem wielu bogów. Powinien wiedzieć, że olimpijscy bogowie są czysto mitycznym wyobrażeniem. Następnie stwierdza, że Boga Stwórcę można z pewnością poznać w naturalny sposób poprzez obserwację „ rzeczy widzialnych”. Panująca w świecie harmonia i porządek dowodzą, „ że świat nie mógł zostać stworzony przez wielu stwórców”. Wystarczy jeden Bóg „ który unosi cały firmament od wschodu aż do zachodu i zawiera w sobie wszystko /…/, choć nie jest żadną częścią całości” / I,23/. W Nim uczestniczą „ci, którzy posiadają ducha bożego” / VI,64/.
Orygenes często podkreśla wyższość etyczną monoteizmu nad politeizmem. Gdy porównuje naukę starotestamentową z „Teogonią” Hezjoda, wyciąga następujące wnioski:
„Bogowie wdają się w takie sprawy, jakie opisują twoi mądrzy poeci i filozofowie, utrzymują niemoralne stosunki, prowadzą wojny z własnymi ojcami, pozbawiają ich męskości, a ty chwalisz pisarzy, którzy odważyli się opisywać takie rzeczy, sądzisz natomiast, że Mojżesz okłamuje tych, których wprowadził w błąd swoimi prawami, chociaż nic takiego nie napisał nie tylko o Bogu, ale nawet o świętych aniołach, a i o ludziach wyrażał się delikatniej” / I,17/ …

Apologia chrzescijaństwa w dziele Orygenesa „Przeciw Celsusowi” /cz.III /

 

3. Nadprzyrodzona rzeczywistość Kościoła.

Współczesny Orygenesowi Kościół rozpoznał, które z krążących wówczas pism o Jezusie były natchnione / III,45/ . Nauka zawarta w tych pismach, pochodząca od apostołów, trwa w Kościele i jest podstawą posłannictwa Kościoła. Jednocześnie zawarte w pismach nowotestamentowych świadectwo Kościoła pierwotnego jest ciągle uzupełniane aktualnym świadectwem Kościoła. Toteż argumenty zaczerpnięte z historii i psychologii religii łączą się u Orygenesa z argumentami opartymi o fakt istnienia Kościoła, w którym mu przyszło żyć.
Chociaż Aleksandryjczyk mało pisze w swojej apologii wprost o Kościele, to jednak problematyka eklezjologiczna jest w niej widoczna. Odwołując się do biblijnej metafory, Kościół jest dla niego Ciałem i Oblubienicą Chrystusa : „Cały Kościół boży jest Ciałem Chrystusa ożywionym przez Syna Bożego, a członkami tego ciała jako całości są ci wszyscy, którzy wierzą” / VI,48/. Kościół jest w Kościołach partykularnych i składa się z Kościołów partykularnych . Kościoły złożone z ludzi , „ którzy wydobyli się z bagna grzechów, powierzyli się Stwórcy i całym swoim postępowaniem starają się Mu przypodobać”  świadczą o bóstwie Chrystusa oraz są widocznym Jego dziełem. / I, 47/. Kościół jest zatem Ludem Bożym, ale i powszechnym kapłaństwem wiernych.
„ Niech więc Celsus, który nie zna Boga, składa ofiary dziękczynne demonom, my zaś z dziękczynieniem i modlitwą dzięki składając Stworzycielowi wszystkich rzeczy za to, co otrzymaliśmy, zjadamy chleby ofiarne, które przez modlitwę stają się ciałem świętym i uświęcającym tych, którzy go spożywają w stosownym celu” / VIII,33/.
W Kościele są zatem środki potrzebne do zbawienia, jest łaska i sakramenty. Dalej Orygenes omawia szczegółowo służbę, którą chrześcijanie jako kapłani pełnią przede wszystkim przez modlitwę o pomyślność dla wszystkich / VIII, 73 – 75/. Głosząc ewangelię, Kościół świadczy, że Bóg za pośrednictwem Jezusa przekazał ludziom zbawczą naukę, opartą na apostołach jakby na fundamentach. Na nich wznosi się „budowla chrześcijańska, która ma się rozwinąć w przyszłych latach” / III, 28/.
Obserwacja rzeczywistości Kościoła pozwala mu uchwycić wyjątkowość jego rozwoju. Przy tym biorąc pod uwagę geograficzną i etnograficzną ekspansję Kościoła, niejako dostrzega jego powszechność. Rozprzestrzenianie się Kościoła jest zjawiskiem niezwykłym, budzącym najwyższy podziw:
„ A przecież istniały tysiące przeszkód w rozszerzaniu się na cały świat nauki Jezusa. Skoro jednak Bóg zechciał wesprzeć nauką Jezusa również pogan, wszelkie knowania ludzkie przeciw chrześcijanom spełzły na niczym; im bardziej gnębili chrześcijan królowie, książęta i narody całe, tym bardziej rośli chrześcijanie liczebnie i nabierali mocy” / VII,26/.
Kościół objął swym zasięgiem wszystkie warstwy społeczne: zyskał sobie wyznawców wśród ubogich i biednych, ludzi uczonych i niewykształconych, niewolników i wolnych, zarówno ludy cywilizowane, jak i stojące na niskim poziomie kultury /I,27/.
Krwawe prześladowania nie tylko osłabiły Kościoła, ale wzmocniły i spotęgowały jego siłę. Opierając się prześladowaniom, Kościół pierwszej połowy III w. wcale nie osłabł, lecz się rozwinął. Orygenesa zdumiewa ta prawidłowość. Im bardziej bowiem mnożą się i wzrastają prześladowania, tym większy wywołują duchowy opór ze strony chrześcijan:
„Co więcej, liczni nasi współcześni wiedzieli, że czeka ich śmierć, jeśli przyznają się do wyznawania religii chrześcijańskiej, a zostaną uwolnieni i otrzymają na powrót swoje majątki, jeśli się wyrzekną wiary, a jednak wzgardzili życiem i dobrowolnie wybrali śmierć za wiarę” / II,17/.
Kościół jest powszechny także w sensie doktrynalnym, gdyż posiada całość prawdy religijnej. Istnienie różnych sekt, herezji i gnozy, które tę prawdę zniekształcają, naświetlając ją jednostronnie i ujmując fragmentarycznie, nie jest winą Kościoła. Jeśli ktoś uważa, „ że istnienie wielu sekt między chrześcijanami może stanowić powód oskarżenia chrześcijaństwa, czemu nie uzna za analogiczny powód oskarżenia filozofii z powodu różnic, jakie istnieją między szkołami filozoficznymi i to nie tylko w sprawach błahych i przypadkowych, ale też w sprawach zasadniczej wagi? Zauważ, że można również oskarżać medycynę, ponieważ w jej łonie istnieje wiele szkół”/ V, 61/.
Wreszcie argumentem przemawiającym za nadprzyrodzonym pochodzeniem Kościoła jest jego funkcja wyzwalająca ludzkość z upadku moralnego. Aleksandryjczyka uderza fakt, że wśród różnych szkół filozoficznych jedynie Kościół rzeczywiście realizuje swój wzniosły ideał religijno – moralny. Płynąca ze wskazań ewangelii czystość moralna chrześcijan jest cechą wyróżniającą ich w porównaniu z upadkiem obyczajów wśród pogan / IV,26/. Zepsucie moralne w cesarstwie było tak wielkie, że Orygenes określa je jako ogólne wynaturzenie zmysłu moralnego. Tym bardziej zdumiewa go, że w tym stanie rzeczy chrystianizm nie rezygnuje ze swych wzniosłych zasad i niezwykle trudnych wymagań zdołał osiągnąć masowe nawrócenia. Tego mógł dokonać tylko Chrystus działający w swym Kościele.
„ Nie byłoby jeszcze niczym dziwnym, gdyby nawrócił rzesze mędrców; on jednak nawrócił masy prostych ludzi, ulegających namiętnościom, ludzi których z powodu ich nierozsądku trudniej nakłonić do umiarkowania. Jezus więc dokonał tego wszystkiego, ponieważ był mocą Boga i mądrością Ojca, choć nie chcą tego uznać ani Żydzi, ani Grecy, którzy nie wierzą w jego naukę” / II,79/.
Taka przemiana światopoglądowa jest nie mniej cudowna niż liczne przypadki cudownych uzdrowień, nieprzerwanie zdarzające się wśród chrześcijan.
„Niektórzy z nich na podstawie dokonanych uzdrowień dowodzą, że otrzymali cudowny dar, zwłaszcza że do chorych wzywają Najwyższego Boga i imienia Jezusa, powołując się na jego dzieje. Widzieliśmy wśród nich wielu ludzi uwolnionych od ciężkich chorób, obłędu, szaleństwa i innych nieprzeliczonych nieszczęść, których nie potrafili uleczyć ani ludzie, ani demony” / III,24/.
Funkcja głosicieli chrześcijaństwa jest jednak inna i, zdaniem Orygenesa, sprowadza się do potrójnego zadania: naprawy obyczajów, doprowadzenia do mądrości, a przez mądrość do zjednoczenia z Bogiem / III, 54 – 58/. Nauczanie to nigdy nie może mieć na celu odciąganie od nauki czy filozofii. Jeśli jednak nauczyciele chrześcijańscy odrzucają naukę epikurejczyków czy wiarę w reinkarnację, to dlatego, że niektóre z tych doktryn są szkodliwe moralnie albo po prostu naiwne /III.75/ Oskarżyciele chrześcijaństwa winni przynajmniej uczciwie przyznać, „ że nasza nauka uwolniła całe rzesze ludzi od namiętności, powstrzymała ich przed otchłanią zła i uszlachetniła dzikie obyczaje całych tysięcy istot ludzkich. Ci zatem, którzy chlubią się troską o ogólne dobro, powinni naszej nauce złożyć  uszanowanie, ona bowiem w nieznany dotąd sposób odwraca ludzi od grzechu; powinni też przyznać, jeśli już nie to, że jest prawdziwa, to przynajmniej korzystna dla rodzaju ludzkiego”/ I, 64/.

Orygenes jest zdania, że skoro nauka chrześcijańska jest rzeczywiście niezwykła i postępowanie chrześcijan niepospolite, tylko Bóg mógł ją objawić ludziom. Gdyby  ludzie głębiej zastanowili się nad tym, nie wypowiadaliby „zuchwałych słów” pod adresem Jezusa i Jego Kościoła oraz sądów na temat spraw, o których nie mają pojęcia / VIII, 53/. „Wszak zostaliśmy przekonani tysięcznymi argumentami, spośród których przytoczyłem tylko małą cząstkę” / II,47/.

Na marginesie artykułu:

„Siłę i moc, obecną także dzisiaj w Kościele, widać wreszcie w liczbie męczenników minionego i zaczynającego się właśnie nowego stulecia, których należałoby liczyć w tysiącach. Nie zgięli swych kolan przed tyranami i nowymi bożkami. Stawili opór i ze względu na swą wiarę nie wahali się przyjąć więzienia i obozu, upokorzeń i tortur, a wreszcie śmierci. Obecnie chrześcijanie są najbardziej prześladowaną grupą ludzi na świecie. Krew męczenników okazywała się zawsze do tej pory nasieniem rodzącym nowych chrześcijan. Dlatego też niezliczona liczba męczenników minionego i rozpoczynającego się właśnie nowego stulecia jest także dla nas powodem do nadziei, że ich bogaty zasiew wzejdzie w nowym stuleciu i tysiącleciu.” / Walter Kasper, Kościół Katolicki s. 587, WAM 2014/.

 

 

Apologia chrześcijaństwa w dziele Orygenesa „Przeciw Celsusowi” / cz.II /

2.Niezwykłość religii chrześcijańskiej

W swojej apologii Orygenes zakłada, że pewne wydarzenia są możliwe, a inne niemożliwe. Do rzeczy możliwych zalicza m.in. fakt Wcielenia /I,37/. Natomiast jest dla niego niemożliwe, aby ludzie, którzy w pewnych sytuacjach reagują w określony sposób, mogli mylić się co do zmartwychwstania człowieka. Wie on jednocześnie, że przyjęcie takich założeń, będących tylko po części sprawą zdrowego rozsądku, jest także uzależnione od przesłanek filozoficznych i teologicznych. Założeń tych nie podziela Celsus, który wychodząc z innych przesłanek zaprzecza Wcieleniu i nie uważa Ewangelii ani za źródła historyczne ani za księgi objawione. Ewangelie nie są dla niego historyczne, kiedy relacjonują takie wydarzenia, jak uśmierzenie przez Jezusa burzy, rozmnożenie chleba, uzdrowienia trędowatych i wskrzeszenia umarłych.

Skoro są różne punkty widzenia, to przy pomocy samej metody historycznej nie można definitywnie rozstrzygnąć wszystkich pytań dotyczących nauki i postępowania Jezusa, a tym bardziej dowieść, że był On rzeczywiście Mesjaszem i Synem Bożym, ponieważ ostateczna interpretacja źródeł i znaczenie tych wydarzeń wychodzi poza jej możliwości. Wielkość Orygenesa polega na tym, że na pytania Celsusa odpowiada nie tylko przy pomocy dostępnej mu wiedzy historycznej. Zdaje sobie bowiem sprawę, ż Ewangelie nie są dziełem obojętnie przyglądających się obserwatorów, których jedynym celem byłaby dokładność opisu. Sam dostrzega w nich pewne różnice w relacjach / V,56/.

Pomimo jednak trudności interpretacyjnych, Orygenes nie rezygnuje z wykazania nadprzyrodzonego pochodzenia chrześcijaństwa w oparciu o Ewangelie. Chociaż Celsus nazywa je utworami prostackimi, to nie może zakwestionować faktu, że zawierają one niezwykłą moc. W wyniku lektury tych ksiąg, jak i ich obecnego czytania w Kościele, tysiące ludzi nawróciło się /III, 68/. Jedynym racjonalnym wytłumaczeniem tego faktu jest uznanie, że Ewangelie dostarczają przekonywujących argumentów na rzecz cudów Jezusa, Jego zmartwychwstania itd. Chcąc jednak w pełni ukazać siłę tych relacji, rozważa te materiały nie tylko jako dokumenty historyczne, ale również jako świadectwo wiary Kościoła pierwotnego.
Zgodnie z Ewangeliami Jezus objawił się grupie uprzywilejowanych uczniów, których starannie wybrał, kształtował przez jakiś czas, odkrył przed nimi swój stosunek do Ojca i wreszcie wyznaczył jako świadków i apostołów. Tych faktów Celsus nie może zakwestionować.

„Któż jednak patrząc na rybaków i celników, którzy nie posiadają nawet podstawowego wykształcenia / tak piszą autorzy Ewangelii, a Celsus w tym względzie wierzy w prawdę słów o braku wykształcenia apostołów / śmiało przemawiali o wierze w Jezusa nie tylko do Żydów, ale również wśród pozostałych narodów głosili Go i zdobywali uznanie, nie zastanowiłby się, skąd oni zdobyli umiejętność przekonywania? Sztuka ta nie była wcale podobna do znanej szerokim warstwom retoryki. Czyż nie musi każdy przyznać, że dzięki jakiejś boskiej potędze spełnił Jezus w swych uczniach to, co zapowiadał: ‘ Pójdźcie za mną, a uczynię was rybakami ludzi?’” / I,62/.

Ewangelie ukazują potęgę Jezusa w pozyskiwaniu ludzkich serc. Jednocześnie entuzjazm uczniów nie czyni ich niewiarygodnymi, lecz ich świadectwo staje się jeszcze bardziej wstrząsające. Boskość Jezusa można by wykazać na podstawie powagi tego świadectwa poprzez analizę przeżyć Jego najbliższych uczniów. Ukazując te przeżycia Nowy Testament staje się wiarygodnym zapisem wrażenia, jakie wywarł Jezus na swych pierwszych uczniach.

Orygenes z pozycji psychologa religii dostrzega, że to wrażenie musiało być ogromne. Nie jest łatwo wyzbyć się człowiekowi tego wszystkiego, do czego od dawna przywykł i co uformowało jego psychikę. Jeżeli tak trudno jest wyrzec się domu, miasta, wsi albo określonych ludzi, to cóż dopiero zwyczajów odnoszących się do spraw wiary?/ I,52/.

„Jeżeli mamy powiedzieć prawdę na temat powstania pierwszych gmin chrześcijańskich, stwierdzimy, że nieprawdopodobieństwem by było, gdyby apostołowie /…/ głosząc naukę chrześcijańską zaufali czemukolwiek poza udzieloną im mocą i łaską zawartą w nauce, dzięki której głoszona przez nich wiara została przyjęta; nieprawdopodobieństwem by było, żeby uczniowie apostołów odstąpili od dawnych ojczystych obyczajów, z którymi się zżyli, gdyby jakaś potężna siła i cudowne znaki nie nakłoniły ich do przyjęcia obcych i nieznanych dotychczas dogmatów”.

Orygenes zwraca uwagę na fakt, że apostołowie głosili naukę Jezusa z najmocniejszym przekonaniem i w sposób absolutnie stanowczy. Przekazywali ją jako coś, co ukazało im się z oślepiającą jasnością. Następnie nauka ta, pomimo że była czymś absolutnie nowym, została przyjęta przez „ uczniów apostołów” , choć środowisko, w którym ludzie ci żyli, wcale nie predysponowało do oddawania czci boskiej człowiekowi i to jeszcze ukrzyżowanego. Jedynie przyjęcie, że „pochodzenie chrześcijaństwa było cudowne”, dobrze tłumaczy te fakty     /VIII, 47/.

W wykazywaniu wiarygodności chrześcijaństwa Orygenes sięga nie tylko po argumenty natury psychologicznej, ale operuje również racjami egzystencjalnymi i społecznymi. Nowość tej religii nie polega jedynie na tym, że człowiek kierujący się prawdą „ odrzuca tych, których dotychczas uznawała bogów i na nowo przyjmuje naturalną miłość do Stwórcy, a za sprawą tej miłości przyjmuje również tego, który pierwszy przekazał te nauki ludziom przez uczniów” /III,40/. Nie polega także na zwykłym uwierzeniu, że Jezus był Bogiem i jako taki czynił cuda, tak jakby nie miał nic wspólnego z naturą ludzką. Niezwykłość chrześcijaństwa leży w tym, że głosi ono z całym przekonaniem, że zarówno boskość jak i moc w Jezusie Chrystusie zniżyła się „do zmiennych losów człowieka”. W Chrystusie „ połączyła się po raz pierwszy natura ludzka z boską po to, by natura człowieka poprzez uczestnictwo w bóstwie stała się boska” / III,28/. To uczestnictwo w życiu i przyjaźni z Bogiem jest odtąd możliwe dla wszystkich. Chrześcijaństwo afirmuje więc wielkość człowieka i wynosi go ponad wszystkie stworzenia, a wskazując na wyraźne cele przewyższa filozoficzne szkoły greckie i barbarzyńskie / III, 81/.

Orygenes zapytuje dalej, czy filozofia niechrześcijańska, a szczególnie platonizm albo stoicyzm, stoi w sprzeczności z religią chrześcijan. Chrystianizmu nie można, co prawda, zredukować do światopoglądu, ale obejmuje on i zawiera pewien ogląd rzeczywistości. Z jednej strony w opozycji do chrześcijaństwa stoi tylko ta filozofia, która nie daje żadnej nadziei / III, 80 – 81/. Z drugie strony byłoby błędem uważać naukę Chrystusa za spopularyzowaną filozofię grecką. Jeśli jest ona religią objawiona, to przewyższa wszelką filozofię, łącznie z platonizmem. Nauka o Bogu, o Synu Bożym, o życiu pozagrobowym, zmartwychwstaniu, miłości nieprzyjaciół, pokorze, cierpliwości itp. nie pochodzi od Platona, ponieważ nauki te głosili dużo wcześniej prorocy i mędrcy Starego Testamentu. Chrześcijanie stosują w życiu nauki o pokorze lub ubóstwie nie dlatego, że tak uczył Platon, ale ponieważ praktykował je Jezus. Chrystus nie mógł przyjąć tych nauk od Greków, gdyż jest absurdem twierdzić, że znał dobrze grecką literaturę albo studiował w greckich szkołach /VI,15-16/.

Jedną z cech wyróżniających chrystianizm od różnych kierunków filozoficznych jest jego uniwersalizm. Religia ta rzeczywiście stara się doprowadzić do prawdy każdego bez wyjątku. Ponieważ zwraca się również do ludzi nieokrzesanych i prostych, posługując się przy tym językiem przystępnym dla każdego, znamionuje ja także głęboki humanitaryzm. Natomiast nauczyciele greccy, którzy troszczyli się tylko o ludzi wykształconych, „zamknęli zmysł społeczny w wąskich i ciasnych bramach”. Ów lekceważący stosunek do człowieka prostego, pewien ekskluzywizm oraz brak jednomyślności w filozofii niewielki przyniósł dotąd pożytek światu, a nauki greckie uczynił mało zrozumiałymi i mało znaczącymi / VI,1 -5/.

Religia chrześcijan, tak nowa i wzniosła w swej treści, wnosi jednocześnie pokój do stosunków międzyludzkich. „Chrześcijanie zaś, gdyby wywodzili swe pochodzenie z buntu, nie przyjęliby praw tak pokojowych, że z ich powodu są wydawani na śmierć jak owce – i nie pozwalających im brać zemsty na wrogach” /III.8/. Radosna nowina uczy bowiem wytrwałości w przeciwnościach i heroizmu.
„Nie chciał Celsus /…/ przyjąć do wiadomości, że Jakub, brat Jana, sam apostoł i brat apostoła, został zabity /…/; nie chciał słyszeć, jak wielkich rzeczy dokonał Piotr i pozostali apostołowie odważnie głosząc naukę Ewangelii, i że ubiczowani odeszli sprzed Sanhedrynu ciesząc się /…/, że stali się godnymi cierpień dla imienia Jezusowego oraz że swym postępowaniem przewyższyli wiele opowiadań greckich o wytrwałości i odwadze filozofów” / II,45/.

Orygenesa zdumiewa fakt, że uczniowie Jezusa dokonali dzieł większych nawet niż „ dostrzegalne zmysłowo cuda”, tj. licznych nawróceń / II,48/. Póki Chrystus był z nimi, mógł ich umacniać. Kiedy odszedł, kto kazał im działać, jeśliby się im On nie objawił? Czy nauka ta byłaby tak powszechnie przyjmowana, zarówno przez Żydów jak i Greków, gdyby apostołowie nie nauczali rzeczywiście „ w mocy Boga?” / I,62/.

Przedstawione racje natury psychologicznej, egzystencjonalnej i społecznej świadczą, że Orygenes często posługuje się nimi dla potwierdzenia faktów historycznych. Pozostaje przez to zasadniczo wierny duchowi tradycji ewangelicznej. Jego argumentacja biorąca za punkt wyjścia orędzie Kościoła pierwotnego jest przy tym bardzo katolicka. Przed czytelnikiem dzieła „Przeciw Celsusowi” stają dwie wykluczające się możliwości: albo wiara skierowana do Chrystusa i Jego Kościoła, albo całkowity sceptycyzm, odrzucający zarówno jedno jak i drugie.

Religia chrześcijańska nie jest fideizmem. Ma ona mocną podstawę rozumową, na którą składają się fakty historyczne i psychologiczne, opisane w źródłach pierwotnego Kościoła.

Według Orygenesa w chrześcijaństwie wyróżnia się: „Boska mądrość, która nie jest równoznaczna z wiarą, jest pierwszym z tak zwanych charyzmatów Bożych. Drugie po niej miejsce wśród darów bożych zajmuje tak zwana wiedza, trzecie miejsce wiara, albowiem trzeba, aby ludzie prości, którzy wedle swych sił pragną osiągnąć pobożność, zostali zbawieni” / VI,13/.

Chrystianizm nie nawołuje jedynie do samej wiary i do niej się nie ogranicza. Mądrość nie tylko nie przeszkadza w poznaniu Boga, ale doń prowadzi poprzez wykształcenie, gruntowność nauki i roztropność / III,49/.

Apologia chrześcijaństwa w dziele Orygenesa „Przeciw Celsusowi” /cz.I/

Treść polemiki Orygenesa z Celsusem.

Orygenes w piśmie „Przeciw Celsusowi” najczęściej korzystał z antologijnego materiału zawartego w Ewangeliach. Posługując się tymi materiałami zbudował szereg argumentów potwierdzających boskie pochodzenie chrześcijaństwa. Dają się one sprowadzić do argumentacji historycznej, bądź też bardziej psychologicznej, odwołującej się do faktu przeżycia religijnego.

1. Jezus Chrystus w świetle Ewangelii jako źródeł historycznych.

Jeśliby pierwszy sposób dowodzenia wyrazić w postaci formuły logicznej, to przebiegałaby ona w kilku etapach. Przede wszystkim należałoby rozważyć historyczną wartość źródeł chrześcijaństwa. Na tym etapie Orygenes stara się wykazać kwalifikacje moralne autorów, które by pośrednio dowodziły prawdziwości ich pism. Najpierw stawia pytanie, czy wobec faktu, że sam Jezus nie pozostawił żadnego pisma, ewangelijne świadectwo jego uczniów jest historycznie wiarygodne. Odpowiada zaś następująco:

„Może kto uważać, że to wszystko jest wymysłem ewangelistów; czy jednak nie są zmyśleniem raczej słowa ludzi przemawiających z wrogością i nienawiścią przeciw Jezusowi i chrześcijanom, a prawdą to, co napisali ci, którzy cierpieniami poniesionymi dla nauki Jezusa dowiedli swego szczerego przywiązania do niego? Czyż bowiem uczniowie Jezusa z męstwem i wytrwałością znosiliby prześladowania i śmierć za fałszywe zmyślenia o swoim nauczycielu?” /II,10/. Ewangeliści napisali o Jezusie prawdę. Dowodem na to są ich cierpienia, prześladowania, a nawet męczeńska śmierć. Za fałszywe zmyślenia nie oddaje się życia. Rozsądną więc rzeczą jest przyjąć, że szczerze wierzyli w to, co napisali.

Uderza Orygenesa inny charakterystyczny fakt, potwierdzający wysokie kwalifikacje moralne autorów ewangelii : Przecież gdyby nie kochali prawdy, lecz jak sądzi Celsus, opisywali własne wymysły, nie wspominali z pewnością o tym, że Piotr się zaparł Jezusa, a uczniowie zgorszyli się z Pana, i któż by wówczas o tym wiedział? Nawet byłoby zrozumiałe, gdyby o takich sprawach nie wspominali ludzie, którzy chcą czytelników Ewangelii nauczyć pogardy śmierci grożącej za wyznawanie chrześcijaństwa” /II,15/.

Do tej myśli Aleksandryjczyk powraca w innym miejscu, gdy rozważa tę samą alternatywę: albo ewangeliści kłamali, albo mówili prawdę. Na powtarzany przez Celsusa zarzut, że ewangelijne opowiadania zawierają kłamstwa, a ewangeliści nie potrafili w sposób przekonywujący nawet ukryć swych kłamstw, tak odpowiada: „Bardzo łatwo można było ukryć to wszystko; wystarczyło wcale o tym nie mówić”/II,26/. Gdyby ewangeliści nie przytaczali słów Jezusa, nie byłyby one przedmiotem sporu. Jednak ewangeliści pisali szczerze. Z ich pism przebija pobożność i rzetelność. Nie ma w nich ”śladu nieautentyczności, podstępu, fikcji ani oszustwa”. Ponieważ nie zetknęli się nigdy z przebiegłą sofistyką czy retoryką, nie wymyślili tych „historii, które by same z siebie mogły zaszczepić wiarę i doprowadzić ludzi do życia zgodnego z tą wiarą”/ III,39/.

Opowiadania ewangelijne zawierają nie tylko dzieje Jezusa, ale także słowa, „które dowodzą boskości Jezusa”. Przeprowadzanie selekcji tego materiału, tj. uznawanie za prawdę jednych miejsc, a odrzucanie i wrogość wobec innych fragmentów, jest nieuzasadnione. Trzeba albo odrzucić całą ewangelię, albo dostrzec w niej niezwykłość obrazu Jezusa / II,33/. Nie poprzestając na wykazaniu wysokich kwalifikacji moralnych autorów biblijnych Orygenes szuka następnie w samym Piśmie św.
dowód na ścisłą historyczność tych źródeł. Takimi dowodami są opisane w nich fakty historyczne, potwierdzone przez autorów niechrześcijańskich. Np. Józef Flawiusz w księdze XVIII „ Starożytności żydowskich” zaświadcza o historyczności Jana Chrzciciela, Jezusa i Jakuba Sprawiedliwego /I,47/.

Z myślą o przekazaniu potomnym uczniowie Jezusa napisali wiernie to, co się rzeczywiście wydarzyło / I, 46/. Gdy Jezus urodził się za panowania Augusta, w całym imperium rzymskim panował pokój. Ten niezwykły fakt w dziejach cesarstwa był zapowiedzią przyszłego wypełnienia polecenia Jezusa głoszenia i nauczania ewangelii wszystkim narodom. „Jakże więc mogłaby zatriumfować taka pokojowa nauka, która nie pozwala nawet mścić się na wrogach, gdyby w czasie wcielenia Jezusa nie zapanował na świecie pokój?” /II,30/. Sprawił to Bóg, który w tym celu oddał różne i liczne narody pod władzę jednego cesarza.

Jezus został ukrzyżowany za panowania Tyberiusza. Także ten fakt został potwierdzony przez nadzwyczajne zewnętrzne „dowody”, o których świadczy grecki historyk Flegont w swym dziele „Kroniki” /III,33/. Bardzo charakterystyczna jest następująca wypowiedź Orygenesa. Opierając się „na poważnych słowach” dowodzi, że „ z ciała Jezusa nie popłynęła krew mityczna, krew wymyślona przez Homera: gdy Jezus już umarł ‘jeden z żołnierzy przebił mu bok i wypłynęła krew i woda. Zaświadczył to ten, który widział, a świadectwo jego jest prawdziwe; On wie, że mówi prawdę’ ”/ II,36/. Sam więc apostoł dostarcza takiego dowodu.

Można zatem przyjąć, że Orygenes uważał opowiadania ewangelijne za wiarygodne źródło historyczne do poznania Jezusa Chrystusa, a autorów za rzeczywistych świadków opisanych wydarzeń. Ewangeliści przytaczają jak najsumienniej prawdę historyczną o Jezusie opisując jego życie, działalność i naukę. Są pisarzami szczerymi, bezstronnymi i całkowicie bezinteresownymi. Opowiadają po prostu obiektywnie o faktach, które miały miejsce. Skoro więc materiały ewangelijne mają ścisłą wartość świadectwa historycznego, można z kolei na ich podstawie wykazać, że Jezus Chrystus jest rzeczywiście wysłannikiem Bożym.

Najpierw jednak trzeba rozważyć pytanie, czy Jezus z Nazaretu sam się podawał za Bożego wysłannika. Zastanawiające jest to, że Orygenes zupełnie pomija analizę znaczenia tytułu „Syn Człowieczy”, który, zdaniem biblistów, jest nawiązaniem do znanego proroctwa z księgi Daniela i świadczy o tym, że Jezus był świadom swych boskich prerogatyw. Aleksandryjczyk cytuje te słowa Jezusa, w których odsłania On uczniom swój szczególny stosunek do Ojca. Przy czy zauważa, że niektóre z tych wypowiedzi nasuwają myśl o stosunku niższości Syna wobec Ojca /VIII,14/. Zdecydowana jednak ich większość wskazuje raczej na równość. Np. cytując teksty przytoczone przez Mateusza, Łukasza i Jana, Orygenes dowodzi: „Nasz Zbawiciel i Pan, Słowo Boże, powiedział: ‘Nikt nie zna Syna tylko Ojciec , ani Ojca nie zna nikt tylko Syn i ten, komu by Syn chciał objawić’ chcąc wskazać w ten sposób, iż wielkość poznania Boga jest taka, że pojąć Go i poznać może tylko On sam oraz ci, których umysł został oświecony przez Słowo i przez Boga” / VI, 17/. Niestworzonego i pierworodnego Syna może godnie pojąć tylko Ojciec, który Go zrodził, natomiast Ojca może zrozumieć tylko Syn, który jest Jego mądrością i prawdą.

Dalej Orygenes wyjaśnia: „Gdyby Celsus znał stwierdzenie Jezusa: ‘ Ja i Ojciec jedno jesteśmy’, gdyby wiedział, co Syn Boży powiedział w modlitwie do Boga: ‘Tak jak ja i Ty jedno jesteśmy’ nie twierdziłby, że czcimy kogokolwiek poza najwyższy Bogiem. Chrystus powiedział przecież:
‘Ojciec jest we mnie, a ja jestem w Ojcu’ ”. Chrześcijanie czczą „jednego Boga – ojca i Syna”, a zatem nie składają hołdów człowiekowi, „który się niedawno narodził, a którego przedtem nie było”. Autor przytacza znowu cały szereg słów Jezusa /”pierwej niż Abraham był, jam jest”, „Jam jest prawda”/ i na ich podstawie wyprowadza wniosek: Ojciec i Syn są „ dwoma osobami, ale jednością w identyczności, zgodzie i tożsamości woli. Ten przeto, kto widział Syna, który jest jasnością chwały i odbiciem istoty Boga, w obrazie bożym oglądał również Boga” /VIII,12/.

Na boskość Jezusa wskazywały liczne proroctwa starotestamentowe. Dowód z proroctw należy do najczęstszych i przejawia się przez całą apologię Orygenesa. Prorocy żydowscy zapowiedzieli przyjście Chrystusa. Tego „najistotniejszego” dowodu nie mogą zaprzeczyć ani Żydzi ani heretycy /I,49/. Przecież to prawda,. że jego przyjście zostało zapowiedziane przed laty przez wielu proroków, tak że cały naród oczekujący jego przyjścia po narodzinach Jezusa podzielił się na dwa obozy. „Jedni z nich rozpoznali mesjasza, inni natomiast „odważyli się na popełnienie zbrodni przeciw Jezusowi” /III, 28/.
Prorocy dzięki „ natchnieniu ducha bożego” lepiej rozumieli sens i bieg wydarzeń / IV,55/. Działanie Ducha Świętego nie sprawiało u nich stanu „ekstazy, szału czy obłędu”, ale powodowało, że „umysł ich stawał się jaśniejszy /…/, a dusza szlachetniała” /VII, 3—4/. „Ówcześni ludzie spisali słowa proroków i strzegli ich, ażeby przyszłe pokolenia zapoznawszy się z proroctwami podziwiały je jako słowa samego Boga /…/. Prorocy więc zgodnie z wolą Bożą otwarcie głosili to wszystko, co ku własnemu pożytkowi słuchacze powinni łatwo zrozumieć” /VII,10/.

Zdaniem Orygenesa starotestamentowe proroctwa o wydarzeniach z życia Chrystusa nie mogą odnosić się do innych osób. Przepowiedziały one cechy charakteru Zbawiciela, miejsce Jego narodzin, mękę, zmartwychwstanie i cuda, jakich miał dokonać. Orygenes cytuje proroctwo Micheasza o miejscu narodzin Mesjasza. /5,2/ i tak je komentuje: „ Proroctwo to nie może odnosić się do żadnego szaleńca i oszusta /…/ , jeśli nie potrafi dowieść, że urodził się w Betlejem”. Natomiast historia Jezusa spisana w Ewangeliach jest zgodna z tym proroctwem. Do tego typu argumentów z Pisma św. Orygenes dołącza jeszcze dowody zewnętrzne, w tym przypadku fakt, „ iż w Betlejem istnieje grota, w której się urodził Jezus /…/. Miejsce to słynie w całej okolicy” / I,51/.
Prorocy zapowiedzieli nie tylko mękę Zbawiciela, ale także jej zbawcze znaczenie. Chrystus miał być ofiarą za grzechy świata i w tym sensie śmierć Jego miała cechy ekspiacyjne /I, 54/. Wszystkie jednak proroctwa na ten temat są niewłaściwie interpretowane przez Żydów. Jedno z największych i najpiękniejszych, zapisane w księdze Izajasza /52,13-53/, odnoszą  do całego narodu. Tymczasem Orygenes jest przekonany, że proroctwo to mówi o pojedynczym człowieku, tj. Jezusie Chrystusie /I,55/. Poza tym Żydzi nie dostrzegli lub nie chcieli dostrzec faktu, że ich księgi mówią o dwukrotnym przyjściu Chrystusa / I, 56/. Pierwsze przyjście już się dokonało. Drugie natomiast nastąpi wtedy, gdy Chrystus przyjdzie w pełni swego majestatu bez żadnej domieszki ludzkiej natury.

Orygenes kilkakrotnie przeprowadza egzegezę różnych tekstów mesjańskich. Wypełnienie tych obietnic dostrzega zarówno w realizacji poszczególnych przepowiedni, jak i w całej tajemnicy Chrystusa, a więc w Jego cudach, zmartwychwstaniu i Kościele. Analiza tej niezwykłej działalności Jezusa prowadzi, zdaniem Orygenesa, do uznania za niewątpliwie historyczny fakt, że czynił On cuda, a tym samym dowiódł swej boskości.

Cudów tych dokonywał zupełnie inaczej niż magowie. Gdyby przyjąć, że rzeczywiście nauczył się określonych sztuk, np. w Egipcie, a po powrocie do Judei wykorzystując swe umiejętności głosił, że jest Bogiem, to jakże „mógłby wykładać doktrynę, która uczy, żeby w całym swym postępowaniu człowiek myślał o Bogu jako o przyszłym sędzim wszystkich uczynków” / I,38/. Orygenes zauważa, że jest niemożliwe i absurdalne, by mag z narażeniem życia rozpowszechniał naukę zakazującą uprawienia magii. Działalność cudotwórcza Jezusa ziemskiego jest także nieporównana z rzekomymi dokonaniami bohaterów greckich. Nawet jeśli spisane o nich mity zawierają jakiś cień prawdopodobieństwa, to i tak faktycznie nie przyniosły one nikomu żadnego pożytku. Natomiast historia Jezusa ma na dowód tłumy ludzi nieszczęśliwych, którzy doznali od Niego pomocy / III, 33-34/.

Szczególną uwagę Orygenesa przyciągają zapisane w Ewangeliach uzdrowienia oraz trzy wskrzeszenia. Chrystus wskrzesił tylko tych zmarłych, których chciał wskrzesić, aby cuda te potwierdziły Jego boskość oraz by były symbolem określonych prawd. Jeśli uważając się za boskiego wysłannika głosił niezwykłą i mądrą naukę oraz jednocześnie czynił cuda, które wyzwalały ludzi z różnych cierpień, to rzeczywiście musiał być tym, za kogo się uważał /II,48/.

Najwspanialszym jednak cudem potwierdzającym boskość Jezusa był, według Orygenesa, fakt zmartwychwstania /II, 62/. Fakt ten, zapisany w przekazach i opowiadaniach wielkanocnych, jest zupełnie nieporównywalny z wyczynami greckich bohaterów, opisanymi przez Hezjoda i Homera. Orygenes stwierdza, że już w punkcie wyjścia jest zasadnicza różnica: Jezus został ukrzyżowany publicznie, „ a również jego ciało zdjęto z krzyża na oczach ludu /…/. Wysuwam hipotezę, że może dlatego właśnie Jezus wybrał śmierć na krzyżu, by nie można było go zestawiać z bohaterami, którzy rzekomo zstąpili do Hadesu /…/. Może więc wymieniając inne powody krzyżowej śmierci Jezusa można powiedzieć, że Jezus umarł publicznie na krzyżu po to, aby nikt nie mógł twierdzić, że dobrowolnie ukrył się przed ludźmi i nie umarł naprawdę, a gdy uznał to za stosowne, ukazał się ponownie i opowiadał o swym cudownym zmartwychwstaniu?” / II, 56/Orygenes dziwi się Żydom, że odrzucają możliwość zmartwychwstania „ w tym samym ciele”, choć wierzą we wskrzeszania opisane w trzeciej i czwartej Księdze Królewskiej. Zmartwychwstanie Jezusa jest cudowniejsze od wskrzeszeń dokonanych przez Eliasza i Elizeusza, ponieważ Jego „ nie wskrzesił żaden z proroków, lecz Ojciec, który jest w niebiosach” / II, 58/. Natomiast twierdzenie, że cała ta historia ze zmartwychwstaniem była zwykłym oszustwem, nie wytrzymuje krytyki, gdyż wyklucza je oczywista prawdomówność pierwszych chrześcijan. Poza tym uczniowie Jezusa głosili fakt zmartwychwstania z całym przekonaniem i odwagą. Za fałszywe zmyślenia nie oddaje się życia / II,56/.

Na jakiej jednak podstawie uczniowie doszli do przekonania, że Jezus zmartwychwstał? Orygenes kładzie główny nacisk na te dowody, które przekonują, ze Jezus był widziany jako żyjący po śmierci nie tylko przez jedną „ szaloną kobietę” – jak szydził Celsus – ale przez pewną ilość swych uczniów / II, 59/. Czy mogli oni ulec zwykłej pomyłce albo halucynacji? Aleksandryjczyk kwestionuje pogląd, jakoby normalni ludzie przeżywali na jawie własne pragnienia jako rzeczywiste fakty. Uczniowie nie byli ani szaleńcami, ani głupcami. Nie dowierzali na słowo wiadomościom o niezwykłych zdarzeniach bez uprzedniego ich sprawdzenia. Np. Tomasz dopiero po obejrzeniu ran Jezusa uznał cud zmartwychwstania / II, 60-61/.

Jednocześnie Orygenes podważa przypuszczenie, jakoby w rzeczywistości Jezus nigdy nie umarł, lecz tylko popadł w letarg, z którego się później ocknął. Zdaniem jego z Ewangelii jasno wynika, że zmartwychwstały Jezus był dostępny dla dotyku, słuchu i wzroku. Chrystus zmartwychwstał w dawnym ciele, ale Jego życie po zmartwychwstaniu było nie tym samym życiem co przed śmiercią, lecz istnieniem wzniosłym, początkiem niebiańskiej chwały / II, 68-69/.

Orygenes dostrzega różnicę między subiektywna wizją a zgodnym świadectwem ludzi, którzy twierdzili, że Jezusa zmartwychwstałego widzieli. Fakty podane przez św. Pawła w 1 Kor 15,3-8 wydają mu się „wspaniałe, godne podziwu /…/; z faktów tych można wnioskować przyczynę, dla której Jezus po zmartwychwstaniu nie był oglądany tak samo, jak przed śmiercią”/ II,62-63/. Dla autora apologii nawet Jezus ziemski nie wszystkim się pozwalał jednakowo oglądać. Jeżeli jednak przed zmartwychwstaniem postrzeganie Jezusa było uwarunkowane zdolnościami percepcyjnymi osób, wśród których przebywał, to teraz „nie miał w sobie nic, co byłoby dostępne dla zmysłów szerokich rzesz” /II,64/. Nawet apostołom i uczniom ukazuje się tylko wtedy, kiedy chce: „Oglądał go Kefas – Piotr, który stanowili niejako ‘pierwociny’ apostołów; po nim widziało go dwunastu, gdy przyjęto Macieja w miejsce Judasza; następnie ukazał się pięćdziesięciu braciom jednocześnie, później Jakubowi, potem wszystkim innym apostołom, poza dwunastu prawdopodobnie siedemdziesięciu, a w końcu, już po wszystkim , Pawłowi”/ II, 65/. Jeżeli więc bezzasadne byłoby stawianie zarzutu Jezusowi np. o to, ze nie zabrał ze sobą na górę Tabor wszystkich apostołów, lecz tylko trzech, to nie można również oskarżać Pawła, który relacjonuje fakt, że Jezus uzdolnił tylko niektórych do oglądania swego zmartwychwstania.

Z dotychczasowych ustaleń wynika, że – według Orygenesa – dowody historyczne prowadzą do wniosku, że Jezus głosił swą godność transcendentalną i mesjańską oraz dokonywał niezwykłych cudów, a Jego grób był rzeczywiście pusty w wielkanocna niedzielę. Jezus działał i nauczał tak, jak to  podają dane historyczne zawarte w Ewangeliach…

W drodze do Emaus

Wykład Michała Wilka (portal biblijny Orygenes) na temat opowiadania o uczniach z Emaus (Łk 24, 13-33).

Nadzieja, wiara czy pewność?

Wierzymy w wolność człowieka. Wierzymy w Boga wszechmogącego. Wierzymy, że Bóg jest miłością. Czy wobec tego powinniśmy jednocześnie wierzyć w powszechność zbawienia? A może wolno nam mieć tylko nadzieję? Czy może wręcz przeciwnie – może z prawd wiary wynika, że taka nadzieja jest płonna, albo wręcz złudna, zwodnicza i szkodliwa duchowo? I czy wiara – wiara, a nie sama tylko nadzieja – w powszechność zbawienia to heretycka pewność jawnie sprzeciwiająca się podstawowej dogmatyce katolickiej? Czy raczej pewność ta może być pewnością dlatego, że powszechność zbawienia wynika jednoznacznie z podstawowych praw wiary, pozostając w zgodzie ze wszystkim, co w nauce Kościoła jest istotne i pewne? I czy wobec tego może właśnie odrzucenie tak rozumianej pewności powszechnego zbawienia wprowadza do nauki Kościoła nieusuwalną sprzeczność i powinno być uznane za herezję, którą wypadałoby wreszcie przezwyciężyć?

Artykuł o. Dariusza Kowalczyka „Wina radykalna a puste piekło” [1] w przejrzysty sposób przywołuje najważniejsze argumenty za stanowiskiem utrzymującym, że o ile nadzieję mieć możemy, a nawet powinniśmy ją mieć, bo jest ona zarówno dobrze uzasadniona, jak i naturalna, o tyle pewność wiązałaby się z koniecznością zaprzeczenia istotnych prawd wiary katolickiej. Chciałbym te argumenty pokrótce przeanalizować, poświęcając szczególną uwagę kwestii pewności, jako że moim zdaniem w tym właśnie przypadku uściślenie rozumowania radykalnie zmienia obraz całości.

Szczegółowe omówienie tych i podobnych zagadnień, w tym analizę pojęć takich, jak miłość, sprawiedliwość i wolność, znajdzie zainteresowany Czytelnik w obszernym artykule „Jak pogodzić pewność zbawienia wszystkich i groźbę potępienia niektórych” [2]

Czy piekło jest warunkiem miłości ?

Tylko istota wolna jest zdolna do miłości [3]. Z tego dość oczywistego stwierdzenia bywa wyciągany wniosek, że miłość jest miłością o tyle, i ile może być odrzucona. W szczególności, można kochać prawdziwą wieczną miłością tylko wtedy, jeśli miało się uprzednio prawdziwą możliwość odrzucenia jej na wieczność. Z tego zaś od razu wynika konieczność istnienia piekła, przynajmniej jako realnej możliwości. Jeśli to rozumowanie jest poprawne, to realna groźba potępienia na realną wieczność jest bezpośrednią i nieodwołalną konsekwencją realnej relacji miłości pomiędzy Bogiem i człowiekiem.

Czy jednak rozumowanie to jest z pewnością poprawne? Aby to zbadać, musimy zastanowić się przez moment, co właściwie mamy na myśli, gdy mówimy: wolność. A raczej: czego z pewnością nie mamy wtedy na myśli.

Wolność, o której mówimy, jest przede wszystkim wolnością do podejmowania własnych decyzji. Wolnością do własnych wyborów. To wolność woli. Wolność ta z pewnością nie jest wolnością kostki do gry. Przypadkowość wyboru nie jest warunkiem koniecznym wolności. Wybory, które mogą być jakiekolwiek dlatego, że wybór sprowadza się do rzutu kostką, nie są wolne. Przeciwnie: takie „wybieranie” to niewola tak samo całkowita, jak niewolą jest deterministyczny przymus. Obojętne, jaki jest charakter zewnętrznej siły przymuszającej do wyboru. Obojętne, czy tą siłą jest przypadek, prawo przyrody, czy przemoc fizyczna lub psychiczna. Każda zewnętrzna siła jest przymusem. Wolne może być tylko to, co pochodzi z wewnątrz.

Co zaś pochodzi z wewnątrz? Zauważmy, że wolność dobrego człowieka nie bierze się z tego, że istnieje różne od zera prawdopodobieństwo, że ten człowiek popełni celowo zło. Przeciwnie: jeśli dobry człowiek jest wolny, to nigdy celowo zła nie popełni. Właśnie dlatego nie popełni, że jest wolny. Zło może ktoś taki popełnić tylko na skutek przymusu, przypadkowo, lub na skutek pomyłki.

Właśnie dlatego ufamy Bogu: Bóg jest nieskończenie dobry i wszechmocny, wiemy więc, że zła nie popełni, chociaż jest wolny! Wolność Boga, wraz z Jego wszechmocą i miłością, stanowi gwarancję tego, że nie uczyni On zła. Nie uczyni, chociaż – z racji Swojej wszechmocy – jest „fizycznie” do zła zdolny. Nie uczyni zła, bo chce i będzie chciał czynić tylko dobro (gdyż jest miłością), a czyni wszystko, co zechce (bo jest wszechmocny i wszechwiedzący).

I tutaj chyba znajdujemy zaskakująco proste rozwiązanie zagadki. Wierzymy wszak, że człowiek został stworzony przez Boga na Jego obraz i podobieństwo. Czyli, że człowiek jest z natury swojej dobry – tyle, że nie jest ani wszechmocny ani wszechwiedzący. Człowiek może więc się mylić, także co do siebie samego. Myląc się w ten sposób, może zapragnąć zła. O ile jednak się myli, o tyle nie jest wolny i o tyle nie są to naprawdę jego pragnienia, lecz pragnienia narzucone mu przez to, co go zniewala. Pełną wolność może natomiast uzyskać jedynie poprzez całkowite zaufanie Bogu. Bo tylko Bóg może go obronić przed pomyłkami, których człowiek chciałby uniknąć, ale sam uniknąć ich nie jest w stanie. Odejście od Boga jest pomyłką tym większą, im jest dalsze i im dłużej trwa. Odejście na wieczność byłoby pomyłką nieskończoną, całkowitym zniewoleniem na skutek kumulacji błędów będących konsekwencją niepełnej wolności.

Powszechne zbawienie okazuje się więc być powszechnym tryumfem wolności. A jakiekolwiek potępienie na absolutną wieczność byłoby tryumfem postępującej niewoli.

Pozostaje tylko pytanie: czy w świetle tego, co w nauce Kościoła jest istotne i pewne, możemy wierzyć w powszechny tryumf wolności, czyli w prawdziwą wszechmoc i miłość Boga? Bo alternatywą byłoby, że z jakichś powodów nauka ta nakazuje nam narzucić ograniczenia na Bożą wszechmoc i miłość, czyli nakazuje nam wierzyć, że Bóg może z jakiegoś powodu dopuścić do sytuacji, w której czysty przypadek doprowadzi choćby jedno stworzenie do cierpień naprawdę pozbawionych końca i zadośćuczynienia. Ale wtedy musielibyśmy odrzucić to, co logicznie wynika z wiary we wszechmoc i miłość Boga: przekonanie, że w stworzonym przez Niego świecie nie może być nieskończenie głębokich pułapek ogłupiających i zniewalających przypadkowo schwytane stworzenia. W efekcie wiara katolicka musiałaby zawierać jawne sprzeczności rozumowe i etyczne.

Przyjrzyjmy się więc argumentom za tym, że takie nakazy – a w niepożądanej i nagminnie niedostrzeganej konsekwencji takie właśnie sprzeczności – istnieją.

Czy wina radykalna jest możliwa?

Wieczne potępienie jest możliwe, ponieważ jest możliwa wina radykalna, która byłaby nie jakąkolwiek sumą grzechów, ale ostatecznym i nieodwołalnym zaprzeczeniem siebie samego jako całości i zaprzeczeniem Boga [4]. Czy tak rozumiana wina radykalna jest rzeczywiście możliwa?

W poprzednim rozdziale naszkicowałem uzasadnienie, że jeśli Bóg jest wszechmocną miłością (a w takiego Boga wierzymy), to takie „ostateczne i nieodwołalne zaprzeczenie” mogłoby być jedynie konsekwencją błędów wynikających z braku wolności, a nie – z wolności. Wina radykalna musiałaby więc być paradoksalnie winą Stwórcy: to byłby skutek umieszczenia w stworzonym świecie pułapek, z których nie ma wyjścia. Takich pułapek wszechmocny Stwórca przecież jednak nie umieścił, bo kocha Swoje stworzenia i pragnie dla nich dobra, nie zła. Szanując ich subiektywne i niedoskonałe poczucie wolności, pragnie dla nich wolności prawdziwej, doskonałej i obiektywnej. Dąży więc w kierunku zupełnie przeciwnym, niż do całkowitego ogłupienia niektórych swych stworzeń w niewoli, i to w niewoli pełnej cierpienia. O ile jest dobrym i wszechmogącym stwórcą, to zadbał o to, żeby w stworzonym przez Niego świecie nie było nieskończenie głębokich pułapek.

Naturalnie, świat nie jest prostą drogą do Nieba. Zaczynając od minimum wiedzy o sobie i innych, korzystając z naszych zdolności do twórczego kształtowania naszej przyszłości, posuwamy się naprzód drogą krętą, prowadzącą jednak – jeśli spojrzeć na dostatecznie długie przebyte odcinki – od mniejszej do coraz to większej wolności. Nierzadko uznajemy przy tym za wolne takie wybory, które w rzeczywistości zostały nam narzucone przez przypadek, przez naszą niewiedzę, przez jakieś zjawisko niezależne od nas, lub przez kogoś innego. Ponieważ jednak szczerze uważamy takie wybory za wolne, Bóg wybory te szanuje i traktuje jako wolne. Stąd ludzka wina: uważamy się za winnych o tyle, o ile uważamy się za wolnych. Stąd też Boże przebaczenie: Bóg wie, skąd się te „wolne wybory” naprawdę wzięły. I stąd konieczność przyjęcia tego przebaczenia: jeśli go nie przyjmiemy, zostając przy naszych ocenach, to Bóg oceny te zaakceptuje, gdyż my uważamy je za wolne.

Im potężniejsze jest stworzenie, tym dalej od Boga może ono rozpocząć swoją wędrówkę przez istnienie. I tym głębiej może ono w efekcie upaść. Może głębiej upaść, bo potrafi wydostać się z głębszego dołu. Wydostać się z tego dołu może co prawda jedynie dzięki Bożej pomocy, ale pomoc Boga posuwa się tylko do pewnych granic. Granice te wytycza zaś samo stworzenie swoim subiektywnym odczuciem wolności. Im potężniejsze stworzenie, w tym dziksze bezdroża może Bóg pozwolić mu wywędrować. W pewnym miejscu pojawić się jednak musi nieprzebyty mur, bo dalej grozi prawdziwa, nieodwołalna śmierć. Może tym murem być cokolwiek, co w praktyce uniemożliwia temu stworzeniu wejście na teren nadmiernie skażony.

Czy taki mur nie ogranicza aby jednak wolności? Nie, taki mur ogranicza niewolę. Ogranicza możliwości ogłupienia. Ogranicza możliwości schowania się przed sobą samym i uznania czegoś obcego i wrogiego sobie za coś własnego i sobie przyjaznego. To mur podobny balustradzie nad przepaścią. Nie ten jest dobry i mądry, kto postawi na górskiej ścieżce tabliczkę „dzieciom i niepełnosprawnym wstęp wzbroniony”, a potem będzie się przyglądał z wielkim smutkiem i współczuciem, jak niesforni spadają w otchłań. Dobry i mądry jest ten, kto zbyt uparte dzieci po prostu odprowadzi za rękę, nawet wbrew wściekłemu tupaniu i choćby najszczerszym donośnym płaczom.

Zresztą, świat nasz i tak pełen jest różnych murów, których wcale nie uważamy za ograniczające naszą wolność. Do tych murów należą prawa chociażby fizyki. Czy ktoś ma do Boga wielkie pretensje o to, że nie da się przekroczyć prędkości światła? Albo że nie potrafimy sami z siebie fruwać jak ptaki? Albo, że nie da się dwa razy wejść do tej samej wody? W tej sytuacji nie ma już w ogóle żadnych powodów, żeby ów niewidoczny mur zabezpieczający niesforne dzieci przed tragedią uważać za ograniczenie ich wolności, a nie – za wyraz roztropności dobrego budowniczego. Tym bardziej, że ten mur może być po prostu elementem praw rządzących naszym światem. I w sumie właśnie tym jest; wszak to prawa są tym, co odgranicza możliwe od niemożliwego (choćby to niemożliwe wydawało się w naszych naiwnych wyobrażeniach możliwe).

Ale czy taki „dostatecznie zabezpieczony” świat byłby zgodny z tym, co o świecie wiemy lub – jako katolicy – w co o nim wierzyć powinniśmy?

Mogłoby się wydawać, że katolicka wiara wyklucza takie pełne zabezpieczenia. Kowalczyk przywołuje kilka argumentów, związanych z pojęciem „radykalnej winy”. Pierwszy z nich to argument „z winy wobec Boga”:

Nasza egzystencja jest ukierunkowana na Boga, żyjemy zawsze wobec Boga (coram Deo), a zatem nasza wina też jest przed Bogiem i Go dotyka. W tej dialogicznej specyfice ludzkiej egzystencji potrzeba obydwu stron, Boga i człowieka, aby wina mogła zostać zmazana. [5]

To dość często słyszane rozumowanie zawsze wywoływało moje zdumienie. Z co najmniej dwóch powodów – a uznanie któregokolwiek z nich w zupełności wystarcza, aby argument „z winy wobec Boga” odrzucić z pełnym spokojem.

Najpierw zauważmy jednak, że samo pojęcie „winy wobec Boga” ma – zależnie od tego, czy staramy się na nie spojrzeć z punktu widzenia człowieka, czy z punktu widzenia Bytu nieskończonego – dwa odmienne znaczenia. Odpowiednio do tego uzyskujemy dwa różne powody odrzucenia „argumentu z winy wobec Boga”.

Po pierwsze, jeśli tylko brak wybaczenia przez Boga miałby stać na naszej drodze do zbawienia, to możemy być spokojni. Skoro ograniczony w swej dobroci i sile człowiek potrafi wybaczyć drugiemu człowiekowi nawet najgorsze zło, to co dopiero nieskończenie dobry i wszechmocny Bóg. Skoro Bóg uczy nas, żebyśmy darowywali winy, to jak może Sam cudzych win nie darowywać? Czy darowywanie cudzych win ma być wkupywaniem się w łaski Boga? Nie, nasza wiara nie jest taka. Zbawienie jest za darmo. Tyle, że musi być przyjęte przez stworzenie. Nie Bóg, lecz stworzenie stoi na przeszkodzie (nawet ja sam, jeśli win nie odpuszczam: „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”). Bóg nawet umarł na krzyżu, aby to odpuszczenie naszych win przez Niego było dla nas całkowicie oczywiste. Wobec tego – powtórzę – jeśli jedyną przeszkodą na naszej drodze do zbawienia miałby być brak wybaczenia przez Boga, to możemy być spokojni. Takiej przeszkody nie ma, bo być jej nie może.

Po drugie, o ile człowiek człowiekowi ma co wybaczać, o tyle co takiego miałby wybaczać człowiekowi Bóg? Wszechmocny Bóg – malutkiemu człowiekowi? Albo nawet najpotężniejszemu stworzeniu, wciąż przecież nieskończenie małemu wobec Boga? Nieposłuszeństwo? Brak miłości? Jak można oczekiwać od Boga nieskończonej małostkowości? Oraz tak potwornej niesprawiedliwości; wszak stworzenie nie prosiło się na świat. Zostało stworzone przez Boga tak, jak to się Bogu podobało. Zostało umieszczone w takich warunkach, jakie Bóg uznał dla niego za właściwe. Otrzymało na początek takie zdolności i takie przywary, jakie Bóg mu dał. Uzyskało tyle praktycznej wolności działania, ile Bóg uznał za stosowne mu przydzielić. Cała możliwa przyszłość tego stworzenia była dla Boga czytelna jeszcze zanim Bóg je stworzył. O ile Bóg jest wszechmogący i wie, co robi; o ile Bóg kocha swoje stworzenia i pragnie dla nich dobra – o tyle możemy być spokojni, że brak Bożego przebaczenia nie stanie nam na drodze do zbawienia. A że wierzymy w Boga będącego wszechmocną miłością, to argument „z winy wobec Boga” jest po prostu poważnym nieporozumieniem.

Wina wobec Boga jest realna, ale tylko gdy postrzegana jest od strony człowieka. Czyli tylko człowiek może nie wybaczyć sobie takiej winy. Jezus umarł na krzyżu, żebyśmy byli w stanie sobie takie winy wybaczyć. Bo jeśli nawet nie potrafimy tego uczynić bezpośrednio, to możemy oddać swoje winy Jezusowi i przyjąć z jego rąk odkupienie. Jezus nie umarł nadaremno.

Barierą nie jest więc wybaczenie przez Boga, argument „z winy wobec Boga” jest błędny. Wiemy, że Bóg ofiaruje swoje wybaczenie każdemu; taka jest wszak nasza wiara.

Co jednak, jeśli ktoś pomimo wszystko nie potrafi tego wybaczenia przyjąć i nawet na Sądzie Ostatecznym ucieka od Boga? Czy jego spowodowana przypadkowym splotem wydarzeń ucieczka może mieć charakter ostateczny, czyli trwać bez końca, przez absolutną wieczność? Czy cokolwiek przymusza nas do wiary, że może?

Kowalczyk cytuje tutaj Rahnera:

Wolność pomimo swej czasowej dziejowości jest sama z siebie wolą czegoś ostatecznie trwałego. Tylko tak można przecież zrozumieć, dlaczego krótka czasowo historia człowieka do momentu jego śmierci może stworzyć wieczne trwanie w postaci zbawienia lub zatracenia: nie można sobie przecież wyobrazić Boga jako kogoś, kto taka historię wolności, jeśli ona sama z siebie chce dalej przebiegać, samowolnie z zewnątrz przerywa, ani też z chrześcijańskiego punktu widzenia nie do przyjęcia jest koncepcja nieustannej wędrówki dusz. [6]

Problem polega więc na tym, że skoro każdy z nas musi w skończonym czasie podjąć wiążącą decyzję o swojej wieczności, to istnieje niebezpieczeństwo, że ktoś z nas z jakiegoś powodu nieodwołalnie odejdzie od Boga. (Kwestia wędrówki dusz jest tu w zasadzie nieistotna, bo tak czy owak czas na podjęcie decyzji obowiązującej przez nieskończoność pozostaje skończony, niezależnie od tego, czy ma się do dyspozycji jedno życie, czy tysiąc albo miliard miliardów żyć.)

Sądzę, że rozwiązań tego problemu można podać kilka. Jedno z tych rozwiązań, zaczerpnięte od von Balthasara, można zresztą odnaleźć u Kowalczyka, chociaż pojawiło się ono u niego w innym kontekście:

Posłuszeństwo Jezusa wyrażone na Krzyżu objawia się w sposób jeszcze bardziej radykalny w rzeczywistym przyjęciu pasywnego wymiaru wydarzenia Golgoty, w byciu umarłym razem z umarłymi. W swoim zstąpieniu do piekieł Jezus staje obok bezsilnych grzeszników. Nie przepowiada już aktywnie nowiny o zbawieniu, nie triumfuje – w potocznym znaczeniu tego słowa – nad „mocami piekielnym”, lecz niepokoi grzesznika swoją bezsilnością, swoim byciem grzechem dla naszego zbawienia. Oto niebywała wizja! Człowiek, który odwrócił się od Chrystusa przepowiadającego i nie chciał zatrzymać się przy Ukrzyżowanym, odnajduje w samym centrum swojego piekielnego osamotnienia bezsilną miłość Boga. Podobną wizją dzieli się z nami psalmista: „Gdzież się oddalę przed Twoim duchem? Gdzie ucieknę od Twego oblicza? Gdy wstąpię do nieba, tam jesteś; jesteś przy mnie, gdy się w Szeolu położę” (Ps 139,7-8). Być może tam, gdzie ludzka samolubna wolność stawia granicę Boskiej wszechmocy, jedynie pozbawiona wszelkiej mocy miłość Jezusa może dopełnić dzieła zbawienia. Być może taka właśnie miłość jest w stanie rozbić krąg rozpaczy grzesznika nie gwałcąc w niczym jego wolności. [7]

Chociaż potępiony nie jest aktywny intelektualnie (bo tkwi w pełnym zakłamaniu umysłu i nawet myśli jego nie od niego pochodzą, lecz są determinowane przez piekielną rzeczywistość), to wciąż odczuwa. Gdyby nie odczuwał, to nie mógłby cierpieć… Waśnie dzięki tej zachowanej zdolności do cierpienia Jezus może do niego dotrzeć. I w ostateczności go uwolnić.

Inne rozwiązanie (którego źródeł można szukać u Orygenesa) mówi, że życie doczesne jest dla człowieka okresem zbierania doświadczeń potrzebnych mu do tego, by mógł sam rozpoznać, kim jest a kim nie jest. Bóg dba o to, aby ten okres był dostatecznie długi (i tego nie można podważyć, bo – jak zauważa Rahner – nie można sobie przecież wyobrazić Boga jako kogoś, kto taka historię wolności, jeśli ona sama z siebie chce dalej przebiegać, samowolnie z zewnątrz przerywa). Na Sądzie Ostatecznym człowiek stanie twarzą w twarz z wszystkim, czego doświadczył, postrzegając swoje doświadczenia z perspektywy wszystkiego, czego się po drodze nauczył. Jeśli życie było moralnie naganne, to retrospekcja ta może spowodować, że proces podejmowania ostatecznej decyzji stanie się być bardzo przykry. Przykry do tego stopnia, że w pewnym momencie może na człowieku sprawiać wrażenie wiecznego potępienia: wszelka nadzieja zostaje utracona, przed oczyma rozpościera się perspektywa wieczności w piekle, postrzegana jako nieodwołalna pewność, szans na jakiekolwiek przebaczenie nie widać, a na domiar złego sama idea pojednania z Bogiem jawi się jako coś gorszego od najgorszych mąk piekielnych. Takie koszmarne przeżycie może być w pewnych ekstremalnych przypadkach niezbędnym katharsis, wzbudzeniem w grzeszniku ekstremalnie negatywnych uczuć w sposób umożliwiający mu ostateczne oczyszczenie się z nich. To lekarstwo jakościowo różne od lekarstwa czyśćca, bo zawierające złudzenie, które polega na poczuciu pewności: „jestem potępiony na zawsze”.

Propozycje rozwiązań można tu, rzecz jasna, mnożyć; nie o to jednak chodzi, by wypisać wszystkie opcje. Ważne jest, że jeśli da się podać przynajmniej jeden kontrprzykład dla twierdzenia opierającego się na niemożliwości podania kontrprzykładu, to twierdzenie zostaje obalone. Chociaż więc nie wiemy, w jaki sposób Bóg rzeczywiście zdobywa dla siebie serce nawet najbardziej zatwardziałego grzesznika, to nie mamy w tej sytuacji żadnego powodu, aby przypuszczać, że takie zdobywanie jest niemożliwe lub – co gorsza – możliwe lecz niezgodne z kanonem katolickiej wiary. Co sprowadza się do oddalenia argumentu „ze skończonego czasu na podjęcie decyzji o wieczności”.

Czy szatan może (nie) być zbawiony?

Przekonanie, że wiara katolicka wyklucza zbawienie szatana, opiera się na kanonie 9 edyktu przeciw Orygenesowi, wydanego w 543 roku przez cesarza Justyniana:

Kanon 9. Jeśli ktokolwiek mówi lub utrzymuje, że kara demonów lub złych ludzi jest czasowa, że skończy się kiedyś w przyszłości, to znaczy, że nastąpi pełna odnowa i przyłączenie (αποκαταστασις) tych demonów i złych ludzi: niech będzie wyklęty. [8]

Cesarz przedstawił ten edykt lokalnemu synodowi w Konstantynopolu, zwołanemu w celu potępienia Orygenesa. I chociaż cytowany powyżej kanon 9 nie znalazł się w ostatecznej wersji anatem przeciwko Orygenesowi, przyjętej przez Sobór Powszechny w Konstantynopolu w 553 roku, kanon ten jest zazwyczaj traktowany jako wyrok Urzędu Nauczycielskiego, mający moc obowiązującego dogmatu. Sam Orygenes napisał jednak około trzystu lat wcześniej w cytowanym przez Rufina z Akwilei liście do przyjaciół w Aleksandrii:

Powiadają, jakobym głosił, że ojciec zła i upadku, i wyrzuconych z królestwa Boga, to znaczy, szatan, będzie zbawiony. To jest coś, czego nawet szaleniec i ktoś, kto jest ewidentnie niespełna rozumu nie mógłby twierdzić. [9]

Nie ulega więc wątpliwości, że w Konstantynopolu zaszło jakieś poważne nieporozumienie – albo co do brzmienia, albo co do sensu, albo co do autorstwa poglądów przypisywanych Orygenesowi. Jak zresztą świadczą słowa Orygenesa, jego nauki bywały błędnie interpretowane już za jego życia. Sprzyjały temu czasy. Akurat wtedy ulegał zmianie sposób myślenia teologów i język pojęć przez nich używanych. Do późniejszej konfuzji przyczyniały się także nie zawsze trafne metody obrony przyjmowane przez apologetów Orygenesa, w tym – samego Rufina [10]. Orygenes był przez niektórych postrzegany jako prekursor potępionego właśnie arianizmu [11]. Stosunek do Orygenesa stał się elementem (zmiennym) polityki biskupów i czynnikiem kształtującym karierę teologów. Gracze zmieniali strony, dostosowując się do aktualnych wymogów sytuacji. W czasach tych gwałtownych przemian uczynił to także św. Hieronim ze Strydonu [12]. Wplątany osobiście w konflikt o Orygenesa pomiędzy biskupem Jerozolimy, Janem II, i biskupem Cypru, Epifaniuszem z Salaminy i zagrożony perspektywą niebezpiecznych oskarżeń o arianizm, przeszedł na stronę przeciwników Orygenesa. Od tego czasu zaciekle Orygenesa zwalczał, starając się zatrzeć wrażenie wywołane swoimi uprzednimi dziełami. Liczne i zdecydowane wypowiedzi św. Hieronima, interpretujące jako herezję wszystko, co u Orygenesa i jego apologetów dało się przy odrobinie wyobraźni interpretować jako herezję, ukierunkowały ostatecznie zarówno wyobrażenia potomnych o Orygenesie, jak i stosunek do samej idei powszechnego zbawienia.

Co jednak napisał takiego Orygenes o szatanie, że wywołało to tyle nieporozumień? Tego dokładnie nie wiadomo, bo pisał o tym w dziele „O Zasadach”, oryginał którego się nie zachował. Znamy je w zasadzie tylko z dowolnego przekładu Rufina, w którym czytamy:

Z tego więc powodu zostanie zniszczony, jak powiedziałem, „ostatni nieprzyjaciel”, który zowie się „śmierć”, aby nie było smutku tam, gdzie nie ma śmierci, i przeciwności tam, gdzie nie ma nieprzyjaciela. Zagłady ostatniego nieprzyjaciela nie należy jednak pojmować w tym sensie, że zginie jego substancja stworzona przez Boga; zginie raczej nieprzyjacielska chęć i wola, która od niego samego, a nie od Boga pochodzi. Wróg więc zostanie zniszczony nie po to, aby go wcale nie było, lecz po to, aby nie był nieprzyjacielem i śmiercią. Dla Wszechmogącego nie ma rzeczy niemożliwych. Stwórca potrafi wszystko uleczyć. [13]

Niezależnie od tego, czy Rufin trafnie ujął tu myśl Orygenesa, cytat ten wiele wyjaśnia. Oczywiste jest przecież, że dla szatana rozumianego jako wróg Boga i ludzi, jako źródło fałszu i konfliktów, nie może być miejsca wśród zbawionych. Takiemu rozumieniu powszechnego zbawienia zaprzecza Orygenes w swoim liście. I właśnie takie nie-orygenesowe rozumienie apokatastazy przyjmuje Kanon 9, słusznie przeciwko tak rozumianej apokatastazie występując. Orygenes – przynajmniej w interpretacji Rufina – ma jednak na myśli coś zupełnie innego i naturalnego. Zły nigdy nie zostanie wpuszczony do nieba, po prostu każdy zły zostanie ostatecznie przez Boga wyleczony ze zła. Musi tak być, bo Bóg nie ponosi porażek. W ten sposób zły poniesie ostateczną klęskę, kara dla zła nigdy się nie skończy, zło nigdy nie będzie dozwolone, uwolnione, nie zostanie wybaczone w tym sensie, że będzie mu wolno zaistnieć w niebie.

Klęskę tę poniesie jednak tylko zło. Zło, czyli niekorzystny efekt uboczny nieuniknionej ograniczoności stworzeń, efekt, który w osobie szatana uległ rozdmuchaniu go granic absurdu. W każdym stworzeniu klęskę poniesie fałsz, nieporozumienie, pyszna nieudaczność – wszystko to, co stworzeniu jest obce, lecz zostało przez nie pomyłkowo przyjęte na skutek jego ograniczeń. Natomiast to, co od Boga pochodzi, nigdy klęski nie poniesie, lecz ostatecznie zwycięży. W każdym stworzeniu zwycięży prawda o nim samym, w każdym stworzeniu zwycięży ono samo, pomimo skończoności jego potęgi, wiedzy i wiary.

I tak rozumiane zbawienie nie tylko może, ale wręcz musi być powszechne.

Warto tu może zauważyć, że nie znając wszystkich możliwych chorób i wszystkich możliwych organizmów, nie da się z góry powiedzieć, jak gorzkie musi być lekarstwo, aby było skuteczne. Niemożność poznania granic czegoś powoduje, że to coś jawi się jako granic pozbawione, czyli potencjalnie nieskończone. Czy to w czasie, czy w intensywności. I także w tym sensie potępienie może być wieczne, nie przecząc w niczym jego leczniczemu charakterowi i ostatecznej powszechności zbawienia.

Zakończenie

Werzymy w Boga będącego wszechmocną miłością. Miłość Boga nie jest dla nas słowem pustym, słowem o niezrozumiałej treści, za którym może kryć się treść sprzeczna z naszym odczuciem miłości, bo Bóg jest niepojęty. Bóg jest co prawda niepojęty, ale jeśli mamy z jakimkolwiek sensem nazywać Boga miłością, to znaczenie miłości Boga rozumieć musimy przynajmniej w takim stopniu, żeby rzeczywistość mogła do tego dodać najwyżej nowe, piękne aspekty. Nie może ona nam natomiast naszemu pojmowaniu w istotny sposób zaprzeczyć. Nie może spowodować, że kiedyś znajdziemy w znaczeniu miłości Boga coś, co teraz uznawalibyśmy za wyraz nienawiści. Gdyby zaś rzeczywistość mogła coś takiego nam uczynić, znaczyłoby to, że nasza wiara jest niezgodna z rzeczywistością już u samych swych podstaw. W tak głęboką niezgodność rzecz jasna nie wierzymy. I mamy nadzieję, że nie wierząc mamy tutaj pełną rację.

Jeśli taka jest nasza wiara, to logiczną, rozumową i emocjonalną jej konsekwencją jest wiara w powszechność zbawienia. Zbawienia wypływającego z wolności stworzeń. Zbawienia będącego zarazem jedynym osiągalnym urzeczywistnieniem, jak i jedyną osiągalną gwarancją utrzymania tej wolności.

Wiara pozbawiona nadziei to wiara tragiczna. Nadzieja pozbawiona wiary to nadzieja uboga. O ile zaś rozum czerpie z nich mniej pewności, niż one mu oferują, o tyle musi się im przeciwstawiać. Na nasze szczęście, wiara katolicka nie jest tragiczna, nadziei nie zubaża, a także nie wymaga od nas życia w najmniejszych nawet sprzecznościach.

Co jednak, jeśli Bóg jest inny? Jeśli jest mściwy, albo ograniczony w Sowich możliwościach i wiedzy? Albo jeśli z innych, niezrozumiałych dla nas powodów nie może zbawić wszystkich?

Nie wiemy, jaki jest Bóg. Nie wiemy nawet, czy Bóg istnieje. Jesteśmy ograniczeni poznawczo i przez to mamy przed sobą praktycznie nieskończenie wiele możliwości wyjaśniania świata; zgodność takich hipotez z absolutną prawdą może ocenić poprawnie tylko istota wszechwiedząca. To, jakie przeżycia przyjmiemy za wiarygodne źródła wiedzy, a jakie za rzeczywistość zafałszowaną lub całkiem złudną, jest dla nas kwestią uznaniowego wyboru, a nie – kompletnego wnioskowania, którego nikt rozumujący poprawnie nie dałby rady podważyć. Wiara w Boga będącego wszechmocną miłością wypływa z głębokiej potrzeby serca. Jeśli jest fałszywa zasadniczo i Istota Najwyższa jest daleka od miłości do nas, to tak czy owak mamy poważny problem. Słuszny jest wtedy bowiem zarzut ateistów, że równie dobrze można wierzyć chociażby w jakieś bóstwo plemienne, które na wieczne męki skazuje wszystkich, co nie składają mu całopalnych ofiar ludzkich. Szansa dotarcia do takiej wiary, która nas naprawdę uratuje, jest w tej sytuacji praktycznie zerowa. Jednak jeśli wiara nasza jest fałszywa nie aż tak dalece i Bóg mimo wszystko nas kocha, wtedy nie powinniśmy oczekiwać od Niego kary za to, że nasza miłość do Niego była zbyt wyidealizowana i że uczyniła Go w naszych wyobrażeniach kimś potężniejszym, niż jest On naprawdę.

A czy wiara w „dobre zakończenie niezależnie od postępowania” nie odbiera aby motywacji do unikania zła?

Jeśli – jak to być powinno – do odrzucania zła motywuje nas miłość do bliźnich, wtedy wiara taka motywuje nas jeszcze mocniej. Jest bowiem wiarą w istnienie miłości pozbawionej granic – w istnienie nieskończonej miłości Boga. Może się jednak zdarzyć, że odrzucamy zło ze strachu przed karą, jak na rozkaz poparty trzaśnięciem z bicza. Może to niezbyt chwalebna przyczyna, ale zapewne zdarza się, że nawet najświętsi ludzie się nią kierują. Jednak nawet i w takim przypadku trudno oczekiwać, żeby perspektywa piekła tylko pozornie wiecznego była niedostatecznym straszakiem. Na to, aby niepożądane dalekosiężne konsekwencje zniechęcały do czynu przynoszącego doraźne korzyści, potrzeba bowiem i wystarcza, żeby obawa przed oczekiwanymi konsekwencjami była w dostatecznie dużej proporcji do chęci uzyskania tych korzyści. Nieskończenie niepożądane konsekwencje są proporcjonalne tylko do nieskończenie pożądanych korzyści. Tych zaś nikt nie jest nam w stanie zaofiarować, bo my nawet nie umiemy pożądać nieskończenie, wszystko jest w nas ograniczone. Absolutnie nieskończona kara jest więc tak czy owak absurdem o zerowym efekcie wychowawczym. Do przeważenia skończoności zawsze wystarczy skończoność. Trudno natomiast określić, jak wielka musi być perspektywa skończonej kary, aby zadziałała w każdym możliwym przypadku. Kara taka może być więc nieograniczona jedynie w sensie „nie wiadomo, jak wielka”. Jednak nie w sensie „ciągnąca się przez absolutną wieczność”.

Warto jednak zauważyć, że znacznie łatwiej mówi się po prostu o „wiecznej karze” niż o „karze wiecznej tylko pozornie”. Ten – i tylko ten – psychologiczny fakt uzasadnia klasyczną naukę Kościoła o potępieniu powodując, że nie może istnieć dogmatyczne rozstrzygnięcie ogłaszające wiarę w wieczne potępienie jako heretycką i nakazujące głoszenie powszechnego zbawienia jako dogmatu. Z tego też – i tylko tego – powodu pewność powszechnego zbawienia można co prawda mieć prywatnie i można ją nawet uzasadniać publicznie jako jednoznaczny, niepodważalny wniosek z katolickich (i w ogóle chrześcijańskich) prawd wiary, ale w żadnym wypadku nie można głosić jej jako dogmatu. Trudno sobie też wyobrazić, żeby te uwarunkowania mogły kiedyś ulec zmianie.


[1] Dariusz Kowalczyk SJ, Wina radykalna a puste piekło, Blog Kleofas, 6 maja 2012.

[2] Jarek Dąbrowski, Jak pogodzić pewność zbawienia wszystkich i groźbę potępienia niektórych, Otwarte Referarium Filozoficzne 3, 97-129 (2010).

[3] Dariusz Kowalczyk SJ, ibid.

[4] Dariusz Kowalczyk SJ, ibid.

[5] Dariusz Kowalczyk SJ, ibid.

[6] K. Rahner, Sakramenty Kościoła, Kraków 1997, s. 66.

[7] Dariusz Kowalczyk SJ, op. cit.

[8] Emperor Justininan, „The Book against Origen”, w: Enchiridion symbolorum, DS 411 (D 211).

[9] Rufinus Aquileiensis, De adulteratione librorum Origenis, w: J.-P. Minge, Patrologia graeca, XVII, 624-625.

[10] Georg Röwekamp, Streit um Origenes. Eine theologiegeshchichtliche Untersuchung zur Apologie für Origenes des Pamphilus von Cäsarea, praca doktorska, Uniwersytet w Paderborn, wrzesień 2004.

[11] Arianizm został potępiony na zwołanym przez cesarza Konstantyna Soborze powszechnym w Nicei w 325 roku. Ale już w 335 zwołany przez niego lokalny synod w Tyrze wzmocnił pozycję ariaian. Ariańscy następcy Konstantyna, Konstancjusz II (337-361) i Walens (375-378), pozycję tę dalej podbudowywali, zarówno prześladowaniami przeciwników, jak i wyrokami lokalnych synodów (Arles w 353 z udziałem legatów papieskich, Mediolan 355, Béziers 356). Zwołany w 381 roku przez Teodozjusza I (372-395), następcę Walensa i przeciwnika arianizmu, pierwszy Sobór powszechny w Konstantynopolu ostatecznie potępił arianizm, uczynił wiarę nicejską religią państwową i zapoczątkował prześladowania arian.

[12] Philip Schaff (ed), The Principal Works of St. Jerome, Cristian Classics Ethereal Library, Nicenene and Post-Nicene Fathers, Series II, Vol 6 (NPNF2-06), s. 20-23.

[13] Orygenes, O Zasadach III.VI.5, Kraków 1996, s. 314.

 

Apokatastaza – nadzieja eschatologiczna Orygenesa

Wieczne piekło byłoby wielką nieudaną całego stworzenia,
ontologiczną sprzecznością w samych podstawach bytu
oraz oznaką bezsilności Boga w obliczu zła.
Wieczność jest synonimem Boskości i życia Bożego […].
Niebo i piekło nie mogą być jednakowo wieczne.
Niebo jest wieczne mocą niewyczerpalności Boga,
siłą nieskończonego dobra,
zaś piekło jest wiecznością ułudną i skończoną.
Wacław Hryniewicz

 

W[1] pierwszych zdaniach Pisma Świętego, odnoszących się do początków człowieka, możemy przeczytać słowa przypisane Bogu: „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam” (Rdz 1, 26). Bóg stworzył człowieka, by ten przeżywał stan szczęścia. Człowiek jednak popadł w grzech i ogród Eden stał się dla niego z jednej strony prehistorią, z drugiej – nadzieją na powrót do rzeczywistości rajskiej. Szukanie drogi prowadzącej do pierwotnego stanu szczęścia okazało się mozolnym, długotrwałym procesem, który znaczył i znaczy człowieka swym piętnem aż po dzień dzisiejszy. W zakreślonym kręgu tematycznym ważne miejsce zajmuje nauka Orygenesa z Aleksandrii (ok. 185-254). Jego myśl jest znamiennym etapem w powszechnej tradycji interpretacji biblijnego opisu stworzenia[2].

Orygenes, w swoich wędrówkach teologicznych, komentuje teksty biblijne w sobie właściwy sposób, gdzie istotne miejsce zajmuje metoda alegoryczna. Spektrum teologicznych zainteresowań jest tu bardzo szerokie. Jednym z najczęściej powracających problemów jest zdecydowanie kwestia człowieka: jego pochodzenie, istota, eschatologia. Ważnym wymiarem człowieka, według Orygenesa, jest jego rozumność i wolność woli. Wszystko to bezpośrednio lub pośrednio związane jest właśnie z faktem stworzenia człowieka na obraz i podobieństwo Boże.

Stworzenie człowieka na obraz gwarantuje mu uczestnictwo w Bogu. Stworzenia rozumne, nawet w całej przypadkowości swego bytu, bez względu na swe ograniczenia  dopuszczone są do boskości i mogą doskonalić się w niej za sprawą Jezusa Chrystusa. Mogą stać się bogami, o których mówi Psalm 82 (Ps 82, 6), a których ubóstwienie spełni się dopiero w życiu wiecznym, gdyż na obraz rozwinie się w doskonałe podobieństwo. Tak więc uczestnictwo w Bogu jest pojęciem dynamicznym – obraz dąży do pewnego zespolenia z wzorem i do odtworzenia go. „W chwili pierwszego stworzenia człowiek otrzymał godność obrazu Bożego, natomiast doskonałe podobieństwo do Boga zostało zachowane dla niego na koniec; chodzi o to, by człowiek zdobył je własnym wysiłkiem, przez naśladowanie Boga”[3]. Doskonałym urzeczywistnieniem podobieństwa miałaby być apokatastaza – która stała się wyrazem nadziei na powszechne zbawienie[4]. Termin apokatastasis miał w swej historii wiele znaczeń. Do bardziej charakterystycznych należy zaliczyć między innymi: powrót do poprzedniego stanu, uzdrowienie, cykliczny powrót pór roku czy gwiazd na swoje miejsce. W takich też znaczeniach występuje w tekstach Pisma Świętego i u Ojców Kościoła[5].

Przekazanie w pełni zgodnego z rzeczywistością sądu Orygenesa na temat apokatastazy jest dziś raczej niemożliwe. Wynika to z faktu, iż jego dzieła w oryginale nie przetrwały do naszych czasów; są one albo tłumaczeniami Rufina, albo Hieronima. I tu rodzi się problem. Rufin, jako zwolennik Orygenesa, przekładał jego teksty pod kątem dostosowania do czwartowiecznej ortodoksji kościelnej. Hieronim zaś starał się przedstawić Orygenesa jako heretyka, koncentrując się na tekstach nieostrych doktrynalnie, nadając im wydźwięk oficjalnej nauki Orygenesa. „Według Hieronima, Orygenes upierał się, by nikogo nie potępić, także diabła. Tego u Rufina nie ma, a Orygenes występuje w charakterze całkiem niewinnie i kłamliwie oskarżonego”[6].

Sam Orygenes, podobnie jak i w innych drażliwych kwestiach, podchodził do tematu bardzo ostrożnie. Zdawał sobie sprawę z trudności podejmowanego zagadnienia. Już na początku w O zasadach, koncentrując się na rzeczach ostatecznych, pisał: „Ja też mówię o tym z dużą obawą i ostrożnością, zastanawiam się raczej i rozmyślam, niż twierdzę cokolwiek na pewno […] o sprawach, które stanowią obecny przedmiot moich rozważań, w miarę możliwości będę mówił w formie hipotezy, a nie stanowczego twierdzenia”[7]. Aleksandryjczyk nie rozwinął zatem systematycznej nauki o apokatastazie. Wzmianki o niej pojawiają się wielokrotnie w toku rozwijania innych wątków, m.in. o preegzystencji dusz i upadku istot duchowych[8].

Mówiąc o początku świata, Orygenes powołuje się na grecki wyraz katabole, który miałby oznaczać zrzucenie z góry. Według Orygenesa, to słowo w swej wewnętrznej treści zawiera przekonanie, iż stworzenia miały początek podobny do swego końca. A jeśli miały początek taki sam, jakiego końca oczekują, to niewątpliwie były na początku tym, czego nie widać i co jest wieczne. Skoro więc określenie katabole oznacza, jak się wydaje, jednakowe dla wszystkich zstąpienie z góry w dół, zatem całe stworzenie nosi w sobie nadzieję, że zostanie wyzwolone z niewoli skażenia[9].

Orygenes, mówiąc o stworzeniach żyjących w nadziei na wyzwolenie i zjednoczenie z Bogiem, ma na myśli upadłe byty rozumne: aniołów, wrogie moce, to znaczy diabła i tych, którzy się przyłączyli do jego apostazji oraz ludzi. Podstawą takiego wyodrębnienia bytów jest przekonanie, że „wszystkie stworzenia rozumne mają jedną naturę”[10].

Jednakowa natura bytów rozumnych zakorzeniona jest w stworzeniu ich na obraz Boży. Owo na obraz dotyczy nie ciała, ale duszy – czy raczej wyższego elementu duszy – umysłu. Na obraz jest uczestnictwem w Ojcu jako źródle istnienia. Uczestnictwo w Bogu jako Bogu – stworzenia rozumne, nawet przy całej przypadkowości swego bytu jako stworzeń, bez względu na swe ograniczenie, dopuszczone są do boskości i za sprawą Syna stają się bogami[11], których ubóstwienie spełni się dopiero w życiu wiecznym, gdy na obraz rozwinie się w doskonałe podobieństwo[12].

O aniołach Orygenes mówi stosunkowo niewiele. Stwierdza, iż nauka Kościoła podaje, że istnieją aniołowie Boga i dobre moce, które Mu służą ku zbawieniu ludzi[13]. Fakt, że nauka nie podaje szczegółów o tych bytach: o czasie ich stworzenia, sposobie i charakterze istnienia oraz fakt, że tematyka ta nie wzbudza większych kontrowersji, spowodowało prawdopodobnie, iż Orygenes nie koncentruje zbyt dużo uwagi na tematyce związanej z aniołami. Z kontekstu jego wypowiedzi można jednak przypuszczać, iż to właśnie aniołowie są stworzeniami najbliższymi Bogu. Za takim przekonaniem zdają się przemawiać zdania, w których Orygenes mówiąc o metamorfozie bytów rozumnych ukierunkowanych na dobro, wskazuje jako na cel tychże przemian właśnie stan anielski.

W ujęciu Orygenesa apokatastazę odnośnie ludzi należy rozpatrywać w szerokim kontekście ich życia, odnoszącym się do preegzystencji, upadku, doświadczenia ziemskiego, śmierci i zmartwychwstania. Preegzystujące byty rozumne, obdarzone wolną wolą, odstąpiły od Boga, konsekwencją czego był upadek. Bóg jednak nie pozostawił ich bez opieki. Przejście przez śmierć było jednak już nieuniknione. Orygenes tłumaczy fakt śmierci, używając klasycznej definicji mówiącej o rozłączeniu duszy i ciała. Śmierć traktowana tylko jako granica, była więc zapowiedzią kontynuacji życia. Źródeł nieśmiertelności należy doszukiwać się w człowieczym pragnieniu zaspokojenia poznania dzieł Bożych. Skoro Bóg wyposażył człowieka w te pragnienia, nie mogą one pozostać daremne, a więc muszą się ziścić. A to zakłada nieśmiertelność ludzkiej zdolności poznawczej – umysłu. Jest ona oczywiście darem Bożym, wpisanym w stworzenie tak aniołów jak i człowieka, darem związanym z uczestnictwem w obrazie Boga. Twierdzenie więc, że ludzka dusza zdolna do pojmowania Boga mogłaby w swej substancji doznać śmierci, byłoby bluźnierstwem przeciw Bogu. Podstawą nieśmiertelności duszy jest jej bezcielesność, a co się z tym wiąże i niezniszczalność[14].

Orygenes, odwołując się do sobie współczesnej sobie doktryny kościelnej, wskazuje na istnienie diabła – nieprzyjaciela Boga i jego aniołów. Mówi, że doktryna nie sprecyzowała wystarczająco wyraźnie charakteru nieprzyjacielskich potęg oraz ich pochodzenia. Podkreśla, że przeważa wszakże pogląd, iż diabeł był kiedyś aniołem, ale zbuntował się i pociągnął za sobą wielu aniołów[15]. Powyższe słowa były więc argumentem na to, że natura wrogich potęg jest podobna do natur wszystkich pozostałych bytów rozumnych, gdyż ma swe źródło w Bogu, a co za tym idzie ma otwartą drogę do Boga. Orygenes podkreśla, iż dla Wszechmogącego nie ma rzeczy niemożliwych. Stwórca potrafi wszystko uleczyć. Także ostatni wróg, śmierć, zostanie zniszczony. Zagłady ostatniego nieprzyjaciela nie należy jednak pojmować w tym sensie, że zginie jego substancja stworzona przez Boga; zginie raczej nieprzyjacielska chęć i wola, która od niego samego, a nie od Boga pochodzi. Wróg więc zostanie zniszczony nie po to, aby go wcale nie było, ale po to, by nie był nieprzyjacielem i śmiercią. Bóg przecież wszystko stworzył, aby istniało. Dlatego też byty stworzone mogą wprawdzie podlegać przekształceniom i zmianom oraz stosownie do swych zasług przebywać w lepszym lub gorszym stanie, jednakże to, co Bóg stworzył, by istniało i trwało, nie może doznać substancjalnej zagłady[16].

Kościół potępił naukę o zbawieniu diabłów i bezbożnych ludzi na Soborze Konstantynopolitańskim II w 553 r. Anatematyzm przedstawia bowiem apokatastazę jako powszechną amnestię, obejmującą wszystkie istoty, bez żadnych zasług z ich strony. Taka myśl jednak nie przystaje do całości teologii Orygenesa[17].

W tekstach Orygenesa można odnaleźć fragmenty, gdzie autor zastanawia się, czy demony za sprawą swej wolnej woli będą mogły kiedyś nawrócić się na dobro, czy też zatwardziałe i uporczywe zło stanie się ich naturą. W tym kontekście słuszne jest oburzenie Orygenesa, który skarży się, że przypisano mu pogląd, jakoby diabeł miałby być zbawiony; mówi on, że nawet szaleniec nie mógłby czegoś takiego powiedzieć. Rzecz nie w tym, iż Orygenes – ze strachu przed gromami biskupa – nieszczerze odwołał swój pogląd, wszak nie byłoby to zgodne z charakterem człowieka ze stali. Orygenes skarży się tylko, że formę kategorycznego stwierdzenia nadano akapitowi, który należy ocenić jedynie w kontekście teologii poszukiwania, w kontekście nadziei na jedność stworzenia ze Stwórcą[18].

Jeśli na początku była jedność, a preegzystujące byty za karę zostały strącone z wysoka, to rodzi się pytanie, jaki charakter ma kara i jak ma ona się do jedności mającej być na końcu, a która teraz leży w gestii nadziei?

Orygenes czasu kar nie ograniczył do ziemskiego życia. Gorąco zachęca jednak, by wręcz modlić się w intencji o kary za grzechy już tu na ziemi, byśmy w przyszłym życiu mogli spocząć na łonie Abrahama. Przyszłe nie musi jednak, zdaniem Orygenesa, znaczyć wieczne z powodu wieloznaczności tego terminu. Grecki słowo aion znaczy wieczność, ale także długie trwanie, o którym nikt nie twierdzi, że jest absolutnie wieczne. Jeśli więc kary są w Piśmie Świętym zwane wiecznymi, to trzeba znać właściwe tego słowa znaczenie. Zakładając, że istnieją liczne wieki, logicznie rzecz ujmując, wieczny nie musi ich obejmować wszystkich, ale np. tylko jeden z nich. Gdy mówimy o Ojcu, Synu i Duchu Świętym, jak pisze Orygenes, należy rozumieć w sensie przekraczającym wszelki czas, wszelkie wieki. Całą resztę można szacować w wiekach i czasach. Albowiem wieczność możemy odnieść tylko do Boga, dlatego Orygenes w odniesieniu do wieczności Bożej używa innego słowa, a mianowicie aidios. Wszystko bowiem, co w Bogu i tylko w Bogu jest absolutne, to o stworzeniach orzeka się relatywnie. Dotyczy to także pojęć czasu i wieczności. Przez takie pojmowanie wieczności Boga wyjaśnia częściowo Orygenes niewystarczalność kar. Kary zwane wiecznymi mogą być dłuższe lub krótsze, w zależności od wieku, jaki ma się na myśli[19].

Karę często Orygenes nazywa też wiecznym ogniem, przez który trzeba przejść, chcąc osiągnąć nowe duchowe ciało. Każdy grzesznik sam sobie zapala własny płomień ognia i pogrąża się w nim, a nie w płomieniu zapalonym przez kogoś innego. Zarzewiem tego ognia są grzechy[20]. Innymi słowy, prawdziwa kara dla złych polega na ich własnej wewnętrznej udręce, ich poczuciu oddalenia od Boga, który winien być ich najwyższym dobrem. Orygenes pisze, że „Sumienie jest prześladowane i dręczone przez własne udręki i samo jest swym oskarżycielem”[21]. W innym miejscu zaś dodaje: „Dla odzyskania zdrowia cielesnego, przy różnych chorobach potrzebujemy niekiedy koniecznie przykrego i ostrego lekarstwa […], a jeśli choroba posunie się zbyt daleko, wówczas dopiero ogień zupełnie ją wypala, czyż więc nie powinniśmy sądzić, że nasz Lekarz-Bóg, chcąc oczyścić błędy dusz naszych, powstałe w wyniku różnorakich grzechów i występków, używa takich właśnie środków karnych, a ponad to stosuje nawet karę ognia wobec tych, którzy utracili zdrowie duszy”[22].

Hryniewicz podkreśla, o czym już wcześniej mówiliśmy, iż takich określeń biblijnych jak ogień wieczny, wieczna męka, wieczna zatrata, nie można rozumieć w tym samym sensie co życie wieczne. Są to określenia jakościowe, wyrażające myśl o długim i raczej intensywnym cierpieniu, spowodowanym brakiem podobieństwa do Boskiego prawzoru. Tych określeń nie można więc interpretować dosłownie. Wyrażają one istotną myśl o męce nieurzeczywistnionej miłości, która pali jak ogień. Słowa: Idźcie precz ode mnie przeklęci w ogień wieczny, wypowiada Zbawiciel, który nikogo nie pozbawia swej miłości[23]. Jest lekarzem dusz, który mówi: „Nie jest wolą Ojca waszego, żeby miał zginąć jeden z tych małych” (Mt 18, 14).

Logika zarysowanej powyżej hipotezy domaga się stwierdzenia, iż cała kara, nawet ogień wieczny muszą mieć koniec. Otwiera się przestrzeń nadziei na to, że męki piekielne muszą kiedyś ustać, gdy wszystko zostanie przywrócone do swego pierwotnego początku. To właśnie w teorii apokatastazy Orygenes dochodzi do szczytu swej eschatologii.

Jak pisze H. Pietras, w odnowieniu wszystkiego Orygenes widział spełnienie się Bożego planu zbawienia. Wszystko, co Bóg robi, robi dobrze w absolutnym sensie. Dlaczego więc dzieło Chrystusa miałoby być ograniczone? Czyż nie świadczyłby to o przewadze Szatana nad Bogiem?[24]

Poddanie wszystkiego Synowi ma swą kontynuację w poddaniu Ojcu. Orygenes, odwołując się do 1 Kor 15, 28, mówi: „A gdy już wszystko zostanie Mu poddane, wtedy i sam Syn zostanie poddany Temu, który Synowi wszystko podda”. Chrystus przekazuje Ojcu nie tylko całość poznania i władania, które naprawił w całym stworzeniu, ale również poprawione i odnowione zasady posłuszeństwa i poddania. Stwierdzenie, że Syn jest poddany Ojcu, wskazuje na doskonałą odnowę całego stworzenia, tak samo, gdy mówimy, że nieprzyjaciele są poddani Synowi Bożemu, dostrzegamy w tym dobro poddanych i odkupienie zbawionych[25]. Poddanie wszystkiego Ojcu jest według Orygenesa, warunkiem koniecznym, do stwierdzenia, iż w końcu czasów „Bóg będzie wszystkim we wszystkich”[26].

Orygenes sądzi, że Bóg będzie wszystkim w poszczególnych istotach, w tym sensie, że dla duszy rozumnej uwolnionej z występku, Bóg będzie wszystkim, co on może czuć, rozumieć czy myśleć. Bóg będzie wszystkim: nie będzie już dusza rozróżniać między dobrem i złem, bo zła już wcale nie będzie. Jeśli przeto koniec doprowadzimy do początku, tzn. do stanu, gdzie kres wszechrzeczy zrównamy z ich zaraniem po to, aby po usunięciu wszelkiego zła i przywróceniu uczciwości i czystości jedyny dobry Bóg stał się dla niego wszystkim, i to nie w nielicznych, czy nawet w wielu istotach, ale we wszystkich, to Bóg naprawdę będzie wszystkim we wszystkich wówczas, gdy już nigdzie nie będzie ani ościenia śmierci, ani w ogóle żadnego zła[27].

W tym miejscu rodzi się zasadnicze pytanie. Mianowicie, jak możliwe jest powszechne zbawienie, powszechny powrót do jedności bez naruszenia wolności woli bytów rozumnych? Czy owa cykliczność wieków, o której wyżej pisaliśmy, będzie miała koniec, a jeśli tak, to co będzie ostatecznym motywem jej kresu?

Orygenes nie daje nam pewnych wyjaśnień na formułowane pytania. Sam zmaga się z tym problemem. Próbę odpowiedzi znajdujemy w jego komentarzu do „Listu do Rzymian”. Mianowicie tym, co w przyszłych wiekach powstrzyma wolną wolę, aby nie popadła znowu w grzech, jest Miłość, która nigdy nie ustaje. Od miłości Boga nie może nas nic odłączyć, także wolna wola – podkreśla Orygenes[28]. Nadzieję powszechnego zbawienia Orygenes wywodzi z wiary w dobroć Boga oraz z wiary w moc miłości, która bez pogwałcenia wolnej woli przełamie w końcu wszelki opór.

* * *

Orygenes, do żadnego ze swoich sądów nie rości statusu wypowiedzi doktrynalnej. Tak jest w m.in. przypadku interpretacji biblijnych tekstów o stworzeniu. Tak jest tym bardziej w przypadku apokatastazy. Pewne w jego myśli jest tylko przekonanie, że źródeł godności ludzkiej należy szukać w fakcie relacyjności Bóg – człowiek: przede wszystkim właśnie w akcie stworzenia człowieka na obraz i podobieństwo Boże, a także w obdarowaniu człowieka wolnością woli, rozumnością oraz nadzieją na powrót wszechrzeczy do pierwotnego źródła, czyli Boga. Nadzieja pokładana w Bogu ma dopełnić ludzką szczęśliwość poprzez urzeczywistnienie miłości, której już nie będzie końca.


[1] Tekst jest obszernym (poprawionym) fragmentem artykułu: tenże, Stworzenie człowieka na obraz i podobieństwo Boże u Orygenesa. Przyczynek do nadziei na apokatastazę, [w:] „Łódzkie Studia Teologiczne”, nr 18(2009), s. 99-114.

[2] Człowiek ze stali, jak mawiano o Orygenesie, często był oskarżany o nieortodoksyjność swojego ujęcia. Pamiętać jednak należy, że za jego czasów prawowierność chrześcijańska nie była jeszcze usystematyzowana. Doktryna dopiero się tworzyła. System antropologiczny Orygenesa formował się głównie w konfrontacji z kulturą grecką. Później z dorobku Orygenesa obficie czerpała cała chrześcijańska teologia grecka, a następnie także zachodnia. Stał się on inspiracją wielu myślicieli. Henri Crouzel, znawca Orygenesa, pokusił się nawet o stwierdzenie, że Orygenes był największym teologiem, jakiego wydał Kościół Wschodni, a dorównują mu jedynie Augustyn i Tomasz z Akwinu. H. Crouzel, Orygenes, Bydgoszcz 1996, s. 19.

[3] Orygenes, O zasadach, Kraków 1996, dalej O zas III, 4, 1.

[4] Powszechnie za twórcę teorii apokatastazy uchodzi Orygenes. Na ile to jest zgodne z prawdą, pozostaje kwestią dyskusyjną. Niewątpliwie prawdą jest, iż Aleksandryjczyk w swoich dziełach podejmował ten problem wielokrotnie.

[5] Por. H. Pietras, „Apokatastasis” według Ojców Kościoła – nadzieja nawrócenia czy powszechna amnestia?, CT 62 (1992), z. 3, s. 21.

[6] Orygenes, Korespondencja, Kraków 1997, s. 33.

[7] O zas I, 6, 1.

[8] Por. W. Hryniewicz, Nadzieja zbawienia dla wszystkich. Od eschatologii lęku do eschatologii nadziei, Warszawa 1990, s. 39.

[9] Por. O zas III, 5, 3.

[10] Tamże, IV, 5, 4.

[11] O czym mówi Księga Psalmów. Por. Ps 82, 6.

[12] Por. H. Crouzel, dz. cyt., s. 140–141.

[13] Por. O zas, I, 9.

[14] Por. H. Crouzel, dz. cyt., s. 318–319. Rodzi się tu pytanie o ciało. Na czym będzie polegał jego udział w zmartwychwstaniu, czego spełnienie przecież Jezus wyraźnie zapowiedział. Orygenes mówi, że „po zniszczeniu świata będą ci sami ludzie, chociaż nie w tym samym stanie” (Pamfil z Cezarei, Obrona Orygenesa, Kraków 1996, s. 87). Orygenes próbuje niejednokrotnie określić ciało zmartwychwstałe. Mówi, że materialne ziemskie ciało przekształci się w ciało eteryczne, niezniszczalne, chwalebne, duchowe; na wzór chwalebnego ciała Jezusa Chrystusa (por. tamże, s. 89). Ciało śmiertelne – co podkreśla Crouzel, odnosząc się do Orygenesa – przyoblecze się w nieśmiertelność w czasie zmartwychwstania, zmieniając jedynie swoją jakość, nie zaś substancję. W momencie zmartwychwstania to dusza przyodzieje ciało jakościami nieśmiertelności i niezniszczalności, które należą do natury duszy. Dlatego Orygenes, paradoksalnie, duszę nazywa odzieniem ciała, a nie ciało odzieniem duszy – jak to zwykło się powszechnie czynić (Por. H. Crouzel, dz. cyt., s. 315). Zatem tajemnica zależności między ciałem ziemskim a ciałem chwały polega na ich tożsamości i zarazem ich odmienności.

[15] Por. O zas I, 7.

[16] Por. tamże, III, 6, 5.

[17] Por. H. Pietras, dz. cyt., s. 28.

[18] Por. H. Crouzel, dz. cyt., s. 348.

[19] Por. H. Pietras, dz. cyt., s. 29–31.

[20] Por. O zas II, 10, 4.

[21] Pamfil z Cezarei, Obrona Orygenesa, Kraków 1996, s. 94.

[22] Tamże, s. 94–95.

[23] Por. W. Hryniewicz, dz. cyt., s. 46–47.

[24] Por. H. Pietras, dz. cyt., s. 34.

[25] Por. O zas III, 5, 7.

[26] H. Crouzel, dz. cyt., s. 342.

[27] Por. O zas III, 6, 3.

[28] Por. J. Słomka, Rehabilitacja Orygenesa, TP (1997) 33.