Chciałabym po pierwsze zaznaczyć, że aczkolwiek wszystkim się wydaje, że piszę to ja, Anna Connolly z własnej nieprzymuszonej woli, to nauki kognitywne mówią, że za ten tekst są odpowiedzialne moje neurony, ściśnięte w moim mózgu tak, jak rozkazały im moje geny. Tak więc tak naprawdę nie można będzie mieć do mnie pretensji, jeśli napiszę tutaj stek głupstw, jednocześnie zaś nie będzie to moją zasługą, jeśli napiszę coś do rzeczy. Neurony i geny nakazują mi pisać, co następuje. Muszę to pisać, ponieważ jestem po prostu automatem do wykonywania poleceń mózgu, czy to się komuś podoba, czy nie. Czytaj dalej Gen i neuron vs logos
Wszystkie wpisy, których autorem jest Anna Connolly
Pogoń za niemożliwym czyli kilka refleksji o Mistrzu Eckharcie
Niektóre stwierdzenia Mistrza Eckharta uznano kiedyś za heretyckie, co mnie naturalnie zachęciło do lektury jego pism. Mistrz Eckhart ma coś w sobie, jakąś taką lekkość i absurd, coś, co mnie pociąga i zmusza do myślenia. Wydaje się, że miał otwarty umysł i nie obstawał uparcie przy raz powziętym poglądzie, ale myślał dalej i głębiej, był po prostu twórczy. Nie był przy tym jedynie intelektualistą, ale miał umiejętność łączenia swych przemyśleń z doświadczeniem życiowym. Nie uchroniło go to bynajmniej od tego, że niektórym jego zaleceniom zupełnie brak praktyczności. Może Mistrz Eckhart inspirować, ale nie byłabym sobą, gdybym uznała kogokolwiek za swojego mistrza w tym sensie, że podchodziłabym do niego bezkrytycznie. A więc trochę zachwytu i trochę krytyki. Czytaj dalej Pogoń za niemożliwym czyli kilka refleksji o Mistrzu Eckharcie
Ateizm vs wiara – analiza SWOT
Analiza SWOT jest często używana w ocenie rozmaitych przedsięwzięć biznesowych. Wpadłam na pomysł, żeby ją zastosować do oceny ateizmu w porównaniu z wiarą. Skrót SWOT pochodzi od pierwszych liter angielskich słów: Strengths (mocne strony), Weaknesses (słabe strony), Opportunities (możliwości, szanse), Threats (zagrożenia). Czytaj dalej Ateizm vs wiara – analiza SWOT
Laicka świętość: liberté. Czy ty też jesteś Charlie?
Kraj totalnie laicki, taki jak Francja, musi stać jednak na straży jakichś świętości, z których najważniejszą i niepodlegającą dyskusji jest świętość liberté, wolności słowa. Jest to świętość traktowana we Francji, a i w znacznej części Europy podobnie jak dogmat, prawo niepodważalne i obowiązujące powszechnie. Wolność chodzi w parze (a raczej trójcy) z równością i braterstwem. Te trzy cnoty, podstawy francuskiej republiki, czasem są jednak w konflikcie. Wolność ma swój koszt w postaci zaprzeczenia równości, a jeszcze bardziej w postaci rezygnacji z braterstwa. Czy można bowiem kogoś obrażać, czując się jednocześnie na równi z tym obrażanym? Czytaj dalej Laicka świętość: liberté. Czy ty też jesteś Charlie?
Jak trudno znaleźć duszę, jak łatwo ją zgubić
Piszę tu ze swojego doświadczenia, składającego się w dużej mierze z pytań i niepewności. Czym jest moja dusza? Gdzie ona jest? Jak ją mogę poczuć? Wierzę jako chrześcijanka, że mam duszę nieśmiertelną, która ma jakoś przetrwać po śmierci mojego ciała śmiertelnego. Czy to znaczy, że po śmierci stanę się duszą bezcielesną? Czy to znaczy, że dopiero po śmierci zrozumiem i poczuję, czym jest moja dusza? Czy ta moja dusza tkwi uwięziona w ciele, jak nauczał Platon i tylko w niewielu chwilach niewielu ludzi może doznać jej istnienia? Czytaj dalej Jak trudno znaleźć duszę, jak łatwo ją zgubić
Czy Bóg ponosi odpowiedzialność za marność ludzkiego życia?
Żyjemy w świecie niedoskonałym, uwarunkowani biologią, która, jak twierdzi nauka, każe nam biegać na pasku samolubnego genu. Przetrwają najlepiej przystosowani. A że świat jest zły (silniejszy zabija słabszego, prawo dżungli etc.), więc musimy się przystosować do złego świata stając się źli jak ten świat. Z tezą o złu świata zgadza się zespół Wilki w piosence „Bohema”, która idzie mniej więcej tak: „Lecę bo chcę, lecę bo życie jest złe”. O ile nie jest do końca jasne, dokąd leci bohater liryczny, to można przypuszczać że jest to lot ku wolności, lot od złego życia do kogoś, kogo bohater darzy miłością. Kultura pop, wbrew pozorom, też zajmuje się problemami egzystencjalnymi człowieka i mówię to zupełnie serio. Na przykład młode dziewczyny z zespołu DeSu przekonują słuchaczy, że życie jest cudem: „Dziś wiem, życie cudem jest, co chcę – mogę z niego mieć”, taki młodzieńczy optymizm. Ale już dojrzali mężczyźni o niskim głosie i latach doświadczeń życiowych jak Maciek Maleńczuk stwierdzają, że życie nie jest cudem. W piosence „Czas weźmie i was” pan Maleńczuk śpiewa: „Życie nie jest cudem, uwierz mi; płynie czas, zabiera nas, weźmie i was”. I dalej w pesymistycznej nucie: „Już wiem to dzisiaj, nie zdziałam nic, nie dokonam wielkich rzeczy, na nic marzenia, na nic sny”. Budda także skonstatował, że życie nie jest cudem, gdy po opuszczeniu swego pałacu zobaczył starość, cierpienie i śmierć. Życie nie jest cudem, bo jest pełne cierpienia, zmagań, przeciwności losu i kończy się śmiercią, a ten koniec wcale być może nie jest z tego wszystkiego najgorszy. Zespół Dżem wyśpiewuje, że „w życiu piękne są tylko chwile”, z czym zgadza się Wisława Szymborska słowami: „chwilami życie bywa znośne”.
W życiu naszym tkwi jakiś zasadniczy błąd, bezsens, jakiś nieukojony niepokój, jakaś zapowiedź klęski i przeczucie nienaprawialności naszych problemów. Nie jest to „wina” wyłącznie człowieka, ale natury świata, w którym przyszło mu żyć. Zwykła obserwacja rzeczywistości prowadzi ludzi wszelkich kultur i czasów do tak smutnych konstatacji. O ile Budda nie stara się wyjaśnić w żaden sposób fenomenu marności ludzkiej egzystencji i twierdzi, że tak po prostu jest, o tyle ludzie księgi próbują znaleźć przyczynę tego pożałowania godnego stanu rzeczy i włączają w swoją odpowiedź Boga. Księga Rodzaju ukazuje współodpowiedzialność Boga za ten tragizm i słabość ludzkiej kondycji, nazywaną też grzechem czy złem czy upadkiem. Widać tą odpowiedzialność Boga bardzo wyraźnie w trzech opowiadaniach z Księgi Rodzaju: opowieści o Adamie i Ewie, opowieści o Kainie i Ablu oraz historii Noego. W opowieści pierwszej i zasadniczej Bóg w swoim stworzeniu nazwanym w Księdze „dobrym” zasadził potencjał czy też pokusę zła w postaci dwóch drzew: wiadomości dobrego i złego oraz drzewa życia. Oba te drzewa są symbolem Boga, który po pierwsze WSZYSTKO WIE, po drugie NIE UMIERA NIGDY, a te przymioty są niedosięgłe dla ludzi i ma się rozumieć wzbudzają ich ciekawość. Bóg stwarza człowieka jako osobę podległą, której nakazuje posłuszeństwo. Jednak człowiek ma szansę daną mu przez Boga wymknąć Mu się spod kontroli, zacząć żyć na własną rękę, uciec przed Jego autorytetem, wręcz go podważyć. Bunt jest przewidziany przez Boga, a jego symbol to drzewo z zakazanym owocem. Wąż – kusiciel też nie wziął się przecież znikąd, będąc w ogrodzie Eden, zatem był przewidziany i raczej także stworzony przez Boga. Zatrzaskując przed człowiekiem bramy raju Bóg nie pozwala zjeść mu owoców z drzewa życia, aby ten nie stał się nieśmiertelny. Tak autor Księgi Genesis tłumaczy dramat śmiertelności człowieka. Bóg jest zawiedziony człowiekiem – swoim dziełem i wiele razy tego dowodzi na kartach Biblii. To jednak Jego dzieło, jak dobitnie stwierdza Księga, a zatem twórca musi być za nie w pewien sposób odpowiedzialny.
W historii o Kainie i Ablu Bóg ponosi niejako odpowiedzialność za bratobójstwo i Księga wcale nie stara się tego ukryć czy zamotać. Bogu nie w smak były ofiary Kaina, wolał od nich miłą woń mięsiwa składanego Mu w ofierze przez Abla. Abel był uprzywilejowany przez Boga, jakoby ten ulubieniec rodziców, co naturalnie spowodowało u Kaina wybuch zazdrości i agresji, uzewnętrznionej w zabójstwie Bogu ducha winnego Abla.
Trzecia wspomniana przeze mnie opowieść – o potopie – mówi wyraźnie i bez ogródek, że to sam Bóg zgładził całe życie na ziemi z wyjątkiem tych, co schronili się w arce. Bóg rozczarowany postępowaniem człowieka postanawia go unicestwić. Używa w tym celu sił przyrody, w tym przypadku wody. Cóż takiego uczynili ci nieszczęśnicy, aby zasłużyć na taką karę, na taką grozę, na taki atak? Autorzy Księgi zwracają uwagę na winę człowieka – to oczywiste, ale nie pomijają udziału Boga w tym złu, choć nie ma tu mowy o „winie” Boga. Winny pozostaje zawsze tylko człowiek i to człowiek musi zawsze nieść to brzemię.
Generalnie konkluzja ludzi księgi jest taka oto: wszystko byłoby dobrze i rajsko, gdyby ludzie nie zawiedli Boga i zachowali wobec Niego posłuszeństwo, nie ruszając zakazanego owocu. Historia i prehistoria mówią nam jednak jasno, że wszystko nie zaczęło się od rajskiej wegetacji pierwszych ludzi. Przeciwnie: droga od materii nieożywionej, przez pierwsze organizmy jednokomórkowe, przez miliardy lat ewolucji do człowieka szła torami walki, bólu, śmierci słabszych i cierpień zjadanych. Istoty żywe miały raczej za mało środków do przeżycia i zbyt wiele trosk i niebezpieczeństw, tak że historia o rajskim dobrobycie i szczęśliwości to mit (chyba że ta historia dotyczy jakiegoś innego świata, który istniał przed znaną nam Ziemią). Ewolucja biologiczna umożliwiła powstanie gatunku homo sapiens dopiero po wiekach zdominowanych przez olbrzymie gady, a nasz gatunek ewoluował od skromnych ssaków wielkości myszy, korzystając z podstawowej zasady ewolucji o przetrwaniu najlepiej przystosowanych, z tego nieludzkiego i nie-boskiego prawa, któremu przeciwstawia się cała religia.
Nie mogę uznać, że te wszystkie historie opowiadają o Bogu, w którego wierzę albo chcę wierzyć. Ten obraz Boga jest mi obcy z racji tego, że po pierwsze: wiedzę lubię i sama zerwałabym zakazany owoc (a propos Edenu), po drugie: wiem, co to znaczy chcieć być kochanym przez rodzica, a tego nie zaznać (a propos Kaina i Abla), po trzecie: współczuję biedakom zgładzonym przez tsunami czy inne katastrofy, bo lubię życie mimo że nie jest ono cudem (a propos Noego).
Kiedy moje przemyślenia religijne stają się mroczne i dręczące, biorę pierwszą z brzegu książkę ks. Hryniewicza i się nią pocieszam. Akurat wzięłam „Dlaczego głoszę nadzieję” i oto, co znalazłam: „Jurydyczne rozumienie stosunku między Bogiem a człowiekiem siłą rzeczy rodzi klimat duchowego lęku i przerażenia. Przypisuje się wówczas Bogu ludzkie cechy i odczucia. Ewangelia objawia Jego nieskończoną miłość, co wyklucza przypisywanie Mu cech surowego Władcy i Pana, pełnego gniewu i żądnego odpłaty za ludzkie winy”. Dlatego właśnie należy według mnie Boga z Ks. Rodzaju traktować jako obraz wyobrażeń ludzi sprzed wieków, ale nie można tego obrazu wkładać sobie dziś do głów i się nim kierować, bo w żaden sposób nie da się go uzgodnić z obrazem Boga, o jakim nauczał Jezus. I jeszcze ks. Hryniewicz daje cytat z Bierdiajewa: „Bogu wcale nie są potrzebni pokorni i posłuszni niewolnicy, wiecznie drżący i egoistycznie zajęci sobą. Bogu potrzebni są synowie wolni i twórczy, miłujący i pełni odwagi. Człowiek strasznie skaził obraz Boga i przypisał Bogu swoje własne skażenie i grzeszną psychologię”. Obraz Boga z Ks. Rodzaju jest właśnie tym obrazem skażonym, według mnie.
Zwykli katolicy rozmawiają o Maryi Dziewicy
Postanowiłam kilkoro moich znajomych poprosić o rozmowę na temat dogmatu o dziewictwie Maryi. Oto ta rozmowa bez cenzury:
Ja: Jako katolicy wierzycie chyba w dogmat o dziewictwie Maryi. Co to dla was znaczy? Jak to właściwie było z poczęciem Jezusa? Jakie to ma znaczenie dla waszej wiary? Co by było gdyby Jezus nie był synem dziewicy, czy to by miało znaczenie dla waszej wiary?
Rafał: Nie wierzę w dziewictwo Maryi.
Ja: Czyli Jezus był synem Maryi i Józefa?
Rafał: Nie. Niezupełnie. Synem Maryi był, ale Józefa niekoniecznie. Ale ja nie jestem katolikiem.
Ewa, żona Rafała: On jest katolikiem.
Rafał: Katolik chodzi do kościoła, a ja nie chodzę.
Ja: Ale wierzysz w dogmaty katolickie?
Rafał: W 10 przykazań.
Ewa: Ale swoim życiem pokazuje, że jest katolikiem. Mnie się wydaje, że Rafał wierzy w dogmaty.
Ja: Ewa, czy wierzysz w dziewicze poczęcie Jezusa?
Ewa: Jak to się stało (poczęcie Jezusa)? To jest boskie wszystko. Nie wiem, czy Maryja uprawiała seks z Józefem. Ale wierzę w dziewictwo Maryi. Co do seksu to nie można w ten sposób o poczęciu Jezusa mówić. Wszystko było boskie, więc wszystko może się zdarzyć. Dlaczego nie, skoro zdarzają się w tej chwili nawet różne cuda, tak?
Dominik: Wierzę, że Maryja była dziewicą, bo tak mówi przekazany nam dogmat katolicki. Nie uprawiała seksu z Józefem, ponieważ była natchniona przez akt boski, siły nadprzyrodzone działały.
Ja: Zastanawiałeś się, skąd się wziął plemnik, skoro była tylko komórka jajowa Maryi?
Dominik: Są tu dwie sfery. W wymiarze ludzkim zapłodnienie następuje przez komórkę jajową i plemnik, natomiast tutaj mamy do czynienia z aktem boskim. Taka została nam przekazana wiara naszych rodziców.
Ja: Czy Jezus wobec tego był prawdziwym człowiekiem? Skoro powstał bez połączenia komórki jajowej z plemnikiem.
Dominik: Absolutnie był prawdziwym człowiekiem, bo był wśród ludzi, to jest bezsporne, bo nauczał, bo głosił kazania, bo setki czy tysiące ludzi potwierdzało jego istnienie itd. Ale był też ten pierwiastek nadprzyrodzony.
Ja: Czyli był w pełni człowiekiem. Ale czy człowiek nie musi się narodzić z połączenia komórki jajowej i plemnika?
Dominik: Nie.
Ja: Czyli on był jedynym wyjątkiem na całym świecie, który nie powstał z tego połączenia?
Dominik: Nie zbadałaś tematu globalnie, natomiast w aspekcie konkretnym: tak.
Ja: Gdyby tego nie było w Credo, że Maryja jest dziewicą, czy to by stanowiło jakąś różnicę dla twojej wiary? Czy to jest istotne?
Dominik: Jeśli chodzi o dogmaty, to nie do końca wszystkie dogmaty są oczywiste, tym bardziej że proces ich zatwierdzania był mocno dyskusyjny.
Ewa: Gdyby Maryja nie była dziewicą to by nic nie zmieniło na temat wiary.
Dominik: No to wtedy by Jezus się urodził z aktu między Józefem a Maryją.
Ja: Czyli mogłaby nie być dziewicą i nic by to nie zmieniło w innych stwierdzeniach Credo: Jezus był zbawicielem itp?
Dominik: Nie jest to dogmat, który determinuje ostatecznie czy kategorycznie, bo jest wiele dogmatów.
Ewa: Nigdy się nie zastanawiałam, czy ten dogmat jest ważny. Ale po prostu tak przyjmujemy, tak wierzymy i tak jest. Nie zastanawiamy się nad tym, co by było gdyby.
Dominik: Mogło by tak być, że Maryja nie była dziewicą.
Pani Maria: Jeżeli Maryja uprawiała seks z Józefem, to po wszystkim, już później, ale była już brzemienna gdy wyszła za Józefa. Czyli była dziewicą gdy Jezus został poczęty. Gdyby Maryja nie była dziewicą, to dla mnie by to nic nie zmieniało, jeżeli bym wiedziała, że ona tego Boga urodziła. Czyli mógłby się urodzić Jezus, który był Bogiem z jej związku z Józefem. Gdyby przed Jezusem miała inne dziecko, a Jezus byłby następnym, tak samo bym go przyjęła. To nie jest konieczne, aby Jezus był synem dziewicy, abym wierzyła w boskość Jezusa.
Agnieszka: Maryja i Józef nie współżyli, ale Bóg stworzył boski plemnik, który wszedł do dziewiczego ciała Maryi. Dziewicą była tylko przy poczęciu Jezusa. Nie wyobrażam sobie, że później mogła żyć z Józefem i nie współżyć. Gdyby Jezus był synem Maryi i Józefa to nie byłoby wtedy tego elementu boskości. Czyli wtedy Jezus nie byłby synem Boga i Bogiem. Wtedy może byłby prorokiem. Zwykłym człowiekiem wtedy tylko by był. Dziewictwo nie ma takiego znaczenia jak to, skąd się wzięło to dziecko. Dogmat o dziewictwie nie ma nic wspólnego z dogmatem o boskości Jezusa. Gdyby nie była dziewicą i by było powiedziane, że została wskazana przez Boga i gdyby się to odbyło bez udziału mężczyzny, to by wystarczało, żeby uznać, że dziecko jest boskie. Mogła nie być dziewicą, ale dziecko powstało w sposób cudowny bez udziału mężczyzny. Dziewictwo jest najmniej istotne. Dziecko się urodziło podobne do każdego innego dziecka, które niczym się nie różniło, tylko samym sposobem poczęcia. Więc zstąpił ten boski plemnik, jakkolwiek go nazwiemy, ale dziecko było człowiekiem.
Moja konkluzja: Mimo różnorodności poglądów na temat poczęcia Jezusa, wszyscy twierdzą, że mogliby się obejść w swojej wierze bez dziewictwa Maryi!
Jezus rewolucjonista Rezy Aslana
Reza Aslan w swojej książce „Zelota. Życie i czasy Jezusa z Nazaretu” (wyd. Burda, 2014) próbuje przekonać nas, że Jezus był radykałem, gorliwym Żydem i rewolucjonistą, którego głównym celem było obalenie władzy Rzymian i objęcie tronu żydowskiego. Ponieważ jego misja legła w gruzach, a on sam poniósł porażkę jako mesjasz Izraela, prawda o jego rewolucyjnej działalności została przez ewangelistów zatajona, a przesłanie wypaczone. Jest to zatem hipoteza, której potwierdzenia nie znajdziemy w ewangeliach. Jedyne ślady rewolucyjnej działalności Jezusa pozostały w słowach z ewangelii Mateusza: „Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz” (Mt 10,34) oraz w ewangelii Łukasza: „A kto nie ma trzosa, niech sprzeda swój płaszcz i kupi miecz” (Łk 22,36). Zatem Jezus był według Aslana powstańcem i wywrotowcem, „który rzucił wyzwanie rządom najpotężniejszego imperium w historii świata i poniósł klęskę”. Ewangelie jednak przedstawiają Jezusa jako pacyfistę wyrzekającego się przemocy i odcinającego się od polityki. Według Aslana „twierdzenie jakoby przywódca popularnego ruchu mesjańskiego domagającego się zaprowadzenia „królestwa Bożego” – zwrot ten zarówno przez Żydów, jak i przez pogan odczytany by został jako zapowiedź buntu przeciwko władzy Rzymu – mógł stać na uboczu rewolucyjnego ferworu, który ogarnął właściwie wszystkich Żydów w Judei, jest po prostu absurdalne”. (s.28) Dlaczego ewangeliści aż tak zafałszowali historię życia i nauczanie Jezusa, osłabiając jej rewolucyjny (w sensie politycznym) charakter? Aslan wyjaśnia: wszystkie ewangelie zostały napisane po klęsce Żydów z 70 roku. Chrześcijanie chcieli wtedy zdystansować się od ruchów rewolucyjnych, aby wkraść się w łaski Rzymian, do których kierowali teraz swoją ewangelizację. „Tak wyglądał początek długiego procesu mającego na celu zmienić Jezusa – żydowskiego rewolucjonistę i nacjonalistę – w pokojowego przywódcę duchowego odrzucającego wszelkie ziemskie problemy”. (s. 30) Według autora Jezus historyczny był świadomym politycznie żydowskim rewolucjonistą, który ze swą grupą zaatakował świątynię i został stracony przez Rzymian za wichrzycielstwo. Po tej porażce uczniowie zaczęli inaczej pojmować charakter jego misji oraz mesjanizmu. Aslan nie podaje, bo nie może, źródeł na których opiera swe koncepcje. Są to domysły, jest to ekstrapolacja, jest to analogia. Domyśla się, że grupa Jezusa była uzbrojona w miecze i planowała zbrojne powstanie. Żaden ze współczesnych badaczy czasów Jezusa nie popiera takiej koncepcji. Nie ma na to po prostu dowodów historycznych.
Aslan przedstawia społeczne uwarunkowania ówczesnej Palestyny, zwracając uwagę na rażące nierówności społeczne będące przyczyną nastrojów rewolucyjnych wśród wyzyskiwanego podatkami ludu. Kasta kapłańska była przez wielu uważana za chciwych miłośników zbytków. Władze rzymskie skutecznie współpracowały z kapłanami jerozolimskimi, obie strony odnosiły przy tym finansowe korzyści za cenę ubóstwa pospólstwa – czyli większości społeczeństwa. Interesy Rzymian i kapłanów były wspólne – rządzić tak, aby strumień gotówki płynął szeroką strugą do ich kas. W odpowiedzi na wyzysk i ubóstwo w Galilei powstały grupy wojowniczych chłopów, którzy z bronią w ręku atakowali żydowską arystokrację i przedstawicieli Rzymu. Nazywano ich rozbójnikami, powstańcami, „lestai”. Ich dowódca Ezechiasz ogłosił się mesjaszem, obiecując wyzwolić Żydów z niewoli. Z tych band rozbójników powstanie potem „armia zapalonych rewolucjonistów, która zmusi Rzymian do upokarzającej ucieczki z Jerozolimy”.
Aslan określa Jezusa jako zelotę, jednak nie jako członka politycznego ugrupowania powstałego po powstaniu żydowskim z 66 roku, ale zelotę w sensie gorliwości w przestrzeganiu Prawa, bycia zagorzałym wojownikiem Izraela, który nie zawaha się użyć siły w celu zaprowadzenia rządów Boga, wymierzenia boskiej sprawiedliwości wobec oprawców. Takim rewolucjonistą zelotą był Juda Galilejczyk, który podżegał do buntu przeciwko Rzymowi. Bogate miasto Seforis, położone w odległości kilku kilometrów od Nazaretu zostało w 4 r pne doszczętnie spalone przez Rzymian za udzielenie pomocy Judzie i jego powstańcom. Ukrzyżowano ponad 2 tysiące buntowników. W czasach młodości Jezusa odbywała się odbudowa Seforis i Aslan zakłada, że Jezus jako cieśla spędził swą młodość pracując w Seforis, mieście bogactwa i zbytków, gdzie miał okazje obserwować społeczne nierówności i buntować się przeciwko nim, wspominając rewolucjonistę Judę Galilejczyka.
Aslan pisze, że Jezus „twierdził, że jest zapowiedzianym mesjaszem wysłanym, żeby uwolnić Żydów spod okupacji Rzymu”. Jako dowód podaje znane słowa Jezusa o tym, co należne Bogu, a co cesarzowi. Aslan, w przeciwieństwie do większości interpretatorów uważa, że te słowa Jezusa oznaczały, iż Jezus pragnie „zwrotu” ziemi zagarniętej przez Rzymian, ziemi, która należy do Boga. Oddać Bogu co Boga – oddać Bogu ziemię Żydów. Według Aslana odpowiedź Jezusa zinterpretowali kapłani jako jego przyznanie się do bycia „lestes” – bandytą, zelotą, buntownikiem. I właśnie z tego powodu musieli się go pozbyć.
Aslan twierdzi, że Jezus przebywał w ogrodzie Getsemani w towarzystwie uzbrojonych uczniów („Panie – rzekli oni – tu są dwa miecze”. „Wystarczy – odpowiedział Jezus” (Łk 22, 38). Uczniowie stawiali zbrojnie (dwoma mieczami) opór oddziałowi rzymskiemu i że doszło do „krótkiej, choć krwawej potyczki, po czym Jezus został pojmany i oskarżony o podburzanie ludu i odwodzenie od płacenia podatków. Jezus został skazany na śmierć za królewskie aspiracje, za to, że ogłosił się mesjaszem i królem, za podżeganie do rewolucji. Jezus jednak „nie był brutalnym rewolucjonistą marzącym o zbrojnym powstaniu”. Trochę się pogubiłam, bo zdawało mi się, że wcześniej Aslan właśnie twierdził, że Jezus chciał zbrojnie wystąpić przeciw Rzymowi. A tu nagle, że nie chciał powstania. Zatem w jaki sposób według Aslana miał Jezus zamiar pokonać Rzymian? Zobaczmy, czy jest na to odpowiedź w książce.
Aslan przypuszcza, że Jezus jako uczeń Jana Chrzciciela (co do tego zgodni są historycy) przebywał z Janem na pustyni, co w ewangeliach jest zobrazowane jako 40 dni samotności i kuszenia Jezusa na pustyni. Według Aslana w rzeczywistości był to czas „pobierania nauk” przez Jezusa od Jana Chrzciciela. Jezus poszedł w ślady Jana i zaczął głosić nastanie królestwa Bożego i sąd. Jednak dobra nowina Jezusa miała się okazać dużo bardziej wywrotowa, radykalna, „a poczucie własnej tożsamości i misji dużo groźniejsze niż cokolwiek, co mógłby sobie wyobrazić Jan Chrzciciel”. (s. 142)
Aslan zdaje się przeczyć samemu sobie, gdy pisze, że „dla większości Żydów w Palestynie … Jezus nie był Mesjaszem ani królem, ale kolejnym wędrownym cudotwórcą i zawodowym egzorcystą podróżującym po Galilei i odprawiającym czary”. (s.155) Aslan przyznaje, że uczniowie Jezusa rozesłani zostali do okolicznych wsi, aby uzdrawiali i wypędzali demony. Przyznaje, że jego działalność koncentrowała się na uzdrawianiu i nauczaniu. Co zatem stało się z Jego domniemanymi ambicjami politycznymi i rewolucyjnymi? Dlaczego swych uczniów nie szkolił na wojowników? Dlaczego nie wzniecał buntów? Czy według Aslana cała działalność Jezusa miała być tylko wstępem do ostatecznego zbrojnego wystąpienia w Jerozolimie? Być może Aslan uważa, że ewangeliści celowo zataili informacje o działalności rewolucyjnej Jezusa.
Aslan uważa, że Jezus kontestował sens istnienia kasty kapłańskiej: „Oczyszczając trędowatych, uzdrawiając paralityków, wypędzając demony, Jezus nie tylko rzucał wyzwanie kodeksowi kapłańskiemu, ale kwestionował sam sens istnienia kapłanów”. (s.169) Kiedy po uzdrowieniu trędowatego Jezus nakazuje mu pokazać się kapłanowi i złożyć właściwą ofiarę, Aslan traktuje to jako żart – przytyk Jezusa do przepisów świątynnych. O ile taki stosunek do kapłaństwa uchodzi Jezusowi na sucho w Galilei, to konsekwencje jego postawy w Judei i w Jerozolimie były bardzo poważne – historia zakończyła się skazaniem Jezusa. Według mnie lepszym określeniem niż „żart” byłaby „ironia”. Mnie również, podobnie jak Aslanowi, wydaje się, że Jezus stał w opozycji do kasty kapłańskiej i kultu ofiarniczego, ale jednak zachowywał przepisy ofiarne, jak to widać w opisie ostatniej wieczerzy. Mógł mieć do kultu ofiarnego stosunek nie wrogi, ale obojętny. Kazał rozważać uczniom słowa: „Nie ofiary pragnę, lecz miłosierdzia”. Awantura w świątyni mogłaby być symbolem kontestacji kapłaństwa i ofiar. Być może Jezus nie tyle kontestował kult, ile jego nadużywanie przez kapłanów i związany z tym wyzysk przeciętnego Żyda. Biorąc pod uwagę całość działalności i nauczania Jezusa myślę, że był on bardziej w opozycji wobec kultu i kapłanów niż „w akceptacji”. Ale jeśli tak, to gdzie się podziała ta gorliwość, która miałaby charakteryzować Jezusa zelotę?
Aslan analizuje koncepcję królestwa Bożego głoszoną przez Jezusa (pobieżnie, gdyż twierdzi, że jest ona niejasna). Według Aslana koncepcja ta wymagała nie tylko wewnętrznej przemiany człowieka, ale też „obalenia systemu politycznego, religijnego i ekonomicznego”. Tak właśnie interpretuje słowa Jezusa o błogosławionych ubogich, głodnych, płaczących. Koncepcja królestwa Bożego miałaby oznaczać odwrócenie ról – ubodzy będą szczęśliwi, a bogaci i silni – przegrają, co odzwierciedlają słowa „biada bogaczom, sytym i śmiejącym się” z ewangelii Łukasza. Jezus zatem chce zburzenia obecnego ładu na ziemi, aby mogło zaistnieć królestwo Boże. „Królestwo Boże to po prostu wezwanie do rewolucji” (s.178) przeciw cezarowi, kapłanom i żydowskiej arystokracji. Aslan uważa, że Jezus, podobnie jak inni pretendenci do miana Mesjasza, nie wahałby się użyć siły i przemocy w swojej rewolucji. Dowodem są dla Aslana słowa Jezusa, że przyniósł on nie pokój, ale miecz. Obraz Jezusa jako pacyfisty, który kochał wrogów i nadstawiał drugi policzek jest fałszywy. Jezus „nie był głupcem” i rozumiał, że rewolucja wymaga użycia siły. Aslan twierdzi, że jedynym Bogiem, którego Jezus znał i w którego wierzył jest „Bóg, który nieustannie nakazuje mordowanie wszystkich obcych mężczyzn, kobiet i dzieci zamieszkujących tereny Żydów, „obryzgany posoką” Bóg Abrahama, Mojżesza, Jakuba i Jozuego, Bóg, który „kruszy głowy swym wrogom”, każe swoim żołnierzom moczyć stopy w ich krwi, zostawić ich ciała na pożarcie psom” (s. 180). Tymczasem wiadomo, że Jezus stał w opozycji do takiego obrazu Boga i jego inspiracją były te fragmenty Tory, które mówią o Bogu łagodności, przebaczenia i miłosierdzia.
Według Aslana prawdopodobnie Jezus nie uważał siebie za Mesjasza (wcześniej jednak pisał coś odwrotnego!). Zwłaszcza w najstarszej ewangelii, św. Marka, Jezus dystansuje się do tytułu Mesjasz, odrzuca go, jest mu niechętny i ma zastrzeżenia. Podobnie Jezus nie nazywał siebie Synem Bożym. Nazywał siebie natomiast Synem Człowieczym, co jest synonimem człowieka. Jednak Jezus używał tych słów jako tytułu, nie jako prostego określenia siebie jako człowieka. „Głównym źródłem Jezusowej interpretacji tej frazy była Księga Daniela” (s.200). „Jakby Syn Człowieczy” z tej księgi otrzymuje od Boga panowanie i chwałę, ma rządzić ziemią jak król. Według Aslana Jezus używając wobec siebie tytułu Syn Człowieczy nazywa siebie pośrednio królem. To znaczy, że zamierza nie tylko doprowadzić do nadejścia królestwa Bożego, ale także zamierza nim rządzić w imię Boga. Dopiero chrześcijanie zawiedzeni tym, że królestwo Boże nie nadeszło, zaczęli nauczać , że jest ono „nie z tego świata”. Natomiast królestwo Boże w przekonaniu Jezusa było jak najbardziej z tego świata, podobnie jak królewskie ambicje Jezusa. Jako pretendent do tronu królewskiego udaje się Jezus do Jerozolimy, gdzie wita go tłum entuzjastycznie do niego nastawionych Żydów. Tu Aslan ewidentnie stwierdza, że jedyną bronią jaką dysponował Jezus i jego uczniowie była gorliwość. Za pomocą tej gorliwości, pojęcia dość abstrakcyjnego według mnie w walce o władzę, chciał Jezus zostać królem Jerozolimy. Miał zamiar zniszczyć istniejący ład, przede wszystkim pozbyć się kapłanów, przeciw którym buntował się przez trzy lata. Pozbyć się, jak mniemam, w sensie odsunięcia od władzy, choć w książce nie jest to jasne. Jednak awantura w świątyni (wywracanie stołów itp.) skończyła się na tym, że Jezusa pojmano za zakłócanie porządku i stracono. Jak Aslan wyobraża sobie, że bezkrwawy, choć gniewny epizod z wywracaniem stołów miał doprowadzić do objęcia tronu przez Jezusa? Nie jest to jasne. Skoro „Jezus nie był głupcem” to z pewnością musiał być lepiej przygotowany do zamachu stanu? Aslan nie rozważa niestety w książce, jakiż to plan akcji objęcia tronu przygotowywał Jezus. Nie znam się może na rewolucjach, ale wyobrażam sobie, że aby obalić władzę należałoby mieć jakiś sensowny plan akcji, jakieś siły zbrojne, jakieś strategie, jakieś przygotowanie wojenne? No chyba że ewangeliści znów ukryli przed nami to, czym naprawdę zajmował się Jezus i jego uczniowie, bo tak naprawdę gromadzili broń, kopali jakieś podziemne przejścia i planowali zamachy terrorystyczne. To oczywiście moje ironiczne komentarze, albowiem Aslana nie interesują szczegóły zamachu stanu, do którego miały prowadzić zamieszki w świątyni.
Scenę uznania Jezusa za niewinnego przez Piłata uznaje Aslan za wymyśloną. Jest to niewiarygodne, że okrutny zwykle Piłat mógłby choć przez chwilę zastanawiać się nad losem podżegacza. Marek stworzył tę scenę ponieważ pisał nie dla Żydów, ale dla Rzymian. Czytelnicy mogliby czuć się urażeni, jeśli to Piłat – Rzymianin byłby obarczony winą za śmierć Mesjasza. Zatem Marek uniewinnił Piłata. Jednak zgodnie z wszelkimi badaniami historycznymi z całą pewnością to właśnie Piłat skazał Jezusa na śmierć bez mrugnięcia okiem. Wyrok został wydany za to, że Jezus uważał się za króla żydowskiego.
Kształt chrześcijańskiej doktryny został w niewielkim tylko stopniu zdeterminowany przez tych, którzy w swoim życiu spotkali Jezusa żywego. Interpretacja życia i śmierci Jezusa została dokonana przez tych, którzy nigdy nie spotkali Jezusa, głównie przez św. Pawła. Głównym konfliktem wczesnego chrześcijaństwa był konflikt między stronnictwami dowodzonymi przez Jakuba, brata Jezusa oraz tymi zarządzanymi przez św. Pawła. Nie możemy poszukiwać śladów historycznego Jezusa u św. Pawła, gdyż ten nie był zainteresowany Jego słowami i czynami. Chrystus Pawła to postać duchowa, którą poznał Paweł w swoich wizjach. Nie możemy zatem polegać na Pawle, jeśli chcemy się dowiedzieć, kim był Jezus historyczny z krwi i kości, ten znany Piotrowi i Jakubowi. Chrystus Pawła nie jest żydowskim Mesjaszem, który miał przywrócić królestwo Izraela i którego nauczanie skierowane było do Żydów. Paweł zwolnił wyznawców z przestrzegania Prawa, co byłoby dla samego Jezusa nie do przyjęcia, a jego teologia była tak szokująca i heretycka, że w oczywisty sposób doprowadziła do konfliktu z apostołami. Paweł zatem, według Aslana, zafałszował autentyczne przesłanie Jezusa, aby rozprzestrzenić wiarę wśród pogan, którzy go słuchali, w przeciwieństwie do prawowiernych Żydów, którzy odrzucali jego nauki.
Jakub – brat Jezusa był, wbrew chrześcijańskiej tradycji podkreślającej rolę Piotra, przywódcą wyznawców Jezusa w Jerozolimie. Dlaczego rola Jakuba została tak pomniejszona przez chrześcijaństwo na rzecz Piotra i Pawła? Otóż w III i IV wieku „tożsamość Jakuba jako brata Jezusa zaczęła przeszkadzać tym, którzy głosili wieczne dziewictwo jego matki Maryi” (s.275). Rosła natomiast rola Piotra jako pierwszego biskupa Rzymu. Przewodnia rola Piotra opiera się na jednym jedynym fragmencie Nowego Testamentu (Mt 16,18) o Piotrze, który jest skałą, na której Jezus ma zbudować swój Kościół. Werset ten jest odrzucany przez większość badaczy jako niehistoryczny. Jednak bardziej znaczącym powodem umniejszania roli Jakuba jest jego opozycja wobec Pawła. Jakie to sprzeczności poglądów istniały między nimi? Aslan analizuje tu List św. Jakuba (napisany przez kogoś z kręgu Jakuba), który powstał między rokiem 80 a 90-tym. Uważa się, że list ten odzwierciedla prawdziwe poglądy Jakuba. Jakub troszczy się o biednych, przestrzega i potępia bogatych. Każe wprowadzać słowo w czyn, a nie tylko słuchać, co jest powtórzeniem nauki Jezusa o domu na pisaku i na skale. Jakub potwierdza wagę przestrzegania Prawa Mojżeszowego, co jest znów powtórzeniem słów Jezusa. List ten jest repliką wobec listów Pawła, odrzucających Prawo i podkreślających rolę wiary, nie uczynków. Jakub podważa przekonania Pawła, jakoby sama wiara miała zbawić człowieka. Wiara bez uczynków jest martwa. Jakub starał się naprostować nauki Pawła, wysyłając swoich emisariuszy do wspólnot Pawła, w efekcie czego wielu zwolenników Pawła poszło do nauczyciela z Jerozolimy. Paweł natomiast w listach swoich potępia stronników Jakuba, nazywając ich fałszywymi apostołami, podstępnymi działaczami i sługami szatana.
Przywódcy zgromadzenia w Jerozolimie: Jakub i Piotr nie chcieli odcinać się od judaizmu, podobnie jak ich nauczyciel Jezus. Paweł, odrzucając Prawo, dał początek zupełnie nowej religii, która niejako „zapomniała” o prawdziwym przesłaniu Jezusa z Nazaretu. Wspólnota Jerozolimska przetrwała jedynie do czasu powstania Żydów przeciwko Rzymowi. Jakub został kilka lat wcześniej ukamienowany na rozkaz arcykapłana Ananosa z powodu przeciwstawiania się planom zabrania dochodów niższym kapłanom. Podczas walk wspólnota pozostała w Jerozolimie, co oznaczało dla niej śmierć. „Po zniszczeniu Jerozolimy związek między rozrzuconymi po diasporze wspólnotami a tkwiącym korzeniami w mieście Boga Kościołem – matką uległ trwałemu rozerwaniu, a z nim zniknęło ostatnie namacalne ogniwo łączące chrześcijańską społeczność z Jezusem Żydem. Jezusem zelotą. Jezusem z Nazaretu”. (s.287) Wygrał Paweł. Po oderwaniu się chrześcijaństwa od judaizmu to właśnie teologia Pawła znajdowała oddźwięk wśród pogan. Natomiast Jezus – „radykalny żydowski nacjonalista, który stawił czoło rzymskiej okupacji, zniknął w mrokach historii”.
Książka Aslana jest dobrze napisana i łatwo się ją czyta. Z pewnymi kwestiami się zgadzam. Natomiast tutaj przedstawię pokrótce moje wątpliwości:
- Znikome są poszlaki na to, że Jezus używał broni i zachęcał do jej użytkowania
- Aslan ignoruje zupełnie nauczanie Jezusa w przypowieściach tłumacząc się ich niejasnością. Ignoruje zupełnie stronę duchową działalności Jezusa.
- Niejasne jest to, w jaki sposób mógłby Jezus łączyć działalność uzdrowiciela i nauczyciela z działalnością wywrotowca i rewolucjonisty przygotowującego zamach stanu.
- Dlaczego, jeśli Jakub i Piotr byli tak wiernymi naśladowcami Jezusa, zaprzestali po Jego śmierci działalności rewolucyjnej?
- Aslan mnie nie przekonał, że Jezus był politycznym rewolucjonistą. Jego głównym argumentem jest brak informacji o postawie rewolucyjnej Jezusa, w celu ukrycia tego faktu po klęsce powstania żydowskiego. Słowa o rzuceniu miecza oraz o zabraniu miecza do Getsemani to za mało. Żaden współcześnie liczący się historyk nie posuwa się do tak skrajnych wniosków.
Jednak zgadzam się z twierdzeniem, że postać Jezusa historycznego została zepchnięta niesłusznie przez chrześcijaństwo na dalszy plan, jeśli nie usunięta z pola świadomości. Jezus miał w sobie z pewnością jakiś radykalizm i postawę rewolucjonisty, ale zdaje mi się, że był raczej pokojowym wojownikiem. Potępiał wyzysk ubogich przez arystokrację kapłańską oraz Rzym, oskarżał władze o niedolę ludu. Jednak twierdzić, że nawoływał do zbrojnego powstania to za wiele.
Afera „Golgota picnic”
O co chodzi w sztuce Rodriga Garcii „Golgota picnic”? Zadałam sobie trud przeczytania jego tekstu w Gazecie Wyborczej. Jest to dzieło literackie słabe, nieprzekonujące, często niezrozumiałe. Argumenty pisarza łatwo obalić, łatwo się z nimi kłócić. Garcia pomyślał z pewnością przez chwilę o Jezusie, jakiego przedstawia nam chrześcijaństwo, ale jego wnioski są mało przekonujące, nieprzemyślane i chaotyczne. W każdej beznadziei uda się znaleźć jakieś ciekawsze kawałki, więc i tutaj coś się znajdzie. Garcia mówi, że jego dzieło to fikcja literacka, jak gdyby dystansując się do poglądów wyrażonych w sztuce. Jednak nie do końca można oddzielić autora od jego dzieła. Dzieło przeniknięte jest myśleniem i odczuwaniem pisarza. Wszyscy wiedzą, że powieści Dostojewskiego czy Tołstoja to fikcja literacka, ale przez tą fikcję prześwieca jasno przesłanie samych autorów. Tak więc traktować będę tekst Garcii jak jego własne poglądy i przemyślenia.
Czy jest ta sztuka bluźnierstwem? Co to jest bluźnierstwo? Definicja: „Znieważenie mową lub czynem kogoś lub czegoś uznanego przez daną religię za święte”. Słowo to pochodzi z greckiego „blasfemeo”, co znaczy szargać reputację. Czy mówienie rzeczy złych i nieprawdziwych o Jezusie to szarganie Jego reputacji? Tak. Kwestia tylko jest taka, że reputacja w czyichś oczach to zawsze kwestia subiektywna. Jeśli ktoś ma mocne i uzasadnione przekonania o Jezusie, to szarganie Jego reputacji nie na wiele się zda. Można sobie szargać, ale osoba o mocno ugruntowanych poglądach nie da wpłynąć na swój ogląd rzeczywistości myślom chaotycznym, jeśli nie po prostu głupim. Natomiast jeśli ktoś ma marne pojęcie o Jezusie, to owszem, sztuka, która zdobyła jaki taki rozgłos, kwestie wypowiadane w majestacie Sztuki ze sceny, mają moc wpływania na myślenie takiego człowieka. W moim osobistym odczuciu argumenty Garcii są słabe i nie mają mocy zszargania opinii o Jezusie w moim wnętrzu. Mimo to, czytając słowa Garcii poczułam, jak zabolało mnie serce, że ktoś może tak myśleć o Jezusie.
Nie będę się tu wypowiadać o stronie wizualnej tego przedstawienia, ponieważ obejrzałam tylko parę minut spektaklu na YouTube. To, co zobaczyłam, raczej odstręczyłoby mnie od pójścia do teatru. Scena pokryta jest bułkami od hamburgerów, po których tarza się kobieta w bieliźnie, spryskiwana przez kogoś niebieskim płynem. Zjada ona bułki z podłogi, więc domyślam się, że ma to związek a tytułem „piknik”. Chodzi o zjadanie bułek na Golgocie. Być może też aktorzy konsumują mięso (moje przypuszczenie, tego nie widziałam), które jest mielone w maszynce na scenie. Taki to piknik. Aktorzy występują nago lub prawie nago, pokryci jakąś cieczą. Tyle udało mi się zaobserwować jeśli chodzi o estetykę tego spektaklu. W sumie scena wygląda obrzydliwie i może przyprawiać o mdłości. Ale być może takie jest założenie autora, aby te właśnie odczucia wywoływać. Sztuka ma wszak poruszać widza. Nie wiem niestety, w jaki sposób obraz jest tu skorelowany z treścią. Zdaje się, że fabuły jako takiej nie ma. Są monologi wygłaszane przez kilku aktorów. Przejdźmy zatem do treści tych monologów.
Narrator jest człowiekiem rozgoryczonym, rozczarowanym, zawiedzionym swoją egzystencją. Pozostaje w nastroju gniewu bądź depresji, prowadzącej go do prób samobójczych. Kilka razy próbował zabić się powodując wypadek samochodowy i był zły na ratowników, którzy ocalają mu życie. Bohater sztuki nie ma złudzeń, uważa, że świat jest zły, życie jest złe. Podoba mu się muzyka klasyczna, zwłaszcza Bach i Haendel, nie lubi natomiast rytmicznego popu. Krytykuje konsumpcjonizm, co znajduje chyba odzwierciedlenie w stercie bułek na scenie. Natomiast lubi bogaczy. Uważa za żałosne próby odchudzania się. Ma jeszcze wiele innych poglądów, które niestety są dla mnie niezbyt zrozumiałe. Przejdźmy do tych, które odnoszą się do religii i Jezusa. Wszystkie cytaty są to słowa włożone przez Garcię w usta Jezusa.
„Naśladujcie mnie w mym upadku, róbcie to, co ja. Skoczcie w otchłań ciszy i samotności i cieszcie się z odosobnienia. Oddajcie się ekstazie samotności.
Jest nadzieja, że demon pod postacią upadłego anioła dotrze na Ziemię, aby dalej mącić ludziom w głowach, i wiedzcie, że niedaleko nam do tego.
Nie mówię wam, byście rzucali się z okna. Mówię wam, byście skoczyli wewnątrz was samych, cieszcie się upadkiem, nie pozwólcie, by ktokolwiek wam w tym przeszkadzał.
Jedyną pewną rzeczą, jaką posiadacie, jest wasza samotność. Miłość na nic się wam nie zdała, służyła zamaskowaniu poważnych występków, powiadam wam: uciekajcie jedni przed drugimi.
Mówię to z mojego niekończącego się upadku, który jest moim miejscem w świecie i moim stanem łaski, moją pełnią”.
Jest tu uchwycenie jakiejś części nauczania Jezusa, mianowicie tej o roli samotności w modlitwie, w kontakcie ze swoją duszą, w dążeniu do ekstazy. Dlaczego jednak Garcia utożsamia upadek z samotnością? Być może chodzi mu o upadek w sensie śmierci krzyżowej i samotność Jezusa w tej śmierci. Nie jest to jednak jasne. Kim miałby być demon pod postacią upadłego anioła, który mąci ludziom w głowach? Brak odpowiedzi. Skoczyć do wnętrza nas samych w samotności to rzeczywiście mogłoby być autentyczne przesłanie Jezusa. Jednak znów: dlaczego miłość ma się na nic nie zdać, dlaczego ma służyć maskowaniu występków? Jezus raczej uważał, że we wnętrzu swoim człowiek odnajdzie miłość, która go wyzwoli. Kolejna idea: upadek jako pełnia i łaska. Niestety nie mogę pojąć tej koncepcji, ale być może tkwią tam mądrości przeze mnie niedoceniane.
Chrystus z „Golgota picnic” nie lubi swoich portretów namalowanych przez uznanych mistrzów średniowiecza lub renesansu. „Z nikim się nie zgadza. Denerwują go wszystkie ilustracje, na których widnieje. Jest próżny. Owszem, aprobował ogólny ton tych obrazów i fresków – udało im się oddać przerażenie, które, o ironio, pochodzi od słowa „miłość””.
Po hiszpańsku przerażenie to „terror”, a miłość to „amor”. Rzeczywiście, słowa te się rymują, ale powiedzieć, że terror pochodzi od amor to chyba za wiele. Garcia ma na myśli obrazy męki, ukrzyżowania Jezusa. Jest to dla niego „koszmar na płótnach”. Tak, sztuka ma przerażać. Garcia z łatwością wywołuje mdłości u widza, ale nie przyjmuje do wiadomości, że jakiś malarz chciał swą sztuką wywołać przerażenie złem. Zadziwiające.
Ponadto, co jest już wielkim przegięciem, Garcia obarcza tych malarzy i ich dzieła odpowiedzialnością za całe zło i zepsucie świata: „Spadkobierców takiego dobytku ikonograficznego nie powinno dziwić, że ludzie wypychają się z okna albo bzykają dzieci, albo że są tacy, którym nie wystarczy wbić nóż 50 razy w to samo ciało, albo ludzie, którzy lubią kręcić filmy snuff, i ludzie, którzy wysyłają wojska w różne zakątki świata, i tacy, co za jednym razem potrafią zeżreć dziesiątki big maców zalanych litrami czarnego napoju.
Muzeum Prado, Luwr, Muzeum Sztuk Pięknych w Brukseli i w Antwerpii, Galeria Uffizi, Galeria Albertyńska, Akademia, Stara Pinakoteka, Muzeum Historyczne w Wiedniu, wszystkie te piękne budynki muszą stać się pożywką dla ognia.
Nikt nigdy nie powinien był dawać przyzwolenia na te przerażające drogi krzyżowe, krzyże i łzy, otwarte rany i palce, które w nich grzebią, propagandę perwersji, udręki i okrucieństwa stworzonych wyrafinowanymi technikami”.
Uważać, że sztuka ma tak wielki wpływ na zachowanie ludzi to błąd. Ludzie chodzą owszem do Luwru lub Galerii Uffizi, ale wystawiane tam dzieła nie robią na nich dużego wrażenia. Chodzą tam, bo nie wypada jechać do Florencji i nie zwiedzić Uffizi. Zresztą posądzać o taki snobizm twórców filmów snuff lub zjadaczy hamburgerów w McDonaldzie to czysta naiwność pana Garcii. Być może chrześcijaństwo rzeczywiście zbyt wielki nacisk położyło na mękę i śmierć Jezusa, ale przedstawianie tragedii ludzkiej na obrazach ma swoje uzasadnienie filozoficzne i artystyczne. Czy malarze powinni malować kwiatki i słońce jedynie? Piękne ciała i ludzi sukcesu? Cóż to byłaby za sztuka ignorująca pozostałą część rzeczywistości? Byłaby to sztuka pozbawiona współczucia i zrozumienia kondycji ludzkiej.
Garcia ma ambiwalentny stosunek do pracy. Z jednej strony widzi ją jako wielką uciążliwość ludzkości, ale z drugiej potępia Jezusa, który jakoby nie pracował przez całe swe życie (nieprawda, przez wiele lat był cieślą), a cud rozmnożenia chleba uważa za perwersyjny, bo Jezus powinien pomagać ludziom w pracy zamiast czynić cuda. „Praca jest czymś tak strasznym, że doprowadziła ludzi do wymyślenia następującego zdania: „Mam szczęście, bo robię to, co lubię” – tylko po to, by móc ją znieść”. Ale zaraz potem pisze: „Był też pierwszym demagogiem (Jezus): rozmnożył ludziom jedzenie zamiast wspólnie z nimi pracować”. Demagogia znana już była w starożytnej Grecji, więc Jezus nie mógł być pierwszym demagogiem. Ponadto cud rozmnożenia chleba można traktować dosłownie, ale można też zobaczyć jego sens symboliczny, to znaczy sprzeciw wobec niewoli natury, ciała i głodu. Podobnie można też rozważać opowieść o przeklętym drzewie figowym, jako gniew na uzależnienie człowieka od pracy, jedzenia, biologii.
Dalsze wywody Garcii: „Nie, nie był w stanie żyć w zgodzie z samym sobą. Nie znał zwykłych doświadczeń, ponieważ nakazał sobie nie dzielić z nikim życia codziennego. Mówił, że jest Synem Bożym, a to sytuowało go w innym wymiarze i co noc przeklinał samotnie po kątach, słuchając echa własnych słów wypowiadanych niczym kazania z wysokości, nikogo nie przytuliwszy i nikogo nie wysłuchawszy.
Nie umiał się cieszyć nawet z loda czekoladowego. Codzienność nie była mu dana. Jej dobre i złe strony. Nigdy nie wyznał, że marzył o tym, by marnować czas jak każdy inny człowiek w okolicy, ale zabawa nie lgnęła do niego. Nie umiał rozmawiać o piłce nożnej, wypić kilku browarów, porozmawiać z kolegą o kobietach i nie zdążyć na ostatni autobus.
Nie znosił, gdy ludzie gorączkowali się z radości albo gdy bolało ich serce z powodu rozczarowania albo jakiejś błahostki. Dziwił się, jak w ciągu jednego dnia człowiek z tłumu mógł od wesołego szczebiotania przejść do samobójstwa. Dziwiły go te zmiany nastroju u ludzi, te powszednie cuda.
Za cholerę nie chciał przyznać, że jedynie jemu nigdy nie leciały łzy, że nigdy nie śmiał się szczerze. Zazdrosny o innych, o tych, co spędzali swe życie na niczym, na nicości, która mimo wszystko sprawiała, że byli namiętni i przyziemni, kipiał z zazdrości i nienawiści i chciał podkładać ogień na prawo i lewo. Był piromanem, nosił w kieszeniach zapałki i potrafił spalić las w wietrzne i ciepłe dni, kiedy na niebie nie zapowiadało się na burzę”.
Nie wiem, jakimi drogami kroczył umysł pana Garcii wymyślając takie słowa. Skąd takie pomysły? Czy jest tu jakieś ziarnko prawdy? Jezus jakoby sytuował się ponad zwykłym człowiekiem uważając się za Syna Bożego i nie miał kontaktu z rzeczywistością i codziennością. Nikogo nie przytulił? Skąd ta wiedza? Brał dzieci w objęcia. Nikogo nie wysłuchał? Ależ On zawsze miał ucho i serce dla każdego. Nie cieszył się z loda czekoladowego? Wiadomo, że brał udział w ucztach, jadł i pił wino. Nie bawił się? Ależ jak najbardziej. Nie umiał pogadać o sprawach codziennych? Skąd to przypuszczenie? Ludzie do Niego lgnęli, otwierali się przed Nim, a w Ewangelii nie jest spisane każde Jego słowo, a z pewnością nie to, co mówił do sprzedawcy lub przechodnia o pogodzie. Nie znosił emocji ludzi? Denerwował Go ich ekscytacja? Nigdy się nie śmiał ani nie płakał? Kipiał z zazdrości i nienawiści? Był piromanem? Panie Garcia, skąd u pana takie osądy? Proszę mi powiedzieć, jak ze słów Ewangelii doszedł pan do takich wniosków? Czy może jakiś anioł upadły się panu ukazał i pomieszał panu w głowie? Ten, o którym pan pisał na początku tekstu. Te słowa o Jezusie nie mają dla mnie żadnego uzasadnienia. Ani szczypty prawdy.
Kontunuuje Garcia: „Chciał być panem grupki szaleńców – nazwał ich ludem wybranym, aby wprowadzić szowinizm – chciał poprowadzić ten lud szaleńców na wojnę przeciw wszystkim. Przestudiował nazwy bojówek, które miały powstać później: Świetlisty Szlak. Front Wyzwolenia Narodowego. ETA. I wybrał dla swojego wojska słowo MIŁOŚĆ.
Powiedział nawet: „Nie myślcie, że przyszedłem, by zaprowadzić na Ziemi pokój; nie przyszedłem, by zaprowadzić pokój, tylko niezgodę. Przyszedłem bowiem rozdzielić synów od matek. Ten, który kocha swoją matkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien. Ten, kto chce zachować życie, straci je. A ten, kto umrze za mnie, zachowa je”.
Te i inne mądrości rozpowiadał ten szaleniec nawet wtedy, kiedy wisiał na krzyżu. Ludziom, którzy myśleli inaczej niż on, życzył źle, i sprawił, że drzewo figowe uschło, ponieważ nie miało owoców, kiedy był głodny. Posiadał niemal boską umiejętność zadawania bólu i czynienia zła. Lubił napawać strachem obecnych za pomocą perwersyjnych cudów, takich jak przyklejenie odciętego mieczem ucha biedakowi, co wdał się w bójkę, leczenie trędowatych czy chodzenie po oceanie”.
Lud wybrany istniał na całe wieki przed Chrystusem. Prowadzenie ludzi na wojnę było czymś, o czym Jezus absolutnie nie myślał. Słowa o niezgodzie i rozdzieleniu, utracie życia i zachowaniu go dotyczą życia duchowego, a nie walki politycznej. Zadawał ból, czynił zło ludziom? Gdzie, kiedy? Źle życzył tym, co myśleli inaczej? Lubił napawać strachem przy pomocy cudów? Jakież to beznadziejne bzdury, panie Garcia. Pytam raz jeszcze: skąd pan wziął te pomysły, na czym pan oparł te idee? Na swojej intuicji, na snach, na prywatnych objawieniach? Bo z pewnością nie na treści Ewangelii.
Dalsze światłe myśli Garcii: „I nauczył ludzi być posłusznymi jak baranki. Kazał Francisco de Zurbaránowi namalować związanego i martwego baranka leżącego na warstwie farby – nigdy wcześniej nie widziano nic podobnego, biały baranek na ciemnym tle. Sam o sobie powiedział, że jest barankiem. Ale był cholernym demonem”. Jezus był cholernym demonem? Straciłam tu już zupełnie kontakt z pokrętnym umysłem pana Garcii. Czy warto jeszcze z nim dyskutować? Tracę cierpliwość do głupoty.
Dalsza lawina głupot: „I groził dżumą i wszelkiego typu chorobami, był Mesjaszem AIDS.
Zniszczył świątynię z zazdrości o cudze bogactwo, wiedział, że ktoś bez pieniędzy i pochodzenia jak on nic nie znaczy i że daleko nie zajdzie, więc chciał przywłaszczyć sobie bogactwa tych, którzy wiernie za nim podążali.
Niewielu za nim poszło – jedynie dwunastu mężczyzn spośród milionów, które go słuchały, dwunastu roztrzepańców spośród milionów to wynik, który nakazywałby człowiekowi wycofać się z niepewnej sztuki polityki, ale on wytrzymał wartko aż do samego końca.
Skończył na krzyżu, na co sobie zasłużył, ponieważ każdy tyran zasługuje na karę lub – jak to mówią w mojej dzielnicy – kto zawinił, musi za to zapłacić. I żeby w końcu się zamknął, przybili mu gwoźdźmi ręce i stopy. A ten dalej gadał jak gdyby nigdy nic. Przeszedł Drogę Krzyżową, która nie była bardziej bolesna od tej, którą przebywa pracownik poczty – drogi krzyżowej życia pozbawionej sensu, jak każde życie, dokładnie takie jak twoje. I twoje”.
Jezus groził ludziom chorobami? Gdzie i kiedy? Zniszczył świątynię? Czy to ja nie znam historii? Miał tylko 12 uczniów? Trzeba się wczytać w ewangelie, zanim się coś takiego napisze. Czy chciał uprawiać politykę? Przecież to brednie. Był tyranem? Przecież On walczył przeciw wszelkiej tyranii. Jezus w wydaniu Garcii nie widzi sensu w życiu. Jest godny pogardy i zasłużył na swoją śmierć. Ciężko mi czytać te pozbawione głębszego sensu wywody, które nie są ani przenikliwe ani przekonujące. Przyznaję, że niektórzy ludzie, innego pokroju niż ja i z dużą ilością czasu wolnego mogą czuć się zranieni i sprowokowani do wyjścia na ulicę i protestowania. Ja nie czuję się zraniona. Jestem zniecierpliwiona, zagniewana i zdołowana faktem, że wyglądający na intelektualistę Rodrigo Garcia wypisuje w swojej uznanej za dobrą, sztuce, tego typu kalumnie.
Dalsza część myśli pana Garcii: „Było to w miejscu o nazwie Golgota, ziemi czaszek, odkryto tam wszystkie jego kłamstwa – poległ jako strateg wojskowy i lider społeczny. Był tak beznadziejny, że zamiast podpisać rozejm czy wbić białą flagę, kiedy było już po wszystkim, powiedział jedynie nocą do gwiazd w Ogrójcu: „Odsuń ode mnie ten kielich. Ojcze, odsuń ode mnie ten kielich”. Mówił to w powietrze, czekał na ocalenie z powietrza, stracił rozum. Tak tchórze rozmawiają z bogami, którzy nie chcą słuchać, rzeźnicy rozmawiają z ostrzem, a murarze rozmawiają z piwem, a marynarze z krabami, a ja żrę soczystego, miękkiego i ogolonego kutasa”.
Jezus kłamał, poniósł porażkę jako polityk i lider społeczny. Był beznadziejny, stracił rozum, gadał z pustką. A narrator „żre ogolonego kutasa”. Proszę mi powiedzieć, czy ja już do szczętu nie rozumiem sztuki, poezji, metafory? Czy może pisarzyna pisze tak durnie, że nic z tego nie wynika, kutas nic nie znaczy i nie ma z niczym żadnego związku oprócz chęci zrobienia wrażenia? Czy w tych słowach kryje się jakiś sens, mnie niedostępny? Podejrzewam głupotę, niestety.
Na koniec daje nam pisarz pochwałę bogaczy: „Nagromadzone bogactwo utrzymuje człowieka w okrutnym i ostrym kontakcie ze światem.
Lepiej zna zawiłości duszy ludzkiej Amancio Ortega, właściciel Zary, niż sam Sigmund Freud.
Myśli skąpca są głębsze od myśli mnicha. Jeżeli chcesz dowiedzieć się czegoś o sensie życia, nie trać czasu ani pieniędzy na bilet do Indii, aby odwiedzić Dalajlamę. Lepiej będzie spędzić pięć minut z członkiem zarządu Coca-Coli w Madrycie, o ile uda się z nim umówić.
Im więcej wpływów i korzyści, tym większa wiedza.
Właściciel Ikei wie lepiej niż ktokolwiek inny, z czego zbudowana jest Ziemia oraz co rośnie i buduje się na Ziemi – o skórach, które szybko się starzeją, o nagromadzonych godzinach wyczerpującej pracy. Wie również lepiej niż ktokolwiek inny, z czego składają się marzenia ludzkie.
Mądrzy są bogacze, dlatego są celem naszego gniewu”.
A więc to nie Jezus ma kontakt z rzeczywistością, ale bogacze? Jeśli chcecie się państwo przekonać o głębi myśli skąpca i bogacza to przeczytajcie „Wilka z Wall Street”. Myśli głównego bohatera są tak głębokie, że wiele można się nauczyć życiowej mądrości…. Jego nauki o życiu można streścić w kilku zdaniach: „Myśl nieustannie o pieniądzach, przyjemnościach. Zapomnij o uczuciach i położeniu innych ludzi. Nie miej wątpliwości, idź prosto do celu, jakim jest bogactwo”. Tyle mądrości bogaczy. Idea Garcii o mądrości bogaczy świadczy o jego wielkiej głupocie.
Niestety, sztuka „Golgota picnic” to wielka, przerażająca, nic niewarta głupota. Snobi intelektualni będą nam wmawiać, że się nie znamy na wielkiej sztuce, ale nie dajmy się nabrać.
Jezus ekstremista – wszystko albo nic
Dokładnie pamiętam tę chwilę, kiedy jako 15-letnia dziewczyna stwierdziłam, że Jezus jest dla mnie zbyt radykalny, a jego przesłanie i wymagania – przesadne i niemożliwe do spełnienia. Leżałam wtedy na podłodze w moim pokoju czytając Ewangelię, przypuszczam że według Mateusza, bo to ona rozpoczyna Nowy Testament. Postanowiłam przeczytać Ewangelie, ponieważ już od wczesnej młodości dręczyły mnie pytania, na które nie było odpowiedzi ani na niedzielnej mszy, ani na lekcjach religii, na które wtedy jeszcze trzeba było chodzić do salek katechetycznych przy parafiach. Pamiętam pewne momenty z mojej przeszłości, nie wiedzieć czemu właśnie te, a nie inne, ze szczegółami, jak na przykład to, że czytałam Ewangelię leżąc na podłodze. Pamiętam, że był to fragment o pójściu za Jezusem bez pieniędzy, bez jedzenia, bez torby, bez dwóch tunik, bez sandałów i bez laski. Ta konieczność wyrzeczenia się wszystkiego, co stanowi o zabezpieczeniu fizycznej egzystencji przestraszyła mnie i zdystansowała do słów Jezusa. Wiedziałam aż za dobrze, że ja nie jestem w stanie sprostać takiemu wyzwaniu ani nawet nie mam ochoty go podejmować. Nie zachwycała mnie taka perspektywa. Uważałam, że tego typu pomysły na życie są naiwne, sprzeczne z życiem, niemożliwe do zrealizowania.
Ewangelistą, który najbardziej podkreślał radykalizm przesłania Jezusa był Mateusz. Najmniej zwracał na to uwagę Jan. Od najbardziej ekstremalnego do najmniej, można by ewangelistów ułożyć w tej kolejności: Mateusz, Łukasz, Marek, Jan. Zobaczmy, o jakim radykalizmie Jezusa mówią ewangeliści:
- Mateusz jako jedyny ewangelista cytuje słowa Jezusa: „..każdy oglądający kobietę, żeby jej pożądać, już ją scudzołożył w sercu swoim” (Mt 5,28). Jak to? Czyż pożądanie wynikłe z patrzenia na kobietę jest cudzołóstwem, grzechem? Przecież pożądanie jest naturalne i bez pożądania nie ma seksu, a bez seksu nie ma życia, to znaczy nie ma rozmnażania, dzieci, rodziny. Zdanie to może wywoływać wewnętrzny sprzeciw. Znalazłam niedawno jakiś komentarz internauty, który twierdził, że właśnie ten nakaz powstrzymania się od pożądania sprawił, że odwrócił się on od całego nauczania Jezusa i religii katolickiej. Jezus nakazuje coś niemożliwego.
- Mateusz przytacza takie słowa Jezusa: „Jeśli zaś oko twe prawe wiedzie cię do upadku, wyrwij je i odrzuć od siebie! Pożyteczniej jest bowiem dla ciebie, żeby jeden z twych członków zginął, niż żeby całe twe ciało rzucone było do Gehenny” (Mt 5,29). Dalej następuje podobna rada odnośnie do ręki, która należy odciąć i odrzucić od siebie. Podobne rady daje również Jezus w Ewangelii Marka odnośnie ręki, stopy i oka (Mk 9,43-48). Łukasz i Jan nie wspominają o tym nauczaniu. O ile w odniesieniu do nauczania na temat braku sandałów i torby podróżnej wiadomo, że uczniowie Jezusa się do niego stosowali, to nie wiadomo nic na temat tego, by jakikolwiek bohater Ewangelii odcinał sobie rękę, stopę lub wyłupiał oko. To już jest jakiś klucz do zrozumienia tego ekstremalnego nakazu. Ponadto należy zadać sobie pytanie: czy ktokolwiek doszedł kiedyś do wniosku, że to nasza ręka, stopa lub oko wiodą nas do upadku? Czyżby organy cielesne ponosiły winę za grzech? Cóż winne oko, ręka i stopa? Raczej należy zadać sobie pytanie, co one symbolizują.
- Mateusz i Łukasz przytaczają opowiadanie o powołaniu jakiegoś człowieka przez Jezusa: „Rzekł też do drugiego: Towarzysz mi. On zaś rzekł: Zezwól mi odejść i najpierw pogrzebać mojego ojca. Rzekł zaś mu: Zostaw martwym grzebanie swych martwych, ty zaś odszedłszy, oznajmiaj Królestwo Boże” (Łk 9,59-60). Tę samą historię poświadcza Mateusz, natomiast milczą o niej Marek i Jan. U Łukasza Jezus zakazuje ponadto pożegnać się powołanemu z domownikami, jako że „Nikt, kto nałożywszy ręce na pług patrzy na to, co z tyłu, nie jest przydatny Królestwu Bożemu” (Łk 9,62). Znowu: wewnętrzny sprzeciw czytelnika Ewangelii bądź słuchacza słów Jezusa. Nie można pożegnać się z rodziną? Nie można pochować ojca, jak nakazuje tradycja i uczucie? Odwrócić się od rodziny? Zdecydowanie chodzi tu o rodzinę. Jezus widział w rodzinie, w przeciwieństwie do dzisiejszego katolicyzmu, jakieś słabości, jakieś niebezpieczeństwo duchowe, jakąś przeszkodę. Co do grzebania umarłych przez umarłych to, podobnie jak w sprawie wyłupywania oka, nikt nie widział i nie słyszał, jakoby jakiemuś umarłemu udało się pochować umarłego. Idzie tu więc o przenośnię. Niepokojące słowa Jezusa o rodzinie muszą zostać jakoś wytłumaczone. W punkcie 4. zobaczymy dalszą krytykę rodziny.
- Mateusz podaje następujące słowa Jezusa: „Wrogami człowieka jego domownicy. Kochający ojca lub matkę nade mnie nie jest mnie godny” (Mt 10,36-37). Łukasz pisze: „Jeśli ktoś przychodzi do mnie, a nie nienawidzi ojca swego, matki, żony, dzieci, braci i sióstr, a więc i swojego życia, nie może być moim uczniem”. (Łk 14,26). Marek i Jan milczą o nienawiści do rodziny. Znów musimy się zastanowić: Jezus nauczał miłości bliźniego, a więc także bliskich, rodziny. Uzdrowił teściową Piotra i przebywał w domu jego rodziny. Niektórzy jego uczniowie byli braćmi i z pewnością się nie nienawidzili. On sam miał brata Jakuba, który był Jego uczniem. O co więc tu chodzi z tą rodziną? Znów musimy się zaniepokoić wobec tych słów Jezusa i zacząć w nie wątpić i je kwestionować.
- Jedyne kategoryczne stwierdzenie ewangelistów synoptycznych zapisane także przez Jana to to odnoszące się do stracenia i odzyskania życia. Tym razem milczy Marek. Mateusz: „Kto znalazł życie swoje, straci je, a kto stracił życie swoje z mojego powodu, znajdzie je” (Mt 10,39). Łukasz: „Kto będzie się starał życie zachować, straci je, kto zaś straci, podtrzyma je” (Łk 17,33). Jan: „Kochający swe życie traci je, a nienawidzący życia swojego w tym świecie, na życie wieczne je ustrzeże” (J 12,25). Lęk przed stratą życia, przed śmiercią, temat egzystencjalny. Mamy nie starać się zachować swojego życia, mamy pozwolić sobie je stracić. Mamy poddać się śmierci, ma nam nie zależeć na życiu. Ala zaraz sobie uświadamiamy, że Jezus był przede wszystkim wielkim uzdrowicielem i egzorcystą. Gdyby zalecał poddanie się śmierci, nie uzdrawiałby ludzi, ale pozwalał im umierać, aby znaleźli życie wieczne. O co więc tutaj chodzi?
- Jedynie Mateusz podaje następujące słowa Jezusa: „Usłyszeliście, że zostało powiedziane dawnym: Nie będziesz zabijać, a kto by zabił, podlega sądowi. Ja zaś mówię wam, że każdy gniewający się na swego brata podlega sądowi” (Mt 5,21-22). Zatem nie tylko zabójstwo w gniewie jest grzeszne, ale sam gniew. Nie tylko skutek gniewu podlega osądowi, ale sam gniew. Jak to, zapytamy, czy ktoś kto powstrzyma swój gniew i nie zabije człowieka nie jest lepszy od tego, kto w gniewie zabije? Jak można od człowieka wymagać, aby nie czuł gniewu w pewnych sytuacjach? Zresztą sam Jezus był czasem zagniewany, zgodnie z relacjami ewangelistów. Na przykład w gniewie powywracał stoły handlarzy w świątyni. Jezu, nie za ostro, nie za mocno stawiasz sprawę? Na ostrzu noża. Dlaczego Twoje słowa muszą nas dręczyć i niepokoić? Dlaczego przynoszą wojnę, a nie pokój?
- Według Mateusza Jezus ostro rozdziela kategorie, co ukazuje słynne powiedzenie: „Niech słowa wasze będą „tak-tak, nie-nie”. Co ponad to, jest od Złego” (Mt 5,37). Wiemy jednak skądinąd, że Jezus był często przeciwny kategorycznemu rozdzielaniu rzeczy i segregowaniu zjawisk i ludzi. Nie uważał, że Samarytanin nie może być bliźnim ani że kobieta nie może być uczennicą. A więc znów wielka zagadka przed nami do rozwikłania.
- Kolejne słowa budzące zdumienie, niedowierzanie i sprzeciw to te dotyczące poddania się złu, pozwolenia na wykorzystanie siebie, tak jakby nam na sobie nie zależało. Mateusz pisze: „Usłyszeliście, że powiedziane zostało: Oko za oko, ząb za ząb. Ja zaś mówię wam, żeby nie rewanżować się złemu. Ale jeśli cię ktoś uderza w prawy policzek, nadstaw mu i drugi. Chcącemu się sądzić z tobą i zabrać twą tunikę, zostaw i płaszcz. A jeśli cię ktoś przymusi, by iść jedna milę, idź z nim dwie. Daj proszącemu cię i nie odwracaj się od chcącego pożyczyć od ciebie” (Mt 5,38-42). Łukasz powtarza słowa o policzku, płaszczu i pożyczaniu, jeszcze je zaostrzając, ponieważ w wersji Łukasza nie wolno żądać zwrotu pożyczki. Marek i Jan milczą na ten temat. Oczywiście, łatwo powiedzieć: nie stawiaj oporu złu, ale strategia życiowa polegająca na przyzwoleniu, aby cały świat cię wykorzystywał, jest raczej niepociągająca. Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie sobie pozwalał na takie wykorzystywanie. Twardy orzech do zgryzienia. Czyżby Jezus nie wiedział, że jeśli na przykład Filipinka pracująca w Warszawie u kuwejckiego dyplomaty miałaby takie podejście do życia, to na zawsze pozostawałaby niewolnicą swego pana, który nie miałby skrupułów dalej ją wykorzystywać. To znaczy oczywiście Jezus nie wiedział o tym konkretnym przypadku z XXI wieku, ale chodzi mi o zasadę. Byłaby to strategia podobająca się panom, gdyż pozwalałaby im wykorzystywać sługi. A wiemy przecież, jak Jezus nie lubił hierarchi, panów i sług, podległości, uzależnienia i wykorzystywania. Cóż z tym poczniemy? Wydaje się to być strategią na utratę życia i powodzenia.
- Mateusz i Łukasz przytaczają słowa Jezusa o miłości nieprzyjaciół. „Miłujcie swoich wrogów, dobrze czyńcie nienawidzącym was. Błogosławcie przeklinającym was, módlcie się za uwłaczających wam” (Łk 6,27-28). Tak samo pisze Mateusz, natomiast Jan i Marek znów nic nie mówią. Mateusz kończy te rozważania stwierdzeniem: „Będziecie więc doskonali, jak Ojciec wasz niebieski jest doskonały” (Mt 5,48). Natomiast Łukasz: „Stańcie się litościwi, jak Ojciec wasz jest litościwy” (Łk 6,36). Bądźmy zatem tacy, jak Bóg: doskonali i litościwi. Czy nie za wiele się od nas żąda? Ja i doskonałość? Ja i miłość nieprzyjaciół? Mam być dobra dla kogoś, kto czyni mi zło? Z pewnością Bóg nieśmiertelny i wszechmocny może sobie na to pozwolić, ale ja, która mam życie do stracenia i mało litości w sercu dla moich wrogów? Za wysokie progi. Zniechęcam się, bo już na początku wiem, że nie dam rady być miłosierna i doskonała jak Bóg.
- Jezus radzi porzucić troskę o rzeczy doczesne, służące fizycznemu przetrwaniu. „Rzekł zaś do uczniów swoich: Dlatego nie martwcie się życiem, co zjecie, ani ciałem, co wdziejecie. Życie bowiem jest czymś więcej od pokarmu, a ciało od odzienia. Zauważcie kruki, że nie sieją ani żną i nie mają spiżarni ani składu, a Bóg karmi je. O ileż wy przewyższacie ptaki!” (Łk 12, 22-24). „Nie martwcie się więc mówiąc: Co zjemy? bądź: Co wypijemy? Bądź: Czym się odziejemy? Bo tego wszystkiego poganie poszukują. Wie bowiem Ojciec wasz niebieski, że potrzebujecie tego wszystkiego. Szukajcie najpierw Królestwa i jego sprawiedliwości, a to wszystko zostanie wam dołożone. Nie martwcie się wiec o jutro, bo jutro samo martwić się będzie o siebie. Wystarczy dniowi jego zła” (Mt 6, 31-34). A zatem porzućmy pracę? Porzućmy nasze skłonności do oszczędzania, planowania przyszłości, zapobiegliwość? Żyjmy wolni jak ptaki, bez trosk i pracy? Toż to czysta utopia, o czym przekonali się hipisi, próbujący wszak żyć według tych radykalnych wskazań. Jak to Bóg się zajmie naszym życiem, skoro każdy zauważa, że Bóg nie troszczy się o żebraków, bezdomnych, kaleki i pozostawia ich swemu losowi. Ci, którzy troszczą się o siebie, żyją lepiej niż ci, którzy troskę tę porzucą i zdadzą się na Boga. Jak można powiedzieć rodzicom, żeby nie troszczyli się o to, co jutro zje lub gdzie się podzieje ich dziecko?
We wszystkich tych przypadkach Jezus atakuje nasz sposób życia i myślenia. Jest w Jego słowach ewidentny zwrot o 180 stopni, zerwanie z tradycją, zerwanie ze znanym, oswojonym, domowym, oczywistym, bezpiecznym, statecznym, skutecznym, społecznie akceptowanym. Jezus próbuje odwrócić się do tego wszystkiego plecami, aby stanąć twarzą w twarz z czymś innym. Pragnie pożegnać się z czymś całkowicie, aby coś innego przywitać. Porzucić coś całkowicie, nie trochę. Radykalnie zmienić kierunek patrzenia. Przekora, nowa droga, opozycja, spojrzenie na coś, czego się boimy, przed czym się wzdragamy, czego nie chcemy, co niewygodne, niepasujące i oburzające. Taka jest swoboda duchowa Jezusa, że On niczego się nie boi i nic nie ma nad Nim władzy. Jego słowa nas bolą, nie muskają delikatnie, nie głaszczą naszej duszy, ale zatapiają w niej ostrze. Albo nas odrzucą, albo zmuszą do zauważenia czegoś innego.
Jaki jest program doskonałości Jezusa? Jest to program wolności od:
- pożądań cielesnych
- gniewu i wrogości, agresji i przemocy
- trosk materialnych, pracy
- rodziny
- troski o własne życie i powodzenie
Jezus widział to całe „zło dnia” jako uzależnienie człowieka od lęku przed śmiercią, konieczności biologicznych i uwarunkowań psychologicznych. Czy Jego program to ucieczka od życia? Tak, jeśli życie to będziemy pojmować jako predestynację, uzależnienie, zniewolenie, zaprogramowanie biologiczne, konieczność. Jezus sprzeciwia się konieczności, Jezus mówi: „Nic nie muszę, jestem wolny”. Czyż nie jest to ukryte pragnienie każdego z nas? Mój syn nawet, czując się zniewolony obowiązkami szkolnymi, kupił sobie koszulkę z napisem: „Nic nie muszę”, którą nosił w szkole, co nie było chyba zbyt dobrze widziane przez grono nauczycielskie. Nic nie muszę i nic nie ma nade mną władzy, ani rodzina, ani społeczeństwo, ani władza polityczna i religijna, ani bezlitosna biologia, która każe replikować geny, pracować w pocie czoła na wykarmienie potomstwa, a także ta biologia, która ceni młodość i urodę kobiet oraz bogactwo mężczyzn. Skąd się zrodził w Jezusie ten bunt, ten sprzeciw, ta niezgoda i przekora? Z obserwacji siebie samego i świata, ze współczucia ludziom, których całe życie obraca się wokół spraw marnych i przyziemnych, wokół ciężkiej pracy, bezradności wobec przemocy, podległości wobec biologicznych popędów i psychicznych konieczności. Jezus, zanim zaczął nauczać, musiał doznać wielkiego rozczarowania światem i życiem, wielkiego zawodu. Musiał tego doświadczyć, bo inaczej nie rozumiałby innych ludzi, słabych, grzesznych, podległych władzy.
Jego radykalne nakazy nie wyniknęły z niczego, On ich sobie nie wymyślił, nie przyszedł do Niego anioł, który Mu to wszystko wyklarował. Te mocne i trudne słowa są efektem Jego bolesnego rozwoju duchowego i zapewne jakiegoś kryzysu, którego rozwiązaniem okazało się zdobycie mądrości, którą trudno przekazać, a jednak nie miał innego wyboru, była to jedyna konieczność, której podlegał, przekazywanie swoich odkryć duchowych.
Jezus przekonuje, że nie biologia jest ostateczną instancją, a nasze życie nie jest żałośnie podległe zewnętrznym koniecznościom. „Życie bowiem jest czymś więcej od pokarmu”. Nie traktujmy tych zakazów czy nakazów Jezusa jako koniecznych rzeczy do wykonania dla nas, byłoby to zaprzeczenie intencji Jezusa. Przełóżmy te słowa Jezusa na diagnozę rzeczywistości, diagnozę naszej duszy i naszego sposobu życia, wskazującą co jest z nami nie tak, co jest nie tak z życiem w ogólności i dlaczego nie dorastamy do żadnych wzniosłych ideałów chrześcijańskich i pozostaje nam tylko wierzyć Jezusowi, że jednak istnieje coś innego niż to, czego doświadczamy my, zwyczajni ludzie w naszym zwyczajnym życiu. Możemy poczuć jednak oddech wolności czytając ekstremalne wypowiedzi Jezusa, wywracające nasz świat do góry nogami. Oddech wolności. Tylko tyle i aż tyle.