Archiwum kategorii: Bez kategorii

II. Cuda Jezusa. Stereotypy

Jezus – w Ewangelii według świętego Marka – jawi nam się przede wszystkim jako egzorcysta. Za pomocą krótkich i stanowczych rozkazów potrafi On, przy aplauzie zdumionej publiczności, doprowadzić do spektakularnego wypędzenia demona z pacjenta. Swoje egzorcyzmy sprawuje w synagogach, na publicznych placach i – według ewangelistów – nie brakuje dla nich świadków naocznych. W synagodze w Kafarnaum zdumiewali się wszyscy (Mk 1, 27), po uzdrowieniu „opętanego” epileptyka zdumiewali się wszyscy nad wielkością Boga (Łk 9, 43). Mało tego, Jezus jest nie tylko uznanym zaklinaczem demonów, ale i cudotwórcą potrafiącym uleczyć, właściwie, z każdej choroby. Swoich uzdrowień nie ukrywa, a dzieją się one, nawet w synagodze, na oczach tłumów (Mk 3, 1-6). To nie koniec, Jezus potrafi wskrzeszać zmarłych, również w sposób spektakularny, do tego stopnia, że o wskrzeszeniu – przynajmniej u świętego Jana – wie cała Jerozolima (J 12, 17-19). Nazarejczyk wyprzedza wszystkich cudotwórców, ponieważ potrafi – niczym magik wyciągający z pustego kapelusza królika – „wyczarować” pożywienie dla pięciu tysięcy osób (Mateusz doda: bez kobiet i dzieci), które przecież są świadkami niebywałego cudu. To procentowo znaczna część mieszkańców Galilei (zob. Mk 6, 35-44; Mt 14, 15-21; Łk 9, 11-17; J 6, 1-13; i jeszcze raz: zob. Mk 8, 1-10; Mt 15, 32-39). Jezus uzdrawia wszystkich, którzy za nim idą (Mt 12, 15): nawet urzędnika Antypasa (J 4, 43-54) czy setnika rzymskiego (Mt 8, 5-13; Łk 7, 1-10). Bez problemu zaklina burzę, deszcze i wiatry (Mk 4, 35-41; Mt 8, 23-27; Łk 8, 22-25), chodzi po wodzie (Mk 6, 45-52; Mt 14, 22-27; J 6, 16-21), potrafi sprawić, że ryba ma w pyszczku pieniążka (ponieważ potrzebuje go z Piotrem na podatek) (Mt 17, 24-27), a w przerwach hurtowo uzdrawia trędowatych, dziesiątkami (Łk 17, 11-19). Dzieje się to w kraju, który, w ówczesnych czasach, słynie z wielkiego szacunku dla Pism Świętych i procentowo posiada bardzo mały – w porównaniu do innych prowincji Imperium Rzymskiego – odsetek analfabetów. W kraju, którego symbolem staną się w XX wieku manuskrypty z Qumran. W Galilei i Judei istnieje ogromna liczba uczonych w Piśmie, a zapewne umieli pisać również uzdrawiani przez Jezusa urzędnicy, celnicy i setnik rzymski. Wielu z uzdrowionych przez Jezusa zostało, po Jego śmierci, chrześcijanami – powinni więc pozostawić mnóstwo pisanych świadectw Jego działalności cudotwórczej. Historycy żydowscy również musieli skonstatować fakt, że jeszcze długo po Jezusie trędowatego i opętanego można było ze świecą szukać. Skoro historyk żydowski, Józef Flawiusz, opisał zgromadzenie 400 osób pod wodzą proroka Teudasa (Ant 20, 97-98), to zapewne wiele miejsca musiał poświęcić pięciu tysiącom ucztujących w Galilei, pod przewodnictwem proroka Jezusa. A już na pewno, niejaki Justus z Tyberiady, krajan Jezusa (Galilejczyk) i prawie Jego rówieśnik, autor Historii wojny żydowskiej, Kroniki królów żydowskich oraz Komentarzy do Pisma, wspomniał swojego sławnego rodaka-cudotwórcę. Filon z Aleksandrii, żyjący prawie współcześnie z Jezusem (ok. 20 r. przed Chr.-50 r. po Chr.), któremu zawdzięczamy dokładny opis i charakterystykę Piłata, na pewno nie zapomniał wzmiankować o cudach Jezusa, a już na pewno, cokolwiek, wspomniał o cudach Jezusa Paweł z Tarsu lub też jego uczniowie (deutero i tritopaweł). Nic z tych rzeczy. Totalna klęska! Żadna z tych osób nie wspomina przedpaschalnej cudotwórczej działalności Jezusa. Co prawda, pisma Justusa z Tyberiady zaginęły, ale w IX wieku istniały jeszcze odpisy jego dzieł; czytał je Focjusz, patriarcha Konstantynopola. Był niezwykle zaskoczony faktem, że Justus z Tyberiady ani słowem nie wspomina Jezusa, ani też Jego cudów. Stajemy, historycznie rzecz ujmując, przed nie lada dylematem: albo cudów Jezusa nie było, albo zostały one wyolbrzymione do tak wielkich rozmiarów przez późniejszych redaktorów opowieści o Jezusie. Większość badaczy opowiada się za drugą opcją: Jezus był wędrownym egzorcystą, a w późniejszej, popaschalnej rzeczywistości Jego cuda uległy wyolbrzymieniu, dodano do nich wiele mitologicznych wątków i przetworzono je na potrzeby gmin chrześcijańskich. Taki jest szeroki consensus, podważany jedynie przez protestantów-fundamentalistów, którzy mocno obstają za historycznością wszystkich cudów Jezusa. Wynika to jednak z innych przyczyn niż te, o których wspomnieliśmy. Chrześcijanie ci, mocno obstają przy literalnym natchnieniu Pisma Świętego, eliminują oni z niego czynnik ludzki. W ich ujęciu nie mogło być ewolucji biologicznej, musiał być potop, a Bóg postąpił słusznie każąc zabijać kobiety i dzieci Izraelitom, gdy – pod wodzą Jozuego i innych – podbijano Kanaan. Dyskusja z nimi nie ma większego sensu i jest niepotrzebną stratą czasu. Protestancką zasadę Sola Scriptura doprowadzili oni do absurdu, ale i kompromitacji. Twierdzą oni, że jedynie Pismo może wyjaśniać Pismo, i tak je objaśniali, że doprowadzili do powstania ponad pięciuset sekt, które wciąż dzielą się i prątkują w nowe. Ta zasada musi, w konsekwencji, prowadzić do upadku, którego, mimowolnie, jesteśmy już obecnie świadkami. Jednak pewne poglądy, które oni promują, przedostały się z ich zamkniętego świata i doprowadziły do powstania pewnych błędnych wyobrażeń, które wydają się podzielać nie tylko fundamentaliści, ale również niefundamentalistyczni egzegeci katoliccy, prawosławni i protestanccy. Tymi mitami, wokół mitów, musimy chwilowo się zająć zanim przejdziemy do historycznego Jezusa. Celem naszych rozważań jest ustalenie powodów egzorcystycznych poczynań charyzmatyka z Galilei.

JEZUS POPRZEZ CUDA POTWIERDZAŁ SWOJE BOSKIE ROSZCZENIA

Bardzo często, praktycznie nagminnie, egzegeci protestanccy wykorzystują opisy cudów Jezusa do udowadniania, że Nazarejczyk poprzez nie chciał przekazać ideę swojej równości z Ojcem. Wychodzą oni z następujących założeń:

1. Tylko Bóg może odpuszczać grzechy (Wj 34, 6-7; Lb 14, 19-20; 1Krl 8,31-34; Am 7,2; Dn 9,19; Jr 5,1.7; 31,34; 33,8; 36,3; 50, 20). Jezus odpuszcza grzechy. Wniosek: Jezus jest Bogiem (Mk 2, 1-12).

2. Cudotwórcy żydowscy posługiwali się modlitwą, by sprawić cud. Jezus nie modli się, a rozkazuje (nakazuje). Wniosek: Jezus jest Bogiem.

3. Żydowscy cudotwórcy uzdrawiali w Imię Boże. Uzdrowiciele wczesnochrześcijańscy uzdrawiali w imię Jezusa. Wniosek: Uzdrowiciele wierzyli, że Jezus jest Bogiem.

1. JEZUS ODPUSZCZA GRZECHY

W jednej z perykop Markowych – do której przyjdzie jeszcze nam wielokrotnie wracać – rzeczywiście spotykamy się z opisem, który nosi na sobie znamiona przypowieści, której trajektoria biegnie od historycznego Jezusa. Zarówno opis dachu – który można było rozebrać – jak i miejsce zajścia (Kafarnaum), a także wiele innych czynników, świadczy o tym, że takowe zdarzenie rzeczywiście przytrafiło się Nazarejczykowi. Skoro zdarzenie jest autentyczne, to i słowa, które padły przy uzdrowieniu, mogą – prawdopodobnie – pochodzić od historycznego Jezusa. Ta perykopa jest uznawana za autentyczną nawet przez sceptyków z Jesus Seminar. Musimy więc koniecznie się nad nią pochylić. Czy rzeczywiście, jak utrzymują fundamentaliści, tylko Bóg mógł odpuścić grzechy? Oczywiście w sensie pojęć żydowskich, a tylko takie będą nas interesować, sprawcą odpuszczenia grzechu jest YHWH, niemniej jednak, na ziemi, odpuszczać grzechy mógł np. kapłan w Świątyni w Jerozolimie. Bóg więc dał niektórym ludziom moc odpuszczania grzechów poprzez pewien rytuał związany z czynnościami kultowymi. W czasach Jezusa, a te nas najbardziej interesują, pojawił się Jan Chrzciciel, który za pomocą zanurzenia w Jordanie odpuszczał żydowskim pokutnikom grzechy, z pominięciem ofiar świątynnych. Sam fakt uzdrowienia był, przez Żydów, traktowany jako odpuszczenie grzechów:

Słowa m[o]dlitwy, którą odmawiał Nabonid, król [babi]loński, [wielki] król, [gdy został porażony] złą chorobą, z dekretu B[og]a, w Teiman. [Ja, Nabonid, złą chorobą] byłem porażony przez siedem lat i byłem niepodobny [do człowieka. Modliłem się wówczas do Najwyższego Boga] i pewien egzorcysta odpuścił mi moje grzechy. Był to Ży[d] ze [społeczności deportowanych. Powiedział mi:] Rozgłoś i opisz to, aby uczynić zaszczyt i [wielki honor] imieniu [Najwyższego] B[oga. I tak napisałem:] Byłem porażony z[łą] chorobą w Teiman [z dekretu Najwyzszego Boga] przez siedem lat. Modliłem si[ę do wszystkich] bogów ze srebra, złota, [brązu, żelaza,] drewna, kamienia, gliny, gdyż są[dziłem,] że bogowie c[i…] […] ich […] (4Q 242 frag. 1 – 3, 1 – 9).

Choroba jest tu wyraźnie powiązana z winą Nabonida, a jej uleczenie – jest w rzeczywistości rozgrzeszeniem, którego udziela egzorcysta. Podobnie idee, będą obecne u Jezusa z Nazaretu, gdzie niesłusznie – przez małomiasteczkowych uczonych w Piśmie i współczesnych fundamentalistów – zostały uznane za wkraczanie w kompetencje Boga (Mk 2, 1 – 12). Odpuszczenie grzechów zatem nie jest bluźnierstwem, ponieważ wiąże się z uzdrowieniem. Jezus rozumiał zatem działanie uzdrowiciela, bardzo podobnie, jak autor pisma qumrańskiego. Część chrześcijańskich egzegetów twierdzi, że Jezus w tym fragmencie przypisał sobie pewne prerogatywy zastrzeżone dla samego Boga. Ostatnio jednak, egzegeci, zachowują trochę więcej powściągliwości komentując ten apoftegmat. Prof. Joachim Gnilka, w stylu już wyraźnie stonowanym, pisze: „Synu odpuszczają ci się twoje grzechy” (w.5). Sformułowanie tego zdania w stronie biernej określa sposób Bożego działania. Bóg odpuszcza grzechy przez pośrednictwo Jezusa (J. Gnilka, Jezus z Nazaretu, Kraków 2005, s. 144). O wiele ostrzej zaakcentował to autor z Qumran, który sekwencje odpuszczenia grzechów umieścił w pierwszej osobie. I tu warto przywołać cytat J. Neusnera, wraz z wnioskami Sieradzana:

`„Jeżeli ktoś wierzy, na przykład, że jakiś święty rytuał, wykonany właściwie w odpowiednim duchu, spowoduje naturalny skutek, to nie jesteśmy w stanie – i ja też nie upieram się, że koniecznie należy od tego zacząć – odróżnić kultu świątynnego od prywatnego hokus – pokus miejscowego czarownika. Jeśli modlitwy nie sposób odróżnić od inkantacji, a rytuału od uroku, czarostwa czy czarnoksięstwa, to religii nie można oddzielić od magii”. Zdaniem Neusnera, magia przenika całą religijną tradycję żydowską. Podkreślił, że w praktyce nie tylko trudno odróżnić magię od religii, ale także magię od cudu… W związku z tym Neusner utrzymuje, że w praktyce różnice pomiędzy magiem a rabinem były czysto teoretyczne… Tutaj pojawia się pytanie, na jakiej podstawie główny nurt judaizmu jednych uznawał za cudotwórców, innych zaś za magów; jednych czcił jak proroków, innych wyklinał i potępiał? Dlaczego Eliezer ben Hyrcanus, który jak prorocy biblijni był prekognitą i cudotwórcą został wyklęty? Skoro biblijny Samuel sprowadzał modlitwą deszcz i burzę z piorunami (l Sm 12, 17 – 18), Eliasz panował nad deszczem (1 Krl 17, 1) i sprowadzał go, modląc się z głową trzymaną między kolanami (18, 41 – 45), to czy żydowskich zaklinaczy deszczu, którzy modlitwą powodowali jego opady: Choniego (I w. p. n. e.) i Chaninę ben Dosę (I w. n. e.), wnuków Choniego: abbę Hilkiasza i Hanana ha-Nehbę (I w. p. n. e. – I w. n. e.) oraz Eliezara ben Hyrcanusa , rabbiego Akibę (I – II w. n. e.), Judę zwanego Księciem i Jozuego ben Lewi (III w. n. e. ) należy zaliczyć do ludzi praktykujących magię czy religię? Czy Eleazar zwany Egzorcystą (I w. n. e.), który w obecności cesarza Wespazjana uwalniał ludzi od demonów, przykładając do nosa opętanego „pierścień, pod którego pieczęcią znajdował się jeden z korzeni określonych przez Salomona”, dzięki czemu wyciągał demona z ciała przez nos, był magiem czy egzorcystą. Kim był Rabban Gamaliel II, który – jak Mojżesz i Jezus – modlitwą uciszał morze? Czy rabina Johanana ben Zakkaia (I w. n. e.), który – jak afrykański czarownik – chcąc wypędzić, demona szaleństwa, okadził opętanego dymem z korzonków i spryskiwał wodą, należy uznać za przedstawiciela rabinicznego judaizmu, od czasu do czasu wykonującego rytuały magiczne, czy za maga w pełnym tego słowa znaczeniu? Czy Symeon ben Jochai (II w.), który podobno dysponował umiejętnością zabijania siłą wzroku, był narzędziem gniewu Jahwe czy zwykłym ,,czarnym” magiem?`(J. Sieradzan, Kilka słów na temat magii żydowskiej, 2005, s. 6, 13).

Należy zdecydowanie stwierdzić, że obserwatorzy cudu Jezusa zinterpretowali całkowicie poprawnie Jego działanie w relacji do Bóstwa – w przeciwieństwie do uczonych w Piśmie i współczesnych fundamentalistów. A gdy to ujrzały tłumy – przekonująco relacjonuje Mateusz – przelękły się i uwielbiły Boga, który dał ludziom taką moc (Mt 9, 8). Moc, którą posiadł Jezus, pochodziła od Boga, co zgodnie potwierdza tradycja żydowska i synoptyczna. Ciekawa, w tym wszystkim, jest zupełnie inna kwestia: Dlaczego udało się, w tradycji żydowskiej, zrabinizować charyzmatyków, tj. np.: Choniego czy Chaninę, a Jezusa nie? Wydaje się, że bardzo wczesny trend zmierzający do deifikacji Jezusa, który uległ gwałtownemu przyspieszeniu – po Pawłowym oderwaniu się od jerozolimskiej macierzy – nie pozwolił rabinom na włączenie Jezusa w nurt własnej tradycji, wręcz przeciwnie, stał się On w niej: apostatą i szarlatanem.

2. JEZUS ROZKAZUJE

W chrześcijańskiej chrystologii cuda są interpretowane jak pośrednie wskazówki, w których Jezus miał ukazywać swoje Bóstwo. Dla egzegetów takimi wskazówkami są: uzdrawiania i wskrzeszania zmarłych samym słowem, rozkazywanie siłom natury, brak modlitwy i uzdrowienia uczniów w imię Jezusa. Te poszlaki mają wskazywać, że Jezus, w zawoalowany sposób, pokazuje swoim uczniom swoją bosko – ludzką naturę, którą dopiero pojmą po Jego śmierci. Tradycja żydowska – według nich – ukazywała najpierw prośbę do Boga (modlitwa, inwokacja), a dopiero potem następował cud; Nazarejczyk pomijając te elementy, chciał swoim uczniom dać do zrozumienia, że jest kimś więcej niż człowiekiem. Egzegeci chrześcijańscy wskazują tu na kryterium nieciągłości: Eliasz modli się intensywnie o sprowadzenie deszczu (1 Krl 18, 42), a Jezus samym słowem ucisza burzę (Mk 4, 39); Jezus wypędza samym słowem demony (Mk 1, 25), a Jego uczniowie robią to tylko w Jego imieniu (Dz 19, 13); Eliasz przed uzdrowieniem modlił się, Jezus uzdrawia bez modlitwy, a uczniowie robią to w Jego imieniu (Mk 1, 41; Dz 3, 6). W kontekście naszych poprzednich ustaleń byłoby istnym nieprawdopodobieństwem przypuszczać, że Jezus chciałby w pośredni sposób wchodzić w kompetencje i zakres działania YHWH. Byłoby to sprzeczne z tym, co nauczał (zob. Mk 10, 17 – 18; 13, 32), o relacji pomiędzy Nim a Bogiem.

Rozstrzygnięcie tego problemu siłą rzeczy musi nas skierować ku opisom działań żydowskich cudotwórców; jeśli oni postępowaliby podobnie, to oznaczałoby, że cała wyjściowa argumentacja chrześcijańskich egzegetów upada. Dlaczego? Metoda porównawcza będzie bowiem dotyczyć cudotwórców judaizmu rabinicznego wyrosłych z faryzeizmu, który do dziś stoi na stanowisku ścisłego monoteizmu. Jeśli jakiś rabin uzdrawiał w podobny sposób do Jezusa tzn., że za tymi Jego działaniami, nie kryła się jakaś chęć zakamuflowanego działania, lecz było to „normalne” postępowanie charakteryzujące starożytnych żydowskich cudotwórców. Co więcej, takie porównanie, pomoże wydobyć też właściwy kontekst oraz ukaże, że cuda nie charakteryzują tylko Nazarejczyka, ale szereg postaci przed Jezusem, Jemu współczesnych oraz występujących po Jego śmierci. W analizie tej nie będziemy rozstrzygać, czy w tych wydarzeniach jest jakieś jądro prawdy, albowiem w tym momencie chodzi o ukazanie prawdziwych intencji żydowskich wyznawców Jezusa układających te anegdoty, zanim trafiły one do Ewangelii Galilejskiej [Q] czy też Ewangelii według świętego Marka.

Gdy pewnego dnia zerwała się burza, która groziła zatopieniem łodzi, Jezus przerwał ją w następujący sposób:

Umilknij! Ucisz się! (Mk 4, 39).

Cudotwórca rabbi Chijja, który był współczesnym Judzie ha – Nasi (ur. ok. 135 r. po Chr.), został sprowadzony przez niego wraz z synami, aby, zaczynając od różnych sekwencji, spowodować wskrzeszenie zmarłych.  Jednak przed tym musieli oni zapanować nad żywiołami:

Wtedy Rabbi (Juda ha – Nasi) zarządził post i kazał sprowadzić rabbiego Chijję i jego synów. Wówczas rzekli: – „Niech zawieje wiatr!” – i zawiał wiatr. Następnie powiedzieli: – „Niech spadnie deszcz!” – i spadł deszcz (Bawa Mecyja 85b).

Wypowiedzi Chijji i synów wyrażane są w trybie rozkazującym i powodują natychmiastowe skutki.

Chijja również leczył poprzez dotyk rąk; tłumaczono to obecnością ducha Eliasza:

Nadszedł Eliasz pod postacią wielkiego rabbiego Chijji i zjawił się u rabbana Jehudy ha – Nasi. Położył mu rękę na szczękach, a ten został uleczony z bólu zębów, który trapił go od wielu lat.

Było to powodem nabożnej czci Jehudy ha – Nasi wobec Chijji, którego uważał za wcielenie Eliasza:

Zrozumiał Rabbi ( Jehuda ha – Nasi ), że to był Eliasz, niech będzie wspominany na dobre, który mu się ukazał i od tej chwili zaczął się do niego odnosić z wielką czcią. Rzekł też swoim uczniom, aby wprowadzali go zawsze przed sobą. Wtedy zapytał rabbi Jose, syn rabbiego Iszmaela:

– „Czy ma iść także przede mną?”

Odpowiedział mu:

– „Broń Boże, nie należy tak czynić w Izraelu. Rabbi Wielki Chijja ma iść przodem przed innymi, ale przed nim ma iść rabbi Iszmael, syn rabbiego Jose” (Kelaim 89, 3).

Cześć dla cudotwórcy nie mogła naruszyć zasad starszeństwa i porządku. Wielki Chijja musiał ustąpić miejsca rabbiemu Iszmaelowi.

Tannaita rabbi Pinchas ben Jair (druga połowa II w. po Chr.), był uznawany za świętego męża, którego Bóg obdarzył darem możliwości czynienia cudów. Gdy pewnego dnia udawał się w drogę, by wykupić kilku niewolników z niewoli, na swej drodze spotkał wielką rzekę. Gdy rzeka na pierwsze wezwanie nie chciała się rozdzielić, Pinchas rzekł:

„Jeśli się nie rozdzielisz i mnie nie przepuścisz, to rozkazuję ci, abyś straciła wszelkie wody i aby te nigdy nie płynęły twym korytem”. Wtedy wody rzeki się rozdzieliły. W pobliżu był rolnik z ładunkiem pszenicy i on, także chciał dostać się na drugą stronę, wtedy Pinchas jeszcze raz powiedział: „Rozdziel się także dla niego”.

Rzeka po raz kolejny się rozdziela. To wszystko powtarza się i w trzecim przypadku, gdy prosi o cud, Pinchasa, Arab-koczownik.

„Rozdziel się także dla niego, aby nie powiedział, że pomagamy tylko swoim i aby zobaczył, że udzielamy pomocy tym, którzy nam towarzyszą”. Wtedy rzeka rozdzieliła się także dla niego i jak oni przeszedł suchą nogą jej koryto.

Taumaturg pomaga nawet proszącym go nie–Żydom; Arab może doświadczyć niesamowitego cudu.

Raw Josef, gdy dowiedział się o tych zjawiskach, przyrównał Pinchasa do Mojżesza!

Słysząc te słowa Raw Josef rzekł z podziwem: – „Jakże wielka jest radość z tego człowieka. Jest on jak Mojżesz i jego sześćdziesiąt tysięcy mężów, którym przewodził” (jDemaj 81).

Cudotwórcy są porównywani do Eliasza i Mojżesza, ale nie do jakichś istot boskich. W każdym z wypadków panują oni w sposób absolutny nad naturą i nie posługują się przy tym modlitwą. Czy ktoś może wysnuć z tego wniosek, że Pinchas ben Jair czy też rabbi Chijja to Jahwe? Przecież, największy cud, w Pismach hebrajskich, zatrzymanie słońca przez Jozuego, odbył się nie na skutek uporczywej modlitwy, ale właśnie poprzez rozkaz:

„Słońce, zatrzymaj się w Gibeonie, A ty, księżycu, w dolinie Ajalon! I zatrzymało się słońce, i stanął księżyc, dopóki naród nie zemścił się na swoich nieprzyjaciołach (Jz 10, 12-13).

Sam Jezus wskazywał, że, w niektórych wypadkach, sama inkantacja może nie przynieść efektów i wtedy należy sięgnąć po modlitwę:

Uczniowie jego pytali go na osobności: Dlaczego to my nie mogliśmy go (ducha niemego) wygnać? I rzekł im: Ten rodzaj w żaden sposób wyjść nie może, jak tylko przez modlitwę (Mk 9, 28–29).

A zatem w większości wypadków wystarczyło samo polecenie. Tak stało się w domu cesarskim – do którego przyszli rabbi Szymon, rabbi Eleazer oraz rabbi Jose – gdzie zastosowano identyczną formułę rozkazującą, jaką stosował Jezus wobec demonów (II w. po Chr.):

„Synu Temaliona, wyjdź! Synu Temaliona, wyjdź!” Ponieważ więc imiennie go wezwano syn Temaliona wyszedł i opuścił pałac (bMeila 17a).

Analogicznie postąpił Jezus:

A Jezus zgromił go, mówiąc: Zamilknij i wyjdź z niego. A duch nieczysty, szarpnąwszy nim i zawoławszy głosem wielkim, wyszedł z niego (Mk 1,25 – 26).

Dane, którymi dysponujemy, są wystarczająca podstawą do tego, by odrzucić teorię o zakamuflowanym nauczaniu Jezusa o swoim Bóstwie, poprzez notowany przez ewangelistów fakt rozkazujących poleceń Nazarejczyka wobec wiatrów, burzy czy demonów. Z uwagi jednak na charakter źródeł – ich późną kodyfikację oraz legendarny charakter – teza musi pozostać częściowo czymś hipotetycznym, ale próby wyjaśniania tych zbieżności jedynie zwykłym zbiegiem okoliczności są nie do przyjęcia. Cuda biblijne i cuda żydowskich rabinów, w pewnych schematach, do których niewątpliwie można zaliczyć „rozkazy”, nie były interpretowane jako wchodzące w zakres mocy posiadanych przez Boga. Rozkaz czy nakaz był jakąś formą modlitwy i komunikacji z Bogiem, a nie próbą uzurpacji zakresu Jego władzy.

3. UZDRAWIANIE W IMIĘ JEZUSA

Fundamentaliści wnoszą, że uzdrowienia i egzorcyzmy dokonywane w imię Jezusa prowadzą do wniosku, iż pierwsi Jego wyznawcy uznawali go za Boga. Eleazar – egzorcysta w imię Salomona zakazywał demonom powrotu (Ant 8, 46 – 48). Nonsensem jest wyciąganie wniosku, że egzorcyści uważali Jezus za Boga, ponieważ egzorcyzmowali w Jego imieniu; musielibyśmy przecież wtedy przyjąć, iż Eleazar uważał Salomona za Boga. Salomon w tradycji żydowskiej również uchodził za osobę, która kontrolowała demony (TestSal 1, 6; bGit 68b). W Dziejach Apostolskich jest opisana historia siedmiu synów kapłana Skewasa, którzy wykorzystują imię Jezusa w egzorcyzmach, nie wierząc w Jego misję. Czynili tak, ponieważ uważali, że wyrzucanie złych duchów – w to imię – jest po prostu skuteczne (Dz 19, 13 – 15). Następcy Jezusa wyrzucali demony w Jego imieniu, ale kontekst wskazuje, że chodziło tu raczej o skuteczność – niż o przyznawanie rangi boskiej temu imieniu:

A niektórzy z wędrownych zaklinaczy żydowskich próbowali wzywać imienia Pana Jezusa nad tymi, którzy mieli złe duchy, mówiąc: Zaklinam was przez Jezusa, którego głosi Paweł (Dz 19, 13).

Jako że egzorcyzmowali w imię Jezusa, a nie wierzyli w Niego, nie przechytrzyli demonów:

A odpowiadając zły duch, rzekł im: Jezusa znam i wiem kim jest Paweł, lecz wy coście za jedni? I rzucił się na nich ów człowiek, w którym był zły duch, przemógł ich i pognębił, tak iż nadzy i poranieni uciekli z owego domu (Dz 19, 14 – 16).

Odpowiedź demona wskazuje, że ważną cechą egzorcyzmu było to czy zły duch znał daną osobę. Jezus, jako uznany egzorcysta, był wśród demonów szanowaną i wzbudzającą strach osobą, a zatem uzdrawianie w Jego imieniu poprawiało skuteczność.

Warto wspomnieć ile problemów ze złym demonem, identyfikowanym przez Żydów z Asmodeuszem, miał anioł Rafał. Uśmiercał on bowiem kolejno siedmiu mężów niejakiej Sary. Anioł miał przyjaciela – człowieka – Tobiasza, który zakochał się w Sarze i chciał ją poślubić. Anioł wiedząc, że demon nie lubi zapachu rybiej wątroby, użył jej przeciwko niemu. Jak informuje nas Pismo:

Zapach ryby powstrzymał demona i uciekł on aż do Górnego Egiptu. A Rafał poszedł za nim, związał go tam w oka mgnieniu i unieszkodliwił go (Tb 8, 3).

W świecie, w którym wiele chorób zarówno fizycznych, jak i psychicznych, przypisywano demonom, każdy sposób walki z nimi wydawał się usprawiedliwiony: czy był to zapach korzeni, czy wątroby rybiej, czy też było to czynione w imię Salomona, czy w imię Jezusa – liczyła się nade wszystko skuteczność.

Powołanie się na osobę, która była umiłowana Bogu i słynęła z cudów, poprawiało efektywność zalecenia lub prośby:

W owym czasie znajdowało się na morzu sześćdziesięciu żeglarzy. Nagle zerwała się wielka nawałnica i groziło im zatopienie. Wtedy oni zaczęli się modlić i wołać do niebios: – „Boże Elazara, zmiłuj się nad nami!” Zaledwie wyrzekli te słowa, gdy wzburzone morze się uspokoiło (Bawa Mecyja 84a; Kohelet Rabba 11).

Rabbi Elazar, syn Szymona ben Jochaja, uczony i wielki cudotwórca żydowski (II w. po Chr.) został przywołany przez żeglarzy w ich prośbie, ponieważ uważano, że jest on w szczególnych relacjach z Bogiem. Kontekst żydowski wskazuje, że nie można na tej podstawie wyciągać zbyt daleko idących wniosków. Egzorcyzmy sprawowane w czyimś imieniu – np. Jezusa, Salomona lub Elazara –  nie czyniły z nich bogów, choć niewątpliwie są świadectwem głębokiego szacunku, jakim w niektórych środowiskach żydowskich darzono te osoby.

Jeśli chodzi o bezpośrednich następców Jezusa, to bardzo często oni stosowali formułę uzdrowień „w imię Jezusa”, ale czasami obywali się bez niej. Tak było w przypadku wskrzeszenia Tabity, kiedy Piotr, po modlitwie, zwrócił się do ciała:

Tabito wstań! Ona zaś otworzyła oczy swoje i, ujrzawszy Piotra, usiadła (Dz 10, 40).

Uzdrawiano również i bez modlitwy:

A był w Listrze pewien człowiek chory na bezwład nóg […]. Odezwał się (Paweł) donośnym głosem: Stań prosto na nogach swoich! I zerwał się i chodził (Dz 14, 8. 10).

Przez to, że cud zdarzył się w Listrze, wśród pogan, wzięto Pawła za boga, jednak, jak wskazują przytoczone przeze mnie przykłady, w środowisku żydowskim przyrównano by Pawła raczej do Eliasza lub Mojżesza, a nie YHWH (Dz 14, 11).

Wydaje się, że budowanie wysokiej chrystologii, na podstawie opisów cudów przez synoptyków, nie ma „dobrych” historycznie fundamentów. Należy uznać bezzasadność takiej postawy w świetle zgromadzonego przez nas żydowskiego materiału faktograficznego. Jednak pewne rzeczy wymagają wielu dopowiedzeń. Jezus wyrwał się z ram charyzmatycznego, preortodoksyjnego judaizmu i nie został zrabinizowany. Przerósł pod wieloma względami galilejskich – współczesnych Mu – cudotwórców. W następnej sekcji musimy poszukać odpowiedzi, dlaczego właśnie tak się stało? Dlaczego Jezus uznał, że powinien zająć się uzdrawianiem za pomocą cudu? Jakie czynniki Go do tego skłoniły i co chciał przez to powiedzieć?

Co to za nauka? /Mk 1,27/

 

Pieśń druga o przedwielkanocnym Jezusie.

To Ewangelia o Synu Bożym / Mk 1,1/
Jezusie, co po Galilei z dwunastoma chodził, głosząc:
Wypełnił się czas, bliskie jest królestwo …/ Mk 1,15/.
A to oznaczało: oto jest tu Bóg. Co uczynicie?
Uczył mądrze w przypowieściach o „ godzinie zero” / C. H. Dodd/.
O rolniku wypatrującego już czasu żniw / Mk 4,28 – 29/
O poszukiwaczu perły, ryzykującego dla niej wszystko / Mt 13,45 – 46/
O oskarżonym, by śpieszył się pojednać przed sądem / Mt 5,25 –26; Łk 12,58/.

Był to Jego czas, gdy stał przed nimi i nauczał.
Godzina decyzji – z Nim lub przeciw Niemu?
To czas, w którym historia osiąga wypełnienie:
„Aż do Jana sięgało Prawo i Prorocy; odtąd
Głosi się Dobrą Nowinę o królestwie Bożym” / Łk 16,16/.
Dla ubogich w duchu, smutnych, cichych, wyzyskiwanych,
Miłosiernych, czystego serca, pokój czyniących, prześladowanych / Mt 5,1 –11 i par/.
A „ tłumy zdumiewały się Jego nauką” / Mt 7,28/.

Gdy zaś ucztował u kresu dnia, proklamował:
Przyjdźcie na ucztę wszyscy, bo już wszystko gotowe ! / Łk 14,17/
A jednak w Nazarecie nie wywoła wiary / Łk 6,1 – 6/.
Kafarnaum, Betsaidy, Chorozain nie skłoni do pokuty / Łk 10,13 –n15/.
I wtedy poznał, ze reakcja ludzi jest absurdalna:
„Zamierzają przyjść i porwać Go, aby obwołać królem” ! / J 6,15/.
Wówczas skłonił tłum do spokojnego rozejścia się / Mk 6, 46/
A sam samotnie odszedł modlić się w góry / Mk 6,46/.

Czy już wtedy wie, że nauki jego nie przyjmą?
I będzie musiał odejść i cierpieć w Jerozolimie… ?
Jan już nie żyje, a Jego uprzedzają:
„Wyjdź i uchodź z Galilei, bo Herod chce Cię zabić”/ Łk 13,31/.
Królestwo dla Niego będzie oznaczać cierpienie.
A przecież Jezus spełniał obowiązki Żyda.
Modlił się i w szabat uczęszczał do synagogi.
Lecz łamał przepisy dotyczące szabatu / Mk 2, 23 – 3,6/.
A także post i zachowanie czystości / Mk 2,18 – 22; Mk 7,1 –23/.

Nie powinien ucztować z kultowo nieczystymi
Których przecież uważano za bezbożnych!
Wspólnota stołu jest wspólnotą życia / J. Jeremias /.
Wspólnota stołu stoi przed obliczem Boga / judaizm/.
„Posilanie się Jezusa … znakiem uczty eschatologicznej,
Niejako antycypacją uczty zbawczej u kresu czasu / Mt 8,11 par/
W której już teraz gromadzi się gmina świętych” / J. Jeremias/.

Jezus przyjmuje grzeszników do swej wspólnoty /Łk 5,27 –32/.
Przyjmuje ich tym samym do wspólnoty z Bogiem.
A to oznacza, że odpuszcza im grzechy,
Co powoduje od początku zarzut: „ On bluźni” / Mk 2,6/.
Postępuje tu tak, jakby zajmował miejsce Boga.
Przez Niego realizuje się miłosierdzie Boga?
W Nim nadchodzi Królestwo Boże w miłości?
Jest Kimś więcej, niż Rabbi, jak prorok lub mędrzec?

Zapewne już współcześni dopytywali się:
„ Co to jest? Nowa jakaś nauka z mocą” / Mk 1,27/.
On już w Kazaniu na Górze łamie Prawo,
Zwłaszcza w pierwszej, drugiej i czwartej antytezie –
Uważanych za pierwotne – przewyższa judaizm / Mk 5,21 – 26; 5,27 –30; 5,38 – 42/.
„ Słyszeliście, że powiedziano przodkom…” / Mt 5,21 i in./
„ A Ja wam powiadam … zaprawdę, powiadam ci…” / Mt 5,22 – 26/;
Jezus rości sobie prawo wypowiadania Słowa Bożego.

Jego Słowo to nie jest słowo proroków:
„ Tak mówi Pan” ; albo „ wyrocznia Jahwe”.
Jezus zrównuje swoje słowa ze Słowem Bożym.
Mówi jako ten, który ma królewską władzę / Mk 1,22,27;2,10/.
Kim on jest? Jakie ma mniemanie o sobie?
„ Jeśli życie Jezusa było życiem nie-mesjańskim
nie można wytłumaczyć, dlaczego został skazany na śmierć ” / A. Schweitzer/.
I sam wypytuje uczniów: „ Za kogo uważają Mnie ludzie?” / Mk 8,27/.

Odpowiadają różnie, a Szymon Piotr wyznaje: „ Ty jesteś Mesjasz” / Mk 8,29/.
Jezus po tym wyznaniu przykazuje uczniom
By nikomu o Nim nie mówili / Mk 8,30/.
I przeciwstawia wyznaniu Szymona Piotra
Słowa o czekającym Go cierpieniu / Mk 8,31 –32/.
„Jądro tej historii jest historycznie uzasadnione” / R. Pesch/.
Jezus zostanie skazany jako Król Żydowski / Mk 15,26 par/.
Potwierdzają to wszystkie cztery Ewangelie.

Czy Wysoka Rada wymusiła zeznanie, iż jest Mesjaszem?
To bardzo prawdopodobne…/ Łk 22,66 – 71 i par./
Gdyby zaparł się tego tytułu , zaparłby się
Wszystkich swoich eschatologicznych żądań.
Cała jednak głębia osobistego wystąpienia Jezusa
I cała tajemnica Jego osoby zawiera się w określeniu:
Syn i Syn Boży / O. Cullmann, J. Jeremias, ks. G. Strzelczyk/.
Człowiek Jezus z Nazaretu Synem Bożym.

Dla starotestamentowego judaizmu jest to niemożliwe.
Synostwo Boże polegać może co najwyżej na adopcji.
Ponadto Jezus nigdzie nie nazywa siebie Synem Bożym!
Ale Jezus podkreśla zawsze: to „mój Ojciec” /Mk 14,36 par; Mt 11,25 par/.
A to nie to samo co „wasz Ojciec” / Łk 6,36; 12,30.32/,
Względnie „wasz Ojciec, który jest w niebie” / Mk11,25 par; Mt 23,9/.
W tym ekskluzywnym „ Ojcze mój” przebija niezwykła więź.
Ujawnia się tu szczególna świadomość synostwa.

Jezus jest Synem w szczególny, jedyny i wyłączny sposób.
Jezus i Jego wiara we współudział wszechmocy Ojca
Uzdrawia nie tylko chłopca cierpiącego na epilepsję / Mk 9,39/.
Człowiek Jezus jako mistyk doświadcza niezwykłej więzi z Ojcem
A to pozwala Mu doświadczyć synowskiej tożsamości.
„Jezus po ludzku doświadczył swego Ojca
Bo jest Jego przedwiecznym Synem” / B. Serboue, J.T. Camody/.
„Dzięki doświadczeniu mistycznemu ludzka świadomość Jezusa
Wiernie odbija wewnątrz trynitarną relację Syna do Ojca”/ Ks. G. Strzelczyk/.

„Wszystko przekazał mi Ojciec mój.
Nikt nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna
Tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić” / Mt 11,27/.
Słowa te to nie jest „ meteoryt z Janowego nieba” / K. von Hase/.
Jezus mówił o sobie jako o Synu / Łk 10,22;Mt 55,17/
W jakiś jedyny i niepowtarzalny sposób / Łk 15,1 – 7.8.10. 11 –32/.
To obopólne poznanie Ojca i Syna
Jest zjednoczeniem w miłości Ducha?

Ostania droga do Jerozolimy prowadzi na Golgotę.
Co doprowadza do skazania Jezusa przez Wysoką Radę? / Mk 14,53 – 65 par/
Pewnie problem Mesjasza zapowiadającego zburzenie świątyni.
Ale jak Jezus rozumiał swoją mękę i śmierć?
„ Od orędzia o królestwie Bożym wiedzie prosta droga
Do tajemnicy Jego cierpienia / A. Schweitzer/.
Jezus liczył się z gwałtownym końcem naprawdę.
Od początku spotykał się przecież z zarzutem bluźnierstwa / Mk 2,7/.

Albo z zarzutem związku z szatanem lub z magią /Mt 12,24 par/
Albo z zarzutem nieczystości i łamania szabatu / Mk 2,23 n.27; Łk 13,14 n./
Dlatego czatowano na niego, aby móc Go oskarżyć / Mk 3,2/.
W Jerozolimie doszło do manifestacji jego zwolenników /Mk 11,7 n./.
Do zgromadzenia tłumu i poważnego starcia w świątyni / Mk 13,2 n./.
Do zapowiedzi, że „ nie zostanie tu kamień na kamieniu” / Mk 13,2n./.
I ta perspektywa eschatologiczna Jego ostatniej wieczerzy / Mk 14,17 –25 par;/
„ To czyńcie na moją pamiątkę” – z obowiązkiem anamnezy / Łk 22,19/.

„ Odtąd nie będę pił z owocu winnego krzewu aż do dnia
Kiedy pić go będę nowy w Królestwie Bożym” / Mk 14,25;Łk 22,16.18/.
Podczas ostatniej Wieczerzy Jezus spogląda naprzód
Już ku śmierci, ale również ku królestwu Bożemu.
„Eloi, Eloi, lama sabachthani” – woła z krzyża /Mk 15,33 –34 par./
Przywołuje psalm, którym się modli / Ps 22,2 – 19/.
To nie jest lament ani krzyk rozpaczy, lecz modlitwa,
Która ma pewność, ze będzie wysłuchana / Ps 22,20 – 31/.

Jezus wierzy, że królestwo Boże jest już bliskie / Łk 23,43/.
Gdy umiera, wzywa Boga swojego Ojca, / Łk 23,46/
Który teraz jakby unika z Nim zbliżenia.
Który w tej godzinie jest jakby zupełnie Innym.
Zakosztował i tej niezgłębionej tajemnicy Boga i Jego woli.
Ale tej nocy wytrwał w wierze / J 19,30/.

Jego śmierć stała się nowym początkiem,
A z tym wszystko się dopiero zaczęło!

I. Cuda Jezusa. Tło

Jezus jest kojarzony przede wszystkim jako cudotwórca. Można wręcz powiedzieć, że Jego działalność – jako Nauczyciela czy też interpretatora Tory (najwyraźniejsza u Mateusza) – pozostaje w cieniu Jego taumaturgicznych poczynań. Ilość cudów, Mu przypisywanych, jest znaczna, i miała – w tradycji chrześcijańskiej – tendencje do ich zwielokrotniania i redundancji, zwłaszcza w późnych apokryfach, które nie weszły w skład kanonu tworzącego tzw. Nowy Testament. Jednak jest faktem historycznym, a historyczność, to taki współczesny „grzech prometejski”, że Jezus był egzorcystą, i moce, które Mu przypisywano, w znacznej mierze „ułatwiły” Mu zdobycie miana proroka i popularność wśród galilejskich mas wieśniaczych. Pozostawiły jednak one problem dla współczesnych egzegetów, teologów i historyków, ponieważ wszystkie te trzy grupy, na swój sposób, muszą się zmierzyć, z dziwnym i nieprzystającym do naszej epoki, widokiem człowieka-egzorcysty. Pominiemy na razie te rozważania i udamy się w kierunku kontekstu, tzn. postaramy się sprawdzić, czy Jezus od niego odstaje, czy też pasuje On do niego, wręcz idealnie, a wtedy będziemy musieli uznać, że synoptyczny obraz Jezusa – charyzmatycznego egzorcysty i proroka – jest nie tylko prawdopodobny, ale i bezsprzecznie historyczny.

SYNAGOGA

W pierwszym wieku naszej ery ważną częścią życia religijnego Żydów była synagoga, w której, co szabat, czytano Torę i pisma proroków oraz wyjaśniano je po aramejsku. Co mógł dowiedzieć się przeciętny Żyd z tych pism? Przede wszystkim tego, że cuda są jak najbardziej możliwe, ponieważ istnieje Bóg, który opiekuje się Izraelem i niektóre jednostki, spośród tego narodu, obdarza On szczególnymi darami. Żydzi wierzyli, że cuda są możliwe; potwierdzała to ich historia zawarta w świętych księgach. Mojżesz spowodował rozstąpienie się morza, a Eliasz i Elizeusz dokonali wielu cudownych uzdrowień. Jezus uważał, że jest kontynuatorem proroków podobnych Eliaszowi. Musiał zatem w młodości chłonąć wieści na temat tego człowieka. Co w takim razie usłyszał na jego temat? Informacji o nim dostarczają nam Księgi Królewskie zawarte w Starym Testamencie. Dowiadujemy się z nich, że Eliasz wystąpił za panowania króla Achaba. Po zaniesieniu mu słów Boga YHWH, udał się nad rzeczkę Kerit na odludziu. Przebywał tam dwa lata karmiony przez ptactwo. Po wyschnięciu potoku Eliasz udał się do wdowy zamieszkałej w Serapecie Sydońskiej. Dokonał tam niebywałego cudu, albowiem wskrzesił jej syna. Brał udział w rozstrzygnięciu sporu tyczącego się kultu Baala i Jahwe: kiedy Eliaszowi udało się sprowadzić ogień z nieba, który spalił całopalną ofiarę – zabito 450 proroków Baala. Spowodowało to wybuch gniewu królowej Jezebel, która była czcicielką Baala. Eliasz musiał uciec i ukrywać się na pustyni. Nie pozostał jednak pozostawiony przez Boga; spotkał tam anioła, który przez dwa dni karmił go plackiem oraz podawał dzban wody. Dzięki temu posiłkowi był on w stanie iść 40 dni w kierunku góry Horeb. Gdy dotarł na miejsce, Bóg przeszedł koło niego, powodując wicher, trzęsienie ziemi oraz ogień, i zaczął z nim rozmawiać. YHWH nakazał Eliaszowi namaścić na króla Chazaela i Jehu. Po odejściu z pieczary Eliasz powołuje na swojego ucznia Elizeusza. Eliasz był nie tylko uzdrowicielem, ale również miał dar jasnowidzenia: przewidział tragiczną śmierć Achaba i Jezebel z sześcioletnim wyprzedzeniem. Gdy dowiedziano się, że Jahwe zamierza unieść Eliasza; Elizeusz i uczniowie proroccy chcą pozostać z nim do końca. Jednak w swą ostatnią podróż, udaje się tylko z Elizeuszem. Eliasz uderza płaszczem w wody Jordanu, a ta rozstępuje się, a oni przechodzą koryto po suchej ziemi. Gdy oni szli dalej wciąż rozmawiając, oto rydwan ognisty i konie ogniste oddzieliły ich od siebie i Eliasz wśród burzy wstąpił do nieba. Elizeusz w drodze powrotnej, również uderza płaszczem wody Jordanu, a woda rozstępuje się; uczniowie proroka komentując ten fakt, stwierdzają, że duch Eliasza spoczął na Elizeuszu.

Za Elizeuszem również idzie sława cudotwórcy. Warto zapamiętać niektóre cuda Elizeusza, które powieli później Jezus. Elizeusz – według redaktora Ksiąg Królewskich – wskrzesił dziecko, a gdy pewien człowiek, pochodzący z Baal-Szalisza, przyniósł mu 20 chlebów jęczmiennych oraz worek świeżego ziarna, w cudowny sposób, nakarmił on tym pożywieniem sto osób. Wyleczył z trądu Naamana – dowódcę wojsk króla Aramu. Jego sława cudotwórcy nie skończyła się wraz z jego śmiercią: podobno gdy, przez przypadek, rzucono zmarłego do grobu Elizeusza – człowiek ten odzyskał życie i wstał o własnych siłach. Za jego życia działy się cuda i przy śmierci jego działy się rzeczy przedziwne (Syr 48, 14).

Pamięć o czynach Eliasza i Elizeusza była zawsze żywa w świadomości narodu żydowskiego. Postać Eliasza pojawi się również w oczekiwaniach eschatologicznych judaizmu. Jak głosił prorok Malachiasz: Oto Ja poślę wam proroka Eliasza, zanim przyjdzie wielki i straszny dzień Pana (Ml 3, 23). W proroctwie tym widziano postać Eliasza jako zwiastuna Mesjasza. Część Żydów widziała, w tych zapowiedziach, nie tyle herolda dnia YHWH, ale odnowiciela Izraela. Układano hymny ku czci żyjącego wiecznie proroka:

Jakże wsławiony jesteś, Eliaszu, przez swoje cuda
i któż się może pochwalić, że tobie jest równy?
Ty, który zaprowadziłeś królów na zgubę,
zrzucając z łoża okrytych chwałą.
Ty, któryś namaściłeś królów jako mścicieli,
i proroka, następcę po sobie.
Ty, który zostałeś wzięty w skłębionym płomieniu,
na wozie, o koniach ognistych.
O tobie napisano, żeś zachowany na czasy stosowne,
by uśmierzyć gniew przed pomstą,
by zwrócić serce ojca do syna i pokolenie Jakuba odnowić.
Szczęśliwi, którzy cię widzieli
i ci, którzy w miłości posnęli,
albowiem i my na pewno żyć będziemy (Syr 48, 4 – 11).

Przekonanie, jakoby duch Eliasza wciąż był zsyłany na niektórych świętych mężów, powodowało, że niektórym z nich przypisywano możliwość czynienia cudów. Wiara, iż prorocy mogą kontrolować pogodę, ma swoje źródło właśnie w Eliaszu. On to, gdy wygłaszał słowo królowi Izraela – Achabowi, powiedział: Jako żyje Pan, Bóg Izraela, przed którego obliczem stoję, że nie będzie w tych latach rosy ani deszczu, tylko na moje słowo (1 Krl 17, 1).

CHONI HAMMEAGEL I JEGO DYNASTIA

W I w. przed Chr. działał galilejski cudotwórca, zaklinacz deszczu Choni Hammeagel (zm. 65 r. przed Chr.), zwany przez Józefa Flawiusza Oniaszem. Tradycja żydowska mówiła, że nie było męża równego Eliaszowi i Choniemu. W trakcie długotrwałej suszy sprowadził on deszcz, jednak uczynił to w bardzo specyficzny sposób. Kiedy modlitwa o deszcz nie przyniosła efektu, zakreślił on koło na ziemi, stanął w jego środku i powiedział:

„O, Panie, Boże, władco wszechświata, twoi synowie zwrócili się do mnie i zaufali mi, uważając, że jestem twoim domownikiem. Toteż przysięgam na Twe wielkie imię, że nie ruszę się stąd, dopóki nie ulitujesz się nad twoimi synami”. Po wypowiedzeniu tych słów zaczął kropić deszcz.

Zwracający się z prośbą o przerwanie suszy wierzyli, że Choni pozostaje w szczególnej więzi z Bogiem (domownik), a sam cudotwórca – gdy modlitwa nie przyniosła efektu – odprawił pewien magiczny obrzęd, nawiązując do czynu samego Eliasza: on to kopiąc rów wokół ołtarza, wywołał deszcz i przerwał suszę (zob. 1Krl 18, 32), i spróbował zaszantażować Boga poprzez swoją przysięgę. Zobowiązanie przyniosło efekt, ponieważ zaczął padać deszcz. Uczniowie zarzucili Choniemu, że deszcz ten spadł jedynie po to, by uwolnić go od przyrzeczenia. Wtedy Choni poprosił o ulewny deszcz, a gdy prośbie stało się zadość, uczniowie – przestraszeni możliwym potopem – zażądali od cudotwórcy, aby powstrzymał ulewę. Choni posłusznie powiedział: Nie o to prosiłem, ale o deszcz życzliwości, błogosławieństwa i hojności. Wtedy spadł normalny deszcz, ale cały lud Jerozolimy musiał wejść na górę świątynną z powodu deszczu. I znów Choni był proszony o interwencję, aby przerwać opady. Po przyprowadzeniu byka, Choni kładzie na nim swoje dłonie, i, zwracając się do Boga – Władcy Wszechświata, mówi: „Niech więc stanie się twoja wola i niech skończy się deszcz, aby była ulga na świecie”. Natychmiast zawiał wiatr, chmury się rozproszyły i zaświeciło słońce. Ludzie zaś wyszli na pola i zbierali sobie trufle i grzyby.

Religijność Choniego spotkała się z zainteresowaniem przełożonego Sanhedrynu – Szymona ben Szetacha. Choni zwracał się do Boga bardzo poufale; jego modlitwy nie tylko przypominały szantaż, ale trąciły bluźnierstwem, ponieważ zwracał się on do YHWH słowem: Abba. Pierwszymi słowami żydowskiego dziecka były słowa: imma (mama) oraz abba (tata). Zwrot, w którym zwrócił się Choni do Boga, był czymś niesłychanym w judaizmie – rozumiemy dzięki temu, jak głębokie relacje duchowe zachodziły pomiędzy charyzmatykiem a Bóstwem. Czuł się on przy nim bezbronnym dzieckiem, członkiem Jego rodziny (domownik, syn domu) i, w związku z tym, mógł kierować on prośby do Boga – niczym rozkapryszony syn – jak do swojego „tatusia”. Ta nowość relacji z Bogiem, którą jako pierwszą mamy potwierdzoną w czynach i słowach Choniego (I w. przed Chr.), dla faryzeuszy była czymś niesłychanym – stąd zainteresowanie Szymona ben Szetacha, który przywołał treść modlitwy Choniego do Boga:

„Ojcze (Abba), zaprowadź mnie do łaźni i obmyj mnie ciepłą wodą” i też to uczynił. Rzekłeś potem: „Daj mi orzechy, migdały, śliwki i jabłka granatu” i dał ci je.

Szymon musiał podjąć decyzję: czy w takim wypadku nie powinien czasem przekląć cudotwórcy? Ostatecznie zadecydował:

Gdybyś ty nie był Choni, to bym cię wyklął, ale ponieważ te lata były jak lata głodu w czasach Eliasza, w którego rękach były klucze do deszczu, to czy ty nie znieważyłeś niebiańskiego Imienia? Cóż jednak ja mogę zrobić tobie, który wadziłeś się z Bogiem, spełniającym twoje życzenie, jak Syn, który drażni się ze swym Ojcem ulegającym mu.

Szymon uznał moc cudotwórczą Choniego i zobaczył w nim syna Bożego, który, poprzez swoją zażyłość z Bogiem, może sobie pozwolić na stawianie żądań samemu YHWH. Porównując go do Eliasza, umożliwił potraktowanie cudów Choniego, jako mieszczących się w nurcie ortodoksyjnego judaizmu. A był on w badaniu spraw bardzo dociekliwy, co uwidocznione jest nawet w sentencji, którą Szetach pozostawił odnośnie do postępowania ze świadkami w sądzie:

Długo i dokładnie badaj świadków, ale bądź ostrożny i uważaj na swe słowa, aby czasem nie nauczyli się z nich kłamać (Miszna, Awot 1, 9).

Odpowiadał on – według jednak niezbyt pewnych historycznie tradycji – za śmierć osiemdziesięciu kobiet z Aszkelonu, podejrzewanych o uprawianie czarów (TJ; Sanh 6, 3. 23b; TB; Hag 82b; TB; Sanh 86; Halacha 4 i 6; Raszi, Sanhedrin 44). Pozytywny werdykt mógł Choni przyjąć z ulgą.

W czasach Choniego wybuchła wojna domowa pomiędzy Hirkanem II a Arystobulem II. Choni prawdopodobnie – jako pobożny chasyd – udał się na pielgrzymkę na któreś z żydowskich świąt. Jednak, ze względu na toczącą się wojnę, ukrył się: nie chcąc opowiadać się za żadną z walczących stron. Żołnierze Hirkana II pojmali go i zażądali, by przeklął wojska Arystobula II, który bronił się w Jerozolimie. Chciano wykorzystać jego moc do zniszczenia przeciwnika. Choni odmówił i zwrócił się do Boga w modlitwie:

O Panie Wszechświata, przecież ci mężowie są twoim ludem, a ci, których oblegają są twoimi kapłanami. Błagam cię nie czyń tego, co oni żądają i ześlij pokój pomiędzy braćmi.

Umiłowanie pokoju i apolityczność była powodem odmówienia rzucenia klątwy na Arystobula II. W odwecie stronnicy Hirkana ukamienowali Choniego – sława cudotwórcy przyczyniła się do jego śmierci.

Sanhedryn uznał Choniego za człowieka będącego w szczególnych relacjach z Bogiem (syn – ojciec) i stwierdził, że cokolwiek postanowił Choni na ziemi, to to samo wypełniało się w niebie. Według tradycji żydowskiej Sanhedryn orzekł:

Ty zaś pokolenie poniżone przez swój grzech – podniosłeś (na duchu) dzięki swej modlitwie. On wybawia tego, kto nie jest niewinny i ty swoją modlitwą ocaliłeś pokolenie, które nie było czyste. Będzie wybawiony z powodu czystości twoich rąk (Hi 22, 30). Ty ocaliłeś je przez dzieła twoich czystych rąk.

Choni ocalił świat poprzez swoją czystość i szczególną łaskę Boga, choć nie pozostawił po sobie żadnej halachy. W legendach żydowskich (hagada) pozwolono Choniemu usnąć na siedemdziesiąt lat. Jednak, gdy wybudził się, nie został rozpoznany i nie oddano mu czci; strapiony Choni poprosił o śmierć. (źródła: Ant 14, 22 – 28, Miszna Taanit 3, 8; Talmud Babiloński [TB]; Taanit 19 a, 23 a – przeł. Witold Tyloch, Opowieści mędrców Talmudu, Gdynia 1993, s. 66 – 69; Genesis Rabbah 13, 7 ).

W pierwszej połowie I w. po Chr. żył wnuk Choniego: Chana ha – Nechba; był on synem jego córki. Wierzono, że on również odziedziczył po dziadku moc zaklinania deszczu. Gdy uporczywa susza nękała lud żydowski, dzieci chodzące do szkoły chwytały go za skraj szat i krzyczały: (Abba) Ojcze, ojcze daj nam deszcz. Zwrot ten nie podobał się cudotwórcy i zanosząc modły do Boga, stwierdził:

O Panie – władco świata! Uczyń to dla nich, dla tych którzy nie są w stanie odróżnić Ojca (Abba) dającego deszcz, od tego który deszczu nie daje i dać nie może (TB; Taanit 23 b).

Chana uważał, iż tylko Boga można nazwać swoim Ojcem i że tylko On jest tym, który zsyła deszcz. Sam cudotwórca uważał się za pośrednika zanoszącego prośby swojej społeczności. Swoje cuda czynił niechętnie i nazywano go „ha-Nechba” („trzymający się na uboczu”). Dlaczego tak go nazywano? – wyjaśnia Talmud – ponieważ z powodu swojej skromności zwykł zamykać się w ukryciu i przebywać z dala od ludzi (TB; Taanit 23b). Chana był samotnikiem i nie korzystał ze swojej sławy, pozostając skromnym człowiekiem.

Inny Galilejczyk, charyzmatyczny wieśniak, wnuk Choniego Zakreślającego Koła – Abba Hilkiasz, także nie chciał przypisywać swojej charyzmatycznej mocy możliwości całkowitego sprawienia cudu. Gdy przybyło do niego dwóch uczniów, wysłanych przez rabinów, aby sprowadził deszcz w trakcie uporczywej suszy, Abba Hilkiasz nie zwracając uwagi na posłanników, udał się na posiłek, nie zapraszając nawet ich do stołu. Po zaspokojeniu głodu, nadal nie wchodząc w żadną interakcję z przybyszami, wyszedł na dach – wraz z żoną – i modlił się o deszcz. Dopiero gdy Bóg wysłuchał modlitw, Abba Hilkiasz spytał się podróżnych o cel ich wizyty. Ci nie dali się oszukać i jednoznacznie przypisali deszcz interwencji Abby Hilkiasza. Widać, że charyzmatycy wiedzieli zazwyczaj czego ludzie oczekują i niechętnie przypisywali sobie cud, co dokładnie widać na przykładzie Jezusa i Abby Hilkiasza (TB; Taanit 23ab).

Cała dynastia galilejskich charyzmatyków bardzo przypomina – oczywiście w pewnym stopniu – Jezusa z Nazaretu. Ich galilejski pobratymiec także uchodził za Syna Bożego i zginął z przyczyn politycznych, choć sam był tak samo apolityczny, jak Choni. Jezusa także namawiano na sprowadzenie ognia z nieba na Samarytan, jak Choniego na rzucenie przekleństwa w celu zniszczenia Arystobula i jego zwolenników, obydwaj – konsekwentnie – odmówili. Karą za śmierć Jezusa – w oczach judeochrześcijan – było zburzenie Jerozolimy, karą za śmierć Choniego – w oczach Żydów – był głód wywołany zniszczeniem plonów w całym kraju (Ant 14, 25-28). Chana zwracający się do Boga w modlitwach poprzez zwrot Abba (zwyczaj ten prawdopodobnie przejął od dziadka) jest zbieżny ze stylem modlitw notowanych u Jezusa w Ewangelii według świętego Marka. Jezus bardzo podobnie, jak Chana, postrzegał możliwość nazywania kogoś nazwą „Ojciec”, tzn. ściślej: obydwaj uważali, że nazwa ta przynależy się tylko Bogu. Z kolei, przechowana przez Talmud anegdota o cudzie Abby Hilkiasza, przypomina nam – zauważa Vermes – o wielu fragmentach ewangelii, w których uzdrowienie chorych Jezus przypisuje nie swej charyzmatycznej mocy, ale wierze (G. Vermes, Kto był kim w czasach Jezusa, Warszawa 2006, s. 36).

ELEAZAR EGZORCYSTA

Naocznym świadkiem egzorcyzmów, sprawowanych w pierwszym wieku przez żydowskich magów, był historyk Józef Flawiusz. Oto jaki opis pozostawił:

Byłem na przykład świadkiem, jak pewien Eleazar, mój rodak, w obecności Wespazjana, jego synów, trybunów i tłumu innych żołnierzy uwalniał ludzi opanowanych przez demony, a dokonywał tego leczenia w następujący sposób: Do nozdrzy opętanego przytykał pierścień, pod którego pieczęcią znajdował się jeden z korzeni określonych przez Salomona, a gdy ów człowiek go powąchał, Eleazar wyciągał zeń demona przez nozdrza: wówczas uleczony natychmiast padał na ziemię, Eleazar zaś zaklinał demona – wypowiadając imię Salomona i powtarzając ułożone przez niego zaklęcia – by nigdy już nie wrócił do tego człowieka. A pragnąc przekonać widzów, że istotnie ma taka moc, stawiał w pobliżu puchar albo miednicę pełną wody i nakazywał demonowi, wychodzącemu z człowieka, by przewrócił to naczynie, dając widzom dowód, iż opuścił człowieka (Ant 8, 46-48).

W przypadku Eleazara modlitwa nie odgrywa jakiejkolwiek roli; Jezusa i Eleazara zbliża do siebie stosowanie podobnej inkantacji oraz skomplikowana procedura egzorcyzmu/uzdrowienia (problem ten zostanie szerzej omówiony w drugiej sekcji).
Demony Eleazar wyrzucał w imieniu Salomona, Jezus wolał prostsze inkantacje:

-DUCHU NIEMY I GŁUCHY, ROZKAZUJĘ CI , WYJDŹ Z NIEGO I WIĘCEJ W NIEGO NIE WCHODŹ! (Mk 9, 25).

Lub nawet opuszczał formułę zakazu:

– ZAMILKNIJ I WYJDŹ Z NIEGO (Mk 1, 25) – WYJDŹ, DUCHU NIECZYSTY Z TEGO CZŁOWIEKA ( Mk 5, 8 ).

Przypomina to nakaz, który skierowano do syna Temaliona, gdy rabbi Szymon, rabbi Elazar i rabbi Jose udali się do domu cesarza.

SYNU TEMALIONA WYJDŹ! SYNU TEMALIONA, WYJDŹ! ( Meila 17a )

Użyte tu wyrażenie ekselthe (wyjdź), to typowa magiczna formuła, której używa nie tylko Jezus, ale większość egzorcystów i spotyka się ją wielokrotnie w papirusach magicznych (PGM IV1243, 1245).

CHANINA BEN DOSA

Galilejski charyzmatyk Chanina ben Dosa (pierwsza połowa I w. po Chr.) został, przez głos z nieba, określony jako wybraniec Boga. Głos – według Rawa – miał powiedzieć:

Cały wszechświat jest podtrzymywany z powodu mego Syna Chaniny, lecz mój Syn Chanina, zadowala się jednym kabem chleba świętojańskiego od jednej wigilii szabatu do drugiej (TB; Taanit 24b ).

Głos z nieba jest czymś istotnie ważnym, gdy rozważa się kontekst wpływu na demony. To właśnie szatan właściwie rozpoznał Jezusa, a za nim zrobiły to złe duchy, które tkwiły w ciałach ludzi, uzdrawianych przez Jezusa: A duchy nieczyste, gdy go ujrzały, padły mu do nóg i wołały: Tyś jest Syn Boży (Mk 3, 11). Z uwagą należy zatem podejść do pewnej anegdoty, opisującej przygodę Jezusa, w krainie Gerazeńczykow (Mk 5, 1 – 20). Gdy pewnego dnia Jezus znalazł się tam z uczniami, to pewien opętany, który w szaleństwie potrafił rozrywać nawet łańcuch – a pętała go nim okoliczna ludność dla swoje bezpieczeństwa – podbiegł do Jezusa, złożył mu pokłon, i zawołał: Co ja mam z tobą, Jezusie, Synu Boga Najwyższego? Zaklinam cię na Boga, żebyś mię nie dręczył (Mk 5, 7). Jezus postanowił pogawędzić z demonem i zapytał się go o jego imię. Duch nieczysty przedstawił się jako „Legion”, ponieważ był wieloosobowy. Jednocześnie poprosił Jezusa, aby nie wyrzucał go z tej krainy, lecz raczej umieścił w stadzie pasących się w pobliżu świń. Nazarejczyk zlitował się i spełnił prośbę złych duchów, które jednak wystrychnęły się na dudka, ponieważ świnie rzuciły się ze zbocza góry do morza i utonęły. Całe to zdarzenie śmiertelnie przestraszyło spokojnych Gerazeńczykow, którzy poprosili Jezusa, aby jak najprędzej opuścił on ich okolicę.

Podobną przygodę przeżył inny Galilejczyk, uznawany za syna Bożego, Chanina ben Dosa. Żydzi unikali spacerowania nocą (TB, Ber 43b), ponieważ demonica Agrat, córka Mahalata, wraz z aniołami zniszczenia, wyruszała na polowanie na ludzi. Chanina ben Dosa, który lekceważył sobie ten nakaz, pewnej nocy spotkał królową demonów:

W dawniejszych czasach widywano ją codziennie. Pewnego razu spotkała Rabbiego Chaninę ben Dosę i powiedziała do niego: „Gdyby nie nakaz z nieba: `Uważaj na Chaninę i na jego naukę!`, zrobiłabym ci coś złego”. Powiedział do niej: „Jeśli tak mnie poważają w niebie, to zarządzam, byś nigdy więcej nie nachodziła siedzib ludzkich”. Powiedziała do niego: „Proszę, pozwól mi choćby przez jakiś czas”. Wówczas zostawił jej szabatowe i środowe noce (TB; Pes 112b).

Chanina, podobnie jak Jezus, rozmawia z demonem i, podobnie jak On, na wyraźną prośbę nieczystego ducha lituje się i oddaje dwie noce w tygodniu we władanie Agrat. Co najważniejsze: również w tej anegdocie – podobnie jak w wypadku Jezusa – demony zdają się wiedzieć, z kim mają do czynienia. Te liczne zbieżności, pomiędzy historiami Jezusa i Chaniny, nie są przypadkowe i pokazują, że najstarsza i zarazem najbardziej wiarygodna tradycja mogła utożsamiać Jezusa z „Synem Bożym” poprzez fakt egzorcyzmów (cuda). Szatan zważa zatem na stosunek Boga do danego człowieka i decydującym dla niego kryterium jest głos z nieba (bat kol). Potwierdza to przypadek, z którym się zetknął sam Rabbi Akiba (ok. 40 r. – 135 r. po Chr.):

Rabbi Akiba pewnego razu żartował i wyśmiewał tych, którzy popełniają występki i dopuszczają się grzechu. Wtedy zdało mu się, że na czubku palmy ukazał mu się szatan podobny do kobiety. Rabbi Akiba chwycił się zaraz pnia palmy i zaczął się na nią wspinać. Kiedy wspiął się do połowy wysokiego pnia, przeszła mu namiętność. Wtedy szatan rzekł doń: „Gdyby nawet ogłosili o tobie na sklepieniu niebios:` Bądźcie ostrożni i miejcie się na baczności wobec rabbiego Akiby i jego nauki` to wyznaczyłbym jako cenę za ciebie tylko dwie drobne monety” (TB; Kid 81a).

Chanina ben Dosa uchodził za uzdrowiciela i często zwracano się do niego z prośbą o interwencję u Boga.

Pewnego dnia rabbi Chanina ben Dosa przyszedł uczyć się Tory u rabbana Jochanana ben Zakkaja, którego syn był wówczas bardzo ciężko chory. Mistrz rzekł do ucznia: – „Chanina, synu mój, módl się za moje dziecko, aby wyzdrowiało!” Uczeń pomodlił się głęboko pochylony, z głową pomiędzy kolanami i został wysłuchany. Wtedy mistrz rzekł: – „Gdyba ben Zakkaj nawet przez cały dzień bił się w głowę, to nie wzięto by tego pod uwagę” (TB; Ber 34b).

Chanina powtórzył pozę modlitewną proroka Eliasza (por. 1Krl 18, 42) i dopiero zaczął modlitwę. Jochanan uważając, że modlitwa charyzmatyka ma większe znaczenie niż jego własna przemówił nie tylko z wrodzoną sobie skromnością, ale także z wielkim szacunkiem dla samego cudotwórcy. Dla Chaniny to nie modlitwa odpowiadała za cud:

Powiadają o rabbim Chaninie ben Dosa, że modlił się nad chorymi i mowił: „Ten będzie żył” lub „Ten umrze”. Powiedzieli do niego: „Skąd to wiesz?”Odpowiedział: „Jeżeli modlitwa sama płynie mi z ust, wiem, że został przyjęty; kiedy zaś przychodzi mi z trudem, wiem, iż został odrzucony” (Miszna; Berachot 5, 5).

Modlitwa, w tym ujęciu, właściwie nie realizuje swoich założeń: Chanina, po łatwości lub trudności jej wymawiania, poznaje jedynie czy dany delikwent będzie jeszcze żył. Właściwie jego rola ogranicza się do poinformowania o decyzji Boga – z tego poglądu wynika silny determinizm i wiara w nieodwołalne wyroki boskie. Chanina pozami modlitewnymi nawiązywał do Eliasza, ale wcale nie uważał się za proroka (zob. TB; Ber 34b).

Sam Chanina był bardzo ubogim chasydem, który nienawidził złego zysku (co było zresztą podłożem wielu konfliktów z małżonką), a dobre uczynki stawiał on ponad jakąkolwiek wiedzę (Miszna; Awot 3, 12).

Geza Veremes, który poświęcił wiele lat studiów nad badaniem galilejskich cudotwórców, zauważył, że reprezentanci konwencjonalnego judaizmu próbowali natomiast znaleźć błędy w nieortodoksyjnym zachowaniu charyzmatyka. Chaninę krytykowano za zaniedbywanie rytualnych obowiązków, za obyczaje niespotykane u męża Bożego, w rodzaju samotnego chodzenia nocą po ulicach. Obwieszczeniu o uleczeniu na odległość wywołało sarkastyczne pytanie: „Czy jesteś prorokiem?”, a cudowna skuteczność jego modlitwy przypisywano zasługom Abrahama, Izaaka i Jakuba. Mimo wszystko obraz Chaniny ben Dosy rzuca cenne światło na portret Jezusa w ewangeliach i na wczesne linie teologiczne rozwoju palestyńskiego judeochrześcijaństwa (Vermes 2005: s. 95).

Wydaje się, a jest to bardzo prawdopodobne, że wśród żydowskich uzdrowicieli – męczennika Choniego, który nawet pod groźbą kary śmierci nie chciał rzucić przekleństwa na grupę Żydów; wśród Chana, który tylko Boga tytułował nazwą Abba; wśród Eleazara, który wypędzał słowem złe duchy i zabraniał im powrotu i wśród Chaniny, biednego jak mysz kościelna, który lekceważąc sobie obyczaje, spacerował nocą, a w chacie, lekceważąc sobie z kolei przepisy Tory, trzymał skórę węża, a żywe, jadowite gady nie były w stanie zrobić mu żadnej krzywdy – Jezus czułby się, jak przysłowiowa „ryba w wodzie” i miałby z nimi, o czym porozmawiać.

EPILOG

Po tym schematycznym zaznajomieniu się z żydowskimi cudotwórcami, żyjącymi w pierwszym wieku przed Chrystusem oraz w pierwszym wieku po Chrystusie, możemy stwierdzić, że synoptyczny portret Jezusa, który po usunięciu żydowskiego tła był całkowicie niezrozumiały, a nawet tworzył pewną dychotomię, pewien rów pomiędzy samym Nazarejczykiem a Jego ludem, został skutecznie, dzięki pracom profesora Vermesa, zasypany. Oczywiście nie możemy, ze względów objętościowych, zająć się dokładnie poszczególnymi różnicami pomiędzy samymi cudotwórcami. Należy pamiętać: każdy człowiek jest inny – w pewnym więc stopniu – każdy z nich był kimś unikalnym, obojętnie czy był to Choni, Chanina czy Jezus, lecz każdy z nich jest zrozumiały w kontekście swojej religii, epoki i swojego narodu.

Analiza historyczno-krytyczna przede wszystkim stara się ustalić tło, by w jego ramach umieścić Jezusa zwanego Chrystusem. Ustalenie tła wiąże się jednak z czymś, co jest niezwykle trudne dla teologa, a konieczne dla historyka. Historyk stara się zrozumieć, dla teologa, co wydaje się oczywiste, o wiele lepszą sytuacją byłoby to, gdyby się okazało, że Ten, którego określają Bogiem-Człowiekiem, odstawał od epoki; aby czynił i mówił rzeczy, których nikt nie czynił przed Nim, ani też nie mówił i czynił – niejako – równocześnie z Nim. Chciałby on mieć do czynienia z meteorem, który zrzucony na ziemie powalił wszystkich samymi nowościami. Nic więc dziwnego, że ze strony teologicznej, a ściślej: chrystologicznej, umieszczenie Jezusa w ramach żydowskiego nurtu charyzmatycznego spotkało się – początkowo – z gwałtownym sprzeciwem. Vermes wojnę wygrał dopiero w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku – dopiero wtedy zapanował consensus: Jezus był charyzmatycznym egzorcystą; consensus ten, na szczęście chwilowo, został naruszony przez prace Jesus Seminar, ale dzięki tuzom biblistyki – profesor Ed Sanders oraz ksiądz profesor John Meier – obraz Jezusa-proroka na podobieństwo Eliasza, został ugruntowany i na powrót przyjęty, jako najbardziej prawdopodobny.

To krytyczne podejście, zaczynające się od analiz tła, nie jest, we współczesnej biblistyce, niczym nowym. Znawcy Jezusa historycznego bardzo zmienili podejście do samych źródeł. Na rzecz historycznej wiarygodności stawia się obecnie zgodność z kontekstem epoki, to co do niego nie pasuje – a w przypadku synoptyków jest tego naprawdę niewiele – jest z oczywistych względów deprecjonowane jako rzecz będąca popaschalną wstawką, taki apologetyczny wystrzał pierwszych chrześcijańskich redaktorów ewangelicznych perykop. Tu, pomału, chce wprowadzić czytelnika do sekcji drugiej, w której, siłą rzeczy, musimy się zająć czymś naprawdę trudnym: wyodrębnieniem z relacji, tych najstarszych, egzorcyzmów, które możemy przypisać historycznemu Jezusowi. Wprawny czytelnik zauważył, że w przypadku Józefa Flawiusza i tradycji rabinicznych, nie staraliśmy się ustalić ich historyczności. Chciałbym coś, w tym ważnym momencie, nadmienić: nie było to dla nas konieczne, ponieważ naszym celem nie jest historyczny Choni czy historyczny Chanina, lecz historyczny Jezus. W tym przeglądzie chodziło przecież o coś zupełnie innego; chcieliśmy ustalić: czy Jezus, przedstawiony przez Marka jako pełen mocy Syn Boży, przed którym drżą demony, jest obrazem historycznie prawdopodobnym?

Obecnie bibliści, w Polsce np. ksiądz Roman Bartnicki, nie idą „dawnym tropem” egzegetów chrześcijańskich, którzy, zazwyczaj, starali się podważać wiarygodność innych cudotwórców, aby uratować wyjątkowość i unikalność „naszego” egzorcysty Jezusa. Zestawiając cuda Jezusa – wyjaśnia ksiądz Bartnicki – z cudami znanymi z historii religii nie można apriorycznie twierdzić, że cuda Jezusa są autentyczne i historyczne, a cuda poza Biblią są niehistoryczne, oparte na oszustwie lub wyobraźni. Działalności Boga nie można ograniczyć do cudów biblijnych (R. Bartnicki, Problematyka cudów Jezusa we współczesnej egzegezie, Warszawskie Studia Teologiczne XXIV/2/2011, s. 75). Ja idę – za pewnymi egzegetami – jeszcze dalej i nie będę w dalszej części optował za określaniem Jezusa jako „lepszego” czy „gorszego” egzorcysty od innych. Kto czuje się zgorszony takim obiektywizmem, ten nie powinien zapominać, że nauka bez niego nie mogłaby normalnie funkcjonować, i raczej nie powinien on czytać moich wpisów. Parafrazując, niejako, słowa Junga stwierdzam, że „właśnie z tego obiektywizmu czyni się zarzut mojej” metodologii: „oskarża się ją o to, że nie opowiada się ona za jakąś określoną doktryną religijną. Nie przesądzając w żaden sposób o moich subiektywnych przekonaniach, chciałbym zadać następujące pytanie: czy nie można uznać, że określone stanowisko zajmuje także ten, kto nie narzucając się jako arbiter mundi wyraźnie ogranicza się do własnego subiektywnego stanowiska i jest przekonany, iż” Bóg „wypowiada się w wielu językach i przejawia się na wiele różnych sposobów, i że wszystkie te sposoby są prawdziwe? Na zarzut podnoszony szczególnie przez” moich braci w wierze „chrześcijan, że jest niemożliwością, żeby prawdziwe były wszystkie sprzeczne ze sobą wypowiedzi religijne, trzeba odpowiedzieć, zadając im z kolei pytanie: czy jeden=trzy? Jakże trzy osoby mogą być jednym Bogiem? Czy matka może być dziewicą? Itd. Czyżby nie zauważyli oni dotąd, że wszystkie wypowiedzi religijne zawierają logiczne sprzeczności i zasadniczo niemożliwe stwierdzenia, a nawet – że ta logiczna sprzeczność i niemożliwość stanowią istotę wypowiedzi religijnych?” Tertulian nie zawahał się stwierdzić, że jego wiara jest wiarygodna, ponieważ jest niedorzeczna. „Jeśli chrześcijaństwo wzywa do wiary w takie sprzeczności, to – jak mi się zdaje – nie powinno czynić zarzutów temu, kto uznaje ważność jeszcze kilku innych paradoksów”. „Tylko paradoks potrafi pojąć pełnię życia, podczas gdy jednoznaczność i brak sprzeczności mają charakter jednostronny i dlatego nie są w stanie wyrazić tego, co niepojęte” (C. G. Jung, Psychologia a religia, Warszawa 1970, s. 227-28).

Chrześcijanie uważają, że naśladują Jezusa zwanego Chrystusem, niektórzy z nich mają nawet Jego stygmaty, ale ich świadomość jest bardzo daleka od ich wzoru. Często słyszy się nieuzasadnioną dumę z tego, że idee Nazarejczyka porwały i odmieniły Cesarstwo Rzymskie, a następnie wszystkie ludy Europy. Gdy jednak spojrzymy na historię Europy bez „różowych okularów”, to sami przyznamy, że nie różniła się ona, w zasadniczy sposób, od historii Azji, która w swojej większości Chrystusa odrzuciła. Historia Europy to pasmo nieustannego mordowania się chrześcijan przerywanego krótkotrwałymi traktatami pokojowymi – nie ma praktycznie żadnej ohydy, której by nie wyrządził chrześcijanin drugiemu chrześcijaninowi. Historia Europy to, pamiętając wiek dwudziesty, katolicki ksiądz Tiso najeżdżający z bezbożnikami – Adolfem Hitlerem i Józefem Stalinem – katolicką Polskę, to zasieki z drutów kolczastych obozów koncentracyjnych, to kapłani błogosławiący wojska niemieckie i kapłani błogosławiący wojska polskie do tego, by wzajemnie się one mordowały, to ekspansja i terror chorwackich katolików wobec swoich prawosławnych braci, mordowanych z takim okrucieństwem, którego nie zaobserwowano nawet wśród zwierząt. Szok! Trudno uwierzyć, że kiedykolwiek, w historii Europy, jakikolwiek naród naśladował Chrystusa. Powie ktoś, że utworzono zakony, wybudowano klasztory, a wielu ludziom udało się pozostać, w tym wszystkim, kimś przyzwoitym. Ale to samo udało się w Azji – bez tej całej otoczki! Uważam, że historia – oczywiście nie w sposób identyczny – potoczyłaby się podobnie, gdyby w Cesarstwie Rzymskim zwyciężył mitraizm. Nie należy jednak „płakać nad rozlanym mlekiem”, ale korzystając z najnowszych osiągnięć biblistyki i „Jezusa historycznego”, odkryć i na nowo przemyśleć sposób, w jaki powinno się naśladować starożytnego Żyda. Na pewno nie poprzez plucie w oczy, na pewno nie poprzez rozdanie swojego majątku, na pewno nie poprzez brak jakichkolwiek śladów autorefleksji, na pewno nie poprzez potępianie wszystkich dookoła i wskazywanie na samego siebie. Te elementy Jezusowego nauczania są świadectwem Jego epoki, sprowadzanie ich do naszych czasów nie jest uzasadnione. Od tamtego okresu minęło dwa tysiące lat, a Jezus – zarówno u synoptyków i Jana – mówił, by iść do przodu. Wszyscy o tym zapomnieli i zatrzymali się – wciąż wpatrując się w treść dokumentów, które oddziela od współczesności ogromna przepaść czasu.

W sekcji drugiej staniemy przed trudniejszym zadaniem, ponieważ będziemy starali się ustalić – jak dalece, oczywiście, jest to możliwe do ustalenia – korzystając z prac wybitnych biblistów (na barkach gigantów widzimy dalej): jakie jednostki chorobowe są tymi demonami, które pustoszyły Galileę w początkach pierwszego wieku? Kim był „demon niemowy” (Mt 9, 23)? Kim był demon, który nie pozwalał się kobiecie wyprostować (Łk 13, 11)? Dlaczego „gorączce” można było rozkazywać? Dlaczego demony lubiły miejsca bezwodne? Za pomocą skalpela krytyki oddzielimy mit od prawdy, chociaż jest to zadanie niezwykle trudne, ponieważ w Ewangeliach mit i historia tworzą nierozerwalną (wydawałoby się) całość. Będziemy przede wszystkim empirykami i przyjmiemy fenomenologiczny punkt widzenia. Do opisów religijnych cudów podejdziemy z punktu widzenia nauk przyrodniczych, nie zaś teologicznych. Ograniczymy się do obserwacji zjawiska i powstrzymamy się od wyrażania swoich perspektyw metafizycznych. Nie będę również naruszał w żaden sposób takich poglądów, jeśli je ktoś przyjmuje, ale ja sam nie roszczę sobie prawa do ich poprawnego zastosowania.

Kimże On jest? / Mk 1,27/

            Pieśń o przedwielkanocnym Jezusie.
Zaczęło się wszystko od chrztu Jezusa przez Jana / Mk 1,9 –11/.
Królestwo niebieskie u Jana znakiem sądu / Mt3,2 – 11/.
Królestwo Jezusa znakiem miłosierdzia i miłości / Mt 5,3 n./.
Ale już postępowanie Jezusa jest zaskakująco nowe:
Jezus obcuje z grzesznikami i kultowo nieczystymi / Mk 2,16/.
Łamie żydowskie prawa dotyczące szabatu / /Mk 2,23 n./.
Nie przestrzega przepisów odnoszących się do czystości / Mk 7,1nn/.
Nic dziwnego że z Niego szydzą:

„Żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników” / Mt 11,19/.
A celnicy to nie są „porządni obywatele”.
To zdziercy kolaborujący z rzymskim okupantem.
Również dla nich Jezus przyszedł na świat / Łk 15,1/.
Także dla nich przeznaczone jest Jego przesłanie.
Bóg jest Bogiem wszystkich ludzi / ŁK 14,15 – 24/.
On „ sprawia, że słońce wschodzi nad złymi i nad dobrymi” /Mk5,45/.
Dlatego orędzie Jezusa od początku wywołuje fascynację Mt 7,28 – 29/.

Ale także powątpiewanie, zgorszenie i nienawiść/ Łk 4, 28 – 30/.
Dla uczonych w Piśmie było skandalem i bluźnierstwem /Mk 2,7/.
Wygodniej im było nie widzieć ani słyszeć.
Czy człowiek może odpuścić paralitykowi grzechy ? /Mk 2,1 –12/
Jak to pogodzić z żydowską wizją sprawiedliwości Boga?
Jezus musiał im się wydawać fałszywym prorokiem.
A za to według Prawa groziła kara śmierci / Pwt 18,20/.
Gwałtowny koniec Jezusa to konsekwencja Jego wystąpienia.

Śmierć na krzyżu z wyrytym napisem „ Król żydowski” / Mk15,26 par/.
Czy sam nazywał się Mesjaszem – Królem? Nie.
Czy wywołał jakiś ruch i mesjanistyczne nadzieje? Tak.
Dlatego został ukrzyżowany jako polityczny rebeliant.
Ale Jezus nie był politycznym mącicielem.
Przykazanie miłowania nieprzyjaciół wyklucza taką interpretację /Mk 5,39 –48/.
Rewolucją Jezusa jest bezgraniczna miłość w świecie egoizmu i przemocy.
Kimże On jest i co to za nauka ? /Mk 1,27/.

Herod prześmiewa się z Niego jak z klowna / Łk 23,6 –12/.
Najbliżsi krewni sądzą, że odszedł od zmysłów / Mk3,21/.
Ludzie mówią, że to Jan Chrzciciel powrócił.
A inni widzą w Nim proroka Eliasza /por. Mk 6,14 – 16; 8,28 par./
Czy jest marginalnym Żydem, żyjącym w świecie starotestamentowym?
Faworyzującym marginalne tradycje judaizmu / zakaz rozwodu, celibat…/?
I wcale nie urodzonym w Betlejem ale raczej w Nazarecie?
Nic nie znaczącym w historii Izraela, wyrzuconym na jej margines?

Jezus różni się od Jana Chrzciciela; idzie do ludzi i żyje z nimi / Łk 8,1/.
Nie gardzi poczęstunkiem bogaczy, ani pomocą usługujących kobiet / Łk 8,2 n. /.
Nie przestrzega religijnych nakazów z prawowierną poprawnością / Mk 3,1 – 6/.
Różni się od faryzeuszy, a tym bardziej od saduceuszy.
Absorbuje Go całkowicie pełnienie woli Ojca niebieskiego. / Mt 26,39 – 42/.
Charakteryzuje go zaangażowanie, surowość i radykalizm. / Mt 18, 23 – 35/.
Wszystko stawia na jedną kartę, na Boga, „ swego Ojca”./ Łk 10,21 – 22/.
To prowadzi Go do zerwania ze swą rodziną /Mk 3,20 n, 31 – 35/.

I czyni Go bezdomnym na tym świecie / Mt 8,20/.
Pośród swoich uczniów jest jak sługa; / Łk 22,27/.
Nie gardzi nawet najniższą pracą niewolniczą / Łk 22,26 n./.
Nie przyszedł, aby mu służono, lecz żeby służyć / Mk 10,45/.
Sam ubogi, jest wrażliwy na udręki ludzi biednych / Mt 9,36/.
Szuka błądzących, odepchniętych i zagubionych / Łk 15/.
Zatopiony w samotnej modlitwie do swego Ojca / Mk 1,35; 6, 46 i in./.
Jest człowiekiem dla innych; Człowiekiem od Boga i dla Boga.

Naucza jak Rabbi i toczy dysputy o interpretację Prawa.
Proszony jest o jurydyczne rozstrzygnięcia / Łk 12,13 –14/.
Ale nie jest zawodowym teologiem kanonistą.
Naucza jednak z niezwykłą mocą i autorytetem / Mk 1,22.27/.
Kimże On jest? Czy zatem jest prorokiem? / Mk1,27/.
Za proroka uważali Go ludzie / Mk 6,15; 8,28 i in./.
Również Jego uczniowie widzieli w Nim proroka / Łk 24,19/.
Sam Jezus stawiał się wśród proroków / Mk6,4; Łk13,33; Mt 23,31 – 39/.

Ale mówił, że już Jan Chrzciciel jest większy od proroka.
I że większy od Jana jest najmniejszy w Królestwie Bożym / Mt 11,9 – 11/.
To Kimże jest ten, który uważa się jeszcze większym?
Jezus jest prorokiem, który przewyższa wszystkich innych.
Wypełnia Go Duch Boży i głosi słowo ostateczne / Mk 3,28 n; Mt 12,28 i in./.
Duch wygasł po epoce proroków i oczekiwany był u kresu.
Jeśli Jezus jest prorokiem eschatologicznym, to czas ten już nadszedł.
Bóg przełamuje swe milczenie i w Jezusie daje znać o sobie.

Nadejście to było szokiem, inne zupełnie, niż sobie wyobrażano.
Punktem zwrotnym w dziejach świata miała być garstka ludzi?
Ludzi biednych i prostych, ludzi o wątpliwej reputacji?
A do tego te „skandaliczne” wystąpienia Jezusa !
Co to za prorok, który łamie prawo i obcuje z grzesznikami?
Czy w taki sposób działa i przemawia Bóg Izraela?
Dlatego zarzucano Jezusowi, że ma w sobie złego ducha / Mk 3,22 n/.
Jezus od początku był znakiem sprzeciwu.

Wymagał podejmowania trudnych decyzji i zawierzenia. / Mt 10,34 – 39/./.
Jego wezwanie: „Pójdźcie za Mną” / Mk 1,17/ brzmi niczym rozkaz.
Jezus powołuje swych uczniów; „By byli z Nim” / Mk3,14/.
Łączy ich pełna wspólnota losu i zerwanie innych więzi / Mt 10,24 n/.
Włącznie z ryzykiem utraty nawet życia /por. Mk 8,34/.
Poprzez Jezusa prostaczkowie nawiązują relację z Bogiem / Łk 10, 21 – 22/.
Lecz przywiązani do wygód, obowiązków, bogactwa, odchodzą,
I wcale nie usiłuje zatrzymać zniechęconych / Łk 9,57 – 62 par, Mt 19,16 – 22/.

***
Z jednej strony już w Jezusie przedwielkanocnym mamy do czynienia z Bogiem i Jego Królestwem; w Nim spotkać się można z miłosierdziem Boga ale i Jego sądem; w Jego osobie panuje Bóg, Jego słowo i miłość. To o wiele ważniejsze niż wszelkie tytuły określające jego godność.
A z drugiej strony Jezus przekracza wszelkie sądy. Jest jedynym, niepowtarzalnym fenomenem. Jest i pozostanie tajemnicą. Jeżeli pogłębiamy z Nim relację, zbliżamy się do poznania tej tajemnicy. Ale to już jest możliwe tylko w perspektywie teologicznej i mistycznej. Naszym ostatecznym powołaniem jest widzenie „ twarzą w twarz” / 1 Kor 13,12/. A to dokona się, gdy Duch doprowadzi nas do „całej prawdy” / J 16,13/.

Genesis

Aby należycie rozumieć, co święty autor w swym piśmie chciał wyrazić, trzeba uwzględnić zarówno owe naturalne sposoby myślenia, mówienia i opowiadania występujące w czasach hagiograficznych, jak i te, które w tamtym czasie były powszechnie stosowane we wzajemnym obcowaniu ludzi ze sobą.
«Dei Verbum»

Od czasów Jana Pawła II, kiedy to papież uznał ewolucję za „coś więcej niż tylko hipotezę”, możemy powiedzieć, że Kościół pogodził się z mitycznym podłożem opowieści o stworzeniu człowieka z Księgi Rodzaju. Był to wyraźny postęp w stosunku do encykliki Humani generis (1950) papieża Piusa XII, ponieważ jeszcze wtedy ostrzegano, że nie wolno „abstrahować od Objawienia biblijnego, według którego człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga”, głosić i przyjmować ewolucji „tak jakby to była pewna, udowodniona nauka”. Teolodzy dość długo nie szanowali autonomii badań i poszukiwań naukowych; zapłacili za to ogromna cenę – utracili w oczach wielu ludzi swoją wiarygodność, której do tej pory nie zdołali w pełni odzyskać. Nie przypadkiem, również i w Polsce, największym szacunkiem i popularnością, cieszą się teolodzy, którzy potrafią pogodzić swoje teologiczne wnioski z naukowym obrazem świata. Teolog rozumiejący teorię Einsteina, teolog rozumiejący skomplikowaną historię, jest teologiem wiarygodnym, ponieważ jego rozważania – w jakimś sensie dwubiegunowe – mogą rozwiać wiele wątpliwości wstępnych odbiorcy, mogą odwołać się do wspólnej wiedzy, którą podziela czytelnik, a nie jedynie do katechizmu i Pisma Świętego, do których – co można założyć – niewierzący dopiero zamierza sięgnąć, jeśli tylko zostanie do tego przekonany. Tymczasem niektórzy teolodzy piszą setki artykułów apologetycznych – zazwyczaj schematycznych – których koniec jest już wiadomy na samym początku: w pobliskim „lasku” ukrywa się Maryja z Dzieciątkiem na ręku i w poincie zostaje ona wyprowadzona na „łąkę”, a w tle przebiegnie wielkanocny zajączek – to nie tak; tak można było przepowiadać przed II wojna światową, obecnie wymaga się czegoś więcej. Zdziwi się ktoś: Nowicki popadł od razu w kłopoty, a jeszcze dobrze nie zaczął. W jaki sposób mówić o początkach? w jaki sposób mówić o człowieku? w jaki sposób zastanawiać się nad problemem teodycei? jeśli nie wprowadzimy na scenę hipotezy Boga. W jaki sposób zajrzymy pod struktury mitów, jeśli nie przyjmiemy, że religijność to przejaw ingerencji samego Boga? Przykro mi, ale nie odczuwam przed tym jakiś szczególnych oporów. Mogę interpretować twórczość Homo sapiens – dzieła literatury czy sztuki – opierając się na starej i poczciwej teorii doboru naturalnego Darwina. Często słyszę – humorystycznie zauważył Daniel Dennet – jak humaniści, pisarze, poeci mówią: „opierając się na teorii Darwina, można wyjaśnić ewolucję rośliny i zwierząt, lecz nie twórczość wielkiego poety”. Wtedy ja odpowiadam: „Chwileczkę, panowie, twierdzicie, iż nie budzi waszych zastrzeżeń idea, że ślepy, mechaniczny, bezmyślny proces może wytłumaczyć powstanie słowika. Ale już nie zgadzacie się z tym, by w analogiczny sposób mogła powstać „Oda do słowika” Johna Keatsa. Sądzicie, że „Oda do słowika” to coś wspanialszego aniżeli żywy słowik. Nie sądzę, w takim razie, byście wiedzieli dostatecznie dużo o słowikach. Jeżeli dobór naturalny może wyjaśnić istnienie tak zdumiewającego ptaka, to może niewątpliwie wyjaśnić również odę na jego cześć. Tworzę jednak na blogu teologicznym, powinienem więc rozegrać to bezpiecznie i asekuracyjnie, ponieważ mogę zostać rozdarty na strzępy. Zastosuję więc obie zasady: empiryczną i teologiczną; nic nie ryzykuje, nic nie zyskam, ale lepiej dmuchać na zimne.
Rozważania nad Księgą Rodzaju, rzadko kiedy jest ze strony teologa, wynikiem bezstronnego badania występujących różnic i podobieństw w poszczególnych poprzedzających go mitach; rzadko kiedy zastanawia się on także: kto napisał ten tekst? Po co napisał ten tekst? Do kogo napisał ten tekst? I po co – to w sumie też ważne, a właśnie mi się to przypomniało – wtłaczać, w umysły człowieka XXI wieku, treść tego wyschniętego źródła? Zabolało. Przepraszam. Ale do tego będę zmierzał. Jestem uczciwy: czytelnik już wie, że w lasku nie będzie Czarnej Madonny, postaram się jednak by w tle przebiegł wielkanocny zajączek. Obiecuję więc solidnie, że na końcu podam swój sposób postrzegania problemu, który będzie konstruktywny, zarówno teologicznie, jak i historycznie. A zatem przyjmuje na użytek niniejszego eseju, że Bóg posłużył się emegrentnym działaniem przyczyn wtórnych, aby w ten sposób poprowadzić ludzkość do autopejozy swojej własnej istoty. Istota ludzka jest obdarzona rozumem – który być może wyewoluował, jako skutek uboczny atrakcyjności seksualnej (zapamiętywanie sag tanecznych itd.) – i wraz z Arystotelesem uznaję, że wraz duchem jest on ważnym elementem człowieka, właściwie już od samego początku jego istnienia. Człowiek jest istotą religijną, lubi wierzyć w cokolwiek – niekoniecznie w Boga. Znając dwudziestowieczne fantazmaty, które porwały człowieka, jak np. wiara w „Żyda-demona” (nazizm), wiara w „klasę robotniczą-boga” (komunizm), człowiek jest w stanie uwierzyć we wszystko, jest w stanie porwać się entuzjazmowi tłumów i wraz z nimi powtarzać jakąkolwiek niedorzeczność. Irracjonalne idee nie giną wraz z czasem, przechodzą metamorfozę i wypływają pod inną postacią, czasami w krańcowo różnych środowiskach. Gdy zwariowany tłum zdobędzie władzę, robi się naprawdę groźnie, bardzo łatwo wtedy zostać męczennikiem, chociaż nie zawsze się to opłaca. Gdy Galileusz rozważył, że za chwilę może być łamany kołem, skóra jego może być wyrywana szczypcami, a on sam może zostać podpałką, nie zawahał się powiedzieć:

Ja Galileo, syn świętej pamięci Vicenza Galilei, Florentyńczyk, mający siedemdziesiąt lat, postawiony w stan oskarżenia przed tym trybunałem i klęczący przed tobą, Generalny Inkwizytorze Jego Przewielebności Pana Kardynała dla całej Wspólnoty Chrześcijańskiej, mając przed oczyma i dotykając dłońmi Świętej Ewangelii, przysięgam, że zawsze wierzyłem, wierzę i z pomocą Bożą będę w przyszłości wierzyć we wszystko, co jest uznawane, głoszone i czego naucza Święty Katolicki i Apostolski Kościół. […] muszę całkowicie zrezygnować z błędnego poglądu, że to Słońce stanowi środek świata i jest nieruchome i że Ziemia nie stanowi środka świata i porusza się, i że nie wolno mi podtrzymywać, bronić lub nauczać w jakikolwiek sposób, słownie lub pisemnie, wspomnianej fałszywej doktryny.

Miał chłop poczucie realizmu, lepiej wyprzeć się prawdy (bo przecież ona i tak ostatecznie zwycięży), niż oddać się w ręce sadystów, którzy uwierzyli, że reprezentują Boga na ziemi (do dziś niektórzy w to wierzą), ale to już temat zupełnie inny. Co teraz? Teraz, zanim dojdziemy do Księgi Rodzaju, zastanowimy się nad zmieniającym się obrazem Boga w obrębie tradycji judeo-chrześcijańskiej. W tym celu otworzymy album Ericha Fromma i przyglądniemy się pięciu fotografiom (Erich Fromm, Psychoanaliza a religia2000, s. 76-82) . To ważna lekcja, ważna oczywiście na potrzeby tego eseju, trzeba będzie się troszeczkę skoncentrować – nie zamierzam jednak przemęczać nikogo, to tylko chwila.
Fotografia pierwsza – Bóg oraz Adam i Ewa
Na fotografii pierwszej Bóg jest władcą patriarchalnego klanu. Zabrania człowiekowi spożyć owoców z drzewa wiadomości dobrego i złego. Kiedy Adam i Ewa złamali ten nakaz (nie bez pewnej pomocy pełzającego – a może jeszcze wtedy czworonożnego – gada), Bóg ukarał śmiercią nie tylko pierwszych rodziców, ale także ich potomstwo. Każda śmierć, każdy wypadek śmiertelny, każda choroba powodująca zgon, to – według dziwnego poczucia humoru twórcy tej legendy – skutek przekleństwa Boga, który rozciągnął odpowiedzialność na nas wszystkich Jest to słynna zasada zbiorowego karania, którą znamy, w mniejszej skali, z opisów działań niemieckich służb policyjnych w Generalnym Gubernatorstwie.
Fotografia druga – Bóg i potop
Wiemy już z fotografii pierwszej, że Bóg może ze swoim stworzeniem zrobić wszystko; jesteśmy jego własnością. Jednak w stosunku do pierwszej fotografii widzimy już pewną metamorfozę Boga, ponieważ po tej wszechświatowej zagładzie, z której ratuje się Noe wraz z rodziną, składa przyrzeczenie, że już nie wygubi ludzkości.
Fotografia trzecia – Bóg i Abraham
Bogu jednak – popatrzmy nawet Jemu – puszczają nerwy, zamierza zgładzić Sodomę i Gomorę. Kiedy jednak zastanawia się nad tym mini-holocaustem, Abraham krytykuje Go (a więc tak też można), ponieważ narusza zasady. Jaką wartość ma obietnica globalna (nie zniszczę ludzi), kiedy lokalnie Pan Bóg może pacyfikować wioski i miasta. Nie możemy czuć się bezpiecznie; Boże coś obiecałeś… W każdym bądź razie i tak jest postęp, ponieważ Bóg wdaje się w targi z Abrahamem; człowiek zaczął się liczyć.
Fotografia czwarta – Spór mędrców o rabbiego Eliezera
W końcu pierwszego wieku naszej ery doszło do sporu rabinów odnośnie kwestii prawa rytualnego. Mędrcy nie zgadzali się z opinią rabbiego Eliezera, a ten powołał się na głos z nieba, który wsparł jego interpretację. Rabini spokojnie odpowiedzieli: „Podejmujemy decyzję zgodnie z opinią większości”. Bóg ma już równy głos z ludźmi i został przegłosowany, a On sam podobno odpowiedziałby następująco: „Moje dzieci zwyciężyły, moje dzieci zwyciężyły”. Komentarz wydaje się zbyteczny: Bóg uszanował autonomię rozumu i wraz z mędrcami podjął decyzję, która nie została zaakceptowana, a On musiał na nią przystać.
Fotografia piata – Spotkanie krawca z Bogiem
Pewnego dnia ubogi krawiec spotkał Boga i opowiedział o tym, zdarzeniu chasydzkiemu rabbiemu. Krawiec powiedział Bogu, że popełnił On mnóstwo grzechów śmiertelnych, wszak to z Jego winy zostały oddzielone matki od dzieci, lud żydowski został skazany na wygnanie, na którym straszliwie cierpi (jeszcze jesteśmy przed holocaustem), głoduje i jest prześladowany. Krawiec proponuje więc Bogu korzystną wymianę: „Wybaczę ci twoje grzechy, a ty wybaczysz mi moje. W ten sposób wyrównamy rachunki”. Chasydzki rabbi wyśmiał minimalistyczne żądania krawca i powiedział: „Ty głupcze! Dlaczego pozwoliłeś mu wykręcić się tak łatwo? Wczoraj mogłeś go zmusić, żeby zesłał Mesjasza”.
Trudna fotografia. Ludzie są już świadomi braku spełnienia jakichkolwiek obietnic przez Boga. Jeżeli Bóg – stwierdza przejmująco Fromm – wbrew temu, co obiecał, niezdolny jest położyć kres cierpieniom ludzkim, człowiek ma prawo wprost mu to zarzucić, czyli w efekcie zmusić go do wywiązania się z obietnicy (Fromm 2000, s. 81). Obraz Boga zasadniczo ulega zmianie w historii religii żydowskiej, aż – w niektórych przypadkach – do Jego eliminacji, zwłaszcza po holocauście, jako niepotrzebnej i zbędnej hipotezy. Wraz z rosnącą świadomością człowieka, Bóg zmienia się w mitach. O ile rozwój obrazu Boga możemy prześledzić warstwowo na kartach Starego Testamentu, Talmudu i opowieści chasydzkich, o tyle, w przypadku jahwistycznej opowieści, aby dotrzeć do jej źródeł, musimy cofnąć się do zamierzchłej przeszłości.
W trakcie „Kleofasowych” debat Michał Gołębiowski zapytał się mnie: dlaczego uznaję tło jahwistycznego opisu stworzenia człowieka za patriarchalne i, przekładając to na współczesność, obrażające i odrażające dla kobiety. Odpowiedziałem wtedy następująco: «Panie Michale, geniusz J. J. Bachofena polegał na tym, że praktycznie bez żadnych dowodów materialnych, opierając się na samych mitach, odkrył on matriarchat. Patriarchalna struktura religijno-społeczna charakteryzująca Rzymian, Greków, Egipcjan i Żydów okazała się być w historii stosunkowo młodym tworem, a poprzedzała ją kultura, w której matka była nie tylko głową rodziny, ale i przywódczynią społeczeństwa, a w mitach głównym bóstwem była Wielka Bogini. Co poprzedzało ten etap w historii ludzkości? Fazę matriarchalną poprzedzał heteryzm; w tej prymitywnej formie organizacji społecznej – która opierała się jedynie na naturalnej kreatywności kobiety – nie znano instytucji małżeństwa (!). Matriarchat jest zatem formą pośrednią pomiędzy heteryzmem a patriarchatem. Wkrótce do tych teoretycznych dowodów Bachofena, w sposób niezwykle spektakularny dołączyły dowody materialne. Odkrywano na różnych stanowiskach archeologicznych, na całym świecie, paleolityczne przedstawienia kobiet oraz wizerunki kobiecych narządów płciowych. Oczywiście doszło tu też do pewnych nadużyć, o których wspomina R. Rudgley: `Badacze potencjalnych przypadków przedstawienia łona kobiecego, wynaleźli szereg idiotycznych kategorii i typów takich jak „niekompletne łono”, „łono okrągłe”, „łono spodniowe” (cokolwiek to jest!), „niedokończone łono”, by dopasować obrazy, które nie przedstawiały łona, do wizji oryniackiej manii seksu. Najbardziej absurdalny przykład ze wszystkich to opis zwyczajnej, prostej linii jako przedstawienia wejścia do pochwy. Można tylko dojść do wniosku, że seksualne obsesje nie są typowe dla ludzi z okresu oryniackiego, ale raczej dla samych prehistoryków` (Richard Rudgley, Zaginione cywilizacje epoki kamienia, 1999, s. 190). Ten humorystyczny akcent nie powinien nam przesłonić najważniejszego faktu, z którym musimy się pogodzić: że swoboda seksualna była jedną z cech charakterystycznych dla matriarchatu, w jego różnych formach i, to jest właśnie zaskakujące, że to kobieta sama wybierała partnerów, kierując się, że tak powiem, swoim widzimisię.

Wyłączność związku małżeńskiego wydaje się tak niezbędną, tak ściśle związaną z godnością natury ludzkiej i jej wzniosłym powołaniem, że większość ludzi uważa ją za odwieczny stan rzeczy. Twierdzenie, że istniały głębsze, nieskrępowane związki między płciami, uznaje się za błędną czy bezużyteczną spekulację na temat początków ludzkiego istnienia i odrzuca jak zły sen. Któż by nie chciał przyjąć powszechnie panującego poglądu i oszczędzić naszemu gatunkowi bolesnej pamięci o jego wstydliwym dzieciństwie? Świadectwo historii nie pozwala nam jednak iść za głosem dumy i egotyzmu ani wątpić w boleśnie powolny postęp człowieka ku wyższej moralności małżeńskiej (J. J. Bachofen, Mythus von Orient und Okzident).

Obecnie wśród naukowców odrzucono założenie mówiące, że pojęcie cywilizacji można odnosić jedynie do androkratycznych, wojowniczych, zhierarchizowanych społeczności. M. Gimbutas w The Civilisation of the Goddess wykazała, właściwie bezsprzecznie, że kultury gynokratyczne rozkwitały w Starej Europie pomiędzy 6500 a 3500 rokiem p. n. e., zaś na Krecie aż do 1450 roku p. n. e. Były one pokojowe i dawały swoim społecznościom możliwość życia na znacznie wyższym poziomie niż w klasowych plemionach zorganizowanych androkratycznie. W matriarchalnie zorganizowanej osadzie w Çatal Höyük religia i mitologia została oparta na kulcie Wielkiej Bogini. Za większość rytuałów odpowiadały tam kapłanki, a kapłani byli na marginesie ceremonialnym. Holistyczna matryca religijno-społeczna została wyeliminowana przez przodków Indoeuropejczyków – późnoneolityczną kulturę Kurgan. Kultura Kurgan – złowieszczo objaśnia nam to zjawisko brytyjski antropolog i etnolog R. Rudgley – z jej konnymi wojownikami uzbrojonymi w śmiercionośną broń, sprowadziła do Europy ideologię opartą na patriarchacie, hierarchiczności i etosie zbrojnego męstwa. W ich panteonie dominowały bóstwa męskie, a główną postacią był bóg nieba. Nowy porządek zmienił status bogini-ziemi i pozostałość bóstw kobiecych, które stały się zaledwie żonami bogów. Nierówność płci, zbrojna przemoc, dualistyczne myślenia (zło i dobro) i fundamentalna wiara w linearną ciągłość (wszystkie te cechy zawiera nasza cywilizacja) to cech właściwe dla kultury Kurgan i późniejszych Indoeuropejczyków (Rudgley 1999, s. 31). Z tymi zmianami nieodłącznie związały się zmiany w mitologii. Zacznijmy od pierwszego z nich o wyraźnych jeszcze cechach starego kultu. Z chaosu wyłania się naga Euronyme, która rozpoczyna taniec nad bezmiarami wód, nie mogąc znaleźć oparcia, bogini, w swojej łaskawości, oddziela je od ziemi. W wodach ukrywa się mityczny wąż Ofion, towarzyszy on bogini-matce w jej tańcu i oplata jej ciało, aż dochodzi do zapłodnienia. Euronyme pod postacią gołębicy znosi jajo, które pomaga jej wygrzać Ofion. Po jego pęknięciu wysypują się zeń galaktyki, planety itd. Mit ten w żaden sposób nie mógł zadowolić okrutnych, patriarchalnie nastawionych mężczyzn-wojowników i mężczyzn-kapłanów. Bogini w micie musiała zostać pokonana, a wąż upokorzony – to cena, którą starożytna, najpierwsza i najszlachetniejsza religia, wypływająca z czystej natury człowieka, musiała zapłacić pierwszej fali barbarzyństwa.
W babiloński eposie o stworzeniu świata, gdzie bóg Marduk stanął na czela panteonu, stwórcą świata nie jest jeszcze męski bóg, lecz u początku stoi prasiła: męska i żeńska zasada. Apsu i Tiamat dają życie bogom, jednak – jako że Babilonia była patriarchalnym społeczeństwem – w micie, dochodzi do rebelii synów przeciwko matce. Tiamat ponosi w nim śmierć oraz jej obrońcy. Babilońska relacja – stwierdza Fromm – kończy się tam, gdzie rozpoczyna się biblijny mit; odtwarza ona całą historię walki, podczas gdy biblijna relacja opowiada tylko o zwycięstwie – zwycięstwie tak całkowitym, że wymazuje ono imię zwyciężonych i sam fakt walki (Erich Fromm, Miłość, płeć i matriarchat, 2011, s. 77). Bóg stwarza tam kobietę, ponieważ zwierzęta nie są w stanie załagodzić samotności mężczyzny.[…] To mężczyzna nadaje nazwy roślinom i zwierzętom, ponieważ nie ma w tym momencie przy nim kobiety. W żydowskiej myśli religijnej, nadanie nazwy było jednoznaczne ze stworzeniem; nie uczestniczy w nim kobieta; nie jest mu równa; pochodzi z niego, a nie on z niej; zostaje przez jej żądzę skuszony i popada w nieszczęście, a wąż, który do tej pory w mitach odpowiadał za płodność, został przez bezlitosnego redaktora-jahwistę obarczony winą. Wiemy, że lud żydowski kochał i czcił węża jeszcze za króla Ozeasza, nazywano go Nechusztan (palono mu kadzidła), a jahwiści bezlitośnie zwalczali ten kult (2 Krl 18, 4). Skompromitowali węża i kobietę w micie».
Na tym skończyłem dialog z Panem Michałem, nie obiecałem, że będzie coś dalej, ale postanowiłem kontynuować temat. Wróćmy zatem do mitu. Stary Testament, w swoich najgłębszych pokładach (z wyłączeniem niektórych prądów obecnych w profetyzmie), ma skrajnie męski punkt widzenia, gdyż – jak wyjaśnia to zjawisko Erich Fromm – jako podstawowy tekst żydowskiego monoteizmu, stanowi dokument zwycięstwa nad żeńskimi bóstwami, nad matriarchalnymi śladami w strukturze społecznej. Stary Testament jest triumfalnym śpiewem zwycięskiej religii męskiej, zwycięska pieśnią wytępienia matriarchalnych pozostałości w religii i społeczeństwie (Fromm 2011, s.62). Przechodząc z tych ogólników (ogólniki prawie zawsze są mylące i w jakiś sposób krzywdzące) do konkretów, zaczniemy od Rdz 2, 19: Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam. Oczywiście, że nie jest „dobrze”, jesteśmy bardzo daleko od „dobrze”. W patriarchalnym społeczeństwie dorastający chłopiec, który stawał się mężczyzna dochodził właśnie do takiego wniosku. Sformułowanie – tak oczywiste – to perspektywa jedynie mężczyzny. To mężczyzna układa – zapewne na jakiejś starszej wersji – mit adresowany do mężczyzny, ale przysłuchującą się powinna być kobieta. Co działo się wcześniej? Wcześniej Bóg stworzył zwierzęta (Rdz 2, 19b); wśród nich nie znalazł Adam „jednak pomocy”. Adam nadał nazwy zwierzętom. Relacja jahwisty opowiada o tym, jak Bóg przyprowadza zwierzęta a Adam nadaje im swoje nazewnictwo, ponieważ nadanie imienia jest drugim stworzeniem. To męski Bóg jest stwórcą wraz ze swoim męskim synem, który po raz wtóry stwarza zwierzęta nadając im nazwy. Pierwotna religia Wielkiej Matki wypływa z obserwacji natury przez pierwotnego człowieka. Kobieta rodziła, kobieta dawała życie: Bóg musi być kobietą, ponieważ wszystko, co żyje musi zawdzięczać bogini życie. W mitach patriarchalnego społeczeństwa problem ten należało radykalnie rozwiązać. Zwłaszcza wśród Żydów, którzy otoczeni kultami bogiń mogli – po własnej obserwacji – dojść do podobnych wniosków i porzucić kult YHWH na rzecz jakiegoś kultu bogini. Obojętnie czy w micie – jak to było u Greków – Atena miała wyskoczyć z głowy Zeusa, czy u Żydów, Ewa miała powstać z żebra Adama, chodzi o to samo: to nie kobieta daje życie (rodzi), to nie łono, ale głowa lub żebro mężczyzny staje się macicą. Słuchający tego mitu dzięki niemu rozumieli dlaczego ostatecznie kobieta jest podległa mężczyźnie; nie tylko na skutek przekleństwa – do którego zmierzamy – ale również dlatego, że na początku było inaczej: mężczyzna nie był gorszy od kobiety, mógł dać życie. Erich Fromm jest, w dalszym ciągu, bezlitosny w odsłanianiu pokładów męskiej agresji tego opowiadania: „Wrogość w stosunku do kobiety, lęk w obliczu kobiety, krótko mówiąc skrajnie męski punkt widzenia, stanowią cechę charakterystyczna następującej teraz relacji, o grzechu pierworodnym. Znajdujemy się tu w sferze uczuć, które są znamienne dla struktur patriarchalnych. Bóg – wszechmocny ojciec – wydaje zakaz. Swemu synowi, manu, chce okazać rajskie przyjazne usposobienie; pozostawi mu niewiastę i rajskie życie, jeśli Adam będzie respektował ów zakaz – zakaz spożywania owoców z drzewa poznania. Bóg nie podaje powodów, dla których wydał taki zakaz, i mówi jedynie o groźbie kary, o śmierci. O prawdziwych powodach dowiadujemy się dopiero od węża: Bóg wie, że gdy spożyjecie będziecie znali dobro i zło (Rdz 3, 5). Tym zatem, na co mit nie pozwala Adamowi, jest utożsamienie się z Bogiem – w wyniku takiej identyfikacji syn sam byłby ojcem. […] Na wszystko się tu patrzy z perspektywy zwycięskiego mężczyzny i ojca rodziny. Kobieta jest zagrożeniem, kobieta jest złą zasadą, mężczyzna winien bać się kobiety. Kobieta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia i że jest rozkoszą dla oczu, zerwała wtedy z niego owoc, skosztowała i dała mężczyźnie, który był z nią, i on skosztował (Rdz 3, 6). Kobieta jest nieopanowana, zmysłowa, niepohamowana; swą żądzą kusi mężczyznę, który nie potrafi się oprzeć i popada w nieszczęście. Zapewne żaden tekst nie ukazał tak drastycznie i przejrzyście jak starotestamentowy mit, wyrażający męską, patriarchalną wizję świata, lęku mężczyzny przed kobietą i zarzutu, że kobieta jest kusicielką, która przynosi zgubę” ( Fromm 2011, s. 64-65). W czasach walki z czarostwem, to właśnie kobiety w sposób najbardziej bezwzględny poznały potęgę tego męskiego mitu; pomimo że nawet w Nowym Testamencie magiem był np. Szymon, to ofiarami polowań na czarownice były przede wszystkim kobiety (w niektórych rejonach stanowiły 90% ofiar), jako istoty najbardziej skore do współpracy z diabłem. To tym właśnie mitem uzasadniano niższość kobiety, wszędzie – od idei grzechu pierworodnego (naukowo i religijnie irracjonalnego), przez przyjęcie, iż kobieta wykazuje skłonność do czarów, po współczesne idee fundamentalistów-protestantów i kasty katolickich kapłanów-mężczyzn – odnajdujemy tę samą wzgardę i nienawiść oraz skompensowany lęk przed pierwiastkiem żeńskim, który jednoczy mężczyzn z różnych kręgów kulturowych w adoracji i dzikim hołdzie dla społeczeństwa patriarchalnego. Do kobiety nie mówi tam Bóg, ale patriarchalny redaktor jahwista: Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci, ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą (Rdz 3, 16). Mężczyzna, który w trakcie porodu przebywał poza namiotem lub domostwem, poród kojarzył tylko z bólem – przynajmniej na poziomie świadomości – nie dostrzegał już końcowego szczęścia rodzenia, lecz ból. Wszak z namiotu dochodził jedynie krzyk.
Zadajmy inne pytania, związane z kwestią: Czy mit ten przekazuje nam jakiekolwiek prawdy historyczne? Czy u podstawy rodzaju ludzkiego istniała jedna para ludzi? Nie. Czy u podstawy rodzaju ludzkiego istniały związki monogamiczne? Nie. Czy homo sapiens był jedyną istotą rozumną i religijną? Nie. Czy kobieta powstała z mężczyzny? Nie. Czy podporządkowanie kobiety mężczyźnie wynika z przekleństwa Boga? Nie. Czy śmierć jest w przypadku Homo sapiens jakąś karą za wyimaginowany grzech przodków (australopiteków? Homo habilis? itd.)? Nie. Czy człowiek był kiedykolwiek w jakimś raju, który utracił, a Bóg miałby go nam przywrócić? Nie. Poprzestańmy na tych pytaniach; mit ten znacząco rozmija się z prawdą. Czy warto go reanimować, poddając twórczej – jak nazywają to specjaliści od imaginacji – alegoryzacji. Chciałbym widzieć kto jest w stanie sobie poradzić ze zmianą wymowy tego mitu. Oczywiście nie będzie on przeszkadzał niektórym kapłanom, z wiadomych względów, oczywiście nie będzie on przeszkadzał niektórym mężczyznom, z wiadomych względów, ba!, nie będzie on przeszkadzał niektórym kobietom – wszak w USA, ale i w Europie, fundamentaliści protestanccy wierzą w każdą literę tego mitu – ale są to kobiety z „wypranym”, i poddanym mocnej wstrząsoterapii, umysłem (już od dzieciństwa), które z radością godzą się na taką podległość. Trudno wyobrazić sobie, żeby jakakolwiek kobieta, która ma do siebie chociaż minimalny szacunek, wsparła mit, który odpowiada za tyle nieszczęść, podłości i śmierci, tak właśnie! Niektórzy rabini, karmieni tą opowieścią, naprawdę się popisali:

Zapytano Rabbiego Jehoszuę: Dlaczego kobieta używa wonności, a mężczyzna ich nie używa? Odrzekł: Adam stworzony został z ziemi, a ziemia nigdy nie cuchnie. Zaś Ewa została stworzona z jego ciała. A oto przykład: pozostaw mięso trzy dni bez soli, a natychmiast zacznie cuchnąć (Bereszit Rabba 17).

Dowcipne! Nikt się nie śmieje? Interpretacja Jehoszui źle oddaje myśli jahwisty, czy dobrze? Może lepiej poszło w interpretacji świętemu Augustynowi:

Kobieta jest istotą pośrednią, która nie została stworzona na obraz i podobieństwo Boga. To naturalny porządek rzeczy, że kobieta ma służyć mężczyźnie (Kobieta w chrześcijaństwie).

A może lepiej poradził sobie święty Tomasz z Akwinu:

Zarodek płci męskiej staje się człowiekiem po 40 dniach, zarodek żeński po 80. Dziewczynki powstają z uszkodzonego nasienia lub też w następstwie wilgotnych wiatrów. Kobiety są błędem natury… z tym ich nadmiarem wilgoci i ich temperaturą ciała świadczącą o cielesnym i duchowym upośledzeniu… są rodzajem kalekiego, chybionego, nieudanego mężczyzny… Pełnym urzeczywistnieniem rodzaju ludzkiego jest mężczyzna (Kobieta w chrześcijaństwie).

Nikt się nie śmieje? Dlaczego? Można to zreinterpretować alegorycznie; nie takie cuda już widziałem: w takie cuda wierzę. Zostawię to jednak, co sprytniejszym teologom, ja nie wiedziałbym od czego zacząć i chyba zacząłbym od zwykłego: przepraszam, chociaż nie mam z tym mitem nic wspólnego, a nawet go nie lubię.
Gdzie ukryłem zajączka? W micie pierwszym, w którym Bóg zachowuje pierwiastek żeński i męski, i stwarza mężczyznę i kobietę na swój obraz. To jest fair. Źródło elohistyczne jest bliższe mojej estetyce, u jahwisty razi mnie zawsze prymitywny antropomorfizm. Uważam, że powinno się w egzegezie oraz we wnioskach teologicznych opierać na pierwszym poemacie stworzenia, a drugi – jak to w albumie fotograficznym – jest po prostu nieudanym, wręcz fatalnym zdjęciem, można go pozostawić, aby uczyć pokolenia, jak łatwo kogoś w micie zgnębić, i to na tysiące lat.

Między śmiercią a zmartwychwstaniem według Orygenesa

Wielu dzisiaj nie wierzy w nieśmiertelność duszy. Z takimi poglądami zetknął się również Orygenes. Odpowiadał, że takie twierdzenie jest bluźnierstwem przeciw Bogu, Bogu, na którego podobieństwo człowiek został stworzony, oraz przeciw Synowi, który jest owym obrazem, według którego człowiek został stworzony. Nieśmiertelność duszy stanowi część natury istoty rozumnej; jest darem Bożym , wpisanym w stworzenie zarówno człowieka , jak i aniołów, darem związanym z uczestnictwem w obrazie Boga.

Stanął wobec pytania: Gdzie dusza między śmiercią a zmartwychwstaniem przebywa? Co się z nią dzieje? Wśród pierwszych chrześcijan przeważał pogląd, że tylko męczennicy od razu po śmierci są wpuszczani do raju. Wszyscy pozostali – bez względu na to czy są sprawiedliwi czy grzeszni – muszą czekać w miejscu, który Stary Testament nazywa Szeolem a Nowy Testament Hadesem; sprawiedliwi znajdują tam ukojenie, zaś nikczemnicy męki. Na piekło Biblia ma inne określenie, Gehenna, i pojęcia te Orygenes wyraźnie rozróżnia.
Orygenes zwrócił uwagę na przypowieść o bogaczu i Łazarzu. Mowa w niej o tym, że w Hadesie bogacz cierpiał a Łazarz zażywał szczęścia. Hades jest miejscem, do którego do czasu Chrystusa udawali się wszyscy zmarli. Po śmierci Jezusa, gdy jego duch powraca do Ojca, a ciało zostaje złożone w grobie, Jego dusza, silna mocą samego Boga – została też zaprowadzona do Hadesu, z którego jednak wyprowadził świętych Starego Przymierza. Od czasów apostolskich Kościół modli się słowami: Jezus ”… ukrzyżowan, umarł i pogrzebion, zstąpił do piekieł, trzeciego dnia zmartwychwstał…”. Odtąd sprawiedliwi Nowego Przymierza, wszyscy święci, będą szli po śmierci prosto do Raju, przed zmartwychwstaniem.

Co natomiast z miejscem pobytu potępionych? Orygenes przytacza nowotestamentowe określenia: Gehenna ognia, wieczny ogień, ogień nieugaszony, zewnętrzna ciemność. Z czego składa się ten ogień? Dlaczego czasem uważa go za uzdrawiający? Czyżby był jedynie czasowy w stosunku do tych, którzy poprawią się? Ogień wieczny i nieugaszony odróżnia on od uzdrawiającego ognia oczyszczenia eschatologicznego. Ten ostatni jest Bogiem we własnej Osobie, „ogniem trawiącym”.
Orygenes o ogniu wiecznym pisze, ze jest to ogień, który każdy grzesznik rozpala dla siebie i który podsyca własnymi grzechami. Nasze uczynki zostawiają na naszych duszach piętna i w Dniu Sądu te piętna zostaną odsłonięte i staną się czytelne dla wszystkich. Grzesznik widząc na sobie różne nikczemności ,które popełnił, poczuje wyrzuty sumienia, a staną się one karzącym ogniem. Czy będzie on wieczny i fizycznie odczuwalny? Orygenes waha się i parokrotnie ośmiela się wyrazi myśl, że kara nie będzie trwać wiecznie.

Natomiast uzdrawiający ogień oczyszczenia eschatologicznego to nasz Czyściec. Tezę tę Orygenes podpiera przede wszystkim tekstem z Pierwszego Listu do Koryntian /3,11 – 15/ : na fundamencie, którym jest Jezus Chrystus, można budować / swe doczesne życie/ z materiałów trwałych, że złota, srebra, z drogich kamieni, bądź z materiałów nietrwałych, z drewna, z trawy lub ze słomy. Ale gdy nadejdzie Dzień Pański, każde dzieło zostanie poddane próbie – jeżeli przetrwa, budowniczy otrzyma zapłatę: jeżeli spłonie, poniesie szkodę, zarazem jednak dzięki ogniowi ocaleje.

Szlachetne materiały symbolizują dobre uczynki, liche – winy, które nie należą do najcięższych i które nie do końca angażują osobowość i wolę. Ów dzień jest Dniem Sądu — nadejdzie albo wraz z końcem naszego życia, albo gdy napełni się czas. Ogień, który pożera, to przede wszystkim Bóg we własnej Osobie, „ogień trawiący”, albowiem Bóg nie niszczy rzeczy materialnych , lecz rzeczywistości duchowe, nasze grzechy.

Czyściec u Orygenesa symbolizowany jest różnym obrazami. Przytoczę jeszcze jeden. To obraz więzienia, z którego się nie wyjdzie, póki się nie odda ostatniego grosza, w oparciu o tekst z Ewangelii św. Łukasza 12, 58—59.
Św. Katarzyna z Genui w jej słynnym traktacie o czyśćcu, pisze, że oczyszczający ogień jest miłością bożą, źródłem wielkiej radości i wielkiego cierpienia, albowiem uświadamia duszy jej nieczystość i przez to oczyszcza ja. Chrystus oczyści tego, kto budował z drewna, trawy, czy słomy boleśnie paląc cały gmach.

Większość protestantów w dyskusji odrzuca naukę o czyśćcu, że jakoby jest ona nie biblijna. Oczywiście mylą się , bo można by wskazać więcej tekstów biblijnych, które o niej mówią. Rodzimy się w bólu i cierpimy, bo taka jest nasza kondycja ziemska, będąca następstwem grzechu. Cierpienia jednak nie należy odrzucać, udawać, że go nie ma. Cierpienie ma jednak sens zbawczy, ponieważ nas oczyszcza. Wydaje się, że jest ono jakby preludium do ostatecznego naszego oczyszczenia w czyśćcu.

Co do bolesności tego oczyszczenia, Orygenes przyrównuje je do chrztu ognia. Wspomina o nim w komentarzu do Pierwszego listu do Koryntian /3,11—15/ jak i w Homilii księdze Jeremiasza             / XX,3/. Orygenes z całą pewnością stwierdza, że sam boi się tego oczyszczenia. Komentując Pawłowe pragnienie, który chce umrzeć, aby być z Chrystusem, pisze: „ Ja nie mogę tak powiedzieć, bo wiem, że jeśli odejdę, drwa moje muszą być we mnie spalone”. Orygenes wymienia te drwa —swoje grzechy.
Zdumiewająca jest pokora tego wielkiego człowieka, który za wiarę oddal życie.

/ W artykule wykorzystałem częściowo refleksje o. Henry Crouzela z książki „Orygenes” s 294-300 wyd. homini, Kraków 2004/.

Metoda walki Orygenesa z Celsusem / cz.I /

Jednym z zadań dzieła „Przeciw Celsusowi” było ukazanie chrześcijanom rzetelnego sposobu obrony swych przekonań wobec oskarżeń przeciwników. Nie można jednak „a priori” wykluczyć sądu odmiennego, że w rzeczywistości książka poucza, jak chrześcijanie mają prowadzić publiczny spór w jedynym zamiarze pokonania przeciwnika, choćby kosztem prawdy i słuszności. W celu weryfikacji obydwu tych poglądów, zachodzi konieczność zanalizowania metody walki Orygenesa z zarzutami Celsusa, tj. jego sposobu uzasadniania wiarogodności chrześcijaństwa.
1. Selekcja zarzutów.

Dzieło „Przeciw Celsusowi” ma wyraźnie charakter pisma polemicznego, które dzięki obszernym cytatom z Celsusa przedstawia stanowisko dwóch stron, toczących ze sobą spór. Celsus znajduje się w korzystniejszej, Orygenes w mniej korzystnej sytuacji, ponieważ na nim spoczywa obowiązek odparcia zarzutów i udowodnienia nadprzyrodzonego charakteru chrześcijaństwa. Orygenes jednak, zabierający w dyskusji głos jako drugi, ma tę wyższość, że zna wszystkie słabe punkty w argumentacji przeciwnika.

Odpowiedzi Orygenesa pozostają w ścisłej zależności od wagi postawionego problemu. Jeśli jakaś uwaga Celsusa jest niedorzeczna, najczęściej zbija ją jednym zdaniem. Np. w związku z problemem okoliczności poprzedzających śmierć Jezusa Celsus twierdzi: „ Jeżeli /…/ narażony na knowania człowiek przeczuwa je i wyzna swym wrogom, ci porzucają swe zamysły i wystrzegają się ich”. Orygenes odpowiada krótko: „Uwaga bardzo powierzchowna, bo przecież wielu ludzi działało na zgubę tych, którzy wiedzieli o spisku przeciwko sobie” / II,19/. Przy innej okazji Celsus wyraża przekonanie; „ Tym, którzy chcą być oszukani, można by wskazać wielu ludzi podobnych do Jezusa”. Ten niezbyt przemyślany sąd zbija Orygenes zręczna repliką: „Niechaj nam/…/ nie pokazu ani wielu, ani nawet kilku ludzi, niech nam wskaże jednego człowieka takiego jak Jezus, który dzięki swej potędze udziela rodzajowi ludzkiemu dobroczynnych nauk i wyciąga ludzi z bagna grzechów” / II,8/.

Odpowiedzi udzielane autorowi „ Słowa prawdy” mają często charakter trafnych, lapidarnych sformułowań. Są one przeważnie bardo precyzyjne i dlatego osiągają zamierzony cel. Replik niedokładnych i nieścisłych, np. takich, które zawierałyby cytaty z niewiadomych źródeł, jest stosunkowo mało. Większość ich jest przejrzysta, a treść ich zrozumiała. Są one także oszczędne w słowach i konsekwentne. Nie zawierają sprzecznych ze sobą twierdzeń i ograniczają się do wysnucia z postawionych zarzutów tylko takich wniosków, które z nich wynikają. Można tu przytoczyć jeden przykład. Celsus gołosłownie stwierdza, „że wiele mógłby powiedzieć jeszcze o faktach z życia Jezusa i to prawdziwych, nie takich, jakie opisali jego uczniowie, lecz rozmyślnie je przemilcza”. Odpowiedź Orygenesa jest następująca: „ Ciekawe, jakie to prawdziwe fakty z życia Jezusa, o których nie pisali jego uczniowie, pomija Celsusowy Żyd. A może chwytając się sztuczek retorycznych udaje tylko, że ma coś do powiedzenia, podczas gdy poza faktami opisanymi w Ewangeliach nie potrafi przytoczyć niczego, co naprawdę mogłoby poruszyć czytelnika i stanowić otwarty atak na Jezusa i na Jego naukę” / II,13/.

Jeżeli wszelkie dygresje obala Orygenes z reguły kilkoma celnymi słowami, to do zarzutów poważnych podchodzi w sposób wnikliwy i wieloaspektowy. Np. chrześcijanie byli pomawiani o postępowanie niebezpieczne dla cesarstwa i dlatego Celsus chciał odwieźć ich od zgubnego zabobonu, a przynajmniej uczynić zależnymi od władzy. Wobec takich pomówień i żądań trzeba było zająć jasne stanowisko, aby udzielić wszechstronnej odpowiedzi. Orygenes wykazuje, że chrześcijanie odnoszą się z szacunkiem do spraw władców: „Król więc nie ukarze nas sprawiedliwie, jeśli powiemy, że pozwolił mu panować /…/ ten, który ustanawia i obala królów. Niechaj tak jak ja postępują wszyscy /…/, niechaj szanują władców” / VIII, 68/. Jego zdaniem chrześcijanie wykazują daleko idące zrozumienie dla odpowiedzialności, jaką powinien posiadać każdy człowiek wobec swej ziemskiej ojczyzny. „Troszczymy się też wraz z innymi o sprawy państwowe, bowiem nie tylko wypełniamy nasze obowiązki, lecz również modlimy się” / VIII,73/. Jednocześnie chrześcijanie wykluczają możliwość jakiegoś taniego związku sprzecznych poglądów i odstępstwa od zasad, np. dla praktycznych korzyści. Jeżeli chrześcijanie odmawiają przyjmowania niektórych stanowisk pracy, to „ nie dlatego, aby uchylać się od życia społecznego, lecz po to, by zachować siebie dla koniecznej bożej służby Kościołowi bożemu, służby sprawowanej dla dobra całego społeczeństwa” / VIII, 75/.

Orygenes uważa, że chrześcijanie są spośród wszystkich narodów państwa rzymskiego społecznością posiadającą specyficzną cechę, są bowiem „ludem Boga”. Z tej przyczyny nie mogą mieszać się w sprawy „tego świata” i nie mogą służyć jego doczesnym celom. „Ludzie Boga są bowiem solą, która utrzymuje istnienie świata, a wszystkie ziemskie sprawy istnieją do czasu, gdy sól ulegnie rozkładowi” / VIII,70/. Ten Kościół boży jest kierowany przez ludzi, „posiadających wrodzone zdolności retoryczne i prawość charakteru /…/. Oni rzetelnie kierują nami z nakazu Wielkiego Króla, który w naszym przekonaniu jest Synem Bożym /…/,kierują ojczyzną ustanowioną przez Boga – mam tu na myśli tak zwanych namiestników Kościoła” /VIII,75/.

Orygenes zwraca uwagę na fakt, e pogańscy kapłani są otaczani troskliwą opieką ze strony państwa. Nie są oni powoływani pod broń podczas wojny i mogą rękami nie splamionymi krwią składać ofiary bogom. Dlaczego więc nie aprobuje się postępowania chrześcijan, którzy spełniają swe zewnętrzne obowiązki, gdy „ w czasie wojny sami wyruszają do walki jako kapłani i słudzy Boga”. Jeśli nie używają broni, to dlatego, że są rodzajem kapłańskim znającym tylko duchową służbę zbrojną, którą walczą „ w intencji żołnierzy bijących się o słuszną sprawę oraz w intencji sprawiedliwego władcy” / VIII,73/.
Pomawianie zatem chrześcijan o nieuczciwość i zdradę wobec państwa jest bezpodstawne.

2. Uzasadnianie teologiczno – racjonalne.
W metodzie Orygenesa uderza duże nagromadzenie argumentów albo dla obrony własnego poglądu, albo dla uzasadnienia nadprzyrodzonego charakteru chrześcijaństwa. Różnorodność ich jest tak wielka, że próba jakiegoś wyczerpującego ujęcia jest zadaniem bardzo trudnym. Ogólnie można powiedzieć, że Orygenes posługuje się dwoma rodzajami argumentacji. Pierwszy polega na uzasadnia czysto racjonalnym, a drugi na odwoływaniu się do faktu wiary. Jeśli argumentacja racjonalna ma często charakter religioznawczy, to druga jest raczej teologiczna i nadrzędna w stosunki do pierwszej. Ta nadrzędność wynika stąd, że Orygenes jest przede wszystkim teologiem. Bardzo często wykorzystuje dane dostarczane przez Biblię. Przy tym w uzasadnianiu niezwykłej treści chrześcijańskiego orędzia, np. nowości tej nauki, posługuje się również racjami osobowymi, psychologicznymi, egzystencjonalnymi, społecznymi. Niepoślednia rolę przypisuje argumentom z faktu istnienia Kościoła, np. gdy przywiązuje dużą wagę do argumentu z kwalifikacji moralnych i intelektualnych chrześcijan. Wreszcie duży nacisk kładzie na sama historyczność takich zjawisk, jak wystąpienie Jezusa i szybkie rozprzestrzenianie się Jego nauki.

Różnorodność argumentów wynika, jak się zdaje, także stąd, że i jego przeciwnik posługuje się całym arsenałem argumentacji. Założeniem Celsusowego systemu jest z jednej strony negacja chrześcijańskiej idei Boga Stwórcy i opatrzności Bożej, a z drugiej pośrednia afirmacja platońskiego świata bogów. Celsus uznaje bogów olimpijskich, chociaż nie traktuje ich chyba zbyt serio / VIII,40-41/. Obok nich wprowadza bogów państwowych / I,24/. Zna też niższych bogów wraz z demonami, czyli duchami i herosami / VIII, 48; por. VI,22/. Celsus jest prawdopodobnie henoteistą, gdyż zdaje się wierzyć w                    „ Najwyższego Boga” będącego rozumem świata / VIII,49/. Jednak Bóg ten jest, według niego, dla ogółu ludzkości niepoznawalny i nieosiągalny. Nauka o Wcieleniu Syna Bożego wydaje mu się fantastycznym wymysłem biblijnych pisarzy, a proroctwa i cuda zwykłymi oszustwami. Wychodząc z tych założeń Celsus atakuje nie tylko Pismo św., ale także chrystianizm za jego rzekomą naiwność. Według niego chrześcijanie padli ofiarą pomyłki albo oszustwa i należy ich traktować co najmniej jak fantastów. Ponieważ jednak przypisują sobie prawa do posiadania jedynej prawdy, są niebezpieczni dla otoczenia i trzeba ich skłonić perswazją do porzucenia zgubnego zabobonu.
Repliki Orygenesa uderzają w naczelne założenia tego systemu. Gdy Celsus w pewnym miejscu stwierdza, że „ pasterze kóz i owiec poszli za swym przywódcą, Mojżeszem, i wprowadzeni w błąd przez naiwne kłamstwa uwierzyli, że istnieje jeden Bóg”, Orygenes demaskuje niedorzeczność i niemoralność politeizmu mitycznego. Najpierw wykazuje, że jego przeciwnik nie ma żadnych racjonalnych dowodów przemawiających za istnieniem wielu bogów. Powinien wiedzieć, że olimpijscy bogowie są czysto mitycznym wyobrażeniem. Następnie stwierdza, że Boga Stwórcę można z pewnością poznać w naturalny sposób poprzez obserwację „ rzeczy widzialnych”. Panująca w świecie harmonia i porządek dowodzą, „ że świat nie mógł zostać stworzony przez wielu stwórców”. Wystarczy jeden Bóg „ który unosi cały firmament od wschodu aż do zachodu i zawiera w sobie wszystko /…/, choć nie jest żadną częścią całości” / I,23/. W Nim uczestniczą „ci, którzy posiadają ducha bożego” / VI,64/.
Orygenes często podkreśla wyższość etyczną monoteizmu nad politeizmem. Gdy porównuje naukę starotestamentową z „Teogonią” Hezjoda, wyciąga następujące wnioski:
„Bogowie wdają się w takie sprawy, jakie opisują twoi mądrzy poeci i filozofowie, utrzymują niemoralne stosunki, prowadzą wojny z własnymi ojcami, pozbawiają ich męskości, a ty chwalisz pisarzy, którzy odważyli się opisywać takie rzeczy, sądzisz natomiast, że Mojżesz okłamuje tych, których wprowadził w błąd swoimi prawami, chociaż nic takiego nie napisał nie tylko o Bogu, ale nawet o świętych aniołach, a i o ludziach wyrażał się delikatniej” / I,17/ …

Apologia chrześcijaństwa w dziele Orygenesa „Przeciw Celsusowi” /cz.I/

Treść polemiki Orygenesa z Celsusem.

Orygenes w piśmie „Przeciw Celsusowi” najczęściej korzystał z antologijnego materiału zawartego w Ewangeliach. Posługując się tymi materiałami zbudował szereg argumentów potwierdzających boskie pochodzenie chrześcijaństwa. Dają się one sprowadzić do argumentacji historycznej, bądź też bardziej psychologicznej, odwołującej się do faktu przeżycia religijnego.

1. Jezus Chrystus w świetle Ewangelii jako źródeł historycznych.

Jeśliby pierwszy sposób dowodzenia wyrazić w postaci formuły logicznej, to przebiegałaby ona w kilku etapach. Przede wszystkim należałoby rozważyć historyczną wartość źródeł chrześcijaństwa. Na tym etapie Orygenes stara się wykazać kwalifikacje moralne autorów, które by pośrednio dowodziły prawdziwości ich pism. Najpierw stawia pytanie, czy wobec faktu, że sam Jezus nie pozostawił żadnego pisma, ewangelijne świadectwo jego uczniów jest historycznie wiarygodne. Odpowiada zaś następująco:

„Może kto uważać, że to wszystko jest wymysłem ewangelistów; czy jednak nie są zmyśleniem raczej słowa ludzi przemawiających z wrogością i nienawiścią przeciw Jezusowi i chrześcijanom, a prawdą to, co napisali ci, którzy cierpieniami poniesionymi dla nauki Jezusa dowiedli swego szczerego przywiązania do niego? Czyż bowiem uczniowie Jezusa z męstwem i wytrwałością znosiliby prześladowania i śmierć za fałszywe zmyślenia o swoim nauczycielu?” /II,10/. Ewangeliści napisali o Jezusie prawdę. Dowodem na to są ich cierpienia, prześladowania, a nawet męczeńska śmierć. Za fałszywe zmyślenia nie oddaje się życia. Rozsądną więc rzeczą jest przyjąć, że szczerze wierzyli w to, co napisali.

Uderza Orygenesa inny charakterystyczny fakt, potwierdzający wysokie kwalifikacje moralne autorów ewangelii : Przecież gdyby nie kochali prawdy, lecz jak sądzi Celsus, opisywali własne wymysły, nie wspominali z pewnością o tym, że Piotr się zaparł Jezusa, a uczniowie zgorszyli się z Pana, i któż by wówczas o tym wiedział? Nawet byłoby zrozumiałe, gdyby o takich sprawach nie wspominali ludzie, którzy chcą czytelników Ewangelii nauczyć pogardy śmierci grożącej za wyznawanie chrześcijaństwa” /II,15/.

Do tej myśli Aleksandryjczyk powraca w innym miejscu, gdy rozważa tę samą alternatywę: albo ewangeliści kłamali, albo mówili prawdę. Na powtarzany przez Celsusa zarzut, że ewangelijne opowiadania zawierają kłamstwa, a ewangeliści nie potrafili w sposób przekonywujący nawet ukryć swych kłamstw, tak odpowiada: „Bardzo łatwo można było ukryć to wszystko; wystarczyło wcale o tym nie mówić”/II,26/. Gdyby ewangeliści nie przytaczali słów Jezusa, nie byłyby one przedmiotem sporu. Jednak ewangeliści pisali szczerze. Z ich pism przebija pobożność i rzetelność. Nie ma w nich ”śladu nieautentyczności, podstępu, fikcji ani oszustwa”. Ponieważ nie zetknęli się nigdy z przebiegłą sofistyką czy retoryką, nie wymyślili tych „historii, które by same z siebie mogły zaszczepić wiarę i doprowadzić ludzi do życia zgodnego z tą wiarą”/ III,39/.

Opowiadania ewangelijne zawierają nie tylko dzieje Jezusa, ale także słowa, „które dowodzą boskości Jezusa”. Przeprowadzanie selekcji tego materiału, tj. uznawanie za prawdę jednych miejsc, a odrzucanie i wrogość wobec innych fragmentów, jest nieuzasadnione. Trzeba albo odrzucić całą ewangelię, albo dostrzec w niej niezwykłość obrazu Jezusa / II,33/. Nie poprzestając na wykazaniu wysokich kwalifikacji moralnych autorów biblijnych Orygenes szuka następnie w samym Piśmie św.
dowód na ścisłą historyczność tych źródeł. Takimi dowodami są opisane w nich fakty historyczne, potwierdzone przez autorów niechrześcijańskich. Np. Józef Flawiusz w księdze XVIII „ Starożytności żydowskich” zaświadcza o historyczności Jana Chrzciciela, Jezusa i Jakuba Sprawiedliwego /I,47/.

Z myślą o przekazaniu potomnym uczniowie Jezusa napisali wiernie to, co się rzeczywiście wydarzyło / I, 46/. Gdy Jezus urodził się za panowania Augusta, w całym imperium rzymskim panował pokój. Ten niezwykły fakt w dziejach cesarstwa był zapowiedzią przyszłego wypełnienia polecenia Jezusa głoszenia i nauczania ewangelii wszystkim narodom. „Jakże więc mogłaby zatriumfować taka pokojowa nauka, która nie pozwala nawet mścić się na wrogach, gdyby w czasie wcielenia Jezusa nie zapanował na świecie pokój?” /II,30/. Sprawił to Bóg, który w tym celu oddał różne i liczne narody pod władzę jednego cesarza.

Jezus został ukrzyżowany za panowania Tyberiusza. Także ten fakt został potwierdzony przez nadzwyczajne zewnętrzne „dowody”, o których świadczy grecki historyk Flegont w swym dziele „Kroniki” /III,33/. Bardzo charakterystyczna jest następująca wypowiedź Orygenesa. Opierając się „na poważnych słowach” dowodzi, że „ z ciała Jezusa nie popłynęła krew mityczna, krew wymyślona przez Homera: gdy Jezus już umarł ‘jeden z żołnierzy przebił mu bok i wypłynęła krew i woda. Zaświadczył to ten, który widział, a świadectwo jego jest prawdziwe; On wie, że mówi prawdę’ ”/ II,36/. Sam więc apostoł dostarcza takiego dowodu.

Można zatem przyjąć, że Orygenes uważał opowiadania ewangelijne za wiarygodne źródło historyczne do poznania Jezusa Chrystusa, a autorów za rzeczywistych świadków opisanych wydarzeń. Ewangeliści przytaczają jak najsumienniej prawdę historyczną o Jezusie opisując jego życie, działalność i naukę. Są pisarzami szczerymi, bezstronnymi i całkowicie bezinteresownymi. Opowiadają po prostu obiektywnie o faktach, które miały miejsce. Skoro więc materiały ewangelijne mają ścisłą wartość świadectwa historycznego, można z kolei na ich podstawie wykazać, że Jezus Chrystus jest rzeczywiście wysłannikiem Bożym.

Najpierw jednak trzeba rozważyć pytanie, czy Jezus z Nazaretu sam się podawał za Bożego wysłannika. Zastanawiające jest to, że Orygenes zupełnie pomija analizę znaczenia tytułu „Syn Człowieczy”, który, zdaniem biblistów, jest nawiązaniem do znanego proroctwa z księgi Daniela i świadczy o tym, że Jezus był świadom swych boskich prerogatyw. Aleksandryjczyk cytuje te słowa Jezusa, w których odsłania On uczniom swój szczególny stosunek do Ojca. Przy czy zauważa, że niektóre z tych wypowiedzi nasuwają myśl o stosunku niższości Syna wobec Ojca /VIII,14/. Zdecydowana jednak ich większość wskazuje raczej na równość. Np. cytując teksty przytoczone przez Mateusza, Łukasza i Jana, Orygenes dowodzi: „Nasz Zbawiciel i Pan, Słowo Boże, powiedział: ‘Nikt nie zna Syna tylko Ojciec , ani Ojca nie zna nikt tylko Syn i ten, komu by Syn chciał objawić’ chcąc wskazać w ten sposób, iż wielkość poznania Boga jest taka, że pojąć Go i poznać może tylko On sam oraz ci, których umysł został oświecony przez Słowo i przez Boga” / VI, 17/. Niestworzonego i pierworodnego Syna może godnie pojąć tylko Ojciec, który Go zrodził, natomiast Ojca może zrozumieć tylko Syn, który jest Jego mądrością i prawdą.

Dalej Orygenes wyjaśnia: „Gdyby Celsus znał stwierdzenie Jezusa: ‘ Ja i Ojciec jedno jesteśmy’, gdyby wiedział, co Syn Boży powiedział w modlitwie do Boga: ‘Tak jak ja i Ty jedno jesteśmy’ nie twierdziłby, że czcimy kogokolwiek poza najwyższy Bogiem. Chrystus powiedział przecież:
‘Ojciec jest we mnie, a ja jestem w Ojcu’ ”. Chrześcijanie czczą „jednego Boga – ojca i Syna”, a zatem nie składają hołdów człowiekowi, „który się niedawno narodził, a którego przedtem nie było”. Autor przytacza znowu cały szereg słów Jezusa /”pierwej niż Abraham był, jam jest”, „Jam jest prawda”/ i na ich podstawie wyprowadza wniosek: Ojciec i Syn są „ dwoma osobami, ale jednością w identyczności, zgodzie i tożsamości woli. Ten przeto, kto widział Syna, który jest jasnością chwały i odbiciem istoty Boga, w obrazie bożym oglądał również Boga” /VIII,12/.

Na boskość Jezusa wskazywały liczne proroctwa starotestamentowe. Dowód z proroctw należy do najczęstszych i przejawia się przez całą apologię Orygenesa. Prorocy żydowscy zapowiedzieli przyjście Chrystusa. Tego „najistotniejszego” dowodu nie mogą zaprzeczyć ani Żydzi ani heretycy /I,49/. Przecież to prawda,. że jego przyjście zostało zapowiedziane przed laty przez wielu proroków, tak że cały naród oczekujący jego przyjścia po narodzinach Jezusa podzielił się na dwa obozy. „Jedni z nich rozpoznali mesjasza, inni natomiast „odważyli się na popełnienie zbrodni przeciw Jezusowi” /III, 28/.
Prorocy dzięki „ natchnieniu ducha bożego” lepiej rozumieli sens i bieg wydarzeń / IV,55/. Działanie Ducha Świętego nie sprawiało u nich stanu „ekstazy, szału czy obłędu”, ale powodowało, że „umysł ich stawał się jaśniejszy /…/, a dusza szlachetniała” /VII, 3—4/. „Ówcześni ludzie spisali słowa proroków i strzegli ich, ażeby przyszłe pokolenia zapoznawszy się z proroctwami podziwiały je jako słowa samego Boga /…/. Prorocy więc zgodnie z wolą Bożą otwarcie głosili to wszystko, co ku własnemu pożytkowi słuchacze powinni łatwo zrozumieć” /VII,10/.

Zdaniem Orygenesa starotestamentowe proroctwa o wydarzeniach z życia Chrystusa nie mogą odnosić się do innych osób. Przepowiedziały one cechy charakteru Zbawiciela, miejsce Jego narodzin, mękę, zmartwychwstanie i cuda, jakich miał dokonać. Orygenes cytuje proroctwo Micheasza o miejscu narodzin Mesjasza. /5,2/ i tak je komentuje: „ Proroctwo to nie może odnosić się do żadnego szaleńca i oszusta /…/ , jeśli nie potrafi dowieść, że urodził się w Betlejem”. Natomiast historia Jezusa spisana w Ewangeliach jest zgodna z tym proroctwem. Do tego typu argumentów z Pisma św. Orygenes dołącza jeszcze dowody zewnętrzne, w tym przypadku fakt, „ iż w Betlejem istnieje grota, w której się urodził Jezus /…/. Miejsce to słynie w całej okolicy” / I,51/.
Prorocy zapowiedzieli nie tylko mękę Zbawiciela, ale także jej zbawcze znaczenie. Chrystus miał być ofiarą za grzechy świata i w tym sensie śmierć Jego miała cechy ekspiacyjne /I, 54/. Wszystkie jednak proroctwa na ten temat są niewłaściwie interpretowane przez Żydów. Jedno z największych i najpiękniejszych, zapisane w księdze Izajasza /52,13-53/, odnoszą  do całego narodu. Tymczasem Orygenes jest przekonany, że proroctwo to mówi o pojedynczym człowieku, tj. Jezusie Chrystusie /I,55/. Poza tym Żydzi nie dostrzegli lub nie chcieli dostrzec faktu, że ich księgi mówią o dwukrotnym przyjściu Chrystusa / I, 56/. Pierwsze przyjście już się dokonało. Drugie natomiast nastąpi wtedy, gdy Chrystus przyjdzie w pełni swego majestatu bez żadnej domieszki ludzkiej natury.

Orygenes kilkakrotnie przeprowadza egzegezę różnych tekstów mesjańskich. Wypełnienie tych obietnic dostrzega zarówno w realizacji poszczególnych przepowiedni, jak i w całej tajemnicy Chrystusa, a więc w Jego cudach, zmartwychwstaniu i Kościele. Analiza tej niezwykłej działalności Jezusa prowadzi, zdaniem Orygenesa, do uznania za niewątpliwie historyczny fakt, że czynił On cuda, a tym samym dowiódł swej boskości.

Cudów tych dokonywał zupełnie inaczej niż magowie. Gdyby przyjąć, że rzeczywiście nauczył się określonych sztuk, np. w Egipcie, a po powrocie do Judei wykorzystując swe umiejętności głosił, że jest Bogiem, to jakże „mógłby wykładać doktrynę, która uczy, żeby w całym swym postępowaniu człowiek myślał o Bogu jako o przyszłym sędzim wszystkich uczynków” / I,38/. Orygenes zauważa, że jest niemożliwe i absurdalne, by mag z narażeniem życia rozpowszechniał naukę zakazującą uprawienia magii. Działalność cudotwórcza Jezusa ziemskiego jest także nieporównana z rzekomymi dokonaniami bohaterów greckich. Nawet jeśli spisane o nich mity zawierają jakiś cień prawdopodobieństwa, to i tak faktycznie nie przyniosły one nikomu żadnego pożytku. Natomiast historia Jezusa ma na dowód tłumy ludzi nieszczęśliwych, którzy doznali od Niego pomocy / III, 33-34/.

Szczególną uwagę Orygenesa przyciągają zapisane w Ewangeliach uzdrowienia oraz trzy wskrzeszenia. Chrystus wskrzesił tylko tych zmarłych, których chciał wskrzesić, aby cuda te potwierdziły Jego boskość oraz by były symbolem określonych prawd. Jeśli uważając się za boskiego wysłannika głosił niezwykłą i mądrą naukę oraz jednocześnie czynił cuda, które wyzwalały ludzi z różnych cierpień, to rzeczywiście musiał być tym, za kogo się uważał /II,48/.

Najwspanialszym jednak cudem potwierdzającym boskość Jezusa był, według Orygenesa, fakt zmartwychwstania /II, 62/. Fakt ten, zapisany w przekazach i opowiadaniach wielkanocnych, jest zupełnie nieporównywalny z wyczynami greckich bohaterów, opisanymi przez Hezjoda i Homera. Orygenes stwierdza, że już w punkcie wyjścia jest zasadnicza różnica: Jezus został ukrzyżowany publicznie, „ a również jego ciało zdjęto z krzyża na oczach ludu /…/. Wysuwam hipotezę, że może dlatego właśnie Jezus wybrał śmierć na krzyżu, by nie można było go zestawiać z bohaterami, którzy rzekomo zstąpili do Hadesu /…/. Może więc wymieniając inne powody krzyżowej śmierci Jezusa można powiedzieć, że Jezus umarł publicznie na krzyżu po to, aby nikt nie mógł twierdzić, że dobrowolnie ukrył się przed ludźmi i nie umarł naprawdę, a gdy uznał to za stosowne, ukazał się ponownie i opowiadał o swym cudownym zmartwychwstaniu?” / II, 56/Orygenes dziwi się Żydom, że odrzucają możliwość zmartwychwstania „ w tym samym ciele”, choć wierzą we wskrzeszania opisane w trzeciej i czwartej Księdze Królewskiej. Zmartwychwstanie Jezusa jest cudowniejsze od wskrzeszeń dokonanych przez Eliasza i Elizeusza, ponieważ Jego „ nie wskrzesił żaden z proroków, lecz Ojciec, który jest w niebiosach” / II, 58/. Natomiast twierdzenie, że cała ta historia ze zmartwychwstaniem była zwykłym oszustwem, nie wytrzymuje krytyki, gdyż wyklucza je oczywista prawdomówność pierwszych chrześcijan. Poza tym uczniowie Jezusa głosili fakt zmartwychwstania z całym przekonaniem i odwagą. Za fałszywe zmyślenia nie oddaje się życia / II,56/.

Na jakiej jednak podstawie uczniowie doszli do przekonania, że Jezus zmartwychwstał? Orygenes kładzie główny nacisk na te dowody, które przekonują, ze Jezus był widziany jako żyjący po śmierci nie tylko przez jedną „ szaloną kobietę” – jak szydził Celsus – ale przez pewną ilość swych uczniów / II, 59/. Czy mogli oni ulec zwykłej pomyłce albo halucynacji? Aleksandryjczyk kwestionuje pogląd, jakoby normalni ludzie przeżywali na jawie własne pragnienia jako rzeczywiste fakty. Uczniowie nie byli ani szaleńcami, ani głupcami. Nie dowierzali na słowo wiadomościom o niezwykłych zdarzeniach bez uprzedniego ich sprawdzenia. Np. Tomasz dopiero po obejrzeniu ran Jezusa uznał cud zmartwychwstania / II, 60-61/.

Jednocześnie Orygenes podważa przypuszczenie, jakoby w rzeczywistości Jezus nigdy nie umarł, lecz tylko popadł w letarg, z którego się później ocknął. Zdaniem jego z Ewangelii jasno wynika, że zmartwychwstały Jezus był dostępny dla dotyku, słuchu i wzroku. Chrystus zmartwychwstał w dawnym ciele, ale Jego życie po zmartwychwstaniu było nie tym samym życiem co przed śmiercią, lecz istnieniem wzniosłym, początkiem niebiańskiej chwały / II, 68-69/.

Orygenes dostrzega różnicę między subiektywna wizją a zgodnym świadectwem ludzi, którzy twierdzili, że Jezusa zmartwychwstałego widzieli. Fakty podane przez św. Pawła w 1 Kor 15,3-8 wydają mu się „wspaniałe, godne podziwu /…/; z faktów tych można wnioskować przyczynę, dla której Jezus po zmartwychwstaniu nie był oglądany tak samo, jak przed śmiercią”/ II,62-63/. Dla autora apologii nawet Jezus ziemski nie wszystkim się pozwalał jednakowo oglądać. Jeżeli jednak przed zmartwychwstaniem postrzeganie Jezusa było uwarunkowane zdolnościami percepcyjnymi osób, wśród których przebywał, to teraz „nie miał w sobie nic, co byłoby dostępne dla zmysłów szerokich rzesz” /II,64/. Nawet apostołom i uczniom ukazuje się tylko wtedy, kiedy chce: „Oglądał go Kefas – Piotr, który stanowili niejako ‘pierwociny’ apostołów; po nim widziało go dwunastu, gdy przyjęto Macieja w miejsce Judasza; następnie ukazał się pięćdziesięciu braciom jednocześnie, później Jakubowi, potem wszystkim innym apostołom, poza dwunastu prawdopodobnie siedemdziesięciu, a w końcu, już po wszystkim , Pawłowi”/ II, 65/. Jeżeli więc bezzasadne byłoby stawianie zarzutu Jezusowi np. o to, ze nie zabrał ze sobą na górę Tabor wszystkich apostołów, lecz tylko trzech, to nie można również oskarżać Pawła, który relacjonuje fakt, że Jezus uzdolnił tylko niektórych do oglądania swego zmartwychwstania.

Z dotychczasowych ustaleń wynika, że – według Orygenesa – dowody historyczne prowadzą do wniosku, że Jezus głosił swą godność transcendentalną i mesjańską oraz dokonywał niezwykłych cudów, a Jego grób był rzeczywiście pusty w wielkanocna niedzielę. Jezus działał i nauczał tak, jak to  podają dane historyczne zawarte w Ewangeliach…

Miłość bliźniego

Miłowanie swojego bliźniego, to przykazanie nieodłącznie kojarzone jest z Jezusem i chrześcijaństwem. Narosło jednak wobec tego zalecenia wiele mitów i stereotypów, które pokrótce omówię w ramach tego eseju. Myślę, że może się to okazać bardzo pomocne w postrzeganiu, jak i w praktycznym zastosowaniu tego przykazania w codziennym życiu. Warto skupić się też na krytyce samego zalecenia miłości bliźniego. Bez wyraźnego wyróżniania jakiegoś poszczególnego krytyka, uważam, że praca dr. Jacka Sieradzana Narcystyczny charakter nakazu miłości bliźniego zapewni nam sprawne narzędzie pedagogiczne oraz heurystyczne dla zrozumienia podstaw krytyki tego przykazania przez jego oponentów. Odnośnie do oczyszczenia narosłych wokół tego przykazania stereotypów i mitów, najbardziej pomocne będzie studium, które przeprowadził członek Brytyjskiej Akademii Nauk oraz doktor honoris causa Uniwersytetów w Oksfordzie i Helsinkach prof. Ed P. Sanders ( The Question of Uniqueness in the Teaching of Jesus ).

Mit pierwszy. Judaizm czasów Jezusa przeciwny miłości wroga

Uważa się, że judaizm w początkach pierwszego wieku nie był zdolny do wprowadzenia nakazu miłości bliźniego; bliźniego rozumianego w sensie przeciwnika lub wroga. Wciąż w poszczególnych pracach odnoszących się do tego właśnie zagadnienia podkreśla się, że Żydzi bliźniego swego dostrzegali jedynie w swoim rodaku, a swoich nieprzyjaciół nienawidzili. Judaizm czasów Jezusa nie był jednak monolitem: jak dowiadujemy się z Talmudu, tuż przed zburzeniem świątyni w 70 r., był on podzielony na co najmniej dwadzieścia parę ugrupowań (sekt). Gmina w Qumran istotnie nawoływała do tego, by kochać wszystkich Synów Światłości i nienawidzić wszystkich Synów Ciemności (1QS kol. 1, 3 – 4; por. 1QS kol. 9, 21 – 22). Jak jednak wiemy nie była ona reprezentatywna dla całego żydowskiego spectrum religijnego. W diasporze żydowskiej w pierwszym wieku napisano romans Józef i Asenet. Na jego kartach, Żyd zadaje rany poganinowi, synowi faraona, gdy przygotowuje się on do zadania mu śmiertelnego ciosu, jego przyjaciel mówi mu:

W żadnym wypadku bracie nie powinieneś tego robić, ponieważ jesteśmy ludźmi, którzy czczą Boga i nie przystoi człowiekowi, który Go wielbi, by odpłacać złem za zło ani gnębić wroga, aż do jego śmierci. A teraz umieść swój miecz z powrotem, tam gdzie jego miejsce, i pomóż mi, a będziemy razem leczyć jego rany (29, 3 n).

Podejście autora tego tekstu, jak to każdy może zauważyć, jest więc zupełnie inne niż to, które znamy z Qumran: nie tylko zabrania on zabicia wroga, ale także nakazuje swojemu przyjacielowi udzielić mu pomocy. W tekście tym wielokrotnie spotykamy się z ostrzeżeniem przed odpłatą złem za złe (por. 28, 14; 23, 9). Jak ujął to Józef Flawiusz:

[Mojżesz] wydał jeszcze inne przepisy, o których należy koniecznie wspomnieć, mianowicie, by wszystkim, którzy o to proszą, dostarczać ognia, wody i żywności, wskazywać drogę, nie pozostawiać ciała nie pogrzebanego, być pobłażliwym nawet względem zdeklarowanych wrogów. Nie pozwala bowiem niszczyć ich kraju ogniem ani ścinać drzew owocowych, a nawet zabrania ograbiania żołnierzy poległych w walce. Pomyślał też o jeńcach, aby nie czyniono im, a zwłaszcza kobietom, gwałtu ( Apion 2, 212 ).

W Prawie Mojżeszowym nie ma zakazu palenia ogniem kraju wroga, ale żydowski historyk, zakaz ten wywiódł zapewne z interpretacji samego ducha Tory. Jakby to podsumować: kwintesencją tego kierunku rozumowania w żydowskiej myśli religijnej są słowa Hillela z traktatu Pirke Avot:

Bądź [jak jeden] z uczniów Aharona – kochaj pokój i podążaj za pokojem, kochaj ludzi i przybliżaj ich do Tory ( 1, 12 ).

Jeszcze bardziej dobitnie wyrażała to złota zasada: Nie czyń bliźniemu, co tobie niemiłe, będąca czymś powszechnym w judaizmie ( zob. Tb 4, 15; Filon, Hypothetica 7, 6; TB, Shabbat 31a ).

Podstawę do takiej interpretacji Żydzi odnajdywali w starożytnych tekstach hebrajskich. Księga Przysłów zalecała litość nad wrogiem:

Gdy wróg twój łaknie, nakarm go chlebem, a kiedy pragnie, napój go wodą; bo tak czyniąc węgle rozpalone gromadzisz na jego głowie ( Prz 25, 21n ).

Syrach, z kolei, wzywał do zaprzestania nienawiści i wybaczenia obrazy (zob. Syr 28, 6n).

Testament Józefa w swoim radykalizmie idzie jeszcze dalej:

A kiedy ktoś chce wam wyrządzić zło, módlcie się za niego i czyńcie mu dobro. Pan wyzwoli was wtedy od wszelkiego zła (18, 2).

Skoro w żydowskiej myśli religijnej było miejsce na przykazanie miłości i jego rozwój to dlaczego, ostatecznie, niektórzy badacze są skłonni przeciwstawiać Jezusowy nakaz miłowania judaizmowi. „Cel zostaje osiągnięty poprzez kontrastowanie jednego powiedzenia Jezusa z średnią z innych materiałów. Schrage zwraca uwagę, że istnieje wiele podobieństw do «traktowania wroga z dobrocią» w literaturze żydowskiej. Następnie stwierdza, że niektóre pisma żydowskie mają inny stosunek do wrogów, ponieważ – według nich – powinni oni zostać zabici (2 Mch 15, 16 – odzwierciedla powstanie przeciwko Seleucydom). Teraz następuje niezrozumiały wniosek Schrage’a: te dwa motywy – dobroć wobec wrogów i fizyczna obrona przed nimi – wzajemnie się wykluczają. «Te późniejsze fragmenty, zneutralizowały dobre początki». Ten kontrast pomiędzy dobrymi początkami, a późniejszymi, które są gorsze, opiera się na powszechnym przekonaniu dotyczącym judaizmu, ale całkowicie nieprawdziwym: wczesny judaizm – w czasach Izajasza, Jeremiasza, a nawet autora Księgi Przysłów – był dobrą religią; następnie było już tylko gorzej, a w czasach Jezusa to już była prawdziwa tragedia. Dopiero On nawiązał do wielkich proroków, którzy byli przed Nim, a byli oni we wszystkim lepsi, od Jemu współczesnych w judaizmie oraz od tych co nastąpili potem. Schrage napisał to, chyba, powodowany – swego rodzaju – odruchem uczonego. Wybrane przez niego «dobre» fragmenty, w których mówi się o łagodnym traktowaniu przeciwników, nie są w rzeczywistości wcześniejsze niż te, które sprzyjają ich zabijaniu. Oba rodzaje tekstów spotyka się we wszystkich okresach i to, co można w nich przeczytać, jest zależne od temperamentu autora i okoliczności konkretnej pracy. Namawianie do zabijania nieprzyjaciół w czasie wojny, zwłaszcza wojny mającej na celu wywalczenie prawa Izraela do oddawania czci Panu – tak jak u redaktora 2 Księgi Machabejskiej – nie jest zaskakujące.

Tak czy inaczej, Schrage posiadał przed sobą dwa rodzaje oświadczeń, jak należy postępować z wrogami. Stwierdził, że neutralizują się one wzajemnie. Przedstawił judaizm jako religię stojącą na martwym poziomie: ani za, ani przeciw czynieniu dobra dla nieprzyjaciół. Gdy Jezus nawoływał do miłości nieprzyjaciół, stał się unikalny vis a vis judaizmu… Judaizm stał się ahistorycznym abstraktem, sprowadzonym do średniej. Można by się zastanowić: jak wypadłoby chrześcijaństwo, jeśli potraktowano by je w taki sam sposób? Schrage miał do swojej dyspozycji Biblię, apokryfy i pseudoepigrafy oraz podręczniki, które zawierają pozostałości kolejnych tysięcy lat literatury żydowskiej – echo dwóch tysięcy lat. A co stałoby się, gdybyśmy to my wzięli pod uwagę tysiąc lub więcej lat historii chrześcijaństwa? Zsumowalibyśmy razem aprobatę na śmierć męczenników w trzecim wieku z przemocą, do której doszło w trakcie krucjat. Następnie, odjęlibyśmy te dwie aprobaty od siebie, i uzyskali wynik zero, co miałoby dowodzić, że abstrakcja zwana chrześcijaństwem jest neutralna na zło i zabijanie innych ludzi. Jeśli istniałby Kościół Flawiuszowy, apologeta mógłby zauważyć, że Józef Flawiusz był przeciwnikiem palenia kraju wroga, a następnie skonstatować, iż był on wyjątkowy na tle chrześcijaństwa – oczywiście chrześcijaństwa będącego średnią z jego zachowania w trakcie tysiąca lat” ( Sanders 1990: s.16 – 17 ).

W ten sposób zostaje ukształtowany mit o bezprecedensowym nakazie miłości Jezusa. Warto zatrzymać się tutaj nad tym problemem troszkę dłużej. Już Erich Fromm zwracał uwagę na doniosłą rolę jaką pełnił w judaizmie nakaz miłości. Według niego radość, miłość, sprawiedliwość, wolność i prawda, jako wartości nie występują nigdy oddzielnie, lecz stanowią nierozerwalną całość (zob. Erich Fromm, Halacha.”Wiez” 4/84, s. 64-72 ). To samo można dostrzec w pierwszym wieku. Starano się rekapitulować Torę do jakiegoś swoistego rodzaju kompendium, tzn. zamknąć ją w summarium oddającym jej głównego ducha. Filon wyraził to następująco:

Istnieją, by tak rzec, dwie podstawowe nauki, którym podporządkowane są niezliczone szczegółowe zdania: w odniesieniu do Boga nakaz oddawania czci Bogu i pobożności, w odniesieniu do ludzi nakaz życzliwości dla ludzi i sprawiedliwości ( De special. Legibus 2, 63 ).

To połączenie tych dwóch nakazów odnajdujemy również w TestIss 5, 2:

Miłujcie Pana i bliźniego, bądźcie miłosierni dla słabego i ubogiego.

Według Łukasza, uczony w Piśmie uznał połączenie Pwt 6, 5 (Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoja duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą) oraz Kpł 19, 18 (Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego) za największe przykazanie, a Jezus się z nim zgodził (por. Łk 10, 25 – 28). Według Marka, to Jezus połączył te przykazania, a soferim się z nim zgodził (por. Mk 12, 28 – 31). Co chcą nam przez to powiedzieć ewangeliści? Każdy Żyd w ówczesnym świecie zgodziłby się z tym, że te dwa przykazania są w jakiś sposób najlepsze, by oddać przez nie Torę. Co na to niektórzy uczeni? Ich pomysłowości wszak nie można nie doceniać. Najpierw posłuchajmy prof. J. Gnilki: Właśnie to połączenie obu przykazań w jedno główne, przewyższające wszystkie inne, jest czymś specyficznym (Gnilka 1997: s. 293). A teraz G. Lohfink: Ostatecznym powodem zaistnienia tego połączenia była głęboka wnikliwość Jezusa (Lohfink 2012: s. 313). Niestety to połączenie przykazań nie jest czymś specyficznym ani nie jest też dowodem na głęboką wnikliwość Jezusa. Pierwsze przykazanie Szema recytowano codziennie rano i wieczorem; umieszczano go na drzwiach, przywiązywano do czoła, a uczono go na pamięć już małe dzieci. Gdybyśmy zapytali jakiegoś Żyda w pierwszym wieku o największe przykazanie, to większość z nich wskazałaby na Szema. Odnosząc się do drugiego z tych przykazań prof. Sanders stwierdził: „ Ogólnie Żydzi pojmują Torę jako zbiór podzielony na dwie części: na przykazania, które regulują stosunek pomiędzy ludźmi a Bogiem oraz na te, które odpowiadają za stosunki między ludźmi. Te dwa przykazania, cytowane przez Jezusa, są więc najbardziej oczywistymi streszczeniami dwóch części Tory: miłości do Boga i miłości do ludzi. Filon również powołał się na dwa biblijne fragmenty wybrane przez Jezusa, by podsumować prawo, i to w każdej jego kategorii. Bóg nie żąda od ciebie, czegoś co jest ciężkie, skomplikowane i trudne, ale tylko tego co jest łatwe i proste. Aby Go po prostu kochać…, aby Mu służyć…z całej duszy swojej…i przylgnąć do Jego przykazań… (Spec. Leg. 1. 299 – 300). Tutaj zostaje użytkowane Szema. Następnie spotykamy kolejne podsumowanie: Prawo przoduje w zaleceniach miłości do człowieka ( koinōnia i philanthropia ) (Spec. Leg. 1. 324), oświadczenie zawiera frazy paralelne do Kpł 19, 18. 34. Korzystanie z tych dwóch części Tory, w tym wielbieniu Boga oraz miłości ludzkości (philantropia), jest bardzo powszechne. Często słowo eusebeia stoi w miejscu «miłości Boga», możemy jednak przypuszczać, że pomysł, jakoby Żydzi wykluczali «miłość Boga» z eusebeia, jest w swojej istocie perwersyjny, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę ile razy dziennie oni odmawiali Szema. Połączenie Pwt 6, 5 i Kpł 19, 18. 34 stanowi część powszechnego nauczania żydowskiego” (Sanders 1990: s. 19). Całkowity klops. Jezus – jeśli to On wypowiedział te słowa, a nie uczony w Piśmie – podkreślił jedynie coś, co było wtedy czymś powszechnym, ale, według Niego, było warto to zrobić. Gdybyśmy mieli mierzyć podsumowania Tory miarą oryginalności i specyficzności, to raczej przyznałbym ją Ben Azajowi, a nie Jezusowi: „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego”. Rzecze Rabbi Akiwa: To wielka zasada Tory. Ben Azaj powiada: Oto księga dziejów Adama. Stworzył go na podobieństwo Boga. To zasada większa od tamtej (Sifre Kedoszim; Z mądrości Talmudu: s. 171).

Założenia tych, którzy poszukują w połączeniu dwóch przykazań oryginalności i czegoś specyficznego są, według Sandersa, wynikiem konfesyjnych założeń. Wszak – jak zauważa – w przewodniku dla pielgrzymów do Mekki napisano: Do pielgrzyma! Meczet w Medynie żyje z wiary i każdy, który uważa się za muzułmanina powinien tu być, ponieważ tu po raz pierwszy rozkwitły cnoty: dobroci, braterstwa, bezinteresowności i miłości. Każdy chrześcijanin zaprotestuje, ponieważ Jezus żył na kilka stuleci przed Mahometem to – według nich – On był tym pierwszym, który zwrócił uwagę na przykazanie miłości.  Żydzi, z kolei,  wyśmieją roszczenia, jakoby Jezus przyniósł na świat miłość, ponieważ Księga Powtórzonego Prawa i Kapłańska poprzedzają Jezusa o kilka stuleci (zob. Sanders 1990: s. 21 – 22).

Reasumując: nie powinno się podkreślać wyjątkowości „Jezusowych” dwóch przykazań miłości Boga i bliźniego na tle judaizmu. Trop ten zaprowadzi nas na bezdroża. Zamiast poszukiwać pierwszeństwa, należy wcielać te zalecenia w swoje życie.

Mit drugi. Antytezy jako sprzeciw wobec Prawa Mojżeszowego

Na obecny etapie egzegezy niezwykle rzadko już jakiś biblista twierdzi, że antytezy są skierowane przeciw Mojżeszowi i Torze. Nawet Lohfink zauważa: Cóż zatem uczynił Jezus za pomocą antytezy w omawianym fragmencie Ewangelii wg św. Mateusza ( 5, 21 – 22 )? Czyżby zniósł Torę bądź piąte przykazanie Dekalogu? W żadnym razie! Czy zastąpił Torę nowym przykazaniem? Również nie! (Lohfink 2012: s. 326). Sam niemiecki teolog, podtrzymuje jedynie szeroko rozpowszechniony mit, mówiący; a zresztą oddajmy głos samemu Lohfinkowi: A teraz następuje antyteza: „A Ja wam powiadam”. Owo stwierdzenie „A Ja…” jest niesamowite. Albowiem jeśli wcześniej przemawiał Bóg, to „A Ja…” może oznaczać jedynie: „Mówię teraz z tym samym autorytetem, z jakim wówczas przemawiał sam Bóg. Mówię zamiast Boga” (Lohfink 2012: s. 324 – 325). Potężny pakiet dezinformacyjny, w kilku zdaniach. Powróćmy do formuły wprowadzającej w tzw. antytezy: Słyszeliście, iż powiedziano przodkom. Należy stwierdzić, że wyrażenie to, nie jest tym samym co wyrażenie „słowo Boga” (por. Mk 7, 13), lub fraza „powiedział Mojżesz” (por. Mk 7, 10), czy też „napisał Mojżesz” (por. Mk 10, 3 – 5), która powinna nastąpić w omawianym fragmencie, gdyby Jezus rzeczywiście wynosił się nad Mojżesza lub Boga (kwestionowanie Praw Bożych oznaczałoby, że Jezus stałby się nie równy YHWH, jak chce Lohfink, ale od Niego ważniejszy! ).

W jaki sposób Żydzi modyfikowali Torę, nie chcąc wchodzić w kolizję z samym Bogiem lub Mojżeszem? Punkt ten musimy za wszelką cenę uściślić, chcąc wywieść prawidłowe wnioski.

Starsi (faryzeusze?) dopuszczali kapłana w stanie nieczystości do ofiary z czerwonej jałówki. Mówili wtedy, co potwierdza Miszna, iż „saduceusze twierdzili”, że kapłan nie powinien tego dokonywać, przed zachodem słońca, ponieważ jest nieczysty. W rzeczywistości to sama Biblia stwierdza, że słońce musi zajść: Także ten, który ją spalił, wypierze swoje szaty i obmyje wodą swoje ciało, i będzie nieczysty do wieczora (Lb 19, 8). Gdy faryzeusze/starsi/rabini chcieli zmienić prawo, to po prostu przypisywali go innym, a nie Mojżeszowi. Ta sama technika została wykorzystana w Mt 5.

Należy zauważyć, że kapłan, który stosował się do tych zaleceń, przekraczał przykazanie wynikające z Lb 19, 8. Natomiast, w przypadku antytez Jezusa, ich zastosowanie nie powodowało konfliktu z Torą. Jeśli nie będziesz się gniewał, to i zapewne nie zabijesz; jeśli nie będziesz patrzył pożądliwie, to i zapewne nie będziesz cudzołożył. Jezus potęguje przykazania; żąda jeszcze większego wysiłku. Zupełnie inaczej niż w omawianym powyżej przypadku faryzeuszy, którzy przekraczali przykazania, by ułatwić sobie życie, a dokładnie czynności kultowe.

Terminologia stosowana przez Mateusza jest stricte żydowska. Ja wam powiadam, to wręcz odwzorowanie qumrańskiego a w sprawie [tego] powiadamy (ve‘al [zeh] ‘anahnû‘ômerîm) z 4QMMT lub jak „rabin X powiada”.

„Podsumowując: Prawo jest modyfikowane poprzez jego zaostrzenie, i nikt, kto przestrzega zaleceń Mt 5, 21 – 48 nie łamie prawa. Uwzględniając kontekst, „antytezy” nie są przeciwstawieniem się prawu. Zastosowane słownictwo wskazuje, że jest to debata nad interpretacją, która unika bezpośredniej krytyki Mojżesza za jego pobłażliwość. Inni tłumacze żydowscy byli odważniejsi, vis a vis Mojżesza, a fragment nie stanowi przykładu na niespotykane roszczenie do władzy” (Sanders 1990: s. 10 – 11).

Mit trzeci. Jezusowy nakaz miłości był tymczasowy

Po odmitologizowaniu pewnych aksjomatów, niepotrzebnie „zaciemniających” sytuację, odnoszących się do przykazania miłości Boga i bliźniego oraz antytez, możemy zastanowić się co, tak naprawdę, dla Jezusa historycznego i Jego uczniów oznaczało przykazanie miłości, a zwłaszcza nakaz miłowania swoich wrogów. Najpierw jednak musimy ustalić, co rozumiemy przez pojęcie oddawane terminem «nauki historycznego Jezusa». Jak wiemy, zostały nam one przekazane za pomocą czterech Ewangelii, które weszły w skład Nowego Testamentu. Mamy także kilka poza kanonem, z których jedynie Ewangelia Tomasza przechowała garść logiów, które możemy przypisać Nazarejczykowi. Nasze ustalenia muszą więc bazować na przekazie kanonicznym. Spośród tych czterech Ewangelii, ostatnia z nich Jana, jest istotna z punktu widzenia teologicznego, wykazując małe zainteresowanie Jezusem historii. Jezus w niej to Logos przybyły z niebios, który przemawia do Żydów długimi monologami pełnymi metafor. Nie jest egzorcystą, ponieważ, według Janowego Jezusa, ojcem Żydów jest diabeł, a więc wyrzucanie z nich złych demonów jest bezsensem. Janowy Jezus nie mógł zaprzeczyć samemu sobie, dlatego zaprzeczył Jezusowi synoptyków, czyli trzech pierwszych ewangelistów. Nie naucza w przypowieściach, a otaczają go tłumy wrogich mu Żydów, którzy nie są w stanie pojąć Jego nauczania. Ten smutny Logos, przebywający na ziemskim wygnaniu, po spełnieniu swojej misji (polegającej na śmierci na Krzyżu i zmartwychwstaniu), powrócił do mieszkania w niebie, gdzie oczekuje na swoich uczniów. Zupełnie inaczej odmalowali portret Jezusa pozostali trzej ewangeliści: Jezus jest przede wszystkim egzorcystą, w Galilei otaczają Go przyjazne tłumy, które naucza za pomocą krótkich przypowieści i urywanych sentencji. Przed śmiercią modli się o jej oddalenie, a na Krzyżu czuje się całkowicie opuszczony. Ich relacje są na tyle zgodne, że można porównywać ich w równoległych kolumnach, tzw. synopsach. Z powodu tych, oraz wielu innych, niezgodności, badacze katoliccy, w celu odtworzenia nauk historycznego Jezusa, opierają się głównie na najstarszym synoptyku, czyli Marku oraz na Q, czyli materiale wspólnym Mateusza i Łukasza, który jest niezależny od Mk, a którego tworzywem było najprawdopodobniej jakieś zaginione źródło mów Pana. Według uczonych, Łukasz poddał Q najmniejszym zabiegom redakcyjnym, dlatego też kolejność perykop Q ustala się na jego podstawie.
Ustalenie źródeł nie jest jedynym elementem mogącym pomóc w dotarciu do historycznego Jezusa, ale jest elementem na tyle ważnym, że musiałem się pokusić o ten wstęp, który – z czego zdaje sobie sprawę – jest jedynie szkicem, a każdy wiedzę w tym zakresie musi poszerzyć na własną rękę.

W Chalcedonie w 451 roku orzeczono, że Jezus jest w pełni Człowiekiem i w pełni Bogiem. Zatwierdzona tam doktryna stała się ortodoksyjna dla całego chrześcijaństwa. Po tym, jak ustalono te prawowierne przekonania, większość chrześcijan czytała Nowy Testament poprzez ich pryzmat i wierzyli oni, że takie same przekonania żywili ich autorzy: święci Paweł, Mateusz, Marek, Łukasz, Jan i inni. Dziś wiemy, że to nie jest zgodne z prawdą. Chrześcijaństwo bardzo się różniło w pierwszym wieku, a każdy z ewangelistów pozostawił swój specyficzny obraz Jezusa (pomimo pewnych zgodności).

Przez setki lat prowadzono badania, których wynik był z góry ustalony. Każdy badacz wiedział, że na końcu badania MUSI stwierdzić, iż Jezus ogłosił się Bogiem, wskrzeszał zmarłych i unieważnił Torę, inaczej mówiąc: był pierwszym i największym chrześcijaninem. Ustalenia te jednak były duszne, przytłaczające i tak obciążone kwestiami metafizycznymi, że zasłoniły one głos żywego człowieka z Galilei. Stąd obudziła się chęć dotarcia do realnej postaci i rozpoczął się pierwszy etap poszukiwania Jezusa historycznego, który wydał swoje dwie wielkie osobowości: R. Bultmanna i A. Schweitzera. Wcześniejsi autorzy starali się dopasować Jezusa do swoich ideałów albo nawet swoich celów. „Nie można jednak powiedzieć, że wszyscy byli jednakowo winni ulegając pokusie, by dopasować Jezusa dla swojego planu i swoich potrzeb. Albert Schweitzer był chlubnym wyjątkiem od reguły. Opisał Jezusa historycznego w kategorii apokaliptycznego wizjonera, który błędnie spodziewał się nadejścia Królestwa Bożego za swojego życia. Schweitzer stwierdził, że postać historycznego Jezusa jest bezużyteczna dla nowoczesnego chrześcijaństwa, początków dwudziestego wieku. Uważał jednak, że Duch Jezusa, w tajemniczy sposób zstępuje na naszą epokę; działając w tym Duchu – niehistorycznego Jezusa – Schweitzer rozpoczął pracę jako misjonarz medyczny w Lambaréné (Gabon, w tym czasie Francuska Afryka Równikowa). Od czasów Schweitzera sprzeczność – między właściwymi inspiracjami czerpanymi od Jezusa a Jezusem, dla którego były one nieistotne, ponieważ był On starożytnym Żydem – jest kontynuowana. Niewielu jednak przyjęło radykalne rozwiązanie Schweitzera” (Sanders 2001: s. 1). Nie będę opisywał szczegółowo kolejnych etapów poszukiwań. W tym miejscu, bo będzie to ważne dla naszych dalszych rozważań odnoszących się do przykazania miłości, przypomnę, jakie są kluczowe elementy współczesnego „głównego nurtu”, odnoszące się do nauczania Jezusa:

  1. Jezus był do „gruntu” żydowski, o doskonałej znajomości Pism Hebrajskich i był zanurzony w kwestiach, które wynikają z tych Pism, a także zaangażowany, przynajmniej w niektóre, wynikające z nich codzienne problemy. Pismo wydaje się być Jego najważniejszym odniesieniem dla aktualnych wydarzeń. Oznacza to, że myślał On bardziej nad tym jak lud Izraela powinien się zachowywać oraz o tym, jak i kiedy Bóg wyzwoli go od obecnej trudnej sytuacji, niż o szczegółach dotyczących żydowskiej niezawisłości terytorialnej.
  2. Nie sprzeciwiał się w celowy sposób Prawu Mojżeszowemu; ani nie odrzucił poglądu Izraela na to, że jest jeden Bóg, który wybrał Żydów w szczególny sposób. Jezus przyjął podstawy żydowskiego przymierza i prawa, chociaż mógł On debatować i spierać się nad niektórymi jego aspektami, zwłaszcza tymi, które miały rzeczywisty wpływ na codzienność.
  3. Jezus był prorokiem, który głosił rychłe nadejście Królestwa Bożego. To oczekiwanie dramatycznego końca obecnego wieku nazywa się „eschatologicznym” lub „apokaliptycznym”. „Koniec” w pierwszym wieku – w judaizmie – nie oznaczał rozpadu wszechświata, ale jego decydującą zmianę: zapoczątkowanie nowe ery i ustanowienie Królestwa Bożego i pokoju na całym świecie, z mnóstwem jedzenia i picia – dla wszystkich.
  4. Jezus nauczał etycznego perfekcjonizmu, to jest zachowania, które było odpowiednie dla Królestwa Bożego.
  5. Nie nauczał o sobie, swoich tytułach oraz swoim związku z Ojcem, tak jak czyni to na kartach Ewangelii Jana. ( Efekt połączenia pkt. 3, 4 i 5 jest taki, że uczeni przypisują Jezusowi znaczną część materiału z Ewangelii synoptycznych, którego nie zawierają pouczenia pojawiające się tylko w Ewangelii Jana. )
  6. Pod względem stylu nauczania korzystał z aforyzmów („nadstaw drugi policzek”), przypowieści; przypowieści rozumianej jako porównanie (Królestwo Boże jest jak). Ta cecha stoi w sprzeczności z długimi metaforycznymi przemówieniami u Jana.
  7. Był uzdrowicielem i cudotwórcą w rodzaju innych tego typu postaci znanych w judaizmie (w związku z cudotwórcami w innych kulturach). Najczęstszym rodzajem uzdrowienia przypisywanego Jezusowi jest egzorcyzm; u Jana brakuje egzorcyzmów.
  8. Wykorzystywał nie tylko słowa, ale i gesty, tak jak wszyscy prorocy, by przekazać głębszy sens. Jednym z nich było, przewrócenie stołów w obrębie kompleksu świątynnego, które przyjmuje się jako zapowiedź jego nadchodzącego zniszczenia, by przygotować miejsce do jego odbudowy, przez samego Boga.
  9. Został ukrzyżowany na rozkaz Poncjusza Piłata, rzymskiego prefekta Judei, wkrótce po Pesach (choć Jan umieszcza egzekucję dzień wcześniej; część uczonych idzie za tym wariantem ).
  10. Uczniowie Jezusa wierzyli, że Bóg wskrzesił Go z martwych i rozpoczęli organizować się w nowy ruch, oparty na oczekiwaniu Jego przyjścia. Ruch ten rozprzestrzenił się na pogan (Sanders 1991: s. 2).

Po wprowadzeniu tych ustaleń zasadne staje się rozważenie kwestii, jak bardzo w Jezusowej tymczasowości trwania tego eonu, nakaz miłości, zwłaszcza swoich nieprzyjaciół, wydaje się być jedynie zrozumiały w perspektywie oczekiwania bliskiego końca. W tym okresie nie należało sprzeciwiać się złu, ponieważ w niedługim czasie pierwsi mieli stać się ostatnimi, a ostatni pierwszymi. Pewien duch Kazania na Górze (Mateusz), czy też Kazania na Równinie (Łukasz) rzeczywiście bardziej pasuje do zdyscyplinowanej społeczności (niepozbawionej jednak eschatologicznej perspektywy). Ich perfekcjonizm nie odpowiada jednak wyczekiwaniu nowego początku, powrotu do pierwotnego porządku (zob. Mk 10, 6 – 9; Mt 19,), które charakteryzowało Jezusa.

Za Albertem Schweitzerem uważam, że Jezus nauczał „etyki przejściowej” (ad interim). Dlatego niektóre Jego wskazania są czymś iluzorycznym, utopijnym, czymś, co znamionuje człowieka oczekującego kataklizmu, który da Nowe Niebo i Nową Ziemię. Uważam jednak, że spod tej tymczasowości należy wyłączyć przykazanie miłości. Dlaczego? Otóż Jezus wielokrotnie mówił, że miłość jest czymś, co charakteryzuje Jego Ojca i, co jest tutaj najważniejsze, że będzie ona kontynuowana w Królestwie Bożym. Miłość jest wieczna i nieprzemijająca, a ma ona charakteryzować obydwie epoki, z tym że w całej swojej pełni i majestacie będzie ona wszechobejmująca dopiero na końcu dziejów. „Głównym jednak elementem – stwierdza przekonująco Sanders – nauczania Jezusa było głoszenie wszystko przebaczającej miłości Bożej, motywującej i inspirującej każdego, kto został nią obdarowany. Możemy więc, mimo wszystko, odnaleźć w Kazaniu na Górze ducha nauczania etycznego Jezusa: Miłujcie waszych nieprzyjaciół […]. Tak będziecie synami waszego Ojca, który jest w niebie (Mt 5, 44 – 45). Doskonałość ludzi opiera się na tym, że Bóg umiłował wszystkich, zarówno dobrych, jak i złych” Sanders 2013: s. 127 ). Należy jednak pamiętać, że Jezus nie był nauczycielem, albo lepiej: nie była to jego rola pierwszoplanowa. Owszem jest On, gdzieniegdzie, nazywany „rabbim” (Mk 9, 5; 14, 15) bądź nauczycielem (Mt 9, 19), często wspomina się nawet, że „nauczał” (Mk 1, 21; 2, 13). Odbiór tych obrazów spowodował ferment wśród niektórych uczonych, którzy zaczęli przedstawiać Jezusa jako nauczyciela otoczonego tłumem uczniów i wyznawców, który miał im tłumaczyć, przy różnych okazjach, jakieś biblijne perykopy. Jezus jest jednak tego przeciwieństwem: w typowym dla siebie stylu opowiada On w przypowieściach o Królestwie Bożym, czasem dorzuca krótki aforyzm. Opowiada o miłosiernym Bogu i o tym, jak On wkrótce odmieni panujące w tym eonie warunki. Nie odnajdziemy, w tym, co po Nim pozostało, jakiegoś skomplikowanego systemu religijnego, który przypominałby współczesne chrześcijańskie kalambury teologiczne. Nie tworzył dla swojej osoby również jakiś skomplikowanych konstrukcji chrystologicznych. Kochaj Boga i bliźniego i z radością głoś bliskie już Królestwo Pana: to religia słynnego proroka z Nazaretu, a nie późniejsze mętne i dalekie od prostoty początków, dywagacje ojców Kościoła, które w większości wykrzywiły i wprowadziły niepotrzebne zamieszanie do ewangelii miłości.

Mit czwarty. Miłość bliźniego to ewangeliczny narcyzm

Taką tezę w swojej pracy badawczej postawił dr Jacek Sieradzan. Zreferowanie jej jednak w całości, zajęłoby zbyt dużo miejsca, dlatego też proszę czytelnika, by na własna rękę zaznajomił się z tekstem, a dla naszych celów wyszczególnimy z niej, za pomocą cytatów, jedynie jej najbardziej istotne założenia (zob. Narcyzm).

  •  Freud uznał ten judeochrześcijański nakaz za lekkomyślny, gdyż nie bierze on pod uwagę ani tego, że miłość wiąże się z obowiązkami, ani tego, że miłość ma sens tylko wtedy, gdy ktoś na nią zasługuje. Nakaz ten jest też niestosowny i niewłaściwy, gdyż nakazuje faworyzować ludzi obcych (którzy być może na miłość nie zasługują) kosztem ludzi sobie znanych.
  • Judeochrześcijańska otwartość na Innego („kochaj bliźniego swego”) jest zupełnie odmienna od pogańskiej gościnności plemiennej. Jeśli pogańska gościnność opiera się na jasnej opozycji między zamkniętą w sobie dziedziną mojej wspólnoty a zewnętrznym Innym, w judeochrześcijańskiej otwartości pobrzmiewa reakcja na traumatyczne rozpoznanie bliźniego jako niezgłębionej otchłannej Rzeczy – najbliższym moim sąsiadem jest Obca Rzecz, a nie odwiedzający mój dom cudzoziemiec. Mówiąc językiem Hegla, judeochrześcijańska otwartość implikuje logikę „ustanawiania swoich założeń”: skłania nas do pozostawania otwartymi na Inność, której doświadcza się jako takiej tylko w jej horyzoncie.
  • Paradoks polega na tym, że Kazaniu na Górze Jezus odrzuca nakaz nienawiści wobec wrogów, sformułowany w Księdze Kapłańskiej (19.18), ale w Ewangelii Łukasza akceptuje go, ograniczając do własnej rodziny! Literacki Jezus częściej zmienia poglądy, niż wielu jego chrześcijańskich naśladowców. W tym kontekście nie od rzeczy jest wspomnieć, że buddyjska Metta Sutta (7-8) wyraźnie zakazuje nienawiści: „Niech jego myśli o bezinteresownej miłości napełnią cały świat, bez przeszkód, bez nienawiści, bez żadnej wrogości”
  • Nakaz miłości bliźniego jest nierealistyczny, gdyż jego przestrzeganie doprowadziłoby społeczeństwa do upadku.
  • Eugen Drewermann (2002), niemiecki teolog i psycholog, były ksiądz katolicki, po przeprowadzeniu gruntownej psychoanalizy kleru doszedł do wniosku, że ludzie żyjący w celibacie nie są zdolni do miłości. Mogą tylko snuć onanistyczne, nie wolne od sadyzmu, fantazje na temat miłości, gdyż bez seksualizmu nie ma miłości (s. 419- 422, 451-465). Jak wyraził to Léon Bloy: „Oni nikogo nie kochają, sądzą więc, że kochają Boga”.
  • Nawet Tomasz z Akwinu (1967:81), filar katolickiej ortodoksji, zrelatywizował biblijny nakaz miłości bliźniego. Zdając sobie sprawę z tego, że własne ego jest człowiekowi bliższe niż ego wszystkich innych ludzi, stwierdził, że „człowiek powinien bardziej kochać siebie samego aniżeli bliźniego” (qu. 26, art. 4, § 3). Bardziej, a nie jak siebie samego!
  • Chrześcijaństwo zastąpiło greckie pojęcie wielkoduszności (megalopsychia) koncepcją pokory. Ta jednak jest tylko skrywanym poczuciem wyższości. Zmuszając chrześcijanina do pokory, robi się z niego hipokrytę, bo nie wszyscy ludzie chcą zaakceptować niski status, jaki oferuje im ta religia i na jakie, w swoim mniemaniu, zasługują (por. Zieliński 1921:29). Z drugiej strony chrześcijanin przez sam fakt bycia chrześcijaninem czuje przynależność do ludu wybranego i jest przekonany o wyższości nad tymi, którzy chrześcijanami nie są, a więc do wybranych nie należą (jako pierwsi pisali o tym Paweł i Tertulian). Nie dość, że jest skażony grzechem pierworodnym, to jeszcze jest hipokrytą z kompleksem niższości łagodzonym poczuciem wyższości wynikającym z przynależności do wybranych.
  • Psychiatra Antoni Kępiński (1977:230-231) pisał, że życie samą tylko miłością to choroba psychiczna, która może doprowadzić do śmierci, a wcześniej do unicestwienia ludzkiej osoby. Ani miłości, ani pokory, ani wybaczania nie można się nauczyć na rozkaz. Uczucia rodzą się spontanicznie i nie mają nic wspólnego z nakazem miłości, który jest elementem chrześcijańskiej nauki społecznej, a ta jest częścią ideologii władzy Kościoła katolickiego.
  • Zwracając się do chrześcijan Czogiam Trungpa (2000:93) mówi: Być może wkładacie wiele wysiłku w to, by wzbudzić w sobie miłość i spokój, walczycie, by je osiągnąć: „Uda nam się, wydamy tysiące dolarów, by głosić doktrynę miłości, dotrzemy z nią wszędzie”. W porządku, głoście ją, zróbcie to, wydajcie pieniądze, ale co ze ślepym pędem i agresją, które to działanie nakręcają? Dlaczego chcecie zmusić nas do zaakceptowania waszej miłości? Skąd w tym tyle zaślepienia i przemocy? Jeśli wasza miłość działa z takim samym impetem, z taką samą siłą, co nienawiść innych ludzi, to chyba coś tu nie jest w porządku. To tak, jakby ciemność nazwać światłością. W takim postępowaniu jest bardzo duża ambicji, gorliwości neofity. Nie jest to otwarte wchodzenie w kontakt z rzeczywistością taką, jaka jest.
  • Psycholodzy od Freuda do Lowena są zgodni, że chrześcijańskie nakazy miłości i pokory są abstrakcyjne i nierealistyczne. Wprowadzenie ich w życie codzienne doprowadziłaby do rozpadu społeczeństw. Ich źródłem jest narcystyczne uwielbienie własnej osoby. Miłość, jeśli się już komuś przydarza, nie poddaje się jakimkolwiek próbom racjonalizacji, ideologizacji czy instytucjonalizacji, gdyż jest szaleństwem… Zbudowane na chrześcijańskiej wizji społeczeństwa Zachodu stały się monstrualną kulturą narcystyczną.

W celu uzyskania większej przejrzystości oraz dla lepszego odbioru mojej odpowiedzi, odniosę się do tych zarzutów Sieradzana za pomocą trzech tez.

Teza pierwsza. Nakaz miłości bliźniego nie doprowadziłby społeczeństw do upadku. Trudno znaleźć uzasadnienie dla wniosku Sieradzana, że skutkiem zastosowania zasad miłości bliźniego byłby rozkład społeczeństwa! Oczywiście czymś niemożliwym byłoby zastosowanie wybaczania przestępstw w przepisach państwowego prawa karnego, ale zastosowanie tego przykazania przez ludzi w etyce, w żaden sposób nie mogłoby prowadzić do ich degeneracji. Należy wziąć pod uwagę, że cywilizacja zachodnia, w swoich przepisach prawa karnego, zrezygnowała z kary śmierci; obojętne jak bardzo byłyby ohydne czyny zbrodniarza. Sam zbrodniarz przez okres odbywania kary przechodzi proces resocjalizacji, który – jeśli ukończy się on pozytywnie – skutkuje warunkowym zwolnieniem. Społeczeństwo wybacza przewinienie mordercy i może on, choć nie musi, rozpocząć nowe życie. Pomimo iż prawodawstwo to nie odwołuje się wprost do etyki chrześcijańskiej, a większość chrześcijan wydaje się wspierać karę śmierci, jest ono przykładem na to, że stosowanie przebaczenia i kary rozumianej w sposób terapeutyczny, nie powoduje rozpadu cywilizacji zachodniej; ja przynajmniej takich symptomów nie rozpoznaje.

Teza druga. Jezus nie wspierał nienawiści wobec rodziny. Sieradzan twierdzi, że Jezus odrzucił przykazanie nienawiści zawarte (jakoby) w Kpł 19, 18. Zanim przejdziemy do stosunku Jezusa do rodziny, sprawdźmy czy rzeczywiście w wymienionym przez doktora fragmencie Księgi Kapłańskiej napotkamy, jakieś zaginione i nieznane biblistom, przykazanie nienawiści. Sprawdzam:

Nie będziesz szukał pomsty, nie będziesz żywił urazy do synów twego ludu, ale będziesz miłował bliźniego jak siebie samego. Ja jestem Pan! ( Kpł 19, 18 ).

Warto robiąc odnośnik do Biblii, przeczytać, co tak naprawdę się tam znajduje. Jezus nie odrzucił przykazania nienawiści z Kpł 19, 18, ponieważ najzwyczajniej w świecie go tam nie ma.

Teraz spróbujemy zastanowić się nad poważniejszą kwestią, czyli wezwaniem Nazarejczyka do nienawiści rodziny. Oto ten kontrowersyjny fragment:

Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem (Łk 14,26).

Pozwoliłem sobie zaznaczyć w tym logionie bardzo ważny fragment. Jak pamiętamy, Jezus przykazał miłować swojego bliźniego jak siebie samego. Tutaj, z kolei, zaleca nienawiść do siebie samego w połączeniu z nienawiścią do rodziny; rodziny w bardzo szerokim aspekcie. W chrześcijańskiej egzegezie osłabia się wymowę tego fragmentu, mówiąc i przekonując, że Jezus skorzystał tutaj z semickiej tendencji do przesady, a więc logion ten nie powinien być odbierany dosłownie. Nie zgadzam się z tą argumentacją. Dlaczego zalecenie miłości ma być odbierane dosłownie, a nie metaforycznie? Dlaczego zalecenie nienawiści ma być odbierane metaforycznie, a nie dosłownie? Ktoś, kto uzna ten sposób dowodzenia, wpadnie w pułapkę, z której nie znajdzie już wyjścia, albowiem w jaki sposób uzyska on pewność, w którym momencie Jezus zaleca coś metaforycznie, a w którym nakazuje coś dosłownie. Korzystając z takiego toku rozumowania jestem w stanie podważyć każde zalecenie Jezusa – jest to droga na bezdroża.

Jednym z kryteriów autentyczności logiów Jezusa jest ich zgodność z Jego czynami. Jak wiadomo tradycja synoptyczna, Janowa, a także protognostyczna informuje nas o konflikcie Jezusa z rodziną. Pomimo tego konfliktu Jezus kontynuuje swoją działalność, nie zważając, jak sam mówi, na to, że prorok został odrzucony w swoim własnym domu. Każdy Jego uczeń, który będzie chciał iść za Nim, korzystając z przykładu swojego Mistrza, gdy napotka opór, musi dokonać wyboru: Jezus albo rodzina. Jezus postawił sprawę jasno: w sytuacji takiego, a nie innego wyboru, należy wybrać Mnie. To w zupełności wystarczy, by prawidłowo zrozumieć przykazanie nienawiści Jezusa. Nie jest ono wymierzone w rodzinę; jest ono wymierzone w wybór pomiędzy rodziną, która stoi jako przeszkoda w powołaniu do tego, by być uczniem Jezusa. Na tej drodze należy także pokonać swoje własne wątpliwości. Jest to zatem wypowiedź sytuacyjna; Jezus nie mówi o nienawiści permanentnej, lecz czasowo związanej z wyborem. Wiemy o tym, że sam wybór Jezusa, który na początku doprowadził do konfliktu pomiędzy Nim a Matką i braćmi, w końcu doprowadził do ich nawrócenia i dołączyli oni do społeczności chrześcijan w Jerozolimie. Jezusowe zalecenie nienawiści rodziny jest zaleceniem sytuacyjnym, którego zastosowanie nie narusza przykazania miłości Boga i bliźniego.

Teza trzecia. Miłość nie jest chorobą psychiczną, a nakaz miłości, nie jest abstraktem. Trudno polemizować ze stwierdzeniem jakoby miłość była chorobą psychiczną, skoro jest ona czymś, co towarzyszy człowiekowi od zarania dziejów. Czy to jest uczucie pomiędzy mężczyzną a kobietą; czy to jest uczucie pomiędzy rodzicem a dzieckiem; czy to jest uczucie pomiędzy królem i jego narodem; czy to jest uczucie pomiędzy człowiekiem a ludzkością, do opisu tego stanu uciekamy się, oddając go przez słowo „miłość”. Nie jest ona w żadnym stopniu chorobą psychiczną, ja przynajmniej nie znam lekarza – psychiatry, który leczyłby matkę z jej uczuć do dziecka. Taki jest po prostu człowiek i dr. Sieradzan powinien się z tym pogodzić. Jedni potrafią kochać tylko swoich najbliższych, innym udaje się miłować obcych – w zasadzie, by być zdrowym, należy kochać i być kochanym.

Podsumowaniem naszych rozważań będą wnioski prof. Joachima Gnilki:

«Trzeba przyznać, że 99, 99% chrześcijan nie realizowało dosłownie w swoim życiu tych radykalnych wskazań Jezusa… Świadkiem wiarygodności tych radykalnych wymagań jest wyłącznie Jezus. To On praktykował rezygnację z przemocy, zdawał się przez to na łaskę ludzi i bez ograniczenia udzielał innym ze swego. Dlatego w ogóle sformułował te wskazania, że odpowiadały one Jego życiowej praktyce. Zgodność słów i czynów nie tylko stwarza wiarygodność, ale poręcza też autentyczność tych wskazań jak słów Jezusa, i to w całkiem ścisłym sensie. Słowa te są do pomyślenia tylko jako Jego słowa.

Dla uczniów, dla nas pozostają one kłującym kolcem. Nie możemy ich już usunąć. Nie możemy ich też zneutralizować, odnosząc je – według dobrej katolickiej tradycji – tylko do jakiegoś określonego stanu, do tych, którzy dążą do doskonałości, do żyjących w zakonie, albo wprowadzając – według dobrej luterańskiej tradycji – zgodnie z nauką o dwóch królestwach rozróżnienie miedzy człowiekiem jako osobą prywatną a osobą urzędową i dyspensując od tego wskazania osobę urzędową. Wskazanie to ustawia ucznia na pewnej drodze, w którą powinien on się wdrażać i na której widzi przed sobą wytyczony cel. Jeśli nawet celu tego nie osiąga, to nie ma powodu popadać w zwątpienie czy rezygnować ze statusu ucznia. Status ten stanąłby natomiast pod znakiem zapytania, gdyby wytyczony cel znikł z pola widzenia» ( Gnilka 1997: s. 281 – 282 ).

Bibliografia:

Gnilka, Joachim, Jezus z Nazaretu. Orędzie i dzieje, Kraków 1997.

Lohfink, Gerhard, Jezus z Nazaretu. Czego chciał. Kim był, Poznań 2012.

Narcyzm, red. Jacek Sieradzan, Białystok 2011.

Sanders, Ed, Życie Jezusa, w: Chrześcijaństwo a judaizm rabiniczny, red. Herschel Shanks, s. 89 – 147, Warszawa 2013.

Tenże, The Question of Uniqueness in the Teaching of Jesus, The Etel M. Wood Lecture 15 February 1990. London: The University of London, 1990.

Tenże, In Quest of the Historical Jesus, The New York Review of Books, 2001.

Z mądrości Talmudu, przeł. Szymon Datner i Anna Kamieńska, Warszawa 1988.

 

 

 

Więzi rodzinne po śmierci w świetle filozofii indyjskiej

Ewolucję wyobrażeń życia przyszłego zarysuję w oparciu o hinduizm i buddyzm wychodząc od okresu wedyjskiego. Wedy datowane nawet na XV wiek przed Chrystusem uważane są za najstarsze posiadane dokumenty myśli ludzkiej. Wedyjscy Ariowie kochali życie i nie okazywali większego zainteresowania życiem po śmierci. Życzyli sobie stu jesieni życia ( Rygweda X, 18) niemniej byli przekonani, że śmierć nie jest ostatecznym końcem. Istoty, które kiedykolwiek istniały nie mogą przestać istnieć.

„Według wierzeń ówczesnych, człowiek po śmierci docierał do królestwa Jamy. Jama wynalazł dla nas miejsce, dom własny, którego nic nam nie odbierze. Po odrzuceniu ciała dusza przybiera jaśniejszą formę spirytualną i udaje się do miejsca pobytu bogów, gdzie Jama i ojcowie wiodą nieśmiertelny żywot. Wierzono, że zmarli dostają się do raju” ( S. Radhakrishnan, filozofia indyjska, t.1 s.137, PAX ). Dusze oddają się tam doskonalszym i liczniejszym radościom ziemskim. Wedy ukazują zmysłowy charakter przyszłego życia. Dusze ucztując razem z Jamna nie odczuwają ani głodu, ani pragnienia, nie wchodzą w związki małżeńskie. „Są oznaki wskazujące na to, że wedyjscy Ariowie wierzyli w możliwość spotkania swych przodków po śmierci” ( tamże, s.138). Na tym etapie nie ma jeszcze wypracowanego pojęcia ponownych narodzin ( sansary). Natomiast jest już pojęcie duszy jako poruszającej zasady życia. Rygweda zna pogląd, że każdy człowiek rodzi się trzy razy: najpierw jako dziecko, po raz drugi przez rozwój duchowy i po raz trzeci po śmierci (Rygweda IV. 27.1). Zasadą jest niebo dla sprawiedliwych i piekło dla grzeszników. Według Wed grzech to oderwanie się od Boga. W koncepcji Boga Waruny występuje pojęcie grzechu i przebaczenia, przypominające doktrynę hebrajską i chrześcijańską. (Rygweda VII, 86).

Praktyki ascetyczne były już znane. Wierzono, że bóstwa (bóstwo) wchodzą w ludzi będących w stanie ekstazy. Można dostrzec wyraźnie zarysowany henoteizm, naiwny realizm i antropomorfizm. Po okresie Wed, w filozofii indyjskiej rozwija się jakiś czas materializm i dżinizm, co pomijam, a następnie wczesny buddyzm, który zna już takie wcześniejsze pojęcia jak prawo odpłaty i ponowne narodziny. Wyrwanie się z kołowrotu ponownych narodzin w szczęśliwość niebytu wiekuistego jest ideałem tego okresu. Buddyzm odrzuca wędrówkę dusz; gdy człowiek umiera, kończy się także jego życie psychiczne. To nie zmarły człowiek rodzi się ponownie, lecz inny człowiek. „Człowiek, który się znów rodzi, jest spadkobiercą uczynków zmarłego. A jednak jest on nową istotą. Chociaż nie zachodzi tu trwała tożsamość, nie ma zarazem unicestwienia lub odcięcia. Nowa istota jest tym, czym ją uczyniły jej uczynki” ( S. Radhakrishnan, tamże, s.419).

Budda uważał, że więzi rodzinne i wypełnianie obowiązków rodzinnych nie przyczyniają się bezpośrednio do zbawienia. „Życie rodzinne jest pełne przeszkód, jest ścieżką skalaną przez namiętności… Jak trudno jest człowiekowi, który przebywa w swoim domu, żyć życiem wyższym w całej jego pełni! Pozwólcie mi zatem obciąć włosy i brodę, niechaj wdzieję szaty pomarańczowej barwy i niech będzie mi wolno opuścić życie we własnym domu i stać się bezdomnym” (Tevijjasutta I, 47).

Obok buddyzmu przeobraża się stara kultura wedyjska. Eposy Ramajana a zwłaszcza Mahabharata mówią o tym rozwoju religii indyjskiej. Bhagawadgita, stanowiąca najpóźniejszą jej część ( ok. III wiek przed Chrystusem) uchodzi za „najpiękniejszą, a może jedyną prawdziwie filozoficzną pieśń istniejącą w jakimkolwiek znanym języku” ( W. von Humboldt). Ponieważ jest nazywana Ewangelią hinduizmu, jej należy poświęcić nieco więcej uwagi.

Religijny hindus na łożu śmierci pragnie usłyszeć całość lub cząstkę choćby tego poematu. Bhagawadgitę uważa on za dosłowne powtórzenie nauk Kriszny, najdoskonalszego człowieka, ale i awatarę Boga w ludzkiej postaci. Bohater Ardżuna staje na polu bitwy twarzą w twarz ze swymi najbliższymi przyjaciółmi i z nimi ma się zmierzyć w śmiertelnym boju. Wie, że gdy zacznie się bój, musi zadawać śmierć tym, których najbardziej kocha. Konflikt jest straszny, a jednak walczyć musi. „Ardżuno powstań!… Nie ociągaj się, z Mej woli oni pokonani już, ty Mej woli bądź jeno wyrazem”( BG XI ,33). Bhagavatgita zatem mówi o nieubłagalnym przeznaczeniu.

Bóg Kriszna w ludzkiej postaci przekazuje nauki Ardżunie, reprezentanta całej ludzkości. Człowiek w nieustającej walce na polu życia nieustannie zmaga się z wszelką ułomnością ludzką, wzruszeniami i namiętnościami, ograniczeniem i ciasnotą kochania. Kriszna w rozmowie z Ardżuną odsłania rdzeń wszelkich problemów życia i przyczynę wszelkich konfliktów, poucza nie tylko jak żyć, ale i jak spokojnie umierać.Bhagavatgita mówi o duszy człowieka w jej wznoszeniu się do Boga, o sztuce transformacji ( joga) całej ludzkiej natury i przepełnienie jej boskością. Zatem i w niej nie znajdzie się nic na temat więzów rodzinnych po śmierci. Zadaniem owej transformacji jest uwolnienie się od wszelkich więzów.

Człowiek dążący do doskonałości „powinien tak gorąco i żarliwie umiłować ideał, aby w sercu jego nie było miejsca na żadne inne uczucie, aby wszelka dlań ofiara stała się łatwą i prostą. Gdyż tylko ci, którzy tak Boga umiłowali, zdołają Go osiągnąć”. (B.L. Atreya – profesor sanskrytu, filozofii i psychologii Uniwersytetu na uniwersytecie hinduskim w Benaresie, w: Bhagawad Gita, Biblioteka Polsko – Indyjska 1947, s. 22). Ułudą są wszelkie namiętne pragnienia, „ wszystko co żyje na świecie, jest w ułudę spowite” ( BG VII,27). Każda radość kończy się cierpieniem, każda zdobycz przynosi rozczarowanie. Ale tym, którzy tęsknią za innymi wartościami, doskonałością, prawdą i nieprzemijającym szczęściem Pan odsłania wyzwolenie. Osiągnięcie go nazywa różnymi nazwami :

„Człowiek stały w jodze, który grzech wszelki na zawsze odrzucił… a całą swą naturę w harmonię przetoczył, łatwo nieskończonego zaznaje szczęścia w zjednoczeniu z Brahmanem” (BG VI,28). Osiągnięcie absolutu określa także jako przebywanie w Brahmanie (V,20) albo wejściem w pokój Brahmana ( V,24). Jest to także zjednoczenie z boską Energią, która tworzy wszechświat. W tym najwyższym stanie znika wszelka odpowiedzialność za wszelki czyn, a zatem także za rodzinę. Człowiek staje się wolny od wszelkich skutków swego postępowania, bowiem „żaden nie dotyka Mnie czyn, żaden nie nęci mnie plon. Kto takim Mnie zna, tego własne jego czyny nie wiążą” (IV, 14).

Późny buddyzm niewiele różni się od religii Bhagavatgity. Zasadniczą prawdą buddyzmu jest nauka Nirwany. Nirwana to święta tajemnica, gdzie ustają procesy stawania się, ustaje pożądanie, następuje zdmuchnięcie lampy. Budda jest tym, który ten stan osiągnął. Jest oświeconym, który wskazuje drogę innym do celu ( ośmioraka ścieszka). Bóg Ojciec to Nirguna Brahman, nagie Bóstwo, otchłan Bytu, boska ciemność, absolutna nicość, z której wszystko wychodzi, niebyt, z którego wypływa wszelki byt. W tej Nirwanie Brahmana wszystko, co wynurzyło się nie tylko w czasie, ale i w wieczności znajduje się w absolucie, pełni Bytu, która wydaje się nam niebem, próżnią, otchłanią, nicością.

Wnioski końcowe

W religiach kosmocentrycznych Wschodu dominuje agnostycyzm z tendencją ku synkretyzmu. Natura, atrybuty i działanie Boga są niepoznawalna dla człowieka, trudno zatem mówić o więzach rodzinnych po śmierci. Drogę do Boga można przedstawić w postaci wysokiej góry, na szczycie której znajduje się Absolut niedostępny i daleki. Człowiek próbuje własnym wysiłkiem podejść na szczyt tej góry. W chrześcijaństwie natomiast jest zejście Boga ku człowiekowi i to Chrystus dźwiga go w górę. Chrześcijaństwo jest religią teocentryczną, gdzie objawienie zostaje dane, przyjęte i przekazywane.

Kobieta w religiach Wschodu kosmocentrycznych była od początku dyskryminowana. W Indiach od zarania była podporządkowana mężczyźnie i nigdy nie była podmiotem swych praw. Wdowa do końca życia miała zachowywać żałobę, sypiać na macie, spożywać posiłek raz dziennie. Postać jej była złowróżbna, skazana na życie w rodzinie męża. Skąd powszechna była praktyka samo spalania się przy boku zmarłego męża. Bogaty mężczyzna miał i nadal ma wiele żon. Powinny mu one rodzić synów; jeśli kobieta rodziła same córki cierpiała jako gorszy gatunek człowieka. M. Gandhi podjął walkę o równouprawnienie kobiet, co nie do końca zostało zrealizowane. W buddyzmie jest większe dowartościowanie kobiet. Jednak nie osiąga i ona nirwany, chyba że odrodzi się jako mężczyzna.

Chrystus dał kobiecie pełne prawo rozwoju duchowego i dostępu do źródeł wiedzy. Chrześcijaństwo nie zawsze dorastało do Ewangelii, było niewierne temu prawu. W pierwotnym chrześcijaństwie nie ma jednak śladów dyskryminacji płci. Osoba Chrystusa jest normą. Chrystus również o dzieciach mówił z miłością; należą one do Królestwa Bożego. Systemy zarówno Wschodu jak i Zachodu stworzyły naturalne grupy społeczne, albo etniczne albo narodowe. Jednak religie Wschodu, poza licznymi sektami, nie stworzyły jakiejś nowej uniwersalnej wspólnoty nadprzyrodzonej, opartej na wierze i miłości. Idea Kościoła jest taką wspólnotą braci i sióstr oraz oblubienicą Chrystusa — „Małżonką Baranka” (Ap 21,9).