Archiwum kategorii: Dyskusje „miesiąca”

Podobieństwo Boże

Podobieństwo Boże to biblijno-teologiczny termin, który wskazuje na szczególną relację człowieka z Bogiem, Stwórcą i Zbawicielem, a także na uprzywilejowaną pozycję człowieka w świecie stworzeń, jaka wypływa z tej właśnie relacji. Podobieństwo Boże oddziela człowieka od świata zwierząt, sytuując go po stronie Boga, a zarazem odróżnia człowieka od Boga jako jedynie podobnego do Niego. Z drugiej strony, można powiedzieć, że wszystkie stworzenia noszą w sobie pewne podobieństwo Boże (zob. KKK 41). Jednak podobieństwo Boże człowieka jest jakościowo różne od podobieństwa do Boga innych stworzeń, które mają w sobie ślad doskonałości Boga.

Podobieństwo Boże w Biblii

W Starym Testamencie znajdujemy zaraz na początku podstawowy tekst mówiący o podobieństwie Bożym : „A wreszcie rzekł Bóg: «Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam»” (Rdz 1,26; por. Rdz 5,1.3; 9,6). Występują tutaj dwa pojęcia, ściśle ze sobą związane, podobieństwo Boże i obraz Boży. Terminy „podobieństwo” (hebr. demut) oraz „obraz” (hebr. selem) niekiedy stosowane są zamiennie jako synonimy. Z etymologicznego punktu widzenia można jednak zauważyć, że „podobieństwo” (demet) jest pojęciem bardziej abstrakcyjnym. Niemniej znaczenie słowa „podobieństwo” zależy przede wszystkim od kontekstu. Starotestamentalny komentarz do Rdz 1,26 znajdujemy w Ps 8,6: „Uczyniłeś go niewiele mniejszym od istot niebieskich, chwałą i czcią go uwieńczyłeś”. Człowiek jest „podobny”, to znaczy „niewiele mniejszy”. Księga Mądrości interpretuje podobieństwo Boże jako nieśmiertelność, dla której został stworzony człowiek (Mdr 2,23). Tak rozumiane podobieństwo Boże zostało zagubione z powodu grzechu pierworodnego.

W Nowym Testamencie obraz i podobieństwo Boże pojawiają się przede wszystkim w teologii Pawłowej. Chrystus jest prawdziwym obrazem Boga (2 Kor 4,4; Kol 1,15; Hbr 1,3). Podobieństwo Boże człowieka jest w tej perspektywie uczestnictwem w Bożym podobieństwie Chrystusa, które realizuje się poprzez łaskę, wiarę i chrzest. Stajemy się podobni do Chrystusa poprzez uczestnictwo w jego śmierci i zmartwychwstaniu (Rz 6,3nn). To podobieństwo realizuje się „za sprawą Ducha Pańskiego” (2 Kor 3,18). Dzięki łasce Bożej przechodzimy od podobieństwa do pierwszego Adama do podobieństwa do drugiego Adama, Chrystusa (1 Kor 15,49). Podobieństwo Boże nabiera w nowotestamentowej perspektywie charakteru historycznego i dynamicznego: podobieństwo Boże nadane i zadane w stworzeniu zmierza ku swemu wypełnieniu w Jezusie Chrystusie (Kol 3,9-10). Nowe podobieństwo w Chrystusie jest przywróceniem i udoskonaleniem osłabionego, jeśli nie całkiem utraconego z powodu grzechu podobieństwa wynikającego z aktu stworzenia (Ef 4,21-24). Według św. Pawła podobieństwo Boże przywrócone w Chrystusie przewyższa podobieństwo Boże z Rdz 1,26 tak jak Chrystus przewyższa Adama. Paweł Apostoł rozróżnia podobieństwo Boże naturalne (pierwotne) i podobieństwo Boże ponadnaturalne w Chrystusie, ale nie oddziela. Pierwsze podobieństwo Boże zaistniało ze względu na to drugie. Podobieństwo Boże w Chrystusie  jest kluczem historii zbawienia, która rozpoczęła w zamyśle stworzenia (Rz 8,29; Ef 1,4nn). A zatem podobieństwo Boże w Rdz 1,26 tłumaczy się poprzez podobieństwo Boże w Chrystusie, a nie na odwrót. Wypełnieniem podobieństwa Bożego jest zmartwychwstanie, w którym Chrystus „przekształci nasze ciało poniżone na podobne do swego chwalebnego ciała” (Flp 3,21).

Podobieństwo Boże w teologii

W Teologii jedną z rozważanych kwestii w odniesieniu do podobieństwa Bożego jest jego relacja do obrazu Bożego. U Ojców Kościoła możemy wskazać dwa zasadnicze podejścia do tej kwestii. Pierwszy nurt, reprezentowany m.in. przez św. Ireneusza, Orygenesa, św. Bazylego Wielkiego, czy też św. Maksyma Wyznawcę, kładzie nacisk na rozróżnienie pomiędzy podobieństwem Bożym a obrazem Bożym. Pojęcie „obrazu” (gr. eikon) wskazywałoby na stałą i niezmienną istotę stworzonej natury człowieka. „Podobieństwo” (gr. omoiotes) natomiast byłoby stopniową asymilacją z Bogiem, czyli dynamicznym procesem upodabniania się do Chrystusa poprzez łaskę i naśladowanie. Drugi nurt,  typowy dla Ojców łacińskich, nie przywiązuje wielkiej wagi do rozróżnienia między podobieństwem Bożym i obrazem. W pierwszej perspektywie podobieństwo Boże jest czymś, co – w przeciwieństwie do obrazu Bożego – zostało utracone poprzez grzech pierworodny. „Człowiek, zdeformowany przez grzech i śmierć, pozostaje «obrazem Bożym», obrazem Syna, ale jest «pozbawiony chwały Bożej» (Rz 3,23), pozbawiony «podobieństwa»” (KKK 705). Podobieństwo Boże, które utraciliśmy w Adamie, odzyskujemy w Chrystusie. Św. Ireneusz w „Adversus haereses” wskazuje na wolność człowieka, która jest egzystencjalną możliwością, potencjałem zrealizowania się w pełni podobieństwa Bożebo. W swej wolności człowiek może wybrać posłuszeństwo Bogu i otworzyć się na łaskę uświęcającą i w ten sposób realizować w sobie podobieństwo Boże. W teologii średniowiecznej podobieństwo Boże i obraz Boży są niekiedy widziane w perspektywie rozróżnienia pomiędzy naturą i łaską. Piotr Lombard mówił o triadzie: creationis (naturae), recreationis (gratiae), similitudinis (gloriae). W tej perspektywie obraz Boży wskazywałby na duchowość i nieśmiertelność duszy, a podobieństwo Boże na świętość i sprawiedliwość.

Wielością teologicznych koncepcji zaowocowała refleksja nad tym, w czym wyraża się podobieństwo Boże człowieka i co znaczy „Nam” w Rdz 1,26.  Innymi słowy: Co do czego lub kto do kogo jest podobny w podobieństwie Bożym? Odpowiedzi na to pytanie rozwijały się w trzech zasadniczych kierunkach:
1. Prototypem jest niewidzialny Logos (doskonały obraz Boga Ojca), do którego podobna jest (upodabnia się) niewidzialna dusza człowieka (ojcowie greccy);
2. Prototypem jest Trójca Święta, do której podobny jest duch ludzki z jego „trynitarnymi” władzami – np. pamięć, intelekt, wola (św. Augustyn);
3. Prototypem jest Logos wcielony, Chrystus zmartwychwstały i uwielbiony, do którego upodabnia się człowiek jako ciało ożywione duchem (Tertulian, Ireneusz).
W teologii średniowiecznej na Zachodzie przeważa koncepcja augustiańska, w której nosicielem podobieństwa Bożego jest jedynie dusza jako obraz Bożej trójjedyności. Podobieństwo Boże wyraża się w zdolności duszy ludzkiej do poznawania Boga i posiadania Go w miłości. Podobieństwo Boże oznacza zatem, że człowiek jest „capax Dei” (św. Bonawentura).

Teologia podobieństwa Bożego u protestanckich reformatorów mieściła się zasadniczo w ramach średniowiecznej scholastyki. Nie przyjmowali oni rozróżnienia pomiędzy obrazem Bożym i podobieństwem Bożym. Luter utożsamiał podobieństwo Boże z łaską pierwotną (iustitia originalis). W konsekwencji twierdził też, że podobieństwo Boże zostało całkowicie zagubione z powodu grzechu pierworodnego. W XX w. spośród teologów protestanckich kwestią podobieństwa Bożego zajmowali się głównie E. Brunner i K. Barth. Według Brunnera podobieństwo Boże człowieka polega na relacji z Bogiem i odpowiedzialności wobec Niego. Rozróżnia podobieństwo Boże „formalno-strukturalne” (bycie przed Bogiem jako bycie ku miłości) i „efektywne” (bycie w Słowie Bożym jako bycie w miłości). Podobieństwo Boże w pierwszym sensie pozostaje również po grzechu, a podobieństwo Boże w drugim sensie zostało zniszczone przez grzech i może być odbudowane jedynie przez Chrystusa. K. Barth widzi podobieństwo Boże nie w jakiejś szczególnej zdolności człowieka, ale w fakcie, że Bóg stworzył człowieka jako mężczyznę i kobietę. Człowiek jako relacja kobiety i mężczyzny jest podobny do relacji „ja” – „ty” w Bogu, a także do relacji pomiędzy Jezusem Chrystusem i wspólnotą Kościoła.

Teologia prawosławna rozwinęła się w kierunku rozróżnienia pomiędzy obrazem, rozumianym jako rzeczywistość statyczna, a podobieństwem Bożym rozumianym jako rzeczywistość dynamiczna, zadana człowiekowi. Grzegorz Palamas nauczał, że aniołowie są bardziej niż człowiek podobni do Boga, ale w mniejszym stopniu stworzeni na obraz Boży. Po grzechu nie przestaliśmy być na obraz Boży (m.in. rozum, wolna wola, odpowiedzialność), ale zatraciliśmy podobieństwo Boże, czyli podobieństwo w porządku cnót, głównie miłości. Bóg w Chrystusie przywraca podobieństwo Boże, co więcej przebóstwia człowieka (Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek stał się Bogiem).

Współcześnie kwestia podobieństwa Bożego podejmowana jest w perspektywie ekologicznej, a także feministycznej. Antropologia teologiczna opisuje związek, jaki istnieje pomiędzy rozumieniem podobieństwa Bożego człowieka a tym, co nazywamy ekokryzysem. Wypływająca z podobieństwa Bożego dominacja człowieka nad resztą stworzenia musi być zrównoważona nie tylko odpowiedzialnością człowieka przed Bogiem, ale także pogłębionym zrozumieniem solidarności człowieka z całym stworzeniem w duchu Rz 8,18-22, w którym m.in. czytamy, że stworzenie oczekuje, by „uczestniczyć w wolności i chwale dzieci Bożych”. Podobieństwo Boże wyróżnia człowieka spośród innych stworzeń (oprócz aniołów), ale owo uprzywilejowanie nie może być interpretowane jako przyzwolenie na tyranię wobec stworzenia. Z drugiej strony podobieństwo Boże jest impulsem do rozwijania ekologii człowieka, którego natura powinna być szanowana, a nie traktowana – jak to czyni np. ideologia gender – jako przedmiot ingerencji i manipulacji.

Teologia feministyczna odrzuca wszystkie interpretacje podobieństwa Bożego, które w przeszłości sugerowały, iż podobieństwo Boże odnosi się do mężczyzny w stopniu doskonalszym niż do kobiety. Np. Augustyn twierdził, że na poziomie duszy podobieństwo Boże jest takie samo bez względu na płeć, jednak w odniesieniu do ciała mężczyzna jest człowiekiem przeznaczonym do panowania, a kobieta jest istotą podporządkowaną. Również św. Tomasz przypisywał pełniejsze podobieństwo Boże mężczyźnie, który miałby być początkiem i celem kobiety. Formułowano także zupełnie skrajne opinie, a mianowicie że kobieta w ogóle nie została stworzona na obraz i podobieństwo Boże. I choć tego rodzaju poglądy już dawno zostały odrzucone, to w oparciu o właściwą koncepcję podobieństwa Bożego potrzeba pogłębienia nauki o równości mężczyzny i kobiety, jaką np. Jan Paweł II wyraził w „Mulieris dignitatem”.

Prorocy wśród „obcych”

Nie zacieśniajmy pojęcia proroctwa do postaci starotestamentowych proroków Izraela. Chyba nie tylko św. Augustyn dostrzegał „proroków” także wśród pogan. Daru proroctwa udziela Bóg w swojej mądrości i hojności wszystkim narodom.

Świadomie odchylam się od treści poruszonych we wcześniejszych wpisach na temat proroków. Niech to będzie tekst uzupełniający, skłaniający do stawiania pytań, do spojrzenia od innej strony, zachęcający do krytycznego myślenia także o współczesności. Kto uważnie czyta Biblię, natknie się na zagadkowe postacie „Obcych” o charakterze prorockim, o których pamięć nie zaginęła, lecz została uwieczniona w świętych Księgach. Stary Testament ukazuje wielką różnorodność przypadków, które wskazują na zdumiewający sposób Bożego działania w dziejach ludzkości. Bóg naprawdę przemawia również przez „Obcych”.

Ważne pytania do wierzących

Mam na myśli tajemnicze postacie, które w dziejach spełniły swoją rolę prorocką, kultyczną (np. Melchizedek) lub jeszcze inną. Znajdowały aprobatę ze strony Boga i miały swój opatrznościowy udział w losach świata. Również dzisiaj te postacie skłaniają chrześcijan do stawiania pytań, których zazwyczaj sobie nie zadajemy. Są to pytania otwarte, być może nawet niepokojące. Dają wiele do myślenia o Bożych drogach docierania do ludzi różnych kultur i religii.

Nie bójmy się tych pytań. Ceńmy je. Nie zacieśniajmy pojęcia proroctwa do postaci starotestamentowych proroków Izraela. Św. Augustyn (354-430) dostrzegał „ukrytych świętych” (sancti absconditi) i „proroków” także wśród pogan. Niejednokrotnie wyrażał swoje przekonanie, że daru proroctwa udziela Bóg wszystkim narodom: „omnibus gentibus dispensabatur prophetia (In Joannem IX, 9; Contra Faustum XIX, 2; De catechizandis rudibus XXII, 40). Pamięć o Jego dobroci i hojności względem wszystkich uczy mądrości i głębszego zrozumienia ludzkich dziejów.

Bóg przemawiający przez pogańskiego wieszcza

 Biblia opisuje niektóre wydarzenia w formie popularnej historii. W opisach tych kryje się jednak ważna prawda religijna, niezależna od legendarnego charakteru historii początków ludzkości. Faktem jest, że mezopotamski wieszcz, Balaam, nie został łaskawie potraktowany w pismach Nowego Testamentu. Jednak to on właśnie jest najbardziej wymownym przykładem proroczych przepowiedni pochodzących od „Obcych”. Tym bardziej należy wsłuchać się w obszerną, pełną wyobraźni, fascynującą opowieść o nim przekazaną w Księdze Liczb (22,2–24,25).

Oto Balak, król Moabitów, przestraszony postępem Izraelitów na Zajordaniu prosił Balaama, aby przybył i przeklął niebezpiecznych przybyszów. Wierzył w siłę tego rodzaju przekleństwa, które pomogłoby mu odnieść zwycięstwo w walce z mocniejszym przeciwnikiem. Odmowa wieszcza była stanowcza: „Pan (JHWH) nie dozwolił mi iść z wami” (Lb 22, 13). Za drugim razem, pouczony (we śnie?) przez Boga, co ma mówić, zgodził się na spotkanie z królem Balakiem. Według innej tradycji, w drodze miała przemówić przeciwko spotkaniu nawet oślica Balaama! (To wyraźny i zabawny wątek ludowego przekazu, włączony do głównego opisu z Księgi Liczb 22,21-35).

Po dokonaniu obrzędu ofiarnego wieszcz wygłosił jednak zaskakującą przepowiednię o specjalnym wybraniu Izraela przez Boga. Pomimo różnych wysiłków króla, trzykrotnie pobłogosławił Izraelitów, gdyż „ogarnął go Duch Boży” (Lb 24,2). Mówił o sobie: „Wyrocznia Balaama (…), wyrocznia męża, który wzrok ma przenikliwy; wyrocznia tego, który słyszy słowa Boże, który ogląda widzenie Wszechmocnego, a w wiedzy Najwyższego ma udział” (Lb 24,15-16; zob. 24,3-4).

Ten pogański jasnowidz i wróżbita do końca pozostał „obcym”. W krytycznym momencie dziejów i walk Izraelitów z Moabitami wypowiadał czterokrotnie rzeczywiste proroctwa o wybraniu i losach Izraela, o jego królu, a nawet o Mesjaszu. Nie został wyznawcą wiary tych, o których prorokował, ale powrócił do swojej miejscowości Petor nad Eufratem (Lb 22,5;24,25). W czwartej przepowiedni pojawia się ów sławny tekst mesjański:

Widzę go, lecz jeszcze nie teraz, dostrzegam go, ale nie z bliska: wschodzi Gwiazda z Jakuba, a z Izraela podnosi się berło. Ono to zmiażdży skronie Moabu, a także czaszki wszystkich synów Seta. Stanie się Edom podbitą krainą (…). A Izrael urośnie w potęgę” (Lb 24,17).

Gwiazda i berło to symbole królewskie. Uważano, iż to proroctwo spełniło się w czasach króla Dawida, który zdobył Moab i Edom (zob. 2 Sm 8,2.13-14). Od czasu wczesnego chrześcijaństwa, słowa o „gwieździe” i „berle” władcy przepowiedzianego przez Barlaama odnoszono do „syna Dawida”, Jezusa, „króla Żydów” (Mt 2,2), któremu hołd oddali prowadzeni przez gwiazdę Mędrcy ze Wschodu. Mezopotamskiego wieszcza uznawano za proroka, który przepowiedział narodzenie Chrystusa. Ta postać mówi nie tylko o tym, że Bóg udziela daru prawdziwych przepowiedni za pośrednictwem „Obcych”. Co więcej, przypomina, iż te przepowiednie faktycznie mogą wyznaczać bieg dziejów narodu wybranego. Nie istnieje więc wyraźny podział między wybranymi a „obcymi”, którzy włączeni zostają w całościowy plan zbawienia.

Opis błogosławieństwa i przepowiedni Barlaama znalazł szeroki oddźwięk w innych księgach Starego Testamentu (zob. Pwt 23,5-6; Joz 13,22; 24,9-10; Ne 13,2; Mi 6,5). Wykrzywiony obraz jego intencji widać w niektórych tekstach Nowego Testamentu. Zarzucono mu umiłowanie zapłaty (2 Pt 2,15), oszustwo (Jud 11) i chęć zwodzenia (Ap 2,14), wbrew jego wyraźnemu świadectwu: „Choćby mi Balak dawał tyle srebra i złota, ile pałac jego pomieści, to przecież nie mogę przekroczyć rozkazu Pana (JHWH), Boga mojego, zarówno w małych rzeczach, jak i wielkich” (Lb 22,18). Skąd ta rozbieżność? Otóż nowotestamentowi autorzy odczytywali intencje Barlaama w świetle ludowej tradycji o oślicy. Tradycja ta, włączona do opowieści, utrzymywała, że udał się on do króla wbrew woli Boga (zob. Lb 22,22), powodowany jedynie chęcią zysku.

Są to interpretacje krzywdzące. Księgi Starego Testamentu dają wyraźne świadectwo, że Bóg Izraela przemawiał i działał przez tego obcego, jasnowidzącego wieszcza, który nie był Jego stałym wyznawcą, nawet jeśli nazwał Go „moim Bogiem”. Skoro składał ofiary, można go uznać za kapłana i proroka wiernego Bożemu głosowi.

Suwerenny Bóg może przekazywać prawdziwe przepowiednie i proroctwa przez „Obcych”, a ich działanie nie pozostaje wtedy bez wpływu na dzieje „wybranych”. Istnieją w gruncie rzeczy tylko jedne dzieje objawienia i zbawienia, których Panem jest sam Stwórca i Zbawiciel.

Rola „obcych” proroków

Czego uczą dzisiaj chrześcijan tego rodzaju tajemnicze postacie „Obcych”, ukazane na kartach Biblii? Skłaniają do zadawania pytań o Boga i ludzi, do cierpliwego wysiłku głębszego poznania i poszerzenia horyzontów własnej wiary. Rzucają światło na wielość istniejących religii. Uwrażliwiają tym samym na różnorodność sposobów zbawczej obecności i działania Boga w ludzkich dziejach. Uczą większej nadziei niż ta, którą teraz żyjemy.

Opowieść o Balaamie wzbogaca pod wielu względami biblijną refleksję nad religijną sytuacją tych, których uznajemy za „obcych”. Mając ją w pamięci możemy dzisiaj pytać samych siebie: Czy potrafimy uznać kontynuację działalności prorockiej wśród tych, którzy nie są chrześcijanami? Ten zagadkowy człowiek dawnych czasów zachęca wręcz do tego, aby także w świecie współczesnym szukać prorockich postaci.

Czy działo się tak jedynie w czasach Starego Przymierza, przed przyjściem Chrystusa? Fakty przeczą takiemu przypuszczeniu. Arcykapłan żydowski Kajfasz wypowiedział w procesie Jezusa prorocze słowa, których pełnego sensu sam z pewnością nie rozumiał: „lepiej jest dla was, aby jeden człowiek umarł za lud, niż miałby zginąć cały naród” (J 11,50). Ewangelista Jan wyjaśnia ich dalekosiężne znaczenie: „A nie powiedział tego sam od siebie, lecz będąc w tym roku arcykapłanem, prorokował, że Jezus miał umrzeć za naród, i nie tylko za naród, ale i po to, aby zgromadzić w jedno rozproszone dzieci Boga” (w. 51-52).

Rzymski setnik Korneliusz, nie będąc jeszcze ochrzczony otrzymał od Boga dar widzenia (Dz 10, 3-8). To, co się później wydarzyło w jego domu skłoniło samego apostoła Piotra do zmiany myślenia o zbawieniu pogan.

Pytajmy więc, czy w naszym świecie nie ma również takich ludzi, którzy nie będąc chrześcijanami przekazują nam prorocze słowa czasem nawet gorzkiej prawdy. Pomyślmy choćby o „hinduskim świętym”, Mahatmie Gandhim (1869-1948) i jego surowej ocenie życia chrześcijan, czy o obecnym buddyjskim Dalai Lamie i jego wypowiedziach, znanych na całym świecie dzięki masowym środkom przekazu. Każdy może dodać w tym miejscu jeszcze  inne, znane sobie postacie.

Stawiajmy tego rodzaju odważne pytania. Zadawał je również Jezus. W istotnych pytaniach tkwi wielka siła. To nie przypadek, że Ewangelia Jana skrzętnie notuje fakt, iż pierwsze słowa Jezusa wypowiedziane zostały właśnie w formie pytania: „Czego szukacie?” (J 1,38). Pytań zadawał On wiele w ciągu swego publicznego nauczania. Ostatnie z nich zostały skierowane osobiście do Piotra: „Czy miłujesz Mnie?” (trzykrotnie) oraz: „Jeśli chcę, żeby [Jan] pozostał, aż przyjdę, to co ci do tego?” (J 21,15-17.22-23). Nie przestaje zadawać pytań każdemu i każdej z nas osobiście. Pytajmy więc i my. Może trzeba pójść jeszcze dalej w naszych refleksjach?

Czym są dla nas negatywne proroctwa krytyków religii?

Czy nowożytni „mistrzowie podejrzliwości” także mają coś ważnego do przekazania chrześcijanom? Ich krytyka religii jako alienacji człowieka (Ludwik Feuerbach, Karol Marks, Fryderyk Nietzsche, Zygmunt Freud) dotyczyła wielu wypaczeń wiary i zniekształconego obrazu Boga. Dzisiaj „apostołowie ateizmu” bądź „neo-ateizmu” mówią o wierze w Boga jako iluzji, złudzeniu bądź urojeniu (m.in. Richard Dawkins, „The God Delusion”, Boston 2006; przekład polski: „Bóg urojony”, 2007). W jego przekonaniu ateizm jest dowodem zdrowego i niezależnego umysłu, z czego ateiści mogą być naprawdę dumni, gdyż teorie naukowe są bardziej wiarygodne niż złudna „hipoteza boga”.

W stosunku do nauk ścisłych  Kościoły chrześcijańskie rzeczywiście popełniały wiele błędów i mają na koncie wiele zaniedbań. Nadużywały swojej władzy nad ludźmi, budząc uczucie strachu przed wizją surowego i karzącego Sędziego świata. Wszechmogący Bóg chrześcijan uchodził często za Boga ludzi mających władzę. Dla wszystkich uciemiężonych religia stawała się jedynie pocieszeniem i obietnicą szczęścia w niebie.

Głos negatywnego proroctwa krytyków religii jako niebezpiecznego złudzenia zagrażającego wolności i godności człowieka, powinien pobudzać wierzących do samokrytycznej, spokojnej i głębokiej refleksji. Jest szansą oczyszczenia i pogłębienia wiary. Rosyjski myśliciel i rewolucjonista Michaił Bakunin wypowiedział ongiś kategoryczne zdanie: „Jeśli Bóg istnieje, człowiek jest niewolnikiem; ale człowiek musi być wolny, więc Bóg nie istnieje”. Niemiecki filozof Ernst Bloch, autor sławnego, trzytomowego  dzieła „Das Prinzip Hoffnung/Zasada nadziei” jeszcze bardziej zradykalizował tę myśl: „Gdzie jest wielki Władca świata, (tam) wolność nie ma miejsca – także wolność dzieci Bożych”. A tymczasem Mistrz z Nazaretu mówi coś wręcz przeciwnego: „Poznacie prawdę i prawda was wyzwoli” (J 8, 32), co można także przełożyć: „a prawda będzie was wyzwalać” (futurum continuum). Chodzi o wyzwalanie do wolności jako proces ciągły w ludzkim życiu.

Wydaje się, że wspomniani tego rodzaju „prorocy” pełnią we współczesnym świecie niełatwą do przyjęcia dla wielu wierzących, ale chyba w pewnym sensie opatrznościową rolę. Pół wieku po Soborze Watykańskim II godzi się przypomnieć, że „w genezie ateizmu niemały udział mogą mieć wierzący, o ile skutkiem zaniedbań w wychowaniu religijnym albo fałszywego przedstawiania nauki wiary, albo też braków w ich własnym życiu religijnym, moralnym i społecznym, powiedzieć o nich trzeba, że raczej przesłaniają, aniżeli pokazują prawdziwe oblicze Boga i religii” (Konstytucja Gaudium et spes, nr 19).

Czeski myśliciel ks. Tomáš Halík w swojej książce  „Cierpliwie wobec Boga. Spotkanie wiary z niewiarą”, Kraków: WAM 2011) wyznaje, że „myśli największych sceptyków” nachodzą go prawie nieustannie. Trzeba mieć w sobie dar ich rozumienia. Kościoły naszych czasów zazwyczaj nie potrafiły odnaleźć w sobie tego daru. Bywało chyba i tak, że nie znaleźli się wrażliwi chrześcijanie, którzy daliby krytykom Boga i religii do zrozumienia, że i my sami, ludzie wierzący, zasiadamy nieraz razem z nimi przy wspólnym stole i karmimy się chlebem niedowierzania i wątpienia.

Kto jest w stanie owych sceptyków zrozumieć? Kto potrafi do nich przemówić? Chyba tylko ten, dla kogo oni nie są kimś obcym i obojętnym, kto nimi nie pogardza i kogo szczerze obchodzi to, co dzieje się w ich umysłach i sercach. To także nasi bliźni, bliscy (łac. proximi!). Zawsze jest czas na bliskość i zrozumienie. Nasze własne wnętrze, wnętrze serca i ducha, trzeba wciąż rozszerzać o doświadczenie mroku wiary: „cząstkowe bowiem jest nasze poznanie”, „teraz widzimy niejasno, jakby w zwierciadle” (1 Kor 13,9.12).

O, tak, Bóg potrafi mówić także dzisiaj do Kościoła przez niewiarę wielu naszych współczesnych. To moje głębokie przekonanie.

Jezus prorokiem?

Gdy Jezusa traktuje się jako proroka, być może bardziej zrozumiałe stają się Jego gwałtowne czy czułe reakcje. Nie muszą one wynikać z samej czysto ludzkiej uczuciowości, ale z uczuciowości prorockiej mającej swe źródło w pathos Boga.

W drodze pytał uczniów: Za kogo uważają Mnie ludzie? Oni Mu odpowiedzieli: Za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za jednego z proroków. (Mk 8, 27–28)

Gerhard Lohfink wskazuje (Jezus z Nazaretu. Czego chciał. Kim był, s. 504–509) , że ten fragment Ewangelii św. Marka dość dobrze oddaje krążące w Izraelu przypuszczenia co do Jezusa oraz wszystkie niejasności co do Jego osoby. Najbardziej interesuje nas jednak opinia, że Jezus jest prorokiem. Pojawia się ona również w wielu innych miejscach Nowego Testamentu: Mt 21, 11.46;  Łk 7, 16; 24, 19; J 4, 19; 6, 14; 7, 40; 9, 17. W rozumieniu Ewangelii św. Jana jak najbardziej można o Jezusie powiedzieć, że jest Prorokiem, gdyż mowa jest wówczas o proroku czasów ostatecznych, który na podstawie Pwt 18, 18 oczekiwany był w określonych kręgach żydowskich. Lohfink wskazuje jednak, że Jezus nie podziela żadnej z tych opinii co do siebie jako proroka, również proroka czasów ostatecznych, pyta bowiem: „Wy zaś za kogo mnie macie?” (Mk 8, 29). Oczekuje innej odpowiedzi. Nawet Jan Chrzciciel nie jest dla Jezusa prorokiem: to ktoś więcej niż prorok (Mt 11, 9). Jan Chrzciciel o tym, który przyjdzie po nim, mówił „Mocniejszy”, co znaczy, że unikał przypisywanych temu „następcy” odgórnie tytułów godnościowych. Podobnie czynił Jezus, mówiąc o sobie w sposób zawoalowany i pośredni. Lohfink kategorycznie stwierdza, że Jezus nie uważał siebie za proroka. Według niego mogące o tym świadczyć fragmenty Mk 6, 4 i Łk 13, 33 to stwierdzenia sentencjonalne, które nie pozwalają na żadne wnioski dotyczące własnego roszczenia godnościowego Jezusa. Z kolei w Łk 10, 23–24 prorokom i królom zostają przeciwstawieni uczniowie, czasowi proroków i królów przeciwstawiony zostaje czas panowania Boga. Jest więc wykluczone, by Jezus chciał włączyć siebie do czasu proroków lub rozumiał siebie jako proroka.

Poza tym wszyscy prorocy Izraela z czasów Pisma Świętego nieodmiennie wskazują, że zostało do nich skierowane „słowo Pana”, a teraz przez nich kierowane jest do Izraela. Nie przekazują swoich słów, ale słowa, które otrzymali. Jezus nie używa słów „wyrocznia Pana” czy „tak mówi Pan”. Zamiast tych „formuł posłańca”, które nieustannie wskazują, że prorok jest jedynie pośrednikiem, Jezus stworzył samodzielną formułę otwierającą, której aż do dzisiaj nie udało się odnaleźć gdzie indziej w pismach ówczesnego judaizmu: „Amen, mówię wam”… Owo „Amen”, które jest odpowiedzią i potwierdzeniem słów drugiego człowieka, tutaj otwiera słowa Jezusa i wprowadza je jako słowa posiadające własne pełnomocnictwo. Jezus przemawia jako suwerenny władca we własnym imieniu i na podstawie własnego autorytetu, a jednocześnie jako ktoś bezpośrednio związany z Bogiem.

Trudno odmówić racji argumentacji Lohfinka. To prawda, Jezus jest kimś więcej niż tylko jednym z proroków, trudno, by zaliczał siebie do czasu proroków. Był prorokiem, który wzorem Mojżesza rozmawiał z Bogiem twarzą w twarz, jak się rozmawia z przyjacielem.  Z drugiej strony wydaje się, że nie można pozostać, tak jak zdaje się to czynić Lohfink, tylko na poziomie tego, w jaki sposób Jezus prezentował swoją naukę. Istotne jest bowiem również to, co charakteryzowało postawę proroków. Innymi słowy, chodzi nie tylko o to, co prorok przekazuje w warstwie werbalnej, ale również o to, jaki jest. Autor monumentalnej książki Prorocy, żydowski filozof i teolog Abraham Joshua Heschel, wskazuje takie właśnie cechy proroka.

Proroka cechuje przede wszystkim wrażliwość na zło. Pojedynczy akt niesprawiedliwości, który wydaje się drobnostką, naturalnym skutkiem życia społecznego, dla proroków jest zbrodnią. W oczach proroka nawet drobna krzywda przybiera kosmiczne rozmiary. Prorokowanie jest głosem, którego Bóg użyczył milczącemu cierpieniu, głosem w obliczu ograbionego nędzarza i sprofanowanego bogactwa tego świata. To forma istnienia, punkt, w którym krzyżują się drogi Boga i człowieka. W słowach proroka słychać krzyk Boga. Prorok nie jest też prostym moralizatorem, lecz kimś, kto atakuje nasz umysł. Nierzadko jego słowa wybuchają płomieniem tam, gdzie nie dociera już sumienie. Styl proroka to styl daleki od stanu wewnętrznej harmonii czy opanowania, naznaczony wzburzeniem, udręką i duchem niezgody. (A. J. Heschel, Kim jest prorok?, tłum. A. Gorzkowski, „Znak” 697 (2013) nr 6, s. 68–69).

Ważne jest to, że Jezus już na początku działalności zapowiedział odsyłanie uciśnionych wolnymi i rok łaski od Pana (Łk 4, 18–19). Wielokrotnie mówił o niebezpieczeństwach bogactwa polegających głównie na obojętności wobec losu ubogich: bogacz nie dostrzega żebraka Łazarza, za co spotyka go kara po śmierci (Łk 16, 19–31), uznanie Jezusa zyskuje postawa Zacheusza, który postanawia poczwórnie zwrócić tym, których skrzywdził (Łk 19, 1–10). Jezus często namawiał również do rozdania majątku ubogim (Mt 19, 21). W kazaniu na równinie „biada” kieruje do bogatych i sytych (Łk 6, 20–26).

A. J. Heschel wskazuje również, że prorok to obrazoburca, rzucający wyzwanie temu, co pozornie święte, godne czci i bojaźni. Wierzenia kultywowane jako pewniki, instytucje obdarzone najwyższą świętością obnaża on jako skandaliczne roszczenia. Prorok wiedział, że religia może wypaczyć to, co Bóg nakazał człowiekowi, że sami kapłani dopuszczają się krzywoprzysięstwa, składając fałszywe świadectwo, przymykając oczy na gwałt, tolerując nienawiść, wymagając obrzędów, zamiast wybuchnąć gniewem w obliczu zbrodni, oszustwa, bałwochwalstwa i przemocy (Tamże, s. 69).

W toku swojej działalności Jezus wielokrotnie oskarżał kapłanów, uczonych w Piśmie i faryzeuszów o wypaczenie nakazów Boga, o to, że są pobielanymi grobami, że dają dziesięcinę, a pomijają sprawiedliwość, miłosierdzie i wiarę, że dbają o czystość zewnętrzną, a wewnątrz pełni są zdzierstw i niepowściągliwości (Mt 23, 13–36). Największym obrazoburcą okazał się, gdy wypędził przekupniów ze świątyni (Łk 19, 45–46).

A. J. Heschel mówi, że osobie obdarzonej profetycznym wejrzeniem każdy inny człowiek zdaje się ślepcem; dla kogoś, kto może usłyszeć głos Boga, każdy inny jest głuchy. Nikt nie jest sprawiedliwy, każda wiedza jest wiotka, zaś zaufanie ułomne. Prorok nie uznaje rzeczy w przybliżeniu i odrzuca to, co umiarkowane. Człowiek musi żyć na szczycie, by uniknąć przepaści. Nie ma tam żadnego oparcia prócz Boga. Prorok pogardza tymi, dla których obecność Boga przynosi pocieszenie i bezpieczeństwo; dla niego jest ona wyzwaniem, nieustannym żądaniem. Bóg jest współczuciem, lecz nie kompromisem; sprawiedliwością, lecz nie srogością. Przepowiednie proroka zawsze mogą okazać się błędne w wyniku zmiany postępowania człowieka, zawsze jednak pozostaje pewność, że Bóg jest pełen współczucia. (Tamże, s. 71)

Chyba najbardziej charakterystycznym przykładem takiej postawy Jezusa jest Jego stosunek wobec uczniów, którzy z reguły okazują się ślepcami. Myślą o hierarchii wśród siebie (Mk 9, 33–37), domagają się miejsca po prawej i lewej stronie Jezusa (Mt 20, 21), a Piotr słyszy słowa: „Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo myślisz nie na sposób Boży, lecz na ludzki” (Mt 16, 23).

Najważniejsze jest jednak to, co A. J. Heschel mówi o przekazywaniu słów Boga przez proroka. Prorok jest tym, który stoi w obliczu Boga (Jr 15, 19), należy do „rady Pana” (Jr 23, 18), jest niejako jej współuczestnikiem, a nie wyłącznie doręczycielem, którego rola ogranicza się do powtarzania przekazanych mu wiadomości. Jest zarówno doradcą, jak i posłańcem. Prorok nie tylko przekazuje, on odsłania. Właściwie czyni wobec innych to, co Bóg czyni wobec niego. Mówiąc, prorok objawia Boga. Oto cud proroczego dzieła: w jego słowach niewidzialny Bóg staje się Bogiem słyszalnym. (Tamże, s. 72–73)

Jezus podkreślał, że kto widzi Jego, widzi również i Ojca (J 14, 9), gdyż On jest w Ojcu, a Ojciec w Nim. Jezus tak jak prorocy odsłania więc Boga, chociaż niewątpliwie jest to odsłonięcie innego rodzaju, głębsze niż u proroków, bo Boga „nikt nigdy nie widział” (J 1, 18), „jedynie Ten, który jest od Boga, widział Ojca” (J 6, 46).

Głębsze przyjrzenie się wypowiedziom proroków dowodzi, że podstawowym doświadczeniem profetycznym jest współtowarzyszenie uczuciom Boga, współodczuwanie z Bożym pathos, więź z boską świadomością, która zachodzi poprzez prorocką refleksję nad pathos albo współuczestnictwo w nim. Typowy stan profetycznego umysłu to doświadczenie bycia porwanym do źródła Bożego pathos. Współodczuwanie jest odpowiedzią proroka na natchnienie; jest współzależne wobec objawienia. Uczuciowe doświadczenie proroka jest centralnym punktem jego pojmowania Boga. Nie tyle żyje on własnym życiem, ile życiem Boga. Prorok słyszy głos Boga i czuje bicie Jego serca. Stara się przekazać pathos przesłania wraz z jego logos. W owym przekazie jego dusza rozlewa się, ukazując w słowach to, co prorok wydobywa z pełni swego współczucia. (Tamże, s. 74–75)

O tym, że wypowiedzi Jezusa nie są pozbawione emocji, nie trzeba przekonywać. Płacze nad losem Jerozolimy (Łk 19, 41–46), do kobiet mówi, by płakały raczej nad sobą, nie zaś nad Nim (Łk 23, 28). Podczas lektury przypowieści o miłosiernym Samarytaninie (Łk 10, 30–37) czy przypowieści o synu marnotrawnym (Łk 15, 11–32) można mieć wrażenie, że to sam Jezus utożsamia się z Samarytaninem czy miłosiernym ojcem, że odczuwa wzruszenie na widok poranionego przez zbójców czy powracającego syna marnotrawnego.

Warto też wrócić do słów A. J. Heschela, że prorokowanie to forma istnienia, punkt, w którym krzyżują się drogi Boga i człowieka. Ci, którzy wierzą w Boże Synostwo Jezusa Chrystusa – chociaż, jak sądzę, nie tylko oni – mogą powiedzieć, że w Nim drogi Boga i człowieka skrzyżowały się najbardziej, jak to jest możliwe, w sposób jedyny i niepowtarzalny. Tak więc w Jezusie prorokowanie osiągnęło swój szczyt.

Zatem mimo że Jezus nie traktuje siebie jako jednego z proroków, to pod wieloma względami jest im bliski. Jego postawa i działalność osobom, które doskonale znały pisma prorockie Starego Testamentu, słusznie mogły kojarzyć się z postawą prorocką i prowadzić do traktowania go jako proroka. To zaś nie umniejsza w niczym Jego postaci, bo jak pokazuje A. J. Haschel, funkcja proroka nie sprowadza się do prostego przekazywania słów Boga. Prorok to ktoś będący bardzo blisko Boga, w jakimś sensie współpracujący z Nim, przede wszystkim współodczuwający z Bogiem. Spojrzenie na Jezusa jako na tak rozumianego proroka pozwala lepiej zrozumieć jego posłannictwo i Jego samego. Być może wówczas bardziej zrozumiałe stają się Jego gwałtowne czy czułe reakcje. Nie muszą one bowiem wynikać z samej czysto ludzkiej uczuciowości, ale z uczuciowości prorockiej mającej swe źródło w pathos Boga.

Jakim człowiekiem jest prorok?

Prorok to człowiek, którego przenika ból. Przerażająca jest męka człowieka; żaden głos nie zdoła oddać pełni jej grozy. Prorokowanie jest głosem, którego Bóg użyczył milczącemu cierpieniu, głosem w obliczu ograbionego nędzarza i sprofanowanego bogactwa tego świata. To forma istnienia, punkt, w którym krzyżują się drogi Boga i człowieka. W słowach proroka słychać krzyk Boga

Poniższy tekst stanowi skróconą wersję pierwszego rozdziału książki A. J. Heschela Prorocy, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Esprit na początku 2014 roku. Tłumaczenie: Albert Gorzkowski.

Uwrażliwienie na zło

Jakim człowiekiem jest prorok? Student filozofii, który odwróci wzrok od dysput wielkich metafizyków ku słowom proroków, może mieć wrażenie, że porzucił królestwo wzniosłości na rzecz poletka banałów. Nie zajmuje się już bowiem kwestiami bycia i stawania się, materii i formy, definicji i dowodzenia, lecz zostaje wrzucony w tok mów o wdowach i sierotach, demoralizacji władzy sędziowskiej i sprawach targowego placu. Prorocy, miast odkrywać przed nami wzniosłe pałace umysłu, wiodą nas do dzielnic nędzy. Świat zdaje się miejscem dumnym i pięknym, lecz prorocy czują się nim zgorszeni i podnoszą krzyk, jak gdyby świat był jedynie chlewem. Czynią hałas wokół tego, co śmiesznie małe, i nie szczędzą słów dla tego, co błahe. A jeśli nawet gdzieś w starożytnej Palestynie bogacze poniżali biedaków? Jeśli staruszki znajdowały przyjemność i moralne wsparcie w kulcie „Królowej Niebios”? Po cóż ten poryw serca? I skąd aż takie oburzenie?

Rzeczy, które przerażały proroków, zdarzają się dzisiaj codziennie na całym świecie. Czyż istnieje społeczeństwo, do którego nie można by odnieść słów Amosa?

Słuchajcie tego wy, którzy depczecie ubogiego
i niszczycie biednych ziemi,
którzy mówicie: „Kiedy minie nów księżyca,
byśmy mogli sprzedawać zboże?
Kiedy minie szabat, byśmy mogli sprzedawać pszenicę,
zmniejszając efę i powiększać sykla,
fałszując wagę.
Będziemy kupować biednego za srebro,
a ubogiego za parę sandałów
i sprzedawać plewy pszeniczne”.
Am 8, 4–6 (BPaul)

Przecież taki rodzaj występków, a nawet ich skala, która napawała proroków Izraela niepokojem, nie wykracza poza to, co w naszym pojęciu stanowi normalny, typowy objaw przemian społecznych. Dla nas pojedynczy akt niesprawiedliwości – oszukiwanie w interesach czy wyzyskiwanie biednych – to drobnostka; dla proroków zaś to zbrodnia. Według nas niesprawiedliwość godzi w szczęście ludzkie, w oczach proroków jest śmiertelnym ciosem wymierzonym w egzystencję; dla nas – pozostaje jedynie epizodem, dla nich – jest katastrofą, która zagraża całemu światu.

Ich zdumiewająca irytacja w obliczu niesprawiedliwości może się nam zdawać przejawem histerii. Sami przecież nieustannie jesteśmy świadkami niesprawiedliwości, objawów dwulicowości, fałszu, przemocy, nędzy, rzadko jednak popadamy w oburzenie albo ulegamy skrajnej ekscytacji. Ale w oczach proroków nawet drobna krzywda przybiera kosmiczne rozmiary.

Przysiągł Pan na chwałę Jakuba:
Nigdy nie zapomnę żadnego z ich uczynków.
Czyż nie zadrży ziemia z tego powodu
i czy nie będą lamentować wszyscy jej mieszkańcy?
Nie wzbierze ona jak wody Nilu,
nie wzburzy się i nie opadnie jak rzeka Egiptu?
Am 8, 7–8 (BPaul)

Zdumiejcie się nad tym, niebiosa!
Zadrżyjcie z przerażenia – wyrocznia Pana.
Bo podwójne zło popełnił mój lud:
porzucili Mnie, źródło żywej wody,
żeby sporządzić sobie zbiorniki,
zbiorniki popękane, nie utrzymujące wody.
Jr 2, 12–13 (BPaul)

Prorocy mówią i zachowują się tak, jakby niebiosa miały za chwilę runąć z powodu niewierności Izraela wobec Boga.

Czy ogrom ich oburzenia i bezmiar Bożego gniewu są naprawdę adekwatne do rozmiaru winy? Jak wyjaśnić tego rodzaju moralną i religijną wrażliwość, tak niesłychaną porywczość?

Czyż nie byłoby osobliwe, a nawet niedorzeczne, żeby z powodu drobnych aktów niesprawiedliwości, wymierzonych przeciwko mało znaczącej i bezradnej biedocie, wspaniałe miasto Jeruzalem legło w gruzach, a cały naród został skazany na wygnanie? Czy aby prorocy nie wyolbrzymiają skali przewinień?

Słowa proroka to wybuch niepohamowanych emocji, a jego nagana jest szorstka i bezlitosna. Jeśli tak głębokie uwrażliwienie na zło określimy mianem histerii, to jak należałoby nazwać bezdenne zobojętnienie na zło? Zobojętnienie, nad którym płaczą prorocy?

Piją wino z wielkich kielichów,
najlepszymi olejkami się namaszczają
i nie martwią się wcale upadkiem domu Józefa.
Am 6, 6 (BPaul)

Egoistyczna ograniczoność naszego moralnego pojmowania i niezdolność do tego, by zrozumieć istotę nędzy wywołanej własnymi błędami, to fakt, przed którym nie da się podstępnie uciec. Nasze oczy są świadkami nikczemności i okrucieństwa człowieka, lecz nasze serce próbuje je wymazać z pamięci, ukoić nerwy i zmusić sumienie do milczenia.

Prorok to człowiek, którego przenika ból… Bóg narzucił jarzmo na jego duszę, on zaś jest skrępowany i ogłuszony bezwzględnością człowieczej chciwości. Przerażająca jest męka człowieka; żaden głos nie zdoła oddać pełni jej grozy. Prorokowanie jest głosem, którego Bóg użyczył milczącemu cierpieniu, głosem w obliczu ograbionego nędzarza i sprofanowanego bogactwa tego świata. To forma istnienia, punkt, w którym krzyżują się drogi Boga i człowieka. W słowach proroka słychać krzyk Boga.

Doniosłość rzeczy błahych

„Ludzkie sprawy z pewnością nie zasługują na to, by traktować je poważnie, musimy jednak brać je na serio – zmusza nas do tego smutna konieczność” – pisze Platon z nutą zadumy. Zaraz potem przeprasza za swój „nie najlepszy pogląd na rodzaj ludzki”, który jak wyjaśnia, zrodził się w wyniku porównywania ludzi z bogami. „Można by uznać, że ludzki gatunek nie zasługuje na pogardę, ale wart jest nawet pewnej uwagi”[1].

„Bogowie zważają jedynie na rzeczy wielkie, o małych zaś zapominają” – twierdzi Cyceron[2]. Z kolei zdaniem Arystotelesa bogowie nie mają nic wspólnego z udzielaniem człowiekowi złego bądź dobrego losu i nie wnikają w rzeczy powierzchowne[3]. Dla proroka jednak nic nie jest tak warte troski jak ciężki los człowieka. Sam Bóg ukazywany jest przecież jako ten, który zamyśla się nad ludzką niedolą, a nie kontempluje wieczne idee. Myśl proroka zanurzona jest w człowieku, w konkretnej rzeczywistości historycznej, nie zaś w bezczasowych dywagacjach. W proroczym przesłaniu nic, co dotyczy kwestii dobra i zła, nie jest małe ani trywialne w oczach Boga.

Człowiek jest skory do buntu i pełen nieprawości, a jednak został tak umiłowany, że Bóg, Stworzyciel nieba i ziemi, smuci się, kiedy ten Go opuszcza. Niezgłębiona i intymna jest miłość Boga do człowieka, a przecież surowy i straszny może być Jego gniew. I choć żałośnie mizerna jest ludzka potęga, to człowiecze współczucie jest boskim skarbem. I jakkolwiek ohydne byłoby ludzkie zachowanie, to powrót człowieka do Stwórcy czyni z jego drogi boski gościniec.

W świetle i gwałtowności

„Dzieła istotnie wielkie – pisał Flaubert – mają pogodne oblicze. Przez drobne szczeliny można dostrzec przepaście; w głębi spoczywa zawrotna ciemność, lecz powyżej wszystko ożywa wyjątkowo uroczym blaskiem. To pełnia światła, uśmiech słońca. Jakiż tam spokój, spokój i moc!… Sądzę, iż najbardziej wzniosłe i najtrudniejsze zjawiska w sztuce istnieją po to, by wywoływać stan rozmarzenia”[4].

Coś zupełnie przeciwnego można powiedzieć o słowach proroków. Rodzą one niepokój niekiedy równoznaczny z udręką. Ale i w nich są interludia pozwalające dostrzec wieczność miłości, która wznosi się ponad chwilami cierpienia; na dnie spoczywa światło, olśnienie, lecz powyżej wszystko rozbrzmiewa grzmotem i błyskawicą.

Emocjonalny i osadzony w wyobraźni język proroków: stalowy w wymowie, rytmiczny w tonacji, plastyczny w formie, nosi znamiona stylu poetyckiego. A jednak nie chodzi tu o rodzaj poezji, który ma swoje źródło, jak mówił Wordsworth, „we wzruszeniu przypomnianym w głębokim spokoju”. To styl daleki od stanu wewnętrznej harmonii czy opanowania, naznaczony wzburzeniem, udręką i duchem niezgody. Troska proroka zwraca się nie ku naturze, lecz ku historii, ta zaś daleka jest od spokoju.

Autentyczna wypowiedź wynika z utożsamienia się osoby i słowa, jej znaczenie zaś zależy od pilności i doniosłości tematu mowy. Takim tematem jest u proroka całe życie ludzkości, stąd utożsamienie trwa znacznie dłużej niż tylko chwilę. Prorok utożsamia się nie tylko z tym, co mówi; jest związany nierozerwalnie z narodem poprzez to, co zapowiada. Oto tajemnica stylu prorockiego: jego życie i dusza leżą na szali tego, co mówi, i tego, co według jego słów ma się wydarzyć. To związek, który odbija się echem. Co więcej, zarówno temat, jak i utożsamienie się należy postrzegać na trzech płaszczyznach. Nie chodzi tylko o proroka i naród, lecz także o samego Boga, który związany jest tym, co niesie ze sobą proroctwo.

Wypowiedzi proroków rzadko są zagadkowe, zawieszone pomiędzy Bogiem a człowiekiem; to nieustanne ponaglanie, niepokojenie i wymuszanie, jak gdyby słowa tryskały z Bożego serca, poszukując drogi do serca i umysłu człowieka, niosąc w sobie zarówno wezwanie, jak i zobowiązanie. Liczy się dostojeństwo, a nie godność. Język jest jasny, ale i gwałtowny; zdecydowany, ale i powściągliwy; szorstki, ale i pełen współczucia – to jeden łańcuch przeciwieństw.

Prorok nie tyle opowiada historię, ile zarzuca wydarzeniami. Nie tyle podnosi krzyk, ile poddaje surowej naganie. Nie tylko przekłada rzeczywistość według poetyckiego klucza, lecz czyni o wiele więcej: to kaznodzieja, którego celem nie jest wyrażanie własnego „ja” ani „oczyszczenie emocji”, lecz komunikowanie. Jego przekaz nie ma świecić – on ma płonąć.

Prorok jest pochłonięty zwiększeniem wagi odpowiedzialności, rozdrażniony w obliczu usprawiedliwień, pełen pogardy wobec fałszu i użalania się nad sobą. Jego głos, rzadko miły czy pieszczotliwy, często przynosi pocieszenie i ukojenie od ciężaru; ale jego słowa nierzadko uderzają niby biczem, zdają się nawet potworne – ich zadaniem jest wstrząsnąć, a nie pouczyć.

Usta proroka to „ostrze miecza”. On sam jest „zaostrzoną strzałą”, wyjętą z kołczanu Boga (Iz 49, 2).

Lękajcie się, beztroskie!
Zadrżyjcie, pewne siebie!
Rozbierzcie się i obnażcie,
przepaszcie worem biodra!
Iz 32, 11

Lektura słów proroków jest wystawieniem na próbę emocji, rozdarciem uśpionego sumienia.

Najwyższe dobro

Każdy obdarzony poczuciem piękna wie, że kamień wyrzeźbiony misternymi palcami artysty posiada właściwy sobie urok; że jedna belka osadzona z wdziękiem rozbrzmiewa pieśnią. Ale ucho proroka nastrojone jest na krzyk niedostrzegalny dla innych. Nawet schludny dom albo miasto uderzające wytworną architekturą może napełniać proroka rozpaczą:

Biada temu, kto gromadzi mienie nie swoje
(…)
Biada ciągnącemu dla domu swego zysk nieprawy
(…)
Kamień ze ściany zawoła,
A belka budowy mu zawtóruje:
„Biada temu, co miasto na krwi przelanej buduje,
a gród umacnia nieprawością!”
Ha 2, 6. 9. 11–12

Powyższe słowa przeczą powszechnym ludzkim wyobrażeniom: budowniczowie wielkich miast zawsze byli godni podziwu i zazdrości; gwałt ani wyzysk nie mógł przyćmić blasku metropolii. „Biada mu…?” Człowieczej sprawiedliwości nigdy nie stanie się zadość, wyrzuty sumienia zaś nie przeszkodzą oszołomieniu sukcesem, albowiem w głębi naszych serc kryje się pokusa, by uwielbiać to, co imponujące, sławne, okazałe. Gdyby do Samarii, stolicy Królestwa Północnego, przybył poeta, niewątpliwie ułożyłby strofy opiewające jej wspaniałą architekturę, przepiękne świątynie i cudowne monumenty. Lecz kiedy Amos z Tekoa przybył do Samarii, nie mówił o przepychu pałaców, lecz o moralnym chaosie i ucisku. Proroka opanowało przerażenie:

Brzydzę się pychą Jakuba
i nienawidzę jego pałaców

– wykrzyknął w imię Pana (Am 6, 8). Czyżby Amos nie był wrażliwy na piękno?

Czym jest najwyższe dobro? Starożytni troszczyli się nade wszystko o trzy rzeczy: mądrość, zdrowie i siłę. Dla proroków tego rodzaju zauroczenie było absurdem i bałwochwalstwem. Asyria musiała zostać ukarana za swoją pychę i arogancję:

Dokonałem tego mocą mojej ręki
i swoją mądrością, gdyż jestem rozumny!
Iz 10, 13 (BPaul)

Kara miała spotkać także lud Izraela, gdyż „serce jego jest z dala ode mnie (…) zginie mądrość jego mędrców” (Iz 29, 13. 14).

Pohańbieni będą mędrcy, zgnębieni i usidleni; oto słowem Wiekuistego pomiatali, i jakaż im tedy mądrość została?
Jr 8, 9 (Cylkow)

Efraim mówił:
„Stałem się bogaty
i zgromadziłem sobie majątek”.
Lecz z całego jego dorobku nic mu nie zostanie
z powodu winy, której się dopuścił
(…)
Bo zaufałeś swoim rydwanom
i wielkiej liczbie swoich wojowników.
Powstanie wrzawa wojenna pośród twego ludu
i wszystkie twoje twierdze zostaną zburzone.
Oz 12, 8; 10, 13–14 (BPaul)

Tak mówi Pan:
Niech się nie chlubi mądry swą mądrością
Niech się nie chełpi mocny swą siłą.
Niech się nie chwali bogaty swym bogactwem.
Kto chce się chlubić,
niech tym się chlubi, że może Mnie poznać.
Bo Ja, Pan, czynię miłosierdzie,
prawo i sprawiedliwość w kraju
i w tym mam upodobanie – wyrocznia Pana.
Jr 9, 23–24 (BPaul) [H 9, 22–23]

Takie też zdumiewające i nieodwołalne przesłanie pada z ust późniejszego proroka: „Nie przez moc ani przez siłę, lecz przez ducha mego to się stanie – mówi Pan Zastępów” (Za 4, 6 BPaul).

O jedną oktawę za wysoko

Nie istnieje język, który byłby wspólny nam i prorokom. Nam moralna kondycja społeczeństwa, mimo ogromu jego zbrukania, zdaje się przyzwoita i porządna; dla proroków jest tylko ohydna. Tak wiele wokoło czynów miłosierdzia, taka dobroć promieniuje dniem i nocą; a jednak w oczach proroków uspokojenie sumienia to jedynie pruderia i ucieczka od odpowiedzialności. Nasze kryteria są mizerne, poczucie niesprawiedliwości jest wyrozumiałe i bojaźliwe, oburzenie zaś z powodu moralnej nieprawości – tylko ulotne. A przecież ludzka przemoc jest nieskończona, ustawiczna i niemożliwa do udźwignięcia. Dla nas życie ma często pogodny obraz, ale w oczach proroków świat wiruje w chaosie. Prorok nie godzi się na taryfę ulgową, jeśli idzie o człowiecze możliwości. Wykazując nikłe zrozumienie dla ludzkiej słabości, nie jest w stanie znaleźć usprawiedliwienia dla popełnionych przewinień.

Któż zniesie życie dniem i nocą wypełnione obrzydzeniem? Sumienie stawia granice, podlega znużeniu, tęskni za wytchnieniem, snem, ukojeniem. Lecz ci, którzy doznali krzywdy, jak i Ten, który mieszka w wieczności, nigdy nie drzemią ani nie zasypiają.

Życie proroka jest pozbawione snu i przepełnione trudem. Kadzidło miłosierdzia nie może osłodzić zbrodni. Ceremonialność i woń pobożności zmieszane z bezwzględnością napawają obrzydzeniem tego, który nie śpi i ugina się pod ciężarem.

Być może prorok wiedział znacznie więcej o ukrytym plugastwie zwykłej nieuczciwości i prześlizgującym się niepostrzeżenie złu przyjętych form zobojętnienia niż ci, którzy swą wiedzę oparli jedynie na inteligencji i obserwacji.

Pan mnie pouczył i zrozumiałem;
wtedy przejrzałem ich postępki.
Jr 11, 18

Prorok słyszy nawet nieme westchnienie.

W upaniszadach świat materialny pozbawiony jest wartości – to nierzeczywistość, pozór, iluzja, sen – ale w Biblii świat materialny jest rzeczywistym dziełem Boga. Władza, potomstwo, zdrowie, pomyślność stanowią dobrodziejstwa, które należy szanować, a jednak człowiek dumny i żyjący w dostatku z całą swoją potęgą i sukcesem postrzegany jest jako pusty, tandetny i pozbawiony znaczenia.

Oto narody są przed Nim niby kropla u wiadra
i znaczą tyle, co pyłek na wadze
(…)
Wszystkie narody są niczym przed Jego obliczem,
nicością i marnością są wobec Niego.
Iz 40, 15. 17 (BPozn)

Cywilizacja dobiegnie kiedyś kresu, a rodzaj ludzki przeminie. Obecny świat nie jest cieniem idei jakiegoś wyższego porządku; jest rzeczywisty, choć nie ostateczny. Realność świata ufundowana jest na zgodności z Bogiem. Kiedy inni upojeni są dniem dzisiejszym, prorok dostrzega już kres.

Spojrzałem na ziemię i widzę bezładną pustkę;
na niebo, a widzę, że nie ma na nim światła.
Spojrzałem na góry, a one się trzęsą
i wszystkie pagórki się chwieją.
Spojrzałem i widzę, że nie ma już ludzi
i z nieba znikły ptaki.
Spojrzałem, a oto urodzajny kraj staje się pustynią,
a wszystkie jego miasta obracają się w ruinę,
przed Panem, pod żarem Jego gniewu.
Jr 4, 23–26 (BPaul)

Prorok jest człowiekiem z krwi i kości, a jednak wymawia dźwięki o jedną oktawę za wysoko dla naszych uszu. Doświadcza chwil, które sprzeciwiają się naszemu rozumowaniu. Nie jest „wznoszącym krzyk świętym” ani „moralizującym poetą”, lecz kimś, kto atakuje nasz umysł. Nierzadko jego słowa wybuchają płomieniem tam, gdzie nie dociera już sumienie.

Obrazoburca

Prorok to obrazoburca, rzucający wyzwanie temu, co pozornie święte, godne czci i bojaźni. Wierzenia kultywowane jako pewniki, instytucje obdarzone najwyższą świętością obnaża on jako skandaliczne roszczenia. Dla wielu pobożnych wyznawców słowa Jeremiasza musiały brzmieć jak bluźnierstwo:

Na co sprowadzacie Mi kadzidło ze Saby
albo wyborny korzeń trzcinowy z dalekiej ziemi?
Nie podobają Mi się wasze całopalenia,
a wasze krwawe ofiary nie są Mi przyjemne.
Jr 6, 20

Tak mówi Pan Zastępów, Bóg Izraela: „Dodawajcie wasze ofiary całopalne do waszych ofiar krwawych i spożywajcie mięso! Bo nic nie powiedziałem ani nie nakazałem waszym przodkom, gdy wyprowadzałem ich z Egiptu, co do ofiar całopalnych i krwawych, lecz dałem im tylko przykazanie: Słuchajcie głosu mojego, a będę wam Bogiem, wy zaś będziecie Mi narodem. Chodźcie każdą drogą, którą wam rozkażę, aby się wam dobrze wiodło.
Jr 7, 21–23

Prorok wiedział, że religia może wypaczyć to, co Bóg nakazał człowiekowi, że sami kapłani dopuszczają się krzywoprzysięstwa, składając fałszywe świadectwo, przymykając oczy na gwałt, tolerując nienawiść, wymagając obrzędów, zamiast wybuchnąć gniewem w obliczu zbrodni, oszustwa, bałwochwalstwa i przemocy.

Dla ogółu religia oznaczała Świątynię, kapłaństwo, kadzidła zapalone przed ołtarzem: „Oto świątynia Pańska, świątynia Pańska, świątynia Pańska!” (Jr 7, 4). Taki rodzaj pobożności Jeremiasz piętnuje jako fałsz i złudzenie. „Na próżno pokładacie ufność w zwodniczych słowach” (Jr 7, 8) – mówi. Kult, który poprzedza albo pociąga za sobą złe postępowanie, staje się absurdem. Miejsce święte staje się przestrzenią zatracenia, kiedy ludzie nurzają się w bezbożności.

„Nieprawda? Kraść, zabijać, cudzołożyć, przysięgać fałszywie, palić kadzidło Baalowi, chodzić za obcymi bogami, których nie znacie. A potem przychodzicie i stajecie przede mną w tym domu, nad którym wzywano mojego imienia, i mówicie: «Oto jesteśmy bezpieczni», by móc nadal popełniać te wszystkie występki. Może jaskinią zbójców stał się w waszych oczach ten dom, nad którym wzywano mojego imienia. Ja [to] dobrze widzę – wyrocznia Jahwe. Idźcie, proszę, do mojego przybytku w Szilo, gdzie dawniej obrałem mieszkanie dla mojego imienia, i patrzcie, co mu uczyniłem z powodu przewrotności mojego narodu Izraela. A teraz, ponieważ popełniliście wszystkie te występki – wyrocznia Jahwe – i mimo że mówiłem do was nieustannie i niezmordowanie, nie usłuchaliście, a gdy wołałem, nie odpowiedzieliście, uczynię temu domowi, nad którym wzywano mojego imienia, a w którym wy pokładacie ufność, i temu miejscu danemu wam i waszym ojcom, to samo, co uczyniłem Szilo. Odrzucę was sprzed oblicza mego, podobnie jak odrzuciłem wszystkich waszych braci, całe pokolenie Efraima”.
Jr 7, 9–15 (KUL)

Ta zapowiedź proroka brzmi niewiarygodnie. W świecie pogan wielkość, władza i przetrwanie boga zależały od wielkości, władzy i zachowania ludzi, od miasta i świątyni poświęconej danemu kultowi. Im więcej zwycięstw odnosił król albo im więcej zdobywał miast, tym większy stawał się kult boga. Bóg, który dopuściłby do zniszczenia swojej świątyni albo do podboju narodu, który oddawał mu cześć, popełniłby samobójstwo.

Plemię zwracało się do swego boga, by zgładził jego przeciwników, ponieważ był on postrzegany jako bóg plemienia, a nie jako bóg jego wrogów. Kiedy wojsko rzymskie ponosiło porażkę w bitwie, oburzony lud nie wahał się zniszczyć wizerunków swoich bóstw.

Prorocy Izraela głoszą, iż wróg może być w historii narzędziem Boga. Bóg Izraela nazywa śmiertelnego przeciwnika swojego narodu „Asyrię, rózgą mego gniewu” (Iz 10, 5), a „Nabuchodonozora, króla Babilonu, swego sługę”, posyła przeciwko temu krajowi i przeciw jego mieszkańcom” (Jr 25, 9). Prorocy nie przeklinają wroga, lecz potępiają własny naród.

Cóż dawało im siłę, by „demitologizować” nienaruszalne pewniki, atakować to, co święte, rzucać bluźnierstwa na kapłanów i króla, przeciwstawiać się wszystkim w imię Boga? Proroków musiało spotkać jakieś katastrofalne doświadczenie – po to, aby mogli zadawać ciosy innym.

Surowość i współczucie

Słowa proroków są surowe, gorzkie i bolesne. Lecz zza surowości wyłaniają się miłość i współczucie dla ludzkości. Ezechiel mówi to, co zdają się podzielać wszyscy inni prorocy: „Czy rzeczywiście pragnę śmierci bezbożnego – wyrocznia Pana Boga? Czy raczej nie tego, by porzucił swoje grzeszne postępowanie i żył?” (Ez 18, 23 BPaul). W istocie każda zapowiedź nieszczęścia jest wezwaniem do skruchy. Prorok ma nie tylko karcić, lecz także „pokrzepić ręce osłabłe, wzmocnić kolana omdlałe” (Iz 35, 3). Niemal każdy prorok wraz z naganą i skargą przynosi pocieszenie, obietnicę i nadzieję pojednania ze Stwórcą. Rozpoczyna od „zapowiedzi sądu”, kończy zaś „przesłaniem nadziei”[5].

Istotą wypowiedzi proroków jest nie tyle przewidywanie, ile napominanie. Choć samo przepowiadanie przyszłych wydarzeń jest istotnym elementem i może być oznaką autorytetu proroka (Pwt 18, 22; Iz 41, 22; 43, 9), to jednak zasadniczym jego zadaniem jest obwieszczenie słowa Bożego tu i teraz; odsłonięcie przyszłości, aby rozświetlić to, co kryje się w teraźniejszości[6].

Pochopne oskarżenia

Jeśli sprawiedliwość oznacza oddanie każdemu tego, co mu się należy, to rozległość i surowość oskarżeń wnoszonych przez proroków Izraela z trudem potwierdza tę zasadę. Prorocy z pewnością nie byli sprawiedliwi wobec ludu Izraela. Rozległość ich oskarżeń, przesadnych sformułowań i uogólnień przeczy zasadom precyzji. Niektóre hiperbolizacje są po prostu niewiarygodne.

Przebiegnijcie ulice Jeruzalem i rozejrzyjcie się,
sprawdźcie, szukajcie na placach!
Czy znajdziecie choćby jednego, kto postępuje sprawiedliwie,
kto szuka prawdy?
(…)
Lecz oni również złamali jarzmo,
zerwali więzy
(…)
Bo wszyscy gonią za zyskiem,
tak mały, jak i wielki.
Również prorok i kapłan
popełniają oszustwa
(…)
Bo jest to miasto kłamstw,
sama w nim przemoc.
Jr 5, 1. 5; 6, 13; 6, 6 (BPaul)

Inaczej niż Amos, którego głównym celem było potępienie bogaczy za prześladowanie biednych, Ozeasz nie zajmuje się jakąś wybraną częścią społeczności.

Nie ma wierności i miłości
ani poznania Boga na ziemi.
Przekleństwo, kłamstwo, mord,
kradzież i cudzołóstwo!
Gwałcą, a zabójstwo idzie za zabójstwem!
Oz 4, 1–2

Izajasz nazywa Judę „narodem grzesznym, ludem obciążonym nieprawością” (1, 4), „synami zbuntowanymi” (30, 1), ludem o nieczystych wargach” (6, 5). W niektórych przypadkach prorocy obarczają winą wyłącznie starszyznę, książęta i kapłanów, uniewinniając tych, którzy nie należeli do grupy przywódczej. Zapewnienie dane w imieniu Boga:

Szczęśliwy sprawiedliwy, bo pozyska dobro
(…)
Biada złemu, bo zło go spotka,
i według czynów jego rąk mu odpłacą.

jest wyraźnie skierowane zarówno do sprawiedliwych mężów Izraela, o których mówi się w liczbie mnogiej, jak i do nikczemnego osobnika, o którym mówi się w liczbie pojedynczej (Iz 3, 10–11). Krzyk podniesiony w imię Boże: „W moim narodzie są ludzie przewrotni!” (Jr 5, 26) sugeruje bardziej trzeźwą ocenę sytuacji. Można go zapamiętać jako modyfikację w stosunku do niezliczonych przesadnych określeń, które padały z ust proroków „w ich własnym imieniu”[7].

Wielcy mówcy starożytnego Rzymu często demonstrowali swoją odwagę, potępiając publicznie wybitne jednostki za nadużywanie władzy. Ale prorocy rzucają wyzwanie całej społeczności: królom, kapłanom, fałszywym prorokom i pozostałym członkom narodu. Historyczne relacje zawarte w Księgach Królewskich musiałyby wspominać o zepsuciu moralnym, jeśli było ono tak poważne, jak twierdzą prorocy.

Z punktu widzenia statystyki wypowiedzi proroków są rażąco nietrafne. Ich sens dotyczy jednak nie faktów, ale istoty faktów. Znaczenia ludzkiego postępowania i prawdziwego wymiaru ludzkiej egzystencji nie da się opisać metodami statystyki. Rabini nie przesadzali, twierdząc, że „ktokolwiek niszczy jedno życie, winien być traktowany jak ten, kto niszczy cały świat. A ktokolwiek ocala jedno życie, winien być traktowany jak ten, kto ocala cały świat”.

Niewyobrażalnie drobne, a przecież niosące w sobie życie istoty, nieznane wcześniej człowiekowi, zostały nagle odkryte pod mikroskopem. To, co zdaje się nieraz przesadą, okazuje się często jedynie głębszym wejrzeniem, albowiem prorocy postrzegają świat z perspektywy Boga, jako transcendentną, a nie immanentną prawdę.

Myśl współczesna zmierza ku temu, by „rozcieńczyć” ludzką odpowiedzialność. Próbując zrozumieć złożoność ludzkiej natury, wzajemnych relacji między jednostką a społeczeństwem, świadomością a podświadomością, napotykamy trudności, kiedy chcemy oddzielić czyn od warunków, w których zaistniał. Lecz nowe wizje mogą przysłonić istotę obrazu, ludzkie sumienie zaś może stępieć, obrastając w usprawiedliwienia, pozory i użalanie się nad sobą. I tak znika poczucie winy; żadna zbrodnia nie jest niepodważalna, a żaden grzech nierozmyty usprawiedliwieniami. W świetle ludzkiego umysłu względność jest prawdą i wybawieniem. Jednakże umysł obejmuje tylko fragment społeczności i niektóre chwile historii; dotyka tego, co się zdarzyło, ale nie jest w stanie wyobrazić sobie tego, co wydarzyć by się mogło.

Tylko nieliczni są winni, lecz wszyscy są odpowiedzialni

To, co zaszło w dziejach Izraela, ma znaczenie większe, niż wskazują na to same wydarzenia. Historia Izraela obejmuje dramat zarówno Boga, jak i każdego człowieka. Królowanie Boga i nadzieja człowieka złożone zostały na szali w Jeruzalem. Bóg był na świecie samotny, nieznany albo odrzucany. Krainy całego świata wypełnione były obrzydliwością, gwałtem i zakłamaniem. I była tylko jedna ziemia i jeden lud, który został umiłowany i wybrany w celu przemiany świata. Przewinienia tego ludu miały najpoważniejsze konsekwencje. Oto umiłowani przez Boga czcili Baalama (Oz 11, 1–2); winorośl Pana wydała dzikie pędy (Iz 5, 2). Izrael, święty wobec Boga, „zbezcześcił Jego ziemię, uczynił z Jego posiadłości miejsce pełne odrazy” (Jr 2, 3. 7).

Jeśli zdefiniujemy prawdę jako zgodność sądu z rzeczywistością, możemy uznać wypowiedzi proroków za niedokładne, niestosowne, a nawet absurdalne; jeśli jednak przyjmiemy, iż prawda jest rzeczywistością odbitą w umyśle, wówczas ujrzymy prawdę proroków jako rzeczywistość odzwierciedloną w umyśle Boga, jako świat sub specie dei.

Oskarżenia proroków można łatwiej zrozumieć w świetle stwierdzenia z Księgi Hioba, iż ludzie mogą uznać człowieka za sprawiedliwego i nieskalanego, lecz Bóg, który nawet w aniołach widzi niedoskonałość, nie uzna go za takiego[8].

Czy człowiek może być uznany przez Boga
za doskonale prawego?
Czy Stwórca może uznać człowieka za stworzenie bez skazy?
Przecież On nie dowierza nawet swoim sługom
i swoim posłańcom ukazuje ich braki.
Cóż więc mówić o mieszkańcach lepianek z gliny,
osadzonych na piasku, które można rozgnieść jak mola?
(…)
Kimże jest człowiek, żeby miał być czysty?
Czy może być sprawiedliwy ten, którego urodziła kobieta?
Bóg nie ufa nawet swoim świętym,
niebiosa nie są dość czyste w Jego oczach.
Tym bardziej obrzydliwy i zwyrodniały człowiek,
który pije nieprawość jak wodę!
Hi 4, 17–19; 15, 14–16 (BPaul)

„Bo nie ma człowieka, który by nie grzeszył” (1 Krl 8, 46). „Bo nie ma na ziemi człowieka tak sprawiedliwego, że czyniłby tylko dobro i nigdy nie grzeszył” (Koh 7, 20 Pec).

To gorzkie poczucie ogromnej przepaści między sprawiedliwością Boga a ułomnością człowieka pojawia się w modlitwie psalmisty:

Nie pozywaj na sąd sługi Twego,
Bo żaden żyjący nie jest przed Tobą bez winy.
Ps 143, 2 (Mił)

Wielka jest chwała człowieka, kiedy wart jest nagany. Tylko mocne serce może udźwignąć gorzkie obelgi.

Nade wszystko prorocy przypominają nam o moralnej kondycji ludu: niewielu jest w nim winnych, lecz wszyscy są odpowiedzialni. Jeśli przyznamy, że jednostka jest w jakimś stopniu zależna od ducha społeczeństwa i podatna na jego wpływ, to występek tejże jednostki obnaża zepsucie społeczności. We wspólnocie wyczulonej na cierpienie, bezgranicznie wrażliwej na okrucieństwo i zakłamanie, nieustannie zatroskanej o Boga i każdego człowieka, zbrodnia byłaby wyjątkiem, a nie regułą.

Podmuch z niebios

Osobie obdarzonej profetycznym wejrzeniem każdy inny człowiek zdaje się ślepcem; dla kogoś, kto może usłyszeć głos Boga, każdy inny jest głuchy. Nikt nie jest sprawiedliwy, każda wiedza jest wiotka, zaufanie zaś ułomne. Prorok nie uznaje rzeczy w przybliżeniu i odrzuca to, co umiarkowane. Człowiek musi żyć na szczycie, by uniknąć przepaści. Nie ma tam żadnego oparcia prócz Boga. Prorok porwany wezwaniem i żądaniem, by prostować ludzkie ścieżki, zdaje się dziwacznym, monotematycznym i niezwykle uciążliwym ekstremistą.

Niektórzy odczuwają strach przed kosmicznym osamotnieniem; prorok pozostaje owładnięty majestatem Bożej obecności. Nie godzi się na samotność świata. Istnieje więź między Bogiem a człowiekiem, której zaprzeczanie byłoby bezczelnością. Osamotnienie można włożyć między baśnie.

Gdzie źródłem wiary jest idea, tam wiara musi dostosować się do koncepcji określonego systemu. Lecz w Biblii nadrzędna jest rzeczywistość Boga, a cel to życie zgodne z Jego obecnością. Współistnienie Boga i człowieka wyznacza bieg historii.

Prorok pogardza tymi, którym obecność Boga przynosi pocieszenie i bezpieczeństwo; dla niego jest ona wyzwaniem, nieustannym żądaniem. Bóg jest współczuciem, lecz nie kompromisem; sprawiedliwością, lecz nie srogością. Przepowiednie proroka zawsze mogą okazać się błędne w wyniku zmiany postępowania człowieka, stale jednak pozostaje pewność, że Bóg jest pełen współczucia.

Słowo proroka to krzyk pośród nocy. Kiedy świat beztrosko śpi, prorok odczuwa podmuch z niebios.

Przymierze bezduszności i władzy

Prorok stawia czoło przymierzu bezduszności i utrwalonej władzy i podejmuje się powstrzymania tego potężnego nurtu samymi słowami. Gdyby jego celem było wyrażenie wzniosłych idei, proroctwo musiałoby odnieść zwycięstwo. Jego zadaniem jest jednak pokonać bezduszność, zmienić wnętrze człowieka i odmienić bieg historii.

To kłopotliwe – być prorokiem. Tak wielu wokół chętnych, którzy przepowiadają pokój i dobrobyt, szafują słówkami pełnymi otuchy i wmawiają nam potrzebę pewności siebie; prorok zaś przepowiada nieszczęścia, zarazę, cierpienia i zagładę. Ludzie potrzebują zachęty, odwołania się do odwagi, wytrzymałości, pewności siebie, woli walki, lecz Jeremiasz oznajmia: umrzesz, jeśli nie odmienisz swego serca i nie poniechasz swej zatwardziałości wobec Bożego słowa. Zsyła gromy na całe miasto w chwili, gdy wola walki jest najbardziej istotna.

Z punktu widzenia starożytnych religii wielcy prorocy nie robili zbytniego wrażenia. Aureola i dowód, na przykład w postaci cudu, stanowiły dla nich zbędne akcesoria[9]. Oznaki dodające powagi i wiarygodności, takie jak czynienie cudów, nie były dla nich dostępne.

Samotność i ból

Żaden prorok nie jest szczęśliwy z tego, że został prorokiem, ani nie jest dumny ze swego „awansu”. Jak to się stało, że Jeremiasz zostać prorokiem?

Przeklęty dzień,
w którym się urodziłem!
(…)
Bo On nie pozwolił umrzeć mi w łonie,
by moja matka stała się mym grobem
(…)
Po cóż opuściłem łono matczyne,
by doznawać znoju i smutku
i w hańbie dopełnić dni swoich?
Jr 20, 14. 17. 18 (BPozn)

Nad losem proroka wypisano niewidzialne słowa: Porzućcie wszelkie pochlebstwo, wy, którzy tu wchodzicie. Bycie prorokiem oznacza zarówno wyróżnienie, jak i nieszczęście. Misja, którą wypełnia, jest dla niego bolesna, a dla innych odrażająca; nie obiecano mu nagrody, ani też żadna nagroda nie jest w stanie ukoić goryczy jego zadania. Prorok znosi oszczerstwa i wyrzuty (Jr 15, 15). Współcześni naznaczyli go piętnem szaleńca, a niektórzy dzisiejsi badacze widzą w nim postać daleką od normalności.

W bramie nienawidzą dowodzącego słuszności,
nie cierpią tego, który mówi prawdę.
Am 5, 10

Samotność i ból to jedynie część nagrody, jaką przyniosło Jeremiaszowi jego proroctwo: „Pod ciężarem Twej ręki siadałem samotny” (15, 17 BPozn). Wyśmiany, potępiony i prześladowany, pragnął porzucić swoją misję:

Powiedziałem więc:
Nie będę Go już wspominał!
Nie będę więcej mówił w Jego imieniu!
Wtedy powstał w moim sercu
jakby płonący ogień,
który przenika moje kości.
Próbowałem go opanować, ale nie mogłem.
Jr 20, 9 (BPaul)

Kiedy Jeremiasz został wybrany na proroka, usłyszał słowa Pana: „A oto ja czynię cię dzisiaj twierdzą warowną, kolumną żelazną i murem ze spiżu przeciw całej ziemi, przeciw królom judzkim i ich przywódcom, ich kapłanom i ludowi tej ziemi” (Jr 1, 18). Później zaś zapewniono go: „Będą walczyć z tobą, lecz cię nie zwyciężą” (Jr 15, 20).

Prorok jest naznaczony samotnością. Odstręcza zarówno nikczemnych, jak i pobożnych, cyników i wierzących, kapłanów i książąt, sędziów i fałszywych proroków. Ale bycie prorokiem oznacza przeciwstawianie się, rzucanie wyzwań i odrzucenie lęku.

Życie proroka nie jest daremne. Ludzie mogą pozostać głusi na jego napomnienia, ale nie mogą pozostać obojętni wobec jego egzystencji. Na początku posłannictwa Ezechiela oznajmiono mu, by nie miał złudzeń co do skuteczności swej misji:

A ty, synu człowieczy, nie bój się ich ani się nie lękaj ich słów, nawet gdyby wokół ciebie były osty i ciernie i gdybyś się znalazł wśród skorpionów. Nie obawiaj się ich słów ani się nie lękaj ich twarzy (…). Oto Ja uczyniłem twarz twoją oporną jak ich twarze i czoło twoje twardym jak ich czoła, dałem ci czoło jak diament, twardszy od krzemienia. Nie bój się ich, nie lękaj się ich oblicza (…). To ludzie o bezczelnych twarzach i zatwardziałych sercach; posyłam cię do nich, abyś im powiedział: Tak mówi Pan Bóg. A oni, czy będą słuchali, czy też zaprzestaną – są bowiem ludem opornym – przecież będą wiedzieli, że prorok jest wśród nich.
Ez 2, 6; 3, 8–9; 2, 4–5; por. 3, 27

Powinnością proroka jest przemawiać do ludu, „bez względu na to, czy będzie słuchać, czy też nie” (Ez 3, 11). Stąd wielka odpowiedzialność, jaka na nim spoczywa:

Jeśli stróż zobaczyłby zbliżający się miecz, a nie zagrałby na rogu, wówczas lud nie zostałby ostrzeżony. Gdy nadejdzie miecz i ktoś zostanie zabity, to zginie z powodu swojego grzechu, ale odpowiedzialnością za jego krew obciążę stróża. Otóż ciebie, synu człowieczy, ustanowiłem stróżem ludu Izraela. Gdy usłyszysz słowo z moich ust, ostrzeżesz ich w moim imieniu.
Ez 33, 6–7 (BPaul)

Najważniejszym powołaniem proroka jest „ogłaszać Jakubowi jego występki, Izraelowi – grzech jego” (Mi 3, 8), pouczenie narodu, że „przewrotne i pełne goryczy jest to, że opuścił Pana…” oraz wezwanie do nawrócenia. Lecz czy osiągnie swój cel? Jeremiasz oznajmił swemu ludowi:

Przez dwadzieścia trzy lata Pan zwracał się do mnie, a ja niestrudzenie do was przemawiałem. Mówiłem, lecz nie słuchaliście. Pan posyłał do was nieustannie wszystkich proroków – swoje sługi, ale nie chcieliście ich słuchać, gdy mówili: „Niech każdy porzuci złą drogę, którą idzie, i niech odstąpi od przewrotnych czynów”… Ale nie słuchaliście Mnie – wyrocznia Pana.
Jr 25, 3–7 (BPaul)

Mimo to bycie prorokiem niesie ze sobą również radość, uniesienie i zachwyt:

Ilekroć otrzymywałem Twoje słowa, chłonąłem je,
a Twoje słowo stawało się dla mnie rozkoszą
i radością serca mego.
Bo imię Twoje zostało wezwane nade mną,
Panie, Boże Zastępów!
Jr 15, 16

Tolerancja bliźnich

Zaskakujące, że prorocy Izraela byli w ogóle tolerowani wśród swojego narodu. W oczach patriotów uchodzili za niebezpiecznych; w oczach większości pobożnych – za bluźnierców; w oczach ludzi władzy – za buntowników.

Krzycz na całe gardło, nie przestawaj!
Podnoś głos twój jak trąba!
Wytknij mojemu ludowi jego przestępstwa
i domowi Jakuba jego grzechy!
Iz 58, 1

Mówiąc językiem Jeremiasza, słowo proroka to ogień, a drzewo to lud: „Moje słowa uczynię w Twoich ustach ogniem, który strawi ten lud jak drewno” (Jr 5, 14 BPaul; por. Oz 6, 5).

Jakże ludzie mogli ścierpieć tych, którzy w imię Boga głosili, że
Ześlę więc ogień na Judę,
by spalił pałace Jerozolimy
Am 2, 5 (BPaul)

Syjon zostanie zaorany jak pole,
Jerozolima – obrócona w gruzy,
a góra świątyni – w zalesione wzgórze.
Jr 26, 18; por. Mi 3, 12

Kiedy Amos wzywał wrogów Izraela, by świadczyli o niegodziwości Samarii, jego słowa musiały zdawać się zdradą:

Głoście w pałacach w Aszdodzie
i na zamkach w ziemi egipskiej!
Mówcie: „Zbierzcie się na górach Samarii,
zobaczcie wielkie w niej zamieszanie
i gwałty pośród niej”.
Am 3, 9

Zdumiewa fakt, iż naród, dla którego określenia Sodoma i Gomora wiązały się z najwyższą obelgą, tolerował proroka, który nie wahał się nazwać słuchających go wodzami sodomskimi czy ludem Gomory (por. Iz 1, 10).

Wyrocznia Pana Boga:
W tym dniu słońce zajdzie w południe
i w środku dnia zapadną ciemności na ziemi.
Zamienię wasze święta w żałobę,
a wszystkie wasze pieśni w lamentacje;
nałożę wory na wszystkie biodra
i ogolę każdą głowę.
Sprowadzę żałobę jak po stracie jedynaka,
a to, co nastąpi, będzie dniem goryczy.
Am 8, 9–10 (BPaul)

Probierca, posłaniec, świadek

Prorok jest strażnikiem (Oz 9, 8), sługą (Am 3, 7; Jr 25, 4; 26, 5), posłańcem Boga (Ag 1, 13), „probiercą i badaczem” dróg ludu (Jr 6, 27); „…gdy usłyszysz słowo z ust moich, upomnisz ich w moim imieniu” (Ez 3, 17). Jego oczy zwrócone są ku temu, co go otacza; społeczeństwo i jego postępowanie są głównym przedmiotem prorockich wypowiedzi. A jednak ucho proroka jest nachylone ku Bogu. Prorok to człowiek porażony chwałą i obecnością Boga, obezwładniony Jego mocą. Prawdziwa wielkość proroka leży jednak w zdolności do uchwycenia w tej samej myśli zarówno Boga, jak i człowieka.

Duchowy status wróżbity, którego nie należy mylić z prorokiem, jest wyższy niż przeciętnej jednostki z jego otoczenia; poważa się go o wiele bardziej niż innych członków społeczności. Jednakże miara tej wyższości ma charakter indywidualny. Prorok, przeciwnie, czuje się wyniesiony nie tylko ponad bliźnich – jego położenie przekracza całkowicie społeczność, w której żyje, a nawet sferę innych narodów i królestw. Miara jego wyższości ma charakter uniwersalny. Stąd istoty jego dostojeństwa nie wystarczy oddać pojęciem charyzmy. To nie poruszenie jego duszy, lecz fakt otrzymania władzy, by poruszać innych, określa sedno jego egzystencji. Jego poczucie wybrania i osobistego daru zostaje przyćmione przez poczucie kształtowania historii. Oto Jeremiasz został wybrany na „proroka narodów” (1, 5). Oznajmiono mu:

Spójrz, daję ci dzisiaj władzę nad narodami i nad królestwami, byś wyrywał i obalał, byś niszczył i burzył, byś budował i sadził.
Jr 1, 10

Zazwyczaj określa się proroka mianem Bożego posłańca, by w ten sposób odróżnić go od wróżbitów, tłumaczy wyroczni, jasnowidzów, czy też ludzi ogarniętych ekstazą. Takie określenie obejmuje jednak tylko jeden aspekt jego świadomości. Prorok jest tym, który stoi w obliczu Boga (Jr 15, 19), należy do „rady Pana” (Jr 23, 18), jest niejako jej współuczestnikiem, a nie wyłącznie doręczycielem, którego rola ogranicza się do powtarzania przekazanych mu wiadomości. Jest zarówno doradcą, jak i posłańcem.

Bo Pan Bóg nie uczyni niczego,
nie objawiwszy swej tajemnicy
sługom swym, prorokom.
Am 3, 7

Kiedy wizja odsłania nieszczęścia dla Izraela, prorok nie waha się sprzeciwić Bożym zamiarom:

Panie Boże, przebacz,
jakże się ostoi Jakub?
Przecież jest taki mały.
Am 7, 2

Kiedy waży się życie innych, prorok nie mówi: „Niech będzie wola twoja!”, lecz: „Zmień swą wolę, Panie!”.

Zmiłował się Pan nad nim:
„To się nie stanie” – rzekł Pan.
Am 7, 3

Odczucie dostojeństwa proroczej świadomości leży poza naszym zasięgiem. Człowiek, do którego przychodzi Duch Boży, ulega całkowitej przemianie; „staje się innym człowiekiem” (1 Sam 10, 6). Ogrom i doniosłość władzy, która spoczywa na proroku, zdaje się rozrywać ograniczenia zwykłej ludzkiej świadomości. Dar udzielony prorokowi nie jest umiejętnością, lecz raczej darem bycia prowadzonym i powstrzymywanym, poruszanym i kiełznanym. Jego misja oznacza posługiwanie się słowem, a jednak w wizji poświęcenia Ezechiela ostrzega się go przed niemotą. „Oto nałożą tobie pęta (…). Sprawię, że język przylgnie ci do podniebienia. Staniesz się niemy i nie będziesz mógł ich upominać (…). Ale gdy przemówię do ciebie, otworzę twoje usta i wtedy im powiesz: Tak mówi Pan Bóg” (Ez 3, 25–27 BPaul).

Będąc świadkiem, prorok staje się kimś więcej niż posłaniec. Jego zadaniem jako posłańca jest przekazanie słowa, lecz jako świadek musi złożyć świadectwo, iż jest to słowo Boże.

Słów, które wypowiada prorok, nie traktuje się jak drobnych upominków. Jego wypowiedź do narodu nie jest wspomnieniem, relacją, pogłoską. Prorok nie tylko przekazuje: on odsłania. Właściwie czyni wobec innych to, co Bóg czyni wobec niego. Mówiąc, prorok objawia Boga. Oto cud proroczego dzieła: w jego słowach niewidzialny Bóg staje się Bogiem słyszalnym. Prorok nie dowodzi ani się nie spiera. Myśl, którą musi wyrazić, znaczy o wiele więcej, niż może udźwignąć ludzka mowa. Boska moc rozrywa słowa. Władza proroka kryje się w Obecności, którą ujawniają jego słowa.

Nie ma żadnych dowodów na istnienie Boga Abrahama. Istnieją tylko świadkowie. Wielkość proroka dotyczy nie myśli, które wyraża, lecz chwil, których doświadcza. Prorok jest świadkiem, a jego słowa są świadectwem – Bożej władzy i sądu, Bożej sprawiedliwości i miłosierdzia.

Sprzeczności zauważalne w proroczych przekazach mogą wprawiać w zakłopotanie. Oto Księga Amosa, z której pochodzą słowa: „Nadszedł już czas kary dla mojego ludu, Izraela” (8, 2 tłum. A.G.) oraz „Upadła, nie będzie mogła powstać Dziewica Izraela” (5, 2), kończy się następującą przepowiednią:

Uwolnię z niewoli lud mój izraelski –
odbudują miasta zburzone i będą w nich mieszkać;
zasadzą winnice i pić będą wino;
założą ogrody i będą jedli z nich owoce.
Zasadzę ich na ich ziemi,
a nigdy nie będą wyrwani z ziemi,
którą im dałem –
mówi Pan, twój Bóg.
Am 9, 14–15

Jaki związek kryje się pomiędzy słowem gniewu i słowem współczucia, pomiędzy „pochłaniającym ogniem” i „wieczną miłością”?

Czy ewidentna sprzeczność zawarta w stwierdzeniach proroka obala ważność jego przesłania? Byłoby tak, gdyby proroctwo dotyczyło jedynie praw albo zasad. Lecz prorok dotyka relacji między Bogiem a człowiekiem, gdzie sprzeczność jest nieunikniona. Odejście od Boga i powrót do Niego są nierozłącznymi elementami ludzkiej egzystencji. Zgodność z kryteriami logicznymi nie jest znamienna dla ludzkiego postępowania, dlatego też i proroctwo zawiera w sobie sprzeczności.

Logika profetycznego przekazu kryje się nie w tym, co prorok mówi, lecz w tym, o Którym mówi. Nawet słowo Boże nie jest ostatecznym celem i osnową proroczej świadomości. Ostatecznym celem i osnową jego świadomości jest sam Bóg, a prorok wie, że ponad Jego sądem i gniewem leży Jego miłosierdzie.

Z tego względu nie sposób wyznaczyć granicy profetycznej wypowiedzi. Nie wypływa ona bowiem z ogólnego prawa, lecz z perspektywy jednostki. Wyrażana jest ad hoc, a często ad hominem, i nie wolno jej uogólniać.

Podstawowa treść doświadczenia

Co jest podstawową treścią doświadczenia proroka, myślą nagle przezeń uświadomioną, motywem, który pojawia się bezpośrednio w jego umyśle? Jakie aspekty świadomości poruszają nim aż do głębi? Czy to poczucie niepokoju o los i przyszłość ludu albo państwa? Patriotyczny poryw? Osobista irytacja w obliczu pogwałcenia moralnych praw i zasad, spontaniczny bunt sumienia wobec tego, co złe i niesłuszne? Moralne oburzenie?

Gdy wybije godzina, przybywa prorocze słowo. Pojawia się napięcie między Bogiem a człowiekiem. Cóż mówi to słowo? Co odczuwa prorok? Prorok jest nie tylko krytykiem i oskarżycielem, lecz także obrońcą i pocieszycielem. Postawa, którą przyjmuje w obliczu napięcia, jakie zachodzi między Bogiem a Jego ludem, jest wyraźnie dychotomiczna. W obliczu Boga staje po stronie ludu. W obliczu ludu staje po stronie Boga.

Nie sądźmy, że prorok jest osobą, która odgrywa rolę „trzeciej strony”, oferującej swoje użyteczne usługi na rzecz osiągnięcia porozumienia. Jego punkt widzenia jest zapośredniczony. Bóg stanowi punkt ogniskowy jego myśli, świat zaś wedle jego perspektywy odbija się w Bogu. Główny cel prorokowania polega na tym, aby przywieść świat do Boga. To ostatecznie wyjaśnia sposób myślenia proroka. Nie podchodzi on do rzeczy w sposób bezpośredni, po linii prostej, która łączy podmiot i przedmiot; symbolem jego działania jest raczej trójkąt: prorok zmierza do celu poprzez Boga. Tylko w wyjątkowych przypadkach prorok zdradza czysto osobiste emocje. Obdarzony jest bowiem wejrzeniem, które nie pozwala mu powiedzieć: „kocham” ani „potępiam”. To Bóg kocha albo potępia.

Prorok nie sądzi ludzi wedle ponadczasowych norm, lecz wyłącznie z punktu widzenia Boga. Proroctwo obwieszcza zarówno to, co przydarzyło się Bogu, jak i to, co spotka człowieka. W osądzie ludzkiego postępowania odsłania Bożą perspektywę. Grzech to nie tylko pogwałcenie prawa; wydaje się, że to strata równie wielka dla Boga, jak i dla człowieka. Bóg nie jest widzem spektaklu, lecz zaangażowanym uczestnikiem zdarzeń. Bóg i człowiek spotykają się w niezbadany sposób w ludzkich czynach. Prorok nie może wypowiedzieć słowa „człowiek” bez myśli o Bogu.

Dlatego też wypowiedzi proroków nie są w istocie opartymi na faktach oświadczeniami. To co słyszymy z ich ust, nie jest ani obiektywną krytyką, ani beznamiętnym obwieszczeniem grożącej zagłady. Styl prawniczego, obiektywnego orzekania nie ma nic wspólnego z językiem proroków. Prorok rozmyśla nie tylko nad historycznymi decyzjami Boga, lecz także nad Jego najgłębszymi motywami. Odsłania nie tyle boski osąd, ile boskie pathos. Karty prorockich ksiąg pełne są wspomnień o Bożej miłości i rozczarowaniu, Jego miłosierdziu i gniewie. Bóg Izraela nigdy nie jest bezosobowy.

Boskie pathos to źródło proroczego natchnienia. Bóg jest zaangażowany w życie człowieka. Relacja osobowa wiąże Go z Izraelem; to, co boskie, splata się z dziejami narodu. Boskie nakazy są nie tyle zwykłymi poleceniami dla człowieka, ile wyrażeniem Bożej troski, która uszanowana bądź odrzucona, ma dla Niego osobiste znaczenie. Działanie samego Boga (Am 6, 8; Jr 5, 9; 51, 14), przejawy Jego miłości, miłosierdzia, rozczarowania albo gniewu oznaczają najgłębsze poruszenie Bożej istoty.

Odpowiedź proroka

Biorąc pod uwagę uporczywe zapewnienia proroków o boskim źródle ich słów, można by się przychylić do starożytnej koncepcji profety jako zwykłego rzecznika Boga. Jednakże uważna analiza przeczy uznaniu prorockiego natchnienia wyłącznie za akt biernej i nieświadomej recepcji. Jaka była natura przekazywania przez proroka tego, co postrzegał? Czy było to bezosobowe odtworzenie natchnionego przesłania, zwykła kopia treści natchnienia? Czy też doświadczenie profetyczne wymagało udziału osoby w akcie przekazu albo nawet w samym natchnieniu? Czy proroctwo to jedynie czysto techniczny akt, jak wróżbiarstwo? Czy świadomość proroka w wyniku boskiego oddziaływania całkowicie zanika, czy poddaje się boskiemu słowu do tego stopnia, że jakakolwiek spontaniczna odpowiedź i reakcja jest wykluczona?

Koncepcja proroków jako wyłącznie Bożych rzeczników, jak również twierdzenie, że ich serca pozostają niewzruszone, zmusza do przywołania słów, którymi Jeremiasz określił zachowanie ludzi:

Blisko jesteś ich ust,
daleko jednak od ich sumienia.
Jr 12, 2

Prorok nie jest rzecznikiem, lecz osobą; nie narzędziem, lecz partnerem, współpracownikiem Boga. Emocjonalna obojętność byłaby zrozumiała tylko wówczas, gdyby istniał nakaz stłumienia emocji, zabraniający służyć Bogu „z całego swego serca, z całej duszy swojej” (Pwt 6, 5)”. Bóg, jak powiedziano, wymaga nie tylko „pracy” i działania, lecz przede wszystkim miłości, bojaźni i trwogi. Jesteśmy wezwani, aby „oczyścić” swoje serca (Jr 4,14), obrzezać je (Jr 4, 4), zwrócić się ku głębi serca (Jr 3, 10). „Będziecie Mnie szukać i znajdziecie Mnie, albowiem będziecie Mnie szukać z całego serca” (Jr 29, 13). Nowe przymierze, które Bóg zawrze z domem Izraela, będzie wyryte w ludzkich sercach (Jr 31, 31–34).

Prorok nie jest najemnikiem, który wypełnia obowiązki w służbie Pana. Typowe opisy i definicje proroctwa tracą całkowicie sens na przykład wobec postaci Jeremiasza. „Religijne doświadczenie”, „wspólnota z Bogiem”, „doświadczenie jego głosu” – takie określenia nie oddają tego, co zdarzyło się w jego duszy: wszechogarniającej fali boskiego pathos, zalewającej serce i umysł, całkowicie porywającej i opanowującej jego osobowość aż do najgłębszych jej pokładów, a także nieukojonego cierpienia, które zrodziło się z najbardziej intymnego zaangażowania. Zadaniem proroka jest przekazywanie Bożego słowa. Ale słowo jest wypełnione przez światło Bożego pathos. Nie można zrozumieć słowa, nie odczuwając pathos. Nie można rozpalić innych i samemu pozostać niewzruszonym. Nieporozumieniem jest twierdzenie, że prorok to wysłannik, który aby być skuteczny, musi pozostać beznamiętny.

Głębsze przyjrzenie się wypowiedziom proroków dowodzi, że podstawowym doświadczeniem profetycznym jest współtowarzyszenie uczuciom Boga, współodczuwanie z Bożym pathos, więź z boską świadomością, która zachodzi poprzez prorocką refleksję nad pathos albo współuczestnictwo w nim. Typowy stan profetycznego umysłu to doświadczenie bycia porwanym do źródła Bożego pathos. Współodczuwanie jest odpowiedzią proroka na natchnienie; jest współzależne wobec objawienia.

Prorockie współodczuwanie jest odpowiedzią na transcendentną wrażliwość. Nie jest – jak miłość – pragnieniem skierowanym ku Bożemu jestestwu, lecz upodobnieniem emocjonalnego życia proroka do tego, co boskie, upodobnieniem funkcji, nie istoty. Uczuciowe doświadczenie proroka jest centralnym punktem jego pojmowania Boga. Nie tyle żyje on własnym życiem, ile życiem Boga. Prorok słyszy głos Boga i czuje bicie Jego serca. Stara się przekazać pathos przesłania wraz z jego logos. W owym przekazie jego dusza rozlewa się, ukazując w słowach to, co prorok wydobywa z pełni swego współczucia.



[1] Prawa, VII, 803.

[2] De natura deorum, II, 167.

[3] Magna moralia, II, 8, 1207, 1208, 1209.

[4] Cyt. za: F. Kaufmann, Thomas Mann. The World as Will and Representation, Boston 1957, s. 272.

[5] Por. początek Sifre do Księgi Powtórzonego Prawa, 342. Niektórzy współcześni badacze twierdzą, że prorocy z okresu przed niewolą babilońską nie przekazywali żadnego innego przesłania, tylko to o nieuchronnej zgubie, a prawdziwe proroctwo jest zasadniczo proroctwem niedoli. Taki pogląd można jednak obronić jedynie przy stwierdzeniu – nie mając często ku temu wystarczających postaw – że liczne fragmenty są tylko interpolacjami. Zob. H. H. Rowley, The Servant of the Lord, London 1952, s. 125.

[6] Zob. na ten temat  rozbieżne opinie badaczy: R. H. Charles, Critical and Exegetical Commentary on the Book of Daniel, Oxford 1929, s. XXVI oraz A. Guillame, Prophecy and Divination, London 1938, s. 111 i n. Zob. także H. H. Rowley, dz. cyt.

[7] Retoryczne wyolbrzymienie często cechuje styl biblijny. Rabbi Simeon Ben Gamliel, który żył w Palestynie w pierwszej połowie II wieku n.e., przytaczając Pwt 1, 28, dowodzi, że Pismo zawiera hiperbole. Zob. Sifre do Księgi Powtórzonego Prawa, dz. cyt., s. 25. Podobny pogląd wyraził w III wieku Rabbi Ammi w Tamid 29a. Por. także E. Kӧning, Stilistik, Rhetorik, Poetik in Bezug auf die Biblische Literatur, Leipzig 1900, s. 69; C. Douglas, Overstatement in the New Testament, New York 1931, s. 3–36.

[8] Hiob uznaje tezę Elifaza (Hi 9, 2); zob. także Hi 25, 4.

[9] Jedynie nieliczne cuda są przypisywane prorokom; zob. Iz 38, 7–8. Cuda nie mają wartości dowodowej; zob. Pwt 13, 1–3. To, co zostaje zesłane Achazowi (Iz 7, 11), jest raczej znakiem niż cudem. Na temat znaczenia tego fragmentu zob. M. Buber, The Prophetic Faith, New York 1949, s. 138.
O Samuelu mówi się, że wzywał Pana, toteż Pan zesłał tego dnia burzę z deszczem, i wszyscy ludzie z bojaźnią myśleli o Panu i Samuelu (1 Sm 12, 18). Gedeon (Sdz 6, 36–40) i Eliasz (1 Krl 18, 36–38) wybłagali u Boga cudowne znaki. Cud cofnięcia cienia wskazówki zegara słonecznego (Iz 38, 1–8) nie został jednak zesłany, aby dostarczyć dowodu. Cuda nie zawsze kładły też kres niepewności, ponieważ czarownicy starali się je naśladować (zob. Wj 8, 14–15 [H 7, 11. 22]). Jedynym środkiem proroka było słowo lub akt symboliczny mający zilustrować jego treść. Nawet przepowiednie zdarzeń, które miały nadejść, nie zawsze mogły posłużyć jako potwierdzenie słów proroka.

Ile Boga w proroku, ile proroka w Bogu

Uważa się, że prorok jest posłańcem Boga, kimś, kto przekazuje ludziom słowa Boga, które ten do niego bezpośrednio wypowiedział. Prorok objawia ludziom charakter, zamiary i czyny Boga. Czy jednak nie jest też z drugiej strony tak, że w całym tym prorockim procesie Bóg nabiera cech proroka? Na przykładzie Księgi Jeremiasza zbadamy tą ciekawą sprawę.

W tym celu musimy porównać charakter i temperament Jeremiasza z charakterem i temperamentem Boga. Zobaczymy też, jakie obaj mają przeżycia duchowe i zastanowimy się, kto właściwie czuje i przeżywa: Jeremiasz czy Bóg. Bóg oczywiście w tej księdze występuje jako osoba, wprawdzie z innego świata, ukryta i inna, ale jednak w zadziwiający sposób podobna do człowieka w przeżywaniu emocji. Tym, co rzuca się w oczy w Księdze Jeremiasza jest ciągłe napięcie przeżyć, emocji, wahań, rozterek, kryzysów, namiętności i pasji. Zarówno Jahwe, jak i Jeremiasz są osobami, którymi targają wielkie i skrajne namiętności: miłość i gniew. Uczucie i serce (często tragicznie rozdarte) rządzą w świecie Jahwe i Jeremiasza.

Oto Jahwe czuje się zdradzonym Bogiem Izraela, a Izrael okazuje się ladacznicą, która zdradziecko porzuciła swego Boga i oddała się bożkom Baala. Jahwe czuje się opuszczony i zapomniany przez swój lud. Jego wielki żal z tego powodu wyraża się gniewem: „I wydam wyrok na nie (miasta judzkie) za całą ich niegodziwość, iż opuścili Mnie, a palili kadzidło obcym bogom i hołd oddawali dziełom rąk swoich”. (1, 16) Jahwe skarży się na Izraela: „Jaką nieprawość znaleźli we Mnie wasi przodkowie, że odeszli daleko ode mnie? Poszli za nicością i sami stali się nicością”. (2, 5) Jahwe jest rozgoryczony niewiernością ukochanego ludu. Chciałby być dla niego kimś ważnym, kimś, kogo się szuka: „Kapłani nie mówili: Gdzie jest Pan?” (2, 8) Jest tak zawiedziony tym brakiem zainteresowania ze strony ludzi, że chce wylać na nich swój gniew. Przecież potężny Bóg, stworzyciel świata nie będzie pokornie znosił takiego braku szacunku i obojętności! Musi jakoś przyciągnąć swój lud z powrotem do siebie. Czy gorycz Jahwe wynika tylko z faktu, że ludzie czczą inne bóstwa? Czy chodzi Mu tylko o utratę szacunku i prestiżu? Wydaje się, że nie do końca, że chodzi mu tak naprawdę o dobro człowieka, choć można też zauważyć wyraźne oznaki „obrażania się” zazdrosnego Boga o związki z „konkurentami”. Jak jednak miał autor biblijny przedstawić niezmierne zaangażowanie Boga w los człowieka? Jak miał wyrazić to, że Bogu tak bardzo zależy na człowieku? Jego metodą była analogia do zazdrosnego kochanka, który do głębi zakochany w swojej oblubienicy nie może wprost przeżyć jej zdrady. Dlaczego zdrada Izraela tak bolała Jahwe? Dlaczego nie machnął ręką i dlaczego nie przyglądał się obojętnie postępkom swego ludu? Ponieważ Jego związek z nim, określany mianem Przymierza, jest wieczny i nierozerwalny. Człowiek nie może stać się Bogu obojętny. To właśnie oznacza Przymierze. Dlatego Jahwe próbuje ukazać człowiekowi jego błędy, jego grzechy, jego złe ścieżki, które prowadzą na manowce. Widzi bowiem, że „podwójne zło popełnił mój naród: opuścili mnie, źródło żywej wody, żeby wykopać sobie cysterny, cysterny popękane, które nie utrzymują wody” (2, 13) Jahwe widzi w tym postępowaniu niebezpieczeństwo i groźbę dla ludzi. Oto zamiast ufać Jemu, który wszystko może, oni zaufali bożkom z drewna, które pomóc im w żaden sposób nie mogą. Zamiast pić żywą wodę ze źródła (dającą życie) ludzie kopią sobie cysterny, które pękają, a ludzie tracą życie. Jahwe troszczy się o swój lud i będzie o niego walczył. Będzie wskazywał mu właściwą drogę i nie przestanie mówić o niebezpieczeństwie drogi złej. To mówienie przyjmuje postać gróźb. Groźby miotane przez Jahwe są wyrazem zła, które jest konsekwencją postępowania Izraela. Gniew Boga odzwierciedla kosmiczną zasadę następstwa zła: czyniąc zło, ściągamy je na siebie, na swoją głowę, doświadczamy zła. Gniew Boga pokazuje grozę i przekleństwo uwikłania człowieka w tą kosmiczną sytuację. Obrazy zagłady i zniszczenia dawane pod rozwagę ludziom mają im uzmysłowić skutki grzechu, skutki ich złych uczynków, skutki zatwardziałości serc i poszukiwania pomocy w niewłaściwym miejscu (u bożków Baala lub Molocha). Los tych, którzy odwrócą się plecami do Boga będzie straszny. Bez Boga czeka ich śmierć, bo woda życia wyleje się w końcu z zepsutych cystern. Bóg chce przekonać ludzi, że tylko z Nim mogą być szczęśliwi.

Jahwe liczył na to, że kara spowoduje powrót ludzi do Niego. Tak się jednak nie dzieje: „Na próżno karałem synów waszych: nie przyjęli tego jako nauki”. (2, 30) Teraz Jahwe liczy choć na to, że ludzie uznają swą winę. Gotowy jest okazać im miłosierdzie, jeśli tylko przyznają Mu rację, zgodzą się z Nim, zrozumieją Go i wrócą do Niego: „Wróć Izraelu – Odstępco – wyrocznia Pana. Nie okażę wam oblicza surowego, bo miłosierny jestem – wyrocznia Pana – nie będę pałał gniewem na wieki. Tylko uznaj swoją winę, że zbuntowałaś się przeciw Panu, Bogu swemu i włóczyłaś się po wszystkich drogach ku obcym, pod każdym zielonym dębem, a głosu mego nie słuchałaś – wyrocznia Pana. Wróćcie, synowie wiarołomni – wyrocznia Pana – bo jestem Panem waszym i przyjmę was”. (3, 13-14)

Bóg tęskni za swoim ludem, chce być nazywany Ojcem: „Ja zaś powiedziałem sobie: Jakże chciałbym cię zaliczyć do synów i dać ci przepiękną ziemię, najwspanialszą pośród posiadłości narodów! Myślałem: Będziesz mnie nazywał „Mój Ojcze!” i nie odwrócisz się ode mnie”. (3, 19) „Powróćcie, zbuntowani synowie, uleczę wasze odstępstwa” (3, 22) Jednak jeśli lud nie powróci do Jahwe: „gniew mój wybuchnie jak płomień i będzie płonął, a nikt nie będzie go mógł ugasić z powodu waszych przewrotnych uczynków” (4, 4)

Gniew Boga i gniew Jeremiasza jako gniew skrzywdzonych

Gniew rozpala Jahwe i Jeremiasza. Gniew jest też destrukcyjną energią służącą obronie – w tym przypadku obronie słabych i uciemiężonych. Sytuacja gniewu Jahwe to ucieleśnienie mocy zła, któremu Jahwe się sprzeciwia. Gniewem walczy ze złem. Gniewem odpowiada na zło, bo zło go złości, bo zło go gniewa, bo wobec zła nie jest obojętny. Gniew to reakcja bardzo ludzka, która tutaj przypisana jest Bogu. Wyobraźmy sobie sytuację, w której otacza nas zło, nieprzeparte zło, które przygniata ludzi wokół nas. Na przykład zło dotykające ludzi  w gułagu lub w Auschwitz. Albo pracowników zawalonej szwalni w Bangladeszu. Poczujmy gniew na tą sytuację, poczujmy wielki sprzeciw wobec tej sytuacji. Prorok Jeremiasz widział zło dotykające ludzi słabych, wyzyskiwanych, biednych i chorych, o których zapominali władcy świata. Poczujmy gniew, który wstrząsał Jeremiaszem z ich powodu. On się gniewał jakby w imieniu tych ludzi, którzy byli za słabi, żeby się gniewać. Ludzie w getcie, ludzie w Auschwitz nie mieli siły na gniew. Ktoś musiał się gniewać w ich imieniu, żeby zło poniosło klęskę. Bóg się gniewa w imieniu ludzi prześladowanych i w ich imieniu walczy. Czy czułby gniew, gdyby nie współczuł tym ludziom? Gdyby nie czuł tej ich desperacji i nieszczęścia? Bóg gniewa się, gdyż ludzie się od niego odwrócili. To odwrócenie oznacza, że Go nie słuchają, że nie słuchają Jego zaleceń życiowych. Jest osobiście zraniony obojętnością ludzi, ale ta obojętność wyraża się ignorowaniem Boskich praw, które są prawami miłosierdzia i sprawiedliwości.

Jeremiasz czuje gniew pokrzywdzonych, ten gniew go przytłacza, ale czy jednocześnie nie jest jego siłą napędową do głoszenia słów Jahwe? On w imieniu skrzywdzonych i jakby zamiast nich czuje trudy i ciężar spadającego na nich cierpienia. Jeremiasz utożsamia się ze skrzywdzonymi i cierpi tak jak oni. Prorok musi cierpieć. Musi cierpieć z powodu niesprawiedliwości świata. Jeremiasz jest prorokiem cierpiącym. Jezus, jeśli pomyśleć o Nim jak o proroku, którym przecież był z racji przekazywania nam słów Boga, musiał cierpieć. Niemożliwe jest żyć na tym świecie i nie cierpieć. Ci, którzy dużo współczują, dużo cierpią. Tajemnica wcielenia polega na utożsamieniu się Boga z pokrzywdzonym człowiekiem i przejęciu jego cierpień. Wcielenie jest dopełnieniem historii o Bożym współczuciu. Kosmiczne prawo nieskończonego następstwa zła Bóg skierował przeciw samemu sobie i zneutralizował je w osobie Jezusa. W historii o Jezusie gniew Boga zamienił się w miłosierdzie. Jezus miał inny charakter niż Jeremiasz. Jezusa koncepcja Boga uległa ewolucji od czasów Jeremiasza.

Czy gniew męczył psychicznie Boga i Jeremiasza? Czy mieli wątpliwości co do słuszności wylewania tego gniewu na ludzi?

Groźby Jeremiasza, jak możemy się spodziewać, nie były przyjmowane przez ludzi z radością. Jeremiasz twierdzi, że przekazuje tylko słowa Boga, że sam nie chce nieszczęść i zagłady dla ludzi. Mówi, że wstawiał się za ludźmi u Boga, aby odwrócić Jego gniew. Jednakże sam nie ma litości dla swoich wrogów i prześladowców, którzy ponoć knują spisek na jego życie. Prosi Boga: „Ześlij na nich dzień nieszczęsny, zgładź ich, zgładź po dwakroć!” (17, 18) „Wydaj ich dzieci na pastwę głodu i zgładź ich ostrzem miecza! Niech żony ich zostaną bezdzietnymi wdowami, mężowie ich niech zginą od zarazy, a młodzież ich niech zginie na wojnie od miecza! Niech się rozlegnie krzyk z ich domów, gdy sprowadzę na nich nagle złoczyńców, albowiem wykopali dół, aby mnie pochwycić, a pod nogi moje zastawili potajemne sidła. Ty zaś, Panie, znasz wszystkie ich mordercze plany przeciwko mnie. Nie odpuszczaj ich przestępstwa ani nie zmazuj ich grzechu sprzed swego oblicza! Niech padną przed Tobą, w chwili Twego gniewu wystąp przeciw nim!” (18, 21-23)

Podobnie przemawia Pan: „Nie ujdziecie kary, lecz raczej miecz powołam przeciw wszystkim mieszkańcom ziemi” (25, 29) „Oto nieszczęście ogarnia naród po narodzie, zrywa się wielka burza z krańców ziemi. W tym dniu będzie wielu zabitych przez Pana od krańca do krańca ziemi. Nikt ich nie będzie opłakiwał, ani zbierał, ani grzebał; pozostaną jako nawóz na powierzchni ziemi. Podnieście lament, pasterze, i krzyczcie! Tarzajcie się w prochu, przewodnicy trzody! Nadeszły bowiem dni waszej rzezi i padniecie jak owce wybrane. Nie ma ucieczki dla pasterzy ani ocalenia dla przewodników trzody, bo Pan pustoszy ich pastwisko”. (25, 32-36)

Widać, że te same tony bezwzględności pojawiają się w słowach Boga i Jeremiasza.

Wewnętrzny konflikt Jahwe wcielony w Jeremiasza

Zarówno Bóg, jak i Jeremiasz są nieszczęśliwi. Jeremiasz przeklina dzień swoich urodzin. Jego życie jest pełne udręki i cierpień z powodu głoszonego orędzia gniewu. To z „winy” Boga, za sprawą Jego nakazu tak się spala, taki jest znienawidzony.

Jeremiasz boleśnie przeżywa nieszczęścia swego ludu. „Ogarnia mnie smutek, serce moje trawi niemoc” (8,18) „Jestem złamany załamaniem się Córy mojego ludu, jestem okryty żałobą i ogarnęło mnie przerażenie. Czy nie ma już balsamu w Gileadzie, czy nie ma tam lekarza? Dlaczego więc nie zabliźnia się rana Córy mojego ludu? Któż uczyni moją głowę źródłem wody, a oczy moje fontanną łez, bym mógł dniem i nocą opłakiwać zabitych Córy mojego ludu?” (8,21-23) Jeremiasz żałuje, że się urodził. Jego życie jest pełne cierpienia i poniżeń. „Nigdy nie zasiadałem w wesołym gronie, by się bawić; pod Twoją ręką siedziałem samotny, bo napełniłeś mnie gniewem. Dlaczego mój ból nie ma granic, a moja rana jest nieuleczalna, niemożliwa do uzdrowienia? Czy będziesz dla mnie jakoby zwodniczym strumieniem, zwodniczą wodą?” (15,17-18) Jeremiasz jest zatem złamany, smutny, przerażony, bezradny, bezsilny, płacze, cierpi, traci nadzieję na uleczenie, wątpi. Czy naprawdę Bóg nie ma litości nad Izraelem?

Jahwe jest Bogiem namiętnym. Jego dwie główne namiętności to gniew i miłość. Jahwe ma obsesję na punkcie Izraela. Bóg ST to przede wszystkim Bóg czujący, całym sercem zaangażowany w swój związek z Izraelem. Na dobrą sprawę nic więcej Go nie obchodzi. Cały czas zajmuje się swoim nieszczęsnym związkiem z narodem wybranym. Nie wiemy z Biblii, aby Bóg zajmował się czymś innym niż Izraelem, czyli człowiekiem, czyli nami, czyli mną. Boga uszczęśliwić może i zadowolić tylko dobry związek z człowiekiem. Jest w 100% skoncentrowany na człowieku. To, że człowiek o Nim zapomina, że tak bardzo mu na Bogu nie zależy, doprowadza Jahwe do pasji. Czuje się zdradzony i niechciany. Bóg wylewa na ludzi swój gniew po pierwsze za tą straszliwą zdradę, po drugie za zło, które czynią sobie wzajemnie. Wydaje się, że Bóg jest może trochę zbyt przewrażliwiony na swoim punkcie, domagając się takiej uwagi od ludzi, ale patrząc głębiej rozumiemy, że te dwie sprawy – zdrada Boga i czynienie zła – są w istocie tym samym. Bóg jest istotą dobra, dobro jest wypisane w Jego sercu, i Bóg chce, abyśmy byli tacy sami, podobni Jemu, czyniący dobro i pokój. Zaraz, zaraz… coś się tutaj nie zgadza – skoro Bóg chce, aby ludzie czynili dobro, to dlaczego zsyła na nich zagładę, klęski i ból? Czyni zło, aby tym sposobem przekonać ludzi, aby zła nie czynili? Ten wewnętrzny konflikt Boga widoczny jest w tragicznym życiu Jeremiasza, on się w widzialny sposób przejawia w osobie proroka. Wewnętrzny konflikt Boga wcielił się w postać Jeremiasza. Jeremiasz przeżywa rozterki duchowe w imieniu Boga, współcierpi z Bogiem. Można też patrzeć na to w ten sposób, że oto następuje duchowy postęp ludzkości poprzez wewnętrzny kryzys Jeremiasza. W życiu Jeremiasza mamy do czynienia z jednym z momentów przełomowych dla religii, kiedy to koncepcja pojmowania Boga przez człowieka musi ulec zmianie.

Postępem w kierunku rozwiązania tego konfliktu jest postać Jezusa. Widać, że Jezus miał inną osobowość i wizję Boga niż Jeremiasz. Niepokoiła Jezusa niespójność logiki nakazującej Bogu karać gniewem w celu zmuszenia ludzi do czynienia dobra. Jezus nie zapowiadał zagłady, nie kazał spisywać gróźb Boga. Ogłaszał nastanie królestwa Bożego, czas łaski Pana, nowe przymierze. Jezus nie jest człowiekiem tak tragicznym jak Jeremiasz. Jego przesłanie jest w zgodzie z Nim samym. Jego życie nie jest pasmem nieszczęść i trudów, jak w przypadku Jeremiasza. Jeremiasz plątał się tragicznie w głębinach swej duszy, Jezus natomiast był postacią zintegrowaną wewnętrznie. Jednak zadziwiające jest to, że zarówno Jeremiasz, jak i Jezus zostali odrzuceni przez ludzi. Jeden za głoszenie zagłady, drugi – za głoszenie ocalenia. Losy proroka gniewu i proroka miłosierdzia były losami równie tragicznymi. Dlaczego? Może inni ludzie odrzucali Jeremiasza, a inni Jezusa? Tacy, których własna koncepcja Boga była niezgodna z koncepcją proroka?

Jeremiasza mogli odrzucać ci, którzy nie chcieli Boga żądającego od nich czynienia dobra. Woleli bożków, którzy żądają ofiar (nawet ofiar z dzieci), ponieważ składanie takich ofiar było łatwiejsze niż bycie sprawiedliwym. Jahwe mówi do nich: „Nie zważali bowiem na moje słowa, a moim prawem wzgardzili. Na co sprowadzacie Mi kadzidło z Saby albo wytworny korzeń trzcinowy z dalekiej ziemi? Nie podobają Mi się wasze całopalenia, a wasze krwawe ofiary nie są Mi przyjemne”. (6, 19-20) Jahwe nie może znieść hipokryzji kultu ofiarniczego: „Kraść, zabijać, cudzołożyć, przysięgać fałszywie, palić kadzidło Baalowi, chodzić za obcymi bogami, których nie znacie… A potem przychodzicie i stajecie przede Mną w tym domu, nad którym wzywano Mojego imienia i mówicie: „Oto jesteśmy bezpieczni”, by móc nadal popełniać te wszystkie występki. Może jaskinią zbójców stał się w waszych oczach ten dom, na którym wzywano mojego imienia?” (7, 9-11) „Czy Mnie obrażają – wyrocznia Pana – czy raczej siebie samych, na własną hańbę?” (7,19) Bóg widzi, że to, co nazywa się czasem obrażaniem Boga przez ludzi jest równoznaczne z obrażaniem siebie samych, ze złem skierowanym przez człowieka przeciwko sobie samemu. Skutkiem tego zła musi być według Jeremiasza gniew Boga.

Gniew Boga, jakkolwiek srogi i niszczycielski, dobiega jednak końca. Po Księdze Gróźb następuje Księga Pocieszenia. Jeremiasz zapowiada ocalenie dla tak zwanej Reszty Izraela, tej, która uszła zagładzie. Jahwe zgładzi wrogów Izraela, ukarze go sprawiedliwie, ale nie wyniszczy doszczętnie. „Albowiem przywrócę ci zdrowie i z ran cię uleczę”. (30,17) „Ukochałem cię odwieczną miłością, dlatego też zachowałem dla ciebie łaskawość. Znowu cię zbuduję i będziesz odbudowana, Dziewico – Izraelu!” (31,3-4) „Zamienię bowiem ich smutek w radość, pocieszę ich i rozweselę po ich troskach” (31,13) „Czy Efraim nie jest dla Mnie drogim synem lub wybranym dzieckiem? Ilekroć bowiem się zwracam przeciw niemu, nieustannie go wspominam. Dlatego się skłaniają ku niemu moje wnętrzności; muszę mu okazać miłosierdzie! – wyrocznia Pana”. (31,20) Bóg pokazuje tutaj znów swoje głęboko czujące serce, które nie może zapomnieć o cierpiącym dziecku. Bóg MUSI okazać miłosierdzie. Najgłębiej w Jego sercu leży bowiem miłosierdzie. Jest ono silniejsze od gniewu. Dotyczy jednak według Jeremiasza tylko wybranej Reszty. Gdyby ocalała całość, jak Jeremiasz miałby odwołać słowa o niszczącym gniewie? Cóżby ten gniew wtedy miał zniszczyć? I już nie byłby z pewnością taki gniewny! Przez kontrast z bardzo gniewnym gniewem miłosierdzie jest bardziej miłosierne.

Kolejna zapowiedź Jahwe, tym razem o przebaczeniu, prowadzi nas dalej ku Nowemu Testamentowi i ku Jezusowi. „Umieszczę swe prawo w głębi ich jestestwa i wypiszę na ich sercu. Będę im Bogiem, oni zaś będą mi narodem. I nie będą się musieli wzajemnie pouczać jeden mówiąc do drugiego: „Poznajcie Pana!” Wszyscy bowiem od najmniejszego do największego poznają Mnie – wyrocznia Pana, ponieważ odpuszczę im występki, a o grzechach ich nie będę już wspominał”. (31,33-34)

Te koncepcje miłosierdzia, łaski i przebaczenia znalazły pełne rozwinięcie w Jezusie. Jednak obraz Boga przedstawiony nam przez Jezusa też dla niektórych okazał się nie do przyjęcia. Ludzie nie chcieli Boga gniewnego i wymagającego, ale nie chcą też Boga współczującego, wybaczającego i kochającego. Dlaczego? Załóżmy, że Jeremiasz był jednym z pionierów nauki o Bożym miłosierdziu silniejszym niż gniew. Jezus był jego najbardziej wyrazistym i zdecydowanym kontynuatorem. Jeremiasz i Jezus byli w swoich społeczeństwach wyjątkami, mniejszością, która miała odwagę pokazywać ludziom przełomowe religijne rozwiązania. Wybitne jednostki często nie są rozumiane przez ogół. Ogół woli stare „sprawdzone” koncepcje. Ogół woli to, do czego się przyzwyczaił. Jeremiasz i Jezus byli prorokami zmiany myślenia. A zmiana myślenia jest trudna. Wymaga po pierwsze myślenia… jakiegokolwiek myślenia. Jeśli ludzie mało myślą, a szczególnie mało myślą o sprawach religijnych, to sformułowanie „zmiana myślenia o Bogu” nic dla nich nie znaczy. Ludzie wolą to, co stare, gdy tymczasem nie przyszywa się łaty z nowego lnu do starego ubrania, a nowego wina nie wlewa się w stare bukłaki. Aby nowa koncepcja została przyswojona, zasymilowana, zmienić się musi jej odbiorca- słuchacz. Albowiem młode wino i czysty len to dobra nowina, która nie pasuje i niszczy stare ubranie i stare bukłaki. Ubrania i bukłaki muszą być nowe, inaczej nie wytrzymają siły nowości. Zdaje się jednak, że nawet 2000 lat po Chrystusie nasze ubrania i bukłaki nie są wystarczająco nowe na przyjęcie dobrej nowiny. Zbyt dobra nowina może nas rozerwać na kawałki.

Świadek Boskiego cierpienia

Być prorokiem to znaczy solidaryzować się z Boskimi uczuciami, doświadczać komunii z boską świadomością. Prorok słyszy głos Boga i spogląda na świat z Bożej perspektywy.

Poniższy tekst stanowi skróconą wersję wstępu do książki Abrahama Joshuy Heschela Prorocy, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Esprit na początku 2014 roku. Tłumaczenie: Albert Gorzkowski.

„Jakim człowiekiem jest prorok?” – pyta mój ojciec na pierwszych stronach książki. Człowiekiem cierpienia, którego „życie i dusza są zagrożone przez to, o czym mówi, który jednak ma zdolność odczuwania „niemego westchnienia” ludzkiej udręki. Wedle powszechnego mniemania prorocy to ludzie, którzy przepowiadają przyszłość, ostrzegają przed Bożą karą za grzechy, domagają się sprawiedliwości społecznej. Takie uproszczenie oznacza brak zrozumienia tego, że to „Bóg wyraża swój gniew w słowach proroka”. Możemy wszyscy skarżyć się na przejawy niesprawiedliwości społecznej, które pozostają dla nas znośne, jednak dla proroka „niesprawiedliwość przyjmuje niemal kosmiczne rozmiary”. Skąd ten gniew i oburzenie? Czy reakcja proroka nie jest przesadą?

Lecz to właśnie uniesienie proroka jest kwestią podstawową. Dla mojego ojca znaczenie prorokowania leży nie tylko w przesłaniu, ale też w roli proroka jako świadka, kogoś, kto ma zdolność uczynienia Boga słyszalnym i do objawienia nie tylko Jego woli, ale też wewnętrznego życia. Być prorokiem, pisze, to znaczy solidaryzować się z boskimi uczuciami, doświadczać komunii z boską świadomością. Prorok słyszy głos Boga i spogląda na świat z Bożej perspektywy.

Tak naprawdę to właśnie jest początkowy punkt wyjścia dla większości religijnych ludzi, ale zbyt często rozpraszają się oni, myląc przesłanie z posłańcem. Powołajmy się na przykład z Talmudu (Berachot 8a). Dla wielu żydowskich myślicieli fragment ten naucza o centryczności halachy; według mojego ojca natomiast werset ten należy czytać jako wyrażanie żalu. Halacha nie bardziej niż jakiekolwiek inne nauczanie religijne jest środkiem prowadzącym do Boga, a nie Jego substytutem, jest wyzwaniem, a nie panaceum. I podobnie pisze on, że modlitwa musi być subwersywna – musi być raczej policzkiem wymierzonym samozadowoleniu niż potwierdzeniem naszych zalet: „Dla proroka przesyt sumieniem jest pruderią i ucieczką od odpowiedzialności”.

Książka mojego ojca o prorokach zaczęła się jako studium prorockiej podmiotowości proroka. Prorok nie był po prostu wyłącznie Bożym posłańcem, który przekazywał naukę, pobudzając ludzi do sprawiedliwego postępowania i ostrzegając przed konsekwencjami zlekceważenia tej wiadomości. Najważniejszą kwestią, jeżeli chodzi o proroków, była nie treść ich przesłania, ale rodzaj doświadczenia religijnego, jakiego byli przykładem.

To doświadczenie proroków bardzo długo stanowiło dla biblistyki zagadkę. Biblistyczne tradycje naukowe, ukształtowane w Niemczech w połowie XIX wieku, zostały zdominowane przez liberalnych teologów protestanckich, którzy swoje prace na temat proroków zabarwiali własną polemiką religijną. Utrzymywali, że nauki proroków stanowią szczyt izraelskiego rozwoju religijnego oraz że epoka postprofetyczna jest czasem schyłku i stopniowego zdegenerowania w kierunku ograniczonego umysłowo nacjonalizmu i legalizmu. Pod względem teologicznym, twierdzili niemieccy protestanci, prawdziwym spadkobiercą tradycji profetycznej był nie judaizm, ale chrześcijaństwo. Duch tej tradycji przetrwał w nauczaniu Jezusa, a nie rabinów.

Na początku XX wieku chrześcijańscy badacze Biblii zaczęli dostrzegać różnicę między nauczaniem proroków a ich osobowościami. I tak jak nauczanie było zestawiane z nauczaniem Jezusa, tak osobowość proroka była opisywana z coraz wyraźniejszym lekceważeniem – nie bez porównania z pogardą, jaką żywiono dla mistyków, których ówcześni badacze często wyśmiewali jako histeryków. Niemiecki biblista Gustaw Hoelscher określił proroków jako szaleńców, którzy nauczyli się osiągać odmienne stany świadomości od pogańskich przywódców religijnych z Kanaan. Według Hoelschera prorocy w stanie ekstazy postrzegali siebie nie jako Bożych posłańców, ale przemawiali jako Bóg i utożsamiali się z Nim. Inni badacze kładli nacisk na całkowite pochłonięcie proroka przez Boga lub też przedstawiali proroka jako zwykłą tubę dla Bożego przesłania.

Dla mojego ojca takie spojrzenie na proroków nie znajduje pokrycia w tekście samej Biblii i pojawiło się, ponieważ przywołanym wyżej biblistom brakowało odpowiednich narzędzi pojęciowych do zrozumienia doświadczenia prorockiego. Żadna z cech charakterystycznych dla ekstazy – szał, zespolenie się z Bogiem i samozatracenie – nie pojawia się w tekstach profetycznych. Prorockie doświadczenie Boga, jak sugeruje, nacechowane jest raczej poczuciem duchowej wspólnoty z boską świadomością, współczuciem dla boskiego cierpienia, głębokim zatroskaniem Boga o ludzkość. Prorocy nie zostają wchłonięci przez Boga, tracąc własne osobowości, ale współdzielą Jego cierpienie poprzez swoje pogłębione współczucie. Nie wyzbywając się własnych osobowości, prorocy poprzez swoje doświadczenia emocjonalne wpływają na jedność z boską świadomością i przekazywanie Bożej myśli.

Wprowadzony przez mojego ojca termin „boskie cierpienie”, jako centralny element teologii prorockiego nauczania, wywodzi się z rabinicznego pojęcia zoreh gavoha, oznaczającego wyższą, boska potrzebę. Podkreśla on, że Bóg nie jest odseparowanym od wszystkiego nieporuszonym Poruszycielem – jak nazywa Go tradycja Arystotelesowska, ale wręcz przeciwnie – jest najbardziej „poruszonym Poruszycielem”, na którego ludzkie czyny oddziałują w sposób niezwykle znaczący. Boskie cierpienie wskazuje na nieustanne zaangażowanie Boga w bieg dziejów człowieka, lecz zaangażowanie to ma charakter emocjonalny: Bóg cierpi, kiedy cierpi człowiek, więc kiedy ranię człowieka, ranię również Boga.

W ten sposób prorok nie jest ani posłańcem, ani wyrocznią, ani widzącym, ani ekstatykiem, ale świadkiem boskiego cierpienia, dającym świadectwo Bożej troski o ludzi. Mój ojciec podkreślał, że nie tylko Bóg jest przedmiotem ludzkiego zainteresowania – On sam także troszczy się o nas. Świadomość tego, że Bóg odczuwa udrękę w odpowiedzi na ludzkie nieszczęście, jest dla proroka przytłaczająca i dotkliwa. Spotykając się natomiast z bezdusznością i obojętnością, prorok nie postrzega Boga jako źródła pocieszenia i wsparcia, ale jako nieustające żądanie: „Kiedy świat jest uśpiony i spokojny, na proroka spada grom z nieba”.

Gnoza – najbardziej wpływowa herezja w chrześcijaństwie

Herezja to przeciwieństwo ortodoksji. Ortodoksja kształtowała się w sporze z herezją. Herezja ma zatem zasługi dla ortodoksji. Nie możemy pomyśleć o ortodoksji, nie myśląc o herezji. Herezja i ortodoksja nakładają się na siebie w wielu przypadkach, a jednoznacznej ścisłej granicy nie można zawsze przeprowadzić. W pewnym sensie trzeba stać się heretykiem, żeby naprawdę poznać i docenić ortodoksję. Nie ma nikogo ortodoksyjnego w 100%. Bowiem ortodoksja jest ogólna i obiektywna, a człowiek szczególny i subiektywny.

Najsilniejszą i najciekawszą herezją jest gnoza.

Gnoza, zwana też od XVIII wieku gnostycyzmem, była systemem religijnym powstałym u schyłku starożytności, którego niektóre elementy przeniknęły do chrześcijaństwa. Samo słowo gnoza pochodzi z języka greckiego i oznacza wiedzę, w tym przypadku wiedzę duchową konieczną do zbawienia duszy. Wiedza ta pochodzi z objawienia przekazywanego wyłącznie wybranym, którzy są zdolni do jej odbioru. Religia gnozy oparta jest na niezwykle rozbudowanej mitologii, która nieco przypomina powieści fantasy. Przebrnięcie przez te mity jest dla mnie niemożliwością z powodu ich wielkiej objętości i przejmującej nudy.

Gnoza jest jedną z możliwych odpowiedzi na pytanie, skąd pochodzi zło. Ludzką podstawową obserwacją na temat świata jest obecność zarówno dobra, jak i zła. Wszystko, o czym pomyślimy ma swój pozytywny – dobry i negatywny – zły aspekt. Na przykład życie jako egzystencja i śmierć – jej koniec, postrzegany jako nicość i zagłada,  a z pewnością jako lęk przed nieznanym. Miłość można przeciwstawić nienawiści, hojność – skąpstwu, pracowitość – lenistwu, szczęście – nieszczęściu itp. Każde istnienie jest okupione kosztem innych istnień, które giną, aby żyć mógł ktoś inny. Zjadając mięso – bierzemy pośrednio udział w zabijaniu zwierząt (dlatego wśród gnostyków popularny był wegetarianizm). Czytając książkę – pośrednio przyczyniamy się do śmierci puszczy Amazońskiej. Jeżdżąc samochodem – zatruwamy środowisko. Nie ma rzeczy, której konsekwencje nie byłyby dwoiste: dobro okupione jest złem. Postęp technologiczny okupiony jest zniszczeniem ziemi i jej zasobów. Ludzie decydują się jednak płacić cenę popełniania zła za swój dobrobyt i rozwój. Zabijamy zwierzęta, robimy na nich eksperymenty, podbijamy narody lub walczymy w obronie swej niepodległości, niszczymy środowisko, jednym słowem czynimy mnóstwo zła (niekoniecznie własnoręcznie), ale czujemy się usprawiedliwieni, że prowadzi to do jakiegoś wyższego celu. Gnostycy są bardzo wyczuleni na zło świata. Nie mogąc sobie wytłumaczyć jego pochodzenia, doszli do wniosku, że istnieją  w kosmosie  dwie przeciwstawne siły: to, co dobre i boskie oraz to, co złe i ziemskie, ludzkie. Stworzycielem człowieka i świata nie był dobry Bóg, ale zły demiurg, a człowiek jest stworzeniem nieudanym i przypadkowym. Kosmos jest miejscem zmagania sił dobra z siłami zła. Gnostycy czuli się niewolnikami zła i desperacko szukali wyjścia ze swojej  beznadziejnej sytuacji.

Podstawowa idea gnostyków polega na przekonaniu, że w świecie materii tkwią uwięzione boskie cząstki, boskie iskry pochodzące ze świata duchowego, które czekają na swe uwolnienie i powrót do swego pierwotnego miejsca zamieszkania. Świat, cała materia i ludzie powstali w rezultacie jakiejś kosmicznej pomyłki, stworzeni przez złego demiurga. W materię wplątały się jakimś sposobem dobre iskry boskie, które będą się męczyć dopóki nie wyzwolą się z materii. Materia jest w gnozie przeciwstawiona duchowi. Świat materii jest utożsamiany ze złem, świat ducha z dobrem. Dobro było kojarzone z duchem, zło z ciałem i materią. Ten krańcowy dualizm gnostycki wszedł niestety także do chrześcijaństwa, między innymi przez św. Augustyna, który był sympatykiem gnozy zanim nawrócił się na chrześcijaństwo.

Generalnie dla gnostyka świat jest pełen zła, a jego stwórcę identyfikuje gnostyk z Bogiem Starego Testamentu. Boga Żydów nazywa „przeklętym bogiem”, ponieważ stworzył świat widzialny i zamknął przed człowiekiem bramę do wiedzy.

Gnoza wyraźnie wartościuje negatywnie część fizyczno-psychiczną człowieka. Tylko część duchowa, iskra, dusza, jaźń nieprzemijająca mają wartość pozytywną. Iskra musi przejść długą drogę do wyzwolenia ze świata. Nie każdemu człowiekowi będzie dane takie wybawienie. Ludzie dzielą się w gnozie na istoty duchowe (pneumatycy) i istoty ziemskie, materialne (hylicy lub psychicy). Pneumatycy są elitą zdolną pojąć boską wiedzę. Hylicy są „niewiedzącymi”. Zaczątki teorii o predestynacji w chrześcijaństwie biorą się właśnie z tego podejścia. Dusza na swej drodze do wybawienia pokonuje wiele niebezpieczeństw ze strony sił ciemności. Pomocna jest w tej drodze znajomość pewnych zaklęć – modlitw, które pozwalają duszy pokonywać kolejne stadia drogi. Zbawienie jest przeznaczone dla wybrańców, dla dusz bezgrzesznych i czystych. Dusze „niewiedzących” zostają unicestwione na sądzie ostatecznym z powodu wielkiej siły szatana, przeciwnika światłości. Czasem jednak wystarczy czyściec, w którym dusza nabiera pożądanej pobożności i doskonałości. Czystość duszy osiągana jest przez jej oczyszczenie się z brudu materii.

Zbawienie duszy opisywane jest jako osiągnięcie pokoju, a obrazowo przedstawione jako „duchowe wesele” odbywające się w „komnacie małżeńskiej”. Dusza, która pokonawszy trudności trafiła do świata boskiego i spotkała swego anioła – oblubieńca, wchodzi wraz z nim do komnaty weselnej, w której może oglądać Ojca. Już Ewagriusz z Pontu zachęcał mniszki, aby traktowały Chrystusa jako swego oblubieńca, a później całe mnóstwo zakonnic doświadczało mistycznych zaślubin z Jezusem. Oto, co pisze Ewagriusz o dziewicach i ich niebieskim oblubieńcu: „Dziewicze oczy ujrzą Pana, a uszy dziewic usłyszą Jego słowa. Usta dziewicy ucałują swego Oblubieńca, zmysłem zaś powonienia pobiegnie ona ku wonności olejków Jego. Dziewicze ręce obejmą Pana i czystość ciała zostanie przez Niego przyjęta. Dusza nieskażona zostanie uwieńczona i żyć będzie na wieki wraz ze swoim Oblubieńcem; otrzyma szatę duchową i będzie ucztować z aniołami w niebie; zapali niegasnącą lampę i nie zabraknie oliwy w jej naczyniu; otrzyma wieczne bogactwa i odziedziczy królestwo Boga”. (Ewagriusz z Pontu, Pisma ascetyczne, Napomnienie dla dziewicy, s. 334) Widać tu wyraźnie gloryfikację dziewictwa, tak charakterystyczną dla gnozy. Motyw złączenia z Oblubieńcem i ucztowania z aniołami także wyraźnie nawiązuje do gnozy. Koncentracja na duszy, położenie nacisku na czystość ciała przez wyrzeczenie się seksu – to znane elementy gnozy. Gnoza będzie przez całe wieki aż po czasy dzisiejsze oddziaływać na chrześcijaństwo. To, co pisze Ewagriusz zostanie powtórzone setki razy przez kolejnych mnichów i ascetów, tak że utrwali się w chrześcijaństwie jako sztywny i niepodlegający dyskusji dogmat.

Bliska gnozie jest koncepcja walki duszy z siłami ciemności, która to walka zamienia się w interpretacji mnichów w ustawiczne odpieranie ataków demonów. Demony zagrażające czystości ciała i duszy tak przerażające ascetów są ucieleśnieniem gnostyckich sił zła, archontów, które są odpowiedzialne za zniewolenie boskich iskier w ciałach. W gnozie popularny jest też motyw wyrzeczenia się świata, jako kwintesencji zła. „Kto poznał świat, znalazł trupa, a kto znalazł trupa, tego świat nie jest wart” mówi Jezus w gnostyckiej Ewangelii Tomasza. Gnostyk musi żyć w stałej czujności, aby zawsze odpierać ataki przeciwnika. Jest on „zapaśnikiem” i „atletą”, nieustannie toczącym walkę. Życie jako czujność i walka będzie także  ideałem chrześcijańskich ascetów.

Nowy Testament a gnoza

Gnostyk Szymon Mag występuje w Dziejach Apostolskich jako chciwy czarnoksiężnik i kuglarz, który chce nabyć dar nakładania rąk od apostoła Piotra, za co zostaje wykluczony z gminy. Z innych źródeł wiadomo, że Szymon głosił, jakoby sam był Chrystusem i był rzekomo czczony przez swoich zwolenników jako „Pierwszy Bóg”. Założył gminę gnostycką, która była przez chrześcijan traktowana jako konkurencja. Szymonianie przejęli bowiem część wierzeń chrześcijańskich. Widać wyraźnie, że gnoza nie była obca pierwszym chrześcijanom i z racji niejakiego podobieństwa ideowego stanowiła dlań znaczącą konkurencję. Tak jak gnoza miała wątki wspólne z chrześcijaństwem, tak też chrześcijaństwo wplotło w swą naukę elementy gnozy. Świadczą już o tym listy św. Pawła oraz Ewangelia św. Jana. Mimo, że Kościół uznał gnozę za herezję, wątki gnozy będą dawać o sobie znać w ciągu całych dziejów chrześcijaństwa, tak że niekiedy przegięcie chrześcijaństwa w stronę gnozy będzie prawie równoznaczne z jej akceptacją i wchłonięciem. Tej jedności chrześcijaństwa i gnozy nie zobaczymy w Nowym Testamencie, choć wielu badaczy nazywa Ewangelię Jana ewangelią gnostycką, a pewne elementy teologii Pawła przywodzą jednoznacznie na myśl idee gnozy.

Listy Pawła oraz Ewangelia Jana mają przynajmniej jedną cechę wspólną: brak zainteresowania życiem i nauczaniem Jezusa – człowieka, zupełna koncentracja na Chrystusie – zbawcy. Jezus Jana jest już „nie z tego świata”, mówi inaczej niż w ewangeliach synoptycznych, przemawia długo i wzniośle. Jan nie opisuje Jego przypowieści, które są sednem nauczania Jezusa w ewangeliach synoptycznych. Paweł w ogóle nie mówi o życiu Jezusa, dla niego istnieje tylko Chrystus napotkany na drodze do Damaszku, Chrystus zmartwychwstały, żyjący w niebie z Ojcem.

Paweł walczy w swoich listach przeciwko poglądom o charakterze gnostyckim. W Pierwszym Liście do Koryntian pisze, że wiedza (gnosis) wbija w pychę, miłość zaś buduje. „Gdyby ktoś mniemał, że coś wie, to to jeszcze nie wie, jak wiedzieć należy. Jeśli zaś ktoś miłuje Boga, ten jest poznany przez Niego”. (1 Kor 8,2-3) Nad wiedzę Paweł stawia miłość. To nie my mamy poznać Boga, ale mamy zostać poznani przez Boga.

Paweł dzieli ludzi na duchowych (pneumatikos) i zmysłowych (psichikos) lub cielesnych (sarkinois). Człowiek zmysłowy nie pojmuje spraw duchowych.

„Ci bowiem, którzy żyją według ciała, dążą do tego, czego chce ciało; ci zaś, którzy żyją według Ducha – do tego, czego chce Duch. Dążność bowiem ciała prowadzi do śmierci, dążność zaś Ducha – do życia i pokoju. A to dlatego, że dążność ciała wroga jest Bogu, nie podporządkowuje się bowiem Prawu Bożemu, ani nawet nie jest do tego zdolna. A ci, którzy żyją według ciała, Bogu podobać się nie mogą”. (Rz 8, 5-8) „Jeżeli będziecie żyć według ciała, czeka was śmierć. Jeżeli zaś przy pomocy Ducha uśmiercać będziecie popędy ciała – będziecie żyli”. (Rz 8, 13) Można oczywiście spierać się o interpretację tych słów Pawła, ale nie sposób nie zauważyć podobieństwa do gnostyckiego podziału na pneumatyków i psychików (hylików). Słowa Pawła zostały przez mnichów i świętych chrześcijańskich zrozumiane jako konieczność umartwienia ciała fizycznego oraz niezaspokajania naturalnych potrzeb cielesnych i psychicznych. Wnikliwi badacze zauważą o wiele więcej zbieżności pism Pawła z gnozą. Św. Paweł z pewnością nie jest wolny od wątków antycielesnych, ale biorąc pod uwagę jego dzieło jako całość, sprawa ta nie stanowi istotnego punktu jego nauczania, do którego Paweł przywiązywałby nadmierną wagę. Paweł jest generalnie wielkim optymistą jeśli chodzi o los człowieka i jego wartość w oczach Boga. Jest też optymistą co do stosunku Boga do człowieka, Jego nieustającej miłości i łaski. W tym sensie Paweł jest kontynuatorem spuścizny Jezusa i Jego wizji dobrego i wybaczającego Ojca. Z pewnością jednak Paweł w większym stopniu niż Jezus zauważa działanie szatana, ma większe poczucie zła działającego w świecie, a zatem konieczności walki i czujności, co znowu możemy przypisać wpływom gnozy.

Ewangelia Jana również zawiera pewne gnostyckie odniesienia. Jan posługuje się parami przeciwieństw: światło i ciemność, prawda i kłamstwo, góra i dół, Bóg i diabeł. Świat podlega władzy diabła. Świat nie rozpoznaje światłości. Jednak, w przeciwieństwie do gnostyków, Jan podtrzymuje ideę stworzenia świata przez dobrego Boga, czy też Jego Słowo, Logos. Słowo gnosis nie pojawia się w Ewangelii Jana. Brak też negatywnego podejścia do ciała i materii, brak zachęty do cierpień i umartwień. Przeciwieństwo nieba i ziemi potrzebne jest Janowi do podkreślenia boskiego pochodzenia Jezusa i Jego zbawczej mocy. Zbawienie dokonuje się według Jana nie przez wiedzę, ale przez wiarę, przez rozpoznanie w Jezusie Syna Bożego, Zbawiciela świata. Znów, patrząc całościowo na Ewangelię Jana widzimy, że jest ona przesiąknięta miłością wcielonego Boga do człowieka. Jan widzi już w Jezusie nie tylko Mesjasza, ale kogoś równego Ojcu, samego Boga. Wątki gnostyckie niewątpliwie występują tu po to, aby uwypuklić Janowe przesłanie, które brzmi: Bóg umiłował świat, Bóg jest miłością. Świat i człowiek – to umiłowani Boga i Bóg zrobi wszystko, aby doprowadzić do pełnej jedności między sobą a światem.

Manicheizm

Najsłynniejszym gnostyckim systemem religijnym był manicheizm. Jego nazwa pochodzi od założyciela tej religii, Maniego, urodzonego około roku 216 n.e. W wieku 20 lat Mani doznał pierwszej wizji nadprzyrodzonej, w czasie której objawione mu zostały tajemnice jego doktryny. Gminy manichejskie rozprzestrzeniły się przede wszystkim w Syrii, Egipcie i północnej Afryce oraz Iranie. Manicheizm dotarł też do Palestyny, Azji Mniejszej, Armenii, Dalmacji i Hiszpanii, a nawet do Chin. Religia Maniego opiera się na radykalnym dualizmie ducha i ciała, światła i ciemności, dobra i zła. Mani jest apostołem światłości, ostatecznym Mesjaszem, zbawcą, lekarzem duszy, który wyzwala dusze z materii i przywraca je królestwu światłości. Gmina manichejska podzielona była na dwie grupy: elity „wybranych” – „doskonałych” oraz większą grupę „słuchaczy” czy też katechumenów. Surowe wymogi etyczne mogą spełnić jedynie członkowie elity, którzy nie muszą brudzić sobie rąk sprawami cielesnymi. Są bowiem utrzymywani przez pracujących słuchaczy, którzy biorą na siebie „brudną robotę”, czyli tracą czas na pracę, kalają się seksem i ogólnie kontaktują ze światem. Wybrańcy natomiast starają się być od świata jak najdalej. Podlegają oni trzem pieczęciom – ust, dłoni i ciała, to znaczy muszą powstrzymywać się od spożywania wina i mięsa, kłamstwa, pracy oraz seksu. Doskonali mają poświęcać czas na studiowanie pism religijnych i ich kopiowanie. Wybrańcy spożywali tylko jeden posiłek dziennie, który dostarczali im słuchacze. Utrzymywanie wybrańców było uznawane za zasługę dla zbawienia duszy. Manichejczycy przywiązywali dużą wagę do postów. Ograniczając swoje posiłki czuli, że dokonują mniej zła, bo zabijają mniej zwierząt i roślin. Doskonali pościli aż przez 100 dni w roku.  Manichejczycy nosili w sobie wielkie poczucie grzeszności, co wyczytać można z zachowanych formularzy spowiedzi, popularnych w Iranie i Azji Centralnej. Mani wyjątkowo mocno w porównaniu z innymi kierunkami gnostyckimi podkreślał potęgę grzechu. Ta obsesja doszukiwania się zła w każdej czynności życiowej bardzo wyraźnie naznaczyła św. Augustyna, który zaraził się nią prawdopodobnie jako słuchacz manichejski.

Gnoza a mistycyzm

Gnostycki mit o upadku duszy w ciało i jej wstępowaniu do świata boskiego znalazł odzwierciedlenie w chrześcijaństwie mistycznym. Idea wzlotu doskonałej duszy do Boga już w życiu doczesnym to właśnie ekstaza mistyczna. Mit o wstępowaniu duszy przeradza się w doświadczenie mistyczne. Świadczą o tym na przykład przeżycia religijne wcześniej wspomnianego Ewagriusza z Pontu, najsłynniejszego mnicha egipskiego z IV wieku.

W pismach Ewagriusza napotykamy wiele wątków gnostyckich. Już pisałam o jego postawie wobec seksu i uwznioślaniu dziewictwa. Ewagriusz chyba do tego stopnia bał się kobiet, że nie uważał za stosowne spożywać posiłek z własną matką lub siostrą! Obsesyjnie poszukiwał spokoju i skupienia, unikając wszelkiego zamieszania w postaci zbliżania się do rzeczy światowych, w tym do ludzi. To oddzielenie od świata „przeciętniaków”, ludzi cielesnych przywodzi na myśl „wybrańców” manichejskich, strzepujących każdy pyłek światowy ze swoich nieskalanych dusz. Ewagriusz zalecał nieustanne pamiętanie o sądzie i śmierci (gnoza i neoplatonizm). Znana jest też Ewagriuszowi obsesja czystości i poczucie osaczenia przez demony: „liczne i wielorakie szyki demonów wystąpiły przeciwko nam, gdyż staramy się osiągnąć poznanie Chrystusa”. (Ewagriusz z Pontu, Pisma ascetyczne, t.1, List do Melanii, s. 129) Poznanie Chrystusa kojarzy się z gnozą, wiedzą. To sformułowanie występuje w jego pismach z dużą częstotliwością, widocznie to właśnie do „poznania” przykładał największą wagę. Ewagriusz pragnął osiągnąć czystość duszy, albowiem „nie można stanąć przed Bogiem będąc nieoczyszczonym” (Ew., List 43, s. 189) – czystość to typowy wątek gnostycki, jak i zresztą neoplatoński. Tęsknota do idealnego „stanu czystych” zmusza Ewagriusza do walki z demonami i odrzucania wszelkich podsuwanych przez nie obrazów. Jednak zło, jak uważali gnostycy, bez przerwy przyczepia się do ciała, i to, co odpędzone zostaje natychmiast zastąpione nowym brudem ziemskich pożądań i namiętności. Czysty stan trwa zatem tylko chwilę.

Ciało nazywa Ewagriusz workiem i każe nim gardzić. Z drugiej jednak strony wikła się w sprzeczności próbując przezwyciężyć gnostycką ideę złego świata: „Tak więc zło nie wyrasta z natury naszego stworzenia, która pochodzi od Boga! Nie byliśmy bowiem źli od początku, skoro Siewca, którym jest nasz Pan, zasiał na swojej roli dobre ziarno” (Ew., List 18, s. 153) „Nie wolno żadnego spośród cielesnych bytów nazywać złym; ci natomiast, którzy tak je nazywają, niech będą zawstydzeni” (Ew, List 30, s. 172) Mamy tu nawiązanie wprost do teorii gnostyckich o złu ciała, którym to teoriom Ewagriusz się przeciwstawia. Z pewnych jego słów można wnioskować nawet, że nosił w sobie nadzieję na zbawienie wszystkich stworzeń: „Był czas, kiedy zła nie było, i będzie czas, kiedy zła już nie będzie. Ale nie było czasu, gdy cnota nie istniała, i nie będzie czasu, gdy jej nie będzie. Nasienie bowiem cnoty jest niezniszczalne. Przekonuje mnie o tym ów bogacz, o którym jest napisane w Ewangelii, że kiedy doznawał udręk w Hadesie, litował się nad swymi braćmi. A przecież miłosierdzie jest dobrym nasieniem cnoty” (Ew, List 43, s. 190) Czyli zło będzie unicestwione, a wszelkie dobro musi przetrwać. Jednak mimo wyrażanego uznania dla dobrego dzieła Boga, ciała, Ewagriusz zachęca do pogardy wobec niego: „Gardź zatem cielesną naturą, która od początku jest podległa zepsuciu i ponownie popadnie w zepsucie. Troszcz się raczej o „obraz Boży”, aby nieskażony wyszedł z ciała” (Ew, List 48, s. 194) Obraz Boży wychodzący z ciała to oczywiście gnostycka dusza, uwalniająca się od cielesnego brudu, nieskalana. „Ten świat jest zły” pisze do pewnego przyjaciela Ewagriusz (Ew, List 52, s. 200), który nie może dać sobie rady ze sprzecznościami w swoich poglądach. Raz świat i ciało są dobre i pochodzą od Boga, innym razem złe i godne pogardy. Niestety, w dalszych losach monastycyzmu świat i ciało zostaną zrównane ze złem, a mnisi nie będą mieli już co do tego żadnych wątpliwości.

Poznanie Boga „porywa go (umysł) niczym na skrzydle i oddziela od cielesnego świata” (Ew, list 27, s. 166) Dla osiągnięcia takiej ekstazy należy uciekać od świata i zapominać o ciele. O skutecznym wyjściu duszy z ciała będą marzyć odtąd całe zastępy mnichów i zakonnic, a niektórym uda się je osiągnąć wielokrotnie.

Wpływ gnozy na św. Augustyna

Św. Augustyn był przez niemal dziesięć lat słuchaczem manichejskim. Po nawróceniu na chrześcijaństwo starał się odciąć od swej manichejskiej przeszłości i gnostyckiego negatywizmu, ale nie udało mu się tego dokonać. Jego koncepcja łaski zbawienia dla jednych, a potępienia dla drugich przywodzi na myśl manichejski podział na wybrańców i całą resztę. Jego dzieło przeniknięte jest lękiem przed straszliwym Bogiem czyhającym na grzesznika, nieskorym do wybaczania, zawsze surowo karzącym. Odległość Pawła od Jezusa jeśli chodzi o optymizm co do natury i losów człowieka jest niewielka, natomiast odległość Augustyna od Jezusa jest już wprost nie do przebycia. Jeśli gnoza pojawia się u Pawła jako chwilowy impuls, to u Augustyna jest wiecznym tłem jego rozważań. Sieć manichejskich skojarzeń i wrażeń oplątuje umysł i serce Augustyna w stopniu uniemożliwiającym uwolnienie się od niego. Gnoza odrzucona świadomie przez Augustyna, ciągle oddziaływała na niego poza jego świadomością. Wyniknęły z tego dla chrześcijaństwa niestety opłakane i godne pożałowania skutki.

Dzisiejsze wpływy gnozy

W czasach współczesnych wpływy gnozy manifestują się między innymi we wzroście popularności walki z szatanem, egzorcyzmów, konieczności obrony przed wielorakimi zagrożeniami duchowymi ze strony sił ciemności. Widać wyraźnie, że mimo uznania gnozy za herezję Kościół katolicki nie jest w stanie uwolnić się od jej wpływów.

Konsekwentne postanowienie o unikaniu zadawania bólu (pośrednio czy bezpośrednio) prowadzić musi z konieczności do śmierci jako najczystszej opcji. Tak właśnie rozumowała Simone Weil, która zagłodziła się na śmierć. Tak postępują wegetarianie, których ideałem jest zupełnie porzucenie odżywiania się pokarmami zwierzęcymi i roślinnymi (rośliny to też istoty czujące, które zabijamy). Ostatnim szczeblem ekologicznego stylu życiu staje się odżywianie się energią kosmiczną, praną, kończące się śmiercią. Gnostycyzm doprowadzony do swojej najbardziej konsekwentnej postaci prowadzi do wniosku, że tylko nieistnienie gwarantuje prawdziwą czystość. A przynajmniej nieistnienie w tym świecie.

Herezja i racjonalność

Może należy obawiać się nie tyle herezji, ile ich braku.

Nad bramą wejściową polskiego parku rozrywki prezentującego średniowieczną technikę widnieje napis: „Średniowiecze: czasy, w których racjonalne myśli były herezją, a uczeni – czarnoksiężnikami”. Hasło to mimo absurdalności (średniowieczni profesorowie uniwersyteccy nie nosili tytułu „czarnoksiężnik”, a skoro pozostawili po sobie fundamenty, na których mogli budować ich następcy, to w ich głowach nie gościły jedynie myśli irracjonalne) pokazuje istotę pewnego rodzaju myślenia o wierze i herezji: wiara wymaga wyzbycia się racjonalności, wszelkie krytyczne myślenie o podawanych prawdach wiary może bowiem doprowadzić do podważenia jej, a tym samym i do herezji. Z drugiej strony dowcip o profesorze teologii, który studentowi chwalącemu się, że wymyślił herezję, odpowiada, że jest na to za głupi, pokazuje, że wyczuwamy, iż porządna herezja musi być oparta na solidnych podstawach intelektualnych. Dlatego trzeba od razu odróżniać herezję od bluźnierstwa (polegającego na werbalnych, wewnętrznych lub zewnętrznych, aktach nienawiści wobec Boga, braku szacunku wobec Niego), które z racjonalnością nie musi mieć wiele wspólnego. Czym zatem jest herezja?

Zgodnie z grecko-łacińskim źródłosłowem herezja to wybór, podział. Chodzi tu zatem o odrzucenie jakiejś części depozytu wiary albo interpretację jakiejś prawy wiary w sposób sprzeciwiający się nauczaniu Kościoła. Według o. Jacka Salija heretyk: „to człowiek, który uwierzył słowu Bożemu, czasem nawet bardzo głośno się tym chlubi, ale używa słowa Bożego do przeprowadzenia swoich ludzkich koncepcji; zamiast być posłusznym słowu Bożemu, próbuje je przymusić do posłuszeństwa sobie”. Trudno zatem mianem heretyków określać np. protestantów, „którzy z żywą wiarą i wręcz z dziecięcym posłuszeństwem otwierają się na słowo Boże i starają się wcielać je w życie”.

Heretykiem może zatem być ktoś, kto bardzo intensywnie zastanawia się nad swoją wiarą, kto o niej myśli, kto stara się nią żyć, dla kogo nie jest ona obojętna. To oznacza, że każdemu wierzącemu może zdarzyć się bycie heretykiem (możliwe, że niektórzy bywają nimi nawet całkiem często), o ile oczywiście dąży do zrozumienia prawd wiary. Trudno bowiem za heretyka uznać osobę, która poproszona o wymienienie osób Trójcy Świętej wymienia Jezusa, Maryję i Józefa (to raczej ignorant religijny). Nie sposób jednak powiedzieć tego samego o chrześcijanach, którzy jak zauważył Karl Rahner, mimo wyznawania wiary w Trójcę Świętą pozostają „monoteistami”. Nie chodzi tu o tych, którym jest wszystko jedno, czy Bóg jest Trójcą, czy nie, ale o tych, którzy nie są w stanie przyjąć nauki o Trójcy. Herezja nie jest więc czymś zupełnie obcym chrześcijaninowi, a może stać się dla niego stanem permanentnym, gdy nie może on pogodzić swych poglądów z doktryną Kościoła.

Oczywiście herezja nie jest dla nas stanem pożądanym (żaden heretyk nie zgodziłby się, że nie jest ważne, w co się wierzy). Bo chociaż w sposób bezdyskusyjny rozmaite herezje przyczyniają się do rozwoju doktryny Kościoła, jak to zauważali Ojcowie Kościoła, to jednak żaden „porządny” heretyk nie uznałby, że jego rola na tym polega. Każdy uważał, że przyjęciu jego nauki decyduje o zbawieniu, a więc przyznawał sobie posiadanie pełni prawdy. Jednak z drugiej strony to, że herezja może się pojawić, świadczy również o tym, że wiara nie jest dla nas obojętna. Tylko człowiek obojętny, niezaangażowany religijnie może nie obawiać się herezji. Pojawianie się naszych osobistych herezji, jak i herezji o szerszym zasięgu świadczy o tym, że w ogóle nad wiarą myślimy, że wiara jest dla nas ważna, że żyje. Tylko gdybyśmy uznali, że może ona obyć się bez myślenia, bez racjonalności, moglibyśmy uznać, że nie grozi nam herezja. Wtedy jednak oznaczałoby to, że nasza wiara umarła.

Może zatem należy obawiać się nie tyle herezji, ile ich braku (co w żadnym razie nie oznacza ich pochwały).

Jezus jako filozof egzystencjalny

Pamiętają może niektórzy z czytelników, że były prezydent Stanów Zjednoczonych George W. Bush został kiedyś wyśmiany za to, że uznał Jezusa za swojego ulubionego filozofa. Tymczasem Witold Gombrowicz w swoich wykładach o filozofii pisze, że nurt  egzystencjalny w filozofii wywodzi się między innymi od Chrystusa. Zaczęłam zastanawiać się, co miał on na myśli, traktując Jezusa jako prekursora egzystencjalizmu.

Gombrowicz tak oto wyjaśnia, na czym polega egzystencjalizm. Egzystencjaliści uważają, że filozofia klasyczna, oparta na abstrakcyjnych pojęciach jest bezużyteczna, ponieważ brak jej odniesienia do konkretu, konkretnej egzystencji konkretnej osoby. Cechą egzystencjalizmu jest też oprócz konkretu subiektywność. Filozof Husserl wymyślił fenomenologię, która stała się językiem egzystencjalizmu. Polega ona na poszukiwaniu prawdy, istoty rzeczy, Boga. Fenomeny są to konkretne zjawiska, podlegające subiektywnej ocenie człowieka. Poprzez zdzieranie zasłon, które kryją te fenomeny, docieramy do istoty czy też prawdy, którą one zakrywają. Jednak dla większości z nas widoczne są tylko fenomeny, a istota rzeczy, prawdziwa rzeczywistość jest dla naszych zmysłów i umysłu zakryta. Należy przedzierać się przez gąszcz naszych sądów, poglądów, doświadczeń aż do dna danego zjawiska – fenomenu, aby odkryć istotę rzeczy – noumen. Ta rzeczywistość prawdziwa, która leży na dnie fenomenu, jest dostępna dla poznania intuicyjnego, nie intelektualnego, nie zmysłowego. Jest to poznanie od wewnątrz, doświadczane subiektywnie przez konkretnego człowieka, pewnego rodzaju wgląd w istotę rzeczywistości. Na tym etapie nie są potrzebne słowa, pojęcia, konstrukcje intelektualne, poglądy, systemy filozoficzne. Celem takiej filozofii jest poznanie rzeczywistości takiej, jaką jest. Rzeczywistej rzeczywistości. Oczywiście zakładamy tu, że ta rzeczywista rzeczywistość istnieje. Bóg objawiający się Mojżeszowi w krzaku gorejącym nazwał siebie: ”Jestem, który jestem”, czyli jestem tym, który rzeczywiście istnieje. „Jestem rzeczywistą rzeczywistością.” Jeśli wierzymy, że Bóg istnieje i skrywa się pod przeróżnymi zjawiskami, fenomenami, możemy wyruszyć na Jego poszukiwanie.

Czy Jezus poszukiwał istoty rzeczywistości, prawdy i Boga? Czy dawał nam jakieś wskazówki, jak dotrzeć do tej istoty? Przeanalizujemy niektóre teksty z Ewangelii, aby się o tym przekonać.

Kuszenie Jezusa

Po pierwsze warto się zająć kuszeniem Jezusa na pustyni. Można powiedzieć, że Jezus identyfikuje tu zasłony, którymi zasłonięty jest Bóg przed naszymi oczami.

Kusiciel powiedział do Niego: Jeżeli jesteś Synem Bożym, powiedz, aby te kamienie stały się chlebem. On zaś odpowiedział: Napisano: „Nie samym chlebem będzie żył człowiek, ale każdym słowem, które wychodzi z ust Boga” (Mt 4, 3-10, Łk 4, 3-11)

Jeśli zadaniem Jezusa było pokazanie ludziom Boga, musiał sam najpierw do Niego jakoś dotrzeć. Zapomnijmy na razie o tym, że Jezus był Bogiem wcielonym. To może nam przeszkadzać w zobaczeniu człowieczeństwa Jezusa i Jego zmagań ze światem, ludźmi i szatanem, całkiem podobnych do naszych codziennych zmagań i trudów życia. Jezus poszedł na pustynię, aby przekonać się, czy jest gotowy do swojej misji, czy jest w stanie stawić czoła pokusom, które oddaliłyby Go od Boga i przez które zszedłby na manowce. Chciał sprawdzić, czy jest na dobrej drodze i czy ma wystarczająco sił, aby tej drodze podołać.

Jaka była pierwsza szatańska pokusa? W jaki sposób diabeł chciał Jezusa oddalić od Boga? Wiedział, że Jezus po długim poście jest głodny, a więc zaproponował Mu, aby dokonał cudu zamieniając kamień w chleb. Na czym polegała ta pokusa? Czy to nie naturalne, że potrzebujemy pożywienia? Dlaczego Jezus nie mógł po prostu zamienić ten kamień w chleb i  zaspokoić swój głód, skoro potrafił? Czy chodzi o to, że aby dojść do Boga musimy wyrzekać się rzeczy ziemskich, takich jak jedzenie czy ubranie? Prowadziłoby to do wniosku, że zaspokojenie naszych naturalnych fizycznych potrzeb oddala nas od Boga. Wydaje mi się, że nie w tym rzecz. Tym, co oddala nas od Boga i nie pozwala na Jego zobaczenie może być nadmierne zaangażowanie w zdobywanie środków do życia spowodowane totalną biedą, głodem, ubóstwem. Skrajne negatywne przeżycia, ogromny ból, wielki wysiłek skoncentrowany na zdobyciu środków do życia może czynić nas ślepymi na obecność Boga.

Dla nas, żyjących przecież w dobrobycie w porównaniu do większości świata, z tego kuszenia wynika nieco inna nauka. Nie musimy harować całymi dniami za miskę strawy, nie wisi nad nami groźba głodu i bezdomności. Zastanówmy się jednak, jak spędzamy nasze dni. Czy mamy czas na słuchanie słów, które wychodzą z ust Boga? Czy wiemy, że żywiąc się samym chlebem nie przeżyjemy? Do życia potrzebne jest słowo Boga, Jego nauka. Dla nas ta pokusa wygląda w ten sposób, że trzyma nas w niewoli przekonanie, że nie możemy oddalić się od codziennego zabiegania i zatroskania o sprawy przyziemne. Tymczasem musimy się od nich zdystansować, aby dostrzec Boga i usłyszeć Jego słowo.

A zatem jakie jest zalecenie Jezusa wynikające z tych rozważań? Warunkiem obajwienia się nam istoty rzeczywistości jest osiągnięcie stanu bierności, pasywności. Należy powstrzymać się od działania, od zabiegania o codzienne sprawy. Należy porzucić troski. Nie mówię tutaj, że całe nasze życie, każda jego minuta ma być takim stanem. To niemożliwe. Jednak należy dążyć do uzyskania takiego stanu bierności w czasie modlitwy, w jakimś przeznaczonym specjalnie do tego czasie, w którym trzeba wyłączyć, zignorować obecność trosk świata materialnego. Oznacza to także pewnego rodzaju rezygnację, poświęcenie. Rezygnować musimy z różnych zajęć, które do tej pory nas absorbowały i zamiast nich oddawać się słuchaniu „słowa Boga”. Ponieważ jednak to słuchanie wymaga od nas pewnego wysiłku (bierność jest męcząca), wolimy często oddawać się zajęciom zagłuszającym w nas poszukiwacza Prawdy. Wydaje się, że najlepiej zagłusza nasz wewnętrzny głos telewizja i internet. A więc trzeba poświęcić pewne nasze wygody, przyzwyczajenia, rutynowe czynności, aby osiągnąć stan niezainteresowania niczym, oczekiwania w bierności. Tylko wtedy objawi nam się „słowo Boga”, które jest  źródłem naszego życia, które sprawia, że nasze życie jest rzeczywiście rzeczywiste.

A oto, czym kusił diabeł Jezusa po raz drugi:

Wtedy diabeł bierze Go do świętego miasta Jeruzalem i stawia na ganku świątyni i mówi Mu: Jeżeli jesteś Synem Bożym, rzuć się na dół. Napisano bowiem: „Rozkazał aniołom swoim” i „będą Cię nosili na rękach, abyś nie uraził swej nogi o kamień”. Rzekł mu Jezus: napisano także: „Nie będziesz kusił Pana, Boga Twego”. (Mt 4, 5-7, Łk 4, 9-12)

Jaka tutaj jest zasłona, przez którą nie można dostrzec Boga? Być może nasze wysokie mniemanie o sobie. Jezus miał prawo mieć dobrą opinię o samym sobie, czuł się Synem Bożym i dokonywał fantastycznych cudów. Mógł zatem przywiązać się do swojego „image’u”, do swojego obrazu we własnych oczach, jak i w oczach innych ludzi, może nawet w oczach Boga, a na pewno w oczach aniołów. A jednak jest to pokusa, którą odrzucił. Wszelkie wyobrażenie, opinia, osąd, mniemanie, określenie czy pogląd mogą nas odwodzić od Boga. Osoba skupiająca się na poszukiwaniu Boga może zacząć myśleć o sobie: jestem wybrańcem Boga, jestem świętym, jestem doskonalszy niż inni ludzie, mam wielką moc, napełnia mnie Duch. Jakie tu niebezpieczeństwo? Wszystkie określenia, pojęcia, opinie są ograniczające, zasklepiające, zamykające drogę Bogu do naszego serca. Określić się, nawet w najbardziej pozytywny sposób, cieszyć się dobrą opinią – to nas zamyka i ogranicza. Stawia Bogu barierę. Musimy zatem nie dać się zniewolić sądom i opiniom innych ludzi, dobrym czy złym. Bóg bowiem wymyka się wszelkim definicjom, filozofiom, jest ponad naszymi osądami i ponad wszystkim, co moglibyśmy o Nim pomyśleć. Należy znaleźć drogę do Boga omijającą sądy i opinie, doktryny i dogmaty. Musimy przestać myśleć, rozumować, tworzyć koncepcje, filozofie i mieć poglądy. Musimy przestać cokolwiek wiedzieć, musimy wyrzec się na jakiś czas od czasu do czasu swoich opinii, nawet najbardziej przemyślanych i subtelnych, nawet najtrudniejszych do podważenia. Bóg przerasta to, co nam się wydaje i każdą naszą opinię. Bóg nie mieści się nigdy w żadnym pojęciu i w żadnym twierdzeniu o Nim.

Rzecz jasna nie sposób żyć w tym świecie bez opinii i sądów na co dzień. Chodzi o to, żeby stworzyć w sobie czasem przestrzeń wolną od sądów i pojęć, przestrzeń, w której może objawić nam się Bóg. Nie zastawiajmy Mu drogi naszymi wyobrażeniami i poglądami. Trzeba zatem przyjąć postawę: „Nic nie wiem.”

A oto trzecie kuszenie Jezusa:

Znowu bierze Go diabeł na bardzo wysoką górę i pokazuje Mu w okamgnieniu wszystkie królestwa świata z całym ich przepychem, i mówi Mu: To wszystko dam Tobie, jeżeli upadniesz na twarz i złożysz mi hołd. Dam ci całą potęgę i przepych, bo do mnie należy, i daję je, komu chcę. Jeśli więc złożysz mi hołd, wszystko będzie Twoje. Wtedy mówi mu Jezus: Idź precz, szatanie, napisano bowiem: „Panu, Bogu Twojemu, hołd składać będziesz i tylko Jemu będziesz służył”

Bogactwo, potęga i władza – kolejne pokusy Jezusa. Ceną za posiadanie rzeczy materialnych i mocy jest oddanie hołdu szatanowi. To znaczy uzależnienie się od niego, uznanie szatana za swego pana, a siebie za jego sługę. Szatan oferuje dobra pociągające każdego człowieka, ale Jezus wie, że są to dobra złudne, nieprawdziwe, oszukańcze. Jezus wie, że jedynie Bóg ma dobra warte zachodu i starań człowieka. Są to jednak skarby ukryte, niewidoczne dla oczu człowieka zasłoniętych zasłoną pożądliwości. Każdy człowiek chce coś mieć, niewątpliwie też coś posiada. Chce też być silny, posiadać moc i władzę.

Czy to znaczy, że posiadanie bogactwa i władzy wyklucza poznanie Boga i uniemożliwia znalezienie tych skarbów ukrytych, które ma dla nas Bóg? Nie można chyba wyciągać tak uproszczonych wniosków. Natomiast warto się zastanowić, w jaki sposób bogactwo i potęga zasłaniają nam Boga i utrudniają znalezienie prawdziwego skarbu. Jezus zdaje się mówić, że nie mają one wartości absolutnej, a jedynie tymczasową, przejściową i względną. Należy wysilić się i poszukać trochę głębiej, dotrzeć do dna, do sedna tych naszych obiektów pożądania. Bowiem przywiązanie do tych rzeczy trzyma nas w niewoli. Jezus chce czegoś więcej i wierzy, że to „coś więcej” istnieje. Jakaś wartość absolutna, niezniszczalna. Ta wartość jest u Boga. Tylko Bogu warto służyć, aby cieszyć się tą wartością, czymś cennym i prawdziwym. Aby ten drogocenny skarb znaleźć należy nic nie mieć, niczego nie chcieć i czuć się bezsilnym, wyrzec się swojej władzy, siły i mocy. Wyrzec się tego, co się ma, niczego nie pragnąć, być słabym. Paradoksalnie tylko wtedy znajdziemy skarb, kiedy nawet go nie pragniemy i nie czujemy się na siłach, aby go odnaleźć. Niektórzy na pewno rozumieją to jako zachętę do opuszczenia wszystkiego, co się ma, rozdania swoich pieniędzy, stania się żebrakiem oddawszy swój los jest w ręce Boga. Tak radykalny był na przykład św. Franciszek lub współcześnie zakony żebracze, gdzie zakonnicy żyją tylko z tego, co dadzą im ludzie, bez żadnej pewności dnia jutrzejszego.

Ale czy my, zwykli ludzie, z rodzinami, których nie chcemy opuszczać i mieszkaniami, których nie chcemy oddać na rzecz ubogich, mamy jakąkolwiek szansę na spełnienie takich wymagań? Mamy, jeśli potraktujemy te zalecenia jako dotyczące stanu naszego ducha, objawiające się w postawie wewnętrznej. Musimy zatem postarać się przez jakiś czas niczego nie chcieć, do niczego nie być przywiązanym oraz nie stosować własnej siły ani władzy, starać się nie kontrolować niczego.

Podsumujmy zatem wnioski z rozważnia kuszenia Jezusa: Jaka postawa sprzyja poszukiwaniu skarbu, Boga? Brak przywiązania do czegokolwiek, brak pożądania czegokolwiek, brak wiedzy o czymkolwiek. „Nie mam, nie chcę, nie wiem, nie działam, nie mam siły” Można by to skojarzyć z definicją „ubóstwa duchowego”, do jakiego zachęca Jezus. Jak to osiągnąć? Czy to w ogóle możliwe? Musi to być bez wątpienia jakaś wewnętrzna postawa kontemplacji, obserwacji, oderwania się od siebie samego. Ale w tym tekście traktuję tą sprawę czysto teoretycznie, bez wdawania się w kwestie praktyczne.

Zobaczymy teraz, jak inne wypowiedzi Jezusa z Ewangelii odnoszą się do egzystencjalnego problemu prawdziwej rzeczywistości.

Przypowieść o ukrytym skarbie

Królestwo niebieskie jest podobne do skarbu ukrytego w ziemi. Człowiek, który go znalazł, ukrył go znowu. Uradowany idzie i sprzedaje wszystko, co ma, i kupuje tę ziemię.

(Mt 13, 44)

Ukrytym skarbem jest królestwo niebieskie. Człowiek znajduje je przypadkowo, spacerując sobie. Jest ono dla niego źródłem ogromnej radości. Jest dla niego tak cenne, że oddaje za ten skarb wszystko, co posiada.

Przypowieść o drogocennej perle

Królestwo niebieskie jest podobne również do kupca, który poszukuje pięknych pereł. A kiedy znalazł jedną drogocenną perłę, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją. (Mt 13, 45-46)

Jest to przypowieść bardzo podobna do poprzedniej. W obu opowiadaniach ich bohaterowie znajdują skarb przypadkowo. Kupiec wyłuskał wyjątkową perłę wśród tysiąca innych, które widział. Nagle doznał olśnienia zauważając tę perłę i stwierdził, że ta jedna jedyna jest naprawdę drogocenna, wartościowa. Obaj szczęśliwi znalazcy byli świadomi ogromnej wartości skarbu i perły. Ale skarb nie należał jeszcze do nich, nie mogli się nim cieszyć, a jedynie wiedzieli, że istnieje. Musieli ten skarb i perłę kupić, nabyć na własność. Od kogo? Wydaje się, że od Boga. Właścicielem skarbu i perły był sam Bóg, który żądał jako zapłaty „wszystkiego, co się ma”. Płacimy wszystkim, co mamy. Czy zatem skarb / perła ma niższą cenę dla biedaka, bezdomnego, który ma mniej, więc musi mniej zapłacić? Kto ma mniej? Także ten, kto cierpi, płacze, nie zna zaszczytów ani godności, jest upokarzany. Kto natomiast płaci wyższą cenę za perłę? Ten, kto ma więcej pieniędzy, władzy, siły, dobrej opinii, pozycji społecznej. Ten „bogaty” musi więc zapłacić więcej, zrezygnować z większej ilości „dóbr”. Na tym może polegać trudność dla bogacza, sytego i zadowolonego.

A zatem cena za skarb to „wszystko, co się ma”. Jeśli zinterpretujemy te przypowieści w sensie duchowym, wynika z nich, że musimy zrezygnować z wszystkiego, co posiadamy wewnętrznie: przywiązania do rzeczy, opinii, sądów, siebie samego, z naszego życia wewnętrznego. Jest to podobne do śmierci, przez którą wszystko tracimy. Dlatego Jezus mówił, że „kto straci swe życie, zachowa je”.

Królestwo Boże

W nauczaniu Jezusa wiele wskazuje na to, że za noumen, czyli jądro rzeczywistości można uznać królestwo Boże, czy też królestwo niebieskie. Jezus nieustannie zachęca do poszukiwania go. Jak można scharakteryzować to królestwo?

Królestwo Boże nie przyjdzie dostrzegalnie i nie powiedzą: „Oto tu jest” albo:”Tam”. Oto bowiem Królestwo Boże pośród was jest. (Łk 17, 20-21)

Istota rzeczywistości jest obecna tu i teraz, nie w przyszłości, nie w nieokreślonej wieczności, ale właśnie w tym miejscu, gdzie jesteś teraz ty, czy gdzie jestem ja. Jednak nie widzimy tego królestwa. Nadchodzenie królestwa oznacza naszą przemianę wewnętrzną, która spowoduje, że będziemy w stanie ujrzeć królestwo.

Z królestwem Bożym jest tak jak z człowiekiem, który rzuca ziarno w ziemię. I śpi w nocy, i wstaje we dnie, a ziarno wschodzi i rośnie, on sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie przynosi owoc: najpierw źdźbło, potem kłos, potem pełne ziarno w kłosie. A kiedy wyda owoc, zaraz wysyła żniwiarza, bo nadeszło żniwo. (Mk 4, 26-29)

Królestwo ma tą cechę, że się rozszerza, rośnie. I to w sposób tajemniczy, niedostrzegalny. Może trochę tak, jak rosną nasze dzieci, na podstawie jakiegoś niezrozumiałego przez nas do końca planu, rosną niezauważalnie dla nas. Ich wzrost i rozwój daje się zauważyć przez porównanie z fotografią sprzed roku, ale na co dzień żadnych zmian nie widać. Poza tym dzieci rozwijają się zgodnie ze swoim wewnętrznym planem rozwoju zapisanym w genach, którego nie kontrolujemy ani do końca nie rozumiemy. Czyli nie możemy zrozumieć do końca cudownego wzrostu królestwa. Czy rośnie ono w nas, czy też może rozszerza się wśród ludzi na coraz liczniejszą ich grupę? Boska rzeczywistość stopniowo ogarnie wszystkich i wszystko. Bóg będzie wszystkim we wszystkich, jak mówi św. Paweł. Jest tajemnicą, w jaki sposób to następuje.

Przypowieść o kwasie potwierdza tezę, że królestwo stopniowo ogarnie wszystko.

Królestwo niebieskie jest podobne do kwasu, który kobieta zaczyniła w trzech miarach mąki, aż się wszystka zakwasiła. (Mt 13,33)

Duża ilość mąki zakwasiła się przez małą ilość kwasu. Na początku widać niewielką ilość kwasu, czyli Bożej rzeczywistości. Ma ona jednak zdolność do cudownego rozmnażania się i rozprzestrzeniania. Na początku możemy widzieć Boga w jakimś przebłysku, momencie, aby potem stopniowo nasz zakres widzenia się powiększał i abyśmy w końcu zobaczyli, że cały świat jest pełen Boga. Chodzi tu może o nasz sposób widzenia rzeczywistości, który ewoluuje, a na końcu cała rzeczywistość jawi się nam jako Boska i święta.

Skarby w niebie

Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczy i gdzie złodzieje podkopują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól ani rdza nie niszczy i gdzie złodzieje nie podkopują się i nie kradną. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje. (Mt 6, 19-21)

Jezus przekonuje nas, że warto „gromadzić skarby w niebie”. Te skarby w niebie są trwałe, niezniszczalne, w przeciwieństwie do skarbów na ziemi. Rada Jezusa jest taka, żeby koncentrować się na skarbie niebieskim, zwracać ku niemu swoje serce, nie zaprzątać sobie głowy skarbami ziemskimi, bo to strata czasu i energii. Skarb niebieski – cóż to jest, jeśli nie Bóg?

Porzucenie trosk ziemskich

Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, co będziecie jeść lub co będziecie pić, ani o swoje ciało, w co je ubierzecie – czy życie nie jest ważniejsze od jedzenia, a ciało od ubrania? …. Wasz Ojciec niebieski wie, że tego potrzebujecie. Szukajcie najpierw królestwa Bożego i jego sprawiedliwości, a to wszystko będzie wam przydane. (Mt 6, 25-34)

Nie troszczcie się zatem o jutro, bo jutro samo o siebie będzie się troszczyć. Dosyć ma dzień każdy swojej biedy. (Mt 6,34)

Podobnie Jezus zachęcał do oderwania się od spraw codziennych Martę, która w przeciwieństwie do siostry Marii nie miała czasu usiąść i słuchać słów Jezusa. Jezus powiedział do niej: „Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o tak wiele, a przecież jednego tylko potrzeba. Maria wybrała najlepszą cząstkę, która nie zostanie jej zabrana”. (Łk 10, 41-42)

Jezus wyraźnie zachęca nas do skoncentrowania się na jednej jedynej rzeczy: znalezieniu królestwa, czyli Boskiej rzeczywistości, czyli Boga. On wie, że tylko królestwo Boże może uszczęśliwić człowieka, że wszystkie inne środki są przemijające, niedoskonałe, a nawet mogą stanowić przeszkodę na drodze do Boga. Radykalnie nawołuje do absolutnie koniecznego poświęcenia się jednemu celowi: zobaczenia i zrozumienia Boskiej rzeczywistości. W Jego nauczaniu jest obecny bardzo silny element przynaglania, nakłaniania do pośpiechu. Jezus chce, abyśmy nie zwlekali, abyśmy już teraz natychmiast zaczęli poszukiwania. Badacze Ewangelii, tacy jak na przykład Geza Vermes uważają, że Jezus spodziewał się szybkiego nastania królestwa, jeszcze za życia niektórych apostołów. Stąd Jego zachęta do pośpiechu. Jednak to przynaglanie ma też charakter duchowy i dotyczący każdej ludzkiej egzystencji. Musisz zacząć tu i teraz, bo naprawdę nie wiesz, ila masz czasu na tej ziemi. Poszukiwanie Boga to kwestia paląca, wymagająca natychmiastowego działania. Nie można się ociągać. Dlaczego? Bo być może jeśli teraz czujesz w sobie pragnienie królestwa i zdaje ci się, że znalazłeś drogocenną perłę, to jeśli nie zrobisz czegoś właśnie teraz, to to poczucie zniknie, to znów pogrążysz się w codziennym, starym doświadczeniu tego samego.

Czy można królestwo utożsamiać z miłością? Nigdzie nie znalazłam słów samego Jezusa o tym, że Bóg jest miłością. To by było zbyt abstrakcyjne i filozoficzne stwierdzenie, jak na Jezusa. To mówi dopiero św. Jan. Czy są jednak jakieś przesłanki, że Jezus uważał, że istotą Boga i Jego królestwa jest miłość? Na przykład w przykazaniu miłości. Główne przykazanie nakazuje kochać Boga i bliźniego, a nawet nieprzyjaciół. Także widać to w Jego współczującej postawie wobec ludzi: prostytutki, celników, chorych, opętanych, smutnych. Jego postawa miłosierdzia i zrozumienia była konsekwencją Jego duchowości poszukującej Boga.  Widać to też dobrze w sporze z faryzeuszami, którzy nie dostrzegali istoty Prawa Mojżeszowego, które opiera się na miłości, współczuciu, zrozumieniu, wybaczeniu. Tylko wzrok Jezusa sięgał głębiej niż litera Prawa. Prawo zabraniało jakiegokolwiek działania w szabat. Jezus uzdrawiał. Prawo nakazywało kamienować kobietę przyłapaną na zdradzie. Jezus puścił ją wolno i nie potępił. Nie należało dotykać osób grzesznych, nieczystych. Jezus pozwalał grzesznej kobiecie obmywać łzami i wycierać włosami swoje stopy. Przykładów jest wiele na to, że postępowanie Jezusa wynikało z Jego wewnętrznej postawy miłości do ludzi, miłości, która rozumie i nie potępia.

Jezus z Nazaretu znalazł Boga, znalazł swój skarb. Czuł się umiłowanym Synem Boga, nazywał Go ojcem, ufał Mu bezgranicznie. Pozwalał Bogu czynić poprzez siebie cuda. Doświadczał Bożej obecności, a nawet ekstazy, co widać w wydarzeniu Przemienienia na górze Tabor. Tam Bóg zjednoczył się z Jezusem całkowicie, Jezus został przeniesiony w Boską rzeczywistość, do prawdziwego królestwa niebieskiego. Jezus ufał Bogu aż do śmierci. Wypił kielich goryczy na dowód tej ufności. Wołał z krzyża „Boże mój, czemuś mnie opuścił?” – czy w tej właśnie chwili nie mógł w okropnym cierpieniu dostrzec swojego ojca, Boga? Świat czasem przesłania Boga nawet człowiekowi takiemu, jak Jezus. Jednakże Jezus zmartwychwstał, to znaczy Boska rzeczywistość zwyciężyła, na powrót Bóg stał się widzialny na ziemi. Śmierć i zło mają ograniczoną moc. W końcu zwycięża Bóg.

Podsumowanie

Jakich słów używa Jezus na określenie jądra rzeczywistości? Skarb, perła, królestwo niebieskie, królestwo Boże, życie, życie wieczne, najlepsza cząstka.

Co może się kryć pod tymi pojęciami:  Bóg, miłość, rzeczywistość duchowa?

Wzrok Jezusa przenikał przez fenomeny i docierał wprost do noumenu. Tymczasem nasz wzrok zatrzymuje się na zasłonie fenomenu, nie docierając do istoty rzeczywistości. My zatem jesteśmy tymi, co „mają uszy, ale nie rozumieją, mają oczy, lecz nie widzą”. Jezus odkrywał przed naszymi oczami ukrytego Boga, pokazywał, jak należy starać się doświadczyć Boga w życiu. Wzywał do czuwania, do działania, do uwierzenia, do poszukiwania. Chodzi o to, żebyśmy odzyskali duchowy wzrok, dzięki któremu tak jak Jezus będziemy mogli widzieć Boga.

Wymieńmy więc cechy noumenu, który widział Jezus:

  • Ukryty
  • Drogocenny
  • Wymagający wyrzeczenia
  • Przynoszący człowiekowi największą korzyść
  • Rozwijający się w tajemniczy sposób
  • Stopniowo ogarniający wszystko
  • Tożsamy z życiem
  • „Nie z tego świata”, z rzeczywistości      „niebiańskiej”
  • Trwały, niemożliwy do utracenia

Jest to zagadka duchowa dla każdego z nas: „Co to jest: jest małe, a potem rośnie i ogarnia wszystko; jest wewnątrz człowieka i obok człowieka; nie ma nic cenniejszego niż to; często tego nie widzimy, jest ukryte; jak już zobaczymy to chcemy to mieć; aby to dostać musimy wyrzec się siebie i wielu innych rzeczy; pochodzi od Boga; jest jakimś innym rodzajem życia”. Musimy ciągle zastanawiać się nad tą zagadką i wewnętrznie ją rozważać. Jeśli chcemy iść za wskazówkami Jezusa, musimy starać się tylko o ten skarb i uwierzyć, że cała reszta będzie nam przydana.

W buddyzmie istnieje pojęcie oświecenia, które tak opisuje Japończyk Kaiten Nukariya:

Powinniśmy obudzić naszą najwewnętrzniejszą, czystą i boską mądrość. Mistrzowie zen określają ją mianem „Umysłu Buddy” lub „Boddhi” (wiedza, za sprawą której człowiek doznaje oświecenia) czy też „Pradźni”(mądrość najwyższa). Jest ona boskim światłem, niebem wewnętrznym, kluczem do wszystkich skarbów umysłu, centrum myślenia i świadomości, źródłem wpływu i potęgi, siedzibą dobra, sprawiedliwości, współczucia, miarą wszechrzeczy. Gdy ta najwewnętrzniejsza Mądrość zostanie w pełni przebudzona, będziemy w stanie zrozumieć, iż każdy z nas jest tożsamy – w umyśle, istocie i naturze – z życiem uniwersalnym czy Buddą, że każdy Budda żyje twarzą w twarz, że każdy otrzymuje lejącą się strumieniami łaskę Świętego (Buddy), że budzi On nasze siły moralne, że otwiera oko duchowe, że rozwija On w nas nowe zdolności, że przekazuje On nam posłanie, i że życie nie jest morzem narodzin, choroby, starości i śmierci, że nie jest też padołem łez, lecz raczej świętą świątynią Buddy, „Czystą Krainą” (Sukhawati, Kraina Błogości), gdzie możemy się rozkoszować rozkoszą nirwany. A wówczas umysł nasz zostanie w pełni przemieniony. Nie będą go już zaburzały gniew i nienawiść, nie będą go raniły zawiść i ambicja, nie będzie urażony troską i kłopotami, nie będzie przytłoczony smutkiem i rozpaczą.

Czy to nie dziwne, jak blisko to doświadczenie oświecenia przypomina to, do czego zachęcał Jezus? Przypowieści Jezusa są pisane jednak innym językiem, nie abstrakcyjnym. Opisują pewne fenomeny i wymagają poważnego zastanowienia i kontemplacji, aby zza zasłony fenomenu ujawniło się jądro opowieści. Te zagadkowe teksty Jezusa są ciekawsze i wymagające naszego większego zaangażowania i wysiłku. Rozwiązywanie takich zagadek jest bardziej inspirujące niż wyłożenie ich w formie abstrakcyjnej teorii. Poza tym, Jezus jako prawdziwie egzystencjalny filozof nie używał języka abstrakcji, słów takich jak mądrość, miłość, oko duchowe, siły moralne. Zamiast tego stosował język egzystencji, język doświadczenia osobistego: kochaj!, słuchaj!, żyj w królestwie niebieskim!, ufaj!, wierz!. Radził, jaką postawę życiową należy przyjąć, co należy robić, aby nasz sposób widzenia świata zmienił się tak, abyśmy byli w stanie zobaczyć Boga. To jest sednem naszej egzystencji, jej sensem: widzieć Boga, poznawać Go. To jest życie wieczne, nad które nie ma nic cenniejszego. To jest Prawda, która nas wyzwoli od śmierci i cierpienia, od gniewu i ambicji, od zawiści i trosk, od smutku i rozpaczy. Musimy zacząć naszą drogę do Prawdy już tu i teraz. Jakoś tak musi być, że zanurzeni w tym ziemskim życiu mamy szukać Boga ukrytego za zasłonami. Różne utrudnienia w tym poszukiwaniu mają widocznie dla nas jakiś sens. Może też taki, że mamy pewną satysfakcję z rozwiązywania kolejnych zagadek? To, co trudne do osiągnięcia jest dla nas cenniejsze niż to, co podane na tacy. Bóg stwarzając świat i umieszczając w nim ludzi znał widać prawa psychologii.

Gdybyśmy chcieli wyobrazić sobie Jezusa jako naszego mistrza i nauczyciela, który chce nas czegoś nauczyć, czy siedziałby on za katedrą na jakimś uniwersytecie na wydziale teologii lub filozofii i prowadził wykłady? Czy nie wybuchnąłby On śmiechem na taką propozycję? Nie znaczy to, że chciałby ośmieszać czy drwić z teologów i filozofów. Jak uczyłby Jezus? Indywidualnie. On mówi wprost do mnie i tylko do mnie. On mi pokazuje, jak w moim życiu, w praktyce ja, konkretna osoba, tu i teraz mam się nauczyć szukania Boga i doświadczania Go. I oczywiście mnie pogania: „Królestwo jest blisko ciebie, spiesz się je odnaleźć! Nie wiesz, ile tracisz, żyjąc i nie będąc świadomą królestwa! Otwórz oczy i patrz! Otwórz uszy i słuchaj! Teraz, natychmiast!”

Królestwo Boże czy panowanie Boga?

Jedyna modlitwa, którą mamy od samego Jezusa Chrystusa, mówi o królestwie Boga, o którego nadejście mamy się modlić. Na dodatek modlić się w pierwszym rzędzie, przede wszystkim, bo dopiero potem o chleb powszedni i przebaczenie grzechów (Łk 11, 2-4). Królestwo Boże jest zatem czymś niesłychanie istotnym, właściwie czymś podstawowym w nauczaniu Jezusa.

Skoro tak, a na dodatek Mateusz często mówił o królestwie niebieskim, łatwo wyciągnąć wniosek, że chodzi tu tylko i wyłącznie o królestwo eschatyczne mające nadejść w przyszłości. Mamy się modlić, by kiedyś nadeszło jakieś królestwo. Można jednak sądzić, że przyszłość ta, zgodnie z pojawiającą się w biblistyce hipotezą apokaliptyczną, miałaby nadejść właściwie za czasów Jezusa lub jego uczniów. Wówczas można mówić, że Jezus był prorokiem apokaliptycznym i wierzył w rychły koniec świata, a głoszona przez Niego radykalna etyka była na krótki okres przejściowy, w którym nie mogą już obowiązywać normalne zasady życia społecznego. Można też przyjmować, że Jezusa, a za nim jego uczniów, w ogóle nie interesował świat doczesny i tak naprawdę wszystko, co robili, robili dla mającego nadejść po śmierci królestwa Bożego. Wtedy tylko krok, by chrześcijaństwo traktować jako religię nieinteresującą się doczesnością, wpatrzoną w zaświaty, co czyni i czyniło wielu przeciwników chrześcijaństwa.

Jednak Gerhard Lohfink w książce Jezus z Nazaretu. Czego chciał. Kim był pokazuje, że greckie słowo basileia, występujące w Łk 11, 2, należy tłumaczyć raczej jako panowanie, nie zaś królestwo (jako królestwo tłumaczone jest chyba we wszystkich polskich przekładach). A konsekwencje takiego tłumaczenia są znaczące, bo zupełnie inną wymowę niż słowa:  „Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!” mają słowa: „Czas się wypełnił i przybliżyło się panowanie Boga, [dlatego] nawróćcie się i uwierzcie w radosną nowinę!” (Mk 1, 15, s. 56). Właściwie cała książka Lohfinka (licząca 580 stron!) poświęcona jest analizie konsekwencji takiego rozumienia słowo basileia i opiera się analizie filologicznej tego pojęcia. Pokazuje ona, że Jezus nie mówił o królestwie Bożym mającym nadejść w bliżej nieokreślonej przyszłości eschatologicznej, ale o panowaniu Boga, które już nadeszło, i o tym, że od człowieka zależy, czy da na nie odpowiedź swoim nawróceniem. To nie oczekujące na człowieka w zaświatach „królestwo niebieskie” (słowo „Bóg” było zastępowane słowem „niebo”, zatem królestwo niebieskie to to samo, co królestwo Boże), ale dokonujące się tu i teraz panowanie Boga. Dokonujące się „już”, bo działanie Boga ma miejsce teraz, i „jeszcze nie”, bo od człowieka zależy, czy odpowie na to działanie.

Nadejście panowania Boga według Jezusa nie dokonuje się w dalekiej czy bliskiej przyszłości, ale wydarza się w tej właśnie godzinie. Ocalenie uwolnienie, zbawienie – wszystko to w rozumieniu Jezusa nieodwołalnie się rozpoczęło. Jednak uczniowie powinni modlić się o przyjście tego panowania, gdyż nie zostało ono wszędzie przyjęte, nawet przez samych uczniów, którzy ciągle marzą o własnym panowaniu. Panowanie to ma więc własny czas i własne miejsce, którym jest Lud Boży. Jak przekonująco wykazuje Lohfink, Jezus nie jest więc utopistą (utopista mówi o kraju nieistniejącym i nie zakłada jego istnienia).

Zatem królestwo Boże w nauczaniu Jezusa nie jest więc czymś, co ma przyjść w odległej przyszłości, w przyszłym świecie. Ono realizuje się tutaj i teraz, w konkretnym czasie i w konkretnym ludzie. Już dzisiaj…