Archiwa tagu: Wcielenie

Potęga paradoksu, paradoks do potęgi

Wydaje się, że lepsza od prób odgadnięcia tajemnicy, na czym polega podobieństwo człowieka do Boga, który go stworzył na swój obraz, i który w końcu sam stał się człowiekiem, byłaby zgoda na paradoks. Czytaj dalej Potęga paradoksu, paradoks do potęgi

Wiara dziś i jutro

Jakie widoki na przyszłość ma wiara w niezgłębioną tajemnicę, którą nazywam Bogiem? Wiara, która jest mi bliska poprzez jedynego Pośrednika Jezusa Chrystusa – wiarygodnego świadka? Czy Jezus znajdzie ją na ziemi gdy przyjdzie? Pójdźmy tropem myśli Karla Rahnera, którego „Pisma wybrane” niedawno ukazały się w wydawnictwie WAM. Czytaj dalej Wiara dziś i jutro

Dziś felietonu nie będzie

„Przeczytawszy Ewangelię, celebrans rzekł: – Drodzy parafianie, dziś kazania nie będzie, ponieważ mam wam coś do powiedzenia”. Zacytowawszy tę „anegdotkę niepoświęconą”, którą znalazłem u ks. Jana Kracika, chciałbym przeprosić drogich Czytelników, że dziś felietonu teologicznego nie napiszę, bo mam coś ważnego do przekazania.

Händkakk 2014.JPG, źródło: Wikimedia commons
Händkakk 2014.JPG, źródło: Wikimedia commons

Jak wiadomo, diabeł tkwi w szczegółach, warto więc zanim człek się zajmie szczegółowymi kwestiami teologicznymi, wznieść się najpierw na poziom metateologiczny, by z „lotu ptaka” (sowy?) dostrzec ogólne tendencje, które naznaczyły dotychczasowe poszukiwania zrozumienia wiary. Będą ono wciąż o sobie dawały znać w tym, w czym diabeł tkwi, skoro do tej pory w historii właśnie dzięki nim mógł on machać swoim ogonem.

Historia powtarza się, ale nigdy tak samo, dlatego należy zachować czujność, by „wyłapać” naukę o pewnych prawidłowościach zagłuszonych przez różnorodność właściwą zmiennej historii oraz pedagogii Objawienia – tylko dla takiego ucznia historia est magistra vitae. Nie jest przypadkiem, że Bóg najpierw objawił siebie, a dopiero potem odkrył przed człowiekiem znaczenie stworzenia – bo dopiero cień Tajemnicy Boga rzuca światło na całą rzeczywistość.

Nic zatem dziwnego, że błędne interpretacje odkrywanej przed człowiekiem Tajemnicy dotyczyły zrazu tego, co pierwsze i najważniejsze: misterium Boga w Trójcy oraz misterium Wcielonego. Po okresie „tradycyjnych” herezji trynitarnych czy chrystologicznych nastąpiło z kolei „przestawienie wajchy” – diabeł zaczął mieszać ogonem w rzeczywistości stworzonej przez Boga i będącej w relacji z Nim.

Nie chcąc przedłużać „felietonowego kazania, którego nie ma”, pomijam prześledzenie rewolucyjnego wpływu objawienia się Trójjedynego na postrzeganie człowieka i świata (ta rewolucja zresztą musi być kontynuowana). Wybieram drugą z hierarchicznie najważniejszych prawd wiary – tajemnicę Boga, który stał się człowiekiem, aby dzięki niej uzyskać „optykę inkarnacyjną”, czyli taki sposób „postrzegania świata i rozumienia życia, który wszystko stara się widzieć, postrzegać i rozumieć przez pryzmat tajemnicy Wcielenia” (ks. Jerzy Szymik)

Jeśli jest prawdą, że wszystko zostało stworzone w Chrystusie i dla Chrystusa (por. Kol 4,16-17), w takim razie wolno i trzeba szukać „odbicia” dwunaturowości Wcielonego wszędzie tam, gdzie ma się do czynienia ze sprawami Bosko-ludzkimi. I konsekwentnie należy założyć, że w nich ujawnią się te same błędne tendencje, które pojawiły się wcześniej jako zafałszowane interpretacje Misterium Boga-Człowieka.

By się przed nimi chronić, należy „wyłapać” błędne tendencji, jakie ujawniły się w zetknięciu z Misterium Wcielenia. Kto ma uszy do słuchania, niech słucha nie tylko ortodoksji. Nie jesteśmy „skazani na herezję”, nasza sytuacja różni się od tej, w jakiej się znalazł pewien mężczyzna, bohater anegdotki zanotowanej przez Jerzego Waldorffa w Uszach do góry, który modlił się słowami: „Dziękuję Ci, Panie Boże, żeś mi dał talent, ale dlaczego taki mały!”.

Za Psalmistą trzeba by powiedzieć: „Bóg raz powiedział, dwa razy to słyszałem” (Ps 62,12). Dla przykładu, echo tego, co Bóg wypowiedział w Jezusie, dochodzi do głosu w tajemnicy Pisma Świętego (podwójne autorstwo, z czego wynikają dwa wymiary, Boski i ludzki), Kościoła (jako rzeczywistości Bosko-ludzkiej), relacji wiary i rozumu (synteza nadprzyrodzonego z przyrodzonym), stosunku Bożej łaski do natury ludzkiej – wszystkie one należy „usłyszeć” z inkarnacyjnej perspektywy.

Jeszcze jedna uwaga: historia, o której się mówi, że kołem się toczy, posuwa się jednak naprzód (co nie musi oznaczać postępu!). Dziś w głowie się nie mieści, że przekupki na targu kłócić się mogły o natury Chrystusa, ale do codzienności należy postrzeganie świata jako całkowicie autonomicznego względem Boga, co jest jedynie i aż herezją: zanegowaniem Boskiego „wymiaru” rzeczywistości, który nabywa ona na mocy swojego odniesienia do Boga.

Wydaje się, że z Bożego dopustu okres „ortodoksji i herezji religijnych” minął, a nastał czas „ortodoksji i herezji świeckich” czy przynajmniej nie wprost religijnych. Jednak by nie ulegać tym drugim heterodoksjom, trzeba wracać do ortodoksji już sformułowanej. Problem w tym, że się ich nie traktuje poważnie dziś, co oznacza, że być może i wczoraj nie znalazły one dostatecznego posłuchu. W każdym razie rewolucji idącej od Objawienia towarzyszy w czasie kontrrewolucja niewystarczającego przyjęcia tego, co objawione. Można by zawołać: „idzie stare” w tym znaczeniu, że to, co nadchodzi nowego, zawiera w sobie zawsze jakąś interpretację (ortodoksyjną lub przeciwnie; świadomą bądź nie) tego, co „stare”.

Dlatego wszelkie kontrowersje naszych, które się pojawiają w naszych czasach, wolno i nawet trzeba widzieć z perspektywy chrystologii, nawet jeśli nie dotyczą one wprost Chrystusa. Jeśli poprzednie doktrynalne rozróżnienia można „porównać do precyzyjnych operacji chirurgicznych”, które „separują nerw od nerwu, lecz ratują życie” (G.K. Chesterton), to dziś również warto posłużyć się tym samym narzędziem w ratowaniu współczesności.

Dziś felietonu nie było; był metafelieton. Czasem trzeba zamilczeć, by wygłosić kazanie. A w czasie operacji wolno mówić tylko to, co trzeba powiedzieć.

Sławomir Zatwardnicki

Halsowanie między łaską a wolnością

ORP Iskra przy zachodzie slonca 3.jpg, źródło: Wikimedia commons
ORP Iskra przy zachodzie slonca 3.jpg, źródło: Wikimedia commons

Nie tylko alkoholicy, ale i wszyscy „chorujący” na jakiekolwiek uzależnienie, ulegają tak zwanemu „myśleniu magicznemu” czy inaczej „myśleniu życzeniowemu”; albo, żeby było bardziej pobożnie, powiedzmy: wyrażają „pobożne życzenia”. Które oczywiście mają więcej wspólnego z szaleństwem niż z pobożnością – bo czyż nie jest „zaklętym kręgiem” powtarzać w kółko te same zachowania w niechrześcijańskiej nadziei (matce wiadomo kogo), że w końcu dadzą one inny rezultat niż do tej pory? Czytaj dalej Halsowanie między łaską a wolnością

„Syn Człowieczy”, drugie imię Syna Bożego

Fisherman mending net.jpg, źródło: Wikimedia commons
Fisherman mending net.jpg, źródło: Wikimedia commons

Spotyka się czasem ludzi, którzy wolą, by nazywać ich drugim imieniem, ponieważ to pierwsze nieszczególnie im odpowiada. Uprzejmość wymaga, by spełniać ich oczekiwanie, nawet jeśli ciekawość skłania ku temu, by poznać tej zamiany imion przyczynę. Nie byłoby grzecznie nazywać apostoła Szymonem, skoro sam Pan nazwał go Piotrem. Nie mniej nietaktowne – a zdarza się zwłaszcza chrześcijanom – jest uporczywe uciekanie od tego terminu, który sam Pan wybrał dla siebie. I kiedy On z lubością nazywa się „Synem Człowieczym”, apologeci i ewangelizatorzy wracają do pierwszego: „Syn Boży”. Ryzykując w ten sposób, że rozminą się z Tym, którego spotyka się właśnie w człowieczeństwie, a nigdy poza nim. Czytaj dalej „Syn Człowieczy”, drugie imię Syna Bożego

Czy Jezus mógł się przeziębić?

Od czasu, gdy Platon za pomocą swych sokratejskich dialogów pokazał literacką siłę rozmowy, stała się ona jedną z popularniejszych form literackich. Chętnie czytamy rozmowy poświęcone tematom zarówno błahym, jak i ważnym, a tak naprawdę jest tylko jeden warunek – rozmowa musi być żywa i prowadzona barwnym językiem. A znajomość rzeczy rozmówców stanowi dodatkowy bonus dla czytelnika. Dlatego też nie ma się co dziwić, że rozmowa Tomasza Rowińskiego z Dariuszem Kowalczykiem SJ zatytułowana „Czy Jezus mógł się przeziębić?” jest lekturą naprawdę godną polecenia. Czytaj dalej Czy Jezus mógł się przeziębić?

Cuda Jezusa

 

Czy Jezus czynił cuda? Ewangelie zapewniają nas o tym z całym przekonaniem. A jednak można zauważyć w poszczególnych warstwach ewangelicznych pewną progresję cudów, ich wyolbrzymianie i zwielokrotnianie. Według Marka / 1,34/ Jezus uzdrawia wielu chorych, zaś według Mateusza /8,16/ uzdrawia wszystkich. Według wcześniejszych przekazów uzdrowił jednego niewidomego i jednego opętanego, według późniejszych dwu niewiadomych i dwu opętanych, cztery tysiące nakarmionych wzrasta do pięciu tysięcy. Czy ta progresja cudów nie ma związku z progresją chrześcijańskich wspólnot popaschalnych? Czy nie można wykluczyć, że już tysiące „nakarmionych” Słowem trwało „ w nauce Apostołów, w łamaniu chleba i w modlitwie” / Dz 2,42/ ? Relacje o cudach znacznie zmniejszą się, gdy zdamy sobie sprawę, że najwcześniejsze w stosunku do najpóźniejszych z nich powstawały niemal siedemdziesiąt lat wcześniej.
Z jednej strony nie można wykluczyć, że Nowy Testament przenosi z czasem na Jezusa rabinistyczne i hellenistyczne opowieści o wskrzeszeniu umarłych, o uciszaniu burzy itp. Z drugiej strony istnieją znaczne różnice pomiędzy cudami Jezusa a tymi ze świata antycznego. Jezus nie dokonuje cudów w celach marketingowych, nie czyni z nich happeningu ani wydarzenia, nie są one karą. Są to najczęściej uzdrowienia fizyczny i psychiczne.

Trudno zatem zgodzić się ze stanowiskiem tradycyjnej apologetyki, która na potwierdzenie roszczeń Jezusa nadal posługuje się w niektórych kręgach pojęciem cudu trudnym do przyjęcia dla dzisiejszego człowieka. Nazywa bowiem cudem dostrzegalne zjawisko, które przekracza możliwości natury i jako takie stanowi dzieło wszechmocy Bożej pomijającej naturalną przyczynowość. Takie stanowisko wypływa z bezkrytycznego nawiązania do definicji cudu św. Tomasza z Akwinu, który za cud uważał jedynie taki fakt, który przekracza siły całej natury.

Ks. Władysław Hładowski, kontynuator „warszawskiej szkoły apologetycznej,” jeszcze pod konie lat siedemdziesiątych utrzymywał:
„Przy pomocy tych i innych kryteriów można uznać za autentyczne Jezusowe uzdrowienia z różnych chorób, trzy wskrzeszenia / córki Jaira, Mlodzieńca z Naim i Łazarza / i siedem cudów zdziałanych na martwej naturze” / Apologetyka w zarysie, s.149, ATK 1980/.

Dziś trudno jest zgodzić się z takim stanowiskiem. Opisy takie jak scena przemienienia, chodzenie po jeziorze, nakarmienie tysięcy / łamanie chleba we wspólnotach?/ są reprodukcjami i epifaniami wydarzeń wielkanocnych. A jeszcze w większym stopniu, poprzez opowiadania o wskrzeszeniach, opisem Jezusa zmartwychwstałego jako Pana życia i śmierci. Wiele opowieści o cudach zawartych w Ewangeliach ma charakter legendy, mającej jednak znaczenie teologiczne i zbawcze.
Pomimo upadku apologetyki, aktualne wydaje się jej pytanie o fakt objawienia, a w nim o znaczenie cudu.

Mój Mistrz, ksiądz profesor Tadeusz Gogolewski w artykule „ Apologetyczna refleksja nad funkcją cudu w objawieniu” postulował:
„ Przy tym, jeśli apologetykę pojmuje się jako naukę o apologii, powinna ona nastawiać się nie na uwydatnianie siły dowodowej cudu, lecz na badanie jej funkcji w całości chrześcijańskiego objawienia” / w: „ Myśleć i rozumieć w Kościele”, s.191, WAW, Warszawa 2010/.

Tę ciągle aktualną potrzebę wypracowania całościowej teologicznej teorii cudu, kieruję do wykładowców teologii fundamentalnej.
Czy oznacza to jednak, że Jezus nie czynił żadnych historycznie uzasadnionych cudów? W życiu Jezusa musiało być coś , co umożliwiało mówienie o Nim jako cudotwórcy. Tak uważa niemiecki teolog, późniejszy kardynał Walter Kasper.
„Dlatego trzeba przyjąć jako historyczne te cuda, których nie można wyjaśnić ani jako tradycję wywodzącą się z judaizmu, ani z hellenizmu. Są to cuda wyraźnie skierowane przeciw judaizmowi. Dotyczy to zwłaszcza uzdrowień w szabat, powodujących spory o przykazanie święcenia szabatu /por. Mk1,23-28; 3,1-6; Łk 13,10-17/. Wiążą się z tym również relacje o wypędzeniu demonów, czyli o działalności egzorcystycznej Jezusa. Dotyczy to zwłaszcza legionu Mt12,28: / Łk 11,20/. Legion ten ma związek z obroną Jezusa przed zarzutem, iż sprzymierzył się z szatanem /Mk3,22;Mt9,34;Łk11,15/. Te złośliwe oskarżenie nie zostało wymyślone, a poza tym dowodzi, że również przeciwnicy Jezusa nie kwestionowali jego cudów…” / Walter Kasper, Jezus Chrystus, s 86, PAX 1983/.

Jednak pojęcie cudu jako jedynie taki fakt, który przekracza siły natury, niemiecki teolog poddaje krytyce. Nie jesteśmy w stanie stwierdzić takiego cudu, jako że nie znamy w s z y s t k i c h praw natury i nie potrafimy w każdym przypadku całkowicie ich przeniknąć. Tylko w takim nadnaturalnym przypadku moglibyśmy ścisłe udowodnić, że jakieś wydarzenie musi być bezpośrednią ingerencją Boga. Walter Kasper twierdzi, że definicja ta nie jest do przyjęcia również z teologicznego punktu widzenia, gdyż bóg wyręczający działanie stworzonych przez siebie przyczyn wtórnych zniżyłby się do ich poziomu, tj. przestałby być Bogiem, stając się wymyślonym przez człowieka bożkiem.

„Jeżeli Bóg ma pozostać Bogiem, to i jego cuda trzeba sobie przedstawić jako przekazywane nam za pomocą przyczyn wtórnych, w przeciwnym razie byłyby czymś podobnym do meteorytu przybyłego z jakiegoś innego świata, obcym ciałem / tamże, s 87-88/.

Gdyby nawet udało się jednoznacznie udowodnić bezpośrednią ingerencję Boga w ziemską rzeczywistość, cud taki z m u s z a ł b y  człowieka do wiary, „pozbawiając ją zarazem cech wolnej decyzji”. Cud wymusza pytanie o ostateczny sens wszystkiego: Czy rzeczywistość rządzi się ślepym przypadkiem czy wolnością, którą nazywamy Bogiem? Jeśli opowiadam się za religijną wizją świata to pytanie o cud zmierza do określenia stosunku pomiędzy Bogiem i światem. Czy Bóg jest tylko budowniczym wszechświata, którego raz na zawsze obdarzył prawami i przestał się nim interesować? Czy Bóg współdziała we wszystkich wydarzeniach równomiernie i jest żywym Bogiem historii?

Bóg sprawia dane zjawisko i przyczyna stworzona również sprawia dane zjawisko, jednak na różnych poziomach. Bóg działa trans empirycznie, dając zjawisku całą jego skuteczność i nią kierując, dlatego nie musi wkraczać bezpośrednio w splot zjawiskowych przyczyn. Bóg właśnie wtedy, gdy jakieś wydarzenie czyni szczególnym znakiem swego zbawczego działania, wydarzenie to uniezależnia od utożsamiania ze sobą i nadaje mu cechy autonomiczne. Dzisiejsza teologia rezygnuje zatem z apologetycznej definicji cudu św. Tomasza i skupia się na cudzie w jego pierwotnym, biblijnym znaczeniu. Za cud uważa się to, co nadzwyczajne, niespodziewane, wywołujące u ludzi podziw i zdumienie. Zjawisko to samo w sobie wieloznaczne, jednoznaczność zdobywa dopiero dzięki wierze. Cuda mają prowadzić do wiary, skłaniać do stawiania pytania : „ Kim właściwie On jest…?” /Mk 1,27; por 4,41 par; Mt 12,23/.Skoro cuda mają prowadzić do wiary, Jezus nie czyni cudów – dziwów, które wprawiałyby tłumy w niezwykły trans, rzucały na kolana i tę wiarę wymuszały. Cuda Jezusa ziemskiego nie są znakami wiary w Chrystusa paschalnego. Są odpowiedzią Jezusa na prośbę modlitewną człowieka. Ale to nie znaczy, że wiara i modlitwa czynią cuda. Modlitwę charakteryzuje bowiem to, że człowiek wszystkiego oczekuje od Boga, a niczego od siebie. ”Bądź wola Twoja…”

Jeszcze raz zatem powróćmy do pytania: Czy Bóg jest zegarmistrzem świata, który skonstruował ten zegarek i przestał się nim zupełnie interesować ? Czy raczej jest tak, jak obrazowo pyta ks. Grzegorz Strzelczyk i udziela wybornej odpowiedzi:

” Może zatem Bóg jest zupełnie obojętny wobec naszych losów, naszych przeżyć, naszego cierpienia? Może nasze szamotanie się w życiu obchodzi go tyle co zeszłoroczny śnieg?… Jestem przekonany, że najskuteczniejszą odtrutką na taki obraz Boga jest wciąż patrystyczna interpretacja wcielenia, zgodnie z którą to Syn Boży przyjmuje na siebie „ciało”, stając się konkretnym człowiekiem w ludzkiej historii. Tym samym wszelkie ludzkie doświadczenia, jakie były udziałem Jezusa – od miłości po śmierć – stały się własnymi doświadczeniami Boga. On nie tylko wie, co się w nas dzieje, jak przeżywamy radość i smutek, przyjemność i cierpienie, ale doświadczył tego wszystkiego „ na własnej skórze”./ ks. Grzegorz Strzelczyk, Teraz. Jezus, s.118 Biblioteka Więzi tom 201/.
[Idea wcielenia znana jest w religioznawstwie, szczególnie w hinduizmie. Kriszna jest „ wcieleniem” Wisznu. Ale jest wielka różnica pomiędzy Kriszną a Jezusem. Kriszna jest postacią legendarną, należącą całkowicie do świata mitu. Na zawsze jest on symbolem miłości radosnej, zmysłowej i ekstatycznej. Kontrast z miłością Jezusa jest uderzająca. Tu miłość ukazana została nie w zabawie, lecz w męce, pełnej krwi i potu].

Oto największy z cudów: Syn Boży wcielając się, dał nam najbardziej radykalny znak, że Bóg jest z nami. Cudem jest, że zbawia nas Bóg, ale zbawia nas jako człowiek, który wraz z nami kocha, cierpi, smuci się i raduje, doświadcza wszystkiego co my, z wyjątkiem grzechu, a wreszcie oddaje za nas życie. „Jeden jest pośrednik, człowiek, Chrystus Jezus, który wydal siebie samego na okup za wszystkich jako świadectwo we właściwym czasie”/ 1 Tm 2,5 –6/.

”Przemiana zaś naszego człowieczeństwa, jego przebóstwienie, może się dokonać dopiero wtedy, gdy je w pełni przyjmiemy i przeżyjemy aż do końca, aż do śmierci, wyrzekając się – na wzór Jezusa – aspiracji do bycia bogami.”/ Ks. Grzegorz Strzelczyk, Tamże, s. 50/. Ten największy z cudów wspaniale opisuje wczesnochrześcijański hymn z Listu św. Pawła do Filipian /2,6 – 11/:
On, istniejąc w postaci Bożej,
nie skorzystał ze sposobności,
aby na równi być z Bogiem,
lecz ogołocił samego siebie,
przyjąwszy postać sługi,
stawszy się podobnym do ludzi.
A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka,
uniżył samego siebie,
stawszy się posłusznym aż do śmierci –
i to śmierci krzyżowej.
Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył
i darował Mu imię
ponad wszelkie imię,
aby na imię Jezusa
zgięło się każde kolano
istot niebieskich i ziemskich i podziemnych.
I aby wszelki język wyznał,
że Jezus Chrystus jest PANEM –
ku chwale Boga Ojca.
Konsekwentnie przeżyte człowieczeństwo będzie naszym wywyższeniem i wydarzeniem Bożonarodzeniowym. Jezus „…za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z Marii Dziewicy”… Zmartwychwstały Pan obiecał nam : „a oto ja jestem z Wami po wszystkie dni aż do końca…” / Mt 28,20/. W drodze tej nie będziemy zatem sami, ale towarzyszyć nam będzie Duch Chrystusa. Ale to już nie tylko fakt ale i treść objawiania, treść wiary w Chrystusa – Boga.

J 1, 14 – Wcielenie; życzenia świąteczne

(14) A Słowo stało się ciałem
i zamieszkało wśród nas.
I oglądaliśmy Jego chwałę,
chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca,
pełen łaski i prawdy.

Ten fragment prologu Ewangelii św. Jana odczytujemy jako mówiący o tym, że Bóg rzeczywiście stał się człowiekiem. Użyte tu greckie słowo sarx wskazuje na człowieka w jego konkretnej postaci, w jego przemijalności, ciało, chociaż ożywione duszą, to jednak kruche i nietrwałe. Bóg nie ma zatem ciała pozornego, jak chcieli doketyści, ale prawdziwe. Co jednak ze słowem Logos? Jest to słowo wieloznaczne i w grece nie miało jednego znaczenia. Może ono jednak wskazywać na ostateczną rację rzeczy, słowo stwórcze, mądrość. Tak czy inaczej warto też, jak sądzę, zwrócić uwagę na jego znaczenie dosłowne. A wtedy wskazuje ono na to, że „dialogiczny” Bóg, którego słowo jest stwórcze, wkracza też w rzeczywistość naszego języka.

Autorom i czytelnikom „Kleofasa”
życzymy spokojnych, owocnych duchowo
i „teologicznych” świąt Bożego Narodzenia,
a w nadchodzącym roku wielu dobrych
rozmów o Bogu

redakcja

Flp 2, 6-8 – ogołocenie we Wcieleniu

(6) On, istniejąc w postaci Bożej,
nie skorzystał ze sposobności,
aby na równi być z Bogiem,
(7) lecz ogołocił samego siebie,
przyjąwszy postać sługi,
stawszy się podobnym do ludzi.
A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka,
(8)  uniżył samego siebie,
stawszy się posłusznym aż do śmierci –
i to śmierci krzyżowej.

To fragment hymnu wyrażającego myśl teologiczną św. Pawła dotyczącą Chrystusa, ale prawdopodobnie przejętego przez niego od wspólnoty rodzącego się Kościoła. Zdaje się on najpełniej wyrażać istotę chrześcijańskiego przesłania: Bóg stał się człowiekiem, na dodatek oznaczało to dla Niego ogołocenie. Jest to jednak tekst trudny do przetłumaczenia (ἐν µορφῇ θεοῦ, tłumaczone jako „w postaci Bożej”, dosłownie znaczy „w formie Bożej”, a z kolei fraza οὐχ ἁρπαγµὸν ἡγήσατο, tłumaczona jako „nie skorzystał ze sposobności” pada w NT tylko w tym miejscu i też bywa tłumaczona różnie, np. „nie strzegł jej zazdrośnie”) i trudno go uznać za niepodważalny dowód Boskości Chrystusa, Jego preegzystencji i Wcielenia. Niemniej taka interpretacja tego hymnu też jest możliwa i przyjęta, a jeśli tak, to warto zwrócić uwagę na ideę uniżenia, o której tu mowa.

Trzeba pamiętać, że już samo Wcielenie było ogołoceniem. Chociaż dla nas jest to wydarzenie radosne, dla Boga (chociaż brzmi to może antropomorficznie) tak radosne nie jest. Nie chodzi tylko o to, że związek Boga z materią staje się bardzo bliski, łącznie z niedogodnościami z tym związanymi (paradoks: Bóg pozwala, by gryzły go muchy), chociaż można pytać, czy Wcielenie byłoby również ogołoceniem, gdyby na świecie nie pojawił się grzech (idea Wcielenia, głoszona np. przez Jana Dunsa Szkota, której zwolennicy podkreślają, że Wcielenie nastąpiłoby również wtedy, gdy nie byłoby grzechu pierworodnego). Być może chodzi też o to, że Chrystus został uznany za człowieka. Problem jest wtedy, gdy tylko za człowieka.

Ani o Jezusie, ani o dzieciństwie

Po głosach Ewy Kiedio i Roberta M. Rynkowskiego kilka zdań ode mnie. O tej książce dość przewrotnie można powiedzieć, że treść nie odpowiada tytułowi. „Jezus z Nazaretu. Dzieciństwo”. W pewnym sensie ani to nie jest o Jezusie, ani o Jego dzieciństwie. Jezusa spotykamy dopiero… w epilogu. Benedykt, który pontyfikat buduje na wskazywaniu Boga żywego i osobowego wymiaru wiary – tu odchodzi od tych standardów. Oczywiście, że to sąd na wyrost, a problem jest źródłowy (znikomość relacji o dzieciństwie), ale coś chyba jest na rzeczy. Papież nie pisze tu w perspektywie osobowej, ani o Jezusie, ani o innych bohaterach (włącznie z Maryją, co zauważyła Ewa, czy o Józefie, bądź co bądź patronie autora). Zajmują go kwestie drugorzędne: miejsce i czas narodzin, żłobek, gwiazda betlejemska – koniec końców są to „sprawy techniczne”, które nie za wiele mówią nam o Bogu.

Zapewne najwięcej dowiedzielibyśmy się o Nim z komentarza Ratzingera do tajemnicy wcielenia, na którą wskazują Ewa i Robert. Tu linia obrony książki mówi, że wtedy tekst stałby się teologiczną interpretacją. Wolałbym taki tekst. Bo cóż z tego, że zainteresowały nas uwagi papieża dotyczące relacji Boga do materii i wkroczenia w świat ludzkiej rzeczywistości – uznanie, że Bóg z materią może sobie poradzić na sobie właściwy sposób – jeśli potem czwarta część książki poświęcona jest kwestii faktyczności gwiazdy betlejemskiej? Na dodatek sam papież na koniec rozważań przyznaje, że to wątek całkiem poboczny. W tym znaczeniu uznaję to za marnowanie sił przez papieża, które przeniósłbym na rozbudowanie tematyki wcielenia.

Miałem okazję wysłuchać kilku głosów o tej książce osób publicznie zaangażowanych w pisanie o wierze i Kościele. Jeden z publicystów stwierdził, że przecież nie jest tak ważne pisanie o wcieleniu, bo dla rdzenia chrześcijańskiej wiary ważniejsze jest zmartwychwstanie. Piękne publicystyczne pustosłowie, które wskazuje na nasze przypadłości powszechne: brak całościowego spojrzenia na wiarę i w związku z tym hasłowość nie tylko wypowiedzi, ale i rozumowania. Bo rzucanie hasła zmartwychwstania i wartościowanie nad wcielenie to jednak brak refleksji. W tym przypadku, z jednej strony, potraktowanie zmartwychwstania jako czegoś abstrakcyjnego, co dzieje się poza ciałem, kiedy przecież ciało jest tu podstawą, z drugiej strony, zagubienie świadomości, że nie tylko zmartwychwstanie jest zmartwychwstaniem dzięki wcieleniu, ale w ogóle wiara i chrześcijańska relacja z Bogiem na tej tajemnicy się opiera – włącznie przecież z eucharystycznym spotkaniem z Panem. Tak więc ciężko mi przyjąć tego typu stanowisko, a jednocześnie mam poczucie, że może ono reprezentować pewną cześć z nas, wierzących. (Charakterystyczne zresztą, że ów mówca określając „rdzeń” naszej wiary wymienił trzy zagadnienia, a żadnym z nich nie było… zbawienie). Co wobec tego? O wcieleniu możemy przeczytać na Kleofasie m.in. tekst ks. W. Hryniewicza  – polecam włącznie z dyskusją, jaką autor prowadzi pod swoim tekstem!

Zgodnie z proponowaną przez Ewę Kiedio linią „osobistości” zmagań bohaterów, fascynująca byłaby dla mnie lektura papieskich refleksji o „latach ukrytych” Jezusa. Owszem, ewangelie milczą, ale w swojej wierze – w osobistej relacji z Jezusem, jak mówi papież – nie sposób myśli o tym „wyciąć”. Czym to jest w jego życiu? W książeczce, o której wspominałem poprzednio, pisze np. o sensie Bożego Narodzenia przejmująco: „Jezus, który sam jest życiem, stał się tak mały, że możemy Go zamknąć w naszych dłoniach. Chce być od nas zależny po to, aby nas wyzwolić, aby nas uleczyć z naszej »choroby, która prowadzi do upadku«. Nie zawiedźmy Jego zaufania. Powierzmy się Jego dłoniom, tak jak On powierzył się naszym”.

Odnośnie zaś do paralityka w przywoływanym już przeze mnie „Skandalu miłosierdzia” tę podobną myśl rozwija bp Ryś (akurat ten fragment książki jest on-line: http://tygodnik.onet.pl/1,78540,druk.html). Natomiast co do symboliki: rozumiem niechęć Ewy Kiedio. Odpowiedziałbym jednak inaczej niż Robert M. Rynkowski – jednocześnie łącząc tę symbolikę ze zjawiskiem „typów” na przykładzie Maryi. To jak dla mnie problem teologów (w ogóle specjalistów w humanistyce) ze zwięzłym wyrażaniem istotnych treści. Z łatwością można się na tym złapać samemu: kiedy chcesz w jednym zdaniu albo nawet akapicie powiedzieć coś, co masz dobrze przemyślane, użyjesz zapewne słów, które w końcowej zbitce w Twoich oczach będą pełne znaczenia, ale dla czytelnika okażą się kościelną nowomową. Tak widzę na przykład problem z Maryją jako ikoną Kościoła – ma to sens, ale tylko wówczas, gdy jest wyjaśnione i osadzone we właściwym sobie kontekście.