Problem wolności wiąże się ściśle z nadzieją powszechnego zbawienia, której poświęcona już była jedna z wcześniejszych debat w blogu. Moje uwagi będą nawiązaniem do tamtej prezentacji stanowisk, w których niewiele zastanawiano się nad trudną sprawą wolności (sporo odniesień znaleźć można w tekście ks. Dariusza Kowalczyka, SJ). W argumentacji przeciwników uniwersalizmu zbawienia wolność urasta wręcz do bożyszcza, przed którym sam Stwórca i Dawca wolności okazuje się całkowicie bezradny. Przeciwstawiam się takiej wizji Boga. Uważam, że możliwe jest inne spojrzenie, które znajduje potwierdzenie w wielu wypowiedziach Pisma Świętego i niektórych wybitnych Ojców Kościoła wschodniego[1], o czym często przekonywałem w swoich publikacjach.
Dramatyczny dar wolności człowieka
Wolnej woli nie da się pogodzić z kategorycznym determinizmem. Tajemnica osoby to indywidualne centrum świadomości i wyboru. Stwarzając niezależne i świadome osoby sam Bóg wystawił siebie na ryzyko odmowy. W świecie takim, jaki znamy wolność pociąga za sobą także możliwość wyrządzania krzywdy sobie i innym. Wolny wybór wprowadza w świat coś nieprzewidywalnego, znajdującego się poza bezpośrednią kontrolą i przyczynowym wpływem Boga. Jeśli odrzucam Jego łaskę, On nie zmusza mnie do innego postępowania. Mój wolny wybór, zwłaszcza zły, jest przeszkodą dla urzeczywistnienia Jego zbawczych zamiarów.
Dzieląc ludzi na zbawionych i potępionych dualistyczna eschatologia utrzymuje, że mogę uczynić coś więcej, coś najbardziej tragicznego, czyli całkowicie udaremnić zbawczy plan Boga. Nie chodzi jedynie o czasowy okres sprzeciwu wobec Niego, lecz o możliwość odrzucenia Go na zawsze. Eschatologia ta wyklucza możliwość, że Bóg w swojej dobroci, miłosierdziu i mądrości potrafi w końcu spełnić wszystkie swoje zamiary. Stanowisko to opiera się na założeniu, że cokolwiek Bóg uczyni, nie skłoni to zatwardziałego grzesznika do skruchy i pojednania. Nie pomoże żadne oświecenie ani żadna kara. W takiej wizji dzieje ludzkości kryją w sobie nieuchronną tragedię. Zwycięstwo Boga nigdy nie będzie całkowite. Jest On nie tylko Bogiem triumfu, ale także Bogiem porażki. A wszystkiemu winna jest wolna wola rozumnych stworzeń. Stwórca pozwala, aby część z nich poniosła szkodę nie do naprawienia.
Pytajmy zatem: jeśli Bóg miłuje wszystkie swoje stworzenia i pragnie, aby osiągnęły swoje ostateczne szczęście, to czy Jego cierpliwa miłość nie zdoła w końcu przezwyciężyć negatywnego stanu samostanowienia i wyboru zła, który wynika z tajemnicy stworzenia wolnych osób? Uniwersalizm nadziei wskazuje na wizję ostatecznego triumfu Stwórcy i Zbawiciela. Obrońcy uniwersalizmu utrzymują, że nie dopuszcza On żadnego zła, choćby w naszych oczach najstraszliwszego, którego skutków nie mógłby ostatecznie przezwyciężyć. Potrafi w swój iście boski sposób usunąć wszystkie przeszkody powstałe wskutek złych decyzji człowieka i urzeczywistnić wszystkie zbawcze zamiary. Zatriumfuje w końcu Jego miłość i mądrość. Zło zostanie całkowicie zniszczone.
Taka nadzieja szuka zrozumienia i uzasadnienia nie tylko w wypowiedziach Biblii. Wyznawcy uniwersalizmu wykazują niespójność poglądu, że można świadomie i dobrowolnie odrzucić Boga na zawsze. Miłujący Bóg przenika w tajniki ludzkiej wolności i pociąga ją ku sobie. Nie dopuści do tego, aby istota przez Niego umiłowana wyrządziła niepowetowaną szkodę sobie i innym. Potrafi wyzwolić ją z zamknięcia w sobie samej.
W tradycji chrześcijańskiej nie same przesłanki biblijne decydowały o nieprzejednanym oporze wobec soteriologicznego uniwersalizmu. W rzeczywistości dane biblijne nie są tak jednoznaczne jak się je zazwyczaj przedstawia. O ile jedne wydają się potwierdzać naukę o Gehennie (czy jednak wiecznej?), inne wyraźnie skłaniają się ku nadziei na zbawienie wszystkich[2]. Można przypuszczać, że spór w dziedzinie chrześcijańskiej eschatologii będzie toczył się nadal przez wieki. Nie wydaje się, aby można było go rozstrzygnąć w oparciu o same teksty Pisma. Być może w przyszłości sposób interpretacji nauki biblijnej okaże się jednak bardziej sprzyjający uniwersalizmowi nadziei zbawienia.
Boska pedagogia uzdrawiania wolności
Filozoficzny namysł nad trudnym zagadnieniem wolności skłania do podobnego optymizmu. Zastanowić się trzeba nad konstruowanymi w ciągu wieków różnymi formami teodycei piekła, a nawet ontologii infernalnej, w których zasadniczą rolę odgrywa myśl o wolnej woli człowieka. Przypisywany potępionym wolny wybór wydaje się zgoła niespójny i logicznie niemożliwy. Nikt racjonalnie myślący i wewnętrznie wolny nie wybierze rzeczywistego nieszczęścia zamiast wiecznego spełnienia. Kto doświadczywszy nieszczęścia oddzielenia od Boga nadal będzie uważał, że jest to stan godny wyboru i pragnienia? Pod tym względem o wiele bardziej logiczny jest pogląd wywodzący się z myśli Augustyna z Hippony, że potępieni poddani są karze wbrew swojej woli. Logiki takiej pozbawione jest natomiast przekonanie, że potępieńcy dobrowolnie wybierają piekło zamiast nieba.
Zwolennicy doktryny wieczności piekła zdają się na ogół nie dostrzegać tych wymogów. Jeżeli moment śmierci krystalizuje ludzką wolę na zawsze i uniemożliwia dalszą przemianę, wszystko zdaje się już rozstrzygnięte raz na zawsze. Czy tak jest rzeczywiście? Czy nie jest to aprioryczne założenie, wynikające z takiej koncepcji śmierci, która wyklucza zmianę podjętych w życiu decyzji?
Ten, kto w pełni rozumie konsekwencje swoich wyborów i wolny jest od zniewolenia przez zwodnicze iluzje i grzeszne pragnienia, nie będzie skłonny do odrzucenia Bożego daru. Wręcz przeciwnie, stan ten będzie sprzyjał otwarciu na Boga i życie wieczne we wspólnocie z Nim. Istnieje oczywista asymetria pomiędzy wyborem zjednoczenia z Bogiem na zawsze, a decyzją za wiecznym losem w piekle. Jeśli piekło jest niespełnieniem i nieszczęściem, to czy ktoś może w sposób prawdziwie wolny dokonać wyboru tego stanu na zawsze? Czy w obliczu pełnego ujawnienia się prawdy o wiecznym losie, decyzja istnienia poza Bogiem może pozostać niezmienna i na zawsze nieodwołalna? Nie wybieramy w sposób wolny tego, do czego nie skłania nas jakiś wyraźny motyw, kiedy wszystko zdaje się skłaniać raczej do tego, aby nie dokonać określonego wyboru.
Z tego punktu widzenia nie sposób mówić o tym, że ktoś dobrowolnie wybiera wieczne potępienie jako swój własny los. Gdyby tak czynił, oznaczałoby to, że pozbawiony jest prawdziwej wolności. Jak zobaczymy, można mieć uzasadnioną nadzieję, że doświadczenie własnego nieszczęścia i cierpienia nakłoni nawet najbardziej zatwardziałych grzeszników do skruchy i nawrócenia. Dobrowolnie zwrócą się ku Bogu. Taka decyzja będzie w pełni świadoma, w niczym nie naruszająca ich wolności.
Tu otwiera się również możliwość nieoczekiwanej pomocy ze strony Boga. Może On ocalić i zbawić każdego usuwając niewiedzę, zwodnicze motywy wprowadzające w błąd oraz zniewolenie, którego źródłem są grzeszne pragnienia. Taka jest Boska pedagogia uzdrawiania wolności, wyzwalania i przywracania jej prawdziwej celowości. Bóg nie gwałci wolności swego rozumnego stworzenia, ale nie pozostawia jej samej sobie. Czyni wszystko, aby ją ku sobie przyciągnąć, oczarować swoim dobrem i pięknem. Wyzwolenie ze stanu zniewolenia jest warunkiem dokonania prawdziwie wolnego wyboru za Bogiem. Boski akt wyzwolenia jest aktem terapeutycznym. Stwórca podobny jest pod pewnym względem do lekarza, który uzdrawia pacjenta uzależnionego od narkotyków, nie usiłując wcześniej uzyskać jego zgody. Akt ten nie gwałci wolności pacjenta, gdyż w stanie uzależnienia nie może on w ogóle podjąć prawdziwie wolnej decyzji. Wyzwolenie pacjenta od uzależnienia umożliwia dopiero jego dobrowolną zgodę na cokolwiek. W odniesieniu do Boga jest to oczywiście tylko słabe porównanie, odległa analogia, w której większe jest niepodobieństwo niż cząstkowe podobieństwo.
Nie mamy wolności absolutnej
Na ogół skłonni jesteśmy myśleć, że to od nas samych wszystko w życiu zależy, że możemy pokierować swoim własnym losem według własnej woli. Życie uczy nas samowystarczalności. Przeświadczenie to przenosimy także w sferę wiary. Sądzimy, że dzięki wolnej woli możemy własnym wysiłkiem osiągnąć zbawienie lub utracić je wskutek złych decyzji życiowych. Pisze o tym Anna Connolly w swoim blogu na temat wolności.
Debata nad wolną wolą toczy się od wieków. Nie trzeba przekonywać, że obdarzeni zostaliśmy przez Stwórcę darem wolności. Codziennie dokonujemy mniejszych lub większych wyborów. Jaka jest ta nasza ludzka wolność? Czy każdy ma ją w równej mierze? Czy nie jest uwarunkowana zwłaszcza przez doświadczenie wczesnego dzieciństwa? Psychologowie i pedagodzy przekonują, że źródło wielu późniejszych trudności tkwi właśnie w dzieciństwie. Doświadczenie tego okresu mają decydujący wpływ na psychikę. Już w pierwszych latach życia zaczyna kształtować się nasz charakter i sposób wartościowania. Niełatwo potem wyzwolić się spod tych wczesnych wpływów domu rodzinnego. Mniej lub bardziej nieświadomie powielamy doświadczenia wyniesione z domu. Dziedziczymy zalety, nawyki, dobre i złe cechy charakteru swoich rodziców, które odbijają się potem na naszych relacjach z innymi ludźmi. Dzieciństwo jest swoistym bagażem na całe życie. Trudne doświadczenia są jak psychiczne rany, które nie chcą się zagoić.
Pod tym względem nasze wyposażenia i starty życiowe nie są sobie równe. Jedni otrzymują wiele, drudzy nieporównanie mniej, a jeszcze inni bolesne piętno na całe życie. Wielu ludzi zostaje zwiedzionych przez różnego rodzaju błędne ideologie. Wielu wyrasta w domach, gdzie nie ma żadnego zainteresowania religią i Kościołem. W czasach ateistycznej ideologii komunistycznej miliony dzieci wychowywano w atmosferze otwartej wrogości do wszelkiej religii. Nawet w krajach wolnych pewna część rodzin nadal ma niedobre doświadczenia z Kościołem, co nie pozostaje bez wpływu na proces wychowania dzieci. Ponadto, jakże często rodzinne dramaty sprawiają, że wydarzenia z dzieciństwa stają się źródłem późniejszych trudności, złych decyzji i niewłaściwych relacji do innych. Być może nieświadomie wypieramy uczucia i wspomnienia, które były bolesne, a które wciąż w nas tkwią i wywierają wpływ na naszą wolę i nasze postępowanie. Kto świadomie nie rozładuje swoich lęków i nie stanie się człowiekiem odpowiedzialnym za kształt swojego życia, stale będzie podlegać tyranii swojego wczesnego wyposażenia.
Problemu wolności nie można zatem rozpatrywać czysto abstrakcyjnie. Jest to zazwyczaj wolność w stanie zalążkowym, najczęściej ograniczona, okaleczona lub chora. Nie jest to wolność absolutna. Świadczą o tym same fakty w życiu człowieka. Nie mamy żadnego wpływu na to, gdzie i kiedy przychodzimy na świat, w jakiej kulturze i religii, a to decyduje o sposobie wychowania i dalszym przebiegu ludzkiego życia. Dlaczego krótki okres doczesnego istnienia czynimy jedyną szansą na decyzję kruchej ludzkiej wolności za Bogiem? Nasze decyzje i wybory życiowe są ograniczone w różnoraki sposób. Istnieje mnóstwo powodów, które wolność pomniejszają i paraliżują. Dostrzegamy to sami jako grzeszni ludzie we własnym sercu. Często nie rozumiemy samych siebie. Istnieje w nas głęboko zakorzeniona skłonność do samowoli oraz irracjonalnych decyzji. W przeciwnym razie nie byłoby w świecie tyle okrucieństwa, przestępstw, nadużywania władzy i nienawiści. Wystarczy uczciwie przyjrzeć się sobie samym.
Nie do pomyślenia, aby dobry i sprawiedliwy Bóg nie brał pod uwagę wszystkich ograniczeń wolności, daru tak bardzo zagrożonego, i odmawiał pośmiertnej szansy na zmianę decyzji i nawrócenie. Przerażająca i absurdalna jest myśl, że z samego szacunku dla wolnej woli pozwoli On, aby Jego dzieci ponosiły wieczną karę w piekle. Instynktownie wyczuwamy, że lepiej mieć ograniczoną wolność prowadzącą w końcu do zbawienia niż wolność nieograniczoną, której skutkiem jest wieczna męka. Kto utrzymuje, że z powodu wolnej woli można w nieskończoność odrzucać Boga i wybierać zło, w rzeczywistości broni nie wolności, ale zniewolenia człowieka przez grzech i zło. Czy zachowanie ludzkiej godności i wolności wymaga, abyśmy stawali się na zawsze niewolnikami zła? Cóż to byłaby za wolność?
Z doświadczenia wiadomo, że wielu ludzi nie przejmuje się myślą, że inni mogą być skazani na wieczne piekło. Uważają, że jeśli człowiek odrzuca Boga i dobrowolnie podejmuje taką złą decyzję, to zasługuje na wieczne potępienie. Ich zdaniem, zdrowy rozsądek nakazuje, aby tego nie czynić, kto zaś z uporem buntuje się przeciwko Bogu, ten jest sam sobie winien. Jest to postawa pozbawiona wszelkiego czucia międzyludzkiej solidarności, niewrażliwa na los ludzi zagubionych w swoim człowieczeństwie. W tego rodzaju myśleniu wieczne piekło jest przejawem miłości Boga do ludzi idącej w parze z poszanowaniem ich wolności. Tak często rozumują ci, którzy usiłują uzasadnić, iż wieczna kara nie zostaje nałożona na winowajców z zewnątrz, lecz jest jedynie sprawiedliwą konsekwencją ich ostatecznego wyboru zła. W tej optyce myślenia źródłem męki są oni sami. Gdyby zostali wystawieni na światło Bożej obecności, cierpieliby jeszcze bardziej. Bóg miłuje nawet swoich wrogów, dlatego piekło chroni ich przed palącym ogniem Jego obecności. Nic dziwnego, że zgodnie z takim rozumieniem wieczne piekło przedstawia się jako rezultat nieskończonej miłości Boga do ludzi, jako bolesne zabezpieczenie przed jeszcze większym cierpieniem.
W sumie jest to desperacka racjonalizacja ze strony obrońców nauki o wiecznym piekle. Chcą wykazać, że Bóg nie ponosi odpowiedzialności za nieszczęsny los swoich zatraconych stworzeń, że nie jest sadystą i nadal miłuje wszystkich, ale z szacunku dla wolnej woli pozostawia ich w stanie zatracenia. Nie sądzę, aby tego rodzaju racjonalizacja miała jakieś głębsze uzasadnienie teologiczne.
Kto w ten sposób myśli, zapomina o ograniczeniach ludzkiej wolności i różnych przyczynach negacji Boga. Sam fakt, że opowiadamy się za Bogiem świadczy o tym, że zostaliśmy pociągnięci Jego Boską mocą i dobrocią. Jezus zapewniał: „Nikt nie może przyjść do Mnie, jeśli nie przyciągnie go Ojciec, który Mnie posłał” (J 6,44). W gruncie rzeczy, jeżeli człowiek odrzuca Boga, czyni to z lęku przed Nim, nie rozumiejąc kim On jest naprawdę. Wierzę, że Stwórca nie rezygnuje nigdy z zagubionego człowieka. Nie jest bezradny wobec jego chorej wolności. Nie przestanie nigdy pociągać jej ku sobie. Owszem, mamy wolną wolę, ale nie do tego stopnia, byśmy wbrew wszelkiej oczywistości chcieli bezsensownie odrzucać Go na zawsze. Pismo Święte nigdzie nie skłania do wiary, że człowiek może bez końca opierać się sile Boskiego przyciągania. W przeciwnym razie stworzenie okazałoby się mocniejsze od swojego Stwórcy. Tymczasem Nowy Testament przekazuje obietnicę, że kiedyś na imię Jezusa zegnie się dobrowolnie „każde kolano” i „każdy język” wyzna z radością i wdzięcznością, że to On jest Panem „ku chwale Boga Ojca” (Flp 2,10-11).
To nie wolność, ale miłość i dobroć są najbardziej przemożnymi i przeobrażającymi siłami we wszechświecie. Gdyby Bóg dał ludziom wolność odrzucenia Go na zawsze, mimo iż wolność ta prowadziłaby do wiecznej męki i zguby, znaczyłoby to, że troszczy się o wiele bardziej o ich wolność niż o ich zbawienia. Takie stwierdzenie byłoby zgoła bezpodstawne i błędne. Wolą Boga jest zbawienie wszystkich i to On jest ich Zbawicielem (zob. 1 Tm 2,4; 4,10). Jego zbawczych zamiarów nikt nie udaremni: „Mój zamiar się spełni i uczynię wszystko, co zechcę” (Iz 46,10). Wola człowieka nie może być mocniejsza niż wola Boga. „Wiele myśli w sercu człowieka, lecz zamysł Pana (JHWH) się ziści” (Prz 19,21). Ludzie mogą w swoim czasie nie chcieć spełnić pragnienia Boga: „Jeruzalem, Jeruzalem! (…) Ile razy chciałem zgromadzić twoje dzieci (…), a nie chcieliście. (…) Odtąd już Mnie nie ujrzycie, dopóki nie powiecie: Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pana” (Mt 23,37.39).
Wymowa tych słów jest wyraźna: skończy się czas ludzkiego oporu, braku chęci i zrozumienia. Ci, którzy nie chcieli pozwolić Bogu, by ich zgromadził, witać będą kiedyś swojego Zbawcę. Jak nie pomyśleć w tym miejscu o wszystkich zbuntowanych, których wola nie dojrzała jeszcze do przyjęcia Bożego daru!
Wolność jest zdaniem do urzeczywistnienia. Do prawdziwej wolności trzeba dojrzewać. Nie jest dana człowiekowi raz na zawsze jako statyczna zdolność wyboru. Stajemy się wolni na miarę prawdziwie wolnych decyzji. Często postępujemy w sposób irracjonalny, przynoszący jedynie szkodę, ale i wtedy dzieje się to zazwyczaj pod wpływem różnych negatywnych czynników wymykających się spod naszej kontroli. Skłaniają nas one do podejmowania błędnych decyzji, a w konsekwencji prowadzą do zagubienia i destrukcji. Ilu ludzi niszczy dzisiaj życie swoje i innych wskutek alkoholizmu, narkotyków, biedy, nienawiści, chęci zdobycia pieniędzy czy rozgłosu! Gdybyśmy teraz mieli, jak utrzymują niektórzy, całkowitą wolną wolę i pełną wolność decyzji, czy chcielibyśmy dokonywać wyboru, którego konsekwencją jest doświadczenie istnej gehenny już tutaj na ziemi? Byłoby to całkowicie irracjonalne i nielogiczne.
Niebezpieczeństwo bałwochwalstwa wolnej woli
Boski plan zbawienia i zbawcze dzieło Chrystusa obejmują wiele „wieków”. W porównaniu z nimi nasze obecne życie jest jedynie bardzo małą cząstką. Tradycyjna eschatologia odmawia człowiekowi wolności wyboru i zmiany decyzji po śmierci. Uczy, że szansa zbawienia kończy się wraz z jego śmiercią. Kto ogranicza zbawcze działanie Boga wobec ludzi do krótkiego okresu życia doczesnego, zamyka oczy na o wiele wznioślejszą naukę Ewangelii. Wielokrotnie przeciwstawiałem się tej apriorycznej i apodyktycznej doktrynie, nie mającej uzasadnienia w świadectwach Biblii. Trudno zrozumieć, dlaczego takim uzasadnieniem miałyby być słowa Jezusa wypowiedziane w kontekście uzdrowienia niewidomego od urodzenia: „Dopóki jest dzień, powinniśmy wykonywać dzieła Tego, który Mnie posłał. Przychodzi noc, gdy nikt nie może działać” (J 9,4). Ta „noc” rozumiana jest jako śmierć, która kładzie kres uczynkom człowieka zasługującym na zbawienie lub potępienie. Tekstem, na który chętnie powołują się obrońcy tego poglądu są również słowa: „zostało postanowione w stosunku do ludzi, że raz umrą, a potem będzie sąd” (Hbr 9,27). Ten werset nie mówi wcale o tym, że po śmierci i sądzie następuje zaraz wieczne piekło dla grzeszników i że nie ma już żadnej możliwości na poprawę.
Tego rodzaju uzasadnienia można jedynie traktować jako zabieg przystosowujący teksty biblijne do tradycyjnej doktryny. Całkowicie ignoruje się wtedy eschatologiczny sens przypowieści Jezusa o zagubionej owcy, zgubionej drachmie i synu marnotrawnym. Przypowieści te odsłaniają oblicze Boga, który nigdy nie rezygnuje z możliwości ocalenia zagubionego człowieka, aż go odnajdzie (por. Łk 15,4.824.32). Siła dowodowa tych przypowieści jest nieporównanie silniejsza niż wyrwane z kontekstu poszczególne wersety Biblii. Ojciec zagubionego syna nie wyznacza granicy czasu, po której skończy się jego łaskawość i minie termin gotowości do przebaczenia. Nie ustala czasu powrotu do jednego roku, do dwóch lub trzech lat. Nie grozi, że potem będzie surowo karał lub że wyrzeknie się go na zawsze. W naszych uszach dźwięczałyby wówczas gniewne słowa urażonego ojca: „Nigdy już do mnie nie wracaj!”. Takim byłby Bóg, gdyby postanowił raz na zawsze, że śmierć będzie ostateczną granicą możliwości zbawienia. Przypowieść mówi jednak o czymś przeciwnym: Bóg to miłujący Ojciec, który także po śmierci oczekuje powrotu każdego ze swych zagubionych i rozproszonych dzieci, aż wszyscy zostaną ocaleni. Taka wizja jest prawdziwie godna Boga, który jest miłością.
Właściwie dopiero po śmierci można będzie mówić o wyrównanych szansach wolności, nie pomniejszonej żadnymi ograniczeniami, których doświadczamy w tym życiu. Absurdalną rzeczą byłoby upierać się przy swoim buncie i cierpieć bez końca w piekle. Wybór Boskiej oferty, przebaczenia i szczęścia wydaje się ostatecznie przesądzony. Nie wiemy, czy jest to wybór łatwy. Mogą wiedzieć o tym jedynie ci, którzy tego doświadczyli na sobie samych. Bóg nie potępi na zawsze tych, którzy z różnych powodów pobłądzili i zagubili się w życiu. Wierzę, iż pomoże przezwyciężyć ten stan zatracenia i ocali zagubionych. Nadzieja ta znajduje potwierdzenie w licznych tekstach Biblii. Ludzka logika potwierdza tę nadzieję.
Zbawienie jest w końcu możliwe dla największych nawet grzeszników i przestępców. Zdaję sobie sprawę z tego, że dopuszczenie takiej możliwości jest trudne do przyjęcia dla ludzi ukształtowanych przez tradycyjną eschatologię. Nie mogą się z tym pogodzić. Zapominają o sile przekonywającej i przemożnej miłości Boga. Nikt Mu w tym nie dorówna. Nikt nie jest w stanie opierać się bez końca tej wszechmocnej miłości i najżyczliwszej dobroci. Być może w naszych wyobrażeniach jesteśmy podobni do dzieci, które dla zabawy budują tamę z kamieni, aby zatrzymać wodę wartko płynącego z gór strumienia. Owszem, może nam się to udać przez chwilę, ale niebawem siła wzbierającej wody okaże się bardziej skuteczna niż zagradzające drogę kamienie. Bóg również okaże się przemożnym w swojej miłości i swoim miłosierdziu. Jest Bogiem mającym niepojęte dla nas sposoby docierania do tajników ludzkiej wolności, nawet najbardziej zatwardziałej i obciążonej winą.
Nadzieja na ocalenie wszystkich nie jest bezpodstawną fantazją i czczym urojeniem. Trzeba cieszyć się, że nasz los jest w rękach dobrego Boga. Nikt nie może Mu przeszkodzić w przyciąganiu ku sobie wszystkich zagubionych i ocalaniu zatraconych. Nie jest to Bóg słaby, o bezgranicznej miłości, ale ograniczonej mocy. Nie jest to również Bóg okrutny, o bezgranicznej mocy, ale ograniczonej miłości. Jest Bogiem nieskończonej miłości i nieskończonej mocy. Zniekształcamy obraz Boga ukazany przez Jezusa, jeżeli sądzimy, że nie posługuje się On swoją dobroczynną mocą, aby wszystkich ocalić. Jest to wszakże Boska wszechmoc dobra, prawdy i piękna, które przekonują i przyciągają ku sobie działając od wewnątrz jestestwa człowieka.
Opowiadamy się słusznie przeciwko fatalizmowi doktryny o predestynacji jednych ludzi do zbawienia, a drugich do wiecznego zatracenia. Jeżeli istnieje jakaś postać determinacji ze strony Boga, to jedynie ku powszechności zbawienia. Według Jego Boskich planów wszyscy jesteśmy przeznaczeni do zbawienia. Przyznaję, że tego rodzaju słownictwo może budzić skojarzenia z determinizmem, który zaprzecza wolności woli. Absolutny i kategoryczny determinizm nie ma miejsca w odniesieniu do nadziei na powszechność zbawienia. Nadzieja ta respektuje w najwyższym stopniu wolność człowieka, nie czyni z niej jednak idola ani najwyższej wartości. Priorytet przyznaje suwerennej wolności Boga, zawsze nieodłącznej od Jego przemożnej miłości, która nie pozostawia zatraconych ich własnemu losowi. Bóg ocala uzdrawiając zagubioną i chorą wolność człowieka i pociągając ją ku sobie bez uciekania się do przemocy. Człowiek może wybierać stan buntu i piekła tak długo, jak chce. Może jednak wyzwolić się z niego dobrowolnie, kiedy dostrzeże bezsens trwania w oddzieleniu od Stwórcy.
Wspomniałem o niebezpieczeństwie bałwochwalstwa wolnej woli. Trudno pojąć, dlaczego akcentuje się ją tak bardzo, jak gdyby była najbardziej decydującą siłą w dziejach świata. Kto uporczywie czyni z niej najwyższą wartość, probierz ludzkiej godności i powagi życia, w rzeczy samej poniża Boga. Każe mu poniekąd usunąć się na bok i skapitulować przed własnym darem. To tak, jakby w sprawie ostatecznego losu ludzi, sam człowiek miał ostatnie słowo, a Bóg nie miał już nic do powiedzenia: „Usuń się, Panie Boże! To my sami swoją wolną wolą o wszystkim ostatecznie decydujemy”. W ten sposób wolna wola staje się idolem, który wyrokuje o bezradności samego Boga. Czy nie jest to kłanianie się bożkowi, którego sami ulepiliśmy w naszej zniewalającej umysły doktrynie?
Najwspanialszy przywilej Boga
Aby podtrzymać doktrynę o wolnej woli tradycyjna doktryna głosi, iż wielu ludzi zasłuży z tego powodu na wieczne piekło. Zapomina, że w ostatecznym rozrachunku to nie wolna wola nas zbawia, ale łaskawość i dobroć Boga, który jak Dobry Pasterz nie ustaje w poszukiwaniu zagubionych. A wystarczyłoby zadumać się nad opisem nawrócenia Szawła i jego dramatycznej przemiany w Pawła Apostoła narodów (zob. Dz 9,1-19). W opisie tym widzę potwierdzenie prawdy, że Bóg potrafi ocalić człowieka bez zadawania gwałtu jego woli. Szaweł zgadzał się na ukamienowanie diakona Szczepana, a potem w obronie Prawa gorliwie niszczył wspólnoty chrześcijańskie (zob. Dz 7,58; 8,1.3; 9,1; Flp 3,6). Po swoim nawróceniu nigdy nie uważał, że naruszona została jego ludzka godność. Wręcz przeciwnie, mógł z całą szczerością napisać do Filipian: „To jednak, co było dla mnie zyskiem, uważam za stratę ze względu na Chrystusa. Nawet wszystko uznaję za stratę ze względu na przewyższające wszystko poznanie Chrystusa Jezusa, mojego Pana. Z Jego powodu wszystko poczytuję za nic i uważam za śmieci, aby zyskać Chrystusa i zjednoczyć się z Nim…” (Flp 3,7-9).
Jeśli Bóg potrafi dokonać cudu takiej przemiany w jednym człowieku, nie odmawiajmy Mu prawa do pociągnięcia ku sobie wszystkich! To On wzbudza w nas wolę i pragnienie ocalenia. Przeczuwamy w głębi serca, że potrafi On przezwyciężać wszelki opór i pociągać ku sobie. Śmierć nie stanowi dla Niego żadnej granicy czasowej. Zbawienie jest Jego suwerennym darem. Nie ograniczajmy suwerennej dobroci Boga! Jego radością jest ocalanie tych, którzy potrzebują ocalenia. Dlatego modlimy się do Niego o zbawienie wszystkich.
Ocalenie wolnej istoty bez zniszczenia jej wolności jest najwspanialszym przywilejem samego Boga. On zbawia nie niszcząc – leczy jedynie to, co chore oraz przemienia to, co z głębi człowieczeństwa woła o przemienienie. Bóg miłujący swoje stworzenia nie może postępować inaczej. Ośmielam się myśleć, że nie stworzyłby świata, w którym moglibyśmy, z powodu irracjonalnej wolnej woli, potępić się na całą wieczność. Byłaby to również Jego porażka jako Stwórcy. Stworzył świat, w którym może ocalić dramatyczny dar wolności przed samozniszczeniem.
Pewnej analogii, zawsze kruchej i nieadekwatnej, możemy poszukiwać w samym ludzkim życiu. Trudno wyobrazić sobie rodziców chorego dziecka przeciwstawiających się jego pobytowi w sali szpitalnej jedynie z tej racji, że ono chce być w domu. Chore dzieci oddawane są do szpitala wbrew ich woli, ale dla ich własnego dobra, którym jest zdrowie i życie. Czujemy się usprawiedliwieni, kiedy nie pozwalamy danej osobie na wyrządzenie zła innym lub samej sobie. Rodzice miłujący swojego syna lub córkę uczynią wszystko, aby zapobiec popełnieniu przez nich groźnego przestępstwa. Czy jest to brak szacunku dla wolności? Gotowi są oni nawet fizycznie powstrzymać swoje dziecko przed nierozmyślnym czynem wyrządzenia krzywdy samemu sobie. Nie jest to pogwałcenie wolności, lecz ocalenie przed samozniszczeniem i konsekwencjami złego czynu. Dlaczego w odniesieniu do Boga szafujemy słowami o pogwałceniu wolnej woli człowieka, kiedy chodzi o jego najwyższe dobro i ocalenie przed ostateczną zatratą?
Myśląc w ten sposób nie neguję wolnej woli. Sam Bóg jej nam nie odbiera. Nikogo nie przymusza. Pomaga jedynie odnaleźć swoje prawdziwe „ja” jako istoty stworzonej i zależnej od Stwórcy. Pomaga wyzwolić się od narcystycznej koncentracji na sobie i swojej urojonej wielkości oraz odnaleźć prawdziwe źródło życia. Pomaga Mu w tym ukryta w głębi ludzkiego jestestwa pamięć o tym, że jesteśmy tylko stworzeniem, a nie samym Bogiem.
Jezus konający na krzyżu nie prosił Ojca, aby posłał o piekła ludzi, którzy swoją wolną wolą zadecydowali o Jego życiu w przekonaniu, że dobrze wiedzą, co czynią. Wręcz przeciwnie, modlił się: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34). Te wstrząsające słowa o przebaczeniu mówią jednocześnie o ludzkiej niewiedzy, która pomniejsza wolność woli i ciężar winy. Brzmią one jak zastępcze usprawiedliwienie przed Bogiem. Przebija z nich niesłychana moc bezwarunkowej miłości do ludzi. Tylko stwórcza, przeobrażająca i przebaczająca miłość Boga ocala świat przed ostatecznym zatraceniem.
Jezus jest naszą drogą do Boga. Sobór Watykański II uczy, że przez wcielenie Chrystus zjednoczył się, w nieznany nam bliżej sposób, z każdym człowiekiem (zob. KDK 22). Umarł za wszystkich, aby wszystkich ocalić od zatracenia. Tylko Bóg zna tajniki i opory naszych serc. Boża dobroć potrafi wyzwolić w końcu dobrą wolę każdego człowieka. Nie wiemy, czy proces oczyszczenia i nawrócenia dokonuje się, po ludzku mówiąc, w chwili śmierci, czy też dopiero w stanie, który Jezus nazywał Gehenną. Nie wiemy, czy to sam Bóg określa „czas” trwania oczyszczającej kary, czy też decyduje o tym sam grzeszny człowiek przezwyciężając koncentrację na samym sobie i zwracając się ku Bogu. Można jedynie przeczuwać, że każdy dobrowolnie otwiera w końcu drzwi własnej Gehenny, zamknięte od wewnątrz. Przemożna miłość Boga potrafi przełamać opór, pociągnąć ku sobie i uleczyć chorą wolność najbardziej zbuntowanych.
Wolność a prawda o ukrywającym się Bogu
Doświadczenie uczy, że jesteśmy istotami, które stają się tym, kim być powinny. Wraz z czasem rozwija się w nas zdolność dokonywania wyboru. Muszą być jednak spełnione pewne warunki rozwoju. W początkowym etapie tego rozwoju w dzieciństwie brak nam wiedzy i orientacji. Jest to etap niedojrzałości. Stajemy w obliczu spraw, których należycie nie pojmujemy i z którymi sobie nie radzimy. Pod wpływem innych osób stopniowo kształtuje się w nas pewien określony obraz świata, co z kolei pomaga w rozwijaniu różnych form przystosowania się do wymogów życia. Coś z tego procesu przystosowania pozostaje trwale nawet w dojrzałej osobowości człowieka. W ten sposób do wieku dojrzałego dochodzimy w stanie zmniejszonej i osłabionej wolności. Wielką rolę odgrywają w tym względzie okoliczności wychowania, nagromadzone cierpienia i złe doświadczenia, czy również temperament człowieka. Wyniesione z dzieciństwa urazy i formy przystosowania do życia potrafią skutecznie zniekształcać na wiele lat naszą wizję świata i nasze postępowanie.
Trzeba cieszyć się z tego, że Bóg nie pozostawia naszej kruchej wolności samej sobie. Analogia z dzieckiem wydaje się oczywista. Nie jest ono zdolne do podejmowania decyzji ostatecznych, dotyczących całego życia. Podobnie wygląda nasza ludzka niezdolność i bezradność w sprawach dotyczących ostatecznego losu każdego i każdej z nas. Oszukujemy samych siebie i ulegamy złym skłonnościom w stanie pewnej ignorancji i wewnętrznego zniewolenia. Taka decyzja nie jest nigdy wyborem w pełni wolnym. Bóg pomaga człowiekowi odnaleźć w końcu wolność prawdziwie wolną od niewiedzy i wszelkiego zniewolenia.
Człowiek, który rozwija się w tych warunkach może zwodzić samego siebie albo być zniewolonym przez swoje pragnienia. Sytuacja ta sprawia, że trudno wtedy mówić o tym, że podejmuje on decyzje i dokonuje wyboru całkowicie świadomie i dobrowolnie. Dlaczego mielibyśmy utrzymywać, że z szacunku dla ludzkiej wolności Bóg powinien pozostawić go samemu sobie, wraz z jego błędnymi decyzjami? Jestem przekonany, że większy szacunek dla wolności okazuje Bóg nie wtedy, gdy pozostawia zatraconą istotę samej sobie, lecz wówczas, gdy usiłuje wyzwolić ją z uwikłania w zło i z chorobliwego stanu zniewolenia.
Nasza ludzka egzystencja nie jest stanem doskonałości. Widać to szczególnie wyraźnie w stopniowym procesie dojrzewania człowieka do wolnych decyzji i wyborów. Jesteśmy zdeterminowani w swoich sądach przez minione opcje i przeszłe doświadczenia. Będąc ludźmi żyjemy na ziemi nie w widzeniu, lecz w wierze. Nasze poznanie ma charakter cząstkowy: „Cząstkowe bowiem jest nasze poznanie”, „teraz poznaję cząstkowo” (1 Kor 13, 9.12). Bóg, w którego wierzymy jest „Bogiem ukrywającym się” (por. Iz 45,15)[3].
Z tej właśnie racji nasza sytuacja ma charakter paradoksalny. Sam fakt ukrywania się Boga z jednej strony stwarza przestrzeń dla wolnych decyzji, z drugiej strony natomiast staje się również pewną przeszkodą dla realizacji pełnej wolności. Sprawia on, że stajemy się raczej mniej niż bardziej odpowiedzialni za to, że nie potrafimy miłować Tego, którego istnienie i prawdziwa natura są przed nami ukryte.
Gdybyśmy zostali stworzeni jako istoty cieszące się pełnym poznaniem Boga, ta wiedza nie byłaby naszym osobistym odkryciem. Nie byłaby zdobyta w niełatwym procesie uczenia się i własnego doświadczenia. Tymczasem sami musimy uczyć się wraz z upływem czasu, że zjednoczenie z Bogiem przynosi radość i szczęście, a oderwanie się od Niego rzeczywiste nieszczęście. Dokonujemy dobrowolnych decyzji i doświadczamy konsekwencji naszych wyborów. Stopniowo uczymy się dzięki temu, że miłość i przebaczenie są w życiu czymś lepszym niż egoizm i zamknięcie w sobie. Bóg pozostaje dla nas przez cały czas Bogiem ukrywającym swoje oblicze.
Niewiedza ogranicza naszą wolność i nie pozwala jej w pełni się urzeczywistnić. Wyobraźmy sobie, że ktoś trującą substancją zatruł wodę pitną, a ja o tym nie wiem i ją piję. Gdybym wiedział, na pewno był jej nie pił. Nie piję jej w pełni świadomie i dobrowolnie. Niewiedza nie pozwala mi dokonać właściwego wyboru. Oczywiście, że jest to tylko blade porównanie. W pewnym sensie fakt ukrywania się Boga, ludzka niewiedza, niejasność sytuacji, błędne postrzeganie rzeczywistości w określonych okolicznościach życia – wszystko to przesłania nam i zakrywa rzeczywistą prawdę o Bogu. Wiara może wówczas przybierać bardziej postać skoku w nieznaną ciemność niż być wolnym wyborem, za który jesteśmy w pełni odpowiedzialni. Skoro Bóg jest Bogiem ukrywającym się, to nasza odpowiedzialność za popełniane błędy staje się mniejsza. Wielu ludziom może wydawać się dlatego, że niewiara jest uzasadnioną i prawomocną opcją życiową.
W relacji człowieka do Boga niejasność i niewiedza są zarówno warunkiem wolności, jak i przeszkodą do jej urzeczywistnienia. Wolne decyzje człowieka wymagają również wolności od determinizmu. To prawda, że niektóre z naszych wyborów i decyzji są w jakimś stopniu zdeterminowane przez to, w co wierzymy i czego pragniemy. Wszyscy zaczynamy, jak już wspomniałem, dokonywać wyborów w sytuacji niejasności, niewiedzy i niezrozumienia, a z czasem dopiero uczymy się na podstawie własnego doświadczenia i odkrywamy własny sposób percepcji rzeczywistości.
Jeśli ktoś posiadający wystarczającą wiedzę i pełną świadomość, że Bóg jest źródłem szczęścia wybiera jednak życie z dala od Niego, to jego wybór jest w najwyższym stopniu irracjonalny i nieuzasadniony. Nie spełnia warunku prawdziwej wolności moralnej. W rzeczywistości taki człowiek nie jest w stanie odrzucić prawdziwego Boga w sposób prawdziwie wolny. Jeśli natomiast ktoś nie ma wystarczającej wiedzy, wówczas także nie może odrzucić prawdziwego Boga. Odrzuca jedynie jakąś Jego karykaturę, ukształtowaną przez siebie samego lub przez innych. Wolna i w pełni świadoma decyzja odrzucenia Boga jawi się dlatego jako wręcz logicznie niemożliwa.
W ten sposób znaleźliśmy się w samym centrum współczesnej debaty o powszechności pojednania i zbawienia. Chodzi przede wszystkim o te ludzkie decyzje, które podejmujemy w kontekście niejasności, niewiedzy i złudzeń, a więc w sytuacji zgoła niepełnej informacji o tej rzeczywistości, którą nazywamy Bogiem. Czy tego rodzaju wybory i decyzje są prawdziwie wolne? W jakiej mierze jesteśmy moralnie odpowiedzialni za ich nieprzewidziane konsekwencje? Każdy wolny wybór człowieka jest swego rodzaju eksperymentem rzutującym w przyszłość, nieodłącznym od pewnego ryzyka w poszukiwaniu wartości, naznaczonym niepewnością, czy wybraliśmy najlepszą decyzję. Ta sytuacja nadaje ludzkiemu życiu charakter dramatu i decyduje o tym, jacy jesteśmy w samej głębi człowieczeństwa. Możemy uczyć się z własnych błędów i korygować złe postępowanie.
Bóg daje nam szansę odkrywania jakości swojego życia. Uniwersalizm głosi, że jako istoty rozumne, myślące i wolne wszyscy zdołają dokonać w końcu właściwego odkrycia. W ciągu całego ziemskiego życia trwa nasz eksperyment z Bogiem. Przedłuża się również po jego drugiej stronie. Wolność sprawia, czy dalej oddzielamy się od Niego w swojej straszliwej samotności, czy też ostatecznie poddajemy się Jego wyzwalającemu działaniu. Bolesne konsekwencje własnych decyzji rozproszą w końcu te iluzje, które skłaniały nas do odrzucenia Boga i staną się wołaniem o pomoc, płynącym z głębi ludzkiego ducha. Dla Boga wystarczy najmniejszy gest zwrotu ze strony zagubionej istoty, aby doprowadzić ją do pojednania i ocalenia.
Jestem przekonany, że sytuacja niejasności, niewiedzy i możliwych złudzeń sprawia, że jako słabi ludzie łatwo rozmijamy się z celem swego istnienia. Nie przypadkowo biblijne rozumienie grzechu (hamartía, hamártema) etymologicznie znaczy właśnie „nie trafić w cel” (hamartánein). Grzech odwodzi człowieka i oddala od własnego przeznaczenia. Kto rozmija się z celem popełnia błąd, przywiązuje się do różnych własnych iluzji i ponosi tego konsekwencje. Kiedy w swoim życiu osiągamy wystarczający poziom świadomości, jest rzeczą ważną, aby stale uczyć się w oparciu o doświadczenia złych wyborów i popełnionych błędów. Biblijna kategoria określana mianem skruchy, zmiany usposobienia i nawrócenia (metánoia) skłania do „myślenia po” (meta-noein) złych doświadczeniach przeszłości, zastanawiania się po fakcie.
Bóg ocala ludzi przed irracjonalną wolnością – błogosławiony Bóg!
Moralna wolność wymaga przynajmniej minimalnego stopnia racjonalności ze strony człowieka, a to wiąże się ze zdolnością uczenia się na podstawie doświadczeń własnych i innych ludzi, rozpoznawania racji przemawiających za określonym działaniem oraz zdolnością do poprawy. Kto czyni coś bez żadnego zrozumiałego i wytłumaczalnego motywu, w sytuacji gdy wszystko przemawia przeciwko takiemu działaniu, wówczas nie jest to działanie wolne, lecz irracjonalne. Takie irracjonalne zachowanie nie zasługuje na miano wolnego. Wolny wybór należy odróżnić od czystego przypadku, trafu czy kaprysu. Wolność i wolna wola (w jej różnych stopniach) pozostaje dla nas rzeczywistą tajemnicą.
Na ogół przyjmuje się, iż niezbędnymi warunkami prawdziwie wolnego wyboru w danej sytuacji są: pełna znajomość rzeczywistości (wolność od niewiedzy odnośnie do konsekwencji wyboru i wolność od wszelkich złudzeń przesłaniających prawdę) oraz wolność od wewnętrznego zniewolenia wskutek grzesznych motywów. Możemy mieć nadzieję, że istota wolna od tych ograniczeń potrafi bez zewnętrznego przymusu otworzyć się na Boga i przyjąć Boski dar zbawienia. Jest to nadzieja, że rozumiejąc pełne implikacje zbawienia i potępienia dokona właściwego wyboru. Czy może postąpić inaczej, wbrew oczywistości? Dlaczego irracjonalny zgoła wybór zatracenia miałby być słowem ostatnim, przypieczętowującym nasz los ostateczny? Kto kieruje się złudzeniami nie pojmuje groźby zatracenia i nie rozumie swej sytuacji.
Obrońcy wiecznego piekła odrzucają przekonanie, że Bóg jako pedagog zdoła wychować nas w taki sposób, iż w końcu dostrzeżemy prawdę i odstąpimy od fałszywego wyboru. Uważają, że nawet objawienie pośmiertne nie sprawi, że wszyscy przyjmą Boską ofertę. Nadal będziemy mogli postępować w sposób irracjonalny. Nawet Bóg nie może zagwarantować, że wszyscy ludzie przyjmą dar Jego łaski. Nie mógł stworzyć istot obdarzonych wolnością złego wyboru i możliwością grzeszenia, a zarazem zagwarantować, że grzeszyć nie będą. Wolność i determinizm są nie do pogodzenia. Nie można być wolnym, a zarazem podlegać kontroli i presji. Stwarzając istoty wolne Bóg jest odpowiedzialny za możliwość powstania zła i jego trwania nawet w wieczności, choć nie ponosi odpowiedzialności za samo zło.
Kto głosi doktrynę o wiecznym potępieniu będzie dowodził, że ani oczywistość, ani cierpienie nie są zdolne wywołać w człowieku prawdziwie wolnej odpowiedzi. Pełną jasność widzenia osiągnąć można jedynie wtedy, gdy w całym życiu stopniowo odpowiadamy Bogu z zaufaniem i miłością, gdy ukształtowała się w nas stała dyspozycja charakteru do przyjmowania Jego słowa. Z tego punktu widzenia, odpowiedź wymuszona przez cierpienie niszczy wolność darowaną stworzeniom rozumnym przez Stwórcę. Obrońcy wieczności piekła będą utrzymywać, że w takim razie nie byłby to już wybór wolny, lecz pewien rodzaj determinizmu. Według nich, rozumne stworzenia zachowują zdolność odrzucenia Boga nawet wtedy, gdy zostaną wyzwolone od wszelkich ograniczeń – nawet wówczas, gdy wiedzą, co czynią. Jako przykład wskazuje się zazwyczaj na szatana, który choć ma doskonałą wiedzę, nie jest w stanie pojednać się z Bogiem. Dlaczego w czasie dziejów zbawienia wciąż trwa jego wrogość w stosunku do Stwórcy? Mówimy przecież o iście diabelskim zaślepieniu i niezdolności do otwarcia się na Boga, co świadczy o możliwości wiecznego potępienia.
W świetle tej interpretacji wieczne potępienie oznacza, iż potępione istoty ustawicznie podtrzymują swój negatywny wybór i na zawsze odrzucają Boski dar zbawienia. Są zniewolone na zawsze konsekwencjami swojego grzechu. Kara może być środkiem sprzyjającym poprawie, ale nie daje gwarancji, że odniesie swój skutek. Na poparcie tego twierdzenia niektórzy powołują się na słowa z Apokalipsy, mówiące o bezskuteczności kary wobec grzesznych ludzi (zob. Ap 2, 21; 16, 9.11.21: por. 11, 13). Nawet intensywne cierpienie fizyczne nie jest w stanie odmienić ich zatwardziałości. Jeżeli zatem kara nie prowadzi do poprawy i nawrócenia, pozostaje jedynie czymś znienawidzonym, wywołującym przekleństwo i dalszy opór.
W tym miejscu można by jedynie pytać, czy apokaliptyczne wypowiedzi dotyczą rzeczywiście ostatecznych losów ludzkich. Są w ostatniej Księdze Nowego Testamentu, również teksty pełne nadziei na ocalenie wszystkich[4].
W podobnie infernalnym sensie interpretuje się przypowieść o ubogim Łazarzu i bogaczu (Łk 16, 19-31). Jego zdaniem, nic nie wskazuje na to, że kara doprowadziła bogatego człowieka cierpiącego męki w krainie umarłych do wewnętrznej przemiany i zbawienia. Bardziej troszczy się on o usprawiedliwienie samego siebie niż o skruchę i miłosierdzie Boga. Jego prośba o ostrzeżenie braci żyjących na ziemi to nie tyle gest troski i miłości braterskiej, ile raczej dalszy ciąg usprawiedliwiania siebie. Chodzi o ukrytą pretensję cierpiącego bogacza, że gdyby lepiej go ostrzeżono za życia, nie znalazłby się w tym „miejscu męki”. Jego prośba skierowana do Abrahama jest apelem o nieodpartą oczywistość, która miałaby przekonać i doprowadzić do nawrócenia. Przypowieść ukazuje, że bogacz nie jest w piekle z powodu braku takiej oczywistości. Podobnie jak jego bracia miał Mojżesza i proroków, ci zaś ostrzegali przed obojętnością na los biednych, on wszakże był niewrażliwy na los pokrytego wrzodami Łazarza. W pełni poinformowany, wiedział o konsekwencjach niewrażliwości, ale nie przejął się ostrzeżeniami. Sama wiedza nie skłoniła go do zmiany postępowania i ukształtowania w sobie innego charakteru. Opór wobec prawdy i wybór zła ma w sobie coś irracjonalnego[5].
W świetle takiej interpretacji wniosek jest oczywisty: piekło można wybierać w sposób wolny, na zawsze, jako swój los ostateczny i to bez jakiegoś uzasadnionego motywu[6]. Taki wybór kryje w sobie jakąś pokrętną i paradoksalną logikę, podyktowaną racjami psychologicznymi. Potępieni znajdują wypaczony rodzaj nędznego zadowolenia z powodu trwania w złu, zamiłowania do pewnych grzechów, poczucia niesprawiedliwości, czy głęboko zakorzenionych urazów do innych ludzi. Przedkładają ten rodzaj satysfakcji nad prawdziwe szczęście w niebie, tym bardziej że nawrócenie i przemiana wymagają wewnętrznego trudu i cierpienia. Prawda o sobie boli, ale nie zniewala. Można ją odrzucić. Lepiej pozostać przy swoich wcześniejszych nawykach. Chociaż to tylko iluzja słusznego wyboru i wielkie złudzenie, piekło można przedkładać nad niebo[7].
W tej perspektywie potępieńcy są więc ofiarami własnych złudzeń. Z szacunku dla wolności człowieka Bóg pozwala, aby niektórzy podjęli irracjonalną decyzję za stanem oddzielenia od Niego. Grzech jest z natury swej czymś irracjonalnym, trudnym do wyjaśnienia, bezsensownym występowaniem przeciwko Bogu. Owszem, Bóg usiłuje przezwyciężyć naszą irracjonalność poprzez to, co dla nas uczynił Chrystus, ale to Jego usiłowanie nie ma nigdy gwarancji powodzenia. Jest zawsze wystawione na ryzyko ostatecznej porażki.
Trudno uznać tego rodzaju wywody za przekonujący argument psychologiczny. Są to jedynie nasze ludzkie wyobrażenia i projekcje ziemskich doświadczeń w zaświaty. Czyżby szczęście niebieskie było tak nudne i nużące na długą metę, że wolimy raczej ucieszny pobyt wśród potępionych, gdzie zawsze dzieje się coś nowego? W naszych ludzkich wyobrażeniach często pojawia się taki właśnie obraz nie kończącej się, a w gruncie rzeczy nudnej, wiecznej uczty niebieskiej. O wiele ciekawsze wydaje się wtedy życie w piekle…
Kto odrzuca uniwersalizm zbawienia będzie uparcie utrzymywał, iż Boska oferta ma swoje granice i że nie jesteśmy bez końca wolni do jej przyjęcia. Jest to aprioryczne założenie, że potępieni tracą wolność przyjęcia zbawienia. W tego rodzaju wysoce teoretycznych rozważaniach z góry zakłada się zbyt wiele, bodaj na podstawie naszej rzekomej wiedzy o świecie czystych duchów. One również są tylko stworzeniami i nie znają całej wszechogarniającej prawdy o Bogu. Mają swoje własne, nieznane nam ograniczenia. Zbyt często zapominamy o przemożnej sile oddziaływania Boskiego dobra i piękna, o nakłaniającej i przekonującej sile Jego miłości – owej paramýthion agápēs, sławionej przez apostoła Pawła (Flp 2,1). Wiele wypowiedzi Pisma Świętego daje nadzieję na ocalenie wszystkich w świecie Boskiej przyszłości. Błogosławiony Bóg!
Wybór wiecznego losu jest decyzją najbardziej doniosłą. Musi to być decyzja dobrowolna. Bóg nigdy nie cofa swojej oferty zbawienia. Kto jej nie przyjął, nadal zachowuje możliwość zmiany swojej decyzji. Nie zabraknie na to sposobności. Pozostajemy zawsze wolni do przyjęcia daru zbawienia. W świecie Bożym nie ma pośpiechu. Cierpliwość Boga nie zna granic. Miłując swoje stworzenia nigdy się od nich nie odwraca. Nigdy nie przestanie pociągać ich ku sobie i przywracać im prawdziwą wolność wyboru.
Dobroczynne granice wolności
Bóg nie wymaga od ludzi posłuszeństwa jedynie dla własnej chwały, lecz dla ich własnego dobra. Nie sposób odrzucić Jego woli bez szkody dla nas samych. Jeżeli jest On Stwórcą miłującym swoje stworzenia, to pragnie dla nas tego, czego w głębi jestestwa, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, my sami pragniemy dla siebie, czyli szczęścia i spełnienia najgłębszych tęsknot. Czym jest zatem nasze nieposłuszeństwo i sprzeciw względem Boga?
Wspomniałem już o tym, że istotną rolę w decyzji odrzucenia Boga spełniają takie czynniki jak ignorancja, wprowadzenie w błąd i zniewolenie grzesznymi pragnieniami. Czynniki te stanowią równocześnie przeszkodę dla wolnej decyzji człowieka. Jeśli ulegam złudzeniom i nie zdaję sobie sprawy z rzeczywistych konsekwencji swego wyboru, moja decyzja nie jest całkowicie wolna. Różnego rodzaju iluzje nie pozwalają mi pojąć, kim dla mnie jest Bóg i zjednoczenie z Nim. Jak wtedy mogę Go odrzucić w sposób całkowicie świadomy i wolny? Mogę odrzucić jakieś fałszywe wyobrażenia o Bogu, ale nie Boga rzeczywistego i prawdziwego.
Nie niszcząc ludzkiej wolności, Stwórca potrafi usuwać złudzenia i wszystko to, co stoi na przeszkodzie do świadomej i prawdziwie wolnej decyzji człowieka. Samo gorzkie doświadczenie poucza każdego o destrukcyjnych skutkach zła dla niego samego oraz dla innych osób. Kiedy przekonam się, że Bóg jest naprawdę ostatecznym źródłem szczęścia i spełnienia, a wszelki bunt prowadzi mnie i innych ludzi jedynie do coraz większego nieszczęścia, tracę wówczas wszelki racjonalny motyw do buntu i oporu. Wszystko przemawia wtedy za porzuceniem irracjonalnego sprzeciwu i za decyzją zjednoczenia z Bogiem. Nie można pogodzić irracjonalności z wolnym wyborem.
Aby wyzwolić od zgubnych iluzji, Bóg musi najpierw przezwyciężyć w opornych głęboko zakorzenioną niechęć do wyjścia ze stanu zniewolenia. Konsekwencje złych wyborów przynaglają opornych do samokrytycznej refleksji. W tym sensie można je nazwać środkiem łaski, gdyż dają sposobność do pełniejszego poznania siebie. W konsekwencjach tych objawia się bezpodstawność podtrzymywanych iluzji, samolubnych postaw oraz cały bezsens oddzielenia od Boga. Pozostając nadal istotami myślącymi jesteśmy zdolni do rewizji własnych decyzji. Żadna iluzja nie może trwać w nieskończoność. Prędzej czy później musi się rozwiać w spotkaniu z rzeczywistością.
Możemy mieć dlatego uzasadnioną nadzieję, że wszystko prowadzi ku dobrej przemianie i ostatecznemu pojednaniu ze Stwórcą. Jedni dochodzą do celu szybciej, droga innych jest bardziej wydłużona i bardziej bolesna. Im bardziej buntujemy się w życiu przeciwko Bogu, tym bardziej droga ku Niemu i ku pojednaniu z Nim staje się bolesna. Cierpienie skłania tym skuteczniej do skruchy i przezwyciężenia oporu. Konsekwencje grzechu stają się środkiem terapeutycznym, gdyż odsłaniają rzeczywistość oddzielenia od samego źródła szczęścia. Pozwalają dostrzec bezsens własnych złudzeń, które prowadziły do podejmowania złych decyzji życiowych, ze szkodą dla siebie i innych ludzi.
Bóg może dopuścić do zaistnienia przejściowych dramatów i tragedii w ludzkim życiu, nie jest jednak bezradny wobec ostatecznego losu każdego i każdej z nas. Istnieje pewna analogia pomiędzy naszym zaistnieniem, którego nie wybieramy, a naszym losem ostatecznym, którym jest spełnienie otrzymanego istnienia w Bogu. Nasze ludzkie decyzje dotyczą charakteru drogi, którą sami wybieramy i za którą ponosimy odpowiedzialność. Droga ta decyduje o pozytywnej lub negatywnej jakości naszego życia. Sam Bóg określa, dokąd wszystkie nasze drogi mają ostatecznie prowadzić. On wytycza cel ostateczny, którym jest powszechne pojednanie świata.
W tej perspektywie możliwość dobrowolnego i świadomego odrzucenia Boga na zawsze wydaje się zgoła irracjonalna, a w tym sensie nierealna. Czy Bóg dopuści, aby istota przez Niego umiłowana wyrządziła niepowetowaną szkodę sobie i innym? Czy Jego miłość i Jego boska, pełna mądrości pedagogia nie skłaniają Go, aby zapobiegł takiemu tragicznemu wyborowi wolności, który uniemożliwiałby osiągnięcie szczęścia nie tylko temu, kto podjąłby taką decyzję, ale także innym ludziom? Pytania te dotyczą kwestii granic dopuszczalnej przez Stwórcę wolności.
Doświadczenie uczy, że my sami czujemy się czasem zobowiązani nie dopuścić do tego, aby ktoś wyrządził szkodę nie do naprawienia innym ludziom lub sobie samemu. W tym przypadku chodzi jednak przede wszystkim o szkodę dotyczącą życia doczesnego. To, czego człowiek nie jest w stanie naprawić, może uczynić Bóg, jak mówi o tym wiara w zmartwychwstanie umarłych. Nie zapobiega On zbrodniom, morderstwom czy samobójstwom w świecie ludzkim. Tragedia Holokaustu jest tego najbardziej wymownym przykładem. Nie pozwala On wszakże człowiekowi całkowicie unicestwić drugiego, wraz z ciałem i duszą. Takiej wolności, a raczej swawoli, na szczęście nikt nie posiada. Bóg nie pozwala również, aby człowiek całkowicie zniszczył możliwość przyszłego szczęścia w drugim człowieku i w samym sobie.
Są to dobroczynne i błogosławione granice wolności, która nam ludziom łatwo przeradza się w swawolę – granice wynikające z miłości i troski Boga o ostateczne dobro wszystkich Jego stworzeń. Nie jesteśmy wyizolowanymi monadami, których szczęście jest niezależne od innych ludzi. Nasze losy są wzajemnie powiązane. Jesteśmy istotami relacyjnymi. Istniejemy dzięki wzajemnym relacjom. Nie można zniszczyć wszelkiej szansy przyszłego szczęścia w sobie, nie naruszając go zarazem w innych. W obydwu wymienionych przypadkach (całkowite unicestwienie innych, zniszczenie przyszłego szczęścia) byłaby to szkoda nie do naprawienia nawet dla Boskiej wszechmocy. Nadużywa się czasem argumentu, że groźba wiecznego potępienia skłania wielu ludzi do skruchy i nawrócenia. Jest to rozumowanie o charakterze moralizatorskim.
Bóg jest najlepszym Mediatorem w procesie uzdrawiania wolności
Trzeba cieszyć się z tego, że we współczesnej filozofii sprawiedliwości i pedagogii karania zarysowują się nowe koncepcje[8]. Na szczególną uwagę zasługuje koncepcja tzw. sprawiedliwości naprawczej (restorative justice). Przywraca ona na nowo zakłócone relacje między ludźmi. Już w samej swojej nazwie ma ona charakter apokatastatyczny, zmierza bowiem do odbudowania i ustanowienia na nowo tego, co zostało zatracone (w języku angielskim termin apokatástasis przekładany jest jako restoration of all things). Łacińskie słowo restauro oznacza naprawiam, odnawiam, odbudowuję. Stąd restauratio to naprawa, odnowienie, przywrócenie.
Są to bardzo istotne odcienie znaczeniowe pozwalające uchwycić sens sprawiedliwości naprawczej jako sposobu rozwiązywania problemu ludzkiej przestępczości. W proces naprawy włączeni są wszyscy dotknięci jakimś czynem przestępczym. Wszyscy biorą udział w przezwyciężaniu konsekwencji tego czynu, który zniszczył relacje międzyludzkie lub poważnie je zakłócił. Jak je odbudować? Sprawiedliwość naprawcza obejmuje dlatego nie tylko ofiary złego czynu oraz sprawców, lecz także ich rodziny i społeczność, w której przestępstwo zostało dokonane.
Z pomocą przychodzi filozofia troski o dobro człowieka. Skłania ona do tego, aby wziąć pod uwagę cały szereg motywów, postaw, emocji i środków. Wskazuje na potrzebę współczucia, woli wybaczenia i pogodzenia. Potrzebne jest również pośrednictwo kompetentnych osób, które przez mediację pomogłyby w trudnym procesie uzdrawiania wzajemnych relacji. Wierzę, że Bóg pozostaje najlepszym Mediatorem w pojednaniu ludzi skrzywdzonych ze sprawcami swojego nieszczęścia.
Sprawiedliwość naprawcza nie koncentruje się na samej karze jako odwecie i środku zapobiegawczym. Idzie znacznie dalej. Dąży do uzdrowienia sprawców i ludzi dotkniętych przestępstwem w ramach danej społeczności. Kategoria relacji pełni w tym sposobie myślenia i postępowania rolę centralną. Chodzi o ich naprawienie i uzdrowienie. Trzeba jednak, aby najpierw przemiana dokonała się w samych ludziach dotkniętych w jakikolwiek sposób czynem przestępczym.
Warto zastanowić się nad dalekosiężnymi konsekwencjami eschatologicznymi takiego rozumienia owej restorative justice. Ma ono głębokie powiązania z biblijną ideą sprawiedliwości i miłosierdzia. A są to związki zaskakujące. Metoda inspirowana duchem sprawiedliwości naprawczej przynosi skutki resocjalizacyjne przynajmniej w odniesieniu do pewnej kategorii sprawców przestępstw. Ważne jest to, że nie narusza ona godności i praw osoby, co nadaje jej rys wyraźnie personalistyczny. Poszanowanie godności człowieka stanowi w niej niezbędny warunek całej pedagogii naprawy zniszczonych relacji międzyludzkich. Boska pedagogia jest najbardziej skuteczna i nieporównywalna z najlepszą nawet pedagogią ludzką. To ona ma moc uzdrawiania naszej chorej wolności.
Ludzka wolność i powszechne pojednanie
Apostoł Paweł pisał do Rzymian o gniewie Bożym „przeciwko wszelkiej bezbożności i niesprawiedliwości ludzi” (Rz 1,18), z powodu których wydani zostali na pastwę złych instynktów (por. 1, 24-31). Dopiero dziesięć rozdziałów dalej wyjaśnił, że ów gniew Boga, pomimo swej surowości, jest pewną formą Jego miłosierdzia, okazywanego wszystkim bez wyjątku (por. Rz 11,32). Siła boskiego przyciągania jest większa niż najbardziej zatwardziały opór ze strony grzesznego człowieka.
Zapytany o to, kto może być zbawiony, Jezus powiedział uczniom: „Dla ludzi jest to niemożliwe, dla Boga zaś wszystko jest możliwe”(Mt 19,26). Zwróćmy uwagę na paradoksalny kontekst tej wypowiedzi. Chodzi o sytuację ludzi, gdy wszystko zdaje się przemawiać przeciwko możliwości ich zbawienia: „Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do Królestwa Boga” (Mt 19,24). A jednak odpowiedź Mistrza jest wyraźna – nie ma w nikim, nawet w najbardziej zatwardziałych, takiej przeszkody do zbawienia, której Bóg nie zdołałby przezwyciężyć. Dlatego Paweł apostoł pisał, iż nasz los „nie zależy (…) od tego, który chce, ani od tego, który zabiega, lecz od Tego, który okazuje miłosierdzie, od Boga” (Rz 9, 16). Nie bez podstaw w Nowym Testamencie spotykamy wypowiedzi przypisujące działaniu łaski Boga tak ważne sprawy jak nawrócenie i poznanie prawdy przez człowieka (por. 2 Tm 2, 25), dar wiary i zaufania Jego słowu (por. Dz 13, 48; Ef 2, 8). Przypominają się ponownie słowa Jezusa o przyciąganiu człowieka przez Ojca wszechświata.
Nasze ludzkie wybory i wolne decyzje nie przesądzają jeszcze w sposób ostateczny o wiecznym przeznaczeniu. Jest to dziełem Bożej dobroci, życzliwości i łaskawości. W życiu doczesnym wciąż musimy uczyć się wyciągać wnioski z własnych błędów. Pouczające jest w tym względzie spotkanie Jezusa z kobietą pochwyconą na cudzołóstwie. Religijni gorliwcy gotowi byli ukamienować ją według nakazu Prawa. Jakże inna jest postawa Jezusa! „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem. (…) Kobieto, gdzie oni są? Nikt cię nie potępił? On a odpowiedziała: Nikt, Panie. Wówczas Jezus oznajmił: Ja również ciebie nie potępiam. Idź, i od tej chwili nie grzesz więcej” (J 8,7.10-11). Moralistom zadana została inna lekcja do odrobienia we własnym życiu.
Bóg ma nieskończoną miłość i niewyczerpaną mądrość, które wciąż okazuje grzesznym ludziom. I to właśnie jest źródłem nadziei, że w końcu wszyscy sami przekonamy się z własnego doświadczenia popełnionych błędnych decyzji, jakie jest nasze właściwe przeznaczenie. Mówi o tym świadectwo proroka: „Do Niego przyjdą zawstydzeni wszyscy, którzy się na Niego zżymali” (Iz 45,24). Chodzi przecież o tych, którzy przeciwstawiali się Bogu. To On jest najlepszym Lekarzem i najskuteczniejszym Nauczycielem. Ponieważ miłuje swoje stworzenia, pozwala także na wolność i popełnianie błędów, aby w końcu pomóc nam je zrozumieć, skorygować i pozbawić nas wszelkiego motywu do nieposłuszeństwa. Jego łaska, miłość i miłosierdzie odnoszą zwycięstwo w dziejowym procesie pojednania i powszechnego zbawienia. Wolność przed Bogiem nie jest idolem, przed którym On jest bezradny.
*
Problem wolności noszę w swoich myślach od lat. Wciąż do niego powracam, aby możliwie głębiej zrozumieć i pełniej naświetlić. Teolog powinien mieć wyraźne oblicze. Moje wciąż kształtuje życiowa pasja związana z nadzieją na uzdrowienie chorej wolności istoty najbardziej nawet zbuntowanej. Takie myślenie i taka nadzieja wciąż napotykać będą na sprzeciwy. Nikogo nie nakłaniam do zmiany przekonań. Chcesz, to przyjmij interpretację, którą proponuję także w powyższym tekście. Nie chcesz – pozostań przy swoim zdaniu. Masz do tego prawo.
Dobra teologia to żywy i nieustanny dialog nie tylko z autorami biblijnymi, ale także z wielkimi myślicielami przeszłości. Ktoś słusznie powiedział: „Używam nie tylko swojego mózgu, ale także wszystkich, które mogę pożyczyć od innych”. Do tego potrzebne są uczciwość, odwaga, skromność, cierpliwość i wytrwałość. Trwam przy nadziei na ostateczne uzdrowienie chorej wolności.
[1] W. Hryniewicz, Świadkowie wielkiej nadziei. Zbawienie powszechne w myśli wczesnochrześcijańskiej, Warszawa: Verbinum 2009, ss. 368 (Klemens Aleksandryjski, Orygenes, Grzegorz z Nyssy, Izaak Syryjczyk).
[2] Zob. W. Hryniewicz, Nadzieja uczy inaczej. Warszawa 2003, s. 13-113; tenże, Abym nie utracił nikogo… W kręgu eschatologii nadziei Warszawa 2008.
[3] Zob. A. J. Heschel, Człowiek nie jest sam. Filozofia religii. Przekład K. Wojtkowska-Lipska. Kraków 2001, s. 131: „Ukrywający się Bóg, a nie Bóg ukryty”.
[4] Zob. W. Hryniewicz, Teraz trwa nadzieja. U podstaw chrześcijańskiego uniwersalizmu, Warszawa 2006, s. 198-220: Sprawiedliwość, miłosierdzie i sąd Boży: od Pawła Apostoła do Apokalipsy.
[5] O możliwości zgoła innej interpretacji tej przypowieści zob. W. Hryniewicz, Nadzieja uczy inaczej, Warszawa 2003, s. 62-65.
[6] Przypowieść o Łazarzu i bogaczu mówi o cierpieniach tego ostatniego w krainie zmarłych (Szeolu, Hadesie), a nie w Gehennie. Grzeszny bogacz nie może przejść stamtąd na „łono Abrahama”, zanim nie poniesie należnej kary. Czy jest to kara tymczasowa i naprawcza, z samej przypowieści nie wynika. Nie należy wtłaczać w nią kategorii rozwiniętych w późniejszym rozwoju doktryny kościelnej o wiecznych mękach piekła. Tak czynią jednak obrońcy tradycyjnej eschatologii.
[7] Inspirację do tego rodzaju wywodów daje wielu teologom C.S. Lewis w swojej książce The Great Divorce. Opisuje w niej z fantazją szereg postaci piekielnych, którym ofiarowano możliwość wycieczki do nieba i pozostania tam na zawsze. Większość z nich nie przyjmuje zaproszenia do pozostania w niebie. Z powodu przywiązania do dawnych nawyków opowiadają się za powrotem do piekła.
[8] Zob. J. Consedine, Restorative Justice: Healing the Effects of Crime, Lyttelton, N.Z., Ploughshares Publications, ca. 1995. – Zob. także W. Osiatyński, O zbrodniach i karach, Poznań 2003. Ta książka zawiera szereg wywiadów z wybitnymi specjalistami, w skali międzynarodowej, od spraw przestępczości oraz metod jej zapobiegania i zwalczania. W kontekście poniższych rozważań na szczególną uwagę zasługuje rozmowa z James’em Gilliganem (psychiatra, profesor w Harvard University, były dyrektor więziennego szpitala psychiatrycznego) oraz z Jim’em Consedine (ksiądz katolicki z Nowej Zelandii, propagujący nowatorską koncepcję tzw. sprawiedliwości wyrównawczej, który poświęcił temu tematowi kilka książek; nie jest jedynie teoretykiem, lecz bierze czynny udział w sesjach inspirowanych tą ideą; jest koordynatorem od tych spraw w swoim kraju i odznacza się bogatym doświadczeniem praktycznym, zdobytym w czasie pełnienia funkcji kapelana więziennego).