Życie obecne jest jak sen. Przebudzisz się w chwili śmierci i przekonasz się, że niczego nie masz w rękach. Kiedy żebrak śpi i śni mu się, że otrzymał spadek, nie ma człowieka bardziej szczęśliwego niż on – dopóki się nie przebudzi. Przerzuca przez sen bogate szaty, drogocenne złote i srebrne naczynia, wchodzi w posiadanie olbrzymich majątków, kłaniają mu się wielkie rody. Kiedy się przebudzi, zostaje mu tylko płacz.
Augustyn, Kazanie 39, 5, tł. Jacek Salij
Archiwum kategorii: Autorzy
Henri de Lubac – rozumienie pojęcia TRADYCJA, cz. I
Fundamentem, na którym opiera się wiara chrześcijaństwa jest wszystko to, co zawiera się w Bożym Objawieniu. To nie człowiek określa podstawy religii, ale to Bóg, w swojej nieskończonej miłości zaprasza człowieka do poznania Siebie, w konsekwencji zaś do przyjaźni ze Sobą. Tę prawdę wyraża Magisterium Kościoła w Konstytucji Dogmatycznej o Objawieniu Bożym Soboru Watykańskiego Drugiego: „Spodobało się Bogu w swej dobroci i mądrości objawić siebie samego i ujawnić nam tajemnicę woli swojej (por. Ef 1,9), dzięki której przez Chrystusa, Słowo Wcielone, ludzie mają dostęp do Ojca w Duchu Świętym i stają się uczestnikami boskiej natury (por. Ef 2,18, 2 P 1,4). Przez to zatem objawienie Bóg niewidzialny (por. Kol 1,15, 1 Tm 1,17) w nadmiarze swej miłości zwraca się do ludzi jak do przyjaciół (por. Wj 33,11, J 15,14-15) i obcuje z nimi (por. Bar 3,38), aby ich zaprosić do wspólnoty z sobą i przyjąć ich do niej”.
W dalszych passusach cytowany dokument traktuje o przekazywaniu Objawienia Bożego. Jedną z form owego przekazu Bożego Orędzia, jak stwierdza Vaticanum II, jest Tradycja. Próba teologicznego określenia oraz zrozumienia, czym jest Tradycja znajdowała swój wyraz w pismach i praktyce Kościoła, począwszy od nowotestamentalnych pism apostolskich, poprzez pisma Ojców Kościoła, refleksje średniowiecznych teologów, nauczanie soborów powszechnych, aż po czasy współczesne. W XIX wieku, w sposób szczególny J. H. Newman włożył ogromny wysiłek w refleksję nad Tradycją, także kontekście studiów patrystycznych. Zatem przez wieki studiowanie samej Ewangelii oraz innych pism wyrastających z Tradycji było uznane za warunek konieczny bycia teologiem.
Pogłębienie rozumienia pojęcia Tradycji w twórczości teologicznej jednego z czołowych i bezpośrednich twórców soborowej konstytucji o Objawieniu Bożym Dei Verbum – Henri de Lubaca jest podstawową inspiracją tego artykułu, prezentowanego w kilku fragmentach na łamach Kleofasa.
Wydaje się rzeczą właściwą aby na początku zapoznać się z rysem biograficznym omawianego teologa, aby możliwie najlepiej zrozumieć kierunki teologicznego myślenia wyrażonego w piśmiennictwie omawianego autora.
***
Henri Joseph Sonier de Lubac urodził się 20 lutego 1896 r. w Cambrai (Francja). W 1913 wstąpił do nowicjatu liońskiej prowincji Towarzystwa Jezusowego. Następnie w 1914 został powołany do armii francuskiej. Brał udział w walkach podczas I. wojny światowej. Doświadczenia związane z wojną wywarły głębokie piętno na de Lubacu, co też znalazło swój wyraz w jego refleksji teologicznej. Po wojnie kontynuował studia filozoficzno – teologiczne w Anglii (1919 – 1926, Canterboury, wyspa Jersey) oraz we Francji (1926 – 1928, Lyon – Fourviere). Podczas formacji zakonej oraz studiów zetknął się ze znakomitymi myślicielami, takimi jak . Maurice Blondel, czy Pierre Teilhard de Chardin, którzy wywarli znaczący wpływ na jego myśl i którym też poświęcił część swojej twórczości. Święcenia kapłańskie przyjął 22 sierpnia 1927 r. w Lyonie. Tam też w dwa lata później (1929) został mianowany profesorem teologii fundamentalnej. Pierwsza książka H. de Lubaca, Katolicyzm, opublikowana w 1938 r. na prośbę Y. Congara stała się, programem poruszanych przez niego tematów teologicznych. Katolicyzm jest dziełem głęboko zakorzenionym w Tradycji, jest niejako utkany z cytatów Ojców Kościoła niczym Sentencje Piotra Lombarda, zawiera również wypowiedzi teologów scholastycznych. Wielu katolickich teologów i filozofów, jak np.: H. U. von Balthasar, J. Ratzinger, K. Wojtyła uważało Katolicyzm de Lubaca za kluczowe dzieło teologii katolickiej XX. wieku. Inne dzieła tego okresu oraz serie wydawnicze powstałe przy współudziale Teologa z Cambrai to m.in. Corpus mysticum. Eucharystia i Kościół w wiekach średnich. oraz niezwykle wpływowe dzieło Nadprzyrodzoność. Studia historyczne; seria: Sources Chretiennes; czasopismo: Theologie. W roku 1950, pod wpływem encykliki Humani generis, krytycznie odnoszącej się do współczesnej myśli teologicznej, H. de Lubac, jakkolwiek nie potępiony imiennie, zostaje przez swoich przełożonych odsunięty od nauczania teologii, a jego książki usunięto z jezuickich bibliotek oraz wycofano ze sprzedaży. Sytuacja taka trwała niemal dekadę. De Lubac (w przeciwieństwie do Congara) nigdy nie otrzymał zakazu publikacji. W tym czasie spod jego pióra wyszły opracowania dotyczące buddyzmu, studium n.t. biblijnej egzegezy Orygenesa oraz Medytacje o Kościele, o którym sam autor stwierdził we wstępie, iż stanowi ono echo podstawowych tekstów Tradycji. Henri de Lubac, w czasie swojego „zawieszenia” jako teologa nieustannie zgłębia myśl patrystyczną oraz scholastyczną. Owoce swojej pracy publikuje w latach 1959 – 1964. W tym też czasie znalazł się wśród czołówki teologów, do których Jan XXIII zwrócił się z prośbą o pomoc w redagowaniu tekstów na Sobór Watykański II. De Lubac miał swój udział w powstawaniu takich dokumentów jak, Dei Verbum, Lumen Gentium oraz Gaudium et Spes. W latach siedemdziesiątych de Lubac ulegał coraz większemu przygnębieniu, będąc świadkiem zaprzepaszczania we własnej ojczyźnie dokonań Soboru Watykańskiego II przez tzw. „postępowy” kler. W 1983 roku, mając blisko 87 lat, przyjął, jakkolwiek niechętnie i pod warunkiem, że nie zostanie biskupem, kapelusz kardynalski z rąk Jana Pawła II. Zmarł 4 września 1991 roku.
***
c.d.n.
***
W przygotowaniu niniejszej części artykułu korzystałem z następujących źródeł:
- Sobór Watykański Drugi, Dei Verbum – Konstytucja Dogmatyczna o Objawieniu Bożym, Poznań 2002.
- Katechizm Kościoła Katolickiego, Poznań 1994.
- Kongregacja Nauki Wiary, Instrukcja o powołaniu teologa w Kościele Donum veritatis, 1990.
- Sobór Trydencki, dekret Sacrosancta…, Sesja IV, 1546; red.: A. Baron, H. Pietras, Dokumenty Soborów Powszechnych, tom IV, Kraków 2004.
- J. H. Newman, O rozwoju doktryny chrześcijańskiej, tłum. J. W. Zielińska, Warszawa 1998.
- F. Kerr, Katoliccy teolodzy XX wieku, Kraków 2011.
- P. Borto, Tradycja a Objawienie w teologii Yves’a Congara i Henri de Lubaca, Kielce 2007.
- Leksykon teologów XX/XXI wieku, J. Majewski, J. Makowski (red.), Warszawa 2003.
p. s. w podstawowej systematyzacji czym jest chrześcijańska Tradycja, polecam stronę: szkolateologii.dominikanie.pl, która jest współtworzona przez moich braci z Zakonu Kaznodziejskiego:
Nocne rozmowy o chrzcie
Nikodem niedospany, ale z szeroko otwartymi oczami (forma ascezy); postawione na sztorc uszy, ale nie łapie Ducha Świętego, który wieje, kędy chce. Nie rozumie, jak można narodzić się na nowo. Nie pojmuje, że tajemnice wiary to motyle nie dające się schwytać siatką na pojęcia. Jeśli coś ma się nadać, to jedynie życie przyrodzone czytane jak przypowieść nadnaturalnej egzystencji. A uprawianie teologii katafatycznej jest konieczne, żeby wiedzieć, w którą stronę zwrócić ostrze apofatyzmu.
Należy więc widzieć „niepodobne podobieństwo” między starym a nowym narodzeniem, pierwszym z łona matki a drugim z łona Ojca, stwórczym wyjściem z Boga a przebóstwiającym wejściem w Niego. Póki macha głową na boki z niezrozumienia, ale pyta a nie przeczy, jest dla Nikodema szansa. Niedaleko mu od Królestwa Bożego, gdy jak anonimowy alkoholik pozostaje bezsilny w swoich usiłowaniach odzyskania dziecięctwa: „Jakżeż może się człowiek narodzić, będąc starcem? Czyż może powtórnie wejść do łona swej matki i narodzić się?” (J 3, 4).
Być może nie trzeba tej podsłuchiwanej rozmowy słyszeć nazbyt sieriozno? Kto wie, czy i w tej chwili Rabbi nie „bawi się, jak chciał Claude Tresmontant, ukazując bezradność mądrości mądrych i wiedzy filozofów, a pozwalając poznać i zrozumieć dzieciom to, czego nie rozumieli najwybitniejsi filozofowie” i zapewne nienajgenialniejsi faryzeusze. W Bogu, który jest coincidentia oppositorum, kiedy stał się człowiekiem, mogą chyba łączyć się w jedno szacunek dla starszego z robieniem sobie z niego żartów. Ya ha deedle deedle, bubba bubba deedle deedle dum.
Jak bowiem potraktować biedaczka, który usłyszawszy że Jahwe rzekł „Alfa”, odmawia mu teraz powiedzenia „Omega”? W głowie faryzeusza nie mieści się, że po „dobrym” stworzeniu Stwórca chciałby uczynić coś jeszcze lepszego. Nie potknął się aż do tej pory o swoje paradoksalne człowieczeństwo, nie przejął się do żywego prawdą o tym, że dopiero przebóstwienie humanizuje. Jak „niegrzecznie jest przerywać drugiemu, gdy coś mówi; człowiek taki słusznie się broni, mówiąc: pozwól mi dokończyć!” (Hans Urs von Balthasar), tak wolno może Bogu się bronić, przy czym najlepszą obroną jest oczywiście „atak” słowny podjęty w Osobie Słowa Wcielonego.
Nie usłyszał też jeszcze śmiertelnego wyroku dostojnik żydowski, który w zewnętrznym liftingu przestrzegania Prawa oczekuje wybawienia od grzechu. A jednak ta „kropka” na naturze ludzkiej to złośliwy rak czerniak, którego przerzuty objęły cały organizm, tak że nie ma już co ratować. Za późno na „chemioterapię”, jeśli operacja ma się udać, pacjent musi umrzeć. „Albowiem zapłatą za grzech jest śmierć, a łaska przez Boga dana – to życie wieczne w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (por. Rz 6, 23).
Dopiero chrzcielne wejście w śmierć razem z Odkupicielem przywraca życie. Jak to możliwe? – mógłby zapytać pobożny Izraelita, gdyby był zrozumiał, że Chrystus serwuje mu katechezę chrzcielną. A może pojął, ale nie był jeszcze gotowy do podjęcia współpracy w akcji porodowej? W każdym razie gdy zgotowieje, nie zamówi fotografa, bo kto dużo fotografuje, ten tajemnicy Bożej nie kontempluje. Może ewentualnie ktoś z rodziny pstryknie pamiątkowe zdjęcie, nie uświadamiając sobie nawet, że uczestniczył w pogrzebie i powstaniu z martwych.
Jak podkreśla apostoł, razem z Chrystusem zostaliśmy pogrzebani we chrzcie, w którym też zostaliśmy wskrzeszeni przez wiarę w moc Boga, który Go wskrzesił (Kol 2, 12). Również śmierć, jak słychać, ma swoje „niepodobne podobieństwo”. Ten sam przecież, umarły a żywy Nikodem, byłby jednak już przez wiarę i dzięki sakramentowi kimś innym. Twarz przy goleniu ta sama, ludziska na ulicy pozdrawiają, tyle że on już nie zajmuje sobie głowy czasem ziemskim, przejęty do głębi życiem wiecznym. Niby na ziemi, a przecież przez wiarę w niebie.
„Umarliście bowiem i wasze życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu” (Kol 3, 3). W związku z tym kardynał Joseph Ratzinger, przyszły papież Benedykt XVI, napisał kiedyś, że „istnieje coś w rodzaju «wniebowzięcia» ochrzczonych”, tak że ochrzczony wierzący „jest, i tak dalece, jak nim jest, włączony już teraz we wniebowstąpienie i żyje w Nim, w uwielbionym Panu, swoim ukrytym (prawdziwym) życiem”. Chodzi o to, żeby przez wiarę przyjąć to, co dzięki sakramentowi się stało, i przejąć się tym aż do końca.
Ale na razie Nikodem wraca jeszcze do starego życia, swędzą go z niewyspania oczy, a poczerwieniałe uszy palą od tego, co usłyszał. Nie wiadomo, jak zareaguje na nocną rozmowę. Skoro o życiu nadprzyrodzonym wolno opowiadać obrazami z życia przyrodzonego wziętymi, można też tajemnice „nie z tego świata” sprowadzić do „tego świata” (forma acedii).
Sławomir Zatwardnicki
Nawrócenie
Boskie Pismo nie tylko zabrania popełniania występków, ale także leczy tych, którzy otrzymali rany z ich powodu. Odczuwa wstręt do nowacjańskiej surowości i oskarża pasterzy, którzy nie okazali tego rodzaju troski o owce. Sam Bóg mówi: „O, pasterze! Słabej nie wzmocniliście, chorej nie uleczyliście, źle się mającej nie przywróciliście do sił, błądzącej nie nawróciliście, zagubionej nie szukaliście”. Jest oczywiste, że ten, kto oskarża zaniedbanie tego rodzaju działania, chce powiedzieć, że słabość owiec zasługuje na opiekę.
Teodoret z Cyru, O herezjach, tł. Przemysław Szewczyk
Bóg serca
W kręgu franciszkańskim XIII wieku wybitną postacią nurtu augustyńskiego był św. Jan Fidanza, zwany Bonawenturą. Czasy w jakich przyszło mu żyć były niesłychanie ciężkie. Mogło się wydawać, że Europa chyli się nieodwołalnie ku upadkowi. Nie tylko Islam pozostawał głównym wrogiem chrześcijan, ale doszli Mongołowie, którzy wtedy okupowali znaczną cześć Europy. Przegrana bitwa pod Legnicą i głowa Henryka Pobożnego zawieszona na wysokiej włóczni miała zastraszyć wyznawców Chrystusa i stać się dla nich przestrogą. Myślę, że Aleppo w Syrii 2016 to analog Legnicy 1210 roku. Ale wówczas miały miejsce jeszcze walki wewnętrzne o panowanie pomiędzy papiestwem a cesarstwem, dżuma, która dziesiątkowała ludność, a także gwałty na katarach i waldensach/
Być może wszystkie te nieszczęścia przyczyniły się do rozwoju mistycyzmu. Wielu szlachetnych chrześcijan poszukiwało zbawienia w mistyce. Wśród nich wybija się wielkością Doktor Seraficki, którego obraz świata duchowego jest nieskończenie piękny.Zastanawiałem się, do jakiego opracowania sięgnąć w przedstawieniu wielkości i niepowtarzalności tego wielkiego myśliciela i mistyka. Mój wybór padł na filozofa francuskiego Etienne Gilsona, jednego z najwybitniejszych znawców myśli Bonawentury. Spróbuję naszkicować myśl Jana Fidanza, ( imię Bonawentura nadał mu św. Franciszek) tak jak ją opisał w Historii filozofii Chrześcijańskiej E. Gilson.
Zdaniem Bonawentury Boga znamy bezpośrednio, gdyż znajdujemy Go we własnym umyśle. Dlatego najwyższym celem naszych dążeń powinna być miłość Boga płynąca z mądrości. To przeciwieństwo teologii negatywnej.
„Owoc wszystkich nauk jest taki: Wszystkie nauki mają wiarę umacniać, Boga czcić, ład moralny wprowadzać i dostarczać pociechy , polegającej na zjednoczeniu oblubieńca z oblubienicą. Dzieje się to przez miłość, w niej Pismo Święte znajduje swój cel, a zatem i każde oświecenie, które z góry pochodzi. Bez miłości czcze jest wszelkie poznanie” ( Coll. In Hex.26).
Filozofia u Bonawentury ma prowadzić do miłującego poznania Boga, a czyni to przy pomocy wiary. Punktem wyjścia wszelkiego poznania jest wiara, by przez nią dojść do widzenia mistycznego. Zostaliśmy stworzeni po to, żeby pewnego dnia ujrzeć Boga, dobro nieskończone i w Nim spocząć. Ugruntowani jesteśmy w swej prawdzie dlatego, że z miłości zdobywamy się na akt wiary, a bierze w tym udział serce ludzkie i cały człowiek wewnętrzny. Filozofia zatem powstaje z potrzeby serca, które pragnie ściślej ogarnąć przedmiot wiary.
Cienka linia biegnie pomiędzy filozofią i teologią Bonawentury. Jeśli filozofia czerpie z wiary wyższe światło i poddaje się mu, to staje się dla człowieka stopniem powrotu do Boga. W tej drodze Doktor Seraficki dostrzegł sześć stopni widzenia. Najwyższe szczeble tej drabiny należą już do poznania mistycznego. Jest to widzenie natchnione przez kontemplację i pogrążone w zachwycie. W nich dusza dochodzi do zjednoczenia z Bogiem. „Wędrówka duszy do Boga”, chyba najbardziej znane dzieło Bonawentury, kończy się słowami:
Pomyśl nad tym, że w pogrążoną w kontemplacji duszę wpisuje się cały wszechświat wraz ze wszystkimi niebieskimi duchami, z których każdy zamyka w sobie swój własny wszechświat, a także wpisuje się w nią promień najwyższy, Słowo, które zawiera w sobie zarówno cały wszechświat, jak i wszystkie duchy razem wzięte. A zatem w pogrążonej w kontemplacji duszy panuje cudowna światłość i cudowna piękność. A więc w ten sposób cały wszechświat, który jest piękny, odbija się w duszy , tworzy zwierciadło i każdy duch jest zwierciadłem; powstaje więc w duszy cudowna wielokrotność , najwyższy porządek, najwyższa proporcjonalność. Piękny jest także wszechświat duchów. Ilekroć w duszy w taki sposób zajaśnieje porządek wszechświata, porządek błogosławionych duchów i porządek promienia nadziemskiego, tylekroć pojawia się w niej cudowna jasność… Jeśli zatem pytasz, jak to się dzieje zapytaj o to łaskę, a nie naukę; pragnienie, a nie zrozumienie; westchnienie modlitwy, a nie refleksję i lekturę; oblubieńca, a nie nauczyciela; Boga, a nie człowieka; ciemność, a nie jasność; nie pytaj światła, lecz pytaj ogień, który wszystko rozpala i przenosi w Boga za pomocą impetu skruszonego serca i rozpalonego do granic miłosnego uczucia.
Całą treść mistyki Bonawentura sprowadza do takiego wyznania człowieka: Panie, wyszedłem z Ciebie, z Najwyższego, zdążam ku Tobie ku Najwyższemu, i idę przez Ciebie, przez Najwyższego (Gilson, tamże s. 467). To wznoszenie się jest jednocześnie przezwyciężaniem przywiązania do tego, co niskie, bo poznanie inspirowane miłością ma zmierzać do tego , co najwyższe. Obraz świata Bonawentury jest nieskończenie piękny. Czy my posiadamy taka umiejętność czytania w przyrodzie i w ogóle całym kosmosie Bożej Obecności? Czy w zapachu kwiatów i śpiewie ptaków potrafimy przeżyć moment urzeczenia i oczarowania? Jeśli dostrzegamy to piękno i przyjmujemy coraz bardziej do serca, to jest to wznoszenie się duszy do Boga. Czy my dzisiaj potrafimy jeszcze dostrzec „ Boga serca”? Czy nie jest najwyższy czas, aby wszystkim ludziom mówić o pięknym świecie, aby znów zaczęli rozumieć wspaniałość Boga?
Coraz mocniej wierzę — powiedziała młoda Syryjka z Aleppo na modlitewnym czuwaniu ŚDM 2016 — że Bóg istnieje mimo całego naszego bólu. Wierzę, że przez ten ból On uczy nas prawdziwego znaczenia miłości.
Bóg radości i humoru
Kiedy Franciszek przyszedł do Arezzo całe miasto wstrząśnięte było wojną domową i zagrożone całkowitym samozniszczeniem. Zatrzymawszy się na przedmieściu, zobaczył radośnie unoszących się ponad miastem szatanów i skłóconych mieszkańców zmierzających do wzajemnego wymordowania się. Aby owe buntownicze moce powietrzne wypędzić, wydał jakby swojego herolda, br. Sylwestra, człowieka o głębokiej prostocie, mówiąc: – Idź przed bramę miasta i w imię Boga Wszechmogącego rozkaż szatanom na mocy posłuszeństwa, aby stad szybko odeszły. – Prawdziwie posłuszny pobiegł wypełnić rozkaz Ojca, a przystąpiwszy z uwielbieniem przed oblicze Pana, przed bramą miasta zaczął głośno krzyczeć: – W imię Boga Wszechmogącego i na rozkaz Jego sługi Franciszka ustąpcie stąd precz wszyscy szatani. Natychmiast w mieście nastał spokój, a mieszkańcy z wielkim spokojem pogodzili się.( Św. Bonawentura, Życiorys większy św. Franciszka, VI,9).
Krytycy sztuki upatrują w fresku Giotta Święty Franciszek wypędza złe duchy z miasta Arezzo nowy sposób przedstawiania w malarstwie zarówno przestrzeni miasta jak i jego architektury. Czy jednak genialny malarz nie chciał także przekazać nauki św. Franciszka o radości szatanów cieszących się ze skłócenia domowników?
Nie ma powodu, żeby wierzyć w autonomiczną potęgę diabła i lękać się demonów. Diabła nie można też uważać za przyczynę nadużywania wolnej woli przez człowieka, ponieważ nie może on przenikać do sfery jego osobowej i etycznej autonomii –( G.L. Müller, Dogmatyka katolicka, s.157).
Niezależnie od tych zapewnień prefekta KNW żywię przekonanie, że diabły unoszą się nad naszą domową, skłóconą sceną polityczną. I marzy mi się, by papież Franciszek z uśmiechem zakrzyknął w Krakowie: ustąpcie stąd precz wszyscy szatani! Niech w kraju tym zapanuje w pełni franciszkański pokój i dobro.
W przededniu ŚDM powracam myślami do Franciszka z Asyżu, którego niezwykłe życie opromieniało ówczesny padół ziemski. Wczesne źródła franciszkańskie są jedną wielką pieśnią pochwalną ku czci Bożej radości. Ukazują one życie i naukę Biedaczyny, który za pomocą daru nieprzeciętnego komizmu chciał nawracać świat.
Jaki był św. Franciszek?
Był bardzo wymowny, o radosnej twarzy, łagodnego wejrzenia, wolny od gnuśności. Raczej niskiego wzrostu, głowę miał średnio wielką i okrągłą, czoło równe i małe, oczy średniej wielkości, czarne i szczere, włosy ciemne, nos zgrabny, uszy sterczące lecz małe, skromnie płaskie, język łagodny, ognisty i ostry, głos potężny, słodki , jasny i dźwięczny, zęby spójne, równe i białe, wargi drobne i subtelne, brodę czarną, rzadko uwłosiona, rękę bardzo hojną (brat Tomasz z Celano, Życiorys pierwszy).
Franciszek, prawdziwy wzgardziciel pieniędzy, wyrzucając przez okno ciężar metalu, okazał, ze lekceważy je jak proch ziemi…Ojciec wszczął okropną kłótnię i zaprowadził syna przed biskupa miasta, aby przed nim wyrzekł się majątku ojcowskiego. Przyszedłszy do biskupa, natychmiast zdjął swoje szaty i oddał je ojcu. Biskup widząc to, okrył go płaszczem, polecając, aby mu coś dali do okrycia ciała Franciszka. Dano mu więc zniszczony i ubogi płaszcz jakiegoś rolnika.(św. Bonawentura, tamże).
Oczywiście nieobce mu było cierpienie, nosił włosienicę. W muzeum w Asyżu można zobaczyć tunikę świętego w formie wora pokutnego z łatą na łacie. Święci jednak radują się i śpiewają nawet w najtrudniejszych okolicznościach. Źródła podają, ze św. Franciszek podnosił dwa drewienka z ziemi i grał na nich jak na skrzypcach, tańczył i śpiewał. Któż potrafi przedstawić żarliwą miłość, jaką płonął Franciszek? Bowiem, gdy tylko co usłyszał o miłości Bożej, natychmiast ożywiał się, wzruszał i rozpłomieniał…( św. Bonawentura, tamże).
Tej spontaniczności w wyrażaniu radości wiary możemy uczyć się od niego, a także podziwiać dziś u naszych braci Afrykanów, południowców, czy wyznawców niektórych kościołów protestanckich.
Uczył również, iż bardzo należy unikać lenistwa, dlatego ciało swoje nazywał osłem, gdy zaś zauważył, ze ktoś leniwy i błąkający się chce żyć z pracy innych, uważał, ze należy nazwać go bratem muchą, gdyż taki nie robiąc nic dobrego, psuje to wszystko, co zostało dobrze zrobione, i staje się podłym i godnym pogardy przez wszystkich ( św. Bonawentura, tamże).
Znam pewne skostniałe kręgi religijne, gdzie niestosowny jest śmiech i poczucie humoru. Na szczęście więcej jest miejsc takich, w których roztańczone zakonnice potrafią porwać do tańca wszystkich wokół włącznie z biskupem. Humor, podobnie jak trafnie nakreślona karykatura, widzi prawdziwie rzeczy ziemskie i ludzkie w ich ułomności wobec Boga. Poprzez humor godzimy się z tym, że wszystko, co ziemskie, jest niedoskonałe, a przecież kochane przez Boga. Niewątpliwie św. Franciszek obdarzony nieprzeciętnym humorem kochał świat mimo jego niedoskonałości. Jeszcze jeden kapitalny przykład:
…brat Leon z wielkim zdziwieniem zapytał: „ Ojcze, błagam cię na miłość Boską, powiedz mi, co jest radość doskonała?” A święty Franciszek tak rzecze: Kiedy staniemy u Panny Maryi Anielskiej deszczem zmoczeni, zlodowaceni od zimna, błotem ochlapani i zgnębieni głodem i zapukamy do bram klasztoru, a odźwierny wyjdzie gniewny i rzeknie: Coście za jedni? A my powiemy: jesteśmy dwaj z braci waszej — a on powie: Kłamiecie, wyście raczej dwaj łotrzykowie, którzy włóczą się świat oszukując, i okradacie biednych z jałmużny, precz stąd – i nie otworzy nam, i każe stać na śniegu i deszczu, zziębniętym i głodnym, aż do nocy; wówczas, jeśli takie obelgi i taka srogość, i taką odprawę zniesiemy cierpliwie, bez oburzenia i bez szemrania, i pomyślimy z pokorą i miłością, że odźwierny ten zna nas dobrze, lecz Bóg przeciw nam mówić mu każe, o bracie Leonie, zapisz, że to jest radość doskonała…((Kwiatki świętego Franciszka z Asyżu).
Święty Franciszek z humorem chce nam powiedzieć jedno: kiedy jest nam naprawdę źle, to starajmy się wtedy odczuwać radość chrześcijańską. Być może różnica miedzy chrześcijanami a fanatykami religijnymi polega na tym, że chrześcijanin znajduje radość jeszcze tam, gdzie mądrość fundamentalisty już się skończyła. ŚDM są doskonałą okazją ukazania takiej radości odpornej na trudności i utrapienia całemu światu. ŚDM mogą okazać się znakiem, że na świecie istnieje jeszcze coś, co uszczęśliwia nawet wówczas, gdy wszystko dookoła przygnębia. Poświęcenie się Bogu jest niezniszczalną i wieczną radością. To wszystko inne, co się dzieje, jest w zasadzie nieważne. Czyż nie jesteśmy na zawsze zbawieni, uratowani, włączeni w radość Chrystusa?
A kiedy ich błogosławił, rozstał się z nimi i został uniesiony do nieba. Oni zaś oddali Mu pokłon i z wielką radością wrócili do Jerozolimy, gdzie stale przebywali w świątyni, błogosławiąc Boga ( Łk 24,51-52).
Rybak z Galilei – czyli o literaturze pobożnościowej…
Wydawnictwo Apostolstwa Modlitwy opublikowało książkę jezuity Stanisława Biela, Rybak z Galilei. Droga Piotra z Betsaidy do Rzymu. Medytacje biblijne. Dla mnie jest to interesujące uzupełnienie jego wcześniejszej książki Pawle z Tarsu. Jakoś tak jest, że ci dwa wielcy apostołowie i twórcy Kościoła muszą się duchowo uzupełniać. I należy na samym początku zaznaczyć, że omawiana książka nie jest pracą z zakresu biblistyki lecz swoistym podręcznikiem duchowym, książką pobożną do duchowych ćwiczeń przeznaczoną.
Kim był Piotr i jak to się wydarzyło, że prosty rybak z Galilei stał się przywódcą nowej wiary, nowej religijnej drogi. Celowo unikam słowa Kościół, bo je pisząc popełniłbym poważny anachronizm – wierni w czasach apostolskich organizowali się inaczej niż początkach XXI wieku i liderowanie Kefasa inaczej wyglądało niż jego następców. A zarazem książka wielebnego jezuity jest niczym innym jak swoistym „uwspółcześnianiem” postaci pierwszego spośród apostołów i znajduję to jako raczej pozytyw niż wadę. W czym rzecz?
Praca Stanisława Biela, jezuity, jest niewątpliwie częścią wielkiej tradycji Kościoła – książką pobożnościową, która ma nie tylko dawać wiedzę czytelnikowi ale także (a nawet przede wszystkim) wzmacniać jego wiarę. Swego czasu franciszkanin Celestyn Napiórkowski napisał o niej, że zadamawia się ona w bibliotekach i klęcznikach i nie pozostaje bez wpływu na życie Ludu Bożego, i to jego lepszej części. Byłby więc Rybak z Galilei następcą Naśladowania Chrystusa? Odpowiedź z cała pewnością pozytywna jest jednocześnie wielkim zobowiązaniem dla autora. Stawać w takim szeregu to niewątpliwie wielkie zobowiązanie.
Warto zatem zadać sobie dwa pytania:
- czy takie książki są potrzebne? przecież powstały arcydzieła literatury duchowej, a wielcy mistrzowie są jak owi wiktoryńscy olbrzymi, a których ramionach siedzą współczesne karły…
- jakie treści teologiczne daje nam lektura Rybaka… jak przekazuje je czytelnikom?
Odpowiedź na pierwsze jest wbrew pozorom banalna. Rozwój myśli teologicznej jest nieustanny i zatrzymanie się jedynie na starych mistrzach jest błędem. To tak jakby wciąż opierać się na Akwinacie w naszych rozważaniach nad problemem Niepokalanego Poczęcia. A przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie zaprzeczy wadze myśli tomistycznej w naszej duchowości. Nie sposób – znowu powtarzam za Celestynem Napiórkowskim – nie sposób podchodzić bezkrytycznie do tekstów Maksymiliana Kolbego, przecież świętego Kościoła. Należy podchodzić krytycznie także do pisania świętych i trzeba dokonywać selekcji ich wypowiedzi, jeśli się je proponuje jako chleb dla współczesnej pobożności.
Dlatego musi bardzo niepokoić rozjazd miedzy teologią a duchowością, zauważaną od wielu lat. Tym bardziej, że o ile teologie jesteśmy jakoś interpersonalnie zdefiniować, to trudno nam jest jednoznacznie określić czym owa duchowość tak naprawdę jest. A może tak naprawdę takiego tworu nie ma i tylko określamy tą nazwą pewne nie do końca określone intuicje związane z naszym życiem, nie tylko religijnym. Warto też mieć ten problem w głowie gdy zastanawiamy się nad wartością każdej książki z osobna, także nad Rybakiem…
Bywa bowiem duchowość definiowana poprzez stany życia wewnętrznego każdego człowieka, może też być rozumiana jako swoista doktryna, nauka duchowa. Torrel pisze:
Nauka ta wykładana przez osobę, która sama wyróżnia się duchowością, jest najczęściej sformułowaniem jej własnego doświadczenia, często ledwie oczyszczonego z najbardziej osobistych cech. Nasuwają się tu oczywiście na myśl pisma świętych, Teresy z Avili czy Jana od Krzyża, praktyczne zalecenia św. Ignacego, ale można tez pomyśleć o regułach świętych założycieli, takich jak św. Benedykt czy św. Franciszek, którzy uczą sztuki życia Ewangelią i dają początek określonej duchowości – benedyktyńskiej, franciszkańskiej itd. W takich wypadkach , i wyraźnie to czujemy, „teoria” opiera się na praktyce i te nauki wypływają nie tyle z nauki przyswojonej przez umysł, ile z wiedzy nabytej przez długie terminowanie pod kierunkiem Ducha. Nie zawsze tak jest, ale czasami to się narzuca: można tu mówić o zarówno o duchowości, jak i o nauce duchowej, czy nawet teologii duchowej.
Zatem nowa literatura pobożnościowa jest wręcz koniecznością, inaczej może grozić nam poważna duchowa i religijna schizofrenia. Jakie warunki winna spełniać „literatura pobożnościowa”, aby można było ją uznać za wartościową? Czy wystarczy, że nie zawiera wyraźnych błędów we wierze i w nauce o moralności? Czy nie należałoby więcej wymagać od tekstów, które z założenia (na co wskazują wysokie nakłady) mają ambicję kształtowania chrześcijańskiej pobożności i to w szerokim zakresie?
Jacques Maritain zaproponował nam dwa poziomy nauki duchowej. Są nimi wiedza praktycznie praktyczna oraz wiedza spekulatywnie praktyczna. Chodzi o rozróżnienie pomiędzy regułami życia, a teologią moralną czy etyką. Niestety często autorzy i wydawcy współcześni (o mistrzach duchowych nie wspominając) nie rozróżniają tych sfer – nie wiedzą nawet o tym, że nie jest to jedno. A może po prostu jest im wszystko jedno?
Problem z książką Biela SJ jest następujący. Czy to jest swoisty strumień świadomości czy tez mamy do czynienia z książką która zawiera istotne treści teologiczne oraz wskazówki postępowania, które pozwolą na utrwalenie dobrych chrześcijańskich nawyków. A może nawet na nabycie nowych. Odpowiedź jest pozytywna, Jezuita proponuje nam stosowanie – wyraźnie widocznej choć zmodyfikowanej ad usum populi – metody jezuickiej (ignacjańskiej ?) do odczytywania Pisma Świętego aby życie Piotra pozwoliło nam na znalezienie właściwych ścieżek naszego chrześcijańskiego życia. Zatem zaprasza on nas w drogę z Galilei, poprzez Jerozolimę i Antiochię do Rzymu, gdzie spełni się jego życie, jego powołanie. Jeżeli uda nam się taką drogę duchowa powtórzyć, to korzyść będzie z całą pewnością duża. Pomocne w tej drodze mają być być pytania – zaproszenia do rozważań. Swoisty rachunek sumienia – odbywany po każdym krótkim rozdzialiku, – komentarzu do kolejnej perykopy.
Czy to dobra metoda? Na pewno nie najgorsza i nie najgorzej poprowadzona. U autora widać wiedzę biblijną oraz teologiczną oraz spore zacięcie duszpasterskie. I to ostatnie może zbyt mocno dominuje nas wiedzą spekulatywnie praktyczną, ale w dopuszczalnych jeszcze proporcjach. Poważną słabością książki jest natomiast pomijanie – prawie całkowite – tradycji Kościoła, także tej przez wielkie „T”. Gdyby autor poważył się na wzbogacenie swego odczytania Pisma tradycją oraz historia biblijną to byłoby to z dużą korzyścią dla czytelników oraz samego autora. Ale i tak książkę należy pochwalić i czekać, ze Wydawnictwo Apostolstwa Modlitwy będzie umiało znajdować kolejnych autorów i kolejne ciekawe pozycje.
Stanisław Biel SJ, Rybak z Galilei, Droga Piotra z Betsaidy do Rzymu, Medytacje biblijne, Kraków 2016
Stanisław Celestyn Napiórkowski, OFM Conv., O wznowieniach starej literatury pobożnościowej, Collectanea Theologica 55(1985)
Jean Pierre Torrel, Święty Tomasz z Akwinu – mistrz duchowy, Poznan-Warszawa 2003
Izba przyjęć drugiego narodzenia
Nie należy mieszać w głowach prostaczków i uczonych twierdzeniami, jakoby w sposób prosty dało się wyjaśniać nadprzyrodzone tajemnice. Pogadać to sobie można o pogodzie, a o nadnaturze można w najlepszym wypadku pogawędzić prostymi słowami. Pod tym wszakże warunkiem, że stanie się to jedynie katafatyczną odskocznią dla apofatyzmu tajemnicy, w którą potem będzie się wnikało w nocnych rozmowach z Chrystusem. Oczekiwanie, że da się chrześcijańskie pojęcia, brzemienne treściami dostępnymi jedynie przez wiarę, sprowadzić do poziomu sprzed ich nawrócenia, to aborcja dokonana na tym, co poczęło się w zetknięciu ludzkiego z Boskim.
Skorzystać z przypowieści „z życia wziętych” jest dobrym punktem wyjścia, ale nie dojścia. Od paraboli należy odbić się jak od trampoliny, tyle że nie wzwyż, a w głąb Objawienia. Potrzeba po oglądnięciu słownej ilustracji przypowieściowej udać się na osobność, żeby tam poddać się majeutyce Rabbiego. Jedynie Ten Bosko-ludzki Relewator jest bowiem w stanie akuszerować przy porodzie tego, co sam począł najpierw w człowieku przez swoje słowo „wcielone” w ludzki język. W przeciwnym razie kenoza – drugie imię „wcieleniowego” algorytmu objawiania się Boga – okaże się Jego ostatnim słowem. Ale jak z barłogów Wcielony ma przecież wstąpić w ślicznie niebo razem z tym, co ludzkie, tak nie można pozwolić na to, żeby nadnaturalne prawdy wiary zostały sprowadzone na zawsze do naturalnych obrazów, które miały być jedynie dla tamtych trampoliną.
Pierwsze narodziny pozwalają zajrzeć za zasłonę narodzin drugich. Ale o tym trzeba rozmawiać nocą, kosztem snu, czyli naturalnej potrzeby. A więc nie obejdzie się bez ascezy – czy ktoś, zarówno z uczniów, jak i z kościelnych nauczycieli – bierze to poważnie pod uwagę? Nikodem przychodzi dziś nie nocą, kiedy współczesny rabbi i tak śpi, ale w „godzinach urzędowania”, czyli w pozostałym mu, nieprzeciekłym przez palce, czasie wolnym. Może dlatego nie usłyszy, że trzeba mu się powtórnie narodzić z wody i Ducha. Zresztą, narodził się już jako niemowlak i niemową pozostał do dziś. On milczy, Bóg milczy, zawsze to lepsze niż trud dogadywania się z Tym, który zawsze ma rację.
Dosyć tych zgryźliwych żartów, czas na kawał pobożny. Katechetka pyta uczniów: „Czy rodzimy się chrześcijanami?”, na co jeden z nich odpowiada: „Nie, proszę pani, rodzimy się normalni”. W tym właśnie nasz problem, że chcemy pozostać normalnymi. Nie spędza nam snu z powiek misterium narodzenia się na nowo. Niech się Bóg martwi, skoro chciałby nas mieć „nienormalnych”. Zresztą, już poddaliśmy się procedurze zapłodnienia duchowego we chrzcie, nie dalej jak w roku 966. Poczęliśmy się przecież, a poczęci z mlekiem matki Polki wyssaliśmy katolicyzm. Trzy krople wody – Bóg nie jest małostkowy – zwilżyły nasze pomarszczone darciem się wniebogłosy czoło, wystarczy. Bóg wykonał swoje, Bóg może odejść.
Jesteśmy, jak przypomina święty Piotr, „ponownie do życia powołani nie z ginącego nasienia, ale z niezniszczalnego, dzięki słowu Boga, które jest żywe i trwa” (1 P 1, 23). Ale teraz pora na karmienie, przy czym, w odróżnieniu od „normalnych” bobasów, głód „nienormalnych” jest nie tyle naturalny, co zależny od ich woli: „jak niedawno narodzone niemowlęta pragnijcie duchowego, nie sfałszowanego mleka, abyście dzięki niemu wzrastali ku zbawieniu” (1 P 2, 2). Zgodnie jednak z obowiązującym w relacji z Bogiem paradygmatem inkarnacyjnym, potrzeba ze strony człowieka współpracy w nowym życiu nadprzyrodzonym. Owszem przede wszystkim muszą się „niejako wysilać wnętrzności miłosierdzia Bożego” (Dz. 1486), żeby mógł nas zrodzić – ale samo Boskie parcie nie wystarczy, kiedy człowiek nie akuszeruje własnemu przychodzeniu na świat nadprzyrodzony. Dlatego właśnie drugie narodzenie dokonuje się w czasie, że czas jest drugim imieniem wolności (odziedziczonym po matce łasce).
Czy nie wystarczy jednak poprzestać na pierwszym narodzeniu? Żyć naturalnie, normalnie, po prostu „jak człowiek”, po ludzku. „Sęk paradoksu” w ludzkiej naturze, która została stworzona po to, aby mogła przyjąć ponadludzkie powołanie do życia nadnaturalnego. Słuchają czy zatykają uszy, do znudzenia lecz nie do ziewania powtarzam, że człowiek jest człowiekiem dopiero, gdy żyje życiem Boskim. Wracając do przypowieści z życia wziętych, od których jeszcze ani na moment nie oddaliliśmy się na osobność. Kto chciałby odrzucić duchowe narodziny i poprzestać jedynie na pierwszych, ten podobny byłby dziecku poczętemu w łonie matki, które odmawia przyjścia na świat. To sprawdza się jedynie do czasu – „ciąża przenoszona” nie jest najlepszym rozwiązaniem dla dziecka.
Pogawędzilim w przypowieściach, pogaworzylim jak dzieci. Czas na ascezę nocnych rozmów z Rabbim. Izba przyjęć czynna od zmierzchu do świtu. Wstęp jedynie dla dorosłych.
Sławomir Zatwardnicki
Dyspensa, czyli co?
Kardynał Kazimierz Nycz wydał dekret następującej treści:
„Mając na względzie, że piątek 22 lipca obchodzony jako święto liturgiczne Świętej Marii Magdaleny przypada w okresie przyjęcia w naszej Archidiecezji gości przygotowujących się na spotkanie młodych w ramach Światowych Dni Młodzieży, biorąc pod uwagę radosny charakter w przeżywaniu tego czasu, po rozważeniu słusznych racji duszpasterskich, udzielam zgodnie z kanonem 87 par. 1 Kodeksu Prawa Kanonicznego wszystkim osobom przebywającym w granicach Archidiecezji Warszawskiej dyspensy od zachowania nakazanej w piątek wstrzemięźliwości od pokarmów mięsnych.
Korzystając z dyspensy zobowiązuję, aby tego dnia ofiarowali dowolną modlitwę według intencji Ojca Świętego”.
Oczywiście pojawiły się głosy, że to nieporozumienie, że nie ma powodu i tak dalej. Głosy dla mnie zdumiewające… Jak przypuszczam w ten piątek zjem mniej więcej mięsa co zwykle, czyli niewiele. Niespecjalnie lubię, a z wiekiem lubię coraz mniej. Ale wydaje mi się że głosy krytyczne w stosunku do tej decyzji naszego kardynała są dowodem co najmniej na nieporozumienie. Trzy uwagi:
- dyspensa nie jest nakazem obżarstwa, które zawsze jest grzechem; to że kardynał pozwala zjeść kanapkę z szynką to nie znaczy, że namawia nas do orgii gastronomicznej;
- dyspensa jest swoistym czasem radości – warto zastanowić się nad tym co wskazuje nam pasterz jak przyczynę owej radości, może pozwoli nam to na zrozumienie więcej z naszej wiary;
- w dekrecie kardynał wskazał na modlitwę w intencji Ojca Świętego – to ważny element, przypominam że modlitwa jest równie ważna dla naszego ducha jak praktyki pokutne, a także że modlitwa w intencji papieskiej nie oznacza modlitwy za osobę Ojca Świętego.
Papieskie intencje na ten miesiąc:
Ogólna: Aby szanowane były ludy tubylcze, których tożsamość, a nawet egzystencja są zagrożone.
Ewangelizacyjna: Aby Kościół w Ameryce Łacińskiej i na Karaibach poprzez swoją misję kontynentalną głosił Ewangelię z odnowionym zapałem i entuzjazmem.
Ciekawy komentarz do tych intencji znajdziemy na stronie radia watykańskiego.
Bóg ponad światem
Czy Bóg ma imię? Na podstawie dwóch charakterystycznych tekstów można ukazać Boga doświadczanego jako „najstarszą tajemnicę”, Boga przeżywanego jako przekraczającego wszelkie wyobrażenie.
Mądrość Syracha:
Wiele moglibyśmy mówić, ale do końca byśmy nie doszli,
zakończeniem zaś mów niech będzie: «On jest wszystkim!»
Jeżeli zechcemy jeszcze Go chwalić, gdzie siłę znajdziemy:
Jest On bowiem większy niż wszystkie Jego dzieła.
Panem jest straszliwym i bardzo wielkim,
a przedziwna Jego potęga.
Gdy wychwalać będziecie Pana, wywyższajcie Go,
ile tylko możecie, albowiem i tak będzie jeszcze wyższym,
a gdy Go wywyższać będziecie, pomnóżcie siły,
nie ustawajcie, bo i tak nie dojdziecie [do końca].
Któż Go widział i mógł to opowiedzieć,
i któż Go tak wysławił, jak tego jest godzien? (Syr 43, 27—31).
Hymn do Boga Grzegorza z Nazjansu:
O Ty, nad wszystko najwyższy! Bo jakże inaczej zwać Ciebie?
Jakież Cię słowo wysłowi? Słów braknie, by Ciebie wyrazić.
Jakaż myśl ciebie ogarnie? Daremny jest myśli wysiłek.
Tyś jeden niewysłowiony, boś stworzył wszystko, co mówi;
Tyś tylko sam niepojęty, boś stworzył wszystko, co myśli.
Wszystko, co myśli i co nie myśli, cześć Ci oddaje,
Ku Tobie bowiem zmierzają powszechne wszystkich pragnienia
I wszystkie boleści. Wszystko się modli do Ciebie, wszystko,
Uznając Twoje wyroki, hymn Tobie szepce milczący.
W Tobie wszystko istnieje, Ty wszystko razem ubóstwiasz,
Ty celem jesteś wszystkiego, Tyś jest jednością, wszystkim i niczym,
Nie będąc jednością ni wszystkim. Jak Cię, wieloimienny, zwać będę?
Tyś jeden nieogarniony, jakiż to umysł przeniknie
Nieprzebytą oponę niebieską? Bądź miłościwy,
O Ty, ponad wszystko najwyższy, bo jakże inaczej zwać Ciebie? (w: Andrzej Bober SJ, Antologia patrystyczna, Kraków 1965.)
Dla wielkich Ojców Kapadockich żyjących w IV wieku Bóg ma wszystkie imiona i nie ma żadnego. To postawa charakterystyczna dla jeszcze wcześniejszych myślicieli. Wychodzili z przekonania, że kto pojmuje Boga, to nie wie kim jest Bóg. Jakże bowiem można nazwać Tego, który jest niczym i jest wszystkim? Bazyli Wielki uczył pokory wobec piękna przyrody, a cóż dopiero wobec „najstarszej tajemnicy”, czyli Boga. Grzegorz z Nyssy podkreślał piękno Boga, ale i piękno człowieka, a mimo to miał odwagę ukazywać je jako tajemnicę.
Dyskusja z ateizmem w ostatnich wiekach ukazała, jak bardzo nietrwałe i zagrożone jest nasze pojęcie Boga. Wydaje się, że dzisiejsza teologia wymaga rozumowania ukierunkowanego na tajemnicę, a takie myślenie wymaga dużej pokory wobec rzeczywistości. Dla Grzegorza z Nazjansu jest oczywiste, że nie każdy może uprawiać teologię.
Nie każdą rzeczą jest rozprawiać o Bogu…Nie dla wszystkich, lecz tylko dla doświadczonych i posiadających umiejętność, a jeszcze bardziej dla czystych na duszy i na ciele, lub przynajmniej będących na drodze do oczyszczenia… ( Mowa 27, w: Etienne Gilson, Historia filozofii chrześcijańskiej). Ale już w mowie następnej Teolog mówi o zakresie i możliwości naszego poznania Boga.
Zarówno biblijni jak i kapadoccy myśliciele mieli świadomość tego, że to nie my ogarniamy Boga, ale to on nas ogarnia, czasem w sposób bezwzględny i nieprzewidzialny. Bóg rozpoznaje się nam często jako przyczyna sprawcza naszego stawania się, przejścia ku nieskończoności. Człowiek jest jakby „wiecznym poszukiwaczem” owej prawdziwej nieskończoności, której jednak nie pojmuje, a zatem nie może o niej mówić. Te nasze nieskończone poszukiwania prowadzą ku nieskończonemu Bogu. Ale jak to jest naprawdę z tym szukaniem? Czy przez nie Bóg stanie się znany? A może on nadaje jedynie jedyny sens tym naszym wiecznym poszukiwaniom i dążeniom?
Wydaje mi się, że najpełniejszą odpowiedź daje Grzegorz z Nyssy. Człowiek wiele pojmuje z Boga, ale nieskończenie więcej pozostaje poza tym, co można pojąć. Nasze pojęcia zawsze zawierają jakiś element cielesny. Jakże więc człowiek zmysłowy mógłby wyrazić czystą duchowość Boga? Jednak człowiek wieczny wędrowiec nie może ustawać w drodze. Dla umysłu ludzkiego istnieje tylko jeden sposób poznania Boga: Nigdy się nie zatrzymywać w rozumowaniu. Jednakże i to nieustanne rozumowanie może być niebezpieczne. Są takie granice poznania, których nie wolno przekraczać. Nie jesteśmy w stanie ogarnąć całej rzeczywistości, a nasze sformułowania zmieniają się w czasie.
Bóg nie chce, abyśmy Go całkowicie ogarnęli w tym życiu. Czy nie objawił nam wszystkiego, co jest potrzebne dla naszego zbawienia? Ponieważ Bóg jest nieskończony, to ma nieskończenie wiele tajemnic. Niewiele z nich poznaliśmy. Trzeba wierzyć, że dopiero w niebie Bóg stopniowo objawi nam to wszystko, co w sobie kryje. Ale i tam nie poznamy całkowicie Jego nieskończonej pełni. Każde nasze spełnienie płynące z odkrycia tajemnicy jest zarazem nowym początkiem przybliżenia się do jeszcze głębszego spełnienia. Nasze życie, a także niebo pojmujemy jako ciągłe dynamiczne stawanie się. I w niebie i na ziemi spełnienie tak rozszerza nasze istnienie, że w następnym przebłysku (chwili) będzie ono mogło być jeszcze bardziej wypełnione Bogiem. Bo czy raz na zawsze odnaleziony Bóg byłby nadal naszym Bogiem? Pana Boga szukamy podczas naszego doczesnego wędrowania, ale i w wiecznej szczęśliwości. Jest niezmierzony dlatego, aby Go szukać nawet wtedy, kiedy się Go już znalazło.
***
Znawczyni myśli Grzegorza z Nyssy dr Marta Przyszychowska może łatwo wykazać powierzchowność tego szkicu. Osoby zainteresowane pogłębieniem wiedzy zachęcam do zapoznania się z jej dorobkiem naukowym. Sam nie mam pewności, czy dobrze rozumiem dociekania filozoficzne Kapadocyjczyków. Przecież mam pociechę w tym, że w filozofii ( i nie tylko) wszelkie wyobrażenia i pojęcia są nietrwałe.